Category: 1sza strona

Najnowszy wpis pojawia się NA 1 STRONIE.

  • Matka Boża i Święci Pańscy – lipiec 2014

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    31 lipca

    Święty Ignacy z Loyoli, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Zdzisława Cecylia Schelingowa, zakonnica
      •  Święty Justyn de Jacobis, biskup
      •  Błogosławiony Michał Oziębłowski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Franciszek Solanus Casey, prezbiter
    ***
    Święty Ignacy z Loyoli

    Inigo Lopez urodził się w roku 1491 na zamku w Loyola w kraju Basków (Hiszpania), jako trzynaste dziecko w zamożnym rycerskim rodzie. O jego wczesnej młodości mało wiemy. Otrzymał staranne wychowanie. Był paziem ministra skarbu króla hiszpańskiego, następnie służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry. Nosił długie włosy, spadające mu aż do ramion, różnobarwne spodnie i kolorową czapkę. Publicznie najchętniej pojawiał się w pancerzu rycerza, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Kiedy po latach opowiadał współbraciom o swoim życiu, wyznał, że do 30-tego roku życia oddawał się marnościom świata, że z próżnej żądzy sławy jego największą rozkoszą były ćwiczenia rycerskie. W czasie walk hiszpańsko-francuskich znalazł się w oblężonej Pampelunie. Zraniony poważnie w 1521 r. przez kulę armatnią w prawą nogę, został przewieziony do rodzinnego zamku.
    Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany. Dla skrócenia czasu prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę znaną w całym średniowieczu, którą napisał bł. Jakub de Voragine – Złotą legendę. Bratowa podała mu ponadto Życie Jezusa Ludolfa de Saksa. Gdy tylko Inigo wyzdrowiał (chociaż na nogę kulał całe życie), opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Stąd udał się do Manrezy, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. I tu jednak wydawało mu się, że ma za wiele wygód. Dlatego zamieszkał w jednej z licznych grot. Aby zdławić w sobie starego, próżnego, ambitnego człowieka, nie golił się ani nie strzygł, pościł codziennie i biczował się, nie obcinał paznokci, nie nakrywał głowy. Codziennie bywał u dominikanów na Mszy świętej. Oddawał się modlitwie i rozważaniu Męki Pańskiej. Szatan dręczył go gwałtownymi pokusami aż do myśli o samobójstwie. W takich zmaganiach powstał szkic jego najważniejszego dzieła, jakim są Ćwiczenia duchowne. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji.
    Pragnąc nawiedzenia Ziemi Świętej i męczeństwa z rąk Turków, Ignacy zupełnie wyczerpany z sił, po prawie rocznym pobycie w Manrezie, przez Rzym i Wenecję udał się w pielgrzymkę. Żył z użebranych pieniędzy i czynionych po drodze przysług. W 1523 r. dotarł szczęśliwie do celu. Chciał tam pozostać do końca życia, dopiero w wyniku nalegań tamtejszego legata papieskiego wrócił do kraju. W drodze był dwukrotnie więziony pod zarzutem szpiegostwa. Po długiej podróży powrócił do Barcelony, gdzie przez dwa lata uczył się języka łacińskiego. Nie wstydził się zasiadać w ławie szkolnej z dziećmi, chociaż miał już wówczas 34 lata. Potem udał się do Alkala, by na tamtejszym uniwersytecie studiować filozofię. Wolny czas poświęcał nauczaniu prawd wiary prostych ludzi. Mieszkał w szpitalu i utrzymywał się za posługę oddawaną chorym.
    Jego żebraczy strój i niezwykły tryb życia wzbudziły u niektórych nadgorliwców podejrzenie, czy przypadkiem Ignacy nie należy do sekty alumbrado, która w tym czasie niepokoiła w Hiszpanii władze kościelne. Dostał się nawet do więzienia, które było w posiadaniu Świętej Inkwizycji. Po uwolnieniu z niego podążył do Salamanki, by na tamtejszym uniwersytecie kontynuować swoje studia (1527). I tu inkwizycja go zauważyła – ponownie trafił do więzienia. Przykre przesłuchania zniósł z radością dla Pana Jezusa. Po uwolnieniu z więzienia, w którym był kilka tygodni, powrócił do Barcelony, a stąd udał się do Paryża (1528). Miał już wówczas 37 lat. Utrzymywał się znów z żebraniny. Dla uzbierania koniecznych opłat w wolnych miesiącach udał się w charakterze żebraka do Belgii i Anglii.

    Święty Ignacy z Loyoli

    Na uniwersytecie paryskim Ignacy zapoznał się i zaprzyjaźnił ze św. Piotrem Faberem i ze św. Franciszkiem Ksawerym. Do ich trójki dołączyli niebawem Jakub Laynez, Alfons Salmeron, Mikołaj Bobadilla, Szymon Rodriguez i Hieronim Nadal. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, który miesiąc wcześniej otrzymał święcenia kapłańskie, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. W ten sposób powstał nowy zakon, zwany Towarzystwem Jezusowym.
    Wszyscy skierowali swoje kroki do Wenecji, by stamtąd odpłynąć do Ziemi Świętej, nawracać niewiernych i z ich ręki ponieść śmierć męczeńską. Do pielgrzymki jednak nie doszło, gdyż Turcja prowadziła właśnie wojnę z Wenecją. Udali się więc do Rzymu, aby przedstawić się papieżowi i oddać się do jego dyspozycji. Paweł III przyjął ich życzliwie. Korzystając z jego zachęty, wszyscy przyjęli święcenia kapłańskie (1536), oddali się posłudze chorym w szpitalach i nauczaniu prawd wiary wśród dzieci. Papież polecił, by Ignacy nakreślił szkic konstytucji nowego zakonu. Ignacy uczynił to pod nazwą Formuła Instytutu. Papież po przejrzeniu jej zażądał, by napisać całe konstytucje. Po wielu przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku.

    Święty Ignacy z Loyoli

    Liczba członków Towarzystwa bardzo szybko rosła. Już w roku następnym (1541) św. Franciszek Ksawery został zaproszony do Indii. W tym samym czasie św. Piotr Faber głosił słowo Boże w północnych Włoszech, w południowej Francji i w Hiszpanii. W roku 1541 zebrała się pierwsza kapituła generalna. Przełożonym generalnym jednogłośnie został wybrany Ignacy. W tym samym roku papież oddał jezuitom do dyspozycji kościół w Rzymie pw. Matki Bożej della Strada (Patronki w drodze). W roku 1542 jezuici założyli w Coimbrze (Portugalia) słynne kolegium, które miało się stać zawiązką uniwersytetu. W 1550 r. do zakonu zgłosił się sam wicekról Katalonii, książę Gandii, św. Franciszek Borgiasz.
    Przez ostatnich 16 lat życia Ignacy był przykuty do swojego biurka i rzadko opuszczał progi domu generalnego swego zakonu, by być zawsze do dyspozycji duchowych synów. Nękany różnymi chorobami i dolegliwościami, 30 lipca 1556 roku zapowiedział swoją śmierć i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Współbracia zdziwili się. Kiedy zaś przypuszczali, że mu jest lepiej, po wieczerzy odeszli od jego łoża. Gdy jednak powrócili dnia następnego, Ignacy był już w agonii i zmarł na ich rękach 31 lipca 1556 r.
    Pozostawił po sobie 7 tysięcy listów, zawierających nieraz cenne pouczenia duchowe, Opowiadanie pielgrzyma oraz Dziennik duchowy – świadectwo mistyki ignacjańskiej. W ewolucji chrześcijańskiej duchowości szczególne znaczenie mają Konstytucje zakonu, w których zniósł obowiązek wspólnego odmawiania oficjum, przestrzegania reguły klasztornej, nakazując w zamian praktykowanie codziennej modlitwy myślnej, a liturgię wskazując jako źródło życia duchowego. Szczególnie obfity owoc wydają do dziś Ćwiczenia duchowe – pierwowzór rekolekcji. W swoim nauczaniu Ignacy przypominał, że człowiek musi dokonać pewnego wysiłku, aby współpracować z Bogiem.

    Święty Ignacy z Loyoli

    Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele di Gesu.Zakon jezuitów odegrał szczególną rolę także w Polsce. Wydał między innymi takie postaci, jak: św. Stanisław Kostka i św. Andrzej Bobola – patroni Polski, św. Melchior Grodziecki oraz Jakub Wujek (tłumacz pierwszej drukowanej “Biblii” w Polsce), Piotr Skarga Pawęski (wybitny kaznodzieja), Maciej Sarbiewski (poeta zwany polskim Horacym), Franciszek Bohomolec (ojciec komedii polskiej), Adam Naruszewicz (biskup, historyk, poeta), Franciszek Kniaźnin (poeta), Jan Woronicz (arcybiskup, prymas Królestwa Polskiego, poeta), Grzegorz Piramowicz (sekretarz Komisji Edukacji Narodowej) i bł. Jan Beyzym (apostoł trędowatych na Madagaskarze).
    W ikonografii św. Ignacy przedstawiany jest w sutannie i birecie lub w stroju liturgicznym z imieniem IHS na piersiach, niekiedy w stroju rycerskim i w szatach pielgrzyma. Jego atrybutami są: księga; globus, który popycha nogą; monogram Chrystusa – IHS; napis AMDG – Ad maiorem Dei gloriam – “Na większą chwałę Boga”; krucyfiks, łzy, serce w promieniach, smok, sztandar, zbroja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 lipca

    Błogosławieni męczennicy
    Brauliusz Maria Corres i Fryderyk Rubio, prezbiterzy,
    i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Chryzolog, biskup i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławieni męczennicy z zakonu bonifratrów

    W czasie hiszpańskiej wojny domowej w 1936 r. zginęło 98 bonifratrów. Opiekowali się oni chorymi i opuszczonymi. Dla milicji wystarczyło, że byli zakonnikami i że nie chcieli wyrzec się swojej wiary, aby móc ich wymordować. Siedemdziesięciu jeden z nich beatyfikował św. Jan Paweł II w dniu 25 października 1992 r. (wraz z 51 innymi męczennikami z Barbastro).Rankiem 25 lipca 1936 r. milicjanci wkroczyli do domu formacyjnego bonifratrów w Talavera de la Reina (w prowincji Toledo). Po południu rozstrzelali czterech zakonników, m.in. ojca Fryderyka (Karola) Rubio Alvareza, kapelana domu. Kilka dni później, 29 lipca, w Esplugentes pod Barceloną zginął kolejny zakonnik.
    W Calafell (nieopodal Tarragony) bonifratrzy prowadzili szpital, mieli tam też swój nowicjat. 23 lipca 1936 r. wtargnęli tam milicjanci, którzy zmusili zakonników do zdjęcia habitów i zabronili im spełniania jakichkolwiek praktyk religijnych. Zapowiedzieli równocześnie, że 30 lipca darują im wolność. Zakonnicy od razu wyczuli, że w tym dniu czeka ich śmierć. I rzeczywiście tak się stało. Rankiem kapelan wspólnoty odprawił jeszcze potajemnie Mszę św. dla zakonników i nowicjuszy jako pokrzepienie na męczeństwo. Po południu wywieziono piętnastu z nich na peryferie i rozstrzelano. Zginął wtedy m.in. ojciec Brauliusz Maria (Paweł) Corres Diaz de Cerio, który od pięciu lat był w Calafell mistrzem nowicjuszy i kapelanem. 4 sierpnia 1936 r. zamordowany został brat Gonsalwus, który posługiwał w hospicjum św. Rafała w Madrycie.
    W klasztorze w Ciempozuelos (prowincja madrycka) odbywało formację zakonną i zawodową także siedmiu bonifratrów z Kolumbii. Gdy rozgorzała wojna domowa, mieli z polecenia przełożonych wrócić do swego kraju. Z koniecznymi dokumentami wyruszyli z Madrytu do Barcelony, aby tam wsiąść na statek. Zostali jednak aresztowani i 9 sierpnia rozstrzelani w Barcelonie; są pierwszymi beatyfikowanymi Kolumbijczykami. W sierpniu zginęli jeszcze dwaj bonifratrzy w podmadryckiej miejscowości Valdemoro.
    1 września rewolucyjni milicjanci aresztowali wszystkich dwunastu zakonników opiekujących się chorymi w Carabanchel Alto. Po kilku godzinach zamordowano ich pod Madrytem. Ginęli z okrzykiem: Niech żyje Chrystus Król!
    W lipcu aresztowano zakonników posługujących w hospicjum psychiatrycznym w Ciempozuelos (Madryt). Osadzono ich w więzieniu San Anton i na różne sposoby dręczono. Gdy szli na rozstrzelanie, pozdrawiali się słowami: “Do zobaczenia w niebie”. Piętnastu z nich zginęło 28 listopada w podmadryckiej miejscowości Paracuellos del Jarama. Dwa dni później w tej samej miejscowości zginęło kolejnych sześciu bonifratrów. Ostatni z beatyfikowanych w 1992 r. zakonników z tego zakonu zginął w Barcelonie w dniu 14 grudnia 1936 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 lipca

    Święci Marta, Maria i Łazarz

    Zobacz także:
      •  Święty Olaf II, król
      •  Błogosławiony Urban II, papież
    ***
    Diego Velazquez: Chrystus w domu Marty i Marii

    Marta pochodziła z Betanii, miasteczka położonego na wschodnim zboczu Góry Oliwnej, w pobliżu wioski Betfage, odległego od Jerozolimy o ok. 3 km drogi (dzisiaj Al Azarija). Była siostrą Marii i Łazarza, których Chrystus darzył swą przyjaźnią. Wiele razy gościła Go w swoim domu. Św. Łukasz opisuje szczegółowo jedno ze spotkań (Łk 10, 38-42). Martę wspomina w Ewangelii św. Jan, odnotowując wskrzeszenie Łazarza. Wyznała ona wtedy wiarę w Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego (J 11, 1-45). Ewangelista Jan opisuje także wizytę Jezusa u Łazarza na sześć dni przed wieczerzą paschalną, gdzie posługiwała Marta (J 12, 1-11). Właśnie z Betanii Jezus wyruszył triumfalnie na osiołku do Jerozolimy w Niedzielę Palmową (Mk 11, 1). Wreszcie w pobliżu Betanii Pan Jezus wstąpił z Góry Oliwnej do nieba (Łk 24, 50).

    Święta Marta - patronka zbłąkanych

    Na Wschodzie cześć św. Marty datuje się od wieku V, na Zachodzie – od wieku VIII. Już w wieku VI istniała w Betanii bazylika na miejscu, gdzie miał stać dom Łazarza i jego sióstr. Św. Marta jest patronką gospodyń domowych, hotelarzy, kucharek, sprzątaczek i właścicieli zajazdów. Legenda prowansalska głosi, że po wniebowstąpieniu Jezusa Żydzi wprowadzili Łazarza, Marię i Martę na statek bez steru i tak puścili ich na Morze Śródziemne. Dzięki Opatrzności wszyscy wylądowali szczęśliwie u wybrzeży Francji, niedaleko Marsylii. Łazarz miał zostać pierwszym biskupem tego miasta, Marta założyła w pobliżu żeński klasztor, a Maria pokutowała w niedalekiej pustelni.

    Jan Vermeer: Chrystus w domu Marii i Marty

    W ikonografii św. Marta przedstawiana jest w skromnej szacie z pękiem kluczy za pasem, czasami we wspaniałej sukni z koroną na głowie. Często pojawia się na obrazach również z siostrą, św. Marią. Są prezentacje, w których prowadzi smoka na pasku lub kropi go kropidłem. Nawiązują one do legendy, iż pokonała potwora Taraska. Jej atrybutami są: drewniana łyżka, sztućce, księga, naczynie, różaniec.

    Święte rodzeństwo z Betanii: Marta, Łazarz i Maria

    Maria była siostrą Marty i Łazarza. Uwierzyła w Chrystusa jeszcze przed wskrzeszeniem brata (J 11, 1-44). Była tą kobietą, która według słów Jezusa “wybrała dobrą cząstkę” (Łk 10, 42), słuchając słów Zbawiciela. To ona namaściła Jego nogi drogocenną maścią nardową (J 12, 3). Według Tradycji Maria i Marta były w gronie niewiast, które pospieszyły do grobu Jezusa z wonnościami.
    Po męczeńskiej śmierci archidiakona Stefana i rozpoczęciu w Jerozolimie prześladowania wyznawców Chrystusa, Żydzi wygnali sprawiedliwego Łazarza. Siostry opuściły Palestynę wraz z bratem i pomagały mu głosić Ewangelię w różnych krainach.

    Święty Łazarz

    Łazarza znamy go z Ewangelii św. Jana (J 11, 1-44; 12, 1-11) jako brata Marii i Marty. Gdy z obawy przed Żydami Jezus przebywał w Zajordanii, dotarła do niego wiadomość o śmierci Łazarza. Powrócił wtedy – po odczekaniu – do Judei i udał się do Betanii. Św. Jan Ewangelista szczegółowo opisuje scenę Jego spotkania z siostrami i dialog z Martą, a następnie głębokie wzruszenie Jezusa i wskrzeszenie Łazarza. Dowiadujemy się także o reakcji Żydów, którzy nie mogli zaprzeczyć faktom, ale jeszcze bardziej znienawidzili Jezusa. Ta niechęć dotknęła także Łazarza. Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11). Milczenie ewangelii o dalszych losach Łazarza uzupełnili anonimowi pisarze chrześcijańscy.
    Na Wschodzie najbardziej znana była legenda, która uczyniła Łazarza biskupem Cypru i tam umieściła jego – drugi – grób. Pewną rolę w rozwoju kultu odegrała też tzw. niedziela Łazarza, jedna z ostatnich niedziel Wielkiego Postu, w którą odczytywano ewangelię o jego wskrzeszeniu i dokonywano skrutynium przed dopuszczeniem do chrztu. Na Zachodzie w cyklu legend prowansalskich i burgundzkich pojawiła się w dość późnym średniowieczu opowieść o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta. Inne opowiadania wskazują na Autun i Avallon jako miejsca złożenia jego relikwii.
    Równie rozbieżne były daty wspomnień liturgicznych Łazarza. W kalendarzach spotykano je m.in. pod dniem 17 grudnia, 4 maja, 17 czerwca, 16 lub 17 października.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 lipca

    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wiktor I, papież
      •  Błogosławiony Jan Soreth, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Teresa Kowalska, dziewica i męczennica
      •  Święta Alfonsa Muttathupadathu od Niepokalanego Poczęcia, zakonnica
    ***
    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf

    Józef Makhluf urodził się 8 maja 1828 r. w Beka Kafra, małej wiosce położonej wysoko w górach Libanu. Był synem ubogiego wieśniaka. Nauki pobierał w szkółce, która funkcjonowała dosłownie pod drzewami. W 1851 r. wstąpił do maronickich antonianów (baladytów). Przebywał najpierw w Maifuq, potem w Annaya, w klasztorze pod wezwaniem św. Marona (Mar Maroun). Składając śluby zakonne, przybrał imię Szarbela (Sarbela, Sarbeliusza), męczennika z Edessy. W 1859 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Powrócił wówczas do klasztoru św. Marona i przebywał tam przez następne szesnaście lat.
    W 1875 r. za przyzwoleniem przełożonych udał się do górskiej samotni. Spędził w niej 23 lata, które wypełnił pracą, umartwieniami i kontemplacją Najświętszego Sakramentu. Zmarł 24 grudnia 1898 r. Bez zwłoki otoczyła go cześć świadczona świętym Pańskim oraz sława cudów. Do grobu Abuna Szarbela ciągnęli nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie. Wielu fascynowało także to, że ciało świętego mnicha nie ulegało jakiemukolwiek zepsuciu.

    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf

    Szarbela beatyfikował w ostatnich dniach Soboru Watykańskiego II, 5 grudnia 1965 r., papież Paweł VI. Mówił wtedy: “Eremita z gór Libanu zaliczony zostaje do grona błogosławionych. To pierwszy wyznawca pochodzący ze Wschodu, którego umieszczamy wśród błogosławionych według reguł obowiązujących aktualnie w Kościele katolickim. Symbol jedności Wschodu i Zachodu! Znak zjednoczenia, jakie istnieje między chrześcijanami całego świata! Jego przykład i wstawiennictwo są dzisiaj bardziej konieczne, niż były kiedykolwiek. (…) Właśnie ten błogosławiony zakonnik z Annaya powinien służyć nam za wzór, ukazując nam absolutną konieczność modlitwy, praktykowania cnót ukrytych i umartwiania siebie. Kościół bowiem wykorzystuje również dla celów apostolskich ośrodki życia kontemplacyjnego, gdzie wznoszą się do Boga, z zapałem, który nigdy nie stygnie, uwielbienie i modlitwa”. Ten sam papież kanonizował Szarbela 9 października 1977 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 lipca

    Błogosławiona
    Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego
    (Helena Staszewska), zakonnica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Innocenty I, papież
      •  Błogosławiona Maria Magdalena Martinengo, dziewica
      •  Święty Tytus Brandsma, prezbiter i męczennik
      •  Święty Celestyn I, papież
      •  Błogosławiona Maria od Męki Pańskiej (Tarallo), dziewica
    ***
    Błogosławiona Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego

    Helena Staszewska urodziła się w 1890 r. w Złoczewie koło Kalisza. Wychowywała się w wielodzietnej rodzinie – miała 12 rodzeństwa. Naukę rozpoczęła w Wieluniu, następnie uczyła się w Kaliszu i Piotrkowie. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczęła pracę w Sulejówku. W czasie I wojny światowej zmarł jej ojciec, a niedługo potem także i matka. Po ich śmierci musiała zająć się wychowaniem młodszego rodzeństwa. Pracowała jako nauczycielka.
    W wieku 31 lat wstąpiła do Sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej w Krakowie. Wraz z nią do urszulanek wstąpiły też jej dwie siostry. Sześć miesięcy później otrzymała imię Marii Klemensy od Jezusa Ukrzyżowanego i przyjęła habit zakonny. Po złożeniu ślubów pracowała m.in. w szkole powszechnej urszulanek w Krakowie. Prowadziła także Krucjatę i założyła Sodalicję Mariańską w Sierczy koło Krakowa. Organizowała comiesięczne spotkania, na których czytano prasę katolickę, uczyła dziewczęta sztuki wypowiadania się. Doprowadziła też do uruchomienia ochronki, do której zapisało się ok. 50 dzieci. W czasie swego 22-letniego pobytu w zakonie pełniła wiele funkcji i spełniała różne obowiązki. Była między innymi zastępczynią przełożonej w klasztorach: w Sierczy, Zakopanem i Stanisławowie. Była także przełożoną w Częstochowie, Gdyni i Rokicinach Podhalańskich. W tej ostatniej miejscowości znalazła się 15 sierpnia 1939 r., tuż przed wybuchem II wojny światowej. Już 1 września została zmuszona, by wraz ze swoimi siostrami opuścić klasztor. Następnego dnia udały się do Krakowa, skąd do Rokicin powróciły w połowie września, już po nadejściu wojsk niemieckich. Siostry zaangażowały się w pomoc potrzebującym, których było coraz więcej. W lipcu 1940 r. w klasztorze po raz pierwszy pojawiło się gestapo, aby zastraszyć i zniechęcić siostry.
    Od 1941 r. siostry zaczęły przyjmować w klasztorze zagrożone gruźlicą dzieci warszawskie. Były wśród nich również dzieci żydowskie, ukrywane przez urszulanki. Przez dom zakonny przewijało się też wielu uciekinierów i tułaczy, Polaków i Żydów. Nikomu nie odmawiano pomocy.
    26 stycznia 1943 r. Niemcy weszli do klasztoru i aresztowali przełożoną, matkę Marię Klemensę. Pozwolono jej tylko uklęknąć w kaplicy i zmówić “Pod Twoją obronę”. Przez miesiąc przetrzymywano ją w miejscowym areszcie, po czym 26 lutego 1943 r. przewieziono ją do osławionego więzienia na Montelupich w Krakowie. Po kilku dniach znalazła się w transporcie do Auschwitz; tam otrzymała numer 38102.
    Od początku pobytu w obozie chorowała i cierpiała. Z trudem trzymała się na nogach. Niebawem słaby organizm zaatakował panoszący się w tym obozie koncentracyjnym tyfus. Zmarła z tego powodu 27 lipca 1943 r.
    13 czerwca 1999 r. w Warszawie papież św. Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników Kościoła z okresu II wojny światowej. W ich gronie znalazła się też Maria Klemensa Staszewska od Jezusa Ukrzyżowanego, urszulanka Unii Rzymskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 lipca

    Święci Anna i Joachim,
    rodzice Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Pierina De Micheli, dziewica
    ***
    Ewangelie nie przekazały o rodzicach Maryi żadnej wiadomości. Milczenie Biblii dopełnia bogata literatura apokryficzna. Ich imiona są znane jedynie z apokryfów Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. roku 150, z Ewangelii Pseudo-Mateusza z wieku VI oraz z Księgi Narodzenia Maryi z wieku VIII. Najbardziej godnym uwagi może być pierwszy z wymienionych apokryfów, gdyż pochodzi z samych początków chrześcijaństwa, stąd może zawierać ziarna prawdy zachowanej przez tradycję.

    Święta Anna z Maryją

    Anna pochodziła z rodziny kapłańskiej z Betlejem. Hebrajskie imię Anna w języku polskim znaczy tyle, co “łaska”. Od IV wieku do dzisiaj pokazuje się przy Sadzawce Owczej w Jerozolimie miejsce, gdzie stał dom Anny i Joachima. Obecnie wznosi się na nim trzeci z kolei kościół. Wybudowali go krzyżowcy.
    Św. Anna jest patronką diecezji opolskiej, miast, m.in. Hanoveru, oraz kobiet rodzących, matek, wdów, położnic, ubogich robotnic, górników kopalni złota, młynarzy, powroźników i żeglarzy.

    Święty Joachim z Maryją

    Joachim miał pochodzić z zamożnej i znakomitej rodziny z Galilei. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż oznacza tyle, co “przygotowanie Panu”. W dawnej Polsce czczony był jako “protektor Królestwa”. Kiedy Maryja była jeszcze dzieckiem, miał pożegnać ziemię. Razem ze św. Anną patronują małżonkom.
    Od dawna biblistów interesował problem, dlaczego Ewangeliści podają dwie odrębne genealogie Pana Jezusa: inną przytacza św. Mateusz (Mt 1, 1-18), a inną – św. Łukasz (Łk 3, 23-38). Przyjmuje się dzisiaj dość powszechnie, że św. Mateusz podaje rodowód Chrystusa Pana wymieniając przodków św. Józefa, podczas gdy św. Łukasz przytacza rodowód Pana Jezusa wymieniając przodków Maryi. Według takiej interpretacji ojcem Maryi nie byłby wtedy św. Joachim, ale Heli. Być może imię Joachim jest apokryficzne. Możliwe także, że Heli miał drugie imię Joachim. Sprawa jest nadal otwarta.

    Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi

    Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku podaje, że Anna i Joachim byli bezdzietni. Małżonkowie daremnie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Joachim, będąc już w podeszłym wieku, udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się o Boże miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że jego prośby zostały wysłuchane, gdyż jego małżonka Anna da mu Dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej Córki, której według zwyczaju piętnastego dnia nadano imię Maria, była najbliższa rodzina. W rocznicę tych narodzin urządzono wielką radosną uroczystość. Po urodzeniu się Maryi, spełniając uprzednio złożony ślub, rodzice oddali swą Jedynaczkę na służbę w świątyni. Kiedy Maryja miała 3 lata, oddano Ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim. Według jednej z legend Annie przypisuje się trinubium – po śmierci Joachima miała wyjść jeszcze dwukrotnie za mąż.Kult świętych Joachima i Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. W miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa, wzrastała także publiczna cześć Jej rodziców. Już w IV/V w. istniał w Jerozolimie kościółek przy dawnej sadzawce Betesda w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary, co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz, patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505).
    Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor św. Anny stanął w roku 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest także to, że jej imię było i dotąd jest często nadawane dziewczynkom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).

    Święta Anna Samotrzecia

    Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance. Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyrowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola. Sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie – tak dalece, że figura św. Anny doczekała się uroczystej koronacji papieskimi koronami 14 września 1910 r. Sanktuarium to nawiedził św. Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki do Polski. Cudowna figura św. Anny wykonana jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką, i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie św. Anny.Liturgiczny obchód ku czci rodziców Maryi pojawił się najpierw na Wschodzie. Wprowadził go w 710 r. cesarz Justynian II pod tytułem Poczęcie św. Anny. Wspomnienie obchodzono w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą Splendor aeternae gloriae z 21 czerwca 1378 r. zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 r. rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 r., opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że należy im się szczególna cześć. Dlatego Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto dnia 26 lipca. Reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca.

    Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi

    W ikonografii św. Anna ukazywana jest w scenach z apokryfów oraz obrazujących życie Maryi. Przedstawiana jako starsza kobieta z welonem na głowie. Ulubionym tematem jest św. Anna ucząca czytać Maryję. Niektóre jej atrybuty: palec na ustach, księga, lilia.
    Św. Joachim ukazywany jest jako starszy, brodaty mężczyzna w długiej sukni lub w płaszczu. Występuje w licznych cyklach mariologicznych oraz z życia św. Anny. Jego atrybutami są: anioł, Dziecię Jezus w ramionach, dwa gołąbki w dłoni, na zamkniętej księdze lub w małym koszyku, jagnię u stóp, laska, kij pasterski, księga, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 lipca

    Święty Jakub Starszy, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Krzysztof, męczennik
      •  Święta Olimpia
      •  Święta Maria del Carmen Sallés y Barangueras, dziewica
    ***
    Święty Jakub Większy

    Wśród apostołów było dwóch Jakubów. Dla odróżnienia nazywani są Większym i Mniejszym albo też Starszym i Młodszym. Prawdopodobnie nie chodziło w tym wypadku o ich wiek, ale o kolejność przystępowania do grona Apostołów. Rozróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15, 40). Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego “aqeb”, oznaczającego “chronić” – a zatem znaczy “niech Jahwe chroni”. Etymologia ludowa tłumaczy to imię jako “pięta”. Według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak Ezawa, miał go trzymać za piętę (Rdz 25, 26).
    Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów (Mt 4, 21-22): święci Mateusz i Łukasz wymieniają go na trzecim miejscu, a święty Marek na drugim. Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci Piotr, Andrzej i Filip (J 1, 44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub “byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15, 40; Mt 27, 56).Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata, Jana (J 1, 37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb. Wspomina o tym św. Łukasz (Łk 5, 1-11), dodając nowy szczegół – że było to po pierwszym cudownym połowie ryb.
    Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5, 37; Łk 8, 51), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1nn; Mk 9, 1; Łk 9, 28) oraz modlitwy w Ogrójcu (Mt 26, 37). Żywe usposobienie Jakuba i Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich “synami gromu” (Mk 3, 17). Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9, 55-56). Jakub był wśród uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13, 3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 21, 2). Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo.

    Święty Jakub Większy

    Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1, 13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: “W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12, 1-2). Jakuba stracono w 44 r. bez procesu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale ścięto go w więzieniu. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to sam natychmiast poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła (zgodnie z przepowiednią Chrystusa – Mk 10, 39).
    W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub udał się zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Do dziś św. Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii i Portugalii.

    Święty Jakub Większy

    Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały zostać sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX w. miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku “święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Do dziś znajduje się tam grób św. Jakuba. W wiekach średnich po Ziemi Świętej i Rzymie było to trzecie sanktuarium chrześcijaństwa. W katedrze genueńskiej oglądać można artystyczny relikwiarz ręki św. Jakuba, wystawiany na pokaz podczas rzadkich okazji.
    Święty jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów, sierot.
    W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest jako starzec o silnej budowie ciała w długiej tunice i w płaszczu lub jako pielgrzym w miękkim kapeluszu z szerokim rondem. Jego atrybutami są: bukłak, kij pielgrzyma, księga, miecz, muszla, torba, turban turecki, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Święty Jakub Większy, Apostoł

    Święty Jakub Większy, Apostoł

    św. Jakub Większy – Apostoł/Albrecht Durer(PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 CZERWCA 2006

    (…) Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.

    Drodzy bracia i siostry,

    kontynuujemy cykl portretów Apostołów, wybranych przez samego Jezusa w czasie Jego życia ziemskiego. Mówiliśmy o świętym Piotrze i o jego bracie Andrzeju. Dzisiaj spotykamy postać Jakuba. Biblijna lista Dwunastu wymienia dwie osoby o tym imieniu: Jakuba, syna Zebedeusza i Jakuba, syna Alfeusza (por. Mk 3, 17.18; Mt 10, 2-3), których rozróżnia się powszechnie przydomkami: Jakub Starszy i Jakub Młodszy. Określenia te nie są oczywiście miarą ich świętości, odzwierciedlają jedynie różne znaczenie, jakie przypisują im teksty Nowego Testamentu, a zwłaszcza jakie mieli w ramach ziemskiego życia Jezusa. Dzisiaj skupimy naszą uwagę na pierwszym z tych imienników.

    Imię Jakub jest tłumaczeniem formy Iákobos – greckiego brzmienia imienia sławnego patriarchy Jakuba. Nazwany tak apostoł jest bratem Jana i we wspomnianych spisach zajmuje drugie miejsce, zaraz po Piotrze, u Marka (3, 17) lub trzecie, po Piotrze i Andrzeju w Ewangeliach Mateusza (10, 2) i Łukasza (6, 14), podczas gdy w Dziejach Apostolskich wymieniony jest po Piotrze i Janie (1, 13). Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.

    Ponieważ jest bardzo gorąco, chciałbym skrócić [swe rozważania] i wspomnieć tu jedynie o dwóch z tych zdarzeń. Mógł on uczestniczyć razem z Piotrem i Janem w chwili konania Jezusa w ogrodzie Getsemani i w wydarzeniu Przemienienia Jezusa. Chodzi więc o sytuacje bardzo różne i różniące się między sobą: w jednym przypadku Jakub wraz z pozostałymi dwoma Apostołami doświadcza chwały Pana, widzi Go rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem, widzi w Jezusie boski blask; w drugim wydarzeniu staje w obliczu cierpienia i upokorzenia, widzi na własne oczy, jak Syn Boży poniża się, okazując posłuszeństwo aż do śmierci. Bezsprzecznie to drugie przeżycie było dla niego okazją do osiągnięcia dojrzałości w wierze, do skorygowania jednostronnej, triumfalistycznej interpretacji tego pierwszego doświadczenia: musiał on zobaczyć, że Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski jako triumfator, w rzeczywistości okryty był nie tylko czcią i chwałą, ale również cierpieniem i słabością. Chwała Chrystusa urzeczywistnia się właśnie w Krzyżu, w udziale w naszych cierpieniach.

    To dojrzewanie wiary dopełnione zostało przez Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy, tak iż Jakub, gdy nadeszła chwila najwyższego świadectwa, nie cofnął się. Na początku lat czterdziestych I wieku król Herod Agrypa, wnuk Heroda Wielkiego, jak opisuje to Łukasz, “zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana” (Dz 12, 1-2). Lakoniczność tej wiadomości, pozbawionej jakichkolwiek szczegółów narracyjnych, pokazuje z jednej strony, jak bardzo czymś normalnym dla chrześcijan było dawanie świadectwa Panu własnym życiem, z drugiej zaś, że Jakub był wybijającą się postacią w Kościele jerozolimskim, również ze względu na rolę odegraną podczas ziemskiego życia Jezusa.

    Późniejsza tradycja, datująca się co najmniej od Izydora z Sewilli, mówi o pobycie Apostoła w Hiszpanii w celu ewangelizowania tego ważnego regionu cesarstwa rzymskiego. Według innej tradycji, to jego ciało miało zostać przywiezione do Hiszpanii, do miasta Santiago de Compostela. Jak wszyscy wiemy, miejsce to stało się przedmiotem wielkiej czci i jest do dzisiaj celem licznych pielgrzymek, i to nie tylko z Europy, ale z całego świata. I tym tłumaczy się ikonografię przedstawiającą Jakuba z pielgrzymim kijem w ręku i ze zwojem Ewangelii, typowymi dla wędrownego apostoła, oddanego głoszeniu “dobrej nowiny” i charakterystycznymi dla pielgrzymowania przez życie chrześcijańskie.

    Od św. Jakuba możemy się więc wiele nauczyć: gotowości do przyjęcia Pańskiego wezwania nawet wtedy, gdy każe nam pozostawić “łódź” naszej ludzkiej pewności, entuzjazmu w pójściu za Nim drogami, które On wskazuje, z pominięciem wszelkiej naszej złudnej zarozumiałości, gotowości do dawania o Nim świadectwa z odwagą, gdy to konieczne, aż po najwyższą ofiarę życia. Tak więc św. Jakub staje przed nami jako wymowny przykład wielkodusznego przylgnięcia do Chrystusa. On, który początkowo, ustami swej matki, prosił o to, by zasiąść wraz z bratem u boku Mistrza w Jego Królestwie, właśnie jako pierwszy wychylił kielich męki i dzielił męczeństwo z Apostołami.

    Na koniec zaś, podsumowując to wszystko, możemy powiedzieć, że droga nie tylko zewnętrzna, lecz przede wszystkim wewnętrzna – od Góry Przemienienia do góry konania, symbolizuje całe pielgrzymowanie życia chrześcijańskiego, pośród prześladowań świata i pocieszenia ze strony Boga, jak powiada Sobór Watykański II. Postępując za Jezusem jak św. Jakub wiemy, że nawet w chwilach trudnych idziemy właściwą drogą.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 lipca

    Święta Kinga, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Krystyna z Bolseny, dziewica i męczennica
      •  Błogosławione dziewice i męczennice Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles
      •  Błogosławiona Maria Mercedes Prat, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiona Joanna z Orvieto, dziewica
    ***
    Święta Kinga

    Kinga (Kunegunda) urodziła się w 1234 r. jako trzecia z kolei córka Beli IV, króla węgierskiego z dynastii Arpadów, i jego żony Marii, córki cesarza bizantyjskiego Teodora I Laskarisa. Miała dwóch braci i pięć sióstr, wśród nich były św. Małgorzata Węgierska oraz bł. Jolenta. Św. Elżbieta z Turyngii była jej ciotką.
    O latach młodości Kingi nie wiemy nic poza tym, że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim prawdopodobnie w Ostrzychomiu. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne jak na owe czasy wykształcenie.
    W Wojniczu małoletnia jeszcze Kinga spotkała się z Bolesławem Wstydliwym; tam też doszło do zawarcia umowy małżeńskiej. Ze względu na małoletność obydwojga były to zrękowiny, po których w kilka lat później miał nastąpić akt właściwych zaślubin.
    Pierwsze swoje lata Kinga spędziła w Sandomierzu pod opieką Grzymisławy i pedagoga Mikuły, wraz ze swoim przyszłym mężem Bolesławem. Były to czasy najazdów Tatarów. Wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz bliżej. Na wiadomość o zdobyciu Lublina i Zawichostu Bolesław z Kingą i Grzymisławą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa. Po klęsce wojsk polskich pod Chmielnikiem koło Szydłowa (18 marca 1241 r.) uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie poniosły klęskę nad rzeką Sajo (11 kwietnia 1241 r.). Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy, gdzie zapewne zatrzymali się w Welehradzie w tamtejszym konwencie cystersów. Wódz tatarski Batu-chan stanął w Krakowie w Niedzielę Palmową, 24 marca; stąd Tatarzy ruszyli na Śląsk.
    Po bitwie pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy wycofali się z Polski. Po bohaterskiej śmierci Henryka Pobożnego w bitwie z Tatarami rozgorzała walka o jego dziedzictwo śląskie i krakowskie. Dopiero po pokonaniu Konrada Mazowieckiego młodzi książęta mogli wrócić do Krakowa (1243). Ponieważ zamek w Krakowie, jak też w Sandomierzu, Tatarzy zupełnie zniszczyli, tak że się nie nadawał do zamieszkania, Bolesław i Kinga pozostali w Nowym Korczynie. Tu właśnie Kinga nakłoniła swego przyszłego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek “Wstydliwy”. W tej formie czystości małżeńskiej Kinga spędziła z Bolesławem 40 lat. Wtedy także zapewne Kinga wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Zaślubiny odbyły się na zamku krakowskim około roku 1247, bowiem wtedy Bolesław był władcą księstwa krakowsko-sandomierskiego. W posagu od ojca Kinga otrzymała 40 000 grzywien srebra, co Szajnocha przeliczył na około 3,5 miliona złotych. Była to ogromna suma.
    Kinga w tym czasie zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złoży soli w Bochni (1251). Stąd powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowaniu zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego posagu; Bolesław za to przywilejem z 2 marca 1252 r. oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką. Kinga pomagała Bolesławowi w rządach nad obu księstwami (krakowskim i sandomierskim). Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez obu małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała kościoły w Nowym Korczynie i w Bochni, a zapewne również w Jazowsku i w Łącku. Do Krakowa sprowadziła z Pragi Kanoników Regularnych od Pokuty i wystawiła im kościół św. Marka. Do Krzyżanowic nad Nidą sprowadzono norbertanki, gdzie im wystawiono kościół i klasztor. W Łukowie książę Bolesław osadził templariuszy. Swojej siostrze, bł. Salomei, Bolesław pozwolił i dopomógł wznieść w Zawichoście kościół, klasztor i szpital. Kinga w sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia kanonizacji św. Stanisława ze Szczepanowa (1253). To ona miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją.
    7 grudnia 1279 r. umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Kiedy Kinga poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy. Znała go dobrze, bo już w roku 1245 przyjęła welon i habit klaryski jej ciotka, bł. Salomea, która w tym czasie założyła w Zawichoście pierwszy ich klasztor, w roku 1259 przeniesiony do Skały. Sprawa założenia przez Kingę klasztoru klarysek w Starym Sączu komplikowała się, bo nowy władca Krakowa, Leszek Czarny, nie chciał zgodzić się na tę fundację i odkładał decyzję w obawie, aby nie utracić ziemi sądeckiej, którą Kinga chciała ofiarować klasztorowi na jego utrzymanie. Po czterech latach, w 1284 r., ostatecznie doszło do zgody. Kinga wstąpiła do tego klasztoru już wcześniej (1279), zaraz po śmierci męża. Prawdopodobnie nie zajmowała w klasztorze żadnych urzędów. Jej staraniem była budowa i troska o jego byt materialny. Welon zakonny otrzymała z rąk biskupa Pawła. Jednak śluby zakonne złożyła dopiero, jak to wynika ze szczęśliwie zachowanego dokumentu, 24 kwietnia 1289 roku. Spędziła w Starym Sączu 12 lat, poddając się we wszystkim surowej regule, zatwierdzonej przez Urbana IV w roku 1263.

    Święta Kinga - obraz kanonizacyjny

    Zmarła 24 lipca 1292 r. w Starym Sączu. Beatyfikacja Kingi nastąpiła dopiero za pontyfikatu papieża Aleksandra VIII. Dokonano jej po długim procesie kanonicznym dnia 10 czerwca 1690 r. Dekrety, wydane przez papieża Urbana VIII (1623-1644), zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość. Kult świątobliwej księżnej trwał jednak od wieków. Sam fakt porzucenia świata i jej wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego był dowodem heroicznej świętości Kingi. Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem do oddawania jej kultu. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Liczne łaski, otrzymane za jej wstawiennictwem, rozsławiały jej imię. Kult bł. Kingi znacznie wzrósł po jej beatyfikacji. Benedykt XIII przyznał jej tytuł patronki Polski i Litwy (31 sierpnia 1715 r.). Jest także patronką diecezji tarnowskiej.
    Kanonizacji Kingi dokonał św. Jan Paweł II w Starym Sączu dnia 16 czerwca 1999 r., podczas swojej przedostatniej pielgrzymki do Polski. Mówił wtedy między innymi: “Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego”.
    W ikonografii przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżnej, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 lipca

    Święta Brygida Szwedzka, zakonnica,
    patronka Europy

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Wasyl (Bazyli) Hopko, biskup
      •  Święty Jan Kasjan
      •  Błogosławiony Krystyn Gondek, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Jan Huguet Cardona, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Brygida

    Brygida urodziła się w 1303 r. na zamku w Finstad koło Uppsali. Jej rodzina była spokrewniona z dynastią królewską w Szwecji. Rodzina ta była bardzo religijna. Ojciec co tydzień przystępował do sakramentów pokuty i Eucharystii. Odbył także podróż do Hiszpanii na grób św. Jakuba w Compostelli.
    Według żywotów Brygida miała od dziecka cieszyć się oznakami szczególnej przyjaźni Pana Jezusa. Kiedy miała 7 lat, ukazała się jej Najświętsza Maryja Panna i złożyła na jej głowie tajemniczą koronę. Trzy lata później zjawił się jej Chrystus na krzyżu. Na widok męki Pana Jezusa Brygida miała zawołać: “O, mój kochany Panie! Kto Ci to zrobił? Nie chcę niczego, jak tylko miłować Ciebie!” Kiedy Brygida miała 12 lat, zmarła jej matka (1314). Ojciec oddał kapłanom sumę 200 marek w złocie, co było dużym majątkiem, prosząc, by modlili się o spokój duszy dla małżonki. Po śmierci żony wziął rodzeństwo Brygidy – Katarzynę i Izraela – na swój zamek, a Brygidę oddał na wychowanie do wujenki na zamku w Aspanas. Surowy tryb życia, jaki na zamku wprowadziła wujenka, odpowiadał Brygidzie, która chciała cała należeć do Chrystusa.
    Wbrew swojej woli Brygida została wydana w czternastym roku życia za syna gubernatora Wastergotlandu, 19-letniego Ulfa Gotmarssona. Po ślubie przeniosła się na zamek męża (1316). Chociaż utratę dziewictwa opłakiwała rzewnymi łzami, umiała w swoim małżeństwie dostrzec wolę Bożą i starała się być dla męża najlepszą żoną. Trafiła też na dobrego człowieka. Dlatego żyli szczęśliwie razem 28 lat (1316-1344). Pałac Brygidy należał do najświetniejszych w kraju. Było w nim zawsze rojno od gości. Brygida dbała o to, by wszyscy wchodzący w jej progi czuli się dobrze. Kierowała domem i gospodarstwem wzorowo, dbała o służbę, z którą codziennie odmawiała pacierze. Nie pozwalała wszakże na żadne pohulanki i zbyt swobodne zachowania.
    Szczególnie jednak była oddana mężowi, okazując mu przywiązanie i wprost matczyną opiekę. Dała mu 4 synów i 4 córki: Martę (1319), Karola (1321), Birgera (1323), Benedykta (1326), Gutmara (1327), św. Katarzynę Szwedzką (1330), Ingeborgę (1332) i Cecylię (1334). Na wychowawców dla swoich dzieci dobierała pedagogów o odpowiednim wykształceniu i głębokiej wierze. Każde dziecko miało inny charakter. Trzeba było ze strony matki wiele subtelności, by uszanować ich osobowość, a nie dopuścić do wypaczenia ich charakterów, bowiem mąż był często poza domem, zajęty sprawami publicznymi. Nie zaniedbała wszakże Brygida wśród tak licznych zajęć rodzinnych troski o własną duszę. Jej kierownikiem duchowym był uczony wiceprzeor cystersów, Piotr Olafsson. Na jej prośbę jeden z kanoników katedry, Maciej, przetłumaczył Pismo święte na język szwedzki, by Brygida mogła w nim się rozczytywać. Na jej życzenie kanonik ten ułożył również komentarze do Pisma świętego.
    W 1332 roku Brygida została powołana na dwór króla Magnusa II w charakterze ochmistrzyni. Korzystając z osobistego majątku, jak też z majątku króla, nad którym otrzymała zaszczytny zarząd, hojnie wspierała kościoły, klasztory i ubogich. W 1339 roku utraciła nieletniego syna. Dla uproszenia błogosławieństwa Bożego dla całej rodziny udała się z pielgrzymką na grób św. Olafa (+ 1030). Tradycją w domu były pielgrzymki do Compostelli. I Brygida wraz z mężem udała się na grób św. Jakuba Apostoła (1342). Pielgrzymka trwała rok. Towarzyszył im spowiednik, cysters Svenung, który później opisał całą podróż. Po powrocie z pielgrzymki Ulf wstąpił do cystersów w Alvastra, gdzie zmarł w lutym 1344 r. Brygida była wolna.

    Święta Brygida

    Postanowiła oddać się wyłącznie służbie Bożej i pełnieniu dobrych uczynków. Długie godziny poświęcała modlitwie. Mnożyła akty umartwienia i pokuty. Naglona objawieniami, pisała listy do możnych tego świata, napominając ich w imię Pana Boga. Królowi szwedzkiemu i zakonowi krzyżackiemu przepowiedziała kary Boże, które też niebawem na nich spadły. W 1352 roku wezwała papieża Innocentego VI, aby powrócił do Rzymu. To samo wezwanie skierowała w imieniu Chrystusa do jego następcy, bł. Urbana V, który też w 1367 roku faktycznie do Rzymu powrócił. Kiedy zaś papież, zniechęcony zamieszkami w Rzymie, powrócił do Awinionu, przepowiedziała mu rychłą śmierć, co się niebawem sprawdziło (+ 1370). Niemniej żarliwie zabiegała o powrót do Rzymu papieża Grzegorza XI. Była hojną dla fundacji kościelnych i charytatywnych. Dom jej stał zawsze otworem dla potrzebujących.
    Z poparciem króla, który na ten cel ofiarował posiadłość w Vadstena, i za zezwoleniem Stolicy Świętej, Brygida założyła nową rodzinę zakonną pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, zwaną często “brygidkami”. Jej córka, św. Katarzyna Szwedzka, w roku 1374 została jego pierwszą opatką. W roku 1349 Brygida udała się przez Pomorze, Niemcy, Austrię i Szwajcarię do Rzymu, by uzyskać odpust z okazji roku jubileuszowego 1350. Chodziło jej również o zatwierdzenie reguł swojego zakonu. W Rzymie założyła klasztor swojego zakonu.
    Korzystając ze swojej obecności w Italii, Brygida przewędrowała wraz z córką cały kraj, nawiedzając pieszo ważniejsze ówczesne sanktuaria: św. Franciszka w Asyżu, św. Antoniego w Padwie, św. Dominika Guzmana w Bolonii, św. Tomasza z Akwinu w Ortonie, św. Bartłomieja w Benevento, św. Macieja w Salerno, św. Andrzeja Apostoła w Amalfi, św. Mikołaja w Bari oraz św. Michała Archanioła na Monte Gargano. Do Rzymu powróciła dopiero w 1363 roku. W 1372 roku udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Miała wówczas 70 lat. Po powrocie do Rzymu, zmęczona podróżą, zmarła 23 lipca 1373 r., w dniu, który przepowiedziała. W jej pogrzebie wzięły udział tłumy wiernych. Był to prawdziwy hołd, jaki złożył jej Rzym. Kroniki głoszą, że z okazji pogrzebu św. Brygidy wielu chorych zostało uzdrowionych. Jej ciało poprzez Korsykę, Styrię, Morawy i Polskę sprowadzono do Szwecji, gdzie złożono w klasztorze w Vadstena, który założyła.
    Dzięki staraniom córki, św. Katarzyny, została kanonizowana już w 1391 r. W 1489 roku złożono relikwie matki i córki, to jest św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny Szwedzkiej, w jednej urnie. Kiedy Szwecja przeszła na protestantyzm (1595), relikwie te zaginęły bezpowrotnie.Brygida pozostawiła po sobie księgę Objawień. Wkrótce znała ją cała Europa. Była wielokrotnie przepisywana. W księdze tej św. Brygida spisała przepowiednie dotyczące Kościoła, papieży żyjących w jej czasach, losów państw i ówczesnych panujących oraz odnośnie do przyszłości wielu innych osób. Była przekonana, że pisze to, co jej dyktował Chrystus. Nawoływała do poprawy obyczajów, groziła karami Bożymi. Dzieło to miało wśród teologów sporo przeciwników. Mimo aprobaty papieży Grzegorza XI i Urbana VI, dzieła św. Brygidy były przedmiotem ataków i dyskusji nawet na soborach w Konstancji (1414-1418) i w Bazylei (1431). Brygida, jakby w przeczuciu, ile kłopotu narobi ta księga, dała ją najpierw do przejrzenia teologom. Ostatecznej aprobaty pismom św. Brygidy udzielił Kościół w akcie jej kanonizacji.
    1 października 1999 r. św. Jan Paweł II listem motu proprio ogłosił św. Brygidę współpatronką Europy (razem ze św. Katarzyną ze Sieny i św. Teresą Benedyktą od Krzyża). Św. Brygida jest także patronką Szwecji, pielgrzymów oraz dobrej śmierci.

    Święta Brygida z córką, św. Katarzyną

    W ikonografii św. Brygida przedstawiana jest w ciemnowiśniowym habicie z czerwonym welonem, na nim korona z białego płótna z pięcioma czerwonymi znakami – symbolizującymi pięć ran Jezusa. Czasami siedzi przy pulpicie i spisuje swoje wizje. Jej atrybutami są: heraldyczny lew, korona; księga, którą pisze; ptasie pióro, pielgrzymi kapelusz, serce i krzyż.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 lipca

    Święta Maria Magdalena

    Zobacz także:
      •  Święta Maria z Betanii
      •  Błogosławieni męczennicy Nicefor Díez Tejerina, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Święta Maria Magdalena

    Według biblijnej relacji Maria pochodziła z Magdali – “wieży ryb” nad Jeziorem Galilejskim, ok. 4 km na północny zachód od Tyberiady. Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Odtąd włącza się ona do grona Jego słuchaczy i wraz z innymi niewiastami troszczy się o wędrujących z Nim ludzi.
    Po raz drugi wspominają o niej Ewangeliści pisząc, że była ona obecna podczas ukrzyżowania i śmierci Jezusa (Mk 15, 40; Mt 27, 56; J 19, 25) oraz zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Maria Magdalena była jedną z trzech niewiast, które udały się do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, ale grób znalazły pusty (J 20, 1). Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi zbezcześcili ciało ukochanego Zbawiciela, wyrzucając je z grobu w niewiadome miejsce, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama wróciła do grobu Pana Jezusa. Zmartwychwstały Jezus ukazał jej się jako ogrodnik (J 20, 15). Ona pierwsza powiedziała Apostołom, że Chrystus żyje (Mk 16, 10; J 20, 18). Dlatego też jest nazywana apostola Apostolorum – apostołką Apostołów, a Kościół przez długie stulecia recytował w jej święto uroczyste wyznanie wiary. Wschód i Zachód, oddając hołd Magdalenie, obchodzą jej pamiątkę tego samego dnia – 22 lipca.Nie wiemy, co św. Łukasz miał na myśli, kiedy napisał o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Św. Grzegorz I Wielki utożsamiał Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której na innym miejscu pisze tenże Ewangelista (Łk 7, 36-50), jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami (J 11, 2). Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają jednak, że imię Maria miały trzy niewiasty nie mające ze sobą bliższego związku. Dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza liturgicznego wyraźnie odróżnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Marię Magdalenę nieraz utożsamiano także z Marią Egipcjanką, nierządnicą (V w.), która po nawróceniu miała żyć jako pustelnica nad Jordanem.
    Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ma swoje sanktuaria, do których od wieków licznie podążają pielgrzymi. W Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, jej relikwie miały zostać przeniesione z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa (886-912). Kiedy krzyżowcy opanowali Konstantynopol (1202-1261), mieli przenieść relikwie Marii Magdaleny do Francji, do Vezelay, gdzie do dnia dzisiejszego doznają czci. We Francji jest jeszcze jedno sanktuarium św. Marii Magdaleny, w La Saint Baume, gdzie według legendy miała mieszkać przez 30 lat w jaskini jako pustelnica i pokutnica, kiedy ją w dziurawej łódce na pełne morze wywieźli Żydzi.
    Maria Magdalena jest patronką zakonów kobiecych; Prowansji, Sycylii, Neapolu; dzieci, które mają trudności z chodzeniem, fryzjerów, kobiet, osób kuszonych, ogrodników, studentów i więźniów.
    W ikonografii św. Maria Magdalena przedstawiana jest według tradycji, która utożsamiła ją z innymi Mariami. Ukazywana w długiej szacie z nakrytą głową; w bogatym książęcym wschodnim stroju lub jako pokutnica, której ciało osłaniają długie włosy; w malarstwie barokowym ukazywana bez odzieży lub półnago. Jej atrybutami są: dyscyplina, instrumenty muzyczne, krucyfiks, księga – znak jej misyjnej działalności, naczynie z olejkiem, kadzielnica, gałązka palmowa, czaszka, włosiennica, zwierciadło.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 lipca

    Błogosławiony
    Franciszek Maria od Krzyża Jordan, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wawrzyniec z Brindisi, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Święty Apolinary, biskup i męczennik
      •  Daniel, prorok
    ***
    Błogosławiony Franciszek Maria od Krzyża Jordan

    Jan Chrzciciel Jordan urodził się 16 czerwca 1848 r. w Gurtweil, w pobliżu Waldshut w Badenii (Niemcy). W trzynastym roku życia, w czasie I Komunii Świętej, doświadczył szczególnej łaski, która stała się zaczynem kapłańskiego powołania. Droga do przyjęcia święceń była długa i trudna, przede wszystkim ze względu na skrajnie trudne warunki materialne rodziny.
    21 lipca 1878 r., w wieku 30 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Został wysłany przez swojego biskupa do Rzymu na studia języków orientalnych pod skrzydłami Kongregacji Rozkrzewiania Wiary. Szczególnie ważna okazała się jego podróż na Bliski Wschód, gdzie został wysłany w celu praktycznego doskonalenia języków. Rozpoznał tam wezwanie do założenia nowego ruchu w Kościele, poświęconego apostolstwu. Po uzyskaniu błogosławieństwa papieża Leona XIII w dniu 8 grudnia 1881 r. Jordan z dwoma towarzyszami zapoczątkował Apostolskie Towarzystwo Nauczania.Nie chciał zakładać typowego zgromadzenia zakonnego, ale raczej ruch, który zaangażuje w ewangelizację nie tylko duchownych, ale również świeckich. Władze kościelne wymagały od niego jednak przedstawienia jasnych zasad funkcjonowania. Posłuszeństwo doprowadziło w 1883 r. do przekształcenia dzieła w zgromadzenie zakonne pod nazwą Towarzystwo Boskiego Zbawiciela (salwatorianie). Jan Chrzciciel Jordan przyjął wówczas imię Franciszek Maria od Krzyża. Pięć lat później – 8 grudnia 1888 r. – wraz z Marią Teresą von Wüllenweber (bł. Marią od Apostołów) Franciszek Maria założył Kongregację Sióstr Boskiego Zbawiciela (salwatorianki).
    Już w 1889 r. młode zgromadzenie otrzymało propozycję od prefekta Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, aby przejąć nowo utworzoną prefekturę apostolską w Assam w Indiach. Mimo skromnych możliwości personalnych i materialnych następował dynamiczny rozwój Wspólnoty. W 1892 r. o. Jordan założył fundacje w Stanach Zjednoczonych i Austrii. W kolejnych latach powstawały misje w Ekwadorze-Kolumbii, Szwajcarii, Czechosłowacji, Brazylii, Rumunii, Belgii, Polsce i Jugosławii, Anglii i Niemczech. Współcześnie członkowie Towarzystwa Boskiego Zbawiciela głoszą Ewangelię w czterdziestu krajach. Na całym świecie działają również siostry salwatorianki oraz salwatorianie świeccy. Franciszek Maria od Krzyża Jordan zmarł 8 września 1918 r. w szwajcarskim Tafers, gdzie przebywał ze względu na kończącą się I wojnę światową. W 1956 r. jego doczesne szczątki zostały przeniesione do Rzymu i złożone w domu generalnym zgromadzenia.Proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1942 r. W roku 2011 został ogłoszony dekret o heroiczności jego cnót, a 19 czerwca 2020 r. papież Franciszek zatwierdził cud za jego wstawiennictwem. Uroczystość beatyfikacji odbyła się 15 maja 2021 r. w bazylice św. Jana na Lateranie w Rzymie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lipca

    Błogosławiony Czesław, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata z Antiochii Pizydyjskiej, dziewica i męczennica
      •  Święty Torlak Thorhallsson, biskup
      •  Eliasz, prorok
      •  Błogosławiony Alojzy Novarese, prezbiter
      •  Święty Józef Barsaba Justus
    ***
    Błogosławiony Czesław

    Czesław urodził się około roku 1180 w Kamieniu Opolskim. Miał być krewnym św. Jacka. Wydaje się raczej mało prawdopodobne – co przekazują legendy – że studiował w Pradze, Paryżu i Bolonii i że miał studia uwieńczyć podwójnym doktoratem z teologii i prawa kanonicznego. Wiemy tylko, że należał obok św. Jacka Odrowąża i Hermana Niemca do księży z otoczenia biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Miał zajmować stanowisko kustosza kolegiaty sandomierskiej. Gdyby tak było, wskazywałoby to na rycerskie (szlacheckie) pochodzenie Czesława, gdyż wówczas tylko takich przyjmowano do kapituły.
    Jako kapłan diecezjalny w 1220 lub 1221 r. wstąpił do dominikanów. Habit otrzymał z rąk samego św. Dominika. W 1222 roku przybył z innymi współbraćmi, w tym ze św. Jackiem Odrowążem, do Krakowa. Tam przyjął ich uroczyście Iwo Odrowąż w otoczeniu kleru i ludu. Pierwsi dominikanie zamieszkali w Krakowie, oddając się pracy kaznodziejskiej i duszpasterskiej. W roku 1225 biskup Pragi zaprosił dominikanów do stolicy Czech. Wysłano tam Czesława z kilkoma ojcami. Czesław stał się więc założycielem rodziny dominikańskiej na ziemi czeskiej.
    Po założeniu klasztoru w Pradze (1225) udał się do Wrocławia. Tamtejszy biskup, Wawrzyniec, powitał go niemniej ciepło, jak to w Krakowie uczynił Iwo. Dominikanie otrzymali parafialny kościół św. Wojciecha. Zachował się do dzisiaj dokument przekazania świątyni z 1 maja 1226 r. Tam Czesław pozostał jako przeor do roku 1231, kiedy to został przez kapitułę wybrany na prowincjała (1233-1236). Jako prowincjał brał udział w kapitule generalnej w Bolonii i w kanonizacji św. Dominika w Rzymie (1234). Po złożeniu urzędu pozostał nadal przeorem w klasztorze wrocławskim, aż do swojej śmierci (ok. 1242).
    Jan Długosz przytacza barwną legendę, jak Czesław swoją modlitwą uratował Wrocław od najazdu Tatarów i całkowitego zniszczenia w roku 1241. Kiedy miasto zostało zajęte przez najeźdźców, część wrocławian postanowiła bronić się poza murami obronnego grodu. Czesław był duszą całej obrony, podobnie jak bł. Sadok w Sandomierzu, a później ks. Augustyn Kordecki podczas oblężenia Jasnej Góry. Podanie głosi, że Czesław modlił się o ocalenie miasta wychodząc często na jego wały i zachęcając dzielnych obrońców do oporu. Gdy Wrocław wyszedł obronną ręką z tej wojennej zawieruchy, mieszkańcy przypisywali uratowanie miasta modlitwom i wstawiennictwu Czesława, którego wiara złamała siły nieprzyjacielskie. Należy to uważać raczej za legendę, gdyż Wrocław został poważnie spalony właśnie w 1241 r. przez Tatarów. W innych zaś latach Mongołowie tak daleko już nie podeszli.
    Według tradycji wrocławskiej Czesław miał umrzeć 15 lipca 1242 r. Datę tę przyjmuje tradycja dominikańska. Zaraz po śmierci odbierał cześć jako święty. Nad jego grobem w kościele dominikanów we Wrocławiu wystawiono niebawem ołtarz. Cześć od dawna mu oddawaną zatwierdził papież Klemens XI 18 października 1713 roku. Ciało bł. Czesława spoczywa w dominikańskim kościele św. Wojciecha w osobnej kaplicy. Kiedy w czasie zdobywania Wrocławia w roku 1945 cały kościół legł w gruzach, zachowała się jedynie kaplica z relikwiami bł. Czesława. Jest on patronem Wrocławia.
    W ikonografii przedstawiany z kulą ognistą lub ze słupem ognia nad głową, który według tradycji ukazał się podczas oblężenia Wrocławia przez Tatarów. To niecodzienne zjawisko spowodowało ich odwrót. Atrybutami Błogosławionego są: krzyż misyjny, kielich, otwarta księga Ewangelii, laska pielgrzyma, lilia, monstrancja, puszka z komunikantami, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 lipca

    Błogosławiony Achilles Puchała,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Makryna Młodsza
      •  Błogosławiona Ludwika z Sabaudii, zakonnica
      •  Święty Symmach, papież
      •  Błogosławiony Herman Stępień, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Achilles Puchała
    Józef Puchała urodził się w 18 marca 1911 r. we wsi Kosina koło Łańcuta. Wychowywał się w średniozamożnej, rolniczej rodzinie Franciszka i Zofii z domu Olbrycht, w której pielęgnowano tradycje patriotyczne i katolickie. Miał siedmioro rodzeństwa. Miejscowy proboszcz wyczuł w nim znaki powołania i namówił rodziców do wysłania Józefa, po ukończeniu piątej klasy, do Lwowa, na naukę gimnazjalną w Małym Seminarium Misyjnym prowadzonym przez franciszkanów.
    W gimnazjum Józef wstąpił do Rycerstwa Niepokalanej i stał się jego aktywnym członkiem. W 1927 r. został przyjęty we Lwowie do franciszkanów konwentualnych i otrzymał zakonne imię Achilles. Śluby wieczyste złożył w 1932 r., a następnie rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Krakowie. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez rok kontynuował studia.
    Pracował najpierw w konwencie franciszkańskim w Grodnie, a potem w Iwieńcu. Pod koniec 1939 r. pojechał do liczącej pięć tysięcy wiernych parafii pw. św. Jerzego we wsi Pierszaje (ok. 20 km od Iwieńca), aby objąć urząd proboszcza – opuszczony w trakcie kampanii wrześniowej przez kapłana diecezjalnego. Po pięciu miesiącach otrzymał do pomocy kapłana, innego franciszkanina, o. Hermana Karola Stępnia z Wilna. Ojciec Achilles pomagał materialnie wielu rodzinom, ubogim rozdawał chleb, dzielił się tym, co miał.
    W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów.
    Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy.
    W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami.
    19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński.
    Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. W jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem.
    Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś.
    O. Achilles Puchała i o. Herman Stępień zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 lipca

    Święty Szymon z Lipnicy, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Arnulf, męczennik
      •  Święty Arnulf z Metzu, biskup
      •  Święty Arnold Wyznawca
      •  Święty Fryderyk z Utrechtu, biskup i męczennik
    ***
    Święty Szymon z Lipnicy

    Szymon urodził się około 1438-1440 r. w Lipnicy. Znane są nam imiona jego rodziców: Grzegorz i Anna. Nie znamy natomiast ich nazwisk. Ojciec był piekarzem. Fakt wysłania Szymona na studia uniwersyteckie wskazywałby na pewną zamożność rodziców, gdyż to suponuje także ukończenie szkół niższych. Jednak zamożność ta była względna, skoro w 1454 r. Szymon wpłacił do kasy Akademii Krakowskiej zaledwie 1 grosz, a więc zaledwie jedną czwartą już i tak skromnej rocznej opłaty. Zapisał się na wydział nauk wyzwolonych (artium). Był to wydział wstępny i najliczniej obstawiony, gdyż dawał przygotowanie do trzech wydziałów pozostałych i udzielał najogólniejszych wiadomości z zakresu siedmiu nauk wyzwolonych. Akademię Krakowską Szymon ukończył w roku 1457 tytułem bakałarza.
    W tym samym roku wstąpił wraz z dziesięcioma swoimi kolegami akademickimi do bernardynów, których cztery lata wcześniej sprowadził do Polski i założył ich pierwszy klasztor w Krakowie św. Jan Kapistran. Niewykluczone, że Szymon widział go i słuchał osobiście, kiedy Jan przez osiem miesięcy przebywał w Krakowie na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka. Po roku nowicjatu Szymon złożył śluby zakonne (1458). W Krakowie odbywał swoje studia teologiczne i po roku 1460 otrzymał święcenia kapłańskie.
    Szymon musiał wyróżniać się cnotą, wiedzą i powagą, skoro już w roku 1465 – w kilka lat po święceniach – został wybrany gwardianem konwentu w Tarnowie. Z tego powodu wziął udział w kapitule prowincji w Krakowie. W dwa lata później pełnił w Krakowie urząd kaznodziei. Urząd ten w zakonie franciszkańskim był zawsze w wysokim poważaniu. Wybierano na to stanowisko wyjątkowo zdolnych zakonników. Według relacji, jakie nam pozostawiły źródła, Szymon był nie tylko kaznodzieją z urzędu, ale przede wszystkim z powołania. Obowiązek ten miał sprawować przez kilkanaście lat, bo aż do śmierci (1467-1482). Szymon był nie tylko kaznodzieją zakonnym, ale przede wszystkim katedralnym. Dotąd ten zaszczytny i odpowiedzialny urząd pełnili wyłącznie dominikanie i profesorowie teologii Akademii Krakowskiej. Szymon był pierwszym, który przełamał tę tradycję jako bernardyn. Kazania w katedrze wygłaszano do elity umysłowej Krakowa w języku łacińskim. To dowodzi, że Szymon doskonale opanował ten język.

    Święty Szymon z Lipnicy

    O wielkiej powadze, jaką się cieszył Szymon wśród swoich współbraci, świadczy i to, że został wybrany wraz z kilkunastoma innymi bernardynami delegatem prowincji polskiej, aby uczestniczył w uroczystościach przeniesienia relikwii św. Bernardyna do nowego kościoła wystawionego ku jego czci w Akwilei (1472).
    W roku 1474 został wybrany na kapitule prowincji dyskretem, czyli delegatem na kapitułę generalną do Pawii. Wyruszył na nią wraz z ówczesnym prowincjałem Chryzostomem z Ponieca i gwardianem z Krakowa, Marianem z Jeziorka. Przez pewien czas Szymon pełnił także funkcję komisarza prowincjała i w jego imieniu wizytował niektóre konwenty prowincji. Poważnym wydarzeniem w jego życiu była pielgrzymka do Ziemi Świętej (1478/1479). Odbył ją korzystając z okazji, że był uczestnikiem kapituły generalnej w Pawii. Stamtąd udał się do ziemi Chrystusa Pana.
    W zakonie odznaczał się surowością życia, nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Umarł posługując chorym podczas zarazy w Krakowie 18 lipca 1482 r. Pogrzeb odbył się w tym samym dniu w godzinach wieczornych. Ciało pochowano w kościele klasztornym pod wielkim ołtarzem, umieszczając je wraz ze szczątkami Tymoteusza i Bernardyna, zmarłych w opinii świętości. W 1488 r. bł. Władysław z Gielniowa, sprawujący wówczas funkcję prowincjała, na podstawie specjalnego breve papieża Innocentego VIII dokonał przeniesienia relikwii Szymona do osobnej kaplicy kościoła, co było wówczas uważane za formalną beatyfikację. Odtąd bowiem można było słudze Bożemu oddawać cześć publiczną. Grobowiec Szymona nawiedzali liczni pielgrzymi, a nagromadzone wota były dowodem jego skutecznego orędownictwa. Zaraz po jego śmierci miało miejsce aż 377 cudownych uzdrowień i łask. Długie zabiegi o formalną beatyfikację doszły do skutku. 24 lutego 1685 roku bł. Innocenty XI ogłosił dekret beatyfikacyjny. Dnia 3 czerwca 2007 r. papież Benedykt XVI kanonizował Szymona z Lipnicy.
    W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako głoszący kazanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 lipca

    Błogosławione dziewice i męczennice
    Teresa od św. Augustyna i Towarzyszki

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksy, wyznawca
      •  Błogosławiony Paweł Piotr Gojdič, biskup
      •  Święty Leon IV, papież
    ***
    Błogosławione męczennice z Compiegne
    Podczas rewolucji francuskiej władze zamknęły w 1792 r. klasztor sióstr karmelitanek w Compiègne. 14 września 1792 r. zakonnice opuściły klasztor i założyły świeckie ubrania. Podzieliły się na 4 grupy mieszkające w niezbyt odległych od siebie domach. Przez kolejne 2 lata żyły w nich, przestrzegając – w miarę możliwości – zasad życia zakonnego.
    W 1794 r. oskarżono je o życie we wspólnocie zakonnej. Zostały aresztowane 22 czerwca i uwięzione w byłym klasztorze wizytek. 12 lipca przewieziono je do więzienia Conciergerie w Paryżu, a 5 dni później skazano na śmierć. Zostały zgilotynowane 17 lipca 1794 r. na Place du Trône Renversé (obecnie Place de la Nation). Idąc na gilotynę, śpiewały Salve Regina. Jako ostatnią stracono matkę przełożoną, która umacniała siostry.
    Ciała zakonnic wrzucono do dołu z piaskiem na paryskim cmentarzu Picpus, w którym w późniejszym czasie doliczono się 1298 ofiar terroru rewolucji. Nie było więc szans na odnalezienie relikwii karmelitanek. Były one pierwszymi ofiarami terroru rewolucji francuskiej, wobec których rozpoczęto proces beatyfikacyjny; jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej zostały beatyfikowane 27 maja 1906 r. przez Piusa X.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Karmelitanki z Compiègne- zamordowane za wiarę przez rewolucjonistów.

    Dziś ich wspomnienie

    oprac. PCh24.pl/GS

    ***

    16 karmelitanek z Compiègne we Francji, to ofiary antykatolickich prześladowań religijnych z okresu rewolucji francuskiej. Zostały zgilotynowane w Paryżu 17 lipca 1794 r. Są już zaliczone w poczet błogosławionych Kościoła katolickiego. Gilotyna była uważana za „nowoczesną maszynę” do dekapitacji i symbol „postępu”. Udział w jej dopracowaniu miał też kat Charles-Henri Sanson, który ścinał także siostry zakonne.

    Sprawę kanonizacji Karmelitanek poruszano jeszcze w czasie pontyfikatu św. Jana Pawła II. Karmelici z Jonquières-Compiègne złożyli jednak swoją oficjalną prośbę dopiero w grudniu 2021 roku. Franciszek zezwolił na przekazanie sprawy do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w styczniu tego roku. Biskupi francuscy oczekują dość szybkiej daty kanonizacji ze względu na powszechny i ugruntowany już kult bł. Karmelitanek.

    Zakonnice mieszkały w klasztorze w Compiègne. Karmel w Compiègne został założony 21 kwietnia 1641 r. i był to 53 dom tego zakonu we Francji. Przed Rewolucją mieszkało tu 21 zakonnic. Ciekawostką jest, że jeszcze pod koniec XVII wieku, a więc na sto lat przed Rewolucją, karmelitanka z tego klasztoru, s. Elżbieta od św. Jana Chrzciciela, ujrzała we śnie wszystkie zakonnice swojego klasztoru w chwale Nieba, ubrane w biały płaszcz i trzymające w rękach liście palmowe. Historia ta była odebrana w klasztorze jako zapowiedź męczeństwa.
    W 1792 r. Karmel został zamknięty i znacjonalizowany przez władze rewolucyjne. 14 września 1792 r. w święto Podwyższenia Krzyża, zgodnie z decyzją władz, zakonnice opuściły klasztor i założyły świeckie ubrania. Podzieliły się jednak na 4 grupy mieszkające w niezbyt odległych od siebie domach i przez kolejne 2 lata starały się żyć przestrzegając dalej reguł zakonu i częściowej klauzury. Przez kilka miesięcy potajemnie udało im się uczestniczyć w Mszach św. w kościele Saint-Antoine de Compiègne. Przełożona rozmawiała z siostrami o możliwości męczeństwa i dokonania w ten sposób aktu ekspiacji, by złagodzić Gniew Boży i przywrócić pokój. Zakonnice złożyły zobowiązanie do poniesienia ofiary za Francję i ślub męczeństwa.

    W 1794 r. siostry zostały oskarżone przez prokuratora Antoniego Quentin Fouquier-Tinville o dalsze „życie we wspólnocie zakonnej”. Zarzucono im „fanatyzm i działalność wywrotową”. 22 czerwca zostały aresztowane i uwięzione. Ów „fanatyzm” został zdefiniowany jeszcze przez Woltera jako „mroczne i okrutne szaleństwo religijne”. W czasie rewolucji uważano go za poważne przestępstwo, a postawa sióstr deklarujących później przed trybunałem swoją religijność, stała się „dowodem zbrodni”. Wydawane kary chłosty, a także wyroki śmierci nazywano terminem brzmiącym dość „współcześnie”, a mianowicie „defanatyzacją” społeczeństwa.

    W lipcu zakonnice przewieziono do słynnego więzienia Conciergerie w Paryżu, a 5 dni później skazano na śmierć. Zostały zgilotynowane 17 lipca na Place du Trône Renversé (obecnie Place de la Nation). Na gilotynę szły śpiewając „Salve Regina”. Zachował się dość dokładny opis egzekucji. „Ubrane w swoje białe stroje zakonnice schodzą z wozów, klękają i intonują Te Deum, wypowiadają odnowienie ślubów i śpiewają Veni Creator. O godzinie 20:00 przychodzą asystenci kata Charlesa-Henri Sansona po pierwszą, najmłodszą nowicjuszkę Siostrę Konstancję od Jezusa…”

    Jako ostatnia została stracona matka przełożona, która do końca umacniała siostry. Śpiew zakonnic w drodze na gilotynę, a następnie wspinania się po rusztowaniu na szafot, wywarł mocne wrażenie na tłumie, który trwał w kompletnym milczeniu. Ciała zakonnic wrzucono później do masowego grobu na paryskim cmentarzu Picpus. Zostały zmieszane z prochami 1298 innych ofiar terroru rewolucji i nigdy nie odnaleziono ich relikwii. Co ciekawe, niedługo po złożonej przez nich ofierze, epoka terroru się skończyła.

    Dniem w którym w Kościele katolickim wspomina się 16 karmelitanek z Compiègne jest dzień ich śmierci, 17 lipca. Były pierwszymi ofiarami Rewolucji francuskiej, wobec których rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Zostały beatyfikowane 27 maja 1906 r. przez Ojca św. Piusa X. W tym samym roku rządy masonów doprowadziły ponownie do kasacji zakonów. Wypędzenie wspólnot religijnych w 1906 r. zmusiło nową wspólnotę Karmelitanek z Compiègne do wyjazdu do Statte w Belgii, gdzie założono nowy Karmel.

    Karmelitanki powróciły do Francji pod koniec lat dwudziestych, także do swojego klasztoru w Compiègne. W 1992 roku postanowiono sprzedać klasztor i wybudować nowy w Jonquières, 10 kilometrów na zachód od Compiègne. Przechowywane tu są w krypcie kościoła pamiątki związane z męczennicami, które udało się zebrać.

    Postacie Karmelitanek były inspiracją m.in. dzieł literackich (Georges Bernanos), w 1937 r. Gertruda von Le Fort opublikowała opowiadanie „Ostatnia na rusztowaniu” (Die Letzte am Schafott). W 1960 roku ks. Bruckberger i Philippe Agostini nakręcili film „Le Dialogue des Carmélites”. W 1984 roku Pierre Cardinal wyreżyserował film telewizyjny także na podstawie utworu Bernansosa. Były też wystawiane sztuki teatralne, a nawet opera. Karmelitanki inspirowały też malarzy. Można tu wymienić obraz Étienne Azambre w kościele Saint-Sulpice w Paryżu, czy witraż przedstawiający karmelitanki z Compiègne w kościele Saint-Honoré d’Eylau w Paryżu XVI.
    Ich męczeństwo stało się częścią francuskiego dziedzictwa, tego dziedzictwa, które usiłuje obecnie zanegować francuska lewica, kontynuatorzy i piewcy rewolucji.

    Francja obecnie „poprawia” swoją historię. Nie tak dawno „historycy” zabrali się przy okazji sukcesu parku tematycznego w Wandei założonego przez Philippe’a de Villiersa, za jego krytykę, twierdząc, że widowisko przekazuje „reakcyjną, monarchistyczną i rojalistyczną” wersję historii, która w dodatku wychwala „katolicyzm i wartości tradycyjne”. Ma to być „fałszowanie historii” i „propaganda polityczna”, a do tego „całkowicie nacjonalistyczne, anachroniczne przesłanie, które służy fantazjom o rzekomo wiecznej chrześcijańskiej Francji”.

    Kanonizacja Karmelitanek z Compiegné jednak przypomni właśnie taką Francję wiecznych wartości i chociaż zapewne wzbudzi gniew lewicy, pokazuje zwycięstwo chrześcijańskiego ducha nad mrocznym duchem rewolucji. To francuscy rewolucjoniści z XVIII wieku stworzyli wzorzec dla innych rewolucji, od bolszewików, po Pol-Pota włącznie. To masowy terror miał „ruszyć z posad bryłę świata”, ale i go zdechrystianizować.

    Francuski historyk, prof. Reynald Secher mówił, że zamiast pamiętać o rocznicy 14 lipca, czyli  zdobyciu Bastylii, lepiej wspomnieć śmierć Jacques’a Cathelineau, dowódcy bohaterskich katolickich powstańców w Wandei, który zmarł tego samego dnia od ran, ale w 1793 r.

    Rewolucja francuska funkcjonuje jako symbol narodzin demokracji, praw obywatelskich, równości, w rzeczywistości jest symbolem zniewolenia, masowej eksterminacji całych grup ludzi, systemowych prześladowań. 16 Karmelitanek, to tylko niewielka część z 35 tys. ludzi zgilotynowanych w latach 1789–1799, a dodajmy jeszcze setki tysięcy innych ofiar.

    Przypomnienie bohaterstwa i siły wiary zakonnic ma jednak wielki sens i jest ważne w walce o pamięć historyczną i prawdziwe dziedzictwo Francji. Spadkobiercy rewolucyjnych idei, pomimo zmiany metod, niosą taką samą dozę dawnej nienawiści do Kościoła i do 16 wieków chrześcijańskiej historii swojego kraju. Tu kłania się George Orwell: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”.

    Bogdan Dobosz/PCh24.pl

    _____________________________________________________________________________________________

    Początek bezbożnej epoki. Święty biskup Pelczar demaskuje mit Rewolucji Francuskiej

    ***

    Chwalenie się dziedzictwem Rewolucji Francuskiej to reguła w krajach „pierwszego świata”. W powszechnym obiegu przewrót ze schyłku XVIII wieku przedstawia się jako prometejski projekt polityczny, którego owocem w zasadzie ma być „nowoczesne” społeczeństwo… To jednak spadek zbroczony krwią i zhańbiony apostazją. Integralną częścią dzieła jakobinów i sankiulotów była krwawa rzeź kleru i… próba zastąpienia chrześcijaństwa bluźnierczym kultem. Jak podkreślał święty arcybiskup Sebastian Pelczar, te prześladowania nie były skutkiem „chwilowego wzburzenia namiętności”. Bunt przeciwko wierze stanowił samo sedno rewolucyjnego programu.

    Bałwochwalstwo rewolucji

    W swojej książce „Rewolucja Francuska wobec religii katolickiej i jej duchowieństwa” święty dał najlepsze poparcie powyższemu przekonaniu, przywołując wstrząsające sceny, dla których przed ponad 200 laty Francja stała się krwawym teatrem. Jednym z najbardziej wymownych obrazów jest relacja z pierwszego nabożeństwa „kultu rozumu”, jakie zgromadziło Paryżan 10 listopada 1793 roku:

    Na niesionym przez rewolucjonistów pozłacanym tronie zasiadła gwiazda opery. Jej głowę zdobiła czerwona „frygijka”. W dłoniach miała włócznię i gałązkę dębową, a pod jej stopami leżał zbezczeszczony znak Odkupienia – Chrystusowy Krzyż. Śpiewaczka, czy też tancerka odgrywała w porażającej ceremonii rolę bóstwa. W towarzystwie tłumnego orszaku wniesiono ją do kościoła Najświętszej Maryi Panny. Wewnątrz świątyni zasiadła na ołtarzu – a zgromadzony lud oddawał jej bałwochwalczy pokłon.

    Oto kult nowej religii. Od 26 listopada 1793 roku jedynej, która cieszyła się nad Sekwaną swobodą publicznego wyrazu. Tymczasem kościoły, do niedawna jeszcze tętniące życiem religijnym i celebracjami Najświętszej Ofiary, zostały pozamykane, zsekularyzowane i podporządkowane władzy państwa. Księża diecezjalni, mnisi i zakonnice przeciwni poglądom rewolucjonistów, trafili na wygnanie albo na gilotynę. Zdaniem bpa Pelczara, liczba duchownych dotkniętych represjami wywrotowców sięgać mogła 40 tysięcy…

    Zastąpienie wiary Francuzów zajadłym antyklerykalizmem i bluźnierczymi gusłami wymagało wielu zbrodni, niemałej liczby uchwał i czasu. Gdyby dla rewolucji religia była sprawą mniejszej wagi, z pewnością skala prześladowań nie osiągnęłaby podobnego natężenia. Choć dziś myśli się o krwawym dziele lat 1789 – 1799 w kategoriach społecznych, święty pasterz archidiecezji przemyskiej udowadniał, że było ono czymś więcej niż tylko reakcją na bieżące problemy czy nową wizją polityczną.

    Rozsadnicy niedowiarstwa  

    Jak wyjaśniał abp Pelczar, Rewolucja Francuska była w swojej najgłębszej istocie wydarzeniem religijnym. „Zjawisko tej miary nie mogło być skutkiem chwilowego wybuchu namiętności, ale musiało mieć swoje źródło w upadku wiary u znacznej części społeczeństwa francuskiego”, zwracał uwagę. Zdaniem dawnego rektora UJ, rolę „mistrzów niedowiarstwa”, którzy trudzili się, by na francuskiej ziemi wyrósł kąkol apostazji, przyjęli oświeceniowi myśliciele.

    „Za Ludwika XV powstaje nawet związek duchów mocnych, albo filozofów mający (…) za cel obalenie chrystianizmu i przekształcenie Francji tak pod względem religijnym, jak i politycznym i społecznym. Przywódca tego spisku, Voltaire, arcymistrz w sarkazmie i sofizmacie, szydzi z tajemnic wiary, osłabia cześć dla wiary, podkopuje zasady moralności. Dalej jeszcze posuwa się Diderot, bo zuchwale twierdzi, że nie będzie dobra na świecie, dopóki ostatniego króla nie powieszą na wnętrznościach ostatniego księdza. (…) Z drugiej strony Rousseau rzuca rękawicę Objawieniu, powadze cywilizacji, a zachwala religie deizmu, stan natury, wychowanie przez niewychowanie, wszechwładztwo ludu i równy podział dóbr (…). Ci to sofiści, słuchani jak wyrocznie, oklaskiwani jakoby zbawcy ludzkości, stali się mistrzami niedowiarstwa i moralnymi twórcami rewolucji”, opisywał ich działalność polski duchowny.

    Podstawą przewrotu roku 1789 była więc bezbożna myśl, zakorzeniona w naturalizmie i uwielbieniu człowieka. Rewolucjoniści przekreślili Objawienie. Przekonywali za to, że jedynym źródłem prawd może być „rozum” zamknięty na wszystko, co przerasta przyrodzoność.

    Ekspansję temu rewolucyjnemu stanowisku zapewniły, jak tłumaczył święty ordynariusz, inne destruktywne czynniki. Odporność duchową Francuzów zdecydowanie pogorszyło zepsucie obyczajów, ulubiony sprzymierzeniec apostazji. Moralna gangrena rozpleniła się, według hierarchy, od góry – przede wszystkim przez demoralizację dworu. Styl bycia „elity społecznej” przedrewolucyjnych czasów cechował bowiem zbytek, rozwiązłość i zaniedbanie własnych obowiązków stanowych… Gorszące wady spływały na gmin.

    Oliwy do ognia dolała wreszcie działalność tajnych stowarzyszeń… Ideologię tych kół św. biskup Sebastian Pelczar opisywał w obszernej pracy o wolnomularstwie w następujących słowach: „Czymże jest tedy masoneria, jeżeli nie sektą antyreligijną, dążącą do ostatecznego usunięcia religii Chrystusowej, a zastąpienia jej swoją religią – to jest kultem natury i ubóstwieniem człowieka, jak też do obalenia Kościoła, by zamiast niego stać się Kościołem świata?”. Jak zwracał uwagę duchowny, nad niemal wszystkimi ważniejszymi przywódcami rewolucji unosił się znak cyrkla i węgielnicy…

    Przewrót religijny – początek bezbożnej epoki

    Z uwag świętego biskupa płyną wartościowe wnioski… Ukazuje on Rewolucję Francuską w innym, celniejszym świetle. Bez trudu pozwala pojąć, dlaczego od początku Kościół oraz wywrotowcy wypowiedzieli sobie nawzajem bezpardonową wojnę… Antychrześcijańskie przedsięwzięcie tych ostatnich nie było sprawą polityki, ale religijną wojną domową. Uchwały rewolucjonistów, takie jak zakaz katolickiego kultu, zabór mienia kościelnego, ale również ogłoszenie Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, motywowane były wiarą – nową religią rozumu i człowieka…

    Widząc, że kontekst ten zostaje zapomniany, a rewolucja doczekała się uznania za prometejski projekt emancypacji, święty biskup Pelczar przyłączył się do starcia i chwycił za słowny oręż. Swoją pracę o wydarzeniach końca XVIII wieku we Francji dedykował polskiemu narodowi, by przestrzec naszych przodków przed czerpaniem inspiracji z dzieła wolterian i masonów. Jak wielki byłby smutek tego obrońcy ortodoksji, gdyby spojrzał na kształt własnej ojczyzny i Kościoła w XXI wieku… Ten sam duch i treść, jakie przenikały bałwochwalcze ekscesy rewolucjonistów, stały się dzisiaj podstawą „nowoczesnej” państwowości. Poglądy rzekomo usprawiedliwiające prześladowania kapłanów, uzyskują legitymację nawet w Kościele, podkopując wiarę wielu.

    Wyjątkowego uznania doczekała się dziś Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela. Dokument ten przedstawia się w roli fundamentu demokratycznego porządku. Trybunały sądzą nawet z przestrzegania wywiedzionych z niego postanowień i ich kontynuacji. Głosów krytyki niemal próżno szukać. Język praw człowieka przeniknął nawet skutecznie do orzeczeń władzy duchownej. Kościół przestrzega przed ich naruszaniem i sam zachowuje się jakby przyjął je za nienaruszalny drogowskaz.

    Tymczasem fundamentem Deklaracji nie było zaznaczenie godności człowieka jako korony stworzenia. Wyniknęła ona z buntu przeciwko wszystkim normom, których źródłem nie byłoby „samostanowienie ludu”. Odzwierciedla też wiarę uczestników rewolucyjnego zgromadzenia w ich ustawodawczą wszechmoc. Gdy rewolucjoniści zadekretowali „wolność religii i sumienia”, ich celem było podważenie powinności wiary w to, co Objawione. „Zdecydowali”, że nie ma prawa, które wymagałoby przyjęcia Chrystusa za Mesjasza i uznania tego, co Zbawiciel podaje przez Kościół. Tymczasem Chrystus powiada: „wolą Ojca jest to, byście wierzyli w Syna, którego On posłał”.

    W istocie Deklaracja Praw Człowieka to agresywny bunt przeciwko ładowi społecznemu, w którym istnieją niewzruszone zasady religijne, moralne czy porządek hierarchiczny. To właśnie dlatego papieże zdecydowanie potępili rewolucyjne uchwały zapisanych w hołubionym dziś akcie. Tak o rewolucyjnych koncepcjach pisał w encyklice Mirari Vos Grzegorz XVI:

    „Ze stęchłego źródła indyferentyzmu wypływa również owo niedorzeczne i błędne mniemanie, albo raczej omamienie, że każdemu powinno się nadać i zapewnić wolność sumienia. Do tego zaraźliwego błędu wprost doprowadza niewstrzemięźliwa i niczym nie pohamowana dowolność poglądów, która wszędzie się szerzy ze szkodą dla władzy duchownej i świeckiej, za sprawą niektórych bezwstydników, którzy odważają się głosić, że z tego powodu religia odnosi jakąś korzyść. Ale czy może być bardziej nieszczęśliwsza śmierć dla duszy niż wolność błądzenia? (14), mawiał św. Augustyn.

    Kiedy zwolniony zostałby wszelki hamulec, który utrzymywał ludzi na drodze prawdy, wówczas ich zepsuta natura skłonna do złego już na oślep rzuci się za swoim popędem, wówczas powiedzmy to rzetelnie – otwarta jest studnia przepaści (Ap 9, 3), stąd według objawienia św. Jana wydobywał się dym, który zaćmił słońce, i szarańcza, która spustoszyła ziemię.

    Stąd pochodzi nieuporządkowanie umysłów, stąd w młodzieży coraz większe zepsucie, stąd u ludu pogarda najświętszych praw i rzeczy duchowych, stąd słowem: zaraza w państwie szkodliwsza nad wszystkie, ponieważ wiadomo na podstawie doświadczenia opartego na całym starożytnym dorobku, że państwa kwitnące potęgą, sławą i zamożnością upadły tylko z powodu tego jednego nieszczęścia, nieumiarkowanej dowolności opinii, wolności wypowiedzi i żądzy coraz to nowych zmian”.

    Z kolei Pius VI bezpośrednio zareagował na uchwały rewolucjonistów wydaniem w marcu 1791 roku breve – Quod Aliquantum. Ojciec Święty skrytykował zasadę „wolności religijnej”: „tej wolności absolutnej, która nie tylko zapewnia prawo, aby nie być niepokojonym co do swych poglądów religijnych, ale która daje prawo myśleć, mówić, pisać i nawet drukować w materii religijnej to, co komu podpowiedziała najbardziej zwariowana imaginacja. To prawo monstrualne”, oceniał papież.

    Zdecydowany sprzeciw Kościoła wobec Rewolucji obrazował przywiązanie do Najwyższego Prawodawcy. W XVIII wieku władza duchowna i wierni zdawali sobie sprawę, że zasady ustanowione przez Boga nie naginają się do ludzkich oczekiwań ani woli większości. Człowiek nie ma „prawa” do obierania swojej drogi życiowej, jak tylko chce. Nawet jeśli litera przepisów daje mu takie możliwości – to w najgłębszym sensie grzech, w tym odrzucenie prawdziwej wiary, jest zawsze aktem nielegalnym. Swoboda w jego popełnianiu nie może stanowić podstawy społeczeństwa, które chce nazywać się chrześcijańskim. Oznacza bowiem uzurpacyjną próbę zwolnienia się z obowiązków wobec Stwórcy.

    Dziś za to porewolucyjny paradygmat świeckości i kultu człowieka staje się podstawą ustrojów państw, ale i kościelnej praktyki. Smutnym świadectwem tej tendencji są próby „pojednania” Kościoła i masonerii. Napływające z Watykanu wiadomości o takich wysiłkach dowodzą jednego – konflikt wygasa, bo Lud Boży coraz mniej opiera się przekonaniom o wolnomularskim rodowodzie. Religia człowieka, choć dla św. Józefa Sebastiana Pelczara była skandalem, przestaje szokować… „Konsensus naukowy” czy presja postępowców stają się kryterium, do jakiego dostosowywać się ma doktryna. Chrześcijańska moralność i teologia małżeństwa ma uwzględnić „dorobek” rewolucji seksualnej… To wszystko znak emancypacji człowieka spod boskiej władzy – najgorszego egalitaryzmu, który znosi różnicę między tym co święte, a tym co naturalne.

    Niebezpieczną ekspansję takich tendencji dostrzegał również były rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jak podkreślał bp Pelczar, francuski przewrót „rzucił w świat posiew nowej idei, a tym samym stał się początkiem nowej epoki, zwanej rewolucyjną”. Jej serce to non serviam rzucone Bogu przez Jego stworzenie – dziś jeszcze bardziej pewne swojej wszechwładzy – nad wiarą, etyką, a nawet… płcią.

    Filip Adamus

    Redakcja PCh24.pl poleca pozycje: „Rewolucja Francuska wobec religii katolickiej i jej duchowieństwa” oraz „Masoneria. Jej istota, zasady, dążności, początki, rozwój, organizacja, ceremoniał i działanie” autorstwa św. Józefa Sebastiana Pelczara, dostępne w księgarni Multibook.pl. W oparciu o te pozycje, nadesłane dzięki uprzejmości księgarni, powstał powyższy artykuł.

    ***

    Św. Józef Sebastian Pelczar – Biskup w obronie wiary

    oprac. GS/PCh24.pl

    ***

    100 lat temu swoja ziemską wędrówką zakończył biskup przemyski, św. Józef Sebastian Pelczar. 28 marca 1924 roku hierarcha zaangażowany w działalność patriotyczną i liczne szlachetne przedsięwzięcia po raz ostatni zamknął powieki. Zasługi, jakimi odszedł odziany, zapewniły mu miejsce wśród świętych. W 100 rocznicę jego śmierci różne źródła przypomną jego dokonania, zapewne jednak… niekompletnie. Kurialne i głównoobiegowe noty biograficzne często pomijają milczeniem żarliwą obronę wiary, jaką podejmował dawny przemyski ordynariusz. Święty zręcznie wojował tymczasem z bezbożną filozofią, jak i z pseudo-reformatorskimi ruchami w XX- wiecznym Kościele. Dziś te destrukcyjne tendencje nie napotykają podobnego sprzeciwu, a w Mistycznym Ciele Chrystusa znajdują całą rzeszę kolaborantów.

    Najważniejsza z prawd

    Św. Józef Sebastian sumiennie wywiązywał się z obowiązku nauczania wiary, jaki spadł na niego wraz z sakramentem kapłaństwa. To ostatnie zresztą, jako biskupowi, przypadło mu w całej pełni apostolskiej sukcesji. Przemyski ordynariusz przeczuwał, że w XX wieku – wobec coraz silniejszych prądów antychrześcijańskiej myśli – apostolskie zadanie domaga się polemiki z zagrażającymi wierze nurtami filozoficznymi, politycznymi – a wreszcie zrodzonymi pod ich wpływem wypaczeniami katolicyzmu.

    Zmarły przed 100 laty święty zadanie to podejmował nie tylko motywowany poczuciem obowiązku, ale również szczerym smutkiem, jakim napawał go widok zniekształcanej lub porzucanej Prawdy. „Kogóż nie przejmuje smutkiem widok ludzi pozbawionych wiary i mimo usilnej gonitwy za szczęściem nieszczęśliwych. Głód pali ich dusze, a nie znają lub znać nie chcą chleba prawdy i karmią się trucizną fałszu (…) nie wiedza na co umierają, żałując, że żyli” – mówił abp Pelczar w „Konferencjach apologetycznych” skierowanych do studentów UJ, wydanych drukiem rok po ich wygłoszeniu w 1884 r.  

    Święty arcybiskup pozostawił po sobie więcej podobnych dzieł, m.in. wiele cennych refleksji zawarł w „Obronie Religii Katolickiej”. Do ludzi wykształconych skierował zaś obszerny wykład podstawowych prawd wiary w książce „Religia Katolicka. Jej podstawy, jej źródła i jej prawdy wiary”. Józef Sebastian obnażał również wrogi stosunek rewolucji i tajnych stowarzyszeń do Kościoła w pracach dotyczących masonerii, czy rewolucji francuskiej.

    Iskrą, rozpalającą ten apostolski zapał była świadomość Pelczara, jak wielki skarb powierzono jego pieczy. „(…) Religia katolicka wyszła z ust Mądrości wcielonej, Jezusa Chrystusa i głosi ludziom prawdę, a prawdę całą, niezmienną, nieomylną, powszechną , jedyną (…)”. Przemyski hierarcha podkreślał za kard. Newmanem że ze względu na boską sankcję „błąd religijny jest z natury niemoralny, a jego obrońcy nie są bez winy”. „Nie człowiek wynalazł prawdę religijną, ale objawił ją sam Bóg i nakazał przyjąć przez wiarę”. „ (…) Skoro zaś objawił religię prawdziwą i wytknął pewną drogę do Siebie, włożył tym samym na człowieka obowiązek, by przyjął tę religię i szedł tą właśnie drogą (…)”, przypominał. 

    „Jak Bóg jest jeden i prawda jest jedna, tak jedna tylko religia może być prawdziwa: inaczej trzeba byłoby twierdzić, że ma prawdę za sobą i ten katolik, który wierzy w to, czego Kościół naucza i ten protestant, który nie uznaje Kościoła i ten Żyd, który odrzuca zbawcę Jezusa Chrystusa i ten muzułmanin, który uznaje Mohammeda za boskiego proroka. W takim wypadku jedna prawda wyklucza drugą, co doprowadza do błędnego wniosku, iż wszystkie religie są fałszywe”, pouczał przemyski biskup w „Obronie Religii Katolickiej”.

    Przekonanie to było źródłem motywacji Pelczara do apologetycznych wysiłków, ale również główną prawdą, której bronił. Sięgając po nią święty biskup konfrontował się z próbami podważenia zbawczej jedyności Kościoła i wiary świętej. Wskazywał na błędy innowierców, na tragedię schizm, herezji protestanckiej – ale również na niebezpieczeństwo „humanizmu” próbującego wizją „powszechnego braterstwa” zastąpić Mistyczne Ciało Chrystusa.

    „Nierozumne i antyreligijne jest dążenie tych nowych apostołów «religii ludzkości», którzy chcieliby wszystkie religie zlać w jedno, tj. zostawić jedynie jakieś mgliste uczucie religijne i zaprowadzić na tym tle powszechne braterstwo ludów, albo przynajmniej wyłączyć z pojedynczych wyznań chrześcijańskich to wszystko, czym między sobą się różnią (…)”, zwracał uwagę w „Obronie Religii Katolickiej”. Katoliccy uczestnicy „dialogu religijnego” mogliby odnieść wrażenie, że te słowa padły z myślą o nich…

    Zła filozofia – czyli rodowód modernizmu

    Zdaniem abp. Pelczara początków rozmnożenia się na starym kontynencie antykatolickich sił szukać należy w czasach renesansu. To wtedy myśl wielu filozofów, inspirowana humanizmem a prowadzona przez „pychę i zmysłowość” zaczęła oddalać się od Objawienia. Podczas gdy chrześcijańskim myślicielom umiarkowanie i cnotliwe życie otwierało drogę do podporządkowania życia wymogom rozumu, rozpasane zmysły ich następców kazały szukać idei uwalniających od obligacji moralnych.

    W tej atmosferze myśl filozoficzna coraz dalej poczęła się oddalać od prawdy, a poszukiwała sensacji i goniła za nowością. Z tego źródła, sądził przemyski ordynariusz, wyrosła również protestancka rebelia przeciwko prawdzie, przeprowadzone przez zdemoralizowanego Marcina Lutra.

    W rezultacie w wieku XX istniał już cały szereg stronnictw jawnie wrogich wobec religii ( Wolterianie, masoni, encyklopedyści), narzucających intelektualne mody. Nie zabrakło również myślicieli nominalnie chrześcijańskich, ale nieskłonnych do trwania przy Prawdzie Objawionej, a nawet jakichkolwiek dogmatach. Tak właśnie było w wypadku „idealistów niemieckich”, których refleksja doszczętnie przeniknęła protestancką teologię. Ostatecznie zaś ukształtował ją wpływ Immanuela Kanta. Zapożyczenie Kantowskich przekonań do refleksji katolickich uczonych i księży dało zaś – diagnozował biskup – początek modernizmowi, odrzucającego dogmaty i żądającemu rewolucji w Kościele.

    „Moderniści, idąc ślepo za filozofem protestantyzmu Kantem, utrzymują, że rozum ludzki, zamknięty w świecie zjawisk, nie może wznieść się do Boga (…). Ten agnostycyzm doprowadził ich do immanentyzmu, czyli do twierdzenia, że religia nie pochodzi z objawienia Bożego, mającego za sobą powagę Boga samego i nieomylne nauczycielstwo Kościoła, ale z immanencji życiowej, tj. ze zmysłu, czyli z uczucia religijnego, które samorzutnie objawia Boga właśnie jaźni, a przez nią świadomości ludzkiej. (…) To podmiotowe i bezpośrednie przeświadczenie o istnieniu i działaniu Boga czyni człowieka wierzącym, a wiara jest niejako wizją Boga”, wyjaśniał źródła „pseudoreformatorskich” dążeń święty.   

    „W uczuciu religijnym mieści się, według modernistów, objawienie, bo przez nie mówi Bóg do duszy, w ten również sposób człowiek odczuciem i własnym doświadczeniem poznaje Boga (…). Ponieważ uczucie religijne dostosowuje się do indywidualności pojedynczych ludzi i przechodzi różne koleje, przeto w każdej religii, nie wyjąwszy katolickiej, nieunikniona jest ciągła zmiana, konieczny ciągły postęp, z czego wypływa wniosek, że wszystkie religie są o tyle prawdziwe, o ile są żyjące i odpowiadają potrzebom czasu”, dodawał święty arcybiskup. Któż nie widzi, że wobec modernizmu Kościół katolicki obraca się wniwecz, a religia rozpływa się w nieokiełznanym subiektywizmie i w chorobliwej jakiejś uczuciowości (…)” – celnie i zwięźle komentował ten program „reform”. „Było też widoczną sprawą Ducha Świętego, że najwyższy stróż i mistrz prawdy objawionej nie tylko potępił błędy modernizmu, ale przepisał środki zaradcze”, dodawał pochwalając reformy św. Piusa X abp Pelczar.

    Apologetyka na śmietniku historii

    Dostrzegając modernistyczne wrzenie, współcześni przemyskiemu arcybiskupowi papieże bili na alarm i stanęli w obronie katolickiej doktryny. Jako remedium Leon XIII, czy kolejni wybitni „piusowie” zalecili powrót do klasycznie chrześcijańskiej filozofii i otwarcie potępili błędne twierdzenia. Apologetyczne starania Pelczara wpisywały się więc we wspólne dzieło całego Urzędu Nauczycielskiego.

    „W obozie katolickim niemałe szkody zrządzają dążenia proreformatorskie (…) zwane modernizmem, amerykanizmem i nowym, czy reformowanym katolicyzmem, które z bałwochwalczej czci dla ewolucyjnego postępu i dzisiejszej kultury (…) pchają katolicyzm na obce mu dotąd tory, by go niby „odmłodzić”, tj. do ducha czasu dostosować i z protestantyzmem pojednać, jak i z nowszą cywilizacją pojednać. (…) Na początku XX w. zwolennicy modernizmu i «reformowanego katolicyzmu» wymagają zdemokratyzowania rządów Kościoła, zreformowania kongregacji rzymskich, zwłaszcza Kongregacji Indeksu i Inkwizycji Św., zredukowania ceremonii liturgicznych, zaprowadzenia liturgii w języku narodowym, rozluźnienia karności kościelnej i zniesienia celibatu. Rozumie się, że gdyby te dążności wzięły górę z religii i Kościoła pozostałby ledwie ślad” – ostrzegał nie gryząc się w język polski arcybiskup.

    Nie sposób odmówić tym słowom proroczej wartości. Minął wiek – a refleksje wyniesionego przecież na ołtarze biskupa wielu uzna za najbardziej niepoprawny „tradycjonalizm”, przed którym drży i przestrzega władza duchowna. Świat tymczasem stał się ośrodkiem, przed którym Kościół się usprawiedliwia, zamiast głosić mu Chrystusa.

    Logika dostosowania do współczesności i jej oczekiwań legła m.in. u podstaw części tez Soboru Watykańskiego II i przeprowadzonej wbrew instrukcjom biskupów reformy liturgicznej. To jednak nic w porównaniu do atmosfery, jaka panuje w Kościele obecnie. W dialogu religijnym papież zapędził się aż do apologii Lutra i podpisana deklaracji z Abu Zabi, według której istnienie błędnych religii jest wolą Bożą. Podczas jednego z niedawnych spotkań rady kardynałów w Watykanie o święceniach kapłańskich kobiet pouczała zebranych… anglikańska „biskupka”. Synod o synodalności obraduje o zmianach w nauczaniu i strukturze Kościoła zgodnie z popularnymi prądami intelektualnymi. Wielu kapłanów domaga się legitymizacji sodomii i rozwiązłości seksualnej… Przykładów erozji wiary na najwyższych szczeblach jest aż zbyt wiele, by je wszystkie wymieniać.

    W całej tej panoramie znajduje się wielka luka… luka po obrońcach wiary. Apologetyczny impuls wybrzmiewał wyjątkowo silnie w uprzednim wieku. Praca wielu zasłużonych duchownych wydała niemałe owoce na przykład – powołując do życia ruch neotomistyczny. Jeśli dziś tkwimy w kryzysie, to dlatego, że to wielkie przedsięwzięcie zostało drastycznie przerwane. Apologetyczna gorliwość wygasła, ustępując pola logiki dostosowania do świata… Tak jakby Kościół zgoła zapomniał, komu Chrystus powierzył najważniejsze prawdy i miast nauczycielem poganiejącego świata koniecznie chciał zostać jego uczniem.

    Upadek obrony wiary na rzecz relatywizmu, opakowanego w piękne szaty rozeznania i braku sztywności, to pokłosie utraty świadomości o źródle katolickiej religii. Wielu hierarchów i wiernych upatruje dziś «Boskości» na zewnątrz Kościoła, jako czegoś, do czego musi on aspirować, a nie co zostało mu dane. Najwyższe dobro tkwić ma na przykład w jedności wszystkich wyznań chrześcijańskich, powszechnym pokoju, tolerancji, wzajemnej życzliwości ludzi różnej wiary.

    W tej atmosferze największą wartością apologetycznego dorobku św. Biskupa Pelczara jest jednoznaczne przypomnienie katolikom, czym jest ich religia… Wiara ani jej depozytariusz, czyli Kościół Święty nie muszą wysilać się w humanistycznej współpracy i szukać dobrych słów u niedowiarków, skoro w nich i przez nie Wszechmogący Bóg objawia się światu. Jeśli apologetyka ma powrócić, zastępując zbutwiały paradygmat dostosowania, to tę prawdę trzeba odzyskać dla katolickich umysłów. Jak pokazuje praca świętego, z niej wszystko inne wypływa jak ze zdrowego źródła.

    Filip Adamus/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________________________

    Rewolucja francuska i powrót męczenników systemów totalitarnych

    Świętość kanonizowana – czwarty tom serii na temat kanonizacji i beatyfikacji w Kościele,

    Rozmowa VII

    Rewolucja francuska i powrót męczenników systemów totalitarnych

    Przedziwny Bóg w świętych swoich

    Świętość Kanonizowana – tom 4.

    Rozmowa siódma

    Rewolucja francuska i powrót męczenników — ofiar systemów totalitarnych

    14 lipca 1789 roku wybucha Wielka Rewolucja Francuska, głosząca hasła „Wolność, równość, braterstwo”. Charakterystyczne jest to, że ta wolność, równość i braterstwo obejmowała wszystkich, oprócz katolików. W imię tych jakże dziwnie i w specyfi czny sposób pojętych haseł mordowano księży, zakonników i zakonnice. W książce Listy krwią pieczętowane Stanisław Romuald Rybicki FSC, w rozdziale Rewolucja francuska, opisuje ich straszne męczeństwo. Chciałbym Ojca zapytać o męczenników tego okresu wywodzących się spośród karmelitów i karmelitanek bosych.

    Rzeczywiście, rewolucja francuska, wbrew hasłu „liberté, egalité, fraternité”, które było tylko frazesem czy pustosłowiem, 12 lipca 1790 roku uchwaliła tzw. konstytucję cywilną kleru, marginalizującą i całkowicie podporządkowującą Kościół władzom państwowym, która miała doprowadzić go do całkowitego unicestwienia, poprzez oderwanie Kościoła od Rzymu, zniesienie zakonów czy wprowadzenie przysięgi duchownych „na wierność tejże konstytucji”. Kto tej przysięgi nie złożył, bo pragnął pozostać wierny papieżowi, uważany był za buntownika i skazywano go na gilotynę. Tak zginęło siedemnaście mniszek karmelitanek bosych z klasztoru w Compiegne. Aresztowano je 24 czerwca 1794 roku. Przyjęły to z całkowitym poddaniem się woli Bożej, a nawet z radością, dając heroiczny przykład czerpania mocy ducha z miłości Boga. Za wierność Kościołowi i papieżowi zostały skazane na śmierć. Na miejsce stracenia szły ze śpiewem, odnowiwszy swe zakonne śluby na ręce przeoryszy, Teresy od św. Augustyna. Zostały ścięte w Paryżu dnia 17 lipca 1794 roku. Papież Pius X beatyfikował je w roku 1906, jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej. Słynny Georges Bernanos napisał o ich męczeństwie dramat Dialogi karmelitanek, przetłumaczony na wiele języków i często prezentowany na światowych scenach teatralnych. Wypada też wspomnieć, że w Polsce pierwszy opis męczeństwa swych współsióstr w powołaniu karmelitańskim opublikował z racji ich beatyfikacji św. Rafał Kalinowski.

    Podczas rewolucji straciło też życie wielu francuskich karmelitów bosych. Chwały ołtarzy przez beatyfikację, dzięki posłudze sługi Bożego Jana Pawła II, dostąpiło jednak tylko trzech spośród nich, mianowicie o. Jan Chrzciciel Duverneuil, o. Michał Ludwik Brulard i o. Jakub Gagnot. Przynależą oni do grupy 64 duchownych francuskich, tzw. „opornych”, którzy nie podpisali deklaracji lojalności wobec władz rewolucyjnych i w konsekwencji zostali zgrupowani na dwóch starych statkach, służących kiedyś do przewozu niewolników, zakotwiczonych w pobliżu wyspy Aix i przetrzymywani przez kilka miesięcy. Wszystkich uwięzionych kapłanów było 829. Umieszczeni w nieludzkich warunkach pod pokładem, cierpieli głód, choroby, upokorzenia fizyczne i moralne. Nie mogli posiadać żadnych przedmiotów religijnych ani też publicznie się modlić. Gdy umierali, grzebano ich na wyspach Aix i Madame w zbiorowych mogiłach wykopanych przez ich towarzyszy, którym nie pozwolono nawet odmówić modlitwy za zmarłych. W oczekiwaniu na deportację do Gujany Francuskiej zmarło łącznie 547 kapłanów. Beatyfikacja grupy „opornych” odbyła się w Rzymie 1 października 1995 roku.

    Czy mógłby Ojciec ukazać nam postacie jeszcze innych świętych i błogosławionych, ofiar krwawego terroru rewolucji francuskiej?

    Ciekawe, ale do dziś nie znajdujemy żadnego z męczenników rewolucji francuskiej w gronie świętych, wielu natomiast zostało błogosławionymi, m.in.: piętnaście sióstr urszulanek z Valenciennes i cztery siostry szarytki z Arras, zamordowane w Cambrais i beatyfikowane 13 czerwca 1920 roku; trzydzieści dwie siostry zakonne z Orange (16 urszulanek, 13 sakramentek, dwie cysterki i jedna benedyktynka), beatyfikowane 10 maja 1922 roku; męczennicy paryscy (zwani też męczennikami wrześniowymi) — 191 osób (trzech biskupów, 179 księży diecezjalnych i zakonnych, dwóch diakonów, jeden kleryk, jeden brat zakonny i pięciu świeckich), beatyfikowani 17 października 1926 roku; 13 męczenników z Laval, beatyfikowanych 19 czerwca 1955 roku przez Piusa XII i męczennicy z Angers — 99 osób (księży, zakonnic, osób świeckich, głównie kobiet, także matek z dziećmi) beatyfikowanych przez Jana Pawła II dnia 19 lutego 1984 roku.

    Nie zapominajmy, że w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych rozpatrywanych jest jeszcze 13 spraw męczenników francuskich z lat 1790- 1800 dotyczących 541 osób.

    W marcu 1793 roku dochodzi do wybuchu powstania w Wandei. Paradoksalnie za broń w obronie wiary i króla chwycili biedni chłopi, czyli ci, dla których według ideologów, rewolucja miała przynieść polepszenie ich warunków życia. Większość na piersiach miała zawieszony krzyż lub obrazek Najświętszego Serca Jezusowego, do ubrania zwierzchniego przypinano wyhaftowane na kawałku płótna czerwone serce z napisem „Bóg i Król”. Do boju powstańcy szli z modlitwą na ustach. Nazwali siebie Wielką Armią Katolicką i Królewską. W straszliwy sposób rozprawiły się z powstańcami i ludnością Wandei wojska rewolucyjne. Rzezie te nazywane są pierwszym ludobójstwem w nowożytnej historii. Czytałem, że niejako zasiewu pod to, że mieszkańcy Wandei stanęli w obronie Boga i króla dokonał na tych ziemiach św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, który przemierzał te tereny w pierwszych latach XVIII wieku.

    W czasie swoich wędrówek wygłosił św. Ludwik około dwustu rekolekcji i misji. Każda misja trwała do pięciu tygodni: uczył śpiewów religijnych, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół Krzyża. Zmarł też w czasie głoszenia misji w małej parafii Saint-Laurent-sur-Sevre, 28 lipca 1716, będąc zaledwie w 43 roku życia. Tam też został pochowany. Beatyfikowany był w 1888 roku przez papieża Leona XII, a w 1947 roku kanonizował go Pius XII.

    W centrum swej duchowości osobistej i apostolskiej Ludwik Grignion postawił kult Najświętszej Maryi Panny i wierność przyrzeczeniom chrztu świętego. Aby dać temu wyraz przybrał jako drugie imię „Maria”, a do swego nazwiska dodał „Montfort”, od nazwy parafii, w której przez chrzest stał się dzieckiem Bożym.

    W 1996 roku Saint-Laurent-sur-Sevre odwiedził i modlił się przy grobie świętego Jan Paweł II, który z traktatu św. Ludwika o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny zaczerpnął swe maryjne motto „Totus Tuus”, będące dewizą jego pontyfikatu.

    Od czasów rewolucji francuskiej każda następna, czy to komuna paryska z 1871 roku, rewolucja meksykańska z lat 1910-1917, czy rewolucja październikowa 1917 roku, swoją szczególną agresję kierowała wobec Kościoła. Jak Ojciec sądzi, dlaczego?

    Dlatego, że Kościół zawsze bronił godności i praw człowieka, i to nie z racji konwencjonalnych, ale teologicznych, przypominając doktrynalną podstawę i teologiczny fundament tej godności i wynikających z niej praw, tj. stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże, jego odkupienie krwią Chrystusa, obdarowanie go — w Chrystusie — Bożym synostwem i powołanie go do życia z Bogiem samym przez całą wieczność. Nadto, broniąc praw człowieka, Kościół przypominał mu także o jego obowiązkach i tym samym bronił praw Bożych, bo przecież na obraz i podobieństwo Boga człowiek został stworzony, a nikt nie zna człowieka tak jak Bóg, nikt nie kocha go tak jak Bóg i nikt nie postawił człowieka w centrum wszechświata tak jak Bóg. Dyktatorzy zaś, nieważne czy biali, czy czerwoni, chcieli być jedynymi „panami” swoich społeczeństw, dlatego Kościół i jego ludzi eliminowali jako wrogów pierwszej klasy…

    W latach 30-tych XX wieku dochodzi w Hiszpanii do krwawych wydarzeń. W 1931 roku proklamowano republikę i Kościół stał się obiektem pierwszych ataków. Później, dzięki temu, że w wyborach w 1933 roku odniosły sukces partie prawicowe, doszło do pewnej poprawy sytuacji. Niestety, w 1936 roku w wyniku sfałszowanych wyborów zwyciężył tzw. Front Ludowy złożony z socjalistów, marksistów, anarchistów, szeroko był w nim reprezentowany liberalizm antykościelny i masoneria. Dało to początek olbrzymiej fali wystąpień skierowanych przeciwko Kościołowi. Ks. dr Józef Alonso, Hiszpan, kapłan z Prałatury Opus Dei, w rozmowie ze mną powiedział, że w sumie śmierć męczeńską poniosło 11 biskupów, ponad 16 tysięcy księży i zakonników, kilkaset zakonnic oraz 200 tysięcy osób świeckich z powodu wyznawanej wiary. Zburzonych i spalonych zostało ponad 22 tysiące kościołów i klasztorów. Dodał, że wtedy „walczono z wszelkimi objawami religii katolickiej. Profanowano tabernakula, relikwiarze i inne precjoza. Palono obrazy”. Wywlekano z grobowców pochowanych zakonników, a ich głowami grano w piłkę. Kolejny przykład totalnego zdziczenia i obłędu na punkcie niszczenia czegokolwiek, co tylko jest związane z wiarą katolicką… Poprzez te wydarzenia Kościół hiszpański dał nam olbrzymią rzeszę błogosławionych.

    Rzeczywiście. Dodajmy jeszcze, że komunistów hiszpańskich wspierali sowieci i brygady międzynarodowe, w tym także — co jest jedną z czarnych plam naszej historii — około pięciotysięczny batalion Polaków, dowodzony przez prosowieckiego generała Karola Świerczewskiego, ps. „Walter”. W czasach PRL wykreowano go na niezłomnego bohatera walk z faszyzmem, „człowieka, co kulom się nie kłaniał”. Jednak — jak przypomina Bartłomiej Kozłowski — „komunistyczni biografowie Waltera raczej nie pisali o takich cechach tej postaci, jak pijaństwo i okrucieństwo”. Osobiście torturował i rozstrzelał on wiele ofiar, zwłaszcza spośród duchownych.

    Mnie uderza bardzo to, że wielu spośród męczenników hiszpańskich było ludźmi bardzo młodymi. Często nie liczyli jeszcze trzydziestu lat życia. Byli wśród nich liczni członkowie Akcji Katolickiej, seminarzyści, czy zakonnicy, będący jeszcze w okresie formacji. Niektórzy klerycy zakonni tyle co powrócili do swej ojczyzny po studiach teologicznych z Rzymu, z Francji, z Ziemi Świętej lub z innych krajów. Wielu Marysiom powracającym z Francji nie pozwolono nawet swobodnie opuścić okrętu, ale aresztowano ich już w porcie w Barcelonie i bezwzględnie zamordowano. W gronie 498 męczenników hiszpańskich beatyfikowanych 28 października 2007 roku było aż 18 nowicjuszy, którzy nie ukończyli jeszcze 19 lat życia, a najmłodszy, salezjanin Federico Cobo Suárez, liczył ich zaledwie 16.

    Z ogromnej liczby męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii chwałą ołtarzy cieszy się 977, z których 471 beatyfi kował, a 11 potem także kanonizował Jan Paweł II. Czterech z nich było biskupami, 43 księżmi diecezjalnymi, 379 osobami konsekrowanymi i 45 świeckimi.

    W dniu 29 października 2005 roku odbyła się pierwsza beatyfikacja męczenników hiszpańskich za pontyfikatu Benedykta XVI. W poczet błogosławionych zostało wtedy wpisanych siedmiu księży diecezjalnych z Urgell i jedna siostra zakonna.

    Najliczniejszą grupę męczenników hiszpańskich wyniesionych na ołtarze podczas jednej ceremonii liturgicznej stanowi wspomniana już beatyfikacja 498 spośród nich, która miała miejsce 28 października 2007 roku: błogosławionymi zostało ogłoszonych dwóch biskupów, 23 kapłanów diecezjalnych, 462 zakonników i zakonnic, dwóch diakonów, jeden subddiakon, jeden seminarzysta i siedem osób świeckich.

    Czy wśród męczenników hiszpańskich wydarzeń znajdujemy także członków Waszego zakonu?

    Tak, i to licznych. Pierwszymi beatyfikowanymi męczennicami prześladowania religijnego w Hiszpanii były właśnie trzy mniszki karmelitanki bose z Guadalajary: Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles. Jan Paweł II przyznał im chwałę ołtarzy 29 marca 1987 roku. Do dziś w prawie tysięcznej grupie męczenników hiszpańskich, którzy zostali wpisani w poczet świętych i błogosławionych, znajduje się 84 tych, którzy żyli duchowością Karmelu, mianowicie: 31 karmelitów bosych (OCD), cztery karmelitanki bose (OCD), 16 karmelitów i jedna karmelitanka dawnej obserwancji (OCarm), cztery karmelitanki misjonarki (CM), przełożona generalna i 24 siostry karmelitanki od miłości (CCV), jedna siostra ze zgromadzenia św. Teresy (STJ), założyciel i jedna siostra z instytutu terezjańskiego (IT). Wśród tych męczenników było kilku kleryków, jeden nowicjusz i jeden wykładowca Papieskiego Instytutu Duchowości „Teresianum” w Rzymie, który przebywał w Hiszpanii, by w okresie wakacji odwiedzić swoich najbliższych.

    Bł. Apolonię Lizarraga Ochoa de Zabalegui, przełożoną generalną karmelitanek od miłości, zamordowano w Barcelonie ćwiartując ją jeszcze za życia i dając jej ciało na pożarcie dla świń. Nadto dwóch z beatyfikowanych karmelitańskich męczenników hiszpańskich było związanych z Polską, z Krakowem, gdzie pracowali w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Są to bł. Eufrazjusz Barredo Fernández, karmelita bosy i bł. Anastazy Dorca Coromina, karmelita. Obaj przybyli do Polski, aby wspomóc nasze klasztory, dźwigające się do życia po zaborach i po pierwszej wojnie światowej.

    Bł. Eufrazjusz Barredo Fernández pracował w Krakowie w latach 1926-1928. Przyjechał zaledwie cztery lata po przyjęciu święceń kapłańskich. Wykładał teologię w tutejszym Kolegium Teologicznym Karmelitów Bosych przy ul. Rakowickiej. Latem 1928 roku powrócił do Hiszpanii, gdyż utworzono tam nową prowincję zakonną Burgos, która potrzebowała własnej kadry wychowawczej. Mianowano go wykładowcą teologii ascetycznej i mistycznej w Oviedo oraz dyrektorem ukazującego się w Burgos kwartalnika „El Monte Carmelo”. W 1933 roku został wybrany przeorem oviedańskiego klasztoru karmelitów bosych, gdzie w roku następnym spotkała go męczeńska śmierć ze strony zaślepionych komunistyczną ideologią rodaków. Miał wtedy tylko 37 lat i 8 miesięcy.

    W jego listach z Krakowa pisanych do Hiszpanii znajdujemy wiele ciekawostek. Narzekał m.in. na polskie śniegi i mrozy. Nie mógł się też nadziwić, że do klasztoru w Czernej, na imieniny o. przeora Sylwestra Gleczmana „jechali wozem bez kół”, czyli saniami, których wcześniej w gorącej Hiszpanii nie znał. W tutejszym naszym klasztorze mamy po nim miłą pamiątkę. Przed chórem zakonnym, czyli przed kaplicą, w której zakonnicy odmawiają brewiarz i swoje zakonne modlitwy, wisi duży obraz św. Jana od Krzyża. Był on namalowany w 1927 roku, a malarzowi pozował właśnie o. Eufrazjusz. Nietrudno jest zauważyć podobieństwo, gdy patrzymy na ten obraz i na zdjęcie o. Eufrazjusza. W kronice klasztoru, opisując odpust ku czci św. Jana od Krzyża z 1927 roku, zaznaczono, że „na ołtarzu był umieszczony wielki obraz, świeżo wykonany, przedstawiający nader pięknie św. Jana od Krzyża, przyciskającego do serca wielki krzyż. Pozował do obrazu wielebny o. Eufrazy, zabity potem od komuny w Oviedo. Jest nadzieja, że ten ojciec, znany u nas w Polsce, może rychle dostąpi zaszczytów błogosławionych. Już się mu to może znaczyło przez to, że na obraz św. Jana od Krzyża, on, jako nabożna postać hiszpańska i mądrość doktorska, posłużył za model”. A w jednej hiszpańskiej książce czytamy: „Dobrze uczyniłeś krakowski malarzu, że wybrałeś na model dla twego płótna, na którym odtworzyłeś św. Jana od Krzyża, naszego karmelitę z Hiszpanii. Podziwiałeś w nim psychiczne cechy świętego Reformatora, którymi zawsze żył o. Eufrazjusz, zarówno jako nowicjusz, zakonnik i przeor, co potwierdził swoją śmiercią męczennika, śmiercią świętego”.

    Zakonnicy naszego klasztoru ubolewali, gdy o. Eufrazjusz wracał z Krakowa do Hiszpanii. Kronika odnotowała: „Żal nam go było bardzo. Mozolił się on u nas 2 lata z młodzieżą. Mógłby być wychowawcą, by większy wpływ wywierać na naszych kleryków, jeszcze dostatecznie w świętości swej nie wybielonych i nie wyanielonych zakonnie”. A gdy nadeszła wiadomość o jego męczeństwie, kronikarz pisał o nim jako o „człowieku wielkiej nauki i nie mniejszej cnoty”, żywiąc równocześnie nadzieję, że „będzie się on za nami i za Polską naszą wstawiał się przed Bogiem tak samo, jak za swą ojczyzną — Hiszpanią”

    Co więcej, latem 1927 roku bł. Eufrazjusz był na odpoczynku w karmelitańskim klasztorze wadowickim, gdzie poznał o. Alfonsa Mazurka, dyrektora Niższego Seminarium. Łączyło ich wiele wspólnych zainteresowań, jak np. praca wychowawcza i zamiłowanie do muzyki. Żaden z nich nie przypuszczał chyba jednak, że w przyszłości połączy ich jeszcze męczeńska śmierć i chwała ołtarzy. O. Alfons zaproponował gościowi wykonanie wspólnego, grupowego zdjęcia z wychowankami alumnatu. Zdjęcie to przetrwało do naszych dni. W listopadzie 1999 roku, tj. w kilka miesięcy po beatyfikacji o. Alfonsa, opublikował je hiszpański dwumiesięcznik świeckiego zakonu karmelitańskiego „Carmelo seglar” z Burgos, wraz z obszernym komentarzem pt.: „La irradiación de los Santos” („Promieniowanie świętych”). Czytamy tam m.in. że „miał rację ten, kto powiedział, że XX wiek był wiekiem świętych Karmelu. Niewiele zakonów widziało się bowiem napełnionych i ukoronowanych tyloma swoimi synami i córkami, którzy uświęcili się wśród nas, czerpiąc życiodajne soki z Reguły karmelitańskiej. Rzeczywiście, w XX w. troje świętych Karmelu zostało ogłoszonych doktorami Kościoła, św. Edyta Stein współpatronką Europy a św. Rafał Kalinowski patronem Sybiraków. Nadto wielu karmelitów i karmelitanek bosych było beatyfikowanymi i kanonizowanymi”. Następnie autor wspomnianego artykułu informuje hiszpańskich czytelników, że „ Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie wraz ze 107. towarzyszami o. Alfonsa Mazurka, polskiego karmelitę bosego” i kreśli jego biografię, zaznaczając, że „był on wychowankiem św. Rafała Kalinowskiego”. Niezwłocznie jednak dodaje, że „św. Rafał nie był jedynym świętym, którego o. Alfons poznał w swym życiu, bo spotkał się on także z o. Eufrazjuszem Barredo Fernándezem, na którego beatyfikację oczekujemy. Spotkanie to dokumentuje zdjęcie obu męczenników, wykonane latem 1927 r. w Wadowicach, w otoczeniu wychowanków niższego seminarium. Obaj zakonnicy zostali potem przeorami i obaj ponieśli jako przeorzy śmierć męczeńską. Jako pierwszy zginął z rąk komunistów o. Eufrazjusz; o. Alfonsowi zadali natomiast śmierć naziści. O. Alfons cieszy się już chwałą ołtarzy, o. Eufrazjusz jeszcze czeka na tę chwilę, ale jedno jest pewne — konkluduje autor hiszpańskiego artykułu — że zdjęcie to jest jedyne: dwóch świętych Karmelu obok siebie! Jeden Hiszpan, a drugi Polak! Słusznym jest więc wyjściowe określenie promieniowanie świętych, bo u boku jednego świętego wzrasta świętych wielu”.

    O. Eufrazjusz też doczekał się beatyfikacji owego 28 października 2007 roku w Rzymie, razem z 497. męczennikami prześladowania komunistycznego na Półwyspie Iberyjskim z lat 1934-1939. Należy do nich wspomniany już, związany z Polską o. Anastazy Dorca Coromina. Po studiach doktoranckich w Rzymie, gdzie przyjął także święcenia kapłańskie, w 1931 roku został skierowany do Polski i zamieszkał w klasztorze karmelitów na Piasku w Krakowie, wykładając teologię. Po dwóch latach powrócił do Katalonii i pracował w klasztorze w Olot. Zasłynął jako dobry kaznodzieja i zakonnik zaangażowany na polu socjalnym, w myśl encyklik społecznych „Rerum novarum” Leona XIII i „Quadregesimo anno” Piusa XI. Zamordowano go latem 1936 roku.

    Wspomniał ojciec o bł. Alfonsie Mazurku, męczenniku hitleryzmu. W drugiej wojnie światowej polskie duchowieństwo złożyło Bogu i Ojczyźnie wielką daninę. Według książki o. Władysława Szołdrskiego CSsR Martyrologium duchowieństwa polskiego pod okupacją niemiecką w latach 1939-1945 (Rzym, 1965) straty osobowe Kościoła w Polsce wyniosły 2 579 księży diecezjalnych i zakonnych, kleryków, braci zakonnych i sióstr zakonnych. Z kolei w wydanym w 1977 roku w Warszawie nakładem Akademii Teologii Katolickiej pierwszym wolumenie pięciotomowego dzieła opracowanego na polecenie Episkopatu Polski przez dwóch salezjanów: ks. Wiktora Jacewicza i ks. Jana Wosia Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską 1939-1945 straty polskiego duchowieństwa są wyższe o 222 osoby i wynoszą 2 801. Z informacji, które uzyskałem w innych opracowaniach wynika, że i ta liczba nie jest liczbą ostateczną i na pewno uległa podwyższeniu. Czy może Ojciec powiedzieć, czy znane są już obecnie dokładne straty polskiego duchowieństwa?

    Ustalenie dokładnej liczby zamordowanych nie jest nigdy czymś łatwym, tym bardziej, że zawieruchy wojenne czy rewolucyjne uniemożliwiają prowadzenie dokładnych statystyk. Wracając jeszcze do liczby męczenników hiszpańskich, historycy nie są zgodni co do dokładnej ich liczby. Mówią o dziesięciu tysiącach ofiar ślepego prześladowania religijnego. Dlatego cyfry wskazane przez ks. dr. Alonso trochę mnie zaskoczyły. Według studium abpa Antoniego Montero Moreno, opublikowanego w 1960 roku, zamordowanych duchownych było 6832, wśród których 12 biskupów, jeden administrator apostolski, 4184 księży diecezjalnych, wielu seminarzystów (diakonów, subdiakonów, alumnów), 2 365 zakonników i 238 sióstr zakonnych. Dane te potwierdzają badania i obliczenia Wincentego Cárcel Ortí, jakich się podjął z okazji przygotowywania Martyrologium XX wieku, o którego opracowanie z okazji Wielkiego Jubileuszu Dwutysiąclecia Chrześcijaństwa prosił sługa Boży Jan Paweł II. Według niego do wspomnianej liczby prawie siedmiu tysięcy duchownych należy dodać ponad trzy tysiące świeckich, głównie z Akcji Katolickiej, co daje łączną sumę dziesięciu tysięcy ofiar.

    Wracając do pytania o liczbę strat polskiego duchowieństwa w czasie ostatniej wojny światowej, nie wiem czy kiedykolwiek poznany ją w detalach. Bo przecież oprócz męczenników hitleryzmu istnieje cała rzesza tych, którzy zostali zamordowani przez reżim sowiecki i szowinizm ukraiński, a nadto przez komunistów polskich w czasach PRL. Do wskazanych przez Ciebie pozycji o. Władysława Szołdrskiego, redemptorysty, i księży Wiktora Jacewicza i Jana Wosia, salezjanów, należy dodać bezcenne opracowania ks. Romana Dzwonkowskiego, pallotyna, sięgające czasów pierwszej wojny światowej i obejmujące też lata PRL, tj. książkę pt. Losy duchowieństwa katolickiego w ZSRR 1917-1939 oraz Leksykon duchowieństwa polskiego represjonowanego w ZSRS 1939-1988 (Lublin 2003). W 1992 roku Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie wydało Martyrologia Duchowieństwa Polskiego 1939-1956, a w latach 2002-2006 w Wydawnictwie Księży Werbistów „Verbinum” ukazał się trzytomowy Leksykon Duchowieństwa Represjonowanego w PRL w latach 1945-1989, pomordowani, więzieni, wygnani, opracowany pod redakcją ks. prof. Jerzego Myszora, jako odpowiedź na apel Ojca Świętego Jana Pawła II, który wzywał, „ażeby Kościoły lokalne, zbierając konieczną dokumentację, uczyniły wszystko dla zachowania pamięci tych, którzy ponieśli męczeństwo”.

    „Nasz Dziennik” publikuje regularnie w swej rubryce „Księża niezłomni” biogramy bohaterskich kapłanów polskich, którzy nie ugięli się przed prześladowaniem i dochowali wierności Chrystusowi i Kościołowi, nawet za cenę utraty życia. Ostatnio w tym samym cyklu, jakkolwiek pod tytułem „Kościół niezłomny” odnotowywane są także prześladowane przez reżim komunistyczny siostry zakonne, a sądzę, że przyjdzie też czas na przywołanie w tym cyklu również osób świeckich, które nie ugięły się przed szykanami i pomimo dyskryminacji za poglądy religijne, trwały w wierności Chrystusowi i Kościołowi.

    W końcu ks. prof. Zdzisław Aleksander Jastrzębiec-Peszkowski oraz dr inż. Stanisław Zygmunt Maria Zdrojewski wydali w 2002 r. monumentalne, poprzedzone słowem wstępnym Prymasa Polski dzieło pt. Katoliccy duchowni w Golgocie Wschodu. W sumie, zestawiając dane, wolno mówić o kilku tysiącach polskiego duchowieństwa, które swą wierność Panu przypłaciło męczeństwem w XX wieku.

    W numerze 5 Biuletynu „Męczennicy” w artykule „Salezjanie w Auschwitz” możemy przeczytać opisy męczeństwa księży salezjanów. Przytoczę tutaj jeden z nich:

    W wigilię patronalnego święta Zgromadzenia Salezjańskiego, w przeddzień uroczystości Wspomożycielki Wiernych ks. Jan Świerc został aresztowany razem z innymi współbraćmi. Był wieczór, 23 maja 1941 r. Z Konfederackiej przewiezieni zostali do krakowskiego więzienia Montelupich. Tam miały miejsce przesłuchania, bicie, szczucie psami i wreszcie zaimprowizowany sąd i wyrok — obóz koncentracyjny w Oświęcimiu.

    Więźniów przywieziono skutych kajdanami po dwóch transportem inteligencji krakowskiej i żydów, 26 czerwca 1941 roku. Było ich dwunastu — 11 księży i koadiutor. Na placu apelowym zdjęto im kajdanki i po „krwawym chrzcie” przeznaczono do karnej kompanii na bloku śmierci w Oświęcimiu. Dowódca karniaka, esesman o szczurzym wyrazie twarzy i czarnych krogulczych oczach, każdego nowo przybyłego pytał o zawód. „Ksiądz katolicki” — padała odpowiedź. Wściekał się, kopał butem w brzuch, bił batogiem po twarzy, po głowie, aż krew rudymi strużkami spływała na szyję i plecy. Posypały się obelgi i przekleństwa. „Tyś ksiądz? Tyś Pfaffe, złodziej, obłudnik.” Następnie wygłosił przemówienie powitalne, które kończyło się apostrofą: „Zdechniecie tu wszyscy, świńskie psy! Jedyna nadzieja dla was to krematorium”.

    Następnego dnia obóz wyruszył do pracy. Z kotłowiska ludzi na placu uformowały się oddziały i przeszły przez bramę. Więźniowie niewyspani, głodni, jakby zaczadzeni oparami krwi i trupich dymów, które wydobywały się ognistymi pióropuszami z kominów krematoryjnych. Kompania karna pracowała w dołach żwirowych. Księży i Żydów odłączono i oddano pod szczególniejszą opiekę esesmanów i kapo-sadysty. Każdy otrzymał żelazną taczkę, łopatę i kilof. Praca polegała na rozbijaniu kilofem kamieni i żwiru, ładowaniu na taczki i wożeniu do dołu głębokiego na osiem metrów. Prace należało wykonywać „biegiem”, czego pilnowali uzbrojeni w styliska specjalni przodownicy pracy. Bili bez litości, a szczególnie znęcali się nad księżmi. Po krótkim czasie krwawymi odciskami pokrywały się dłonie i zmęczenie zaczęło ogarniać obolałe kości.

    Pierwszy upadł ks. Jan Świerc, dyrektor i proboszcz domu i parafi i salezjańskiej w Krakowie na Dębnikach. „Robić ci się nie chce! — odezwał się okrutny kapo. — Zaraz ci pomogę — i grubym styliskiem uderzał po głowie, po plecach”. Ksiądz Jan chwycił naładowaną ciężkimi kamieniami taczkę i zwolna posuwał się ku dołowi. Za nim kroczył zwyrodniały kapo, zmuszał do pośpiechu, okładał strasznymi razami, kopał w brzuch. Ilekroć nieszczęśliwiec upadł na ziemię, kopniakami zmuszany był do powstania. Ksiądz Jan czuł, że zbliżają się ostatnie chwile jego życia. Żegnał się ze światem, ku niebu kierował swe myśli.

    „O Jezu, Jezu — wzdychał za każdym uderzeniem”. To doprowadzało kapo do szału. Błyskawice zapaliły się w jego oczach. „Ja ci pokażę Jezusa! — krzyczał rozwścieczony. — Tu nie ma Boga! On cię z rąk moich nie wyrwie!” Po tych słowach zaczął miotać straszne bluźnierstwa. W pewnym momencie twardym batogiem uderzył z całej siły w twarz tak fatalnie, że oko wypłynęło na wierzch. Na jednym ścięgnie kołysało się na policzku, a z czarnej jamy ocznej sączyła się ciemną strugą krew. Zmasakrowana twarz pokryła się zakrzepłą krwią. Ksiądz Jan żył jeszcze, modlił się. Dochodziły do nas przytłumione jęki: „O Jezu, zmiłuj się nade mną!…” Po raz ostatni odwrócił ku nam twarz i żegnał nas niemym spojrzeniem. Krwawy kapo postanowił zadać swej ofierze cios śmiertelny. Podniósł księdza z ziemi i całą siłą pchnął na taczkę z kamieniami, tak iż złamał mu krzyż. Zwisającą głowę zmiażdżył kamieniem.

    „Po mistrzowsku to zrobiłeś” — rozległ się okrzyk i chichot stojących esesmanów. Ksiądz Jan nie żył. Ciało jego, jeszcze ciepłe, zawieziono na taczce do krematorium, a dusza kapłana-męczennika poszła po palmę zwycięstwa do Tego, za Którego on krew swą przelał.

    Ksiądz Jan Świerc, pierwsza ofiara tego pamiętnego dnia, 27 czerwca 1941 r., zginął na słynnym żwirowisku. Odszedł do Pana po nagrodę za wierność powołaniu salezjańskiemu i kapłańskiemu.

    Zginął w 64. roku życia, 42. ślubów zakonnych i 38. kapłaństwa.

    Numer obozowy 17 352.

    Wstrząsający to opis męczeństwa. Takich opisów w różnych publikacjach możemy znaleźć setki tysięcy… Śmierć żołnierza, walczącego nawet z przeważającymi siłami wroga, ale z bronią w ręku, jest zrozumiała. Ale na pewno nie jest zrozumiała śmierć człowieka torturowanego w więzieniu, zamęczonego w niemieckim obozie koncentracyjnym, czy w łagrze sowieckim…

    Tak, ale komunizm i nazizm — ateistyczne i totalitarne systemy XX wieku — zamierzały programowo zniszczyć religię i zamiar ten brutalnie realizowały, bo na miejscu Boga chciały postawić system oraz uosabiającego go wodza wraz z aparatem ciemiężycielskiej władzy. Oba systemy były okrutne. Nie liczyły się z człowiekiem, jego godnością i wrodzonymi prawami, ale słały sobie drogę do celu milionami ofi ar i oceanem cierpienia, wyciskając również swe brutalne piętno na Polsce, gdzie ze szczególnym okrucieństwem prześladowano Kościół katolicki.

    Jednak gdy ogromne szkody wyrządzone mu przez nazizm hitlerowski były za czasów PRL badane i opisywane, co leżało w interesie władz komunistycznych, represje i zbrodnie komunistów względem Kościoła były zatajane i niedostępne dla jakichkolwiek badań historyków, a tym bardziej dla publikacji. Sytuacja zmieniła się dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, wraz z przemianami ustrojowymi.

    Przytoczyłeś opis męczeństwa sługi Bożego ks. Jana Świerca. Pozwól, że przytoczę ze swej strony opis męczeństwa bł. Alfonsa Mazurka. Gdy latem 1944 roku losy wojny przesądzały się coraz bardziej przeciwko Niemcom, zaczęli oni budować okopy na zachodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa, przymuszając do pracy okoliczną ludność. Wmawiano cynicznie Polakom, że chodzi o obronę Polski i zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji przed zalewem sowieckiego komunizmu. Oczywiście, argumentacja ta nie przynosiła żadnego skutku i ludzie szli do tej pracy z wielkim oporem, dlatego często urządzano obławy, łapanki, a także dokonywano morderstw w celu zastraszenia.

    Dla Czernej i okolicy szczególnie tragicznym dniem w tym sensie okazał się 28 sierpień. Przed południem Niemcy, zamordowawszy kilka osób w pobliskich wioskach i w samej Czernej, zjawili się w klasztorze. Nakazali zakonnikom udać się do punktu zbiorczego w Czernej i krzyczeli, że nie obędzie się bez kilku pogrzebów. O. Alfons, jako przełożony, którym okupanci interesowali się szczególnie, zachowywał spokój. Udał się na chwilę do kościoła, pomodlił się przed Najświętszym Sakramentem i przed ołtarzem Matki Bożej Szkaplerznej, po czym szedł na czele kolumny swoich współbraci. Z punktu zbiorczego w Czernej prowadzono ich razem ze spędzonymi tam mieszkańcami wioski do Krzeszowic. Kolumnę eskortował samochód z żołnierzami. Po przemaszerowaniu sporego odcinka polecono o. Alfonsowi wsiąść na platformę samochodu i odjechano razem z nim, maltretując go, w kierunku Krzeszowic, a potem w stronę Nawojowej Góry. Tam, na małej łące, nieco w bok od głównej drogi, dokonano jego męczeństwa. Zepchnięto go z samochodu i rozkazano iść przed siebie. Zachowywał spokój, w ręce trzymał różaniec, który odmawiał. Po chwili krzyknięto by się odwrócił i zaczęto strzelać prosto w jego twarz. Upadł, ale podniósł się jeszcze, jak gdyby chciał iść dalej. Runął jednak ponownie i jeden z żołnierzy podbiegł do niego, kopnął go i wrzucał do jego ust ziemię z kretowiska. Niemcy nakazali następnie jednemu z gospodarzy odwieźć ciało zmarłego na cmentarz do Rudawy i pogrzebać je. I właśnie gdy furman jechał z zamordowanym do Rudawy, spotkał kolumnę czernian i zakonników, którzy poznali po zakonnych sandałach i karmelitańskim habicie swojego zmaltretowanego przeora. Jeden ze współbraci kapłanów udzielił mu sakramentalnego rozgrzeszenia. Ciało męczennika, przykryte słomą, udało się przywieźć do klasztoru, gdzie nazajutrz, 29 sierpnia o zmierzchu, mimo zastraszenia i terroru ze strony Niemców, odbył się pogrzeb, w którym obok współbraci zakonnych uczestniczyła też spora gromada wiernych, pogrążonych w smutku i płaczu. Zamordowanego przeora pochowano obok nowicjusza, sługi Bożego Franciszka Powiertowskiego, którego Niemcy zastrzelili cztery dni wcześniej, i który został włączony do procesu beatyfikacyjnego drugiej grupy polskich męczenników hitleryzmu.

    Wielu męczenników hitleryzmu mamy już wśród świętych i błogosławionych Kościoła, jak np.: św. o. Maksymilian Maria Kolbe, bł. ks. bp Michał Kozal, bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski, błogosławione Męczenniczki z Nowogródka — Nazaretanki oraz 108 błogosławionych na czele z ks. abp. Antonim Julianem Nowowiejskim. Obecnie od kilku lat trwa proces beatyfikacyjny kolejnej dużej grupy męczenników, która liczy ponad 100 sług Bożych. Wiem także, że jezuici prowadzą proces 16 męczenników….

    Wybacz, że wchodzę Ci w słowo, ale chciałbym tutaj dodać jedną ciekawostkę, jakże aktualną w tych dniach, kiedy to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł, że wieszanie krzyży w klasach to naruszenie „prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” oraz pogwałcenie „wolności religijnej uczniów”. Chodzi o proces beatyfikacyjny ks. Gerarda Hirschfeldera z Kłodzka, w który zostałem urzędowo zaangażowany. Kapłan ten, który przez siedem lat pracował jako wikariusz i duszpasterz młodzieży w Kudowie-Czermnej w diecezji świdnickiej, i gdzie też spoczywają jego prochy krematoryjne, żył w latach 1907-1942. Tamtejsze tereny należały do Niemiec i sam był Niemcem. Sprzeciwił się jednak ideologii nazistowskiej, i stanął w obronie krzyża. Podczas kazania, po zbezczeszczeniu przez faszyzującą młodzież krzyża stojącego przy drodze do wsi Wyszki, pomimo wcześniejszego zastraszania, a nawet i pobicia przez faszystowskich bojówkarzy, powiedział odważnie: „Kto wyrywa z serc młodzieży wiarę w Chrystusa, jest zbrodniarzem!”. Został więc aresztowany i uwięziony w Kłodzku, skąd po czterech miesiącach skierowano go obozu koncentracyjnego w Dachau. Zmarł z wycieńczenia w równy rok od dnia aresztowania, tj. 1 sierpnia 1942 r. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczęto 19 września 1998 r. w Münster, gdzie mieszka wielu Niemców wywodzących się z Ziemi Kłodzkiej. Grób sługi Bożego otaczany jest opieką przez dzisiejszych parafian Czermnej, naszych rodaków, a Gość Świdnicki (dodatek diecezjalny Gościa Niedzielnego) nazwał go „naszym przyszłym świętym diecezjalnym”. Święci oferują zawsze przesłanie pokoju i jedności.

    Dziękuję za to dopowiedzenie. Wracając do wcześniejszego wątku, gdy porównuję zaangażowanie naszego Kościoła w Polsce w beatyfikacje męczenników II wojny światowej do owocnych starań Kościoła hiszpańskiego, który doczekał się uwielbienia tej rzeszy męczenników z lat 30-tych XX wieku, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, to przyznam, iż mam wrażenie, że trochę jakby zaniedbano, czy też zaniechano możliwość wyniesienia do chwały ołtarzy polskich męczenników drugiej wojny światowej, zwłaszcza męczenników komunizmu…

    Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie zawiera się już częściowo w moich wcześniejszych wypowiedzianych. O męczennikach komunizmu nie wolno było mówić… A nadto do pontyfi katu Jana Pawła II nie został wyniesiony na ołtarze żaden męczennik wojny hiszpańskiej, niemieckiego hitleryzmu czy sowieckiego komunizmu. Przecież sam o. Maksymilian Kolbe, męczennik Oświęcimia, beatyfikowany był przez Pawła VI jako wyznawca… Wprawdzie Sobór Watykański II w konstytucji dogmatycznej „Lumen Gentium” (nr 49-50)traktując o powszechnym powołaniu do świętości i wskazując równocześnie na różnorodne formy jej realizacji i na środki do niej wiodące, przywołał męczenników, „którzy przelawszy krew swoją, dali najwyższe świadectwo wiary i miłości” tuż po Najświętszej Maryi Pannie i Aniołach, to jednak w latach posoborowych nie wynoszono męczenników na ołtarze. Wyjątek stanowi kanonizacja męczenników z Ugandy z lat 1885-1887, na czele z Karolem Lwangą, której dokonał Paweł VI w 1964 roku, podczas trzeciej sesji Soboru. Dopiero nadejście Jana Pawła II sprawiło, że podjęto dogłębną refleksję dotyczącą problematyki męczeństwa. Ojciec Święty zawsze, tj. od pierwszych dni pontyfikatu był świadomy tego, co później napisał w Tertio millennio adveniente (nr 37), że w „XX wieku wrócili męczennicy” i „zginęło ich w tym wieku więcej niż we wszystkich dziewiętnastu stuleciach od narodzenia Chrystusa”. Refleksja ta wydała obfite owoce w wypracowaniu nowych kryteriów męczeństwa w procedurze kanonizacyjnej, co reasumuje w swej monografii i pt. Koncepcja męczeństwa w praktyce Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych (Wrocław-Rzym 1992) ks. dr Józef Lisowski. Analizując dogłębnie zagadnienie męczeństwa, wychodząc od samej etymologii greckiego słowa martyr — świadek i martyrion — świadectwo, poprzez baptismus sanguinis — chrzest krwi, aż po współczesne rozumowanie zagadnienia odium fidei — nienawiści do wiary ze strony prześladowcy i powiązania tegoż motywu z motywami ubocznymi, jak np. kwestie polityczne, rasowe, narodowościowe, ks. Lisowski przywołuje fakt wypracowania w najnowszej procedurze kanonizacyjnej tzw. elementu przeważającego — motivum praevalens, co oznacza, że można udowodnić heroiczne męczeństwo także wtedy, gdy w przyczynie męczeństwa ze strony prześladowcy jego nienawiść do wiary nie jest jedyną, ale jest przeważającą.

    Nadto w kwestii samego rozumowania kim jest prześladowca, zostały wprowadzone poważne zmiany z tradycyjną koncepcją i oprócz tradycyjnych prześladowców w sensie osób fizycznych, od procesu kanonizacyjnego św. Maksymiliana M. Kolbe, dzięki zaangażowaniu o. Joachima Bara OFMConv., rozpoznaje się prześladowcę zbiorowego w postaci wrogiego religii systemu totalitarnego, jak właśnie narodowy socjalizm (faszyzm) w Niemczech, dyktatorskie rządy komunistyczne w Meksyku czy w Hiszpanii, czy w końcu dyktatura proletariatu także i u nas. Pierwszym procesem doprowadzonym do beatyfikacji męczennika polskiego komunizmu było wyniesienie na ołtarze bł. ks. Władysława Findysza z diecezji rzeszowskiej. Nie doczekał jego beatyfi kacji Jan Paweł II, ale w grudniu 2004 r. podpisał dekret o jego heroicznym męczeństwie za wiarę, zadanym przez komunistów.

    Trwają, jak wiemy, kolejne procesy wprowadzane w tym kluczu przez niektóre diecezje polskie, archidiecezję lwowską, a nadto przez konferencję biskupów katolickich Federacji Rosyjskiej. Mianowicie w archidiecezji warmińskiej trwa proces beatyfikacyjny 16 sióstr katarzynek, które poniosły śmierć za wiarę w Chrystusa z rąk żołnierzy sowieckich w 1945 roku, a w 2007 roku rozpoczęto tam proces 34 innych męczenników II wojny światowej, tj. ks. Bronisława Sochaczewskiego i 5 towarzyszy — ofiar nazizmu oraz ks. Józefa Steinki i 27 towarzyszy — ofiar komunizmu. Zaś we wspomnianej archidiecezji lwowskiej w 2006 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny ośmiu dominikanów, męczenników NKWD z Czortkowa. Dużo wcześniej, bo 31 maja 2003 r. — i sięgamy tu daleko poza Polskę — rozpoczął się w Sankt Petersburgu, pod auspicjami biskupów Federacji Rosyjskiej obrządku łacińskiego, proces beatyfikacyjny abp. Edwarda Proffi tlicha, jezuity i 15 towarzyszy, męczenników komunizmu sowieckiego, wśród których, oprócz wspomnianego, abp Proffitlicha (zmarłego w 1942 r. w więzieniu w Kijowie), znajduje się bp Antoni Malecki (zmarły w 1935 r. w Warszawie, na skutek udręczeń doznanych w łagrach), trzech kapłanów ze zgromadzenia księży marianów, tj. Fabian Abrantowicz (zmarły w 1946 r. w więzieniu w Moskwie), Janis Mendriks (rozstrzelany w 1953 r. w Workucie) i Andrzej Cikoto (zmarły w łagrze pod Tajszetem w 1952 r.), jeden pallotyn — Stanisław Szulmiński (zmarły w lagrze w mieście Uchta w 1941 r.) i siedmiu kapłanów diecezjalnych, mianowicie Epifanij Aleksandrowicz Akułow (który przeszedł na katolicyzm z prawosławia i został rozstrzelany w 1937 r.), Konstanty Romuald Julianowicz Budkiewicz (rozstrzelany w Moskwie w samą noc paschalną 1923 r.), Franciszek Budrys (rozstrzelany w 1937 r. w Ufie), Piotr Potapij Andriejewicz Emeljanow (zmarły z wyczerpania w sierpniu 1936 na stacji kolejowej Nadwojcy, gdy wracał na wolność z łagru na Sołowkach, gdzie przebywał od 1927 r.), Jan Janowicz Trojgo (zmarły w więzieniu w Sankt Petersburgu w 1932 r.), Paweł Siemionowicz Chomicz (rozstrzelany w 1942 r. w Sankt Petersburgu) i Antoni Czerwiński (rozstrzelany w 1938 r. we Władykaukazie). W grupie są nadto trzy kobiety: Kamila Nikolajewna Kruszelnicka, osoba świecka, która udostępniała swój dom na spotkania religijne młodzieży, za co została zesłana na Sołowki i w 1937 r. rozstrzelano ją na uroczysku Sandromoch pod Miedwieżjegorskiem oraz dwie siostry dominikanki — Anna Katarzyna Iwanowna Abrikosowa, zmarła w 1936 r. w szpitalu więziennym w Moskwie i Halina Róża Fadiejewna Jętkiewicz, zmarła w 1944 roku w Kazachstanie.

    Także w Czechach, a dokładniej na Morawach, diecezja brneńska prowadzi proces beatyfikacyjny trzech księży straconych w 1951 i 1952 roku na podstawie zarzutów spreparowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Sprawa dotyczy ks. Jana Buli, ks. Václava Drboli i ks. Frantiska Parila. W procesach rewizyjnych w 1990 roku kapłanów tych całkowicie rehabilitowano.

    Wracając do Polski, przypomnijmy, że z dniem podpisania dekretu o heroicznym męczeństwie, co nastąpiło 19 grudnia br., zakończył się praktycznie znany powszechnie proces beatyfikacyjny czcigodnego sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki, i w najbliższym czasie powinna zostać ogłoszona data i miejsce rychłej jego beatyfikacji. A z tutejszego, krakowskiego środowiska, nie sposób nie wspomnieć w tym kontekście, będącej już w Rzymie sprawy ks. Michała Rapacza, zamordowanego przez komunistów w niedalekich Płokach w nocy z 11 na 12 maja 1946 roku. Nadto, jak niedawno, tj. pod koniec listopada, podała Katolicka Agencja Informacyjna, trwają przygotowania do rozpoczęcia zbiorowego procesu beatyfikacyjnego męczenników, którzy w latach 1917-1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześladowców należących do reżimu komunistycznego. Z ramienia Konferencji Episkopatu Polski odpowiada za nie ks. biskup Antoni Pacyfik Dydycz, kapucyn i ordynariusz drohiczyński, który powołał już Ośrodek Dokumentacji Kanonizacyjnej i mianował postulatora procesu w osobie ks. dr. Zdzisława Jancewicza. „Kandydaci na ołtarze — czytamy słusznie w komunikacie przesłanym KAI przez postulatora — powinni cieszyć się opinią męczeństwa, czyli powszechnym przekonaniem, że oddali oni swoje życie za wiarę w Chrystusa lub za jakąś cnotę wypływającą z tejże wiary, przyjmując cierpliwie śmierć, obecnie zaś towarzyszą im znaki i cuda dokonane przez Boga za ich wstawiennictwem i wiele osób wzywa ich wstawiennictwa w różnych potrzebach”.

    Nie znam jednak jeszcze sprawy (przynajmniej nie udało mi się zdobyć takiej informacji), by w tym kluczu, tj. w kluczu męczeństwa, był prowadzony jakiś proces, w którym prześladowcą zbiorowym byłby szowinizm ukraiński, przy udowodnieniu, że motivus praevalens tkwił jednak w kwestiach religijnych, a nie narodowościowych.

    Oczywiście, przy sprawach beatyfikacyjnych prowadzonych na drodze męczeństwa nie bez znaczenia jest też całe wcześniejsze życie męczennika, jego, moglibyśmy powiedzieć, dalsze przygotowanie do męczeństwa, nastawienie na obronę prawd wiary i gotowość na dobrowolne przyjęcie śmierci jako wyrazu najwyższej miłości do Chrystusa, a w samym momencie śmierci wewnętrzna wolność i przyjęcie śmierci bez oporów. Sposób zadania śmierci przez prześladowcę nie musi być oczywiście chwilowy, bo do udowodnienia męczeństwa stosuje się także pojęcie ex aeruminis carceris czy aerumenae in carceris, tzn. z powodu udręk i wycieńczenia w więzieniu czy w obozie, jak to miało miejsce w przypadku św. Maksymiliana Kolbe, bł. Michała Kozala, wielu męczenników z grupy 108 beatyfikowanych w 1999 r., czy — z rąk prześladowcy komunistycznego — w przypadku bł. ks. Władysława Findysza, który zmarł na wolności, w kilka miesięcy po wypuszczeniu go z więzienia, ale z powodu braku leczenia i udręk zadanych w komunistycznym więzieniu, czyli ex aeruminis carceris.

    Tak więc Kościołowi polskiemu należy zawdzięczać wypracowanie nowych kryteriów do beatyfikacji męczenników — kryteriów, które po raz pierwszy zastosowano do kanonizacji o. Maksymiliana Kolbe, ogłoszonego świętym 10 października 1982 roku, a następnie do gloryfikacji innych ofiar hitleryzmu (jak np. św. Edyta Stein, beatyfikowana 1 maja 1987 i bł. Rupert Mayer, beatyfikowany 3 maja 1987), męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii (pierwsza beatyfikacja w roku 1987) czy ofiar komunizmu w wydaniu sowieckim (pierwsza beatyfikacja we Lwowie 27 czerwca 2001, gdzie błogosławionym został ogłoszony także pochodzący spod Sanoka biskup Jozafat Kocyłowski (1876-1947), bazylianin, ordynariusz przemyski obrządku greko-katolickiego) i PRLowskim (beatyfikacja ks. Findysza 19 czerwca 2005), a nadto, jeszcze wcześniej, w wydaniu jugosławiańskiego reżimu Józefa Tito, albowiem już 3 października 1998 roku Jan Paweł II beatyfikował podczas wizyty w Chorwacji kard. Alojzego Stepinaca, prześladowanego przez Tito arcybiskupa Zagrzebia, a 4 października 2008 roku w Trieście został wpisany w poczet błogosławionych ks. Franciszek Jan Bonifacio, zamordowany przez ten sam reżim 11 września 1946 r. Niedawno, bo 31 października 2009 w Ostrzyhomiu na Węgrzech w poczet błogosławionych został wpisany bp Zoltán Lajos Meszlényi, męczennik komunistów węgierskich, zmarły z wycieńczenia w obozie w Kistarcsy 4 marca 1951 r.

    Ojcze Szczepanie, dziękuję za tak dokładne przybliżenie problemu beatyfikacji męczenników XX wieku.

    Kajetan Rajski/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Francuska Golgota męczenników czasu rewolucji

    Egzekucja katolickiego księdza w Rennes, 1792 r. Repr. Mary Evans Picture Library/Forum

    ***

    Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. Wśród nich zamordowani 2 września 1792 r. franciszkanin o. Jan Franciszek Burte, gwardian stołecznego klasztoru oraz jego zakonny współbrat, Seweryn Jerzy Girault, kapelan paryskich sióstr zakonnych. Rewolucja stawiała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka”. Każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do nich gilotyna.

    Antychrześcijańskie oblicze rewolucji francuskiej objawiło się na dwa sposoby: w aspekcie destruktywnym (czyli polityce wymierzonej w Kościół katolicki i duchowieństwo, a także niszczeniu symboli chrześcijaństwa w sferze publicznej, w tym kościołów) oraz w aspekcie twórczym, o wiele groźniejszym – jak zauważył Józef de Maistre – od tego pierwszego (czyli tym, co na gruzach chrześcijańskiej Francji rewolucjoniści chcieli zbudować). Oba aspekty łączyło przeświadczenie zaczer­pnięte z ateistycznego dziedzictwa Woltera, iż należy wymazać tę niegodziwość, czyli – wedle „patriarchy oświecenia” – chrześcijaństwo.

    Uczniowie de Sade’a

    Tak, obywatele, religia jest nie do pogodzenia z ustrojem wolności, czujecie to tak samo jak ja. Nigdy wolny człowiek nie pochyli głowy przed bogami chrześcijaństwa; nigdy jego dogmaty, rytuały, tajemnice, moralność nie będą mogły odpowiadać republikaninowi… Oddajcie nam pogańskich bogów! Chętnie będziemy czcić Jowisza, Herkulesa czy Pallas Atenę, ale nie chcemy więcej tego baśniowego stwórcy świata. (…) Nie chcemy więcej tego Boga nieogarnionego, który wszystko ponoć napełnia – takimi słowy zagrzewał rewolucjonistów do kontynuowania antychrześcijańskiej polityki we Francji markiz de Sade – znany zboczeniec seksualny, który zresztą z racji swego zboczenia został na prośbę własnej rodziny osadzony na jakiś czas w Bastylii. W tym kontekście jej zburzenie nabiera całkiem nowego znaczenia.

    Gdy de Sade wypowiadał te słowa, już od ponad pięciu lat trwała rewolucyjna polityka wymierzona we Francję jako „pierworodną córę Kościoła”. W pierwszej kolejności uderzono bowiem właśnie w Kościół. Już w roku 1789 skonfiskowano wszystkie należące doń majątki, które podobnie jak w szesnastowiecznej Anglii stały się początkiem fortun nowej, republikańskiej arystokracji. W lutym 1790 roku rewolucyjne Zgromadzenie Narodowe zadekretowało zniesienie wszystkich zakonów we Francji, a 15 sierpnia 1791 roku (nieprzypadkowo wybrano dzień wielkiego święta kościelnego) zakazano księżom noszenia sutann. We wrześniu 1793 roku – w apogeum szalejącego wówczas jakobińskiego terroru – uchwalono „prawo podejrzanych”, otwierające możliwość zgilotynowania osoby także za żywienie arystokratycznych sympatii; te ostatnie mogły oznaczać również uczestnictwo we Mszy Świętej odprawianej w prywatnych mieszkaniach przez tzw. niezaprzysiężonych księży, czyli tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność tzw. konstytucji cywilnej kleru.

    Ten akt prawny, uchwalony w lipcu 1790 roku, stanowił faktyczne wypowiedzenie wojny Kościołowi we Francji i Rzymowi. Anglikanin, Edmund Burke, komentujący na gorąco uchwalenie owej ustawy na kartach swoich Rozważań o rewolucji we Francji, pisał: Wydaje mi się, że ten nowy ustrój kościelny ma być tylko przejściową i przygotowawczą fazą prowadzącą do całkowitego wyrugowania wszystkich form religii chrześcijańskiej, gdy tylko umysły ludzi zostaną przygotowane do zadania jej ostatniego ciosu za sprawą urzeczywistnienia planu otoczenia jej kapłanów powszechną pogardą. Ludzie, którzy nie chcą wierzyć, że filozoficzni fanatycy kierujący tą akcją od dawna ją planowali, nie mają pojęcia o ich charakterach i poczynaniach.

    Ojciec europejskiego konserwatyzmu nie pomylił się w niczym. Konstytucja cywilna kleru była bowiem próbą ustanowienia we Francji schizmatyckiego wobec Rzymu Kościoła. Z katolickich duchownych czyniła funkcjonariuszy państwowych wybieranych (w tym biskupi) przez wszystkich obywateli danego departamentu (obszar diecezji przykrojono do granic administracyjnych) – również ateistów. 10 marca 1791 roku tę uzurpację rewolucyjnego państwa oficjalnie odrzucił i potępił papież Pius VI. Król Ludwik XVI, chociaż podpisał dokument, traktował go jak kroplę przelewającą kielich goryczy – o czym poinformował w liście pozostawionym na krótko przed nieudaną ucieczką z Paryża.

    Konstytucja cywilna kleru okazała się przełomowa również dlatego, że dostarczyła pretekstu dla rozpętania kolejnej spirali przemocy przeciw duchowieństwu, które nie przysięgając na nią dochowywało wierności widzialnej Głowie Kościoła. 27 maja 1792 roku zadekretowano więc deportację do kolonii wszystkich duchownych odmawiających zaprzysiężenia. Jednak już 18 marca 1793 roku Republika poszła dalej i uchwaliła dla odmawiających zaprzysiężenia karę śmierci. Taka sama kara spotkać miała również świeckich, którzy udzielali schronienia kapłanom niezaprzysiężonym lub uczestniczyli w nabożeństwach przez nich odprawianych bądź korzystali z udzielanych przez nich sakramentów. Jak mówił w roku 1793 „kat Lyonu”, jakobiński komisarz Chalier, księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię zgrai tych niegodziwców.

    Męczennicy czasów rewolucji

    Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. W roku 1793 w aktach orleańskiego Trybunału Rewolucyjnego, dotyczących osoby jednego z owych męczenników – ks. Juliena d’Herville, niezaprzysiężonego jezuity – zapisano między innymi, że znaleziono przy nim wszystkie środki dla uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem [chodzi o konsekrowane hostie – przyp. aut.], taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra, serce wykonane ze srebra oraz kryształowy relikwiarz.

    Danton namawiał swoich kolegów z rewolucyjnego Konwentu, by wszystkich „opornych księży” załadować na barki i wyrzucić na jakiejś plaży we Włoszech, ojczyźnie fanatyzmu. W końcu jednak wybrano mordercze tropiki Gujany Francuskiej, która stała się miejscem zesłania i męczeństwa niezaprzysiężonych. Przez ponad pół roku (od końca roku 1793) takiego losu oczekiwało na barkach zacumowanych u wejścia do portu w Bordeaux ponad ośmiuset księży. Stłoczeni w nieludzkich warunkach, pozbawieni żywności, lekarstw i elementarnych warunków ludzkiej egzystencji, czekali na wypłynięcie na ocean. W tych okolicznościach spośród 829 księży zmarło aż 547. Trwali jednak w owych ­katuszach do końca, wspólnie się modląc i nawzajem spowiadając.

    1 października 1995 roku papież Jan Paweł II beatyfikował sześćdziesięciu czterech z nich, bo jak sam podkreślił w homilii beatyfikacyjnej, na dnie udręki zachowali ducha przebaczenia. Jedność wiary i jedność ojczyzny uznali za sprawę ważniejszą niż wszystko inne.

    Martyrologium Kościoła francuskiego czasów rewolucji, sporządzane przez Jana Pawła II, bynajmniej się na tym nie kończy. W lutym 1984 roku beatyfikował on 99 męczenników z Angers – ofiary krwawej pacyfikacji Wandei przez władze Republiki. Do chwały ołtarzy wyniesiono wówczas jedenastu księży i trzy zakonnice. Papież z Polski kontynuował w tym względzie dzieło swoich poprzedników na Stolicy Piotrowej. W roku 1906 bowiem św. Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z Compiegne straconych w apogeum dechrystianizacyjnych działań władz republikańskich (1793-1794). Wiezione na miejsce stracenia bydlęcymi wozami wszystkie śpiewały Miserere Salve Regina (Witaj Królowo Niebios). Ujrzawszy szafot, odśpiewały Veni Creator (Przybądź Duchu Święty) i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia chrzcielne i śluby zakonne.

    Osobną grupę wśród męczenników czasów francuskiej rewolucji stanowią świeccy posyłani na szafot za miłosierdzie okazane duchownym (poprzez udzielenie im schronienia we własnym domu). Część z nich doczekała się oficjalnego uznania swej chwały męczeństwa przez Kościół (jak męczennicy z Angers), większość jednak to święci bezimienni.

    Niektórych jednak znamy, jak na przykład osiemdziesięcioletnią wdowę, Annę Leblanc i jej sześćdziesięcioletnią córkę, Anastazję, skazane na śmierć 1 lipca 1794 w Morlaix. Ich zbrodnią było przechowywanie w domu ściganego księdza, Augustina Clecha z diecezji Tregnier. Maria Gimet, robotnica z Bordeaux, natomiast, z pomocą Marii Bouquier (pracowała jako służąca) ukrywała w swoim mieszkaniu trzech księży: Jeana Molinier z diecezji Cahors, Louisa Soury z diecezji Limoges oraz Jeana Lafond de Villefumade z diecezji Perigueux. W uzasadnieniu wyroku śmierci dla owych kobiet czytamy, iż podzielały kontrrewolucyjne uczucia niezaprzysiężonych księży, (…) chlubiły się, że ich ukrywały oraz kilkakrotnie powtarzały, że lepiej być posłusznym prawu Bożemu niż prawu ludzkiemu. Nie znaleziono żadnych okoliczności łagodzących (na przykład w postaci plebejskiego pochodzenia oskarżonych).

    Zniszczyć papieski Rzym!

    Osobno omówić należy wrogie akty rewolucyjnego państwa (czy to Republiki, czy wywodzącego się z „ideałów roku 1789” Pierwszego Cesarstwa) wymierzone w Stolicę Apostolską i kolejnych papieży. Już w roku 1790 zaanektowano należący do papiestwa Awinion. Uchwalona w tym samym roku cywilna konstytucja kleru była niczym innym jak wypowiedzeniem wojny papieżowi. Od słów do czynów Republika przeszła w roku 1796, z chwilą błyskotliwej ofensywy generała Bonapartego w Italii. Dwa lata później, 1 lutego 1798 roku, wojska francuskie pod dowództwem generała Berthiera zajęły papieski Rzym. Wkrótce też „lud rzymski” (czytaj: co bardziej aktywni członkowie lóż wolnomularskich) „spontanicznie” (pod czujną obserwacją przybyłych zza Alp zaprzyjaźnionych wojsk) ogłosił powstanie Republiki Rzymskiej, znosząc w ten sposób istniejące od ponad tysiąca lat Państwo Kościelne. Aby dotkliwiej upokorzyć papieża, decyzję tę promulgowano 15 lutego 1798 roku, w rocznicę jego wyboru na Stolicę Piotrową.

    Ponad ­osiemdziesięcioletniego, schorowanego Piusa VI francuscy rewolucjoniści wygnali z Rzymu i umieścili w surowych warunkach twierdzy Palence, gdzie 29 sierpnia 1799 roku zakończył on życie ze słowami: In te Domine speravi, non confundar in aeternum (Tobie Boże zaufałem, nie zawstydzę się na wieki) na ustach. Wysłannik Republiki tak raportował to paryskiemu Dyrektoriatowi: Ja, niżej podpisany obywatel, stwierdzam zgon niejakiego Braschi Giovanni Angelo, który pełnił zawód papieża i nosił artystyczne imię Piusa VI. Na końcu zaś nazwał zmarłego papieża: Pius VI i ostatni.

    Podobne nadzieje wyrażał, jeszcze przed śmiercią Piusa VI, generał Napoleon Bonaparte – przyszły cesarz Francuzów. Pisał on do swojego brata, Józefa, pełniącego funkcję francuskiego wysłannika przy Państwie Kościelnym: Jeśli papież umrze, należy uczynić wszystko, by nie wybrano następnego i aby nastąpiła rewolucja [w Państwie Kościelnym]. Ale kolejnego Następcę św. Piotra wybrano podczas konklawe poza Rzymem (w Wenecji) i w dodatku przybrał on imię Piusa VII. To z nim Bonaparte jako Pierwszy Konsul zawarł w roku 1801 konkordat kładący kres najgorszej fali prześladowań Kościoła we Francji i umożliwiający odbudowę struktur kościelnych. Kreujący się na następcę Karola Wielkiego Korsykanin potrzebował papieża, by odbyć cesarską koronację w Paryżu. Ale cały czas traktował on biskupa Rzymu jako podwładnego sobie funkcjonariusza. Nie tolerował żadnego sprzeciwu i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Gdy w roku 1809 Pius VII „ośmielił się” wyrazić swój sprzeciw wobec brutalnej inwazji Cesarstwa na katolicką Hiszpanię, został aresztowany i przewieziony do Francji, gdzie pozostał więźniem cesarza Francuzów aż do jego upadku w roku 1814.

    „Nowy człowiek” Rewolucji

    Rewolucja poczytywała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka” – każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do ich wielkości gilotyna. Choć nie tylko. Oto w roku 1793, podczas jednej z debat toczonych w Konwencie, poważnie roztrząsano projekt jednego z jakobińskich deputowanych zakładający zburzenie w imię republikańskiej równości wszystkich wież kościelnych we Francji. Do realizacji projektu nie doszło, co jednak nie zmienia faktu, że rewolucja francuska to kolejna odsłona radykalnego, antykatolickiego ikonoklazmu. Niszczono całe kościoły (w tym, wspaniałą bazylikę w Cluny) lub je poważnie uszkadzano (zwłaszcza tzw. portale królewskie, m.in. w paryskiej Notre Dame i w jej odpowiedniczce w Chartres). Z perełki gotyku, kaplicy Saint Chapelle w Paryżu (zbudowanej przez św. Ludwika IX w XIII wieku jako relikwiarz dla Korony Cierniowej) uczyniono magazyn na zboże. Katedrę w Chartres od zburzenia uchronił pewien obywatel, który wykupił ją od władz po cenie gruzu (dzisiaj katedra figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Komitet rewolucyjny w Bourges postanowił zburzyć dwa kościoły (w tym również wspaniałą tamtejszą katedrę), ponieważ w sytuacji, kiedy triumfuje filozofia, należy dołożyć wysiłku do zniszczenia wszystkich świątyń, które świadczą o głupocie naszych ojców i konserwują nadzieje winne przesądów i szarlatanerii.

    „Nowy człowiek” miał funkcjonować w nowym czasie („nowym” znaczy antychrześcijańskim). W takim właśnie kontekście należy rozpatrywać wprowadzenie przez francuskich rewolucjonistów w roku 1792 nowego, tzw. republikańskiego kalendarza. Początkiem nowej ery miała być data proklamowania republiki we Francji – 22 września 1792 roku. Zniesiono Dzień Święty (niedzielę) oraz wszystkie pozostałe święta chrześcijańskie. Zamiast siedmiodniowego tygodnia wprowadzono dziesięciodniowe dekady (chodziło o zamazanie odrębności niedzieli). Jak mówił jeden z projektodawców republikańskiego kalendarza, Fabre d’Eglantine: Długie przyzwyczajenie do gregoriańskiego kalendarza wypełniło pamięć ludu znaczną ilością wyobrażeń, które długi czas szanowano i które jeszcze dzisiaj są źródłem błędów religijnych. Konieczne jest więc zastąpienie tych wizji ignorancji rzeczywistością umysłu, zastąpienie godności kapłańskiej prawdą natury.

    „Nowego człowieka” w „republikańskiej cnocie” miała wychować nowa szkoła, wyjęta spod jakiegokolwiek wpływu Kościoła i oddana pod całkowitą dominację rewolucyjnego państwa. Republikański model edukacji miał być oparty wprost na zasadach antychrześcijańskich. Wspominany na początku teoretyk i praktyk rewolucji, markiz de Sade, zachęcał do tego słowami: Francuzi, zadajcie tylko pierwsze ciosy [religii katolickiej – przyp. aut.], reszty dopełni oświata publiczna.

    Co może oznaczać takie „republikańskie wychowanie”, któremu poddano całe jedno pokolenie Francuzów (w ciągu niemal trzydziestu lat, jakie minęły od roku 1789 do roku 1815), najlepiej dokumentują słowa św. Proboszcza z Ars, który porównał swoich parafian do istot różniących się od zwierząt jedynie chrztem. Pokolenie to, wyrosłe i ukształtowane przez rewolucję (której Pierwsze Cesarstwo było wszak wiernym kontynuatorem), ucieleśniało przerwanie ciągłości nie tylko z dawną Francją królów, ale przede wszystkim z Francją chrześcijańską – „pierworodną córą Kościoła”. Rewolucja nie jest bowiem najgorsza w tym, co niszczy, ale w tym, co tworzy.

    Aleksander Smolarski/PCh24.pl

    Artykuł ukazał się w 12. numerze dwumiesięcznika „Polonia Christiana”

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 lipca

    Najświętsza Maryja Panna z góry Karmel
    Szkaplerz karmelitański

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Magdalena Postel, dziewica
      •  Święte dziewice i męczennice z Orange
      •  Święty Bartłomiej od Męczenników, biskup
    ***
    Dzisiejsze wspomnienie zwraca nas ku Maryi objawiającej się na górze Karmel, znanej już z tekstów Starego Testamentu – z historii proroka Eliasza (1 Krl 17, 1 – 2 Krl 2, 25). W XII wieku po Chrystusie do Europy przybyli, prześladowani przez Turków, duchowi synowie Eliasza, prowadzący życie kontemplacyjne na Karmelu. Również w Europie spotykali się z niechęcią. Jednakże Stolica Apostolska, doceniając wyrzeczenia i umartwienia, jakie podejmowali zakonnicy, ułatwiała zakładanie nowych klasztorów.

    Maryja ofiarowuje szkaplerz karmelitański św. Szymonowi Stockowi

    Szczególnie szybko zakon rozwijał się w Anglii, do czego przyczynił się m.in. wielki czciciel Maryi, św. Szymon Stock, szósty przełożony generalny zakonu karmelitów. Wielokrotnie błagał on Maryję o ratunek dla zakonu. W czasie jednej z modlitw w Cambridge, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r., ujrzał Bożą Rodzicielkę w otoczeniu Aniołów. Podała mu Ona brązową szatę, wypowiadając jednocześnie słowa:Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania.Szymon Stock z radością przyjął ten dar i nakazał rozpowszechnienie go w całej rodzinie zakonnej, a z czasem również w świecie. W XIV wieku Maryja objawiła się papieżowi Janowi XXII, polecając mu w opiekę “Jej zakon” karmelitański. Obiecała wówczas obfite łaski i zbawienie osobom należącym do zakonu i wiernie wypełniającym śluby. Obiecała również wszystkim, którzy będą nosić szkaplerz, że wybawi ich z czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Cały szereg papieży wypowiedziało się z pochwałami o tej formie czci Najświętszej Maryi i uposażyło to nabożeństwo licznymi odpustami. Wydali oni około 40 encyklik i innych pism urzędowych w tej sprawie.
    Do spopularyzowania szkaplerza karmelitańskiego przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerza Maryja wybawi z płomieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części potwierdzili papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystusa. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy Paweł V 29 czerwca 1609 r., Benedykt XIV je powtórzył (+ 1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza. Nie ma jednak ani jednego aktu urzędowego Stolicy Apostolskiej, który oficjalnie i w pełni aprobowałby ten przywilej. O przywileju sobotnim milczą najstarsze źródła karmelitańskie. Po raz pierwszy wiadomość o objawieniu szkaplerza pojawia się dopiero w roku 1430.
    Nabożeństwo szkaplerza należało kiedyś do najpopularniejszych form czci Matki Bożej. Jeszcze dzisiaj spotyka się bardzo wiele obrazów Matki Bożej Szkaplerznej (z Góry Karmel), ołtarzy i kościołów. We Włoszech jest kilkaset kościołów Matki Bożej z Góry Karmel, w Polsce blisko setka. Wiele obrazów i figur pod tym wezwaniem zasłynęło cudami, tak że są miejscami pątniczymi. Niektóre z nich zostały koronowane koronami papieskimi. Szkaplerz w obecnej formie jest bardzo wygodny do noszenia. Można nawet zastąpić go medalikiem szkaplerznym. Z całą pewnością noszenie szkaplerza mobilizuje i przyczynia się do powiększenia nabożeństwa ku Najświętszej Maryi Pannie.
    Szkaplerz nosili liczni władcy europejscy i niemal wszyscy królowie polscy (od św. Jadwigi i Władysława Jagiełły poczynając), a także liczni święci, również spoza Karmelu, m.in. św. Jan Bosko, św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Wincenty a Paulo. Sama Matka Boża, kończąc swoje objawienia w Lourdes i Fatimie, ukazała się w szkaplerzu, wyrażając przy tym wolę, by wszyscy go nosili. Na wzór szkaplerza karmelitańskiego powstały także inne, jednakże ten pozostał najważniejszy i najbardziej powszechny. W wieku 10 lat przyjął szkaplerz karmelitański także św. Jan Paweł II. Nosił go do śmierci.
    Święto Matki Bożej z Góry Karmel karmelici obchodzili od XIV w. Benedykt XIII (+ 1730) zatwierdził je dla całego Kościoła. W Polsce otrzymało to święto nazwę Matki Bożej Szkaplerznej.
    Szkaplerz karmelitański

    Szkaplerz początkowo był wierzchnią szatą, której używali dawni mnisi w czasie codziennych zajęć, aby nie brudzić habitu. Spełniał więc rolę fartucha gospodarczego. Potem przez szkaplerz rozumiano szatę nałożoną na habit. Pisze o nim już reguła św. Benedykta w kanonie 55 dotyczącym ubrania i obuwia braci. Wszystkie dawne zakony noszą po dzień dzisiejszy szkaplerz. Współcześnie szkaplerz oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Tak więc istnieje szkaplerz: brunatny – karmelitański (w. XIII); czarny – serwitów (w. XIV), od roku 1860 kamilianów; biały – trynitarzy, mercedariuszy, dominikanów (w. XIV), Niepokalanego Serca Maryi (od roku 1900); niebieski – teatynów (od roku 1617) i Niepokalanego Poczęcia Maryi (w. XIX); czerwony – męki Pańskiej; fioletowy – lazarystów (1847) i żółty – św. Józefa (w. XIX).
    Ponieważ było niewygodnie nosić szkaplerz taki, jaki nosili przedstawiciele danego zakonu, dlatego z biegiem lat zamieniono go na dwa małe kawałki płótna, zazwyczaj z odpowiednim wizerunkiem na nich. Na dwóch tasiemkach noszono go w ten sposób, że jedno płócienko było na plecach (stąd nazwa łacińska scapulare), a druga na piersi. Taką formę zachowały szkaplerze do dnia dzisiejszego. W roku 1910 papież św. Pius X zezwolił ze względów praktycznych na zastąpienie szkaplerza medalikiem szkaplerznym.
    W przypadku szkaplerza karmelitańskiego na jednym kawałku powinien być umieszczony wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej, a na drugim – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jedna część powinna spoczywać na piersiach, a druga – na plecach. Szkaplerz musi być poświęcony według specjalnego obrzędu.Szkaplerz, będący znakiem maryjnym, zobowiązuje do chrześcijańskiego życia, ze szczególnym ukierunkowaniem na uczczenie Najświętszej Maryi Dziewicy potwierdzanym codzienną modlitwą Pod Twoją obronę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

     
    Providentialis gratiae eventus. Opatrznościowe wydarzenie łaski.


    List apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II z okazji 750-lecia szkaplerza świętego (1251-2001) z dnia 25 marca 2001 r.

    Do Przewielebnych Ojców: Josepha Chalmersa Przeora generalnego Zakonu Braci Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel (OCarm.) i Camilo Maccise Przełożonego generalnego Zakonu Braci Bosych Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel (OCD).

    1. Opatrznościowe wydarzenie łaski, jakim był dla Kościoła Rok Jubileuszowy, pozwala patrzeć z ufnością i nadzieją na dopiero co rozpoczętą drogę w nowym tysiącleciu. “Przemierzając drogi świata na początku nowego stulecia – napisałem w Liście apostolskim Novo millennio ineunte – musimy przyspieszyć kroku. (…) W tej drodze towarzyszy nam Najświętsza Maryja Panna, której (…) zawierzyłem trzecie tysiąclecie” (n. 58).

    Dlatego z wielką radością przyjąłem wiadomość, że obie gałęzie Zakonu Karmelitańskiego: dawna i reformowana, zamierzają poświęcić rok 2001 Maryi, aby wyrazić synowską miłość do swej Patronki, którą wzywają jako Kwiat Karmelu, Matkę i Przewodniczkę na drodze do świętości. W związku z tym pragnę podkreślić, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności obchody tego maryjnego roku całego Karmelu przypadają – jak głosi czcigodna tradycja Zakonu – w 750. rocznicę otrzymania Szkaplerza. Obchody te stanowią zatem dla całej Rodziny karmelitańskiej niezwykłą okazję nie tyko do pogłębienia duchowości maryjnej, ale i do przeżywania jej z coraz większą świadomością roli, jaką Dziewicza Matka Boga i ludzi odgrywa w tajemnicy Chrystusa i Kościoła, by iść za Nią – “Gwiazda nowej ewangelizacji” (por. Novo millennio ineunte, 58).

    2. Wiele pokoleń Karmelu, od początku aż do dzisiaj, w swej wędrówce ku “świętej górze, Jezusowi Chrystusowi, naszemu Panu” (Mszał Rzymski, modlitwa z Mszy św. ku czci Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, 16 lipca), starało się kształtować swoje życie wzorując się na Maryi.

    Dlatego w Karmelu, a także w każdej duszy kochającej gorąco Najświętszą Maryję Pannę i Matkę, nieustannie kontemplowana jest Ta, która od samego początku potrafiła otworzyć się na słuchanie słowa Boga i być posłuszna Jego woli (por. Łk 2, 19. 51). Maryja, wychowana i ukształtowana przez Ducha Świętego (por. Łk 2, 44-50), umiała bowiem odczytywać w duchu wiary swoje dzieje (por. Łk 1, 46-55) i – ulegając Bożym natchnieniom – “szła naprzód w pielgrzymce wiary i utrzymała wiernie swe zjednoczenie z Synem aż do krzyża, przy którym nie bez postanowienia Bożego stanęła (por. J 19, 25), najgłębiej ze swym Jednorodzonym współcierpiała i z ofiarą Jego złączyła się matczynym duchem” (Lumen gentium, 58).

    3. Kontemplując Najświętszą Maryję Pannę, widzimy Ją jako Matkę zatroskaną, która patrzy na Syna, dorastającego w Nazarecie (por. Łk 2, 40. 52), idzie za Nim po drogach Palestyny i towarzyszy Mu podczas godów w Kanie (por. J 2, 5), a u stóp Krzyża staje się Matką współuczestniczącą w Jego ofierze i darem dla wszystkich ludzi, gdy Jezus powierza Ją swemu umiłowanemu uczniowi (por. J 19, 26). Jako Matka Kościoła Najświętsza Maryja Panna jednoczy się z uczniami w ustawicznej modlitwie (por. Dz 1, 14), a jako nowa Niewiasta, która wyprzedza to, co się kiedyś dokona dla nas wszystkich w pełni trynitarnego życia, została wzięta do Nieba, skąd osłania płaszczem swego miłosierdzia synów i córki pielgrzymujących ku świętej górze chwały.

    Ta kontemplacyjna postawa umysłu i serca pozwala podziwiać doświadczenie wiary i miłości Najświętszej Maryi Panny, która przeżywa już to, co każdy wierzący pragnie i ma nadzieję przeżywać w tajemnicy Chrystusa i Kościoła (por. Sacrosanctum Concilium, 103; Lumen gentium, 53). Dlatego właśnie karmelici i karmelitanki wybrali Maryję na swą Patronkę i Matkę duchową i mają zawsze przed oczyma i w sercu Najczystszą Maryję Pannę, która prowadzi wszystkich do doskonałego poznania i naśladowania Chrystusa.

    W ten sposób rozwijają się głębokie więzi duchowe, które coraz bardziej umacniają komunię z Chrystusem i z Maryją. Dla członków Rodziny karmelitańskiej Maryja, Dziewicza Matka Boga i ludzi, jest nie tyko wzorem do naśladowania, ale również czułą Matką i Siostrą, która jest z nimi i w której pokładają nadzieję. Dlatego św. Teresa od Jezusa wzywała: “Naśladujcie Maryję i rozważajcie to, jaka musi być wielkość tej Pani i jaka to korzyść mieć ją za Patronkę” (Twierdza wewnętrzna, III, 1, 3).

    4. To głębokie życie maryjne, które wyraża się w ufnej modlitwie, w pełnym zachwytu uwielbieniu i pilnym naśladowaniu, prowadzi do zrozumienia, że najbardziej autentyczną formą nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny, wyrażającą się w skromnym znaku Szkaplerza, jest poświecenie się Jej Niepokalanemu Sercu (por. Pius XII, list Neminem profecto latet, 11 lutego 1950: AAS 42 [1950], s. 390-391; Lumen gentium, 67). W ten sposób w sercu urzeczywistnia się coraz większa komunia i zażyłość z Najświętszą Maryją Panną, “jako nowy sposób życia dla Boga i kontynuowania tu, na ziemi, miłości Syna Jezusa do swojej Matki Maryi” (por. rozważanie przed modlitwą Anioł Pański: Insegnamenti di Giovanni Paolo II, XI/3, 1988, s. 173). W taki sposób, według słów błogosławionego męczennika karmelitańskiego Tytusa Brandsmy, jednoczymy się głęboko z Maryją Theotokos i tak jak Ona przekazujemy życie Boże: “Również do nas Pan posyła swego anioła (…), także my powinniśmy przyjąć Boga do naszych serc, nosić Go w naszych sercach, karmić Go i pomagać Mu wzrastać w nas w taki sposób, jakby On z nas się narodził i żył z nami jako Bóg-z-nami, Emanuel” (z wypowiedzi bł. Tytusa Brandsmy na Kongresie Mariologicznym w Tongerloo, sierpień 1936 r.).

    To bogate dziedzictwo maryjne Karmelu z biegiem czasu, dzięki rozpowszechnieniu się nabożeństwa Szkaplerza Świętego, stało się skarbem całego Kościoła. Dzięki swej prostocie, antropologicznej wartości oraz odniesieniu do roli Maryi w życiu Kościoła i ludzkości to nabożeństwo tak głęboko i szeroko przyjęło się wśród Ludu Bożego, ze znalazło swój wyraz w obecnym kalendarzu liturgicznym Kościoła powszechnego we wspomnieniu 16 lipca.

    5. W znaku Szkaplerza zawiera się sugestywna synteza maryjnej duchowości, która ożywia pobożność ludzi wierzących, pobudzając ich wrażliwość na pełną miłości obecność Maryi Panny Matki w ich życiu. Szkaplerz w istocie jest “habitem”. Ten, kto go przyjmuje, zostaje włączony lub stowarzyszony w mniej lub więcej ścisłym stopniu z Zakonem Karmelu, poświęconym służbie Matki Najświętszej dla dobra całego Kościoła (por. Formuła nałożenia Szkaplerza: Obrzęd błogosławieństwa i nałożenia Szkaplerza zatwierdzony przez Kongregacje Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów 5 stycznia 1996 r.). Ten, kto przywdziewa Szkaplerz, zostaje wprowadzony do ziemi Karmelu, aby “spożywać jej owoce i jej zasoby” (por. Jr 2, 7) oraz doświadczać słodkiej i macierzyńskiej obecności Maryi w codziennym trudzie, by wewnętrznie się przyoblekać w Jezusa Chrystusa i ukazywać Jego życie w samym sobie dla dobra Kościoła i całej ludzkości (por. Formuła nałożenia Szkaplerza).

    Znak Szkaplerza przywołuje zatem dwie prawdy: jedna z nich mówi o ustawicznej opiece Najświętszej Maryi Panny, i to nie tylko na drodze życia, ale także w chwili przejścia ku pełni wiecznej chwały; druga to świadomość, że nabożeństwo do Niej nie może ograniczać się tylko do modlitw i hołdów składanych Jej przy określonych okazjach, ale powinna stanowić “habit”, czyli nadawać stały kierunek chrześcijańskiemu postępowaniu, opartemu na modlitwie i życiu wewnętrznym poprzez częste przystępowanie do sakramentów i konkretne uczynki miłosierne co do ciała i co do duszy. W ten sposób Szkaplerz staje się znakiem “przymierza” i wzajemnej komunii pomiędzy Maryją i wiernymi: wyraża bowiem w sposób konkretny dar, jaki na krzyżu Jezus uczynił Janowi, a przez niego nam wszystkim, ze swojej Matki, oraz przypomina o powierzeniu umiłowanego apostoła i nas Tej, którą ustanowił nasza Matką duchową.

    6. Ta maryjna duchowość, która wewnętrznie kształtuje osoby i upodabnia je do Chrystusa, pierworodnego wśród wielu braci, wyraziła się we wspaniałych świadectwach świętości i mądrości bardzo wielu świętych mężczyzn i niewiast Karmelu, którzy wyrośli w cieniu i pod opieką Matki.

    Ja również od bardzo długiego czasu noszę na sercu Szkaplerz karmelitański! Z miłością do wspólnej Matki niebieskiej, której opieki doznaję ustawicznie, życzę, aby dzięki temu rokowi maryjnemu wszyscy zakonnicy i zakonnice Karmelu oraz pobożni wierni, którzy Ją czczą z synowskim oddaniem, wzrośli w miłości do Niej i by umocnili w świecie obecność tej Niewiasty milczenia i modlitwy, wzywanej jako Matka miłosierdzia, Matka nadziei i łaski.

    Z tymi życzeniami z radością udzielam Apostolskiego Błogosławieństwa wszystkim zakonnikom, mniszkom, siostrom i wiernym świeckim z Rodziny karmelitańskiej, którzy tak wiele czynią, by szerzyło się wśród Ludu Bożego prawdziwe nabożeństwo do Maryi, Gwiazdy Morza i Kwiatu Karmelu!

    Jan Paweł II Papież
    Watykan, 25 marca 2001 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 lipca

    Święty Bonawentura, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Pompiliusz Maria Pirrotti, prezbiter
      •  Święty Włodzimierz I Wielki, książę
      •  Błogosławiony Antoni Beszta-Borowski, prezbiter i męczennik
    ***

    Bonawentura, czyli dobry los - św. Bonawentura
    św. Bonawentura/Vittore Crivelli (PD)wiara.pl
    ***

    Jan di Fidanza urodził się około 1218 r. w Bagnoregio koło Viterbo. Jego ojciec był lekarzem. Rodzice obawiali się, czy ich dziecko długo pożyje, było bowiem bardzo słabowite. Pobożna matka złożyła więc ślub, że poświęci syna na służbę Bożą, jeśli ten wyzdrowieje. Podanie głosi, że dziecię miało zostać przyniesione do św. Franciszka z Asyżu, który w natchnieniu miał powiedzieć: O, buona ventura! – co znaczy: O, szczęśliwa przyszłość!
    Pierwsze nauki Bonawentura odbył w konwencie minorytów w rodzinnym miasteczku. Po ukończeniu szkoły średniej udał się na na studia filozoficzne na uniwersytecie w Paryżu (1242-1248). Tu, mając 25 lat, wstąpił do franciszkanów. Otrzymał imię zakonne Bonawentura – od słów, jakimi przywitał go wiele lat wcześniej św. Franciszek. Po nowicjacie studiował teologię w Paryżu (1243-1248) pod kierunkiem słynnych franciszkańskich teologów: Aleksandra z Hales, Jana z La Rochelle i Wilhelma z Overnii. Po otrzymaniu stopnia magistra studiował jeszcze dalsze trzy lata (1248-1251), a równocześnie wykładał Pismo święte i Sentencje Piotra Lombarda. W tym też czasie stoczył słowny i pisemny “pojedynek” z Wilhelmem z Saint-Amour i z Tomaszem z Yorku w obronie zakonów żebraczych (franciszkanów i dominikanów). Z tego też czasu pochodzi jego szczytowe dzieło z zakresu teologii dotyczące Trójcy Świętej. Bonawentura zajął się także filozoficznym problemem poznania ludzkiego. W tej kwestii odszedł od Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu, a zbliżył się do Platona i św. Augustyna. Wreszcie w tym samym czasie wydał tom rozpraw, w którym można odnaleźć syntezę jego myśli filozoficznej i teologicznej.
    Następne lata Bonawentura spędził w różnych klasztorach franciszkańskich w charakterze wykładowcy. Musiał imponować niezwykłą wiedzą, świętością i zmysłem organizacyjnym, skoro na kapitule generalnej 2 lutego 1257 r. został wybrany przełożonym generalnym zakonu, kiedy miał zaledwie 39 lat. Wybór ten okazał się dla młodego zakonu opatrznościowym. Zakon przechodził wówczas trudny czas. Powstały bowiem dwie zwalczające się zaciekle frakcje: gorliwych (zelantów), którzy byli za zachowaniem pierwotnej reguły Ojca Franciszka, oraz zwolennicy reguły łagodniejszej, możliwej do zachowania także przez przeciętnych członków. To jednak groziło rozluźnieniem. Bonawentura umiał wybrać “złoty środek”, a przez swoje roztropne zarządzenia nadał zakonowi właściwy kierunek. Zakon miał również licznych zewnętrznych wrogów, patrzących nieprzychylnym okiem na liczne przywileje, dane mu od papieży. Jako przełożony Bonawentura umiał je obronić. Przez 16 lat swoich rządów (1257-1273) doprowadził zakon do niebywałego rozwoju. W roku 1260 ułożył pierwsze konstytucje jako wykładnię reguły św. Franciszka. W ten sposób przeciął wieloraką dotąd jej interpretację. Zakonem rządził z konwentu paryskiego. Rzadko jednak bywał na miejscu, gdyż musiał odbywać stale wizytacje: w Anglii (1258 i 1265), we Flandrii, czyli w dzisiejszej Belgii i Holandii (1253), w Niemczech i w Hiszpanii (1264) oraz we Włoszech (1262-1272). Dla tych zasług niektórzy historycy nazywają go drugim “Ojcem Zakonu”.
    Posiadał umiejętność łączenia życia czynnego i publicznego z bogatym życiem wewnętrznym. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i ku jej czci układał przepiękne poematy. Głośno było o nim także na dworze papieskim. Dlatego to papież Grzegorz X w 1273 r. mianował go kardynałem oraz biskupem Albano pod Rzymem. Delegacja papieża z wiadomością o nominacji zastała go przy myciu naczyń kuchennych w klasztorze. Bonawentura musiał zrzec się urzędu przełożonego generalnego zakonu, aby oddać się wyłącznie sprawom publicznym. Towarzyszył papieżowi w podróży do Mugello koło Florencji, a w listopadzie 1273 r. udał się do Lyonu na sobór powszechny. Otrzymał zaszczytne wyróżnienie wygłoszenia przemówienia inauguracyjnego. Był szczęśliwy, że doszło do unii między Kościołem rzymskim a greckim, która jednak niebawem została zerwana.

    Święty Bonawentura

    Główny ciężar prac przygotowawczych do soboru spadł na barki Bonawentury. Wyczerpany tymi obowiązkami, zmarł 15 lipca 1274 r. podczas soboru w Lyonie. W pogrzebie wziął udział papież i wszyscy ojcowie soboru w liczbie 500 biskupów i ok. 1000 prałatów i teologów. Pogrzeb miał więc królewski. Papież wygłosił mowę pogrzebową ku jego czci. Jego ciało złożono najpierw w zakrystii kościoła św. Franciszka, a w roku 1450 w nowo wystawionej świątyni. Znaleziono wówczas język św. Bonawentury zupełnie nietknięty rozkładem, a nawet zaczerwieniony. Miał to być znak niezwykłego daru wymowy Bonawentury. Kronikarze notują, że tego dnia wielu chorych odzyskało zdrowie.
    Bonawentura był jednym z najwybitniejszych teologów średniowiecza. Pozostawił po sobie wiele traktatów i dzieł teologicznych. Składają się na nie konstytucje, liczne traktaty i komentarze teologiczne, 440 kazań i wiele innych. Bonawentura stworzył własną szkołę teologiczną. Do najznakomitszych jego dzieł należą: Lignum vitae i Itinerarium mentis in Deum, jak też Illuminationes Ecclesiae. Bullę kanonizacyjną Bonawentury ogłosił Sykstus IV w 1482 roku, a papież Sykstus V ogłosił go doktorem Kościoła (1588). Św. Bonawentura jest patronem franciszkanów, matek oczekujących potomstwa, dzieci, robotników i teologów.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie franciszkańskim z biskupim krzyżem na piersiach; jako kardynał w cappa magna; jako teolog nad pulpitem. Jego atrybutami są: anioł przynoszący mitrę, kapelusz kardynalski trzymany przez anioła lub leżący u stóp, księga, krzyż w dłoniach, drzewo Krzyża Świętego (jest to aluzja do traktatu Lignum vitae), zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 3 marca 2010 r.

    Drodzy bracia i siostry,

    Chciałbym mówić dziś o św. Bonawenturze z Bagnoregio. Przyznaję, że proponując wam ten temat, odczuwam pewną nostalgię, ponieważ wracam myślami do badań, które jako młody naukowiec prowadziłem właśnie na temat tego autora, który jest mi szczególnie drogi. Wiedza o nim odcisnęła się w niemałym stopniu na mojej formacji. Z wielką radością kilka miesięcy temu udałem się z pielgrzymką do miejsca jego urodzenia – Bagnoregio, włoskiego miasteczka w regionie Lacjum, które z czcią zachowuje pamięć o nim.

    Urodzony prawdopodobnie w roku 1217 i zmarły w 1274, żył on w XIII wieku, w czasach, gdy wiara chrześcijańska, przeniknąwszy głęboko do kultury i społeczeństwa Europy, stała się natchnieniem do powstania nieśmiertelnych dzieł w dziedzinie literatury, sztuk pięknych, filozofii i teologii. Wśród wielkich postaci chrześcijan, którzy przyczynili się do stworzenia tej harmonii między wiarą a kulturą, wyróżnia się właśnie Bonawentura, człowiek czynu i kontemplacji, głębokiej pobożności i roztropności w rządzeniu.

    Nazywał się Jan z Fidanzy. Pewien epizod, który wydarzył się, gdy był jeszcze chłopcem, głęboko naznaczył jego życie, jak sam o tym opowiada. Zapadł na ciężką chorobę i nawet jego ojciec, który był lekarzem, nie miał nadziei na uratowanie go od śmierci. Wówczas jego matka poprosiła o wstawiennictwo niedawno kanonizowanego Franciszka z Asyżu. I Jan wyzdrowiał. Postać Biedaczyny z Asyżu stała mu się jeszcze bliższa kilka lat później, gdy znajdował się w Paryżu, dokąd udał się na studia. Otrzymał dyplom mistrza sztuk [wyzwolonych], który moglibyśmy porównać do dyplomu prestiżowego liceum w naszych czasach. W owym czasie, jak wielu młodych ludzi w przeszłości, a także dziś, Jan zadał sobie zasadnicze pytanie: „Co mam zrobić ze swoim życiem?”

    Zafascynowany świadectwem gorliwości i ewangelicznego radykalizmu Braci Mniejszych, którzy przybyli do Paryża w 1219, Jan zapukał do bramy franciszkańskiego klasztoru w tym mieście i poprosił o przyjęcie do wielkiej rodziny uczniów św. Franciszka. Wiele lat później wytłumaczył powody swego wyboru: w św. Franciszku i zainicjowanym przezeń ruchu dostrzegł działanie Chrystusa. Tak pisał w liście do innego brata: „Wyznaję przed Bogiem, że powodem, dla którego najbardziej umiłowałem życie błogosławionego Franciszka, jest fakt, że podobne jest ono do początków i rozkwitu Kościoła. Kościół zaczął się od prostych rybaków, następnie wzbogacił się o wybitnych i bardzo mądrych uczonych; religię błogosławionego Franciszka ustanowiła nie roztropność ludzi, lecz Chrystus” (Epistula de tribus quaestionibus ad magistrum innominatum, w: „Opere di San Bonaventura. Introduzione generale”, Rzym 1990, str. 29).

    Dlatego około roku 1243 Jan przywdział franciszkański habit i przyjął imię Bonawentura. Został od razu wysłany na studia i uczęszczał na wydział teologii Uniwersytetu Paryskiego, realizując bardzo obszerny program nauczania. Uzyskał liczne tytuły wymagane w karierze akademickiej, jak „bakałarz biblijny” i „bakałarz sentencjalny”. W ten sposób Bonawentura zgłębił Pismo Święte, Sentencje Piotra Lombarda – ówczesny podręcznik teologii oraz najważniejszych autorów z dziedziny teologii, a w zetknięciu z nauczycielami i studentami, którzy ściągali do Paryża z całej Europy, wypracował własną osobistą refleksję i wrażliwość duchową o wielkiej wartości, którą w ciągu następnych lat potrafił przelać do swoich dzieł i kazań, stając się tym samym jednym z najważniejszych teologów w dziejach Kościoła. Wystarczy przypomnieć tytuł pracy, której bronił w celu uzyskania habilitację do nauczania teologii, licentia ubique docendi, jak wówczas mówiono. Jego rozprawa nosiła tytuł „Zagadnienia poznania Chrystusa”. Temat ten pokazuje centralną rolę, jaką Chrystus pełnił zawsze w życiu i nauczaniu Bonawentury. Niewątpliwie możemy stwierdzić, że cała jego myśl była głęboko chrystocentryczna.

    W owych latach w Paryżu – mieście, które udzieliło gościny Bonawenturze, toczyła się gwałtowna polemika przeciw Braciom Mniejszym św. Franciszka z Asyżu i Braciom Kaznodziejom św. Dominika Guzmana. Podważano ich prawo do wykładania na Uniwersytecie i wręcz poddawano w wątpliwość prawdziwość ich życia konsekrowanego. Niewątpliwie zmiany wprowadzone przez te zakony żebracze w sposobie rozumienia życia zakonnego, o których mówiłem w poprzednich katechezach, były tak nowatorskie, że nie wszystkim udawało się je zrozumieć. Dochodziły do tego, jak to czasem bywa nawet wśród osób szczerze pobożnych, względy związane z ludzką słabością, jak zawiść i zazdrość. Bonawentura, nawet jeśli otoczony był niechęcią innych nauczycieli akademickich, zaczął już wykładać w katedrze teologii franciszkanów i w odpowiedzi tym, którzy kontestowali zakony żebracze, napisał dzieło zatytułowane „Doskonałość ewangeliczna”. Udowadnia w nim, że zakony żebracze, a zwłaszcza Bracia Mniejsi, praktykując śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, wcielali w życie rady samej Ewangelii. Pomijając te okoliczności historyczne, nauczanie, jakie Bonawentura zawarł w swoim dziele i w swoim życiu, pozostaje zawsze aktualne: rozjaśnia Kościół i czyni go piękniejszym wierność powołaniu tych jego synów i tych jego córek, którzy nie tylko wcielają w życie przykazania Ewangelii, ale za sprawą łaski Bożej powołani zostali do przestrzegania Jego rad i w ten sposób, swym stylem życia w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie, dają świadectwo, że Ewangelia jest źródłem radości i doskonałości.

    Konflikt został zażegnany, przynajmniej na jakiś czas, i dzięki osobistej interwencji papieża Aleksandra IV, w 1257 roku, Bonawentura uznany został oficjalnie za doktora i wykładowcę paryskiego Uniwersytetu. Musiał jednak zrezygnować z tego prestiżowego stanowiska, ponieważ w tym samym roku kapituła generalna zakonu wybrała go na ministra (przełożonego) generalnego.

    Urząd ten sprawował przez siedemnaście lat z mądrością i oddaniem, odwiedzając prowincje, pisząc do braci, interweniując niekiedy z pewną surowością, by wyplenić nadużycia. Kiedy Bonawentura rozpoczynał tę posługę, zakon Braci Mniejszych rozwinął się w sposób niezwykły: było ponad trzydzieści tysięcy braci rozsianych na całym Zachodzie wraz z misjonarzami w Afryce Północnej, na Bliskim Wschodzie, a nawet w Pekinie. Należało umocnić tę ekspansję, przede wszystkim zaś nadać jej, dochowując w pełni wierności charyzmatowi Franciszka, jedność działania i ducha. Wśród uczniów świętego z Asyżu występowały bowiem różne sposoby interpretowania jego orędzia i istniało realne niebezpieczeństwo wewnętrznego rozłamu. Aby uniknąć tego zagrożenia, kapituła generalna zakonu w Narbonne w 1260 roku przyjęła i zatwierdziła tekst zaproponowany przez Bonawenturę, w którym zebrano i ujednolicono przepisy regulujące codzienne życie braci mniejszych.

    Bonawentura przeczuwał jednak, że rozporządzenia prawne, choćby najbardziej inspirowane mądrością i umiarem, nie były wystarczające dla zabezpieczenia jedności ducha i serc. Należało dzielić te same ideały i te same motywacje. Dlatego Bonawentura chciał przedstawić prawdziwy charyzmat Franciszka, jego życie i jego nauczanie. Zgromadził więc z wielkim zapałem dokumenty dotyczące Biedaczyny i wysłuchał z uwagą wspomnień tych, którzy znali go osobiście. Powstała z tego historycznie dobrze udokumentowana biografia świętego z Asyżu, zatytułowana „Legenda Maior”, przygotowana także w skróconej formie i dlatego nazwana „Legenda minor”. Łacińskie słowo „legenda”, w przeciwieństwie do znaczenia współczesnego, nie wskazuje na owoc wyobraźni, lecz przeciwnie, oznacza tekst miarodajny, „do czytania” oficjalnego. Mianowicie kapituła generalna Braci Mniejszych, która w 1263 obradowała w Pizie, uznała życiorys napisany przez św. Bonawenturę za najwierniejszy wizerunek Założyciela i tym samym stał się on oficjalną biografią świętego.

    Jaki obraz św. Franciszka nakreśliło serce i pióro jego oddanego syna i następcy, św. Bonawentury? Punkt zasadniczy: Franciszek to alter Christus, jest mężem, który z pasją szukał Chrystusa. W miłości, która popycha do naśladowania, upodobnił się wewnętrznie do Niego. Bonawentura ukazywał ten żywy ideał wszystkim uczniom Franciszka. Ideał ten, aktualny dla każdego chrześcijanina, wczoraj, dziś i zawsze, wskazany został jako program także dla Kościoła trzeciego tysiąclecia przez mego czcigodnego poprzednika Jana Pawła II. Program ten, pisał on w Liście „Novo millennio ineunte” skupia się „wokół samego Chrystusa, którego mamy poznawać, kochać i naśladować, aby żyć w Nim życiem trynitarnym i z Nim przemieniać historię, aż osiągnie swą pełnię w niebiańskim Jeruzalem” (n. 29).

    W 1273 roku w życiu św. Bonawentury nastąpiła kolejna zmiana. Papież Grzegorz X wyświęcił go na biskupa i mianował kardynałem. Poprosił go też, by przygotował niezwykle ważne wydarzenie kościelne: II Sobór Powszechny w Lyonie, którego celem miało być przywrócenie jedności między Kościołami łacińskim i greckim. Sumiennie oddał się temu zadaniu, nie doczekał jednak zakończenia tego zjazdu ekumenicznego, ponieważ zmarł w trakcie jego obrad. Anonimowy notariusz papieski ułożył pochwałę Bonawentury, która przynosi nam ostateczny portret tego wielkiego świętego i wybitnego teologa: „Człowiek dobry, ujmujący, pobożny i miłosierny, pełen cnót, kochany przez Boga i ludzi… Bóg bowiem obdarzył go taką łaską, że wszyscy, którzy go widzieli, przepojeni byli miłością, której serce nie mogło ukrywać” (por. J.G. Bougerol, Bonaventura, w: A. Vauchez (red.), Storia dei santi e della santità cristiana. T. VI. L’epoca del rinnovamento evangelico, Mediolan 1991, str. 91).

    Podejmijmy dziedzictwo tego świętego Doktora Kościoła, który przypomina nam o sensie naszego życia w następujących słowach: „Na ziemi… możemy rozważać ogrom Boga przez rozum i podziw; w niebieskiej ojczyźnie natomiast przez widzenie, gdy staniemy się podobni do Boga i przez ekstazę… wejdziemy do radości Boga” (La conoscenza di Cristo, zesz. 6, Conclusione, w: Opere di San Bonaventura. Opuscoli Teologici /1, Rzym 1993, str. 187).

    Benedykt XVI

    KAI/Vaticannews

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Św. Bonawentura

    św. Bonawentura (fragm.), mal. Francisco de Zurbarán

    ***

    Święty Bonawentura jest prawdziwym filarem Kościoła Świętego, choć mówi się o nim znacznie mniej niż o świętym Tomaszu z Akwinu, o parę lat młodszym współtwórcy nauki scholastycznej. Ten drugi zasłynął z wielkiej ilości dzieł porządkujących nauczanie katolickie i jest to praca nieporównywalna z żadną inną, ale nie należy zapominać, że to właśnie Bonawentura był nazywany Doktorem Serafickim (Doctor Seraphicus) zanim do Akwinaty przylgnął przydomek Doktora Anielskiego (Doctor Angelicus) i że był on postacią czołową chrześcijańskiego średniowiecza. Papież Sykstus po paru wiekach miał powiedzieć, że obaj święci doktorowie są jak dwa kandelabry, które światłem swej nauki rozjaśniają Kościół wojujący na ziemi.

    Podanie głosi, iż matka Świętego – narodzonego w toskańskiej miejscowości Bagnoregio – zaniosła go, gdy był jako niemowlę ciężko chory i lekarze wróżyli dziecku śmierć, do żyjącego jeszcze świętego Franciszka z Asyżu. Miał on wówczas wykrzyknąć: „O, buena ventura!”, czyli „o szczęśliwy losie”, które to wykrzyknienie stało się imieniem używanym przez przyszłego świętego i duchowego syna asyskiego Biedaczyny. Pani Fidanza uczyniła ślub, że jeżeli dziecko przeżyje, to zostanie oddane na służbę Panu Bogu. Po cudownym uzdrowienia matka zachowała w sercu głęboką wdzięczność dla Dobrego Boga i Jego sługi Franciszka. Konsekwentnie starała się kształtować w swoim dziecku ducha cnót chrześcijańskich i szczerą miłość ewangeliczną.

    Ukończywszy naukę w kolegium prowadzonym przez franciszkanów, młody Giovanni Fidanza (bo takie imię otrzymał na chrzcie) podjął studia filozoficzne na paryskim uniwersytecie. Wyrósł on na młodzieńca tak urodziwego, że wszyscy w jego otoczeniu byli zachwyceni nadzwyczajną jego urodą. Mogło by to być powodem zmartwienia dla matki, która wszak czuła się zobowiązana wobec Boga, by poświęcić syna do stanu duchownego, gdyby nie to, że zalety jego charakteru i anielskie cnoty, jakimi jaśniał, przewyższały blask jego urody, która nie stała się przyczyną próżności i porzucenia świątobliwego życia. Albowiem już w roku 1243 Jan Bonawentura skierował swe kroki ku konwentowi świętego Franciszka w stolicy Francji.

    Na studiach poznał świętego Tomasza, z którym wspólnie inspirowali się w pogłębianiu zamiłowań intelektualnych. Zgłębianie wiedzy było dla Giovanniego czynnością prawdziwie sakralną. Nad książkami rozłożonymi na biurku górowała postać Zbawiciela na krucyfiksie, a Święty zawsze przed nauką przyzywał pomocy Ducha Świętego. Serce miał tak czułe na piękno prawdy, iż zdarzało mu się zalewać rzewnymi łzami przy zgłębianiu jej tajników. Już wtedy został przezwany przez kolegów Doktorem Serafickim, gdyż jak serafin podtrzymujący tron Boży, tak jego umysł stał się prawdziwym podnóżkiem Bożej Prawdy, której jedynie pragnął służyć święty Bonawentura.

    W roku 1257 kapituła zakonu wybrała Świętego na generała franciszkanów, który to wybór zatwierdził z satysfakcją ojciec święty Aleksander IV. Ojciec Bonawentura stanął przed trudnym zadaniem, ponieważ wielce rozprzestrzeniony po świecie zakon wymagał reorganizacji już w kilkadziesiąt lat po śmierci świętego Założyciela. Jego duchem było ubóstwo i skromność, a tymczasem do coraz większego znaczenia zaczęli dochodzić członkowie posiadający wysokie wykształcenie i często jeszcze wyższe mniemanie o samych sobie. Bonawentura dawał osobiście przykład pokory i pragnął zawsze pozostać tylko prostym zakonnikiem – pomimo błyskotliwej erudycji i słynącego coraz szerzej talentu kaznodziejskiego.

    Kiedy został przez papieża mianowany biskupem Yorku w Anglii, osobiście udał się do stóp Piotrowego następcy, by błagać go o cofnięcie nominacji. Za drugim razem nie udało mu się jednak tego uniknąć i musiał przyjąć płaszcz kardynalski od papieża Grzegorza X, który wzywał go równocześnie na obrady Soboru Powszechnego zwołanego do Lyonu w roku 1274. Wysłannicy papiescy zastali wówczas ojca generała w kuchni zmywającego naczynia po swoich współbraciach.

    Na soborze papież uczynił Bonawenturę swoją prawą ręką, a Święty – od lat poświęcający się bez wytchnienia swoim obowiązkom, pracy intelektualnej i głoszeniu słowa Bożego – zaangażował się tak gorliwie, iż podupadł wielce na zdrowiu, a dnia 15 lipca tegoż samego roku odszedł do Pana. Wywarło to wielkie wrażenie na ojcach soboru i wiernych. Za trumną kardynała Bonawentury w uroczystym pogrzebie szedł sam papież, pięciuset biskupów, tysiąc prałatów, duchowieństwo i rzesza wiernych świeckich.

    Święty Bonawentura szeregiem swoich dzieł teologicznych, a także naukami zawartymi w licznych kazaniach wzbogacił skarbiec nauki Kościoła i przyczynił się wraz z Doktorem Anielskim do rozwinięcia scholastyki w jej szczytowej formie. Był też wielkim miłośnikiem Najświętszej Maryi Panny – za jego sprawą zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego święto Nawiedzenia świętej Elżbiety. W dziełku Bodziec miłości kieruje on piękną apostrofę do Maryi, w której prosi, aby dała mu udział w boleściach Jej Niepokalanego Serca i Jej Boskiego Syna:

    „Jakaż rozkosz zespolić swe serce z Twoim Sercem i z przebitym ciałem Syna Twego! Nie pragnę ani blasku słonecznego, ani gwiazd połysku, tęsknię jedynie do ran. Albo odejmij mi życie doczesne, albo rań serce moje, gdyż wstyd mnie na wskroś przejmuje, gdy widzę okrutnie zbitego i umęczonego Chrystusa Pana, gdy Ciebie, o Pani moja, widzę strapioną i udręczoną smutkiem, i gdy siebie, najniegodniejszego ze sług Twoich, widzę wolnym od bólu i udręczeń. Wiem jednakże, co uczynię: u nóg Twych leżąc, błagać będę nieustannie, błagać ze łzami i westchnieniem, wołać na cały głos i nie przestanę się naprzykrzać, póki Królowo Niebieska nie wysłuchasz błagania mego i nie wstawisz się łaskawie u Syna Twego.”

    Jan Bonawentura został kanonizowany dopiero w dwieście lat po śmierci przez Sykstusa IV w 1482 roku, zaś Sykstus V zaliczył go do zaszczytnego grona Doktorów łacińskich. Relikwie Świętego zostały sprofanowane podczas zamieszek kalwińskich w Lyonie w roku 1562. Heretycy wywlekli pozostałości doczesnych szczątków Męża Bożego i spalili na placu na oczach wiernego ludu.

    Kościół wspomina św. Bonawenturę 15 lipca.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 lipca

    Święty Kamil de Lellis, prezbiter i zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk II, cesarz
      •  Błogosławiony Jakub de Voragine, biskup
      •  Święty Franciszek Solano, prezbiter
      •  Święci Jan Jones i Jan Wall, prezbiterzy i męczennicy
      •  Błogosławiona Angelina Marsciano, zakonnica
    ***
    Święty Kamil de Lellis

    Kamil urodził się 25 maja 1550 r. w Abruzzach. Matka Kamila, po przedwczesnej śmierci pierwszego syna, wybłagała sobie u Pana Boga narodziny Kamila; miała już wówczas prawie 60 lat. Przed urodzeniem dziecka miała tajemniczy sen: ujrzała swojego syna w otoczeniu wielu mężów z krzyżami na piersiach. Przerażona odczytała ten sen jako napomnienie Boże, że jej syn skończy jako herszt bandy i zawiśnie wraz ze swoją szajką na krzyżu. Pierwsze lata życia Kamila zdawały się potwierdzać przeczucia matki. Syn prowadził życie odległe od ascezy chrześcijańskiej. Podobnie jak ojciec, był porywczego i niespokojnego charakteru.
    Gdy Kamil miał około 20 lat, utworzyła mu się rana w nodze. Udał się więc do Rzymu, do szpitala św. Jakuba dla nieuleczalnie chorych. Nie wyleczył się zupełnie z rany, ale opuścił szpital i udał się na wojnę z Turkami: najpierw do Dalmacji (1571), potem nawet do Tunisu (1571-1574). Kiedy w grze w karty przegrał uzbierany kapitał, udał się do Manfredodi, do klasztoru kapucynów, jako pracownik fizyczny. Tam przeżył nawrócenie. 2 lutego 1575 r. postanowił pozostać na zawsze w zakonie, który mu udzielił dachu nad głową. Niestety, rana ponownie się otworzyła i tak dalece zaczęła mu dokuczać, że musiał powrócić do szpitala w Rzymie. Tu przebywał 4 lata. W czasie choroby z niezwykłym poświęceniem oddawał się posłudze nieuleczalnie chorym. Kiedy zaś rana jako tako się zagoiła, Kamil powrócił do kapucynów. Po pewnym czasie rana ponownie się odnowiła; Kamil zrozumiał, że jego miejsce nie jest u kapucynów.

    Święty Kamil de Lellis

    Powrócił więc do Rzymu, gdzie w Kolegium Rzymskim odbył studia teologiczne. Po ich ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie (1584). W tym samym roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP w kościółku Matki Bożej Cudownej z kilkoma towarzyszami, których w czasie studiów zdołał pozyskać dla swoich planów, wdział habit nowej rodziny zakonnej i złożył trzy śluby proste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, z dodaniem ślubu czwartego: oddania się bez reszty posłudze chorym. Wszyscy udali się do szpitala Świętego Ducha, gdzie pod kierunkiem Kamila przez 28 lat spełniali tę samarytańską posługę.

    Święty Kamil de Lellis

    18 marca 1586 r. Kamil otrzymał od papieża Sykstusa V zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej: Towarzystwa Sług Chorych. Tego samego roku papież zezwolił na noszenie osobnego habitu Kleryków Regularnych, koloru czarnego z czerwonym krzyżem na piersi. 8 grudnia 1591 r. Kamil wraz z 25 towarzyszami złożył śluby uroczyste z dodaniem ślubu czwartego: “wiecznej obecności ciałem i duszą przy chorych, nawet zarażonych”. Dzieło zaczęło wydawać owoce. Liczba członków zakonu rosła, powstawały też nowe placówki: w Neapolu, Mediolanie, Genui, Florencji, Mantui, Bolonii, Chieti, Viterbo, Mesynie i Palermo. Kamil napisał ustawy dla nowego zakonu, a także szczegółowy regulamin i wskazania, jak należy zajmować się chorymi. Są one najpiękniejszym świadectwem miłości chrześcijańskiej. Za życia Kamila jego duchowi synowie otworzyli 65 własnych szpitali. W tym samym czasie ponad 100 kamilianów zmarło wskutek zarażenia od chorych, którym służyli.

    Święty Kamil de Lellis

    Kamil zmarł 14 lipca 1614 r. w domu macierzystym swojego zakonu w Rzymie. Jego ciało spoczywa dotąd w kościele przy centralnym domu w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Pan Bóg obdarzył Kamila darem kontemplacji, proroctwa oraz cudów za życia i po śmierci. Do chwały świętych wyniósł go papież Benedykt XIV w 1746 roku. Papież Leon XIII ogłosił Kamila de Lellis wraz ze św. Janem Bożym patronem szpitali i chorych (1886), papież Pius XI oddał mu także patronat nad służbą zdrowia – pielęgniarzami i pielęgniarkami (1930).
    W ikonografii św. Kamil przedstawiany jest w sutannie, na której widnieje czerwony krzyż. Jego atrybutami są: anioł, krzyż, księga, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 lipca

    Święci Andrzej Świerad i Benedykt, pustelnicy

    Zobacz także:
      •  Święta Teresa od Jezusa de Los Andes, dziewica
      •  Święta Klelia Barbieri, dziewica
      •  Święty Sylas (Sylwan), biskup
      •  Święty Ewagriusz z Pontu
      •  Błogosławiony Marian od Jezusa Euse Hoyos, prezbiter
      •  Joel, prorok
      •  Ezdrasz, pisarz
    ***
    Święci Andrzej Świerad i Benedykt wśród uczniów

    Według tekstu z 1064 r., napisanego przez węgierskiego opata benedyktyńskiego i biskupa Maurusa, Andrzej Świerad (Andrzej Żurawek) pochodził z Polski, z rodziny rolniczej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się na Węgrzech. W roku 997/998 wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło Nitry. Opatem klasztoru był wtedy Filip. On też nadał nowemu zakonnikowi imię Andrzej, gdyż wtedy św. Andrzeja Apostoła uważano za głównego patrona Węgier. W klasztorze mieszkali także mnisi żyjący według reguły wschodniej. Do tej właśnie ławry wstąpił Świerad. Widocznie bardziej przystępny był dla niego język słowacki, aniżeli bardzo trudny węgierski. Spełniał różne posługi w klasztorze. Maurus wspomina, że Andrzej wstąpił do opactwa benedyktynów już zaawansowany w życiu ascetycznym. Uprzednio bowiem prowadził życie pustelnicze.
    Po przekroczeniu 40 lat, mnich mógł iść na pustelnię w towarzystwie jednego ucznia, który zmieniał się co kilka lat, by służyć Bogu w zupełnym odosobnieniu. Pustelnia była odległa od opactwa około pół dnia drogi. Co tydzień Andrzej musiał wracać do opactwa w sobotę wieczór i zostać na całą niedzielę. Jego zajęciem było karczowanie lasu. Pomimo tak ciężkiej pracy Andrzej trzy dni zupełnie pościł: w poniedziałek, w środę i piątek. Na Wielki Post brał od opata Filipa tylko 40 orzechów włoskich, które były jedynym jego pokarmem przez osiem tygodni (jeden orzech na dzień) za wyjątkiem sobót i niedziel, gdzie przyjmował wspólny posiłek w opactwie. Aby nawet sen sobie uprzykrzyć, siedział przez całą noc na pieńku, otoczonym ostrymi prętami. Gdy ciało przechylało się w jakąś stronę, budził się raniony. Aby uniemożliwić zaś ruchy głową, zakładał na nią koronę z drewna z zawieszonymi czterema kamieniami, o które uderzał przy każdym skłonie. Ponadto Andrzej opasał swoje ciało mosiężnym łańcuchem, który z czasem obrósł skórą. To właśnie było bezpośrednią przyczyną jego śmierci ok. 1030-1034 r., gdyż po pęknięciu naskórka wywiązało się zakażenie. Wezwany opat Filip przybył już po śmierci Świerada. Przy obmywaniu ciała zauważył na jego brzuchu klamrę, która zdradziła istnienie łańcucha.Towarzyszem pustelniczego życia Andrzeja i jednym z jego uczniów był Benedykt. Po jego śmierci opowiadał biskupowi Maurusowi o cnotach i umartwieniach swego mistrza. Kontynuował surowy tryb życia w pustelni. Podobnie jak św. Andrzej miał przybyć de terra Poloniensi – z ziemi polskiej. W trzy lata po śmierci św. Andrzeja napadli go zbójcy i zabili. Ciało wrzucili do rzeki Wag. Maurus dodaje legendę, że orzeł przez cały rok pilnował ciała Męczennika i że dzięki niemu ciało zostało odnalezione w stanie zupełnie nie zepsutym. Obydwu – ucznia i mistrza – pochowano obok siebie w kościele zakonnym.

    Święci Andrzej Świerad i Benedykt na tle góry Zabor i katedry w Nitrze

    Kult obu świętych szybko rozszerzał się. Naturalnym ośrodkiem tego kultu był klasztor na Zaborze. Tu początkowo znajdował się ich grób, tu również przechowywano ze czcią łańcuch św. Andrzeja. Opat Filip, który opowiadał o obu świętych Maurusowi, ówczesnemu opatowi w klasztorze św. Marcina na Górze Panońskiej, podarował mu nawet część łańcucha. Relikwię tę zabrał ze sobą Maurus do Pesc, kiedy został mianowany tam biskupem (1036). Z czasem powstały w Słowacji dwa odrębne sanktuaria: św. Andrzeja w pobliżu Nitry, gdzie była jego pustelnia, oraz św. Benedykta, gdzie poniósł śmierć od pogańskich rozbójników w Skałce nad Wagiem na północ od Tręczyna. Około 1064 r. Świerad i Benedykt zostali uroczyście proklamowani przez biskupów Węgier świętymi. Wtedy zapewne przeniesiono ich ciała do katedry w Nitrze, gdzie spoczywają do dziś. Andrzej Świerad w hagiografii polskiej wybija się jako największy asceta wśród świętych i błogosławionych polskich.
    Andrzej i Benedykt są pierwszymi Polakami, wyniesionymi do chwały ołtarzy (1083) po polskich kamedułach z eremu międzyrzeckiego: Izaaku, Mateuszu i Kryspinie, kanonizowanych przez papieża Jana XVIII (1004-1009). W ziemi krakowskiej kult św. Andrzeja Świerada jest szczególnie żywy w Tropiu. Od dawna ściągają tu pielgrzymi z Sądecczyzny i Słowacji na dzień dorocznego święta. Miejscowa ludność wierzy, że woda w źródełku, z którego Świerad miał czerpać, ma cudowną moc. Kościół w Tropiu posiada relikwie św. Świerada, sprowadzone z Nitry.
    W ikonografii ukazuje się św. Andrzeja jako pustelnika. Jego atrybutem jest dziupla.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________


    13 lipca

    Błogosławiona
    Marianna Biernacka, męczennica

    Błogosławiona Marianna Biernacka

    Marianna Czokało urodziła się w 1888 r. w Lipsku nad Biebrzą w rodzinie prawdopodobnie grekokatolickiej. Prawdopodobnie uczęszczała tylko do elementarnej szkoły; była jednak analfabetką. W wieku 16 lat, w 1905 r., wyszła za mąż za Ludwika Biernackiego. W małżeństwie urodziło się sześcioro dzieci, ale czworo z nich zmarło w okresie niemowlęcym. Do pełnoletności dożyła córka Leokadia i syn Stanisław.
    Marianna i Ludwik Biernaccy utrzymywali rodzinę z pracy w gospodarstwie. Po śmierci męża w 1925 r. Marianna pozostała na gospodarstwie z synem – córka Leokadia wyszła bowiem tego samego roku za mąż i opuściła dom rodzinny. W 1939 r. syn Marianny, Stanisław, ożenił się z Anną Szymańczykówną. Synowa zamieszkała we wspólnym domu i odtąd Marianna codzienność dzieliła z młodym małżeństwem. Mieszkańcy Lipska zapamiętali postawę zatroskania, życzliwości i matczynej miłości, którą wykazywała w owym czasie wobec małżonków i ich potomstwa: w 1940 r. urodziła się bowiem Henia (zmarła w niemowlęctwie), a w 1941 r. Eugenia.
    Na początku lipca 1943 r. w okolicach Lipska, w odwecie za zabicie niemieckiego policjanta przez oddziały partyzanckie, Niemcy rozpoczęli masowe aresztowania wśród miejscowej ludności. Uzbrojony patrol niemiecki pojawił się 1 lipca, o świcie, w gospodarstwie Biernackich. Dowódca nakazał Annie i Stanisławowi natychmiastowe opuszczenie domu. Marianna padła wtedy do nóg dowodzącego gestapowca i błagała go o zgodę na to, by mogła pójść zamiast synowej, która była w bardzo zaawansowanej ciąży. Niemiec uległ i zamiast Anny odprowadził Mariannę i Stanisława do więzienia w Grodnie.
    Mariannę przetrzymywano tam niecałe dwa tygodnie, które spędziła na modlitwie, śpiewając Godzinki. 13 lipca 1943 r. została razem z synem i 48 mieszkańcami Lipska rozstrzelana przez Niemców na fortach za wsią Naumowicze pod Grodnem. Wszystkich pochowano w nieznanym miejscu.
    Synowa przeżyła śmierć teściowej i urodziła dziecko, syna Stanisława, który niestety umarł niecały rok później z powodu zapalenia płuc.
    Marianna Biernacka została beatyfikowana 13 czerwca 1999 r. przez św. Jana Pawła II w Warszawie w grupie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    „Pójdę za nią”. Marianna Biernacka – błogosławiona teściowa

    Panie, a gdzie ona pójdzie? – Marianna Biernacka wskazała hitlerowcowi ciężarną synową, tulącą do piersi przerażoną dwuletnią córeczkę. – Ulitujcie się. Ja… pójdę za nią.

    Ausweis Marianny Biernackiej, czyli wydany przez władze okupacyjne dokument potwierdzający tożsamość.

    fot. Anatol Chomicz/Forum

    ***

    Teściowa. To wywołujące grozę słowo wystąpiło w niezliczonej liczbie dowcipów i memów. Niektórzy biblijni egzegeci żartują, że Piotr trzykrotnie zaparł się Jezusa, bo ten wcześniej uzdrowił mu teściową… Ale teściowa oddająca za synową życie? No wiecie państwo…

    Koniec świata

    Pięknie wygląda to miasteczko z lotu ptaka. Szachownica pól otoczona wianuszkiem gęstej puszczy. Ilekroć tam bywałem, przez drogę przebiegały sarny, dziki, a zdarzyło się, że mijając rezerwat Kozi Rynek, w zaroślach widziałem potężnego łosia. Lipsk nad Biebrzą leży między Augustowem i Dąbrową Białostocką. Na końcu świata. Świata zachodniego. Do pilne strzeżonej, newralgicznej białoruskiej granicy (a zatem i Unii Europejskiej oraz NATO) rzut beretem: zaledwie 12 kilometrów. Po 24 lutego 2022 roku hasło „przesmyk suwalski” nie znika z medialnej debaty dotyczącej bezpieczeństwa. W linii prostej to raptem 30 kilometrów od Grodna! Dziś to dwa rozdzielone światy, dwie strefy geopolityczne.

    Z daleka widać smukłe wieże kościoła Matki Bożej Anielskiej. Potężny budynek z czerwonej cegły. O miasteczku w mediach słyszymy zazwyczaj przed Wielkanocą. Działa tu pielęgnujące sięgające XIX wieku lokalne tradycje Muzeum Pisanki. Zdobione są rozgrzanym woskiem, nakładanym na skorupkę jajka za pomocą główki szpilki, a sławę zawdzięczają grupie zawodowych pisankarek kultywujących wielowiekowy zwyczaj.

    Ujmująca jest prostota tutejszych ludzi, ich przejrzystość, szczerość, otwartość, prostolinijność. Doświadczyłem tego wielokrotnie. Na przykład we wsi Okopy nieopodal Suchowoli, gdy rozmawiałem z Marianną Popiełuszko, która – pokazując zdjęcie zmasakrowanej twarzy syna – rozpłakała się: „Panie, a która matka to wytrzyma? To kamień na sercu!”.

    Bruzdy

    Patrzę na fotografię Marianny Biernackiej. Mądre, skupione, łagodne oczy, twarz jak ziemia rozorana bruzdami. Urodziła się tu w 1888 roku, prawdopodobnie w rodzinie greckokatolickiej. Była najmłodsza z czwórki rodzeństwa. Wcześnie została sierotą: mama zmarła tuż po jej narodzinach, a ojciec cztery lata później. Dziewczynkę wychowało starsze rodzeństwo. Od dzieciństwa ciężko pracowała. Nigdy nie nauczyła się pisać ani czytać. Jako siedemnastolatka wyszła za mąż za Ludwika Biernackiego. Zamieszkali przy zbiegu ulic Miejskiej i Zamiejskiej. Oboje harowali na 20-hektarowym gospodarstwie. Mieli sześcioro dzieci, ale czworo zmarło jeszcze w dzieciństwie.

    Ich dni upływały w rytmie roku liturgicznego. Każdego ranka Marianna śpiewała godzinki, a podczas pracy w polu i przy krosnach szeptała zdrowaśki. W dokumencie parafialnym czytamy, że jej mąż był członkiem komitetu budowy kościoła. Okazałą świątynię w stylu neogotyckim budowano w latach 1906–1914.

    Wynoście się!

    Zimą 1915 r. niemieccy oficerowie zarekwirowali ich dom na dwa tygodnie. Wszystkich mieszkańców Lipska zagnano do kościoła. Ludwikowi i Mariannie w zamian za żywność pozwolono wychodzić, by nakarmić zwierzęta i zaopatrzyć się w prowiant. Po powrocie dzielili się ze zmarzniętymi sąsiadami tym, co przynieśli. W wyniku działań wojsk rosyjskich aż 70 proc. domów w Lipsku zostało zniszczonych, wśród nich gospodarstwo Biernackich. Z głodu i wychłodzenia zmarł ich roczny synek Bernard. Potężna trauma doprowadziła do tego, że Ludwik stracił pamięć i zaniemówił. Zmarł w 1929 roku.

    Wchodzę do kościoła. Tłumy padają na kolana przed wizerunkiem Maryi. Trafił tu z niedalekiej Wileńszczyzny i nazywany jest Matką Bożą Bazylianką. Przez wieki ikona czczona była przede wszystkim przez grekokatolików. W czasach rusyfikacji 2 marca 1875 roku, gdy wyszedł carski nakaz, wedle którego wszyscy unici mieli przejść na prawosławie, ci, którzy nie godzili się na to, zaczęli uczestniczyć w liturgii w obrządku łacińskim. 8 grudnia 1875 roku car Aleksander II wydał rozkaz zamknięcia kościoła w Lipsku i skasowania parafii. Gubernator suwalski polecił zamknąć, a następnie rozebrać świątynię. I wtedy się zaczęło… W kościele zebrali się niemal wszyscy parafianie. Nie zgadzali się na rozbiórkę kościoła i przez 10 dni nie opuszczali budynku. „W przekonaniu Rosjan to właśnie obraz Bazylianki stał na przeszkodzie rusyfikacji miejscowych. Trzeba zabrać im ten obraz, do którego tak się przywiązali, a wtedy za obrazem pójdą i ludzie” – wyjaśnia Wojciech Koronkiewicz w barwnej opowieści „Z Matką Boską na rowerze. Podróż do cudownych obrazów, ikon i świętych źródeł Podlasia”. „Dziesiątego dnia o północy żandarmeria sprowadzona z całego powiatu wtargnęła do kościoła i zaczęła siec szablami bezbronną ludność. Kilka osób zginęło, a wielu zostało rannych. Kościół zamknięto i rozebrano. Obraz Matki Bożej Bazylianki przeniesiono do cerkwi. Wierni jednak wyznania nie zmienili. Kiedy w 1905 roku car Mikołaj II ogłasza tzw. ukaz tolerancyjny, miejscowa ludność unicka masowo przyłącza się do parafii katolickiej. Obraz Bazylianki jednak pozostał w cerkwi.

    Nadchodzi pierwsza wojna światowa. Pamiętny rok 1915. Bieżeństwo. Ewakuacja całych wsi i miasteczek. Wywożenie dobytku. Często też grabież. W czasie wycofywania się wojsk rosyjskich z Lipska próbowano wywieźć także obraz Bazylianki. Naoczni świadkowie widzieli, jak czterech żołnierzy nie potrafiło unieść i włożyć na furę obrazu, który bez ram waży 14 kilogramów. Do pomocy w dźwignięciu wizerunku przyszli kolejni żołnierze, lecz i to nie pomogło. Wtedy nadzorujący wywóz sakralnych rzeczy pop wypowiedział znamienne zdanie: »Matka Boża chce tu pozostać. Zostawmy Ją w spokoju«. I tak, w cudowny sposób, Bazylianka została w Lipsku”.

    Z jednej miski

    To niesłychanie ważne tło. Bez niego nie sposób zrozumieć heroicznych decyzji, jakie podejmowali lipscy wierni. To prawdziwy tygiel kultury i religii: przed II wojną ulicami miasteczka spacerowali Polacy, Litwini, Żydzi, Białorusini, Rosjanie, Cyganie i Niemcy. Katolicy, luteranie, prawosławni i staroobrzędowcy. Narodowościowa mozaika była wizytówką Pierwszej i Drugiej Rzeczpospolitej, w której co dziesiąta osoba była wyznania mojżeszowego. Tu pielęgnujący kulturę słowa racjonalny Zachód spotyka do dziś pachnący jerozolimskim kadzidłem, całujący ikony i bijący niskie pokłony Wschód; Bizancjum – Rzym, a Tomasz z Akwinu – Mikołaja Cudotwórcę. Pastelowej „Cichej nocy” (czyli Stille Nacht z austriackiego Oberndorfu) odpowiada zawołanie: Christos rażdajetsia!

    Po śmierci męża, gdy córka usamodzielniła się, pani Marianna zamieszkała u syna Stanisława i jego żony Anny (z domu Szymczyk). W 1941 roku młodym Biernackim urodziła się córeczka Eugenia. Synowa tak wspominała swą teściową, Mariannę: „Była bardzo dobra. Jak tu przyszłam, nie byłam jeszcze gospodynią, nie wszystko potrafiłam zrobić. Po dawniejszemu my razem gotowali, razem jedli. Teściowa pomagała przy dziecku. Codziennie rano razem śpiewałyśmy godzinki. Żyliśmy bardzo skromnie, jedliśmy z jednej miski, ale nigdy nie kłóciliśmy się”.

    Ostatnie życzenie

    Pierwszego lipca 1943 roku hitlerowcy rozpoczęli masowe aresztowania. Był to odwet za działalność partyzantów ukrywających się w Puszczy Augustowskiej. Gdy bladym świtem załomotali do drzwi Biernackich, Stanisław próbował uciec przez okno. Nie udało się, wpadł w ręce esesmanów. Na liście osób do wywózki widniało imię jego żony. I wówczas jej teściowa, padając do nóg hitlerowca, błagała go, aby pozwolił jej pójść do więzienia zamiast ciężarnej synowej. Niemcowi było wszystko jedno: liczba aresztowanych zgadzała się. Mieszkańców Lipska ściśnięto w ciężarówkach, które pomknęły w stronę Grodna.

    Marianna zdołała przekazać z więzienia zaszyty w rękawie list. Prosiła, aby przysłać jej poduszkę i różaniec. Nie wiemy, czy dostała wymarzone przedmioty. 13 lipca 1943 roku wraz synem i 48 mieszkańcami Lipska została poddana egzekucji. Forty za wsią Naumowicze pod Grodnem spłynęły krwią. Gdy jej córka Leokadia z towarzyszką ruszyły, by znaleźć miejsce zbrodni, ukryte w gęstym zbożu widziały kolejne egzekucje.

    Na ołtarze wyniósł Mariannę Biernacką 13 czerwca 1999 roku Jan Paweł II beatyfikujący w Warszawie 108 męczenników czasu II wojny światowej. Dzielna kobieta, okrzyknięta „Kolbem w spódnicy”, jest patronką teściowych, synowych i życia nienarodzonego. Jej uratowana synowa, Anna Biernacka, zmarła przed dekadą w wieku 98 lat.

    Modlitwy za wstawiennictwem bł. Marianny Biernackiej

    Modlitwa  za synową

    Wszechmogący Boże, dziękuję Ci za to, że mój syn znalazł żonę, by wraz z nią budować wspólnotę małżeńską i rodzinną. Dziękuję Ci za ich miłość wzajemną oraz wolę bycia ze sobą aż do końca życia. Spraw, Jezu, by nic nie rozerwało ich małżeńskiej jedności i miłości.

    Błogosław mojej synowej, w której pragnę widzieć córkę. Wspieraj ją we wszystkich zamiarach i poczynaniach. Umacniaj w szlachetnych i dobrych pragnieniach.

    Błogosławiona Marianno Biernacka, która jak matka kochałaś swoją synową i kiedy było trzeba, poświęciłaś za nią swoje życie, ucz mnie kochać syna i synową, abym nie była przeszkodą na drodze ich małżeńskiego szczęścia.

    Amen.

    Modlitwa za zięcia

    Boże, który ustanowiłeś święty związek małżeński i uświęciłeś go swoim błogosławieństwem, obdarz potrzebnymi łaskami mojego zięcia. Dziękuję Ci za miłość, która połączyła córkę z zięciem, za ich małżeństwo i rodzinę.

    Spraw, dobry Ojcze, by mój zięć, biorąc przykład ze świętych mężów i ojców, z niesłabnącą gorliwością troszczył się o swoich najbliższych i pracowitością oraz mądrością budował szczęście małżeńskie i rodzinne.

    Daj mu pogodne usposobienie i radość z bycia mężem i ojcem. Tobie chwała i cześć, wdzięczność i uwielbienie, przez wszystkie wieki wieków.

    Amen.

    Więcej modlitw za wstawiennictwem bł. Marianny Biernackiej na stronie parafii pw. Matki Bożej Anielskiej w Lipsku: https://parafia.lipsk.pl

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _______________________________________________________________________________________________________

    12 lipca

    Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu,
    biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci małżonkowie Maria Zelia i Ludwik Martin
      •  Święci Jazon i Sozypater, biskupi i męczennicy
    ***
    Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu

    Brunon urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. W roku 986 uczył się w szkole katedralnej w Magdeburgu. Studia odbywał pod kierunkiem magistra Geddona. Tu zetknął się z metropolitą magdeburskim, Gizylerem, i z Thietmarem, późniejszym biskupem w Merserburgu, autorem znanej Kroniki. W roku 995 został mianowany kanonikiem katedralnym w Magdeburgu. W roku 997 wraz z cesarzem Ottonem III udał się do Rzymu. Tu w roku następnym (998) wdział habit benedyktyńskiego mnicha na Awentynie w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego. Pięć lat wcześniej w tym samym klasztorze przebywał św. Wojciech i bł. Radzim. Brunon otrzymał jako imię zakonne Bonifacy.
    W roku 999 złożył śluby zakonne. W tym samym czasie zaprzyjaźnił się ze św. Romualdem, który miał już sławę świętego męża i ojca nowej rodziny zakonnej. W roku 1001 Bonifacy znalazł się wśród jego synów duchowych w eremie Pereum koło Rawenny. W tym samym roku jesienią udała się do Polski pierwsza grupa kamedułów z Pereum: Św. Jan i św. Benedykt. Misję tę zorganizował św. Romuald na prośbę cesarza Ottona III i króla polskiego, Bolesława Chrobrego. Mieli oni działać wśród Słowian nadodrzańskich. Do nich to miał się dołączyć Brunon. Dla wyjednania misji odpowiednich przywilejów papieskich, św. Romuald wysłał go do Rzymu. Papież Sylwester II chętnie udzielił wszystkich potrzebnych dla misjonarzy indultów. Brunon otrzymał także od papieża paliusz, a więc tym samym nominację na metropolitę misyjnego. Dawało mu to uprawnienia do mianowania biskupów na terenach misyjnych. Z niewiadomych przyczyn, sakrę biskupią Brunon Bonifacy otrzymał dopiero w roku 1004 w Magdeburgu. W ten sposób stał się pierwszym metropolitą pogańskich Słowian zachodnich, do których był wysłany jako misjonarz.
    Złożona sytuacja polityczna na terenie Polski sprawiła, że Brunon zatrzymał się we Włoszech, a potem na dworze cesarza. W 1005 r. udał się na Węgry, aby tam szukać pola dla swojej działalności. W roku 1006 był w Polsce, by w roku następnym (1007) znaleźć się po raz drugi na Węgrzech. Papież wysłał go w tym samym czasie także do Kijowa, a nawet do Pieczyngów nad Morzem Czarnym. Wyprawę finansował zapewne Bolesław Chrobry. W roku 1008 Bonifacy był ponownie w Polsce i usiłował udać się z kolei do Szwecji, aby przez swoich uczniów zorientować się w sytuacji tamtejszego Kościoła. W 1009 roku udał się do Jaćwieży z wyraźnym zamiarem rozpoczęcia tam misji. Niestety, nie było mu dane dokończyć pomyślnie rozpoczętego dzieła. Według podania miał nawrócić nad Bugiem jednego z książąt jaćwieskich, Nothimera. Rywale księcia wykorzystali ten moment i pozbawili go władzy. Brunon zaś, z 18 towarzyszami, miał zginąć z ich ręki 9 marca 1009 roku, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Miał wówczas zaledwie 35 lat życia. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad o relikwiach Męczennika zaginął.
    Brunon jest autorem trzech zachowanych do dziś utworów pisanych: Żywotu św. Wojciecha, Listu do cesarza Henryka II (1008) i Żywotu Pięciu Braci Kamedułów (1008 lub 1009), zamordowanych przez na pół pogańskich pachołków królewskich. Styl i język tych pism wskazują na wysoką kulturę św. Brunona.
    Kult św. Brunona Bonifacego rychło rozszedł się po świecie. Już w roku 1040 wychodzi jego żywot wpleciony przez św. Piotra Damiana do żywota św. Romualda. Jego cześć rozwijała się w zakonie kamedułów, a także w kolegiacie w Kwerfurcie, której sam św. Bronon miał być fundatorem. W Martyrologium Rzymskim figuruje od XVI w. W XVII w. św. Brunon Bonifacy został uznany za patrona Warmii, a w 1963 został ogłoszony głównym patronem diecezji łomżyńskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Święty Brunon z Kwerfurtu, wielki przyjaciel Polaków

    SamplePróba ognia św. Brunona z Kwerfurtu przed pogańskim władcą | fot. Wikipedia

    ***

    Wielki przyjaciel Polaków i pierwszy pisarz na ziemiach polskich – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 12 lipca przypada wspomnienie św. Brunona z Kwerfurtu, biskupa i męczennika. Benedykt XVI nazwał go patronem „coraz większej przyjaźni pomiędzy Niemcami a Polską”.

    Brunon urodził się ok. 974 r. w rodzinie niemieckiego grafa na zamku w Kwerfurcie (Hesja). Po zdobyciu wykształcenia dostał się na dwór cesarza Ottona III, gdzie w krótkim czasie zyskał uznanie swoimi umiejętnościami i cechami charakteru. W roku 997 cesarz zabrał go z sobą do Rzymu. W Wiecznym Mieście Brunon zrezygnował jednak z kariery dworskiej i rozpoczął życie mnisze, wstępując do opactwa benedyktyńskiego na Awentynie, gdzie przyjął imię Bonifacy. Później związał się ze wspólnotą św. Romualda, założyciela kamedułów.

    W czasie pobytu w Rzymie zwrócił na niego uwagę Papież Sylwester II. Doceniając jego cnoty i talenty ustanowił go metropolitą misyjnym i nadał mu szerokie uprawnienia, aż do mianowania biskupów na terenach, gdzie głosił będzie Ewangelię. Posłuszny poleceniu Papieża, apostołował na Węgrzech, Rusi, być może także w Szwecji. Oparcie i pomoc materialną zapewniał mu król Bolesław Chrobry, z którym łączyła go wielka przyjaźń. W czasie jednej z wypraw misyjnych do pogańskich Jadźwingów został bestialsko zamordowany wraz z osiemnastoma towarzyszami. Według jednej z tradycji św. Brunon zginąć miał na terenie dzisiejszego Giżycka. W miejscu jego domniemanego męczeństwa stoi dzisiaj krzyż. Było to w 1009 r.  W chwili śmierci miał zaledwie 35 lat.

    Nie wiemy dokładnie, gdzie znajduje się ciało św. Brunona, wykupione z rąk zabójców przez jego przyjaciela króla Bolesława Chrobrego. Pozostały jednak po nim pisma: „Żywot św. Wojciecha”, „Żywot pięciu braci męczenników” i „List do cesarza Henryka II”. Są one nie tylko bezcennym źródłem wiedzy o początkach historii Polski, ale odznaczają się także dużymi walorami literackimi. W „Liście do cesarza Henryka II” Brunon występuje energicznie w obronie Polski i odważa się upomnieć swego rodaka. Ma mu za złe, że zawarł sojusz z poganami wymierzony przeciw katolickiej Polsce: „Czy godzi się – pyta – prześladować lud chrześcijański (Polaków), a żyć w przyjaźni z ludem pogańskim? Co to za ugoda Chrystusa z Belialem? (…) Strzeż się, królu, jeżeli wszystko chcesz czynić przemocą, a nigdy z litością, która cechuje Chrobrego, żeby przypadkiem Jezus, który teraz ciebie wspiera, nie rozgniewał się. (…) Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów”.

    Niezwykła odwaga, tak upominać cesarza, który, o dziwo, też zostanie później świętym: czy pomogło mu to braterskie upomnienie Brunona?

    Jego działalność nie jest, niestety, powszechnie Polakom znana. Szkoda, bo był nie tylko wielkim misjonarzem, ale również wielkim przyjacielem naszego narodu, który o jego królu, Bolesławie Chrobrym, powiedział, że „miłuje go jak swoją duszę, i więcej niż życie”.

    ks. Arkadiusz Nocoń, Vatican News | Kai Warszawa

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 lipca

    Święty Benedykt z Nursji, opat, patron Europy

    Zobacz także:
      •  Święta Olga Mądra, księżna
      •  Święty Pius I, papież i męczennik
    ***
    Święty Benedykt z Nursji

    Benedykt z Nursji należy do najgłośniejszych postaci w Kościele łacińskim. Wsławił się niezwykle mądrą i wyważoną regułą, która stała się podstawą dla bardzo wielu późniejszych rodzin zakonnych na Zachodzie. Przez założony przez siebie zakon Benedykt przyczynił się nie tylko do pogłębienia życia religijnego w Kościele, ale i szeroko rozumianej kultury. Jego synowie duchowi zasłużyli się najwięcej dla pozyskania Chrystusowi ludów germańskich. Te racje skłoniły Pawła VI do tego, by w 1964 r. wyróżnić św. Benedykta zaszczytnym tytułem głównego patrona Europy.
    Chociaż św. Benedykt zajmuje w dziejach Kościoła katolickiego poczesne miejsce, udokumentowane wiadomości o nim są nikłe. Podstawowym źródłem jest dzieło św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, przedtem mnicha benedyktyńskiego, który żył w czasach bliskich św. Benedykta. Niestety, Dialogi św. Grzegorza nie miały na celu podania biografii, ile raczej opis życia Benedykta; stąd mało w nich danych historycznych, a wiele wątków wręcz legendarnych.Ojciec Benedykta był właścicielem ziemskiej posiadłości w Nursji. Benedykt urodził się ok. roku 480 wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, św. Scholastyką. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym miasteczku. Na dalsze studia udał się do Rzymu. Nie pozostał tu długo. Opuścił Wieczne Miasto, gdyż chciał oddać się Panu Bogu na wyłączną służbę jako asceta. Udał się ok. 60 km na wschód w kierunku Tivoli i osiadł w przysiółku Enfide (dzisiaj Affile) przy kościele świętych Piotra i Pawła u stóp wzgórz Prenestini. Z niewiadomych bliżej przyczyn opuścił jednak i to miejsce i przeniósł się do Subiaco. Znalazł tu nie tylko ciszę, ale również dogodną grotę, gdzie mógł zamieszkać i oddać się wyłącznie kontemplacji. Z rąk jakiegoś mnicha przyjął też habit. Obrana przez niego grota zapewniała mu zupełny spokój. Przebywał tam przez trzy lata. Miejscowi górale, wypasający kozy, zaopatrywali go w konieczną żywność.

    Święty Benedykt z Nursji

    Z czasem zaczęli przyłączać się do Benedykta uczniowie. Pod jego kierunkiem utworzono 12 małych klasztorów po 12 uczniów każdy. Na czele każdego z nich Benedykt postawił przełożonych, od siebie bezpośrednio zależnych. Tak więc z pustelnika przeobraził się w cenobitę, czyli w ascetę zamieszkującego pustynię wraz z innymi. Nie znamy przyczyn, dlaczego Benedykt opuścił również i to miejsce. Św. Grzegorz wymienia niechęć miejscowego duchowieństwa. Benedykt zabrał ze sobą najgorliwszych i najbardziej oddanych uczniów i przeniósł się z nimi na Monte Cassino do ruin dawnej fortecy rzymskiej. Benedykt rozpoczął budowę nowego klasztoru od wyburzenia pogańskiej świątyni Jowisza i Apollina. Mieszkańcy miasteczka, leżącego u stóp góry, przychodzili tutaj dla składania ofiar. Był to rok 525 lub 529. W tym czasie na Wschodzie cesarz Justynianin I Wielki zamykał ostatnią pogańską szkołę filozoficzną w Atenach.
    Kiedy stanął już klasztor i kościół, a mury nowej placówki zaczęły się zapełniać adeptami, Benedykt postanowił ułożyć regułę. Miał już sporo doświadczenia. Długie lata rządów na Monte Cassino pozwoliły w praktyce wypróbować przepisy. Roztropny prawodawca zmieniał je i stale doskonalił. Tak więc reguła benedyktyńska przeszła okres długiej próby i doświadczeń. Wprawdzie jej oryginał zaginął, spłonął bowiem w roku 896 w czasie pożaru klasztoru w Teano, jednakże zachowało się wiele jej odpisów.Zasadniczą cechą Reguły św. Benedykta jest umiar. Nie jest ona tak surowa jak reguły św. Kolumbana, Kasjana czy prawodawców rodzin mniszych Wschodu. Nie preferuje studiów jak reguła Kasjodora. We wszystkim: w modlitwie, uczynkach pokutnych, w pracy i w spoczynku, w posiłku i piciu zaleca umiar: “złoty środek”. Celem zasadniczym, jaki Założyciel wytyczył swoim synom duchowym, jest służba Boża. Całe życie mnicha, jego wszystkie chwile i czynności winny zmierzać do tego, by głosiły chwałę Stworzyciela. Dewizą Patriarchy było: Ora et labora – módl się i pracuj. Ze szczególną pieczołowitością strzegł kultu liturgicznego, co pozostało do dni obecnych pięknym dziedzictwem jego zakonu. Poważną część dnia zakonnika przeznaczył na lectio divina – czytanie Pisma Świętego. Wprowadził do zakonu profesję – prawem zagwarantowaną przynależność do zakonu oraz stabilność miejsca, czyli zobowiązanie mnichów do pozostawania w jednym klasztorze aż do śmierci. Reguła św. Benedykta stała się podstawą dla wielu innych.
    Sława Benedykta rozchodziła się szeroko. Powiększać ją miały cuda, o których wspomina św. Grzegorz. Miał m.in. przepowiedzieć najazd Longobardów. Ich wódz po śmierci Benedykta faktycznie najechał Monte Cassino; benedyktyni byli zmuszeni opuścić klasztor i ratować się ucieczką do Rzymu (587). Benedykt miał założyć także opactwo w Terracina, a zdaniem niektórych również w Rzymie (opactwo św. Pankracego przy Lateranie).

    Święty Benedykt z Nursji z rodzoną siostrą, św. Scholastyką

    Benedykt zmarł 21 marca 547 r. w kilka tygodni po śmierci swojej siostry, św. Scholastyki, założycielki żeńskiej gałęzi benedyktynów. Pochowano ich razem we wspólnym grobie na Monte Cassino. Kiedy Longobardowie zniszczyli klasztor (587), mnisi benedyktyńscy z Francji ze czcią przenieśli relikwie św. Scholastyki i św. Benedykta do Francji. Śmiertelne szczątki św. Scholastyki umieścili w klasztorze w Le Mans, a św. Benedykta – we Fleur. Tam są do dnia obecnego. W latach późniejszych część relikwii obu świętych oddano opactwu na Monte Cassino. Na pamiątkę przeniesienia relikwii św. Benedykta w dniu 11 lipca 673 r. do Fleur zakon obchodzi w liturgii pamiątkę “przeniesienia relikwii”. Na ten właśnie dzień Paweł VI ustanowił doroczne święto św. Benedykta.
    Zaraz po śmierci Benedykt odbierał od swoich duchowych synów cześć ołtarzy. Do jego grobu napływali liczni pielgrzymi. Sławę jego rozniosły Dialogi św. Grzegorza, w których jest mowa nawet o cudach, jakie Benedykt za życia działał. Rychło kult św. Benedykta stał się też własnością całego Kościoła. Ku czci Patriarchy ułożono mnóstwo hymnów, sekwencji i modlitw. Benedykt jest w naszych czasach czczony jako patron Opus Dei, jako patron pracujących, a nawet jako orędownik umierających. Pius XII ogłosił go patronem speleologów (1957) i architektów włoskich.
    Reguła św. Benedykta wywarła poważny wpływ na całe życie Europy Zachodniej. Dzieło św. Benedykta jest imponujące i niepowtarzalne. Benedyktyni przez długie wieki (wiek VI-XII) byli najpotężniejszą rodziną zakonną na świecie. Ich klasztory dochodziły do liczby kilku tysięcy, a liczba mnichów dochodziła do wielu dziesiątków tysięcy. Z modelu życia benedyktyńskiego wyrosły inne rodziny zakonne, m.in. benedyktynki (klauzurowe i czynne), cystersi, kameduli, oliwetanie, sylwestryni i trapiści. Zakony te wydały kilka tysięcy świętych i błogosławionych, dały Kościołowi ponad 20 papieży. Wśród świętych benedyktyńskich wypada wymienić: św. Grzegorza I Wielkiego (+ 604), doktora Kościoła; św. Augustyna z Canterbury, apostoła Anglii (+ 605); św. Bedę Czcigodnego, doktora Kościoła (+ 735); św. Bonifacego, apostoła Niemiec i głównego patrona tego kraju; św. Wojciecha – apostoła Czech, Węgier, Polski i Prus, męczennika (+ 997); św. Piotra Damiani, doktora Kościoła (+ 1072); św. Romualda, założyciela kamedułów (+ 1027); św. Jana Gwalberta (+ 1073), założyciela nowej gałęzi zakonnej; św. Anzelma, doktora Kościoła (+ 1109); św. Matyldę (+ 968); św. Hildegardę z Bingen, doktora Kościoła (+ 1179); św. Gertrudę Wielką (+ 1302).

    Święty Benedykt z Nursji

    W Polsce najbardziej znanym opactwem benedyktyńskim jest Tyniec. Do Polski benedyktyni przybyli wraz ze św. Wojciechem (+ 997). Za czasów Bolesława Chrobrego założyli klasztor po kamedułach w Międzyrzeczu. Zamieszki, jakie po śmierci tego króla powstały, i nawrót pogaństwa, doprowadziły do upadku klasztoru. W XI wieku widzimy benedyktynów w Trzemesznie, w Łęczycy (Tum), w Gnieźnie, w Tyńcu, na Łysej Górze, w Czerwińsku, Płocku, Kruszwicy, w Krakowie, Sieciechowie, we Wrocławiu, Oleśnicy, Lubiniu i w Gdańsku. Obecnie istnieją ich opactwa w Tyńcu, Lubiniu koło Kościana oraz Biskupowie.
    W ikonografii św. Benedykt przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim, w kukulli, z krzyżem w dłoni. Jego atrybutami są: anioł, bicz, hostia, kielich z wężem, księga, kruk z chlebem w dziobie, księga reguły w ręce, kubek, pastorał, pies, rozbity puchar, infuła u nóg z napisem “Ausculta fili” – “Synu, bądź posłuszny”, wiązka rózg.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Św. Benedykt z Nursji – patron Europy

    Św. Benedykt z Nursji - patron Europy

    św. Benedykt z Nursji/Fra Angelico (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 9 KWIETNIA 2008

    (…) Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania, który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia”. Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” .

    Drodzy bracia i siostry,

    chciałbym dziś mówić o św. Benedykcie – założycielu zachodniego monastycyzmu, a także patronie mego pontyfikatu. Zacznę słowami św. Grzegorza Wielkiego, który pisze o św. Benedykcie: „Mąż Boży, który zabłysnął na tej ziemi wieloma cudami, w nie mniejszym stopniu zajaśniał wymową w wykładaniu swojej nauki” (Dial. II, 36). Słowa te wielki papież napisał w 592 roku; święty mnich zmarł zaledwie 50 lat wcześniej i żył jeszcze w pamięci ludzi, a zwłaszcza w kwitnącym zakonie, który założył. Święty Benedykt z Nursji swoim życiem i dziełem wywarł zasadniczy wpływ na rozwój cywilizacji i kultury europejskiej. Najważniejszym źródłem na temat jego życia jest druga księga Dialogów św. Grzegorza Wielkiego. Nie jest to biografia w klasycznym tego słowa znaczeniu. Zgodnie z ideami swego czasu chciał on ukazać na przykładzie konkretnego człowieka – właśnie św. Benedykta – szczyty kontemplacji, jakie może osiągnąć ten, kto zdaje się na Boga. Daje nam zatem wzór ludzkiego życia jako wspinania się na szczyty doskonałości. Św. Grzegorz Wielki mówi też w tej księdze Dialogów o licznych cudach, jakich dokonywał Święty i także tutaj pragnie nie tylko opowiedzieć o czymś dziwnym, lecz pokazać, jak Bóg, upominając, pomagając a nawet karząc, interweniuje w konkretnych sytuacjach życia człowieka. Chce ukazać, że Bóg nie jest daleką hipotezą, postawioną na początku świata, lecz jest obecny w życiu człowieka, każdego człowieka.

    Tę perspektywę „biografa” wyjaśnić można także w świetle ogólnego kontekstu owych czasów: na przełomie V i VI wieku świat był wstrząsany strasznym kryzysem wartości i instytucji, wywołanym przez upadek Cesarstwa Rzymskiego, przez najazd nowych ludów i upadek obyczajów. Ukazując św. Benedykta jako „jasną gwiazdę”, Grzegorz chciał wskazać w tej wstrząsającej sytuacji, właśnie tu, w Rzymie, drogę wyjścia z „mrocznej nocy historii” (por. Jan Paweł II, Nauczanie, II/1, 1979, str. 1158).

    Rzeczywiście, dzieło Świętego, a zwłaszcza jego Reguła, miały wnieść prawdziwy zaczyn duchowy, który odmienił w ciągu stuleci, przekraczając granice jego ojczyzny i jego czasów, oblicze Europy, wzbudzając po upadku jedności politycznej, jaką stworzyło Cesarstwo, nową jedność duchową i kulturową, jedność wiary chrześcijańskiej, podzielanej przez narody kontynentu. Tak narodziła się rzeczywistość, którą nazywamy „Europą”.

    Św. Benedykt przyszedł na świat około 480 roku. Pochodził, tak mówi św. Grzegorz, „ex provincia Nursiae” – z regionu Nursji. Jego dobrze sytuowani rodzice wysłali go na studia do Rzymu. Nie zatrzymał się on jednak długo w Wiecznym Mieście. Jako w pełni wiarygodną przyczynę jego wyjazdu Grzegorz wymienia fakt, że młody Benedykt był pełen niesmaku dla stylu życia wielu swoich kolegów ze studiów, którzy żyli w sposób rozwiązły i nie chciał popełnić tych samych błędów, co oni. Chciał przypodobać się tylko Bogu; „soli Deo placere desiderans” (II Dial., Prol 1). I tak, jeszcze przed zakończeniem nauki, Benedykt opuścił Rzym i wybrał samotność w górach na wschód od miasta. Po pierwszym pobycie w wiosce Effide (dziś: Affile), gdzie przez jakiś czas przyłączył się do „zakonnej wspólnoty” mnichów, został pustelnikiem w niedalekim Subiaco. Mieszkał tam trzy lata w całkowitej samotności w grocie, która – począwszy od późnego średniowiecza – stanowi „serce” benedyktyńskiego klasztoru, nazwanego „Sacro Speco” [Święta Jaskinia]. Pobyt w Subiaco, czas samotności z Bogiem, był dla Benedykta okresem dojrzewania. Tu musiał znieść i przezwyciężyć trzy podstawowe pokusy każdej istoty ludzkiej: pokusę samopotwierdzania się i pragnienia umieszczenia siebie w centrum, pokusę zmysłów i w końcu pokusę gniewu i zemsty. Benedykt był bowiem przekonany, że dopiero przezwyciężywszy te pokusy, mógłby powiedzieć innym słowo przydatne w ich potrzebach. W ten sposób, uspokoiwszy swą duszę, gotów był panować w pełni nad popędami własnego ja i być tym samym twórcą panującego wokół siebie pokoju. Dopiero wtedy postanowił założyć swe pierwsze klasztory w dolinie Anio, w pobliżu Subiaco.

    W roku 529 Benedykt opuścił Subiaco, by osiąść na Monte Cassino. Niektórzy wyjaśniali te przenosiny jako ucieczkę przed intrygami miejscowego kościelnego zawistnika. Ta próba wyjaśnienia okazała się jednak mało przekonująca, ponieważ to nie jego nagła śmierć skłoniła Benedykta do powrotu (II Dial. 8). W rzeczywistości podjął tę decyzję dlatego, że osiągnął nowy etap swej wewnętrznej dojrzałości i swego doświadczenia monastycznego. Według Grzegorza Wielkiego opuszczenie odizolowanej doliny Anio dla Monte Cassino – wzgórza, które dominuje nad rozległą okoliczną równiną i jest widoczne z daleka – nabiera symbolicznej wymowy: mnisze życie w ukryciu ma swoją rację bytu, ale klasztor ma także swój cel publiczny w życiu Kościoła i społeczeństwa, musi uczynić widoczną wiarę jako moc życia. Istotnie, gdy 21 marca 547 r. Benedykt zakończył swe ziemskie życie, swą Regułą i założoną przez siebie rodziną benedyktyńską pozostawił dziedzictwo, które przyniosło w minionych stuleciach i nadal przynosi owoce na całym świecie.

    W całej drugiej księdze Dialogów Grzegorz opisuje nam, jak życie św. Benedykta zatopione było w atmosferze modlitwy, nośnym fundamencie jego istnienia. Bez modlitwy nie ma doświadczenia Boga. Jednakże duchowość Benedykta nie była życiem wewnętrznym oderwanym od rzeczywistości. Pośród niepokojów i zamętu swoich czasów żył on pod okiem Boga i właśnie dlatego nie utracił nigdy z pola widzenia obowiązków życia codziennego oraz człowieka z jego konkretnymi potrzebami. Widząc Boga, zrozumiał rzeczywistość człowieka i jego misję. W swej Regule nazywa on życie monastyczne „szkołą służby Pańskiej” (Prolog, 45) i żąda od swoich mnichów, aby „nic nie było ważniejsze od Służby Bożej [to jest od Oficjum Pańskiego czyli Liturgii Godzin] (43,3). Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania (Prolog 9-11), który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia” (Prolog 35). Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (57,9). W przeciwieństwie do łatwej i egocentrycznej samorealizacji, która jest dziś często wysławiana, pierwszorzędnym i niezbywalnym zadaniem ucznia św. Benedykta jest szczere poszukiwanie Boga (58,7) na wytyczonej przez pokornego i posłusznego Chrystusa (5,13) drodze do miłości, nad którą nie może niczego przedkładać (4,21; 72,11) i właśnie tak, służąc drugiemu, staje się mężem służby i pokoju. Ćwicząc się w posłuszeństwie, podejmowanym z wiary ożywionej miłością (5,2), mnich osiąga pokorę (5,1), której Reguła poświęca cały rozdział (7). W ten sposób człowiek staje się coraz bardziej podobny do Chrystusa i osiąga prawdziwą samorealizację jako stworzenie na obraz i podobieństwo Boga.

    Posłuszeństwu ucznia powinna odpowiadać mądrość opata, który w klasztorze jest „zastępcą Chrystusa” (2,2; 63,13). Postać tę, zarysowaną przede wszystkim w drugim rozdziale Reguły, nacechowaną duchową urodą i wymagającym zaangażowaniem, można uważać za autoportret Benedykta, ponieważ – jak pisze Grzegorz Wielki – „święty nie mógł żadną miarą nauczać inaczej, jak żył” (Dialogi II, 36). Opat musi być zarazem czułym ojcem a także surowym nauczycielem (2,24), prawdziwym wychowawcą. Nieustępliwy wobec przywar, ma jednak przede wszystkim naśladować czułość Dobrego Pasterza (27,8), „ma raczej pomagać niż przewodzić” (64,8), „wszystko, co dobre i święte, okazywać raczej swoim postępowaniem niż słowami” i „własnym życiem uczyć Bożych przykazań” (2, 12). Aby być w stanie podejmować odpowiedzialne decyzje, opat musi także być tym, który „słucha rady braci” (3,2), „gdyż Pan często właśnie komuś młodszemu objawia to, co jest lepsze” (3,3). Polecenie to czyni zaskakująco nowoczesną Regułę spisaną niemal piętnaście wieków temu! Człowiek, na którym spoczywa odpowiedzialność publiczna, nawet w małym środowisku, musi być również zawsze człowiekiem umiejącym słuchać i wyciągającym naukę z tego, co usłyszy.

    Benedykt określa Regułę jako „maleńką, pisaną dla początkujących” (73,8); w rzeczywistości jednak przynosi ona wskazania przydatne nie tylko mnichom, ale także tym wszystkim, którzy szukają przewodnika w swej drodze do Boga. Ze względu na swój umiar, na swoje człowieczeństwo i swoje trzeźwe rozeznanie między tym, co istotne a tym, co drugorzędne, mogła ona zachować do dzisiaj swoją oświecającą moc. Paweł VI, ogłaszając 24 października 1964 r. św. Benedykta Patronem Europy, uznawał w ten sposób cudowny wkład dzieła tego Świętego przez Regułę w tworzenie cywilizacji i kultury europejskiej. Dziś Europa, która wyszła właśnie ze stulecia głęboko zranionego przez dwie wojny światowe i po upadku wielkich ideologii, które okazały się tragicznymi utopiami, poszukuje własnej tożsamości. Dla stworzenia nowej i trwałej jedności istotne są niewątpliwie narzędzia polityczne, gospodarcze i prawne, ale trzeba również wzbudzić odnowę etyczną i duchową, czerpiącą z chrześcijańskich korzeni kontynentu, w przeciwnym razie nie sposób odbudować Europy. Bez tych życiodajnych soków człowiek pozostanie wystawiony na niebezpieczeństwo, że ulegnie prastarej pokusie zbawienia się samemu – utopii, która na różne sposoby przyniosła Europie XX wieku, jak to podkreślił papież Jan Paweł II, „bezprecedensowy regres w burzliwej historii ludzkości” (Nauczanie, XIII/1, 1990, str. 58). Poszukując prawdziwego postępu wsłuchajmy się także dziś w Regułę św. Benedykta jako światło na naszej drodze. Wielki mnich pozostaje prawdziwym nauczycielem, w którego szkole możemy nauczyć się sztuki życia prawdziwym humanizmem.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 lipca

    Święty Jan Gwalbert, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Peczerski, opat
    ***
    Święty Jan Gwalbert

    Jan Gwalbert urodził się około roku 1000 pod Florencją. Jako młodzieniec wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru San Miniato, ale niebawem opuścił go na znak protestu przeciw symoniackiemu wyborowi opata. Udał się wówczas do Camaldoli, stamtąd zaś około roku 1030 przybył do zalesionej doliny Vallombrosa, gdzie rozpoczął życie pustelnicze. Z czasem przylgnęli doń inni – i tak w roku 1039 powstała w Vallombrosie wspólnota mnichów, którzy wiedli surowe życie, kierując się zresztą regułą benedyktyńską. Jan założył później lub zreformował kilka innych klasztorów, którymi kierował jako przełożony powstałej w ten sposób nowej monastycznej społeczności, zwanej walombrozjanami. Zasłużył się też prowadząc dalej walkę z symonią, w czym popierali go papież i lud. Najsłynniejszą stała się jego akcja przeciw arcybiskupowi Florencji, Piotrowi Mezzabarbie. Sam z pokory nigdy nie przyjął święceń kapłańskich.
    Zmarł 12 lipca 1073 r. w klasztorze św. Michała w Passignano pod Florencją. Kanonizował go w roku 1193 Celestyn III. Pius XII ogłosił go patronem strażników leśnych (1951) oraz Sao Paulo w Brazylii (1958).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 lipca

    Św. Weronika Giuliani i mistyczne zaślubiny z Chrystusem

    Św. Weronika Giuliani i mistyczne zaślubiny z Chrystusem

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Urszula urodziła się 27 grudnia 1660 r. w Mercatello, w zamożnej rodzinie Mancini. Kiedy miała zaledwie 5 lat, umarła jej matka. Sakrament bierzmowania otrzymała w siódmym roku życia. Trzy lata później została dopuszczona do Pierwszej Komunii świętej (1670).

    Pragnąc oddać się Panu Jezusowi całkowicie na służbę jako żertwa ofiarna za grzechy ludzkie, wbrew woli ojca wstąpiła do kapucynek w Citta di Castello (1677). Przyjęła wówczas imię Weronika. W rok potem połączyła się z zakonem ślubami. W klasztorze przeszła wszystkie stopnie w hierarchii: od furtianki, kucharki, szatniarki, piekarki, zakrystianki, mistrzyni nowicjuszek aż po urząd ksieni. Mistrzynią była przez 33 lata, ksienią – przez 11 lat. W kontakcie z siostrami była życzliwa, wobec siebie – wymagająca i surowa.

    Weronika wyróżniała się wielką delikatnością sumienia. Lękała się nawet najmniejszej przewiny i każdą opłakiwała hojnymi łzami. Ze swoich ułomności zwierzała się publicznie. Surowa dla siebie, była delikatna i zatroskana o siostry, zwłaszcza chore. Umiała rozbudzić tak wielkiego ducha gorliwości, że siostry rywalizowały ze sobą w obserwancji zakonnej. Była surowa i wymagająca w zakresie kultywowania cnoty ubóstwa franciszkańskiego, ale równocześnie była matką dbającą, by siostrom nie brakowało niczego, co konieczne.

    Cierpiała wiele nie tylko z powodu zadawanych sobie pokut, ale z powodu często nawiedzających ją dolegliwości i chorób. Do tych jednak fizycznych cierpień doszły o wiele boleśniejsze cierpienia duchowe: oschłości, stany opuszczenia i osamotnienia duchowego. Wszystko to Weronika znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej. Pan Jezus pocieszał ją także darem ekstaz i widzeń nadprzyrodzonych. Spowiednik, nie rozumiejąc jej stanów, poczytywał je za swego rodzaju opętanie szatańskie, za symulację, by uchodzić za świętą. Doszło do tego, że zakazał jej przystępować do Komunii świętej, a jej sprawę oddał nawet do rozpatrzenia Kongregacji Św. Oficjum. Na te jawne już prześladowania Weronika odpowiadała tylko pokornymi słowami: “Krzyże i męki są radosnym darem dla mnie z Bożej ręki”. Wszystkie te cierpienia ofiarowała za nawrócenie grzeszników, by ich ratować od wiecznego potępienia.

    W 1694 roku Weronika przeżyła mistyczne zaręczyny i zaślubiny z Chrystusem. Dnia 5 kwietnia 1697 roku, w Wielki Piątek, otrzymała dar stygmatów. Na jej prośbę po trzech latach stygmaty zanikły, ale cierpienie ran Chrystusa pozostało. W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do męki Pańskiej miała otrzymać w swoim sercu wyryte znaki tej męki.

    Po długiej i bardzo bolesnej chorobie Weronika zmarła 9 lipca 1727 r. w 67. roku życia. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius VII w 1802 roku, a do chwały świętych papież Grzegorz XVI w 1839 roku. Z polecenia późniejszych spowiedników Weronika zostawiła cenny dziennik swojego życia, w którym opisuje swoje mistyczne przeżycia; zachowały się także jej listy i poezje.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 lipca

    Święty Jan z Dukli, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Edgar Spokojny, król
      •  Święty Eugeniusz III, papież
      •  Święty Kilian, biskup i męczennik
      •  Błogosławiony Piotr Eremita, zakonnik
      •  Święci Akwila i Pryscylla
    ***
    Wspomnienie św. Jana z Dukli zostało przeniesione na dzień 8 lipca po jego kanonizacji – wcześniej obchodzono je 3 października.

    Święty Jan z Dukli

    Jan urodził się w Dukli około roku 1414. O jego rodzicach wiemy tylko tyle, że byli mieszczanami. Nie możemy także nic konkretnego powiedzieć o młodości Jana. Zapewne uczęszczał do miejscowej szkoły, potem udał się do Krakowa. Legenda głosi, że tam studiował, jednak brak źródeł historycznych, które potwierdzałyby ten fakt.
    Według miejscowej tradycji Jan miał już od młodości prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach u stóp góry zwanej Cergową. Do dziś w odległości kilku kilometrów od Dukli znajduje się pustelnia i kościółek drewniany, wystawiony pod wezwaniem św. Jana z Dukli na miejscu, gdzie miał on samotnie prowadzić bogobojne życie.
    Nie znamy przyczyn, dla których Jan opuścił pustelnię i wstąpił do franciszkanów konwentualnych, zapewne w pobliskim Krośnie, w latach 1434-1440. Po nowicjacie i złożeniu profesji zakonnej odbył studia kanoniczne i został wyświęcony na kapłana. Musiały to być studia solidne, skoro Jan został od razu powołany na urząd kaznodziei. Urząd ten bowiem powierzano w klasztorach franciszkańskich kapłanom wyjątkowo uzdolnionym i wewnętrznie uformowanym. Tego wymagał w regule św. Franciszek, założyciel zakonu.
    Jan przez szereg lat piastował także obowiązki gwardiana, czyli przełożonego klasztoru: w Krośnie i we Lwowie. Wreszcie powierzono mu urząd kustosza kustodii, czyli całego okręgu lwowskiego. Po złożeniu tego urzędu ponownie zlecono mu urząd kaznodziei we Lwowie.
    W latach 1453-1454, na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka i biskupa krakowskiego, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, przebywał w Polsce św. Jan Kapistran, reformator franciszkańskiego życia zakonnego. Założył klasztory obserwantów, czyli franciszkanów reguły obostrzonej, w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). W roku 1461 obserwanci założyli również konwent we Lwowie. Od krakowskiego klasztoru pw. św. Bernardyna zaczęto powszechnie nazywać polskich obserwantów bernardynami.
    Jan z Dukli obserwował życie bernardynów i umacniał się ich gorliwością. Postanowił do nich wstąpić. Do roku 1517 franciszkanie konwentualni i obserwanci mieli wspólnego przełożonego generalnego. Jednak przejście z jednego zakonu do drugiego poczytywano zawsze za rodzaj dezercji. Istniały ponadto przepisy w zakonie obserwantów, utrudniające przyjęcie zakonników konwentualnych w obawie o zaniżenie karności i ducha zakonnego. Ojciec Jan musiał więc być dobrze znany, skoro przyjęto go bez wahania. Nadarzyła się zresztą ku temu okazja. Z Czech przybył prowincjał franciszkanów konwentualnych, któremu podlegał Jan. Poprosił prowincjała, by zezwolił mu wstąpić do obserwantów. Według relacji miejscowej tradycji prowincjał, sądząc, że Jan chce odwiedzić kogoś w konwencie obserwantów, chętnie się zgodził. Kiedy zaś spostrzegł swoją pomyłkę, nie mógł już zmusić o. Jana do powrotu. Było to prawdopodobnie w roku 1463.
    Chociaż o. Jan był wtedy już starszy, przeżył u obserwantów jeszcze 21 lat. Krótki czas przebywał w Poznaniu, by następnie powrócić do ukochanego Lwowa i tam spędzić resztę życia. Tu powierzono mu funkcję kaznodziei i spowiednika. Pod koniec życia miał utracić wzrok. Jako dorobek wielu lat pracy kaznodziejskiej zostawił zbiór kazań, które jednak zaginęły. Rozmiłowany w modlitwie, poświęcał na nią długie godziny. Dla dokładnego zapoznania się z konstytucjami nowego zakonu wczytywał się w nie pilnie, a gdy utracił wzrok, prosił, by odczytywał mu je kleryk, bo chciał się ich wyuczyć na pamięć. Do ślepoty dołączyła się ponadto choroba bezwładu nóg.
    Jan oddał Bogu ducha w konwencie lwowskim 29 września 1484 roku. Pochowano go w kościele klasztornym, w chórze zakonnym, za wielkim ołtarzem. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że zaraz po jego śmierci wierni zaczęli gromadzić się w pobliżu jego grobu i modlić się do niego o łaski. W roku 1487 obserwanci wystarali się u papieża, Innocentego VIII, o zezwolenie na “podniesienie ciała”, co równało się pozwoleniu na oddawanie mu czci publicznej. Zezwolenie przywiózł ze sobą z Rzymu komisarz generała zakonu, o. Ludwik de la Torre, ale sam akt przeniesienia odbył się dopiero w roku 1521. Nowy grób umieszczono nad posadzką w prezbiterium po prawej stronie. W roku 1608 z racji budowy nowego kościoła wystawiono marmurowy sarkofag, przeniesiony w roku 1740 za wielki ołtarz.
    Do roku 1946 trumienka z relikwiami Jana znajdowała się we Lwowie, w latach 1946-1974 w kościele bernardynów w Rzeszowie, obecnie zaś jest w Dukli.
    Liczne łaski, otrzymywane za pośrednictwem sługi Bożego, ściągały do jego grobu nie tylko katolików, ale także prawosławnych i Ormian. Mnożyły się także wota dziękczynne. Kiedy w roku 1648 Lwów został ocalony w czasie oblężenia przez Bohdana Chmielnickiego, przypisywano to wstawiennictwu Jana z Dukli, gdyż gorąco modlono się do niego. Proces kanoniczny rozpoczął się w roku 1615. Prośbę o beatyfikację przesłał do Rzymu król Zygmunt III Waza i biskupi polscy, jak też wielu senatorów. Proces, wiele razy przerywany, został wreszcie ukończony szczęśliwie w roku 1731. Na podstawie nieprzerwanego kultu, jakim sługa Boży się cieszył, papież Klemens XII w roku 1733 ogłosił ojca Jana błogosławionym, wyznaczając na dzień jego święta 19 lipca. Termin ten, kilka razy przenoszony, reforma kalendarza liturgicznego w Polsce w roku 1974 ustaliła na 3 października. Po kanonizacji jednak przesunięto go na dzień 8 lipca.
    W roku 1739 na prośbę króla Augusta III Sasa, biskupów i kapituł katedralnych oraz magistratu lwowskiego papież Klemens XII ogłosił bł. Jana z Dukli patronem Korony oraz Litwy. Papież Benedykt XIV nadał odpust zupełny na doroczną uroczystość bł. Jana dla kościołów obserwantów w Polsce (1742). Już w roku 1754 król August III Sas wniósł prośbę do Rzymu o kanonizację bł. Jana z Dukli. Prośbę ponowił król Stanisław August Poniatowski w roku 1764, uczynił to również sejm polski. Niewola jednak przerwała zabiegi. Dopiero w roku 1957 Episkopat Polski wystąpił do Stolicy Świętej z ponowną prośbą. Kanonizacji dokonał w Krośnie papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w dniu 10 czerwca 1997 r.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie zakonnika, czasami jako niewidomy. Jego atrybutem są promienie światła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Janie z Dukli - módl się za naszą Ojczyzną!

    fot. via Wikipedia, CC 0 / pixabay – statistuta

    ***

    Św. Janie z Dukli – módl się za naszą Ojczyzną!

    Urodził się w Dukli (archidiecezja przemyska) w rodzinie mieszczańskiej około 1414 r. Uczył się w rodzinnym mieście, jak też później w Krakowie. Jako młodzieniec przez pewien czas przebywał na pustelni w pobliskich Dukli lasach pod górą Cergową. Przez modlitwę i samotność zapewne chciał wyrobić sobie właściwe spojrzenie na sprawy otaczającego go świata oraz być bardziej blisko Boga. Po opuszczeniu pustelni (1433-1440) postanowił zostać kapłanem zakonnym i wstąpił do franciszkanów konwentualnych (noszą czarne habity, jak obecnie w Niepokalanowie). Po odbyciu nowicjatu i złożeniu profesji zakonnej, nasz Patron odbył wymagane prawem studia i otrzymał święcenia kapłańskie.

    Z pewnością św. Jan należał do zdolnych studentów, skoro od razu po święceniach powierzono mu urząd kaznodziei. Warto wiedzieć, że dawniej, nie tak jak dzisiaj, nie wszyscy nowo wyświęceni mogli głosić kazania. Zdarzało się, że byli księża wyświęcani do sprawowania jedynie Mszy Świętej (ad solam Missam). W klasztorach franciszkańskich, zgodnie z poleceniem założyciela św. Franciszka z Asyżu, kaznodziejami mogli być tylko wybitnie zdolni i urobieni wewnętrznie kapłani. Oprócz głoszenia słowa Bożego św. Jan przez wiele lat pełnił funkcję gwardiana, czyli przełożonego klasztoru w pobliskim Dukli Krośnie oraz we Lwowie. Także powierzono mu urząd kustosza kustodii, tzn. przełożonego franciszkańskiego okręgu lwowskiego. Po zakończeniu tego ostatniego ważnego urzędu, św. Jan znów był kaznodzieją we Lwowie.

    Franciszkanie w wieku XV przeżywali pewien kryzys, gdy chodzi o zachowanie pierwotnej reguły zakonnej. Z tego powodu doszło do reformy części zakonu św. Franciszka z Asyżu. Na czele tego ruchu zmierzającego do obostrzenia reguły zakonnej stał św. Bernardyn ze Sieny (+1444) i jego duchowy uczeń św. Jan Kapistran (+1456). Zreformowani przez św. Bernardyna zakonnicy nazywani byli obserwantami (obostrzona reguła), a w Polsce bernardynami od krakowskiego klasztoru pod wezwaniem św. Bernardyna. Św. Jan Kapistran przebywał na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka przez osiem miesięcy w Polsce, głosząc w Krakowie i we Wrocławiu płomienne kazania, wskutek których wielu świeckich i duchownych nawracało się do bardziej gorliwego sposobu życia. Św. Jan Kapistran założył w Krakowie i w Warszawie (1453-1454) klasztory bernardyńskie. Wkrótce taki klasztor powstał również i we Lwowie. Św. Jan obserwował gorliwe życie bernardynów doszedł do przekonania, że powinien być w ich gronie. Uczynił tak w roku 1463, mając blisko 60 lat. U bernardynów przebywał 21 lat, przez krótki okres w Poznaniu, a następnie aż do śmierci we Lwowie. Przełożeni znów polecili św. Janowi pełnić funkcję kaznodziei i spowiednika. Wówczas zasłynął jako wybitny mówca (głosił także kazania po niemiecku do Niemców, mieszkańców Lwowa) i spowiednik. Nawet po utracie wzroku oraz cierpiąc na niedowład nóg z wielką gorliwością spełniał posługę kapłańską, szczególnie z wielką miłością traktował penitentów w konfesjonale. Św. Jan pragnął być gorliwym zakonnikiem, starał się na pamięć przyswoić regułę swojego zakonu, po utracie wzroku prosił kleryka, aby czytał mu poszczególne jej punkty w celu lepszego ich zapamiętania. Święty długie godziny spędzał na modlitwie. Pełen zasług, w opinii świętości odszedł do Pana we Lwowie 29 IX 1484 r. Przy grobie św. Jana modlili się nie tylko katolicy, ale także prawosławni i Ormianie, otrzymując liczne łaski. Wstawiennictwu św. Jana przypisuje się cudowne ocalenie Lwowa w roku 1648 podczas oblężenia przez wojska Bohdana Chmielnickiego.

    Papież Klemens XII ogłosił Jana z Dukli błogosławionym w roku 1733, a Jan Paweł II kanonizował błogosławionego w Dukli 10 VI 1997 r. Relikwie św. Jana przebywają w Dukli w Kościele Ojców Bernardynów. Wspomniany papież Klemens XII na prośbę króla, biskupów i kapituł katedralnych ogłosił w roku 1739 bł. Jana patronem Korony i Litwy. Św. Jan jest patronem Archidiecezji Przemyskiej, Lwowa, rycerstwa polskiego, jego postać widnieje w herbie Dukli. W ikonografii przedstawia się św. Jana jako niewidomego, w habicie franciszkańskim, padają na niego promienie światła.

    Liturgiczny obchód ku czci św. Jana z Dukli przypada na dzień 8 lipca i ma rangę wspomnienia obowiązkowego. W kolekcie mszalnej wspomina się, że Bóg obdarzył św. Jana cnotami: pokory i cierpliwości, o co też Pana prosimy. Modlitwa nad darami zawiera prośbę, abyśmy nie mieli ducha wyniosłości, ale zostali wywyższeni w wiecznej chwale dzięki wstawiennictwu naszego Patrona, człowieka pokornego i cierpliwego dzięki ofierze mszalnej. Po Komunii zanosimy do Boga błaganie, abyśmy za przykładem św. Jana z Dukli zawsze przede wszystkim szukali Boga i wobec świata nosili w sobie obraz zmartwychwstałego Chrystusa.

    Szczególnie w dzień 8 lipca polecajmy św. Janowi z Dukli sprawy naszej Ojczyzny.

    ks. Stanisław Hołodok/opoka.org.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 lipca

    Błogosławieni męczennicy
    Józef i Wiktoria Ulmowie
    oraz siedmioro ich dzieci

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Benedykt XI, papież
      •  Święci męczennicy Grzegorz Grassi, biskup, Herminia, dziewica, i Towarzysze
      •  Błogosławiona Maria Romero Meneses, zakonnica
      •  Błogosławiony Piotr To Rot, męczennik
      •  Święty Firmin z Amiens, biskup i męczennik
    ***
    Błogosławiony Józef Ulma

    Józef Ulma urodził się 2 marca 1900 r. w wielodzietnej, rolniczej rodzinie w Markowej (arch. przemyska). Ukończył czteroklasową szkołę powszechną w rodzinnej miejscowości. Już w młodości był zaangażowany w działalność społeczną. W wieku 17 lat został członkiem Związku Mszalnego Diecezji Przemyskiej, którego jednym z celów było zbieranie funduszy na budowę i konserwację kościołów. Uczestniczył także w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży oraz Związku Młodzieży Wiejskiej RP “Wici”, w którym był bibliotekarzem i fotografem.
    W latach 1921-1922 odbywał służbę wojskową. W latach 1929-1930 kształcił się w Państwowej Szkole Rolniczej w Pilźnie. Po jej ukończeniu z wynikiem bardzo dobrym stał się propagatorem upraw warzyw i owoców, prowadząc szkółkę drzew owocowych, hodując pszczoły oraz jedwabniki. Jako pierwszy w Markowej wprowadził w swoim domu elektryczność, podłączając żarówkę do małego, ręcznie zbudowanego wiatraka.
    Jedną z jego pasji było robienie zdjęć. Własnoręcznie wykonał aparat, który służył mu do fotografowania. Dzięki temu zachowały się zdjęcia z wielu wydarzeń w rodzinnej miejscowości oraz zdjęcia rodzinne.

    Błogosławiona Wiktoria Ulma

    7 lipca 1935 roku ożenił się z pochodzącą z tej samej miejscowości Wiktorią Niemczak. W wieku 6 lat Wiktoria straciła matkę. Uczęszczała do szkoły powszechnej w rodzinnej miejscowości, a następnie na kursy Uniwersytetu Ludowego w pobliskiej Gaci. Była członkiem Amatorskiego Zespołu Teatralnego w Markowej – grała m.in. rolę Matki Bożej w jasełkach.Od czasu ślubu Józef i Wiktoria wspólnie prowadzili kilkuhektarowe gospodarstwo rolne. Wiktoria zajmowała się domem i dziećmi, udzielała się także w amatorskim teatrze wiejskim.

    Błogosławiona rodzina Ulmów

    W kolejnych latach rodzinie Ulmów urodziło się sześcioro dzieci: Stanisława (ur. 18 lipca 1936 r.), Barbara (ur. 6 października 1937 r.), Władysław (ur. 5 grudnia 1938 r.), Franciszek (ur. 3 kwietnia 1940 r.), Antoni (ur. 6 czerwca 1941 r.) i Maria (ur. 16 września 1942 r.). Małżonkowie pogłębiali swoją wiarę poprzez rodzinną modlitwę i udział w życiu parafii w Markowej, należeli m.in. do Bractwa Żywego Różańca.Po wybuchu II wojny światowej Józef został zmobilizowany i brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. Podczas okupacji niemieckiej zaangażował się w pomoc Żydom. Prawdopodobnie w drugiej połowie 1942 przyjął pod swój dach ośmioro żydowskich uciekinierów z rodzin Goldmanów/”Szallów”, Grünfeldów i Didnerów. Pomógł także jeszcze innej żydowskiej rodzinie wybudować ziemiankę w pobliskim lesie, a następnie zaopatrywał jej mieszkańców w żywność.
    Po pewnym czasie ziemianka została odkryta przez Niemców, a czworo ukrywających się w niej Żydów (trzy kobiety i dziecko) zostało zamordowanych. Fakt udzielania przez Ulmę pomocy uciekinierom nie wyszedł wtedy na jaw. Pozostałych ośmioro Żydów ukrywało się w gospodarstwie Ulmów do wiosny 1944 r.
    To wtedy Ulmowie zostali zadenuncjowani przez współpracującego z niemieckimi okupantami tzw. granatowego policjanta Włodzimierza Lesia, który wcześniej zagarnął majątek rodziny Szallów i zamierzał pozbyć się jego prawowitych właścicieli. 24 marca 1944 r. niemieccy żandarmi z posterunku w Łańcucie rozstrzelali Józefa Ulmę, a także jego żonę, będącą w zaawansowanej ciąży, oraz szóstkę ich dzieci (8-letnią Stanisławę, 6-letnią Barbarę, 5-letniego Władysława, 4-letniego Franciszka, 3-letniego Antoniego i półtoraroczną Marię). Razem z Ulmami zginęli również wszyscy ukrywani Żydzi.
    Ciała zamordowanych zostały pierwotnie zakopane przed domem, w następnym tygodniu wydobyto je i złożono do czterech trumien. Pogrzeb odbył się dopiero 11 stycznia 1945 r. w parafii w Markowej, po czym wszyscy zostali pochowani na cmentarzu parafialnym.Z inicjatywy proboszcza parafii św. Doroty w Markowej podjęto działania zmierzające do wyniesienia rodziny Ulmów na ołtarze. 17 września 2003 r. biskup pelpliński Jan Bernard Szlaga rozpoczął proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym całej grupy męczenników II wojny światowej. Proces na szczeblu diecezjalnym zakończył się w maju 2011 r. Ze względu na wzrastającą opinię o męczeństwie rodziny Ulmów metropolita przemyski, abp Adam Szal, zwrócił się w 2017 r. do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o wyłączenie tego procesu z procesu grupy męczenników II wojny światowej. W lutym 2017 r. w archidiecezji przemyskiej otwarto nowy proces beatyfikacyjny Sług Bożych – Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci jako męczenników z powodu nienawiści do wiary. W lipcu 2020 r. ukończono prace nad liczącym 500 stron dokumentem tzw. Positio o męczeństwie rodziny Ulmów.
    W grudniu 2022 r. odbyła się sesja biskupów i kardynałów Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, która pozytywnie zaopiniowała propozycję wyniesienia ich na ołtarze jako męczenników, a papież Franciszek kilka dni później promulgował dekret o ich męczeństwie, otwierając drogę do beatyfikacji. Dekretem objęto także nienarodzone dziecko Józefa i Wiktorii, która w chwili śmierci była w siódmym miesiącu ciąży. W 2023 r. dokonano ekshumacji szczątków rodziny Ulmów, a następnie po beatyfikacji złożono do sarkofagu w bocznym ołtarzu poświęconym Matce Bożej w lewej nawie kościoła św. Doroty w Markowej.

    Błogosławiona rodzina Ulmów

    Msza beatyfikacyjna Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci została odprawiona w Markowej 10 września 2023 r. Nabożeństwu przewodniczył przedstawiciel papieża Franciszka, prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, kard. Marcello Semeraro. W Eucharystii wzięło udział wielu przedstawicieli episkopatu, a także m.in. Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich.
    Liturgiczne wspomnienie błogosławionej rodziny Ulmów przypada 7 lipca, w rocznicę zawarcia małżeństwa przez Józefa i Wiktorię.13 września 1995 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował pośmiertnie Józefa i Wiktorię Ulmów tytułem “Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”. W 2010 r. prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył ich pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2016 r. w Markowej otwarto muzeum ich imienia, poświęcone wszystkim Polakom ratującym Żydów w czasie Zagłady. Od 2018 r. w rocznicę wydarzeń w Markowej – 24 marca – decyzją Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Męczeństwo rodziny Ulmów: niebagatelny precedens i przełom w rozumieniu świętości

    Rodzina Ulmów z Markowej zostanie beatyfikowana

    fot. Marek Bazak | East News

    Kandydatami na ołtarze są nie tylko sami państwo Ulmowie, ale także ich dzieci – włącznie z tym jeszcze nienarodzonym. W przypadku najmłodszego nie mówimy już o nadziei zbawienia, ale o pewności.

    Dekret o męczeństwie Ulmów

    17 grudnia 2022 roku podczas zwyczajowej audiencji dla prefekta Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, kardynała Marcello Semararo, papież Franciszek zatwierdził dekret o męczeństwie rodziny Ulmów z Markowej. Dokładnie ujmując: o męczeństwie [zadanym] z nienawiści do wiary.

    Na oficjalnej stronie Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych najpierw czytamy hasłową notatkę wstępną:

    Czcigodni Słudzy Boży Józef i Wiktoria Ulmowie oraz ich siedmioro dzieci († 24 marca 1944). Świeccy małżonkowie z siedmiorgiem dzieci zamordowani z nienawiści do wiary 24 marca 1944 r., którzy mimo świadomości ryzyka i trudności finansowych przez półtora roku ukrywali w domu rodzinę żydowską. Odkryci, wszyscy zostali zamordowani, łącznie z dzieckiem w łonie Wiktorii.

    Kandydatami na ołtarze są więc nie tylko sami państwo Ulmowie, ale także ich dzieci – włącznie z tym jeszcze nienarodzonym. Wszyscy razem zostaną beatyfikowani jako męczennicy – w sumie dziewięć osób, dziewięcioro błogosławionych.

    Oficjalna notatka na stronie Dykasterii zawiera trzypunktowe wyliczenie, zaczynające się od prostego stwierdzenia „Męczennikami są”. Po dwukropku w pierwszym punkcie wymieniony jest Józef, a następnie podano jego krótki biogram. W punkcie drugim Wiktoria, również z krótkim biogramem. Punkt trzeci brzmi:

    Sześcioro dzieci to: Stanisława, urodzona 18 lipca 1936 r.; Barbara, urodzona 6 października 1937 r.; Władysław, urodzony 5 grudnia 1938 r.; Franciszek, urodzony 3 kwietnia 1940 r.; Antoni, urodzony 6 czerwca 1941 r.; Maria, urodzona 16 września 1942 r. Do tych sześciorga dzieci należy dodać siódme dziecko, które było jeszcze w łonie matki w dniu, kiedy została ona zamordowana, a które powinno było się urodzić wkrótce potem.

    W dalszej części tekstu stwierdza się, że materialne męczeństwo jest wystarczająco udowodnione. Jest nim historyczny fakt zamordowania rodziny Ulmów przez hitlerowskich policjantów 24 marca 1944 roku, zaraz po ukrywanych przez nich Żydach – solidnie udokumentowany zeznaniami i relacjami świadków zarówno co do zaistnienia, przebiegu, jak i przyczyn.

    Rodzina Ulmów – zamordowana za pomoc Żydom – na zdjęciach

    ***

    Z nienawiści do wiary

    Najdłuższy akapit poświęcony jest formalnemu ujęciu męczeństwa ex parte persecutoris, czyli od strony prześladowców. Jego zasadniczą treścią jest uzasadnienie, dlaczego śmierć Ulmów uznaje się za męczeństwo zadane im z nienawiści do wiary. Z imienia i nazwiska wymienieni zostali komendant Eilert Dieken, dowodzący egzekucją Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów, oraz biorący w niej udział żandarm Joseph Kokott. Podkreślone zostało, że obydwoma kierowała antysemicka nienawiść i niechęć do chrześcijaństwa.

    Dieken formalnie wyrzekł się swojej wiary (był ewangelikiem), choć nie było to wymagane przy wstępowaniu do żandarmerii. Kokott, choć nie należał do SS, nosił na czapce „trupią czaszkę” – symbol wyróżniający członków hitlerowskich formacji związanych z satanizmem i ezoteryzmem. Dieken osobiście wybrał grupę do przeprowadzenia egzekucji, upewniając się, że znajdzie się w niej także Kokott.

    Mordercy wiedzieli o katolickiej aktywności Józefa i Wiktorii Ulmów oraz o niezwiązanej z interesem ekonomicznym ewangelicznej motywacji ich gościnności wobec ukrywanych Żydów. Najpierw stracono ukrywaną przez Ulmów ośmioosobową rodzinę żydowską, potem Józefa i Wiktorię, a tym samym także nienarodzone dziecko w jej łonie (wedle zeznań świadków, którzy kilka dni po egzekucji odważyli się ekshumować ciała i pochować je w trumnach, niewykluczone, że w chwili egzekucji Wiktoria zaczęła rodzić).

    Kilka minut po rodzicach rozstrzelano szóstkę ich dzieci. Kokott osobiście zabił troje lub czworo z nich, a na prośbę świadków egzekucji, by pozwolić na oddzielny pochówek katolickiej rodziny na cmentarzu, zareagował krzykiem, groźbami śmierci i strzałami w powietrze. Następnie oprawcy „uczcili” masakrę śmiechem i piciem wódki, „jak w makabrycznym rytuale”.

    Ewangeliczna motywacja rodziców i udział dzieci w ich czynnej wierze

    Przedostatni akapit notatki poświęcony jest formalnemu ujęciu męczeństwa ex parte victimarum, czyli od strony ofiar. Czytamy, co następuje:

    Ulmowie uczęszczali do parafii. Decyzja o pomocy Żydom została rozważona w świetle przykazania miłości i przykładu dobrego Samarytanina, jak wynika z podkreśleń poczynionych w ich Biblii. Dzieci były ochrzczone i włączone w czynną wiarę swoich rodziców. Dla nienarodzonego dziecka był to chrzest krwi.

    Zakończenie tekstu stwierdza, że „sława męczeństwa pozostała niezmienna w czasie, pomimo skomplikowanych wydarzeń historycznych Polski i dotrwała do dziś, połączona z pewną fama signorum [dosł. sława znaków – chodzi o opinię o łaskach doznanych przez konkretne osoby za wstawiennictwem kandydatów na ołtarze].

    Znaczenie beatyfikacji Ulmów

    Niechybna już najpewniej – z racji zatwierdzenia przez papieża dekretu o męczeństwie – beatyfikacja wszystkich dziewięciorga członków rodziny Ulmów ma wielkie znaczenie teologiczno-pastoralne, wykraczające daleko poza samą cześć wobec męczenników z Markowej.  Zdecydowanie warto poświęcić mu uwagę.

    Przede wszystkim chodzi o to, że beatyfikowana zostanie cała rodzina. Kilka lat temu – dokładnie 11 lipca 2017 r. – papież Franciszek wydał list apostolski pod zaczerpniętym z Janowej Ewangelii tytułem Maiorem hac dilectionem, czyli Nikt nie ma większej miłości („od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” – J 15,13). List w formie motu proprio [dosł. “z własnej motywacji”; “z własnego poruszenia”], to powstały z własnej inicjatywy papieża list o charakterze dekretu, ustanawiający prawa niezależne od okoliczności zewnętrznych i/lub przywileje oraz dyspensy ważne niezależnie od ich ewentualnej sprzeczności z innymi prawami i przywilejami.

    W liście tym papież stwierdza, że „heroiczne ofiarowanie życia, podpowiedziane i podtrzymywane przez miłość, wyraża prawdziwe, pełne i wzorcowe naśladowanie Chrystusa i dlatego godne jest tego uznania, jakie wspólnota wierzących zwykle rezerwuje dla tych, którzy dobrowolnie przyjęli męczeństwo krwi i w stopniu heroicznym praktykowali cnoty chrześcijańskie”, a wreszcie wprost postanawia, iż „ofiarowanie życia jest nowym powodem do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego, odrębnym od przypadków dotyczących męczeństwa i heroiczności cnót”.

    List Maiorem hac dilectionem wymienia cztery warunki, by oddanie życia za bliźniego mogło zostać potraktowane jako powód beatyfikacji. Po pierwsze, dobrowolna i szczera decyzja oddania życia za drugiego musi wiązać się z heroiczną zgodą na pewną i mającą niebawem nastąpić śmierć, i oczywiście musi zachodzić bezpośredni związek między ofiarowaniem życia, a nagłą śmiercią jako konsekwencją tegoż ofiarowania.

    Po drugie, kandydatem na ołtarze z tego powodu może zostać człowiek, który jeszcze przed ofiarowaniem życia, a potem aż do śmierci praktykował – przynajmniej w stopniu zwyczajnym – cnoty chrześcijańskie. Po trzecie, ofiarującemu życie po poniesieniu śmierci musi towarzyszyć opinia świętości i wspomniana już fama signorum, czyli przekonanie o znakach/cudach, które nastąpiły za jego przyczyną. Po czwarte, do beatyfikacji wymaga się stwierdzenia udowodnionego cudu, który nastąpił po śmieci przyszłego błogosławionego za jego wstawiennictwem.

    Można by pomyśleć o beatyfikacji małżeństwa Ulmów właśnie na drodze otworzonej przez list Maiorem hac dilectionem, podkreślając przy okazji, że za swoją heroiczną decyzję zapłacili oni nie tylko własnym życiem, lecz także życiem swych dzieci. Tymczasem wyniesieni na ołtarze zostaną nie tylko rodzice, którzy podjęli decyzję o udzieleniu schronienia prześladowanym bliźnim narodowości żydowskiej, ale także ich dzieci. A pośród nich te, które nie mogły zdawać sobie w ogóle sprawy z tego, w czym uczestniczą i co się dzieje.

    O ile bowiem Stasia (7 lat i 8 miesięcy), Basia (6 lat i 5 miesięcy), Władzio (5 lat i 3 miesiące), no i może Franio (4 lata bez miesiąca) mogli coś tam już wiedzieć i rozumieć – jeśli rodzice (co dość prawdopodobne) nie trzymali przed nimi faktu udzielenia schronienia Żydom w jak najściślejszej tajemnicy – o tyle Antoś (2 lata i 9 miesięcy) oraz Marysia (półtora roku) wiedzieć, a tym bardziej rozumieć nie mieli prawa nic a nic.

    Rodzina Ulmów. Bohaterowie z Markowej

    ***

    Uświęcenie poprzez naturalne więzi

    Zarówno postulujący wszczęcie i przeprowadzenie procesu beatyfikacyjnego, jak i odpowiedzialna za to kongregacja, a wreszcie sam Ojciec Święty, który finalnie zatwierdził wspomniany na początku dekret, uznali śmierć całej rodziny za męczeństwo zadane im z nienawiści do wiary. Ma to ogromne znaczenie z punktu widzenia teologii pastoralnej. Oznacza bowiem, że również najmłodszych z Ulmów – wraz z nienarodzonym jeszcze dzieckiem – Kościół uważa za męczenników, którzy ponieśli śmierć za wiarę i heroiczne pójście za Chrystusem drogą wytyczoną przez Jego przykład i Ewangelię.

    Z tego zaś wynika, że beatyfikacja całej rodziny męczenników z Markowej jest także wielkim „teologicznym dowartościowaniem” rodziny, nie tylko jako miejsca przekazu wiary, ale także i przede wszystkim jako miejsca jej przeżywania we wspólnocie kochających się osób, których losy są ze sobą nierozerwalnie związane.

    Wynosząc na ołtarze całą dziewiątkę razem Kościół ukazuje i bardzo jasno wyraża swoją wiarę w to, że poprzez naturalne więzi rodzinne łączące Ulmów nastąpiło uświęcenie wszystkich jej członków bez wyjątku – niezależnie od ich możliwości percepcyjnych, stopnia świadomości religijnej i zdolności do dokonywania świadomych wyborów w imię Ewangelii. Dzieci Ulmów – aż po te najmłodsze – zdaniem Kościoła, który wynosi je do chwały błogosławionych wraz z rodzicami, „uczestniczyły w czynnej wierze swoich rodziców”. To niebagatelny precedens, który wiele mówi o obecnym rozumieniu znaczenia więzi rodzinnych w życiu duchowym i drodze uświęcenia człowieka.

    W dzieciach Józefa i Wiktorii Ulmów Kościół uznaje więc bardzo mocno prymat rozumienia świętości jako działania łaski Bożej w człowieku – aż po sytuacje, w których tenże człowiek pozostaje całkowicie nieświadomy i „bierny” religijnie. Mówimy więc o świętości rozumianej jako otwarcie na działanie łaski, która przychodzić może do człowieka poprzez naturalne więzi łączące go z innymi, bez świadomości jej duchowego, czy religijnego charakteru. O współpracy z łaską na miarę możliwości człowieka w danym momencie jego życia.

    Pewność zbawienia dzieci ochrzczonych

    Beatyfikacja najmłodszych urodzonych Ulmów jest też ważnym znakiem przypominającym o ważkich skutkach chrztu. Potwierdza i przypomina, że Kościół ma niewzruszoną pewność wiary co do zbawienia dzieci ochrzczonych, zmarłych przed osiągnięciem świadomości i władzy woli, uzdalniających do popełnienia grzechu osobistego.

    Nienarodzone, nieochrzczone, a święte

    Ponadto przypadek najmłodszego, jeszcze nienarodzonego dziecka, które już niebawem na równi z rodzicami i ochrzczonym rodzeństwem odbierać będzie cześć należną błogosławionym, stanowi istotną przesłankę na drodze refleksji Kościoła o losie dzieci zmarłych przed chrztem.

    Oto niebawem w przypadku jednego z takich dzieci Kościół w akcie beatyfikacji wyrazi swoją całkowitą i niezachwianą pewność co do jego świętości, czyli zbawienia. To duży krok naprzód, nawet względem tego poczynionego za pontyfikatu Benedykta XVI, kiedy to w styczniu 2007 r. Międzynarodowa Komisja Teologiczna na jego polecenie opracowała dokument pod tytułem Nadzieja zbawienia dla dzieci, które umierają bez chrztu, w którym zebrano i wyrażono argumenty za tytułową nadzieją.

    W przypadku najmłodszego z Ulmiąt nie mówimy już o nadziei zbawienia, ale o pewności. W tym kontekście mowa jest oczywiście o „chrzcie krwi”, jaki przyjęło ono, ponosząc męczeństwo wraz z matką. Kościół zna jednak także i posługuje się kategorią „chrztu pragnienia”, czyli sytuacji, w której rodzice pragnęli ochrzcić swoje dziecko, lecz z jakichś powodów nie zdołali tego uczynić. Przez uzasadnioną analogię można wyciągać daleko idące wnioski co do losów dzieci zmarłych bez chrztu – właśnie na przykład przed narodzeniem.

    Nie stracić tej beatyfikacji

    Obawiam się, że owemu ważnemu z teologicznego punktu widzenia novum, jakie niesie ze sobą rychła – miejmy nadzieję – beatyfikacja dziewięciorga Ulmów, zagraża z naszej, „kościelnej” strony poważne niebezpieczeństwo „spłycenia” (bardzo świadomie stawiam tu cudzysłów).

    Po pierwsze, obawiam się przeakcentowania bezsprzecznie istotnego i ważnego z wielu powodów wątku, który nazwałbym „patriotycznym” – skądinąd zdrowej dumy z rodaków, którzy „zachowali się jak trzeba”. Akcentowanie tej narodowej dumy nie powinno nam przesłonić uniwersalnego, ewangelicznego wymiaru czynu Ulmów i jego konsekwencji.

    Po drugie, można przypuszczać, że beatyfikacja najmłodszego członka rodziny z Markowej siłą rzeczy będzie wykorzystywana (w zupełnie neutralnym tego słowa znaczeniu) w poważnej i tak bardzo istotnej dyskusji o statusie osobowym i prawach dzieci nienarodzonych – zwłaszcza o niepodważalnym i bezwarunkowym prawie do życia. To jednak nieuchronnie odsunie na dalszy plan równie – śmiem twierdzić – istotny z punktu widzenia wiary przełom w rozumieniu świętości, jaki wydaje się coraz bardziej potrzebny w katechezie Kościoła i świadomości wierzących.

    Niebezpieczeństwo jest tym większe, że oba wyżej wspomniane wątki to kwestie same w sobie istotne i budzące zrozumiałe emocje.

    Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Rodzina Ulmów. Bohaterowie z Markowej

    Muzeum Polaków Ratujących Żydów/Facebook

    ***

    Józef i Wiktoria Ulmowie wraz z siedmiorgiem swoich dzieci zginęli 24 marca 1944 roku.

    Tego właśnie dnia przed świtem do domu Józefa i Wiktorii Ulmów włamali się niemieccy żandarmi. Po chwili rozległo się kilka strzałów. Najpierw zginęło ośmioro ukrywających się u Ulmów ŻydówPotem 44-letni Józef i 32-letnia ciężarna Wiktoria. Jak wspominał jeden z furmanów, świadek tego zdarzenia, „w czasie rozstrzeliwania na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lamenty ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok”.

    Po kilku minutach dowodzący żandarmami por. Eilert Dieken wydał rozkaz: rozstrzelać także dzieci. Zrobił to – jak stwierdził – „żeby gromada nie miała z nimi kłopotu”. Zginęli: Stasia (8 l.), Basia (6 l.), Władzio (5 l.), Franuś (4 l.), Antoś (3 l.) i Marysia (1,5 r.).

    Kilka dni później, pod osłoną nocy, mężczyźni z Markowej odkopali ciała Ulmów i pochowali je w trumnach. Jeden z Polaków wspominał: „Kładąc do trumny zwłoki Wiktorii Ulmy stwierdziłem, że była ona w ciąży. Twierdzenie to opieram na tym, że z jej narządów rodnych było widać główkę i piersi dziecka”. W 1945 r. ciała przeniesiono na cmentarz parafialny.

    Józef i Wiktoria Ulmowie

    Józef Ulma urodził się w 1900 r. w Markowej. Jako nastolatek należał do Związku Mszalnego Diecezji Przemyskiej. Działał także w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży, Związku Młodzieży RP „Wici” i w Powiatowej Sekcji Wychowania Rolniczego w Przeworsku. W 1929 r. zapisał się do Państwowej Szkoły Rolniczej w Pilźnie. To właśnie tam szkolił się w jednej ze swoich pasji – uprawie owoców i warzyw. Prowadził w Markowej szkółkę drzew owocowych, hodował także pszczoły i jedwabniki. Dostał nawet nagrody „za pomysłowe ule i narzędzia pszczelarskie własnej konstrukcji” oraz „wzorową hodowlę jedwabników i wykresy ich życia”.

    Kolejną (i największą) pasją Józefa była fotografia. Prawdopodobnie własnoręcznie złożył aparat, który do dziś można oglądać w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w MarkowejWykonał nim tysiące zdjęć – wiele z nich przetrwało wojnę. Uwielbiał uwieczniać swoją rodzinę. Dzięki niemu możemy dziś patrzeć na fotografie beztroskich maluchów biegających boso po trawie, kąpiącego się synka, na Wiktorię, która pomaga dzieciom w lekcjach albo wyrabia ciasto. Nie brakuje także zdjęć samego Józefa – eleganckiego mężczyzny z wąsem. Na jednym z nich trzyma na kolanach żonę. Widać, że łączy ich głębokie uczucie.

    Pobrali się w 1935 r. Wiktoria Niemczak (ur. 1912) także pochodziła z Markowej. Była bardzo zdolna, grała w teatrze amatorskim, uczestniczyła w kursach Uniwersytetu Ludowego w Gaci. W ciągu 9 lat małżonkowie doczekali się sześciorga dzieci: Stanisławy (ur. 1936), Barbary (ur. 1937), Władysława (ur. 1938), Franciszka (ur. 1940), Antoniego (ur. 1941) i Marii (1942 r.). Wiosną 1944 r. miało urodzić się siódme. W 1939 r., w związku z powiększaniem się rodziny, Ulmowie kupili 5 hektarów ziemi w Wojsławicach k. Sokala. Planowali przeprowadzkę, ale ich zamiary pokrzyżował wybuch II wojny światowej.

    Samarytanie z Markowej

    Oprócz zdjęć po Ulmach zostały także książki, które świadczą o zainteresowaniach Józefa – m.in. Wykorzystanie wiatru w gospodarceDzicy mieszkańcy AustraliiAtlas geograficznyPodręcznik fotografii. Na półce leżała też Biblia. Ktoś (prawdopodobnie Józef lub Wiktoria) podkreślił w niej na czerwono kilka wersetów: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a bliźniego swego jak siebie samego” (Łk 10, 27-28) i: „Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go” (Łk 10, 33-34).

    Ulmowie byli religijni, uczestniczyli w życiu Kościoła. Władysław Ulma wspominał, że jego brat Józef powtarzał nieraz: „czasem trudno jest dobrze przeżyć dzień niż książkę napisać”. Ale czy na pomoc Żydom małżonkowie zdecydowali się właśnie z uwagi na przykazanie miłości – nie wiadomo. Na pewno znali wielu Żydów, bo w Markowej –  wówczas jednej z największych wsi w Polsce – mieszkało ok. 30 żydowskich rodzin. Większość z nich zginęła. Przetrwali tylko ci, którym udało się wcześniej ukryć w domach chłopów.

    Prawdopodobnie w drugiej połowie 1942 r. w domu Ulmów zamieszkało ośmioro Żydów: Szallowie z Łańcuta (handlarz bydłem i jego czterej synowie), a także Gołda Grünfeld oraz Layka Didner z córką. Być może Ulmowie cieszyli się, że zyskają kolejne ręce do pracy (Szallowie pomagali im w garbowaniu skór). Na pewno nie kierowali się zyskiem, ponieważ przy ciele jednej z ukrywających się kobiet znaleziono później kosztowności.

    Nie ma także pewności, jak doszło do dekonspiracji kryjówki. Prawdopodobnie odpowiada za to Włodzimierz Leś, granatowy policjant. Wcześniej pomagał Szallom w Łańcucie. Gdy sytuacja uległa zaostrzeniu, Żydzi schronili się u Ulmów. Zostawili jednak u Lesia sporą część majątku. Policjant nie chciał im go zwrócić, dlatego Żydzi próbowali przejąć w zamian inne z jego dóbr. Prawdopodobnie Leś, tuż przed wydaniem Szallów, odwiedził jeszcze Ulmów pod pretekstem wykonania fotografii do dokumentów. Chciał się upewnić, czy uda mu się zaszkodzić Żydom. Sam zginął niedługo później, rozstrzelany przez członków podziemia niepodległościowego.

    Proces beatyfikacyjny Ulmów

    W 1995 r. Józef i Wiktoria zostali pośmiertnie odznaczeni medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. W 2003 r. znaleźli się w grupie 122 polskich męczenników z okresu II wojny światowej, dla których rozpoczął się proces beatyfikacyjny. Etap diecezjalny tego procesu zakończył się w maju 2011 r. Prowadziła go diecezja pelplińska.

    W marcu 2017 roku Kongregacja do spraw Kanonizacyjnych Stolicy Apostolskiej postanowiła przychylić się do prośby metropolity przemyskiego abp. Adama Szala i wyłączyła rodzinę Ulmów z procesu zbiorowego. Dalsze starania o jej beatyfikację będą prowadzone odrębnie.

    Na etapie diecezjalnym do procesu zdecydowano dołączyć sześcioro dzieci Ulmów, uznając wiarę ich rodziców za czynnik decydujący. Dylematy rodzą się w przypadku dziecka, które nie zdążyło się urodzić. Przepisy dotyczące kanonizacji i beatyfikacji jednoznacznie podają, że kandydat na ołtarze powinien być znany z imienia i nazwiska. O tym, czy najmłodszy potomek Józefa i Wiktorii zostanie uznany za męczennika, zdecyduje watykańska kongregacja. Przypadek wynoszenia na ołtarze całej rodziny jest w Kościele unikatowy.

    Dominika Cicha-Drzyzga/Aleteia.pl

    (na podstawie artykułów dr. Mateusza Szpytmy, m.in. „Samarytanie z Markowej. Słudzy Boży Ulmowie – rodzina, która oddała swoje życie za pomoc Żydom”.)

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 lipca

    Błogosławiona
    Maria Teresa Ledóchowska,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Dominika, dziewica i męczennica
    ***
    Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska

    Maria Teresa urodziła się 29 kwietnia 1863 r. (w czasie powstania styczniowego) w Loosdorf w Austrii, dokąd jej rodzina wyemigrowała po powstaniu listopadowym. 21 grudnia 1873 r. została dopuszczona do pierwszej spowiedzi, a 12 maja 1874 r. do pierwszej Komunii świętej. Sakrament bierzmowania przyjęła w pałacu biskupim 15 lipca 1878 roku. Od najmłodszych lat wykazywała wybitne uzdolnienia literackie, muzyczne i aktorskie. Mając 5 lat napisała mały utwór dla domowników, a jako 9-letnia dziewczynka układała wiersze. Rodzina każdy dzień kończyła wspólnym pacierzem, a w niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej. Matka – niezwykle czuła na niedolę bliźnich, bardzo towarzyska i pogodna – umiała wychować dzieci w karności i sumienności. Ojciec pogłębiał wiedzę dzieci, zapoznając je z historią malarstwa i sztuki, z historią Polski i ojczystą mową.
    W roku 1873 rodzice stracili po raz drugi majątek (pierwszy raz dziadek stracił go za udział w powstaniu listopadowym), na skutek bankructwa instytucji, której akcje wykupili. Ojciec sprzedał więc dobra w Loosdorf i wynajął mieszkanie w St. Polten. Tu dzieci uczęszczały do szkoły Pań Angielskich. Z tej okazji Maria Teresa zapoznała się z dziełem Marii Ward, założycielki tej instytucji. Dokumentem z tych lat jest świadectwo szkolne Marii Teresy Ledóchowskiej, wystawione w 1875 roku, gdy miała lat 12, na którym widnieją same oceny bardzo dobre. Wielkim przeżyciem dla niej była wiadomość o uwięzieniu w Ostrowie Wielkopolskim jej stryja, arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. Posłała do więzienia napisany przez siebie wiersz ku jego czci. W dwa lata potem witała go radośnie w Wiedniu (1875), gdy jako kardynał zatrzymał się tam w drodze do Rzymu. Pierwszą swoją książkę – Mein Polen – jemu właśnie zadedykowała. Było to sprawozdanie z podróży, jaką odbyła po Polsce ze swoim ojcem (1879). Miała wtedy zaledwie 16 lat.
    W 1883 r. Ledóchowscy przenieśli się z Austrii na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej koło Bochni (miejsce urodzenia św. Szymona z Lipnicy), gdzie ojciec wykupił mocno zaniedbany majątek. Powitali ich chlebem i solą burmistrz miasta i ludność w strojach krakowskich. Maria ucieszyła się z powrotu do Polski. Miała wtedy 20 lat. Rychło jednak zaznała, jakie są kłopoty w prowadzeniu gospodarstwa. W porze zimowej chętnie zwiedzała pobliski Kraków i brała udział w towarzyskich zebraniach i zabawach. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dlatego rychło zdobyła sobie wzięcie.
    W zimie 1885 r. zachorowała na ospę i przez wiele tygodni leżała walcząc o życie. Choroba zostawiła ślady na jej twarzy. Organizm był osłabiony, bowiem sześć lat wcześniej Maria Teresa przebyła ciężki tyfus. Ta właśnie choroba uczyniła ją dojrzałą duchowo. Poznała marność tego życia i rozkoszy świata. Zrodziło się w niej postanowienie oddania się na służbę Panu Bogu, jeśli tylko dojdzie do zdrowia. Na ospę zachorował także jej ojciec i zaopatrzony sakramentami zmarł. Pochowany został w Lipnicy. Maria Teresa, sama osłabiona po ciężkiej chorobie, nie była zdolna do prowadzenia majątku. W wyniku starań rodziny, cesarz Franciszek Józef I mianował ją damą dworu wielkich książąt toskańskich – Marii i Ferdynanda IV, którzy po wygnaniu z Włoch rezydowali w zamku cesarskim w Salzburgu. Mimo życia na dworze, Maria Teresa prowadziła życie pełne wewnętrznego skupienia.
    W 1886 r. po raz pierwszy zetknęła się z zakonnicami, które przybyły na dwór arcyksiężnej po datki na misje. Wtedy po raz pierwszy spotkała się z ideą misyjną Kościoła. Jedną z owych sióstr była dawna dama tegoż dworu, hrabina Gelin. Właśnie w tym czasie kardynał Karol Marcial Lavigerie (+ 1892), arcybiskup Algieru, rozwijał ożywioną akcję na rzecz Afryki. Pewnego dnia Maria Teresa dostała do ręki broszurę kardynała, gdzie przeczytała słowa: “Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej”. To było dla niej światłem z nieba. Znalazła cel swojego życia. Postanowiła skończyć z pisaniem dramatów dworskich, a wszystkie swoje siły obrócić dla misji afrykańskiej. W tej sprawie napisała też do stryja, kardynała Ledóchowskiego, który pochwalił jej postanowienie.
    Jej pierwszym krokiem był dramat Zaida Murzynka, wystawiony w teatrze salzburskim i w innych miastach. Ponieważ obowiązki damy dworu zabierały jej zbyt wiele cennego czasu, zwolniła się z nich. Stanęła na czele komitetów antyniewolniczych. Te jednak rychło ją zwolniły, gdyż chciała, aby były to komitety katolickie. Opozycja zaś nalegała, by komitetom nadać charakter międzywyznaniowy. Maria zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek (1890). Zerwała stosunki towarzyskie i oddała się wyłącznie sprawie Afryki. Na własną rękę zaczęła wydawać Echo z Afryki (1890). Nawiązała kontakt korespondencyjny z misjonarzami. Wkrótce korespondencja wzrosła tak dalece, że musiała zaangażować sekretarkę i ekspedientkę. Jednak widząc, że dzieło się rozrasta, w roku 1893 w numerze wrześniowym Echa Afryki rzuciła apel o pomoc. Z pomocą jednego z ojców jezuitów opracowała statut Sodalicji św. Piotra Klawera. 29 kwietnia 1894 r., w swoje 31. urodziny, przedstawiła go na prywatnej audiencji Leonowi XIII do zatwierdzenia. Papież dzieło pochwalił i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Siedzibą sodalicji były początkowo dwa pokoje przy kościele Świętej Trójcy w Salzburgu. Tam też założyła muzeum afrykańskie.

    Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska

    Od roku 1892 Echo z Afryki wychodziło także w języku polskim. Administrację Maria Teresa umieściła przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie zakonnicą była wtedy jej młodsza siostra, Urszula (przyszła założycielka urszulanek szarych Serca Jezusa Konającego, kanonizowana w 2003 r. przez św. Jana Pawła II). W 1894 r. Maria Teresa miała już własną drukarnię. Jako napędową siłę dla maszyn drukarskich wykorzystywała wodę rzeki płynącej w majątku, który zakupiła w Salzburgu. Nową placówkę oddała pod opiekę Maryi Wspomożycielki. Echo z Afryki, a od 1911 roku także Murzynek, zaczęły wychodzić w 12 językach. Tu drukowano nadto broszury misyjne, kalendarze, odezwy itp., a potem katechizmy i książeczki religijne w językach Afryki. W roku 1921 utworzyła akcję Prasy afrykańskiej jako pomoc dla misjonarzy w Afryce. Chodziło o druk książek religijnych w językach tubylczych.
    9 września 1896 r. Maria Teresa złożyła śluby zakonne na ręce kardynała Hellera, biskupa Salzburga. W 1897 r. kardynał zatwierdził konstytucję przez nią ułożoną dla nowego zgromadzenia zakonnego. Dzieło miało trzy stopnie: 1) członkowie zewnętrzni, wspomagający sodalicję; 2) zelatorzy uiszczający ofiary; 3) same zakonnice jako człon wewnętrzny i zasadniczy – prowadzący całe dzieło. W tym samym roku Maria Teresa założyła w Salzburgu drukarnię misyjną. W roku 1899 Święta Kongregacja Rozkrzewiania Wiary, na której czele stał kardynał Ledóchowski, wydała pismo pochwalne, a następnie przyjęła Sodalicję pod swoją bezpośrednią jurysdykcję. 10 czerwca 1904 r. św. Pius X osobnym breve pochwalił dzieło, a w roku 1910 Stolica Apostolska udzieliła mu definitywnej aprobaty.
    W roku 1904 Maria Ledóchowska przeniosła swoją stałą siedzibę do Rzymu. W cztery lata potem udała się osobiście do Polski, aby szerzyć tam ideę misyjną. Na wiadomość o powstaniu Polski niepodległej, Maria Teresa poleciła zatknąć polskie sztandary na domach swego zgromadzenia (1918). W roku 1920 wysłała zapomogę do Polski. Pod koniec jej życia Echo z Afryki miało ok. 100 000 egzemplarzy nakładu. W roku 1901 Maria Teresa założyła przy domu głównym Sodalicji w Rzymie międzynarodowy nowicjat. Także i biura Sodalicji były rozsiane niemal po wszystkich krajach Europy. Przy każdej filii założono muzeum Afryki. Nadto Maria wyjeżdżała do różnych miast z wykładami i odczytami o misjach w Afryce.
    Maria Teresa zmarła 6 lipca 1922 r. w obecności swoich duchowych córek. 10 lipca złożono jej ciało na głównym cmentarzu rzymskim przy bazylice św. Wawrzyńca. Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w roku 1945. Paweł VI w świętym roku jubileuszowym, w niedzielę misyjną 19 października 1975 r., wyniósł ją do chwały ołtarzy. Ciało jej od roku 1934 znajduje się w domu generalnym Sodalicji. W czasie Soboru Watykańskiego II biskupi Afryki licznie nawiedzali grób tej, która całe swoje życie i wszystkie swoje siły poświęciła dla ich ojczystej ziemi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie się sprawom Afryki Maria Teresa zdobyła zaszczytny przydomek Matki Afryki. Jest patronką dzieł misyjnych w Polsce.
    W ikonografii bł. Maria Teresa przedstawiana jest w habicie Sodalicji św. Piotra Klawera, czasami z murzyńskimi dziećmi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 lipca

    Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Maria Zaccaria, prezbiter i zakonnik
      •  Święty Atanazy z góry Athos, opat
    ***
    Święta Maria Goretti
    Maria urodziła się w Corinaldo koło Ankony 16 października 1890 r. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako sześcioletnie dziecko otrzymała sakrament bierzmowania z rąk kardynała Juliusza Boschi (1896), a 29 maja 1902 r. przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Kiedy miała 10 lat, umarł jej ojciec. Marysia pocieszała mamę: “Odwagi, mamusiu! Bóg nas nie opuści!” Pobożne dziewczę brało często różaniec do rąk, modląc się o spokój duszy ojca. Maria pomagała matce i opiekowała się rodzeństwem.
    Dom Gorettich zajmowała także rodzina Serenellich – ojciec z synem. Chłopiec Aleksander Serenelli miał 18 lat, kiedy zapłonął ku Marii przewrotną żądzą. Zaczął ją też coraz mocniej napastować, grożąc jej nawet śmiercią. Dziewczę umiało się zawsze skutecznie uwolnić od napastnika, ratując się ucieczką i omijając go. Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie, by nie pogłębiać przepaści niechęci Serenellich do Gorettich.
    5 lipca 1902 r. rodzina Gorettich i Serenellich była zajęta zbieraniem bobu. Maria została w domu i obserwowała pracowników. Zauważył ją Aleksander. Pod pretekstem, że musi wyjść na chwilę, udał się do domu i siłą wciągnął dziewczę do kuchni, która była przy drzwiach. Usiłował ją zmusić do grzechu. Kiedy zaś Maria stawiła mu gwałtowny opór, rozjuszony wyrostek chwycił nóż i zaczął nim atakować dziewczynę. Szczegóły te podał sam morderca przed sądem. Powracająca z pracy rodzina znalazła Marię już w stanie agonii. Natychmiast odwieziono ją do szpitala, gdzie zaopatrzona świętymi Sakramentami zmarła 6 lipca. Przed śmiercią darowała winę swojemu zabójcy. Lekarze stwierdzili, że miała na ciele 14 ran.
    Zbrodnią poruszona była cała okolica. Dziewczę miało królewski pogrzeb. Wzięło w nim udział wiele tysięcy ludzi, setki kapłanów i biskup. Z balkonów i z okien na białą trumienkę padał deszcz róż i innych kwiatów. Zaczęto ją nazywać “świętą Agnieszką XX wieku”. Dzięki staraniom pasjonistów w 1935 r. rozpoczął się proces kanoniczny Marii Goretti. 27 kwietnia 1947 roku Pius XII zaliczył ją uroczyście w poczet błogosławionych, a 24 czerwca 1950 r. tenże papież zaliczył ją do chwały świętych. Zarówno w beatyfikacji, jak i w kanonizacji własnej córki miała szczęście uczestniczyć matka.
    W uroczystościach brał także udział zabójca – Aleksander Serenelli, który w czasie 27-letniego pobytu w więzieniu przeżył całkowite nawrócenie. Nie miał wątpliwości, że wiarę zawdzięczał wstawiennictwu Marii. Po wyjściu z więzienia przeprosił matkę Marii, wyznał swoją winę przed cała parafią, a po pewnym czasie został tercjarzem franciszkańskim. Do końca życia pracował jako ogrodnik u kapucynów w Macerata, gdzie zmarł w 1970 r. Duchową przemianę zabójcy opisał Jean du Parc w książce, która w Polsce została wydana pod tytułem “Niebo nad moczarami”.
    Św. Maria Goretti jest patronką młodzieży, dziewcząt, dziewic i bielanek. Jej relikwie spoczywają w kościele Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. Jej grób nawiedził św. Jan Paweł II w pierwszym roku swojego pontyfikatu (1 września 1979 r.). W stulecie śmierci Marii Goretti ten sam papież skierował do biskupa diecezji Albano, Agostino Valliniego, specjalny list.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 lipca

    Błogosławiony
    Piotr Jerzy Frassati, świecki dominikanin

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta Portugalska, królowa
      •  Błogosławiona Maria od Ukrzyżowanego (Curcio), zakonnica
    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati

    Piotr Jerzy przyszedł na świat 6 kwietnia 1901 roku w Turynie. Wychowywał się w zamożnym domu razem z młodszą o półtora roku siostrą Lucianą (która jeszcze za życia brata wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, Jana Gawrońskiego). Jego ojciec, Alfredo Frassati, był założycielem i właścicielem dziennika La Stampa, senatorem, przez pewien czas także ambasadorem Włoch w Niemczech. Matka, Adelaide Ametis Frassati, była malarką. Swoje wychowanie religijne Piotr Jerzy zawdzięczał przede wszystkim wychowawcom, nauczycielom i spowiednikom, ponieważ rodzice byli raczej obojętni wobec wiary. Tymczasem dla niego wiara bardzo szybko stała się wartością podstawową. Czasami wywoływało to bolesne nieporozumienia rodzinne, które starał się znosić – tak jak wszelkie życiowe niepowodzenia – pogodnie.
    Już jako uczeń Piotr Jerzy należał do wielu szkolnych stowarzyszeń religijnych, m.in. do Sodalicji Mariańskiej, do Koła Różańcowego, Apostolstwa Modlitwy, Stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i przyjmował Komunię świętą.
    W 1919 roku rozpoczął studia na wydziale inżynierii górniczej na politechnice w Turynie. 28 maja 1922 r. – myśląc o apostolstwie wśród górników – został tercjarzem Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Girolamo (czyli Hieronim – na cześć Savonaroli). Uczestniczył również z entuzjazmem w działalności różnych ruchów katolickich. Akcja Katolicka była dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i polem dla apostolatu. Miłował Jezusa w braciach, zwłaszcza tych cierpiących, zepchniętych na margines i opuszczonych. Poświęcał się ubogim i potrzebującym. W jego życiu mocna wiara łączyła się w jedno z miłością.
    Był człowiekiem ascezy i modlitwy, w której osiągnął wysoki stopień doskonałości. Jego duchowość kształtowały zwłaszcza Listy św. Pawła Apostoła oraz dzieła św. Augustyna, św. Katarzyny ze Sieny i św. Tomasza z Akwinu, nieustanna – także nocna – adoracja Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo do Matki Bożej i Słowo Boże.
    Warto wiedzieć, że w 1922 r. Piotr Jerzy Frassati odwiedził Polskę. Był w Gdańsku i Katowicach. Jako przyszły inżynier interesował się górnictwem i planował zwiedzić jedną z kopalni na Śląsku. Do zjazdu pod ziemię prawdopodobnie nie doszło, ponieważ miał problem z ważnością paszportu.

    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati

    Jego zaangażowanie społeczne i polityczne opierało się na zasadach wiary; był zdecydowanym przeciwnikiem rodzącego się wówczas faszyzmu. Z tego powodu nieraz zatrzymywała go policja. Zafascynowanie pięknem i sztuką, a zwłaszcza malarstwem, zamiłowanie do sportu i górskich wypraw ani zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowiło dla niego przeszkody w stałym zjednoczeniu z Chrystusem. W tajemnicy przed najbliższymi opiekował się i spieszył z pomocą, tak duchową, jak i materialną, ubogim swojego miasta. Był znany i bardzo lubiany w dzielnicach, w których nie bywał nikt z jego bliskich.
    Umarł nagle, w wieku 24 lat, 4 lipca 1925 roku, krótko przed ukończeniem studiów, na skutek infekcji chorobą Heinego-Medina, którą zaraził się od podopiecznych. Pogrzeb Frassatiego ujawnił jego popularność w Turynie, zwłaszcza wśród ubogich. Opinia społeczna szybko uznała go – mimo młodego wieku – za świętego. Pod jego patronatem powstało wiele stowarzyszeń religijnych.
    Św. Jan Paweł II podczas Mszy świętej beatyfikacyjnej odprawionej na placu św. Piotra 20 maja 1990 r. wyniósł go na ołtarze, stawiając za wzór współczesnej młodzieży świata.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 lipca

    Święty Tomasz Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Leon II, papież
      •  Święty Rajmund Gayrard, prezbiter
    ***
    Święty Tomasz Apostoł

    Teksty ewangeliczne w siedmiu miejscach poświęcają Tomaszowi Apostołowi łącznie 13 wierszy. Z innych ksiąg Pisma świętego, jedynie Dzieje Apostolskie wspominają o nim jeden raz.
    Tomasz, zwany także Didymos (tzn. bliźniak), należał do ścisłego grona Dwunastu Apostołów. Ewangelie wspominają go, kiedy jest gotów pójść z Jezusem na śmierć (J 11, 16); w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 5); osiem dni po zmartwychwstaniu, kiedy ze sceptycyzmem wkłada rękę w bok Jezusa (J 20, 19-29); nad Jeziorem Genezaret, gdy jest świadkiem cudownego połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa (J 21, 2).

    Niewierny Tomasz

    Osobą św. Tomasza Apostoła wyjątkowo zainteresowała się tradycja chrześcijańska. Pisze o nim wiele Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła, Rufin z Akwilei, św. Grzegorz z Nazjanzu, św. Ambroży, św. Hieronim i św. Paulin z Noli. Według ich relacji św. Tomasz miał głosić Ewangelię najpierw Partom (obecny Iran), a następnie w Indiach, gdzie miał ponieść śmierć męczeńską w Calamina w 67 r. Piszą o tym wspomniani wyżej autorzy. Tak też podaje Martyrologium Rzymskie. Jako miejsce pochówku podawany jest Mailapur (przedmieście dzisiejszego Madrasu). Jednak już w III wieku jego relikwie przeniesiono do Edessy, potem na wyspę Chios, a w roku 1258 do Ortony w Italii.
    O zainteresowaniu osobą św. Tomasza Apostoła świadczą także liczne apokryfy: Historia Abgara, Apokalipsa Tomasza, Dzieje Tomasza i Ewangelia Tomasza. Pierwszy apokryf znamy jedynie z relacji Euzebiusza (+ ok. 340). Apokalipsa św. Tomasza, zwana także Listem Pana naszego Jezusa Chrystusa do Tomasza lub Słowami Zbawiciela do Tomasza opisuje koniec świata. Ciekawsza jest Ewangelia św. Tomasza. Na jej treść składają się logia, czyli słowa Chrystusa. Zdań tych jest 114. Według Euzebiusza zbiór ten miał posiadać biskup św. Papiasz (+ ok. 130) i miał nawet do nich napisać komentarz. Część tych słów odkryto w roku 1897 i 1903 w Egipcie w Oxyrhynchos. Od tej “ewangelii” należy odróżnić jeszcze jedną, zupełnie inną, także przypisywaną św. Tomaszowi. Zawiera ona opis życia lat dziecięcych Pana Jezusa. Stąd właśnie wzięły się średniowieczne legendy o ptaszkach, klejonych z gliny i ożywianych przez Pana Jezusa w zabawie z rówieśnikami itp.

    Święty Tomasz Apostoł

    Interesujący i oryginalny jest ostatni wymieniony wyżej apokryf – Dzieje Tomasza. Powstał on dopiero w wieku IV/V. Opisuje on podróż św. Tomasza do Indii w roli architekta na zaproszenie tamtejszego króla Gondafora. Zamiast jednak budować pałac królewski, św. Tomasz głosił Ewangelię, a pieniądze przeznaczone na budowę pałacu wydawał na ubogich. Na skutek jego nauk i cudów nawrócił się król i jego rodzina.
    Katolickie Indie czczą św. Tomasza jako swojego Apostoła. Około roku 52 po Chrystusie miał on wylądować na zachodnim wybrzeżu Malabaru i założyć tam siedem kościołów. Kiedy w roku 1517 Portugalczycy wylądowali w Mylapore, miano im pokazać grób Apostoła. Pamięć o Apostole zachowali tamtejsi chrześcijanie nestoriańscy. W Indiach jest również najgłośniejsze sanktuarium św. Tomasza Apostoła. Znajduje się ono na miejscu, gdzie według miejscowej tradycji Tomasz miał ponieść śmierć męczeńską. Miejsce to ma różne nazwy: Calamina (najczęściej spotykana), Thomas Mount (Góra Św. Tomasza), Madras, Maabar i Meliapore. Wszystkie te nazwy oznaczają jedną miejscowość: “Górę Św. Tomasza”, położoną na jednym z przedmieść Madrasu.
    Św. Tomasz jest patronem Indii, Portugalii, Urbino, Parmy, Rygi, Zamościa; architektów, budowniczych, cieśli, geodetów, kamieniarzy, murarzy, stolarzy, małżeństw i teologów.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest jako młodzieniec (do XIII w. na Zachodzie, do XVIII w. na Wschodzie), później jako starszy mężczyzna w tunice i płaszczu. W prezentacji ikonograficznej powraca wątek “niewiernego” Tomasza. Atrybutami Świętego są: kątownica, kielich, księga, miecz, serce, włócznia, którą go przeszyto, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    ŚWIĘTY TOMASZ APOSTOŁ

    Diego Velazquez: Święty Tomasz, olej na płótnie, 1618-1620

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 27.09.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Kontynuując nasze spotkania z wybranymi bezpośrednio przez Jezusa dwunastoma apostołami, dzisiaj skupiamy uwagę na Tomaszu. Zawsze wymieniany w czterech spisach występujących w Nowym Testamencie, w pierwszych trzech Ewangeliach stawiany jest przy Mateuszu (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15), natomiast w Dziejach Apostolskich występuje obok Filipa (por. Dz 1, 13). Jego imię pochodzi od hebrajskiego rdzenia ta’am, co znaczy «parzysty, bliźniak». Istotnie, Ewangelia św. Jana wielokrotnie nazywa go przydomkiem «Didymos» (por. J 11, 16; 20, 24; 21, 2), co w języku greckim znaczy właśnie «bliźniak». Nie jest jasne, dlaczego otrzymał ten przydomek.

    Przede wszystkim czwarta Ewangelia dostarcza nam kilku informacji, kreślących pewne znaczące rysy jego osobowości. Pierwsza dotyczy zachęty, z jaką zwrócił się on do pozostałych apostołów, kiedy Jezus w krytycznym momencie swego życia postanowił udać się do Betanii, aby wskrzesić Łazarza, zbliżając się tym samym niebezpiecznie do Jerozolimy (por. Mk 10, 32). Wtedy to Tomasz powiedział do współuczniów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć» (J 11, 16). Ta jego determinacja, by iść za Mistrzem, jest naprawdę przykładna i jest dla nas cenną nauką: ukazuje całkowitą gotowość przylgnięcia do Jezusa aż do utożsamienia własnego losu z Jego losem i pragnienia podzielenia z Nim najwyższej próby śmierci. Rzeczywiście, najważniejsze jest to, by nigdy nie oddalić się od Jezusa. Skądinąd Ewangelie używają słowa «pójść za» na oznaczenie, że gdzie On idzie, tam powinien pójść również Jego uczeń. Wtedy życie chrześcijańskie określane jest jako życie z Jezusem Chrystusem, życie, które spędza się razem z Nim. Św. Paweł pisze coś podobnego, kiedy zapewnia chrześcijan w Koryncie: «pozostajecie w sercach naszych na wspólną śmierć i wspólne z nami życie» (2 Kor 7, 3). To co zachodzi między apostołem i grupą chrześcijan, powinno oczywiście w pierwszym rzędzie odnosić się do relacji między chrześcijanami i Jezusem: razem umrzeć, razem żyć, przebywać w Jego Sercu, tak jak On przebywa w naszym.

    Drugie wystąpienie Tomasza widzimy podczas Ostatniej Wieczerzy. Wtedy to Jezus, zapowiadając swoje bliskie odejście, mówi, że idzie przygotować miejsce dla uczniów, by także oni byli tam, gdzie On, i dodaje: «Znacie drogę, dokąd Ja idę» (J 14, 4). Wtedy Tomasz reaguje słowami: «Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?» (J 14, 5). W rzeczywistości to pytanie Tomasza ukazuje raczej niski poziom jego rozumienia. Jednak te słowa stają się dla Jezusa okazją, by wypowiedzieć znaną formułę: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem» (J 14, 6). A zatem pierwotnie zostaje to objawione Tomaszowi, lecz to objawienie dotyczy nas wszystkich i w każdej epoce. Za każdym razem, kiedy słyszymy lub czytamy te słowa, możemy stanąć w duchu obok Tomasza i wyobrazić sobie, że Pan mówi również do nas, podobnie jak rozmawiał z nim. Jednocześnie jego pytanie daje także i nam prawo, jeśli tak można powiedzieć, proszenia Jezusa o wyjaśnienia. My często Go nie rozumiemy. Miejmy odwagę powiedzieć: nie rozumiem Cię, Panie, wysłuchaj mnie, pomóż mi zrozumieć. W ten sposób, ze szczerością, będącą prawdziwym sposobem modlitwy, rozmawiania z Jezusem, wyrażamy naszą znikomą zdolność pojmowania, a jednocześnie przyjmujemy pełną ufności postawę człowieka, który oczekuje światła i siły od Kogoś, kto może mu je dać.

    Bardzo znany i przysłowiowy wręcz jest epizod z niewiernym Tomaszem, który miał miejsce osiem dni po zmartwychwstaniu. Tomasz w pierwszej chwili nie wierzy, że Jezus ukazał się pod jego nieobecność, i mówi: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę» (J 20, 25). W gruncie rzeczy z tych słów przebija przekonanie, że odtąd Jezus jest rozpoznawalny nie tyle z twarzy, lecz po ranach. Tomasz uważa, że oznakami określającymi tożsamość Jezusa są teraz przede wszystkim rany, które ukazują, do jakiego stopnia nas umiłował. Co do tego apostoł się nie myli. Jak wiemy, po ośmiu dniach Jezus znów pojawia się wśród uczniów, i tym razem Tomasz jest obecny. Jezus mówi mu: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym» (J 20, 27). Tomasz reaguje najwspanialszym wyznaniem wiary, jakie znajdujemy w całym Nowym Testamencie: «Pan mój i Bóg mój!» (J 20, 28). Św. Augustyn tak komentuje to zdarzenie: Tomasz «widział i dotykał człowieka, ale wyznawał swoją wiarę w Boga, którego nie widział ani nie dotykał. A to, co widział i czego dotykał, prowadziło go do wiary w to, w co do tej pory wątpił» (In Iohann., 121, 5). Ewangelista przytacza dalej ostatnie słowa Jezusa skierowane do Tomasza: «Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli» (J 20, 29). To zdanie możemy wypowiedzieć również w czasie teraźniejszym: «Błogosławieni, którzy nie widzą, a wierzą». W każdym razie Jezus formułuje tu podstawową zasadę dla chrześcijan, którzy przyjdą po Tomaszu, a więc dla nas wszystkich. Warto zwrócić uwagę, jak inny Tomasz, wielki średniowieczny teolog z Akwinu, łączy tę formułę błogosławieństwa z inną formułą, pozornie przeciwną, przekazaną przez Łukasza: «Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie» (Łk 10, 23). Ale Akwinata komentuje: «O wiele większa jest zasługa tego, kto wierzy nie widząc, niż tego, kto wierzy widząc» (In Johann. XX lectio, VI, § 2566). Istotnie, List do Hebrajczyków, przywołując cały szereg starożytnych patriarchów biblijnych, którzy wierzyli w Boga, nie widząc spełnienia Jego obietnic, określa wiarę jako «porękę tych dóbr, których się spodziewamy, dowód tych rzeczywistości, których nie widzimy» (por. 11, 1). Epizod z apostołem Tomaszem jest dla nas ważny przynajmniej z trzech racji: po pierwsze, ponieważ nas umacnia, gdy doznajemy niepewności; po drugie, ponieważ pokazuje nam, że każda wątpliwość może prowadzić do jasnej odpowiedzi, wykraczającej ponad wszelkie niepewności; i wreszcie, ponieważ słowa skierowane do niego przez Jezusa przypominają nam o prawdziwym sensie dojrzałej wiary i zachęcają nas, byśmy pomimo trudności trwali na naszej drodze w bliskości z Nim.

    Ostatnia wzmianka o Tomaszu znajduje się w czwartej Ewangelii, przedstawiającej go jako świadka Zmartwychwstałego w późniejszym epizodzie cudownego połowu ryb w Jeziorze Tyberiadzkim (por. J 21, 2). Przy tej okazji wymieniony jest nawet zaraz po Szymonie Piotrze: jest to oczywisty znak, że Tomasz odgrywał znaczną rolę w środowisku pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Istotnie, jego imieniem zostały później opatrzone Dzieje i Ewangelia Tomasza, obydwa teksty apokryficzne, ale w każdym razie ważne dla badania początków chrześcijaństwa. Przypomnijmy na koniec, że zgodnie ze starożytną tradycją, Tomasz najpierw głosił Ewangelię w Syrii i Persji (tak twierdzi Orygenes, cytowany przez Euzebiusza z Cezarei w: Hist. eccl., 3, 1), a następnie udał się aż do zachodnich Indii (por. Dzieje Tomasza, 1-2 i 17 nn.), skąd chrześcijaństwo dotarło potem do południowych Indii. W tej perspektywie misyjnej kończymy naszą refleksję, ufając, że przykład Tomasza będzie coraz bardziej umacniał naszą wiarę w Jezusa Chrystusa, naszego Pana i naszego Boga.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Dzisiejsza katecheza poświęcona jest apostołowi Tomaszowi. Ewangelie wspominają o kilku ważnych wydarzeniach, w których Tomasz uczestniczy osobiście. Św. Jan wspomina, że gdy Jezus wybierał się do Betanii w pobliżu Jerozolimy i groziło Mu już śmiertelne niebezpieczeństwo, Tomasz wezwał innych apostołów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć». Wyraził w ten sposób całkowite oddanie i gotowość pójścia za Mistrzem nawet na śmierć. Podczas Ostatniej Wieczerzy, odpowiadając na pytanie Tomasza, Jezus wypowiedział znaną formułę: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem». W końcu to jemu po misterium Paschy Chrystus pokazał swoje rany na znak zmartwychwstania.

    Słowo Benedykta XVI do Polaków:

    Pozdrawiam pielgrzymów z Polski i z innych krajów. «Pan mój i Bóg mój!» — w tych słowach św. Tomasz daje świadectwo o zmartwychwstaniu Chrystusa. Przyjmujemy z wdzięcznością to wyznanie. Niech kształtuje naszą wiarę, umacnia nadzieję i rozpala miłość. Serdecznie wam błogosławię.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lipca

    Najświętsza Maryja Panna Kodeńska,
    Matka jedności

    Zobacz także:
      •  Święty Bernardyn Realino, prezbiter
      •  Najświętsza Maryja Panna Tuchowska
      •  Najświętsza Maryja Panna Licheńska
    ***
    Wizerunek Matki Bożej Kodeńskiej
    W Kodniu nad Bugiem (północno-wschodnia część województwa lubelskiego) znajduje się sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Kodeńskiej, Matki jedności. Opiekują się nim obecnie misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej.
    W głównym ołtarzu kościoła znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, który według tradycji został namalowany w VI w. przez św. Augustyna z Canterbury na prośbę papieża Grzegorza I jako kopia rzeźby Matki Bożej, która znajdowała się w jego prywatnej kaplicy. Papież postanowił podarować rzeźbę Leanderowi, arcybiskupowi Sewilli, który umieścił ją w sanktuarium w Guadalupe w Hiszpanii. Obraz natomiast pozostał w papieskiej kaplicy aż do czasów papieża Urbana VIII, gdy w 1630 roku miał go wykraść z Rzymu książę Mikołaj Sapieha, zwany Pobożnym. Skradziony obraz umieścił w kościele św. Anny w Kodniu, gdzie znajduje się do dziś.
    Te informacje nie znajdują jednak potwierdzenia w źródłach historycznych. Obraz został prawdopodobnie zakupiony w Hiszpanii przez Mikołaja Sapiehę podczas pielgrzymki. Wskazuje na to styl, typowy dla malarstwa hiszpańskiego XVII w.
    Obraz został ukoronowany 15 sierpnia 1723 roku przez biskupa łuckiego Stefana Rupniewskiego jako trzeci z kolei obraz Matki Bożej na prawie papieskim na ziemiach Rzeczypospolitej (po obrazie Matki Bożej Częstochowskiej i Matki Bożej Trockiej). W kwietniu 1875 r. kościół w Kodniu trafił w ręce prawosławnych, co sprawiło, że od sierpnia 1875 do września 1927 r. obraz znajdował się na Jasnej Górze, skąd przez Warszawę wrócił w dniach 3-4 września 1927 r. do Kodnia. W 1973 roku Paweł VI nadał świątyni w Kodniu tytuł bazyliki mniejszej. Rocznie pielgrzymuje tutaj ponad 200 tys. pielgrzymów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    W gościnie u troskliwej Matki. Karol Wojtyła i „wykradziony” obraz Pani Kodeńskiej

    Jan Paweł II i obraz Matki Bożej Kodeńskiej

    DyziO | Shutterstock; ZIHNIOGLU/SIPA/EAST NEWS

    ***

    „W Kodniu macie obraz, który należy do papieża” – wielokrotnie powtarzał Jan Paweł II.

    Sanktuarium w Kodniu było miejscem szczególnym w życiu Karola Wojtyły, a później Jana Pawła II. To tu znajduje się słynący cudami obraz Matki Boskiej, zwanej Królową i Matką Podlasia.

    Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej

    Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej jest jednym z najstarszych w Polsce. Znajduje się tutaj słynący cudami obraz Maryi z Dzieciątkiem.

    Wizerunek Madonny Gregoriańskiej sprowadził tu z Rzymu Mikołaj Sapieha w XVII w. Warto podkreślić, że 1 listopada 1946 r. Karol Wojtyła przyjął święcenia kapłańskie z rąk potomka Mikołaja Sapiehy, kard. Adama Sapiehy, metropolity krakowskiego.

    W 1723 r. obraz został koronowany koronami papieskimi. Była to trzecia taka uroczystość na ziemiach polskich. W sierpniu w Kodniu odbędą się obchody 300-lecia koronacji cudownego obrazu Matki Bożej Kodeńskiej z udziałem legata papieskiego.                                        

    Kardynał Wojtyła na Podlasiu

    W progach kodeńskiego sanktuarium trzykrotnie gościł kard. Karol Wojtyła. To on nadał Maryi tytuł Matki Jedności.

    Pierwsza z wizyt miała miejsce w 1963 r. w towarzystwie kard. Stefana Wyszyńskiego oraz bp. Jana Mazura. Drugi pobyt ówczesnego metropolity krakowskiego odbył się sześć lat później – 22 czerwca 1969 r. Wtedy w Kodniu zaplanowano centralne uroczystości związane ze 150-leciem diecezji siedleckiej. Na zaproszenie bp. Jana Mazura przybyli na nie dwaj kardynałowie: Wyszyński oraz Wojtyła.

    Przyszły następca św. Piotra przewodniczył obchodom 50. rocznicy powrotu Matki Bożej z wygnania w Częstochowie, które odbywały się w dniach 3-4 września 1977 r. Uroczystości zgromadziły 24 biskupów. Jako metropolita krakowski powiedział wówczas:

    Przed 50. laty pierwszy biskup odnowionej diecezji podlaskiej, w odrodzonej Rzeczypospolitej, sprowadził uroczyście Matkę Bożą Kodeńską na to miejsce, z którego została wygnana… ten powrót oznaczał jedność – jedność Kościoła Tę jedność Ona sprawia. Taka jest tajemnica tego kodeńskiego obrazu, który miał za sobą dziwną przeszłość.

    „Wykradziony” obraz

    Wojtyła wygłosił również kazanie, ukazujące Matkę Bożą Kodeńską jako Matkę Jedności Ludu Bożego: „Starajmy się jeszcze raz zrozumieć ten przedziwny czyn, który stał u początku dziejów Matki Bożej Kodeńskiej. Wedle zwyczajnych ludzkich sposobów rozumienia Mikołaj Sapieha, dziedzic Kodnia, zwany Pobożnym, dopuścił się bardzo niepobożnego czynu. Bez zezwolenia papieża Urbana VIII zabrał obraz z jego kaplicy. Można by powiedzieć: ukradł […]. Myślę, że darowała mu go sama Bogarodzica” – podkreślił.

    „Mikołaj Sapieha czuł ten szczególny duchowy proces, któremu koniecznie potrzebna była Matka – obecność matki, Matki, która jednoczy: Matki, która zna wszystkie swoje dzieci, bez względu na to czy mówią po polsku, czy mówią po rusku, czy mówią po litewsku. Zna je jako dzieci i jest im wspólną, jedną Matką. I oni przy Niej, przez Nią, stają się także jednym Kościołem, jedną owczarnią” – zaznaczył kardynał.

    Jako Jan Paweł II często wspominał kodeńskie sanktuarium. Spotykając polskich pielgrzymów żartował, że w Kodniu znajduje się obraz, który należy do papieża. Miało to być nawiązanie do legendy o sprowadzeniu wizerunku przez Mikołaja Sapiehę, spopularyzowanej przez powieść „Błogosławiona wina” Zofii Kossak-Szczuckiej.                      

    Ornat, naczynia liturgiczne i relikwie krwi

    W 1999 r., podczas pielgrzymki do ojczyzny papież Polak również nie zapomniał o Matce Bożej Podlasia.

    „Pozdrawiam wszystkich zgromadzonych na tej mszy świętej, cały Lud Boży Podlasia… Odżywają w tej chwili w moim sercu wspomnienia wcześniejszych spotkań z Kościołem siedleckim, zwłaszcza podczas obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski w 1966 roku oraz jubileuszu 150-lecia diecezji, kiedy dane mi było sprawować Eucharystię w sapieżyńskim Kodniu, u stóp Matki Bożej Królowej Podlasia” – powiedział do wiernych w Siedlcach.

    Ojciec Święty podarował klasztorowi w Kodniu ornat ze Świętą Rodziną oraz naczynia liturgiczne – kielich i patenę. W sanktuarium są przechowywane i udostępniane do kultu relikwie jego krwi.

    Anna Gębalska-Berekets/Aletaia.pl

    źródła: koden.com.pl; oblaci.pl; przymierzezmaryja.pl; dziennikwschodni.pl.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Bazylika i klasztor kodeński.

    Bazylika i klasztor kodeński.

    ***

    Uprowadzona Matka. U Matki Bożej Kodeńskiej

    Każda historia miłości ma swoje meandry. Jak i każda historia człowieka obdarowanego łaską, który pomimo głębokiej wiary w zrządzenia Boże szuka jednak własnych ścieżek.

    Ale tutaj cicho. Dobrze wyasfaltowaną drogą poruszają się rowerzyści. Miejscowi i przyjezdni. – No i znowu się widzimy! – śmieje się do znajomej przejeżdżającej obok starsza pani. – Tak, ale ja dzisiaj jeszcze tylko na pocztę i do domciu wracam – odpowiada zaczepiona. – W domu najlepiej – dodaje. Jest ósma trzydzieści rano. Zaczyna się robić gorąco. Światło słoneczne coraz mocniej ogrzewa mury bazyliki Matki Bożej Kodeńskiej i odbija się od dwóch złotych bani na dachu stojącej sto metrów dalej cerkwi. Jakieś trzysta metrów w drugą stronę biało-czerwony słupek graniczny. Dalej jest już Białoruś. Pomimo tej ciszy leniwego lipcowego poranka, braku fanfar, proporców i powodzi pielgrzymów wiem, że jestem w jednym z najważniejszych miejsc w Polsce. W Częstochowie Wschodu, jak nazywają Kodeń. Opiekę nad tym sanktuarium sprawują ojcowie oblaci. Nic dziwnego, przecież Maryję Niepokalaną mają w swojej nazwie. Gościnnie przyjmują nas w swoim domu zakonnym, gdzie pełno księży z całej Polski, którzy urlop coraz częściej spędzają, podróżując po wschodniej ścianie Polski. Nie dziwi mnie to ani trochę. Jest tu tyle urokliwych, pełnych spokoju miejsc, niezniszczonej przez człowieka natury oraz tyle duchowego bogactwa, że trudno z wypoczynkiem w tej części Polski konkurować nawet najbardziej wypasionym wczasom z palemką w tle. Kodeń jest na tej trasie przystankiem o podwyższonym standardzie. Madonna z Kodnia ukoronowana papieskimi koronami pięć lat po Maryi Jasnogórskiej.

    Madonna z Kodnia ukoronowana papieskimi koronami pięć lat po Maryi Jasnogórskiej.

    Madonna z Kodnia ukoronowana papieskimi koronami pięć lat po Maryi Jasnogórskiej.

    ***

    Historia pewnej miłości

    Nie tylko o piękno chodzi. Chociaż rzuca się ono w oczy natychmiast po przekroczeniu progu kościoła. Również o jakąś szczególną atmosferę… dramatu spełnionego? Wielkiej historii? A może miłości, którą można się tu zarazić? Pandemia zmieniła trochę oblicze Kodnia, jak słyszymy od goszczących nas zakonników. Mniej tu ludzi, jeszcze więcej ciszy… – Kościół św. Anny w Kodniu to bazylika mniejsza – opowiada o. Dariusz Malajka, proboszcz parafii św. Anny i zarazem kustosz sanktuarium, młody, pełen energii kapłan. Jest tu zaledwie od dwóch tygodni. Z pasją ujawnia szczegóły niezwykłej historii cudownego wizerunku. – Obraz Matki Bożej Kodeńskiej to drugi, po ikonie Czarnej Madonny, obraz ukoronowany papieskimi koronami – mówi. Faktycznie, przynajmniej mając na względzie współczesną mapę Polski. Ukoronowano go w roku 1723 i była to trzecia koronacja obrazu na terenach dawnej Polski (Jasna Góra – 1717 r., Troki k. Wilna – 1718 r. i Kodeń – 15 sierpnia 1723 r.). Historia tego niezwykłego wizerunku sięga jednak setek lat wstecz. I jest historią miłości, może zbyt nieuporządkowanej i butnej. Ale zawsze miłości. Do figury sportretowanej na obrazie.

    Ta historia sięga czasów Chrystusowych i prowadzi do św. Łukasza. Temu ewangeliście, jak wiadomo, przypisuje się talent plastyczny i stworzenie kilku co najmniej wizerunków Matki Bożej. Stworzenie, a nie namalowanie, ponieważ jest wśród tych wizerunków również figura. Cudowna figura, która ocaliła Konstantynopol w czasie długiego trzęsienia ziemi. „Przez siedem dni ziemia drżała, otwierając długie szczeliny, z których buchał dym i wydobywał się nieprzyjemny zapach siarki. W te szczeliny wpadały całe osady. Morze wystąpiło z brzegów, zalało przybrzeżne wsie. Nad głowami mieszkańców wisiały chmury popiołu. Ludzie szaleli ze strachu, krzyczeli jak obłąkani. Grzesznicy wyznawali publicznie swe winy, a gniew Boży nie ustawał” – kard. Barberini w dramatyczny sposób opisywał te wydarzenia Mikołajowi Sapiesze w powieści „Błogosławiona wina” Zofii Kossak. Interwencja Matki Bożej, której figurę niesiono w procesji, zakończyła kataklizm. Ponad sto lat później do Konstantynopola przysłano z Rzymu legata Grzegorza, przyszłego papieża, aby naprawił błędy teologiczne ówczesnego patriarchy. Grzegorz poznał tam hiszpańskiego biskupa Leandra, z którym połączyły go więzy przyjaźni. Patriarcha uznał swój błąd, a do Rzymu wraz z Grzegorzem popłynęła statua Maryi. Stąd jej pierwotna nazwa – Maryja Gregoriańska. Niedługo jednak przebywała w Rzymie, bo kiedy Leander śmiertelnie zachorował, Grzegorz przesłał mu ją jako najcenniejszy dar. Wcześniej jednak kazał namalować jej… portret. Zadanie to zlecił podobno samemu Augustynowi z Canterbury, przyszłemu świętemu. 

    Przytoczony przez Kossak-Szczucką opis dziejów kodeńskiego wizerunku ma charakter raczej legendarny. Źródła historyczne podają, że to sam Leander przybył do Rzymu i poprosił Grzegorza, by figurę Maryi podarował hiszpańskiemu opactwu benedyktyńskiemu w miejscowości Guadalupe. Stąd wywodzi się drugi tytuł czczonej dziś w Kodniu Madonny – Matka Boża z Guadalupe. Wątpliwe jest też namalowanie obrazu przez Augustyna, biorąc pod uwagę fakt, że użyto do tego farb olejnych. A może obecnie czczony w Kodniu wizerunek jest po prostu wierną kopią obrazu autorstwa św. Augustyna z Canterbury? W każdym razie obraz zasłynął cudami, m.in. podczas wielkiej zarazy w Rzymie, kiedy to sędziwy już papież Urban VIII, przypomniawszy sobie interwencję Matki Bożej w Konstantynopolu, nakazał nieść go w procesji ulicami Wiecznego Miasta. Jednym z tych cudów było uzdrowienie wówczas polskiego paladyna – Sapiehy.


    Mikołaj Sapieha postanowił wbrew woli papieża zabrać cudowny obraz do Polski.

    Mikołaj Sapieha postanowił wbrew woli papieża zabrać cudowny obraz do Polski.

    ***

    Ukradziony dar?

    „Znamy was, Polacy, znamy! Gorące serca, lotne umysły, szalone głowy i nad sobą ni żadnego pana! Wszystko po swojemu… Jak się komu widzi… Własnym sądem…” – kard. Barberini w powieści Szczuckiej dosadnie scharakteryzował nasze narodowe cechy. No cóż… w pewnym sensie wyprorokował wówczas, co naprawdę stanie się z cudownym wizerunkiem. Kiedy bowiem Sapiesze odmówiono pozwolenia na zabranie go do Polski, przekupił papieskiego zakrystiana i obraz najzwyczajniej ukradł. Pościg za nim na niewiele się zdał, obraz trafił w końcu do Kodnia. Sarmacka fantazja okupiona miała być potem kościelną karą, a sam Sapieha, nie mogąc wchodzić w tej sytuacji do świątyni, adorował ukochaną Madonnę… przez okno w prezbiterium. 

    Kodeńskie sanktuarium Matki Jedności to miejsce modlitwy o pojednanie. Z Bogiem, ludźmi i samym sobą.

    Kodeńskie sanktuarium Matki Jedności to miejsce modlitwy o pojednanie. Z Bogiem, ludźmi i samym sobą.

    ***

    Czy to faktycznie była błogosławiona wina? Grzech, który rozlał się obficie po to, by jeszcze obficiej wylać się mogła łaska? Zuchwałego Sarmatę po wiekach wziął w obronę sam kard. Karol Wojtyła, który rok przed objęciem Stolicy Piotrowej w swoim kazaniu na kodeńskiej kalwarii powiedział: – Kiedy dzisiaj gromadzimy się wobec wizerunku Matki Bożej Kodeńskiej, starajmy się jeszcze raz zrozumieć ten przedziwny czyn, który stał u początków Jej dziejów. Wedle zwyczajnych, ludzkich sposobów rozumienia Mikołaj Sapieha, dziedzic Kodnia zwany Pobożnym, dopuścił się bardzo niepobożnego czynu. Bez zezwolenia papieża Urbana VIII zabrał obraz z jego kaplicy. Można by powiedzieć: ukradł… Wydaje się jednak, że aby zrozumieć tę „błogosławioną winę”, trzeba uświadomić sobie, iż ten obraz, zanim został wzięty, był mu w jakiś sposób darowany. Nie przez papieża Urbana VIII. Myślę, że darowała mu go sama Bogarodzica. Cerkwie nieopodal kościoła. Kodeń, jak całe Podlasie, jest krainą współistnienia i współdziałania chrześcijan różnych wyznań.

    Cerkwie nieopodal kościoła. Kodeń, jak całe Podlasie, jest krainą współistnienia i współdziałania chrześcijan różnych wyznań.

    Cerkwie nieopodal kościoła. Kodeń, jak całe Podlasie, jest krainą współistnienia i współdziałania chrześcijan różnych wyznań.

    ***

    No cóż… Dwóch papieży, których – historycznie rzecz ujmując – dzieliły wieki, pewnie jakoś sobie to teraz poukładało. Niech mi Szanowny Czytelnik wybaczy humorystyczne potraktowanie tematu, ale wpatrując się w zarys kodeńskiej bazyliki o zachodzie słońca, śmiałem się w duchu, wyobrażając sobie, jak ci dwaj następcy Piotra spotkali się w niebie… 

    Kaplica Matki Bożej zbudowana na fundamentach dawnego arsenału zamkowego.

    Kaplica Matki Bożej zbudowana na fundamentach dawnego arsenału zamkowego.

    ***

    Żebraczy chleb

    Przyszły papież Jan Paweł II, zanim wypowiedział te słowa z klasztornego balkonu, długo patrzył w kierunku wschodnim. Nazywają dzisiaj ten balkon „papieskim”. Papież zamyślił się, po czym wykonał gest błogosławieństwa. Czy miał już wówczas przeczucie, że niebawem historia za jego sprawą ulegnie dramatycznym przemianom? Że Wschód i Zachód zupełnie inaczej określą swoją tożsamość? Trudno spekulować. Wschodni rys mocno jest jednak w Kodniu widoczny. To Podlasie przecież, trudno się dziwić. Pogodne. I… pogodzone ze swoją historią. Nawet Chrystus na krzyżu w innej kodeńskiej świątyni – kościele Świętego Ducha, gdzie w Godzinie Miłosierdzia ludzie odmawiają Koronkę do Miłosierdzia Bożego, uśmiecha się… jak przez sen. A przecież wisi na krzyżu.

    W znajdującej się nieopodal kalwarii Pijalni Wody „U Sapiehy” częstują nas miętówką sarmacką. – Co to za kalwaria, jeśli tu nie ma góry? – pytam Krystynę Krótkiewicz. W jednej ręce dzierży przyłbicę, nie rycerską, co prawda, ale tę ochronną, „pandemiczną”, z drugiej zwisa różaniec. – Jest małe wzniesienie i jest za to ogród. W kształcie róży! – odpowiada pani Krystyna i zaprasza do środka, do pijalni. A tam… podlaskie specjały. Zioła, miody, lizaki z miodu i malin, pieczywo… Pani Krystyna częstuje podpłomykiem. – To wersja „żebracza” – śmieje się. – Z żytniej mąki, ciemnej – dodaje. Ale są też „szlacheckie”, z mąki białej.
    Kosztuję czarnego podpłomyka. Jest pyszny i zapewne o wiele lepszy od tego dla szlachty. Gorąca, słodka miętówka smakuje wybornie, nawet pomimo upału.

    Ziemia krwią płynąca

    Wchodzimy do „martyrologium” znajdującego się w tym samym budynku. Jeszcze nie do końca zorganizowane, ale już robiące wrażenie. Zofia Sacharczuk, przewodniczka po Kodniu, pokazuje figury autorstwa Tadeusza Niewiadomskiego. Katyń: drut kolczasty i przestrzelona czaszka. Głowa Jezusa. Ojciec Maksymilian z wyciągniętą w górę, nienaturalnie długą ręką. Wszystko, co z męczeństwem Polaków i Polski związane. Mocne. Przerysowane. Tragiczne… Jakby ktoś w ten zakątek Polski, tak bardzo przaśny i spokojny, rzucił ziarno historycznego dramatu. Słusznie, bo przecież historia tej ziemi też była dramatyczna. „Miasteczko Kodeń, z przyległymi wioskami, liczące około 4000 parafian unickich, w roku 1874 i 1875 przez 3 miesiące blisko kąpało się we krwi własnej (…). Smagano parafian kodeńskich rózgami na placach publicznych i batożono nahajkami kozackimi” – napisał ks. J. Pruszkowski w wydanej w 1917 r. w Lublinie książce „Martyrologium, czyli męczeństwo Unii na Podlasiu”. Za co te rózgi, batogi i kąpiel we krwi własnej? „Za upór i nieprzyjęcie prawosławia, a więc za bunt przeciw woli cara”.

    Uśmiechnięty Ukrzyżowany w kościele Ducha Świętego.

    Uśmiechnięty Ukrzyżowany w kościele Ducha Świętego.

    ***

    Powrót Królowej

    Kara spotkała także kościół, z którego zabrano obraz i pod eskortą przewieziono na Jasną Górę. „Kozacy otoczyli wóz” – relacjonował później bp Przeździecki. Wierni rzucili się pod nogi koniom. To był najbardziej dramatyczny dzień w dziejach Kodnia, rozpoczynający przy tym niezwykle interesujący okres w historii maryjnego wizerunku, do którego Podlasiacy pielgrzymować nie przestali, a który ostatecznie znalazł się w Warszawie. Po renowacji wystawiony w Zamku Królewskim, stał się świadkiem przekazania biretu kardynalskiego ówczesnemu nuncjuszowi apostolskiemu w Polsce, Wawrzyńcowi Lauriemu, przez prezydenta Ignacego Mościckiego. To był pierwszy krok „tryumfalnego powrotu” Maryi, Królowej Polski, jak napisał bp Przeździecki. To był powrót zaprawdę królewski. Uroczystości transmitowało Polskie Radio. Wieczorem 3 września 1927 roku Matka Boża Kodeńska wkroczyła do Kodnia. I tam już pozostała.

    Babka Jezusa, św. Anna, patronuje parafii i świątyni.

    Babka Jezusa, św. Anna, patronuje parafii i świątyni.

    ***


    Wieczorną porą światła w kościele św. Anny nie gasną. We wnętrzu panuje lekki półmrok. Ludzie zaczynają zapełniać ławki. Niebawem, o 21.00, obraz zostanie zasłonięty. Patrzymy na twarz Maryi Gregoriańskiej, dopóki zupełnie nie zniknie za zasłoną. Jest piękna. Spokojna, cicha… Posągowa? Kto wie? Jedno jest pewne: można się zakochać. I zrozumieć szalonego Sarmatę porywającego Ukochaną do Polski. Uśmiecham się na wspomnienie kanonu naszego kościelnego kodeksu prawa, który mówi, że małżeństwo z porwaną kobietą nie może być ważnie zawarte. Bo przecież porwać Matkę po to, by mieć Ją nieustannie przy sobie, to coś zupełnie innego, prawda? •

    ks. Adam Pawlaszczyk/fot. Roman Koszowski/Gość NIedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 lipca

    Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa

    Zobacz także:
      •  Święty Otton z Bambergu, biskup
      •  Święty Teobald z Provins, pustelnik
      •  Błogosławiony Jan Nepomucen Chrzan, prezbiter i męczennik
    ***
    Do czasu reformy kalendarza liturgicznego po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Obecnie obchód ten został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem), zachował się jedynie – na zasadzie pewnego przywileju – w zgromadzeniach Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa.

    Najdroższa Krew Chrystusa

    Do dziś istnieją kościoły pod wezwaniem Najdroższej Krwi Chrystusa. Jak Boże Ciało jest rozwinięciem treści Wielkiego Czwartku, tak uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa była jakby przedłużeniem Wielkiego Piątku. Ustanowił ją dekretem Redempti sumus w roku 1849 papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały miesiąc był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł święto na dzień 1 lipca. Papież Pius XI podniósł je do rangi świąt pierwszej klasy (1933) na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi.
    Szczególnym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Pana Jezusa wyróżniał się św. Kasper de Buffalo, założyciel osobnej rodziny zakonnej pod wezwaniem Najdroższej Krwi Pana Jezusa (+ 1837). Misjonarze Krwi Chrystusa mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce także siostry Adoratorki Krwi Chrystusa, założone przez św. Marię de Mattias. Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi wyróżniał się także papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście Inde a primis z 1960 r. zachęcał do tego kultu.
    Nabożeństwo ku czci Krwi Pańskiej ma uzasadnienie w Piśmie świętym, gdzie wychwalana jest krew męczenników, a przede wszystkim krew Jezusa Chrystusa. Po raz pierwszy Pan Jezus przelał ją przy obrzezaniu. W niektórych kodeksach w tekście Ewangelii według świętego Łukasza można znaleźć informację, że podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym pot Jezusa był jak krople krwi (zob. Łk 22, 44). Nader obficie płynęła ona przy biczowaniu i koronowaniu cierniem, a także przy ukrzyżowaniu. Kiedy żołnierz przebił Jego bok, “natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19, 24).
    Serdeczne nabożeństwo do Krwi Pana Jezusa mieli święci średniowiecza. Połączone ono było z nabożeństwem do Ran Pana Jezusa, a zwłaszcza do Rany Jego boku. Wyróżniali się tym nabożeństwem: św. Bernard (+ 1153), św. Anzelm (+ 1109), bł. Gueryk d’Igny (+ 1160) i św. Bonawentura (+ 1270). Dominikanie w piątek po oktawie Bożego Ciała, chociaż nikt nie spodziewał się jeszcze, że na ten dzień zostanie kiedyś ustanowione święto Serca Pana Jezusa, odmawiali oficjum o Ranie boku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________

    Krew Chrystusa jest rękojmią miłości Boga

    Rozważanie Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 5.07.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    W przeszłości pierwsza niedziela lipca związana była z nabożeństwem do Najdroższej Krwi Chrystusa. Kilku moich czcigodnych poprzedników zatwierdziło to nabożeństwo, a bł. Jan xxiii w Liście apostolskim Inde a primis (30 czerwca 1960 r.) wyjaśnił jego sens i zaaprobował litanię. Temat krwi, związany z tematem Baranka paschalnego, ma w Piśmie Świętym pierwszorzędne znaczenie. Pokropienie krwią zwierząt złożonych w ofierze przedstawiało i ustanawiało w Starym Testamencie przymierze Boga z ludem, jak czytamy w Księdze Wyjścia: «Mojżesz wziął krew i pokropił nią lud, mówiąc: ‘Oto krew przymierza, które Pan zawarł z wami na podstawie wszystkich tych słów’» (Wj 24, 8).

    Do tej formuły Jezus nawiązuje wyraźnie podczas Ostatniej Wieczerzy, kiedy podając kielich uczniom, mówi: «To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów» (Mt 26, 28). I rzeczywiście, od biczowania po przebicie boku po śmierci na krzyżu, Chrystus przelał całą swoją krew jako prawdziwy Baranek, ofiarowany za powszechne odkupienie. O zbawczej wartości Jego krwi Nowy Testament mówi w wielu miejscach. W tym Roku Kapłańskim wystarczy przytoczyć piękny fragment Listu do Hebrajczyków: «Chrystus (…) ani nie przez krew kozłów i cielców, lecz przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego i osiągnął wieczne odkupienie. Jeśli bowiem krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi skrapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu?» (9, 11-14). Drodzy bracia, napisane jest w Księdze Rodzaju, że krew Abla, zabitego przez swego brata Kaina, głośno woła z ziemi do Boga (por. 4, 10). Niestety, tak jak w przeszłości, dziś również słychać to wołanie, bo ludzka krew wciąż jest przelewana na skutek przemocy, niesprawiedliwości i nienawiści. Kiedy ludzie pojmą, że życie jest święte i należy wyłącznie do Boga? Kiedy zrozumieją, że wszyscy jesteśmy braćmi? Na rozlegające się we wszystkich częściach ziemi wołanie, spowodowane przez przelew krwi, Bóg odpowiada krwią swego Syna, który za nas oddał życie. Chrystus na zło odpowiedział nie złem, lecz dobrem, swoją nieskończoną miłością. Krew Chrystusa jest rękojmią wiernej miłości Boga do ludzkości. Patrząc na rany Ukrzyżowanego, każdy człowiek, nawet w warunkach największej nędzy moralnej, może powiedzieć: Bóg mnie nie opuścił, kocha mnie, oddał za mnie życie, i to pozwala mu odzyskać nadzieję. Niech Maryja Dziewica, która pod krzyżem razem z apostołem Janem otrzymała testament krwi Jezusa, pomoże nam odkrywać bezcenne bogactwo tej łaski, z poczuciem głębokiej i wiecznej wdzięczności….

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 10/2009/Opoka.pl

    ________________________________________________________________________

    Homilia Benedykta XVI podczas Mszy św. w katedrze westminsterskiej pw. Przenajdroższej Krwi Jezusa Chrystusa – 18 września 2010 — Londyn

    Drodzy przyjaciele w Chrystusie!

    Pozdrawiam was wszystkich z radością w Panu i dziękuję za gorące przyjęcie. Jestem wdzięczny abpowi Nicholsowi za słowa powitania, wypowiedziane w waszym imieniu. Podczas tego spotkania Następcy Piotra z wiernymi w Wielkiej Brytanii prawdziwie «serce mówi do serca», kiedy radujemy się w miłości Chrystusa i w naszym wspólnym wyznawaniu wiary katolickiej, która została nam przekazana przez apostołów. Bardzo się cieszę, że nasze spotkanie odbywa się w tej katedrze Przenajdroższej Krwi, która jest znakiem odkupieńczej Bożej miłości, wylanej na świat przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa. W szczególny sposób pozdrawiam arcybiskupa Canterbury, który zaszczycił nas swoją obecnością.

    Na człowieku odwiedzającym tę katedrę wielkie wrażenie musi robić górujący nad nawą wielki krzyż, na którym jest ciało Chrystusa, umęczone, cierpiące i obolałe; śmierć tej niewinnej ofiary pojednała nas z Ojcem i dała nam uczestnictwo w życiu samego Boga. Rozpostarte ramiona Pana zdają się ogarniać cały ten kościół, unosząc do Ojca zastępy wszystkich wiernych, którzy gromadzą się wokół ołtarza Ofiary eucharystycznej i mają udział w jej owocach. Ukrzyżowany Pan jest ponad nami i przed nami jako źródło naszego życia i zbawienia, «arcykapłan dóbr przyszłych», jak nazywa Go autor Listu do Hebrajczyków w dzisiejszym pierwszym czytaniu (Hbr 9, 11).

    W cieniu, jeśli można tak powiedzieć, tego uderzającego wizerunku pragnę rozważyć Słowo Boże, które było czytane wśród nas, a także zastanowić się nad tajemnicą Najdroższej Krwi. Ta tajemnica pozwala nam bowiem dostrzec jedność ofiary Chrystusa na krzyżu, Ofiary eucharystycznej, którą On dał swemu Kościołowi, i Jego wiecznego kapłaństwa, na mocy którego, siedząc po prawicy Ojca, nieustannie wstawia się za nami, członkami Jego Mistycznego Ciała.

    Zacznijmy od ofiary krzyżowej. Wylana Krew Chrystusa jest źródłem życia Kościoła. Jak wiemy, św. Jan widzi w krwi i wodzie, która wypłynęła z ciała naszego Pana, źródło boskiego życia, które jest darem Ducha Świętego, przekazywanym nam w sakramentach (J 19, 34; por. 1 J 1, 7; 5, 6-7). List do Hebrajczyków «uwydatnia», że tak powiem, liturgiczne implikacje tej tajemnicy. Poprzez swoje cierpienie i śmierć, swoje samoofiarowanie się w wiecznym Duchu Jezus stał się naszym Najwyższym Kapłanem i «pośrednikiem Nowego Przymierza» (Hbr 9, 15). Słowa te nawiązują do słów samego Pana Jezusa, wypowiedzianych w czasie Ostatniej Wieczerzy, kiedy ustanowił Eucharystię jako sakrament swego Ciała, wydanego za nas, i swojej Krwi nowego i wiecznego przymierza, przelanej na odpuszczenie grzechów (por. Mk 14, 24; Mt 26, 28; Łk 22, 20).

    Wierny poleceniu Chrystusa: «to czyńcie na moją pamiątkę!» (Łk 22, 19), Kościół w każdym miejscu i czasie, sprawując Eucharystię, aż do chwili, kiedy Pan powróci w chwale, raduje się Jego sakramentalną obecnością i czerpie moc z Jego zbawczej ofiary, złożonej na odkupienie świata. Realność Ofiary eucharystycznej zawsze stanowiła centralny element wiary katolickiej; podawana w wątpliwość w XVI w., została uroczyście potwierdzona na Soborze Trydenckim, w kontekście naszego usprawiedliwienia w Chrystusie. Jak wiemy, tu w Anglii wielu ludzi ofiarnie broniło Mszy św., niejednokrotnie płacąc za to wysoką cenę. Zapoczątkowali oni nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu, które znamionuje katolicyzm na tych wyspach.

    Ofiara eucharystyczna Ciała i Krwi Chrystusa zawiera z kolei tajemnicę nieustannie trwającej męki naszego Pana w członkach Jego Mistycznego Ciała — Kościoła, w każdym czasie. Wielki krzyż, który góruje tutaj ponad nami, służy jako przypomnienie, że Chrystus, nasz wiekuisty Najwyższy Kapłan, codziennie włącza nasze ofiary, cierpienia, potrzeby, nadzieje i pragnienia w nieskończone zasługi swojej własnej ofiary. Przez Niego, z Nim i w Nim oddajemy nasze własne ciała na ofiarę świętą i miłą Bogu (por. Rz 12, 1). W tym sensie zostajemy włączeni w Jego wiekuistą ofiarę, dopełniając, jak mówi św. Paweł, w naszym ciele braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1, 24). W życiu Kościoła, jego doświadczeniach i udrękach, Chrystus, zgodnie z surowymi słowami Pascala, wciąż kona aż do skończenia świata (Pensées, 553, éd. Brunschvicg).

    Ten aspekt tajemnicy Najdroższej Krwi Chrystusa we wszystkich epokach ukazany jest w sposób najbardziej wymowny przez męczenników, którzy pili z tego samego kielicha, z którego pił sam Chrystus, i których krew, wylana w zjednoczeniu z Jego ofiarą, daje Kościołowi nowe życie. Znajduje on swoje odbicie w naszych braciach i siostrach na całym świecie, którzy nawet teraz cierpią dyskryminację i prześladowania za swą wiarę chrześcijańską. Obecny jest też, często w sposób ukryty, w cierpieniu wszystkich tych pojedynczych chrześcijan, którzy codziennie łączą swoją ofiarę z ofiarą Chrystusa, w intencji uświęcenia Kościoła i zbawienia świata. W sposób szczególny ogarniam myślą tych, którzy duchowo uczestniczą w tej Eucharystii, a w szczególności ludzi chorych, starych, niepełnosprawnych i tych, którzy cierpią psychicznie i duchowo.

    Mam tu także na myśli ogromne cierpienia spowodowane przez nadużycia wobec dzieci, zwłaszcza popełnione w Kościele i przez jego duchownych. Przede wszystkim pragnę powiedzieć niewinnym ofiarom tych strasznych zbrodni, że głęboko nad tym ubolewam i mam nadzieję, że moc Chrystusowej łaski i Jego ofiara pojednania przyniosą głębokie uzdrowienie i pokój w ich życiu. Przyznaję też, wraz z wami, że wszyscy doznaliśmy wielkiego wstydu i upokorzenia z powodu ich grzechów; i zachęcam was, byście ofiarowali to cierpienie Panu, ufni, że ta kara przyczyni się do uleczenia osób pokrzywdzonych, oczyszczenia Kościoła i odnowienia jego wielowiekowego zaangażowania w kształcenie i wychowanie młodych ludzi. Jestem wdzięczny za wysiłki mające na celu rozwiązanie tego problemu w sposób odpowiedzialny i proszę was wszystkich o otoczenie opieką pokrzywdzonych i solidarność z waszymi kapłanami.

    Drodzy przyjaciele, powróćmy do rozważań nad wielkim krzyżem, który góruje tu nad nami. Rozpostarte na krzyżu ręce naszego Pana pobudzają nas także do zastanowienia się nad naszym udziałem w Jego wiecznym kapłaństwie, a tym samym nad naszą odpowiedzialnością, jako członków Jego Ciała, za niesienie mocy pojednania, płynącej z Jego ofiary, światu, w którym żyjemy. Sobór Watykański II wyraźnie mówi, że wierni świeccy odgrywają niezastąpioną rolę w misji Kościoła, gdy dążą do tego, by stać się zaczynem Ewangelii w społeczeństwie i przyczyniać do szerzenia królestwa Bożego w świecie (por. Lumen gentium, 31; Apostolicam actuositatem, 7). Apel Soboru do wiernych świeckich, by urzeczywistniali swoje powołanie, otrzymane w chrzcie, do współuczestniczenia w misji Chrystusa, był odbiciem idei i nauczania Johna Henry’ego Newmana. Niech głębokie myśli tego wielkiego Anglika nadal inspirują wyznawców Chrystusa w tym kraju do upodabniania się poprzez każdą myśl, każde słowo i czyn do Chrystusa, a także do wytrwałych działań w obronie tych niezmiennych prawd moralnych, które — rozwinięte, wyjaśnione i potwierdzone przez Ewangelię — stanowią fundament prawdziwie ludzkiego, sprawiedliwego i wolnego społeczeństwa.

    Jak bardzo potrzebuje tego świadectwa współczesne społeczeństwo! Jak bardzo potrzebujemy, w Kościele i społeczeństwie, świadków piękna świętości, świadków blasku prawdy, świadków wolności i radości płynącej z żywej więzi z Chrystusem! Jedno z naszych największych wyzwań dnia dzisiejszego polega na tym, by znaleźć przekonujący sposób mówienia o mądrości i wyzwalającej mocy Słowa Bożego światu, który tak często postrzega Ewangelię jako ograniczenie ludzkiej wolności, nie zaś jako prawdę, która wyzwala nasze umysły i dodaje blasku naszym dążeniom, by mądrze i dobrze żyć, zarówno jako poszczególne osoby jak i członkowie społeczeństwa.

    Módlmy się zatem, by katolicy w tym kraju byli coraz bardziej świadomi swej godności ludu kapłańskiego, powołanego do poświęcania świata Bogu poprzez święte i pełne wiary życie. Niech tej rosnącej gorliwości apostolskiej towarzyszy żarliwa modlitwa o powołania do kapłaństwa służebnego. Im bardziej bowiem rozwija się apostolstwo świeckich, tym mocniej odczuwana jest potrzeba księży, a im bardziej pogłębia się poczucie własnego powołania wśród samego laikatu, tym bardziej to, co wyróżnia księdza, staje się widoczne. Oby wielu młodych ludzi w tym kraju znalazło siłę, by odpowiedzieć na Boże powołanie do posługi kapłańskiej, poświęcając swe życie, energię i zdolności Panu, i w ten sposób budować powierzony sobie lud w jedności i wierności Ewangelii, zwłaszcza poprzez sprawowanie Ofiary eucharystycznej.

    Drodzy przyjaciele, w tej katedrze Przenajdroższej Krwi zachęcam was raz jeszcze, byście spojrzeli na Chrystusa, który przewodzi nam w wierze i ją wydoskonala (por. Hbr 12, 2). Proszę was, byście jeszcze pełniej zjednoczyli się z naszym Panem, poprzez współuczestnictwo w Jego ofierze krzyża i oddawanie Mu «duchowej czci» (Rz 12, 1), która obejmuje każdy aspekt naszego życia i znajduje wyraz w naszych wysiłkach, by przyczyniać się do nadejścia Jego królestwa. Modlę się, byście postępując w ten sposób, dołączyli do grona wiernych wyznawców Chrystusa, którzy żyli w tym kraju na przestrzeni całej jego długiej chrześcijańskiej historii, budując społeczeństwo prawdziwie godne człowieka, godne waszych najlepszych narodowych tradycji.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 11/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Ogłoszenia – lipiec 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

     

    _________________________________________________________________________________

    W KAŻDY PIĄTEK JEST GODZINNA ADORACJA OD GODZ. 18.00

    NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ W MIESIĄCU LIPCU ŚPIEWAMY LITANIĘ DO NAJDROSZEJ KRWI CHRYSTUSOWEJ. W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ.

    W trzeci piątek miesiąca sprzątamy kościół św. Piotra od godz. 17-tej. Chętni bardzo mile widziani.

    _______________________________________

    W KAŻDĄ SOBOTĘ O GODZ. 18.00 JEST MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z NIEDZIELI

    MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ JEST PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ OD GODZ. 17.30

    ***

    W PIERWSZE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ JEST NABOŻEŃSTWO PIĘCIU SOBÓB WYNAGRADZAJĄCYCH ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.

    ***

    W DRUGIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ KORONKĄ DO SERCA BOLENEJ MATKI PRZEBITEGO SIEDMIOKROTNIE MIECZEM BOLEŚCI.

    ***

    W TRZECIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ NA RÓŻAŃCU O POKÓJ NA ŚWIECIE.

    _______________________________________

    W KAŻDĄ NIEDZIELĘ MSZA ŚWIĘTA JEST O GODZ. 14.00

    PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ JEST ADORACJA I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ OD GODZ. 13.30

    ______________________________________________________________________________________________________________

    KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO

    4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    ***

    W KAŻDY PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA JEST MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00

    PO MSZY ŚWIĘTEJ – GODZINNA ADORACJA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W KAŻDĄ TRZECIĄ SOBOTĘ MIESIĄCA JEST SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM. NA POCZĄTKU SPOTKANIA O GODZ. 10.00 ŚPIEWAMY GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY A NA ZAKOŃCZENIE – W POŁUDNIE – MODLITWA NA ANIOŁ PAŃSKI.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W CZWARTYM TYGODNIU KAŻDEGO MIESIĄCA – Z PIĄTKU NA SOBOTĘ – JEST CAŁONOCNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM DLA KOBIET W KAPLICY SIÓSTR BENEDYKTYNEK W LARGS.

    POCZĄTEK ADORACJI ROZPOCZYNA SIĘ MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ O GODZ. 21.00. NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI ŚPIEWANE SĄ GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY I MSZA ŚWIĘTA O BRZASKU SOBOTNIEGO DNIA O GODZ. 5.00.

    Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kościelne święta, w których należy uczestniczyć w Liturgii Mszy świętej

    Sample

    fot. Piotr Tumidajski/Kai

    ***

    W roku liturgicznym niektóre święta i uroczystości mają stałe daty – tak jak Boże Narodzenie 25 grudnia. Są również święta i uroczystości, których daty przypadają w różnych dniach kolejnego roku – tak jak  Wielkanoc, czy Uroczystość Zesłania Ducha Świętego.

    Dla przypomnienia podaję listę świąt i uroczystości w 2024 roku:

    1 stycznia (poniedziałek) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki

    6 stycznia (sobota) – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)

    31 marca (niedziela) – Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego (Wielkanoc)

    12 maja (niedziela) – Wniebowstąpienie Pańskie

    19 maja (niedziela) – Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki)

    30 maja (czwartek) – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało)

    15 sierpnia (czwartek) – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

    1 listopada (piątek) – Uroczystość Wszystkich Świętych

    25 grudnia (środa) – Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie)

    Inne ważne święta w Liturgii Kościoła w 2024 roku:

    Kościelne święta nakazane to niejedyne święta i uroczystości w roku liturgicznym. W dni, w które przypadają inne ważne święta kościelne wierni nie mają obowiązku uczestniczenia w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Kościół zachęcają jednak, aby, gdy jest to możliwe, również i wtedy uczestniczyć w liturgii:

    2 lutego (piątek) – Święto Ofiarowania Pańskiego (Matki Boskiej Gromnicznej)

    19 marca (wtorek) – Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny

    1 kwietnia (poniedziałek) – Poniedziałek Wielkanocny

    8 kwietnia (poniedziałek) – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego

    20 maja (poniedziałek) – Święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła

    29 czerwca (sobota) – Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła

    9 grudnia (poniedziałek) – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny

    26 grudnia (czwartek) – Święto świętego Szczepana, pierwszego męczennika


    Adwent w 2024 roku rozpocznie się 1 grudnia.

    _______________________________________________________________________________________

    V przykazań kościelnych

    Przykazania kościelne wyznaczają normy postępowania, które ustanawia Kościół Katolicki. Dotyczą one uczestniczenia w życiu Kościoła, a zwłaszcza w liturgii.

    1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.

    2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.

    3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.

    4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.

    5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.

    ____________________________________

    W niedziele i w święta wierni nie powinni wykonywać prac, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywania radości właściwej dniowi świątecznemu i korzystania z należytego odpoczynku duchowego i fizycznego.

    Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym każdy wierny powinien przynajmniej raz w roku przystąpić do spowiedzi św.

    5 warunków dobrej spowiedzi świętej:

    • Rachunek sumienia.
    • Żal za grzechy.
    • Mocne postanowienie poprawy.
    • Szczera spowiedź
    • Zadość uczynienie Panu Bogu i Bliźniemu.

    Okres Wielkanocny w trzecim przykazaniu obejmuje czas od Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.

    Co do czwartego przykazania – wszyscy wierni obowiązani są czynić pokutę. Dla wyrażenia tej pokutnej formy pobożności chrześcijańskiej Kościół ustanowił dni i okresy pokuty. W tym czasie chrześcijanin powinien szczególnie praktykować czyny pokutne służące nawróceniu serca, co jest istotą pokuty w Kościele. Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca.

    • Czynami pokutnymi są: modlitwa, jałmużna, uczynki pobożności i miłości, umartwianie przez wierniejsze pełnienie obowiązków, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i post.
    • Czasem pokuty w Kościele są poszczególne piątki całego roku i czas Wielkiego Postu.
    • Wstrzemięźliwość obowiązuje wszystkich, którzy ukończyli 14 rok życia we wszystkie piątki i Środę Popielcową.
    • Post ścisły obowiązuje w Środę Popielcową i w Wielki Piątek wszystkich między 18 a 60 rokiem życia.
    • Uzasadniona niemożliwość zachowania wstrzemięźliwości w piątek domaga się od chrześcijanina podjęcia innych form pokuty.
    • Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki i w czasie Wielkiego Postu.

    _______________________________________________________________________________________

    Dnia 12 lipca 2024 roku ustawa o mordowaniu dzieci została odrzucona przez Sejm zaledwie trzema glosami. Fundacja Życie i Rodzina dziękuje wszystkim, którzy wspierali komisję do spraw aborcji poprzez modlitwę i wpływanie na posłów, aby głosowali za życiem.

    DLA PRZYPOMNIENIA DLA TYCH, KTÓRZY PRZYSTĘPUJĄ DO KOMUNII ŚW. MIMO, ŻE ZGADZAJĄ SIĘ NA ZABIJANIE DZIECI W ŁONIE MATEK:

    Zgodnie z kan. 1364 §1 PRAWA KANONICZNEGO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, ekskomunice „latae sententiae” – wiążącej mocą samego prawa podlegają katolicy odstępujący od prawd wiary, heretycy lub schizmatycy. W Encyklice „Evangelium vitae” św. Jan Paweł II napisał: „Dlatego mocą władzy, którą Chrystus udzielił Piotrowi i jego Następcom, w komunii z Biskupami […]  oświadczam, że bezpośrednie przerwanie ciąży, to znaczy zamierzone jako cel czy jako środek, jest zawsze poważnym nieładem moralnym, gdyż jest dobrowolnym zabójstwem niewinnej istoty ludzkiej. Doktryna ta, oparta na prawie naturalnym i na Słowie Bożym spisanym, jest przekazana przez Tradycję Kościoła i nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne”. Oznacza to więc, że aprobowanie aborcji jest odstąpieniem od prawdy katolickiej wiary.

    __________________________________________________________________________________________________________

    W LIPCOWY MIESIĄC KOŚCIÓŁ ZACHĘCA NAS DO MEDYTOWANIA NAD NAJŚWIĘTSZĄ KRWIĄ CHRYSTUSA

    Dziś zaczyna się lipiec, miesiąc, który zgodnie z ludową tradycją poświęcony jest kontemplacji Najświętszej Krwi Chrystusa, niezgłębionej tajemnicy miłości i miłosierdzia.

    W dzisiejszej liturgii apostoł Paweł w Liście do Galatów stwierdza, że «ku wolności wyswobodził nas Chrystus» (Ga 5, 1). Ta wolność ma bardzo wysoką cenę: jest nią życie, krew Odkupiciela. Tak! Krew Chrystusa jest ceną, którą Bóg zapłacił, aby wyzwolić ludzkość z niewoli grzechu i śmierci.

    Krew Chrystusa jest niezbitym dowodem miłości niebieskiego Ojca do każdego człowieka, bez żadnego wyjątku.

    Wszystko to bardzo jasno wyraził św. Jan XXIII, który otaczał Krew Pańską wielkim nabożeństwem, wyniesionym z domu, gdzie słyszał w dzieciństwie, jak rodzina odmawiała litanie jej poświęcone. Jako papież napisał list apostolski wzywający do krzewienia tego kultu (Inde a primis, 30 czerwca 1959 r.) i zachęcił wiernych do rozważania nieskończonej wartości tej Krwi, «której jedna kropla może wybawić cały świat od wszelkiej winy» (hymn Adoro Te devote).

    (z rozważania św. Jana Pawła II przed modlitwą “Anioł Pański” – 1.07.2001)

    ***

    This image has an empty alt attribute; its file name is 1616663031.jpg
    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Lita­nia do Naj­droż­szej Krwi Chrystusa

    Kyrie, eleison, Chrysteeleison, Kyrieeleison.
    Chryste
    , usłysz nas, Chrystewysłuchaj nas,
    Ojcze z nieba, Boże
    zmiłuj się nad nami
    Synu, Odkupicielu świata, Boże, 
    zmiłuj się nad nami
    Duchu Święty, Boże
    , zmiłuj się nad nami
    Święta Trójco, Jedyny Boże
    , zmiłuj się nad nami

    Krwi Chrystusa, Jednorodzonego Syna Ojca Przedwiecznego
    wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, wcielonego Słowa Bożego
    wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, nowego i wiecznego Przymierza
    , wybaw nas.

    Krwi Chrystusa, przy konaniu w Ogrójcu spływająca na ziemię, wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, tryskająca przy biczowaniu, wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, brocząca spod cierniowej korony
    , wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, przelana na krzyżu
    , wybaw nas.

    Krwi Chrystusa, zapłato naszego zbawienia
    wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, bez której nie ma przebaczenia
    , wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, która poisz i oczyszczasz dusze w Eucharystii
    wybaw nas.

    Krwi Chrystusa, zdroju miłosierdzia
    wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, zwyciężająca złe duchy
    , wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, męstwo Męczenników
    wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, mocy Wyznawców
    wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, rodząca Dziewice
    , wybaw nas.

    Krwi Chrystusa, ostojo zagrożonychwybaw nas.
    Krwi Chrystusa, ochłodo pracujących
    , wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, pociecho płaczących
    wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, nadziejo pokutujących
    , wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, otucho umierających
    wybaw nas.

    Krwi Chrystusa, pokoju i słodyczy serc naszychwybaw nas.
    Krwi Chrystusa, zadatku życia wiecznego
    wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, wybawienie dusz z otchłani czyśćcowej
    , wybaw nas.
    Krwi Chrystusa, wszelkiej chwały i czci najgodniejsza,
     wybaw nas.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    K. Odkupiłeś nas, Panie, Krwią swoją.
    W. I uczyniłeś nas królestwem Boga naszego.

    K. Módlmy się. Wszechmogący, wieczny Boże, Ty Jednorodzonego Syna swego ustanowiłeś Odkupicielem świata i Krwią Jego dałeś się przebłagać, † daj nam, prosimy, godnie czcić zapłatę naszego zbawienia i dzięki niej doznawać obrony od zła doczesnego na ziemi, * abyśmy wiekuistym szczęściem radowali się w niebie. Przez Chrystusa, Pana naszego.
    W. Amen.

    ***
    Ofiarowanie Przenajdroższej Krwi Chrystusa


    Ojcze Przedwieczny, przez Niepokalane Serce Maryi ofiaruję Ci Najdroższą Krew Jezusa Chrystusa,
    – na zadośćuczynienie za grzechy całego świata,
    – za konających i za zmarłych w czyśćcu
    – oraz dla odnowienia Kościoła w Duchu Świętym.
    Amen.



    Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją odkupił!
    Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją uwolnił!
    Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją uświęcił!
    Błogosławiona Krew Jezusowa! Na wieki błogosławiona!

    ___________________________________________________________________________________________

    Adam Chmielowski, „Ecce Homo” (fragment obrazu)

    „Ecce Homo” (fragment obrazu) – fot. Graziako/Tygodnik Niedziela

    ***

    “Oto człowiek”. Obraz udręczonego Chrystusa namalowany przez Adama Chmielowskiego, który później przybrał imię brat Albert stając się ojcem dla bezdomnych. W roku 1989 został ogłoszony świętym. Ten obraz powstawał przez długie lata podczas medytacji nad umęczonym Chrystusem, ukoronowanym cierniem – obdartym całkowicie z ludzkiej godności.

    *****

    „Gdziekolwiek zwrócę myśl, widzę Jego Krew. Rany nóg i rąk, głowę koronowaną cierniami, otwarte Serce Boże. Wszystko to popycha nas do pokochania Go. Krew Eucharystyczna, którą Jezus ofiarowuje każdego dnia na ołtarzu, to także Krew, która płynie z krzyża i ołtarza, płynie w Ciele Mistycznym Chrystusa, przynosząc duszom Jego siłę oczyszczającą i uświęcającą. O, żeby cały świat został oczyszczony ze zmazy grzechu. Oto do czego skłania nas cześć Bożej Krwi, którą ofiarujemy stale we Mszy św., którą przyjmujemy w sakramentach. Ona jest ceną zbawienia i świadectwem miłości okazanej człowiekowi przez Boga”. 

    św. Kasper de Buffalo.

    *****

    Krwiodawstwo Życia:

    Pan Jezus przelewa swoją Najświętszą Krew podczas ukoronowania cierniem

    Przywódcy żydowscy żądają od Piłata, aby skazał Jezusa na ukrzyżowanie. Ukoronowanie cierniem staje się najbardziej ekspresywnym momentem w całym objawieniu. Jezus jest wyśmiany, jednakże prawdziwie jest Królem, ponieważ Jego królewskość jest „inna” niż ta z tego świata.

    Z Ewangelii św. Jana

    A żołnierze, uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym. Potem podchodzili do Niego i mówili: «Witaj, Królu żydowski!» I policzkowali Go. A Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: «Oto wyprowadzam Go wam na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy». Jezus więc wyszedł na zewnątrz w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: «Oto Człowiek». (J 19, 2-5)

    Refleksja

    Jan Ewangelista umieszcza scenę ukoronowania cierniem Jezusa i wyśmiania Go jako „króla” w centrum procesu, w taki sposób, aby Jezus został ukazany jako prawdziwy Król. Piłat po raz kolejny stwierdza, że nie znalazł w Nim żadnej winy, zasługującej na skazanie Jezusa na śmierć, i ukazuje Go ludowi: Oto Człowiek! Ta wypowiedź Piłata o Jezusie poranionym, z koroną cierniową na głowie i w płaszczu purpurowym, mogłaby wskazywać na pogardę wobec tej „biednej ofiary”. Ale może również mieć inne znaczenie: zwykle „nowy król” był przedstawiany poddanym, już ubrany w szaty królewskie, wypowiadano imię króla, a lud wznosił okrzyki aprobaty. Myślą przewodnią naszego rozumowania i działania jest nie tyle Ewangelia, co Osoba, którą ta Ewangelia przepowiada. Chrystus, nasz Niebiański Król, jest obecny w nas, a nasza relacja z Nim ma się opierać na prawdziwym poddaniu się Jemu, jako Królowi. On, słońce naszej duszy, upiększa nas swoją czystością i swoim blaskiem. W ten sposób Jego Królewska godność staje się dla nas bodźcem do podążania za Nim wszędzie i naśladowania Go we wszystkim.

    Z „Komentarza do Ewangelii św. Jana” św. Augustyna, biskupa (Homilia 116)

    Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: «Oto wyprowadzam Go do was na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy». Jezus więc wyszedł na zewnątrz, w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: «Oto Człowiek». Oto dowód na to, że nie dokonało się bez wiedzy Piłata to, co żołnierze uczynili Jezusowi, zarówno to, co było im zlecone, jak i to, na co im pozwolono. Stało się to z tego powodu, jak już powiedzieliśmy, że nieprzyjaciele Jezusa zasmakowali w rozkoszowaniu się tymi wszystkimi wyrządzanymi Mu zniewagami i nie zaspokoili ostatecznie swojej żądzy krwi. Jezus wychodzi przed lud w koronie cierniowej i zhańbiony. Piłat mówi do nich: Oto Człowiek!, jakby chciał powiedzieć: jeśli jesteście zawistni o króla, oszczędźcie Go teraz, kiedy widzicie Go tak poniżonym; został ubiczowany, ukoronowany cierniem, odziany w hańbiący strój; został wyśmiany obelżywymi krzykami, spoliczkowany; zawrzała hańba, rozpaliła się nienawiść.

    Prośby

    Módlmy się do Boga Ojca za zbawienie wszystkich ludzi, odkupionych mocą Krwi Chrystusa, i wołajmy:

    Wysłuchaj nas, Panie.

    Prośmy, aby Krew Chrystusa oczyściła nasze sumienia ze złych uczynków, byśmy mogli służyć żywemu Bogu:

    Wysłuchaj nas, Panie.

    Prośmy, aby tajemnica Chrystusa, który wydaje się za każdego człowieka, przyciągnęła wszystkie narody do serca Jezusowego:

    Wysłuchaj nas, Panie.

    Prośmy, aby spojrzenie na krzyż Chrystusa wzbudziło w grzesznikach prawdziwe pragnienie pokuty:

    Wysłuchaj nas, Panie.

    Boże Wszechmocny, dziękujemy Ci za to, że uczyniłeś nas godnymi uczestnictwa w tajemnicy Krwi Twojego Syna. Naucz nas odpowiadać coraz lepiej na wyraz Twojej miłosiernej miłości. Prosimy o to przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    tekst pochodzi z książki:

    “Krew Chrystusa – Codzienne rozważania na lipiec”/tłumaczenie z j. włoskiego: ks. Daniel Mokwa CPPS

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Krew Chrystusa gromi demony.

    Pamiętaj o tym – nie tylko w lipcu!

    Zgodnie z tradycją Kościoła lipiec to miesiąc szczególnie poświęcony Najdroższej Krwi Chrystusa. Ten bogaty kult związany jest głównie z Męką Chrystusa na Krzyżu i Eucharystią. Jak pisał św. Jan Chryzostom „Ta Krew, gdy godnie przyjęta, oddala demony, przywołuje aniołów, a nawet samego Pana aniołów”. Obecnie kult Krwi Chrystusa odżywa za sprawą cudów eucharystycznych, które miały niedawno miejsce w Polsce (Sokółka, Legnica) i na świecie.

    1.Kult Krwi Chrystusa sięga pierwszych wieków

    Pierwotne zapisy dotyczące czczenia Krwi Chrystusa zostawili nam już ojcowie Kościoła, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. „Ta Krew wylana oczyszcza świat cały. Ona jest ceną wszechświata, za którą Chrystus odkupił Kościół” – pisał św. Jan Chryzostom, który żył w IV wieku.

    Kult Krwi Chrystusa w Kościele związany jest z dwiema relikwiami Męki Pańskiej, które odnaleziono w średniowieczu. W roku 804 znaleziono gąbkę, z której pojono konającego na krzyżu Chrystusa. Natomiast w roku 1048 odnaleziono, zabezpieczoną w ołowianym naczyniu, ziemię spod Krzyża, w którą wsiąkła krew Jezusa. Do miasta Mantuia obie relikwie miał przywieźć nawrócony rzymski żołnierz Longin, ten sam, który przebił bok Chrystusa włócznią. Autentyczność tych relikwii potwierdził w roku 1053 papież Leon IX. Już wówczas zaczęto nadawać kościołom wezwanie Najdroższej Krwi Chrystusa.

    2.Ustanowienie uroczystości Najdroższej Krwi Chrystusa

    Uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa ustanowił w roku 1849 dekretem „Redempti sumus” papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały lipiec był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł uroczystość na dzień 1 lipca. Natomiast Ojciec Święty Pius XI podniósł je (1933 rok) do rangi świąt pierwszej klasy na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi.

    Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Chrystusa wyróżniał się papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście „Inde a primis z 1960 roku zachęcał do tego kultu. „To nabożeństwo zostało mi wpojone już w życiu rodzinnym, od wczesnych lat mojego dzieciństwa. Pozostaje mi w pamięci wspomnienie moich sędziwych rodziców, recytujących w dniach lipca litanię do Najdroższej Krwi” – wspominał Jan XXIII.

    3.Tak uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa zniknęła z kalendarza liturgicznego

    Do czasu reformy kalendarza liturgicznego (1969) po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Później skreślono tę uroczystość z kalendarza. Reformatorzy tłumaczyli, że obchód uroczystości Krwi Chrystusa został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem). Na zasadzie pewnego przywileju – uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa pozwolono celebrować jedynie  zgromadzeniom Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Tę rodzinę  zakonną założył św. Kasper de Buffalo (+ 1837), gorący zwolennik szerzenia kultu Krwi Chrystusa, która obmywa nas z grzechów i otwiera dla nas bramy raju.

    4.Jak czcić Najdroższą Krew Chrystusa?

    Najprostszą formą kultu Krwi Chrystusa jest adoracja i Komunia Święta. Można też rozważać fragmenty Ewangelii, opisujące przelanie Krwi przez Chrystusa. Święty Jan XXIII w liście apostolskim „Inde a Primis”, zachęca wiernych do odprawienia nabożeństwa ku czci Przenajdroższej Krwi Jezusa Chrystusa, szczególnie w lipcu.

    „Niechaj rozważają o niesłychanie obfitej i nieogarnionej wartości tej Krwi prawdziwie najdroższej” – pisze w liście apostolskim papież święty Jan XXIII. „Ta sama Krew Boża płynie we wszystkich sakramentach Kościoła, dlatego nie tylko słuszną jest rzeczą ale wielce sprawiedliwą, aby tej Krwi składali wszyscy odrodzeni w jej zbawczych strumieniach hołd adoracji, podyktowanej wdzięcznością i miłością” – zaznacza w liście do wiernych papież.

    Publiczną i prywatną formą modlitwy może być także Litania do Najdroższej. W encyklice „Evengalium Vitae” św. Jana Pawła II czytamy, że „Krew Chrystusa objawia, jak wielka jest miłość Ojca, a zarazem ukazuje, jak cenny jest człowiek w oczach Boga i jak ogromna jest wartość jego życia”.

    Kult Najdroższej Krwi Chrystusa szczególnie mocno upowszechniają Misjonarze Krwi Chrystusa, którzy mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce również siostry Adoratorki Krwi Chrystusa. Obecnie w Częstochowie pod opieką Misjonarzy Krwi Chrystusa znajduje się jedyne w Polsce sanktuarium Przenajdroższej Krwi, gdzie od 1998 roku czczone są relikwie Krwi Chrystusa z Mantui – dar Sióstr Przenajdroższej Krwi z Schellenbergu (Księstwo Lichtenstein). Obecnie kult Krwi Chrystusa odżywa za sprawą cudów eucharystycznych, które miały niedawno miejsce w Polsce (Sokółka, Legnica) i na świecie.

    Dziś szczególnie potrzebne jest oddawanie czci Najdroższej Krwi Jezusa. W czasach szerzących się ideologii gender, promocji seksu bez odpowiedzialności, LGBT, stawiania przyrody wyżej człowieka, profanacji, zabijania nienarodzonych, osób starszych i słabych, tym głośniej powinniśmy wołać „Krwi Chrystusa, Jednorodzonego Syna Ojca Przedwiecznego, wybaw nas”.

    źródła  – brewiarz.pl, czestochowskie24.pl,cpps.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Christ Jesus Clinic Jesus Christ Cross Faith/Stacja7.pl

    ***

    Katecheza 22 świętego Cyryla Jerozolimskiego o Ciele i Krwi Pańskiej

    1. Już to pouczenie błogosławionego Pawła wystarczy zupełnie, aby wzbudzić w was wiarę w Boskie tajemnice. Zaszczyceni nimi uczestniczycie w Ciele i Krwi Chrystusa. Powiedział bowiem, jak to czytaliśmy przed chwilą: „W nocy, w której został zdradzony, wziął Pan Jezus chleb, a dzięki uczyniwszy łamał go, dał uczniom swoim i rzekł: «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje». Wziąwszy też kielich, dzięki uczyniwszy, powiedział: «Bierzcie i pijcie, to jest Krew moja»”[1]. Skoro wyraził się o chlebie: „To jest Ciało moje”, któż będzie się wahał; „To jest krew moja”, któż zwątpi i powie, że to nie jest Krew Jego?

    2. W Kanie Galilejskiej przemienił Chrystus wodę w wino; czyż więc nie będziemy wierzyć, iż wino w Krew przemienił? Cudu tego dokonał na doczesnych godach; czyż więc nie przyjmiemy, iż tym bardziej synom duchowego łoża swe Ciało i Krew dał na pożywienie?

    3. A zatem z całym przekonaniem uważajmy to za Ciało i Krew Chrystusa! Pod postacią chleba dane ci jest Ciało, pod postacią wina dana ci jest Krew. Gdy tedy przyjmujesz Ciało i Krew Chrystusa, w Ciele i Krwi Jego uczestniczysz. Stajemy się nosicielami Chrystusa, gdyż Jego Ciało i Krew są dane naszym członkom. Według błogosławionego Piotra „uczestniczymy w naturze Bożej”[2].

    4. Rozprawiając z Żydami, powiedział Jezus: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała mego i nie będziecie pili Krwi mojej, nie będziecie mieli życia w sobie”[3]. Oni jednak nie przyjęli tego, co słyszeli, lecz ze zgorszeniem odeszli. Sądzili, że ich wzywa do jedzenia mięsnych potraw.

    5. W Starym Zakonie były chleby pokładne. Ustały one jednak, gdyż dotyczyły tylko Starego Przymierza. W Nowym Testamencie mamy chleb niebieski i kielich zbawienia dla uświęcenia duszy i ciała. Jak chleb potrzebny jest dla ciała, tak znów Słowo jest potrzebne dla duszy.

    6. Nie patrz więc na chleb i kielich jak na czysto ziemskie rzeczy. Są one bowiem Ciałem i Krwią – jako Pan zapewnił. Chociaż by ci to mówiły zmysły, niechaj cię jednak utwierdza wiara. Nie osądzaj rzeczy ze smaku, lecz przyjmuj wiarą, a nie wątp, iż otrzymałeś dar Ciała i Krwi Chrystusa.

    7. Jaką one mają siłę, niech ci powie Dawid: „Przed obliczem moim przygotowałeś stół przeciw nieprzyjaciołom moim”[4]. Słowa te znaczą: Przed przyjściem Twoim zastawili szatani stół splamiony i straszny, pełen wszelkiej złej mocy. Ale po Twym przyjściu Ty sam, Panie, zastawiłeś stół przede mną. Gdy człowiek mówi do Boga: „Przygotowałeś stół przed obliczem moim”, czyż nie może to co innego oznaczać niż tajemniczy i duchowy stół, dany nam przez Boga przeciwko szatanom? Tamten stół był wspólny z szatanami – ten jest wspólny z Bogiem. „Namaściłeś mi głowę olejem”[5]. Namaścił twą głowę olejem na czole, abyś naznaczony pieczęcią stał się odbiciem i świętością Boga. „Jak cenny jest kielich, który mnie upaja”[6]! Widzisz, iż jest tu mowa o kielichu, który wziął do rąk Jezus, wypowiadając nad nim słowa dziękczynienia: „To jest Krew moja, która będzie wylana na odpuszczenie grzechów”[7].

    8. O tej właśnie łasce mówi dalej Salomon w księdze Eklezjastesa: „Pójdź, pożywaj chleb z radością”, chleb duchowy. Pójdź! Wzywa cię on do zbawienia i szczęścia. „I pij swe wino z weselem”, duchowe wino, „i olej niech będzie wylany na twą głowę”, mówi tu jeszcze o duchowym namaszczeniu. „Niech zawsze będą twoje szaty białe, albowiem miłe są twe sprawy Bogu”[8]. Skoro zdjąłeś stare szaty i wdziałeś duchowe, białe, winny one pozostać zawsze białe. Nie znaczy to, iż zawsze trzeba nosić szaty białe, powinny jednak one zostać prawdziwie białe, jasne i duchowe, abyś mógł powiedzieć z błogosławionym Izajaszem: „Raduje się dusza moja w Panu, albowiem mnie okrył szatą zbawienia i płasz­czem nadziei”[9].

    9. Wiedząc już i wierząc, że to, co wygląda na chleb, nie jest wcale chlebem, choć smak na to wskazuje, lecz Ciałem Chrystusa, i to, co wygląda na wino, nie jest winem, chociaż ma smak wina, ale Krwią Chrystusa, i stąd Dawid powiedział: „Chleb wzmacnia serce człowieka, od którego lśni twarz jak od oleju”[10], wzmocnij swe serce, biorąc chleb duchowy i rozwesel swe oblicze. Niechaj będzie ono odkryte w czystym sumieniu, abyś jak w zwierciadle rozważał wspaniałość Pana i wzrastał z chwały w chwałę w Chrystusie Jezusie. Jemu cześć i chwała na wieki wieków.

    Amen. 

    _______

    PRZYPISY:

    [1] 1 Kor 11,23-25.

    [2] 2 P 1,4.

    [3] J 6,54.

    [4] Ps 22,5.

    [5] Ps 22,5b.

    [6] Ps 22,5c.

    [7] Mt 26,27.

    [8] Koh 9,7-9.

    [9] Iz 61,10.

    [10] Ps 103,15.

    apologetyka.katolik.pl/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Krew Chrystusa oczyszcza nasze sumienie

    Autor Listu do Hebrajczyków porównuje starą i nową świątynię, aby wykazać definitywną skuteczność ofiary Jezusa.

    CANVA/Gość Niedzielny

    ***

    Z Listu do Hebrajczyków:

    Ale Chrystus, zjawiwszy się jako arcykapłan dóbr przyszłych, przez wyższy i doskonalszy, i nie ręką – to jest nie na tym świecie – uczyniony przybytek, ani nie przez krew kozłów i cielców, lecz przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego i osiągnął wieczne odkupienie. Jeśli bowiem krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi skrapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu. (Hbr 9, 11-14)

    Refleksja:

    Krew Chrystusa zdolna jest działać w głębi sumienia, w celu oczyszczania i uwalniania od grzechu, to znaczy od tego źródła nieczystości, które zabija wszelką nadzieję, ponieważ czyni człowieka niewolnikiem i w konsekwencji niezdolnym do pracy nad sobą. Już w Starym Testamencie składane były ofiary na oczyszczenie kapłanów, ludu i świątyni. Te ofiary znalazły swoje wypełnienie w Chrystusie. Najwyższy Kapłan ustanawia i powierza nowemu ludowi Bożemu jedyną, drogocenną ofiarę swojego Ciała i swojej Krwi, która ma nieskończoną wartość. Moc płynąca z tej ofiary oczyszcza z grzechów, uświęca, stwarza pokój oraz ustanawia nową wspólnotę Boga z ludźmi. A ofiara ta spełnia się przez przelanie Krwi. W ten sposób zmazana zostaje wina ludzi, tych, którzy opłukali swe szaty i w Krwi Baranka je wybielili (Ap 7, 14), ponieważ prawdziwie Krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu (1 J 1, 7; por. Ap 1, 5).

    ***

    Z „Listów” św. Kaspra del Bufalo, kapłana (Tom VI f, 403)

    Adoracja niezmierzonej Ceny naszego zbawienia jest najcenniejszym przedmiotem naszych dążeń. Z Boskiej Krwi płyną skarby mądrości i uświęcenia, wolność od kary piekielnej oraz możność posiadania chwały świętych w niebie. Wraz z przyjęciem tej niezmierzonej Ceny, przez którą zostaliśmy zbawieni, znajdź grzeszna duszo świętą i wewnętrzną motywację znalezienia nadziei w miłosierdziu i przebaczeniu; a ciebie, człowieku skruszony, niech ta niezmierzona Cena naszego zbawienia pobudza do wzrostu w cnotach i w świętości oraz w zdrowej, płomiennej gorliwości ratowania dusz dla Pana. Rozmyślanie o tym tak ważnym nabożeństwie niech cię uzdalnia do powstania ze snu duchowej śmierci, która cię zniewala. Rozumiemy teraz, dlaczego w Starym Testamencie Pan miał upodobanie w krwi ofiar zwierzęcych: ponieważ były zapowiedzią Krwi Baranka, przelanej na ołtarzu krzyża w pełni czasów. Jeśli bowiem krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi krapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu. Niech to nabożeństwo do Przenajdroższej Krwi przybliży nasze dusze do boskiego Serca Jezusa.

    Prośby:

    Z żywą wiarą w moc Krwi Chrystusa módlmy się wspólnie i wołajmy:

    Wysłuchaj nas, Panie.

    Za święty Kościół Boży, by oczyszczony Krwią Chrystusa stawał się coraz bardziej znakiem miłości i apostolskiej gorliwości, Ciebie prosimy:

    Wysłuchaj nas, Panie.

    Aby Krew Chrystusa obudziła w nas wszystkich potrzebę skruchy i zbawienia, Ciebie prosimy:

    Wysłuchaj nas, Panie.

    Za wszystkich cierpiących, by potrafili złączyć swoje cierpienia ze zbawczą ofiarą Chrystusa, Ciebie prosimy:

    Wysłuchaj nas, Panie.

    Boże, który odkupiłeś całą ludzkość Najdroższą Krwią swojego jedynego Syna, zachowaj w nas dzieła swojego miłosierdzia, byśmy – wspominając nieustannie tajemnice naszego zbawienia – mogli otrzymać jego owoce. Prosimy o to przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    “Krew Chrystusa – Codzienne rozważania na lipiec”(tłumaczenie z j. włoskiego: ks. Daniel Mokwa CPPS)

    (tekst pochodzi z książki: KREW CHRYSTUSA – codzienne rozważania na lipiec)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Hna Carolina BR/cathopic.com22/Stacja7.pl

    ***

    Krew Chrystusa – cena Bożej miłości

    Krew Chrystusa objawia, jak wielka jest miłość Ojca, a zarazem ukazuje, jak cenny jest człowiek w oczach Boga i jak ogromna jest wartość jego życia – pisał św. Jan Paweł II w encyklice Evangelium Vitae.

    W dawnej tradycji rozważano nad nią przez cały lipiec. To nie przypadek, że o jej wartości rozmyślano akurat w tym miesiącu. Skoro w czerwcu wychwalamy Boskie Serce Jezusa, to w lipcu warto byłoby pochylić się nad Jego Przenajdroższą Krwią. Serce i krew stanowią przecież integralną całość. Jedno bez drugiego nie może spełniać swojej funkcji. Krew daje życie, jej utrata powoduje śmierć. Krew Chrystusa przelana na krzyżu dała nam zbawienie. Na tym się jednak nie skończyło, bo my w dalszym ciągu możemy się do niej odwoływać, zanurzać w niej swoje życie, ludzi, których spotykamy na co dzień, wszystkie nasze sprawy, problemy i grzechy. Ona nas oczyszcza, uświęca, uzdrawia i uwalnia.

    – Szukając początku kultu Krwi Chrystusa trzeba zatrzymać się w rzymskim kościele San Nicola in Carcere. Według tradycji przechowywany jest w nim skrawek płaszcza należącego do setnika, który włócznią przebił bok Jezusa. Relikwię w XVIII w. przekazali do świątyni krewni żołnierza. Początkowo Krwi Chrystusa poświęcano pierwszą niedzielę czerwca. Papież Pius X przeniósł tę uroczystość na 1 lipca. Modlitwę do Przenajdroższej Krwi Zbawiciela zanoszono jednak przez cały miesiąc – tłumaczy ks. Łukasz Tarnowski, kustosz Sanktuarium Krwi Chrystusa w Częstochowie. Dodaje, że po Soborze Watykańskim II połączono Uroczystość Najświętszego Ciała i Uroczystość Krwi Chrystusa w jedno święto (Boże Ciało).

    Świadomość bycia odkupionym

    Ks. Łukasz należy do zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa, które żyje duchowością Jezusowej Krwi. – Myślę, że jej kult na przestrzeni wieków nigdy nie był zapomniany. Może nie akcentowano go zbyt mocno, ale na pewno nie zaniechano – mówi ks. Łukasz. – O Krwi Jezusa mówiły obrazy i modlitwy. My, jej misjonarze, chcemy nie tylko skupiać się na modlitwie i adorowaniu, ale też na szerzeniu duchowości Przenajdroższej Krwi. Francuski kardynał Albert Vanhoye, który głosił papieżowi rekolekcje na temat Krwi Chrystusa, podkreślał, że była ona „nasączona” Duchem Świętym. Tłumaczył, iż została wylana dla naszego zbawienia przez Jezusa, który był w jedności ze swoim Ojcem. W naszym częstochowskim sanktuarium wierni mogą oddać się Przenajświętszej Krwi Chrystusa. To bardzo stara praktyka. Nie chodzi tu tylko o kult czy podejmowanie zobowiązań modlitewnych. Najważniejsze są czyny i świadomość, że w Jezusie mamy Zbawiciela, że Jego Krew, którą adorujemy i pijemy w Eucharystii, dała nam wolność. W tej darowanej wolności chcemy żyć tym, czego wymaga od nas Bóg, chcemy powiedzieć tak, jak ludzie zgromadzeni wokół Mojżesza podczas zawierania przymierza: wszystkie słowa prawa wypełnimy! – dodaje.

    Wielka łaska pojednania

    Do Sanktuarium Krwi Chrystusa napływają świadectwa osób, które w swoich troskach i problemach odwoływały się do Krwi Chrystusa. – W ostatnim czasie szczególnie docierają do nas wieści o uzdrowieniach fizycznych. Zazwyczaj nie są potwierdzone dokumentami. Wielu jest jednak przekonanych, że po modlitwie w sanktuarium i błogosławieństwie relikwiami Krwi Chrystusa doznali uzdrowienia. Myślę tu np. o przypadkach wchłonięcia się komórek rakowych – precyzuje i dodaje, że sam zwraca też uwagę na inną ważną sprawę. – Kiedy przyjmuję grupę pielgrzymów, zapraszam i zachęcam do otworzenia się na pojednanie, które daje Krew Chrystusa. Mówią o tym teksty biblijne. Św. Paweł pisze, że Bóg wprowadza pokój przez Krew swego Syna (por. Kol 1,20). O takie pojednanie modlę się codziennie; proszę, by dokonywało się ono w naszych sercach, umysłach i ciałach, o to, byśmy przyjmowali ten pokój. Dziś z wielkim bólem trzeba przyznać, że bardzo nam go brakuje, tak samo jak jedności i harmonii. Krew Jezusa może nas, zagubionych, rozbitych i poranionych fizycznie, psychicznie i duchowo, scalić na nowo – podsumowuje ks. Łukasz.

    Wartość i zjednoczenie

    W rozważaniu nad Krwią Jezusa niezwykle mocne i uderzające są też słowa dominikanina o. Adama Szustaka. Ten znany kaznodzieja przypominał: „Mamy niezwykłą wartość, bo kiedy Bóg miał za nas zapłacić, to nie starczyło na ziemi złota i srebra. Jedyną ceną, która była godna tego, żeby nas wykupić, stała się Krew Jego Syna. Drożej już się nie da!”.

    Jeszcze bardziej mistycznie pisała o Krwi Chrystusa św. s. Faustyna: „Czuję to dobrze, jak Twoja Boska krew krąży w sercu moim; nie ma w tym żadnej wątpliwości, że z tą krwią Twoją przenajświętszą weszła w serce moje miłość Twoja najczystsza. Czuję, że mieszkasz we mnie z Ojcem i Duchem Świętym, a raczej czuję, że ja żyję w Tobie, o Boże niepojęty. Czuję, że się rozpływam w Tobie, jako jedna kropla w oceanie. Czuję, że jesteś na zewnątrz i we wnętrznościach moich, czuję, że jesteś we wszystkim, co mnie otacza, we wszystkim, co mnie spotyka” (Dz. 478). Czy można więc zapomnieć o tej Boskiej Krwi???

    Moc wszystkich wierzących

    Papież Jan XXIII przypominał, że nabożeństwo do krwi Chrystusa łączy się z kultem Imienia i Serca Jezusa.

    O potrzebie odwoływanie się do zasług Krwi Syna Bożego pisał w liście apostolskim „Inde a Primis” w 1960 r. Przypominał w nim o siedmiu jej wylaniach, jakie dokonały się podczas obrzezania, modlitwy w Ogrójcu, biczowania, ukoronowania cierniem, drogi krzyżowej, przybicia do krzyża i przebicia boku włócznią. Cytował też św. Jana Chryzostoma, który nauczał, że „Od tego stołu [eucharystycznego] odchodzimy, jakoby lwy ogniem ziejące, straszni szatanom, rozpamiętując, kto to jest naszą Głową i jak wielką miłość nam okazał… Ta Krew godnie przyjęta, czarta odstrasza, aniołów do nas przywołuje, samego Pana aniołów sprowadza… Ta Krew przelana cały świat obmywa… To jest ta cena świata; to jest cena, za którą Chrystus Pan Kościół kupił…”.

    Papież Jan XXIII pisał, że „wierni, którzy godnie zbliżają się do Krwi Pańskiej, pozyskują obfite owoce odkupienia, zmartwychwstania i życia wiecznego, które wysłużyła ludzkości Krew przelana przez Chrystusa „z natchnienia Ducha Świętego” (Hbr 9,14). Wierni nakarmieni Ciałem i napojeni Krwią Chrystusa stają się uczestnikami Jego mocy Bożej; tej samej mocy, dzięki której powstały niezliczone zastępy męczenników. I tak uzdolnieni chrześcijanie idą na spotkanie codziennych wyzwań i przeciwności, zbożnych wyrzeczeń, a czasem samego męczeństwa. Znoszą to wszystko dla obrony cnoty i Królestwa Bożego, czując w sobie ową miłość gorejącą”. Ojciec święty za św. Pawłem powtarzał, że Krew Chrystusa woła głośniej niż krew Abla. Czy można więc pozostać na nią głuchym?

    Zaproszenie do zanurzenia

    Krew Chrystusa oczyszcza nas z grzechów, uświęca, uzdrawia i uwalnia. Ona jest naszą najlepszą ochroną przez złem.

    Warto się do niej uciekać z każdą sprawą. Można to robić poprzez Litanię do Przenajdroższej Krwi Chrystusa. Pięknym wołaniem jest też modlitwa zanurzenia we Krwi Chrystusa, napisana przez s. Gertrudę Bociąg ze zgromadzenia Misjonarek Krwi Chrystusa. Warto ją odmawiać na rozpoczęcie dnia. Jest pięknym zawierzeniem siebie, bliskich nam ludzi, naszych rozmów, prac i odpoczynku. Jest zaproszeniem Jezusa do naszej codzienności, a także deklaracją przyjęcia wszystkiego, co nas spotyka w duchu zadośćuczynienia. Nie chodzi w niej, by prosić o uniknięcie wszelkich trudności. Nikt nam tego nie obieca. Nikt nie powiedział, że jeśli będziemy wierzyć w Boga, nie spotka nas nic trudnego i nieprzyjemnego. Zanurzenie we Krwi Jezusa i wołanie o to, by Jej moc objawiła się w naszym życiu, są wyrazem naszej wiary, ale też świadomości, że sami z siebie jesteśmy słabi i niewiele możemy. Krew Jezusa oczyszcza nas z naszych win. Pomaga być bliżej Boga. Ona uzdrawia nasze serca ze zranień i krzywd zadanych przez innych. Daje moc do kochania i służenia, pomimo ludzkich ograniczeń. Ona stwarza nas na nowo. Jest zdrojem miłosierdzia. Warto wzywać Jej mocy. To najmocniejsza broń przeciwko złu tego świata. Aby zbawić ludzkość wystarczyła tylko jedna jej kropla. Jezus chciał jednak inaczej. Pozwolił, by płynęła strumieniami. Nie bójmy się Jego Krwi. Pozwólmy, by nas obmywała w sakramencie pokuty i poiła w Eucharystii. W ten sposób najmocniej jednoczymy się z Jezusem i pozwalamy, by w nas działał. W Jego Krwi jest nasze zdrowie i życie.

    Echo Katolickie/opoka.org.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Krew Chrystusa woła – „trzeba szerzyć jej cześć”

    Wiele krwi leje się z powodu ludzkiej pychy i żądzy panowania. Zbawiciel wylał swoją Krew dla obmycia człowieka z grzechu i ocalenia go na wieczność. Lipiec jest poświęcony rozważaniu tej prawdy.

    KASPER DEL BUFALO

    Święty Kasper del Bufalo, założyciel Zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa.

    Nheyob/Wikipedia | CC BY-SA 3.0/Aleteia.pl

    ***

    Angelo Roncalli wspominał, że już w dzieciństwie odmawiał z rodzicami Litanię do Przenajdroższej Krwi Chrystusa. Rodzina robiła to codziennie przez cały lipiec, bo ten właśnie miesiąc jest w katolickiej tradycji ludowej poświęcony kontemplacji Najświętszej Krwi Chrystusa. Gdy został papieżem, wydał w 1954 roku list apostolski Inde a primis, w którym zachęcił wiernych do rozważania wartości Krwi Zbawiciela przez odmawianie litanii. „Niechaj wierni rozważają, jak wielką i nieskończoną wprost mocą bije ta Krew prawdziwie Przenajdroższa, »której jedna kropla może wybawić cały świat od wszelkiej winy«” – pisał św. Jan XXIII.

    Zdobyć duszę

    Była pierwsza połowa XIX wieku, Europą wstrząsały wojny napoleońskie. Pewnego razu podczas modlitwy ksiądz Kasper del Bufalo wpatrywał się w wizerunek Ukrzyżowanego. Później zapisał: „Wydawało mi się, że słyszę takie słowa: »Widzisz, o synu, moją Boską Krew: w cierpieniach ją przelałem i przez cierpienia trzeba szerzyć jej cześć«”.

    Przyszły święty pozostał wierny swojej misji do końca życia. Głoszenie czci Krwi Chrystusa stało się jego pasją. „Chciałbym mieć tysiąc języków, ażeby każdą duszę zdobyć dla Najdroższej Krwi Chrystusa. Och, chciałbym to nabożeństwo rozszerzać własną krwią. Można by powiedzieć, że jestem zaprzedany adoracji Boskiej Krwi, ceny wiecznego zbawienia” – wyznał kiedyś.

    Nie musiał szukać cierpień – pojawiły się w następstwie jego wierności i posłuszeństwa Kościołowi. „Nie mogę, nie muszę, nie chcę” – to bodaj najsłynniejsze słowa św. Kaspra. Wypowiedział je przed francuskim urzędnikiem, odmawiając złożenia przysięgi na wierność Napoleonowi, który zawładnął Państwem Kościelnym i uwięził papieża. Zapłacił za to najpierw wygnaniem, a potem ciężkim więzieniem. O tym, jak trudnym doświadczeniem był dla niego pobyt w lochu, świadczy fakt, że do końca życia odczuwał lęk przed ciemnością i nie mógł spać bez zapalonego światła. Ale i to stało się źródłem błogosławieństwa. Być może stąd wziął się jego pomysł stworzenia w Rzymie nocnych oratoriów – miejsc modlitwy, do których Kasper zapraszał ludzi spędzających noce na hulankach i pijatykach.

    Najbardziej wyrazistym i trwałym dziełem życia św. Kaspra jest założenie zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa. To oni ponieśli w świat kult Najświętszej Krwi Chrystusa i niosą go dalej. Towarzyszą im w tej misji siostry Adoratorki Krwi Chrystusa, siostry Misjonarki Krwi Chrystusa, a także świeccy zrzeszeni we Wspólnocie Krwi Chrystusa. Dla nich i wszystkich osób żyjących według duchowości Krwi Chrystusa centrum kultu stanowią adoracja i Komunia eucharystyczna. Rozważają także opisane w Ewangelii i celebrowane w liturgii momenty przelania Krwi przez Zbawiciela. Odmawiają też prywatnie i publicznie, szczególnie w lipcu, Litanię do Przenajdroższej Krwi Chrystusa.

    Odkryłem wartość

    Ks. Damian Siwicki z tego zgromadzenia zainteresował się kultem Krwi Pańskiej za sprawą swojego ojca, który jest członkiem Wspólnoty Krwi Chrystusa.

    – Mój tata zawsze chciał, żebym mógł poznać to miejsce w Częstochowie i misjonarzy, którzy prowadzą wspólnotę – opowiada. Tak się też stało: piętnastoletni Damian pojechał do Częstochowy na zorganizowane przez zgromadzenie święto młodzieży. Kiedy później przeżywał młodzieńczy bunt, uświadomił sobie, że właśnie tam czuł głęboki spokój i widział ludzi pełnych nieudawanej radości. Pewnego dnia, gdy odczuwał dojmujący smutek i poczucie bezsensu, poczuł w sobie przynaglenie, wręcz przymus, żeby pojechać do misjonarzy na rekolekcje młodzieżowe. – Tam, klęcząc w kaplicy, doświadczyłem bliskości Pana Boga, Jego miłości. Chciałem, żeby moje życie się zmieniło. I od tego momentu zaczyna się moja historia poznawania misjonarzy i duchowości Krwi Chrystusa. Ja sam, dzięki doświadczeniu miłości Pana Boga i dzięki misjonarzom, odkryłem, że mam wartość – zwierza się. Poruszyła go lektura pism św. Kaspra. Podobnie jak założyciel zgromadzenia poczuł się wezwany, żeby wyjść do tych, w których Krew Jezusa woła najbardziej. Do tych, którzy potrzebują wiedzieć, że są ważni i wartościowi w oczach Boga.

    Szukamy zranionych

    Misjonarze Krwi Chrystusa często mówią o „wołaniu Krwi Chrystusa”. To głos Zbawiciela, który wzywa, żeby pójść do tych, którzy Go potrzebują najbardziej. Słyszał go św. Kasper. „Gdziekolwiek zwrócę myśl, widzę Jego Krew. Rany nóg i rąk, głowę koronowaną cierniami, otwarte Serce Boże. Wszystko to popycha nas do pokochania Go. Krew Eucharystyczna, którą Jezus ofiarowuje każdego dnia na ołtarzu, to także Krew, która płynie z krzyża i ołtarza, płynie w Ciele Mistycznym Chrystusa, przynosząc duszom Jego siłę oczyszczającą i uświęcającą” – pisał, porwany Jezusowym pragnieniem, żeby cały świat został oczyszczony ze zmazy grzechu. „Oto do czego skłania nas cześć Bożej Krwi, którą ofiarujemy stale we Mszy św., którą przyjmujemy w sakramentach. Ona jest ceną zbawienia i świadectwem miłości okazanej człowiekowi przez Boga” – zachwycał się. „Wystarczy jedno spojrzenie na Boską Krew, a ona wstrząśnie nami, byśmy działali z niespożytą gorliwością, i działać będziemy z prawdziwym Duchem Bożym” – zapewniał w jednym z listów.

    Duchowość Krwi Jezusa motywuje misjonarzy z założonego przez św. Kaspra zgromadzenia do wchodzenia w środowiska znajdujące się w kryzysie. W Ameryce Południowej są na przykład takie miejsca, w których obejmują zaniedbaną parafię, pracują tam kilkadziesiąt lat, odbudowując ją od strony materialnej, ale przede wszystkim tworząc z ludźmi żywy Kościół. Potem zostawiają to miejsce innym i idą do kolejnego, tam, gdzie jest większa potrzeba.

    – Kiedy widziałem, jak działają tam moi współbracia, uświadomiłem sobie, że tak działa Pan Jezus. On się nie zatrzymuje; szuka ludzi, mówi, że musimy iść też do innych miejsc, by głosić królestwo Boże. „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze” – to są te słowa. I to jest działanie Krwi Jezusa, która płynie do wszystkich miejsc, w których jest grzech. Ona ma moc, żeby zmieniać życie człowieka, żeby wszystko odnawiać – podkreśla ks. Damian Siwicki. Przekonuje, że Krew Jezusa jest dla każdego i dzięki niej każdy może poczuć własną wartość, zrozumieć, że jest cenny w oczach Boga, bo On ją za każdego wylał. Mocą tej Krwi dokonuje się nasze wybawienie i usprawiedliwienie.

    – Wszędzie pracujemy z ludźmi, którzy doświadczyli od innych jakiegoś zranienia. I staramy się te osoby prowadzić do doświadczenia uzdrowienia, które jest we Krwi Jezusa. A w konsekwencji do pojednania. Jezus mocą swojej Krwi zburzył wszelkie mury między nami i dzięki Niemu możemy stać się braćmi. To doświadczenie staramy się przekazywać, dzielić się nim – zaświadcza duchowny.

    Tam, gdzie jest potrzeba

    Świeccy ze Wspólnoty Krwi Chrystusa działają razem z Misjonarzami Krwi Chrystusa.

    – Oni są razem z nami na tej drodze zaproszeni, by być misjonarzami. Zapraszamy ich do tego, co robimy, do prowadzenia rekolekcji czy misji, ale też do zaangażowania w naszych dziełach. Oni mogą dotrzeć tam, dokąd my nie możemy. W tym, co się da, wspólnie przeżywamy też naszą formację, dni skupienia czy rekolekcje, ale nie zamyka się to na samorozwoju, lecz prowadzi do tego, żebyśmy mogli razem iść do tych, którzy potrzebują wsparcia, i dzielić się z nimi naszą duchowością – tłumaczy kapłan. Akcentuje znaczenie rozpoznawania znaków czasu. – Staramy się usłyszeć, gdzie Krew Jezusa nas woła dzisiaj, i tam pójść. Ja pracuję z młodymi i najbardziej to wołanie słyszę w kontekście samotności, braku zdolności do tworzenia relacji. Podejmuję więc próbę wyjścia do młodych i tworzenia z nimi relacji. To moje doświadczenie, ale na przykład mój współbrat, z którym pracuję w parafii, w tej chwili słyszy to wołanie najbardziej od rodzin, których członkowie są wierzący, ale mają duże problemy z wytrwaniem, z pozostaniem w małżeństwie. Odpowiadając na to wołanie, poszedł w tym roku na studia, żeby uczyć się pomagać rodzinom w kryzysie – mówi ks. Damian Siwicki.

    Kasper del Bufalo wciąż inspiruje czcicieli Krwi Chrystusa. Święty do końca życia pozostał wierny wołaniu Krwi Chrystusa. To ono nie pozwoliło mu spać spokojnie, gdy mieszkańców Rzymu dziesiątkowała cholera. Rzucił się na pomoc chorym i umierającym, nie myśląc o własnym bezpieczeństwie. Zaraził się i zmarł pod koniec 1837 roku. Jednym z dorodnych owoców jego życia jest kult Krwi Chrystusa, który zakorzenił się w Kościele, przynosząc wielu ludziom pożytek doczesny i wieczny.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________________________

    „Jaki będzie pożytek z Krwi Mojej?”

    Katedra w Bremie, mozaika przedstawiająca Mękę Pańską.

    fot. Norbert Neetz / imageBROKER / Forum

    ***

    Quae utilitas in sanguine meo? — „Jaki będzie pożytek z Krwi Mojej?” (Ps 30, 10). Te słowa Psalmów mogą być źródłem medytacji w lipcu, poświęconym Najdroższej Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa. Są to słowa wyrażające głęboki smutek, udrękę wątpiącego, czy Jego ofiara, aż do przelania krwi, nie była daremna.

    Ta myśl, ten smutek dręczył Pana Jezusa, ponieważ w łonie swojej najświętszej Matki miał już zdolność rozumienia i od tamtej pory pojmował, że większość ludzi podepcze Jego Krew i zlekceważy łaskę wyjednaną przez jej przelanie.

    To smutek skłonił Go do płaczu w Niedzielę Palmową, gdy przed Jego oczami rozpościerał się widok świętującego miasta, którego przyszły tragiczny los znał. To była myśl przyprawiająca Go o krwawy pot w Ogrodzie Oliwnym, gdy w jego rozważaniach pojawiła się tajemnica zła, jakie dokona się w przyszłych wiekach. W swoich Rozmyślaniach na dni Adwentu święty Alfons Liguori pisze, że właśnie z powodu tamtego gorzkiego kielicha cierpienia Pan Jezus modlił się do Ojca Przedwiecznego o uwolnienie, mówiąc: Transeat a me calix iste — „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich!” (Mt 26, 39). Jaki kielich? Nie cierpienie fizyczne, ale widok tak wielkiej pogardy dla Jego miłości. Dlatego zawołał na Krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Pokusa porzucenia zrodziła się z myśli, że większość ludzi nie zważając na to przelanie Krwi, będzie nadal obrażać Jezusa, tak jakby nic nie zrobił z miłości do nich. Z pewnością w tym momencie nasz Pan miał przed oczyma spektakl wszystkich kryzysów, do jakich dojdzie na przestrzeni wieków, niemal w crescendo, które miało się otworzyć w Kościele zrodzonym z Jego przebitego boku na Krzyżu. A jednak tam, na Golgocie, jedna kropla Jego Krwi wystarczyła, aby nawrócić „dobrego łotra”. Wielu odrzuci owoce Jego Ofiary, ale odpowiedniość łaski, jaka spłynie na tych, którzy Go przyjmą, przyniesie większą chwałę Bogu niż jakiekolwiek świętokradztwo i niewierność. Krew Chrystusa będzie nadal obmywała Kościół aż do końca wieków.

    Życie Kościoła będącego Mistycznym Ciałem Chrystusa, zawiera się w Jego Krwi. Krew, podobnie jak serce, stanowi zasadę życia. Nic nie jest bardziej czcigodne niż Krew Chrystusa, Krew Boga, a zatem cenniejsza niż wszystkie skarby ziemi. Każda kropla tej Krwi ma nieskończoną wartość. Krew Chrystusa przypomina nam o centralnej tajemnicy chrześcijaństwa – o Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka, który za cenę swojej Krwi odkupił nas i przeznaczył do wiecznego szczęścia. „Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach złego postępowania zostali wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną Krwią Chrystusa, jako Baranka niepokalanego i bez zmazy” – pisze święty Piotr (1 P 1, 18 – 19).

    Krew Chrystusa jest przede wszystkim symbolicznym oraz rzeczywistym wyrazem Odkupienia – tej Tajemnicy, która przypomina nam, że Jezus Chrystus za cenę swojej Krwi, wyrazu swojej Miłości, wyrwał rodzaj ludzki z grzechu oraz mocy diabła, i pojednał go z Bogiem. Ta Krew jest nadal ofiarowywana podczas Mszy, która utrwala ofiarę Kalwarii w sposób bezkrwawy, ponieważ jest to ta sama Ofiara – Jezus Chrystus, który jest składany w ofierze, i ten sam Kapłan – Jezus Chrystus, który składa Chrystusową ofiarę, aby jej owoce objęły przemijające pokolenia, aż do końca świata.

    Ale męka Chrystusa nie zakończyła się na Golgocie i nigdy się nie skończyła: jest zasadą życia Kościoła, który zawsze triumfuje, ale zawsze cierpi, walczy i przelewa krew. Jezus Chrystus nadal krwawi z powodu zniewag i profanacji, jakie dokonują się w Jego kościołach i na Jego ołtarzach, z powodu niewierności Jego sług, letniości dobrych; krótko mówiąc – ze względu na każdą przeszkodę, która staje na drodze rozwoju Kościoła.

    W trakcie tej walki może się zdarzyć, że ci, którzy starają się walczyć o wierność Kościołowi i jego Prawu, nie ujrzą owoców swojej ofiary, ale mogą raczej odnieść wrażenie, że ich wysiłki, modlitwy, cierpienia, walka nie są przyjmowane przez Boga, i mogą rozmyślać: „Jaki jest pożytek z mojej ofiary?”. Tak nie jest: każda kropla ofiary złożonej z czystością intencji jest zjednoczona z każdą kroplą Krwi przelanej przez Chrystusa i czerpie swoją owocność z tej przelanej Krwi. Ofiara tych, którzy walczą w Kościele, jest samą Krwią Chrystusa, która krąży w Kościele i go ożywia. Kościół jest żywy i owocny, ponieważ krąży w jego członkach Krew Chrystusa, płynąca z Ofiary Kalwarii.

    Kościół, jak mówi Pius XII, „jest Oblubienicą krwi (por. Wj 4, 25)… Ale Kościół się nie boi. Chce być Oblubienicą krwi i bólu, aby w sobie ukazać obraz swego boskiego Oblubieńca, cierpieć, walczyć, triumfować z Nim”1. Triumf Kościoła, również historyczny, to perspektywa, którą otwiera przed nami obietnica fatimska, i w tym właśnie duchu można przeżywać święto Krwi Chrystusa. Dom Guéranger przypomina, że owo ​​święto jest pamiątką jednego z najwspanialszych zwycięstw Kościoła. W 1848 roku Pius IX został wygnany z Rzymu przez triumfującą rewolucję; w tych samych dniach — zaledwie w następnym roku — ujrzał, jak jego władza zostaje przywrócona. 28, 29 i 30 czerwca, pod patronatem Apostołów, pierworodna córka Kościoła, wierna swojej chwalebnej przeszłości, wypędziła swoich wrogów z murów Wiecznego Miasta; podbój zakończył się 2 lipca, w święto Maryi. Natychmiast podwójny dekret powiadomił miasto i świat o wdzięczności papieża i sposobie, w jaki zamierzał on utrwalać pamięć o tych wydarzeniach poprzez świętą liturgię. Dnia 10 sierpnia, zanim powrócił z Gaety, miejsca swego schronienia podczas burzy, aby na nowo objąć rządy nad swymi państwami, Pius IX zwrócił się do niewidzialnej Głowy Kościoła i zawierzył Mu sprawę ustanowienia tego święta, przypominając, że to za ten Kościół przelał całą swoją Krew.

    Krew ta jest znakiem cierpienia i walki, ale także obietnicą zwycięstwa w czasie i w wieczności.

    Roberto de Mattei/PCh24.pl

    1 Pius XII, Przemówienie do mężczyzn z Akcji Katolickiej, 7 września 1947 roku

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Drogocenna krew Chrystusa

    www.misericors.org

    ***

    “W koronce nie tyle odwołujemy się do męki, ile do miłości – miłosierdzia Ojca i Syna dla nas. Cierpienia Jezusa świadczą o tej miłości. W koronce też chodzi o to, aby tyle trudu, męki Zbawiciela nie poszło na marne. Modlitwa ta jest duchowym zbieraniem owoców męki Jezusa, drogocennej krwi, która współczesnego świata nie obchodzi.

    Siostra Faustyna zanotowała takie słowa Jezusa: „O, jak wielkich łask udzielę duszom, które odmawiać będą tę koronkę, wnętrzności miłosierdzia mego poruszone są dla odmawiających tę koronkę. Zapisz te słowa, córko moja, mów światu o moim miłosierdziu, niech pozna cała ludzkość niezgłębione miłosierdzie moje. Jest to znak na czasy ostateczne, po nim nadejdzie dzień sprawiedliwy. Póki czas, niech uciekają [się] do źródła miłosierdzia mojego, niech korzystają z krwi i wody, która dla nich wytrysła” (Dz. 848).

    Gdy odmawiamy koronkę z największym przejęciem, zbieramy w sposób duchowy owoce męki Zbawiciela i pierwsi korzystamy z ich zbawczej mocy. Faustyna widzi w kroplach krwi, które wytryskują z Serca Pana Jezusa, drogocenne brylanty, ale nie wszyscy umieją korzystać z tych darów miłosierdzia:

    „Dziś widziałam Pana Jezusa ukrzyżowanego. Z rany Serca Jego sypały się drogocenne perły i brylanty. Widziałam, jak mnóstwo dusz zbierało te dary, ale była tam dusza, która jest najbliżej Jego Serca, a ta z wielką hojnością zbierała nie tylko dla siebie, ale i dla innych, znając wielkość daru. Rzekł do mnie Zbawiciel: Oto są skarby łask, które spływają na dusze, lecz nie wszystkie dusze umieją korzystać z hojności mojej” (Dz. 1687). (…)

    Kiedy odmawiamy koronkę, stajemy u stóp krzyża Jezusa i zbieramy Jego męczeńską krew, ową „boską rosę”, z której korzystamy sami i którą możemy wlewać mocą modlitwy wstawienniczej w dusze innych.”

    ks. Mariusz Bernyś

    [w:] Ogień z nieba. Hymny, uwielbienia i rozważania o koronce do miłosierdzia Bożego,

    ks. Mariusz Bernyś, ks. Michał Dłutowski, Ząbki 2013

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dla Jego bolesnej męki. 

    Czy rozumiemy słowa Koronki do Miłosierdzia Bożego?

    Pan Jezus, wyjaśniając sens koronki, mówi, że jest to „modlitwa na uśmierzenie gniewu Mojego”.
    fot. Agnieszka Otłowska/Gość Niedzielny

    Pan Jezus, wyjaśniając sens koronki, mówi, że jest to „modlitwa na uśmierzenie gniewu Mojego”.

    ***

    Odmawia się ją dziś na całym świecie. Koronka to najbardziej popularna forma kultu Miłosierdzia Bożego. Co ciekawe, ta modlitwa budziła początkowo wątpliwości wśród teologów. Czy dobrze rozumiemy jej słowa?

    Zdarzyło się to dokładnie 13 września 1935 roku w Wilnie. Wieczorem tego dnia siostrze Faustynie Kowalskiej ukazał się anioł, który z polecenia Boga miał ukarać ziemię za grzechy. „Kiedy ujrzałam ten znak gniewu Bożego, który miał dotknąć ziemię – relacjonuje w „Dzienniczku” – zaczęłam prosić anioła, aby się wstrzymał chwil kilka, a świat będzie czynił pokutę”. Siostra zaczyna wtedy modlić się słowami „wewnętrznie słyszanymi”, po raz pierwszy odmawia koronkę. „Kiedy się tak modliłam, ujrzałam bezsilność Anioła i nie mógł wypełnić sprawiedliwej kary, która się słusznie należała za grzechy”. Koronka jawi się w tej wizji jako narzędzie powstrzymania Bożej kary.

    Na drugi dzień Pan Jezus potwierdza Faustynie, że modlitwa pochodzi od Niego, i podaje jej dokładny układ: „Najpierw odmówisz jedno »Ojcze nasz« i »Zdrowaś Maryjo« i »Wierzę w Boga«, następnie na paciorkach »Ojcze nasz« mówić będziesz: »Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata«. Na paciorkach »Zdrowaś Maryjo« będziesz odmawiać: »Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata«. Na zakończenie odmówisz trzykrotnie te słowa: »Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny – zmiłuj się nad nami i nad całym światem«”.

    Na uśmierzenie gniewu Bożego

    Koronka wzmiankowana jest w „Dzienniczku” czternaście razy. Jezus wzywa do jej odmawiania i wiąże z tą modlitwą wiele obietnic. Dotyczą one miłosierdzia okazanego przez Boga grzesznikom, zwłaszcza w godzinie konania. Pan Jezus, wyjaśniając sens koronki, mówi, że jest to „modlitwa na uśmierzenie gniewu Mojego”. Powraca więc myśl z wizji z 13 września 1935 roku. Jak to zrozumieć? Czym jest gniew Boży i czy może on być uśmierzony przez odmówienie modlitwy? Czy nie jest to za proste, za łatwe?

    Zacznijmy od wyjaśnienia pojęcia „gniew Boży”. Otóż w Biblii wielokrotnie jest mowa o Bożym gniewie, nie tylko w Starym, ale i w Nowym Testamencie. Pewnym przybliżeniem tego pojęcia jest reakcja rodziców, którzy są świadkami nieodpowiedzialnego zachowania swoich dzieci. Który rodzic usiedzi spokojnie na miejscu, gdy widzi dziecko bawiące się zapałkami albo stąpające po cienkim lodzie? Normalne jest, że zareaguje gwałtownie, wołając: „Stop, dość tego!”. „Boży gniew” oczywiście nie jest zwykłym opisem reakcji emocjonalnej Boga na zło, ale coś jest tu na rzeczy. Chodzi o Bożą niezgodę na grzech, który z definicji jest czymś przeciwnym dobru, czyli Jemu także. Zło jest skandalem, który bulwersuje Najwyższe Dobro i prowokuje do reakcji. „Gniew Boży” łączy się z pojęciem sprawiedliwości. Zło powinno być ukarane, tego wymaga sprawiedliwość. Kara ma za zadanie powstrzymać zło, naprawić nieporządek i skierować grzesznika ku dobru. Prorocy Starego Testamentu powtarzali, że nieszczęścia spotykające jednostkę, naród czy świat są przejawem gniewu Bożego, a więc odpowiedzią Bożej sprawiedliwości na zło popełniane przez ludzi. Boża odpowiedź na grzech nie wyczerpuje się jednak w samym gniewie. Sprawiedliwość Boża jest dopełniona Jego miłosierdziem. Święty Paweł mówi, że Jezus przez swój krzyż dokonał definitywnego uśmierzenia Bożego gniewu. „Będziemy przez Niego zachowani od karzącego gniewu, gdy teraz przez krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni” (Rz 5,9). Pozornie może wydawać się, że Bóg ma schizofrenię: z jednej strony okazuje gniew, z drugiej miłosierdzie, jakby walczył z samym sobą. Sprawiedliwość i miłość miłosierna nie wykluczają się jednak. One się dopełniają. Jan Paweł II pisał wręcz o „pocałunku”, jakiego Boże miłosierdzie udzieliło Bożej sprawiedliwości na krzyżu.

    My, grzeszni, liczymy raczej na miłosierdzie Boże, dlatego ku niemu się zwracamy, słusznie lękając się samej sprawiedliwości. Koronka do Bożego Miłosierdzia jest modlitewnym odwołaniem się do krzyżowej ofiary Chrystusa, gdy On sam wziął na siebie należną nam karę za grzechy. Zrobił to po to, aby nas usprawiedliwić, czyli uleczyć ze zła, zbawić, dać nowe życie. Odmawiając koronkę, stajemy w duchu pod krzyżem i prosimy o to, by owoce zbawczej męki Chrystusa sięgnęły naszego życia i świata całego. Wiemy, że zasługujemy na Boży gniew i słuszną karę, ale zasłaniając się krzyżem Chrystusa, prosimy Ojca o miłosierdzie. Taka jest wewnętrzna logika tej modlitwy.

    Ofiaruję Ojcu Syna

    Nie sposób zrozumieć koronki bez spoglądania na krzyż. Widzimy na nim Jezusa, który cierpi, umiera. Jego ciało zostało wydane, a krew przelana. Sednem jest tutaj nie samo cierpienie, ale akt ofiarnej miłości. Jezus ofiaruje się, oddaje się cały Bogu Ojcu, także nam. Umierając, modli się do Ojca i zarazem modli się za nas, grzesznych. Odmawiając koronkę, wchodzimy w modlitwę Ukrzyżowanego. Czynimy naszą modlitwę konającego Pana. Nie możemy Ojcu niczego sami z siebie ofiarować, możemy jednak uchwycić się krzyża i włączyć nasze małe serca w ofiarniczy akt Jezusa.

    Mówimy: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego”. Te słowa brzmią szokująco. Kimże ja jestem, abym mógł ofiarować Ojcu Jego Syna? A jednak. Z Jezusem wszystko jest możliwe. Moja mała miłość zostaje włączona w największą miłość, w Jego miłość.

    Aby zrozumieć, jak to jest możliwe, trzeba odwołać się do Mszy Świętej, najdoskonalszej z modlitw. W Modlitwie Eucharystycznej kapłan po przeistoczeniu modli się tymi lub podobnymi słowami: „Wspominając śmierć i zmartwychwstanie Twojego Syna, ofiarujemy Tobie, Boże, Chleb życia i Kielich zbawienia”. W sensie najgłębszym to sam Jezus się za nas ofiaruje. Ale my, choć słabi i grzeszni, możemy włączyć się w ten ofiarniczy akt. Miłość Jezusa wyrażona w ofierze krzyżowej uobecnia się na ołtarzu i ta miłość ciągnie nas w górę. To jest wąska brama, przez którą idziemy do Ojca.

    Słowa „Ciało i Krew” w oczywisty sposób nawiązują do Eucharystii. Jezus w znaku chleba i wina daje nam swoje ciało i krew, czyli siebie. Sobór Trydencki, definiując prawdę o obecności Jezusa w Eucharystii, stwierdził, że w Najświętszym Sakramencie „są zawarte prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Ciało i Krew wraz z duszą i Bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, a więc cały Chrystus”. Katechizmy często cytowały to soborowe wyrażenie. Nie wiemy, czy siostra Faustyna znała to sformułowanie, być może tak. Wyrażenie „Ciało i Krew wraz z duszą” opisuje człowieczeństwo Jezusa. Słowo „Bóstwo” wskazuje na Jego Bożą naturę. Prawdziwy Bóg, prawdziwy człowiek – to sedno dogmatu o Chrystusie. To opis Jego tożsamości. Taki został nam wydany, taki umarł na krzyżu dla naszego zbawienia.

    Niektórzy polscy teologowie (Wincenty Granat, Czesław Bartnik) kwestionowali wyrażenie „Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo”. Twierdzili, że bóstwo Syna nie może być ofiarowane Bogu Ojcu. Wątpliwości rozwiał ks. prof. Ignacy Różycki, który zwrócił uwagę na wspomnianą definicję trydencką. Syn ofiaruje się cały Ojcu, w Jego Osobie mieści się bóstwo i człowieczeństwo, nie da się tego oddzielić. Odmawiając koronkę, odwołujemy się nie tylko do miłości Boga do nas, ale raczej do miłości wewnątrztrynitarnej, czyli Ojca do Syna i Syna do Ojca.

    Na przebłaganie

    „Na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego”. Słowo „przebłaganie” odnosi się do krzyża Jezusa. Chrystus został ukrzyżowany rękami ludzi, ale stało się to dzięki Jego zgodzie. To jest Jego akt woli, Jego największe dzieło, najdoskonalszy akt miłości wobec Ojca i nas. Jest on aktem przebłagania za grzechy, najdoskonalszą ekspiacją, najczystszym miłosierdziem. Święty Paweł, wyjaśniając sens krzyża, pisze, że Chrystus stał się „narzędziem przebłagania dzięki wierze mocą Jego krwi” (Rz 3,25). „Narzędzie przebłagania”, czyli w greckim oryginale hilasterion (odpowiednik hebrajskiego kapporeth). To słowo pochodzi z kultu Starego Testamentu. Oznaczało ono wieko Arki Przymierza, tzw. przebłagalnię. W liturgii żydowskiej w Dniu Przebłagania skrapiano to wieko krwią ofiar ze zwierząt na znak przebłagania Boga. Ukrzyżowany Jezus jest nową „przebłagalnią”. On bierze na siebie wszystkie konsekwencje grzechów i definitywnie je pokonuje mocą swojej miłości do końca, do ostatniej kropli krwi. Cały brud świata zostaje wchłonięty, usunięty przez nieskończone Boże miłosierdzie.

    Powtarzając w koronce słowo „ofiaruję”, jednoczę się z modlitwą Jezusa na krzyżu. Uczestniczę w Jego ofiarnym geście. Nie mając nic, „ofiaruję” Bogu największy dar. Tym samym dokonuje się przebłaganie, czyli zostaję uwolniony z mojej winy.

    Warto zwrócić uwagę na zbieżność między słowami modlitwy, której anioł nauczył dzieci w Fatimie, a słowami Koronki do Bożego Miłosierdzia. We wrześniu 1916 roku dzieci fatimskie miały wizję anioła trzymającego w ręce kielich. Unosiła się nad nim Hostia, z której spływały doń krople krwi. Anioł kazał im powtórzyć modlitwę, w której padają m.in. słowa: „O Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu, Duchu Święty, ofiaruję Wam Najdroższe Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa, obecnego na wszystkich ołtarzach świata, jako zadośćuczynienie za zniewagi, świętokradztwa i obojętności, którymi jest obrażany”. Treść tej modlitwy i jej sens jest całkowicie zbieżny ze słowami koronki. W Fatimie dodatkowo pojawia się motyw maryjny, ale podobieństwo sformułowań jest uderzające. Jest mało prawdopodobne, by św. Faustyna znała tę modlitwę.

    Dla Jego bolesnej męki

    Przyimek „dla” funkcjonuje w koronce w archaicznym znaczeniu jako „z powodu”, „ze względu na”. Profesor Miodek przywołuje kilka przykładów użycia „dla” w takim samym znaczeniu jak w koronce: „Dla ciebie jestem wygnan”; „Więcej dla bojaźni niźli dla Boga”. „Dla Jego bolesnej męki” znaczy więc „ze względu na Jego bolesną mękę”, „przez wzgląd na Jego bolesną mękę”.

    Prosimy o miłosierdzie Boże, wierząc w zbawczą moc męki i śmierci umiłowanego Syna Bożego. Przypomnijmy sobie Abrahama, który wstawiał się za Sodomą i Gomorą. On prosił o Boże miłosierdzie dla miast pogrążonych w grzechu. Wystarczyło dziesięciu sprawiedliwych, aby je ocalić przed zniszczeniem. Koronka do Miłosierdzia Bożego jest wstawianiem się do Boga za światem pogrążonym w grzechu. To wołanie o ocalenie, o ratunek już nie ze względu na dziesięciu sprawiedliwych, ale ze względu na tylko Jednego Sprawiedliwego.

    Słowa kończące koronkę: „Święty Boże” pochodzą ze starożytnego hymnu „Trisagion” (gr. triságios – trzykroć święty) na cześć Trójcy Świętej. Występują one również w tzw. suplikacjach, czyli w pieśni błagalnej śpiewanej w sytuacjach jakiegoś zagrożenia, np. wojną albo zarazą. Suplikacje śpiewamy także w Wielki Piątek podczas adoracji krzyża.

    Może ktoś zapytać: po co Bogu przypominać o tym, o czym On sam wie najlepiej? Po co „ofiarować” Jezusa Ojcu? Po co powtarzać „miej miłosierdzie”, przecież On jest miłosierny. Nie chodzi o to, by zmienić Boga, ale chodzi o naszą przemianę. Powtarzając te słowa, wyznajemy naszą ufność, uczymy się kochać. Jeśli się kogoś kocha, to ciągle powtarza się to samo: „kocham cię, bądź ze mną, kochaj mnie”. Kiedy dziecko coś nabroi, płacze i szuka bezpiecznych ramion ojca lub mamy. Czymś takim jest koronka. Ciągle sami grzeszymy, wciąż widzimy wiele zła i grzechu w świecie. Czasem chce się płakać z powodu tego wszystkiego. Odwołujemy się jednak do Bożego miłosierdzia. Chcemy jak syn marnotrawny wtulić się w ramiona Ojca, chcemy jak Jan położyć głowę na piersi Jezusa. „Panie, do kogóż pójdziemy?”. Ufamy Tobie! Znikąd nie mamy nadziei. Dlatego wołamy wielekroć do Ojca: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata”.

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    WSÓLNOTA SIÓSTR SŁUŻEBNIC BOŻEGO MIŁOSIERDZIA


    a początek istnienia Wspólnoty przyjmujemy dzień 29 września 2001 roku, w którym ks. biskup Alojzy Orszulik, ordynariusz łowicki przyjął nas do diecezji udzielając pozwolenia na utworzenie pierwszego domu Wspólnoty w Rybnie k. Sochaczewa. Tworzenie Wspólnoty rozpoczynały: s. Gertruda (Jolanta Barbara Kamieniecka), s. Jana (Dorota Monik), s. Scholastyka (Anna Maria Porąbka).
        Za swoją duchową założycielkę Wspólnota Służebnic Bożego Miłosierdzia uważa świętą siostrę M. Faustynę Kowalską, która nie tylko zainspirowała jej powstanie, ale także podała wszystko, co dotyczy celu, zadań, życia, formacji i organizacji Wspólnoty zarówno od strony duchowej jak i materialnej.
        Pismem z dnia 6.11.2001 r. (L.dz.1584/2001) ks. biskup ordynariusz Alojzy Orszulik udzielił oficjalnego pozwolenia na tworzenie Wspólnoty klauzurowej w Rybnie, a dekretem z dnia 4.1.2002 r. (L.dz.10/2002) zezwolił na pierwszą kaplicę Wspólnoty.
        Już wiosną tego roku (2002) zgłosiły się pierwsze kandydatki zainteresowane takim życiem i charyzmatem, tak, że od 5.10.2002 r. zainaugurowany został nowicjat Wspólnoty (weszły do niego dwie nowicjuszki).
        Dekretem z dnia 31.12.2002 roku (L.dz.1877/2002) ks. biskup Alojzy Orszulik erygował Wspólnotę jako Publiczne Stowarzyszenie Wiernych pod nazwą Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia i tym samym dekretem zatwierdził Statut Wspólnoty. Dnia 26.5.2003 r. rozporządzeniem Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji Wspólnota otrzymała osobowość prawną. 8.7.2003 r. (L.dz.938/2003) ks. biskup ordynariusz zatwierdził dekretem władze Wspólnoty. Przełożoną Generalną została s. Gertruda Kamieniecka. Dnia 6.8.2003 r. ks. biskup ordynariusz poświęcił dla Wspólnoty nowe habity (biało-czerwone, zgodnie z życzeniem Pana Jezusa przekazanym przez św. s. Faustynę) i dokonał uroczystych obłóczyn.
        Pismem z dn. 20.10.2003 r. (L.dz.1510/2003) ks. biskup Alojzy Orszulik określił sytuacje, w których siostry mogą opuścić teren klauzury ścisłej.
        Dnia 24.1.2004 r. Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przekazało naszej Wspólnocie w darze relikwie św. s. Faustyny Kowalskiej. W piśmie z dn. 25.6.2004 r. Ojciec Święty przekazał Wspólnocie swoje Apostolskie Błogosławieństwo na wierność charyzmatowi zakonnemu.
        Dziś Wspólnota to już dziewięć sióstr. Zgłaszają się następne kandydatki.


     
    Przewodnik Katolicki
    [artykuł z numeru 5/2007, 4 lutego 2007]
     

    Jadwiga Knie-Górna

    M Y   T Y L K O   R O B I M Y   H E R B A T K Ę

    Po ludzku patrząc, u sióstr w Rybnie nie ma nic. Stary, 200-letni, walący się, wspólnotowy dom, dookoła łąki, pola… Trzeba mieć dużą wyobraźnię, aby to miejsce nazwać klasztorem, a jednak rzeczywiście czuje się, jakby tutaj nawet powietrze było inne.
    S p l o t   p r z e d z i w n y c h   „ a k u r a t ó w ”

    Habity Klauzurowej Wspólnoty Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia poświęcone zostały w święto Przemienienia Pańskiego, a obłóczyny przygotowali mieszkańcy Rybna i okolic. — Ludzie zorganizowali wszystko. Malowali płoty, sprzątali wokół domów, piekli ciasta, przygotowali ogromnego grilla, wszędzie były wazony z kwiatami, życzliwe serca wokół nas i tyle wniesionej pracy i starań, że nie da się tego wyrazić słowami – opowiada wzruszona siostra Gertruda, matka przełożona wspólnoty.
        Miłość od pierwszego wejrzenia – tak w skrócie można określić wzajemne relacje między mieszkańcami Rybna a siostrami w czerwonych welonach. Pogłębiła ją niewątpliwie roczna stała obecność sióstr na Mszach św., o co prosił biskup Alojzy Orszulik. — Ksiądz proboszcz z kolei poprosił nas, abyśmy zajęły się scholą dziecięcą, a „akurat” Jezus powiedział św. Faustynie, że dzieci mają nam towarzyszyć i nie chodziło tylko o modlitwę – dodaje s. Jana. Dość szybko okazało się, że siostry mają jakiś szczególny dar przyciągania do siebie dzieci i młodzieży z problemami. — Jesienią przyjechały do nas dzieci z gimnazjum. Była to klasa, która sprawiała bardzo wiele problemów. Dzieci były u nas zaledwie parę godzin. Gdy wróciły do siebie, do szkoły, zaczęły opowiadać swoim kolegom i koleżankom o Jezusie, którego tu spotkały. Skutek był taki, że dzieci z innych klas stwierdziły, że też chcą do nas przyjechać i przyjechały. W międzyczasie zgłosiło się już wiele innych szkół. Chętnych jest coraz więcej, tylko musimy niestety poczekać do wiosny i lata, bo nasz mały dom ich wszystkich nie pomieści – mówi ze śmiechem siostra Anna.
        — Naszym fundamentem jest modlitwa, w której mamy Jezusowi przedstawiać to wszystko, z czym do nas ludzie przyjeżdżają. My podajemy tylko herbatkę, a Pan Bóg czyni cuda! Sama rozmowa nikomu nie pomoże, tylko łaska Boża może pomóc poranionemu człowiekowi – konstatuje s. Gertruda. Najczęściej jest tak, że wizytę u sióstr rozpoczyna dziecko, które potem przywozi rodziców, dziadków, całe rodziny i znajomych, ci z kolei przywożą następnych. Ale do sióstr służebnic Bożego Miłosierdzia nie przyjeżdżają tylko dzieci i młodzież, przybywa też bardzo wielu kapłanów i zakonników.
        — My tu niewiele znaczymy, Jezus tutaj zrobił sobie miejsce, w którym chce szczególnie działać. To jest Dom, szczególne miejsce na ziemi – dodaje s. Jana. Wszystko wskazuje na to, że tak jest, bowiem już po roku zgromadzenie sióstr zostało erygowane, gdy np. równoległe zgromadzenie na taki dekret czekało aż 18 lat!

    C u d ó w   i   „ a k u r a t ó w ”   c i ą g   d a l s z y . . .

    Biskup Alojzy Orszulik obiecał siostrom w październiku, że już na Boże Narodzenie dostaną kaplicę. Jest to kolejny przykład realizujący się zgodnie ze słowami z Dzienniczka św. Faustyny, której Jezus powiedział, że z wielkim utęsknieniem czeka na chwilę, kiedy sakramentalnie zamieszka z klasztorze.
        Adwent zatem siostry miały bardzo pracowity. Ponieważ znają się na murarce, stolarce i wielu innych „typowo kobiecych” sprawach, udało im się przy pomocy wielu przyjaznych serc i rąk przygotować kaplicę na czas. Ołtarz w kaplicy pochodzi z sąsiedniej parafii, gdzie „akurat” nie był już potrzebny, pierwsze tabernakulum, niedawno zastąpione nowym – z rodzimej parafii, gdzie też „akurat” stało już bezużyteczne. I tak, zgodnie ze słowami biskupa, w Boże Narodzenie odbyła się pierwsza Msza św. w nowej kaplicy, w której udział wzięło, prócz najbliższych krewnych, wielu przyjaciół i członków coraz większej wspólnotowej rodziny. — W momencie Przeistoczenia, kiedy Jezus żywy stanął na ołtarzu, wszyscy zaczęliśmy płakać. Tego, co wówczas się stało, nie da się wyrazić słowami – wspomina s. Gertruda.
        Ludzie szukający u sióstr pomocy mówią, że Jezus jest tu obecny w niemal namacalny sposób. Po ludzku patrząc, tutaj nie ma nic i trzeba dobrze pobudzić wyobraźnię, aby tę chałupinę nazwać klasztorem, a jednak czuję się tutaj inaczej, lepiej, spokojniej…
        Siostry mają już wstępny projekt nowego klasztoru, który stanie w miejscu starego. Na moje pytanie dotyczące finansów, które urzeczywistnią tę budowę, usłyszałam: — Pan Jezus powiedział św. Faustynie, że wszystko czyni w zależności od naszej ufności. My tylko mamy ufać, a On zatroszczy się o resztę i jak dotychczas jeszcze niczego nam nie brakowało. Dlatego o budowę siostry się nie martwią… — Każdego dnia mamy mnóstwo świadectw, że jeżeli człowiek zaufa Bożemu Miłosierdziu, to wszystko jest możliwe. Najtrudniej jest zaufać, a jak już się zaufa, to Pan Bóg nigdy nie zawiedzie. Tak jak pokojem można się zarazić i dzielić nim dalej, tak samo jest z ufnością. My zarażamy ludzi ufnością, jak się raz jej doświadczy i dotknie, to ona pozostanie w środku człowieka, skąd nieustannie promieniuje – dodaje s. Gertruda.

    R a t u n e k   d l a   p o g r ą ż o n y c h   w   d e p r e s j i

    Jak twierdzą siostry, jest to także szczególne miejsce dla pogrążonych w depresji. — Człowiek w depresji jest samotny, opuszczony, a ufność jest lekarstwem. Jeśli człowiek natychmiast poczuje silne wsparcie, odczuje, że jest Ktoś, kto go kocha, Ktoś, kto odcina go od otaczającego zła, odzyskuje równowagę. Tutaj wychodzenie z depresji dokonuje się w niezwykle szybki sposób, od piętnastu minut do dwóch dni najdłużej. To jest łaska Boża. Mówimy tu o przypadkach poważnych, nawet próbach samobójczych – podkreśla s. Gertruda.
        Siostry mają do czynienia z najcięższymi przypadkami, stąd nierzadko w ich progach stają ludzie uwikłani w magię. Bywa i tak, że pojawia się w nich ogromny lęk, który powstrzymuje ich przed przekroczeniem progu. Siostry modlą się za tych wszystkich, którzy zostawiają u nich swoje intencje, bóle i cierpienia, a najtrudniejsze przypadki kierują do osób kompetentnych, do egzorcystów.
        — Widzimy ogromny głód Boga wśród ludzi, którzy są bardzo zagubieni w tym świecie i na oślep szukają ratunku. Jeżeli taki człowiek trafi w miejsce, gdzie pokaże mu się Pana Boga, ale pod jednym warunkiem, w konkretnym życiu danego człowieka, to dokonują się cuda. Widzimy, jak Pan Bóg szuka pretekstu, aby pomóc człowiekowi, aby zadziałać i ratować. Wystarczy tylko się otworzyć. Miłosierdzie Boże szuka, żeby tylko dotknąć człowieka i go uratować. Uratowany już potem promieniuje tą miłością i idzie w świat, by świadczyć o swoim spotkaniu z Jezusem – przekonuje s. Gertruda.

    A   w s z y s t k o   z a c z ę ł o   s i ę . . .

    Pierwsze siostry: Gertruda, Scholastyka i Jana pochodzą z różnych stron Polski i z różnych domów. Każda z nich, niezależnie od wieku, czytając Dzienniczek św. Faustyny, jednoznacznie odczytała tę wspólnotę, która jako jedyna ze wszystkich została tak szczegółowo opisana, jako swoją. Później zrodził się jednak „mały problem”, gdyż takiego zgromadzenia nie było. — W końcu każda z nas, niezależnie trafiła do czynnego zgromadzenia w Myśliborzu, które nam odpowiadało, gdyż w nazwie miało „Jezusa Miłosiernego”. Okazało się, że zgromadzenie to w swojej konstytucji miało punkt 4. Według niego zgromadzenie powinno dążyć do utworzenia wspólnot kontemplacyjnych, więc my niezależnie od siebie stwierdziłyśmy, że chcemy dążyć do realizacji „tego punktu” – wspomina s. Gertruda. Ówczesna przełożona, która przyjęła siostry, powiedziała, że trzeba cierpliwie czekać i modlić się, a może kiedyś taka wspólnota powstanie. Tak więc przez kilkanaście lat modliły się, aby jakiś święty poświęcił się sprawie i w końcu założył to zgromadzenie. Niewątpliwie podjęły wówczas duże ryzyko, że do końca życia pozostaną nie w tym zgromadzeniu, do którego chciały wstąpić. — Ale Pan Jezus nie zostawił nas. W pewnym momencie zapadła decyzja i zaproponowano nam, żebyśmy podjęły się próby założenia naszej wspólnoty – kontynuuje opowieść s. Gertruda. Droga do tworzenia wspólnoty nie była łatwa, ale Pan Bóg dał im taki znak, jakiego nie dał św. Faustynie, kiedy chciała stworzyć to zgromadzenie. Nigdy nie dostała bowiem jednocześnie wszystkich wymaganych pozwoleń. U sióstr Gertrudy, Scholastyki i Jany wszystkie pozwolenia się zbiegły i gdy złożyły w zgromadzeniu prośbę o odejście i założenie nowej wspólnoty, także i na nią otrzymały zgodę. — W jednym momencie straciłyśmy wszystko i na dodatek nie wiedziałyśmy za bardzo dokąd jechać, co robić. Wtedy inicjatywę przejął Jezus. Z perspektywy czasu widzimy, jak formował nas do bezgranicznego zaufania Jemu – dodaje s. Jana. Jezus obiecał św. Faustynie wiele rzeczy i one, zdaniem sióstr, realizują się każdego dnia. — Od pierwszego dnia naszej wędrówki wszystko, cokolwiek się zdarzyło, wynikało jedno z drugiego, w sposób, który nie da się racjonalnie wytłumaczyć i opisać – podkreśla s. Gertruda.
        Ich historia w wielkim skrócie wygląda następująco: pewna ich znajoma zaprosiła siostry do siebie, bo „akurat” ma mały domek na Mazurach, który stoi pusty i chętnie go udostępni. W tej miejscowości pierwszą osobą, którą „akurat” siostry spotkały przy budce telefonicznej, był kapłan. „Akurat” się okazało, że jest to fantastyczny kapłan, zaprzyjaźniony z Karmelem, który został nie tylko przyjacielem sióstr, ale także ich spowiednikiem i opiekunem duchowym. Proboszcz tamtejszej parafii zaproponował siostrom, że będzie wystawiał im każdego dnia przez jedną godzinę Pana Jezusa. Prosił jedynie o modlitwę za swoją parafię. Ludzie zaczęli czynić wszystko, aby siostry tam zostały i zagospodarowały się.

    K o n i e c   w a k a c j i ,   t e r a z   d o   d z i e ł a . . .

    Jednym słowem wszystko się świetnie układało do momentu, kiedy przyszły dokumenty, które trzeba było podpisać. — Pan Jezus dał je nam 17 sierpnia. Dokładnie rok później Ojciec Święty Jan Paweł II powierzył świat Bożemu Miłosierdziu. W momencie, kiedy były podpisane dokumenty, jeden z naszych kierowników zadzwonił i powiedział: koniec wakacji, teraz do dzieła. Tylko że my nie miałyśmy zielonego pojęcia, gdzie owo dzieło na nas czeka. Miałyśmy „Dzienniczek” św. Faustyny i czytałyśmy opis naszego miejsca, miałyśmy też już doświadczenie, że wszystko, co jest tam napisane, realizuje się, więc szukałyśmy po znakach, jakie nam Faustyna zostawiła. Szukałyśmy miejsca na założenie wspólnoty, takiego, które zgadzałoby się z jej opisem. Innych motywacji w ogóle nie brałyśmy pod uwagę. Powiedziałyśmy: Panie Boże, prowadziłeś nas, więc prowadź nas dalej. Wtedy przyjechała znajoma z Mazur i zaproponowała nam posiadłość na Zamojszczyźnie, gdzie miała duży dom i ziemię – wspomina s. Gertruda.
        Siostry wsiadły do samochodu i pojechały. Z pozoru wydawało się, że to jest właśnie to miejsce, propozycja jednak upadła, gdy się okazało, że kościół był oddalony od domu aż o osiem kilometrów. Według opisu św. Faustyny, kościół miał stać nieopodal domu wspólnoty, więc siostry grzecznie podziękowały. Szukając tamtejszego ks. proboszcza, natrafiły na biskupa z diecezji lubelskiej, który z kolei wskazał im miejsce w swojej diecezji. Siostry jednak „trochę samowolnie”, bez konsultacji ze swoim ojcem prawnikiem, chciały, aby przyjęto je w diecezji zamojskiej. Udały się nawet do biskupa tejże diecezji, ale go nie zastały, gdyż pojechał poświęcić dzwony. Jego kanclerz poprosił, aby napisały stosowne pismo. — I tu Pan Bóg zadziałał błyskawicznie, bowiem choć ani mnie, ani siostrze Janie pisanie nigdy nie sprawiało trudności, tak w tym momencie nie potrafiłyśmy sklecić ani jednego sensownego zdania. Siedziałyśmy i nic – dodaje s. Gertruda. Zadzwoniły do swojego ojca prawnika, który je wstrzymał w powziętym zamiarze. Ponieważ zaproszenie księdza biskupa lubelskiego było nadal aktualne, wsiadły do gościnnego samochodu swojej znajomej i pojechały do niego.

    Z a p r o wa d z i ł   n a s   P a n   B ó g   d o   b i s k u p a

    Okazało się, że droga miała prowadzić przez Warszawę, gdzie „dogonił” je telefon od ich przyjaciela kapłana, który wybierał się do nich na Mazury, na poziomki… Koniec końców, spotkali się w Ursusie, skąd podjechali do Otwocka, do ojca prawnika.
        — Nasz ojciec ks. prof. Franciszek Bogdan, pallotyn, który cały czas sprawował nad nami opiekę prawną, popatrzył na naszego przyjaciela kapłana, po czym stwierdził: dobrze księdzu z oczu patrzy, co zatem może ksiądz dla naszych sióstr zrobić?! Wtedy dopiero dowiedziałyśmy się, że nasz przyjaciel pochodzi z diecezji łowickiej i że może nas umówić ze swoim biskupem. No i zaprowadził nas Pan Bóg do biskupa Orszulika – opowiada s. Jana.
        „Akurat” na dzień wizyty przypadło święto Michała Archanioła, którego Jezus dał św. Faustynie jako opiekuna wspólnoty. — Ksiądz biskup przyjął nas wyjątkowo serdecznie. Przekazałyśmy mu wszystkie nasze opinie i dokumenty, jednak ze spokojem je odłożył… i skierował nas do samochodu. Okazało się, że wszystko miał już przemyślane i przygotowane. Ruszyliśmy do Rybna. Zobaczyłyśmy sypiącą się, porośniętą dorodnym grzybem chałupinę. Była bez drzwi, z powyrywanymi podłogami, bez szyb w oknach, a my stałyśmy zachwycone. Szybko zapytałyśmy, gdzie mieści się kościół. Gdy okazało się, że nieopodal, byłyśmy już prawie szczęśliwie. Pozostawał tylko jeden drobiazg… ołtarz, o którym Faustyna napisała, że ma być z Godziną Miłosierdzia i aniołami. Na wieść o tym, że jest to świątynia pod wezwaniem św. Bartłomieja, posmutniałyśmy. Pan Bóg jednak miał swoje plany. Poszłyśmy do kościoła, spojrzałyśmy na ołtarz i zdumione stwierdziłyśmy, że jest jak żywy z opisu św. Faustyny. Stałyśmy, patrzyłyśmy i poczułyśmy niezwykły wewnętrzny spokój. Znalazłyśmy swoje miejsce, które przygotował nam Pan Jezus – kończy historię s. Gertruda.
        Jadąc z powrotem do Poznania, długo rozważałam słowa s. Jany: „Dziś dobrze wiemy, że wszystko cokolwiek daje Boża Opatrzność, cokolwiek Jezus stawia na naszej drodze, wszystko to ma służyć dobru. Wszystko jest potrzebne do czegoś. My jeszcze nie musimy wiedzieć do czego, ale On wszystko wykorzysta na dobro, jeśli tylko Mu się zaufa”.
    Gość Niedzielny
    [artykuł z numeru 1/LXXXV, 6 stycznia 2008]
     

    Marcin Jakimowicz

    Z E M S T A   M N I S Z E K   B Ę D Z I E   S Ł O D K A

    Gdy zajrzeliśmy tu ponad rok temu, cud gonił cud. Niewiele się zmieniło. Rolnicy w Rybnie błogosławią ubiegłoroczne wiosenne przymrozki, siostry odwiedza wierna kopia Ojca Pio, mnóstwo ludzi wychodzi z depresji i dotyka Bożego miłosierdzia. A mniszki? Parzą herbatę.



    Latem po zielonej łące biegała kura. Takie czupiradło. Nie widać, gdzie głowa, a gdzie ogon. U Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie, gdzie pioruny rozwalają jesiony, by zakonnice miały drewno na opał, a trąby powietrzne pomagają mniszkom uprzątnąć siano, nawet drób ma niezwykłą historię (o początkach wspólnoty pisaliśmy w tekście pt. „Trąba powietrzna” w nr. 36. z 2006 roku).

    Z b a w i e n n e   k u k u r y k u

    Chłopak siedział nieobecny, skulony. Przywiozła go mama. Opowiadała o problemach z synem. Zamykał się w sobie z dnia na dzień. — Zaczęłam się modlić: Jezu, otwórz tego chłopca – opowiada siostra Jana. — I wtedy zapiał kogut. Chłopak podniósł lekko brew. — Lubisz ptaki? – zagadałam. — Tak! – jego oczy błysnęły. Wzięłam go na bok, pokazałam nasz domowy inwentarz. Rozgadał się na dobre. Okazało się, że jest pasjonatem domowego ptactwa. Wstydził się przyznać do tego przy kumplach, którzy rozmawiali tylko o dziewczynach, samochodach i dyskotekach. Bał się, że będą uważali go za dziwaka. Zamknął się w sobie. Otworzył się, został uzdrowiony. W podzięce przywiózł nam parkę czarnych kurek. A to jeszcze nie koniec! Niebawem do jego klasy trafił kolega, który miał identyczne zainteresowania. Znaleźli wspólną pasję. Pan Bóg posłużył się pianiem koguta. A japońskiej kurki już nie ma. Musiałyśmy zrezygnować z kurnika, na jego miejscu stanie skromna kuchnia.

    P r z y t u l e n i e

    Gdy półtora roku temu wyjeżdżałem z Rybna, usłyszałem: — Należysz już do rodziny. Każdy, kto tu przyjedzie, wraca. Myślałem, że to tylko miła formułka pożegnania. Ale wróciłem. Służebnice Bożego Miłosierdzia przed siedmiu laty założyły tu klasztor według wskazań św. Faustyny, która kilkadziesiąt lat wcześniej proroczo opisała, jak będzie wyglądać dom zgromadzenia, jego charyzmat, a nawet codzienne życie. — To przedsionek nieba! – mówią ci, którzy tu przyjeżdżają. Jezus w Dzienniczku obiecał wyraźnie: „Duch mój spocznie w klasztorze tym, błogosławić będę okolicę, w której klasztor ten będzie”. I dotrzymuje słowa. Aż nie chce się wierzyć, że te uśmiechnięte mniszki w czerwonych welonach mają przygotować świat na ostateczne przyjście Jezusa. To również zdanie z Dzienniczka. Faustyna widziała zgromadzenie w trzech odcieniach: czynnym, kontemplacyjnym i świeckim. — Od czasu waszego artykułu w „Gościu” nasza rodzina świecka bardzo się powiększyła. Należy już do niej ponad 350 osób.
        Wiele osób przyjeżdżających do klasztoru zostaje uzdrowionych. Bardzo często wychodzą z potwornych depresji. Jak wy to robicie? – pytam, a mniszki śmieją się: — Niczego nie robimy. Nie nakładamy na nikogo rąk, nie mamy żadnych specjalnych formuł modlitewnych. Rozmawiamy jedynie pokornie z Jezusem, a On sam zaczyna działać. Chodzi o przylgnięcie do Jego serca, wsłuchanie się w Jego myśli. Do tego stopnia, by poznać Jego wolę – opowiada siostra Gertruda. — Chodzi o taką zażyłość, o jakiej kiedyś opowiadała Vicka z Medjugorie. Ktoś zaczepił ją: — Maryja powiedziała to i tamto, a ona uśmiechnęła się: — Nie. Maryja tak by nie powiedziała, znam Ją…

    M ó d l   s i ę ,   a   p o l e   o b r o d z i

    Wiosenne przymrozki przeklinali rolnicy w całej Polsce. Ale nie w Rybnie. Na początku, widząc zmrożone hektary sadów, załamali ręce i narzekali. Ktoś z nich jednak rzucił: Pan Bóg w Dzienniczku obiecał, że będzie nam błogosławić. On wszystko weźmie w swoje ręce. Zamyka jedną furtkę, a otwiera drugą. Posadzili koktajlowe pomidorki, kapustę, ogórki, żeby przynajmniej coś urosło. I podziękowali Bogu za to, co się wydarzyło. I stała się rzecz nieprawdopodobna – opowiadają mniszki: — Nie dość, że ogórki, kapusta i pomidorki urosły, to wiśnie i truskawki, które miały wyginąć, obrodziły bardziej niż w poprzednich latach. Rolnicy się zdumieli. Przyjechali i wołają: dotknęliśmy błogosławieństwa! To ciekawe. Współczesny racjonalny człowiek nie łączy już modlitwy z dobrymi zbiorami. To dla niego dwie różne bajki. Tymczasem już w Księdze Powtórzonego Prawa Bóg zapowiada: „Jeśli pilnie będziesz słuchał głosu Pana, Boga swego, wiernie wypełniając wszystkie Jego polecenia, będziesz błogosławiony w mieście, błogosławiony na polu. Błogosławiony będzie owoc twego łona, plon twej roli, przychówek twych zwierząt, przyrost twego większego bydła i pomiot bydła mniejszego”. Piękna metafora? Wielu ludzi zżymało się, słysząc przesłanie Maryi z La Salette. Mówiła pastuszkom, że ziemniaki gniją, bo… ludzie przeklinają Boga. Absurd? Rolnicy z Rybna przekonali się, że nie.

    T y l k o   t y l e ?

    Podjechał autobus. Wysypali się ludzie. To ma być to słynne Rybno? – kręcili głowami. Spodziewali się jakiegoś sanktuarium albo chociażby cudownego źródełka. — A gdzie pokoje gościnne? — Nie ma. Można przenocować u ludzi w Rybnie. Byli zszokowani, widząc szczere pole, drewnianą chatkę i podgryzane przez bobry drzewa. Zaryzykowali, zostali. — Wyjeżdżali już jako rodzina – opowiada siostra Jana. — Latem jest łatwiej: możemy rozmawiać na podwórku, w domkach holenderskich. Można się wyspowiadać. Nasz biskup Andrzej Dziuba pozwolił, by spowiadali u nas księża z pobliskich parafii. Przychodzą chętnie. Zimą jest trudniej: zostaje malutki pokój i kaplica.
        Gości odwiedzających klasztor wita oparty o drzewo spory obraz Miłosierdzia. Pod stopami Jezusa napis: I trust in You. — Dostaliśmy wiele takich obrazów z napisami w różnych językach. Pierwszy był właśnie ten. Chcieliśmy poczekać na polską wersję, ale przełożona powiedziała: wieszajcie. Kilka miesięcy później przychodzi grupa pielgrzymów. Wśród nich kobieta z Kanady, jak się okazało w ogromnej depresji. Przetarła oczy: Jezus wita ją po angielsku! Siedziała długo w kaplicy, spotkała się z naszym kapłanem. Wyjechała jako zupełnie inny człowiek.
        Artykuł w „Gościu” napędził tłumy – śmieją się mniszki. — Nie byłyście na nas złe? – pytam. — Jak można być złym na to, że ludzie garną się do Bożego miłosierdzia? Ten dom zawsze jest otwarty. Zauważyłyśmy, że mnóstwo ludzi wychodzi tu z depresji. W szczególny sposób doświadczyli oni życia duchowego od strony zła i bardzo potrzebują miłosierdzia. Są chłonni. Gdybyśmy podchodziły do życia jako terapeutki, załamałybyśmy ręce: co z tymi ludźmi robić? Ale gdy kochasz człowieka, to go kochasz zawsze, niezależnie od tego, w jakim stanie przyjdzie. Robisz wszystko, by mógł przytulić się do Jezusa. To cała terapia.
        Zaczęło się od Magdy. Zadzwoniła: — Jestem na skraju wyczerpania nerwowego, mogę przyjechać? Tak! Był dzień odpustu, stragany dochodziły aż do naszego wjazdu. Siostra przełożona mówi: — Wydaje mi się, że ktoś szuka, krąży… Może to ona? Stanęłam przy bramie – opowiada siostra Jana. — Nikogo nie zobaczyłam. Odwróciłam się i wtedy nagle wjechała Magda. Kompletnie załamana. Chciała jechać prosto i huknąć w najbliższe drzewo. Z daleka zobaczyła jednak, że ktoś na nią czeka. Jedenaście lat w kompletnej depresji. Jedno wielkie wycie. Była tak potwornie poraniona wewnętrznie, że wyrzuciła z domu krzyż i portret Jana Pawła II, tylko dlatego że to byli faceci. Posiedziała dwa dni. Dostała Ewangelię św. Łukasza, po to, by zobaczyć Jezusa jako mężczyznę, brata, przyjaciela. Czytała od deski do deski. Wstała i zawołała z błyskiem w oku: Ale facet! Siedziała przy jeziorku i obdzwaniała, kogo się dało: Słuchajcie, spotkałam Jezusa! Odeszła przemieniona. Niczego nie robiłyśmy. Bóg sam działał.

    C o ś   n i e   p o z w a l a   m i   w e j ś ć

    Takich osób pojawia się coraz więcej. Do każdego mamy jedno pytanie: Czy chcesz, by Jezus ci pomógł? Zauważyłyśmy, że nikt nie odchodzi stąd bez Jego interwencji. — Nie napawa was to pychą? Łatwo sobie przypisać chwałę… – pytam. — Nie. Bo to nie nasze. My parzymy herbatę. A herbata jeszcze nikogo nie uratowała… Bogu tak bardzo zależy na człowieku, że szuka każdego pretekstu, by mu pomóc. Skoro posłużył się osiołkiem, to dlaczego nie miałby posłużyć się nami? Nas nie będzie, a On będzie działał. Obiecał to czarno na białym w Dzienniczku. „Duch mój spocznie w klasztorze tym…” Osoby opętane mają ogromne problemy, by tu wejść. Mówią: coś we mnie wzbraniało się, by wejść na wasz teren. Widziałyśmy faceta, który nie potrafił przejść przez te drewniane drzwi. — Nie bałyście się? — A pokusy do grzechu się nie boisz? – siostra Gertruda głaszcze spokojnie małego kotka. — To ten sam zły duch. Nic nie robiąc, brudzisz się tak samo. To paradoks: skupiając się na sobie, zamykasz się w coraz większym lęku. Diabeł łapie nas w pułapki paradoksów: osoby w depresji nie mogą jeść, głodzą się, wpadają w anoreksję, ale za Chiny nie podejmą postu. Boją się śmierci, ale często mówią o samobójstwie. Sztuczki ojca kłamstwa. Uczymy ludzi walki duchowej. Oczekujemy sielanki, ale życie jest walką. Nasi kapłani mówią: — Jezus odcina tu korzenie zła. Już kilkadziesiąt osób odesłałyśmy do egzorcystów. Wracały przemienione, szczęśliwe.

    K o ś c i ó ł   g i n i e ?

    Zauważyłam kilka podstawowych źródeł depresji – opowiada siostra Gertruda. — Nieuporządkowana przeszłość: poczucie niższości, wspomnienia z dzieciństwa. Zły duch wykorzystuje nawet malutkie zranienia. Są jak szczeliny, przez które wślizguje się wąż. Inną przyczyną jest okultyzm, ezoteryzm, newage’owe nowinki: od wróżek po horoskopy, reiki i Silvę. Przyjechało też kilka „czarownic”. Większość z nich przeżyła tu dotknięcie Boga, trafiły do egzorcysty. Rozmawiam z jedną kobietą i czuję, że coś jest nie tak. — Chyba musi pani spotkać się z egzorcystą, bo wygląda na to, że ktoś w pani rodzinie zawarł pakt z diabłem. A ona na to: — Jeszcze gorzej… I zaczyna opowiadać o duchach, które do niej przychodzą. Nie uważa tego za zło. — Pani jest czarownicą? — Wiedźmą – sprecyzowała. Przyjechała tylko po to, żeby powiedzieć, że Jezus nie jest jej potrzebny. — Wasz Kościół ginie! Nie widzicie tego? — Nie widzimy – odparłyśmy zgodnie. Jedna kobieta powiedziała: — Trzymam na uwięzi siedem złych duchów. — A może jest odwrotnie? – przerwałam. — Hm, może rzeczywiście? – stropiła się. Trzecim źródłem depresji są nieuporządkowane relacje z Bogiem: nieprzebaczone sytuacje, grzech, którego nie chcemy zostawić. To przyczółek złego ducha. Najrzadszym przypadkiem depresji, jaki widzieliśmy, jest to, co powszechnie uważa się za przyczynę załamań: zawirowania życiowe, dramaty, traumatyczne doświadczenia. Na palcach ręki mogę policzyć ludzi, którzy wpadli w depresję z tego powodu. A przyjeżdża tu prawie siedemset osób miesięcznie.

    S o b o w t ó r   O j c a   P i o

    Kiedyś jeden z naszych znajomych rzucił: — Jesteście zgromadzeniem klauzurowym. Po co wychodzicie do tych ludzi? Odsyłajcie ich do psychologów i psychiatrów. Dajcie spokój!
        Bardzo nas to dotknęło. Chciałyśmy rozeznać nasz charyzmat. Przeżywałyśmy trudne chwile. I wtedy siostra Anna troszkę bezczelnie pomodliła się: — Ojcze Pio, widzisz, że nasz spowiednik poszedł do trapistów i zostałyśmy same. Przyślij nam spowiednika, a jeśli nie, to sam przyjdź i nas wyspowiadaj (śmiech). Minęło kilkanaście dni, dzwonek do drzwi. Otwieramy, a tam… Ojciec Pio – mniszki wybuchają śmiechem. Okazało się, że to meksykański kapucyn, egzorcysta. Wierna kopia Ojca Pio. Wyszedł z kaplicy bardzo poruszony: — Słuchajcie, w Guadalupe Maryja ma żywe oczy, a tu cały Jezus jest żywy! Wiecie, że On błogosławi? — Wiemy – przytaknęłyśmy zgodnym chórkiem. A on popatrzył nam w oczy i rzucił: — Będą wam mówić: Po co ci ludzie tu przyjeżdżają? Wyślijcie ich do specjalistów. Ale to jest pokusa. Bóg ich przysyła do was, by tu zdrowieli. Z wrażenia nas zatkało.

    D e m o n y   z w i a ł y

    Faustyna proroczo widziała w naszym klasztorze małe dzieci. Dziś śmiejemy się, że możemy założyć przedszkole z dzieci, które miały się nie urodzić. Niektóre matki słyszały od lekarzy: nawet nie próbujcie zajść w ciążę. Nie ma szans. Ale Pan Bóg może wszystko. Przyjeżdża sporo takich „cudownych” maluchów.
        Naszym wielkim odkryciem jest to, że Jezus zdobył się na szaleństwo: obiecał, że wystarczy zmówić w czyjejś intencji Koronkę do Miłosierdzia Bożego, by otworzyć dla niego niebo. W Dzienniczku Faustyna opisała przejmującą scenę. Trafiła do umierającego człowieka. Zmagał się, cierpiał straszne męki. Wokół jego łóżka zobaczyła wiele demonów. Gdy zaczęła odmawiać Koronkę, wszystkie zniknęły. Chory odetchnął i pogodzony z życiem zmarł.
        Gdy nas ktoś obgada, oczerni albo po prostu wkurzy, to mówimy: Oj, poczekaj! Nasza zemsta będzie słodka. Wymodlimy ci niebo! – wybuchają śmiechem mniszki w czerwonych welonach.


     

    Święta siostra Faustyna opisuje w Dzienniczku proces rozprzestrzeniania się Dzieła Miłosierdzia jakby w trzech odcieniach, „lecz to jedno jest”: poprzez Zgromadzenie zakonne o charakterze kontemplacyjnym, „gdzie dusze odosobnione od świata palić się będą w ofierze przed tronem Bożym i upraszać miłosierdzie dla świata całego… I wypraszać błogosławieństwo dla kapłanów, i modlitwą swoją przygotowywać będą świat na ostateczne przyjście Jezusa” (Dz.s.F. 1155). Ten odcień realizuje Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie.
    Innym odcieniem uczestnictwa w Dziele Miłosierdzia jest modlitwa i czyny miłosierdzia osób nie zobowiązanych żadnym ślubem, za których jednak wykonanie będą one miały udział we wszystkich zasługach i przywilejach całości Dzieła. Do tego odcienia mogą należeć wszyscy ludzie żyjący na świecie (Dz.s.F. 1157).
        Krąg Miłosierdzia, powstały w kwietniu 2006 roku, który wypełnia to pragnienie św. Faustyny jest formą duchowej przynależności i uczestnictwa w charyzmacie Wspólnoty Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie dla tych wszystkich, kapłanów, zakonników i zakonnic należących do innych Zgromadzeń czy Instytutów Życia Konsekrowanego, a także ludzi świeckich, których Bóg powołuje do życia tym charyzmatem. Nie jest on bowiem sprzeczny z regułami żadnego Zgromadzenia lub Zakonu ani w konflikcie ze stylem życia kapłanów diecezjalnych czy katolików świeckich, ale jest szczególnym darem Boga na nasze czasy i w przedziwny sposób łączy w sobie wszystkie inne dary i charyzmaty Kościoła. Jedynymi wymogami przynależności do tej Wspólnoty są:

    codzienna Koronka do Bożego Miłosierdzia;
    modlitwa za Kościół i kapłanów (Dz.s.F. 1052);
    przynajmniej jeden uczynek miłosierdzia dziennie;
    świadectwo życia dawane Jezusowi w miejscu, na którym postawił swoim powołaniem, wierność swojej drodze życia;
    błogosławieństwo kapłańskie udzielane i rozszerzane na cały świat
    (wymóg dla kapłanów).

                 Istotą tego charyzmatu jest całkowita ufność Jezusowi – zawierzenie Bożemu miłosierdziu i postawa miłosierdzia, czyli nastawienie na odwzorowanie w swoim życiu pragnienia i wysiłku Jezusa zmierzającego do doprowadzenia każdego człowieka do dojrzałości i wiecznego zbawienia. Dokonuje się to przez ciągłe wnikanie w Boże tajemnice, poznawanie Jego wielkiego miłosierdzia i niezgłębionej dobroci do stworzeń oraz przybliżanie tego innym ludziom. Jak również, poprzez łączenie się z Jezusem w miłości, wypraszanie Bożego miłosierdzia dla siebie i innych, budzenie ufności w Boże miłosierdzie, oraz przygotowywanie w ten sposób świata na ostatecznie przyjście Chrystusa na ziemię. Zasadniczym elementem tego charyzmatu jest modlitwa, podejmowanie postu, wszelkich umartwień i prac, a także przyjmowanie cierpienia i wszelkich wysiłków, w zjednoczeniu z Jezusem, ofiarowując, jak to określił sam Chrystus świętej siostrze Faustynie, za cały świat, a szczególnie za dwie drogocenne Jego sercu perły, czyli dusze kapłanów i dusze zakonne. Modlitwa, umartwienia, posty czy jakakolwiek praca zyskują swoją wartość przed Bogiem jedynie wtedy, gdy są złączone z modlitwą, postem, umartwieniem czy pracą samego Jezusa. Dlatego też każdy członek Kręgu Miłosierdzia, podobnie jak Siostry, pozwala się prowadzić Duchowi Świętemu, a swoje życie stara się wzorować na życiu Jezusa od żłóbka aż do skonania na krzyżu (Dz.s.F. 438).
        Uczestnictwo w charyzmacie daje członkom Kręgu Miłosierdzia prawo do udziału we wszystkich obietnicach Jezusa pozostawionych w Dzienniczku dla Zgromadzenia, w duchowych dobrach Wspólnoty, zwłaszcza do szczególnej opieki Jezusa, podobnie jak św. Faustyna, przed atakami złego ducha, ale także zachęca do praktykowania zgodnie ze swoim stanem życia, podobnie jak Siostry, trzech rad ewangelicznych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Z oczywistych względów dla ludzi świeckich żonatych czy zamężnych będzie to oznaczało duchową walkę o czystość i wierność małżeńską, wolność od chciwości pieniędzy i mądre nimi gospodarowanie dla dobra rodziny, a także posłuszeństwo nauce Kościoła. Chodzi o to, aby duszą coraz bardziej wolną od różnorakich przywiązań kochać Jezusa aktem czystej miłości, samemu coraz mocniej ufać miłosierdziu Bożemu wypraszając je również dla innych.
        Św. siostra Faustyna (Dz.s.F. 1158) zachęcała, aby każdy członek tego trzeciego odcienia, czyli właśnie Kręgu Miłosierdzia, starał się spełnić przynajmniej jeden uczynek miłosierdzia dziennie, a może ich być również więcej. Te uczynki miłosierdzia mogą być praktykowane w trojaki sposób:

    czynem, słowem, przez przebaczenie i pocieszanie;
    modlitwą, która dostępna jest nawet wtedy, gdy nie można spełnić uczynku miłosierdzia ani też wypowiedzieć słowa przebaczenia lub pocieszenia.

                 Siostra Faustyna podkreśla przy tym dla tych, którzy martwią się, że nie mają rzeczy materialnych by czynić przez nie miłosierdzie, że „miłosierdzie ducha, na które nie potrzeba mieć ani pozwolenia ani spichlerza”, jest dostępne dla każdego i ma przy tym większą zasługę przed Bogiem (Dz.s.F. 1317). Trudno oprzeć się wrażeniu, że Faustyna zachęca nas wszystkich, członków Kręgu Miłosierdzia do tego, abyśmy powrócili do praktykowania obecnych już od dawna w nauce Kościoła uczynków miłosierdzia względem duszy i ciała.
        Niezmiernie ważne jest przy tym, aby zarówno czyny miłosierdzia tak względem ciała jak i duszy, a także inne praktyki ascetyczne jak posty, umartwienia czy jakąkolwiek pracę podejmować wobec bliźnich ze względu na miłość do Jezusa i ze względu na dobro, czyli wzrost w człowieczeństwie i zbawienie braci, jak również w łączności z Jezusem, z Jego czynami lub słowami miłosierdzia. Czynimy to zwykłym aktem woli i wzbudzeniem pragnienia, by wszystko to podejmować w łączności z Jezusem, z podobnym Jego aktem miłosierdzia i z miłości do Niego w celu wypraszania miłosierdzia dla całego świata, a szczególnie dla dusz kapłańskich i zakonnych. I tak np. post łączymy z postem Jezusa, nasze własne umartwienia, uczynki miłosierdzia względem ciała czy duszy z Jego umartwieniami czy czynami, naszą pracę z Jego pracą w Nazarecie, nasze cierpienie z Jego cierpieniem, gdyż tylko wtedy mają one wartość przed Bogiem. Należy unikać podejmowania dzieł miłosierdzia motywowanych lękiem przed opinią innych ludzi („bo tak wypada”, „bo co powiedzą inni”, „a może się ktoś na mnie obrazi”), albo z powodów czysto filantropijnych czy nawet szlachetnej miłości bliźniego. To za mało. Tylko motywacja „z miłości do Chrystusa”, dla rozwoju i zbawienia tak ukochanego przez Niego człowieka, nadaje czynom miłosierdzia właściwy charakter. Jak widać, konieczny jest więc również ciągły wysiłek każdego, kto należy do Kręgu Miłosierdzia nad oczyszczaniem własnej motywacji i intencji do działania oraz prośby skierowane do Boga o oczyszczanie naszej woli i pragnień.
        Trzecim sposobem praktykowania miłosierdzia wobec bliźnich, jak podaje Siostra Faustyna jest modlitwa za nich, a w sposób szczególny za kapłanów i osoby zakonne. Nie trzeba oczywiście przypominać, że nasza modlitwa ma sens tylko wtedy, gdy jest łączona ciągle aktem woli z modlitwą Jezusa opisaną w Ewangeliach. Modlitwą taką powinna być przede wszystkim Koronka do Bożego Miłosierdzia, możliwie o trzeciej godzinie lub w innym czasie. Szczególną zaś modlitwą dla członków Kręgu Miłosierdzia jest podyktowana przez św. siostrę Faustynę w Dzienniczku do codziennego odmawiania

     
    M O D L I T W A   Z A   K O Ś C I Ó Ł   I   K A P Ł A N Ó W :
    1052 
    O Jezu mój, proszę Cię za Kościół cały, udziel mu miłości i światła Ducha swego, daj moc słowom kapłańskim, aby serca zatwardziałe kruszyły się i wróciły do Ciebie, Panie. Panie, daj nam świętych kapłanów, Ty sam ich utrzymuj w świętości. O Boski i Najwyższy Kapłanie, niech moc miłosierdzia Twego towarzyszy im wszędzie i chroni ich od zasadzek i sideł diabelskich, które ustawicznie zastawia na dusze kapłana. Niechaj moc miłosierdzia Twego, o Panie, kruszy i wniwecz obraca wszystko to, co by mogło przyćmić świętość kapłana – bo Ty wszystko możesz.

    W Święto Podwyższenia Krzyża, 14 września 2007 roku, dokonany został uroczysty akt intronizacji i oddania Wspólnoty, we wszystkich „odcieniach” i stopniach przynależności, Jezusowi Królowi Miłosierdzia. Odtąd, każdy wstępujący do Wspólnoty, oddaje swoje życie Chrystusowi, wyznając Go jako jedynego swojego Pana i Króla.

     
    A K T   O D D A N I A   J E Z U S O W I
    K R Ó L O W I   M I Ł O S I E R D Z I A :


    ezu, Królu Miłosierdzia, Panie nasz, przez ręce Maryi Matki Miłosierdzia oddajemy dziś Tobie, na zawsze, wszystkie nasze wspólnoty, siostry i braci, których raczyłeś i raczysz wezwać do głoszenia chwały Twego Miłosierdzia i przygotowywania świata na Twoje przyjście. Oddajemy wszystkich, którzy wraz z nami wielbią Twoje Miłosierdzie w każdym czasie i miejscu.
    wiadomi naszej słabości, ale ufni w Twoje Nieskończone Miłosierdzie oddajemy się Twojej Świętej Woli. Ty Sam uświęcaj nas i posługuj się nami, jak chcesz, w Twoim dziele zbawienia świata.
    róluj w naszych sercach i w całej Wspólnocie, spraw, by Twoja Wola pełniona była zawsze, wszędzie i we wszystkim, aby Królestwo Twoje ogarnęło wszystkich ludzi po wszystkie czasy. Amen.



    Przypominamy także uczynki miłosierdzia względem ciała i względem duszy.

    Uczynki
    względem
    ciała:
      • głodnych nakarmić
      • spragnionych napoić
      • nagich przyodziać
      • podróżnych, tych, co nie mają się gdzie schronić,
        przyjąć do domu
      • więźniów pocieszać
      • chorych nawiedzać
      • umarłych grzebać

    Uczynki
    względem
    duszy:
      • grzeszących upominać
      • nieumiejętnych pouczać
      • wątpiącym dobrze radzić
      • strapionych pocieszać
      • krzywdy cierpliwie znosić
      • urazy chętnie darować
      • modlić się za żywych
        i umarłych





      

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Relacja z Jezusem jest dla sióstr tak naturalna jak oddychanie.

    Relacja z Jezusem jest dla sióstr tak naturalna jak oddychanie.
    fot. Roman Koszowski
    /Gość Niedzielny

    ***

    Ufamy za tych, co nie ufają

    – Jesteśmy ekspansywną formą kultu Bożego Miłosierdzia – bo obraz trzeba czcić, koronkę trzeba odmówić, o święcie trzeba wiedzieć, że jest, i z niego skorzystać. A my dopadniemy wszystko, co nie zdąży uciec! – mówią siostry z Rybna.

    Wejdźcie, Gospodarz już na was czeka – uśmiecha się od progu siostra Anna, prowadząc nas prosto do kaplicy. Klękamy przed otwartym tabernakulum, w którym stoi monstrancja. Obok duży obraz Jezusa Miłosiernego i gabloty wypełnione wotami. – To tylko część, na razie nie mamy pomysłu, jak pomieścić wszystkie – wyjaśnia zakonnica. Na ścianie mnóstwo relikwiarzy. – Zaprosiłyśmy wszystkich świętych, powiedziałyśmy im, że zameldowujemy ich w tym domu i że jak chcą, to się mają sprowadzić w relikwiach. No to mamy ich pół ściany i ciągle trafiają tu nowi, w zamian za mieszkanie dają nam opiekę – uśmiecha się.

    – Sąsiadka opowiadała nam, że niedawno nadciągała nad Rybno burza. Zaczęła się modlić o ochronę domu. – Po co się modlisz, przecież mamy siostry – rzucił jej mąż. A potem syn przybiegł z telefonem i woła: mamo, patrz! Na radarze było widać, jak chmury rozstąpiły się przed naszą wioską, ominęły ją bokami, a potem znowu się zeszły. Potem inni mieszkańcy to potwierdzili. Ale pamiętajcie, to nie my, to Jezus! – mówi z błyskiem w oku siostra Gertruda, przełożona domu, kiedy już siedzimy w maleńkim pokoiku przy kaplicy.

    Imię Jezusa pada w czasie rozmowy nieustannie. Siostra Gertruda wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, ale o cokolwiek by ją zapytać, odpowiedź ma jedną: to Jezus. Widać i słychać, że relacja z Nim jest dla sióstr w czerwonych welonach tak naturalna jak oddychanie. – Ludzie są głodni Jezusa, bliskości z Nim. Przywożą tu ze sobą mnóstwo dramatów i cierpień, ale najpotężniejszy z nich to brak sensu życia. Naszym zadaniem jest ten sens im pokazać, a wtedy życie zmienia się radykalnie. Faustyna zapisała w „Dzienniczku”, że mamy przygotować świat na przyjście Jezusa przez ofiarę, modlitwę i budzenie ufności, więc to staramy się robić. Jesteśmy ekspansywną formą kultu Bożego Miłosierdzia – bo obraz trzeba czcić, koronkę trzeba odmówić, o święcie trzeba wiedzieć, że jest, i z niego skorzystać. A my dopadniemy wszystko, co nie zdąży uciec – wyjaśnia z uśmiechem.

    Baśniowa opowieść

    Zgromadzenie Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia powstało na wyraźne żądanie Pana Jezusa, które św. Faustyna zapisała w „Dzienniczku” – tam także opisane są reguła zakonna, kolor habitu, a nawet wygląd domu, w którym siostry miały zamieszkać. Wizja św. Faustyny zrealizowała się w 2001 roku, kiedy trzy siostry, żyjące w zgromadzeniu czynnym, poszły za płonącym w sercach pragnieniem, aby żyć w klauzurze według wskazań z „Dzienniczka”. Historia powstania zgromadzenia nadaje się na scenariusz filmu sensacyjnego, gdzie „przypadek” goni „przypadek”. – Czasem o wszystkim nie mówimy, bo to brzmi jak baśń z tysiąca i jednej nocy – uśmiecha się s. Gertruda. – Ale Jezus obiecał, że Jego Duch zamieszka w tym domu, i wywiązuje się z danego słowa – zapewnia.

    Dziś pod Sochaczewem modli się 14 zakonnic, a dwie kolejne kandydatki dołączą do nich w październiku. Klasztor jest tak maleńki, że niektóre z sióstr mieszkają w dwuosobowych pokojach. Planowana rozbudowa przesunęła się w czasie ze względu na kiepską sytuację finansową, ale siostrom to nie przeszkadza. – Jak Pan Jezus będzie chciał, to rozbudujemy dom. To On tu jest gospodarzem, nie my! – przypominają.

    Czy chcesz?

    Choć zgromadzenie żyje za klauzurą, drzwi małego domku nieustannie są w ruchu. Do Rybna przybywają z bliska i z daleka ludzie spragnieni modlitwy, rozmowy i nadziei. Przyjeżdżają nastolatki, które szukają kogoś, przy kim mogą się wygadać, i małżonkowie pragnący potomstwa. – „Nasze” najstarsze dzieci zaczynają już studia. I cały czas dostajemy zdjęcia kolejnych maluchów, o których poczęcie modlili się tu ich rodzice – dzieli się s. Anna. Pan Jezus szczególnie wybrał sobie jednak Rybno do ratowania powołań kapłańskich i zakonnych. Wielu księży, którzy byli już gotowi zawiesić sutannę na kołku, po modlitwie w malutkiej kaplicy i rozmowie z siostrami wraca do posługi z nowym zapałem i gorliwością. Zakonnice nie prowadzą żadnych modlitw wstawienniczych – po prostu włączają składane intencje do swoich codziennych modlitw, szczególnie do Koronki do Bożego Miłosierdzia. Każdego dnia kilka godzin spędzają w kaplicy, wołając o miłosierdzie dla świata. A Jezusowi to wystarcza, aby działać…

    – Porusza mnie szacunek, jaki Bóg ma wobec człowieka. On nigdy nie zmusza, zawsze pyta: czy chcesz? My sami siebie nie szanujemy tak bardzo, jak szanuje nas Pan. Kiedy to odkrywamy, życie się zmienia – ludzie zaczynają widzieć sens, odczuwają pokój, zmieniają się ich relacje, a Bóg może dokonywać w ich życiu cudów. Wszystko opiera się na zaufaniu – a my tutaj ufamy za tych, którzy nie ufają – tłumaczy siostra Gertruda i dodaje – myśmy się nauczyli, że zawsze trzeba coś konkretnego zrobić. A w duchowej przestrzeni wystarczy zaufać – nie muszę tego ani czuć, ani dotykać. Nie chodzi o wzniosłe uczucia, tylko o akt woli: „Nie wiem, Jezu, jak mnie uratujesz, ale na pewno to zrobisz, bo obiecałeś”! – mówi z przekonaniem zakonnica.

    Ale jak znaleźć w sobie tyle zaufania? – My nie musimy być nie wiadomo jacy, przecież Jezus wie, że jesteśmy słabi! Wystarczy zaufać: Jezu, ratuj! – a potem już tylko pozwolić Jemu działać. Bo to w Nim, nie w nas jest siła! – przekonuje siostra.

    Wyzwoleni niewolnicy

    Dzwonek zaprasza do kaplicy na południowe modlitwy. Klękamy przy drewnianej kracie i wsłuchujemy się w śpiew psalmów. Modlitwa płynie niespiesznie. Spoglądam na twarze sióstr – nie zwracają na nas uwagi, całe zatopione w obecności Tego, który zaprosił je do wspólnego życia. Choć w formie modlitwy nie ma nic nadzwyczajnego – Anioł Pański, brewiarz, koronka – to sposób, w jaki siostry zwracają się do swojego Mistrza, czyni te pół godziny wyjątkowym przeżyciem. – W południe odmawiamy koronkę za konających, szczególnie tych w rozpaczliwej sytuacji, wątpiących w możliwość zbawienia. Pan Jezus obiecał, że zbawi każdego, za kogo koronka została odmówiona, i tego, kto ją odmawiał, bez żadnych innych warunków! Jej odmówienie zajmuje jakieś siedem minut, a otwiera niebo – opowiada siostra Gertruda, prowadząc nas w stronę ogrodu. Przytacza historię, którą opowiedziała jej jedna z osób z Kręgu Miłosierdzia. – Jej dziadek umierał w hospicjum. Jego córka, a mama tej naszej siostry, każdego dnia odwiedzała go i odmawiali razem koronkę, bez jakiejś specjalnej intencji. Tuż przed śmiercią dziadek opowiedział sen – zobaczył Maryję stojącą pośrodku morza, a wokół niej mnóstwo ludzi. Maryja powiedziała mu, że to są wyzwoleni niewolnicy, i podała ich liczbę. Dziadek nie zrozumiał tego snu. Kiedy zmarł, jego córka policzyła, ile dni wraz z ojcem modliła się z koronką – było ich dokładnie tyle, ilu wyzwolonych niewolników pokazała mu Matka Boża. A morze jest przecież symbolem zła, śmierci – dodaje zakonnica.

    Ratunek w Kościele

    Spacerujemy po ogrodzie, który jest jednocześnie „salą spotkań” – to tam siostry przyjmują większe grupy. – Mamy umowę z Jezusem – my szykujemy salę, Ty robisz klimatyzację. My kosimy trawę, przygotowujemy kwiaty, wystawiamy ławki, a On zapewnia pogodę. Zimą trochę trudniej, bo sala jest zasypana śniegiem, dlatego intensywnie korzystamy z niej od wiosny do późnej jesieni – mówi z błyskiem w oku przełożona.

    – Pięknie się słucha o zaufaniu, ale przecież w życiu duchowym żyjemy od kryzysu do kryzysu. Jak sobie radzicie, kiedy słowa: „Jezu, ufam Tobie” nie chcą przejść przez usta? – pytam. – My wolimy mówić: od wyjścia z kryzysu do wyjścia z kryzysu. Gorszy moment zdarza się każdemu, ale nie wszystkim jednocześnie. Dużo rozmawiamy, pomagamy sobie wzajemnie: dziś ja kogoś niosę, jutro siostry mnie podniosą. A w sytuacji każdego kryzysu ratunek jest w Kościele: sakrament pokuty, adoracja, kierownictwo duchowe. Trzeba czytać Pismo Święte i katechizm. Jak mam czymś żyć, to muszę wiedzieć, czym to naprawdę jest, potrzebuję przepisu na życie. I Kościół mi go daje przez Ewangelię, katechizm, komentarz do przykazań. My jesteśmy słabe jak wszyscy. Nie jesteśmy nadzwyczajne. Po ludzku to nasze dzieło nie ma prawa się udać. Ale to wszystko jest Jego dziełem, oparte na Jezusie. A On jest stronniczy – zawsze na naszą korzyść! Trzymaj się tej myśli, a nie zabłądzisz – mówi siostra Gertruda, ściskając na pożegnanie.

    Agnieszka Huf/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dwa miliony ocalonych

    Wypraszanie łask od Jezusa Miłosiernego w Rybnie trwa nieustannie

    Wypraszanie łask od Jezusa Miłosiernego w Rybnie trwa nieustannie

    ***

    – Na Rok Wiary proponujemy wszystkim akcję „Prezent dla Jezusa”, którym jest codzienna Koronka do Bożego Miłosierdzia, odmawiana w intencji grzeszników – mówi siostra Gertruda, przełożona Wspólnoty Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie.

    W czwartek 18 kwietnia minęła 20. rocznica beatyfikacji św. siostry Faustyny Kowalskiej. Kwiecień to także miesiąc, w którym 13 lat temu Jan Paweł II wpisał ją w poczet świętych. Patrząc przez pryzmat Roku Wiary, warto dołączyć się do akcji prowadzonej przez rybnowskie zgromadzenie, a także przyłączyć się do istniejącego przy zgromadzeniu Kręgu Miłosierdzia. Warto, bo ci, którzy to uczynili, bez przerwy opowiadają o łaskach i cudach, jakich doświadczają od Jezusa Miłosiernego.

    Uzdrowienia bez limitów

    – Tuż przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego, w którą od lat przyjeżdżają do nas tłumy, martwiłyśmy się, że ludzie będą musieli stać w śniegu po kolana – mówi s. Gertruda. – Przez dwa dni „wykulałyśmy” cały śnieg. Potem zwróciłyśmy się do Pana Jezusa, mówiąc: „Wszystko, co mogłyśmy zrobić, zrobiłyśmy. Reszta należy do Ciebie, Panie Jezu”. A On jak zwykle nas nie zawiódł. Słońce, które tego dnia świeciło, osuszyło ziemię i sprawiło, że ludziom stojącym na zewnątrz nie było zimno. Po dwóch dniach po uroczystości Zwiastowania Pańskiego zimno wróciło – opowiada z uśmiechem siostra Gertruda. Ale w Rybnie Jezus Miłosierny nie wysłuchuje tylko próśb związanych z pogodą. Przyjeżdżający tu dają świadectwo o licznych uzdrowieniach, nawróceniach i zmianie życia.

    – Kiedyś przy porządkowaniu terenu pracowali u nas dwaj mężczyźni. Od dłuższego czasu ich pragnieniem było, by w ich małżeństwach poczęły się dzieci. Jezus ich wysłuchał. Niemal w tym samym czasie zostali ojcami. Jak z rękawa możemy sypać podobnymi przykładami uzdrowień i nawróceń osób, które przez lata były daleko od Boga. Żeby było jasne: wszystkie cuda, jakich ludzie tu doświadczają, to nie nasza zasługa. My tylko modlimy się w intencjach, jakie do nas spływają. W swoich modlitwach pamiętamy nie tylko o chorych, ale także o kapłanach, siostrach zakonnych, poszukujących Boga i zatwardziałych grzesznikach. Ci ostatni, zgodnie z tym, co powiedział Jezus, są mu szczególnie bliscy. I to wobec nich Jezus zdobył się na „szaleństwo”. Obiecał bowiem, że wystarczy zmówić w czyjejś intencji Koronkę do Miłosierdzia Bożego, by ocalić go od potępienia– przekonuje siostra przełożona.

    Sposób na smutasów

    Codzienne odmawianie Koronki z intencją „o uratowanie od potępienia duszy, którą Jezus chce uratować” to akcja, jaką na Rok Wiary siostry zaproponowały osobom należącym do Kręgu Miłosierdzia istniejącego przy rybnowskiej wspólnocie. W inicjatywę niemal od początku włączyły się też osoby nienależące do kręgu. – Rachunek jest prosty. Każdy w roku może ocalić przynajmniej 365 osób. Jak to pomnożymy przez osoby należące do kręgu i tych, którzy przyłączyli się do akcji w ciągu roku, możemy ocalić około 2 mln ludzi od potępienia – mówi s. Gertruda.

    – W ostatnim czasie rzadko odmawiałam Koronkę – przyznaje Ewa Kowal ze Śląska. – Będąc w Rybnie, usłyszałam o akcji „Prezent dla Jezusa” i od razu się do niej przyłączyłam. Pomyślałam sobie, że nie godzi się nie podejmować takiego dobra. Pierwszą ofiarowałam za siebie. Kolejne będą już bezinteresowne. Zamierzam też przeczytać „Dzienniczek”, który siostry mi podarowały. Mam nadzieję, że również w moim życiu mocniej doświadczę obecności Jezusa Miłosiernego – wyznaje pani Ewa.

    Święta siostra Faustyna w „Dzienniczku” opisuje proces rozprzestrzeniania się Dzieła Miłosierdzia w trzech odcieniach. W listach do ks. Sopoćki doprecyzowuje, co to znaczy. Poza zgromadzeniem zakonnym o charakterze kontemplacyjnym, jak czytamy w materiałach przygotowanych przez siostry, innym „odcieniem” uczestnictwa w Dziele Miłosierdzia jest modlitwa i czyny miłosierdzia osób niezobowiązanych żadnym ślubem, które, zgodnie z obietnicą Jezusa, będą miały udział we wszystkich zasługach i przywilejach całości dzieła. Co ważne, do tego odcienia mogą należeć wszyscy. Krąg Miłosierdzia przy rybnowskiej wspólnocie, powstały w kwietniu 2006 roku, dziś liczy grubo ponad 4 tysiące osób.

    – Osoby, które zdecydują się do nas dołączyć, zobowiązują się każdego dnia do odmawiania Koronki, krótkiej modlitwy za Kościół i kapłanów, przynajmniej jednego uczynku miłosiernego dziennie, świadectwa życia, oraz wierności swojej drodze powołania. W listach, które skierowałyśmy w Roku Wiary do osób z kręgu, zaproponowałyśmy, by do odmawianej koronki dołączyć intencję za grzesznika zagrożonego potępieniem. Drugim krokiem czy prezentem dla Jezusa była prośba o ofiarowanie za te osoby Komunii Wynagradzających. Trzecim – dziękczynienie. Dziś wokół nas jest bardzo wielu smutasów. Ludzie nie potrafią zauważać dobra. Stracili też nadzieję. Robiąc z nami trzy nieostatnie kroki, razem z Jezusem idziemy w głąb. Jak widać, nie są to jakieś propozycje ilościowe, ale jakościowe. Resztą zajmie się Jezus – podkreśla z uśmiechem siostra Gertruda.

    zdjęcie kaplicy i tekst – Agnieszka Napiórkowska/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Mam wrażenie, że to słowo, którego wielu katolików nad Wisłą boi się jak ognia. „Kontemplacja” brzmi jak świat zamknięty za kratami Karmelu, jak niedostępna rzeczywistość. Tymczasem, jak nauczał o. Joachim Badeni, jest ona „widzeniem Boga”. Zdolny jest do niej każdy człowiek i, jak zaznaczał, jest ona prosta.

    Choć dla wielu słowo to brzmi jak duchowy doktorat czy habilitacja, prawdziwym punktem wyjścia jest postawa dziecka. – Spotkanie z Bogiem to uczestniczenie w Jego prostocie! – opowiadał mi Badeni. – Do Niego trzeba podejść „po prostu”. Bez żadnej wielkiej szkoły, bez żadnej kombinacji! Rzeczy Boskie – dodawał z uśmiechem – są bardzo proste i bardzo łatwe. Ale zarazem trudne. Ze względu na prostotę.

    On patrzy!

    – Kontemplacja zaczyna się wtedy, gdy człowiek zauważy spojrzenie kochającego Boga. To przede wszystkim On patrzy na mnie – podpowiadał dominikanin. – Jest ona widzeniem Boga, ale nie jest to widzenie jakiegoś obrazu stworzonego przez wyobraźnię. Mogę sobie wyobrazić Chrystusa w postaci, którą znam ze scen z Ewangelii, wykonuję wysiłek umysłu, ale to nie jest to. Aby dojść do autentycznej kontemplacji, muszę przekroczyć własną wyobraźnię. Gwałtowne szukanie materiału dla wyobraźni nie daje żadnych wyników. Niektórzy porzucają w tym momencie kontemplację, nie wiedząc, że właściwie jeszcze w nią nie weszli. To normalny bieg rzeczy, że modlitwa oparta na własnym wysiłku staje się jałowa.

    Czy Adam Mickiewicz w słowach „Patrzaj w serce”, kończących balladę „Romantyczność”, nie zdradził definicji kontemplacji? To właśnie odróżnia ją od medytacji, która zakłada przede wszystkim aktywność ludzkiego rozumu. Tymczasem łacińskie contemplatio pochodzi od słów cum (z, jednocześnie, razem, wspólnie) i templum (określone miejsce, skąd rozciąga się obszar widzenia, pole obserwacji).

    – Medytacja, czyli modlitwa polegająca na rozmyślaniu czy rozważaniu słowa Bożego, może być przygotowaniem do kontemplacji – wyjaśniał Badeni. – Bóg oczekuje pewnego wysiłku medytacji. Ale w pewnym momencie sam nam przypomni, że wobec Niego jesteśmy dziećmi. Powie: „Stop. Teraz już nie rozmyślaj o Mnie, ale wpatruj się we Mnie”. Gdy więc wchodzimy w kontemplację, to kończy się medytacja. Warto spróbować być trochę takim bezmyślnym dzieckiem przed Bogiem, zupełnie swobodnym, bez wymądrzania się.

    Jak dzieci…

    „Dziecko ma potrzebę bliskiej relacji z dorosłym, który musi przyjść z zewnątrz. Ludzie w postawie dziecięctwa cechują się często piękną postawą kontemplacyjną, potrafią się długotrwale zainteresować czymś dotyczącym Boga albo dziełami sztuki” – opowiadał ks. Krzysztof Grzywocz. „Jest w nich chęć patrzenia, kontemplacji. To jedna z głównych postaw chrześcijańskiej duchowości: kontemplacja, zachwyt, patrzenie na rzeczywistość. A z kontemplacji rodzi się piękne działanie”.

    Punktem wyjścia do kontemplacji jest bezradność, pokorne stwierdzenie: „Nie umiemy się modlić tak, jak trzeba” (Rz 8,26) – przypomina katechizm. Prosimy zatem Boga o to, by sam nas nauczył modlitwy. „Podstawą modlitwy jest pokora. Pokora jest dyspozycją do darmowego przyjęcia daru modlitwy: Człowiek jest żebrakiem wobec Boga” (KKK 2559).

    „Możemy jedynie wymagać od siebie, byśmy Bogu dali szansę na to, by On się otworzył dla nas na taką więź” – pisał w książce „Chrześcijaństwo otwarte na kontemplację” o. Włodzimierz Zatorski (1953–2020), benedyktyn, fizyk, teolog i filozof. „Kontemplacji nie jesteśmy w stanie »zrobić«. Możemy jedynie ją otrzymać jako dar darmo dany od Boga i tylko w pokorze serca, czyli w świadomości, że jest to dar darmo dany. Słowo »kontemplacja« powinno być zastrzeżone do wglądu w prawdy Boże, które nas całkowicie przerastają i nie są do osiągnięcia dzięki naszemu wysiłkowi i co potem nazywa się »kontemplacją naturalną«. Z naszej strony musimy jedynie zapewnić określone warunki, aby Bóg zechciał nam te prawdy objawić przez swoją łaskę, i wówczas można mówić o »prostym oglądzie prawdy objawionej w świetle wiary i przy pomocy łaski Bożej, prowadzącym przez miłość do głęboko osobowego doświadczenia Boga«. Kontemplacja nie jest rodzajem wiedzy o czymś, lecz swoistym doświadczeniem, jest wejściem w przestrzeń spotkania. Tu zasadniczą rolę odgrywa łaska, i to nie jako wsparcie naszych naturalnych zdolności, ale jako czysty dar, w którym »widzimy« prawdy, a nawet raczej spotykamy się z Bogiem, który się nam objawia, przez co doświadczamy czegoś, co przerasta nasze naturalne zdolności poznawcze i wyobrażenia”.

    Nie sprawdzać, zaufać, wielbić!

    „Modlitwa nie zatrzymuje się na rozmyślaniach o Bogu, ale dąży do przebywania z Nim, doświadczania Jego obecności. Nie jest stanem raz osiągniętym, ale decyzją, działaniem, wysiłkiem, wiernością, łaską, którą należy pielęgnować. Modlitwa, podczas której sprawdzamy ciągle, czy się modlimy, jest tylko psią zabawą w kręcenie się za własnym ogonem. Postrzegamy tylko siebie! Milczeć. Nie mierzyć. Nie sprawdzać i nie liczyć. Zaufać. Wielbić” – bardzo przydają się tu podpowiedzi benedyktynki s. Małgorzaty Borkowskiej.

    – Na początku pewnie będzie nam trudno, bo w dzisiejszych czasach nie jesteśmy przyzwyczajeni do trwania w ciszy, ale jeśli ktoś spróbuje regularnie stawać przed Bogiem w taki sposób, to powoli On sam będzie poszerzać nasze serca – podpowiada brat Marek z Taizé. – I w pewnym momencie nie będziemy już chcieli bez tej ciszy żyć, będziemy za nią tęsknić i jej szukać. Niektórzy młodzi ludzie pod koniec tygodnia przeżytego w Taizé mówią nam, że na początku tych kilka minut ciszy podczas modlitwy im się dłużyło, a później chwile ciszy były za krótkie.

    Ojciec Badeni, wyjaśniając istotę kontemplacji, przytaczał biblijną opowieść o… stworzeniu świata. – Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię… Pierwsze zdanie Księgi Rodzaju jest szczytem kontemplacji. Dlaczego tak jest? Bo mogę tu zobaczyć Trójcę Świętą w działaniu, dostrzec taką niewyobrażalną urokliwą prostotę: „Jestem stworzony przez Pana”. Odkrywam, że ziemia była bezładem i pustkowiem, ciemność była nad bezmiarem wód, i uznaję, że to wszystko… jest we mnie: bezład, ciemność i pustka. Zapytałem ojca Piotra Rostworowskiego, który moim zdaniem jest najwybitniejszym znawcą życia wewnętrznego, czy jest takie zdanie w Piśmie Świętym, które ujmuje stan doskonałości. Odpowiedział: „Oczywiście! List do Efezjan 5,7: »Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu«”.

    Nawet jeśli odkrywam w sobie bezład, ciemność i pustkę, Bogu to nie przeszkadza. Jest z niej w stanie wyprowadzić światło. – To podobnie jak ze świętością. Sama w sobie jest nieuchwytna, wyrasta jakby niespodziewanie, czego sam człowiek nie jest nigdy świadomy – opowiada dominikanin o. Krzysztof Pałys. – Kochasz Boga, jak potrafisz, przebywasz z Nim, kiedy możesz, a On zaczyna cię przemieniać.

    – Jest taka antyfona, odmawiana podczas adwentowych nieszporów tuż przed Bożym Narodzeniem „O Oriens…”, czyli: „O Wschodzie, blasku Światła wiecznego i Słońce sprawiedliwości, przyjdź i oświeć siedzących w mroku i cieniu śmierci” – wyjaśniał Badeni. – Podczas modlitwy doświadczamy jakby wschodzącego światła.

    Od przeżycia do zamieszkania

    I ewangelizator Daniel Ange, i Pierre-Marie Delfieux, założyciel Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, zapytani o istotę kontemplacji, odpowiedzieli mi: to tracenie czasu przed Bogiem. Katechizm przywołuje słowa Teresy od Dzieciątka Jezus: „Modlitwa jest wzniesieniem serca, prostym spojrzeniem ku Niebu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i radości” (KKK 2558).

    – Zobaczenie Boga i spotkanie z Nim ma swój dalszy ciąg. Tak jak zakochani zmierzają w stronę małżeństwa, podobnie osoba pociągnięta urokiem miłości Boga pragnie związać się z Nim na stałe – podsumowywał Joachim Badeni. – Wytrwała kontemplacja prowadzi od przeżycia do zamieszkania. Człowiek zamieszkuje w Bogu, a Bóg w człowieku. To już nie tylko jest spotkanie, ale trwanie w Bogu i przebywanie w Nim. Bóg chce, abyśmy nie tylko oczekiwali na Jego działanie, ale sami także wkładali cały swój ludzki wysiłek w to, aby Go miłować. Tak jak to jest zapisane w przykazaniu miłości: „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił”. W tej wspólnocie miłości ze swojej strony pragniemy oddać wszystko, a otrzymujemy stokroć więcej.•

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ŻYWY RÓŻANIEC

    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana, miłowana i uwielbiana a nie obrażana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA

    NA MIESIĄC LIPIEC 2024

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby sakrament namaszczenia chorych dawał osobom, które go przyjmują, i ich bliskim moc Pana i aby coraz bardziej stawał się dla wszystkich widzialnym znakiem współczucia i nadziei.

    więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja

    _______________________________________________________

    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    *  Panie Jezu Chryste, Odkupicielu świata, niech Twoje Najdroższe Rany osłaniają nas w niebezpieczeństwach. Niech Twoja Najdroższa Krew obmywa i leczy serca nasze grzechem poranione. Prosimy, okaż nam miłosierdzie, na które nie zasłużyliśmy, ale mamy nadzieję, bo przecież Miłość Twoja jest przeobfita i nieogarniona.

    ____________________________________________

    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),

    św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    *****

    Od 1 lipca modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 30 czerwca z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    ________________________________________

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.

    ***

    KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ISTOCKPHOTO

    ****

    Rozżarzone węgle. Czym jest Żywy Różaniec?

    Wymienianie się tajemnicami nie musi oznaczać szpiegostwa czy plotkarstwa. Może być osią najprężniejszej akcji modlitewnej w historii świata. Posłuchajcie różanych opowieści…

    Na hasło w krzyżówce: „Robotnicy, Róża” odpowiedź nie musi brzmieć: „Luksemburg”. Może być nią Paulina Jaricot, osoba równie bliska lyońskim pracownicom i grupom, których dewiza brzmi: „Różaniec? Stanowczo odmawiam”. Jej pomysł był genialny w swej prostocie. „Piętnaście węgli: jeden płonie, trzy lub cztery tlą się zaledwie, pozostałe są zimne. Ale zbierzcie je razem, a wybuchną ogniem”.

    Nigdy się nie zawiodłam

    – Z Różańcem zaprzyjaźniłam się dwadzieścia lat temu, gdy poznałam orędzie fatimskie, ale odmawiałam go nieregularnie – opowiada Katarzyna Błotny. – Kilka lat temu poszłam na Mszę do swego parafialnego kościoła na katowickim Wełnowcu i zdziwiona zauważyłam, że w prezbiterium śpiewa Henryk Czich, jeden z założycieli popularnej grupy Universe. Miał wiaderko z różami i zachęcał do przystąpienia do tej formy modlitwy. Poszłam po jedną różę i… od czterech lat odmawiam codziennie swoją dziesiątkę. Zawsze, gdy czuję się bezsilna, chwytam za różaniec. Nigdy jeszcze się nie zawiodłam…

    Sam wokalista Universe opowiada: „Wybrałem Jezusa na Pana i Zbawiciela w 2007 roku, w czasie kursu Filip prowadzonego przez gliwicką Szkołę Nowej Ewangelizacji. Pan Bóg przestał być tylko Kimś, w kogo powinno się wierzyć, ale stał się mi bliski. Wyciągnąłem z szafki dawno nieużywane Pismo Święte i bardzo dotknęły mnie słowa: »Otwórz moje wargi, Panie, a usta moje będą głosić Twoją chwałę«. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć”.

    Grupy Żywego Różańca istnieją w większości polskich parafii. Ile osób zrzeszają, Pan Bóg raczy wiedzieć… Ponieważ każda grupa jest jednostką autonomiczną i nie łączy się z innymi w struktury, nie można stworzyć bazy danych. Może i dobrze… Nad Wisłą obowiązuje zatwierdzony przez Prymasa Tysiąclecia Ceremoniał Żywego Różańca, opracowany w roku 1977 przez dominikanina Szymona Niezgodę. Odkąd świętujący ćwierćwiecze pontyfikatu Jan Paweł II w liście ­Rosarium Virginis Mariae wprowadził tajemnice światła, w grupie modli się nie piętnaście, jak na początku dzieła, ale dwadzieścia osób.

    Wiem, że Ty wiesz

    – Staram się upolować wolną chwilę już od rana. Najlepsze są dyżury w szkole – uśmiecha się Milena Żak, nauczycielka. – Do intencji za moje dzieci, o to, by nie pogubiły się w życiu i odnalazły swą relację z Jezusem, dorzucam chrześniaków, uczniów… Dorzucam też tych, którzy przyjdą mi tego dnia na myśl. Wybiegam także w przyszłość, bo już dziś modlę się za przyszłych małżonków moich dzieci. Rozpoczynam od przedstawienia intencji, które Pan Bóg zna już na pamięć. (śmiech) Mówię Mu jednak: „Ja wiem, że Ty wiesz, ale mi to pomaga, że Ci o tym opowiem”.

    – W parafii Ducha Świętego w Siemianowicach Śląskich działa prężnie róża różańcowa rodziców. Ludzie wpisywali na listę imiona dzieci, wnuków, chrześniaków – opowiada Beata Górny. – Weszłam w to, bo szukałam konkretu, modlitwy, która będzie dla mnie zobowiązaniem. Dotąd modliłam nieregularnie, a dzięki róży muszę wygospodarować na modlitwę czas, pilnować tego – i bardzo mi to pomaga. Co więcej mogę dać dzieciom, które polecam Bogu? Wierzę, że w tych pełnych zawirowań czasach uchronił je już od wielu niebezpieczeństw, że są w najlepszych rękach. Raz w miesiącu w parafii są odprawiane Msze w intencji róż różańcowych i widać wówczas, jak wiele osób zaangażowanych jest w to dzieło!

    Jeden za drugiego

    – Gdy trafiłem do Bytomia, nie było tu żadnych wspólnot – opowiadał mi przed laty Rafał Kogut, franciszkanin. – Zaczęliśmy od powołania wspólnoty Żywego Różańca. Dlaczego? Zależało mi na tym, by ludzie modlili się za parafię.

    – Przez lata miałam problemy z Różańcem, odmawianie go sprawiało mi sporą trudność, więc dołączenie do róży było dla mnie wyzwaniem – mówi Aleksandra Nowojska z Siemianowic Śląskich. – Zaryzykowałam, bo napędzała mnie myśl, że nie tylko ja sama będę modliła się za moje dzieci, ale otoczy je modlitwa całej grupy. I to do końca ich życia! Zachwyciła mnie ta zasada naczyń połączonych, ludzi, którzy wzajemnie sobie błogosławią. Swą małą cegiełkę dokładam do tego zawsze rano, gdy tylko wstanę…

    Pół godziny nikogo nie zbawi

    Kończy się majowe i większość ludzi wychodzi z kościoła. Na Eucharystii pozostaje jedynie część wiernych. Z jednej strony świadczy to o tym, że piękne maryjne nabożeństwa są wciąż nad Wisłą niezwykle popularne, a z drugiej rodzi się pytanie, czy właściwie rozłożyliśmy akcenty. Hitem stał się lapsus językowy jednego z proboszczów, który rzucił: „Po Różańcu będzie Msza Święta. Zostańcie, te pół godziny nikogo nie zbawi!”.

    Różaniec jest mi bliski. Nie rozumiem jednak tych, którzy opowiadają o tym, jak łatwą jest modlitwą. – To jest bardzo trudna modlitwa – mówił mi o. Joachim Badeni. – Ona jest łatwa jedynie na poziomie najniższym. To dotyczy ludzi prostych, bez wykształcenia. Natomiast jeśli przyjdzie ktoś, kto się zajmuje naukowo np. hodowlą mrówek, to to całe różańcowe mówienie może mu przeszkadzać w myśleniu. On woli myśleć: nawet jeśli nie o tych swoich mrówkach, to o Matce Boskiej. I twierdzi, że tam, gdzie jest miłość, mówienie nie jest potrzebne. Milcząca miłość matki jest bardziej wymowna niż tłumaczenie dziecku, że się je kocha. Ludzie wykształceni boją się gadania. A można zagadać Matkę Boską! Człowiek potrafi właściwie w tej dziedzinie wszystko. Naukowiec boi się właśnie takiego zagadania i… przeżywa kryzys Różańca. Co zrobić? Wchodzić stopniowo w życie Maryi i Jezusa, a po pewnym czasie te tajemnice rodzą się we mnie. Do tego dojdzie i intelektualista, i prosty człowiek. Myślę, że gdybym był jednym z asysty dworu Pana Zastępów, to usłyszałbym: „Mnie się podoba modlitwa, w której jest mowa o Matce Mego Syna. I tę modlitwę obdarzę licznymi łaskami”. Tak to sobie wyobrażam.

    Róża zamiast kołysanki?

    Masz problemy z zasypianiem? Zapisz się do róży różańcowej i modlitwę odłóż na ostatnią chwilę dnia. Nic tak nie usypia jak zdrowaśki – taką „złotą radę” dostałem od osób zaangażowanych w dzieło. Cytując klasyka: nie idźcie tą drogą.

    Członkowie Żywego Różańca zgodnym chórkiem opowiadają, że najtrudniejsze są wierność i systematyczność. Wielu z nich bliska staje się opowieść Teresy z Lisieux, która wyznawała: „Odmawianie Różańca kosztuje mnie więcej niż używanie narzędzi pokutnych. Czuję, że tak źle go odmawiam! Nie mogę skupić myśli”.

    – Dlaczego modlę się w róży? Bo wierzę w słowa z listu św. Jakuba: „Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego” – opowiada Agnieszka Skarecka. – Czasami mam wrażenie, że dla współczesnego świata hasło: „Mogę się za ciebie pomodlić” jest wyrazem bezradności. Wierzę w to, że modlitwa za mojego męża naprawdę przynosi mu błogosławieństwo.

    – Jestem przekonany, że Żywy Różaniec to najpotężniejszy i jednocześnie najbardziej wykpiwany ruch w Kościele – twierdzi ks. dr Grzegorz Wita z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. – Geniusz Pauliny Jaricot polegał na tym, że idealnie wpisała się w społeczny i historyczny klimat epoki. Pomysł był oddolny (to niezmiernie istotne! To nie była akcja odgórnie narzucona przez episkopat!). Schemat jest prosty: zapraszam do róży tych, którym ufam. Trochę kojarzy mi się to z budowaniem siatki konspiracyjnej. „Swoi” znają „swoich”. Zaufanie, zgrany team plus konkretna intencja to elementy scalające wspólnotę.

    To nie handel!

    Nie chcę przytaczać świadectw o tym, „co można wymodlić w róży”. Nie po to stworzono to dzieło. To nie rodzaj handlu: dziesiątka za usługę. Pracujący na Wschodzie oblat o. Andrzej Madej opowiadał: – W wielu kościołach zauważam tablice: „W tym miejscu Pan Bóg wysłuchał mojej prośby”, ale jeszcze nigdy nie widziałem tablicy: „Tu ja posłuchałem Pana Boga”. A byłby to nie mniejszy cud!

    Róże różańcowe to odpowiedź na zaproszenie do wiernej modlitwy. Lekcja słuchania.

    – Modlę się w intencjach, które proponuje Kościół, które są przypisane na dany miesiąc – mówi Mariusz Wolnik (prowadzi firmę na Górnym Śląsku). – Do róży należę razem żoną. Ja modlę się najczęściej w samochodzie, bo nie chcę zostawiać tej modlitwy na koniec dnia…

    „Lubimy dania z mikrofalówki, a Pan Bóg woli marynaty”. Róże różańcowe doskonale wiedzą, co „poeta miał na myśli”, nauczając: „Wytrwajcie w miłości mojej”. Słowo to nosi przecież w sobie pewną decyzję, determinację, zmaganie z przeciwnościami. Paulina Jaricot stawiała na wierność. – Dla mnie – podsumowuje Agnieszka Skamrot, nauczycielka z Warszawy – modlitwa w ramach róży różańcowej jest najbardziej niepozorną, a jednocześnie najpotężniejszą bronią.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cierń schizmy.

    Gdy katolik wypowiada papieżowi posłuszeństwo

    O tym, czym jest schizma, czym herezja, a czym religijne posłuszeństwo, mówi dominikanin o. dr Janusz Pyda.

    Franciszek Kucharczak: Były nuncjusz apostolski w USA abp Carlo Maria Viganò ogłosił, że Franciszek nie jest papieżem, wypowiedział mu posłuszeństwo i wezwał katolików do zrobienia tego samego. Zakwestionował też nauczanie Soboru Watykańskiego II. Czy katolikowi wolno głosić takie rzeczy?

    O. Janusz Pyda OP: 
    Katolik nie może negować zwierzchności biskupa Rzymu i odrzucać wspólnoty z członkami Kościoła, którzy tę zwierzchność uznają. Z tego, co wiem z doniesień medialnych, abp Vigano słowami i czynami zdystansował się wobec jedności z biskupem Rzymu i wiernymi, którzy zwierzchność papieża uznają.

    I grozi mu ekskomunika z powodu przestępstwa schizmy.

    Tak, ale chcę podkreślić, że proces kanoniczny został wszczęty nie dlatego, że abp Vigano w czymś nie zgadzał się z papieżem Franciszkiem. Jest wielu hierarchów, którzy się nie zgadzają i bardzo wyraźnie zgłaszają swoją niezgodę wobec takich czy innych aspektów funkcjonowania kongregacji czy papieża, a przecież żaden z nich nie jest objęty takim procesem. Mam wrażenie, że arcybiskup próbuje się pozycjonować jako męczennik ortodoksji, ale to nieprawda. Proces został wszczęty w związku z jego zachowaniami schizmatyckimi, czyli tymi, które negują jedność z biskupem Rzymu.

    Czym w takim razie jest schizma i czym różni się od herezji?

    Zarówno herezję, jak i schizmę dobrze definiuje kanon 751 Kodeksu prawa kanonicznego, gdzie czytamy: „Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczenie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej (…), schizmą – odmowa uznania zwierzchnictwa Biskupa Rzymskiego lub utrzymywania wspólnoty z członkami Kościoła, uznającymi to zwierzchnictwo”.

    Gdy katolik odrzuca nauczanie soboru, staje się schizmatykiem czy heretykiem?

    Zarówno papież, jak i Kolegium Biskupów zgromadzonych na soborze powszechnym w jedności z papieżem mogą nauczać nieomylnie, ale tylko wówczas, gdy – jak mówi Kodeks prawa kanonicznego w kanonie 749 – w sposób definitywny głoszą obowiązującą naukę w sprawach wiary i obyczajów czy stwierdzają, że należy coś przyjąć jako definitywnie obowiązujące. Zatem nie każde nauczanie papieża czy soborów cieszy się przymiotem nieomylności. Kodeks prawa kanonicznego w kan. 749, par. 3 mówi wyraźnie: „Tylko wtedy należy uznać jakąś naukę za nieomylnie określoną, gdy to zostało wyraźnie stwierdzone”. A w kan. 752 czytamy: „Wprawdzie nie akt wiary, niemniej jednak religijne posłuszeństwo rozumu i woli należy okazywać nauce, którą głosi papież lub Kolegium Biskupów w sprawach wiary i obyczajów, gdy sprawują autentyczne nauczanie, chociaż nie zamierzają przedstawiać jej w sposób definitywny. Stąd wierni powinni starać się unikać wszystkiego, co się z tą nauką nie zgadza”. To niepozorne słowo „definitywnie” jest bardzo ważne, bo wyznacza dogmatyczność, czyli nieomylność danego nauczania papieża czy soborów. Trzymałbym się zatem ścisłego rozumienia schizmy jako zerwania jedności z papieżem i wiernymi przyjmującymi jego zwierzchnictwo.

    Czyli schizmatykiem może być ktoś, kto wierzy zasadniczo „po katolicku”, ale nie uznaje władzy papieża?

    Tak. Do schizmy może więc dojść nawet wówczas, gdy ktoś przyjmuje wszelkie prawdy wiary, w które należy wierzyć „wiarą boską i katolicką”, ale odrzuca na przykład zwierzchność papieża w takim wymiarze, w jakim przyjmujemy ją w Kościele rzymskokatolickim. Może być również tak, że ktoś odrzuca nauczanie soboru w tych elementach, w których sobór nie domaga się aktu wiary, ale „religijnego posłuszeństwa rozumu i woli”. Nie staje się wówczas automatycznie heretykiem, ale wyraźnie widać, iż z jego religijnością dzieje się coś bardzo niepokojącego.

    Niedawno całe episkopaty krajowe zadeklarowały… dystans wobec Fiducia supplicans. Czy to mieści się w granicach „religijnego posłuszeństwa”?

    Zdecydowanie tak. Sprzeciw wobec Fiducia supplicans był i jest naprawdę duży. Były prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Sakramentów kard. Sarah powiedział: „Byłem bardzo dumny, słysząc biskupów afrykańskich całkowicie odrzucających ten tekst. I wielu innych biskupów nawet w Brazylii odmówiło, więc myślę, że jest on niemożliwy do zaakceptowania”. Kard. Gerhard Müller, były prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, w tekście opublikowanym na portalu The First Things napisał: „Deklaracja Fiducia supplicans musi być uważana za doktrynalnie problematyczną, ponieważ zawiera zaprzeczenie nauki katolickiej”. Dodał, iż tekst deklaracji jest „również problematyczny z duszpasterskiego punktu widzenia”. Trudno mi sobie wyobrazić mocniejsze słowa, zwłaszcza ze strony byłych prefektów dwóch najważniejszych kongregacji.

    W jaki sposób realizuje się tu religijne posłuszeństwo?

    Protestujący argumentują, przytaczając konkretne przykłady, że ten dokument idzie w poprzek Pismu Świętemu i tradycyjnemu nauczaniu Kościoła, nie wprost, co prawda, odnośnie do homoseksualizmu, ale co do tego, czym jest błogosławieństwo i co ono znaczy. Krytycy zauważają bowiem, że zgoda na udzielanie błogosławieństwa jest, a przynajmniej może być, odczytana jako akceptacja czynów moralnie złych. Jeżeli więc oni coś takiego zauważają, to powinni swoje stanowisko jasno wyrazić.

    Jak jednak odróżnić te sytuacje, w których można tak reagować, od tych, w których nie można? Przecież mówimy o dokumencie Dykasterii Nauki Wiary.

    To jest dokument stosunkowo niskiej rangi – został wydany właśnie przez dykasterię, a nie przez papieża. Hierarchia ważności dokumentów ma znaczenie. Druga rzecz jest taka, że ten sprzeciw zgłaszają biskupi, i to biskupi sprawujący swój urząd, oraz tacy, którzy – jak kard. Sarah czy kard. Müller – stali niegdyś na czele najważniejszych kongregacji watykańskich. Oni mają mandat do tego, żeby takie wątpliwości zgłosić. Znaczące, że nikt z autorów różnych dubiów posłuszeństwa papieżowi nie wypowiada.

    Czy tak powszechny sprzeciw, jaki zdarzył się wobec Fiducia supplicans, to precedens?

    Zdarzały się już sprzeciwy wobec dokumentów nawet wyższej rangi i sygnowanych przez samych papieży. Można tu przypomnieć chociażby sprzeciw, z jakim spotkała się encyklika Pawła VI Humanae vitae zarówno po jej publikacji, jak i przed nią, kiedy już wiadomo było, w jakim kierunku pójdzie papieskie rozstrzygnięcie konkretnych kwestii moralnych, których dotyczyła ta encyklika. Paweł VI był zresztą świadomy reakcji, jaką jego dokument może wywołać, o czym wyraźnie pisze na samym początku encykliki. Niemniej jednak zarzuty, jakie kierowano wobec Humanae vitae, dotyczyły raczej tego, że nauczanie papieża, zwłaszcza w kwestiach ludzkiej płodności, nie nadąża za tendencjami kulturowymi czy cywilizacyjnymi, że jest zbyt restrykcyjne i tak dalej. Nie zarzucano nauczaniu zawartemu w Humanae vitae, że jest niezgodne z Pismem Świętym czy Tradycją moralną Kościoła. Tymczasem takie właśnie zarzuty, jak widzieliśmy w przytoczonych cytatach, bardzo z natury swej poważne, pojawiają się w odniesieniu do Fiducia supplicans.

    Były też sprzeciwy wobec adhortacji Amoris laetitia, a to już jest dokument wyższej rangi, prawda?

    Tak. Pewnie chodzi panu o ósmy rozdział.

    Konkretnie o przypis.

    Problem z Amoris laetitia polega na tym, że tam w sposób bardzo niejednoznaczny są wprowadzane pewne rzeczy, które faktycznie mogą budzić sprzeciw. Znowu jednak nie jest to wprowadzone przez formułę bardzo autorytatywną, a do tego główny problem dotyczy przypisu. Wychodzi tu też sprawa hierarchizacji wypowiedzi i odróżnienia wypowiedzi dogmatycznych od duszpasterskich. Wszyscy znamy przykład sprzeciwienia się papieżowi, i to samemu świętemu Piotrowi. Czego dotyczył spór apostołów? Nie doktryny, bo święty Piotr nie odrzucał postanowień tzw. soboru jerozolimskiego, które wcześniej sam akceptował. Paweł skarcił Piotra za to, że w swoich gestach jest niekonsekwentny w stosunku do wcześniej podjętych decyzji doktrynalnych. Widać tu, że nie tylko słowa papieża, ale również jego gesty są znaczące. One też muszą być spójne z doktryną.

    W Polsce istnieją grupy korzystające z posługi suspendowanych księży. Duchowni ci jawnie lekceważą nałożone na nich zakazy i nakazy, a nie spotyka ich ekskomunika. Dlaczego?

    Roztropni wierni, wiedząc – a naprawdę łatwo się tego dowiedzieć – iż dany duchowny jest suspendowany, czyli że zawieszona została jego władza wykonywania święceń, nie powinni, a nawet nie mogą uczestniczyć w obrzędach przez niego sprawowanych, wsłuchiwać się w głoszone przezeń nauki czy podążać za jego wskazaniami. To właśnie suspensa jest karą chroniącą wiernych przed działaniem błądzących duchownych. Jest ona nakładana nawet wówczas, gdy na przykład ze względu na zaburzenia psychiczne czy poważne zaburzenia osobowości osobista wina takich księży jest ograniczona. Jeśli wierni, świadomi ciążącej na duchownym kary suspensy, wciąż za nim idą, nie sądzę, aby powstrzymała ich w tym kara ekskomuniki nałożona na takiego księdza.

    A jednak arcybiskupowi Viganò ekskomunika grozi.

    Mówimy, że jest to kara late sententiae, czyli na mocy samego prawa. Jeżeli ktoś dokonuje aktu schizmy, to trudno, żeby jednocześnie pozostał w komunii z Kościołem. Bo albo jedność z Kościołem, albo schizma. Ekskomunika to jest postawienie kogoś poza wspólnotą, więc powiedziałbym, że w takiej sytuacji tę ekskomunikę sam zainteresowany sobie wymierza.

    rozmawiał Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    	Po usunięciu z wystawy wizerunki rtm. Witolda Pileckiego, św. Maksymiliana Kolbego i bł. rodziny Ulmów zostały wyświetlone na fasadzie Belwederu.

    Po usunięciu z wystawy wizerunki rtm. Witolda Pileckiego, św. Maksymiliana Kolbego i bł. rodziny Ulmów zostały wyświetlone na fasadzie Belwederu.
    fot. Łukasz Błasikiewicz/KPRP
     

    ***

    Prof. Nowak: Obserwujemy zjawisko „dezynfekcji” – wyczyszczenia pamięci zbiorowej dotyczącej walki o niepodległość

    – Trzeba tupetu, by tak ostentacyjnie niszczyć polską pamięć. Nawet za czasów wcześniejszych rządów lewicy, w tym SLD, nie obserwowałem podobnych zachowań – mówi prof. Andrzej Nowak o zmianach wprowadzonych w wystawie stałej w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

    Agata Puścikowska: Z sieci: „Obecny rząd zapamiętamy z tego, że usuwał z pamięci historycznej rtm. Pileckiego, a przywracał emerytury tym, którzy wyrywali mu paznokcie”. To nasza przyszłość?

    Prof. Andrzej Nowak: 
    Nie wiem, jaka będzie przyszłość. Ponieważ jednak jestem historykiem, obserwuję to, co już się wydarzyło: zaszło wiele ważnych zmian, z których można wyciągać pewne wnioski. Zmieniła się podstawa programowa nauczania historii, zmienił się też kanon lektur dla uczniów. W końcu została zmieniona ważna ekspozycja w Muzeum II Wojny Światowej. Wszystko to jest spójne i można przypuszczać, że składa się na działania, które mają zmienić naszą zbiorową pamięć. Polska pamięć narodowa, nasza tożsamość w dużym stopniu została ukształtowana na tradycji walki z najeźdźcami, sprzeciwie wobec zniewolenia, oporze wobec zewnętrznych zaborców, na dumie narodowej z rzeczywistych bohaterów w tej walce o wolność. Co oczywiście nie oznacza, że mamy żyć wyłącznie wspomnieniami lub we wrogości do dawnych okupantów. Obecnie jednak obserwujemy zjawisko, które można nazwać „dezynfekcją” pamięci, czyli próbę wyczyszczenia części pamięci zbiorowej dotyczącej walki o niepodległość, poświęcenia dla ojczyzny. Widać to zarówno w „dezynfekcji” podstawy programowej nauczania historii, z której usunięto – zaczynając od średniowiecza – m.in. wszelkie wzmianki o walce z Zakonem Krzyżackim, hołd pruski, nawet kwestie związane z udziałem Polaków w walce o niepodległość USA, i dokonano szokującej czystki w nauczaniu współczesnej historii – na przykład o wojnie obronnej we wrześniu 1939 r. Z szerszej perspektywy wyrzucenie ze scenariusza ważnej wystawy postaci takich jak św. Maksymilian, rtm. Pilecki czy rodzina Ulmów wydaje się konsekwentnym dopełnieniem tej tendencji, a zarazem niezwykłej arogancji. Trzeba bowiem tupetu, by tak ostentacyjnie niszczyć polską pamięć. Nawet za czasów wcześniejszych rządów lewicy, w tym SLD, nie obserwowałem podobnych zachowań. Wówczas też nie dochodziło w tak brutalny sposób do prób formowania „osób uczniowskich” na skrajnie zideologizowaną modłę. Dokonuje się rewolucja kulturalna.

    Pan również doświadczył jej skutków: z radiowej Jedynki usunięto świetną historyczną audycję pt. „Historia żywa”. Jak Pan to odebrał?

    Zlikwidowano cały program, ale nie dopuszczono nawet do emisji dziesięciu audycji nagranych już wcześniej. Tej decyzji nie argumentowano. Przypomniało mi to czasy komunistyczne, gdy władze cenzurowały i zatrzymywały niewłaściwe filmy, odkładając je na półki archiwów. „Historia żywa” stała się również „półkownikiem”. Poczułem się jak cząstka historii, która się powtarza. Wydawało mi się też nieco zabawne, choć i przykre, że usunięto audycje traktujące o historii… XVII i XVIII wieku. A co tam było złego z punktu widzenia nowej władzy? Przecież nawet nie pojawił się temat Targowicy…

    Jeśli założymy, że obecnie następuje rewolucja kulturalna, to podstawowe pytanie brzmi: dlaczego? Również w kontekście zmian w muzeum.

    O to należy zapytać tych, którzy wprowadzają takie zmiany. Publiczna odpowiedź na pytania o usunięcie z muzeum takich postaci jak św. Maksymilian, rtm. Pilecki i rodzina Ulmów brzmi m.in. tak: one „zakłócają antropologiczny charakter tej wystawy”. To ważna deklaracja, bo sięga do podstawowego rozumienia istoty człowieczeństwa. Należałem do grupy obrońców tej wystawy, gdy rząd PiS-u bardzo mocno ją krytykował. Muzeum interesująco pod wieloma względami pokazywało II wojnę światową. Jednak wystawa stała zawierała pewne błędy, które należało po prostu skorygować. A jednym z nich było wyeliminowanie z ekspozycji aspektów ludzkiego poświęcenia, heroizmu, kiedy kojarzyły się one z Polską lub z katolicyzmem. Wprowadzenie takich postaci jak o. Kolbe, Pilecki i Ulmowie nie zakłóciło antropologicznego charakteru wystawy, lecz wskazało na pewien fundamentalny aspekt. Człowiek oczywiście może być rozumiany jako jeden z gatunków zwierząt. Lecz jest to jedyny gatunek, który wykazuje się zdolnością do poświęcenia aż do oddania życia za drugiego, także spoza własnej grupy krewniaczej. To stanowi o wyjątkowości antropologicznej struktury dla rozumienia człowieczeństwa. Dlatego warto pokazywać i podkreślać znaczenie takich postaci, które zostały najbardziej wyrazistymi symbolami tego rodzaju poświęcenia. Przykłady życia i działania Ulmów, Kolbego i Pileckiego wywierały ogromny wpływ na im współczesnych, ale i wywierają na nas obecnie. Gdy na różne sposoby próbowano Polaków (i nie tylko) traktować jako podludzi, w systemach niemieckiego i sowieckiego ludobójstwa zredukować do najprymitywniejszych, to właśnie przykład poświęcenia za innych, jaki dali wspomniani tu bohaterowie w najbardziej ekstremalnych warunkach, pomagał ocalić człowieczeństwo innym ludziom. Przypomnieć, że są ludźmi, a nie bydłem. Ich życie, wybory są nie tylko warte pokazywania, ale wręcz konieczne, by zrozumieć II wojnę światową. Nawet wówczas, gdy chcemy uciec od wątków czysto martyrologicznych, patriotycznych.

    „Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku powstało jako instytucja kultury, której zadaniem jest kształtowanie narracji historycznej tak, by w wielowymiarowy sposób przeanalizować, zrozumieć i nie dopuścić do zatarcia obrazu II wojny światowej w pamięci zbiorowej” – napisała na platformie X minister kultury i dziedzictwa narodowego Hanna Wróblewska. Czyli są dobre intencje?

    A jednak wycięcie trzech uzupełnień pokazuje zgoła coś innego. Pani minister broni złej koncepcji całości. Warto przynajmniej przyjmować głosy krytyki, analizować je, a nie za wszelką cenę bronić zamysłu, który okazał się błędny. Decyzja obecnych władz muzeum w żadnym aspekcie się nie broni. Władze muszą się zdecydować, czy chcą towarzyszyć postępującej rewolucji kulturalnej i wspierać ją, czy wpisywać się w rodzaj niszczenia narodowej pamięci.

    Każda ekipa rządząca wprowadza do historii politykę. To i zrozumiałe, i… niebezpieczne. Co robić?

    Polityki historycznej, jak sama nazwa wskazuje, odpolitycznić się nie da. Jednak ważna jest tu obrona konsensusu, który wynika ze zdrowego rozsądku, a opiera się na prawdzie historycznej. Prawdą historyczną jest to, że istnieli ludzie, którzy w heroiczny sposób w czasie II wojny światowej poświęcali się dla innych. To jest konkret, który ma ogromne znaczenie symboliczne. Decyzja władz muzeum mianowanych w okresie rządów PiS, by uzupełnić gdańską wystawę wspomnianymi postaciami, miała według mnie sens naprawczy, bo była racjonalna, oparta na głębszym rozumieniu poświęcenia, bez którego nie da się zrozumieć ani II wojny, ani człowieka w ogóle. Jednocześnie upór twórców wystawy mianowanych przez PO, żeby owo uzupełnienie wyrugować, wydaje mi się godny krytycznej refleksji. Autorzy pierwotnego scenariusza wystawy wyszli jakby z założenia, że są jej właścicielami, co jest absurdalne. Gdyby było to myślenie zasadne, wystawa w Luwrze traktowana byłaby, od jej zarania, jako własność jednej osoby, która ułożyła jej scenariusz w roku 1750, kiedy po raz pierwszy została otwarta i jakby od roku 1750 do dziś nie wolno było zmienić ani jednej gabloty, ani jednego obrazu. Wystawy ewoluują, zmieniają się, są uzupełniane. Gdy pojawiają się w nich błędy, wówczas powinna następować dyskusja, a po sensownej krytyce – wprowadzenie potrzebnych zmian. Wystawa dotycząca historii II wojny światowej powinna służyć narodowi albo ogółowi zwiedzających, a nie autorowi. Jest bowiem własnością społeczną, a nie prywatnym przedsięwzięciem. Ten fakt doskonale zrozumiało społeczeństwo, które zareagowało zdroworozsądkowo. Głosem zdrowego rozsądku jest też głos polityka, wicepremiera Kosiniaka-Kamysza, który mocno stwierdził, że usunięte postaci powinny być przywrócone. To nie był przykład zachowania cenzorskiego czy upolitycznienia sprawy, lecz przytomne zachowanie, które wynika z historycznej prawdy.

    Jan Maria Rokita podaje dwie możliwe przyczyny, które mogły kierować władzami muzeum. Pierwsza to „ideologiczny czad”, który nakazuje niszczyć wszystko ustanowione przez poprzednią władzę. Druga to odgórny nakaz. Która hipoteza jest według Pana bardziej prawdopodobna?

    Szczypta prawdy może być w obu. Jednak z moich obserwacji i znajomości reakcji twórców wystawy, zarówno prof. Rafała Wnuka, jak i prof. Pawła Machcewicza, wynika, że mogą tu dochodzić jeszcze kwestie osobiste. Wypowiedzi obu historyków w tej sprawie wyrażają silnie owo szczególne poczucie właścicielstwa, jakby rzecz dotyczyła ich prywatnego folwarku. Więc i taki odruch tutaj widzę: kwestie urażonej dumy i traktowania muzeum jako własności. Co nie wyklucza także ogólniejszego szaleństwa ideologicznego oraz antypisowskiego zacietrzewienia.

    Społeczeństwo, zwykle podzielone, tutaj zareagowało dość jednoznacznie: oporem. Wystarczy tej determinacji na dłużej?

    Mam nadzieję. Tylko reagowaniem, działaniem w obronie kultury – bo przecież następuje też próba zastąpienia kultury chamstwem i prymitywizmem (zwłaszcza w wydaniu minister edukacji, mówiącej z pogardą o jednym z największych polskich poetów „niejaki…”) – mamy szansę wpływać na rzeczywistość. Nie można pozostać obojętnym na wszelkie reakcje niszczycielskie. Wyobrażam sobie taki protest również jako coś zorganizowanego, być może nawet wyjście na ulicę, gdy będzie trzeba. Ale też konieczna jest stała pomoc naszym dzieciom, wnukom w poznawaniu historii, sztuki, piękna języka. Walka o narodową tożsamość jest więc walką i o to, by kolejne pokolenia poznawały najpiękniejsze przestrzenie polskości, do których próbuje im się odgórnie odciąć dostęp. Konieczne jest też „oddolne” przypominanie i upominanie się o pamięć o tych, których na niepamięć teraz się skazuje.

    A może pozostawmy historię historykom? Polityków do niej nie dopuszczając…

    Tu trzeba zadać pytanie: kto jest właścicielem historii? Czy aby na pewno wyłącznie historycy? A może także społeczeństwo, które z jednej strony jest efektem historii, a z drugiej samo tworzy historię. Historycy badają rozmaite zagadnienia, krytykują wzajemnie wyniki badań. Nikt z nas nie posiada, nie jest dysponentem prawdy ostatecznej. Jeśli ktoś tak twierdzi, to po prostu kłamie. Poza cechem historyków są też obywatele, dla których dzieje narodu są ważne. Oni też mają prawo współdecydować o polityce historycznej. Zwykle robią to przez przedstawicieli, czyli polityków. Tym samym politycy mają prawo i obowiązek dbać o sposób przedstawiania historii w przestrzeni publicznej. Natomiast historyk jest jednym z wielu uczestników dialogu o tym, jak ma wyglądać spojrzenie społeczeństwa na przeszłość. Dodatkowo (wraz z politykami albo przeciw nim!) powinien bronić historycznej prawdy.

    Historyczna prawda winna być natomiast przekazywana z klasą. Obecnie mamy, co mamy. Natomiast rząd PiS zmierzał trochę w kierunku patriotycznej tandety…

    Częściowo się zgadzam. Przykładem toporności przekazu był np. sposób redagowania telewizji publicznej. Jednak nie wszystko było przecież przaśne nawet w telewizji, czego przykładem był świetny kanał TVP Historia, który nowe władze również likwidują. Jeśli jednak PiS nieco za mocno naciskał na pedał patriotyczno-akademijny, to obecna ekipa jeszcze mocniej naciska na pedał walki z polską tradycją w przestrzeni publicznej, jak już mówiłem – „dezynfekcji” pamięci. Co jest gorsze? Wszystko to jest przejawem zjawiska mocno patologicznego, rodzaju politycznej choroby dwubiegunowej: przechodzimy ze skrajności w skrajność. To niebezpieczne. Przydałoby się ograniczenie niszczycielskiego rozmachu wahadła politycznego, nie tylko w kwestii polityki historycznej. Czy i jakimi metodami można to osiągnąć? Coraz częściej myślę, że może to leżeć obecnie już tylko w sferze Bożej interwencji…

    rozmawiała Agata Puścikowska/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny

    ***

    Trawa u sąsiada. Na każdej drodze znajdziesz to, co ci jest potrzebne do zbawienia

    Nucisz sobie pod nosem: „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”? Wydaje ci się, że w innym miejscu byłbyś szczęśliwszy, a trawa u sąsiada jest bardziej zielona? Masz rację: wydaje ci się.

    Jeden z kapłanów tuż przed zawieszeniem sutanny na kołku opowiada w sieci w samych superlatywach o tym, jakie szczęście odnajdzie w małżeństwie. Nie w konkretnym, rzeczywistym, ale jakimś wyimaginowanym, podniesionym do poziomu disnejowskiej baśni o Kopciuszku i zwieńczonym nieśmiertelnym „żyli długo i szczęśliwie”. Zerkam na rosnącą falę rozwodów i zastanawiam się: dlaczego tysiące małżonków nie odkryło tej złotej recepty?

    Ileż razy wydawało mi się, że „to nie ta wspólnota”, „nie ta rodzina”, „nie to miejsce”. Gdzie indziej z całą pewnością byłoby łatwiej. To pokusa stara jak świat. Jej echo odnajduję w ewangelicznej opowieści o uczniach, którzy maszerowali do Emaus i nie potrafili rozpoznać towarzyszącego im Zmartwychwstałego. Tak naprawdę nie szli do Emaus, ale zwiewali z Jerozolimy: miasta, w którym doznali zawodu, traumy i ogromnego rozczarowania. Ewangelia wspomina, że gdy rozpoznali Jezusa, „wrócili do Jerozolimy”. Przestali uciekać. W Mieście Pokoju odnaleźli to, przed czym próbowali uciec.

    Dosadniej się nie dało

    Doskonale pamiętam scenę sprzed lat. Ponieważ wiele spraw nie układało się po mojej myśli, siedziałem i robiłem bilans strat i zysków. Oczywiście w moim mniemaniu strat było o wiele więcej. Szukałem pretekstu, by opuścić ws​​pólnotę i zostawić to, co robiłem przez ostatnie kilkanaście lat. Po kilku minutach jałowej walki złożyłem broń i otwarłem Biblię na zdaniu, którego dosłowność i dosadność rozłożyła mnie na łopatki: „Nie szukaj wymówek, gdy masz spełnić swój obowiązek” (Syr 10,26). Bóg nie mógł powiedzieć do mnie większymi literami. Przestałem szukać wymówek i wróciłem do pracy. Gdy po pewnym czasie pojechałem do klasztoru dominikanek w Świętej Annie, usłyszałem od mniszek w białych habitach: „Czym jest powołanie? To bieżąca konieczność. Po prostu rób to, co masz dzisiaj zrobić”.

    − Miałem kiedyś takie doświadczenie u kamedułów − opowiada dominikanin o. Tomasz Nowak, rozchwytywany kaznodzieja. – W moim zakonie doświadczałem pustki, jałowości tego wszystkiego, co robiłem. Byłem zmęczony duszpasterską gonitwą, tęskniłem za kontemplacją, miałem wrażenie, że kręcę się w kółko i nie czuję wiatru w skrzydłach. „Nie po to tu wstępowałem!” − użalałem się. „Miało być inaczej”. Przypominałem znajomego muzyka, który powiedział mi kiedyś: „To po to się ożeniłem, żebym miał gorzej?” (śmiech). Pojechałem na rekolekcje do kamedułów − do zakonu, do którego już dawno miałem ciągoty. „Będzie mi lepiej u mnichów” – rozmyślałem, pracując w ogródku. Grabiłem kamienie i spotkałem kamedułę, który łatał mur. Popatrzył na mnie i rzucił: „A on chce do nas wstąpić?”. „Myślę o tym” – odparłem. „To wstąpić, rozczarować się, wystąpić” − odpowiedział. Nie dałem za wygraną, bo wiedziałem, że reguła Benedykta nakazuje zniechęcanie kandydatów. Nagle ten mnich rzucił: „Bo tak człowiek czasami żyje na rozstaju dróg, a za rogiem czekają sprawy i nie mogą zaistnieć”. Jakby piorun we mnie strzelił! Zobaczyłem, że jestem w tej sytuacji. Na rozstaju dróg. Wróciłem do celi, a ponieważ czytałem akurat traktaty Mistrza Eckharta, zerknąłem na zdanie, na którym skończyłem lekturę. Następne zdanie brzmiało: „Zmiana zakonu to pokusa. Na każdej drodze znajdziesz to, co ci jest potrzebne do zbawienia”. Dosadniej się nie dało. (śmiech)

    Siedź w budzie!

    Przeglądam „Gerontikon” − opasły tom apoftegmatów ojców pustyni i zdumiewam się, jak wielką część tych opowieści egipskich mnichów zajmuje wspomniany temat. Świadomość, że Bóg działa tu i teraz, i przestrzeganie przed duchową mantrą: „A co by było, gdyby?”. Jak proroczo brzmi dewiza, którą wypowiedział Abba Hieraks: „Siedź spokojnie w swojej celi. Gdy będziesz głodny – jedz, gdy będziesz spragniony – pij, a tylko nie obmawiaj nikogo, a będziesz zbawiony”. To „spokojne siedzenie w swojej celi” jest dla mnie lekarstwem na nucenie pod nosem refrenu: „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”.

    „Pewien brat przyszedł do Sketis, do Abba Mojżesza, prosząc go o słowo. Starzec mu odpowiedział: »Wracaj do swojej celi, a ona cię wszystkiego nauczy«”. U ojców pustyni znajduję mnóstwo podobnych wskazówek: „Gdziekolwiek zamieszkasz, nie odchodź stamtąd łatwo” − podpowiadał św. Antoni Wielki. Wiele rad zdumiewa nas swym radykalizmem: „Abba Arseniusz był bezwzględny, gdy ktoś przychodził do niego i mówił: »Dręczą mnie moje myśli, nie jestem zdolny do postu ani do pracy. A może przynajmniej poszedłbym opiekować się chorymi, bo to także jest miłość?«. Starzec rozpoznał podszepty diabła i tak odpowiedział: »Wracaj. Jedz, pij, śpij, żadnej pracy nie wykonuj, tylko się z celi nie oddalaj«, bo wiedział, że to wytrwanie w celi doprowadza mnicha do doskonałości”.

    − „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”? Ten refren kojarzy mi się z powiedzeniem ks. Bronisława Mokrzyckiego: „Siedź w budzie”. Słyszałam je wielokrotnie na rekolekcjach u sióstr zawierzanek – uśmiecha się s. Dorota Kowalewska, augustianka z Krakowa. − Chodzi o to, by wciąż być w chwili obecnej, bo ona jest ogromnym zadaniem, ale też tylko ona jest objęta łaską aktualną. Jeśli wybiegam gdzieś w przeszłość albo przyszłość, to niestety, już szatan mnie ma. Łaską jest chwila obecna: jeśli z niej nie korzystam, gdzieś biegnę myślą, to wówczas tracę. Bóg działa tu i teraz. Mogę mieć wpływ jedynie na to, co „mam”, a jest nim „teraz”. Przeszłości nie zmienię (zanurzam w miłosierdziu), przyszłość jest w Sercu Jezusa (i to najlepsza lokata), więc cała walka duchowa polega na tym, by nie dać się wystraszyć ani pozwolić, by pokusy wyrwały mnie z chwili obecnej. Jeśli dziękuję za to, co mam i gdzie jestem, to wiem, że otrzymuję, że nie mam tego sama z siebie, że jest Ktoś, kto mi to daje. Być może dla kogoś uznanie takiej zależności może być problemem, ale ja się niesamowicie cieszę, że wszystko jest w ręku Tego, który kocha mnie do szaleństwa i nie da mi zrobić krzywdy. Jasne, że czasami myślałam: „Co ja tu robię?”, ale wiem, że to pokusa, by mnie „wyrwać z budy”. Szkoda czasu. Jest tyle do zrobienia w chwili obecnej. Zresztą Bóg sam doskonale wie, dokąd mnie posłać… Takie gdybanie obnaża brak zaufania do Tego, który mnie tu i teraz w tym miejscu postawił.

    Lekarstwo

    – Ta pokusa przychodzi, gdy zapominamy o radości i uciekamy w szukanie przyjemności – podpowiada o. Wit Chlondowski, franciszkanin z Cieszyna. − Lekarstwem jest radość: ta głęboka, wewnętrzna, o której mówi nam słowo Boże, gdy przypomina: „zawsze się radujcie”. Gdy radujesz się z sytuacji, miejsca, w którym jesteś, stajesz się wolny, wdzięczny. Nawet jeśli jest to prześladowanie. Apostołowie radowali się nawet po biczowaniu! Od pewnego czasu Pan zaprasza mnie do takiego dziękczynienia, pokazuje, że tylko w Nim znajdę odpowiedź na moje pytania. To dlatego ojcowie pustyni tak często przestrzegali: „Siedź w celi, nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, przeczekaj”. A pamiętajmy, jak monotonne było ich życie. Codziennie ten sam rytm, żmudne wyplatanie lin, te same modlitwy, ten sam jałowy pustynny krajobraz. Żadnego urozmaicenia, nawet kulinarnego. Jedli troszkę warzyw, wypiekanych placków chlebowych i troszkę oliwy. Nic więcej. A jednak podpowiadali: „Nie zmieniaj otoczenia, wytrwaj, cela nauczy cię wszystkiego”. Jasne, że pokusa dopada nas niezwykle często. U mnie pojawiła się już w nowicjacie. Czy na pewno dobrze wybrałem? A może powinienem pójść do zakonu kontemplacyjnego? Do kamedułów? Na szczęście miałem mądrego spowiednika, który pozwolił mi ponazywać moje pragnienia. Rozeznałem, że moim powołaniem jest droga franciszkańska.

    Dlaczego demon kusi nas w ten sposób? – Bo chce nam odebrać skarb – podsumowuje o. Wit. − Przychodzą do mnie małżeństwa i wzdychają z zazdrością: „Ale ojciec ma fajnie! Tyle czasu na modlitwę, ciszę, sam na sam z Bogiem”. Naprawdę myślą, że ja tak bardzo każdego dnia doceniam ten skarb? (śmiech) Nie widzą, że ich skarbem jest małżeństwo, wychowywanie dzieci, relacje. A ja nie dostrzegam często, że moim skarbem jest samotność i przebywanie z Bogiem sam na sam. To dlatego demon tak chętnie uderza właśnie w tę sferę.

    Nie gdybaj!

    − Zostawić to, co się robi, i zacząć gdzie indziej? – to pokusa stara jak świat. Zawsze u sąsiada, po drugiej stronie rzeki trawa jest bardziej zielona – śmieje się siostra Bogna Młynarz, doktor teologii duchowości. − To tak powszechne odczucie, że trudno mu się oprzeć. A przecież błogosławieni, czyli szczęśliwi, ci, którzy potrafią przyjąć swoje „tu i teraz” jako najlepszą opcję. I nie chodzi mi o jakieś fatalistyczne, bierne godzenie się z rzeczywistością, które jest wyrzeczeniem się marzeń. Wprost przeciwnie. Tylko ten, kto akceptuje realia życia, może coś osiągnąć, bo zna punkt wyjścia do zrobienia kolejnego kroku. I jeszcze jedna rzecz, która najmocniej przemawia za pełnym dziękczynienia przyjęciem rzeczywistości takiej, jaka jest: tylko w realu można spotkać prawdziwego Boga. On działa tu i teraz, a to jest największy skarb i szczęście. Nie ma po co włóczyć się po bezdrożach bezpłodnych marzeń, że gdyby to lub tamto… Bóg, który nas kocha, jest tutaj. W moim i twoim życiu. Razem z Nim możesz uczynić je sensownym i szczęśliwym. Nawet jeśli jest trudne, jest ono jedynym i wystarczającym pasem startowym, jaki masz do lotu w przyszłość.•

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Skocznie narciarskie i tysiącletnie opactwo.

    Z wizytą u Czarnej Madonny w Einsiedeln

    Benedyktyńskie opactwo jest jak mikroświat. W klasztornych murach kryją się warsztaty, winiarnia, ogród, a nawet stajnie.

    ***

    Każdy miłośnik skoków narciarskich wie, gdzie leży Einsiedeln. Czy jednak każdy wie, że od średniowiecza mieszka tam Czarna Madonna, a kościół Jej poświęcony pobłogosławił sam Chrystus?

    Pustelnia? Dobre sobie! – myślę sceptycznie, gdy w otoczonym górami i jeziorami urokliwym miasteczku w szwajcarskim kantonie Schwyz szukamy miejsca, by zaparkować. Gwar dobiegający z zatłoczonych kafejek, liczne hotele, śmiech dzieci bawiących się na pobliskim placu zabaw, korek, który utworzył się tuż przy kościele – tu wszystko mówi, że nie jesteśmy w pustelni. To Einsiedeln, znany ośrodek sportów zimowych i słynne miejsce pielgrzymkowe, gdzie króluje Matka Jezusa, czczona w wizerunku Czarnej Madonny.

    Einsied po niemiecku znaczy „pustelnik”, skojarzenia z cichym, oddalonym od zgiełku codzienności miejscem dla samotników nasuwały się więc nieodparcie. Rozwiały się jednak natychmiast, gdy stanęliśmy przed monumentalną świątynią z dwiema sięgającymi nieba wieżami, piramidą schodów i otaczającą jasny plac przed wejściem kolumnadą, która jakby brała w objęcia średniowieczną studnię stojącą na środku.

    Skocznie narciarskie i tysiącletnie opactwo. Z wizytą u Czarnej Madonny w Einsiedeln

    Obecny kościół pochodzi z XVIII wieku.

    ***

    U Czarnej Madonny

    Szwajcarska Pani wita nas, jak dobra Gospodyni, już od progu bazyliki. Wzniesiona z czarnego marmuru kaplica Łask odbija się od tła jasnych wnętrz kościoła, zajmując centralne miejsce niemal przy jego wejściu. Maryi nie trzeba tu szukać, Ona wychodzi nam naprzeciw i – zanim ruszymy dalej, do Jej Syna – zaprasza do siebie.

    Skocznie narciarskie i tysiącletnie opactwo. Z wizytą u Czarnej Madonny w Einsiedeln

    Kaplica Łask z figurą Czarnej Madonny wzniesiona została w miejscu śmierci średniowiecznego eremity Meinarda.

    ***

    Wysoka na 117 cm, smukła, lekko pochylona na lewą stronę postać Madonny, wykonana jest z drewna lipowego. Ubrana w czerwoną suknię, ściągniętą paskiem i spływającą w miękkich fałdach, trzyma na ręku Jezusa. Niemowlę jest nagie. Wiemy to wszystko dzięki przechowywanej w kaplicy Wieżowej kopii cudownego posągu, bo Maryja, do której przybywają pielgrzymi, niemal ginie w bogactwie zdobiących ją złotych, kunsztownie haftowanych szat, pod ozdobną koroną. „Gdzie jest Jezus?” – zastanawiam się przez chwilę, zanim wzrokiem wyłowię z zakrywających Go sukienek maleńką buzię Chłopca. Mnisi opowiadają, że strojne szaty kryją przed wzrokiem ciekawskich intymną więź Matki i Dziecka. Oboje otula ciepłe, bursztynowe światło. Patrzę w czarną twarz Maryi. Uśmiecha się lekko, jakby chciała zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Gdy spoglądam w górę, na przepiękne freski zdobiące kopułę bazyliki, to samo światło pada na malowidło przedstawiające Maryję rodzącą Jezusa.

    Skocznie narciarskie i tysiącletnie opactwo. Z wizytą u Czarnej Madonny w Einsiedeln

    Oblicze Madonny sczerniało od dymu świec i lamp oliwnych.

    ***

    Mówi się, że posąg Madonny sczerniał od dymów ze świec i lamp oliwnych. Wolę myśleć, że to ślady modlitw, które ludzie przynoszą tutaj od wieków. – Głównie Szwajcarzy i Austriacy, ale pielgrzymują tu także Włosi i Francuzi. Bywają i Polacy, choć oni zazwyczaj nocują w Austrii, bo u nas jest drogo – przyznaje o. Lorenz Moser, benedyktyn, który w klasztorze w Einsiedeln spędził ponad 60 lat. Zapytany, o co ludzie modlą się do Madonny, uśmiecha się z zakłopotaniem. – O wszystko. Maryja nie ma tu jakiejś specjalizacji. Ona po prostu przyciąga ludzi do siebie, by prowadzić ich dalej, do Jezusa. Odzyskują u Niej spokój i poczucie bezpieczeństwa. Jak to u matki – wyjaśnia. W klasztorze przechowywane są stare księgi, w których spisywano otrzymane tutaj łaski. Dziś o wysłuchanych modlitwach przypominają obrazy zdobiące wejście do świątyni.

    Dwa kruki

    Jest późne popołudnie, czas nieszporów. Szum wypowiadanych szeptem w różnych miejscach świątyni modlitw cichnie, gdy unosi się nad nimi chorałowy śpiew wspólnoty benedyktynów. Po zakończeniu nieszporów przy głównym ołtarzu mnisi ustawiają się w procesję. Słychać ich rytmiczne, jakby żołnierskie kroki, gdy zmierzają w stronę Czarnej Madonny. Od 1547 roku, codziennie, śpiewają tu dla Niej Salve Regina.

    Skąd się wzięła w tym miejscu? Odpowiedź na to pytanie wymaga cofnięcia się do czasów, które w Polsce były pogańskie. W 835 roku młody szlachcic Meinrad, mnich w klasztorze Reichenau, opuścił wspólnotę, aby żyć jako eremita w głębokich lasach północno-wschodniej Szwajcarii. Przez 26 lat mieszkał w lesie, żył ascetycznie, spędzając długie godziny na modlitwie przed figurą Matki Bożej, którą otrzymał od Hildegardy, wnuczki Karola Wielkiego. Towarzyszyły mu dwa oswojone kruki, a samotność zakłócały pielgrzymki osób, które u świątobliwego mnicha szukały pomocy czy duchowych porad. W 861 r. ufny pustelnik przyjął pod swój dach dwóch pątników. Zbójcy zamordowali mnicha, ale nie uciekli daleko. Za bandytami podążyły kruki, wskazując miejsce ich pobytu. Zostali schwytani i skazani na śmierć. Dwaj skrzydlaci przyjaciele Meinrada są dziś symbolami Einsiedeln, umieszczono je również w herbie opactwa. Ich wizerunki towarzyszyły nam wszędzie: na terenie klasztoru i w miasteczku, dostrzegaliśmy je wśród sprzedawanych gadżetów i na murach kamienic.

    Anielska konsekracja

    Kaplica Czarnej Madonny stoi w miejscu, w którym przed wiekami znajdowała się pustelnia benedyktyna Meinrada. Jego współbracia wznieśli ją w 934 roku, a konsekracji dokonał… sam Chrystus. – W noc poprzedzającą uroczystość poświęcenia biskupowi Konstancji Konradowi objawili się aniołowie i święci. Widział też Chrystusa, który zstępuje na ziemię, by pobłogosławić swoją świątynię – opowiada ojciec Lorenz, wskazując na ilustrujący tę legendę fresk nad kaplicą Łask. Gdy następnego dnia biskup chciał przystąpić do konsekracji kościoła, usłyszał trzykrotnie powtarzane z nieba słowa: „Powstrzymaj się, kaplica jest już poświęcona przez Boga”. Papież Leon VIII potwierdza cud, a w liście do mnichów stwierdza, że to Jezus „ustawił w leśnym klasztorze swojej Najświętszej Matki tron łaski i go poświęcił”. Wieść o nadzwyczajnym wydarzeniu lotem błyskawicy obiegła cały ówczesny świat, rozpoczynając ponadtysiącletnią historię pielgrzymowania do Einsiedeln, a 14 września każdego roku obchodzona jest pamiątka cudu. Na uroczystą procesję Poświęcenia Anielskiego ściągają tłumy wiernych z całej Szwajcarii.

    Skocznie narciarskie i tysiącletnie opactwo. Z wizytą u Czarnej Madonny w Einsiedeln

    o. Lorenz Moser jest mnichem od ponad 60 lat.

    ***

    Wśród pątników wędrujących do Czarnej Madonny kroniki klasztorne zapisały m.in. biskupów Ulricha (zm. 983), Wolfganga (zm. 994) i Konrada (zm. 995); polską błogosławioną, czczoną na Pomorzu Dorotę z Mątowów (zm. ok. 1398), rozmodlonego Mikołaja z Fliie (zm. ok. 1474), odnowiciela życia kościelnego Karola Boromeusza (zm. 1570), nauczyciela wiary Piotra Kanizjusza (zm. 1597), pokutnika Benedykta Józefa Labre (zm. 1783), opiekunkę ubogich Janinę Antidę Thouret (zm. 1795) oraz papieża Jana Pawła II (zm. 2005).

    Troje ostatnich mogło oglądać kościół klasztorny w obecnym kształcie. Wspaniałą świątynię, nazywaną perłą niemieckiego baroku, wzniesiono w 1719 roku na polecenie ówczesnego opata wspólnoty benedyktynów Thomasa Schenklina. Została zbudowana według projektu Caspara Moosbruggera, architekta i benedyktyna. Wnętrze kościoła zapiera dech w piersi. Jasne ściany odcinają się od pokrywających sklepienie różnobarwnych, utrzymanych w pastelowych tonach fresków przedstawiających sceny z życia Maryi i Jezusa. Warto patrzeć w górę, gdzie unoszą się skrzydlate postaci aniołów, a misternie rzeźbione białe kraty chóru przywodzą skojarzenia z… babcinymi haftowanymi serwetkami.

    Ojciec Moser sprowadza nas na ziemię, a dokładnie – do kaplic umieszczonych wokół rozciągającej się na długość stu metrów głównej nawy. Wskazuje relikwie dwóch najważniejszych w historii opactwa mnichów – Benedykta z Nursji i Meinarda. Po chwili prowadzi nas jeszcze w jedno miejsce, do kaplicy, przed którą umieszczono całkiem współczesny portret zakonnika. – Kto to? – pytam zdumiona, wciąż pod wrażeniem sięgającej tysiąclecia historii, której ślady oglądamy tu na każdym kroku. Z twarzy nieznanego mnicha bije światło.

    To brat Meinard, zakonny krawiec, który rozpoczął nowicjat w Einsiedeln w 1874 roku i spędził tu całe życie, aż do ostatniego dnia, który nadszedł dla niego 14 czerwca 1925 roku. Kiedy wypytuję ojca Lorenza o zasługi tego mnicha – nie każdy zakonny krawiec otoczony jest przecież czcią po śmierci – ten długo zastanawia się nad odpowiedzią. – Był prostym, pobożnym człowiekiem – odpowiada w końcu. Nawet dokumenty, na podstawie których sformułowano wniosek o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, mówią tyle, że ów mnich niczym szczególnym się nie wyróżniał, był za to szczęśliwy i pogodny, zarażając swoją radością ludzi, którzy szukali u niego rady i pociechy. – To wystarczy, by zostać błogosławionym? – pytam z rosnącym zdziwieniem. – A to mało? – odpowiada nasz przewodnik, wyjaśniając, że świątobliwy brat był dla innych wzorem życia zakonnego i ucieleśnieniem Reguły św. Benedykta. Cytuje ulubione powiedzonko sługi Bożego: „Och, bądź cierpliwy, wszystko przeminie, z wyjątkiem wieczności!”. – Ludzie go kochali – dodaje jeszcze.

    Klasztor jak mikrokosmos

    Opuszczamy kościół. Ojciec Moser prowadzi nas korytarzami klasztoru – tak samo jasnymi i przestronnymi jak benedyktyńska świątynia – do zabudowań biblioteki. Przez otwarte okna wpada powietrze przesycone słabą, ale charakterystyczną wonią. – Wypasacie tutaj krowy? – pytam sędziwego zakonnika, krzywiąc się pod wpływem ostrego zapachu. Śmieje się głośno. Nie. Krów mnisi nie wypasają, ale prowadzą hodowlę koni. Opactwo jest jak mikrokosmos. „Jeśli to możliwe, klasztor powinien być tak zaprojektowany, aby można było w nim wykonywać wszystko, co niezbędne”– radził św. Benedykt. Zgodnie z dewizą ora et labora w Einsiedeln uprawia się zioła, kwiaty i warzywa, w klasztornych piwnicach dojrzewają wina z położonych nad jeziorem winnic należących do opactwa, a w tartaku przetwarzane jest pochodzące z benedyktyńskich lasów drewno. Jeden z braci to fizjoterapeuta. Mnisi prowadzą szkołę, w której uczy się ok. 400 młodych osób z miasteczka i okolic. – W większości jednak zatrudniamy osoby z zewnątrz, nas jest za mało, by angażować się bezpośrednio w te wszystkie prace – tłumaczy o. Lorenz. Jego wspólnota liczy dzisiaj 45 zakonników w wieku od 30 do 90 lat. W bibliotece klasztornej przechowywane są m.in. bezcenne rękopisy z X wieku.

    Skocznie narciarskie i tysiącletnie opactwo. Z wizytą u Czarnej Madonny w Einsiedeln

    W bibliotece klasztornej przechowywane są m.in. bezcenne rękopisy z X wieku.

    ***

    Docieramy do ciężkich, kutych drzwi, z pewnością liczących kilkaset lat. Wyobraźnia podpowiada, że ojciec Lorenz wyciągnie z kieszeni habitu starodawny klucz… Nic bardziej mylnego! Wprawnym ruchem wprowadza kod do nowoczesnego zamka, dzięki któremu otwiera się skarbiec biblioteczny. Wchodzimy do pomieszczenia, w którym czas się zatrzymał. Otaczają nas starodruki i rękopisy – najstarsze liczą sobie tysiąc lat. – Jeśli chcesz wiedzieć, czym jest nasza duchowość, tutaj znajdziesz odpowiedź – mówi o. Moser, odruchowo ściszając głos, choć nikogo oprócz nas tu nie ma.

    – Podstawą jest Biblia. Następnie lektury duchowe dla mnichów. Hieronim, Augustyn, Ambroży – wylicza autorów ksiąg. Zgromadzone są tu dzieła literatury, filozofii i teologii, nauk przyrodniczych, medycyny i geografii. – A tak wyglądał podręcznik szkolny w X wieku. Takich ksiąg tutaj używano – odsłania jedną z gablot, w której spoczywa prastary rękopis. Z tego czasu pochodzi ponad 60 przechowywanych tutaj rękopisów. Najstarszy średniowieczny utwór o szachach Versus de scachis również jest złożony w benedyktyńskich zbiorach Einsiedeln.

    W bibliotece zebrano cenne manuskrypty i druki, są wśród nich również dzieła zakazane w różnych czasach przez Kościół. Mnisi zgromadzili w sumie ok. 230 tys. książek, 1230 rękopisów i 1040 inkunabułów.

    Zmarły w 1947 roku opat Ignacy, bibliotekarz, pisał: „Tajemnice biblioteki klasztornej i jej wyjątkowość można utożsamić z tradycją. Stare jest konserwowane i chronione: czasem ostrożnie, czasem z mniejszym szacunkiem, a wszystko w zależności od tego, jak zmieniało się podejście do duchowego dziedzictwa dawnych czasów. I nabywa się nowe rzeczy. W odkryciu tajemnicy biblioteki klasztornej pomagają dwa pojęcia: tradycja i kultura. Z pokolenia na pokolenie, każdy wnosi swój wkład”. Biblioteka to zwierciadło ducha, rzeczywiste życie klasztoru.

    Jednak pustelnia!

    Po wyjściu z tworzących wraz z kościołem czworobok budynków klasztornych idziemy jeszcze na wspinającą się po zboczu góry Meinarda drogę krzyżową. Wchodzimy w las. Stopniowo cichną głosy dzieci bawiących się na placu zabaw, szum samochodów, rozgwar miasteczka. Zanurzamy się w zieleń i ciszę, która pobrzmiewa tylko wszechobecnymi tutaj odgłosami dzwonków, niosącymi się nad doliną. Uświadamiam sobie, że towarzyszą nam one od początku wizyty w Szwajcarii – każdy ruch pasących się na licznych łąkach i halach zwierząt wywołuje falę srebrzystego dźwięku. i dźwięk ich dzwonków to nieodłączne elementy krajobrazów alpejskich.

    W ich rytmie zatrzymujemy się przy kolejnych stacjach pustelniczej drogi krzyżowej. Mija nas kilka osób: rozgadane dziewczyny z psem, samotny mężczyzna, pielgrzym z muszlą św. Jakuba na plecaku. Nie mógł tego wszystkiego widzieć Meinard, bo drogę krzyżową tuż przed II wojną światową stworzył tu szwajcarski rzeźbiarz Alois Peyer, trudno jednak oprzeć się myśli, że idziemy śladami pierwszego eremity. Zapewne modlił się w tych lasach, wędrując po okolicznych wzgórzach wraz z nieodłącznymi krukami. Gdy patrzę w górę, widzę ukrytą w gęstym listowiu rzeźbioną twarz Ukrzyżowanego. Po chwili, tuż pod szczytem góry odsłania się imponująca grupa ukrzyżowania. XII stacja drogi krzyżowej przedstawia konającego Chrystusa, Jego Matkę i Jana. Testament z krzyża.

    Skocznie narciarskie i tysiącletnie opactwo. Z wizytą u Czarnej Madonny w Einsiedeln

    Miasteczko położone jest w malowniczej dolinie na przedgórzu alpejskim.

    ***

    Odwracam wzrok w stronę, skąd przyszliśmy. W obramowaniu stworzonym z gałęzi drzew pyszni się panorama Einsiedeln. W dole zabudowania miasteczka, po lewej stronie widoczny jest kompleks skoczni narciarskich, gdzie szybowali w niebo m.in. Adam Małysz, Kamil Stoch, Maciej Kot czy Klemens Murańka, po prawej, górując nad miastem, rozciąga się opactwo. Ciszę rozdziera jednostajne bicie 12 dzwonów wzywających z kościelnych wież do modlitwy. Wraz z delikatnym pogłosem pasterskich dzwonków tworzą melodię, która opiewa duchowe poszukiwania setek tysięcy zdążających tu od wieków pielgrzymów, opowiada o czarnej twarzy czuwającej nad Szwajcarią Madonny, o przekazywanych od tysiąclecia z pokolenia na pokolenie modlitwach mnichów. Jesteśmy w pustelni.

    tekst: Magdalena Dobrzyniak/zdjęcia: Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    Madonna wśród gór i jezior

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – czerwiec 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 czerwca

    Święci Pierwsi Męczennicy
    Świętego Kościoła Rzymskiego

    Zobacz także:
      •  Święty Władysław, król
      •  Błogosławiony Rajmund Lull, męczennik
      •  Błogosławiony January Maria Sarnelli, prezbiter
    ***
    Ostatnia modlitwa pierwszych chrześcijan

    Ze wszystkich miast, najwięcej męczenników poniosło śmierć i pochowano w Rzymie. Przez pierwszych 300 lat chrześcijaństwa to tu powstawały dekrety prześladowcze i tu je skwapliwie wykonywano. Kościoły i kaplice Rzymu kryją w swoim cieniu setki ich relikwii. Samych papieży, którzy za wiarę oddali swoje życie, jest około trzydziestu.
    Pierwsze prześladowanie, rozpętane przez cesarza Nerona w latach 64-67, było dużym zaskoczeniem – i nie ma żadnego rejestru osób, które oddały wtedy życie za Chrystusa. Liczba tych męczenników była ogromna, oblicza się ją na kilka tysięcy. Wyrafinowanymi mękami i torturami Neron chciał zrzucić na chrześcijan winę za podpalenie Rzymu, którego się dopuścił, aby na jego zgliszczach wystawić nowe, piękniejsze miasto. Przez masowe egzekucje chciał odwrócić od siebie całą nienawiść ludu rzymskiego. Dla oddania – tym po większej części bezimiennym – bohaterom wiary należnej czci w nowym kalendarzu liturgicznym zostało ustanowione w roku 1969 wspomnienie świętych Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Nawiązuje ono do uroczystości wczorajszej, kiedy to ofiarą tego właśnie prześladowania stali się książęta apostolscy, św. Piotr i św. Paweł. Najwybitniejszy historyk rzymski, Tacyt (+ 120), który uważał chrześcijan za sektę i jawnie okazywał wobec nich swoją niechęć i pogardę, pisał tak:”Zdarzyło się potem (rok 64) nieszczęście – nie wiadomo, czy z przypadku, czy przez złośliwość cezara (Nerona), bo obydwie wersje podają pisarze – ale cięższe i okropniejsze od wszystkich, jakie temu miastu gwałtowność pożarów wyrządziła. Ogień powstał w tej części cyrku, która przylegała do palatyńskiego i celijskiego wzgórza (…). I nikt nie śmiał pożarowi zapobiec wobec częstych pogróżek wielu, którzy gasić zabraniali, i ponieważ inni jawnie ciskali głownie, i głośno wołali, że są do tego upoważnieni – czy też chcąc swobodniej uprawiać grabież, czy też istotnie taki mieli rozkaz (…). Te zabiegi (zrzucenia ze siebie winy) chybiały celu, ponieważ rozeszła się pogłoska, że właśnie w chwili, gdy miasto stało w płomieniach, Neron wstąpił na scenę domowego teatru i opiewał zagładę Troi (…). Atoli ani pod wpływem zabiegów ludzkich, ani darowizn cezara (…) nie ustępowała hańbiąca pogłoska, lecz wierzono, że pożar był nakazany.
    Aby ją usunąć, podstawił Neron winowajców, najbardziej wyszukanymi kaźniami tych (…), których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza był na śmierć skazany przez prokuratora, Poncjusza Piłata; a przytłumiony na razie zabobon zgubny znowu wybuchnął nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy (…).
    Schwytano więc najpierw tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali (…). A śmierci im przydano urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów. Gdy zabrakło dnia, płonęli, służąc za nocne pochodnie” (…).Tacyt pisze także, że aresztowanych było “ogromne mnóstwo”, tak że “budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni” (Roczniki, XV, s. 38-45).Kościół pochyla się dzisiaj nad tymi, którzy w jego początkach, podczas prześladowań rzymskich, złożyli za wiarę ofiarę z życia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 czerwca

    Święci Apostołowie Piotr i Paweł

    Święci Piotr i Paweł - książęta Kościoła

    Kościół umieszcza w jednym dniu uroczystość św. Pawła wraz ze św. Piotrem nie dlatego, aby równał go w prymacie z pierwszym zastępcą Chrystusa. Chodzi jedynie o podkreślenie, że obaj Apostołowie byli współzałożycielami gminy chrześcijańskiej w Rzymie, obaj w tym mieście oddali dla Chrystusa życie swoje oraz że w Rzymie są ich relikwie i sanktuaria. Najwięcej jednak zaważyła na połączeniu pamiątki obu Apostołów w jednym dniu opinia, dzisiaj uznawana za mylną, że obaj Apostołowie ponieśli śmierć męczeńską tego samego dnia. Już w roku 258 obchodzono święto obu Apostołów razem dnia 29 czerwca, tak na Zachodzie, jak też i na Wschodzie, co wskazywałoby na powszechne przekonanie, że był to dzień śmierci obu Apostołów. Taki bowiem był bardzo dawny zwyczaj, że święta liturgiczne obchodzono w dniu śmierci męczenników, a potem także (od w. IV) – wyznawców. Inna ze współczesnych teorii mówi, że 29 czerwca miało miejsce przeniesienie relikwii obu Apostołów do katakumb Kaliksta podczas prześladowań za cesarza Waleriana w celu schowania ich i uchronienia przed zniszczeniem.

    Święty Piotr Apostoł

    Właściwe imię Piotra to Szymon (Symeon). Pan Jezus zmienił mu imię na Piotr przy pierwszym spotkaniu, gdyż miało ono symbolizować jego przyszłe powołanie. Pochodził z Betsaidy, miejscowości położonej nad Jeziorem Genezaret (Galilejskim). Był bratem św. Andrzeja, Apostoła, który Szymona przyprowadził do Pana Jezusa niedługo po chrzcie w rzece Jordan, jaki Chrystus Pan otrzymał z rąk Jana Chrzciciela (Mt 10, 2; J 1, 41). To, że Chrystus Pan zetknął się z Andrzejem i Szymonem w pobliżu rzeki Jordan, wskazywałoby, że obaj bracia byli uczniami św. Jana (J 1, 40-42). Ojcem Szymona Piotra był Jona (lub Jan), rybak galilejski. Kiedy Chrystus Pan włączył Piotra do grona swoich uczniów, ten nie od razu przystał do Pana Jezusa, ale nadal trudnił się pracą rybaka. Dopiero po cudownym połowie ryb definitywnie został przy Chrystusie w charakterze Jego ucznia wraz ze swoim bratem, Andrzejem (por. Łk 5, 1-11).
    Kiedy Piotr przystąpił do grona uczniów Pana Jezusa, był już człowiekiem żonatym i mieszkał w Kafarnaum u teściowej, którą Pan Jezus uzdrowił (Mk 1, 29-31; Łk 4, 38-39). Tradycja wczesnochrześcijańska wydaje się potwierdzać, że miał dzieci, gdyż wymienia jako jego córkę św. Petronelę. Nie jest to jednak pewne.

    Święty Piotr Apostoł

    Jezus bardzo wyraźnie wyróżniał Piotra wśród Apostołów. Piotr był świadkiem – wraz z Janem i Jakubem – wskrzeszenia córki Jaira (Mt 9, 23-26; Mk 5, 35-43; Łk 8, 49-56), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1-13; Mk 9, 2-13; Łk 9, 28-36) i modlitwy w Getsemani (Mt 26, 37-46; Mk 14, 33-42; Łk 22, 41-46). Kiedy Jezus zapytał Apostołów, za kogo uważają Go ludzie, otrzymał na to różne odpowiedzi. Kiedy zaś rzucił im pytanie: “A wy za kogo Mnie uważacie?” – usłyszał z ust Piotra wyznanie: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Za to otrzymał w nagrodę obietnicę prymatu nad Kościołem Chrystusa: “Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).
    Można byłoby wymienić jeszcze inne historie związane z Piotrem. Jezus ratuje Piotra, kiedy tonął w Jeziorze Galilejskim (Mt 14, 28-31). Piotr płaci podatek za Jezusa i za siebie monetą, wydobytą z pyszczka ryby (Mt 17, 24-27); od Piotra Pan Jezus zaczyna mycie nóg Apostołom przy Ostatniej Wieczerzy (J 13, 6-11). Przed pojmaniem Mistrza Piotr zapewnia Go o swojej dla Niego wierności (Mt 26, 33). W Getsemani występuje w obronie Jezusa i ucina ucho słudze arcykapłana, Malchusowi (Mt 26, 51-54; Mk 14, 47; Łk 22, 49-50; J 18, 10-11). On jeden, wraz z Janem, idzie za Chrystusem aż na podwórze arcykapłana. Jednak tu, rozpoznany, trzykrotnie wyrzeka się ze strachu Jezusa, dwukrotnie potwierdzając to zaparcie się Chrystusa przysięgą. Kiedy zapiał kogut, przypomniał sobie przepowiednię Mistrza i gorzko zapłakał (Mt 26, 69-75; Mk 14, 66-72; Łk 22, 54-62; J 18, 15-27).

    Święty Piotr otrzymuje klucze Królestwa

    Przed odejściem do nieba Pan Jezus zlecił Piotrowi najwyższą władzę pasterzowania nad Jego Apostołami i pozostałymi wiernymi wyznawcami (J 21, 15-19). Apostołowie od początku podjęli te słowa i uznali w Piotrze pierwszego spośród siebie. We wszystkich wykazach apostolskich Piotr jest zawsze stawiany na pierwszym miejscu (Mt 10, 2; Mk 3, 16; Łk 6, 14; Dz 1, 13). Pisma Nowego Testamentu wymieniają go 150 razy. Piotr proponuje Apostołom przyłączenie do ich grona jeszcze jednego w miejsce Judasza (Dz 1, 15-26). Piotr pierwszy przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego i pozyskuje sporą liczbę pierwszych wyznawców (Dz 2, 14-36). Uzdrawia chromego od urodzenia i nawraca kilka tysięcy ludzi (Dz 3, 1-26). Zakłada pierwszą gminę chrześcijańską w Jerozolimie i sprawuje nad nią władzę sądowniczą (Dz 5, 1-11). To jego Chrystus poucza w tajemniczym widzeniu, że ma także przyjmować pogan i nakazuje mu udać się do domu oficera rzymskiego, Korneliusza (Dz 10, 1-48). Na Soborze apostolskim Piotr jako pierwszy przemawia i decyduje, że należy iść także do pogan, a od nawróconych z pogaństwa nie należy żądać wypełniania nakazów judaizmu, obowiązujących Żydów (Dz 15, 1-12). W myśl zasady postawionej przez Pana Jezusa: “Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada” (Mt 26, 31) – właśnie Piotr stał się głównym przedmiotem nienawiści i pierwszym obiektem prześladowań. Został nawet pojmany i miał być wydany przez króla Heroda Agryppę I Żydom na stracenie. Jednak anioł Pański wybawił go cudownie od niechybnej śmierci (Dz 12, 1-17).
    Niebawem po uwolnieniu Piotr udał się do Antiochii, gdzie założył swoją stolicę (Ga 2, 11-14). Stamtąd podążył do Małej Azji i Koryntu (2 P 1, 1), aby wreszcie osiąść na stałe w Rzymie. Tu także poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona ok. 64 roku, umierając na krzyżu, jak mu to zapowiedział Chrystus (J 21, 18-19). O pobycie Piotra w Rzymie i jego śmierci piszą między innymi: św. Klemens Rzymski (+ ok. 97), List do Koryntian, 5; św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 117), List do Rzymian 4, 3; św. Dionizy z Koryntu (+ 160); św. Ireneusz (+ 202); Euzebiusz – Historia Kościoła 2, 25, 8; św. Kajus Rzymski (+ 296) i wielu innych.

    Święty Piotr Apostoł

    Św. Piotr zostawił dwa listy, które należą do ksiąg Pisma świętego Nowego Testamentu. Dyktował je swojemu uczniowi Sylwanowi (1 P 5, 12). Wyróżniają się one niezwykłą plastyką i ekspresją. Jako zwierzchnik Kościoła Piotr ma odwagę przestrzec wiernych przed zbyt dowolnym tłumaczeniem pism Pawła Apostoła (2 P 3, 14-16). Pierwszy list Piotr pisał ok. 63 r., przed prześladowaniem wznieconym przez Nerona. Pisał go z Rzymu. Drugi list, pisany również z Rzymu, prawdopodobnie został zredagowany w więzieniu, gdyż Piotr pisze o swojej rychłej śmierci. Tak więc list powstał w 64 lub 67 roku (2 P 1, 14).
    O wielkiej popularności św. Piotra świadczą liczne apokryfy. Na pierwszym miejscu należy do nich Ewangelia Piotra, której fragment udało się przypadkowo odnaleźć w roku 1887 w Achmin w Górnym Egipcie. Mogła powstać już w latach 120-130 po Chrystusie. Kerygma Piotra – to rodzaj homilii. Powstała ona również ok. roku 130 i ma zabarwienie gnostyckie. Apokalipsa św. Piotra należała kiedyś do najbardziej znanych apokryfów. Pochodzi ona również z początków chrześcijaństwa, odnaleziona została w roku 1887 wraz z Ewangelią Piotra. Zawiera opis sądu i losu dusz po śmierci. Wreszcie apokryf już znacznie późniejszy, z V w., Dzieje Piotra i Pawła. Autor tak niepodzielnie łączy losy obu Apostołów, że oznacza datę ich śmierci nie tylko w jednym roku, ale nawet w jednym dniu. Nadto według autora obydwaj Apostołowie zostali pochowani w jednym miejscu. Wyznaczoną przez autora tego apokryfu datę śmierci przyjęło Martyrologium Rzymskie.

    Śmierć św. Piotra Apostoła

    Św. Piotr poniósł śmierć męczeńską według podania na wzgórzu watykańskim. Miał być ukrzyżowany według świadectwa Orygenesa głową w dół na własną prośbę, gdyż czuł się niegodnym umierać na krzyżu jak Chrystus. Cesarz Konstantyn Wielki wystawił ku czci św. Piotra nad jego grobem bazylikę. Obecna bazylika Św. Piotra w Rzymie pochodzi z wieku XVI-XVII, zbudowana została w latach 1506-1629. Teren wokół bazyliki należy do Państwa Watykańskiego, istniejącego w obecnym kształcie od roku 1929 jako pozostałość dawnego państwa papieży. Liczy ono 0,44 km2 powierzchni i zamieszkuje je ok. 1000 ludzi. Bazylika wystawiona na grobie św. Piotra jest symbolem całego Kościoła Chrystusa. Rocznie nawiedza ją kilkanaście milionów pielgrzymów i turystów z całego świata. W czasie prac archeologicznych przeprowadzonych w podziemiach bazyliki św. Piotra w latach 1940-1949 znaleziono pod konfesją (pod głównym ołtarzem bazyliki) grób św. Piotra.
    Oprócz tej najsłynniejszej świątyni, wystawionej ku czci św. Piotra Apostoła, w samym Rzymie istnieją ponadto: kościół św. Piotra na Górze Złotej (Montorio), czyli na Janikulum, zbudowany na miejscu, gdzie Apostoł miał ponieść śmierć męczeńską; kościół św. Piotra w Okowach, wystawiony na miejscu, gdzie św. Piotr miał być więziony; kościół świętych Piotra i Pawła; kościółek “Quo vadis” przy Via Appia, wystawiony na miejscu, gdzie Chrystus według podania miał zatrzymać Piotra, usiłującego opuścić Rzym.Św. Piotr, pierwszy papież, jest patronem m. in. diecezji w Rzymie, Berlinie, Lozannie; miast: Awinionu, Biecza, Duszników Zdroju, Frankfurtu nad Menem, Genewy, Hamburga, Nantes, Poznania, Rygi, Rzymu, Trzebnicy; a także blacharzy, budowniczych mostów, kowali, kamieniarzy, marynarzy, rybaków, zegarmistrzów. Wzywany jako orędownik podczas epilepsji, gorączki, febry, ukąszenia przez węże.W ikonografii św. Piotr ukazywany jest w stroju apostoła, jako biskup lub papież w pontyfikalnych szatach. Od IV w. (medalion z brązu – Watykan, mozaika w S. Clemente) ustalił się typ ikonograficzny św. Piotra – szerokie rysy twarzy, łysina lub lok nad czołem, krótka, gęsta broda. Od XII wieku przedstawiany jest jako siedzący na tronie. Atrybutami Księcia Apostołów są: anioł, kajdany, dwa klucze symbolizujące klucze Królestwa Bożego, kogut, odwrócony krzyż, księga, łódź, zwój, pastorał, ryba, sieci, skała – stanowiące aluzje do wydarzeń w jego życiu, tiara w rękach.

    ****

    Święty Paweł Apostoł

    Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji – Mała Azja (Dz 21, 39; 22, 3). Urodził się jako obywatel rzymski, co dawało mu pewne wyróżnienie i przywileje. W naglących wypadkach umiał z tego korzystać (Dz 16, 35-40; 25, 11). Nie wiemy, jaką drogą Paweł to obywatelstwo otrzymał: być może, że całe miasto rodzinne cieszyło się tym przywilejem; możliwe, że rodzina Apostoła nabyła lub po prostu kupiła sobie ten przywilej, bowiem i tą drogą także można było otrzymać obywatelstwo rzymskie w owych czasach (Dz 22, 28).
    Szaweł urodził się w Tarsie ok. 8 roku po narodzeniu Chrystusa (niektórzy badacze podają czas między 5 a 10 rokiem). Jego rodzina chlubiła się, że pochodziła z rodu Beniamina, co także i Paweł podkreślał z dumą (Rz 11, 1). Dlatego otrzymał imię Szaweł (spolszczona wersja hebrajskiego Saul) od pierwszego i jedynego króla Izraela z tego rodu (panował w wieku XI przed Chrystusem). Rodzina Szawła należała do faryzeuszów – najgorliwszych patriotów i wykonawców prawa mojżeszowego (Dz 23, 6). Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Po ukończeniu miejscowych szkół – a trzeba przyznać, że Paweł zdradza duże oczytanie (por. Tt 1, 12) – w wieku ok. 20 lat udał się Apostoł do Palestyny, aby w Jerozolimie “u stóp Gamaliela” pogłębiać swoją wiedzę skrypturystyczną i rabinistyczną (Dz 22, 3). Nie znał Jezusa. Wiedział jednak o chrześcijanach i szczerze ich nienawidził, uważając ich za odstępców i odszczepieńców. Dlatego z całą satysfakcją asystował przy męczeńskiej śmierci św. Szczepana (Dz 7, 58). Nie mając jednak pełnych lat 30, nie mógł wykonywać wyroku śmierci na diakonie. Pilnował więc szat oprawców i zapewne pilnie ich zachęcał, aby dokonali egzekucji (Dz 7, 58-60).

    Nawrócenie pod Damaszkiem

    Kiedy tylko Szaweł doszedł do wymaganej pełnoletności, udał się do najwyższych kapłanów i Sanhedrynu, aby otrzymać listy polecające do Damaszku. Dowiedział się bowiem, że uciekła tam spora liczba chrześcijan, chroniąc się przed prześladowaniem, jakie wybuchło w Jerozolimie (Dz 9, 1-3). Gdy Szaweł był blisko murów Damaszku, spotkał go Chrystus, powalił na ziemię, oślepił i w jednej chwili objawił mu, że jest w błędzie; że nauka, którą on tak zaciekle zwalczał, jest prawdziwą; że chrześcijaństwo jest wypełnieniem obietnic Starego Przymierza; że Chrystus nie jest bynajmniej zwodzicielem, ale właśnie tak długo oczekiwanym i zapowiadanym Mesjaszem. Było to w ok. 35 roku po narodzeniu Chrystusa, a więc drugim po Jego śmierci.
    Po swoim nawróceniu Szaweł został ochrzczony przez Ananiasza, któremu Chrystus polecił to w widzeniu (Dz 9, 10-18). Po chrzcie Szaweł rozpoczął nową erę życia: głoszenia Chrystusa. Najpierw udał się na pustkowie, gdzie przebywał prawdopodobnie kilka miesięcy. Tam Chrystus bezpośrednio wtajemniczył go w swoją naukę (Ga 1, 11-12). Paweł przestudiował i przeanalizował na nowo Stare Przymierze. Następnie, po powrocie do Damaszku, przez 3 lata nawracał jego mieszkańców. Zawiedzeni Żydzi postanowili zemścić się na renegacie i czyhali na jego zgubę. Zażądali więc od króla Damaszku Aretasa, by wydał im Szawła. Szaweł jednak uciekł w koszu spuszczonym z okna pewnej kamienicy przylegającej do muru miasta. Udał się następnie do Jerozolimy i przedstawił się Apostołom. Powitano go ze zrozumiałą rezerwą. Tylko dzięki interwencji Barnaby, który wśród Apostołów zażywał wielkiej powagi, udało się przychylnie nastawić Apostołów do Pawła. Ponieważ jednak także w Jerozolimie przygotowywano na Apostoła zasadzki, musiał chronić się ucieczką do rodzinnego Tarsu.

    Święty Paweł Apostoł

    Stamtąd wyprowadził Pawła na szerokie pola Barnaba. Razem udali się do Antiochii, gdzie chrześcijaństwo zapuściło już korzenie. Tamtejszej gminie nadali niezwykły rozwój przez to, że kiedy wzgardzili nimi Żydzi, oni udali się do pogan. Ci z radością przyjmowali Ewangelię tym chętniej, że Paweł i Barnaba zwalniali ich od obrzezania i prawa żydowskiego, a żądali jedynie wiary w Chrystusa i odpowiednich obyczajów. Zostali jednak oskarżeni przed Apostołami, że wprowadzają nowatorstwo. Doszło do konfliktu, gdyż obie strony i tendencje miały licznych zwolenników. Zachodziła obawa, że Apostołowie w Jerozolimie przychylą się raczej do zdania konserwatystów. Sami przecież pochodzili z narodu żydowskiego i skrupulatnie zachowywali prawo mojżeszowe.
    Na soborze apostolskim jednakże (49-50 r.) miał miejsce przełom. Apostołowie, dzięki stanowczej interwencji św. Piotra, orzekli, że należy pozyskiwać dla Chrystusa także pogan, że na nawróconych z pogaństwa nie należy nakładać ciężarów prawa mojżeszowego (Dz 15, 6-12). Było to wielkie zwycięstwo Pawła i Barnaby. Od tej pory Paweł rozpoczyna swoje cztery wielkie podróże. Wśród niesłychanych przeszkód tak natury fizycznej, jak i moralnej, prześladowany i męczony, przemierza obszary Syrii, Małej Azji, Grecji, Macedonii, Italii i prawdopodobnie Hiszpanii, zakładając wszędzie gminy chrześcijańskie i wyznaczając w nich swoich zastępców. Oblicza się, że w swoich czterech podróżach, wówczas tak bardzo wyczerpujących i niebezpiecznych, Paweł pokonał ok. 10 tys. km dróg morskich i lądowych. Pierwsza wyprawa miała miejsce w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; druga – w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecia – w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Aresztowany został w Jerozolimie w 60 r. Kiedy namiestnik zamierzał wydać Pawła Żydom, ten odwołał się do cesarza. Przebywał jednak w więzieniu w Cezarei Palestyńskiej ponad dwa lata, głosząc i tam Chrystusa. W drodze do Rzymu statek wiozący więźniów rozbił się u wybrzeży Malty. Na wyspie Paweł spędził trzy zimowe miesiące, w czasie których nawrócił mieszkańców. W Rzymie także jakiś czas spędził jako więzień, aż dla braku dowodów winy (Żydzi z Jerozolimy się nie stawili) został wypuszczony na wolność. Ze swojego więzienia w Rzymie Paweł wysłał szereg listów do poszczególnych gmin i osób. Po wypuszczeniu na wolność zapewne udał się do Hiszpanii (Rz 15, 24-25), a stamtąd powrócił do Achai. Nie wiemy, gdzie został ponownie aresztowany. Jednak sam fakt, że go tak pilnie poszukiwano, wskazuje, jak wielką powagą się cieszył.

    Święty Paweł Apostoł

    Ok. 67 (lub 66) roku Paweł poniósł śmierć męczeńską. Według bardzo starożytnego podania św. Paweł miał ponieść śmierć od miecza (jako obywatel rzymski). Nie jest znany dzień jego śmierci, za to dobrze zachowano w pamięci miejsce jego męczeństwa: Aquae Silviae za Bramą Ostyjską w Rzymie. Ciało Męczennika złożono najpierw w posiadłości św. Lucyny przy drodze Ostyjskiej. W roku 284 za czasów prześladowania, wznieconego przez cesarza Waleriana, przeniesiono relikwie Apostoła do katakumb, zwanych dzisiaj katakumbami św. Sebastiana przy drodze Apijskiej. Być może na krótki czas spoczęły tu także relikwie św. Piotra. Po edykcie cesarza Konstantyna Wielkiego (313) ciało św. Piotra przeniesiono do Watykanu, a ciało św. Pawła na miejsce jego męczeństwa, gdzie cesarz wystawił ku jego czci bazylikę pod wezwaniem św. Pawła.
    Z pism apokryficznych o św. Pawle można wymienić: Nauczanie Pawła o zabarwieniu gnostyckim. Dzieje Pawła w przekładzie koptyjskim odnalazł i opublikował C. Schmidt w roku 1905. Autor opisuje w nim wydarzenie znane z Dziejów Apostolskich, dołącza na pół fantastyczne dzieje św. Tekli oraz apokryficzną korespondencję św. Pawła z Koryntianami, wreszcie opis męczeństwa Apostoła. Według Tertuliana dzieje te napisał pewien kapłan z Małej Azji około roku 160-170. Autor za podszywanie się pod imię Apostoła został kanonicznie ukarany. Apokalipsa św. Pawła to opis podróży Pawła pod przewodnictwem anioła w zaświaty. Opisuje spotkanie w niebie z osobami, znanymi z Pisma świętego Starego i Nowego Przymierza, oraz w piekle – z osobami przewrotnymi. Dzieło to odnalazł Konstantyn Tischendorf w roku 1843 na Górze Synaj w tamtejszym klasztorze prawosławnym. Wreszcie dużą wrzawę wywołał kiedyś spór o Korespondencję św. Pawła z Seneką. Nawet św. Hieronim i św. Augustyn błędnie opowiedzieli się za autentycznością tego dzieła.

    Święty Paweł Apostoł

    Paweł jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.

    W czasie pontyfikatu papieża Benedykta XVI Kościół obchodził Rok św. Pawła w związku z jubileuszem 2000 lat od narodzin Apostoła Narodów (2008-2009).

    W ikonografii przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 czerwca

    Święty Ireneusz,
    biskup i męczennik, doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Paweł I, papież
    ***
    Święty Ireneusz z Lyonu

    Ireneusz urodził się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir w Turcji) około 130 r. (chociaż podawane są też daty między 115 a 125 rokiem albo między rokiem 130 a 142). Był uczniem tamtejszego biskupa, św. Polikarpa – ucznia św. Jana Apostoła. W swoim dziele Przeciw herezjom Ireneusz pisze, że gdy był uczniem św. Polikarpa, ten był już starcem. Apostołował w Galii (teren dzisiejszej Francji). Stamtąd w 177 r. został wysłany przez chrześcijan do papieża Eleuteriusza z misją. Kiedy Ireneusz był w drodze do Rzymu, w mieście nastało krwawe prześladowanie, którego ofiarą padli św. Potyn, biskup Lyonu, i jego 47 towarzyszy. Kiedy Ireneusz powrócił do Lyonu (łac. Lugdunum), został powołany na biskupa tegoż miasta po św. Potynie. Jako wybitny teolog zwalczał w swoich pismach gnostyków, wykazując, że tylko Kościół przechował wiernie tradycję otrzymaną od Apostołów.
    Nie wiemy nic o działalności duszpasterskiej Ireneusza. Pozostawił jednak dzieło, które stanowi prawdziwy jego pomnik i wydaje najwymowniejsze świadectwo o wiedzy teologicznej autora, jak też o żarliwości apostolskiej o czystość wiary. Ireneusz używał greki. W swoim dziele Przeciw herezjom (które zachowało się w jednej z łacińskich kopii) przedstawił wszystkie błędy, jakie nękały pierwotne chrześcijaństwo. Jest to więc niezmiernie ważny dokument. Zbija on błędy i daje wykład autentycznej wiary. Zawiera nie tylko indeks herezji, ale także sumę tradycji apostolskiej i pierwszych Ojców Kościoła. Drugie dzieło, Dowód prawdziwości nauki apostolskiej, zachowało się w przekładzie na język ormiański. Ireneuszowi zawdzięczamy pojęcie Tradycji i sukcesji apostolskiej, a także spis papieży od św. Piotra do Eleuteriusza. Euzebiusz z Cezarei (pisarz i historyk Kościoła żyjący na przełomie III i IV w.) nie podaje, jaką śmiercią pożegnał życie doczesne w 202 r. Ireneusz, ale wyraźnie o jego męczeńskiej śmierci w czasach prześladowań Septymiusza Sewera piszą św. Hieronim (w. V) i św. Grzegorz z Tours (w. VI). Pochowany został w Lyonie, w kościele św. Jana, który później otrzymał jego imię. Relikwie zostały zniszczone przez hugenotów w 1562 r.

    Święty Ireneusz z Lyonu

    Kościół w Lyonie oddaje cześć św. Ireneuszowi jako doktorowi Kościoła i swemu głównemu patronowi. Dopiero jednak papież Benedykt XV w roku 1922 doroczną pamiątkę św. Ireneusza rozszerzył na cały Kościół.W 2022 r. papież Franciszek potwierdził tytuł doktora Kościoła dla św. Ireneusza w całym Kościele powszechnym.
    W ikonografii jest przedstawiany w stroju biskupa rytu rzymskiego z mitrą i pastorałem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Ireneusz z Lyonu

    Św. Ireneusz z Lyonu

    Flora Genoher/CC 2.0/wiara.pl

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 28.03.2007

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W katechezach przedstawiających wielkie postaci Kościoła pierwszych wieków dochodzimy dzisiaj do wybitnej osoby — św. Ireneusza z Lyonu. Wiadomości biograficzne o nim zaczerpnięte są z jego własnego świadectwa, przekazanego nam przez Euzebiusza w piątej księdze Historii Kościoła. Ireneusz według wszelkiego prawdopodobieństwa urodził się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir w Turcji) ok. 135-140 r. Tam już jako młody chłopiec był uczniem biskupa Polikarpa, który był z kolei uczniem apostoła Jana. Nie wiemy, kiedy przeniósł się z Azji Mniejszej do Galii, ale musiało się to zbiec z początkami rozwoju wspólnoty chrześcijańskiej w Lyonie: tutaj spotykamy Ireneusza w 177 r. jako członka kolegium prezbiterów. W tym samym roku został on posłany do Rzymu, by doręczył papieżowi Eleuteriuszowi list wspólnoty lyońskiej. Misja rzymska uratowała Ireneusza przed prześladowaniami Marka Aureliusza, podczas których zginęło co najmniej czterdziestu ośmiu męczenników, a wśród nich sam biskup Lyonu — dziewięćdziesięcioletni Potyn, który zmarł wskutek tortur w więzieniu. I tak Ireneusz po powrocie został wybrany na biskupa miasta. Nowy pasterz poświęcił się bez reszty posłudze biskupiej, która zakończyła się ok. 202-203 r., kiedy prawdopodobnie umarł jako męczennik.

    Ireneusz był przede wszystkim człowiekiem wiary i pasterzem. Jako dobrego pasterza cechuje go roztropność, bardzo dobra znajomość doktryny oraz żarliwość misyjna. Jako pisarz ma na względzie dwa cele: bronić prawdziwej doktryny przed atakami ze strony heretyków oraz przedstawiać w sposób jasny prawdy wiary. Tym właśnie celom służą dwa dzieła, które po nim pozostały: pięć ksiąg Przeciw herezjom (Adversus haereses) oraz Dowód prawdziwości nauki apostolskiej (Demonstratio apostolicae praedicationis); tę ostatnią można również nazwać najstarszym «katechizmem nauki chrześcijańskiej». Ireneusz jest zatem mistrzem w zwalczaniu herezji. Kościół II w. był zagrożony przez tzw. gnozę — doktrynę, według której wiara nauczana przez Kościół ma charakter jedynie symboliczny i jest przeznaczona dla ludzi prostych, którzy nie potrafią zrozumieć rzeczy trudnych; natomiast wtajemniczeni, intelektualiści — nazywający siebie gnostykami — rzekomo zrozumieli, co kryje się za tymi symbolami, tak więc tworzyli chrześcijaństwo elitarne, intelektualne. Oczywiście w owym intelektualnym chrześcijaństwie pojawiało się coraz więcej różnych prądów, często związanych z dziwnymi i ekstrawaganckimi ideami, jednak dla wielu atrakcyjnymi. Wspólnym elementem tych różnych prądów był dualizm — negowano wiarę w jedynego Boga, Ojca wszystkich, Stwórcę i Zbawiciela człowieka oraz świata. By wytłumaczyć obecność zła w świecie, twierdzono, że obok dobrego Boga istnieje pierwiastek negatywny. Ten pierwiastek negatywny miał wytworzyć rzeczy materialne, materię.

    Trzymając się ściśle biblijnej nauki o stworzeniu, Ireneusz krytykuje gnostyczny dualizm i pesymizm, które umniejszały wartość rzeczywistości materialnej. Zdecydowanie broni pierwotnej świętości materii, ciała i cielesności, nie mniej niż ducha. Lecz jego dzieło wykracza daleko poza zwalczanie herezji: można powiedzieć w istocie, że jawi się on jako pierwszy wielki teolog Kościoła, który stworzył teologię systematyczną. On sam mówi o systemie teologii, czyli o wewnętrznej spójności całej wiary. Centralne miejsce w jego nauce zajmuje kwestia «reguły wiary» oraz jej przekazu. Dla Ireneusza «reguła wiary» jest w praktyce zbieżna z Credo apostołów i daje nam klucz do interpretowania Ewangelii oraz do interpretowania Credo w świetle Ewangelii. Symbol apostolski, będący swego rodzaju syntezą Ewangelii, pomaga nam zrozumieć, co nam mówi Ewangelia, jak mamy ją odczytywać.

    Istotnie, Ewangelia głoszona przez Ireneusza to Ewangelia, jaką otrzymał on od Polikarpa, biskupa Smyrny, a Ewangelia Polikarpa pochodzi od apostoła Jana, którego Polikarp był uczniem. Tak więc prawdziwa nauka to nie nauka wymyślona przez intelektualistów, nie mająca związku z prostą wiarą Kościoła. Prawdziwa Ewangelia to Ewangelia przekazywana przez biskupów, którzy otrzymali ją w nieprzerwanym przekazie od apostołów. Nie nauczali oni niczego innego jak właśnie tej prostej wiary, stanowiącej także prawdziwą głębię Objawienia Bożego. Dlatego — mówi nam Ireneusz — nie istnieje jakaś tajemnicza nauka, kryjąca się za wspólnym Credo Kościoła. Nie istnieje wyższe chrześcijaństwo dla intelektualistów. Publicznie wyznawana przez Kościół wiara jest wspólną wiarą wszystkich. Tylko ta wiara jest apostolska, pochodzi od apostołów, a zatem od Jezusa i od Boga. Przyjmując tę wiarę przekazaną publicznie przez apostołów ich następcom, chrześcijanie powinni zachowywać to, co mówią biskupi; powinni szczególnie mieć na uwadze nauczanie Kościoła Rzymu, który odgrywa szczególną rolę i jest starożytny. Kościół ten, z racji swojej starożytności, jest w największym stopniu apostolski, sięga bowiem swymi początkami filarów kolegium apostolskiego — Piotra i Pawła. Do Kościoła Rzymu powinny dostosować się wszystkie Kościoły, uznając go za miarę prawdziwej tradycji apostolskiej, jedynej wspólnej wiary Kościoła. Za pomocą takich argumentów, tutaj podanych bardzo skrótowo, Ireneusz obala u podstaw twierdzenia wspomnianych gnostyków, myślicieli: po pierwsze, nie posiadają oni prawdy, która byłaby wyższa od prawdy wiary powszechnej, ponieważ to, co mówią, nie pochodzi od apostołów, lecz jest przez nich wymyślone. Po drugie, prawda i zbawienie nie są przywilejem i monopolem nielicznych, lecz wszyscy mogą do nich dojść dzięki przepowiadaniu następców apostołów, a zwłaszcza biskupa Rzymu. W szczególności — polemizując nieustannie z «tajemnym» charakterem tradycji gnostycznej oraz zwracając uwagę na jej liczne, sprzeczne ze sobą twierdzenia — Ireneusz stara się ukazać prawdziwe pojmowanie Tradycji apostolskiej, które możemy ująć w trzech punktach.

    a) Tradycja apostolska jest «publiczna», a nie prywatna lub sekretna. Ireneusz nie ma wątpliwości co do tego, że treść wiary przekazywanej przez Kościół jest tożsama z treścią pochodzącą od apostołów i od Jezusa, Syna Bożego. Nie istnieje inna nauka poza tą nauką. Dlatego też, gdy ktoś chce poznać prawdziwą naukę, wystarczy, że pozna «Tradycję pochodzącą od apostołów i wiarę głoszoną ludziom»: tradycję i wiarę, które «dotarły aż do nas dzięki sukcesji biskupów» (Adv. haer. 3, 3, 3-4). W ten sposób zgadzają się sukcesja biskupów — element osobowy, i Tradycja apostolska — element doktrynalny.

    b) Tradycja apostolska jest «jedna». Podczas gdy w gnostycyzmie w istocie występuje podział na wiele sekt, Tradycja Kościoła jest jedna co do swych zasadniczych treści, które — jak wspomnieliśmy — Ireneusz określa właśnie jako regula fidei albo veritatis: a ponieważ jest jedna, tworzy jedność pośród ludów, pośród różnych kultur i różnych narodów; jest to treść wspólna, jak prawda, pomimo wielorakości języków i kultur. W dziele Przeciw herezjom znajdujemy bardzo ważne zdanie św. Ireneusza: «Chociaż tę naukę i wyznanie wiary — jak mówiliśmy — odziedziczył Kościół rozsiany po całym świecie, to jednak strzeże jej pilnie, jakby jeden dom zamieszkiwał; i jednakowo w te prawdy wierzy, jakby miał jedną duszę i jedno serce, i jednozgodnie je głosi i naucza i podaje, jak gdyby miał jedne usta. Choć bowiem na świecie jest wiele niepodobnych do siebie języków, to jednak moc tradycji jest jedna i ta sama. Ani też kościoły założone w Germanii inaczej nie wierzą, ani inaczej nie podają kościoły iberyjskie, ani celtyckie, ani libijskie, ani wschodnie, ani egipskie, ani w środku świata rozmieszczone» (1, 10, 1-2) (Antologia patrystyczna, tłum. Andrzej Bober SJ, Kraków 1966, s. 31). Widać już w tamtym czasie — mamy r. 200 — powszechność Kościoła, jego katolickość oraz jednoczącą moc prawdy, łączące tak różne rzeczywistości, od Germanii po Hiszpanię, Italię, Egipt i Libię, we wspólnej prawdzie objawionej nam przez Chrystusa.

    c) Wreszcie, Tradycja apostolska jest — jak mówi on w języku greckim, w którym napisał swoją księgę — «pneumatyczna», czyli duchowa, kieruje nią Duch Święty: w języku greckim duch nazywany jest pneuma. Nie chodzi bowiem o przekaz powierzony zdolności ludzi, mniej lub bardziej uczonych, ale Duchowi Bożemu, gwarantującemu wierność przekazu wiary. To jest «życie» Kościoła, to, co sprawia, że Kościół jest zawsze świeży i młody, to znaczy bogaty w rozliczne charyzmaty. W przekonaniu Ireneusza Kościół i Duch są nierozłączne: «Naukę tę — czytamy dalej, w trzeciej księdze Przeciw herezjom — otrzymaliśmy (…) od Kościoła, więc jej strzeżemy, a ona zawsze, za sprawą Ducha Świętego, jakby w drogocennym naczyniu niby znakomity depozyt wiecznie jest młoda i odmładza samo naczynie. (…) Albowiem gdzie Kościół, tam i Duch Boży, a gdzie Duch Boży, tam Kościół i wszelka łaska» (3, 24, 1) (por. tamże, s. 48).

    Jak widzimy, Ireneusz nie ogranicza się do zdefiniowania pojęcia Tradycji. Jego tradycja, nieprzerwana Tradycja, to nie tradycjonalizm, ponieważ Tradycja ta jest zawsze od wewnątrz ożywiana przez Ducha Świętego, który sprawia, że ona wciąż żyje, że jest interpretowana i rozumiana w żywotnym Kościele. Według nauczania Ireneusza, wiara Kościoła winna być przekazywana w taki sposób, by jawiła się taka, jaka ma być, czyli «publiczna», «jedyna», «pneumatyczna», «duchowa». Biorąc za punkt wyjścia każdą z tych cech, można przeprowadzić owocne rozeznanie co do autentycznego przekazu wiary w dzisiejszym Kościele. Ogólniej biorąc, w nauczaniu Ireneusza godność człowieka, posiadającego ciało i duszę, jest głęboko zakorzeniona w stwórczym dziele Boga, w obrazie Chrystusa oraz w stałym uświęcającym działaniu Ducha. Nauczanie to jest jakby «wzorcowym sposobem», pozwalającym wyjaśnić wszystkim ludziom dobrej woli przedmiot i zakres dialogu na temat wartości i wciąż na nowo ożywiać misyjną działalność Kościoła, nadać nową moc prawdzie, będącej źródłem wszystkich prawdziwych wartości w świecie.

    Słowo Papieża do Polaków:

    Witam polskich pielgrzymów. W przygotowaniu do przeżywania tajemnic Wielkiego Tygodnia towarzyszy nam dziś św. Ireneusz z Lyonu. Uczy on, aby te tajemnice rozważać w świetle Ewangelii i w duchu Tradycji Kościoła, która opiera się na świadectwie apostołów, jest jedna i przekazywana kolejnym pokoleniom dzięki Duchowi Świętemu. Taka kontemplacja tajemnicy Odkupienia niech zbliża nas wszystkich do chwalebnego Chrystusa. Niech Bóg wam błogosławi!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 6/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 kwietnia

    Najświętsza Maryja Panna Nieustającej Pomocy

    Zobacz także:
      •  Święty Cyryl Aleksandryjski, biskup, patriarcha i doktor Kościoła
      •  Święta Emma z Gurk, wdowa
      •  Święta Zyta, dziewica
      •  Błogosławiony Aszard, biskup
    ***
    Ikona NMP Nieustającej Pomocy

    Tytuł Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest na trwałe związany z dostojnym wizerunkiem Maryi, czczonym w Rzymie. Obraz namalowany na desce o wymiarach 54×41,5 cm, pochodzenia bizantyńskiego, przypomina niektóre stare ikony ruskie nazywane Strastnaja. Jego autorstwo jest przypisywane jednemu z najbardziej znanych malarzy prawosławnych wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro.
    Kiedy i w jakich okolicznościach obraz powstał, a potem dotarł do Rzymu – nie wiemy. Według niektórych źródeł został namalowany na Krecie w IX w.; inne dane mówią o wieku XII i pochodzeniu z Bizancjum lub z klasztoru na świętej Górze Athos. Według legendy, do Europy obraz został przywieziony przez bogatego kupca. Kiedy podczas podróży statkiem na morzu rozszalał się sztorm, kupiec ten pokazał obraz przerażonym współtowarzyszom. Ich wspólna modlitwa do Matki Bożej ocaliła statek. Po szczęśliwym przybyciu do Wiecznego Miasta ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, obsługiwanym przez augustianów. Z dokumentu z roku 1503 wynika, że w ostatnich latach XV w. wizerunek był już w Wiecznym Mieście czczony i uważany za łaskami słynący. Zwano go Madonna miracolosissima. Gdy w roku 1812 wojska francuskie zniszczyły kościół, mnisi wywędrowali do Irlandii. Po powrocie objęli kościół św. Euzebiusza. Kult cudownego obrazu uległ wówczas pewnemu zaniedbaniu, na co wielu się skarżyło.
    W grudniu 1866 r. Pius IX powierzył obraz redemptorystom, którzy umieścili go w głównym ołtarzu kościoła św. Alfonsa przy via Merulana. Od tego czasu datuje się niebywały rozkwit kultu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, propagowanego przez duchowych synów św. Alfonsa Marii Liguoriego. 23 czerwca 1867 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu. W roku 1876 powstało arcybractwo Maryi Nieustającej Pomocy i św. Alfonsa. Równocześnie mnożyły się kopie, które redemptoryści umieszczali w swoich kościołach w wielu krajach, w tym także na ziemiach polskich. Dla propagowania kultu ponad 100 autorów wydało rozmaite opracowania, powstały różnojęzyczne periodyki, poświęcone temu samemu celowi. Ogromne powodzenie miały także małe obrazki z odpowiednimi wezwaniami. Rozchodziły się one w wielomilionowych nakładach. W 1876 r. ustanowiono święto Maryi Nieustającej Pomocy na dzień 26 kwietnia, z czasem przeniesione na 27 czerwca.
    Sam obraz przedstawia cztery postacie: Maryję z Dzieciątkiem oraz świętych Archaniołów Michała (po lewej stronie obrazu) i Gabriela (po stronie prawej). Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice, granatowym płaszczu (zielonym po spodniej stronie) i w niebieskim nakryciu głowy, które przykrywa czoło i włosy. Na środkowej części welonu znajduje się złota gwiazda z ośmioma prostymi promieniami. Głowę Maryi otacza, charakterystyczny dla szkoły kreteńskiej, kolisty nimb. Oblicze Maryi jest lekko pochylone w stronę Dzieciątka Jezus trzymanego na lewej ręce. Prawą, dużą dłonią, o nieco dłuższych palcach, charakterystycznych dla obrazów typu Hodegetria (“wskazująca drogę”), Maryja obejmuje ręce Jezusa. Jej spojrzenie charakteryzuje czuły smutek, ale nie patrzy na swojego Syna, lecz wydaje się przemawiać do patrzącego na obraz. Miodowego koloru oczy i mocno podkreślone brwi dodają obliczu piękna i wyniosłości.
    Dzieciątko Jezus przedstawione jest w całości. Spoczywając na lewym ramieniu Matki, rączkami ujmuje mocno Jej prawą dłoń. Przyodziane jest w zieloną tunikę z czerwonym pasem i okryte czerwonym płaszczem. Opadający z nóżki prawy sandał pozwala dostrzec spód stopy, co może symbolizować prawdę, że będąc Bogiem, Jezus jest także prawdziwym człowiekiem. Ma kasztanowe włosy, a rysy Jego twarzy są bardzo dziecięce. Stopy i szyja Dzieciątka wyrażają jakby odruch nagłego lęku przed czymś, co ma niechybnie nadejść. Tym natomiast, co wydaje się przerażać małego Jezusa, jest wizja męki i cierpienia, wyrażona poprzez krzyż i gwoździe niesione przez Archanioła Gabriela. Po drugiej stronie obrazu Archanioł Michał ukazuje inne narzędzia męki krzyżowej: włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem.
    Maryja, pomimo że jest największą postacią obrazu, nie stanowi jego centralnego punktu. W geometrycznym środku ikony znajdują się połączone ręce Matki i Dziecięcia, przedstawione w taki sposób, że Maryja wskazuje na swojego Syna, Zbawiciela.Maryja jest Matką Kościoła, ludu Bożego, który Jej Syn nabył swoją najdroższą Krwią. Jest Matką każdego z nas. Niewątpliwie jest jeden nasz Pośrednik, według słów Apostoła: “Bo jeden jest Bóg; jeden też pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał samego siebie na okup za wszystkich” (1 Tm 2, 5-6). Nie przeszkadza to jednak bynajmniej, byśmy mogli mówić o macierzyńskiej roli Maryi w stosunku do wszystkich. Nie przyćmiewa ona żadną miarą i nie pomniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc: “Cały bowiem wpływ zbawienny Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego, i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusowych, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa całkowicie jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją. Nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia je” (KK, nr 60).
    “Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo zjednuje nam dary wiecznego zbawienia. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny. Dlatego to do Błogosławionej Dziewicy stosuje się w Kościele tytuły: Orędowniczki, Wspomożycielki, Pomocnicy, Pośredniczki. Rozumie się jednak te tytuły w taki sposób, że niczego nie ujmują one ani nie przydają godności i skuteczności działania Chrystusa jedynego Pośrednika… Kościół nie waha się jawnie wyznawać taką podporządkowaną rolę Maryi; ciągle jej doświadcza i zaleca ją sercu wiernych, aby oni wsparci tą macierzyńską opieką, jeszcze silniej przylgnęli do Pośrednika i Zbawiciela” (KK, nr 62).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Matka Boża Nieustającej Pomocy

    Matka Boża Nieustającej Pomocy

    NMP Nieustającej Pomocy/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    W licznych kościołach Polski co środę odprawia się nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Obrazy Matki Bożej pod tym tytułem: w Kaliszu (karmelitanki bose), w Poznaniu i w Toruniu doznały chwały koronacji koronami papieskimi. Liturgiczne wspomnienie obchodzone jest 27 czerwca.

    Historia obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy

    W dziejach cudownego obrazu Matki Bożej wyróżniamy trzy okresy: czas przebywania obrazu na Krecie; okres rzymski, kiedy obraz znajdował się pod opieką oo. augustianów w kościele Św. Mateusza; wreszcie okres trzeci, kiedy obraz przejęli oo. redemptoryści i umieścili go w kościele Najświętszego Odkupiciela.

    A oto streszczenie dziejów obrazu rzymskiego MB Nieustającej Pomocy.

    1) Kult Matki Bożej jako Wspomożycielki wiernych jest bardzo dawny. Sięga bowiem początków chrześcijaństwa. Od IV w. mamy wiele oznak kultu publicznego, oddawanego w chrześcijaństwie świętej Bożej Rodzicielce. W kulcie tym znaczną rolę odgrywa powszechne przekonanie o uprzywilejowanym miejscu Maryi i związana z tym wiara w Jej pośrednictwo. Dlatego wierni Kościoła w przeróżnych okazjach uciekają się do Maryi, pełni ufności, że zostaną wysłuchani. Od wieków średnich pojawiają się kościoły i sanktuaria pod tytułem: Matki Bożej Pomocy czy też Matki Bożej Wspomożycielki, Matki Bożej Łaskawej, Pocieszycielki, Uzdrowicielki itp.

    2) Pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy sławiony był obraz na Krecie w Lassithi. Jego autorstwo przypisywali niektórzy historycy najgłośniejszemu malarzowi prawosławnemu wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro (868). Ostrożniejsi przesuwali jego pochodzenie na wiek X/XI. Obraz był celem licznych pielgrzymek. Obecny obraz w Lassithi pochodzi dopiero z roku 1725 i jest inny od obrazu rzymskiego. Co się stało z cudownym obrazem pierwotnym, starożytnym? Wieść o nim zupełnie zaginęła. Miejscowa tradycja głosi, że został wykradziony. Według badań najnowszych ten właśnie obraz z w. X/XI jest w Rzymie.

    Kreta – to wyspa na Morzu Śródziemnym, piąta co do wielkości po Sycylii, Sardynii, Cyprze i Korsyce. Jej długość wynosi 260 km (w kierunku równoleżnikowym), szerokość – 57 km a cała powierzchnia – 8 259 km kw. Wyspa jest „dobrze zasłużona” w powszechnej historii. Tu bowiem odkryto najstarsze po Egipcie i Babilonii ośrodki kultury, której ślady dotąd budzą podziw. Obecnie wyspę zamieszkuje ponad 500 000 prawosławnych Greków.

    Od najbliższego brzegu Grecji jest oddalona Kreta ok. 100 km, od Turcji – ok. 200 km. Złoty okres dla wyspy rozpoczął się wtedy, gdy cesarz bizantyjski Nicefor Fokas w 961 roku wypędził Saracenów mahometańskich a osadził na wyspie kolonistów greckich. Wraz z nimi przybyli mnisi bazyliańscy, którzy założyli tu szereg klasztorów. Oni też otworzyli na Krecie szkoły malarskie. Ikony rozchodziły się po całym świecie, aż po Ruś Białą i Czerwoną. Wystarczy przypomnieć, że w wieku XIV-XV wykonywało obrazy Matki Bożej i Świętych 112 malarzy, których imiona zdołano stwierdzić. Do najgłośniejszych obrazów należał właśnie umieszczony w Lassithi, doznający czci powszechnej już w wieku X/XI pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

    Wśród tych wszystkich malarzy wybija się imię Andrzeja Rizo (ok. 1421- ok. 1495)i jego syna, Mikołaja. Zostawili oni sporo reprodukcji znanych na Krecie obrazów(także z Lassithi) oraz koncepcji własnej. Ustalono, że z ręki Andrzeja Rizo wyszły między innymi następujące głośne, znane w świecie obrazy, do dzisiaj istniejące: w Tetimo na Krecie, w Bari w kościele Św. Mikołaja, we Fiesole, Farmie, na Patmos,w Ston w Dalmacji i w Princeton w USA. Niektórzy uczeni byli skłonni przyjąć, żeobraz rzymski pochodzi również z tej samej ręki. Jednak istotnie badania obrazuzdają się wskazywać, że jest on znacznie wcześniejszy.

    3) Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie: Przez szereg lat aż do zburzenia kościoła Św. Mateusza przy cudownym obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy – a więc w latach 1499-1808, wisiały przy świętym wizerunku dwie tablice: jedna z napisem łacińskim, druga włoskim, opisujące dzieje obrazu. Jest w nich mowa, że zostały one wykradzione z Krety przez pewnego rzymskiego kupca i przywiezione do Rzymu dnia 27 marca 1499 roku. Po śmierci kupca obraz przeniesiono do kościoła augustianów św. Mateusza, który znajdował się przy ich klasztorze na via Merulana na wzgórzu eskwilińskim pomiędzy Bazyliką Matki Bożej Większej a Bazyliką Św. Jana na Lateranie. Tu ponad 300 lat doznawał czci od ludu rzymskiego. Musiał być ten obraz znany, skoro Giovanni Antonio Bruzio (1610-1690) w swoim monumentalnym dziele o zabytkach Rzymu poświęca mu 69 stron.

    4) Przyszły wszakże na „wieczne miasto” klęski, które odbiły się również niekorzystnie na cudownym obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W roku 1798 do Rzymu wkraczają wojska francuskie. Na skutek oblężenia i walk ucierpiało wiele czcigodnych miejsc. Wśród nich został zniszczony kościół i klasztor augustianów. Wkroczenie wojsk Napoleona do Rzymu w roku 1808 dokonało reszty zniszczenia. Augustianie przenieśli się na inne miejsce, zabierając ze sobą obraz Matki Bożej. W roku 1852 przybyli na to miejsce duchowi synowie św. Alfonsa Liguori, redemptoryści. Zabrali się energicznie do odbudowy klasztoru i kościoła, któremu nadali nowy tytuł: Najświętszego Odkupiciela i Św. Alfonsa. Kiedy dowiedzieli się, że cudowny obraz jest w posiadaniu augustianów, przekonani, że powinien znaleźć się w miejscu pierwotnym, interweniowali u papieża Piusa IX, by wpłynął na augustianow by ci zwrócili obraz. Tak się też stało. Obraz uroczyście wniesiono do kościoła Najświętszego Odkupiciela i Św. Alfonsa w 1866 roku.

    Odtąd Matka Boska Nieustającej Pomocy stała się główną Patronką zakonu a kościół jej pierwszym sanktuarium. Obraz zajaśniał tak licznymi łaskami, że już w roku następnym papież Pius IX zezwolił na jego uroczystą koronację. Ponieważ w roku 1867 cały świat chrześcijański obchodził 1800-lecie śmierci męczeńskiej świętych Apostołów Piotra i Pawła, do Rzymu przybyło bardzo wielu hierarchów kościelnych. W koronacji 24 czerwca 1867 roku wzięło ich udział kilkuset. Była to prawdziwa manifestacja Rzymu. Redemptoryści, wykorzystując niezwykłe piękno obrazu, jego starożytność a przede wszystkim bardzo sugestywny tytuł, rozszerzyli kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy tak dalece, że stał się on powszechny w całym świecie chrześcijańskim. Nie ma dzisiaj kraju, gdzie by nie znano tego obrazu, gdzie by nie było wiecznej nowenny w każdą środę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Matka Boża nie pozostała też dłużna. Dzisiaj cudownych miejsc Matki Bożej pod tym wezwaniem jest kilkaset, wśród nich kilkadziesiąt koronowanych. W ciągu pierwszych 50 lat rozdano ok. l 500 wiernych kopii obrazu, dzisiaj jest ich drugie tyle.

    Dnia 23 maja 1871 roku papież Pius IX zezwolił na erekcję bractwa Matki Bożej Nieustającej Pomocy, a dnia 31 marca 1867 tenże papież podniósł to bractwo do godności arcybractwa. Poczta Haiti w roku 1942/43 wydała osobne znaczki pocztowe ku czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Oprócz redemptorystów 7 zakonów żeńskich obrało sobie M.B. Nieustającej Pomocy za swoją główną Patronkę.

    Co widać na obrazie?

    Obraz jest na 53 cm wysoki i 41,5 cm szeroki. Jest malowany na desce. Przedstawia typ hodegitrii, czyli Bożej Rodzicielki. Maryja trzyma Dziecię Jezus na swoim lewym ręku a dłonią prawą ujmuje rączki Jezusa. Matka Boska jest odziana w czerwoną suknię, obszytą złotą lamą z rękawami obcisłymi. Boże Dziecię ma sukienkę barwy zielonej, przepasaną pasem czerwonym. Płaszcz Maryi jest barwy niebieskiej. Tworzy on na głowie Maryi naturalny welon-osłonę. Osłona ta ma również złotą lamę. Boże Dziecię ma na sobie płaszcz koloru brązowego.

    Suknia i płaszcz Pana Jezusa, jak również płaszcz Maryi są bogato złocone. Na płaszczu Maryi nad Jej czołem jest gwiazda. Widzimy ją na wszystkich obrazach starożytnych Maryi. Czyżby to był znak „patentowy” ikonografii greckiej lub obrazów malowanych na Krecie? Gwiazda jest przypomnieniem imienia Maryi, gdyż hebrajskie Miriam etymologicznie znaczy tyle, co „pani” i „gwiazda morza”. Być może, dlatego i płaszcz Maryi jest niebieski. Dokoła głowy Maryi i Jezusa są ozdobne nimbusy. Obraz ma złote tło, co obok koloru czerwonego podkreśla godność Boską i królewską Jezusa i Maryi. Jeszcze dobitniej podkreślają obecnie tę godność kosztowne korony na głowie Jezusa i Maryi, misternie malowane. Szczegółem nowym, wprowadzającym nas w średniowiecze, jest wprowadzenie aniołów z symbolami męki Pańskiej. Dziecię Jezus zwraca główkę ku jednemu z nich, jakby chciało tym potwierdzić cel swojej misji na ziemi. Ciekawostką obrazu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy jest pantofel zawieszony na lewej nodze Pana Jezusa. Obie stopy Chrystusa są bose. A oto znaczenie greckich napisów, jakie są na obrazie: Myter Theou, Archangelos Gabriel, Archangelos Michael, Jesous Christos (Matka Boża, Archanioł Gabriel, Archanioł Michał, Jezus Chrystus).

    Obraz ma kolory niezwykle żywe, jakby był malowany niedawno. Był bowiem odnawiany przez Novotnego w roku 1866.

    W licznych kościołach Polski co środę odprawia się nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Obrazy Matki Bożej pod tym tytułem: w Kaliszu (karmelitanki bose), w Poznaniu i w Toruniu doznały chwały koronacji koronami papieskimi. Liturgiczne wspomnienie obchodzone jest 27 czerwca.

    Polscy czciciele NMP Nieustającej Pomocy

    Kult NMP Nieustającej Pomocy w Polsce datuje się od końca wieku XIX, kiedy to redemptoryści przybyli po raz drugi do Polski. Istnieje w Polsce ponad 360 ośrodków czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Do najważniejszych sanktuariów należą: obraz Matki Bożej w Gliwicach (kościół Św. Krzyża) w Słupsku (w kościele N.M. Panny), w Gorzowie (katedra), w Kielcach (katedra), w Przemyślu (katedra), w Warszawie (kościół św. Klemensa Hofbauera) i w Poznaniu (fara). 11 października 1961 roku arcybiskup poznański Antoni Baraniak w obecności 19 biskupów dokonał uroczystej koronacji obrazu. Jest to obecnie największe sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Polsce i jedno z największych w świecie. Wystarczy wspomnieć, że nowenna w każdą środę odbywa się trzy razy dziennie. Nowe sanktuarium, ale bardzo żywe, jest w Toruniu przy kościele redemptorystów. l października 1967 roku kardynał Prymas Polski Stefan Wyszyński dokonał koronacji tegoż obrazu przy udziale kilkudziesięciu biskupów. Wreszcie wypada przypomnieć, że w kaplicy sióstr karmelitanek bosych w Kaliszu jest obraz Matki Bożej, przywieziony ze Lwowa (z ich klasztoru), koronowany 25 czerwca 1939 roku przez arcybiskupa Bolesława Twardowskiego. Nabożeństwo do Matki Bożej Nieustającej Pomocy szczególnie szerzyło się w diecezji chełmińskiej (dzisiaj po nowym podziale pozostała część nosi nazwę diecezji pelplińskiej). Biorąc pod uwagę ten fakt ówczesny biskup chełmiński ks. Kazimierz Kowalski wniósł w 1962 r. prośbę do Stolicy Apostolskiej o ustanowienie Matki Boskiej Nieustającej Pomocy główną Patronką Diecezji. Stolica Apostolska dekretem z dnia 29 X 1962 zatwierdziła tę prośbę.

    Modlitwa rzymska I

    O Matko Nieustającej Pomocy / z największą ufnością przychodzę dzisiaj / przed Twój święty obraz, / aby błagać o pomoc Twoją. / Nie liczę na moje zasługi, / ani na moje dobre uczynki, / ale tylko na nieskończone zasługi Pana Jezusa / i na Twoją niezrównaną miłość macierzyńską. / Tyś patrzyła, o Matko, na rany Odkupiciela i na krew Jego wylaną na krzyżu dla naszego zbawienia. / Tenże Syn Twój umierając dał nam Ciebie za Matkę. / Czyż więc nie będziesz dla nas, / jak głosi Twój słodki Tytuł: / Nieustającą Wspomożycielką? / Ciebie więc, o Matko Nieustającej Pomocy, / przez bolesną mękę i śmierć Twego Boskiego Syna, / przez niewypowiedziane cierpienia Twego Serca, o Współodkupicielko, / zaklinam najgoręcej, / abyś wyprosiła mi u Syna Twego Tę łaskę, / której tak bardzo pragnę i tak bardzo potrzebuję…
    Ty wiesz, o Matko Przebłogosławiona, / jak bardzo Jezus, Odkupiciel nasz, pragnie udzielić nam wszelkich owoców Odkupienia. / Ty wiesz, że skarby te zostały złożone w Twoje ręce, abyś je nam rozdzielała. / Wyjednaj mi przeto, o najłaskawsza Matko, / u Serca Jezusowego tę łaskę, / o którą w tej nowennie pokornie proszę, / a ja z radością wychwalać będę Twoje miłosierdzie / przez całą wieczność. Amen.

    Modlitwa rzymska II

    O Matko Nieustającej Pomocy, / pozwól mi naśladować Boskie Twoje Dzieciątko, / tak jak Je przedstawia Twój cudowny obraz / w chwili, gdy Je przyciskasz do serca. / O tak, / jakżebym i ja chciał trzymać się silnie / moimi niegodnymi rękami/ Twojej potężnej prawicy.

    Tym razem jednak, o Matko Nieustającej Pomocy,/ nie proszę za sobą, lecz za braćmi i siostrami moimi, / którzy tutaj są zebrani wraz ze mną/przed Twoim cudownym obrazem, / proszę za cały Kościół święty / i za całą nieszczęśliwą ludzkość. / Wejrzyj, Królowo świata, / jak wielka jest liczba potrzebujących,/smutnych i cierpiących,/popatrz, jak ciężkie są nasze czasy. / Czyż nie jesteś Matką Nieustającej Pomocy? / Czyż nie jesteś Wszechmocą Błagającą? / Wszak nie brakuje Ci ani potęgi, ani dobroci, / by przyjść z pomocą w każdej potrzebie i nieszczęściu. / Obecna godzina jest Twoją godziną, / więc okaż nam się Matką, / spiesz co prędzej z pomocą swoją w tej naszej potrzebie. /Spiesz nam z pomocą swoją zawsze,/ a zwłaszcza w godzinę śmierci naszej. Amen.

     wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Czy Jezus na ikonie Matki Nieustającej Pomocy gubi sandał ze strachu?

    Szczegóły obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy

    RufflesDeQueijo – praca własna | Wikimedia Commons | CC BY-SA 4.0; mod. Aleteia PL

    ***

    Na ikonie Matki Bożej Nieustającej Pomocy widzimy Jezusa, który trzyma Maryję za dłoń, jakby chciał nabrać otuchy. Patrzy na aniołów trzymających narzędzia męki i jest tak wstrząśnięty, że gubi sandał ze strachu… Taka interpretacja ikony nie jest jednak prawdziwa!

    Ikona nie jest obrazem

    Wschodnia ikona nie jest obrazem. Obraz ma na celu utrwalenie czegoś, co wydarzyło się w przeszłości lub jakiejś sceny literackiej czy legendarnej. Ikona pokazuje teraźniejszość. Jest oknem do Nieba. 

    Przypomina o tym złoty kolor. W symbolice zarezerwowany jest dla oznaczenia sfery niebiańskiej. Ukazują się z niej osoby święte – w tym przypadku Maryja z Jezusem i aniołowie. Ukazani do połowy, jakby ucięci w pasie. To dlatego, że tylko wychylają się do rzeczywistości ziemskiej. 

    Jezus nie jest dzieckiem

    Skoro zatem ikona to okno, pokazujące teraźniejszość to Jezus nie powinien być dzieckiem. I nie jest. Na ikonie został on przedstawiony, jako mniejszy, niż Maryja, by pokazać, że jest jej synem. Proporcje jego ciała są natomiast proporcjami osoby dorosłej, a nie dziecka.

    Chrystus na ikonie Matki Bożej Nieustającej Pomocy nie jest tym bardziej przerażony. Jego twarz jest spokojna, nie wyraża wcale strachu. Co więcej, Jego dłonie nie zaciskają się kurczowo na rękach Maryi, tylko delikatnie na nich opierają. Wygląda, jakby chciał powiedzieć: „to moja Matka. Z niej pochodzi moje człowieczeństwo”. 

    Jezus nie ma się czego bać, bo nie patrzy na narzędzia męki, trzymane przez archaniołów Gabriela i Michała jako dowodu triumfu. Dotykają je przez welony na znak szacunku. Jeśli poprowadzimy linię od oczu Jezusa zobaczymy, że nie kieruje on spojrzenia na aniołów, ale na złote tło. Chrystus patrzy na swojego Ojca –  ostateczny cel życia każdego z nas. 

    W ten sposób cała ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy staje się ikoną hodogetrii – wskazującej drogę. Maryja pokazuje Jezusa – prawdziwą drogę, prawdę i życie, a On spogląda na ostateczny cel każdego człowieka – Ojca.

    ***

    [GALERIA] Matka Boża Nieustającej Pomocy. Dwie drogi jednej ikony

    ***

    Dlaczego Jezus gubi sandał?

    Skoro zgubiony sandał nie jest oznaką lęku Jezusa przed śmiercią (ta się już dokonała, aniołowie nie straszą go narzędziami męki, ale ukazują je jako trofea wojenne) to o czym świadczy?

    Nie ma to jednoznacznej odpowiedzi. Istnieje kilka interpretacji. Jedna z nich odnosi nas do tzw. protoewangelii, czyli zapowiedzi zwycięstwa Niewiasty i jej potomstwa. Czytamy o tym w Księdze Rodzaju: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę” (Rdz 3, 15). Spadający sandał odsłania piętę Jezusa, która została zmiażdżona przez śmierć i jednocześnie przypomina, że przez zmartwychwstanie skruszył On głowę diabła.

    Druga interpretacja odnosi nas do osoby Jana Chrzciciela. W Ewangelii Jana czytamy: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała” (J 1, 26-27). Jan Chrzciciela – największy spośród zrodzonych z kobiety – nie jest godny rozwiązać sandałów Jezusa, ale jest ktoś, kto ma taką godność. To Maryja, która jest niepokalanie poczęta. 

    Dariusz Dudek/Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Nieustająca Pomoc.

    Co oznacza ów przymiot Matki Bożej?

    (oprac. PCh24.pl)

    ***

    Fenomen tej ikony polega na tym, że wyraża ona w niezwykle wyrazisty sposób duchowość Maryi. Gdy przyjrzymy się uważnie ikonie, to widać, że Maryja nie patrzy na aniołów, nie patrzy nawet na Jezusa, ale na nas. Jest to swego rodzaju „spojrzenie słuchające”. Każdy z nas potrzebuje akceptacji, przyjęcia, wysłuchania, które są znakiem troski i bliskości – mówi o. Paweł Drobot CSsR – przełożony Domu Prowincjonalnego w Warszawie w rozmowie z PCh24.pl

    Proszę Ojca, skąd się wziął kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy?

    Kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy wpisuje się w pierwotną chrześcijańską tradycję czci dla Maryi, która była uznawana przez wierzących za Matkę Zbawiciela, Bożą Rodzicielkę oraz Matkę Kościoła.

    Oddawanie czci Maryi jako Matce Nieustającej Pomocy związane jest z historią, jaka miała miejsce u schyłku XV wieku. Pewien kupiec odkrył na Krecie ikonę, gdzie była czczona jako cudowny obraz. Ukradł on ten obraz i popłynął z nim w stronę Włoch. W czasie podróży nastała burza. Pasażerowie wiedząc o ikonie obecnej na pokładzie, zaczęli się modlić, prosić o ocalenie i zostali wysłuchani. Dotarli szczęśliwie do portu. W Rzymie kupiec przekazał ikonę swojemu przyjacielowi z poleceniem, jakie miał otrzymać w widzeniu od Matki Bożej, aby umieścić tę ikonę w kościele. Kupiec zmarł, a przyjaciel zapomniał spełnić jego prośby.

    Matka Boża nie zapomniała jednak o swojej prośbie. Objawiła się sześcioletniej córce przyjaciela zmarłego kupca. Dopiero wtedy ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, który znajdował się blisko Bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Było to 27 marca 1499 roku. Tam też otrzymała nazwę „Święta Maryja, Matka Nieustającej Pomocy”.

    Każdego roku uroczyście obchodzono w kościele św. Mateusza święto Nieustającej Pomocy. Niestety, w czasie najazdu Napoleona na Rzym w 1798 roku, kościół został zniszczony. Ikonę przeniesiono do innego kościoła, który także został zburzony. Kult związany z ikoną zaniknął. Ostatecznie w 1866 roku papież Pius IX przekazał ikonę rzymskim redemptorystom. Wypowiedział wtedy słowa: „Uczyńcie ją znaną całemu światu”. Od tego czasu rozpoczyna się rozwój kultu Maryi w ikonie Matki Bożej Nieustającej Pomocy poza granice Rzymu i Włoch.

    Kiedy pierwsze ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy pojawiły się w naszym kraju?

    Misjonarzem i czcicielem Matki Bożej Nieustającej Pomocy na ziemiach polskich był sługa boży o. Bernard Łubieński (1846 – 1933). On sprowadził pierwszą kopię ikony z Rzymu w roku 1883 do klasztoru w Mościskach koło Lwowa, obecnie na terenie Ukrainy. Cześć jaką o. Bernard obdarzał Matkę Bożą nie był przypadkowy. Osobiście doświadczył on cudu uzdrowienia z ciężkiej choroby przez wstawiennictwo Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

    Warto wspomnieć, że obok propagowania kultu ikony, o. Łubieński zakładał bractwa Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Używając współczesnego języka możemy powiedzieć, że były to wspólnoty modlitewne, które oferowały formację duchową dla kobiet i mężczyzn, skoncentrowaną wokół czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

    Co przedstawia ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy?

    Na ikonie widzimy Maryję przedstawioną jako kobietę pełną majestatu. Jej wzrok jest skierowany na osobę modlącą się przed ikoną. Lewą ręką obejmuje Ona Jezusa. Z artystycznego punktu widzenia pierwsze miejsce w tej ikonie zajmuje postać Maryi. Lecz z punktu widzenia duchowego przesłania, najważniejszą osobą na ikonie jest Jezus. Maryja wskazuje bowiem na Jezusa swoją prawą ręką. Ten gest wyraża to, co kiedyś powiedziała w Kanie Galilejskiej: „Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie” (J 2,5).

    Gdy przyjrzymy dokładnie ikonie, to możemy zauważyć, że ręka Maryi, która wskazuje nam Jezusa, jednocześnie wskazuje Jezusowi, gdzie On ma patrzeć. Jezus patrzy na krzyż. Lecz gdy jeszcze uważniej się przyjrzymy oczom Jezusa, to możemy zauważyć, że patrzy On dalej – poza krzyż. Tym wzrokiem ukazuje nam na Ojca, na wieczność, na przeznaczenie, które jest poza obrazem. Nasuwają się tutaj słowa z Ewangelii: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało co Bóg przygotował dla swoich dzieci” (1Kor 2,9).

    Chcę zwrócić uwagę jeden szczegół. Na czole Maryi jest ośmioramienna gwiazda. Gwiazda symbolizuje działanie Ducha Świętego w życiu Maryi. Maryja zostaje matką dzięki temu, że przyjęła Ducha Świętego. Ta gwiazda jest więc także symbolem dziewictwa Maryi. Dziewicza czystość Maryi oznacza, że jest Ona całkowicie oddana Bogu. Ta gwiazda jest także interpretowana jako symbol nowego stworzenia. Jest to odwołanie do dnia, kiedy Zmartwychwstały Pan pojawił się wśród uczniów i tchnął na nich Swego Ducha. Druga, niewielka gwiazda w kształcie krzyża, podkreśla natomiast uczestnictwo Maryi w odkupieńczej misji Syna.

    Kiedy możemy czy wręcz powinniśmy wzywać pomocy Matki Bożej Nieustającej Pomocy? O co można prosić Matkę Bożą?

    W nazwie tej ikony znajdujemy odpowiedź na pytanie – Nieustająca Pomoc. Oznacza to, że w naszych modlitwach możemy zwracać się do Maryi nieustannie, czyli w każdym czasie i każdej okoliczności naszego życia.

    Na czym polega nabożeństwo do MB Nieustającej Pomocy?

    Obecnie nabożeństwo do Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest znane jako Nowenna Nieustanna – czyli stała modlitwa, która gromadzi wiernych każdego tygodnia. Najczęściej jest to środa. Pierwsze tego typu nabożeństwa powstały w latach 30 XX wieku w Saint Luis w USA. W Europie nowennę zapoczątkowali w 1943 roku redemptoryści, którzy byli kapelanami amerykańskiej armii w czasie II wojny światowej w Irlandii. Odprawiono ją tam, prosząc o ratunek dla Europy. W Polsce pierwsza nowenna została założona w kościele redemptorystów w Gliwicach w 1951 roku.

    Nowenna rozpoczyna się tzw. Modlitwą Rzymską, następnie przedstawiane są podziękowania za otrzymane łaski. Kolejny krok to modlitwa wstawiennicza, gdzie są zanoszone prośby. Bardziej rozbudowana forma zawiera liturgię Słowa Bożego z nauczaniem o charakterze katechetycznym. Całość jest oczywiście upiększana przez pieśni maryjne. W niektórych kościołach nowenna rozpoczyna się uroczystą procesją ikony Matki Bożej, a na zakończenie wierni mogą oddać cześć ikonie poprzez jej ucałowanie, lub błogosławieństwo ikoną. Warto podkreślić, że w czasie nabożeństwa osoby uczestniczące mogą polecać swoje osobiste podziękowania i prośby, co sprawia że nowenna jest ściśle powiązana z życiem modlących się. W niektórych kościołach są one powierzane pisemnie, w innych uczestnicy bezpośrednio mogą je wypowiadać.

    Jakie – poza Nowenną – są jeszcze modlitwy do MB Nieustającej Pomocy, które warto poznać?

    Piękną modlitwą są Godzinki do Matki Bożej Nieustającej Pomocy oraz liczne pieśni dedykowane specjalnie kultowi Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Do tego należy dodać rekolekcje przygotowujące do wspomnienia Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W kościołach, które są sanktuariami dedykowanymi Matce Bożej Nieustającej Pomocy – trwają one dziewięć dni przed uroczystością. W innych od siedmiu do trzech dni.

    W wielu krajach dużą popularnością cieszą się procesje z ikoną Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Redemptoryści prowadzą także specjalne rekolekcje, których celem jest ustanowienie w danym kościele nabożeństwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W niektórych diecezjach lub na poziomie parafialnym są przeprowadzenia tzw. peregrynacje ikony. Połgają one na tym, że wędruje ona do domu do domu mieszkańców danej parafii. Jest to szczególna okazja do modlitwy w gronie rodzinnym oraz sąsiedzkim przed tą łaskami słynącą ikoną.

    Modlitwą, która jak najbardziej jest odpowiednia aby dawać cześć Maryi, Matce Nieustającej Pomocy jest różaniec.

    Pragnę dodać, że nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy i modlitwy przybierają różne formy, w zależności od kultury, gdzie jest ona prowadzona. Dla przykładu, na nowennę prowadzoną przez redemptorystów w Singapurze przychodzi wielu muzułmanów, którzy oddają cześć Maryi jako matce Jezusa, którego oni uznają za proroka. Dzięki temu nowenna jest formą preewangelizacji w tamtym kontekście. Przesłanie ikony – Maryja wskazująca na Jezusa – dzięki nowennie staje się tam przedsionkiem do otwarcia na wiarę w Jezusa jako Zbawiciela i Syna Bożego.

    Natomiast w narodowym sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Baclaran na Filipinach w każdą środę od rana do wieczora jest w sumie 14 nabożeństw. Bierze w nich udział w sumie około 150 tysięcy osób.

    Dlaczego to właśnie dzień 27 czerwca jest dniem poświęconym MB Nieustającej Pomocy?

    Na ten dzień Stolica Apostolska ustanowiła w kalendarzu liturgicznym wspomnienie Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

    Wspomniał ojciec o bardzo ciekawych historiach. Na czym polega fenomen ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy?

    Myślę, że fenomen tej ikony polega na tym, że wyraża ona w niezwykle wyrazisty sposób duchowość Maryi. Gdy przyjrzymy się uważnie ikonie, to widać, że Maryja nie patrzy na aniołów, nie patrzy nawet na Jezusa, ale na nas. Jest to swego rodzaju „spojrzenie słuchające”. Każdy z nas potrzebuje akceptacji, przyjęcia, wysłuchania, które są znakiem troski i bliskości.

    Drugi znak który wyraża fenomen tej ikony to dłonie. Centralnym punktem ikony jest spotkanie rąk Matki i Dziecka – Jezusa. Dłonie nie służą tylko do pracy, ale także do komunikowania się. Dzięki dłoniom i dotykowi przekazujemy emocje, stany naszego serca, bliskość, czułość, troskę. W geście powitania dłonie łączą się z dłońmi drugiego człowieka oraz wyrażają przyjaźń i zaufanie. Dotyk to ważny język miłości. Maryja pragnie mam przekazać miłość nie tylko ludzką, ale także Bożą, której uczy nas Jezus. Wskazuje nam także na Swojego Syna jako tego, który jest drogą, prawdą i życiem.

    Jezus swoimi dłońmi obejmuje dłoń Maryi. Wskazuje to na ważne przesłanie tej ikony – macierzyństwo. Matka Boża Nieustającej Pomocy przypomina nam, że jest czułą. Przez Maryję Bóg pragnie przytulić do swojego serca każdego z nas. Także zagubione i poranione dzieci.

    Dziękuję za rozmowę

    Marta Dybińska/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nieustająca Pomoc Maryi

    towarzyszyła Karolowi Wojtyle od dziecka

    Jan Paweł II i Matka Boża Nieustającej Pomocy

    fot. Pier Paolo Cito/ASSOCIATED PRESS/East News; RufflesDeQueijo – praca własna | Wikimedia Commons | CC BY-SA 4.0

    ***

    „Nabożeństwo do Matki Bożej w postaci tradycyjnej wyniosłem z domu rodzinnego i z parafii wadowickiej”. Jan Paweł II wielokrotnie podkreślał przywiązanie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Modlił się przed jej wizerunkiem jako dziecko, potem będąc ministrantem, lektorem, kardynałem i papieżem.

    „Totus Tuus, Maryjo! Cały Twój!” – te słowa wielokrotnie były wypowiadane przez papieża Jana Pawła II. Ojciec Święty bardzo mocno podkreślał przywiązanie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Przed jej wizerunkiem modlił się nie tylko w rodzinnych Wadowicach, Krakowie i Rzymie, ale również w wielu miejscach, do których pielgrzymował jako następca św. Piotra.

    „W Wadowicach wszystko się zaczęło”

    Karol Wojtyła jako dziecko wpatrywał się w obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Będąc ministrantem i lektorem modlił się przed nim w kaplicy parafialnego kościoła w rodzinnych Wadowicach. Zawierzał się Maryi i u niej szukał pocieszenia, zwłaszcza po śmierci mamy, Emilii

    „Nabożeństwo do Matki Bożej w postaci tradycyjnej wyniosłem z domu rodzinnego i z parafii wadowickiej. W kościele parafialnym pamiętam boczną kaplicę Matki Bożej Nieustającej Pomocy, do której rano przed lekcjami ciągnęli gimnazjaliści. Potem z kolei w godzinach popołudniowych, po zakończonych lekcjach, ten sam pochód uczniów szedł do kościoła na modlitwę” – wspomina w książce „Dar i tajemnica”.

    Ten wadowicki wizerunek Matki Bożej Nieustającej Pomocy ufundował nieznany artysta pod koniec XIX wieku. Jest to kopia malowidła Matki Bożej, który znajduje się w kościele redemptorystów pw. św. Alfonsa Liguori w Rzymie.

    ***

    Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w kościele w Wadowicach
    Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w kościele w Wadowicach

    ***

    Różni się od rzymskiego tym, że Maryja na tym obrazie odziana jest w czerwoną tunikę i granatowy płaszcz. Jej czoło i włosy okryte są welonem. W lewej dłoni Matka Boża trzyma Dzieciątko, prawą zaś wskazuje na Syna. Jezus przytula się do Mamy, a Jego głowa zwrócona jest do ludzi. Po obu stronach Maryi znajdują się archaniołowie: Gabriel i Michał.

    Karol Wojtyła i pomoc Matki Bożej

    Podczas okupacji niemieckiej w Krakowie, jako student i robotnik, wracając o świcie z pracy w Borku Falęckim, Karol Wojtyła regularnie w drodze do domu wstępował na osobistą modlitwę i mszę świętą do kościoła Matki Bożej Nieustającej Pomocy na krakowskim Podgórzu.

    W 1984 r. tak wspominał tamten czas: „Wiele razy wracając po pracy do domu, wstępowałem do waszego kościoła w Krakowie, gdzie znajdował się obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy […]. Zatrzymywałem się tam, ile razy byłem na drodze pomiędzy fabryką a domem […]. To doświadczenie pozostało w mojej pamięci całe moje życie”.

    Kilkakrotnie jako arcybiskup krakowski, a także po wyniesieniu na Stolicę św. Piotra przypominał swoje wizyty w kościele „na Górce”.

    Niezwodna Matka

    Jako kardynał modlił się przed toruńską ikoną Matki Bożej Nieustającej Pomocy u redemptorystów. Miało to miejsce we wrześniu 1971 r. podczas zawarcia małżeństwa przez krewnego przyszłego następcy św. Piotra.

    Kardynał Wojtyła sprawował wówczas mszę świętą i błogosławił związek Marka Wiadrowskiego i Kazimiery Passowicz. Jako papież nieustannie dziękował Maryi za okazywaną pomoc, zwłaszcza w trudnych i bolesnych momentach życia.

    Podczas spotkania w rzymskim sanktuarium MBNP na Via Merulana podkreślał, że często modlił się przed ikoną Matki, a przeżycia, których wówczas doświadczał głęboko utkwiły w jego sercu.

    ***

    Portret Jana Pawła II w kościele w Wadowicach
    Portret Jana Pawła II w kościele w Wadowicach

    ***

    Kiedy w 1999 r. Jan Paweł II ostatni raz odwiedził Wadowice, również powierzył siebie opiece Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Koronował wtedy jej obraz w rodzinnej parafii oraz w Jaworznie.

    Powiedział wówczas: „Akt koronacji jest potwierdzeniem, że wspólnota wierzących w Jaworznie i na całym Zagłębiu prawdziwie doświadcza tej szczególnej obecności Maryi, dzięki której ludzkie pragnienia docierają do Boga, a Boże łaski spływają na ludzi. Niech Matka Boża Nieustającej Pomocy będzie wam przewodniczką na drogach nowego tysiąclecia! Niech nieustannie pomaga wam w pielgrzymowaniu do domu Ojca w niebie”.

    Papież Polak zachęcał do modlitwy za wstawiennictwem Maryi i podkreślał Jej szczególną rolę w życiu Kościoła.

    Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.plkorzystałam: redemptor.pl; opoka.org; dbc.wroc.pl; malygosc.pl; maryjny.pl; santojp2.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Święty Józef Moscati

    Święty Józef Moscati

    Józef urodził się w Benevento (Włochy) 25 lipca 1880 roku. Jego ojciec, Franciszek, był urzędnikiem miejskim, a matka, Róża de Luca, pochodziła z markizów di Rosato. Chrzest otrzymał 31 lipca w kościele parafialnym św. Marka. Przyjął wówczas imiona Józef, Maria, Karol, Alfons. Kiedy chłopiec miał zaledwie rok, ojciec został przeniesiony do Ankony. Tam więc Józef spędził swoje dzieciństwo (1881-1888). Następnie ojciec przeniósł się do Neapolu. Tu jego syn, Józef, przyjął pierwszą Komunię świętą w kaplicy Służebnic Świętego Serca.
    Młodzieniec okazywał niezwykłe zdolności i rzetelność w studiowaniu. Wszystkie stopnie szkół przeszedł celująco. Po śmierci ojca (1897) zapisał się na uniwersytet w Neapolu, na wydział medycyny. Wykładali wtedy na nim profesorowie, cieszący się światową sławą, ale deklarujący się jako ateiści: Vogt, Moleschott, Büchner i Feuerbach. Nie zdołali oni jednak osłabić wiary w młodzieńcu; wręcz przeciwnie: ich wystąpienia antykościelne skłaniały go do pogłębiania wiedzy religijnej.
    Studia uniwersyteckie Józef ukończył celująco w roku 1903 i przyjął posadę w jednym ze szpitali miasta. Od roku 1904 przeniósł się do szpitala S. Maria del Popolo, przeznaczonego dla nieuleczalnie chorych. W roku 1911 został prymariuszem tego szpitala po zdaniu bardzo trudnego egzaminu. Równocześnie prowadził wykłady na uniwersytecie neapolitańskim, gdzie uczył chemii fizjologicznej. Z tej dziedziny wydał 32 prace. Brał także czynny udział w międzynarodowych kongresach lekarskich: w Budapeszcie (1911) i w Edynburgu (1923).
    Chociaż jako specjalista cieszył się zasłużoną sławą, życie wewnętrzne wśród swoich rozlicznych zajęć stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Codziennie przystępował do Komunii świętej. Zawód lekarski traktował jako powierzoną sobie od Pana Boga specjalną misję. Dlatego udzielał pomocy lekarskiej darmo, zadowalając się pensją, jaką otrzymywał miesięcznie. Chorych zachęcał do ufności w Bogu, a błądzących – do powrotu do Boga. Kiedy sławny profesor L. Bianchi doznał nagle w czasie wykładu ataku serca, Moscati zbliżył się do umierającego i pomógł mu wzbudzić żal doskonały za grzechy, zanim przybył kapłan.
    Bywało, że wolnomyślni koledzy pokpiwali sobie z profesora, nazywając go bigotem i fanatykiem. Kiedy radzono profesorowi, by się bronił, odpowiadał: “Dajcie spokój! Jesteśmy przecież chrześcijanami! Pozwólmy działać Panu Bogu”.
    Gdy 4 kwietnia 1906 roku Neapol przeżywał grozę wybuchu Wezuwiusza, profesor z narażeniem życia wynosił chorych z pobliskiego szpitala w bezpieczne miejsce. Kiedy w roku 1911 wybuchła epidemia cholery, niestrudzenie pielęgnował chorych z narażeniem własnego życia.
    Dla wiedzy medycznej przysłużył się redagowaniem pisma Riforma medica, w którym publikował najnowsze osiągnięcia z dziedziny medycyny. Zostawił także osobisty dziennik duchowy, który pozwala wejść w jego życie wewnętrzne. Oto kilka jego refleksji: “Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa. Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my, lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje miłować, jak siebie samego”. Zapewne dla tej idei: całkowitego poświęcenia się służbie bliźnim, profesor nie założył własnej rodziny, żył sam.
    Zmarł 12 kwietnia 1927 r. Jak każdego dnia, rano uczestniczył w Mszy świętej i przystąpił do Komunii; później pracował w szpitalu. Po powrocie do domu i posiłku przyjmował pacjentów. Po południu źle się poczuł i zmarł w fotelu w swoim gabinecie. Jego śmierć poruszyła wiele osób, w sposób szczególny najuboższych pacjentów, którzy wielokrotnie doświadczyli jego troskliwości. Został pochowany na cmentarzu Poggio Reale, ale trzy lata później jego szczątki zostały ekshumowane i spoczęły w kościele Gesù Nuovo.
    W czasie uroczystości beatyfikacyjnych w 1975 r. papież Paweł VI powiedział: “Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich. Ten człowiek uczynił ze swego życia dzieło ewangeliczne. Był profesorem uniwersytetu. Zostawił wśród swoich uczniów pamięć niezwykłej wiedzy, ale przede wszystkim prawości moralnej, czystości wewnętrznej i ducha ofiary”. Jego kanonizacji dokonał 25 października 1987 r. papież św. Jan Paweł II. Do gabinetu “świętego lekarza” i do jego grobu w kościele dominikanów udają się nieustannie pielgrzymi w nadziei, że skoro za życia Józef służył w potrzebach ciała i duszy, tym skuteczniej czynić to może przed tronem Boga po śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 czerwca

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Jan i Paweł
      •  Święty Zygmunt Gorazdowski, prezbiter
      •  Błogosławiony Andrzej Jacek Longhin, biskup
      •  Błogosławiony Jakub z Ghaziru, prezbiter
    ***
    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    Josemaría Escrivá urodził się w Barbastro (w Hiszpanii) 9 stycznia 1902 roku. Rodzice – pobożni i przykładni katolicy – ochrzcili go cztery dni po narodzinach. Był drugim z sześciorga rodzeństwa, radosnym, żywym i szczerym dzieckiem oraz dobrym, bystrym i inteligentnym uczniem. Bóg bardzo szybko zaczął hartować duszę Josemaríi w kuźni bólu: w latach 1910-1913 umierają trzy jego młodsze siostry, w 1914 r. rodzina zostaje zrujnowana ekonomicznie.
    Zimą, na przełomie 1917-1918 roku, zdarzyło się coś, co wpłynęło decydująco na przyszłe losy Josemaríi Escrivy: w czasie Bożego Narodzenia w miasteczku spadł śnieg. Niedługo potem Josemaría spostrzegł na nim ślady bosych stóp. Dostrzegłszy wielkie poświęcenie karmelity bosego, do którego należały te ślady, Josemaría postanowił zostać kapłanem, aby stać się bardziej dyspozycyjnym dla Boga. 27 listopada 1924 roku nagle umarł jego ojciec. 28 marca 1925 r. Josemaría został wyświęcony na kapłana. W kwietniu 1927 r. przeniósł się do Madrytu, aby tam doktoryzować się w prawie cywilnym. Tutaj, 2 października 1928 roku, podczas rekolekcji przeżywa wizję dzieła, do którego Bóg go powołuje. Ten dzień przyjmuje się za datę założenia Opus Dei (Dzieła Bożego), w którym świeccy mężczyźni i kobiety uczą się dążyć do świętości na drodze zwykłej codzienności i zajęć. Od tej chwili zaczyna pracować nad tym dziełem, a jednocześnie kontynuuje posługę kapłańską, zwłaszcza wśród ubogich i chorych. Ponadto studiuje w Madrycie i udziela lekcji, by utrzymać matkę i rodzeństwo.

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    W 1946 roku na stałe przenosi się do Rzymu, gdzie broni doktoratu z teologii. Tam też zostaje mianowany konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Ojca Świętego. Z Rzymu wyjeżdża do różnych krajów Europy, a w 1970 roku do Meksyku, by tam umacniać Opus Dei. Umiera w Rzymie na zawał serca 26 czerwca 1975 r.
    Napisany przez niego zbiór medytacji zatytułowany Droga zalicza się do klasyki duchowości. W chwili jego śmierci Opus Dei jest już obecne na pięciu kontynentach, liczy ponad 60 tysięcy wiernych z osiemdziesięciu narodowości. Obecnie liczy ponad 80 tys. członków: duchownych i świeckich na całym świecie. Ma wielkie zasługi dla ożywienia Kościoła i jego obecności w różnych środowiskach zawodowych na wszystkich kontynentach. Członkami Opus Dei są m.in. prymas Peru, kard. Juan Luis Cipriani Thorne z Limy i były rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls.Po śmierci Josemaríi Escrivy tysiące wiernych zwróciło się do papieża z prośbą o otwarcie procesu kanonizacyjnego. 17 maja 1992 r. w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych przybyłych z całego świata, św. Jan Paweł II wyniósł Josemaríę Escrivę na ołtarze. 21 września 2001 r. Zgromadzenie Zwyczajne Kardynałów i Biskupów, członków Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, jednogłośnie stwierdziło cudowny charakter uzdrowienia przypisywanego bł. Josemaríi. Dekret uznający cud odczytany został w obecności papieża 20 grudnia 2001 r. Kanonizacja odbyła się 6 października 2002 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    JOSEMARÍA ESCRIVÁ DE BALAGUER 


    fot. karmel.pl
    ***

    Zarys biografii świętego Josemaríi 

    Z dekretu beatyfikacyjnego czcigodnego sługi Bożego Josemaríi Escrivy, kapłana, założyciela Opus Dei: 
    “Założyciel Opus Dei przypomniał, że powszechne powołanie do pełnego zjednoczenia się z Chrystusem zakłada, iż jakakolwiek działalność może być zamieniona w miejsce spotkania z Bogiem. (…) Był prawdziwym mistrzem życia chrześcijańskiego, osiągnął szczyty kontemplacji na drodze nieustannej modlitwy, stałego umartwienia, codziennego wysiłku wkładanego w prace wypełniane [przez niego] z przykładną uległością wobec poruszeń Ducha Świętego, z jedynym pragnieniem, by służyć Kościołowi, jak sam Kościół chce, by mu służono.

    Radosny i jasny dom
    Josemaría Escrivá urodził się w Barbastro (w Hiszpanii) 9 stycznia 1902 roku. Był drugim z sześciorga dzieci Józefa Escrivy i Marii Dolores Albás. Rodzice – pobożni i przykładni katolicy – ochrzcili go 13-tego samego miesiąca 1902 roku. Przekazali mu wiernie podstawowe prawdy wiary i cnoty chrześcijańskie: miłość do sakramentu spowiedzi i częstej Komunii świętej, ufność w siłę modlitwy, nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, chęć pomocy najbardziej potrzebującym.

    Błogosławiony Josemaría był radosnym, żywym i szczerym dzieckiem oraz dobrym, bystrym i inteligentnym uczniem. Bardzo kochał swoją matkę, miał wielkie zaufanie do ojca, z którym żył w wielkiej przyjaźni. Umiejętnie prowadzony przez ojca chętnie otwierał przed nim swoje serce, zwierzał mu się ze zmartwień, wiedząc, że don Jose był zawsze gotowy do rozwiązywania problemów syna z miłością i roztropnością. Bóg bardzo szybko zaczął hartować duszę Josemaríi w kuźni bólu: w latach 1910 – 1913 umierają trzy jego młodsze siostry, w 1914 rodzina zostaje zrujnowana ekonomicznie. W 1915 roku Escrivowie przeprowadzają się do Logroño, gdzie ojciec znalazł zatrudnienie pozwalające na skromne utrzymanie całej rodziny.

    Zimą, na przełomie 1917-1918 roku, zdarza się coś, co wpływa decydująco na przyszłe losy Josemaríi Escrivy – w czasie Bożego Narodzenia w miasteczku spadł śnieg, a niedługo potem Josemaría spostrzega na nim ślady bosych stóp. Okazuje się, że są to ślady karmelity bosego. Wówczas chłopak zadaje sobie pytanie: Skoro inni tak bardzo poświęcają się dla Boga i bliźniego, czy ja nie byłbym w stanie czegoś poświęcić? Wtedy to zasiany został w jego sercu jakiś Boży niepokój: zacząłem przeczuwać Miłość, zdawać sobie sprawę, że serce prosi mnie o coś wielkiego i że to będzie miłośćNie wiedząc dokładnie, o co prosi go Bóg, zdecydował się zostać kapłanem, aby w ten sposób być bardziej dyspozycyjnym na wypełnienie woli Bożej. 

    Święcenia kapłańskie
    Po ukończeniu szkoły, zaczyna studia w seminarium w Logroño, w 1920 roku przenosi się do seminarium do Saragossy, gdzie wstępuje na Uniwersytet Papieski w celu uzupełnienia formacji kapłańskiej. Zgodnie z sugestią ojca i za pozwoleniem władz kościelnych rozpoczyna także studia na wydziale prawa miejscowego uniwersytetu . Jego radość i hojność, prostota i pogoda ducha sprawiają, że jest bardzo kochany przez swych kolegów. Głęboka pobożność, zdyscyplinowanie i pracowitość stają się przykładem dla wszystkich seminarzystów: w 1922 roku, gdy ma zaledwie 20 lat arcybiskup Saragossy mianuje go inspektorem seminarium.

    W tym czasie młody seminarzysta spędza wiele godzin modląc się przed Przenajświętszym Sakramentem, mocno zakorzeniając swe życie wewnętrzne w Eucharystii. Codziennie odwiedza figurkę Najświętszej Maryi Panny z Pilar z tamtejszej bazyliki i prosi, by pokazała mu, czego oczekuje od niego Bóg. Od tego czasu, kiedy po raz pierwszy przeczułem  Bożą miłość – mówił 2 października 1968 r. – w mojej małości szukałem sposobu, jak by zrealizować to, czego Pan chce od swego biednego narzędzia (…) wśród tych niepokojów modliłem się, modliłem, wciąż nieustannie się modliłem. Nie przestawałem powtarzać: Domine, ut sit! Domine, ut videam!, jak ów biedak z Ewangelii, co woła bo wie, że Bóg może wszystko. Panie, obym przejrzał! Panie, niech się stanie! Powtarzałem także(…), z pełnym zaufaniem do Najświętszej Maryi Panny: Domina, ut sit!, Domina, ut videam! Najświętsza Panienka zawsze pomagała mi odkryć to, czego pragnął ode mnie Jej Syn.

    27 listopada 1924 roku nagle umiera jego ojciec. 28 marca 1925 r. Josemaría zostaje wyświęcony przez biskupa Miguela de los Santos Díaz Gómara, w kościele seminaryjnym św. Karola w Saragossie, dwa dni później odprawia swoją pierwszą Mszę w kaplicy Bazyliki del Pilar. 31 marca przeprowadza się do Perdiguery, maleńkiej wioski, gdzie został mianowany wikarym.

    W kwietniu 1927 roku, za zgodą swojego arcybiskupa przenosi się do Madrytu, aby tam doktoryzować się w prawie cywilnym. Madrycki uniwersytet to jedyna uczelnia,  gdzie jest to możliwe. Młody, pełen zapału apostolskiego ksiądz szybko dociera do ludzi z najróżniejszych środowisk, do studentów, artystów, robotników, intelektualistów, kapłanów. Ze szczególnym oddaniem zaczyna zajmować się dziećmi, chorymi i najuboższymi z przedmieść Madrytu.

    W tym samym czasie zarabia także korepetycjami z prawa, aby utrzymać matkę i rodzeństwo. Dla całej rodziny jest to okres materialnie bardzo trudny, wszyscy jednak znoszą to z godnością, nie upadając na duchu. Pan obdarza Josemaríę wieloma łaskami o charakterze nadprzyrodzonym. Znajdują one głęboki oddźwięk w duszy Josemaríi, by później zaowocować w służbie Kościołowi i duszom. 

    Założenie Opus Dei
    2 października 1928 r. rodzi się Opus Dei. Błogosławiony Josemaría uczestniczy w tym czasie w rekolekcjach. Gdy rozmyśla nad zapiskami, w których utrwalał  natchnienia Boże doświadczane w ostatnich latach, nagle widzi (tego określenia używał zawsze, gdy mówił o chwili założenia Opus Dei) misję, którą Pan chce mu powierzyć: Josemaría ma otworzyć w Kościele nową drogę, która będzie rozpowszechniać powołanie do świętości i apostolstwa przez uświęcanie codziennej pracy w świecie, bez zmiany stanu. Kilkanaście miesięcy później, 14 lutego 1930 r. Pan pozwala mu zrozumieć, że Opus Dei powinno rozprzestrzenić się także wśród kobiet. Od tej chwili bł. Josemaría oddaje się całą duszą i ciałem wypełnieniu misji założycielskiej, promowaniu wśród mężczyzn i kobiet wszystkich środowisk społecznych potrzebę osobistego zaangażowania się w kroczenie za Chrystusem, w miłość bliźniego, w poszukiwanie świętości w życiu codziennym. Nie uważa się ani za jakiegoś odkrywcę, ani reformatora, ponieważ jest przekonany, że Jezus Chrystus jest wieczną nowością i że Duch Święty wciąż odmładza swój Kościół, dla służby któremu powstało Opus Dei. Jest świadomy, że powierzone mu zadanie ma charakter nadprzyrodzony i dlatego oparcia szuka w modlitwie, umartwieniu, w radosnym poczuciu synostwa Bożego oraz  w niezmordowanej pracy.Wytyczaną przez niego drogą zaczynają iść osoby z różnych warstw społecznych, zwłaszcza studenci, w których rozbudza szczery zapał podjęcia braterskiej służby ludziom. Zapala w nich pragnienie, by poprzez pracę uświęcaną i uświęcającą umieścić Chrystusa we wnętrzu wszystkich ludzkich działalności. Taki jest cel przyświecający wszystkim inicjatywom, jakie podejmują wierni Opus Dei: wynieść ku Bogu, z pomocą łaski każdą ludzką działalność, tak aby Chrystus królował wszędzie i we wszystkich; poznać Chrystusa, dać Go poznać innym, zanieść Go do wszystkich miejsc. Zrozumiałe jest, że można było wołać: otworzyły się drogi boskie na ziemi. 

    Ekspansja apostolska
    W 1933 r. otwiera ośrodek dla studentów, rozumie bowiem, że świat nauki i kultury jest swoistym newralgicznym punktem dla ewangelizacji całego społeczeństwa. W 1934 r. publikuje – jeszcze wówczas pod tytułem “Rozważania duchowe” – pierwsze wydanie Drogi, książki, która wydana została w sumie 372 razy w 44 językach i rozeszła się w czterech i pół milionach egzemplarzy.

    Gdy w 1936 roku  w Hiszpanii wybucha wojna domowa, Opus Dei stawia dopiero pierwsze kroki. W Madrycie nasilają się prześladowania religijne, ale ksiądz Josemaría pomimo grożącego mu niebezpieczeństwa, heroicznie modli się, umartwia i apostołuje. Jest to czas wielkich cierpień Kościoła, ale także wzrostu duchowego i apostolskiego, a także wzmocnienia nadziei. W 1939 r., kiedy wojna już się kończy, Założyciel nieograniczony już barierami geograficznymi zaczyna na nowo rozwijać swą pracę apostolską. Uaktywnia przede wszystkim młodych studentów, aby zanosili Chrystusa do wszystkich środowisk i odkrywali wielkość swego chrześcijańskiego powołania. W tym samym czasie rozchodzi się opinia o jego świętości, wielu biskupów prosi, by prowadził kursy rekolekcyjne dla kapłanów i świeckich różnych organizacji katolickich. Takie same prośby przychodzą do niego od przełożonych wielu zgromadzeń zakonnych, a on zawsze się zgadza.

    W 1941 r., kiedy prowadzi rekolekcje dla kapłanów w Lérida, dowiaduje się o śmierci matki, która tyle pomagała mu w pracy apostolskiej Dzieła. Pan pozwala ponadto, aby narosły wokół niego poważne nieporozumienia. Biskup Madrytu, Mons. Eijo y Garay, wspiera go szczerze i udziela pierwszej aprobaty kanonicznej dla Opus Dei. Błogosławiony Josemaría znosi przeciwności modląc się i nie tracąc dobrego humoru, świadomy, że “wszystkich, którzy chcą żyć zbożnie w Jezusie Chrystusie spotkają prześladowania (2 Tm 3, 12) i zaleca swym duchowym synom, by usilnie starali się zawsze przebaczać i zapominać o obrazach: milczeć, modlić się, pracować, uśmiechać się.

    W 1943 r. wewnątrz Opus Dei rodzi się – zgodnie z nową łaską założycielską, jaką otrzymuje Josemaría podczas odprawiania Mszy – Stowarzyszenie Kapłańskie Świętego Krzyża. Do Stowarzyszenia będą mogli włączać się kapłani będący wcześniej wiernymi świeckimi Opus Dei. Pełna przynależność wiernych świeckich i kapłanów do Opus Dei, tak jak i organiczna współpraca jednych i drugich w swych apostolatach, jest rysem istotowym charyzmatu założycielskiego. Kościół potwierdził go w 1982 r., określając ostatecznie w terminach prawnych Opus Dei jako Prałaturę personalną. 25 czerwca 1944 r. trzech inżynierów – m.in. Alvaro del Portillo, przyszły następca Założyciela w kierowaniu Opus Dei – otrzymują święcenia kapłańskie. Św. Josemaría  doprowadził do kapłaństwa prawie tysiąc świeckich Opus Dei.

    Stowarzyszenie Kapłańskie Świętego Krzyża – w pełnej zgodności z pasterzami kościołów lokalnych – proponuje kapłanom diecezjalnym i klerykom środki formacji duchowej. Kapłani diecezjalni także tworzą część Stowarzyszenia Kapłańskiego Świętego Krzyża, przynależąc zarazem do kleru danej diecezji. 

    Duch rzymski i uniwersalny.
    Gdy tylko zakończyła się II wojna światowa bł. Josemaría zaczął przygotowywać pracę apostolską w innych krajach. Jezus chciał już od pierwszej chwili swego Dzieła jako uniwersalnego, katolickiego – mówił. W 1946 r. przeprowadza się do Rzymu, aby przygotować wszystko do papieskiej aprobaty Opus Dei. 24 lutego 1947 r. papież Pius XII udziela Opus Dei decretum laudis, a 16 czerwca 1950 r. ostatecznej aprobaty. Od tej chwili do Dzieła mogą być przyjmowani także w charakterze współpracowników niekatolicy, a nawet niechrześcijanie. Mogą oni pomagać w rozwijaniu się prac apostolskich przez swą pracę, jałmużnę i modlitwę.

    Centralna siedziba Opus Dei zostaje przeniesiona do Rzymu. W ten sposób jeszcze bardziej namacalnie podkreśla się pragnienie ożywiające całą pracę Dzieła: służyć Kościołowi jak Kościół chce, by mu służono w ścisłej łączności z katedrą Piotra i hierarchią kościelną. Papieże Pius XII i Jan XXIII wielokrotnie wyrażają swą miłość i poważanie dla Opus Dei, Paweł VI nazywa je w 1964 r. “żywym wyrazem nieustającej młodości Kościoła”.

    Jednak i ten okres życia Założyciela Opus Dei naznaczony jest różnego rodzaju próbami. Dziesięć lat cierpi z powodu poważnej cukrzycy, z której zostaje cudownie uzdrowiony w 1954 roku. Zmaga się z trudnościami ekonomicznymi i przeciwnościami związanymi z rozszerzaniem się prac apostolskich na cały świat. Zawsze jednak tryska radością, bo prawdziwa cnota nie jest ani smutna, ani antypatyczna, jest ujmująca i radosna. Jego nieustanny dobry humor jest jak trwałe świadectwo bezwarunkowej miłości wobec Woli Bożej.

    Świat jest malutki, kiedy miłość jest wielka – mawiał. Pragnienie oświetlenia całej ziemi światłem Chrystusa sprawia, że przyjmuje liczne zaproszenia, pochodzące od biskupów, którzy proszą, by Opus Dei  pomagało  swymi pracami apostolskimi w ewangelizacji. Powstają rozmaite projekty: szkoły zawodowe, szkoły średnie, ośrodki doszkalające rolników, uniwersytety, szpitale i ośrodki pomocy medycznej itp. Działalności te – jak morze bez brzegów – mawiał – są owocem zaangażowania zwykłych chrześcijan, pragnących z mentalnością świecką i profesjonalnie odpowiadać na konkretne potrzeby rodzące się w danym miejscu. Są otwarte dla wszystkich, bez względu na rasę, religię, stan społeczny, ponieważ ich wyraźna tożsamość chrześcijańska idzie w parze z głębokim szacunkiem dla wolności religijnej.

    Kiedy Jan XXIII zwołuje Sobór Ekumeniczny, zaczyna modlić się i prosić innych o modlitwę, jak pisze w 1962 r., za powodzenie tej wielkiej inicjatywy, jaką jest Sobór Ekumeniczny Watykański II. Jest to czas, kiedy Magisterium Kościoła uroczyście potwierdzi podstawowe aspekty ducha Opus Dei. Są to między innymi: powszechne powołanie do świętości, praca zawodowa jako środek uświęcania się i apostolstwa, wartość i granice wolności chrześcijanina w sprawach doczesnych, Msza święta jako rdzeń i centrum życia wewnętrznego itp. Bł. Josemaría spotyka się z licznymi Ojcami soboru i ekspertami, którzy widzą w nim autentycznego prekursora najistotniejszych nauk Soboru Watykańskiego II. Głęboko zjednoczony z doktryną soborową, pilnie rozszerza jej praktykowanie poprzez działalność formacyjną Opus Dei po całym świecie. 

    Świętość w środku świata
    Daleko – tam, na horyzoncie – niebo łączy się z ziemią, ale nie zapominaj, że miejscem, gdzie tak naprawdę się one łączą jest twoje serce syna Bożego. Nauczanie błogosławionego Josemaríi podkreśla nieustannie pierwszeństwo życia wewnętrznego.: Przyczyną kryzysów w świecie jest brak świętych, napisał w Drodze. Świętość wymaga stałego przenikania się modlitwy, pracy i apostolstwa, które nazywał jednością życia. Życie bł. Josemaríi stanowi tego najlepsze świadectwo. Był głęboko przeświadczony, że aby dojść do świętości w codziennej pracy, trzeba wysiłku, by stać się duszą rozmodloną, duszą prowadzącą głębokie życie wewnętrzne. Kiedy żyje się w taki sposób, wszystko staje się modlitwą, wszystko może i powinno prowadzić nas do Boga, podsycać nieustanny dialog z Nim, od rana do nocy. Każda praca może stać się modlitwą. Taka praca będąc modlitwą, staje się apostolstwem.Korzeni nadzwyczajnej płodności jego życia należy szukać w żarliwym życiu wewnętrznym, które sprawiało, że błogosławiony Josemaría był człowiekiem kontemplacji w samym środku świata. Jego życie wewnętrzne karmione modlitwą i sakramentami, przejawiało się w pełnej prawdziwej pasji miłości do Eucharystii, w głębi, z jaką przeżywał Mszę świętą, która była dla niego ośrodkiem i źródłem życia. Trwał on w głębokim nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, św. Józefa i Aniołów Stróżów, w wierności Kościołowi i Papieżowi. 

    Ostateczne spotkanie z Trójcą Przenajświętszą
    W ostatnich latach swego życia Założyciel Opus Dei rozpoczyna podróże katechetyczne po wielu krajach Europy i Ameryki Łacińskiej. W rodzinnej atmosferze i z prostotą prowadzi spotkania formacyjne. Uczestniczą w nich tysiące osób. Bł. Josemaría mówi o Bogu, o sakramentach, o praktykach pobożności chrześcijańskiej, o uświęcaniu pracy, miłości do Kościoła i Papieża. 28 marca 1975 r. obchodzi złoty jubileusz kapłaństwa. Tego dnia podczas modlitwy podsumowuje swoje życie: Patrząc na te pięćdziesiąt lat, jakie upłynęły, stwierdzam, że jestem jak gaworzące dziecko; walkę wciąż zaczynam, rozpoczynam na nowo, każdego dnia. I tak będzie aż do końca dni, jakie mi zostały, zawsze rozpoczynając na nowo.

    26 czerwca 1975 r., w południe, bł. Josemaría umiera na zawał w pokoju, gdzie pracuje. Ostatnie spojrzenie kieruje ku wiszącemu w jego gabinecie wizerunkowi Najświętszej Maryi z Guadalupe.

    W chwili jego śmierci Opus Dei jest już obecne na pięciu kontynentach, liczy ponad 60 tysięcy wiernych z osiemdziesięciu narodowości. Napisane przez niego książki (Droga, Różaniec święty, Rozmowy z prałatem Escrivá, To Chrystus przechodzi, Przyjaciele Boga, Kochać Kościół, Droga krzyżowaBruzdaKuźnia) rozprowadzono w milionach egzemplarzy.

    Po jego śmierci tysiące wiernych zwraca się do Papieża z prośbą o otwarcie procesu kanonizacyjnego. 17 maja 1992 r. w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych przybyłych z całego świata Ojciec Święty Jan Paweł II wynosi Josemaríę Escrivę na ołtarze. 21 września 2001 r. Zgromadzenie Zwyczajne Kardynałów i Biskupów, członków Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, jednogłośnie stwierdza cudowny charakter uzdrowienia przypisywanego bł. Josemaríi. Dekret uznający cud odczytany zostaje w obecności Papieża 20 grudnia. 26 lutego 2002 r. Jan Paweł II przewodniczy Publicznemu Konsystorzowi Zwyczajnemu Kardynałów i wysłuchawszy obecnych tam kardynałów, arcybiskupów i biskupów postanawia, że ceremonia kanonizacyjna bł. Josemaríi Escrivy odbędzie się 6 października 2002 r.
    Vacican.va

    _____________________________________________________________________________________

    Ślady bosych stóp na śniegu

    Ślady bosych stóp na śniegu

     Josemaría Escrivá de Balaguer urodził się 9 stycznia 1902 roku w miasteczku Barbastro, położonym u stóp Pirenejów.

    Pewnego zimowego poranka, podczas ferii świątecznych 1917/1918 r. niespełna szesnastoletni Josemaría ujrzał na śniegu ślady bosych stóp. W miasteczku Logronˇo był klasztor Karmelitów Bosych – nietrudno więc domyślić się, kto je zostawił. Chłopiec przeczuwał, że Bóg czegoś od niego oczekuje, ale nie wiedział dokładnie, o co chodzi. Uznał, że łatwiej rozpozna wolę Bożą, gdy zostanie kapłanem.

    Święcenia kapłańskie Josemaría przyjął 28 marca 1925 roku. Nie zdecydował się jednak przyjąć stanu duchownego, żeby „być księdzem”, lecz aby Bóg mógł nim lepiej dysponować. Podobnie jak powołanie kapłańskie rodziło się Opus Dei. Escrivá wspominał, że 2 października 1928 roku, podczas rekolekcji „Pan sprawił, że ujrzałem Dzieło”.

    Jako wolny student studiował prawo cywilne. W 1927 roku za pozwoleniem biskupa przeniósł się do Madrytu, by zdobyć doktorat z prawa.

    W 1946 roku zamieszkał w Rzymie, gdzie uzyskał drugi doktorat – z teologii – na Uniwersytecie Laterańskim. Został mianowany konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Jego Świątobliwości.

    Zmarł w Rzymie 26 czerwca 1975 r. W czasie procesu beatyfikacyjnego przedstawiono kilka tysięcy świadectw uzyskania specjalnych łask za jego sprawą. W listopadzie 1992 roku dr Manuel Nevado został uzdrowiony z ciężkiej choroby zawodowej (przewlekłe porentgenowskie zapalenie skóry, radiodermitis chronica) po modlitwie do założyciela Opus Dei.

    wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Budująca historia o tym, jak Maryja uratowała przyszłego założyciela Opus Dei

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    fot. Prelatura de la Santa Cruz y Opus Dei | Flickr; Santuario Torreciudad | Flickr | CC By 2.0

    ***

    Lekarz nie potrafił wyleczyć infekcji i był pewien, że chłopiec umrze. Doktor często zaglądał do chorego, ale nie miał dobrych wiadomości. Pewnego wieczoru zwrócił się do taty chłopca: „Posłuchaj, tej nocy twój syn już nie przeżyje”.

    Josemaría Escrivá de Balaguer

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer miał zaledwie dwadzieścia sześć lat i był księdzem z trzyletnim stażem, gdy 2 października 1928 r., w Madrycie, zainicjował powstanie Opus Dei, nazwanej potem Prałaturą Świętego Krzyża. Dziś należą do niej osoby aż z 68 krajów świata.

    Dążenie do świętości i odkrywanie głębokiego sensu w wykonywanych codziennie obowiązkach łączy – głównie świeckie kobiety i mężczyzn, bo duchowni stanowią zaledwie dwa procent członków – zaangażowanych w Opus Dei. Wśród byłych członków aż trzynastu zostawiło w świecie ślad tak głęboki, że są kandydatami na ołtarze.

    Ale nie byłoby ani Opus Dei, ani długiego życia świętego Josemaríi, gdyby nie wiara jego rodziców i pomoc Matki Bożej. Co takiego się wydarzyło?

    Choroba śmiertelna

    Był rok 1904, Josemaría, drugie dziecko małżonków José i Dolores, miał zaledwie dwa lata i poważnie zachorował. Lekarz nie potrafił wyleczyć infekcji i był pewien, że chłopiec umrze. W opowieściach krewnych i znajomych zachowały się wspomnienia o tym, że szybki zgon uznano za nieunikniony. Doktor Ignacio Camps Valdovinos, lekarz rodziny, często zaglądał do chorego, ale nie miał dobrych wiadomości. Pewnego wieczoru zwrócił się do taty chłopca: „Posłuchaj, tej nocy twój syn już nie przeżyje”.

    Rodzice byli zrozpaczeni, nie wiedzieli, co robić. Zaprosili jeszcze innego medyka, homeopatę, ale i on nie potrafił zaproponować leku, który mógłby pomóc wyleczyć chłopca.

    Nowenna do Najświętszego Serca Maryi

    Kiedy wyczerpały się możliwości ludzkie, Donia Dolores rozpoczęła nowennę do Najświętszego Serca Najświętszej Marii Panny. Modlitwa rodziców była żarliwa, ale chłopiec nie wracał do zdrowia. Wreszcie José i Dolores zdecydowali, że odprawią pielgrzymkę do Torreciudad, małej miejscowości w Pirenejach, gdzie od XI wieku czczono Maryję w cudownym wizerunku.

    Z Barbastro, rodzinnej miejscowości rodziny Escrivá do Torreciudad było około 25 kilometrów. Droga, pokonywana pieszo, zajmowała w jedną stronę około pięciu godzin. Do kapliczki w Torreciudad wybrali się konno. Droga po górskich ścieżkach nie była łatwa, ale skaliste zbocza Pirenejów nie zniechęciły małżonków. Dolores podróżowała w damskim siodle i trzymała Josemaríę na rękach.

    Ołtarz sanktuarium w Torreciudad

    Cud Maryi

    Kiedy dotarli na miejsce, zmęczeni, ale przede wszystkim ufni w orędownictwo Maryi, ofiarowali śmiertelnie chorego synka Najświętszej Marii Pannie.

    Po kilku dniach doktor Camps znów odwiedził rodzinę. Otworzyli mu drzwi i byli zdumieni jego pytaniem: doktor przyszedł potwierdzić zgon. „O której zmarło dziecko?” – spytał zaraz po wejściu. „Ależ ono nie umarło, nasz syn żyje!” – wołali na przemian.

    Małżonkowie zaprowadzili lekarza do pokoju, w którym stało łóżeczko. Jego zdumienie, gdy zobaczył chłopca trzymającego się poręczy i podskakującego na powitanie, było ogromne. Trudno mu było uwierzyć w to, co widzi!

    Po latach Dolores opowiedziała tę historię Josemaríi. „Synku, Matka Przenajświętsza zostawiła cię na tym świecie do czegoś wielkiego, bo byłeś już bardziej martwy, niż żywy” – powiedziała.

    Świątynia wdzięczności

    W 1930 r. Josemaría Escrivá, już jako kapłan, złożył pisemne świadectwo, w którym zeznał, że jest przekonany o tym, że w 1904 roku został uleczony przez Maryję. „Pani i Matko moja! Ty mi dałaś łaskę powołania, zachowałaś mnie przy życiu, kiedy byłem dzieckiem. Wysłuchałaś mnie tyle razy!” – pisał.

    Wiele lat później ksiądz Escrivá postanowił podziękować Maryi za to cudowne ocalenie i zainicjował budowę sanktuarium w Torreciudad. W miejscu, gdzie od wieków czczono wizerunek Maryi w małej kapliczce, powstała monumentalna świątynia.

    Sanktuarium w Torreciudad w północnej Hiszpanii

    Prace rozpoczęto w latach sześćdziesiątych XX w., a konsekracji dokonano 7 lipca 1975 r. Ksiądz Escrivá dokładał wszelkich starań, aby w Torreciudad pielgrzymi przede wszystkim trwali na modlitwie i przez jej żar odnawiali relacje z Bogiem.

    Zależało mu, aby nie szukali cudowności i znaków. Ukrócił nawet pomysł czerpania wody z pobliskiego źródła i w widocznych miejscach kazał umieścić napis, że to woda zdatna do picia, bez cudownych właściwości.

    Zachowała się ciekawa anegdota z okresu projektowania świątyni. Otóż architekt zaproponował rozmieszczenie w kościele ośmiu konfesjonałów. Ksiądz Escrivá podobno przez jakiś czas analizował tę propozycję i wreszcie zaproponował własny projekt rozmieszczenia konfesjonałów w sanktuarium. Ostatecznie powstało ich… sześćdziesiąt, a jako pierwszy po ich instalacji w jednym z nich wyspowiadał się założyciel Opus Dei.

    Maryjność założyciela Opus Dei

    W Torreciudad sanktuarium nosi tytuł Matki Bożej Anielskiej, a miejscowa ludność oddaje w nim hołd Matce, która obdarza swoje dzieci łaskami i radością, której sama jest pełna, przez obecność Ducha Świętego. Głębia takiego spojrzenia na rolę Maryi była szczególnie bliska księdzu Escrivie.

    W jednym z listów w czerwcu 1967 r. pisał: „Mam nadzieję, że Pan zechce dać wylanie duchowych łask tym, którzy przychodzą do Jego Najświętszej Matki. Cieszę się, że jest tu wiele konfesjonałów, otwartych po to, aby ludzie mogli oczyścić się w świętym sakramencie pokuty i odnowić swoje życie chrześcijańskie, nauczyć się uświęcać i kochać pracę, przynosząc do domu pokój i radość Jezusa Chrystusa”.

    Do końca życia święty założyciel Opus Dei uczył, aby dbać o żywe nabożeństwo do Matki Bożej, która nigdy nikomu niczego nie odmawia i zawsze prowadzi do Chrystusa – najkrótszą drogą. Uważał, że odrzucanie macierzyństwa Maryi i jej nieustannej gotowości by nam pomagać, obraża Jezusa, rani Jego Serca.

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    Kochaj Ją!

    „Radzę ci, abyś osobiście, jeżeli tego jeszcze nie zrobiłeś, doświadczył macierzyńskiej miłości Maryi. Nie wystarczy wiedzieć, że Ona jest Matką, uważać Ją za Matkę i tak o Niej mówić. Ona jest twoją Matką, a ty jesteś Jej synem; Ona kocha cię tak, jak gdybyś był Jej jedynym dzieckiem na tym świecie. Traktuj Ją zatem odpowiednio: Mów Jej o wszystkim, co przeżywasz, czcij Ją, kochaj Ją! Nikt nie może uczynić tego za ciebie, ani też lepiej od ciebie, jeżeli nie uczynisz tego sam” – pisał w małej książeczce pt. „Przyjaciele Boga”.

    Powtarzał, że jest dłużnikiem Maryi, a od 1904 r., gdy zechciała wyprosić mu uzdrowienie, czuje się z Nią szczególnie związany. Był niestrudzonym apostołem różańca. „Błogosławiona monotonia zdrowasiek” – powtarzał wyjaśniając, że pewnego dnia zrozumiał, że „każde Zdrowaś, Maryjo, każde pozdrowienie Najświętszej Maryi Panny to nowe uderzenie zakochanego serca”.

    Agnieszka Bugała /Aleteia.plkorzystałam z książek:
    Andrés Vázquez de Prada, Założyciel Opus Dei.
    Św. Josemaría Escrivá de Balaguer, Przyjaciele Boga

    _______________________________________________________________________________________

    Istockphoto

    ***

    Św. Josemaría Escrivá

    i nadzwyczajna zwyczajność

    Nie bądźcie ludźmi wielkiej aktywności i małej modlitwy – mawiał. Większość zna go dzięki jego krótkim, precyzyjnym, trafiającym w dziesiątkę i znakomicie opisującym duchową rzeczywistość dewizom.

    Pamiętam, jak aktor Lech Dyblik (grał m.in. w „Pokłosiu”, „Róży”, „Domu złym”, „Sztuczkach” i „Weselu”) opowiadał mi przed laty: „Świat, moje środowisko podpowiada: »Pchaj się do przodu. Pierwsi biorą wszystko«. Fantastyczną rzecz powiedział prałat Escrivá: »Punktem dojścia chrześcijanina jest szarzeć i niknąć w tłumie«. To dla mnie niezwykle kozackie. Lek na grzech. Dobrowolne rezygnowanie z pierwszej pozycji to niezwykły wyczyn. Szarzeć i niknąć w tłumie, czyli nie zawracać innym głowy swoją osobą”.

    Twórca Opus Dei Josemaría Escrivá de Balaguer urodził się w Barbastro w Hiszpanii 9 stycznia 1902 roku jako drugie z sześciorga rodzeństwa. Był rozbrykanym, radosnym i żywiołowym dzieciakiem. Świetnie się uczył. Wcześnie doświadczył życiowych zawirowań i traum (później podobne doświadczenia będzie nazywał „kuźnią”): w ciągu trzech lat zmarły trzy jego młodsze siostry, ale to nie wszystko – po roku rodzina została zrujnowana.

    Gdy zimą 1917 roku w czasie Bożego Narodzenia spadł śnieg, piętnastolatek zauważył na nim ślady bosych stóp. Tak go to zaintrygowało, że ruszył za nimi. Gdy dostrzegł, że zostawia je w białym puchu karmelita bosy, był zdumiony. Ten radykalizm pociągnął go w stronę Boga. 28 marca 1925 roku przyjął święcenia kapłańskie.

    Po dwóch latach w Madrycie rozpoczął studia doktoranckie z prawa cywilnego.

    Podczas rekolekcji 2 października 1928 roku miał proroczo ujrzeć dzieło, do którego powoływał go Bóg. To ten dzień uznaje się za początek Opus Dei. Główna idea? Dążenie do świętości przez zwyczajność, codzienność, pracę i pielęgnowanie rodzinnych relacji.

    REKLAMA

    W rok po II wojnie założyciel Dzieła Bożego spakował manatki i ruszył do Rzymu. W Wiecznym Mieście pozostał już do końca. Obronił doktorat z teologii, został konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Ojca Świętego. Jeździł po świecie, wspierając raczkujące dzieło, które rosło jak na drożdżach.

    Gdy 26 czerwca 1975 roku Josemaría zmarł w stolicy Italii na zawał serca, w Opus Dei formowało się na pięciu kontynentach aż 60 tysięcy wiernych 80 narodowości. 17 maja 1992 roku 300 tysięcy pielgrzymów było świadkami jego wyniesienia na ołtarze (kanonizacja odbyła się po dekadzie).

    Przez 10 lat pracowałem w Księgarni Świętego Jacka i byłem świadkiem, jak napisane przez prałata zbiory medytacji, myśli i sentencji sprzedawały się jak świeże bułeczki. Nic dziwnego: „Droga”, „Bruzda” czy „Kuźnia” stały się klasyką duchowości.

    „Modlitwa chrześcijanina nigdy nie jest monologiem. Wytrwaj w modlitwie” – przypominał Josemaría Escrivá. „Wytrwaj, choćby twój wysiłek wydawał się daremny. Modlitwa jest zawsze owocna. Nawrócenie jest sprawą jednej chwili. Uświęcenie – dziełem całego życia. Milczenia nigdy nie będziesz żałował; nadmiaru mowy – często”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wyobraźnia miłosierdzia

    Kwiecień – list apostolski Ojca Świętego o spowiedzi. Maj – kanonizacja Ojca Pio. Lipiec – Światowy Dzień Młodzieży w Toronto i kanonizacja Juana Diego w Meksyku. Sierpień – pielgrzymka do Polski i zawierzenie świata miłosierdziu Bożemu. Drugi rok po Wielkim Jubileuszu dowodzi, że Ojciec Święty nie zwalnia tempa swojej pracy. Przed nami kolejne wielkie wydarzenie, które najprawdopodobniej zgromadzi na Placu św. Piotra rzeszę pielgrzymów z najodleglejszych zakątków świata. 6 października Jan Paweł II zamierza kanonizować założyciela Opus Dei – bł. Josemaríę Escrivę.

    Apostoł spowiedzi i miłośnik Matki Bożej

    1904 r. dwuletni Josemaría bardzo ciężko zachorował. Zdaniem lekarzy – nie miał szans na przeżycie. Jego matka obiecała Matce Bożej, że jeśli uratuje chłopca, pójdzie z nim w pielgrzymce do sanktuarium w Torreciudad. Znajdowało się ono w Pirenejach, niedaleko granicy z Francją. Po tym ślubie chłopiec w niewytłumaczalny po ludzku sposób wyzdrowiał. Wiele razy potem słyszał od swojej matki: “Maryja przeznaczyła cię do czegoś wielkiego, bo wtedy bardziej byłeś umarły niż żywy”.
    Dziś w miejscu, gdzie znajdowała się mała kapliczka, do której matka Josemaríi – p. Dolores zabrała chłopca po jego cudownym wyzdrowieniu, stoi olbrzymie sanktuarium wzniesione z inicjatywy Błogosławionego. Ale Założyciel Opus Dei – choć świadom był nadzwyczajnych interwencji Boga w swoim życiu – nie chciał, aby w Torreciudad szukano “cudowności”. Nad rzędem kranów zainstalowanych w sanktuarium dla potrzeb pielgrzymów kazał umieścić napis: “Woda naturalna do picia”.
    Natomiast ks. Escrivá głęboko wierzył w inne cuda i to też znalazło swój wyraz w Torreciudad. W planach budowy sanktuarium architekt zaprojektował 8 konfesjonałów. Ks. Josemaría zarządził inaczej. Ostatecznie powstało ich 60. Jako pierwszy wyspowiadał się w jednym z nich właśnie ks. Josemaría. Było to w maju 1975 r. – na miesiąc przed jego śmiercią. Dziś i 60 konfesjonałów nie zawsze wystarcza. “Nie jesteś pewien, czy potrzebne ci jest nawrócenie? – pytał. – Popatrz: Bóg wymaga od ciebie coraz więcej, a ty dajesz Mu z dnia na dzień coraz mniej!”. Lubił przy tym przypominać, że każda spowiedź jest cudem Jezusa. “Jak wtedy, gdy przynoszą paralityka i kładą go przed Nim. On mówi: Są ci odpuszczone twoje grzechy. A ludzie myślą: Kim jest ten człowiek, który ośmiela się przebaczać grzechy? Tylko Bóg może przebaczać grzechy! Ale Pan czyta w sumieniach i ponieważ czyta także w ich sumieniach, mówi im: Abyście zobaczyli, że mogę przebaczać grzechy. Wstań, weź swoje łoże i idź. I paralityk wstał zdrowy” (por. Łk 5, 20-24).

    Ramię w ramię z młodymi

    Opus Dei powstało 28 października 1928 r. w Madrycie: “Tego dnia Pan założył swoje Dzieło: od tego dnia zacząłem rozmawiać z ludźmi świeckimi. Niektórzy z nich byli studentami, inni – nie, ale wszyscy byli młodzi. (…) Otrzymałem światło i zobaczyłem całe Dzieło – wspominał. – Ukląkłem, byłem wówczas sam w pokoju – to był czas między naukami rekolekcyjnymi – i podziękowałem Bogu”. Tak powstała w Kościele nowa droga, przypominająca chrześcijanom, że każdy ma walczyć o świętość, niezależnie od swojego zawodu, stanu i miejsca, które zajmuje na świecie. Kilka lat później ks. Josemaría narysował wzór pieczęci Opus Dei, która streszczała tę drogę – jest to krzyż wpisany w okrąg świata.
    Ks. Josemaría Escrivá wiedział – podobnie jak dziś Papież – że młodych ludzi można przyciągnąć tylko wymaganiami. Dlatego często zapraszał przychodzących do niego studentów, aby razem z nim szli do madryckich szpitali.

    Świadkowie miłosierdzia

    Bywało, że w tamtych czasach na spotkania z Księdzem przychodziły dwie, trzy osoby. Dziś Opus Dei ma ok. 80 tys. członków z całego świata. Tych, którzy biorą udział w pracach apostolskich i formacyjnych Dzieła, jest po wielekroć więcej. 6 października 2002 r. na Placu św. Piotra spodziewana jest kilkusettysięczna rzesza pielgrzymów. Mają oni wziąć udział w tzw. projekcie Harambee. Słowo to w języku kiswahili oznacza: “wszyscy jak jeden mąż”, a mieszkańcy Afryki używają go jako hasła, gdy trzeba uczynić coś dla dobra wspólnego. “Josemaría Escrivá był świętym bardzo konkretnym, który zawsze zachęcał do podejmowania aktywnego działania na rzecz innych” – mówi Linda Corbi, odpowiedzialna za projekt. W ten sposób mają zostać zebrane fundusze na programy edukacyjne w Afryce. Ofiary te będą zbierane zarówno wśród osób, które przybędą na kanonizację do Rzymu, jak i wśród wszystkich innych chętnych.
    Z Polski wybiera się do Rzymu liczna grupa pielgrzymów. Wyjazdy są organizowane m.in. we Wrocławiu, Poznaniu, Szczecinie, Siedlcach i Warszawie. Wszelkie informacje na temat możliwości wyjazdu znajdują się na stronie internetowej: www.kanonizacja.org.pl

    Modlitwa

    O Boże, który udzieliłeś niezliczonych łask
    błogosławionemu księdzu Josemaríi, obierając go
    za swoje najwierniejsze narzędzie do założenia
    Opus Dei, drogi do świętości przez pracę
    zawodową i wypełnianie codziennych
    obowiązków chrześcijanina, spraw łaskawie,
    abym ja także potrafił każdą chwilę i sytuację
    w moim życiu wykorzystać jako sposobność do
    miłowania Ciebie i służenia Kościołowi, Papieżowi
    i wszystkim duszom z radością i prostotą serca,
    oświetlając drogi ziemskie światłem wiary i miłości.
    Racz doprowadzić do kanonizacji
    błogosławionego Josemaríi i przez jego
    wstawiennictwo udziel mi łaski, o którą Cię
    proszę… (wymień swoją prośbę). Amen
    Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…

     Paweł Zuchniewicz/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Świętogórska
    z Gostynia

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Dorota z Mątowów, wdowa
      •  Błogosławiona Maria Lhuilier, dziewica i męczennica
      •  Święty Wilhelm z Vercelli, opat
    ***
    Najświętsza Maryja Panna Świętogórska z Gostynia

    Cudowny obraz Matki Bożej Świętogórskiej, Róży Duchownej, znajdujący się w sanktuarium w Gostyniu, jest dziełem nieznanego wielkopolskiego artysty. Namalowany został prawdopodobnie na cyprysowej desce (145×107 cm), pochodzi z 1540 r. i posiada dużą wartość artystyczną. Przedstawia Matkę Bożą piastującą Dzieciątko Jezus na lewym ramieniu. W prawej ręce Maryja trzyma kwiat białej róży. Matkę i Dzieciątko artysta umieścił jakby na balkonie, z którego roztacza się widok na dawniejszy kościółek na Świętej Górze i na miasteczko Gostyń z połowy XVI wieku. Suknia Matki Bożej i płaszcz są bogato pofałdowane i obszyte ozdobnymi złocistymi bortami. Około bioder widoczna jest ciemnozielona przepaska z napisem: “Witaj Boża Rodzicielko”. Twarz i szyję Maryi okala delikatna, biała materia, wychylająca się spod fałdy płaszcza. W obrazie zwraca uwagę korona na głowie Madonny i druga, uniesiona przez aniołów. Wyraz twarzy i oczu Maryi jest pełen troski i miłosiernego pytania. Dziecię Jezus, poważne i pełne majestatu, trzyma w lewej ręce księgę – symbol nauczycielskiego posłannictwa, drugą rękę opiera na kuli z krzyżem – symbolu władzy i panowania nad światem.
    Łaskami słynący obraz znajduje się obecnie w pięknej bazylice, zbudowanej według planów włoskiego architekta Baltazara Longhena, twórcy weneckiej świątyni Santa Maria della Salute w XVIII wieku. Duchem i racją bytu tej pięknej świątyni jest kult Najświętszej Maryi Panny, który istniał od niepamiętnych czasów. Prawdopodobnie dawniej była czczona tu gotycka, polichromowana pieta, znajdująca się do dziś w jednym z bocznych ołtarzy.
    W czasie potopu szwedzkiego obraz MB Świętogórskiej wywieziono na Śląsk. W okresie Kulturkampfu w roku 1876, z rozkazu władz pruskich, wypędzono z Gostynia księży filipinów, a kościół zamknięto. Po 12 latach kościół otwarto, zabroniono jednak przybywać pielgrzymkom. Zakaz trwał do odzyskania niepodległości, czyli do 1918 roku. W rok później powrócili filipini, a kult Matki Bożej tak się rozwijał, że 24 czerwca 1928 r. kardynał August Hlond dokonał uroczystej koronacji obrazu Matki Bożej.
    Dzisiaj Święta Góra jest istotnym ośrodkiem życia religijnego Wielkopolski. Odbywają się tu przez cały rok zamknięte rekolekcje stanowe, niedzielne dni skupienia, spotkania różnych grup pracujących aktywnie w Kościele. Święta Góra jest ośrodkiem walki o trzeźwość narodu. Księża filipini z wielką troską i odpowiedzialnością przyjmują też grupy pielgrzymkowe, zarówno wielotysięczne w dniach odpustowych , jak i małe, przybywające przez cały rok.
    Matka Boża, niezależnie od miejsca, w którym gromadzi swoje dzieci, jest zawsze ta sama. Niewątpliwie pragnie przedstawiać swojemu Synowi nasze prośby i dlatego możemy je zanosić w różnych sprawach i potrzebach. Ale nigdy nie wolno zapominać o tym, że jako nasza troskliwa Matka chce nam przede wszystkim wskazywać drogę do Syna. Ona, Stolica Mądrości, Matka Dobrej Rady, zawsze podpowiada nam to, co służy naszemu zbawieniu; mówi przeto ustawicznie: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam (Syn) powie” (J 2, 5). Co więcej, przykładem swego życia uczy nas praktycznie, jak w życiu codziennym mamy pełnić wolę Bożą. W całym swoim życiu występuje w roli pokornej służebnicy Pańskiej: “Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Góra jak dom.

    U Matki Bożej na Świętej Górze koło Gostynia.

    Kiedy mówię, że Matka Świętogórska ma smutne spojrzenie, słyszę: „A może w Jej oczach odbijają się Twoje?”. Następnego dnia widzę, że ma oczy pełne miłości.

    Kard. Wyszyński nazwał Madonnę ze Świętej Góry Matką uważnego spojrzenia.

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Do przeniesionej jakby prosto z Wenecji bazyliki Najświętszej Maryi Panny na Świętej Górze koło Gostynia w czerwcu wiatr przywiewa wonności wielkopolskich pól i sadów. Ale ludzie przyjeżdżają tu, żeby poczuć zapach świętości. Czy pochodzi on z małej, białej róży z kolcem, którą Maryja delikatnie trzyma w dłoni? Matka Świętogórska nosi tytuł „Róży mistycznej, duchownej” i Jej woń musi się roznosić po zakamarkach duszy modlących się tutaj.

    Dziś środa, dzień Maryi; po wejściu do świątyni widzimy całe Jej królestwo – tłum zgromadzonych na nowennie. – Róża trzymana przez Maryję ma odniesienie do Jezusa i jest symbolem miłości – mówi ks. Dariusz Dąbrowski COr, proboszcz parafii NMP Świętogórskiej. Od 21 lat należy do Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri, która od 350 lat sprawuje pieczę nad tutejszym sanktuarium. Zwraca uwagę, że bramę wejściową do kościoła zdobią rzeźby upersonifikowanych cnót: wiary i nadziei. – Miłość każdy musi tu przynieść sam – dopowiada.

    Nikt nie ginie

    – Wszędzie świeci słońce, ale gdzieniegdzie bardziej – jest pewien ks. Dąbrowski. – Miejsca święte to takie, w których świeci ono pod kątem najlepszym dla człowieka.

    Ksiądz często zagląda do „Dziennika duchowego” Alicji Lenczewskiej, która na Świętej Górze po Eucharystii, pewnie w wyjątkowym świetle, miała pierwsze widzenie Pana Jezusa „bardziej realnego, prawdziwszego niż wszystko, co było w kaplicy”.

    Mówimy o świetle, ale schodzimy w ciemności, do podziemi sanktuarium, gdzie stoi w nieładzie ponad 200 trumien. Niezwykły fundament bazyliki stanowią złożone w nich doczesne szczątki fundatorów oraz posługujących tu ojców i braci filipinów. – To jedno z nielicznych miejsc w Polsce, gdzie w podziemiach świątyni jest stale czynny cmentarz – opowiada nasz przewodnik. Przez małe okienka w grubych murach sączą się słabe promyki, ale znienacka mrok przeszywa ostre słoneczne światło, oświetlając jak reflektorem gęste pajęczyny, krzyż na jednej z trumien, lampion z Maryją. Podobno na taki widok ciekawi czekają kilka tygodni, a my dostajemy go zaraz po wejściu. Ksiądz opowiada, że z tego miejsca najlepiej widać hierarchię ich zakonnej kariery. Filipini nie zmieniają miejsca pobytu, tylko przez całe życie mieszkają w jednym klasztorze, wędrując tylko po jego piętrach. Wstępujący do kongregacji dostają mieszkania na poddaszu. Kiedy zostają księżmi, przenoszą się na pierwsze piętro. – Gdy się zestarzejemy, otrzymujemy pokoje na parterze – mówi. – A kiedy skonamy, idziemy do podziemi.

    Wspomina, że jego pierwszym zadaniem w klasztorze było sprzątanie krypt. Oglądając kosteczki zmarłych, nie czuł, że to obcy, ale jego współbracia. – Tutaj „memento mori” słychać ze wszystkich stron – podkreśla. – O czymkolwiek byśmy mówili, to wylądujemy w grobie.

    Archeolodzy potwierdzili, że Święta Góra za czasów pogańskich była miejscem ciałopalnego cmentarzyska, świadczącego o istnieniu przedchrześcijańskiego kultu religijnego. Nieopodal zabudowań klasztornych znajduje się cmentarz walczących tu żołnierzy pruskich i rosyjskich. – Klasztor ma 350 lat i nie ma w nim pomieszczenia, w którym by ktoś nie umarł – zamyśla się ks. Dąbrowski. – Ale nikt nie ginie, tylko jedni przebywają po tej, a drudzy po tamtej stronie lustra, jak w „Alicji w krainie czarów”.

    Po cichu myślę, że jest wyjątek – z tamtej i z tej strony słychać utwory Józefa Zeid- lera, tworzącego tu w latach 1780–1806, niedawno odkrytego genialnego twórcy muzyki kościelnej. Był członkiem klasztornej kapeli, kompozytorem, kopistą, domownikiem i stołownikiem klasztoru. Jego rękopisy latami leżały zapomniane w archiwum, aż po ich odkryciu muzykolodzy obwołali go polskim Mozartem. Płyta z muzyką Zeidlera, wydana w świętogórskiej serii „Musica Sacromontana”, została uhonorowana Fryderykiem, Orfeuszem i Feniksem. Co roku jego utwory są wykonywane podczas ważnego na muzycznej mapie kraju Festiwalu Muzyki Oratoryjnej odbywającego się w świętogórskiej bazylice.

    Większy dom

    W podziemiach pod prezbiterium leżą fundatorzy, a pod bocznymi nawami – zakonnicy. Każdy jest ubrany w ornat, tak jak odprawiał Mszę św. Szczątki wielu zostały naturalnie zmumifikowane, bo panuje tu specyficzny mikroklimat. Większość trumien jest nieoznakowanych, a podczas wojny Niemcy, którzy wypędzili księży z klasztoru, poszukując skarbów, zdewastowali wiele z nich. Całkowicie zachowały się szczątki sługi Bożego ks. Wawrzyńca Kuśniaka, który przez 9 kadencji był przełożonym tutejszego zgromadzenia. – Parę lat po jego śmierci, w roku 1876, nastąpiła kasata zakonu – opowiada ks. Dąbrowski. – Wtedy ludzie modlili się przy okienku do podziemi, gdzie ks. Kuśniak był pochowany. Z lat powojennych przetrwała opowieść o pouczającej rozmowie oficera UB, zajmującego się spisywaniem klasztornego majątku, z ojcem filipinem. – Podszedł do jednej z trumien, która dziś jest przeszklona, i zobaczył szczątki kapłana pochowanego w 1743 r. – opowiada ks. Dąbrowski. – „To tyle zostaje z człowieka?” – zapytał stojącego obok księdza. „Jeśli ktoś nie wierzy, to tyle” – usłyszał mocną odpowiedź. Dzięki temu znaczącemu dialogowi kościół i klasztor zostały pod opieką ojców filipinów, choć w 1954 r. władze komunistyczne zamieniły go w miejsce internowania sióstr elżbietanek z Dolnego Śląska.

    W krypcie pod ołtarzem spoczywa magnat Adam Florian Konarzewski, główny fundator sanktuarium. Miało ono być wotum wdzięczności Matce Bożej za jego wymodlone przyjście na świat i uzdrowienie z ciężkiej choroby, którą przeszedł jako trzylatek. Potem miał dylemat, czy zostać księdzem, ale postanowił założyć rodzinę, bo był ostatnim z rodu Konarzewskich. Budowę rozpoczął w 1675, ale rok później uległ wypadkowi i zmarł, mając 36 lat. Na czołowym miejscu leży trumna jego wnuczki Weroniki Mycielskiej, z której funduszy w 1756 r. pokryto kopułę miedzianą blachą. – Ja jednak jestem fanem Zosi – Zofii z Opalińskich Konarzewskiej, żony głównego fundatora, która postanowiła wybudować „większy dla Maryi dom” – przyznaje ksiądz. – Po śmierci męża została z rozgrzebaną budową, małym dzieckiem i miała powody, żeby się na Boga obrazić. Ale pojechała na pielgrzymkę do Rzymu, a po drodze w Wenecji, gdzie zobaczyła urzekającą barokową świątynię Santa Maria della Salute, powiedziała coś, na co tylko fantazja kobieca pozwala: „Taki kościół stanie u nas”. W 1677 r., według nowego projektu opracowanego przez włoskiego architekta Baltazara Longhenę, zaczęła realizować postanowienie.

    Przywracanie piękna

    – Od wejścia do bazyliki każdy krok zbliża nas do odkrycia prawdy – mówi ks. Dąbrowski. – Z każdym metrem odsłaniają się nowe przestrzenie: kolejne kaplice, z których można przechodzić od jednej do drugiej.

    Z pierwszego świętogórskiego kościoła pw. Nawiedzenia NMP i św. Franciszka z Asyżu oprócz cudownego obrazu Matki Bożej przetrwały XVI-wieczna Pieta i Chrystus na krzyżu. Kiedy na te ziemie przyszli protestanci, którzy dokonali kasaty zakonu, niszczyli wszystkie ślady po filipinach. Przetrwały opowieści, jak przygotowali stos do spalenia Piety, ale nie poddała się płomieniom. Potem chcieli ją porąbać, ale też im się to nie udało. W końcu na kilka lat zakopali figurę w studni. Kiedy ją wydobyto, okazało się, że nie uległa zniszczeniu. To przed nią wymodliła uzdrowienie syna matka Edmunda Bojanowskiego, założyciela zgromadzenia sióstr służebniczek NMP. Przyszły błogosławiony często przychodził przed oblicze Pani Świętogórskiej, prosząc o natchnienia do pracy. Kiedy protestanci chcieli wyrwać ze ściany krzyż z Jezusem, tylko wygiął się w łuk, a potem wrócił do pierwotnego kształtu. Po lewej stronie głównego ołtarza zwraca uwagę rzeźba św. Filipa Neri trzymającego serce w dłoni dla podkreślenia, że jest stygmatykiem Ducha Świętego. To przypomnienie momentu, kiedy w 1544 r., w przeddzień Zesłania Ducha Świętego, modląc się w rzymskich katakumbach św. Sebastiana, wpadł w ekstazę na widok ognistej kuli wnikającej do jego serca. Na filarach po obu stronach ołtarza, podobnie jak w katakumbach, znajdują się urny z prochami męczenników.

    Z czasów zaboru pruskiego na ścianach świątyni przetrwała „edukacyjna” seria fresków przedstawiających polskich świętych, które namalował tutejszy ksiądz Bernard Preibisz. Każdy szczegół świątyni przyciąga uwagę, ale najważniejszy jest wizerunek Matki Bożej ubranej w błękitną sukienkę, trzymającej Dziecko i różę. Stoi na balkonie, a w tle z jednej strony widać panoramę Gostynia z zabudowaniami, a nawet pijaczkiem idącym do karczmy. Z drugiej – Świętą Górę z pierwszym kościółkiem. Obraz został namalowany temperą na czterech deskach lipowych.

    Kardynał Wyszyński nazwał Panią tego miejsca Madonną z uważnym spojrzeniem. O tym, jak jest ono istotne, świadczy wydany w 1726 r. w Poznaniu wykaz cudów dokonanych za Jej sprawą, noszący wymowną nazwę: „Prospekt Miłosiernych Oczu, Przenajświętszej Maryi, na smutne ludzkiej doli przypadki…”. Autor obrazu, posługujący się tajemniczymi inicjałami „SB”, zapisał na nim datę wykonania – 1540 rok. Z jednej strony umieścił fragment z Pieśni nad Pieśniami: „Kim jest ta, która wyłania się z pustyni?”, a z drugiej: „Witaj, Rodzicielko białego jak śnieg kwiatu”. – Kto odda się w opiekę Maryi, tego życie staje się piękne jak ten kwiat – mówi ks. Dąbrowski, który napisał poemat „Golgota Świętogórska”. „Matko białego jak śnieg Kwiatu./ Teraz On czerwony od krwi” – czytamy w nim. Superior zgromadzenia, ks. Marek Dudek COr, zwraca uwagę, że do uzyskania piękna każdemu jest niezbędne uklęknięcie przy konfesjonale: – W bazylice jest 15 konfesjonałów. Podczas każdej Mszy św. siedzi w nich 10 księży. Jeden ma dyżur całodzienny. To miejsce przywracania duchowego piękna. Przecież każdy chce bez wyrzutów spojrzeć sobie w twarz w lustrze, a to jest możliwe wyłącznie po spowiedzi.

    Pół miliona pszczół

    – Sanktuarium to sanatorium duchowe, w którym szybciej wraca się do zdrowia – uważa ks. Dąbrowski. Pierwszym potwierdzonym w tym miejscu cudem jest uzdrowienie pana Krzyżanowskiego, którego wotum z 1495 r. – kula inwalidzka, wisi na filarze. Sparaliżowany, podpierając się nią, przeszedł kilometr aż przed oblicze Maryi. W kronice zapisano: „Ofiarowawszy siebie Maryi Gostyńskiej natychmiast zdrów powstał”. W 1512 r. komisja opisała 64 zdarzenia niezwykłe, w tym wskrzeszenie dziewczynki. Połowa tych wydarzeń dotyczyła dzieci.

    Księża są świadkami, że cuda dzieją się tu nadal. Ksiądz Dąbrowski kilka lat temu poznał 21-letnią kobietę cierpiącą na ziarnicę trzeciego stopnia, po sześciu chemiach, mamę 3-letniego synka. Po modlitwie tutaj rozpoczęła odmawianie Nowenny Pompejańskiej. Dzięki inspiracji księdza towarzyszyło jej w tym 40 osób, nawet nieznających jej. – Wyzdrowiała, a kilka miesięcy potem zaszła w ciążę – opowiada. – „Chcę spłacić dług – życie za życie” – wyjaśniła.

    Inna kobieta, która niedawno tu przyszła z 50 ogniskami nowotworowymi, zaczęła modlitwę do Maryi i św. Szarbela. Dotąd żyła z partnerem, ale od pielgrzymki do sanktuarium postanowiła trwać w czystości. Dziś cieszy się dobrym zdrowiem. Ksiądz Dudek opowiada, jak przed 15 laty na podstawie powiększonych węzłów chłonnych zdiagnozowano u niego nowotwór. – Myślałem: „Czyżbym miał umrzeć?”. A zaraz potem: „A może to mój najlepszy moment w życiu?” – dodaje. Zawierzył się wtedy Matce Boskiej. Jest przekonany, że kiedy wyrażamy zgodę na to, co nas spotyka, otrzymujemy spokój. – Dodawałem otuchy innym, którzy mówili: „Taki młody ksiądz, a nie buntuje się” – opowiada. Po kilku miesiącach lekarze stwierdzili, że jest całkowicie zdrowy. Od tamtego czasu ma pewność, że każda minuta to cudowny dar.

    Co środę podczas nowenny księża odczytują kilkaset próśb zanoszonych do Maryi. Kiedyś równolegle jakaś dziewczyna prosiła o katolickiego męża, a chłopak o wierzącą żonę. – Zamiast karteczek z prośbami wrzućcie te z adresami – zażartował podczas czytania intencji ks. Dąbrowski. Przyznaje, że nieustannie doświadcza cudu więzi z ludźmi związanymi z tym miejscem: – Żyjemy tu jak w domu rodzinnym – mówi. Po wojnie komuniści skasowali zapisane im przez fundatorów pola i sady, ale teraz na ich odzyskanej części prowadzą spore gospodarstwo. Muszą z niego wyżywić także gości przyjeżdżających do ich domu rekolekcyjnego ze 120 miejscami. Minister w zakonie – ks. dr Henryk Brzozowski – nadzoruje hodowlę 15 dojnych krów, 11 cielaków, kilkudziesięciu świń. Obok klasztoru jest też pasieka złożona z 8 uli. W każdym z nich mieszka po około 70 tys. pszczół. Ktoś z ojców obliczył, że na Świętej Górze musi latać pół miliona pszczół. Brat Franciszek Kiklica zajmuje się produkcją artykułów na bazie miodu, które cieszą się dużym powodzeniem. Ale i tak każdy wie, że w tym miejscu najsłodsze jest spojrzenie Maryi.

    Barbara Gruszka-Zych/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 czerwca

    Święty Jan Chrzciciel

    Święty Jan Chrzciciel

    Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36).
    Św. Łukasz przekazuje nam w Ewangelii następującą informację: “Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1, 80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumran swoją wspólnotę. Kiedy miał już lat 30, wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Podjął to dzieło nad Jordanem, nad brodem w pobliżu Jerycha. Czasem przenosił się do innych miejsc, np. Betanii (J 1, 28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (J 3, 23). Swoje nauczenie rozpoczął w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3, 1), czyli w 30 r. naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.

    Święty Jan Chrzciciel

    Jako herold Mesjasza Jan podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy przynależność do potomstwa Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał chrztu pokuty (Łk 3, 7-14; Mt 3, 7-10; Mk 1, 8). Garnęła się do niego “Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3, 5; Mk 1, 5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że “Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów” (Mt 3, 11). Na prośbę Chrystusa, który przybył nad Jordan, Jan udzielił Mu chrztu. Potem niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: “Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29. 36). Na skutek tego wyznania, przy Chrystusie Panu zjawili się dwaj pierwsi uczniowie – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1, 37-40).
    Na działalność Jana szybko zwrócili uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1, 19; Mt 3, 7). Osobą Jana zainteresował się także władca Galilei, Herod II Antypas (+ 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Można się domyślać, że Herod wezwał Jana do swojego zamku, Macherontu. Gorzko jednak pożałował swojej ciekawości. Jan bowiem skorzystał z tej okazji, aby rzucić mu prosto w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6, 18). Rozgniewany król, z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał Jana aresztować. W dniu swoich urodzin wydał ucztę, w czasie której, pijany, pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, czegokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14, 1-12). Jan miał wtedy trzydzieści kilka lat.

    Święty Jan Chrzciciel

    Jezus wystawił Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: “Coście wyszli oglądać na pustyni? (…) Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 7-11; Łk 7, 24-27).Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia.
    W Janie Chrzcicielu uderza jego świętość, życie pełne ascezy i pokuty, siła charakteru, bezkompromisowość. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele. Jemu dedykowana jest bazylika rzymska św. Jana na Lateranie, będąca katedrą papieża. Jan Chrzciciel jest patronem Austrii, Francji, Holandii, Malty, Niemiec, Prowansji, Węgier; Akwitanii, Aragonii; archidiecezji warszawskiej i wrocławskiej; Amiens, Awinionu, Bonn, Florencji, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Lipska, Lyonu, Neapolu, Norymbergi, Nysy, Wiednia, Wrocławia; jest patronem wielu zakonów, m. in. joannitów (Kawalerów Maltańskich), mnichów, dziewic, pasterzy i stad, kowali, krawców, kuśnierzy, rymarzy; abstynentów, niezamężnych matek, skazanych na śmierć. Jest orędownikiem podczas gradobicia i w epilepsji.

    Święty Jan Chrzciciel

    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako dziecko, młodzieniec lub mąż ascetyczny, ubrany w skórę zwierzęcą albo płaszcz z sierści wielbłąda. Jego atrybutami są: Baranek Boży, baranek na ramieniu, na księdze lub u stóp, baranek z kielichem, chłopiec bawiący się z barankiem, głowa na misie, krzyż. W tradycji wschodniej, zwłaszcza w ikonach, ukazywany jest jako zwiastun ze skrzydłami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 czerwca

    Święty Józef Cafasso, prezbiter

    Święty Józef Cafasso
    Józef Cafasso urodził się w Castelnuovo d’Asti w Piemoncie 15 stycznia 1811 r. Wychowany w duchu żywej wiary, po ukończeniu szkoły średniej w Chieri udał się do miejscowego niższego seminarium, a potem na studia teologiczne do Turynu. 22 września 1833 r. został wyświęcony na kapłana, mając wówczas zaledwie 22 lata. Nie piastował żadnych urzędów, był zawsze kapłanem cichym, a jednak miał wpływ na cały kler piemoncki. Zdrowie miał wątłe (cierpiał na chorobę kręgosłupa), ale w jego czarnych oczach bił żar apostolski.
    Józef wstąpił po święceniach do Instytutu Teologii Moralnej, niedawno powstałego w Turynie. Młodzi kapłani prowadzili w nim wspólne życie razem z profesorami. Równocześnie założyciel Instytutu, ks. Alojzy Guala, zaprawiał młodych kapłanów do działalności duszpasterskiej. Uczyli oni opuszczoną młodzież prawd wiary, chodzili do więzień dla nieletnich i dla dorosłych, nawiedzali szpitale, a także towarzyszyli skazanym na śmierć w ostatnich chwilach ich życia. Po śmierci założyciela Instytutu, Józef objął stanowisko rektora. W swojej pracy spotkał ludzi, w przyszłości wyniesionych na ołtarze. Był przewodnikiem duchowym św. ks. Jana Bosko i wspierał w powołaniu swojego siostrzeńca, bł. Józefa Allamano, założyciela Misjonarzy Consolata. W gorących czasach (rewolucja Garibaldiego, koronacja Wiktora Emanuela) Józef Cafasso nie dał się ponieść wirowi politycznemu. Zachęcał kapłanów, aby pilnowali swojego posłannictwa, a nie angażowali się w ruch rewolucyjny.
    Z własnej woli nawiedzał więzienia, które w tamtych czasach były miejscami strasznymi. Opowiadał więźniom o Bożej miłości i miłosierdziu. Przez ponad 20 lat towarzyszył skazańcom w drodze na szafot (egzekucje wykonywano publicznie), nazywając ich czule “szubienicznymi świętymi”, ponieważ byli wieszani bezpośrednio po spowiedzi. Mieszkańcy Turynu nadali mu przydomek kapelana szafotu.
    Po krótkiej chorobie Józef pożegnał ziemię 23 czerwca 1860 r. w wieku zaledwie 49 lat. Najlepiej scharakteryzował go Jan Bosko w jednym z przemówień po jego śmierci: “Był modelem życia kapłańskiego, nauczycielem kapłanów, ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiącym, pociechą konającym, dźwignią dla więźniów, zbawieniem dla skazanych, przyjacielem wszystkich, wielkim dobroczyńcą ludzkości”. Pius XI z okazji beatyfikacji w 1925 r. nazwał Józefa Cafasso “perłą kleru Italii”. Pius XII dokonał jego uroczystej kanonizacji w 1947 roku. W roku 1948 tenże papież ogłosił św. Józefa Cafasso patronem więzień i więźniów oraz współpatronem Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Bolesnej Pocieszenia (Consolata).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 czerwca

    Święci męczennicy
    Jan Fisher, biskup, i Tomasz More

    Zobacz także:
      •  Święty Paulin z Noli, biskup
      •  Błogosławiony Innocenty V, papież
    ***
    Święci Jan Fisher i Tomasz More

    Tomasz More (Morus) urodził się w Londynie 7 lutego 1478 r. jako syn poważanego mieszczanina. Kiedy miał lat 12, umieszczono go na dworze kardynała Mortona, który sprawował równocześnie urząd królewskiego kanclerza. Później zapisał się na studia na uniwersytecie w Oksfordzie. Jednak ojciec wolał mieć syna prawnika. To bowiem otwierało przed nim drogę do kariery urzędniczej. Dlatego szesnastoletni Tomasz został umieszczony w Inns of Law w Londynie. Kiedy w 1499 roku Erazm z Rotterdamu nawiedził po raz pierwszy Anglię, zaprzyjaźnił się serdecznie z młodszym od siebie o 11 lat Tomaszem. Po ukończeniu studiów Tomasz został biegłym i wziętym adwokatem.
    Wkrótce wybrano go posłem do parlamentu. Tutaj zaraz na początku naraził się królowi Henrykowi VIII tym, że przeforsował w parlamencie sprzeciw wobec wniosku króla postulującego nałożenie osobnego podatku na poddanych. Dla poznania świata wyjechał do Francji, gdzie zwiedził uniwersytety: w Paryżu i w Lowanium. Kiedy powrócił do Anglii, zrzekł się wszelkich stanowisk i wstąpił do kartuzów. Po czterech latach pobytu w klasztorze przekonał się, że to jednak nie jest jego droga. Ożenił się z siedemnastoletnią Jane Colt i zamieszkał z nią w wiejskim domku w Bucklersbury pod Londynem. Były to najszczęśliwsze lata w jego życiu. Sielanka trwała krótko. Ukochana żona zmarła niebawem, zostawiając Tomaszowi czworo drobnych dzieci. Był zmuszony ożenić się po raz drugi. Alicja Middleton była od niego o siedem lat starsza. Nie miał z nią potomstwa, ale wspólnie wychowywali dzieci Tomasza z pierwszego związku.
    W 1510 roku Tomasz objął urząd sędziego do spraw cywilnych. Jako specjalista został wysłany do Flandrii dla zawarcia traktatu pokojowego. W 1521 roku pełen sławy ze swojej pracy i dzieł został przez króla podniesiony do godności szlacheckiej. Król upodobał sobie w zręcznym urzędniku. W 1521 roku nobilitował Tomasza (nadal mu tytuł szlachecki), a także pasował go na rycerza. Następnie mianował go przewodniczącym sądu oraz tajnym radcą. Szybko zaczęły sypać się na Tomasza kolejne wyróżnienia i godności: zarządcy uniwersytetu oksfordzkiego i łowczego królewskiego, wreszcie godność najwyższa w Anglii (po królu) – kanclerza państwa (1529-1532).

    Święty Tomasz More

    Tomasz stanowić może doskonały wzór do naśladowania dla świata urzędniczego. Był w pracy swojej zdecydowanie sumienny. Powiedziano o nim, że gdyby pewnego dnia stawił się przed nim własny ojciec i diabeł, przyznałby rację szatanowi, jeśliby na nią zasługiwał. Kiedy otrzymał nominację na sędziego, zastał całe sterty zakurzonych teczek z aktami, które od lat czekały na rozpatrzenie. Rychło je załatwił, aby sprawy szły odtąd na bieżąco. Wszystkich traktował życzliwie. Przekupstwo czy kumoterstwo nie miały do niego przystępu. Nosił włosiennicę. Na modlitwę poświęcał dziennie po kilka godzin. Przy stole czytał Pismo święte i książki ascetyczne. Unikał pokut dawnych ascetów, wiedząc, że siły są mu potrzebne do wykonywania codziennych obowiązków. Rekompensował to cierpliwym znoszeniem kłopotów, rzetelnym wypełnianiem swoich zadań, zachowaniem przykazań Bożych i kościelnych. Nawet jako kanclerz państwa chętnie usługiwał do Mszy świętej i śpiewał w chórze kościelnym.
    Kiedy Henryk VIII w roku 1531 ogłosił się najwyższym zwierzchnikiem Kościoła katolickiego w Anglii, Tomasz na znak protestu zrzekł się urzędu kanclerza. Pomimo nalegań, nie wziął udziału ani w ślubie, ani też w koronacji kochanki króla, Anny Boleyn. Wreszcie nie podpisał aktu supremacji, ani też nie złożył królowi przysięgi jako głowie Kościoła w Anglii. Uznano to za zdradę stanu. 1 lipca 1535 roku nad aresztowanym odbył się sąd. Kiedy sędziowie zapytali Tomasza, czy ma jeszcze coś do powiedzenia, ten odparł żartobliwie: “Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy”. Tego dnia sąd najwyższy skazał Tomasza na śmierć. Egzekucję wykonano publicznie na jednym z pagórków, otaczających Londyn. Zanim Tomasz położył głowę pod topór kata, powiedział do otaczającego go w milczeniu tłumu: “Módlcie się, abym umarł wierny wierze katolickiej. Aby także król wierny tej wierze umarł”. Kiedy zaś kat zawiązywał mu oczy, prosił go, by swój obowiązek odważnie wypełnił.
    Egzekucja odbyła się 6 lipca 1535 roku. Podobnie jak św. Jana Fishera, tak i głowę św. Tomasza More’a wystawiono na widok publiczny, wbitą na pal na moście Tamizy. Sterczała tam miesiąc, aż ją potem wrzucono do morza. Jednak jego córka, Małgorzata, wydobyła ją i pochowała w krypcie kościoła św. Dunstana w Canterbury. Ciało zaginęło – straż więzienna zakopała je w nieznanym miejscu. Wieść o ohydnym mordzie, dokonanym na Tomaszu, obiegła lotem błyskawicy cały cywilizowany świat, wywołując powszechne oburzenie. Aby jednak nie drażnić Kościoła anglikańskiego, proces kanoniczny św. Tomasza odbył się późno. Do chwały błogosławionych wyniósł go bowiem dopiero papież Leon XIII w roku 1886. Uroczystej kanonizacji dokonał papież Pius XI w 1935 roku. 31 października 2000 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił św. Tomasza Morusa patronem mężów stanu i polityków.
    Tomasz pozostawił po sobie szereg pism. Wśród nich największą sławę zdobyła mu Utopia, w której usiłował nakreślić projekt idealnego państwa i systemu społecznego. Cenny jest jego Dialog o pociesze w ciężkiej próbie. Zostawił także poematy łacińskie i piękne listy, pozwalające wejść w głąb jego duszy i rzucające też światło na wypadki publiczne. Jest patronem prawników. O historii konfliktu z królem opowiada znany film “Oto jest głowa zdrajcy”, a także telewizyjny serial “Dynastia Tudorów”.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju lorda. Jego atrybuty to czaszka,krzyż, łańcuch.

    Święty Jan Fisher

    Jan Fisher urodził się w 1469 r. w Beverley, w hrabstwie York. Po ukończeniu studiów teologiczno-filozoficznych w Cambridge przyjął święcenia kapłańskie. W Oksfordzie skończył studia prawnicze; tu poznał Małgorzatę Beaufort, matkę króla Henryka VII, i został jej spowiednikiem i kierownikiem duchowym. W 1503 r. objął ufundowaną przez nią katedrę teologii na uniwersytecie Cambridge i od 1504 r. do końca życia był kanclerzem tej uczelni.
    Jako biskup Rochester odznaczał się duchem pokuty oraz gorliwością w obronie wiary katolickiej. Prowadził życie w ubóstwie. Był uczniem Erazma z Rotterdamu. Napisał dzieła przeciwko ówczesnym błędom teologicznym, rozpowszechnianym przez Lutra i jego zwolenników. Stosunki Jana Fishera z królem Henrykiem VIII były początkowo dobre. Ich gwałtowne pogorszenie nastąpiło w 1529 r., kiedy biskup wystąpił w obronie ważności małżeństwa króla z Katarzyną Aragońską.
    Został uwięziony przez króla w 1534 r., gdy odmówił uznania zwierzchnictwa Henryka VIII nad Kościołem w Anglii. Aktywnie przeciwstawiał się małżeństwu króla z Anną Boleyn. Nie złożył wymaganej przez króla przysięgi wierności. W więzieniu został mianowany kardynałem przez papieża Pawła III. Ścięty został z rozkazu królewskiego i w obecności samego króla w dniu 22 czerwca 1535 r. Beatyfikował go w 1886 r. Leon XIII, a kanonizował Pius XI w 1935 r., w 400 lat po jego męczeńskiej śmierci. Jest patronem prawników.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Opolska

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna z Góry Iglicznej, Przyczyna naszej radości
      •  Święty Rajmund z Barbastro, biskup
    ***
    Wizerunek Matki Bożej Opolskiej
    Cudowny wizerunek Matki Bożej Opolskiej znajduje się w ołtarzu katedry pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Opolu. Namalowany został na desce lipowej (129×92 cm) przez nieznanego artystę z kręgu czeskich warsztatów malarskich. Badania historyczne pozwalają określić czas powstania obrazu na koniec wieku XV. Wizerunek przedstawia Madonnę ujętą w półpostaci, z Jezusem na lewym ramieniu. W prawej dłoni Matka Boża trzyma jabłko. Głowę ma lekko schyloną w stronę Syna, który twarzyczką zwraca się ku Matce, a prawą rączkę unosi w geście błogosławieństwa, w lewej zaś ręce trzyma księgę Pisma świętego. Tło obrazu stanowi amarantowe sukno. W XVIII-wiecznej kronice ojców jezuitów, dawnych stróżów sanktuarium, czytamy o obrazie, że “zda się, jakoby ta Matka przedziwna oczyma swymi na każdego patrzy, a choćby i tysiące było przytomnych, każdy z nich sądzi, że Matka Jezusa na niego samego swym macierzyńskim okiem spogląda”.
    Historia opolskiego wizerunku Matki Bożej jest niezwykle bogata. Obraz pochodzi z Piekar, gdzie już w średniowieczu słynął łaskami. W okresie reformacji kościół przeszedł w ręce protestantów i dopiero w 1659 roku został zwrócony katolikom. Ówczesny proboszcz (ks. Jakub Roczkowski) przeniósł obraz do głównego ołtarza. Od tego czasu wzrasta kult tego obrazu. Stąd, gdy w roku 1680 szalała w Pradze zaraza dziesiątkująca ludność, cesarz Leopold I postarał się o sprowadzenie do tego miasta obrazu Matki Bożej Piekarskiej. Obnoszono go w uroczystej procesji po ulicach. Po dwóch tygodniach zaraza zaczęła wygasać, a obraz obdarowany licznymi wotami wrócił triumfalnie do Piekar.
    W roku 1683 ojcowie jezuici przewieźli cudowny obraz do Opola, ponieważ obawiali się zbliżającej się nawały tureckiej. W Piekarach pozostała kopia obrazu, przed którą modlił się Jan III Sobieski, śpiesząc pod Wiedeń z odsieczą. Gdy minęło wspomniane niebezpieczeństwo, obraz wrócił na krótko do Piekar. Już bowiem w 1702 roku przewieziono go ponownie do Opola, obawiając się tym razem Karola XII, króla Szwecji (potop szwedzki). Tym razem pozostał tutaj już na stałe. W Piekarach zaś zaczęła słynąć łaskami umieszczona tam wcześniej kopia obrazu.
    Kult Matki Bożej Opolskiej rozwijał się coraz bardziej, ściągając licznych pielgrzymów nie tylko ze Śląska, lecz również z Czech oraz później zza kordonów polskich zaborów. W 1813 roku przeniesiono obraz z kościoła jezuitów do katedry. Po II wojnie światowej nastąpiło nowe ożywienie kultu. Przed wizerunkiem Maryi Opolskiej kończono wszystkie ważniejsze uroczystości odprawiane w katedrze – m.in. ingresy kolejnych biskupów, obchody narodowe i ogólnokościelne. O kulcie świadczą liczne wota, m.in. srebrna sukienka ofiarowana przez Jana III Sobieskiego, złoty medal – dar papieża Jana XXIII i kielich mszalny – dar Pawła VI.
    21 czerwca 1983 roku, w 500-lecie istnienia wizerunku, w obecności 700 tysięcy pielgrzymów, św. Jan Paweł II dokonał uroczystej koronacji obrazu. Po homilii wygłoszonej na Górze św. Anny, gdzie miała miejsce koronacja, papież powiedział:
    Trzeba sięgnąć do początku owego sześćsetlecia, które w roku ubiegłym i bieżącym gromadzi nas wokół Jasnej Góry. Początek ten zaś znajduje się właśnie tutaj: na Piastowskim Śląsku. Z Wrocławia przybywam na Opolszczyznę, ażeby zatrzymać się na ziemi tego Piasta, z którego imieniem jest związana fundacja Jasnej Góry i darowizna jasnogórskiego obrazu. Jest to Władysław II, książę opolski, zwany powszechnie Opolczykiem. Dokonał swego życia w Opolu, tutaj też spoczywa w podziemiach kościoła franciszkańskiego. W ten sposób dzisiejsza stacja na ziemi opolskiej wpisuje się w papieską pielgrzymkę jasnogórskiego jubileuszu. Stacja ta ma miejsce na Górze Świętej Anny. Na pamiątkę mej obecności na tej ziemi pragnę także dokonać koronacji czcigodnego obrazu Matki Bożej z katedry opolskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    21 czerwca

    Święty Alojzy Gonzaga, zakonnik

    Święty Alojzy Gonzaga

    Alojzy urodził się 9 marca 1568 r. koło Mantui jako najstarszy z ośmiu synów margrabiego Ferdynanda di Castiglione. Ojciec pokładał w nim duże nadzieje. Chłopiec urodził się jednak bardzo wątły, a matce groziła przy porodzie śmierć. Rodzice uczynili więc ślub odbycia pielgrzymki do Loreto, jeśli matka i syn wyzdrowieją. Tak się też stało. Ojciec marzył o ostrogach rycerskich dla syna. W tym właśnie czasie flota chrześcijańska odniosła świetne zwycięstwo nad Turkami pod Lepanto (1571). Ojciec Alojzego brał udział w wyprawie. Dumny ze zwycięstwa ubrał swojego trzyletniego syna w strój rycerza i paradował z nim w fortecy nad rzeką Padem ku radości żołnierzy. Kiedy ojciec podążył na wyprawę wojenną do Tunisu (1573), pięcioletni Alojzy wrócił pod opiekę matki.
    Kiedy Alojzy miał 7 lat, przeżył swoje “nawrócenie”, jak sam twierdził. Poczuł nicość ponęt tego świata i wielką tęsknotę za Panem Bogiem. Odtąd duch modlitwy, otrzymany od matki, wzrósł w nim jeszcze silniej. Codziennie z budującą pobożnością odmawiał na klęczkach oprócz normalnych pacierzy rannych i wieczornych siedem psalmów pokutnych i oficjum do Matki Bożej. Ojciec był z tego niezadowolony. Po swoim powrocie z wyprawy wziął syna do Florencji na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by tam nabrał manier dworskich. Alojzy jednak najlepiej czuł się w słynnym sanktuarium, obsługiwanym we Florencji przez serwitów, w kościele Annuntiata. Tu też przed ołtarzem Bożej Matki złożył ślub dozgonnej czystości. Jak głoszą jego żywoty, w nagrodę miał otrzymać przywilej, że nie odczuwał pokus przeciw anielskiej cnocie czystości.
    W 1579 r. ojciec Alojzego został mianowany gubernatorem Monferrato w Piemoncie. Przenosząc się na tamtejszy zamek, zabrał ze sobą Alojzego. W następnym roku, z polecenia papieża Grzegorza XIII, wizytację kanoniczną diecezji Brescia odbywał św. Karol Boromeusz. Z tej okazji udzielił Alojzemu pierwszej Komunii świętej. Jesienią tegoż roku (Alojzy miał wówczas 12 lat) rodzice chłopca przenieśli się do Madrytu, gdzie na dworze królewskim spędzili wraz z Alojzym dwa lata. Alojzy nadal pogłębiał życie wewnętrzne przez odpowiednią lekturę. Rozczytywał się w dziełach św. Piotra Kanizego i w Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego z Loyoli. Modlitwę swoją przedłużał do pięciu godzin dziennie. Równocześnie kontynuował studia.

    Święty Alojzy Gonzaga

    Wreszcie zdecydował się na wstąpienie do zakonu jezuitów. Kiedy wyjawił swoje postanowienie ojcu, ten wpadł w gniew, ale stanowczy Alojzy nie ustąpił. Na korzyść swego brata, Rudolfa, zrzekł się prawa do dziedzictwa i udał się do Rzymu. W drodze zatrzymał się kilka dni w Loreto. 25 listopada 1585 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Jak sam wyznał, praktyki pokutne, które zastał w zakonie, były znacznie lżejsze od tych, jakie sam sobie nakładał. Cieszył się jednak bardzo, że miał okazję do ćwiczenia się w wielu innych cnotach, do jakich zakon dawał mu okazję.
    Jesienią 1585 r. Alojzy uczestniczył w publicznej dyspucie filozoficznej w słynnym Kolegium Rzymskim, gdzie olśnił wszystkich subtelnością i siłą argumentacji. Zaraz potem otrzymał święcenia niższe i został skierowany przez przełożonych na studia teologiczne. Był na trzecim roku studiów, kiedy we wrześniu 1589 roku przybył do Kolegium Rzymskiego św. Robert Bellarmin; wezwał on Alojzego, by powrócił do Castiglione i pojednał swojego brata Rudolfa z ojcem, który chciał wydziedziczyć syna tylko za to, że ten odważył się wejść w związek małżeński z osobą niższego stanu. Po załagodzeniu sporu Alojzy wrócił do Rzymu na czwarty rok studiów teologicznych, który miał zakończyć święceniami kapłańskimi (1590).
    Wyroki Boże były jednak inne. W latach 1590-1591 Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by zezwolili mu posługiwać zarażonym. Wraz z innymi klerykami udał się na ochotnika do szpitala św. Sykstusa oraz do szpitala Matki Bożej Pocieszenia. Wyczerpany studiami i umartwieniami organizm kleryka uległ zarazie. Alojzy zmarł jako kleryk, bez święceń kapłańskich, 21 czerwca 1591 r. w wieku zaledwie 23 lat.
    Sława świętego Alojzego była tak wielka, że już w roku 1605 papież Paweł V ogłosił go błogosławionym. Kanonizacja odbyła się jednak dopiero w roku 1726. Dokonał jej papież Benedykt XIII jednocześnie z kanonizacją św. Stanisława Kostki. Ten sam papież ogłosił w 1729 św. Alojzego patronem młodzieży, szczególnie młodzieży studiującej. W 1926 roku papież Pius XI ogłosił św. Alojzego patronem młodzieży katolickiej. Jego relikwie spoczywają w kościele św. Ignacego w Rzymie.
    Szczególnym nabożeństwem do świętych Stanisława Kostki i Alojzego Gonzagi wyróżniał się św. Robert Bellarmin. Miał on ich wizerunki w swoim pokoju. Niemniej serdecznym nabożeństwem do św. Alojzego wyróżniał się św. Jan Bosko. Ku jego czci obchodził nabożeństwo 6 niedziel, przygotowujących do dnia św. Alojzego, który obchodził bardzo uroczyście. Swoje drugie z kolei oratorium, w Turynie, nazwał właśnie jego imieniem.
    W ikonografii św. Alojzy przedstawiany jest w sutannie jezuickiej, w białej komży z szerokimi rękawami. Jego atrybutami są: czaszka, Dziecię Jezus w ramionach, mitra książęca u stóp, krzyż, lilia, czaszka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 czerwca

    Święta Wincenta Geroza, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Benigna, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Jan Gavan, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Wincenta Geroza
    Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się w Lovere (diecezja Brescia we Włoszech) 29 października 1784 roku. Była najstarszą spośród 3 sióstr i 3 braci. Jej rodzicami byli Jan Antoni Gerosa i Jakubowa Macario. Zajmowali się oni garbowaniem i sprzedażą skór, co było wówczas zajęciem większości tamtejszych mieszkańców. Rodzina cieszyła się powszechnym szacunkiem z racji swojej uczciwości, pobożności i miłosierdzia dla ubogich.
    Katarzyna jako najstarsza w rodzeństwie zajmowała się gospodarką domową. Kiedy zachorował jej ojciec, oddała się z całym poświęceniem posłudze względem niego. Na jej rękach ojciec pożegnał świat, niebawem zmarła także matka. Katarzyna miała wówczas 30 lat. Cały ciężar utrzymania domu i rodzeństwa spadł więc na jej barki (1814).
    W tym samym roku do Lombardii weszły wojska austriackie, grabiąc i pustosząc wszystko. Po ich odejściu nastała nędza, głód i epidemie. Tłumy nędzarzy nawiedzały również Lovere, błagając o kawałek chleba. Katarzyna chętnie dzieliła się z potrzebującymi czym tylko mogła. Umiała również zdobyć się na słowa ufności i nadziei w Bogu.
    Prawdziwą ręką Opatrzności Bożej dla potrzebujących był także w owym czasie miejscowy proboszcz, Rustycjan Barboglio. Wystawił on szpital dla chorych i opuszczonych. Do jego obsługi wybrał pobożne dziewczęta swojej parafii, z których utworzył nową rodzinę zakonną sióstr miłosierdzia z Lovere. Do współpracy zaprosił również Katarzynę. Oddała ona ojcowiznę rodzeństwu, a sama wstąpiła do zgromadzenia i tu złożyła śluby, przyjmując imię Wincenta ku czci św. Wincentego a Paulo. Przełożoną dzieła od kilku lat była św. Bartłomieja Capitanio. Oprócz szpitala siostry prowadziły także “oratorium” dla ubogich dziewcząt, wkrótce powstała także szkoła. Wincenta z całym zapałem pomagała współzałożycielce w tej pięknej pracy.
    26 lipca 1833 roku Bartłomieja zmarła w wieku zaledwie 26 lat. Wincenta miała wówczas 49 lat. Została wybrana przełożoną młodej rodziny zakonnej. Najpierw postarała się o ułożenie reguł i regulaminów (1835). Następnie musiała zatroszczyć się o zatwierdzenie tych reguł. Otrzymała je w stosunkowo krótkim czasie w Rzymie (1839) i w Wiedniu (1841), ponieważ Lombardia należała wówczas do Austrii. Za rządów Wincenty młode zgromadzenie otworzyło 23 nowe placówki, w tym 12 szpitali, dwa sierocińce i jeden ośrodek dla nawróconych ze złej drogi dziewcząt. Przyjęła do zgromadzenia 243 siostry.
    Kiedy w maju 1847 roku dotknęła ją ciężka choroba, była pewna, że zbliża się jej ostatni dzień. Z całą przytomnością umysłu wydała ostatnie rozporządzenia, mające na celu zapewnienie dziełu stabilizację i rozwój. Do ostatniej chwili dawała siostrom rady i życzliwe napomnienia. Zmarła 20 czerwca 1847 roku w wieku 63 lat. Jej beatyfikacji dokonał papież Pius XI w roku świętym 1933, a kanonizował ją wraz ze św. Bartłomieją Capitanio również w roku świętym 1950 papież Pius XII. Ciała obu Świętych spoczywają w kościele sióstr miłosierdzia w Lovero tuż przed prezbiterium, w kryształowych trumnach. Leżą zwrócone do siebie głowami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 czerwca

    Święty Romuald z Camaldoli, opat

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Gerwazy i Protazy
      •  Błogosławiony Tomasz Woodhouse, męczennik
      •  Święta Juliana Falconieri, dziewica
    ***
    Święty Romuald z Camaldoli
    Romuald pochodził z Rawenny z możnej rodziny diuków Onesti. Urodził się ok. 951 r. Dla zadośćuczynienia za grzech ojca, który w pojedynku zabił swojego krewnego, miał według podania wstąpić do benedyktynów, którzy mieli swoje opactwo przy kościele św. Apolinarego. Jednak życie wspólne mu nie odpowiadało. Tęsknił za życiem samotnym. Dlatego po trzech latach opuścił ów klasztor. Spragniony doskonalszego skupienia, podjął życie pustelnicze. Wraz ze swym przyjacielem, Marynem, udał się na pogranicze Francji i Hiszpanii i wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Cuxa. Do nich przyłączyli się wkrótce patrycjusze weneccy: Jan Gradenigo i Jan Morosini. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły św. Benedykta, zakonnicy ci żyli w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się tylko na wspólny posiłek i pacierze. Po śmierci św. Piotra Orseolo (988) Romuald wraz z towarzyszami, Gradenigo i Marynem, opuścili gościnne opactwo w Cuxa i udali się na Monte Cassino. Stąd rozeszły się ich drogi: Maryno udał się do Apulii, gdzie wkrótce poniósł śmierć męczeńską z rąk Saracenów; Gradenigo założył własny klasztor w pobliżu Monte Cassino; Romuald natomiast wrócił do Rawenny, gdzie w pobliżu opactwa benedyktyńskiego założył sobie pustelnię.
    Wkrótce zaczął zakładać podobne pustelnie w całej Italii. Takich eremów-pustelni Romuald miał założyć kilkanaście. Uczniów i naśladowców nie brakowało. Zgłaszało się ich coraz więcej. Do największej sławy doszły opactwa w Pereum koło Rawenny oraz w Camaldoli (Campo di Maldoli) w Toskanii, od którego zakon otrzymał swoją popularną nazwę “kamedułów”. Godłem zakonu zostały dwa gołąbki, pijące z jednego kielicha – jako symbol połączenia życia wspólnotowego z pustelniczym, ducha anachoreckiego z monastycznym. Do najgłośniejszych uczniów św. Romualda należeli: św. Bruno z Kwerfurtu (Bonifacy), kapelan cesarza Ottona III, św. Benedykt z Benewentu i św. Jan z Wenecji, których św. Bruno zabrał ze sobą do Polski, gdzie też obaj ponieśli śmierć męczeńską (+ 1003), oraz św. Piotr Damiani (+ 1072).
    Romuald zmarł w klasztorze Val di Castro, niedaleko Ankony, 19 czerwca 1027 r., mając 75 lat. Jego relikwie były do roku 1480 własnością tegoż opactwa. Obecnie znajdują się w Fabriano w kościele św. Błażeja, który dotąd jest pod zarządem kamedułów. Eremy kamedulskie składają się z szeregu domków-cel, w których pojedynczo mieszkają mnisi, zbierając się tylko razem na wspólną modlitwę, a kilka razy w roku, w największe święta, na wspólny posiłek i rekreację. Kameduli zachowują prawie stałe milczenie i nie wolno im przyjmować potraw mięsnych. Święty Romuald jest patronem kamedułów.
    W ikonografii św. Romuald przedstawiany jest jako stary człowiek w białym, długim habicie kamedulskim, czasami w stroju opata. Często pokazuje się go, jak we śnie widzi tajemniczą drabinę, sięgającą nieba, po której białe postacie jego duchowych synów opuszczają ziemię. Jego atrybutami są: czaszka, otwarta księga, kij podróżny, laska. Wizerunek św. Romualda widnieje w herbie Suwałk (obok św. Rocha).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Klasztor kamedułów na Bielanach/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny 

    ***

    Św. Romuald z Camaldoli,

    założyciel zakonu kamedułów

    Tęsknił za życiem samotnika, ale pragnął realizować je we wspólnocie. Za jego przykładem poszło tysiące mężczyzn.

    Na co patrzą? Na chłopaków kopiących piłkę? Na „chopów” pchających po ulicach Rudy Śląskiej wózki ze złomem? Na rozklekotany tramwaj? Oparte o miękkie poduszki, wkomponowane w jaskrawoczerwone okiennice, starsze kobiety w oknach. Zastygłe w bezruchu, godzinami patrzące w dal. Charakterystyczny obrazek Górnego Śląska.

    Dzwonimy na furtę. Zza masywnych drzwi wychyla się brodata twarz. Brat zakonny wpuszcza nas do środka. Dla nas to połowa dnia, ale mnisi wstali o 3.30, a dźwięk dzwonu zgromadził ich w ciemnym, zimnym kościele. Odmawiali liturgię godzin niespiesznie, monotonnie sącząc słowa psalmów. Kobiety nie mają tu wstępu. Na Bielany mogą wejść jedynie w ciągu dwunastu dni w roku. Zatrzaskują się drzwi. Za nami świat laptopów, komórek i alarmów samochodowych. Na drzewie skacze wesoło wiewiórka. Cisza dzwoni w uszach. Na Srebrnej Górze przykucnął biały klasztor. Dziś widoczny jest z odległości wielu kilometrów i dla sunącego autostradą sznura samochodów jest jasnym (dosłownie!) punktem odniesienia. W ufundowanym przez Mikołaja Wolskiego, marszałka nadwornego koronnego, w 1604 roku eremie z kościołem pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP żyją kameduli – mnisi o najsurowszej regule w Polsce. Bielany są jednym z dziewięciu takich klasztorów na świecie. Nie, wbrew powszechnej opinii nie pozdrawiają się zawołaniem „Memento mori” i nie śpią w trumnach. Co więcej, nie spoczywają w nich nawet po śmierci, bo zgodnie z tradycją ich ciała odziane w biały habit wkłada się na desce do katakumb i zamurowuje. Żyją i modlą się razem… ale osobno. Na tak rewolucyjną formułę wpadł Romuald, który tęsknił za życiem samotnika, ale pragnął realizować je we wspólnocie. Choć do historii przeszedł jako Romualdo di Camaldoli, nie pochodził ze wschodniej Toskanii, ale z tętniącego życiem miasta zapierających dech w piersiach wielobarwnych mozaik – Rawenny. Urodził się około 952 roku w arystokratycznej rodzinie. Jako młodzieniec doświadczył traumy, która okazała się punktem zwrotnym jego życia. Gdy Sergiusz, ojciec wiodącego życie hulaki Romualda, zabił w czasie sprzeczki jednego z krewnych, syn tak mocno przeżył to wydarzenie, że w ramach zadośćuczynienia za ten grzech zamknął się w benedyktyńskim klasztorze świętego Apolinarego. Odtąd szukał ciszy. W 978 roku, wraz z dożą weneckim Piotrem Orseolo i przyjacielem, bratem Marynem, wyruszył w niedostępne postrzępione Pireneje, by nieopodal opactwa w Cuxa założyć wspólnotę eremicką. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły świętego Benedykta, zakonnicy zamieszkali w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się jedynie na modlitwy i wspólne posiłki. Po dwudziestu latach Romuald z towarzyszami powrócił do Italii. W Camaldoli powstał pierwszy dom zakonny z dwudziestoma oddzielnie zbudowanymi celami. Podobno święty miał sen, w którym ujrzał, jak jego odziani w białe habity uczniowie wdrapywali się po szczeblach drabiny Jakubowej. Od nazwy miejscowości zakonników zaczęto nazywać kamedułami. Na terenach dzisiejszych Włoch Romuald założył kilkanaście podobnych eremów. W 1027 roku przeniósł się do Val di Castro niedaleko Ankony, gdzie zmarł 19 czerwca. Już pięć lat później ogłoszono go świętym.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 czerwca

    Święta Elżbieta z Schönau, dziewica, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Hosanna z Mantui, dziewica
    ***
    Święta Elżbieta z Schönau
    Elżbieta urodziła się około 1129 r. zapewne w niemieckim Bonn. Pochodziła ze znakomitej rodziny. Była jeszcze dzieckiem, kiedy pobożni rodzice ówczesnym zwyczajem oddali ją na naukę i wychowanie do klasztoru benedyktynek w Schönau nad Renem (Hesja w Niemczech). Tu pozostała na zawsze. W roku 1147 jako 18-letnie dziewczę przywdziała welon zakonny, by niedługo potem złożyć śluby. Po 10 latach została wybrana na mistrzynię nowicjatu, a potem na przełożoną.
    W pięć lat po wstąpieniu do klasztoru Elżbieta zapadła na ciężką chorobę, którą znosiła przez 12 lat z heroiczną cierpliwością. Kiedy cierpienia się wzmagały i nie mogła chodzić o własnych siłach, wykorzystywała cenny czas na słodką modlitwę z Bogiem. Obdarzona darem kontemplacji, doznawała objawień Pana Jezusa, Matki Bożej i świętych Pańskich. Obdarzył ją Pan Bóg także darem proroctwa. Jej wizje miały wpływ na mariologię i religijność średniowiecza. Korespondowała ze znaną mistyczką, św. Hildegardą z Bingen, doktorem Kościoła.
    Kiedy Elżbieta umierała 18 czerwca 1164 r., miała 35 lat. Została pochowana w opactwie św. Floryna w Schönau. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał ją w 1584 r. papież Grzegorz XIII. W roku 1632 relikwie Elżbiety zostały w czasie wojny trzydziestoletniej sprofanowane i zniszczone przez protestanckich Szwedów. Zachowała się jedynie szczęśliwie relikwia głowy św. Elżbiety.
    Święta zostawiła po sobie bogatą korespondencję. Naglona nadprzyrodzonymi wizjami, pisała do biskupów w sprawie reformy Kościoła. Jej listy zebrał starannie i opublikował jej brat, Ekbert, który był opatem klasztoru. Jest patronką osób cierpiących na depresję, wzywana w obronie przed pokusami.
    W ikonografii przedstawiana jest w habicie benedyktyńskim jako zakonnica doświadczająca wizji. Jej atrybutem jest: księga, pastorał, krzyż.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 czerwca

    Święty Brat Albert Chmielowski, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święta Alina z Forest, męczennica
      •  Święty Grzegorz Barbarigo, biskup
    ***
    Święty Albert Chmielowski

    Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomii pod Krakowem. Sześć dni później na chrzcie św. z wody dano mu imiona Adam Bernard. W czasie uroczystego chrztu św. 17 czerwca 1847 roku w warszawskim kościele Matki Bożej na Nowym Mieście dodano jeszcze imię Hilary. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jako sześcioletni chłopiec został przez matkę poświęcony Bogu w czasie pielgrzymki do Mogiły. Kiedy miał 8 lat, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.
    Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a w latach 1861-1863 studiował w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy 18 lat.
    Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię w Gandawie, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał, wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie. Po ogłoszeniu amnestii w 1874 r. powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, czego wyrazem stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych.

    Obraz Ecce Homo autorstwa św. Brata Alberta Chmielowskiego

    Jeden z jego najlepszych obrazów Ecce Homo jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka (obraz ten znajduje się obecnie w ołtarzu sanktuarium Brata Alberta w Krakowie przy ulicy Woronicza 10). Religijne obrazy Adama Chmielowskiego przyniosły mu miano “polskiego Fra Angelico”. Bez wątpienia duże znaczenie w życiu duchowym Adama Chmielowskiego miały rekolekcje, które odbył u jezuitów w Tarnopolu.
    W 1880 r. nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie i mając 35 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych w Kulparkowie koło Lwowa. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej. Zafascynowała go duchowość św. Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą III zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola.
    W 1884 r. przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych. Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tzw. ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza. Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy nie tylko materialnej, ale i moralnej.
    25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce kard. Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie “albertynami”. Przejęło ono od zarządu miasta opiekę nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem “albertynek”.
    Formacja dla kandydatów i kandydatek do obu zgromadzeń organizowana była w domach pustelniczych; najbardziej znanym stała się tzw. samotnia na Kalatówkach pod Zakopanem. Nowicjat był surowy, aby zawczasu z życia w tych zgromadzeniach mogły wycofać się osoby słabsze. Do trudnej pracy potrzeba bowiem było ludzi wyjątkowo zahartowanych zarówno fizycznie, jak i moralnie. Przytuliska znajdujące się pod opieką albertynów i albertynek były otwarte dla wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość czy wyznanie, zapewniano pomoc materialną i moralną, stwarzano chętnym możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania.
    Albert był człowiekiem rozmodlonym, pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tzw. kuchnie ludowe. Za jego życia powstało 21 takich domów, gdzie potrzebujący otaczani byli opieką 40 braci i 120 sióstr. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być “dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem.
    Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim 28 grudnia 1916 roku stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Św. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 r. na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 r. w Watykanie. Jest patronem zakonów albertynek i albertynów, a w Polsce także artystów plastyków.
    Postacią brata Alberta, artysty, który porzucił sztukę dla służby Bogu, był zafascynowany Karol Wojtyła już w latach swojej młodości. Tej postaci poświęcił dramat “Brat naszego Boga”, napisany w latach 1944-1950. Sztukę zaczęto wystawiać w polskich teatrach zaraz po wyborze kard. Wojtyły na papieża. W 1997 r. na jej podstawie powstał film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego pod tym samym tytułem.
    W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w szarobrązowym płaszczu zakonnym. Ramieniem otacza ubogiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 czerwca

    Błogosławiona Florida Cevoli, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Benon, biskup
      •  Święta Lutgarda, dziewica
      •  Święty Jan Franciszek Régis, prezbiter
    ***
    Błogosławiona Florida Cevoli
    Lukrecja Helena Cevoli urodziła się 11 listopada 1685 r. w Pizie (Włochy) w rodzinie hrabiowskiej. Naukę podjęła w szkole w rodzinnym mieście. W wieku 18 lat wstąpiła w Citta di Castello do klarysek-kapucynek. Otrzymała wówczas imię Floryda. Jej mistrzynią w czasie nowicjatu była św. Weronika Giuliani (+ 1727).
    W zakonie Floryda doświadczyła wyjątkowych przeżyć mistycznych. Pracowała w kuchni i infirmerii, pełniąc proste obowiązki. Z czasem została asystentką św. Weroniki, a po jej śmierci w 1727 r. wybrano ją ksienią. Urząd ten pełniła do śmierci. Pozostawiła też liczne poruszające pisma, w których przekazała opis swoich przeżyć duchowych. W klasztorze i poza nim była poszukiwaną doradczynią i przewodniczką w sprawach duchowych. Gdy w 1758 r. w mieście wybuchły zamieszki po śmierci papieża Benedykta XIV, poproszono ją o interwencję.
    Zmarła 12 czerwca 1767 r. w Citta di Castello i została pochowana w kościele klasztornym. Po dziś dzień istnieje tam jej bardzo silny kult. 16 maja 1993 r. została ogłoszona błogosławioną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 czerwca

    Święty Bernard z Menthon, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Jolenta, księżna, zakonnica
      •  Święty Wit, męczennik
      •  Święta Maria Michalina od Najświętszego Sakramentu, dziewica
    ***
    Święty Bernard z Menthon
    Bernard (nazywany Bernardem z Menthon, z Aosty lub z Mont-Joux) urodził się około roku 996 w Menthon w Sabaudii (południowo-wschodnia Francja), w rodzinie szlacheckiej. Był krewnym burgundzkiej królowej Ermengardy. Po studiach w Paryżu, gdzie zgłębiał filozofię i prawo, przybył do doliny Aosty w diecezji Novara (Piemont w północno-zachodnich Włoszech). Był archidiakonem. Podejmował działalność charytatywną wśród górali oraz pielgrzymów. W Alpach założył dwa schroniska na przełęczach, zwane od jego imienia Wielkim i Małym Bernardem (około roku 1050). Schroniska w tych niebezpiecznych miejscach służyły przedostającym się przez Alpy w pobliżu Mont Joux podróżnym, wśród których było wielu pielgrzymów. Zakonnicy otoczyli wędrowców opieką. Pomagały im specjalnie szkolone psy, nazwane od opiekunów bernardynami.
    Wiosną 1081 r. Bernard udał się do Pawii, by podjąć się mediacji między cesarzem Henrykiem IV a papieżem Grzegorzem VII. W drodze powrotnej zmarł w Novara 15 czerwca 1081 r. Jego relikwie spoczywają w katedrze w Novara. Jest patronem alpinistów i górali alpejskich, turystów, narciarzy i ratowników górskich.
    Czczony był w Piemoncie już w XII w. Został ogłoszony świętym w 1123 r. przez biskupa Ryszarda z Novary. Oficjalnie do martyrologium rzymskiego wpisał go papież Innocenty XI w 1681 r. Pius XI w roku 1923 wydał list apostolski o kulcie św. Bernarda.
    W ikonografii przedstawia się św. Bernarda w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutami są: krzyż w kształcie laski, laska alpejska, pies bernardyński, narty, toporek, szatan w łańcuchach lub o czterech głowach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Bernard z Aosty

    Do niedawna nazywano go najczęściej Bernardem z Menthon. Tak uczynił również Pius XI, gdy w r. 1923 ogłaszał go patronem górali alpejskich i alpinistów. Ale ten wielki papież, który przed swym pontyfikatem był nie tylko doskonałym alpinistą, ale także wnikliwym badaczem i historykiem, wyposażonym w subtelny zmysł krytyczny, zaznaczył od razu, iż w dziejach naszego Bernarda jest jeszcze wiele rzeczy niedostatecznie wyjaśnionych. Niektóre są już dziś oczywistsze. W ślad za sabaudzką tradycją rękopiśmienną utrzymywano, że Bernard pochodził z sabaudzkiego Menthon-Saint-Bernard, nad jeziorem Annecy. Tymczasem starsze przekazy hagiograficzne, reprezentujące tradycję włoską, pozwoliły ustalić, iż w rzeczywistości pochodził z okręgu Aosty (płn. Włochy). Tam też był potem archidiakonem i rozwijał działalność charytatywną. Zwłaszcza koncentrował się na trosce około zaniedbanych górali oraz pielgrzymów i podróżnych, których wówczas często napadali madziarscy lub saraceńscy rozbójnicy. To właśnie Bernardowi zawdzięcza swe powstanie hospicjum na Montjoux (Mons Jovis), zwane dziś Wielkim Świętym Bernardem, a może także hospicjum na Colonne-Joux (Columna Iovis, dziś Mały Święty Bernard); powstanie tego ostatniego nie jest jeszcze dostatecznie wyjaśnione. Jedno i drugie obsługiwane jest przez kanoników reguły św. Augustyna (Congregatio ss. Nicolai et Bernardi Montis Iovis). Było to zapewne zrazu na wpół świeckie bractwo, które z czasem przyjęło statuty kanonickie, w wieku XVII zaś dołączyło do kanoników lateraneńskich. Po dziś dzień stanowi z nimi jedną federację zakonną. Bernard zmarł w r. 1081. Relikwie spoczywają w Novarze (płn.-wsch. Piemont, Włochy). Pamiątkę obchodziło się w różnych dniach (16 maja, 1 listopada), obecnie jednak w dniu 15 czerwca, który ma za sobą najlepsze świadectwa.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 czerwca

    Błogosławiony Michał Kozal, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Metody Wyznawca, patriarcha
      •  Błogosławiony Gerard z Clairvaux, mnich
      •  Elizeusz, prorok
    ***
    Błogosławiony Michał Kozal

    Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Był synem Jana, oficjalisty dworskiego, i Marianny z Płaczków. Po ukończeniu szkoły podstawowej, a później gimnazjum w Krotoszynie, wstąpił w 1914 roku do seminarium duchownego w Poznaniu, gdzie ukończył tzw. kurs teoretyczny. Ostatni rok studiów, zwany praktycznym, ukończył w Gnieźnie. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 23 lutego 1918 roku. Planował, że podejmie studia specjalistyczne, ale po nagłej śmierci ojca musiał zapewnić utrzymanie matce i siostrze. Był wikariuszem w różnych parafiach. Odznaczał się gorliwością w prowadzeniu katechizacji, wiele godzin spędzał w konfesjonale, z radością głosił Słowo Boże, dużo się modlił. Był wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych.
    W uznaniu dla jego gorliwej posługi kapłańskiej i wiedzy zdobytej dzięki samokształceniu, kardynał August Hlond mianował go w 1927 ojcem duchownym seminarium w Gnieźnie. Okazał się doskonałym przewodnikiem sumień przyszłych kapłanów. Alumni powszechnie uważali go za świętego męża. Dwa lata później został powołany na stanowisko rektora seminarium. Obowiązki pełnił do roku 1939, kiedy Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej i biskupem tytularnym Lappy (na Krecie). Konsekrację biskupią otrzymał 13 sierpnia 1939 roku z rąk księdza biskupa Karola Radońskiego w katedrze włocławskiej.
    We wrześniu 1939 roku nie opuścił swojej diecezji, którą zarządzał po wyjeździe z kraju biskupa diecezjalnego. Jego nieustraszona, pełna poświęcenia postawa stała się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Niemcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Najpierw wraz z alumnami seminarium i kapłanami został osadzony w więzieniu we Włocławku. Od stycznia 1940 r. do 3 kwietnia 1941 r. internowano go w klasztorze księży salezjanów w Lądzie nad Wartą. Po wywiezieniu z Lądu, więziony był w obozach w Inowrocławiu, Poznaniu, Berlinie, Halle, Weimarze i Norymberdze. Wszędzie ze względu na swoją niezłomną postawę, rozmodlenie i gorliwość kapłańską doznawał szczególnych upokorzeń i prześladowań.
    Od lipca 1941 roku był więźniem obozu w Dachau, gdzie tak jak inni kapłani pracował ponad siły. Doświadczał tu wyrafinowanych szykan, ciesząc się w duchu, że “stał się godnym cierpieć zelżywości dla imienia Jezusowego”. Chociaż sam był głodny i nieraz opuszczały go siły, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi od siebie, potrafił oddać ostatni kęs chleba klerykom. Odważnie niósł posługę duchową chorym i umierającym, a zwłaszcza kapłanom. W styczniu 1943 roku ciężko zachorował na tyfus; gdy był już zupełnie wycieńczony, przeniesiono go na osobny “rewir”.
    26 stycznia 1943 roku został uśmiercony zastrzykiem z fenolu. Umarł w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym. Mimo prób ocalenia jego ciała przez więźniów, zostało ono spalone w krematorium. Po bohaterskiej śmierci sława świętości biskupa Kozala utrwaliła się wśród duchowieństwa i wiernych, którzy prosili Boga o łaski za jego wstawiennictwem. Zaraz po wojnie zaczęto zabiegać o beatyfikację. Św. Jan Paweł II podczas uroczystej Mszy świętej 14 czerwca 1987 roku w Warszawie przed Pałacem Kultury i Nauki – zamykającej II Krajowy Kongres Eucharystyczny – dokonał beatyfikacji biskupa Michała Kozala. Papież powiedział w homilii: “Tę miłość, którą Chrystus mu objawił, biskup Kozal przyjął w całej pełni jej wymagań. Nie cofnął się nawet przed tym najtrudniejszym: «Miłujcie waszych nieprzyjaciół» (Mt 5, 44). Niech będzie jednym jeszcze patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który «do końca umiłował»”.
    W ikonografii bł. Michał przedstawiany jest w stroju biskupim lub w pasiaku więziennym. Jego atrybutami są: mitra, fioletowy trójkąt i numer obozowy 24544.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________________

    Biskup zamęczony w Dachau – bł. Michał Kozal

    Biskup zamęczony w Dachau - bł. Michał Kozal

     Bł. Michał Kozal, biskup/www.gimnazjumbialoslwie.pl.

    ***

    “Niech będzie on jeszcze jednym patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który do końca umiłował” – mówił Ojciec Święty Jan Paweł II ogłaszając w roku 1987 biskupa Michała Kozala błogosławionym.

    Jeden z tysięcy

    Zwyczajna wierność w sytuacji ekstremalnej staje się czymś nadzwyczajnym.

    W mojej pamięci pozostało na zawsze spotkanie z bp. Kozalem. Wyróżniał się zrównoważeniem, pogodą ducha. Jego świadectwo wiary jeszcze bardziej podnosiło na duchu takiego młodego kapłana jak ja i utwierdzało w trwaniu na tej drodze męczeństwa – wspominał bp Ignacy Jeż, który cudem przeżył obóz w Dachau.

    Przez ten centralny niemiecki ośrodek niszczenia duchownych przewinęło się 2791 księży 21 narodowości, w tym 1640 Polaków. „Obok strasznych przeżyć były też wspaniałe bohaterskie przeżycia wielu polskich kapłanów. Człowiek, patrząc na te świadectwa, budował się wewnętrznie” – pisał bp Jeż… Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Skończył Seminarium Duchowne w Poznaniu, święcenia kapłańskie przyjął w Gnieźnie w 1918 roku. Pracował jako wikary i katecheta, ojciec duchowny seminarium w Gnieźnie, później jego rektor. Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej. Konsekracja odbyła się 13 sierpnia 1939 roku.

    Siedemnaście dni później wybuchła wojna. Ordynariusz Włocławka bp Karol Radoński opuścił miasto, bp Michał pozostał ze swoimi. Hitlerowcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Więziono go w różnych miejscach, aż w lipcu 1941 roku trafił do Dachau jako numer 24544. Tam zachorował na tyfus i 26 stycznia 1943 roku został dobity zastrzykiem z trucizną. Ciało zostało spalone w krematorium.

    Jan Paweł II ogłosił bp. Kozala błogosławionym 14 czerwca 1987 roku w Warszawie. W homilii papież powiedział o nim: „Jeden z tysięcy!”. W domyśle jeden z tysięcy zamordowanych z nienawiści do wiary. Jeden z tych, w których objawiła się „władza miłości – przeciw obłędowi przemocy, zniszczenia, pogardy i nienawiści”. W 1999 roku Jan Paweł II beatyfikował kolejnych. Tym razem już 108 męczenników II wojny (wśród nich jest proboszcz mojej rodzinnej parafii w Katowicach, ks. Emil Szramek).

    Niedawno w Tarnowie sporządzono Księgę Pamięci z nazwiskami duchownych zabitych przez hitlerowców, komunistów i na misjach – 2947 osób. W życiorysie bp. Kozala, a pewnie i innych ofiar, nie ma niczego nadzwyczajnego. Jest TYLKO solidna wierność powołaniu. Na co dzień. Także w sytuacji ekstremalnej, w piekle na ziemi. Wtedy ta zwyczajna wierność staje się czymś nadzwyczajnym. Wtedy inaczej patrzymy na owo „tylko”.

    autor tekstu “Jeden z tysięcy” – ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 czerwca

    Święty Antoni z Padwy,
    prezbiter i doktor Kościoła




    Ferdynand Bulonne urodził się w Lizbonie w 1195 r. Pomiędzy 15. a 20. rokiem życia wstąpił do Kanoników Regularnych św. Augustyna, którzy mieli swój klasztor na przedmieściu Lizbony. Spędził tam dwa lata, po czym przeniósł się do klasztoru w Coimbrze, które to miasto, obok Lizbony, było drugim, najważniejszym ośrodkiem życia religijnego i kulturalnego kraju. Tam zdobył gruntowne wykształcenie teologiczne i w roku 1219 otrzymał święcenia kapłańskie.
    W rok potem Ferdynand był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Przy tej okazji po raz pierwszy usłyszał o duchowych synach św. Franciszka z Asyżu i natychmiast wstąpił do nich w Olivanez, gdzie osiedlili się przy kościółku św. Antoniego Pustelnika. Z tej okazji Ferdynand zmienił swoje imię na Antoni. Zapalony duchem męczeńskiej ofiary, postanowił udać się do Afryki, by tam oddać swoje życie dla Chrystusa. Jednak plany Boże były inne. Antoni zachorował śmiertelnie i musiał wracać do ojczyzny. Jednakże na Morzu Śródziemnym zastała go burza i zapędziła jego statek na Sycylię. W roku 1221 odbywała się w Asyżu kapituła generalna nowego zakonu. Antoni udał się tam i spotkał się ze św. Franciszkiem (+ 1226). Po skończonej kapitule oddał się pod władzę brata Gracjana, prowincjała Emilii i Romanii, który mu wyznaczył erem w Montepaolo w pobliżu Forli. Czas tam spędzony Antoni wykorzystał na pogłębienie życia wewnętrznego i dla swoich studiów. Ze szczególnym zamiłowaniem zagłębiał się w Pismo święte. Równocześnie udzielał pomocy duszpasterskiej i kaznodziejskiej. Sława jego kazań dotarła niebawem do brata Eliasza, następcy św. Franciszka. Ten ustanowił go generalnym kaznodzieją zakonu.
    Odtąd Antoni przemierzał miasta i wioski, nawołując do poprawy życia i pokuty. Dar wymowy, jego niezwykle obrazowy i plastyczny język, ascetyczna postawa, żar i towarzyszące mu cuda gromadziły przy nim tak wielkie tłumy, że musiał głosić kazania na placach, gdyż żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. W latach 1225-1227 udał się z kazaniami do południowej Francji, gdzie z całą mocą zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Kiedy powrócił do Italii, na kapitule generalnej został wybrany ministrem (prowincjałem) Emilii i Mediolanu. W tym czasie napisał Kazania niedzielne. W roku 1228 udał się do Rzymu, by załatwić pilne sprawy swojej prowincji. Z tej okazji papież Grzegorz IX zaprosił go z okolicznościowym kazaniem. Wywarło ono na papieżu tak silne wrażenie, że nazwał Antoniego “Arką Testamentu”. Papież polecił mu wówczas, by wygłaszał kazania do tłumów pielgrzymów, którzy przybywali do Rzymu. Na prośbę kardynała Ostii Antoni napisał Kazania na święta. Wygłosił tam także kazania wielkopostne.
    Po powrocie do swojej prowincji udał się do Werony, gdzie władcą był znany z okrucieństw i tyranii książę Ezelin III. Był on zwolennikiem cesarza i w sposób szczególnie okrutny mścił się na zwolennikach papieża. Do niego wtedy należała także Padwa. Antoni wiedział, że naraża własne życie, miał jednak odwagę powiedzieć władcy prawdę. Ku zdumieniu wszystkich tyran nie śmiał go tknąć i wypuścił cało.

    Święty Antoni z Padwy

    Antoni obdarzony był wieloma charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa. Wykładał filozofię na uniwersytecie w Bolonii. W roku 1230 na kapitule generalnej zrzekł się urzędu prowincjała (ministra) i udał się do Padwy. Był zupełnie wycieńczony, zachorował na wodną puchlinę. Opadając z sił, zatrzymał się w klasztorku w Arcella, gdzie przy śpiewie O gloriosa Virginum wieczorem w piątek, 13 czerwca 1231 roku, oddał Bogu ducha mając zaledwie 36 lat.
    Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Pochowano go w Padwie w kościółku Matki Bożej. W niecały rok później, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych. O tak rychłej kanonizacji zadecydowały rozliczne cuda i łaski, jakich wierni doznawali na grobie św. Antoniego. Komisja papieska stwierdziła w tak krótkim czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy, uzdrowienie 2 epileptyków i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła.
    Św. Antoni Padewski jest patronem zakonów: franciszkanów, antoninek oraz wielu bractw; Padwy, Lizbony, Padeborn, Splitu; dzieci, górników, małżeństw, narzeczonych, położnic, ubogich, podróżnych, ludzi i rzeczy zaginionych. Na miejscu grobu św. Antoniego – Il Santo – wznosi się potężna bazylika, jedno z najbardziej popularnych sanktuariów w Europie. Przeprowadzone w 1981 r. badania szczątków Świętego ustaliły, że miał 190 cm wzrostu, pociągłą twarz i ciemnobrązowe włosy. Na kolanach wykryto cienkie pęknięcia, spowodowane zapewne długim klęczeniem.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest w habicie franciszkańskim; nieraz głosi kazanie, czasami trzyma Dziecię Jezus, które mu się według legendy ukazało (podobnie jedynie legendą jest jego kazanie do ryb czy zniewolenie muła, żeby oddał cześć Najświętszemu Sakramentowi, by w ten sposób zawstydzić heretyka). Jego atrybutami są: księga, lilia, serce, ogień – symbol gorliwości, bochen chleba, osioł, ryba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Antoni z Padwy

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 10.02.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać św. Franciszka z Asyżu. Dziś chciałbym omówić postać innego świętego, który należy do pierwszego pokolenia braci mniejszych: Antoniego z Padwy lub — jak również jest nazywany — z Lizbony, bo w tym mieście się urodził. Jest to jeden z najbardziej popularnych świętych w całym Kościele katolickim, czczony nie tylko w Padwie, gdzie została wzniesiona wspaniała bazylika, w której są przechowywane jego śmiertelne szczątki, ale w całym świecie. Wierni otaczają miłością obrazy i figury przedstawiające go z lilią, symbolem czystości, albo z Dzieciątkiem Jezus na ręku — na pamiątkę cudownego objawienia, o którym mówią pewne źródła pisane.

    Antoni przyczynił się znacznie do rozwoju duchowości franciszkańskiej dzięki swojej wyjątkowej inteligencji, równowadze, gorliwości apostolskiej, a głównie mistycznej żarliwości.

    Urodził się w Lizbonie w rodzinie szlacheckiej ok. 1195 r. Na chrzcie otrzymał imię Fernando. Wstąpił do zakonu kanoników żyjących według reguły monastycznej św. Augustyna, przebywał najpierw w klasztorze św. Wincentego w Lizbonie, a następnie Świętego Krzyża w Coimbrze, słynnym portugalskim ośrodku kulturalnym. Z zainteresowaniem i zaangażowaniem oddawał się studiowaniu Biblii oraz ojców Kościoła, zdobywając wiedzę teologiczną, którą wykorzystał w nauczaniu i przepowiadaniu Słowa. W Coimbrze miało miejsce wydarzenie, które wywarło decydujący wpływ na jego życie: w 1220 r. wystawiono tam relikwie pierwszych pięciu misjonarzy franciszkańskich, którzy udali się do Maroka i ponieśli śmierć męczeńską. Na młodym Fernandzie fakt ten wywarł tak silne wrażenie, że zapragnął pójść w ich ślady na drodze doskonałości chrześcijańskiej. Poprosił wówczas o pozwolenie na opuszczenie kanoników augustiańskich, by wstąpić do braci mniejszych. Jego prośba została spełniona, przyjął imię Antoni i wyruszył w podróż do Maroka, ale Opatrzność Boża rozporządziła inaczej. Zachorował i musiał wrócić do Włoch. W 1221 r. uczestniczył w wielkiej «kapitule namiotów» w Asyżu, gdzie spotkał się także ze św. Franciszkiem. Następnie przez pewien czas przebywał w całkowitym ukryciu w klasztorze w pobliżu Forlě w północnych Włoszech, gdzie Pan powołał go do innej misji. Gdy zbiegiem okoliczności poproszono go o wygłoszenie kazania z okazji święceń kapłańskich, wykazał się taką wiedzą i elokwencją, że przełożeni polecili mu zająć się kaznodziejstwem. Działalność apostolska, jaką rozpoczął wówczas we Włoszech i Francji, była tak intensywna i skuteczna, że powróciło do Kościoła wiele osób, które od niego przedtem się oddaliły. Antoni był także jeśli nie pierwszym, to jednym z pierwszych nauczycieli teologii zakonu braci mniejszych. Zaczął nauczać w Bolonii z błogosławieństwem św. Franciszka, który w uznaniu cnót Antoniego wysłał mu krótki list, rozpoczynający się od słów: «Chcę, byś nauczał braci teologii». Antoni stworzył podstawy teologii franciszkańskiej, którą rozwijali następnie inni wybitni myśliciele, a osiągnęła ona najwyższe szczyty w św. Bonawenturze z Bagnoregio i bł. Dunsie Szkocie.

    Po wyborze na przełożonego prowincji braci mniejszych we Włoszech nadal pełnił posługę kaznodziei, łącząc ją ze sprawowaniem nowego urzędu. Po złożeniu urzędu prowincjała zamieszkał pod Padwą, którą znał z poprzednich pobytów. Niespełna rok później, 14 czerwca 1231 r., zmarł w pobliżu tego miasta. Padwa, która za życia przyjęła go serdecznie i z czcią, nadal otacza go miłością i nabożeństwem. Papież Grzegorz ix, który po wysłuchaniu jego kazania nazwał go «Arką Testamentu», kanonizował go w 1232 r., rok po śmierci, również dzięki licznym cudom, do jakich doszło za jego wstawiennictwem.

    W ostatnim okresie swego życia Antoni napisał dwa cykle «Kazań», zatytułowanych Kazania niedzielne (Sermones dominicales) oraz Kazania o Świętych (Sermones in solemnitatibus seu sanctorales), przeznaczone dla kaznodziejów oraz dla wykładowców studiów teologicznych zakonu franciszkańskiego. W Kazaniach tych komentuje fragmenty Pisma Świętego przedstawiane w liturgii, posługując się patrystyczno-średniowieczną interpretacją czterech znaczeń: literackiego bądź historycznego, alegorycznego bądź chrystologicznego, tropologicznego bądź moralnego oraz anagogicznego, które ukazuje (jako cel) życie wieczne. Dzisiaj odkrywamy na nowo, że owe znaczenia są wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego i że słuszna jest interpretacja Pisma Świętego poprzez badanie czterech wymiarów jego słowa. Kazania św. Antoniego są tekstami teologiczno-homiletycznymi, odzwierciedlającymi żywe przepowiadanie, w którym św. Antoni przedstawia autentyczną drogę życia chrześcijańskiego. Kazania zawierają takie bogactwo nauki duchowej, że czcigodny papież Pius xii w 1946 r. ogłosił Antoniego doktorem Kościoła, nadając mu tytuł doctor evangelicus, ponieważ pisma te ukazują świeżość i piękno Ewangelii; jeszcze dzisiaj możemy je czytać z wielkim pożytkiem duchowym.

    Kazaniach św. Antoni mówi o modlitwie jako związku miłosnym, w którym człowiek pragnie ze słodyczą rozmawiać z Panem, a to rodzi niewymowną radość, która łagodnie ogarnia modlącą się duszę. Antoni przypomina nam, że do modlitwy potrzebna jest cisza, której nie należy utożsamiać z odcięciem się od zewnętrznych hałasów, lecz stanowi wewnętrzne doświadczenie, w którym przez usunięcie tego, co rodzą troski duszy i co rozprasza, dąży się do uzyskania ciszy w samej duszy. Zgodnie z nauczaniem tego wybitnego doktora franciszkańskiego, na modlitwę składają się cztery nieodzowne postawy, które łacina Antoniego definiuje w następujący sposób: obsecratio, oratio, postulatio, gratiarum actio. Można by je przetłumaczyć następująco: ufne otwarcie serca przed Bogiem, to pierwszy krok — nie wystarczy po prostu pojąć Słowo, ale w modlitwie trzeba otworzyć serce na obecność Boga; następnie powinienem rozmawiać z Nim serdecznie, dostrzegając Jego obecność we mnie; a następnie — co jest rzeczą bardzo naturalną — należy przedstawić Mu nasze potrzeby; w końcu wielbić Go i Mu dziękować.

    W tej nauce św. Antoniego o modlitwie dostrzegamy jeden z charakterystycznych rysów teologii franciszkańskiej, której był twórcą: ważną rolę odgrywa w niej miłość Boża, która przenika sferę uczuć, woli, serca i jest również źródłem duchowego poznania, przewyższającego wszystkie inne. Miłując bowiem, poznajemy.

    Pisze Antoni: «Miłość jest duszą wiary, czyni ją żywą; bez miłości wiara umiera» (Sermones dominicales et festivi II, Messaggero, Padova 1979, s. 37).

    Jedynie dusza, która się modli, może czynić postępy w życiu duchowym: oto ulubiony temat kazań św. Antoniego. Zna on dobrze ułomności ludzkiej natury, naszą podatność na grzech, dlatego nieustannie nawołuje do walki ze skłonnościami do chciwości, pychy, nieczystości i do praktykowania cnót ubóstwa i ofiarności, pokory i posłuszeństwa oraz czystości. Na początku xiii w., gdy rozwijały się miasta i rozkwitał handel, wzrastała też liczba osób niewrażliwych na potrzeby bliźnich. Z tego powodu Antoni wielokrotnie napominał wiernych, by myśleli o prawdziwym bogactwie, bogactwie serca, które sprawiając, że człowiek staje się dobry i sprawiedliwy, pozwala gromadzić to, co jest skarbem w niebie. «O bogacze — wzywa — stańcie się przyjaciółmi (…) biednych, przyjmijcie ich do swoich domów: to oni, ubodzy, przyjmą was później do wiecznych mieszkań, gdzie panuje pokój ze swoim pięknem, ufność i bezpieczeństwo, obfitość i spokój wiecznej sytości» (tamże, s. 29).

    Drodzy przyjaciele, czyż nie jest to bardzo ważne nauczanie również dzisiaj, kiedy kryzys finansowy i głębokie nierówności ekonomiczne powodują zubożenie wielu osób, co prowadzi do nędzy? W mojej encyklice Caritas in veritate przypominam: «Ekonomia (…) potrzebuje etyki dla swego poprawnego funkcjonowania; nie jakiejkolwiek etyki, lecz etyki przyjaznej osobie» (n. 45).

    Dla Antoniego, ucznia Franciszka, w centrum życia i myśli, działalności i przepowiadania jest zawsze Chrystus. Jest to drugi typowy rys teologii franciszkańskiej — chrystocentryzm. Z zapałem kontempluje ona i zachęca do kontemplowania tajemnic człowieczeństwa Pana, Jezusa Człowieka, a szczególnie tajemnicy narodzenia, Boga, który stał się Dziecięciem, oddał się w nasze ręce: tajemnicy budzącej miłość do Boga i wdzięczność za Jego dobroć.

    Boże Narodzenie, główny moment w dziejach miłości Chrystusa do ludzkości, z jednej strony, ale także wizja Ukrzyżowanego budzą w Antonim wdzięczność wobec Boga oraz szacunek dla godności osoby ludzkiej, wszyscy bowiem, wierzący i niewierzący, mogą odnaleźć w Ukrzyżowanym i Jego obrazie sens, który wzbogaca życie. Pisze św. Antoni: «Chrystus, który jest twoim życiem, wisi przed tobą, byś patrzył w krzyż jak w zwierciadło. Tam możesz poznać, jak śmiertelne były twoje rany, których żadne lekarstwo nie mogło uleczyć, a tylko krew Syna Bożego. Jeśli popatrzysz dobrze, będziesz sobie mógł zdać sprawę, jak wielka jest twoja ludzka godność i wartość. (…) W żadnym innym miejscu człowiek nie może sobie lepiej zdać sprawy ze swojej wartości niż w zwierciadle krzyża» (Sermones dominicales et festivi III, Messaggero, Padova 1979, ss. 213-214).

    Rozważając te słowa, możemy lepiej zrozumieć, jak ważny jest obraz Ukrzyżowanego w naszej kulturze, w naszym humanizmie, zrodzonym z wiary chrześcijańskiej. Właśnie wtedy, gdy patrzymy na krzyż, widzimy — jak mówi św. Antoni — wielkość godności ludzkiej i wartości człowieka. W żaden inny sposób nie można zrozumieć, ile wart jest człowiek, ponieważ to właśnie Bóg sprawia, że jesteśmy tacy ważni, widzi, że jesteśmy tak ważni, że zasługujemy na Jego cierpienie. Tym samym cała godność ludzka widoczna jest w zwierciadle Ukrzyżowanego, a z patrzenia na Niego zawsze rodzi się uznanie ludzkiej godności.

    Drodzy przyjaciele, oby św. Antoni z Padwy, tak bardzo czczony przez wiernych, wstawiał się za całym Kościołem, a zwłaszcza za tymi, którzy oddają się kaznodziejstwu. Prośmy Pana, aby pomógł nam nauczyć się nieco tej sztuki od św. Antoniego. Niech kaznodzieje, natchnieni jego przykładem, starają się łączyć rzetelną i zdrową naukę, szczerą i żarliwą pobożność ze skutecznym przekazem. W tym Roku Kapłańskim módlmy się, aby kapłani i diakoni skrupulatnie pełnili tę posługę głoszenia i przybliżania Słowa Bożego wiernym, zwłaszcza poprzez homilie wygłaszane podczas liturgii. Niech skutecznie ukazują one odwieczne piękno Chrystusa, jak zaleca Antoni: «Jeśli głosisz Jezusa, On przemienia twarde serca; jeśli Go wzywasz, osładza gorzkie pokusy; jeśli o Nim myślisz, oświeca ci serce; jeśli Go czytasz, syci twój umysł» (Sermones dominicales et festivi III, s. 59).

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 5/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________

    Św. Antoni – kaznodzieja z drzewa orzechowego

    Sample

    fot. Wikipedia

    ***

    Podobno głosił kazania, siedząc w konarach orzechowego drzewa w pobliżu Padwy, gdzie dziś znajduje się niewielki kościółek Sant’Antonio di Noce. Kościół katolicki wspomina 13 czerwca w liturgii św. Antoniego Padewskiego – doktora Kościoła, jednego z najpopularniejszych świętych, patrona „od zagubionych osób i rzeczy” oraz ludzi ubogich. Dla franciszkanów jest to drugi co do ważności święty – po ich założycielu, św. Franciszku z Asyżu.

    Z osobą św. Antoniego łączy się wiele pięknych legend. Jedna z nich mówi, że kiedy głosił kazanie w Rimini nad Adriatykiem, z szeroko otwartymi pyszczkami słuchała go ogromna rzesza ryb. Do najpopularniejszych wspomnień dotyczących świętego należy „cud z Dzieciątkiem Jezus”, które szeroko uśmiechnęło się do świętego z kart Ewangelii. Dlatego wiele obrazów ukazuje św. Antoniego z czułością trzymającego na rękach małego Jezusa. Szczególnie wiele tego rodzaju opowiadań mają bardzo kochający „swego” świętego Włosi, mimo że Antoni pochodził nie z Włoch, ale z Portugalii, a do Padwy przybył na krótko przed śmiercią.

    Św. Antoni (Ferdynand Bulonne; po portugalsku Fernando Martins de Bulhões) urodził się ok. roku 1195 w zamożnej rodzinie w Lizbonie. W wieku 15 lat wstąpił do zakonu augustianów, gdzie otrzymał bardzo dobre wykształcenie teologiczne, ale nie pozostał u nich długo. W 1219 przyjął święcenia kapłańskie, a w rok później był świadkiem sprowadzenia do Coimbry – ówczesnej stolicy Portugalii – ciał pięciu misjonarzy, męczenników franciszkańskich z Maroka, którzy zginęli z rąk Saracenów, a których poznał rok wcześniej, gdy wybierali się na misje. Wtedy też zapragnął zostać misjonarzem i męczennikiem, postanowił więc wstąpić do zakonu franciszkanów w Coimbrze, gdzie przyjął imię zakonne – Antoni ku czci pustelnika z Egiptu z przełomu III i IV w., jednego z twórców życia zakonnego w chrześcijaństwie.

    Ale podjęta z wielkim entuzjazmem próba misji wśród Saracenów nie powiodła się; w gorącym klimacie Afryki młody zakonnik ciężko zachorował, a statek, którym powracał, zatrzymał się na Sycylii. Tam przyszły święty postanowił osiąść w pustelni franciszkańskiej, przypadek jednak sprawił, że szybko odkryto jego talent kaznodziejski. Antoni został więc wędrownym kaznodzieją. Wszędzie, gdzie się pojawiał, gromadziły się tłumy. Ponieważ kościoły nie mogły pomieścić wszystkich chętnych, przemawiał często pod gołym niebem. Jak głosi przekaz, potrafił przemawiać tak sugestywnie, że nieraz jeszcze w czasie kazania wyciągali do siebie ręce na znak zgody najzagorzalsi wrogowie.

    Kazania św. Antoniego były proste, przystosowane do zwyczajnych ludzi, a ich styl – plastyczny, niekiedy sarkastyczny. Piętnował pogoń za zbytkiem i skąpstwo. Był zaciekłym krytykiem warunków społecznych, nie omieszkał też krytykować niektórych duchownych. Ludzie wierzyli w to, co mówił, bo widzieli, że nie przemawia do nich pewny siebie urzędnik Kurii, lecz wędruje z miasta do miasta ubogi kaznodzieja. Był jednym z najbardziej cenionych mówców XIII wieku: miał dar wymowy, obdarzony był świetną pamięcią, szeroką wiedzą i silnym, czystym głosem. Z powodu tych cech nazywano go „młotem na heretyków”. Samym sobą uosabiał najlepiej to, co pragnął wpoić swoim uczniom: „Nasze życie jest pełne pięknych słów i puste, gdy chodzi o dobre dzieła (…) Dlatego zaklinam was: pozwólcie zamilknąć swoim ustom, a pozwólcie mówić czynom!”.

    Ten prosty kaznodzieja zakonny wydal się tak godnym zaufania św. Franciszka, że pod koniec 1223 poprosił on Antoniego, by wyjaśniał swoim współbraciom Pismo Święte i uczył sztuki kaznodziejskiej. Mianował go jednocześnie profesorem teologii, tym samym więc Antoni został pierwszym nauczycielem teologii u braci mniejszych. Odwiedzał domy zakonne w Arles, Tuluzie i Montpellier, a następnie w Bolonii i Padwie.

    Tak intensywny i nie oszczędzający się tryb życia szybko podkopał zdrowie przyszłego świętego i gdy w wieku 35 lat przybył on do Padwy, był już ciężko chory i zmęczony. Jego kazania wielkopostne, które głosił codziennie w wypełnionym po brzegi kościele, po raz kolejny odmieniły życie miasta. Do dziś jeszcze obowiązuje podjęta wtedy reforma kodeksu – „Codice statuario repubblicano di Padova”, wedle którego można zajmować mienie opieszałych dłużników, ale nie można ich aresztować.

    Tam też, a dokładniej w swym klasztorze w Arcelli koło Padwy zmarł 13 czerwca 1231, mając nieco ponad 35 lat. Pozostawił chrześcijanom dwa główne zadania: głoszenie Ewangelii i troskę o innych. Już w niespełna rok później – 30 maja 1232 ogłosił go świętym papież Grzegorz IX. Był to najkrótszy proces kanonizacyjny w nowożytnych dziejach Kościoła. W czasie kanonizacji odczytano opis 53 cudów, dokonanych za wstawiennictwem Antoniego. Do najbardziej znanych licznych pism teologicznych i kaznodziejskich, jakie po nim zostały, należą „Kazania niedzielne” i „Kazania o świętych”. Ze względu na zawarte w nich bogactwo duchowe 16 stycznia 1946 Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła, obdarzając go tytułem „Doctor Evangelicus”.

    Do postaci św. Antoniego nawiązywał też w swoim nauczaniu Benedykt XVI. Podkreślał jego wkład w rozwój duchowości franciszkańskiej oraz to, że święty ten zdawał sobie sprawę ze słabości natury ludzkiej i skłonności do upadku. Głosił on szczególnie, iż tylko dusza, która się modli, może dokonać postępu w życiu duchowym. W jednej z katechez papież Ratzinger przypomniał, że na początku XIII wieku, w czasach odrodzenia miast i rozkwitu handlu, wzrastała liczba ludzi nieczułych na potrzeby biednych. Dlatego Antoni „wzywa wiernych do refleksji o prawdziwym bogactwie, to znaczy bogactwie serca, które czyniąc ludzi dobrymi i miłosiernymi, gromadzi skarby dla nieba”.

    W 2020 roku, z okazji 800 rocznicy franciszkańskiego powołania św. Antoniego, papież Franciszek skierował list do franciszkanów. Ojciec Święty życzył, aby to wydarzenie wzbudziło w nich „ten sam święty niepokój, który prowadził Antoniego po drogach świata, by słowem i czynem świadczyć o Bożej miłości”. ”
    „Jego przykład dzielenia się z ubogimi, a także jego zapał w obronie prawdy i sprawiedliwości, mogą również i dziś być zachętą do ofiarnego daru z siebie”, napisał Franciszek, zachęcając, szczególnie ludzi młodych, do zgłębiania tej postaci.

    Teresa Sotowska/Kai

    _____________________________________________________________________________________

    Antoni Padewski – święty od znajdowania rzeczy, a jeszcze bardziej ludzi

    To fenomen, że święty z głębokiego średniowiecza jest nieodmiennie tak popularny, jakby działał dzisiaj. Bo rzeczywiście działa.

    Antoni Padewski jest jednym z najczęściej wzywanych świętych w Kościele powszechnym.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    To było kilka lat temu. Ignacy podczas wakacji w Norwegii uczestniczył w wypadku drogowym. Policja zatrzymała jego prawo jazdy. – Mieli mi je przysłać do Polski, ale po miesiącu od mojego powrotu dokumentu nie było. Pytałem w wydziale komunikacji: nie ma. Zadzwoniłem do konsulatu. Konsul poinformował, że to załatwi – opowiada mężczyzna. Rzeczywiście niedługo później przyszła informacja, że prawo jazdy zostało wysłane kurierem. – Czekam jeden tydzień, drugi – nie ma. W wydziale powiedzieli mi, że chyba nic z tego nie będzie, bo po takim czasie to by już pocztą przyszło, a co dopiero kurierem. Postanowiłem zwrócić się z tym do św. Antoniego. Mówi się, że trzeba mu coś dać na biednych, więc obiecałem sporą kwotę, ale pomyślałem, że może trzeba zrobić jakąś przedpłatę – wspomina Ignacy. Pojechał więc do bazyliki franciszkanów w katowickich Panewnikach z zamiarem wrzucenia pieniędzy do skarbony stojącej niedaleko furty, przy figurze Antoniego. Już podchodził do niej, gdy zadzwonił telefon. Dzwoniła pani z wydziału komunikacji. „Przeszukaliśmy wszystko i nie ma tego dokumentu. Proszę się już więcej o to nie upominać” – usłyszał.

    – To było załamujące, ale postanowiłem, że skoro już tu przyjechałem, to zostawię tu te pieniądze. Zwróciłem się w myśli do Antoniego: „Ty jesteś większy niż ten problem” i wrzuciłem banknoty – relacjonuje. Odwrócił się, ruszył, a tu znów telefon, ta sama kobieta z wydziału komunikacji. „Nie wiem, jak to się stało, ale jednak jest to prawo jazdy! Znalazło się!” – powiedziała głosem pełnym niedowierzania.

    Ziomek

    Podobnych świadectw jest tak wiele, że nikt ich nie liczy. Święty Antoni jest tak skutecznym orędownikiem, że wierzą w niego nawet ci, którzy nie są pewni, czy wierzą w Boga. Pan Marek, na przykład, deklaruje się jako agnostyk, do kościoła nie zagląda, ale z „patronem rzeczy zagubionych” ma bliską relację. Usłyszał o nim od mamy w dzieciństwie, gdy jeszcze był wierzący. – Już wtedy wiedziałem, że zostaniemy ziomkami na całe życie – zaświadcza. Jak stwierdza, często prosi Antoniego o wstawiennictwo, i zapewnia, że on „naprawdę rozwiązywał już rzeczy kompletnie beznadziejne”. – Modlę się oczywiście po swojemu, na zasadzie „pomóż, ziomuś”, ale on praktycznie zawsze pomaga. Dziś udało mi się znaleźć wszystkie dokumenty i portfel – cieszy się. „Spróbujcie. Nawet ateiści i ci, co mają nie po drodze do kościoła, jak ja. W sumie to nic nie kosztuje, a ten post niech będzie podziękowaniem dla św. Antoniego za wstawiennictwo przez całe życie już od podstawówki” – zachęca znajomych na Facebooku.

    Zdaje się, że w przypadku pana Marka jego „ziomuś” chce mu pomóc odnaleźć zgubę dużo cenniejszą niż dokumenty… I może dlatego w tym wypadku pomoc Antoniego „nic nie kosztuje”. Oczywiście nie kosztuje też w każdej innej sytuacji, bo łaska Boża jest darmowa, ale gdy zwracają się do świętego ludzie głęboko wierzący, on lubi im sugerować, że dobrze by było wspomóc potrzebujących. I to nie z tego, co zbywa, ale tak, żeby ofiarodawca to poczuł. Jest to spójne z tym, co Antoni głosił za swoich ziemskich dni. Był franciszkaninem i jak święty Franciszek rozumiał istotę chrześcijańskiego ubóstwa. W swoich kazaniach często wzywał bogaczy, żeby stali się przyjaciółmi biednych. „Przyjmijcie ich do swoich domów: to oni, ubodzy, przyjmą was później do wiecznych mieszkań, gdzie panuje pokój ze swoim pięknem, ufność i bezpieczeństwo, obfitość i spokój wiecznej sytości” – zapewniał.

    Motyw pomocy biednym powtarza się w kontekście świętego z Padwy na każdym kroku. Ponad sto lat temu rozpowszechniło się dzieło pod nazwą „chleb św. Antoniego”, czyli składana do skarbon jałmużna dla ubogich powiązana z prośbą o pomoc do świętego. Skąd ta nazwa? Jest wiele świadectw cudów, jakie dokonał św. Antoni, z chlebem w tle. Jednym z nich jest wskrzeszenie małego synka mieszkanki Lizbony, który utopił się w miednicy z wodą. Dziecko ożyło w odpowiedzi na rozpaczliwe wołanie matki do św. Antoniego. Kobieta złożyła obietnicę, że ofiaruje ubogim tyle mąki, ile waży chłopiec. Od tamtej pory na pamiątkę cudu mieszkańcy portugalskiej stolicy 13 czerwca pieką chleby, które następnie rozdają potrzebującym.

    Nawet ryby

    Wskrzeszenia, uzdrowienia i inne nadzwyczajne łaski otrzymane za wstawiennictwem św. Antoniego to swoista norma, która ukształtowała się jeszcze za jego ziemskiego życia. Antoni miał m.in. dary bilokacji, proroctwa, potrafił czytać w ludzkich duszach. Był też znakomitym kaznodzieją. Kiedy nauczał, z powodu tłumów słuchaczy spotkania z nim musiały się odbywać pod gołym niebem, a i wtedy nieraz ludzie przybywali na miejsce spotkania wiele godzin wcześniej, żeby zająć lepsze miejsca. Zdarzało się, że jednorazowo słuchało go nawet 30 tys. osób.

    Gdy przemawiał na konsystorzu w Rzymie, w obecności papieża i kardynałów, a także ludzi przeróżnych narodowości, powtórzył się cud pięćdziesiątnicy. „Spłomieniony Duchem Świętym wykładał słowo Boże tak dobitnie, tak pobożnie, tak przenikliwie, tak słodko, tak jasno, tak mądrze, że wszyscy obecni na konsystorzu, acz różnych byli języków, rozumieli jasno i wyraźnie wszystkie jego słowa, jakby mówił językiem każdego z nich” – czytamy w „Kwiatkach św. Franciszka”. Widząc to, zdumiony papież miał się wyrazić o Antonim: „Zaprawdę, ten jest Arką Przymierza i skrzynią Pisma Świętego”.

    Zupełną sensacją za życia Antoniego było jego kazanie do ryb. Miało to miejsce w Rimini, gdzie w tamtych czasach zamieszkiwało wielu członków sekty katarów. U nich zakonnik nie znalazł posłuchu, więc stanął w miejscu, gdzie rzeka Marecchi wpływa do Adriatyku, i zaczął przemawiać: „Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać”. Wtedy to z wody miało wychylić głowy mnóstwo jej mieszkańców. Wyglądało to tak, jakby ryby rzeczywiście nasłuchiwały świętego, który błogosławił Boga w stworzeniach, które powołał do życia. Zdarzenie to wstrząsnęło mieszkańcami Rimini, także katarami, którzy „skruszeni w sercu padli do nóg Antoniego, by słuchać jego słowa”. Pod wpływem jego mów wszyscy oni wrócili do prawdziwej wiary w Chrystusa.

    Święty Antoni ostro piętnował chciwość, wzywał do pokuty i wyzbycia się pychy. Było w jego słowach coś takiego, że ludzie autentycznie się nawracali. Darowali długi swoim dłużnikom, a lichwiarze wynagradzali tych, których skrzywdzili. Uwalniano więźniów, a zaprzysięgli wrogowie na oczach wszystkich rzucali się sobie w objęcia. Pod wpływem kazań Antoniego tak wielu chciało się spowiadać, że liczni duchowni, rozgrzeszając przez cały dzień, nie mieli czasu nawet się posilić.

    Święty powszechny

    Antoni zmarł w piątek 13 czerwca 1231 roku, w wieku 36 lat. Pochowano go w kościółku Matki Bożej w Padwie. Świętym ogłoszono go już niespełna rok później – była to najszybsza kanonizacja w dziejach Kościoła. Papież nie miał wątpliwości – świętość Antoniego potwierdzały liczne cuda dziejące się przy jego grobie. W krótkim czasie komisja papieska stwierdziła 5 uzdrowień z paraliżu, 7 przypadków odzyskania wzroku przez niewidomych, odzyskanie słuchu u 3 głuchych, a mowy u 2 niemych, uzdrowienie 2 epileptyków i 2 wskrzeszenia umarłych.

    I tak już zostało. Antoni przez wszystkie wieki, które upłynęły od jego śmierci, nie ustaje w czynieniu cudów. Jest najczęściej wzywanym świętym w całym Kościele powszechnym. Nic dziwnego, że Leon XIII nazwał go „świętym całego świata”. Prawie nie ma kościoła, w którym nie byłoby jakiegoś wizerunku tego świętego.

    Nie ma w tym nic z bałwochwalstwa. Antoni zawsze wskazywał na Chrystusa i robi to ciągle. Całe jego nauczanie koncentrowało się wokół miłości, jaka płynie z ofiary Zbawiciela.

    „Chrystus, który jest twoim życiem, wisi przed tobą, byś patrzył w krzyż jak w zwierciadło. Tam możesz poznać, jak śmiertelne były twoje rany, których żadne lekarstwo nie mogło uleczyć, a tylko krew Syna Bożego. Jeśli popatrzysz dobrze, będziesz sobie mógł zdać sprawę, jak wielka jest twoja ludzka godność i wartość. (…) W żadnym innym miejscu człowiek nie może sobie lepiej zdać sprawy ze swojej wartości niż w zwierciadle krzyża” – pisał.

    Antoni zrobił wiele, i wciąż robi, żeby ludzie zbliżyli się do Zbawiciela i Go pokochali – i to jest właściwa przyczyna jego nieustającej aktywności. I wiecznie aktualne będą jego słowa: „Jeśli głosisz Jezusa, On przemienia twarde serca; jeśli Go wzywasz, osładza gorzkie pokusy; jeśli o Nim myślisz, oświeca ci serce; jeśli Go czytasz, syci twój umysł”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________________

    Dlaczego dawniej pisało się na listach „SAG”?

    Ma to związek ze św. Antonim z Padwy

    Skrót "SAG" na listach

    fot. alexkar08 / Shutterstock / Domena Publiczna/ grafika Aleteia

    ***

    Podtrzymywanie tego wielowiekowego zwyczaju warto rozważyć także dzisiaj przy wysyłaniu paczek i listów.

    W katolicyzmie wspaniałą rzeczą jest niezliczona liczba ciekawych tradycji. Jeden z takich zwyczajów, niedawno przypomniany na Instagramie przez retrograde.convert, to umieszczanie skrótu „SAG” na listach. To ciekawe połączenie wiary we wstawiennictwo świętych i nowoczesnej komunikacji.

    Poniższy post (w języku angielskim) na Instagramie wyjaśnia, dlaczego katolicy dawniej pisali „SAG” na odwrocie kopert, dając w ten sposób wyraz nadziei, że ich listy bezpiecznie dotrą do celu.

    Dzisiaj wszyscy (a zwłaszcza młodsze pokolenia) jesteśmy przyzwyczajeni do skrótów, więc pewno nikogo nie zdziwi informacja, że te trzy litery to skrót. Oznacza on świętego Antoniego Przewodnika (łac. sanctus Antonius Gubernator, hiszp.: san Antonio Guía, ang. saint Anthony Guide).

    Wzywanie patrona rzeczy zagubionych, św. Antoniego z Padwy, wydaje się całkiem dobrym pomysłem także dzisiaj, kiedy korzystamy z poczty i firm kurierskich, które dosyć często gubią nasze przesyłki.

    Trzywiekowa tradycja

    W poście wyjaśniono ten zwyczaj, odwołując się do biografii św. Antoniego z Padwy napisanej przez Fernando Garzóna.

    Wszystko zaczęło od zdarzenia, które miało miejsce w 1729 roku, kiedy to pewna żona kilkukrotnie próbowała skontaktować się listownie ze swoim mężem, który jako kupiec podróżował z Hiszpanii do Peru. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi na swoje listy, zaniepokojona napisała list i umieściła go przy figurze Antoniego Padewskiego. Po kilku dniach i wielu modlitwach do świętego udała się do kościoła i znalazła pod figurą zaadresowany do niej list od męża i pieniądze. List jest faktycznie przechowywany w klasztorze franciszkanów w Oviedo. Przetłumaczmy go z hiszpańskiego:

    „Moja Najdroższa Żono!

    Od dawna czekałem na list od Ciebie i byłem bardzo zmartwiony i zaniepokojony brakiem wiadomości. Ale w końcu nadszedł Twój list i sprawił mi radość. Przyniósł mi go ojciec franciszkanin. Skarżysz się, że pozostawiłem Twoje listy bez odpowiedzi. Zapewniam cię, że nie otrzymałem żadnego. Myślałem, że umarłaś, więc możesz sobie wyobrazić moją radość z nadejścia Twojego listu. Odpowiadam ci teraz przez tego samego zakonnika i wysyłam Ci trzysta złotych koron, które powinny Ci wystarczyć na utrzymanie aż do mojego rychłego powrotu.

    W nadziei, że wkrótce będę z Tobą, modlę się do Boga za Ciebie i polecam Cię mojemu drogiemu patronowi św. Antoniemu. Gorąco pragnę, abyś nadal przesyłała mi wieści o sobie.
    Pozdrawiam Cię serdecznie!

    Antonio Dante”.

    Kiedy rozeszła się wieść o tym zdarzeniu, inni katolicy również zaczęli się uciekać do orędownictwa św. Antoniego dodając „SAG” do swoich listów. I tak narodziła się tradycja.

    Później Gildia Świętego Antoniego z amerykańskiego Patterson z New Jersey (a nie z Nowego Jorku – jak napisano w poście) wyprodukowała znaczki z napisem „SAG” – takie jak ten, który można zobaczyć na początku artykułu. Sprytny zabieg marketingowy, nieprawdaż?

    „SAG” na listach – albo w mailach

    Dzisiaj wprawdzie piszemy mniej listów niż kiedyś, ale być może warto podtrzymać ten zwyczaj np. przy wysyłaniu e-maili i przesyłek kurierskich?

    Ci z nas, którzy wysyłają dużo maili, mogliby też zwracać się z prośbą o pomoc np. do błogosławionego (a wkrótce świętego) Carlo Acutisa, znanego z umiejętności obsługi komputera i internetu. Możemy go prosić, żeby informacja dotarła do właściwej osoby i żebyśmy otrzymali odpowiedź, jakiej oczekujemy. Można podpisywać swoje e-maile imieniem i nazwiskiem, a pod spodem dodawać „BCP” (błogosławiony Carlo Przewodnik), a za jakiś czas, kiedy odbędzie się już kanonizacja – „ŚCP”.

    Cerith Gardiner/Aleteia.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Jak św. Antoni modlił się do Boga, gdy zgubił swoją ulubioną książkę

    fot. Klasztor oo. Bernardynów/ Kalwaria Zebrzydowska

    ***

    Patron rzeczy zagubionych zwrócił się do Boga, gdy zaginęła napisana przez niego książka na temat Psalmów, mając nadzieję, że Bóg pomoże mu ją odnaleźć.

    Św. Antoni pozostaje jednym z najpopularniejszych świętych katolickich, często zwracamy się do niego o pomoc w odnalezieniu zagubionych rzeczy. Głównym tego powodem jest legenda o jego życiu, znana od średniowiecza.

    Ks. Ubaldus da Rieti opowiada tę historię w „Życiu św. Antoniego”:

    Oto pamiętne wydarzenie, które warto opisać. [Św. Antoni] miał ze sobą napisany przez siebie wykład na temat Psalmów, w którym zebrał najlepszą część Starego i Nowego Testamentu i z którego, niczym ze źródła, pił ową niebiańską mądrość, która pozwalała mu wyjaśniać zagadnienia teologiczne oraz nadawać wagi i siły swoim kazaniom dla dobra dusz.

    Innymi słowy, była to jego ulubiona książka.

    Św. Antoni gubi swoją książkę

    Książka została skradziona przez nowicjusza, który opuścił klasztor. Św. Antoni chciał ją odzyskać, ale nie miał pojęcia, dokąd uciekł nowicjusz.

    Św. Antoni natychmiast zwrócił się o pomoc do Boga:

    Nowicjusz zmęczony życiem zakonnym postanowił wrócić do świata, a widząc księgę zawierającą wykład o Psalmach, ukradł ją i uciekł z klasztoru. Święty, opłakując stratę tak przydatnej i potrzebnej mu książki, natychmiast zwrócił się w stronę modlitwy, prosząc Pana nie tylko o zmiłowanie się nad nieszczęsnym młodzieńcem, ale także o nakłonienie go do zwrotu skradzionej książki.

    Według legendy Bóg wysłuchał modlitwy św. Antoniego i nakazał interweniować diabłu:

    Jego modlitwa została wysłuchana przez Pana. Diabeł, zniewolony Bożym rozkazem, ukazał się młodzieńcowi w postaci strasznego potwora i zatrzymał go, mówiąc: „Wróć i natychmiast zwróć to, co ukradłeś, w przeciwnym razie zabiję cię i wrzucę do rzeki”.

    Nowicjusz przestraszył się tego widoku i wrócił do klasztoru, zwracając księgę i korząc się przed św. Antonim.

    Św. Antoni zlitował się nad nim i zachęcał, aby wytrwał w służbie Panu.

    Odkąd ta historia się rozpowszechniła, św. Antoni czczony jest jako patron rzeczy zagubionych.

    Philip Kosloski/artykuł ukazał się w amerykańskiej edycji Aletei/tłumaczenie: Aleteia

    __________________________________________________________________________________________

    Gdy nie słuchali go ludzie, zaczął przemawiać do ryb. Poznajcie niezwykłe kazanie św. Antoniego w Rimini

    Święty Antoni głosi kazanie do ryb

    Renata Sedmakova | Shutterstock

    ***

    Św. Antoni Padewski jest jednym z najbardziej znanych postaci Kościoła katolickiego. Zasłynął jako wybitny kaznodzieja i cudotwórca. Jego kazania były tak wyjątkowe, że pewnego dnia z uwagą wysłuchały go nawet ryby w Adriatyku.

    Wbrew potocznym skojarzeniom, św. Antoni Padewski nie był Włochem. Fernando Martins de Bulhões – bo tak się pierwotnie nazywał – pochodził z Portugalii. Urodził się w Lizbonie około 1195 roku. Fernando jeszcze przed ukończeniem 20 lat wstąpił do zakonu Kanoników Regularnych św. Augustyna. W 1219 roku otrzymał święcenia kapłańskie.

    Pewnego dnia poznał kilku franciszkanów udających się do Maroka, aby nauczać muzułmanów. Ich prostota, ubóstwo i pogodny styl życia zrobiły na nim wielkie wrażenie. W 1220 roku Fernando opuścił zakon św. Augustyna i wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych.

    Tam przyjął imię Antoni. Wkrótce stał się jednym z wybranych uczniów i najbliższych towarzyszy św. Franciszka z Asyżu. Zaczął głosić niezwykle głębokie i płomienne kazania, które dzięki jego pokorze i prostocie trafiały do różnych ludzi. Jego przemowy, oparte na tekstach Pisma Świętego, były tak wyjątkowe, że sam św. Franciszek nazywał Antoniego „swoim biskupem”. Obecnie św. Antoni nazywany jest najwybitniejszym kaznodzieją XIII wieku.

    Jak po Zesłaniu Ducha Świętego!

    Opowieści o nauczaniu św. Antoniego znajdujemy m.in. w „Kwiatkach św. Franciszka”. Na uwagę zasługują szczególnie dwa fragmenty książki, które potwierdzają jego wyjątkowy talent kaznodziejski. Ukazują również to, że Antoni był rzeczywiście „pięknym narzędziem” w rękach Boga.

    Jeden z „kwiatków” mówi o cudownym kazaniu, które św. Antoni wygłosił w czasie konsystorza przed papieżem i kardynałami. To, co się tam wydarzyło, można śmiało porównać do sytuacji apostołów chwilę po zesłaniu Ducha Świętego w Jerozolimie.

    Otóż na konsystorzu byli zebrani ludzie różnych narodowości: greckiej, francuskiej, niemieckiej, a także Słowianie i Anglicy oraz wielu innych. „Oświecony Duchem Świętym Antoni wykładał słowo Boże tak dobitnie, tak pobożnie, tak przenikliwie, słodko, jasno i mądrze, że wszyscy obecni na konsystorzu, choć posługiwali się różnymi językami, dokładnie rozumieli wszystkie jego słowa, jak gdyby mówił w ich własnym języku” – czytamy w „Kwiatkach”.

    Dalej autor podkreśla, jak wielkie wrażenie zrobiła ta mowa na zebranych. „Wszyscy byli zdumieni i zdało się, jakby powtórzył się cud apostołów w dniu Zesłania Ducha Świętego, którzy mocą Ducha Świętego mówili wszystkimi językami”. Dalej czytamy, że wszyscy szeptali do siebie z podziwem: „Czy ten, który przemawia, nie przybył z Hiszpanii? Jak to się dzieje, że wszyscy słyszymy jego mowę w naszych ojczystych językach?” (por. Dz 2, 1-13).

    „Podobnie mówił papież, rozważając i podziwiając głębokość jego słów: «On zaprawdę jest arką  przymierza i skrzynią Pisma Świętego»” – czytamy. Taki oto komplement otrzymał św. Antoni od samego papieża.

    Jednak nie wszyscy chcieli go słuchać…

    Choć Antoni potrafił wspaniale przemawiać, to zatwardziałość niektórych osób była tak duża, że początkowo odrzucili jego naukę. Święty musiał znaleźć na nich inną „przynętę”. O takiej sytuacji opowiada kolejny rozdział „Kwiatków”.

    Pewnego dnia Antoni przebywał we włoskiej miejscowości Rimini. Dziś jest to znany kurort nad Morzem Adriatyckim. W XIII wieku żyło tam wielu przedstawicieli sekty katarów. Wierzyli oni m.in. w wędrówkę dusz, odrzucali Eucharystię i inne sakramenty Kościoła katolickiego. Do nich swoje przesłanie o Jezusie skierował św. Antoni. Jednak nie chcieli go słuchać.

    Wówczas, jak czytamy w „Kwiatkach”, Antoni poszedł na brzeg rzeki Marecchi, która tam wpływała do morza. „I stojąc na brzegu między morzem a rzeką zaczął przemawiać do ryb: «Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać». Kiedy to rzekł, przypłynęło nagle do brzegu mnóstwo ryb wielkich, małych i średnich. Wszystkie trzymały głowy ponad wodą i patrzyły uważnie na św. Antoniego, a czyniły to z wielkim spokojem, łagodnością i porządku”.

    Ryby odegrały ważną rolę

    Antoni, widząc ryby, zaczął do nich przemawiać: „Siostry moje ryby, jesteście wielce zobowiązane, by według waszych możliwości dziękować waszemu Stwórcy, który dał wam za mieszkanie tak szlachetny żywioł. Bóg Stwórca dał wam płetwy, byście mogły pływać, gdzie wam się podoba”.

    Następnie Antoni przytoczył kilka ważnych momentów biblijnych, w których ryby odegrały ważną rolę. Mówił: „dane wam było, z rozkazu Bożego, ocalić proroka Jonasza i po trzech dniach wyrzucić go na brzeg całego i zdrowego (Jon 2,1-2). Wyście uiściły podatek za Panu naszego Jezusa Chrystusa, który jako biedak nie miał czym płacić (Mt 17, 24-27). Wyście były pokarmem króla wiecznego Jezusa Chrystusa, przed zmartwychwstaniem i po nim (np. J 21, 6-13).

    Św. Antoni widząc, że ryby oddają cześć Bogu powiedział z radością: „Niech będzie błogosławiony  Bóg, gdyż bardziej Go czczą ryby wodne niż ludzie heretycy. I pilniej słuchają słowa Jego nierozumne zwierzęta niż ludzie niewierni”.

    Cud ryb słuchających świętego wzbudził wielką ciekawość mieszkańców Rimini. Aby go zobaczyć, na brzeg morza przybyły tłumy, a wśród nich również wspomniani heretycy. Jak czytamy w „Kwiatkach”: „skruszeni w sercu padli do nóg Antoniego, by słuchać jego słowa. Wówczas św. Antoni zaczął mówić o wierze katolickiej i mówił tak szlachetnie, że nawrócił wszystkich heretyków. I wrócili oni do prawdziwej wiary w Chrystusa”.

    Nie uwierzę dopóki nie zobaczę…

    „Wiara rodzi się ze słuchania” jak stwierdził św. Paweł (Rz 10, 17). Jednak wydarzenia z życia św. Antoniego przypominają nam odwieczną prawdę, że niektórym ludziom do wiary w Jezusa nie wystarczą tylko piękne słowa i przykład życia świętych. Jest wiele osób, do których Bóg dociera innymi sposobami. Wielu ludzi musi zobaczyć cuda, zjawiska nadzwyczajne, aby uwierzyć. Lecz warto się zastanowić: czy wszystko, co istnieje wokół nas, nie jest trwającym cudem? Czy całe piękno przyrody i każdy człowiek, którego spotykamy nie jest cudem, który nam spowszedniał?

    Krzysztof Jędrasik/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 czerwca

    Błogosławionych 108 męczenników
    z czasów II wojny światowej

    Zobacz także:
      •  Święty Onufry Wielki, pustelnik
      •  Święty Leon III, papież
      •  Święty Kasper Bertoni, prezbiter
      •  Święty Benedykt Menni, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Kandyda od Eucharystii, zakonnica
      •  Błogosławiony Stefan Bandelli, prezbiter
    ***
    108 męczenników z czasów II wojny światowej

    13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.
    Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie.
    Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.
    Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Życiorysy 108 męczenników

    Biografie 108 męczenników z okresu 2 wojny światowej beatyfikowanych 13 czerwca 1999 w Warszawie przez Jana Pawła II

    AUTOR/ŹRÓDŁO: , ELIZA BARTKIEWICZ / BP KEP, LICENCJA: 0

    ***

    Papież Jan Paweł II dokonał w Warszawie 13 czerwca beatyfikacji 108 polskich męczenników z czasów II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: mamy w tym gronie biskupów – pasterzy, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księży ratujących Żydów; teściową, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnika, który za posiadanie różańca a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księży i alumnów dzielących się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współ- więźniami; duchownego, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.

    Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero od roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie. Chodzi tu m.in. o postaci abp. Juliana Antoniego Nowowiejskiego, bp. Leona Wetmańskiego, ks. Henryka Hlebowicza, ks. Henryka Kaczorowskiego z grupą kapłanów włocławskich, ks. Józefa Kowalskiego, salezjanina, br. Józefa Zapłaty, i wielu innych. Procesy jednak z różnych powodów nie były podejmowane. Sprawę wywołała ponownie dopiero beatyfikacja bp. Michała Kozala (Warszawa 1987), nazwanego “prawdziwym mistrzem męczenników” dla duchownych z obozów koncentracyjnych, zwłaszcza z Dachau. W trakcie dyskusji w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych nad męczeństwem bp. Kozala wypłynął postulat rozpoczęcia oddzielnego procesu beatyfikacyjnego tych, którym Biskup Męczennik przewodził w składaniu najwyższego świadectwa wiary. Idea została podjęta przez ówczesnego biskupa diecezji włocławskiej, Henryka Muszyńskiego. Po konsultacjach z Kongregacją wykrystalizowała się stopniowo obecna formuła procesu, który obejmuje nie tylko duchownych, męczenników z Dachau, ale także innych, w tym wiernych świeckich, którzy zginęli wskutek działań podejmowanych “z nienawiści do wiary” (in odium fidei) w różnych miejscach i okolicznościach, ale z rąk tego samego prześladowcy.

    Z ramienia Konferencji Episkopatu Polski proces beatyfikacyjny prowadził biskup diecezji włocławskiej, która w czasie prześladowania poniosła największe procentowo straty spośród duchowieństwa diecezjalnego w Polsce: daninę krwi złożyła tu ponad połowa kapłanów. Proces informacyjny, “diecezjalny”, męczenników za wiarę został otworzony we Włocławku 26 stycznia 1992 r., w rocznicę śmierci męczeńskiej bł. Michała Kozala, obejmując na początku 92 osoby z różnych diecezji i rodzin zakonnych. Od rozpoczęcia procesu przysługiwał im tytuł Sług i Służebnic Bożych.

    Krąg ten w trakcie prac procesowych aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.

    Słudzy Boży objęci postępowaniem procesowym, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.


    BŁOGOSŁAWIENI
    (WEDŁUG KOLEJNOŚCI NA LIŚCIE W PROCESIE BEATYFIKACYJNYM)

    BIAŁYSTOK

    1. KS. MIECZYSŁAW BOHATKIEWICZ (1904-1942)

    Kapłan diecezji pińskiej. W czasie okupacji proboszcz w Dryssie, znany szeroko z porywających homilii i serca dla biednych. Został aresztowany przez Gestapo za posługę duszpasterską i po dwóch miesiącach rozstrzelany 4 marca 1942 r. w Berezweczu k. Głębokiego (dziś Białoruś), razem z dwojgiem sług Bożych, ks. Władysławem Maćkowiakiem i ks. Stanisławem Pyrtkiem. Przed egzekucją w liście do matki i rodzeństwa napisał: “Nie płaczcie po mnie, a cieszcie się, że wasz potomek i brat zdał egzamin. Proszę was tylko o modlitwy. Wszystkim moim wrogom przebaczam z całego serca, chciałbym im wszystkim wysłużyć niebo”.

    2. KS. WŁADYSŁAW MAĆKOWIAK (1910-1942)

    Kapłan archidiecezji wileńskiej, proboszcz w parafii Ikaźń. Szczególnie gorliwa działalność duszpasterska ściągnęła na niego wyrok śmierci wileńskiego Gestapo. Ostrzeżony o niebezpieczeństwie, po spotkaniu ze swoim biskupem, zdecydował się jednak dobrowolnie pozostać w parafii, aby służyć wiernym jako kapłan. Aresztowany 3 marca 1941 r., a następnie rozstrzelany 4 marca 1942 r. w Berezweczu. Przed egzekucją, na okładce brewiarza, napisał do biskupa: “Idę złożyć ostatnią ofiarę z życia. Za trzy godziny stanę przed Panem. Ostatnie zatem myśli kieruję ku Tobie, Najdostojniejszy Arcypasterzu, i ślę po raz ostatni hołd synowskiego szacunku i przywiązania. Cieszę się, że Bóg mnie wybrał, a nade wszystko, że dodaje łaski i sił”.

    3. KS. STANISŁAW PYRTEK (1913-1941)

    Kapłan archidiecezji wileńskiej, wikariusz parafii Ikaźń, gdzie proboszczem byt jego kolega, ks. Maćkowiak. Również na nim ciążył wyrok śmierci za posługę duszpasterską. Został aresztowany, gdy udał się do urzędu policji, by wstawić się za uwięzionym dzień wcześniej proboszczem. Razem z nim został rozstrzelany w Berezweczu 4 marca 1942 r. Trzej skazańcy przed rozstrzelaniem razem wołali: “Niech żyje Chrystus Król!”. Przed egzekucją napisał do rodzeństwa: “Kilka godzin dzieli mnie od śmierci niczym nie zasłużonej. Obowiązkiem kapłana jest złożyć i tę ofiarę za Chrystusa. Ginę za nauczanie religii. Nie płaczcie, ani się nie smućcie po mnie. Ślę wam kapłańskie błogosławieństwo. Po trzech miesiącach więzienia cieszę się, że godny jestem cierpieć i umierać”.

    CZĘSTOCHOWA

    4. KS. MAKSYMILIAN BINKIEWICZ (1913-1941)

    Prefekt gimnazjum biskupiego we Wieluniu. Wyróżniał się duchowością, oddaniem Kościołowi, pracowitością. Został aresztowany 6 października 1941 r. za działalność duszpasterską i deportowany do obozu w Dachau, gdzie zmarł 24 lipca 1942 r. w następstwie ciągłe- go maltretowania. Współwięzień zaświadczył: “Był to prawdziwy mąż Boży. Podziwiałem jego ducha modlitwy. Przychodził na łóżko zbity i sponiewierany, a kiedy zasypiałem, on jeszcze szeptał słowa modlitwy. Niesłychanie ofiarny i uczynny, ofiarowywał swoją pomoc kolegom słabszym i starszym” (ks. Jan Kabziński).

    5. KS. LUDWIK GIETYNGIER (1904-1941)

    Proboszcz parafii Raczyn. Niezwykle ofiarny wychowawca młodzieży, katecheta. Pełen miłości Boga i bliźniego, tak w posługiwaniu duszpasterskim, jak w dotkliwych udrękach w więzieniach i w obozie w Dachau. Aresztowany 6 października 1941 r. za posługę duszpasterską. Zaświadczono o nim, że “przeciwności życia, cierpienia, udrękę więzienną znosił cierpliwie, z poddaniem się woli Bożej”. Zmarł w obozie w Dachau 30 listopada 1941 r. w następstwie maltretowania przez strażników.

    DROHICZYN

    6. KS. ANTONI BESZTA-BOROWSKI (1880-1943)

    Wikariusz generalny diecezji pińskiej, w czasie wojny proboszcz w Bielsku Podlaskim. Był kapłanem niezwykle oddanym duszpasterstwu, modlitwie, zatroskanym o duchowieństwo diecezji i wiernych świeckich, co szczególniej ujawniło się w latach okupacji. Za tę posługę został aresztowany 15 lipca 1943 r. i po kilku godzinach rozstrzelany w pobliżu Bielska. Gdy go aresztowano, wziął ze sobą tylko brewiarz i różaniec. Sam stojąc w obliczu śmierci, modlił się ze skazańcami i przygotowywał ich na spotkanie z Bogiem.

    GDAŃSK

    7. KS. MARIAN GÓRECKI (1903-1940)

    Charyzmatyczny duszpasterz Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, szczególnie oddany młodzieży, Aresztowany już w dniu wybuchu wojny, 1 września 1939 r., następnie deportowany do obozu koncentracyjnego w Stutthofie (Sztutowo). Po siedmiu miesiącach upokorzeń i tortur, rozstrzelany w Wielki Piątek, 22 marca 1940 r. razem z ks. Bronisławem Komorowskim. Przed śmiercią wypowiedział słowa przebaczenia wobec prześladowców.

    8. KS. BRONISŁAW KOMOROWSKI (1889-1940)

    Proboszcz w Gdańsku-Wrzeszczu, niezwykle ofiarny duszpasterz. Aresztowany 1 września 1939 r. równocześnie z ks. Marianem Góreckim, z którym przebył podobną drogę cierpień w Stutthofie, aż do egzekucji w Wielki Piątek, 22 marca 1940 r. Przygotowywał się na śmierć uczestnicząc potajemnie we Mszy św. Wielkiego Czwartku, sprawowanej z więźniami.

    9. KS. FRANCISZEK ROGACZEWSKI (1891-1940)

    Proboszcz polskiej parafii pw. Chrystusa Króla w Gdańsku, wyjątkowy spowiednik. Aresztowany I września 1939 r., po długich torturach został rozstrzelany 11 stycznia 1940 r. w pobliżu Gdańska. Na krótko przed zabraniem na egzekucję powiedział do swojego wikariusza, razem z nim uwięzionego: “Wiesz, czuję, że zginę; powiedz moim ukochanym wiernym w kościele Chrystusa Króla, że chętnie oddam swe życie za Chrystusa i Ojczyznę”.

    GNIEZNO

    10. KS. JAN NEPOMUCEN CHRZAN (1885-1942)

    Proboszcz parafii Żerków. W czasie okupacji, nie zważając na niebezpieczeństwo uwięzienia, bardzo ofiarnie prowadził posługę duszpasterską, za co 6 października 1941 r. aresztowano go i deportowano do obozu koncentracyjnego w Dachau. Zmarł w obozie w następstwie maltretowania i chorób. “Pod wpływem łaski Bożej przemienił się tak, że z poddaniem się woli Bożej znosił wszelkie cierpienia” (ks. Dezydery Wróblewski). Zakończył życie 1 lipca 1942 r. ze słowami na ustach: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

    11. KS. FRANCISZEK DACHTERA (1910-1942)

    Prefekt liceum w Bydgoszczy; wyróżniał się wielką gorliwością apostolską i duchowością kapłańską. Po aresztowaniu 17 września 1939 r, i pobycie w różnych więzieniach, ostatecznie umieszczono go w obozie koncentracyjnym w Dachau. Zmarł po bardzo dotkliwych cierpieniach 23 sierpnia 1942 r. jako ofiara eksperymentów pseudomedycznych. Przed śmiercią powiedział jeszcze do przyjaciela: “Pozdrów moją rodzinę. Niech nie płaczą. Bóg tak chce. Zgadzam się z Jego wolą, choć serce się rwie do swoich”.

    12. KS. WŁADYSŁAW DEMSKI (1884-1940)

    Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu, przedtem profesor języków klasycznych w gimnazjum, szanowany powszechnie jako “kapłan według Serca Bożego i prawdziwy wychowawca”. Aresztowany 2 listopada 1939 r. W obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen 28 maja 1940 r. został skatowany na śmierć za to, że odmówił podeptania różańca. Mówił przed śmiercią: “Wszystko trzeba ścierpieć dla Pana i na nic się nie skarżyć”.

    13. KS. STANISŁAW KUBSKI (1876-1942)

    Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu. Na wszystkich placówkach duszpasterskich odznaczał się niezwykłą gorliwością, wrażliwością na najbiedniejszych i bezrobotnych. Aresztowano go zaraz na początku wojny 2 września 1939 r. i osadzono w kamieniołomach w Buchenwaldzie, skąd następnie przewieziono go do Dachau. 18 maja 1942 r. wywieziono go, jako niezdolnego do pracy, na zagazowanie. “Wszystkie cierpienia i katusze znosu z anielską cierpliwością, a w modlitwie szukał pociechy i otuchy; pokrzepiał innych dobrym słowem” (ks. Dezydery Wróblewski).

    14. KS. WŁADYSŁAW MĄCZKOWSKI (1911-1942)

    Administrator parafii Łubowo; wyróżniał się wzorowym życiem kapłańskim i wielkim zapałem duszpasterskim. Po uwięzieniu 26 sierpnia 1940 r. został przewieziony do Dachau, gdzie zmarł na skutek znęcania się nad nim strażników 20 sierpnia 1942 r. Był uważany przez współwięźniów za przykład cichego i ofiarnego kapłana, zapominającego o sobie, który wnosił w miejsce obozowego upodlenia i poniżenia człowieka jasność wiary i dobroć. Mówił do więźniów o śmierci, jako o radosnym spotkaniu z Chrystusem.

    15. KS. MARIAN SKRZYPCZAK (1909-1939)

    Wikariusz parafii Płonkowo. Po wybuchu wojny, świadomy niebezpieczeństwa, pozostał w parafii, by nieść posługę duszpasterską. Został zamordowany 5 października 1939 r. w Płonkowie przez bojówki młodzieży hitlerowskiej. Padając pod kościołem po strzałach z pistoletów, wołał: “Jezu, zlituj się! Przebacz im!”

    16. KS. ALEKSY SOBASZEK (1895-1942)

    Proboszcz parafii Siedlemin, gorliwy duszpasterz. Po wybuchu wojny, w pierwszym momencie ogarnięty paniką, opuścił parafię. Wrócił jednak po dwóch tygodniach i w kościele, w czasie Mszy św., prosił ze łzami w oczach parafian o wybaczenie mu tego czynu. Aresztowano go 6 października 1941 r. i przewieziono do Dachau, gdzie zmarł 1 sierpnia 1942 r. w następstwie udręk obozowych. Przed śmiercią prosił przyjaciela, by po wyzwoleniu udał się do Siedlemina i powiedział w kościele jego parafianom, że “wszystkie udręki i tortury, jakie przyszło mu znosić w obozie, ofiarował Bogu za nich; że błogosławi wszystkim i prosi ich o modlitwę za swoją duszę” (ks. Zygmunt Sroczyński).

    17. KS. ANTONI ŚWIADEK (1909-1945)

    Kapelan organizacji młodzieżowych w Bydgoszczy, kapłan wyjątkowej żarliwości apostolskiej. “Miłość do Matki Bożej charakteryzowała całe jego życie”. Został aresztowany w lipcu 1942 r. i przewieziony do Dachau. “Był jedną z tych wyjątkowych dusz kapłańskich, które słoneczną pogodą ducha, czystością charakteru i głębią życia równocześnie pociągają, ale i onieśmielają, i zawstydzają” (ks. Jan Ziółkowski). Zmarł 25 stycznia 1945 r. w Dachau w następstwie udręk obozowych, z różańcem w dłoni.

    KALISZ

    18. FRANCISZEK STRYJAS (1882-1944)

    Wierny świecki spod Kalisza, wzorowy ojciec rodziny. Gdy przedłużała się nieobecność księży, w większości aresztowanych, rozpoczął od 1942 r. potajemne nauczanie dzieci religii w okolicznych wioskach, by przygotować je do I Komunii. Za tę działalność został aresztowany przez policję hitlerowską, osadzony w więzieniu w Kaliszu, gdzie po dziesięciu dniach tortur, 31 lipca 1944 r. zakończył życie.

    KATOWICE

    19. KS. JÓZEF CZEMPIEL (1883-1942)

    Proboszcz parafii Chorzów-Batory, charyzmatyczny duszpasterz trzeźwości o wielkim sercu wobec ludzkiej niedoli. Kapłan o niezwykle głębokiej duchowości, animator bardzo licznych powołań do kapłaństwa i życia zakonnego. Gdy go aresztowano 13 kwietnia 1940 r. żegnał się z najbliższymi słowami: “Zostańcie z Bogiem. Pozdrówcie moich parafian. Ja idę na śmierć, jeżeli jest taka wola Boża”. Współwięźniowie mówili o nim, że “w swej niezłomnej wierze heroicznie, z niezwykłą cierpliwością naśladował swojego Mistrza w niesieniu krzyża”. Został wywieziony z obozu Mauthausen 19 czerwca 1942 r. w tzw. transporcie inwalidzkim na zagazowanie.

    20. KS. EMIL SZRAMEK (1887-1942)

    Kanclerz kurii biskupiej i jednocześnie proboszcz parafii mariackiej w Katowicach. Człowiek wielkiej wiary i kultury, historyk i żarliwy patriota, wybitny znawca Śląska i ducha jego ludności. Pozostawia po sobie niezwykle bogatą spuściznę literacką o problematyce historycznej, społecznej, etnograficznej, teologicznej i literackiej. Aresztowany 8 kwietnia 1940 r. W obozach w Gusen, Mauthausen i Dachau był przedmiotem szczególnie wyrafinowanych szykan i upokorzeń. Wobec prześladowców zachowywał się z godnością i spokojem. Życie zakończył w wielkim cierpieniu i poniżeniu: 13 stycznia 1942 r. został zaciągnięty przez pielęgniarza obozu do łaźni i tam przez dłuższy czas był oblewany strumieniami lodowatej wody. Jeszcze tego samego dnia skonał.

    KIELCE

    21. KS. JÓZEF PAWŁOWSKI (1890-1942)

    Rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Kielcach, bardzo ofiarny duszpasterz. Został aresztowany 10 lutego 1941 r. za działalność duszpasterską, a zwłaszcza za organizowanie pomocy dla Żydów, za co wydano na niego wyrok śmierci. Wyrok został wykonany 9 stycznia 1942 r. w obozie w Dachau, przez powieszenie. Współwięźniów, którzy tracili ducha w prześladowaniach, zachęcał: “Musimy to przyjąć, to nasza Golgota”. “Do końca zachował postawę wewnętrznej i ufnej pogody. Do końca też jego zainteresowania odpowiadały godności kapłana i wychowawcy kapłanów” (abp Kazimierz Majdański).

    22. KS. PIOTR EDWARD DAŃKOWSKI (1908-1942)

    Wikariusz parafii Zakopane, znany szeroko z wielkiej gorliwości duszpasterskiej i oddania ludziom, zwłaszcza biednym. W czasie okupacji, ryzykując życiem, pomagał ofiarnie uciekinierom, chroniącym się za granicą przed represjami. Aresztowany przez policję w maju 1941 r. został skazany na obóz zagłady w Oświęcimiu. Gdy umierał w Wielki Piątek, 3 kwietnia 1942 r., w następstwie sadystycznego znęcania się nad nim tylko dlatego, że był kapłanem katolickim, żegnał się z przyjacielem słowami: “Do zobaczenia w niebie!”.

    LUBLIN

    23. BP WŁADYSŁAW GORAL (1898-1945)

    Biskup pomocniczy diecezji lubelskiej, pasterz o niezwykle oddany Kościołowi, człowiek ascezy i głębokiej pobożności, nazywany niekiedy “aniołem pokoju i dobroci”. Aresztowany przez policję polityczną w listopadzie 1939 r. i skazany na karę śmierci, którą zamieniono po interwencjach Stolicy Apostolskiej na dożywocie. Wobec cierpień mówił do kapłanów: “Wielkie cele i głębokie zmiany w świecie wymagają wielkich ofiar”. Po przewiezieniu go do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, został umieszczony w specjalnym bunkrze, w całkowitej izolacji od innych więźniów. Wyniszczony przez maltretowanie i choroby zakończył życie w kwietniu 1945 r., na krótko przed wyzwoleniem obozu.

    24. KS. KAZIMIERZ GOSTYŃSKI (1884-1942)

    Niezwykle gorliwy duszpasterz, pedagog, opiekun harcerstwa. Aresztowany za działalność duszpasterską w styczniu 1940 r. i przewieziony kolejno do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen a następnie do Dachau. Mówił: “Jeżeli Chrystus cierpiał, także my, za Jego przykładem, powinniśmy przyjąć cierpienia”. Wyniszczony przez głód, przymusowe prace ponad siły oraz tortury został zakwalifikowany do tzw. bloku inwalidów, skąd 6 maja 1942 r. wywieziono go na śmierć w komorze gazowej.

    25. KS. STANISŁAW MYSAKOWSKI (1896-1942)

    Katecheta z Lublina, oddany jednocześnie ofiarnej posłudze miłosierdzia wśród biednych, starców, upośledzonych. Aresztowany w listopadzie 1939 r. wraz z grupą kapłanów lubelskich, wkrótce został skazany na śmierć i przewieziony kolejno do Sachsenhausen i do Dachau. Często był torturowany z wyjątkową brutalnością. 14 października 1942 r. wywieziono go z obozu w tzw. transporcie inwalidów na zagazowanie. Mówiono o nim, że “był w obozie koncentracyjnym jednym z nielicznych, którzy swoją siłą duchową ratowali współwięźniów przed całkowitym upodleniem i degradacją człowieczeństwa”.

    26. KS. ZYGMUNT PISARSKI (1902-1943)

    Proboszcz parafii Gdeszyn, gorliwy, ofiarny duszpasterz. 30 stycznia 1943 r., po brutalnym przesłuchaniu i rewizji plebanii został aresztowany przez żandarmerię hitlerowską i w czasie transportu do więzienia zastrzelony za to, że odmówił wskazania komunistów – wcześniej dotkliwie go prześladujących – których by od razu rozstrzelano. Zmarł z różańcem w ręku.

    27. STANISŁAW STAROWIEYSKI (1895-1940)

    Ojciec rodziny, utalentowany administrator, apostoł laikatu, prezes Akcji Katolickiej w diecezji lubelskiej. Za tę działalność aresztowany w kwietniu 1940 r. i osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau. Doprowadził tam do nawrócenia m.in. znanego, wojującego ateistę, Adama Sarbinowskiego. Zakończył życie w obozie w noc Zmartwychwstania Pańskiego, 13 kwietnia 1941 r. Mówili o nim współwięźniowie: “Był apostołem i w obozie. Iluż ludziom ułatwił spowiedź św. i był nie tylko ośrodkiem pomocy duchowej, ale też organizował pomoc materialną, wielkodusznie dzieląc się z bardziej potrzebującymi, nie bacząc, że go ktoś wykorzystuje” (ks. Dominik Maj). “Nie mam najmniejszej wątpliwości, że był to bohater i święty” (kard. Adam Kozłowiecki).

    28. KS. ANTONI ZAWISTOWSKI (1882-1941)

    Profesor teologii w Seminarium Duchownym w Lublinie, żarliwy duszpasterz, ceniony spowiednik i kaznodzieja. Po aresztowaniu w listopadzie 1939 r. został osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau. Chociaż sam bardzo cierpiał, starał się zawsze nieść duchową pomoc współwięźniom. W homiliach obozowych mówił do kapłanów: “Jesteśmy tu za wiarę, Kościół i ojczyznę; za tę sprawę świadomie oddajemy życie”. Zmarł w obozie w Dachau 4 czerwca 1942 r. z wycieńczenia i ciągłego maltretowania przez strażników.

    ŁOMŻA

    29. KS. ADAM BARGIELSKI (1903-1942)

    Wikariusz parafii Myszyniec, bardzo ofiarny duszpasterz. Gdy 9 kwietnia 1940 r. policja hitlerowska aresztowała jego proboszcza, udał się niezwłocznie do Gestapo z prośbą, aby pozwolono mu zastąpić w więzieniu tego kapłana, wówczas 83-letniego starca. W ten sposób proboszcz wrócił do domu, a ks. Bargielski został przewieziony najpierw do obozu koncentracyjnego w Działdowie, a następnie do Gusen i Dachau. W czasie prześladowania nie tracił nigdy głębokiego spokoju, pozostając zawsze gotowy, by służyć innym. Został zamordowany 8 września 1942 r. przez strażnika obozu.

    30. MARIANNA BIERNACKA (1888-1943)

    Bóg i Boże prawo były dla Marianny wartościami ponad wszelkie sprawy, włącznie z wolnością. W czasie akcji odwetowej ze strony Gestapo, spontanicznie ofiarowała swoje życie, w zamian za wziętą na egzekucję swoją brzemienną synową i życie dziecka, mającego się wkrótce narodzić. Uprosiła dowódcę plutonu, by mogła zająć jej miejsce. W ten sposób synowa mogła wrócić do domu, Mariannę natomiast zabrano do więzienia, a później 13 lipca 1943 r. rozstrzelano w Naumowiczach k. Grodna. Czekając na egzekucję miała tylko jedną prośbę: aby dostarczono jej różaniec.

    31. KS. MICHAŁ PIASZCZYŃSKI (1885-1940)

    Profesor i ojciec duchowny Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży, promotor dialogu religijnego z Żydami – zapraszał rabinów do seminarium.

    Zmarł w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen z głodu i chorób. W cierpieniach pozostawał zawsze wsparciem duchowym dla innych; szanowany jako “święty kapłan”. Współwięzień z obozu złożył o nim świadectwo: “Gdy kapo naszego bloku odebrał Żydom dzienną porcję chleba, ks. Piaszczyński, który kiedyś przy stole mówił, że chciałby chociaż raz w życiu najeść się do syta, podzielił się swoją porcją chleba z adwokatem żydowskim z Warszawy, Kottem. Przyjmując ofiarowany chleb, Żyd powiedział: “Wy, katolicy, wierzycie, że w waszych kościołach pod postacią chleba jest żywy Chrystus. A ja wierzę, że w tym chlebie jest żywy Chrystus, który ci kazał podzielić się ze mną” (ks. Kazimierz Hamerszmit).

    PŁOCK

    31. ABP ANTONI JULIAN NOWOWIEJSKI (1858-1941)

    Biskup płocki, znakomity profesor liturgista, historyk, animator studiów kościelnych w odrodzonej po rozbiorach Polsce, żarliwy pasterz. Aresztowano go w 1940 r. razem z grupą duchownych z Płocka, a potem osadzono w obozie koncentracyjnym w Działdowie. Strażnicy poddawali 83-letniego hierarchę szczególnym upokorzeniom: zrywano mu z głowy kapelusz, by napełnić go błotem i później wcisnąć mu na głowę, czy też odzierano go zupełnie z ubrania i zmuszano kijami do biegu. Był torturowany, gdyż odmówił podeptania rzuconego w błoto przez SS-manów swego biskupiego krzyża. W czasie męki udzielał dyskretnie błogosławieństwa innym udręczonym, zachęcając ich, by wszystko przyjmowali jako wolę Bożą. Zmarł 28 maja 1941 r. w obozie na skutek ustawicznego, wyrafinowanego maltretowania. Z wypowiedzi abp. Nowowiejskiego: „Chrystus dał życie za owce swoje; tegoż samego żąda od swoich zastępców – pasterzy. Niechaj przykładem będą nam owi męczennicy pierwszych wieków, którzy w chwilach najtrudniejszych zapominali o sobie, pytali o jedno tylko, co by mogli dla Boga uczynić”.

    33. BP LEON WETMAŃSKI (1886-1941)

    Biskup pomocniczy diecezji płockiej, bardzo żarliwy pasterz, człowiek głębokiej wiary, oddany najbardziej potrzebującym. Aresztowano go razem z abp. Nowowiejskim, a potem osadzono w obozie koncentracyjnym w Działdowie, gdzie zakończył życie w wyniku udręk obozowych i chorób. Był żywym przykładem dla kapłanów, jak przyjmować cierpienia i śmierć w duchu miłości Boga i Kościoła. W testamencie z 14 kwietnia 1932 r. zapisał: “Jeślibyś, Boże Miłosierny i Dobry, dał mi łaskę, którą nazywają śmiercią męczeńską, przyjmij ją głównie za grzechy moje i za tych, którzy by mi ją zadawali, aby i oni Ciebie, Boże Dobry i Miłosierny, całym sercem kochali”.

    POZNAŃ

    34. KS. MARIAN KONOPIŃSKI (1901-1943)

    Był wikariuszem parafii św. Michała Archanioła w Poznaniu, a jednocześnie studentem nauk społecznych na poznańskim uniwersytecie. Po aresztowaniu we wrześniu 1939 r. kolejno przebywał w różnych więzieniach. Zmarł 1 stycznia 1943 r. w obozie w Dachau w następstwie eksperymentów pseudomedycznych, jakim był poddawany. Świadek jego cierpień i śmierci zapisał: “Ks. Marian był zjednoczony z Bogiem na modlitwie. Codziennie przez pierwsze dni odmawialiśmy różaniec w różnych intencjach. Ale po kilku dniach nasilenia choroby i ten ustał. Modlitwa jego ograniczała się tylko do pobożnych westchnień, ofiarowania cierpień Bogu” (ks. Henryk Kaliszan). Ostatnimi słowami wypowiedzianymi przed śmiercią do przyjaciela, który mu udzielił absolucji sakramentalnej, były: “Do zobaczenia w niebie”.

    35. KS. JÓZEF KUT (1905-1942)

    Proboszcz parafii Gościeszyn Po aresztowaniu w październiku 1941 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym w Dachau. Za staraniem przyjaciół stworzono mu wyjątkowo możliwość uwolnienia z obozu, ale pod warunkiem wyrzeczenia się posługi kapłańskiej, co zdecydowanie odrzucił. Zmarł z głodu i chorób 18 września 1942 r., pozostawiając po sobie wśród więźniów pamięć człowieka świętego.

    36. KS. WŁODZIMIERZ LASKOWSKI (1886-1940)

    Dyrektor gospodarczy Seminarium Duchownego w Poznaniu, a następnie proboszcz parafii Lwówek. Został zamordowany przez strażnika obozu w Gusen 8 sierpnia 1940 r., po pięciu miesiącach prześladowania za wiarę. Świadek naoczny przekazał: “Dziś jeszcze mam przed oczyma ten straszny widok: ks. Laskowski leży na kamieniach, okrwawiony, opuchnięty, z wykrzywioną od kopnięć twarzą. Co chwilę z jego ust wydobywają się westchnienia: “O Jezu, Jezu”. Drażniło to jeszcze bardziej jednego z SS-manów, który podszedł do leżącego ks. Laskowskiego i z miną bohatera, nowymi kopniakami ukoronował szatańskie dzieło” (ks. Zygmunt Ogrodowski).

    37. KS. NARCYZ PUTZ (1817-1941)

    Proboszcz parafii św. Wojciecha w Poznaniu. Głęboka duchowość i umiłowanie Kościoła były źródłem jego wielkiego zaangażowania duszpasterskiego i otwarcia na człowieka. W czasie dotkliwych prześladowań w więzieniach i potem w obozie w Dachau, stanowił przekonujący przykład, jak łączyć cierpienie z Ofiarą Krzyża. “Ks. kan. Putz należał do pierwszego transportu więźniów polskich do Dachau. Kapłan 65-letni, wychudzony i schorzały, ale młody sercem i duchem. Przeczuwał, że nie wróci do kraju, braci swoich jednak pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich więźniów polskich” (ks. Gerard Mizgalski). Zmarł w Dachau 5 grudnia 1942 r. wyniszczony przez choroby i nieludzkie warunki.

    38. NATALIA TUŁASIEWICZ (1906-1945)

    Nauczycielka z Poznania, żarliwa animatorka apostolatu świeckich. Swój program ujęła w dzienniku duchowym, gdzie m.in. pisała: “Moją misją jest pokazać światu, że droga do świętości przemierza także poprzez hałaśliwe rynki i ulice, a nie tylko w klasztorach czy w cichych rodzinach. Pragnę świętości dla tysięcy dusz. I nie nastąpi to, naprawdę nie nastąpi, że do nieba pójdę sama. Tam chcę prowadzić po mojej śmierci szeregi tych, którzy umrą po mnie”. W 1943 r. wyjechała dobrowolnie do Niemiec z transportami deportowanych na prace przymusowe młodych kobiet, by podtrzymywać pośród nich ducha wiary i miłości Ojczyzny. Za tę działalność została aresztowana, poddawana wyrafinowanym torturom i skazana na śmierć w obozie Ravensbrück. W Wielkim Tygodniu na obozowej pryczy resztkami sił głosiła jeszcze więźniarkom konferencje o Męce Pańskiej i Zmartwychwstaniu. Została uśmiercona w komorze gazowej 31 marca 1945 r., w Wielką Sobotę, na krótko przed wyzwoleniem obozu.

    RADOM

    39. KS. KAZIMIERZ GRELEWSKI (1901-1942)

    Wychowawca młodzieży, prefekt szkół w Radomiu. Na początku 1941 r. został aresztowany przez Gestapo i przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Świadkowie jego udręk przekazali, że pewnego dnia w obozie “kapo uderzył go i powalił na ziemię. KS. Kazimierz podniósł się, uczynił znak krzyża przed atakującym i powiedział: “Niech ci Bóg przebaczy”. Po tych słowach kapo rzucił się na niego, znów go przewróci) i krzyczał: “Ja cię zaraz wyślę do twego Boga”. Pozbawiono go życia 9 stycznia 1942 r. przez powieszenie na obozowej szubienicy. W ostatniej chwili wołał jeszcze do oprawców: “Kochajcie Pana Boga!”.

    40. KS. STEFAN GRELEWSKI (1899-1941)

    Brat rodzony ks. Kazimierza. Podobnie jak on, charyzmatyczny duszpasterz młodzieży i świata pracy. Aresztowany razem z nim, również został przewieziony do obozu w Dachau, gdzie zmarł po pięciu miesiącach, 6 maja 1942 r., w wyniku tortur i głodu, przygotowany na śmierć przez swojego młodszego brata, ks. Kazimierza.

    41. KS. FRANCISZEK ROSŁANIEC (1889-1942)

    Wybitny teolog biblista, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, kapłan bardzo żywej i głębokiej wiary. Gestapo aresztowało go w listopadzie 1939 r., kierując kolejno poprzez różne więzienia na zagładę do obozu w Dachau. Był dla współwięźniów przykładem, jak naśladować mękę Chrystusa i żyć prawdami wiary. Wyniszczony przez choroby i głód został przydzielony do baraku “inwalidów”, skąd 15 października 1942 r wywieziono go do komory gazowej. Z listu z obozu w Dachau do przyjaciół: “Teraz coraz lepiej rozumiem i coraz bardziej jestem przekonany, że najpiękniejsza i najważniejsza, ale dla nas najtrudniejsza modlitwa, to modlitwa Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym: »Ojcze, niech się dzieje Twoja wola«. Usiłuję tę modlitwę wymawiać codziennie i z głębokim przekonaniem i żywą wiarą w .Ojcze nasz. i pozostawać zawsze w najściślejszym zjednoczeniu z Chrystusem. Jestem dumny, że mogę trochę więcej dla Niego i z Nim cierpieć”.

    42. KS. BOLESŁAW STRZELECKI (1896-1941)

    Proboszcz parafii Radom-Glinice. Wymownym świadectwem jego oddania Bogu i człowiekowi był tytuł “św. Franciszka z Radomia”, jakim określali go niekiedy jego parafianie. Zmarł 2 maja 1941 r. w obozie zagłady w Oświęcimiu, po czterech miesiącach od aresztowania na skutek znęcania się nad nim strażników. Współwięźniowie mówili: “Nie udało się nam uratować tego człowieka. Nie poznaliśmy na czas jego wielkości. Był już zbyt słaby. Ubył nam towarzysz w walce ze złem, ksiądz, który nie tylko Słowo Boże, ale każdy zdobyty kęs chleba niósł między nas. Chleb ten na równi za Słowem Bożym podnosił zwątpiałe głowy w górę. Nawet w Oświęcimiu ks. Strzelecki kazał wierzyć w człowieczeństwo” (ks. Konrad Szweda).

    43. KS. KAZIMIERZ SYKULSKI (1882-1942)

    Proboszcz parafii Końskie, duszpasterz o głębokiej duchowości, którego życie formowała miłość Boga. Wobec groźby aresztowania, mówił do wiernych: “Nie mogę opuścić swoich parafian. Będę z nimi, nawet gdyby mi groziła śmierć”. Prowadzony na przesłuchanie, z którego już nie wrócił, do przyjaciela jeszcze zdążył powiedzieć, że “jeżeli Bóg żąda ode mnie takiej ofiary dla dobra Kościoła i Ojczyzny, to ja chętnie ją składam”. Po dwóch miesiącach od aresztu i uwięzieniu w obozie w Oświęcimiu, został rozstrzelany 1 grudnia 1941 r.

    SANDOMIERZ

    44. KS. ANTONI REWERA (1868-1941)

    Profesor Seminarium Duchownego w Sandomierzu, założyciel Zgromadzenia Sióstr Córek św. Franciszka Serafickiego. “Najbardziej charakterystyczne cnoty tego kapłana: pokora, prawdomówność i ogromna dobroć. które występowały u niego w stopniu heroicznym, czynią go kandydatem na ołtarze” (ks. Wincenty Granat). Aresztowany w marcu 1942 r i osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau, gdzie po kilku miesiącach, 1 października 1942 r. zakończył życie w wyniku maltretowania i nieludzkich warunków obozowych. “Potrafił w ekstremalnych i trudnych warunkach zgadzać się z wolą Bożą, a w cierpieniach dostrzegać wartość zbawczą” (ks. Konrad Szweda).

    WARSZAWA

    45. KS. ROMAN ARCHUTOWSKI (1882-1943)

    Rektor Seminarium Duchownego w Warszawie z czasu wojny, niezwykły pedagog, człowiek wielkiego autorytetu, prawości. Taki pozostał w chwilach uwięzienia, cierpień i tortur w obozie koncentracyjnym na Majdanku, gdzie po ośmiu miesiącach od aresztowania zmarł w następstwie maltretowania, głodu i chorób 18 kwietnia 1943 r., w Niedzielę Palmową. Cierpienia go nie załamały; w każdej sytuacji starał się je łączyć z Ofiarą Chrystusa.

    46. KS. EDWARD DETKENS (1885-1942)

    Wybitny duszpasterz środowisk akademickich w Warszawie, rektor kościoła św. Anny. Po uwięzieniu przez Gestapo w 1940 r. deportowano go do obozu koncentracyjnego w Dachau. Wyniszczony przez choroby i głód został przydzielony do tzw. bloku inwalidów, skąd zabrano go na zabicie w komorze gazowej. Idąc na śmierć odmawiał głośno modlitwę: “Nunc dimittis servum Tuum…”, a potem głośno, powtarzając kilkakrotnie razem z innymi: “Pójdę za Tobą, Chryste, drogą krzyża, bo krzyż najlepiej mnie do Ciebie zbliża. Daj mi o Chryste, przez Twą świętą mękę gazowej męki zwyciężyć udrękę”.

    47. KS. MICHAŁ OZIĘBŁOWSKI (1900-1942)

    Wikariusz parafii w Kutnie, apostoł i opiekun najbiedniejszych. Został aresztowany w październiku 1941 r., a następnie osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau, gdzie zmarł w wyniku maltretowania i głodu 31 lipca 1942 r. Pozostając pod wrażeniem jego postawy, po zakończeniu wojny dwaj współwięźniowie odszukali najbliższą rodzinę ks. Michała, by im powiedzieć, że do końca pobytu w obozie w sposób niezwykły służył więźniom jako kapłan, okazując heroiczną miłość Boga i bliźniego aż do śmierci.

    48. KS. ZYGMUNT SAJNA (1897-1940)

    Proboszcz w Górze Kalwarii, niezwykle ofiarny duszpasterz, promieniujący miłością Boga i bliźniego. Posługi kapłańskiej nie przerwało nawet jego aresztowanie w grudniu 1940 r. Teraz pełnił ją wobec współwięźniów na Palmirach. Aż do ostatnich chwil przed egzekucją, 17 września 1940 r., niósł taką posługę wobec grupy 200 osób, razem z nim rozstrzelanych.

    49. KS. MICHAŁ WOŹNIAK (1895-1941)

    Proboszcz parafii Kutno, gorliwy duszpasterz, animator duszpasterstwa młodzieży, założyciel ośrodka salezjańskiego na terenie swojej parafii (Woźniaków). Po ośmiu miesiącach od aresztowania, 16 maja 1942 r. poniósł śmierć w Dachau z wyczerpania i nieludzkiego traktowania. “Po kilku dniach tortur ks. prałat zmarł. Był to kapłan Boży, mąż prawy, bojący się nieprawości i chodzący drogami prostymi. Myślę, że była to piękna męczeńska śmierć, na którą sobie zasłużył pobożnym i świątobliwym życiem ks. dziekan Michał Woźniak. Przygotowywał się do niej przez długie lata, a szczególnie przez lata wojny” (ks. Tadeusz Rulski).

    WŁOCŁAWEK

    50. AL. TADEUSZ DULNY (1914-1941)

    Alumn IV roku seminarium włocławskiego; aresztowany w listopadzie 1939 r. i osadzony następnie w obozie w Dachau. “Tadzio Dulny: słuchacz teologii. Słońce patrzyło mu z oczu. Nie było tak ciężkiego położenia, gdzie on nie widziałby drobnej jakiejś radości, za którą Bogu trzeba dziękować. Lecz najbardziej charakterystycznym rysem jego pięknej duszy była bohaterska uczynność na rzecz bliźnich. »Zorganizowanych« na plantacjach porzeczek nigdy sam nie tknął, lecz dzielił się z innymi. Potrzeba było przyszyć guzik, naprawić spodnie lub buty, ostrzyc włosy, opatrzyć rany – Tadzio spieszył ofiarować swą pomoc. Gdy chwiał się już z głodowego wyczerpania, jeszcze wtedy w sposób niezwykle subtelny połowę swojej obiadowej zupy oddawał koledze, którego życie uważał za cenniejsze od swego… Umarł z głodu 6 marca 1942 r.” (ks. Stefan Biskupski).

    51. KS. EDWARD GRZYMAŁA (1906-1941)

    Pracownik sądu biskupiego, w czasie wojny wikariusz generalny. “Aresztowany i przewieziony do Dachau podwoił jeszcze swą gorliwość. Z okazji świąt i w ciągu tygodnia, gdy tylko nadarzała się sposobność, wygłaszał w grupce kilku czy kilkunastu kolegów krótkie, lecz pełne teologicznej treści i gorącego ducha konferencje, krzepiąc na duchu i umacniając w wytrwaniu. Było to w uroczystość Imienia Jezus. Przyłapany na takiej właśnie »zbrodni«, obity, wielokrotnie spoliczkowany i skopany, zwrócił się uśmiechnięty ze słowami: Jestem szczęśliwy, że dzisiaj mogłem cierpieć dla Imienia Jezus.” (ks. Stefan Biskupski).

    51. KS. HENRYK HLEBOWICZ (1904-1941)

    Kapłan archidiecezji wileńskiej, profesor teologii na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Od 1936 r. wycofał się z pracy na uczelni, przechodząc do parafii Troki. Był niezwykle ofiarnym, wspaniałym duszpasterzem, charyzmatycznym przewodnikiem w wierze, apostołem jedności chrześcijan, przyjacielem wszystkich, którzy szukali prawdy. Swoją posługą wywarł głęboki wpływ na szerokie kręgi akademickie Wilna oraz całej archidiecezji. 3 maja 1941 r. złożył akt oddania życia Bogu jako ofiarę ekspiacyjną za ratowanie wiary młodzieży. Został rozstrzelany przez Gestapo 9 listopada 1941 r. w Borysowie, za pełnienie posługi duszpasterskiej na Białorusi.

    53. KS. DOMINIK JĘDRZEJEWSKI (1886-1941)

    Proboszcz parafii Gosławice, żarliwy duszpasterz. Gdy był już uwięziony w Dachau, odrzucił zdecydowania wyjednaną mu możliwość uwolnienia pod warunkiem wyrzeczenia się kapłaństwa. Zakończył życie w obozie 29 sierpnia 1942 r. w wielkich cierpieniach, które starał się zawsze łączyć z Ofiarą Chrystusa. “Byłem obecny przy księdzu Dominiku, kiedy już właściwie konał; wziął mnie za rękę i powiedział: jak ksiądz wyjdzie z obozu, proszę pojechać do Gosławic i powiedzieć moim parafianom, że ja swoje życie ofiaruję za nich” (bp Franciszek Korszyński).

    54. KS. HENRYK KACZOROWSKI (1888-1942)

    Rektor Seminarium Duchownego we Włocławku, człowiek nauki i dobroci, żarliwy wychowawca kapłanów, aresztowany w 1939 r., wierny heroicznie swej misji do końca. Poniósł śmierć w komorze gazowej, wywieziony z obozu w Dachau w tzw. transporcie inwalidzkim 6 maja 1942 r. Żegnając się z przyjaciółmi, zdążył im jeszcze powiedzieć: “My się nie łudzimy; my wiemy, co nas czeka. »Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego” (Ps 23). Przyjmujemy z rąk Bożych to, co nas czeka. Módlcie się, abyśmy wytrwali, a my również będziemy modlić się za was – tam”, i wskazał ręką ku niebu.

    55. AL. BRONISŁAW KOSTKOWSKI (1915-1942)

    Alumn seminarium, aresztowany razem z profesorami i osadzony w Dachau. Wobec propozycji uwolnienia w zamian za wyrzeczenie się drogi do kapłaństwa, dał zdecydowaną odpowiedź: “Raczej śmierć wybiorę niż sprzeniewierzę się powołaniu, którym Bóg mnie zaszczycił”. Potwierdził to później w liście do rodziców z więzienia: “Jestem przygotowany na najgorsze. Zdawałem z tego sobie sprawę, kiedy wstępowałem do seminarium, że gdy zajdzie potrzeba, trzeba oddać życie Bogu w ofierze. Nie zawaham się oddać je za Boga i Ojczyznę. Niech się dzieje wola Boża. Bądźcie spokojni i dumni… Chcieliście mieć syna księdzem, czemu nie macie go złożyć Bogu w ofierze?”. Zmarł w obozie z głodu 6 sierpnia 1942 r.

    56. KS. JÓZEF KURZAWA (1910-1940)

    Wikariusz parafii Osięciny, duszpasterz o wielkim sercu dla wszystkich, a zwłaszcza dla biednych i cierpiących. Został zamordowany w nocy 23 maja 1940 r. razem ze swoim proboszczem, choć miał możliwość ucieczki. Gdy ks. proboszcz usilnie nalegał na ks. Józefa, by się ukrył i ratował życie, miał tylko jedną odpowiedź: “Ja ciebie, ojcze, nie opuszczę. Jeżeli zginiemy, to razem”. W momencie aresztowania osłaniał własnym ciałem proboszcza przed uderzeniami Niemców.

    57. KS. WINCENTY MATUSZEWSKI (1869-1940)

    Proboszcz parafii Osięciny, wzorowy pasterz, który z wielką wytrwałością i ofiarą służył swoim parafianom. Wobec ostrzeżeń o zagrożeniu życia i naglących próśb, by ratował życie, odpowiadał: “Ja parafii swojej nie opuszczę i parafian swoich nie zostawię. Ja was, dzieci, nie opuszczę”. Został aresztowany przez miejscowych policjantów w nocy 23 maja 1940 r., gdy razem ze swoim wikariuszem, ks. Józefem Kurzawą trwał na długiej modlitwie, a potem zamordowany w pobliżu Witowa.

    58. KS. LEON NOWAKOWSKI (1913-1939)

    Student teologii w Rzymie, kapłan głębokiej wiary i kultury. W czasie przerwy wakacyjnej wrócił do kraju. Tu zastała go wojna i okupacja. Wielokrotnie proszono go, by ukrył się. Tych rad nie przyjmował, odpowiadając, że mimo wszelkich niebezpieczeństw nie może opuszczać ludu, który go teraz bardziej potrzebuje niż kiedykolwiek. Za posługę duszpasterską został aresztowany i po tygodniu, 31 października 1939 c, w nocy przed uroczystością Wszystkich Świętych rozstrzelany w Piotrkowie Kujawskim.

    59. KS. JÓZEF STRASZEWSKI (1885-1942)

    Proboszcz parafii św. Stanisława we Włocławku, bardzo żarliwy duszpasterz, organizator parafii i budowniczy kościoła. Aresztowany w listopadzie razem z duchowieństwem miasta, został osadzony w obozie w Dachau, gdzie poniósł śmierć w tzw. transporcie inwalidzkim, dn. 12 sierpnia 1942 r. Oceniany przez współwięźniów jako człowiek bez reszty oddany Bogu, znakomity spowiednik.

    ORDYNARIAT POLOWY

    60. KS. KMDR PPOR. WŁADYSŁAW MIEGOŃ (1892-1942)

    Kapelan marynarki wojennej; znany z wielkiej dobroci i oddania Bożej sprawie. Parafianie mówili o nim: “nasz ojciec”, “święty, który chciał otworzyć bramy nieba dla wszystkich”. Aresztowany, gdyż nie chciał pozostawić rannych marynarzy. Wyniszczony przez choroby i przez nieludzkie warunki obozowe w Dachau, zmarł 15 września 1942 r., po dwóch miesiącach pobytu w tym miejscu wyniszczenia duchowieństwa katolickiego.

    ZAKONY I ZGROMADZENIA ZAKONNE

    DOMINIKANIE OP

    61. O. MICHAŁ CZARTORYSKI (1891-1944)

    Mistrz nowicjatu, wychowawca studentów. Żył według programu: całkowicie wyniszczyć się w miłości dla Chrystusa; we wszystkim służyć Wcielonej Miłości, która ciągle zbawia świat. Miłość Boga i bliźniego przybrały u niego wymiar heroiczny. Został rozstrzelany 6 września 1944 r., gdy pozostał dobrowolnie z rannymi i umierającymi powstańcami Warszawy.

    62. S. JULIA RODZIŃSKA (1899-1945)

    Charyzmatyczna posługa na polu wychowania i prowadzenia instytutów opieki dla sierot, nadała jej tytuł “matki sierot”. Apostołka różańca. Już za życia otaczała ją opinia świętości. Gestapo aresztowało ją w lipcu 1943 r. Zakończyła życie 20 lutego 1945 r. w obozie zagłady w Stutthofie, zarażona tyfusem w czasie posługiwania konającym więźniarkom żydowskim. Mówili o niej świadkowie: “W warunkach upodlenia człowieka potrafiła skierować nas na inne wartości, wartości duchowe … Dla nas ona była świętą, ona oddała za innych życie”

    FRANCISZKANIE OFM

    63. O. KRYSTYN GONDEK (1909-1942)

    Kapłan zakonny, wikariusz w klasztorze we Włocławku, z wielką gorliwością żył charyzmatem franciszkańskim. “Był człowiekiem modlącym się, uważającym na każde słowo i zachowanie się. Ale bardzo źle znosił trudy obozowe. Był wycieńczony ciężką pracą i warunkami życia. W bloku spaliśmy na sąsiednich piętrowych pryczach. Do końca był człowiekiem modlącym się. Przed śmiercią pożegnał się ze mną słowami: »Do zobaczenia w niebie« (Wincenty Kula).

    64. BR. MARCIN OPRZĄDEK (1884-1942)

    Brat zakonny z klasztoru we Włocławku, wierny regule zakonnej, rozmodlony i bardzo uczynny dla ludzi. Po aresztowaniu w 1940 r. wkrótce przewieziono go do obozu w Dachau. Przydzielony został do tzw. transportu inwalidów, a następnie wywieziony z obozu 18 maja 1942 r. na zagazowanie do Hartheim k. Linzu. “W obozie do końca był człowiekiem modlącym się, ufającym w Bożą Opatrzność” (Wincenty Kula).

    65. O. NARCYZ TURCHAN (1879-1942)

    Gwardian z klasztoru we Włocławku. W jego posłudze jako przełożonego, kaznodziei, spowiednika, katechety zawsze odbijała się wielka gorliwość zakonna. Po aresztowaniu osadzono go w Dachau. W czasie prześladowania, dotkliwych cierpień modlił się, aby mógł przyjąć krzyż jako naśladowanie Chrystusa, by “krzyż przekształcił go w Chrystusa”. Zmarł w wyniku maltretowania i chorób 19 marca 1942 r., w dniu św. Józefa, którego był wielkim czcicielem.

    66. BR. BRUNON ZEMBOL (1905-1922)

    Brat zakonny z klasztoru w Chełmie Lubelskim, gorliwie żyjący regułą franciszkańską. Aresztowano go jeszcze w listopadzie 1939 r. Był szanowany przez więźniów jako “człowiek anielskiej dobroci”. Zmarł 21 marca 1942 r, w obozie w Dachau w cierpieniu, ze spokojem i w zjednoczeniu z Panem, do którego szedł przez całe życie.

    BRACIA MNIEJSI KAPUCYNI OFM CAP

    67. BR. FIDELIS CHOJNACKI (1906-1942)

    Bardzo gorliwy brat z klasztoru kapucynów w Lublinie, który z entuzjazmem i radykalizmem podjął drogę doskonałości według ducha św. Franciszka. Student teologii, głębokiej wiary i wyjątkowej pracowitości. Wywieziony do obozu w Dachau, tam zakończył życie 9 lipca 1942 r. “Br. Fidelis opuszczał nasz barak 28 i przechodził na tzw. blok inwalidów. Był wówczas br. Fidelis tak jakoś dziwnie ukojony i uciszony w sobie, w oczach miał nawet pogodne błyski, ale były to już błyski nie z tego świata. Ucałował się z każdym z nas i pożegnał nas słowami św. Franciszka: »Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Do widzenia w niebie«” (o. Kajetan Ambrożkiewicz).

    68. BR. SYMFORIAN DUCKI (1888-1942)

    Brat zakonny z klasztoru w Warszawie, odznaczający się prostotą chrześcijańską i duchowością franciszkańską. Został zmasakrowany 11 kwietnia 1942 r. przez strażników obozu w Oświęcimiu. “W oczach blokowego była wściekłość, strach i szaleństwo. Nieprzytomny rzucił się wprzód i okrwawionym kijem trzasnął w siwą głowę. Symforian padł na kolana. Wstał. Zachwiał się i ostatnim wysiłkiem przeżegnał gromadę zbirów. Może nie widział już, kogo żegna krzyżem Chrystusowym, a może wierny Jego nauce, udzielał im swego przebaczenia. Mówił coś, czegośmy, najbliżej niego będący, już nie rozumieli, i ze słowami tymi upadł na wskos, zagradzając mordercom drogę do nas” (Czesław Ostańkowicz).

    69. O. ANICET KOPLIŃSKI (1875-1941)

    Kapłan zakonny z klasztoru w Warszawie, apostoł miłosierdzia na terenie stolicy; już za życia otaczała go sława świętości. Aresztowany w 1941, nie ratował się pochodzeniem niemieckim. Wraz ze współbraćmi z Zakonu został przewieziony do obozu zagłady w Oświęcimiu. Swe cierpienia chciał zawsze wtopić w modlitwę i w naśladowanie Mistrza z Nazaretu. Często mówił do współbraci więźniów: “Musimy do końca wypić ten kielich goryczy”. Poniósł śmierć w komorze gazowej w obozie 16 października 1941 r.

    70. O. HENRYK KRZYSZTOFIK (1908-1942)

    Gwardian i dyrektor studiów w klasztorze w Lublinie. Był zakonnikiem o wyjątkowej gorliwości, oddaniu sprawie Bożej. Aresztowany i osadzony w obozie w Dachau, był tam szczególnym oparciem dla cierpiących i umierających. Na grypsie z obozu do wychowanków przesłał: “Drodzy bracia! Jestem w rewirze na 7 bloku. Strasznie schudłem, bo woda opada. Ważę 35 kg. Każda kość boli. Leżę na łóżku jak na krzyżu z Chrystusem. I dobrze mi jest razem z Nim być i cierpieć. Modlę się za Was i cierpienia swoje Bogu za Was ofiarowuję”. Zakończył życie 4 sierpnia 1942 r.

    71. O. FLORIAN STĘPNIAK (1912-1942)

    Kapłan zakonny z klasztoru w Lublinie, człowiek szczególnej wiary i dobroci. Poniósł śmierć w komorze gazowej, wywieziony 12 sierpnia 1942 r. z obozu w Dachau w tzw. transporcie inwalidów. “O. Florian Stępniak był słonkiem tego nieszczęśliwego baraku.(…). Kto nie był w obozie, ten nie ma pojęcia, czym dla takich ludzi, dla takich kościotrupów na bloku inwalidzkim, żyjących wiecznie w atmosferze śmierci, było pogodne słowo pociechy, czym mógł być dla nich uśmiech wynędzniałego jak i oni kapucyna, który nie poddawał się jednak ogólnej psychozie grozy i strachu, bo nie bał się śmierci, bo wyciągał ku niej swe suche ramiona z taką bodaj miłością, jak ongiś św. Franciszek, śpiewając w ostatniej chwili życia swą pieśń o słońcu i śmierci” (o. Kajetan Ambrożkiewicz).

    OO. KARMELICI BOSI OCD

    72. O. ALFONS MARIA MAZUREK (1891-1944).

    Przeor klasztoru karmelitów bosych w Czernej. W jednym z jego zapisów rekolekcyjnych czytamy: “Przez cierpienie jedynie i przez krzyże, a nie inną drogą można dojść do wielkiej miłości Boga i prawdziwego z Nim zjednoczenia. Krzyż więc nie jest karą, ale największą łaską Bożą, której tylko miłośnikom swoim udziela”. Zastrzelony 28 sierpnia 1944 r. w Nawojowej Górze. Na miejscu jego śmierci ustawiono krzyż z napisem: “Zwyciężyłeś zwycięstwem krzyża”.

    OO. KARMELICI OC

    73. O. HILARY PAWEŁ JANUSZEWSKI (1901-1945)

    Przeor klasztoru karmelitów w Krakowie. Podczas okupacji przyjął do klasztoru grupę wysiedlonych z poznańskiego. Po aresztowaniu kolejnych zakonników sam zgłosił się na Gestapo, twierdząc, że jako przeor odpowiada za cały klasztor. Więziony kolejno na Montelupich w Krakowie, Sachsenhausen, a od 1941 r. – w Dachau. Dobrowolnie zgłosił się do pomocy chorym na tyfus. Kard. Adam Kozłowiecki powiedział o nim oraz innych, którzy dobrowolnie zgłosili się do pomocy chorym: “To, co przeszliśmy w ciągu tych pięciu lat, mogło zabić wszelkie wyższe ideały. Bezwzględna walka o byt mogła u wielu wyrobić wstrętny egoizm i obojętność dla drugich. Lecz ci bohaterowie są jawnym dowodem, że idea miłości bliźniego, rzucona przed dwoma tysiącami lat przez Chrystusa, to nie mrzonka, ale idea realna, która zwycięża nawet tam, gdzie największa panuje nienawiść”. Zmarł 25 marca 1945 r. zarażony tyfusem.

    SS. KLARYSKI-KAPUCYNKI

    74. S. MIECZYSŁAWA KOWALSKA (1902-1941)

    Urodziła się w rodzinie o sympatiach socjalistycznych. Jej ojciec około 1920 r. z częścią rodziny wyjechał do Związku Radzieckiego. Mając 21 lat wstąpiła do zakonu mniszek klarysek-kapucynek w Przasnyszu, gdzie też 2 kwietnia 1941 r. została wraz z wszystkimi siostrami aresztowana i wywieziona do obozu koncentracyjnego w Działdowie. Do swoich współtowarzyszek powiedziała: “Ja stąd nie wyjdę, swoje życie poświęcam, żeby siostry mogły wrócić”. Zmarła w nocy 25 lipca 1941 r.

    KSIĘŻA MARIANIE MIC

    75. KS. JERZY KASZYRA (1904-1943)

    Apostoł jedności wśród katolików i prawosławnych. Sam był ochrzczony w cerkwi prawosławnej, w wieku 18 lat przeszedł na katolicyzm. Mimo zagrożenia, pozostał do końca z parafianami, przygotowując ich na śmierć. Został spalony 19 lutego 1943 r. w drewnianej chacie w Rosicy, wraz z grupą ok. 30 osób.

    76. KS. ANTONI LISZCZEWICZ (1890-1943)

    Do zgromadzenia marianów wstąpił w wieku 47 lat. Przedtem, niemal przez 25 lat, sprawował obowiązki duszpasterskie na Dalekim Wschodzie, nie odwiedzając nigdy ani rodziny, ani kraju. Jako duszpasterz w Drui nad Dźwiną, na północno-wschodnich Kresach, ostrzeżony przed nadejściem ekspedycji karnej Niemców, odmówił ucieczki. Kiedy go zabierano, pocieszał siostry: “Bądźcie dzielne i módlcie się”. Wraz z grupą ludzi został spalony w stajni w Rosicy, 18 lutego 1943 r., w przeddzień męczeństwa swego konfratra, ks. Kaszyry.

    KSIĘŻA MICHALICI CSMA

    77. KS. WŁADYSŁAW BŁĄDZIŃSKI (1908-1944)

    Jako wychowawca w zakładzie wychowawczym michalitów w Pawlikowicach, aresztowany z trzema księżmi 25 kwietnia 1944 r. i osadzony w krakowskim więzieniu na Montelupich. Następnie więziony w Gross-Rosen, gdzie pracował w kamieniołomie, przydzielony do specjalnego komanda, złożonego przeważnie z katolickich księży. Zginął strącony przez hitlerowca do przepaści kamieniołomu. Dokładna data śmierci nie jest znana. “Miał zawsze słowo pociechy wobec współwięźniów, pomagał im, dzielił się z nimi swoją bardzo skromną porcją chleba i niósł im posługę duszpasterską, choć było to bardzo surowo zabronione. Był gotowy nieść wszelką pomoc. Był zawsze spokojny, pełen ufności w Bogu i Matce Najświętszej. Modlił się i do tego zachęcał innych” (Karol Mitan).

    78. KS. WOJCIECH NIERYCHLEWSKI (1903-1941)

    Utalentowany wychowawca. Aresztowany w Krakowie, gdzie był odpowiedzialnym za wydawnictwo i drukarnię “Powściągliwość i Praca”. Więziony na Montelupich, a następnie w Oświęcimiu. Został prawdopodobnie utopiony w basenie lub zastrzelony 7 lutego 1942 r. “Śmierć w obozie w Oświęcimiu była dla ks. Wojciecha Nierychlewskiego dopełnieniem jego powołania do męczeństwa, o czym sam mówił wcześniej, i do czego się przygotowywał. I tak umarł ten człowiek głębokiej wiary, żarliwy kapłan, męczennik” (ks. Stanisław Hędrzak).

    OO. MISJONARZE OBLACI MARYI NIEPOKALANEJ OMI

    79. O. JÓZEF CEBULA (1902-1941)

    Był kolejno wychowawcą i profesorem w niższym seminarium duchownym oblatów, a następnie mistrzem nowicjatu, uwielbianym przez młodzież. Podczas okupacji w Markowicach odważnie sprzeciwiał się próbom profanacji przedmiotów kultu. Gdy w grudniu 1939 r. przyszedł nakaz, by wyznaczył kilku współbraci do rozbijania przydrożnych figur Matki Bożej — nie wyznaczył nikogo. Aresztowany za to, że wbrew zakazowi udzielił chorej osobie sakramentów świętych. Zastrzelony 28 kwietnia 1941 r. w Mauthausen.

    SS. NIEPOKALANKI CSIC

    80. S. MARIA EWA OD OPATRZNOŚCI BOGUMIŁA NOISZEWSKA (1885-1942)

    Nauczycielka szkoły średniej sióstr niepokalanek w Słonimie. Nie skorzystała z możliwości ukrycia się, a potem z proponowanej ucieczki. Rozstrzelana 19 grudnia 1942 r. w Słonimie wraz z s. Martą Wołowską za ratowanie Żydów. Treścią jej życia była modlitwa do Zbawiciela “o pomoc w zbawianiu ludu przez życie ukryte i śmierć męczeńską”.

    81. S. MARIA MARTA OD JEZUSA KAZIMIERA WOŁOWSKA (1819-1942)

    Przełożona klasztoru w Słonimie, gdzie podczas wojny zorganizowała tajne nauczanie, stałą pomoc dla głodujących, zwłaszcza dla rodzin uwięzionych, pomordowanych i Żydów. Ukrywała Żydów na strychu klasztornym, w oranżerii i oborze. Rozstrzelana 19 grudnia 1942 r. w Słonimie. Przed śmiercią mówiła do współwięźniów: “Jesteśmy wszyscy w obliczu śmierci. Módlmy się, abyśmy mogli godnie przyjąć śmierć męczeńską”; “Jezu, to wszystko dla Ciebie i za Polskę”.

    KSIĘŻA ORIONIŚCI FDP

    82. KS. FRANCISZEK DRZEWIECKI (1908-1942)

    Duszpasterz we Włocławku, spowiadał całymi godzinami, zapominając o niebezpieczeństwie nalotów. Odmówił, gdy mu proponowano zwolnienie z wywiezienia do Dachau. Zmarł 10 sierpnia 1942 r. tamże. “Był świadomy, że idzie na śmierć. Kiedy go zabierano, jeszcze zapukał do okna mojej izby. Zsunąłem się z piętrowego łóżka i zobaczyłem ks. Drzewieckiego. Powiedział do mnie: »Józiu, żegnaj! Odjeżdżamy«. Z wrażenia zachwiałem się. Widząc to, odezwał się: »Nie miej żalu. My dziś, jutro ty. To wszystko za Kościół i za Ojczyznę«” (ks. Józef Kubicki).

    KSIĘŻA PALLOTYNI SAC

    83. KS. JÓZEF JANKOWSKI (1910-1941)

    Przed święceniami kapłańskimi zapisał: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”. Po wybuchu wojny znalazł się w seminarium pallotynów w Ołtarzewie, gdzie udzielał schronienia i żywności uciekinierom. Aresztowany i osadzony na Pawiaku, wywieziony został do Oświęcimia tym samym transportem, co św. Maksymilian Kolbe. Skatowany przez kapo, zmarł następnego dnia 16 października 1941 r.

    84. KS. JÓZEF STANEK (1916-1944)

    Bohaterski kapelan Powstania Warszawskiego, ps. “Rudy”. Niezmordowany samarytanin, wśród ostrzału nieprzyjacielskiego nosił wodę z Wisły, dźwigał chorych na własnych ramionach, odgrzebywał zasypanych pod gruzami, podnosił na duchu, wielu ludziom uratował życie. Ustąpił miejsca w pontonie rannemu żołnierzowi, rezygnując z przeprawienia się przez Wisłę. Do końca pozostał z obrońcami Czerniakowa. Odważnie pertraktował z Niemcami, aby ocalić jak najwięcej powstańców. Traktowany przez hitlerowców ze szczególną brutalnością, torturowany, wreszcie zamordowany 23 września 1944 r.

    KSIĘŻA SALEZJANIE SDB

    85. KS. JÓZEF KOWALSKI (1911-1941)

    Aresztowany w Krakowie, gdyż hitlerowców drażniła gorliwość i zaangażowanie młodego księdza. Wywieziony do obozu w Oświęcimiu dwa razy trafił do kompanii karnej, był często bity, szykanowany i upokarzany. Idąc na śmierć prosił o modlitwę za swoich prześladowców. Zamordowany 4 lipca 1942 r. za odmowę podeptania swojego różańca. W dzienniku duchowym zapisał: “O mój Drogi Jezu, daj mi wolę wytrwania, stanowczą, silną, bym zdołał wytrwać przy swoich postanowieniach świętych i zdołał dopiąć szczytnego ideału świętości, jaki sobie zakreśliłem. Ja mam być i muszę być świętym!”.

    86-90. “POZNAŃSKA PIĄTKA”

    Młodzieńcy związani z oratorium księży salezjanów w Poznaniu. Czesław Jóźwiak (1919-1942), Edward Kaźmierski (1919-1942), Franciszek Kęsy (1920-1942), Edward Klinik (1919-1942), Jarogniew Wojciechowski (1922-1942). Liderzy katolickich organizacji młodzieżowych aresztowani we wrześniu 1940 r. i osadzeni kolejno w Forcie VII i przy ul. Młyńskiej w Poznaniu, we Wronkach, Berlinie i więzieniu w Zwickau w Saksonii. W więzieniach poddawani rozlicznym szykanom, odmawiali różaniec i odprawiali nowenny przed ważnymi świętami kościelnymi. Ostrzegający ich więzień, gdy wspólnie modlili się w celi, na uwagę: “Czy wiecie, co was czeka?”, usłyszał odpowiedź: “O tym, co nas czeka, wie tylko Bóg. Jemu ufamy. Cokolwiek się stanie, będzie to Jego wola”. Zgilotynowani 24 sierpnia 1942 r. na dziedzińcu więzienia w Dreźnie.

    BRACIA SERCA JEZUSOWEGO CFCI

    91. BR. JÓZEF ZAPŁATA (1904-1945)

    Aresztowany przez Gestapo na początku wojny podczas rewizji w domu arcybiskupa poznańskiego i osadzony w Cytadeli w Poznaniu. Więziony kolejno w Kazimierzu Biskupim, Mauthausen, Gusen i w obozie koncentracyjnym w Dachau. Tutaj, na apel dowództwa obozowego, zgłosił się dobrowolnie do pielęgnacji chorych na tyfus plamisty. Idąc na pewną śmierć, wyraził intencję o szczęśliwy powrót po wojnie do Ojczyzny umiłowanego Prymasa Polski, kard. Augusta Hlonda. Zmarł 19 lutego 1945 r. w Dachau, zaraziwszy się tyfusem od pielęgnowanych przez siebie współwięźniów niemieckiego pochodzenia.

    SIOSTRY SŁUŻEBNICZKI STAROWIEJSKIE

    92. S. KATARZYNA CELESTYNA FARON (1913-1944)

    Tuż przed wojną organizatorka i wychowawczyni w ochronce w Brzozowie, a podczas okupacji przełożona domu zakonnego. Złożyła życie w ofierze ekspiacyjnej za nawrócenie błądzącego kapłana, który nosił to samo nazwisko i który po wojnie wrócił do wspólnoty Kościoła katolickiego. Modliła się z siostrami za prześladowców, także za Hitlera. Zmarła w Niedzielę Wielkanocną, 9 kwietnia 1944 r. w Oświęcimiu.

    SIOSTRY SZKOLNE DE NOTRE DAME SSND

    93. S. MARIA ANTONINA KRATOCHWIL (1881-1942)

    Nauczycielka i wychowawczyni. Więziona w Stanisławowie, gdzie wyniszczona torturami i tyfusem zmarła w szpitalu 2 października 1942 r. “Wieczorem tego dnia, gdy została przed celą bardzo dotkliwie pobita kijem, pokazała mi czarno-sine plecy i powiedziała, że gdy była bita, miała na myśli słowa Pana na krzyżu: ‘Boże, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią.’ ” (s. Jacynta Grzymek).

    URSZULANKI UNII RZYMSKIEJ OSU

    94. S. MARIA KLEMENSA STASZEWSKA (1890-1943)

    Podczas wojny przełożona klasztoru w Rokicinach Podhalańskich, organizatorka prewentorium dla dzieci. Zapisała w “Dzienniku”: “Spodziewam się ponownej wizyty Gestapo, a nawet czegoś dużo gorszego. Bardzo serdecznie dziś modliłam się, łącząc swoje przeżycie trwogi z bólem Jezusa. Oświadczałam po wiele razy gotowość na Wolę Jego Świętą – choćby i życie w męczarniach zakończyć”. Zmarła na tyfus 27 lipca 1943 r. w Oświęcimiu, ze słowami modlitwy “Magnificat” na ustach.

    OO. WERBIŚCI SVD

    95. BR. GRZEGORZ BOLESŁAW FRĄCKOWIAK (1911-1943)

    Urodzony jako ósmy z dwanaściorga dzieci. Aby uratować życie grupie świeckich osób, w tym kilku ojcom rodzin, przyjął na siebie “winę” kolportowania ulotek patriotycznych. W więzieniu znęcano się nad nim w szczególny sposób, gdy odkryto, że ma medalik zaszyty w czapce. Został ścięty 5 maja 1943 r. w Dreźnie.

    96. O. STANISŁAW KUBISTA (1898-1940)

    Zakonnik o zamiłowaniach literackich: pisał opowiadania, powieści i sztuki teatralne. Ekonom domu zakonnego werbistów w Górnej Grupie. Więziony w Sachsenhausen. “W dniu 26 kwietnia 1940 r., gdy wróciliśmy z apelu do baraku, położyliśmy go na twardej podłodze z desek. Wtem wchodzi do baraku blokowy. Był to więzień niemiecki, zawodowy przestępca. Nie zaniedbał żadnej sposobności, aby dokuczyć księżom. Powitał nas zwierzęcym wzrokiem, potem z szatańską radością spoczęły jego oczy na o. Kubiście. Zbliżył się doń i rzekł: .Już nie masz po co żyć!«. Z całą flegmą staje jedną nogą na piersiach, drugą na gardle i silnym naciskiem miażdży kości klatki piersiowej i gardła. Krótki charkot, drganie śmiertelne zamknęły żywot męczennika” (o. Dominik Józef).

    97. O. ALOJZY LIGUDA (1898-1942)

    Rektor domu zakonnego w Górnej Grupie. Po napaści Niemiec na Polskę obronił pastora ewangelickiego z rodziną oraz ewangelicką siostrę diakonisę przed wzburzonymi mieszkańcami Górnej Grupy. Mając możność zwolnienia z obozu w Dachau, o co starała się jego rodzina mająca obywatelstwo niemieckie, oświadczył, “że jest Polakiem i w przyszłości chce pracować dla Polski”. Maltretowany za to, że przyznał się do “winy” za Rosjanina, który zapalił papierosa podczas pracy. Utopiony w nocy z 8 na 9 grudnia 1942 r., w święto Maryi Niepokalanej, której był wielkim czcicielem.

    98. O. LUDWIK MZYK (1905-1940)

    Pochodził z rodziny górniczej. Magister a następnie rektor nowicjatu w Chludowie pod Poznaniem. Był wzorem dla seminarzystów. Zamęczony 23 lutego 1942 r. w Forcie VII w Poznaniu. “Pragnąc okrutnie katowanego brata kapłana oderwać od wewnętrznego udręczenia, zbliżyłem się do niego bełkocząc jakieś słowa pociechy, na co otrzymałem znamienne słowa: »Nie może być uczeń nad Mistrza«. Wówczas pochyliłem się przed nim i poprosiłem go o błogosławieństwo, którego mi też chętnie udzielił” (ks. Franciszek Olejniczak).

    SS. ZMARTWYCHWSTANKI CR

    99. S. ALICJA MARIA JADWIGA KOTOWSKA (1899-1939)

    Jako profeska ukończyła studia chemiczne. Wojna zastała ją jako dyrektorkę szkoły i przełożoną domu w Wejherowie. Ostrzeżona o aresztowaniu oświadczyła, że nie może pozostawić sióstr bez opieki. Zamordowana 11 listopada 1939 r. w Piaśnicy. Papież Pius XII do przełożonych zgromadzenia o s. Alicji: “Macie męczennicę, to wielka chwała i pociecha dla Zgromadzenia. Czy może być większe szczęście, jak oddać życie za wiarę, za Kościół, za Chrystusa Pana?”.

    OO. FRANCISZKANIE KONWENTUALNI OFMCONV – NIEPOKALANÓW

    100. O. JAN ANTONIN BAJEWSKI (1915-1941)

    Wybitnie uzdolniony, znał kilka języków. Cechowała go wielka pobożność, duch modlitwy i delikatność wobec innych. Aresztowany 17 lutego 1941 r. przez Gestapo wraz ze św. Maksymilianem i trzema innymi ojcami. Przewieziony z Pawiaka do Oświęcimia, gdzie już pierwszego dnia został brutalnie pobity przez SS-manów koronką franciszkańską (czyli specjalnym różańcem franciszkańskim), którą nosił u swojego boku. Mimo że sam chory na tyfus, pomagał innym chorym fizycznie i duchowo, zwłaszcza przez sakrament spowiedzi. Powtarzał często: “Z Chrystusem jestem przybity do krzyża”. Umarł 8 maja 1941 r. ze słowami: “Jezus i Maryja” na ustach.

    101. O. LUDWIK PIUS BARTOSIK (1909-1941)

    W wieku 27 lat został zastępcą o. Maksymiliana Kolbe, który przewidywał go na swojego następcę na stanowisku przełożonego klasztoru. Kolejno był redaktorem: “Rycerza Niepokalanej”, “Rycerzyka” i kwartalnika “Miles Immaculatae”. Po pierwszym aresztowaniu i po trzymiesięcznym przybywaniu w obozach, powtarzał: “Dotychczas pisaliśmy i mówiliśmy innym, jak należy znosić cierpienie – teraz musimy sami praktycznie to przejść, bo w przeciwnym razie co warte byłyby nasze słowa”. Po raz drugi aresztowany przez Gestapo wraz ze św. Maksymilianem i 3 innymi ojcami 17 lutego 1941 r. i przewieziony na Pawiak, z cierpliwością znosił wszelkie udręki. Następnie więziony w Oświęcimiu, gdzie z powodu wyczerpania, pobicia i choroby trafia do szpitala obozowego. Tam z największym poświęceniem pomagał innym chorym. Zmarł w nocy z 12 na 13 grudnia 1941 r.

    102. O. JÓZEF INNOCENTY GUZ (1890-1940)

    Męczennik, który ucierpiał od dwóch okupantów. Wojna i okupacja radziecka zastała go w Grodnie. Tutaj też został aresztowany, jednak udało mu się zbiec z więzienia. Podczas przekraczania granicy rosyjsko-niemieckiej schwytany tym razem przez Niemców i więziony kolejno w Suwałkach, Działdowie i obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, gdzie został zamęczony 6 czerwca 1940 r. w wyrafinowany sposób. Tuż przed śmiercią zdążył powiedzieć do swojego przyjaciela: “Ja już odchodzę do Niepokalanej, a ty pozostań i rób swoje”.

    103. O. JÓZEF ACHILLES PUCHAŁA (1911-1943)

    Na początku 1940 r. objął opuszczoną przez proboszcza parafię Pierszaje w diecezji pińskiej. Po miesiącu przyjechało tam Gestapo i zaaresztowało wielu parafian. Komendantowi żandarmerii niemieckiej, który chciał umożliwić proboszczowi i wikariuszowi, o. Karolowi Hermanowi Stępniowi schronienie, franciszkanie odpowiedzieli, że “pasterze nie mogą opuścić wiernych”. Dołączyli d aresztowanych i zostali przeprowadzeni do wioski Borowikowszczyzna, gdzie 19 lipca 1943 r. zostali zamordowani w stodole.

    104. O. KAROL HERMAN STĘPIEŃ (1910-1943)

    Ukończył Papieski Wydział Teologiczny św. Bonawentury w Rzymie oraz Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Zamordowany wraz ze swoim proboszczem, o. Józefem Achillesem Puchałą, 19 lipca 1943 r. w Borowikowszczyźnie. Mógł się uratować, ale nie chciał zostawić parafian prowadzonych na śmierć.

    105. BR. STANISŁAW TYMOTEUSZ TROJANOWSKI (1908-1941)

    Całe życie zakonne spędził w Niepokalanowie, gdzie pracował głównie przy wysyłce “Rycerza Niepokalanej”, w magazynie, oraz jako opiekun chorych braci w infirmerii. Cieszył się dużym zaufaniem przełożonego – o. Maksymiliana Kolbego. Aresztowany 14 października 1941 r. i osadzony wraz z sześcioma innymi braćmi na Pawiaku. W więzieniu wiele się modlił i podnosił innych na duchu. Przewieziony do Oświęcimia mężnie znosu głód, zimno i katorżniczą pracę. Zmarł 28 lutego 1942 r. na zapalenie płuc. Dewizą jego życia było: “W każdym czasie i w każdym miejscu, do swobodnego rozporządzenia Woli Bożej”.

    106. BR. PIOTR BONIFACY ŻUKOWSKI (1913-1941)

    Przed profesją wieczystą przełożony klasztoru w Niepokalanowie, o. Florian Koziura wystawił mu taką opinię: “Pod każdym względem bardzo dobry. Takich więcej!”. Aresztowany 14 października 1941 r. i więziony na Pawiaku, gdzie podnosił na duchu towarzyszy niedoli. Przewieziony do Oświęcimia, zatrudniony przy wyniszczającej pracy, znosił cierpienia w duchu wiary. Zmarł na zapalenie płuc 10 kwietnia 1942 r.

    FRANCISZKANIE OFM

    107. O. ANASTAZY JAKUB PANKIEWICZ (1881-1941)

    W 1936 r. powołał do życia Zgromadzenie Sióstr Antonianek od Chrystusa Króla. Jego niezwykle ofiarną pracę w Łodzi, w jednej z najbardziej zaniedbanych dzielnic – Dołach, przerwało aresztowanie w październiku 1941 r. W Dachau nie załamały go udręki obozowe, pomagał załamanym i cierpiącym. Wyniszczony warunkami obozowymi i chorobami, został przydzielony do tzw. transportu inwalidów i 20 maja 1942 r. zabrany na zagazowanie. Wcześniej, po odbyciu spowiedzi, oświadczył: “Jestem spokojny i gotowy na śmierć”. Podczas wsiadania do auta wyciągnął ręce, aby pomóc współtowarzyszowi. Wtedy SS-mani gwałtownie zatrzasnęli żelazne drzwi, obcinając mu obydwie ręce. Najprawdopodobniej zmarł na skutek wykrwawienia, zanim dowieziono go do komór gazowych.

    TARNÓW

    108. KS. ROMAN SITKO (1880-1942)

    Rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie. Żarliwy duszpasterz i wychowawca alumnów. Nie zważając na zakazy władz okupacyjnych i niebezpieczeństwo śmierci, potajemnie prowadził dalej formację alumnów, za co został zesłany do obozu zagłady. Zginął w Oświęcimiu 17 października 1942 r.

    Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 czerwca

    Święty Barnaba, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Paryzjusz, pustelnik
      •  Święta Paula Angela Maria Frassinetti, zakonnica
    ***
    Święty Barnaba Apostoł

    Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).
    O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).

    Święci Apostołowie Barnaba i Paweł

    Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).
    Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.
    Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.
    Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.
    Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.
    W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Barnaba, Sylas i Apollos

    Barnaba, Sylas i Apollos

    Święty Barnaba/autor z XVIII wieku

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 31 STYCZNIA 2007

    (…) W tej pierwszej misji ewangelizacyjnej odnaleźli oni sens swego życia, i jako tacy stają przed nami jako świetlany wzór bezinteresowności i wielkoduszności.

    Drodzy bracia i siostry,
    kontynuując naszą podróż do głównych postaci początków chrześcijaństwa, zwracamy dzisiaj uwagę na kilku dalszych współpracowników św. Pawła. Musimy przyznać, że Apostoł jest wymownym przykładem człowieka otwartego na współpracę: nie chce on w Kościele robić wszystkiego samemu, ale korzysta z licznych i różnych kolegów. Nie możemy zatrzymać się przy wszystkich tych cennych pomocnikach, ponieważ jest ich wielu. Wymieńmy tylko między innymi Epafrasa (por. Kol 1,7; 4,12; Flm 23), Epafrodyta (por. Flp 2,25; 4,18), Tychika (por. Dz 20,4; Ef 6,21; Kol 4,7; 2 Tm 4,12; Tt 3,12), Urbana (por. Rz 16,9), Gajusa i Arystarcha (por. Dz 19,29; 20,4; 27,2; Kol 4,10), a także niewiasty, jak Febę (por. Rz 16,1), Tryfenę i Tryfozę (por. Rz 16,12), Persydę, matkę Rufusa – o której Paweł powiada: “jest i moją matką” (por. Rz 16,12-13) – nie zapominając o małżonkach Prysce i Akwili (por. Rz 16,3; 1 Kor 16,19; 2 Tm 4,19). Dzisiaj, z tej wielkiej rzeszy współpracowników i współpracownic św. Pawła wybieramy trzy spośród tych osób, które odegrały szczególną rolę u początków ewangelizacji: Barnabę, Sylasa i Apollosa.

    Imię Barnaba, oznaczające “Syn Pocieszenia” (Dz 4,36), jest przydomkiem żydowskiego lewity rodem z Cypru. Osiadłszy w Jerozolimie był on jednym z pierwszych, którzy przyjęli chrześcijaństwo po zmartwychwstaniu Pana. Wielkodusznie sprzedał pole, które było jego własnością, a uzyskane pieniądze przekazał Apostołom na potrzeby Kościoła (por. Dz 4,37). To on był gwarantem nawrócenia Szawła dla wspólnoty chrześcijańskiej Jerozolimy, która nie dowierzała jeszcze dawnemu prześladowcy (por. Dz 9,27). Wysłany do Antiochii w Syrii, udał się do Pawła do Tarsu, dokąd się on wycofał, i spędził z nim cały rok, oddając się ewangelizacji tego ważnego miasta, w którego Kościele Barnaba znany był jako prorok i nauczyciel (por. Dz 13,1). Tak więc Barnaba, w chwili pierwszych nawróceń wśród pogan, zrozumiał, że nadszedł czas Szawła, który schronił się w Tarsie, swoim mieście. Udał się tam, aby go szukać. I tak oto w tym ważnym momencie przywrócił niejako Pawła Kościołowi; w tym sensie dał mu raz jeszcze Apostoła Narodów.

    Z Kościoła antiocheńskiego Barnaba wysłany został w misję wraz z Pawłem, odbywając tak zwaną pierwszą podróż misyjną Apostoła. W rzeczywistości była to podróż misyjna Barnaby, ponieważ to on był prawdziwym kierownikiem, do którego Paweł dołączył jako współpracownik, docierając do rejonów Cypru i Środkowo-Południowej Anatolii, w dzisiejszej Turcji, z takimi miastami jak Attalia, Perge, Antiochia Pizydyjska, Ikonium, Listra i Derbe (por. Dz 13-14). Razem z Pawłem udał się następnie na tzw. Sobór Jerozolimski, na którym po dogłębnym rozważeniu tego zagadnienia, Apostołowie wraz ze starszymi postanowili oddzielić praktykę obrzezania od tożsamości chrześcijańskiej (por. Dz 15,1-35). Tylko w ten sposób w końcu oficjalnie stał się możliwy Kościół pogan, Kościół bez obrzezania: jesteśmy synami Abrahama po prostu za sprawą wiary w Chrystusa.

    Obaj, Paweł i Barnaba, toczyli później spór na początku drugiej podróży apostolskiej, gdyż Barnaba zamierzał zabrać w charakterze towarzysza Jana Marka, podczas gdy Paweł nie chciał, jako że młodzieniec odłączył się od nich podczas poprzedniej podróży (por. Dz 13,13; 15,36-40). A zatem także wśród świętych możliwe są spory, rozdźwięki i zatargi. Mnie się wydaje to bardzo pocieszające, widzimy bowiem, że święci “nie spadli z nieba”. Są ludźmi takimi jak my, mającymi nawet złożone problemy. Świętość nie polega na tym, że nigdy się nie pobłądziło czy zgrzeszyło. Świętość wzrasta w zdolności do nawrócenia, pokuty, gotowości do rozpoczęcia od nowa, przede wszystkim zaś zależy od zdolności do pojednania i przebaczenia. I tak Paweł, który był dość cierpki i przykry wobec Marka, w końcu wyruszył z nim. W ostatnich listach Pawłowych: do Filemona i w drugim do Tymoteusza, właśnie Marek występuje jako “mój współpracownik”. Tak więc nie to, że nigdy się nie popełniło błędu, lecz zdolność do pojednania i przebaczenia czyni z nas świętych. Wszyscy też możemy nauczyć się tej drogi świętości. W każdym razie Barnaba wraz z Janem Markiem wyruszył na Cypr (por. Dz 15,39) około roku 49. Od tej chwili ślad po nim zaginął. Tertulian przypisuje mu autorstwo Listu do Hebrajczyków, co jest nawet prawdopodobne, ponieważ pochodząc z plemienia lewitów, Barnaba mógł być zainteresowany tematem kapłaństwa. A List do Hebrajczyków wyjaśnia nam w sposób niezwykły kapłaństwo Jezusa.

    Innym towarzyszem Pawła był Sylas, którego imię jest grecką formą jakiegoś imienia hebrajskiego (być może szeal, “prosić, błagać”, które ma ten sam rdzeń, co “Saul” – Szaweł) i które ma też formę łacińską Sylwan. Imię Sylas występuje jedynie w Dziejach Apostolskich, podczas gdy Sylwana znajdujemy tylko w listach św. Pawła. Był on Żydem z Jerozolimy, jednym z pierwszych, którzy zostali chrześcijanami, i w Kościele tamtejszym cieszył się wielkim szacunkiem (por. Dz 15,22), gdyż uchodził za proroka (por. Dz 15,32). Jego zadaniem było przekazanie “braciom w Antiochii, w Syrii i w Cylicji” (Dz 15,23) postanowień, podjętych na Soborze Jerozolimskim i wyjaśnienie ich. Najwyraźniej uważano go za zdolnego do podjęcia się swego rodzaju pośrednictwa między Jerozolimą a Antiochią, między judeochrześcijanami a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego i przyczynienia się w ten sposób do jedności Kościoła w odmienności obrzędów i pochodzenia.

    Gdy Paweł rozstał się z Barnabą, wybrał właśnie Sylasa na nowego towarzysza podróży (por. Dz 15,40). Z Pawłem dotarł on do Macedonii (do miast Filippi, Tesaloniki i Berei), gdzie się zatrzymał, podczas gdy Paweł udał się dalej do Aten, a następnie do Koryntu. Sylas dołączył do niego w Koryncie, gdzie współpracował w głoszeniu Ewangelii; mianowicie w drugim Liście skierowanym przez Pawła do tamtejszego Kościoła, mowa jest o “Chrystusie Jezusie, Tym, którego głosiłem wam ja i Sylwan, i Tymoteusz” (2 Kor 1,19). To wyjaśnia, dlaczego występuje on jako współnadawca, wraz z Pawłem i Tymoteuszem, obu Listów do Tesaloniczan. Również to wydaje mi się istotne. Paweł nie działa jako “solista”, jak zupełnie samodzielna jednostka, ale razem ze swymi współpracownikami jako “my” Kościoła. Owo “ja” Pawła nie jest odizolowanym “ja”, lecz “ja” w “my” Kościoła, w “my” wiary apostolskiej. Sylwan jest też w końcu wspomniany w Pierwszym Liście Piotra, gdzie czytamy: “Krótko, jak mi się wydaje, wam napisałem przy pomocy Sylwana, wiernego brata” (5,12). W ten sposób widzimy też jedność Apostołów. Sylwan służy Pawłowi, służy Piotrowi, albowiem Kościół jest jeden i przepowiadanie misyjne jest jedno.

    Trzeci towarzysz Pawła, którego chcemy przypomnieć, nazywa się Apollos, najprawdopodobniej jest to skrót od Apolloniusza czy Apollodora. Chociaż jest to imię pochodzenia pogańskiego, był on żarliwym Żydem z Aleksandrii w Egipcie. Łukasz w Dziejach Apostolskich określa go jako “człowieka uczonego, znającego świetnie Pisma… z wielkim zapałem” (18, 24-25). Wkroczenie Apollosa na scenę pierwszej ewangelizacji następuje w Efezie: udał się on tam, by przepowiadać i miał szczęście spotkać się z chrześcijańskimi małżonkami Pryscyllą i Akwilą (por. Dz 18,26), którzy wprowadzili go w pełne poznanie “drogi Bożej”(por. Dz 18,26). Z Efezu udał się do Achai, docierając do Koryntu: dotarł tu w następstwie listu chrześcijan z Efezu, którzy polecali Koryntianom, by go dobrze przyjęli (por. Dz 18, 27).

    W Koryncie, jak pisze Łukasz, “pomagał bardzo za łaską Bożą tym, co uwierzyli. Dzielnie uchylał twierdzenia Żydów, wykazując publicznie z Pism, że Jezus jest Mesjaszem” (Dz 18,27-28). Ale jego powodzenie w tym mieście miało też aspekt problematyczny, jako że było kilku członów tamtejszego Kościoła, którzy w jego imię, zafascynowani jego sposobem mówienia, sprzeciwiali się innym (por. 1 Kor 1,12; 3,4-6; 4,6). Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian wyraża uznanie dla działalności Apollosa, ale wypomina Koryntianom, że ranią Ciało Chrystusa, dzieląc się na przeciwne frakcje. Wyciąga on ważną naukę z tego wydarzenia: tak ja, jak i Apollos – powiada – nie jesteśmy nikim innym, jak tylko diakonoi, czyli prostymi sługami, przez których uwierzyliście (por. 1 Kor 3,5). Każdy ma odmienne zadanie na polu Pańskim: “Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost… My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą” (1 Kor 3,6-9). Po powrocie do Efezu Apollos opierał się zaproszeniom Pawła, by powrócił natychmiast do Koryntu, odkładając podróż na późniejszy termin, którego nie znamy (por. 1 Kor 16,12). Nie mamy o nim żadnych innych wiadomości, chociaż niektórzy uczeni przypuszczają, że to on może być autorem Listu do Hebrajczyków, który – według Tertuliana – miał napisać Barnaba.

    Wszyscy ci trzej mężowie jaśnieją na firmamencie świadków Ewangelii ze względu na to, co ich łączyło, oprócz tego, co charakteryzowało każdego z nich. Wspólne, poza pochodzeniem żydowskim, było ich oddanie Jezusowi Chrystusowi i Ewangelii, wraz z faktem, że wszyscy trzej byli współpracownikami apostoła Pawła. W tej pierwszej misji ewangelizacyjnej odnaleźli oni sens swego życia, i jako tacy stają przed nami jako świetlany wzór bezinteresowności i wielkoduszności. Przemyślmy raz jeszcze na koniec to zdanie św. Pawła: tak ja, jak i Apollos, jesteśmy sługami Jezusa, każdy na swój sposób, ponieważ to Bóg pozwala rosnąć. Słowa te są aktualne także dzisiaj dla wszystkich – czy to Papieża, czy kardynałów, biskupów, kapłanów i świeckich. Wszyscy jesteśmy pokornymi sługami Jezusa. Służmy Ewangelii, jak możemy, zgodnie z naszymi darami, i prośmy Boga, by to On pozwolił rosnąć dziś swej Ewangelii, swojemu Kościołowi.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    __________________________________________________________________________________________________

    Św. Barnaba - orędownik podczas sporów i kłótni

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Barnaba – orędownik podczas sporów i kłótni

    Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa.

    Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).

    O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).

    Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).

    Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.

    Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.

    Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.

    Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 czerwca

    Błogosławiony Bogumił-Piotr, biskup

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Dominici, biskup
      •  Błogosławiony Eustachy Kugler, zakonnik
    ***
    Błogosławiony Bogumił-Piotr
    Bogumił urodził się w Koźminie (Wielkopolska). Pochodził ze znakomitego rodu Leszczyców. Przyszedł na świat ok. 1135 r. O jego rodzicach dokumenty milczą. Jego bliższym krewnym, może nawet bratem, był cysters w Łeknie, Boguchwał. Nie są znane bliższe okoliczności wstąpienia Bogumiła do klasztoru cystersów. Nie wiemy również, czy jego imię Piotr jest chrzestnym, czy też zakonnym. W roku 1185 miał powstać klasztor cystersów w Koprzywnicy, a jego opatem miał być wybrany wówczas właśnie Bogumił-Piotr. W roku 1186 Bogumił został powołany na urząd biskupa w Poznaniu. Do dziś w skarbcu katedry przechowywana jest jego stuła. Jednak już w roku następnym, 1187, po śmierci arcybiskupa gnieźnieńskiego Zdzisława, Bogumił został powołany do Gniezna na jego następcę. Tak szybka kariera wskazuje, że musiał wyróżniać się niezwykłymi zaletami ducha. Bł. Wincenty Kadłubek, który zapewne znał go osobiście, napisał o nim w Kronice: “Mąż pełen cnót i wiedzy (…), wyróżniający się dobrymi obyczajami, pełen szlachetności umysłu”. Bogumił był rzeczywiście chlubą zakonu cysterskiego dzięki swojej mądrości, uczynności, dzielności, świętości i hojnej fundacji na cele misyjne.
    Swoje przywiązanie do zakonu cystersów okazał Bogumił zaraz na początku swoich rządów, kiedy przeznaczył dochody z kilkunastu wsi, należących do metropolii, na zorganizowanie nowego opactwa cystersów w Sulejowie, które ufundował wtedy książę Kazimierz Sprawiedliwy. Opactwu cysterskiemu w Łeknie ofiarował dochody z trzech innych wsi. O publicznej działalności Błogosławionego wiemy tyle, że w roku 1191 uczestniczył w konsekracji kolegiaty sandomierskiej. Wezwany na rozjemcę w sporze między benedyktynami a norbertanami o opactwo św. Wincentego we Wrocławiu w roku 1193, przydzielił je norbertanom. Jemu też zlecono delikatną i trudną misję pojednania książąt Kazimierza Sprawiedliwego z Mieszkiem Starym. W rodzinnym majątku, w Dobrowie, Bogumił ufundował kościół parafialny Świętej Trójcy i hojnie go uposażył.
    Spragniony ciszy i spokoju, po dwunastu latach rządzenia metropolia gnieźnieńską, w 1198 r. złożył rezygnację na ręce legata papieskiego, kardynała Piotra, i przeniósł się do Dobrowa, gdzie na wyspie rzeki Warty założył sobie pustelnię. Tam, jak pisał promotor procesu beatyfikacyjnego, prymas Maciej Łubieński, “trawiąc czas na modlitwie i trapiąc ciało swoje postami, niespaniem i różnymi umartwieniami, spędził ostatnie lata swego życia”. W każdą niedzielę dla okolicznych mieszkańców odprawiał Msze św. i wygłaszał kazania. Przeżył tam ok. 5 lat. Dobra rodzinne przeznaczył na misje wśród pogańskich Prusów.
    Nieznana jest data jego zgonu. Według Kalendarza Krakowskiego miał przejść do wieczności 19 sierpnia. Według nekrologu klasztorów norbertanów we Wrocławiu i w Szczecinie miał zasnąć w Panu 20 sierpnia. Przypuszczalny rok jego śmierci to ok. 1204 r.
    Jego cześć od samego początku była żywa. Obejmowała zwłaszcza rejon Wielkopolski. Uciekano się do jego wstawiennictwa przede wszystkim, by uprosić zdrowie dla żywego inwentarza oraz o szczęśliwe połowy ryb. U jego grobu w kościele dobrowskim składano liczne wota dziękczynne za wyjednane łaski. Prymas Jakub Uchański (1562-1581) w czasie badania relikwii Bogumiła wyjął z jego sarkofagu mitrę i pierścień biskupi z szafirem oraz złotą blachę z napisem pośmiertnym. Proces kanoniczny rozpoczął dopiero w roku 1625 prymas Maciej Łubieński. Akta tego procesu zostały przesłane do Rzymu w roku 1651. Z tej okazji opracowano żywot Bogumiła. Niestety, księga cudów, którą wypożyczył Sebastian Głębocki, spłonęła w jego dworze w Głębokim pod Kruszwicą. Nowy proces kościelny rozpoczął w roku 1908 biskup kujawski, Stanisław Kazimierz Zdzitowiecki. Dopiero papież Pius XI 27 maja 1925 roku zatwierdził starodawny kult biskupa Bogumiła. Paweł VI ogłosił bł. Bogumiła wraz z bł. Jolentą patronem archidiecezji gnieźnieńskiej. Ponadto bł. Bogumił jest patronem archidiecezji gdańskiej, poznańskiej, wrocławskiej i diecezji włocławskiej. Jest wzywany jako orędownik odbywających rekolekcje i skupienia.
    W ikonografii bł. Bogumił przedstawiany jest w pontyfikalnym stroju biskupim z krzyżem w ręku. Czasami ukazywany, gdy przechodzi suchą nogą przez rzekę. Jego atrybutem jest ryba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 czerwca

    Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona), opat

    Zobacz także:
      •  Święty Efrem Syryjczyk, diakon i doktor Kościoła
      •  Błogosławiona Anna Maria Taigi, tercjarka
      •  Święty Józef de Anchieta, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj z Gesturi, zakonnik
    Prawdziwe imię Kolumby brzmi Columcille (irlandzkie imię – Colum Cille), czyli “gołąb Kościoła”. Na chrzcie otrzymał imię Crimthann (czyli “lis”). Znany jest przede wszystkim pod łacińską wersją swego imienia Columba. W wersji polskiej występuje jako Kolumba lub Kolumban. Nazwany został Starszym dla odróżnienia od Kolumbana Młodszego, także świętego (+ 615), wspominanego w liturgii 23 listopada. Z tego samego powodu bywa też określany mianem Kolumba opata z Hy (Iona). Analogicznie Kolumban Młodszy zwany jest wtedy Kolumbanem z Luxeuil/Bobbio.

    Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona)

    Urodził się około r. 521 w królewskiej rodzinie Conall Gulbana; kilku bliskich z jego rodziny należało do grona panujących. Sam został szybko mnichem. Wówczas właśnie otrzymał imię Kolumba, pod którym przeszedł do historii. Wykształcenie i zmysł zakonny zdobywał w kilku klasztorach: w Cill-Enna, w Clonard oraz Moville. Potem sam założył wiele ośrodków mniszych. W roku 563, już jako kapłan i opat, opuścił Irlandię – pro Christo peregrinari volens (pragnąc pielgrzymować dla Chrystusa), jak przekazał Adamnan. Osiadł na opustoszałej wysepce Iona i tam utworzył nowy ośrodek, który miał promieniować przez kolejne stulecia. Podjął też pracę ewangelizacyjną, prowadzoną wcześniej bez trwałych rezultatów przez św. Niniana. Działał również pośród Irlandczyków osiadłych na południe od terenów Piktów. Oni to utworzyli podstawę dla ukształtowania narodowości szkockiej.
    Na małej skalistej wysepce Kolumba spędził trzydzieści cztery lata. Bez ustanku napływali do niego uczniowie, dlatego ośrodek stał się początkiem kilku innych klasztorów, które utworzyły rodzaj konfederacji mniszej. Formowano w nich misjonarzy dla Piktów i Anglosasów. Sam Kolumba nawrócił króla Piktów, a w 574 roku namaścił na króla władcę Irlandczyków w południowej Szkocji. Biskupem nie był, mimo to posiadał pewną jurysdykcję nad klasztorami w Szkocji i Irlandii. Zmarł 8 lub 9 czerwca 597 r., wtedy gdy św. Augustyn z Canterbury, wysłany przez Grzegorza Wielkiego, stawiał stopę na ziemi angielskiej. Szczątki patriarchy przeniesiono w czasie napadów skandynawskich. Przetrwała dużo późniejsza legenda o tym, że złożono je razem z relikwiami św. Patryka i św. Brygidy.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutem jest: księga, zwój, model klasztoru, statek, gołąb.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 czerwca

    Święta Jadwiga Królowa

    Zobacz także:
      •  Święty Medard, biskup
      •  Święty Wilhelm z Yorku, biskup
      •  Błogosławione Diana i Cecylia, dziewice
      •  Święty Jakub Berthieu, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Maria od Bożego Serca (Droste zu Vischering), dziewica
    ***

    Wspomnienie św. Jadwigi zostało przeniesione na 8 czerwca z dnia 17 lipca.

    Święta Jadwiga Królowa
    Jadwiga była trzecią i najmłodszą po Katarzynie (+ 1378) i Marii (+ 1395) córką króla Węgier i Polski, Ludwika Andegaweńskiego, i Elżbiety, księżniczki bośniackiej. Urodziła się prawdopodobnie 18 lutego 1374 roku. Rodzice planowali dla Jadwigi małżeństwo z Wilhelmem Habsburgiem. Dzieci połączono warunkowym ślubem (1378), by go dopełnić w ich wieku dojrzałym. W chwili zawarcia ślubu warunkowego Jadwiga miała zaledwie 4 lata. W nadziei na przyszły ślub wysłano Jadwigę do Wiednia. W tym jednak roku zmarła najstarsza córka Ludwika Węgierskiego, Katarzyna. W tej sytuacji odwołano Jadwigę na Węgry.
    Po śmierci Ludwika Węgierskiego (1382) Węgrzy ogłosili królową siostrę Jadwigi, Marię. Natomiast Polacy zaprosili na swój tron Jadwigę. W wieku 10 lat została koronowana 16 października 1384 r. W związku z zaistniałą sytuacją polityczną, a także wobec dalekosiężnych planów polskich rozważano możliwość unii Polski z Litwą. Stała się ona faktem dzięki małżeństwu królowej Jadwigi z Władysławem Jagiełłą, wielkim księciem Litwy. Ceremonia zaślubin, poprzedzona chrztem Jagiełły (15 lutego 1386 r.), odbyła się w katedrze królewskiej 18 lutego 1386 r. Tam również 4 marca odbyła się koronacja Jagiełły na króla polskiego. Jagiełło miał wówczas 35 lat, Jadwiga – 12.
    Wiosną tego samego roku para królewska udała się do Wielkopolski, gdzie król uspokoił tamtejszych panów, mianując na wojewodę wielkopolskiego ich kandydata, Bartosza z Odolanowa. Rok później panowie polscy zdołali przekonać Jadwigę, by stanęła na czele wojsk i na nowo przyłączyła Ruś do granic Polski. Starosta węgierski oddał Ruś bez oporu. 8 marca 1387 roku Jadwiga wjechała do Lwowa.
    Jan Długosz (+ 1480) oddaje Jadwidze najwyższe pochwały. Gdy była małoletnia, pozwoliła, by rządzili za nią wytrawni i całą duszą oddani polskiej racji stanu doradcy. Kiedy wraz z Jagiełłą została współrządczynią kraju, miała na celu jedynie dobro narodu polskiego. Z Krzyżakami wiodła ożywioną korespondencję: m.in. interpelowała w sprawie ich zbrojnych wypraw na Litwę, jak też w sprawie przywłaszczonych sobie dóbr Opolczyka w Ziemi Dobrzyńskiej i na Kujawach. We Włocławku spotkała się osobiście z wielkim mistrzem krzyżackim, Konradem von Jungingen, by omówić problemy, dotyczące obu stron (1397). Doprowadziła do zgody między Władysławem Jagiełłą a jego rywalem, Witoldem (1393). Odtąd wszelkie porachunki dynastyczno-polityczne książęta litewscy zobowiązali się załatwiać z udziałem Jadwigi. W 1392 roku udała się na Węgry, gdzie w spotkaniu ze swoją siostrą, Marią, omawiała w Lubowli i w Kezmarku sprawy obu państw. Nawiązała ścisły kontakt z papieżem Urbanem VI (+ 1392) i Bonifacym IX (+ 1404), skutecznie likwidując intrygi Krzyżaków, Opolczyka i Zygmunta Luksemburczyka.
    Serca poddanych pozyskała sobie jednak przede wszystkim niezwykłą dobrocią. Kiedy żołnierze królewscy spustoszyli wieśniakom pola, urządzając sobie na nich lekkomyślnie polowanie, zażądała od męża ukarania winnych i wynagrodzenia wyrządzonych szkód. Kiedy Jagiełło zapytał, czy jest już zadowolona, otrzymał odpowiedź: “A kto im łzy powróci?” Przy budowie kościoła Najświętszej Maryi Panny “na Piasku” w Krakowie, istniejącego do dziś, sama doglądała robót. Pewnego dnia jej czujne oko dojrzało kamieniarza, który był smutny. Kiedy zapytała, co mu jest, dowiedziała się, że ten ma w domu ciężko chorą żonę i boi się, że go zostawi samego z drobnymi dziećmi. Królowa, nie namyślając się, wyrwała ze swego bucika złotą klamerkę, obsadzoną drogimi kamieniami, i oddała ją robotnikowi, by opłacił lekarza. Nie zauważyła wówczas, że bosą stopę położyła na kamieniu oblanym wapnem. Odbity ślad wdzięczny kamieniarz obkuł dokoła i wraz z kamieniem wmurował w zewnętrzną ścianę świątyni. Do dzisiaj można ją oglądać. Bardzo wiele kościołów chlubi się, że je fundowała, odnawiała i uposażyła Jadwiga.

    Święta Jadwiga Królowa

    Do najpilniejszych trosk Jadwigi należało odnowienie Akademii Krakowskiej. Założył ją Kazimierz Wielki w 1364 roku, jednak za rządów Ludwika Węgierskiego Akademia podupadła. Jadwiga oddała wszystkie swoje klejnoty na jej odnowienie. Wystarała się także u Stolicy Apostolskiej o zezwolenie na jej dalsze prowadzenie i rozbudowę. Akademię otwarto po jej śmierci w 1400 roku.
    Jagiełło bardzo pragnął mieć potomka, który zapewniłby ciągłość jego rodu na tronie polskim. Kiedy więc Jadwiga została matką, na dworze królewskim zapanowała wielka radość. Niestety, trwała krótko, bo zakończyła się podwójną tragedią: śmiercią dziecka i matki. Dnia 22 marca 1399 roku Jadwiga urodziła córkę, której na chrzcie dano imię matki oraz (na cześć papieża) imiona: Elżbieta, Bonifacja. Jednak po trzech tygodniach dziewczynka zmarła, a niebawem zmarła też matka. Zasnęła w Panu 17 lipca 1399 roku, w wieku 25 lat, okrywając naród polski żałobą. Jako królowa rządziła Polską sama przez 2 lata (1384-1386), natomiast razem z Jagiełłą – przez 13 lat (1386-1399).

    Grobowiec św. Jadwigi

    Opłakiwaną przez wszystkich królowę pochowano w podziemiach katedry krakowskiej na Wawelu. W 1887 roku odnaleziono tam jej śmiertelne szczątki pod posadzką katedry. W 1949 roku jej grób otwarto ponownie i przeprowadzono badania naukowe. Zachowane kości pochowano w nowej trumnie, którą umieszczono w artystycznym sarkofagu z białego marmuru. Spoczywa w nim dotąd.
    Z pamiątek po św. Jadwidze warto wymienić krzyż, który znajduje się w katedrze wawelskiej, uważany za cudowny, nazywany także “krzyżem Jadwigi”, gdyż przed nim królowa miała się często modlić. Według podania z tego krzyża Chrystus miał do niej przemówić. Tu wreszcie miała zapaść decyzja Jadwigi o rezygnacji ze szczęścia osobistego (i małżeństwa z Wilhelmem) na rzecz pozyskania dla Chrystusa Litwy.
    Od razu po śmierci Jadwigę uważano za świętą, chociaż lud często mieszał ją ze św. Jadwigą Śląską (+ 1243). W 1426 roku arcybiskup gnieźnieński, Wojciech Jastrzębiec, rozpoczął formalny proces kanoniczny. W swoim dekrecie napisał m.in.: “Z doświadczenia wiemy, że spełniała przeróżne uczynki miłosierdzia, cierpliwości, postów, czuwań oraz innych niezliczonych dzieł pobożnych”. Arcybiskup polecił także zbierać fundusze na proces kanonizacyjny Jadwigi. Niestety, Kazimierz Jagiellończyk przeznaczył je na wojnę z Krzyżakami. Starania Jagiellonów o kanonizację św. Kazimierza, pochodzącego z ich rodu, ponownie odsunęły na dalszy plan kanonizację Jadwigi. Potem nastał czas nieustannych wojen i wewnętrznych zamieszek, wreszcie 150 lat trwająca niewola. Dopiero w XX w. starania o beatyfikację Jadwigi podjęli na nowo arcybiskup krakowski kardynał Adam Stefan Sapieha (+ 1951) i kardynał Karol Wojtyła.
    Z polecenia św. Jana Pawła II jego następca na stolicy arcybiskupów krakowskich, kardynał Franciszek Macharski, w roku 1979 przesłał do Rzymu formalną prośbę o beatyfikację, do której dołączył liczącą ponad 350 stron dokumentację nieprzerwanego kultu Jadwigi, trwającego po dzień dzisiejszy. Kongregacja do Spraw Kanonizacji na tej podstawie przygotowała relację o kulcie. Na polecenie papieża Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przygotowała teksty liturgiczne i wyznaczyła dzień 17 lipca na doroczne wspomnienie Jadwigi. Dokumenty tych kongregacji św. Jan Paweł II osobiście przywiózł do Polski i 8 czerwca 1979 r. na zamknięcie synodu archidiecezji krakowskiej odprawił Mszę świętą ku czci bł. Jadwigi.
    W 1996 roku został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Jadwigi, w którym napisano: “Kobietą dla Kościoła i dla Ojczyzny najbardziej zasłużoną była błogosławiona Jadwiga, królowa Polski, która sprawiedliwością i troskliwą miłością rządziła swoim narodem, popierała rozszerzanie wiary i kultury chrześcijańskiej i jak światło postawione na świeczniku świętością życia i dziełami ozdobiła wspólnotę kościelną i świecką. […] Wraz z mężem, który dochował obietnic złożonych przed zaślubinami, Jadwiga czynnie uczestniczyła w życiu Królestwa polsko-litewskiego; miała własny dwór i kancelarię, i podejmowała obowiązki administracyjne, popierając sprawiedliwość i pokój tak w sprawach wewnętrznych, jak i w załatwianiu spraw z innymi państwami. Prawo Boże było w jej życiu i działalności najwyższą wartością. […] Dla chorych założyła wiele szpitali i nie szczędziła pomocy biednym. Mimo młodego wieku zawsze działała z roztropnością, męstwem i łagodnością, mając na uwadze chwałę Boga, dobro Kościoła i swojego ludu. «Była zwierciadłem czystości, pokory i prostoty». Praktykowała umiarkowanie w używaniu dóbr ziemskich i post, unikała próżnej chwały i przepychu, swoją nadzieję złożyła w Bogu i pragnęła wiecznej nagrody”.
    Kanonizacji Jadwigi dokonał również św. Jan Paweł II – na krakowskich Błoniach, 8 czerwca 1997 r., w obecności ponad miliona ludzi, w 18. rocznicę pierwszej Mszy o bł. Jadwidze odprawionej w Krakowie. Z tej racji obchód ku czci św. Jadwigi przeniesiono z pierwotnego terminu (17 lipca, dies natalis Świętej) na dzień 8 czerwca. Była to pierwsza w dziejach kanonizacja na ziemi polskiej. W homilii Papież-Polak mówił m.in.: “Najgłębszym rysem jej krótkiego życia, a zarazem miarą jej wielkości, jest duch służby. Swoją pozycję społeczną, swoje talenty, całe swoje życie prywatne całkowicie oddała na służbę Chrystusa, a gdy przypadło jej w udziale zadanie królowania, oddała swe życie również na służbę powierzonego jej ludu”.
    W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest w stroju królewskim. Jej atrybutem są buciki.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 czerwca

    Liturgiczne wspomnienie męczenników z Pariacoto

    84-bm

    ***

    7 czerwca przypada liturgiczne wspomnienie pierwszych polskich misjonarzy męczenników – bł. Zbigniewa Strzałkowskiego i bł. Michała Tomaszka. Data nawiązuje do dnia święceń prezbiteratu bł. Zbigniewa i diakonatu bł. Michała, które wspólnie przyjęli w 1986 r. w Kościele pw. św. Karola Boromeusza we Wrocławiu. Święcenia te odbyły się wyjątkowo w tym samym dniu, ponieważ obchodzono 750-lecie przybycia franciszkanów do Wrocławia.

    W tym roku 7 czerwca obchodzimy Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, która w liturgii Kościoła katolickiego przypada w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała. Ze względu na tę wyjątkową sytuację, wszystkich sympatyków błogosławionych Zbigniewa i Michała zapraszamy do osobistego przeżywania ich wspomnienia.

    Zachęcamy do modlitwy o uproszenie łask za wstawiennictwem franciszkańskich misjonarzy, którzy orędują za nami u Boga. Bł. Zbigniew patronuje ludziom chorym, potrzebującym, zniewolonym, a bł. Michał jest patronem dzieci i młodzieży, wypraszającym łaskę potomstwa.

    Warto pamiętać, iż w przyszłym roku będziemy celebrować 10. rocznicę wyniesienia na ołtarze polskich misjonarzy, którzy zginęli męczeńską śmiercią za wiarę 9 sierpnia 1991 r., z rąk ugrupowania terrorystycznego „Świetlisty Szlak” (Sendero Luminoso).

    Modlitwa o uproszenie łask za wstawiennictwem bł. Michała i bł. Zbigniewa,
    Męczenników z Pariacoto

    Boże, który powołałeś błogosławionych Michała i Zbigniewa, kapłanów,
    do naśladowania Chrystusa za wzorem św. Franciszka z Asyżu,
    i dla dobra ludu im powierzonego
    umocniłeś ich Twoim Duchem aż do męczeństwa,
    spraw, abyśmy za ich wstawiennictwem wzrastali w miłości do Ciebie
    i w łaskawej służbie wobec najmniejszych.
    Udziel nam również łaski…, o którą prosimy
    za wstawiennictwem błogosławionych Męczenników z Pariacoto
    i ucz nas zawsze wypełniać Twoją świętą wolę.
    Przez naszego Pana, Jezusa Chrystusa, Twojego Syna,
    który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego,
    Bóg przez wszystkie wieki wieków.
    Amen.

    Męczennicy z Pariacoto

    __________________________________________________________________________

    Męczennicy z Pariacoto:

    bł. Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski

    Męczennicy z Pariacoto – bł. Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski

    Pogrzeb męczenników w Pariacoto; ojcowie Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski OFMConv – www.meczennicy.franciszkanie.pl; Francisofmconv, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Wspominając błogosławionych Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego mamy okazję przybliżyć sylwetki współczesnych nam polskich męczenników w Ameryce Południowej, a dokładniej w Pariacoto (Peru). Są to pierwsi błogosławieni polscy misjonarze, którzy przez śmierć męczeńską dali świadectwo swojej wiary. Kościół wspomina błogosławionych franciszkanów, o. Zbigniewa Strzałkowskiego i o. Michała Tomaszka 7 czerwca.

    Zbigniew Strzałkowski urodził się 3 lipca 1958 roku w Tarnowie. Jego rodzina mieszkała w podtarnowskiej wsi Zawada. Był synem rolników Stanisława i Franciszki z domu Wójcik. Był najmłodszy z trójki braci.

    Do szkoły uczęszczał w rodzinnej miejscowości. Ukończył Technikum Mechaniczne w Tarnowie i przez rok pracował w przedsiębiorstwach państwowych w Tarnowie i Tarnowcu.

    W 1979 roku wstąpił do franciszkanów. Od samego początku pragnął służyć Bogu jako kapłan w kraju lub na misjach, naśladując Franciszka z Asyżu i Maksymiliana Kolbe. Studia odbył w Krakowie. Święcenia kapłańskie przyjął we Wrocławiu, 7 czerwca 1986 roku. W czasie tej uroczystości późniejszy towarzysz męczeństwa, o. Michał Tomaszek, przyjął święcenia diakonatu.

    O. Zbigniew po święceniach przez dwa lata był wicerektorem w Niższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Legnicy. We wrześniu 1988 roku udał się do Wrocławia, aby przygotować się do wyjazdu na misje. 30 listopada tego roku, razem ze swoim współbratem, o. Jarosławem Wysoczańskim, udali się przez Moskwę do Limy, w Peru. Tam jego polska prowincja właśnie od tego roku zaczynała pracę misyjną w andyjskim miasteczku Pariacoto. Byli jednymi z pierwszych, którzy podjęli tę pracę.

    Michał Tomaszek urodził się 23 września 1960 roku w Łękawicy koło Żywca. Był synem rolników Michała i Mieczysławy z domu Rodak. Miał dwie siostry i brata bliźniaka. Szkołę podstawową ukończył w rodzinnej miejscowości. Naukę kontynuował w Niższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Legnicy.

    Bł. Michał i bł. Zbigniew wraz ze współbratem o. Jarosławem - www.meczennicy.franciszkanie.plbł. Michał i bł. Zbigniew wraz ze współbratem o. Jarosławem – www.meczennicy.franciszkanie.pl

    ***

    Po zdaniu matury wstąpił do zakonu franciszkanów. Studia filozofii i teologii odbył w Krakowie. Tam też przyjął święcenia kapłańskie w maju 1987 roku. Po święceniach pracował przez dwa lata w Pieńsku koło Zgorzelca. Opiekował się tam między innymi dziećmi niepełnosprawnymi.

    Niedługo po święceniach prosił o. prowincjała o pozwolenie na wyjazd na misje. Do Pariacoto w Peru, w Ameryce Południowej, wyjechał w lipcu 1989 roku. Tam podjął pracę duszpasterską, między innymi, razem z o. Zbigniewem Strzałkowskim.

    Sytuacja polityczna w Peru była skomplikowana. Od lat sześćdziesiątych XX wieku działała komunistyczna, maoistyczna organizacja ‘Świetlisty Szlak’ – Sendero Luminoso, która przeciwstawiała się rządowi. Chcieli zastąpić w ich mniemaniu burżuazyjne instytucje w Peru, chłopskimi rządami rewolucyjno-komunistycznej organizacji. Chcieli wprowadzić dyktaturę proletariatu, przeprowadzić rewolucję kulturalną na wzór tej chińskiej, a ostatecznie doprowadzić do rewolucji światowej.

    W 1980 roku wybuchł konflikt zbrojny z siłami rządowymi. Świetlisty Szlak zaczął posługiwać się metodami terrorystycznymi, atakując urzędy państwowe, ale też chłopów, liderów związkowych, a nawet infrastrukturę państwową, niszcząc drogi, mosty, koleje i rafinerie. Atakowany był także Kościół.

    Przedstawiciele organizacji grozili także polskim franciszkanom, którzy działali w Pariacoto. Mimo zagrożenia nie opuścili oni misji. 9 sierpnia 1991 roku zostali napadnięci. Zginęli od strzałów w plecy i tył głowy. Na miejscu męczeńskiej śmierci usypano z kamieni mogiłę i ustawiono krzyż.

    Imiona świętych – Zbigniew

    Pośmiertnie obaj męczennicy zostali odznaczeni Wielkim Orderem Oficerskim Słońca Peru. Beatyfikowani zostali przez papieża Franciszka w grudniu 2015 roku. Ich relikwie znajdują się w Pariacoto, w specjalnej kaplicy im poświęconej.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    _________________________________________________________________________________________

    „Nasi” męczennicy. Błogosławieni

    Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski

    Beatyfikacja polskich męczenników

    AP/FOTOLINK

    ***

    Żyjemy w takich czasach, że o nowych chrześcijańskich męczennikach słyszymy regularnie. Egipt, Syria, Irak, Indie – tam wciąż zabija się z powodu wiary w Chrystusa. Zapominamy jednak, że w Polsce mamy „swoich własnych” współczesnych męczenników.

    Liturgiczne wspomnienie franciszkanów: Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego – zamordowanych w sierpniu 1991 roku w peruwiańskiej wsi Pariacoto – jest obchodzone 7 czerwca w Polsce i Peru. Zgodnie z zasadami kanonicznymi kult błogosławionych w Kościele katolickim ma charakter przede wszystkim lokalny. Jednak postaci polskich franciszkanów stały się dzięki tej beatyfikacji tak znane, że ich kult daleko już wykroczył poza diecezje w Polsce i Peru.

    Dzień wspomnienia najnowszych polskich męczenników powinien nie tylko wiązać się z przypomnieniem ich sylwetek, ale również uświadomieniem sobie, że droga oddania życia za Chrystusa nie jest zarezerwowana tylko dla chrześcijan na Bliskim Wschodzie, w Afryce lub Azji.

    Zwykli chłopcy z Małopolski

    Przyszli męczennicy należeli do pokolenia Polaków urodzonych na przełomie lat 50. i 60., które w dorosłość wkraczało mniej więcej w 1980 roku. Pokolenie to dojrzewało w szczególnych okolicznościach: entuzjazmu po wyborze Karola Wojtyły na papieża, narodzinach „Solidarności”, ale też – po próbie zduszenia wolnościowych aspiracji społecznych po wprowadzeniu stanu wojennego. Wielu młodych ludzi, wzorując się na Janie Pawle II lub kardynale Stefanie Wyszyńskim, wybierało drogę życia kapłańskiego lub zakonnego.

    Przyszli franciszkanie mieli dość podobne życiorysy. Pochodzili nawet z tego samego regionu: Małopolski, słynącej od dekad z religijności i licznych powołań. Michał Tomaszek urodził się Łękawicy na Żywiecczyźnie, Zbigniew Strzałkowski – w Tarnowie. Obydwaj przyszli na świat w wielodzietnych rodzinach rolniczych.

    Michał od dziecka był ministrantem i stosunkowo wcześnie zdecydował o byciu zakonnikiem, bo zaledwie po ukończeniu podstawówki wstąpił do franciszkańskiego niższego seminarium duchownego w Legnicy. Od razu po maturze, którą zdał w 1980 roku, rozpoczął nowicjat w klasztorze w Smardzewicach na ziemi łódzkiej.

    Ówcześni współbracia wspominają do dzisiaj jego radykalną postawę wiary: czasami spędzał całe noce na samotnej modlitwie w kaplicy, jak również mawiał, że nie zawahałby się oddać życia dla Chrystusa. Praktycznie nie rozstawał się też z przywiezioną z domu figurą Matki Bożej.

    Trochę starszy Zbigniew przed wstąpieniem do zakonu ukończył technikum mechaniczne i przez krótki czas pracował w jednym z tarnowskich przedsiębiorstw budowlanych. Podobnie jak Michał, swój nowicjat zakonny odbył w Smardzewicach. Losy obydwu młodych franciszkanów ponowie splotły się podczas studiów w Wyższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Krakowie, znajdującym się przy słynnym kościele świętego Franciszka niedaleko Plant.

    Michał i Zbigniew w tym samym czasie – 7 czerwca 1986 roku – przyjęli święcenia we Wrocławiu z rąk kardynała Henryka Gulbinowicza, choć różnych stopni: Michał został diakonem (prezbiterem zostanie rok później), a Zbigniew prezbiterem.

    Na misyjnym szlaku

    W Europie Wschodniej coraz bardziej zbliżały się przemiany polityczno-ustrojowe, jednak świeżo wyświęceni małopolscy franciszkanie czuli, że zostali powołani do głoszenia Ewangelii i sprawowania sakramentów wśród ludów na dalekich kontynentach, gdzie sytuacja społeczna była o wiele bardziej dramatyczna i niestabilna niż w zmieniającej się Polsce. Złożyli więc podania do władz zakonnych o pozwolenia na wyjazd na misje.

    Gdy przygotowywali się do wyjazdu, o. Michał pracował w Zgorzelcu z dziećmi niepełnosprawnymi, a o. Zbigniew pełnił funkcję wicerektora, wychowawcy i katechety w niższym seminarium franciszkańskim w Legnicy, tym samym, do którego przed laty wstąpił młody Michał.

    Pierwszy opuścił Polskę o. Zbigniew, który w grudniu 1988 roku przez Moskwę poleciał do stolicy Ekwadoru. Tam trafił do małej miejscowości Pariacoto w Andach, należącej do peruwiańskiej Prowincji Franciszkańskiej świętego Antoniego i bł. Jakuba Strzemię. W lipcu następnego roku do Pariacoto dotarł o. Michał.

    Gdy jeszcze w rodzinnym kraju ostrzegano duchownych, że sytuacja w Peru ma charakter przewlekłej wojny domowej pomiędzy rządem a maoistowską partyzantką skupioną wokół organizacji „Świetlisty Szlak” (hiszp. Sendero Luminoso), o. Zbigniew zwykł powtarzać: „Gdy się jedzie na misje, trzeba być gotowym na wszystko”.

    Po intensywnym kursie hiszpańskiego zakonnicy przystąpili do rozbudowy punktu duszpasterskiego i parafii w Pariacoto. O. Zbigniew miał duże zdolności organizacyjne, ale również pomagał chorym i uczył dzieci odpowiedniego stosunku do przyrody i zwierząt. O. Michał z kolei niemal od razu złapał dobry kontakt z młodzieżą, prowadził dla niej katechezy, odprawiał codzienną mszę i liturgię godzin oraz grał na gitarze i organizował zajęcia sportowe.

    Świadectwo zbrodniarza

    Duchowni pomagali również miejscowej ludności indiańskiej w budowie infrastruktury i uczyli nowoczesnych metod gospodarowania na roli. Po niespełna dwóch latach ich misyjnej posługi, na początku 1991 roku parafia w Pariacoto gromadziła ogromną liczbę wiernych.

    Działalność franciszkanów była solą w oku radykalnej partyzantki Świetlistego Szlaku, zarzucającej misjonarzom z Europy wspieranie „kolonizacji kraju przez Zachód” i odciąganie Peruwiańczyków od walki o wyzwolenie społeczne.

    9 sierpnia 1991 roku uzbrojona grupa partyzantów wtargnęła do wioski po wieczornej liturgii. Po wkroczeniu do domu parafialnego pod lufami karabinów przez pół godziny próbowała „wyjaśnić” zakonnikom, że religia to „opium dla ludu” i „narzędzie międzynarodowego imperializmu”. Potem związanych ojców Michała i Zbigniewa zabrała samochodem na pobliski cmentarz, gdzie dokonano egzekucji strzałami w tył głowy. Gdy partyzanci odjechali, miejscowi zabrali ciała i szybko usypali na miejscu ich kaźni mogiłę z kamieni i z prowizorycznym krzyżem.

    Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym w Peru rozpoczął się już w 1996 roku. W 2015 roku papież Franciszek promulgował dekret o męczeństwie obydwu zakonników (trzecim był ks. Alessandro Dordi) z powodu nienawiści do wiary (łac. odium fidei). Skazany w 2006 roku na dożywotnie więzienie lider Świetlistego Szlaku Abimael Guzmán niedługo przed beatyfikacją zeznał, że decyzja o zabiciu franciszkanów została podjęta na wysokim szczeblu organizacji, gdyż uznano ich działalność za szczególnie groźną.

    Guzmán został jednym ze świadków podczas procesu beatyfikacyjnego, gdzie potwierdził, iż oo. Michał i Zbigniew byli ludźmi autentycznej i bezkompromisowej wiary. W ostatnich słowach swoich obszernych zeznań nagranych w peruwiańskim więzieniu i przesłanych do Watykanu przywódca partyzantów stwierdził, że zlecenie zabójstwa zakonników było wielkim błędem i poprosił Kościół i katolików o wybaczenie popełnionej przez jego ludzi zbrodni.

    Łukasz Kobeszko/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________

    „Nie czuję żalu do morderców, tylko przebaczenie”. Rozmowa z matką bł. Zbigniewa Strzałkowskiego

    web-oltarz-obraz-swieci-meczennicy-strzalkowski-tomaszek-ap-fotolink

    AP/FOTOLINK

    ***

    „Życzę każdemu, żeby umiał przebaczyć, bo jak się żyje z darem przebaczenia, to się żyje piękną miłością” – mówi Franciszka Strzałkowska, matka zamordowanego franciszkanina.

    Ojciec Zbigniew Strzałkowski w 1991 r. został zabity w Peru przez terrorystów wraz ze swym współbratem o. Michałem Tomaszkiem. Dwa lata temu papież Franciszek ogłosił ich błogosławionymi. Bezprecedensową rozmowę z Franciszką Strzałkowską w rodzinnym domu polskiego męczennika w Zawadzie, przeprowadził br. Jan Hruszowciec OFM Conv.

    br. Jan Hruszowciec OFM Conv: Chcę zapytać o czas, kiedy Pani wyszła za mąż. Jak wtedy żyliście?

    W biedzie i to dość dużej. Ale żyliśmy i zgadzaliśmy się, i przeżyliśmy sześćdziesiąt lat…

    Co dzisiaj chcielibyście przekazać młodym, małżeństwom?

    Żeby się po prostu zgadzali, żeby żyli tak, jak Pan Bóg przykazał, jak przysięgę składali na ślubie. A nie tak, że jak coś jest źle, to każdy idzie w inną stronę.

    Warto być wiernym w małżeństwie?

    Warto. I tylko tak trzeba. Przeżyliśmy z mężem sześćdziesiąt lat. Czasem się pokłóciliśmy. Ale tak żebyśmy się rozchodzili, to nigdy nie było. Małżeństwo zawiera w sobie też dni, kiedy trzeba się i pokłócić, ale nie można się złościć. I nie trzeba.

    Pamięta pani moment, kiedy Zbyszek przyszedł na świat?

    Zbyszek był trzeci. Najpierw byli Bogdan i Andrzej. Pamiętam. Jak chciał iść do seminarium, to ja chciałam, żeby poszedł tu, do Tarnowa, bo był u nas ksiądz, który tam uczył. Zbyszek powiedział, że jak nie pójdzie do franciszkanów, to nigdzie nie pójdzie. Powiedziałam mu, żeby robił jak chce, żeby później na mnie nie narzekał, że sam chciał inaczej.

    Pani nigdy nie wymuszała na nim powołania?

    Nie, to nie było wymuszone. Tak, jak sam powiedział: jak nie pójdzie do franciszkanów, to nie pójdzie nigdzie. Po tym, jak skończył technikum, dwa lata jeszcze pracował. On był taki, że kościół bardzo lubił. Do kościoła chodził bardzo chętnie, był ministrantem, potem był lektorem. Cieszyłam się, że w rodzinie będzie kapłan. Ja się modliłam za niego, żeby wszystko jakoś szczęśliwie poszło.

    Czy spodziewała się Pani, że podejmie decyzję o wyjeździe z Polski na misje?

    On o tym stale mówił. Misje mu się zawsze podobały. Jeszcze nie był w seminarium, ale już stale jakieś książki misyjne czytał, skądś on to wydobywał. Tej misji w Peru się bałam. Słychać było, że zabijają, więc się bałam.

    Czyli matczyne serce czuło jakiś lęk?

    Tak. Zawsze myślę: to co się stało, to się stało. Przykro mi bardzo, ale wola Boża się stała. Gdy usłyszałam o ich śmierci, to było straszne. Ale co było zrobić? Trzeba było się z losem pogodzić. Modliłam się zawsze i teraz też się modlę. Stała się wola Boża.

    W filmie „Życia nie można zmarnować” powiedziała Pani piękne zdanie, że to Pan Bóg dał dar przebaczenia…

    Zawsze myślę: „Niech im Pan Bóg daruje”. Ja się zgodziłam z wszystkim, a jak ich Pan Bóg osądzi, to już nie moja sprawa.

    Czy czuje Pani obecność syna? Pomaga?

    Jak nie śpię w nocy, to nie mam żadnej innej myśli, tylko to. Chciałabym zobaczyć, jak on wygląda teraz. To jest głupota, no nie?

    Wcale nie. Przyjdzie taki moment, że się spotkacie i będziecie się cieszyć znowu razem.

    Ja nie wiem, czy to przyjdzie, czy ja sobie na to zasłużę.

    Doznała Pani jakiejś łaski za przyczyną syna?

    Bolą mnie nogi. I jak już mi bardzo to dolega to się modlę, mam też obrazki z relikwiami. Zdaje mi się, że jakąś ulgę jednak mam. Modlę się za jego wstawiennictwem. Ufam w tej modlitwie, że się spełni. Ale nie mam wielkich wymagań, tylko jak wola Boża.

    A jak się czuje matka świętego? Bo jakby nie było Pani nią jest…

    Całkiem normalnie. Nie widzę nic nadzwyczajnego. Czasem myślę, że sobie przecież na to nie zasłużyłam.

    Ojciec Zbigniew w całym świecie wyprasza wiele łask, cudów dla wielu ludzi…

    Daj Boże, żeby jak najwięcej mógł tych łask wyprosić.

    Dzisiaj, w czasach terroryzmu, ginie dużo ludzi. Jak się rozmawia z rodzinami, które straciły syna, ojca, największym problemem jest dar przebaczenia. Czy mogłaby Pani dać jakąś receptę, co jest najważniejsze w przebaczaniu?

    Trzeba się pogodzić z losem i trzeba po prostu przebaczyć. Nie życzę nikomu nic złego, nawet tym zabójcom. Niech się dzieje wola Boża, niech ich Pan Bóg osądzi. Można tak zrobić. Nigdy nie życzyłam zabójcom źle i nie życzę. Niech Pan Bóg osądzi to wszystko, tak jak jest w oczach Bożych.

    Takie to wszystko proste…

    Proste, proste. Nie czuję żadnej złości do nikogo.

    To są tzw. relikwie pierwszego stopnia, czyli ich ciało. Jak się czuje Pani trzymając w dłoniach cząstkę swojego syna?

    Ja nie mogę tego wszystkiego pojąć, bo ja jestem już za stara. Daj Boże, żeby, jak ludzie proszą, coś wyprosił. Bo od niego to nie zależy, tylko od Pana Boga.

    A jak był w domu, to okazywał chęć do tego, by pomagać, leczyć ludzi?

    Pewnie, że tak. Tu była taka starsza kobieta, Curyłowa się nazywała. Chodziła od autobusu z Tarnowca jeszcze, bo do Zawady autobusy wówczas nie jeździły. On chodził wtedy do szkoły. A ona, to już była staruszka, już nie mogła chodzić i siadała co kawałek, i zakupy stawiała koło siebie na gościńcu. Chłopaczyska szli i śmiali się z niej, a on podobno podszedł, wziął ją pod rękę, te zakupy wziął i do domu odprowadził. Kawałek drogi było. Ale on tak pomóc lubił.

    I tak to życie zleciało…

    Tak zleciało. Szybko. Bardzo szybko.

    A jak się Pani czuła mając tylko synów?

    Nigdy nie miałam o to pretensji. Trzech ich było, ale wszyscy byli dobrzy. Wszyscy byli ministrantami, potem dwóch, Bogdan i Zbyszek zostali lektorami. Wszyscy byli dobrzy. Nie było z nimi żadnych kłopotów ani w szkole, ani w kościele. Nigdzie. Zgodne były dzieci. Nie można narzekać. Jak chodzili do szkoły średniej, to religia nie była w szkole, tylko osobno w kościele. I nigdy nie było tak, żeby nie poszli. Organizowane były wówczas czyny społeczne. Stale musieli w szkole odrabiać. Brali ich na czyn, gdzieś do kiosków sprzątać, zamki naprawiać. To było zawsze w niedzielę. Dwie, trzy niedziele był na tych czynach społecznych, aż w końcu nie pozwoliłam mu iść. Niedziela to jest niedziela, a nie żeby na czyny chodzić. No to znowu do szkoły dostałam wezwanie. Byłam ja, było z dziesięcioro innych rodziców. Poszłam sobie siąść do ostatniej ławki i chciałam słuchać, co mówią inni rodzice. A oni, że wszystkie dzieci były chore… Przyszło w końcu na mnie. To wstałam i mówię, że ja jestem wierząca i praktykująca, i uważam, że czyn nie powinien odbywać się w niedzielę. W powszedni dzień, a nie w niedzielę. Niedziela, jak uważam, jest na to, żeby iść do kościoła, odpocząć, przygotować się do szkoły na poniedziałek. I nie było już potem czynów w niedzielę.

    Czy z tego powodu Zbyszek miał jakieś problemy w szkole?

    Nie. Nie powiedzieli o tym dalej. Profesorowie go lubili i nie donieśli. Gdyby powiedzieli, może by i wyrzucili. Potem chcieli, żeby zapisał się do partii, mówiąc, że na jakie studia będzie chciał iść, to bez egzaminów pójdzie, bo się uczył dobrze. Ale się nie zapisał. Powiedział, że tatuś nie należy do partii, mamusia też nie należy, on też nie będzie należał. Nie zapisał się. A mówili, na jaki kierunek będzie chciał. Że na lekarza pójdzie bez egzaminu…

    Czyli miał swoje zasady. Nie sprzedał się tak łatwo. Później pozwoliło mu to w Peru stanąć w prawdzie wobec terrorystów, którzy w ten sam sposób się zachowywali…

    Tak było. Czasem coś powiedział, na komunę to był zły. My w domu też komuny nie popieraliśmy. Jak zdawali egzaminy końcowe w szkole, to byli powyznaczani uczniowie. On codziennie szedł, choć nie było jeszcze jego terminu. Tak byle jak ubrał się, ale czysto. „To po co przychodzisz” – mówili mu. „Pomagać kolegom” – odpowiadał. Nareszcie go wzięli na egzamin tak jak stał. I zdał. A z języka polskiego to potem mówiła profesorka, że było lepiej jak na bardzo dobry napisane. A ile brat ma lat?

    W tym roku dokładnie pięćdziesiąt.

    To młody jeszcze.

    Młody. Takie to wszystko proste.

    Proste, proste. Pozdrawiam wszystkich. Nie czuję żadnego żalu w sercu do morderców, tylko przebaczenie. I życzę każdemu, żeby umiał przebaczyć, bo jak się żyje z darem przebaczenia, to się żyje piękną miłością.

    Katolicka Agencja Informacyjna/rozmawiał br. Jan Hruszowiec OFM Conv./Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Brat bliźniak bł. Michała Tomaszka:

    „Skoro tam już siedzisz, to coś rób”

    Bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski

    bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski

    Francisofmconv | Wikipedia na licencji CC BY-SA 4.0

    ***

    W święto św. Róży z Limy – w dn. 30 sierpnia 1989 roku, trzej misjonarze Krakowskiej Prowincji Franciszkanów: o. Jarosław Wysoczański, o. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek, oficjalnie rozpoczęli swoją misję w Pariacoto. Dwóch z nich już nigdy nie wróciło do Polski.

    Trudny kontakt z braćmi na misjach

    Czy brat był świadomy niebezpieczeństwa? – Tak – odpowiada Marek Tomaszek, brat bliźniak o. Michała Tomaszka. – Nie da się nic więcej powiedzieć, bo jeżeli jest dokument, jeżeli byli powiadomieni, aby wyjechać, bo mogą być nieobliczalne skutki, to trzeba mieć świadomość, że obydwaj zdawali sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje może mieć pozostanie na misji z miłości do ludu, z miłości do tej miłości, jaką przekazali im wszystkie wioski peruwiańskie – wyjaśnia Marek Tomaszek. 

    Bracia ostatni raz na żywo widzieli się przed samym wyjazdem o. Michała do Peru. – Później już żeśmy się nie spotkali – mówi Marek Tomaszek. – Telefon to była niespodzianka od Michała dla mamusi. Kiedy umówiliśmy się z Michałem, zawiozłem mamusię do Krakowa, zeszliśmy na dół do refektarza, tam było połączenie. Mamusia nawet nie wiedziała, kogo dostaje do telefonu, takie to było zaskoczenie. I to była jedyna nasza rozmowa z Michałem… – wspomina brat o. Michała Tomaszka. 

    Bogdan Strzałkowski również zwraca uwagę na to, że w czasie kiedy bracia byli na misji, kontakt z nimi był dość utrudniony, co dziś nawet trudno sobie wyobrazić. Bogdan Strzałkowski wspomina moment kiedy się dowiedział o decyzji brata. – Nigdy nie było mowy, że Zbyszek chce wstąpić do seminarium. Było dla mnie dużym zaskoczeniem kiedy byłem w wojsku i dostałem list z domu, w którym rodzice napisali, że Zbyszek idzie do zakonu – wspomina. – Decyzja Zbyszka była chyba dla wszystkich zaskoczeniem, bo sam nawet nie przyznał się nigdy do tego, że planuje pójść taką drogą – dodaje brat błogosławionego męczennika.     

    Nic nie zapowiadało tragedii

    Kilka dni wcześniej nic nie zapowiadało tragicznych informacji. – Dwa dni wcześniej w naszym domu był Jarek Wysoczański, mimo że najpierw na urlop miał przyjechać Zbyszek. Ponieważ jednak siostra Jarka wychodziła za mąż, dogadali się między sobą, że najpierw przyjedzie Jarek, a później mój brat. Niby wszystko było w porządku, ale oni podjęli taką decyzję, żeby nie informować nikogo w domu, że coś im grozi. Z prostego względu – żeby się nikt nie martwił – wspomina Bogdan Strzałkowski. – Kiedy zapytałem Jarka o terrorystów, odpowiedział, że skoro interesuję się tym tematem, to powie mi, że już im grożono… – dodaje. 

    – W sobotę do południa przycinaliśmy drzewo, żeby mieć na opał zimą. Pamiętam, że wtedy przyjechało do nas trzech franciszkanów. A wiadomo, że jak przyjechało ich trzech, to coś się stało... – wspomina Bogdan Strzałkowski. – Z początku mówili coś ogólnie, a później powiedzieli, co się stało. To był straszny szok… bo nikt się nie spodziewał. Tym bardziej, że dwa dni wcześniej był Jarek, i niby było wszystko w porządku…              

    Błogosławiony brat bliźniak

    Jak to jest mieć brata bliźniaka, który jest błogosławiony? – Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście, że się modlę za wstawiennictwem Michała. Nawet nie tyle, że się modlę, co rozmawiam z nim tak jak z panią teraz. Rozmawiam sobie z Michałem na zasadzie, że skoro tam już siedzisz, to nie bądź na bezrobociu, tylko coś rób.

    – Może nie zawsze jest to doskonała modlitwa, ale oczywiście, że się modlę za wstawiennictwem mojego brata – mówi Bogdan Strzałkowski. – Kilka lat temu byłem w takiej sytuacji, że nie miałem pracy. Spotkałem koleżankę, z którą kiedyś pracowałem, zapytała jak się układa w moim zawodowym życiu. Opowiedziałem, jaka jest sytuacja, na co koleżanka odpowiedziała: bo się kiepsko modlisz – wspomina brat błogosławionego męczennika. 

    Relikwie zawsze przy sobie

    Bracia zamordowanych męczenników zawsze mają przy sobie relikwie błogosławionych braci. – W tej chwili już się oswoiłem z tym, że ktoś prosi o relikwie mojego brata. Staram się zawsze mieć przy sobie kilka obrazków z relikwiami II stopnia. Zawsze zaznaczam, że jeżeli ktoś potrzebuje relikwie, to je dostanie. Czasami spotykam też takie osoby, którym chciałbym dać relikwie, ale mówią wprost, że szanują brata, ale nie są zainteresowane relikwiami – mówi Bogdan Strzałkowski.       

    – Czasem siedziałem przy oknie, patrzyłem, czekałem nie wiadomo na co… To znaczy, wiadomo na co… ale to już było pewne, że ten czas nie wróci… – wspomina Bogdan Strzałkowski. – Bardzo mile wspominam dzień po beatyfikacji, w którym była uroczysta msza święta w Pariacoto. To było dla mnie wyjątkowe przeżycie, wyjątkowa uroczystość… – dodaje.   

    O. Michał Tomaszek i o. Zbigniew Strzałkowski to pierwsi polscy błogosławieni misjonarze męczennicy, którzy przez śmierć męczeńską dali świadectwo swojej wiary. O. Michał został zabity strzałem w tył głowy, a o. Zbigniew dwoma strzałami w kręgosłup i w głowę. 

    Marta Dybińska/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 czerwca

    Błogosławiona Maria Karłowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Norbert, biskup
      •  Święty Marcelin Józef Champagnat, prezbiter
    ***
    Błogosławiona Maria Karłowska

    Maria Karłowska urodziła się 4 września 1865 r. we Słupówce w Wielkopolsce jako jedenaste dziecko rodziny ziemiańskiej. Wychowywała się w atmosferze głębokiej pobożności, karności i szczerego patriotyzmu. Dzieciństwo i młodość spędziła w Poznaniu, gdzie w roku 1882, mając 17 lat, na ręce swego spowiednika złożyła ślub dozgonnej czystości. Po śmierci obojga rodziców w 1882 r. Maria odbyła kurs kroju i szycia w Berlinie i podjęła pracę w prowadzonej przez swą siostrę pracowni haftu i szycia jako instruktorka zatrudnionych tam dziewcząt. Oddawała się też z zapałem działalności dobroczynnej wśród chorych, ubogich i potrzebujących, wśród wielodzietnych rodzin i rozbitych małżeństw w najnędzniejszych dzielnicach miasta.Od 1892 r. poświęciła się opiece nad dziewczętami słabymi i zagubionymi moralnie. Miejscem ewangelizacji były dla niej bramy kamienic, cmentarz, ulica, dom publiczny, więzienie, oddział w szpitalu miejskim przeznaczony dla kobiet z chorobami wenerycznymi. Dzięki Bożej pomocy udało się jej otworzyć 9 ośrodków wychowawczych, wyposażonych w różnorodne warsztaty pracy, gdzie wychowanki miały możliwość rehabilitacji społecznej i religijnej.
    W roku 1894 Maria Karłowska założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej, którego zawołanie brzmi: “Szukać i zbawiać to, co zginęło”. Zmarła w opinii świętości 24 marca 1935 r. w Pniewitem na Pomorzu. Proces diecezjalny zmierzający do jej beatyfikacji rozpoczęto w Pelplinie w dniu 17 marca 1965 roku. 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Zakopanem ogłosił ją błogosławioną. Mówił wtedy:Maria Karłowska prowadziła prawdziwie samarytańską działalność pośród kobiet, które doznały wszelakiej nędzy materialnej i moralnej. Jej święta gorliwość szybko pociągnęła za sobą grono uczennic Chrystusa, z którymi założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej. Sobie i swym siostrom taki wyznaczała cel: “Mamy oznajmiać Serce Jezusa, to jest tak z Niego żyć i w Nim, i dla Niego, abyśmy się stawały do Niego podobne i aby w życiu naszym On był widoczniejszy, aniżeli my same”.
    Jej oddanie Najświętszemu Sercu Zbawiciela zaowocowało wielką miłością do ludzi. Odczuwała ciągle nienasycony głód miłości. Taka miłość, według błogosławionej Marii, nigdy nie powie dosyć, nigdy nie zatrzyma się na drodze. Unoszona jest bowiem prądem miłości Boskiego Parakleta. Przez tę miłość wielu duszom przywróciła światło Chrystusa i pomogła odzyskać utraconą godność.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    6 czerwca

    Święty Filip, diakon

    Święty Filip
    Diakon Filip był prawdopodobnie Żydem. W Dziejach Apostolskich (21, 8) nazywany jest także ewangelistą. Znalazł się w gronie siedmiu powołanych, aby “obsługiwali stoły” (Dz 6, 1-6). Po śmierci Szczepana udał się do Samarii i tam ochrzcił maga Szymona (Dz 8, 5-13). To on pouczył i ochrzcił dworzanina królowej etiopskiej, Kandaki. To samo źródło podaje, że głosił następnie Ewangelię od Azotu do Cezarei (Dz 8, 40). Tam też wedle tradycji miał zamieszkiwać, jak utrzymuje m.in. św. Hieronim, ktInternetowa Liturgia Godzin/Czytelniaóremu w 385 r. pokazywano w Cezarei dawne mieszkanie Filipa.
    Miał ponoć cztery córki, obdarzone charyzmatem proroctwa, nie wiadomo jednak, czy okruchy wiadomości na ten temat odnoszą się do niego, czy też do Apostoła o tym samym imieniu. Podobnie niepewna jest jego śmierć w Hierapolis. Klemens Aleksandryjski utrzymuje, że Filip był wspomnianym u Mateusza (Mt 8, 22) i Łukasza (Łk 9, 60) uczonym w Piśmie, do którego Pan powiedział: “Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie umarłych”. Jego wspomnienie Grecy umieścili pod dniem 11 października, natomiast Martyrologium Rzymskie – 6 czerwca.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 czerwca

    Święty Bonifacy, biskup i męczennik




    fot. PCh24.pl
    ***

    Bonifacy urodził się około 673 r. w Dewonshire, w Anglii (Wessex). Na chrzcie otrzymał imię Winfryd. Jako młodzieniec, czując wezwanie do służby Bożej, został benedyktynem w opactwie Exeter, następnie w opactwie w Nursling. Przyjął imię Bonifacy. Święcenia kapłańskie otrzymał około 30. roku życia. Zaraz po święceniach opat wyznaczył mu funkcję kierownika szkoły w Nursling.
    Po pewnym czasie udał się na misje do Fryzji, dzisiejszych północnych Niemiec i Holandii. Szybko musiał jednak powrócić do swojego klasztoru. Wybuchła bowiem wojna między księciem Fryzów a Frankami. Po śmierci opata Winbrecha mnisi wybrali Bonifacego. Nie pozostał jednak długo na tym zaszczytnym stanowisku, gdyż w roku 718 wybrał się ponownie do Niemiec. Dla pozyskania poparcia misji udał się najpierw do Rzymu. Papież św. Grzegorz II dał mu listy polecające do króla Franków i do niektórych biskupów. 14 maja 719 roku Bonifacy opuścił Rzym i udał się do Niemiec. W drodze zatrzymał się w Pawii, gdzie odwiedził króla Longobardów. Stąd ruszył przez Bawarię, Turyngię i Hesję do Fryzji. Spotkał się ze św. Willibrordem. Pod kierunkiem tego doświadczonego misjonarza pracował około 3 lat. Trud misyjny Bonifacego wydawał niezwykłe owoce. W krótkim czasie miał ochrzcić kilka tysięcy germańskich pogan. Bonifacy udał się potem ponownie do Hesji, gdzie w roku 722 założył klasztor benedyktyński w Amoneburgu.
    W celu omówienia z papieżem organizacji stałej administracji kościelnej na terenie Niemiec, Bonifacy udał się ponownie do Rzymu. Wyjaśnił papieżowi stan misji i jej potrzeby. Grzegorz II udzielił Bonifacemu święceń biskupich i dał mu pełnomocnictwa, konieczne dla sprawniejszej akcji misyjnej. Wręczył mu również ponownie list polecający do króla Franków, Karola Martela. Ponieważ zapotrzebowanie na misjonarzy rosło, Bonifacy zwrócił się z apelem do klasztorów w Anglii o pomoc. Benedyktyni przysłali mu licznych i gorliwych misjonarzy. W roku 723 Bonifacy przybył na dwór Karola Martela. Ten dał biskupowi listy polecające do wszystkich urzędników frankońskich, by mu służyli wszelką dostępną pomocą. Korzystając z uprawnień metropolity misyjnego, Bonifacy mianował biskupów w Moguncji i w Würzburgu. Założył wiele placówek stałych, zależnych od tych biskupów, a także szereg klasztorów benedyktynów i benedyktynek.
    Uradowany tak pomyślnymi wynikami papież św. Grzegorz III wezwał Bonifacego do Rzymu i nałożył mu uroczyście paliusz metropolity-arcybiskupa z władzą mianowania i konsekrowania biskupów na terytorium Niemiec na wschód od Renu. Ponadto mianował go swoim legatem na Frankonię i Niemcy. Na mocy tak rozległej władzy Bonifacy zwołał do Bawarii synod, aby do administracji kościelnej wprowadzić ład, gdyż dotychczasowa akcja miała charakter okazjonalny i chaotyczny. Dzięki poparciu księcia Odilona zdołał przywrócić karność kościelną. Ustanowił biskupstwa w Passawie, Freising, Ratyzbonie (Regensburgu) i w Eichstätt. W Salzburgu mianował biskupem mnicha benedyktyńskiego, Jana. Posuwając się w głąb Niemiec, założył nadto biskupstwo w Fuldzie, które uznał za centrum i ośrodek swojej działalności misyjnej.
    W tym samym czasie we Francji nie zwoływano żadnych synodów. Wiele stolic biskupich było nieobsadzonych. Wśród duchowieństwa i wiernych upadek karności kościelnej był jaskrawo widoczny. Raport o tej sytuacji Bonifacy przesłał do Rzymu, do nowego papieża, św. Zachariasza. Otrzymał od niego polecenie, by jako legat papieski zabrał się do koniecznej reformy. Przeprowadził ją na synodzie generalnym w roku 743. Uchwały tam podjęte potwierdziły synody miejscowe. Nadto biskupi Galii wysłali do papieża list hołdowniczy i wspólne wyznanie wiary. Radując się z tak obiecującej reformy w Galii, Bonifacy chciał zaproponować podobną reformę w Anglii. W tej sprawie napisał do prymasa Anglii, Kutberta, który podobne reformy także przeprowadził. W roku 745 dzięki interwencji Bonifacego papież podniósł biskupstwo w Kolonii do godności metropolii. Podobnie uczynił z biskupstwem w Salzburgu i Moguncji (747).
    Mając 80 lat, po raz trzeci udał się na misje do Fryzji. Kiedy jednak dotarł do miasta Dokkum, został napadnięty przez pogan i wraz z 52 Towarzyszami 5 czerwca 754 roku zamordowany. Jego ciało przewieziono do Utrechtu, by je pochować w miejscowej katedrze. Jednak uczeń Bonifacego, św. Luli, zabrał je do Fuldy. Tam bowiem Bonifacy chciał być pogrzebany – i tam spoczywa do dziś. Co roku przy grobie św. Bonifacego zbiera się episkopat niemiecki na swoje narady. Ku czci św. Bonifacego wystawiono w Niemczech wiele kościołów. Jest on także bardzo czczony w Anglii. Już w roku 756 na synodzie plenarnym episkopat angielski ogłosił św. Bonifacego swoim patronem obok św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, i św. Augustyna z Canterbury, pierwszego prymasa Anglii.
    Św. Bonifacy jest patronem Niemiec, diecezji w Fuldzie, Erfurcie, Moguncji oraz diecezji łomżyńskiej i archidiecezji warmińskiej, a także kasjerów, krawców, księgarzy i piwowarów.
    W ikonografii św. Bonifacy jest przedstawiany w biskupim stroju – w ornacie, paliuszu, mitrze lub jako benedyktyński mnich. Jego atrybutami są: kruk, lis, krzyż z podwójnym ramieniem – symbolizujący legata papieskiego, księga Ewangelii przebita mieczem (taką bowiem znaleziono przy nim po męczeńskiej śmierci).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Bonifacy

    Święty Bonifacy

    Męczeństwo św. Bonifacego/Er(PD)

    ***

    Był tak zafascynowany Słowem Bożym, że odczuwał konieczność i obowiązek niesienia go innym, nawet ryzykując osobiste bezpieczeństwo.

    Katecheza Ojca Świętego Benedykta XVI  – 11 marca 2009



    Drodzy bracia i siostry,
    dziś zatrzymamy się przy wielkim misjonarzu z VIII wieku, który szerzył chrześcijaństwo w Europie Środkowej, w tym także w mojej ojczyźnie, chodzi o świętego Bonifacego, który przeszedł do historii jako „apostoł Niemców”. Dzięki skrupulatności jego biografów mamy wiele wiadomości o jego życiu: urodził się w rodzinie anglosaskiej w Wessex około 675 roku i na chrzcie otrzymał imię Winfryd. Bardzo młodo wstąpił do klasztoru, gdyż pociągał go ideał monastycyzmu. Obdarzony wybitnymi zdolnościami umysłowymi zdawał się być przeznaczony do spokojnej i błyskotliwej kariery naukowej: został nauczycielem gramatyki łacińskiej, napisał kilka traktatów, ułożył też liczne poezje po łacinie. Wyświęcony na kapłana w wieku około trzydziestu lat, poczuł powołanie do apostołowania wśród pogan na kontynencie. Jego ziemia – Wielka Brytania, którą ewangelizowali zaledwie sto lat wcześniej benedyktyni pod przewodnictwem św. Augustyna, odznaczała się wiarą tak mocną i tak żarliwą miłością, że mogła wysyłać misjonarzy do Europy Środkowej, by głosili tam Ewangelię. W roku 716 Winfryd z kilkoma towarzyszami udał się do Fryzji (dzisiejszej Holandii), spotkał się tam jednak ze sprzeciwem miejscowego władcy i próba ewangelizacji się nie powiodła. Po powrocie do ojczyzny nie upadł na duchu i dwa lata później udał się do Rzymu na rozmowę z papieżem Grzegorzem II, który udzielił mu wskazówek. Papież, według relacji jednego z biografów, przyjął go „z uśmiechniętym obliczem i pełnym słodyczy spojrzeniem” (Willibald, Vita S. Bonifatii, ed. Levison, ss. 13-14), w końcu zaś, nadawszy mu nowe imię – Bonifacy, powierzył mu na mocy oficjalnych pism misję przepowiadania Ewangelii wśród narodów Niemiec.

    Pokrzepiony i podniesiony na duchu poparciem, jakiego udzielił mu papież, Bonifacy oddał się głoszeniu Ewangelii w owych stronach, walcząc z kultami pogańskimi oraz umacniając podstawy moralności ludzkiej i chrześcijańskiej. Z wielkim poczuciem obowiązku pisał w jednym ze swych listów: „Jesteśmy niezłomni w walce w Dniu Pańskim, skoro nadeszły dni udręki i nędzy… Nie jesteśmy cichymi psami ani milczącymi obserwatorami, ani najemnikami uciekającymi przed wilkami! Jesteśmy natomiast pilnymi Pasterzami, którzy czuwają nad trzódką Chrystusową, głoszą osobom ważnym i zwykłym ludziom, bogatym i biednym wolę Boga… w porę i nie w porę…” (Epistulae, 3, 352.354: MGH). Dzięki swej niezmordowanej działalności, zdolnościom organizacyjnym, otwartemu i ujmującemu charakterowi, mimo stanowczości, Bonifacy osiągnął wspaniałe wyniki. Wówczas papież „ogłosił, że chce obdarzyć go godnością biskupią, aby w ten sposób z większą jeszcze determinacją mógł naprawiać i sprowadzać na drogę prawdy błądzących, aby czuł wsparcie ze strony wyższej władzy, wypływającej z godności apostolskiej i aby tym lepiej był widziany przez wszystkich na urzędzie przepowiadania, im bardziej widoczne by było, że z tej przyczyny wyświęcony został na hierarchę apostolskiego” (Otloho, Vita S. Bonifatii, ed. Levison, lib. I, p. 127).

    Papież osobiście wyświęcił Bonifacego na „Biskupa regionalnego” – to znaczy dla całych Niemiec – który podjął następnie swe apostolskie trudy na powierzonych sobie obszarach i rozciągnął swe działania także na Kościół Galii: z wielką roztropnością przywrócił dyscyplinę kościelną, zwoływał liczne synody dla zapewnienia władzy świętych kanonów, umocnił niezbędną jedność z Biskupem Rzymu – była to sprawa, która leżała mu szczególnie na sercu. Również następcy Grzegorza II cenili go bardzo wysoko: Grzegorz III mianował go arcybiskupem wszystkich plemion germańskich, wysłał mu paliusz i przyznał władzę organizowania hierarchii kościelnej w tych regionach (por. Epist. 28: S. Bonifatii Epistulae, ed. Tangl, Berolini 1916); papież Zachariasz zatwierdził go na urzędzie i pochwalił jego zaangażowanie (por. Epist. 51, 57, 58, 60, 68, 77, 80, 86, 87, 89: op. cit.); papież Stefan III, zaraz po swym wyborze, otrzymał od niego list z wyrazami synowskiego uszanowania (por. Epist. 108: op. cit.).

    Wielki biskup, oprócz pracy ewangelizacyjnej i organizacji Kościoła przez tworzenie diecezji i odbywanie synodów, nie omieszkał sprzyjać zakładaniu licznych klasztorów, męskich i żeńskich, aby niczym latarnia morska promieniowały wiarą oraz kulturą ludzką i chrześcijańską na cały obszar. Z klasztorów benedyktyńskich w swojej ojczyźnie sprowadzał mnichów i mniszki, którzy udzielali mu niezwykle wartościowej i cennej pomocy w wypełnianiu misji głoszenia Ewangelii oraz szerzenia nauk humanistycznych i sztuk wśród mieszkańców. Słusznie bowiem uważał, że praca dla Ewangelii musi być także pracą dla dobra prawdziwej kultury ludzkiej. Przede wszystkim klasztor w Fuldzie – założony około roku 743 – był sercem i ośrodkiem promieniowania duchowości i kultury religijnej: trwając na modlitwie, pracy i pokucie mnisi ćwiczyli się tam w dążeniu do świętości, kształcili się w poznawaniu nauk świętych i świeckich, przygotowywali się do głoszenia Ewangelii, aby być misjonarzami. Toteż zasługą Bonifacego, jego mnichów i jego mniszek – również kobiety miały bardzo ważny udział w tym dziele ewangelizacji – był także rozkwit owej kultury humanistycznej, która jest nierozdzielna od wiary i ukazuje jej piękno. Sam Bonifacy pozostawił nam znaczącego dzieła intelektualne. Przede wszystkim bogatą korespondencję, w której listy pasterskie przeplatają się z listami urzędowymi i innymi o charakterze prywatnym, ukazującymi wydarzenia społeczne, nade wszystko zaś jego bogaty temperament i jego głęboką wiarę. Napisał nawet traktat Ars grammatica, w którym objaśniał deklinacje, czasowniki, składnię języka łacińskiego, który jednak dla niego stawał się również narzędziem służącym szerzeniu wiary i kultury. Przypisuje mu się także Ars metrica, czyli wprowadzenie do pisania poezji oraz wiele utworów poetyckich, wreszcie zbiór piętnastu kazań.

    Chociaż był już zaawansowany wiekowo – miał niemal 80 lat – przygotował się do nowej misji ewangelizacyjnej: z około pięćdziesięcioma mnichami powrócił do Fryzji, gdzie rozpoczynał swe dzieło. Niemal przeczuwając bliską już śmierć, nawiązując do drogi życia, pisał do swego ucznia i następcy na stolicy w Moguncji, biskupa św. Lulego: „Pragnę doprowadzić do końca cel tej podróży; nie mogę w żadnym wypadku wyrzec się pragnienia wyjazdu. Zbliża się dzień mego kresu i nadchodzi czas mej śmierci: po złożeniu doczesnych szczątków udam się po wieczną nagrodę. Lecz ty, najdroższy synu, nieustannie wzywaj lud, by odwrócił się od manowców błędu, dokończ rozpoczętą już budowę bazyliki w Fuldzie, gdzie złożysz moje ciało zestarzałe długimi latami życia” (Willibald, Vita S. Bonifatii, ed. Cit., p. 46). Gdy rozpoczynał Mszę św. w Dokkum (w dzisiejszej północnej Holandii), 5 czerwca 754 r. napadła nań banda pogan. Wyszedł przed szereg z pogodnym obliczem i «zakazał swoim walczyć, mówiąc: „ Zaniechajcie, syneczkowie, walk, porzućcie wojnę, bo świadectwo Pisma Świętego napomina nas, abyśmy nie odpłacali złem za zło, ale dobrem za zło. Oto nadszedł dzień od dawna upragniony, oto dzień naszego kresu; miejmy ufność w Panu!» (tamże, str. 49-50). Były to jego ostatnie słowa, zanim upadł pod ciosami napastników. Zwłoki biskupa- męczennika zostały następnie przeniesione do klasztoru w Fuldzie, gdzie znalazły godny pochówek. Już jeden z jego pierwszych biografów wyraził się o nim w następujących słowach: „Świętego biskupa Bonifacego można nazywać ojcem wszystkich mieszkańców Niemiec, bo jako pierwszy zrodził ich dla Chrystusa słowem swego świętego przepowiadania, umocnił ich swym przykładem i oddał za nich w końcu życie – nie można dać większej od tej miłości» (Otloho, Vita S. Bonifatii, ed. Cit., lib. I, p. 158).

    Jakie przesłanie możemy dziś, po wiekach, odczytać z nauczania i niezwykłej działalności tego wielkiego misjonarza i męczennika? Pierwszą oczywistością narzucającą się każdemu, kto poznaje życie Bonifacego, jest centralne miejsce Słowa Bożego przeżywanego i interpretowanego w wierze Kościoła, Słowa, którym on żył, które głosił i o którym zaświadczył aż po najwyższy dar z siebie w męczeństwie. Był tak zafascynowany Słowem Bożym, że odczuwał konieczność i obowiązek niesienia go innym, nawet ryzykując osobiste bezpieczeństwo. Na nim opierała się ta wiara, do której krzewienia zobowiązał się uroczyście w chwili konsekracji biskupiej: «W pełni wyznaję czystość świętej wiary katolickiej i z Bożą pomocą pragnę pozostawać w całkowitej jedności z ową wiarą, w której bez najmniejszej wątpliwości jest pełnia zbawienia chrześcijan» (Epist. 12, in S. Bonifatii Epistolae, ed. cit., p. 29).

    Drugą bardzo ważną oczywistością, wypływającą z życia św. Bonifacego, jest jego wierna wspólnota ze Stolicą Apostolską, stanowiąca mocny i centralny punkt jego pracy misjonarza. Zawsze zachowywał tę wspólnotę jako regułę swej misji i pozostawił ją jako swój testament. W liście do papieża Zachariasza stwierdził: „Nieustannie zachęcam i nakłaniam do posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej tych, tych którzy chcą pozostać w wierze katolickiej i jedności z Kościołem rzymskim i tych wszystkich, których w tej mojej misji Bóg mi daje jako słuchaczy i uczniów” (Epist. 50: tamże, str. 81). Owocem takiej postawy był mocny duch jedności wokół Następcy Piotra, przekazywany przez św. Bonifacego Kościołom na terenie jego działalności misyjnej, łącząc z Rzymem Anglię, Niemcy, Francję i przyczyniając się w zdecydowany sposób do budowania chrześcijańskich korzeni Europy, które dały obfite owoce w następnych wiekach.

    Warto zwrócić też uwagę na św. Bonifacego z jeszcze jednego względu: wspierał on spotkanie kultury rzymsko-chrześcijańskiej z germańską. Wiedział bowiem, że humanizacja i ewangelizacja stanowi integralną część jego misji biskupiej. Przekazując starożytne dziedzictwo wartości chrześcijańskich, zaszczepiał ludom germańskim nowy styl życia, bardziej ludzki, dzięki któremu lepiej przestrzegano niezbywalnych praw osoby. Jako prawdziwy syn św. Benedykta potrafił łączyć modlitwę i pracę, (fizyczną i intelektualną), pióro i pług.

    Odważne świadectwo św. Bonifacego jest dla nas wszystkich zachętą, abyśmy w swym życiu przyjęli Słowo Boże jako istotny punkt odniesienia, żarliwie kochali Kościół, abyśmy czuli się współodpowiedzialni za jego przyszłość i dążyli do jego jedności wokół następcy Piotra. Równocześnie przypomina on nam, że chrześcijaństwo, sprzyjając upowszechnieniu kultury, wspiera rozwój człowieka. Dziś naszym zadaniem jest stawanie na wysokości tak fascynującego dziedzictwa i sprawienie, aby owocowało ono z pożytkiem dla przyszłych pokoleń.

    Zawsze wielkie wrażenie wywiera na mnie jego gorliwy zapał dla Ewangelii. W wieku czterdziestu lat opuszcza piękne i owocne życie mnisze, życie zakonnika i profesora, aby głosić Ewangelię ludziom prostym, barbarzyńcom. Mając osiemdziesiąt lat jeszcze raz udaje się do rejonu, gdzie przewiduje swe męczeństwo. Porównując tę jego żarliwą wiarę, ową gorliwość o Ewangelię z naszą wiarą, często tak letnią i zbiurokratyzowaną, widzimy, co powinniśmy robić i jak odnowić naszą wiarę, abyśmy mogli przekazać w darze naszym czasom cenną perłę Ewangelii.

    Benedykt XVI

    wiara.pl 

    _________________________________________________________________________________________

     5 czerwca

    Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk, dziewica

    Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk

    Małgorzata urodziła się w 1828 r. w głęboko religijnej rodzinie polskiej w Szepetówce na Wołyniu (obecnie Ukraina). Wcześnie osierocona, znalazła duchowe oparcie w Bogu i Matce Najświętszej. Mając 20 lat wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka i złożyła prywatne śluby rad ewangelicznych. Jako tercjarka odważnie świadczyła miłosierdzie w trudnym okresie niewoli narodowej. Około 1880 r. udała się do Zakroczymia, odprawiła rekolekcje pod kierunkiem bł. Honorata Koźmińskiego i powierzyła się jego kierownictwu duchowemu. Odtąd w wynajętym mieszkaniu zaczęła gromadzić opuszczone i chore staruszki, którymi opiekowała się z wielką miłością. Gdy przyłączyły się do niej pierwsze towarzyszki, z pomocą bł. Honorata założyła zgromadzenie, które z czasem przyjęło nazwę Córek Matki Bożej Bolesnej, znane jako siostry serafitki.
    W 1891 r. przeniosła się do Galicji. W Oświęcimiu wybudowała klasztor, który stał się domem macierzystym zgromadzenia, ukierunkowanego na służbę opuszczonym i chorym oraz religijne wychowanie dzieci w otwieranych sierocińcach i ochronkach. Była dla sióstr wzorem żywej wiary, bezgranicznego zaufania Bożej Opatrzności i szczególnej czci wobec Matki Bożej Bolesnej. Eucharystia stanowiła centrum i źródło jej zapału apostolskiego, gorliwości o chwałę Bożą i ofiarnej miłości.
    Zmarła w opinii świętości 5 czerwca 1905 roku. Została zaliczona w poczet błogosławionych dnia 9 czerwca 2013 r. w bazylice Bożego Miłosierdzia w Krakowie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Matka Małgorzata Szewczyk.

    Zaufanie wbrew głównemu nurtowi

    Przez większą część życia robiła rzeczy zakazane. Zakazane przez zaborców. Wbrew ukazom troszczyła się o kościoły na rodzimym Wołyniu, uczyła dzieci katechizmu, a jako dojrzała kobieta założyła tajne, gdyż bezhabitowe zgromadzenie, które opiekowało się najuboższymi.

    Mogła trafić do więzienia, zostać zesłana na Syberię, mimo to robiła swoje, ufała, że skoro Bóg chce aby wykonała taką robotę,  to z pewnością się o nią zatroszczy. Małgorzata Łucja Szewczyk, założycielka Zgromadzenia Matki Bożej Bolesnej całym życiem potwierdza, że nigdy się nie zawiodła.

    Urodziła się w 1828 roku Szepetówce koło Zasławia na Wołyniu. Jej ojciec był dzierżawcą cukrowni i folwarku, rodzina była zamożna. Szczęście skończyło się w dzieciństwie – miała zaledwie dziewięć lat, gdy została sierotą i opiekę nad nią przejęła starsza przyrodnia siostra. To dzięki niej otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie. Już w młodości odkryła, że małżeństwo to nie jej los. Chciała całkowicie poświęcić się Bogu, ale klasztory zostały na Wołyniu już zlikwidowane, bo ziemie te zostały przez rosyjskich zaborców uznane za integralną część Imperium, inaczej niż w Królestwie Polskim i poddane ostrej rusyfikacji jeszcze przed wielką akcją represji i rusyfikacji po Powstaniu Styczniowym. Biskupi diecezji zostali wywiezieni na Sybir, kościoły były zamykane. Jedyne, co mogła zrobić w tak wrogiej atmosferze to przyłączyć się do III Zakonu św. Franciszka i żyć radami ewangelicznymi w miarę możliwości.

    Troszczyła się o kościoły, szyła i haftowała bieliznę liturgiczną, przygotowywała dzieci do I Komunii św., opiekowała się biednymi. Z Wołynia wyniosła dwie cenne umiejętności, które bardzo jej się przydały w przyszłości – potrafiła szyć, pięknie haftować i stosować medycyne ludową.

    Miała 42 lata gdy wyruszyła na pielgrzymkę do Jerozolimy. Trudy podróży ofiarowała w intencji Kościoła na Wołyniu. Wcześniej udała się do Żytomierza po błogosławieństwo jedynego pozostającego na wolności biskupa Borowskiego (on także skończył jako zesłaniec) i ruszyła w drogę. Pierwszy etap drogi – liczący 1800 kilometrów – przeszła na piechotę. Przez Berdyczów i Winnicę doszła do Odessy, gdzie wsiadła na statek. Łucja tęskniła za Golgotą, tam chciała oddać wszystkie osobiste i narodowe sprawy. Gdy w końcu dotarła poczuła wielką łączność z Bogurodzicą, stojącą pod krzyżem. Matka Boska Bolesna została patronką jej życia i prac.

    W Ziemi Świętej została około trzech lat. Pracowała w szpitalu św. Józefa razem z francuskimi zakonnicami i wciąż zastanawiała się, co ma robić, gdy wróci do kraju. Kierunek był oczywisty, chciała opiekować się najsłabszymi. Droga, konkretna realizacja planu, wciąż były dla niej niejasne.

    Pomysł i konkret poddał jej o. Honorat Koźmiński, którego spotkała po powrocie do kraju. On też całe życie robił rzeczy zakazane przez rząd, bo będąc więźniem cara, przebywającym w kolejnych klasztorach – w Zakroczymiu i Nowym Mieście – ewangelizował, spowiadał od świtu do nocy i zastanawiał się, co robić w sytuacji, gdy Rosjanie po Powstaniu Styczniowym skasowali większość klasztorów w Królestwie, zakazali przyjmowania do nowicjatu, a starzy zakonnicy mieli dogorywać. I zdecydował, że w tej sytuacji należy zakładać tajne zgromadzenia, których członkowie będą ubierać się i żyć tak jak inni świeccy, ale potajemnie ewangelizować różne stany społeczne: nauczycieli, rzemieślników, robotnice, służące. Założycieli (zwłaszcza założycielki, bo było ich więcej) szukał o. Honorat wśród swoich penitentów, układał program ich formacji, na jego ręce składali później śluby zakonne. Tak powstało 26 zgromadzeń, a gdy w 1878 roku Łucja Szewczyk spowiadała się u charyzmatycznego kapucyna, On szybko ocenił, że powinna rozpocząć większe dzieła.

    Łucja, która otrzymała imię zakonne Małgorzata „praktykowała” najpierw w „Przytulisku” w Warszawie, gdzie opiekowano się biedakami, a gdy okrzepła w swej zakonności, rozpoczęła samodzielną pracę. Kupiła w Zakroczymiu dom i na własnych plecach wniosła dwie pierwsze staruszki. Taki był początek Zgromadzenia Matki Bożej Bolesnej, które rozrastało się mimo nieustającej inwigilacji służb jawnych i tajnych imperatora. Zakładała kolejne placówki i przyjmowała kandydatki do ukrytej rodzinny zakonnej. Policja wciąż ją śledziła, a ona pisała do sióstr, że dokąd inaczej być nie może, trzeba ufać Bogu i żyć jak się da, a święta Opatrzność je nie opuści…

    Nie myliła się, choć władze przeprowadziły śledztwo, badając, czy nie prowadzi zakazanej działalności, ale sprawa została umorzona i siostry nadal w ukryciu opiekowały się biedakami oraz ludźmi starymi.

    Matka Małgorzata Szewczyk. Zaufanie wbrew głównemu nurtowi

    Po dziesięciu latach pracy w zaborze rosyjskim matka Małgorzata przeniosła swe dzieło do Galicji. Po atmosferze grozy mogła spokojnie rozpocząć pracę i wykorzystać w pełni swoje możliwości. W Hałcnowie koło Bielska powstał dom dla biednych staruszek, ale także ochronka i sierociniec. W Oświęcimiu powstał dom generalny. Dzięki wielkiej ofiarności przy domu wybudowały kościół pod wezwaniem Matki Bożej Bolesnej. Później założyły szkołę gospodarczą dla dziewcząt z okolicy. Siostry zakładały pracownie krawieckie i hafciarskie, uczyły ubogie dziewczęta zawodu, odwiedzały chorych – pielęgniarstwa uczyły się jako wolontariuszki w szpitalach. Kilka z nich wyspecjalizowało się w rwaniu zębów u krakowskich bonifratrów. Były niezastąpione.

    Pieniądze? Nie były przeszkodą. Serafitki (bo tak się nazywają) najpierw zaczynały dzieło. Fundusze się znajdowały później, jak na przykład wówczas, gdy na żłobek w Żywcu wpłaciła darowiznę Felicja Elżbieta Habsburg. Opatrzność Boża była niezawodna.

    Po dwudziestu trzech latach matka Małgorzata przekazała urząd przełożonej swojej następczyni. Za radą o. Honorata, który do końca życia był jej spowiednikiem wróciła na ziemie zaboru rosyjskiego i zamieszkała w Nieszawie koło Włocławka.

    Choć nie była bardzo znana, jej praca i modlitwa przyciągały ludzi. Gdy zmarła w 1905 na jej pogrzeb przyszły tłumy.

    Alina Petrowa-Wasilewicz/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 czerwca

    Święty Franciszek Caracciolo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr z Werony, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Franciszek Caracciolo

    Franciszek urodził się 13 października 1563 r. w Villa Santa Maria (królestwo Neapolu). Pochodził ze znakomitej rodziny. Na chrzcie otrzymał imię Askaniusz. Kiedy miał 22 lata, zachorował śmiertelnie. Złożył wtedy ślub oddania się Panu Bogu na służbę i wyzdrowiał.
    Studiował teologię na uniwersytecie w Neapolu, przeplatając studia modlitwą, uczynkami pokutnymi i charytatywnymi. W 1587 r. przyjął święcenia kapłańskie. Zaraz też włączył się do bractwa kapłanów neapolitańskich, których celem było towarzyszyć skazanym na śmierć, opiekować się więźniami i galernikami. Kaplica stowarzyszenia była w pobliżu szpitala dla nieuleczalnie chorych. Dzieląc pomiędzy te instytucje swoje zajęcia, młody kapłan z wolna pozyskał dla swojej apostolskiej pracy podobnie gorliwych kapłanów. Na początku zgłosiło swój akces dwóch. Wszyscy trzej przyjaciele udali się do pustelni w Camaldoli, by na modlitwie prosić o światło Ducha Świętego i opracować regułę. Postanowiono do ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeństwa dołączyć ślub czwarty – nie przyjmowania żadnych godności kościelnych. Papież Sykstus V zatwierdził regułę – a więc i nowy zakon – w roku 1588. W ten sposób Askaniusz razem z genueńczykiem Janem Adorno założył nowy zakon Kanoników Regularnych Mniejszych, opiekujący się biednymi, chorymi i więźniami. Mając 26 lat, 9 kwietnia 1589 r., złożył śluby i w miejsce dotychczasowego: Askaniusz, przyjął nowe imię zakonne – Franciszek. W 1591 r. został generałem zakonu. W roku 1591 otrzymał zaproszenie do objęcia opieki nad kościołem Matki Bożej Większej w Neapolu. W roku 1594 powstał pierwszy dom zakonu w Hiszpanii, w roku 1598 w Rzymie, przy kościele Św. Agnieszki na Placu Navona. W roku 1601 Franciszek założył dom zakonny w Valladolid i trzeci z kolei w Hiszpanii, w Alcala. W roku 1606 powstał w Rzymie drugi dom nowego zakonu.
    Na własną prośbę Franciszek został zwolniony z obowiązków przełożonego generalnego. Piastował urzędy niższe: mistrza nowicjatu i przełożonego domu w Neapolu, potem wikariusza generalnego zakonu. Odznaczał się gorliwością, umartwieniem oraz nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu. Popierał ze wszystkich sił – a także sam wprowadzał, gdzie tylko mógł – uroczyste wystawienia Najświętszego Sakramentu, adoracje i procesje.
    Zmarł 4 czerwca 1608 r. w Anconie, pielgrzymując do sanktuarium Matki Bożej w Loreto. Pochowano go w kościele Matki Bożej Większej w Neapolu. W czasie pogrzebu wydarzył się wypadek nagłego uzdrowienia pewnego człowieka ze śmiertelnej choroby. Po przepisanym przez prawo kościelne procesie kanonicznym do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka papież Klemens XIV w roku 1770. Do katalogu świętych wpisał go uroczyście papież Pius VII w roku 1807. W roku 1840 św. Franciszek Caracciolo został ogłoszony drugim – obok św. Januarego – patronem Neapolu. W roku 1844 ciało Świętego przeniesiono do kościoła Santa Maria di Monteverginella w Neapolu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 czerwca

    Święci Karol Lwanga
    i jego Towarzysze, męczennicy

    Zobacz także:
      •  Święta Klotylda
      •  Święty Jan Grande, zakonnik
    ***
    Święci Karol Lwanga i Towarzysze

    Do VIII wieku Afryka Północna wydała wielu świętych. Afryka Czarna – Środkowa i Południowa – zetknęła się z Kościołem dopiero wiele wieków później. Do Ugandy chrześcijaństwo dotarło w latach dziewięćdziesiątych XIX w. W 1879 r. przybyli tam Ojcowie Biali, którzy spotkali się z przychylnością mieszkańców. Jednak w kilka lat później razem z misjonarzami anglikańskimi zostali zmuszeni przez króla Mtera do opuszczenia kraju. Kiedy po jego śmierci na tron wstąpił Mwanga, rozpoczęło się krwawe prześladowanie chrześcijan. Pierwsze prześladowanie dotknęło misję anglikańską. W Natebe nieopodal stolicy kraju, Kampali, wbito na pale i żywcem spalono trzech uczniów szkockiego misjonarza Mackaya, który uczył Murzynów czytać, pisać i wierzyć. Z rozkazu króla zginął następnie pierwszy biskup anglikański, Hannigton.
    Wkrótce ofiarą nienawiści padli także neofici katoliccy – wśród nich dworzanie króla. Przez wiele dni na uwięzionych wywierano wszelkiego rodzaju naciski. Wśród męczenników było dwóch chłopców, liczących zaledwie 12 lat. Dnia 3 czerwca 1886 roku w Namugongo zapłonął stos. Zawiniętych w trzcinowe maty misjonarzy kolejno wrzucano w płomienie. Było to w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Męczenników było bardzo wielu. 6 czerwca 1920 roku beatyfikował ich Benedykt XV. Karol Lwanga został wyróżniony dlatego, że nie tylko z uśmiechem poniósł śmierć, ale zachęcał innych do wytrwania. Wraz z nim zginęło jednego dnia na tym samym miejscu 13 męczenników. Dlatego 3 czerwca papież wyznaczył na ich doroczne wspomnienie. 18 października 1964 roku (w niedzielę misyjną) Paweł VI wyniósł wspomnianych męczenników do chwały świętych.

    Święty Karol Lwanga

    Karol Lwanga był wodzem plemienia Nagweya i przełożonym królewskich paziów. W momencie śmierci miał 25 lat. Jego ciało palono wolno na ogniu, zaczynając od stóp. Zgodnie z decyzją Piusa XI z 1934 r. Karol Lwanga jest patronem młodzieży i Akcji Katolickiej w Afryce.
    Balikudembe, Józef Mukasa, był pierwszym ministrem króla. Dla Chrystusa zdołał pozyskać 150 pogan. Banabakintu był naczelnikiem kilku wiosek murzyńskich. Zginął, kiedy miał lat 35. Andrzej Kaggwa, lat 30, był kapelmistrzem królewskim. Został ścięty, potem porąbany w kawałki. Szczególne męki zastosowano wobec Macieja Kalemby, który był sędzią i namiestnikiem okręgu; zginął mając lat 50. Obcięto mu ręce i nogi, wycinano mu żywcem kawały ciała, palono go, a potem wrzucono w sitowie w nadziei, że się po tylu mękach załamie. Tam od ran skonał. Pozyskał dla Chrystusa ok. 200 współziomków. Mwaggali Noe był garncarzem i garbarzem. 31 maja 1886 roku powieszono go, przebito włócznią, a jego wnętrzności dano na pożarcie wygłodniałym psom.Krew męczeńska wylana w Ugandzie nie poszła na marne, ale użyźniła czarną glebę afrykańską. Zaraz po ustaniu prześladowania w roku 1890 w Ugandzie było już 2197 katolików i ok. 10 000 katechumenów, którzy przygotowywali się do przyjęcia chrztu. W roku 1906 ich liczba wzrosła do ok. 100 000 katolików i ok. 150 000 katechumenów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Krzeszowska
    Matka Łaski Bożej

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Marcelin i Piotr
      •  Błogosławiony Sadok i jego Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Feliks z Nikozji, zakonnik
    ***
    Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Krzeszowie

    W Krzeszowie na Dolnym Śląsku znajduje się kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zwany był Domus aurea (Złotym domem) ze względu na niesłychany przepych wnętrza. W jego powstawaniu uczestniczyli najwybitniejsi przedstawiciele sztuki śląskiej. Kościół zbudowano w latach 1728-1735. Jego wnętrze zdobi dekoracja malarska autorstwa Jerzego Wilhelma Neunhertza. Tworzy ona wielki cykl malowideł sklepiennych; ich tematyka została zaczerpnięta z biblijnych zapowiedzi proroka Izajasza, odnoszących się do Chrystusa. Wiele wątków na malowidłach odwołuje się także do wydarzeń z dziejów zakonu bernardynów, pierwszych opiekunów sanktuarium krzeszowskiego (1242-1292). Po nich opiekę nad opactwem krzeszowskim objęli cystersi.
    W głównym ołtarzu kościoła znajduje się obraz Piotra Brandla, przedstawiający Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Szczególnym kultem otoczony jest także znajdujący się w ołtarzu wizerunek Matki Bożej Łaskawej. Zaginął on podczas wojen husyckich w wieku XV, a odnaleziony został 18 grudnia 1622 r. To wówczas z wielką siłą odrodził się jego kult. Na pamiątkę tego wydarzenia każdego roku 18 grudnia obchodzone jest Święto Światła.

    Obraz Matki Bożej Łaskawej (Krzeszowskiej), Królowej Sudetów

    Obraz Matki Bożej Łaskawej, czczonej także jako Królowa Sudetów, znajduje się w Krzeszowie od XIII w. Ikona ta należy prawdopodobnie do najstarszych obrazów maryjnych w Europie. Według jednego z przekazów, pochodzi z Bizancjum. Mieli ją przywieźć rycerze uczestniczący w wyprawach krzyżowych. Najpierw trafiła do Rimini we Włoszech, następnie do Bawarii, w rodzinne strony św. Jadwigi. Przyszła żona Henryka Brodatego przywiozła ją na Dolny Śląsk w wianie ślubnym.
    Wizerunek Maryi namalowany jest farbami temperowymi na modrzewiowej desce o rozmiarach 60 x 37 centymetrów. Zamyślona Maryja, w purpurowym maforionie i zielonej sukni, lewą dłoń wspiera na piersi, a na prawej trzyma Jezusa okrytego zieloną szatką, spod której widać Jego bose stopy. Jezus podnosi prawą rączkę do góry w geście błogosławieństwa, w lewej trzyma zwinięty w rulon pergamin. Swą twarz kieruje w stronę Matki. Tło ikony jest złote. Ikonę otaczają piękne barokowe ramy wraz z napisem: Gratia Sanctae Mariae (Łaska Świętej Maryi). Ani twórca, ani dokładna data powstania obrazu nie są znane.
    Pomiędzy 25 marca 1996 r. a 10 września 1997 r. na terenie diecezji legnickiej miała miejsce peregrynacja kopii wizerunku Madonny Krzeszowskiej. Obraz nawiedził wówczas ponad 500 kościołów i kaplic zakonnych. 2 czerwca 1997 r. papież św. Jan Paweł II dokonał koronacji słynnego wizerunku krzeszowskiego złotymi koronami. Powiedział wtedy:Sanktuarium krzeszowskie ufundowała Anna, wdowa po Henryku Pobożnym, w rok po bitwie legnickiej. Już w wieku XIII przed obrazem Bogarodzicy gromadziły się rzesze pielgrzymów. I już wówczas nosiło ono nazwę Domus Gratiae Mariae. Rzeczywiście był to Dom Łaski hojnie rozdzielanej przez Bogurodzicę, do którego licznie przybywali pielgrzymi z różnych krajów, zwłaszcza Czesi, Niemcy, Serbołużyczanie i Polacy. Cieszymy się, że dziś także Boża Matka zgromadziła licznych pielgrzymów z tych po sąsiedzku żyjących narodów.
    Niech ten znak włożenia koron na głowę Maryi i Dzieciątka Jezus będzie wyrazem naszej wdzięczności za dobrodziejstwa Boże, których tak wiele otrzymywali i stale otrzymują czciciele Maryi, spieszący do krzeszowskiego Domu Łaski. Niech będzie również znakiem zaproszenia Jezusa i Maryi do królowania w naszych sercach i w życiu naszego narodu. Abyśmy wszyscy stawali się świątynią Boga i mężnymi świadkami Jego miłości do ludzi.
    Uroczysta intronizacja obrazu odbyła się w Krzeszowie 17 sierpnia 1997 r. Biskup legnicki ustanowił w Krzeszowie pierwsze sanktuarium na terenie diecezji, a w 1998 r. kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie został ogłoszony bazyliką mniejszą. Corocznie, 15 sierpnia, w dniu odpustu obraz jest wyjmowany z głównego ołtarza i niesiony w uroczystej procesji przez przedstawicieli kapłanów, ojców, matek, młodzieży męskiej i żeńskiej, górników i dzieci. Z kolei 2 czerwca obchodzi się uroczystość odpustową w rocznicę koronacji obrazu przez św. Jana Pawła II.Różnymi tytułami chrześcijańska pobożność wzywała w ciągu wieków Matkę Bożą. Należy do nich określenie “Matka Łaski Bożej” lub inaczej Matka Boża Łaskawa. Pierwsze sformułowanie zaczerpnięte jest z litanii loretańskiej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.
    Zarówno u boku pierwszego człowieka – Adama, jak i u boku Chrystusa pojawia się niewiasta: Ewa i Maryja. Jak Ewa współdziałała w grzechu pierworodnym, tak Maryja ma swój czynny udział w zbawczej działalności Syna; działalności, przez którą otrzymujemy “obfitość łaski i dar sprawiedliwości”.
    Ojcowie Soboru Watykańskiego II tak nas pouczają: “Maryja, córka Adama, zgadzając się na słowo Boże, stała się Matką Jezusa, i przyjmując zbawczą wolę Bożą całym sercem, nie powstrzymana żadnym grzechem, całkowicie poświęciła samą siebie, jako służebnicę Pańską, osobie i dziełu Syna swego, pod Jego zwierzchnictwem i wespół z Nim z łaski Boga wszechmogącego służąc tajemnicy odkupienia. Maryja… z wolną wiarą i posłuszeństwem czynnie współpracowała w dziele zbawienia ludzkiego” (Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium, nr 56).
    To włączenie się Maryi w dzieło zbawienia człowieka ma swoje określone następstwo. Stała się ona naszą Matką w porządku łaski: “To zaś macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wypełniła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi swojego Syna, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny” (Lumen gentium, nr 62).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 czerwca

    Święty Justyn, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Inigo z Oña, opat
    ***
    Święty Justyn
    Justyn urodził się na początku II w. we Flavia Neapolis (dzisiejszy Nablus w Samarii), w pogańskiej rodzinie. Po upadku Jerozolimy w 70 r. miasto było jednym z ważniejszych centrów kultury greckiej i rzymskiej na terenie Palestyny. Od młodości pasjonował się filozofią i problemami ogólnoludzkimi. Przebadał systemy Platona, Arystotelesa, Pitagorasa, epikurejczyków i modnych wówczas stoików. Jeszcze bardziej nurtowały go problemy religijne. W ten sposób zainteresował się judaizmem i chrześcijaństwem. Czytał Pismo św. i przyglądał się życiu chrześcijan. Badał ich naukę, obserwował ich obyczaje. Około roku 130 przyjął chrzest w Efezie. Stał się gorliwym wyznawcą.
    Justyn to najważniejszy apologeta chrześcijaństwa w II wieku. Wykorzystując autorytet, jaki sobie zdobył prawością charakteru i posiadaną wiedzą, zgromadził koło siebie uczniów i chętnie prowadził z nimi dyskusje na tematy filozoficzne, etyczne i religijne. Sam przekonany o tym, że tylko w chrześcijaństwie jest pełna prawda, dążył do tego, by i jego uczniowie byli o tym przekonani. Jednym z jego uczniów był Tacjan, późniejszy apologeta. Chętnie też spotykał się z filozofami pogańskimi i żydowskimi, aby żarliwie z nimi dyskutować na wspomniane tematy. W roku 135 spotkał się w Efezie z pewnym rabinem żydowskim, Tryfonem, i odbył z nim wielogodzinną dyskusję. Pamiątką tej rozmowy jest dzieło św. Justyna pod tytułem Dialog z Żydem Tryfonem.
    W tym czasie Justyn wydał też dwie apologie. Pierwszą z nich skierował do Rzymian, drugą zaś – formalnie do senatu rzymskiego. Wykazywał w nich odważnie, jak mylne poglądy mieli poganie o chrześcijanach i obalał zarzuty, stawiane wyznawcom Chrystusa przez pogan. Była to niemała odwaga. Od 100 lat wiara w Chrystusa była na państwowym indeksie. Od czasów Nerona chrześcijanie byli uważani za głównego wroga cesarstwa; należało ich tępić wszelkimi dostępnymi środkami. Nie odwołano krwawych edyktów, wydanych przez Nerona (54-68) i Domicjana (81-96). Za czasów Justyna panował wprawdzie raczej łagodny cesarz Antoninus Pius (138-161), wszakże za panowania cesarza-filozofa, Marka Aureliusza, prześladowanie wybuchło ponownie (161-180). Ofiarą właśnie tego prześladowania padł Justyn.

    Święty Justyn

    Justyn kilkakrotnie toczył dysputy z filozofem Krescensem, zwalczając jego błędne teorie. Z tego powodu został oskarżony przez Krescensa wraz z sześcioma uczniami Charitonem, jego żoną Charytą, Euelpistem, Hieraksem, Peonem i Walerianem o wyznawanie chrześcijaństwa. Został aresztowany. Akta sądowe, które Rzymianie bardzo skrupulatnie prowadzili, zaginęły. Według podania wyrokiem sędziego Juniusza Rustyka został Justyn – jako obywatel rzymski – skazany na śmierć przez ścięcie głowy mieczem. Wyrok wykonano ok. 165 r. w Rzymie.
    Nie wiadomo, gdzie znajdują się relikwie Męczennika. Te, które są w Rzymie (w bazylice św. Wawrzyńca za Murami), w Kolonii oraz w Namur wydają się niepewne.
    Na Soborze Watykańskim I biskupi wnieśli prośbę, aby papież wprowadził Mszę świętą i teksty brewiarzowe na dzień święta św. Justyna, które obchodzono wówczas (do roku 1969) 14 kwietnia. Papież Pius IX przychylił się do ich prośby. Leon XIII w roku 1874 rozszerzył święto na cały Kościół. Kościół grecki obchodzi jego pamiątkę 1 czerwca. Tak jest i dzisiaj w Kościele łacińskim.
    W swoich pismach św. Justyn podjął pierwsze próby zbliżenia nauki chrześcijańskiej i filozofii greckiej. Justyn żył zaledwie ok. 100 lat po śmierci świętych Apostołów Piotra i Pawła, dlatego też jego dzieła są fundamentalnymi źródłami dla zapoznania się z ówczesną sytuacją Kościoła, jego organizacją i wewnętrzną strukturą, z obrzędami i liturgią. Warto podkreślić, że Justyn był człowiekiem świeckim, który wykorzystał swoją wiedzę dla obrony wiary chrześcijańskiej.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w chwili, gdy wręcza swoją “Apologię” cesarzowi Hadrianowi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święty Justyn

    Święty Justyn

    św. Justyn/André Thevet (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI z 21 marca 2007 roku

    (…) Justyn urodził się około roku 100 w okolicy starożytnego Sychem w Samarii; przez długi czas poszukiwał prawdy, pielgrzymując od jednej do drugiej szkoły tradycji filozofii greckiej. (…)

    Drodzy bracia i siostry,

    w obecnych katechezach zastanawiamy się nad wielkimi postaciami rodzącego się Kościoła. Dziś mówić będziemy o świętym Justynie, filozofie i męczenniku, najważniejszym spośród Ojców Apologetów II wieku. Słowo “apologeci” określa tych starożytnych pisarzy chrześcijańskich, którzy stawiali sobie za cel obronę nowej religii przed poważnymi oskarżeniami ze strony pogan i Żydów oraz szerzenie nauki chrześcijańskiej w terminologii przystępnej dla kultury swoich czasów. I tak u apologetów mamy do czynienia z dwojaką troską: z troską bardziej typową dla apologetyki, aby bronić rodzącego się chrześcijaństwa (apologhía po grecku oznacza właśnie “obronę”) i z troską konstruktywną, “misyjną”, aby wyłożyć treści wiary w języku i w kategoriach myślenia zrozumiałych dla współczesnych.

    Justyn urodził się około roku 100 w okolicy starożytnego Sychem w Samarii; przez długi czas poszukiwał prawdy, pielgrzymując od jednej do drugiej szkoły tradycji filozofii greckiej. W końcu – o czym sam opowiada w swoim “Dialogu z Trifonem” – tajemnicza postać, starzec napotkany na nadmorskiej plaży, najpierw wprawił go w zakłopotanie, ukazując niezdolność człowieka do zaspokojenia własnymi siłami dążenia do tego, co boskie. Z kolei wskazał mu w dawnych prorokach osoby, do których należy się zwrócić, aby odnaleźć drogę do Boga i “prawdziwą filozofię”. Żegnając się z nim, starzec wezwał go do modlitwy, aby zostały mu otwarte bramy światła. Opowieść ta jest aluzją do kluczowego wydarzenia w życiu Justyna: na koniec długiej wędrówki filozoficznej poszukiwania prawdy, dotarł on do wiary chrześcijańskiej. Założył w Rzymie szkołę, w której bezpłatnie wprowadzał uczniów w nową religię, uważaną za prawdziwą filozofię. W niej bowiem znalazł prawdę, a więc i sztukę życia prowadzonego w prawy sposób. Został za to zadenuncjowany i ścięty około roku 165, za panowania Marka Aureliusza, cesarza filozofa, do którego Justyn wystosował jedną ze swoich apologii.

    Te właśnie dwie apologie oraz “Dialog z Żydem Trifonem” to jedyne dzieła, jakie po nim pozostały. Justyn chciał w nich przedstawić przede wszystkim Boży plan stworzenia i zabawienia, jaki dokonuje się w Jezusie Chrystusie, Logosie, to jest Słowie przedwiecznym, przedwiecznym Rozumie, Rozumie stwórczym. Każdy człowiek, jako stworzenie rozumne, ma udział w Logosie, nosi w sobie jego “nasienie” i zdolny jest uchwycić iskry prawdy. I tak sam Logos, który objawił się niczym w proroczej postaci Żydom Starego Przymierza, ukazał się częściowo, jakby w “nasionach prawdy”, również w filozofii greckiej. Otóż, wnioskuje Justyn, skoro chrześcijaństwo jest historycznym i osobistym objawieniem się Logosu w całej jego pełni, w konsekwencji “to wszystko, co pięknego wyraził ktokolwiek, należy do nas, chrześcijan” (2 Apol. 13, 4). W ten sposób, wytykając wprawdzie filozofii greckiej jej sprzeczności, Justyn sprowadza zdecydowanie do Logosu wszelką prawdę filozoficzną, uzasadniając z punktu widzenia rozumu wyjątkowe “roszczenie” do prawdy i powszechności religii chrześcijańskiej.

    Jeżeli Stary Testament dąży do Chrystusa jako postaci zorientowanej na wiele znaczącą rzeczywistość, również filozofia grecka dąży do Chrystusa i do Ewangelii, podobnie jak część dąży do połączenia się z całością. I powiada, że obie te rzeczywistości, Stary Testament i filozofia grecka, są niejako dwiema drogami, prowadzącymi do Chrystusa, do Logosu. Oto dlaczego filozofia grecka nie może przeciwstawić się prawdzie ewangelicznej, chrześcijanie zaś mogą czerpać z niej z ufnością, niczym z własnego dobra. Dlatego mój czcigodny poprzednik, papież Jan Paweł II, nazwał Justyna “pionierem konstruktywnego dialogu z myślą filozoficzną, nacechowanym co prawda ostrożnością i rozwagą”, ponieważ Justyn “chociaż zachował wielkie uznanie dla filozofii greckiej nawet po nawróceniu, twierdził stanowczo i jednoznacznie, że znalazł w chrześcijaństwie “jedyną niezawodną i przydatną filozofię” (Dialogus cum Tryphone Iudaeo 8, 1) (Fides et ratio, 38).

    W sumie postać i dzieło Justyna wyznaczają decydującą opcję starożytnego Kościoła na rzecz filozofii, na rzecz rozumu raczej, aniżeli na rzecz religii pogan. Pierwsi chrześcijanie bowiem niezmordowanie odrzucali jakikolwiek kompromis z religią pogan. Uważali ją za idolatrię, ryzykując z tego powodu pomówienie o “bluźnierstwo” i “bezbożność”. W szczególności, zwłaszcza w swej pierwszej apologii, Justyn dokonał bezlitosnej krytyki pogańskiej religii i jej mitów, uważanych przez niego za diabelskie “zwodzenie” z drogi prawdy. Filozofia natomiast reprezentowała uprzywilejowany obszar spotkania między pogaństwem, judaizmem i chrześcijaństwem właśnie na płaszczyźnie krytyki religii pogańskiej oraz jej fałszywych mitów. “Nasza filozofia – tak”, w sposób więcej niż wyraźny, określił nową religię inny apologeta współczesny Justynowi, biskup Melitone di Sardi (ap. Hist. Eccl. 4, 26, 7).

    Faktycznie religia pogańska nie podążała drogami Logosu, lecz upierała się przy drogach mitu, mimo iż filozofia grecka uznała go za pozbawiony spoistości w prawdzie. Dlatego zmierzch religii pogańskiej był nieuchronny: był on logiczną konsekwencją oderwania religii – sprowadzonej do sztucznego zespołu ceremonii, konwenansów i zwyczajów – od prawdy bytu. Justyn, a wraz z nim inni apologeci, podpisali zdecydowane opowiedzenie się wiary chrześcijańskiej za Bogiem filozofów przeciwko fałszywym bogom religii pogańskiej. Był to wybór na rzecz prawdy bytu przeciwko mitowi zwyczaju. Kilka dziesięcioleci po Justynie Tertulian określił tę samą opcję chrześcijan w lapidarny i wciąż aktualny sposób: Dominus noster Christus veritatem se, non consuetudinem, cognominavit – Chrystus stwierdził, że jest prawdą, a nie zwyczajem (De virgin. Vel. 1, 1). Warto zauważyć w związku z tym, że termin consuetudo, użyty tu przez Tertuliana w odniesieniu do religii pogańskiej, można by oddać w nowożytnych językach wyrażeniem “moda kulturowa”, “moda czasu”.

    W epoce takiej, jak nasza, naznaczonej relatywizmem w dyskusji na temat wartości i religii – jak też w dialogu między religiami – jest to lekcja, której nie można zapomnieć. W tym celu przypominam – i na tym zakończę – ostatnie słowa tajemniczego starca, spotkanego przez Justyna nad brzegiem morza: “Módl się, aby bramy światła zostały otwarte dla ciebie, ponieważ nikt nie może zobaczyć i pojąć, jeżeli Bóg i Jego Syn nie pozwolą mu tego zrozumieć”.

    papież Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Ogłoszenia – czerwiec 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

     

    _________________________________________________________________________________

    W KAŻDY PIĄTEK JEST GODZINNA ADORACJA OD GODZ. 18.00

    NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ W MIESIĄCU CZERWCU ŚPIEWAMY LITANIĘ DO SERCA JEZUSOWEGO. W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ.

    _______________________________________

    W KAŻDĄ SOBOTĘ O GODZ. 18.00 JEST MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z NIEDZIELI

    MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ JEST PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ OD GODZ. 17.30

    ***

    W PIERWSZE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ JEST NABOŻEŃSTWO PIĘCIU SOBÓB WYNAGRADZAJĄCYCH ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.

    ***

    W DRUGIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ KORONKĄ DO SERCA BOLENEJ MATKI PRZEBITEGO SIEDMIOKROTNIE MIECZEM BOLEŚCI.

    ***

    W TRZECIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ NA RÓŻAŃCU O POKÓJ NA ŚWIECIE.

    _______________________________________

    W KAŻDĄ NIEDZIELĘ MSZA ŚWIĘTA JEST O GODZ. 14.00

    PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ JEST ADORACJA I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ OD GODZ. 13.30

    ______________________________________________________________________________________________________________

    KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO

    4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    ***

    W KAŻDY PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA JEST MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00

    PO MSZY ŚWIĘTEJ – GODZINNA ADORACJA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W KAŻDĄ DRUGĄ SOBOTĘ MIESIĄCA JEST SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: W KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM. NA POCZĄTKU SPOTKANIA O GODZ. 10.00 ŚPIEWAMY GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY A NA ZAKOŃCZENIE – W POŁUDNIE – MODLITWA NA ANIOŁ PAŃSKI.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W CZWARTYM TYGODNIU KAŻDEGO MIESIĄCA – Z PIĄTKU NA SOBOTĘ – JEST CAŁONOCNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM DLA KOBIET W KAPLICY SIÓSTR BENEDYKTYNEK W LARGS.

    POCZĄTEK ADORACJI ROZPOCZYNA SIĘ MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ O GODZ. 21.00. NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI ŚPIEWANE SĄ GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY I MSZA ŚWIĘTA O BRZASKU SOBOTNIEGO DNIA O GODZ. 5.00.

    Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland

    ______________________________________________________________________________________________________________

    CZERWCOWY MIESIĄC POŚWIĘCONY JEST NAJŚWIĘTSZEMU SERCU PANA JEZUSA

    kaplica Serca Pana Jezusa w Sanktuarium św. Jana Pawła II Wielkiego w Krakowie.

    W tej kaplicy jest całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu.

    fot.Michał Zięba

    ***

    Kult Serca Jezusowego rozwinął się w Polsce jeszcze przed objawieniami św. Małgorzaty Marii Alacoque. Polska miała też szczególne przywileje papieskie. Na cały Kościół święto Serca Pana Jezusa rozszerzył papież Pius IX w roku 1856. Począwszy od 1995 r. w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, która wypada zawsze w piątek po oktawie Bożego Ciała, Jan Paweł II ustanowił Światowy Dzień Modlitwy o Uświęcenie Kapłanów.

    „Kult Serca Jezusowego ukazuje wielką miłość Pana Boga do nas, który nie cofa jej w zależności od postępowania człowieka. Kontemplując Serce Boże, odkrywamy nieskończoną miłość Boga, którą nam objawił w swoim Synu. Chodzi jednak o to, aby nie zatrzymywać się tylko na tym, ale by starać się naśladować przymioty Bożego Serca: łagodność, cierpliwość, pokorę. W ten sposób będziemy przyczyniać się do budowania +cywilizacji miłości+” – powiedział rzecznik Konferencji Episkopatu Polski ks. Leszek Gęsiak SJ.

    Liturgiczne święto Boskiego Serca Pana Jezusa, wraz z Mszą św. i oficjum brewiarzowym, ustanowił w 1765 r. papież Klemens XIII. Był to przywilej tylko dla Polski, dla ówczesnego Królestwa Polskiego i jednej Konfraterni Najświętszego Serca w Rzymie. W ten sposób Stolica Apostolska odpowiedziała na memoriał biskupów polskich z 1764 r.

    Początku samego kultu Serca Jezusowego można upatrywać wcześniej. Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński podkreślał, że pierwszą Jego czcicielką była bez wątpienia Najświętsza Panna. „Dwa te najpiękniejsze Serca – Jezusa i Maryi – biły zawsze zgodnie i najżywiej ze sobą współczuły i w chwilach radości, i w godzinach bólu czy męki” – pisał kard. Wyszyński w 1965 r. Do grona czcicieli Najświętszego Serca Jezusowego należeli m.in. św. Bernard, Bonawentura, Katarzyna ze Sieny, Franciszek Salezy. Najbardziej znaną pozostaje jednak św. Małgorzata Maria Alacoque (1647-1690), wizytka z klasztoru w Paray-le-Monial. Obok takich praktyk pobożnych jak pierwsze piątki, Komunia św. wynagradzająca czy „godzina święta” (adoracja przez godzinę Najśw. Sakramentu w nocy z czwartku na pierwszy piątek) – Pan Jezus zlecił jej podjęcie starań o ustanowienie w Kościele święta Jego Serca, w piątek po oktawie Bożego Ciała.

    Na ziemiach polskich Serce Boskiego Zbawcy czczone było jeszcze przed objawieniami św. Małgorzaty Marii Alacoque. Pierwszy w świecie podręcznik tego nabożeństwa napisał o. Kacper Drużbicki. Autor książeczki „Ognisko serc – Serce Jezusa” zmarł 13 lat przed objawieniami w Paray-le-Monial. O ustanowienie święta Bożego Serca zabiegali w Stolicy Apostolskiej polscy królowie i biskupi. Dekret z 1765 r. był właśnie odpowiedzią na sławny memoriał polskich biskupów, który podaje historyczny przegląd kultu i uzasadnia wymowę tego nabożeństwa. Prymas Polski abp Ledóchowski poświęcił Najświętszemu Sercu metropolię gnieźnieńską. Nabożeństwem do Serca Jezusowego odznaczali się biskupi Bilczewski i Pelczar, autor dzieł o Najświętszym Sercu i założyciel zgromadzenia sióstr sercanek. Kolejny prymas, kard. Dalbor, w imieniu Episkopatu powierzył Polskę Sercu Zbawiciela i Jego Najświętszej Matce. W 1921 r. jako wotum wdzięczności Sercu Bożemu za odzyskanie niepodległości przez Naród Polski konsekrowano bazylikę Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie. W Poznaniu wzniesiono też pomnik „Sacratissimo Cordi – Polonia Restituta” (został on zburzony w 1940 r.). W 1948 r. biskupi zachęcali wiernych do osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusowemu, a trzy lata później Episkopat Polski ogłosił rok poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa.

    „Sam Pan Jezus, ukazując św. Małgorzacie swe Serce spragnione miłości, żądał tego poświęcenia, które ona nazywała prywatnym albo małym w odróżnieniu od publicznego poświęcenia się całych społeczeństw” – przypomnieli biskupi. Praktyka prywatnego poświęcenia się Sercu Pana Jezusa została zapomniana i dopiero po 200 latach, po objawieniach w Paray-le-Monial, przypomniał je papież Pius XI. O osobistym poświęceniu mowa w encyklice „Miserentissimus Redemptor” z roku 1928.

    Polscy biskupi zachęcali do osobistego poświęcenia Sercu Jezusowemu, ale i oddania całych rodzin, co nazywane jest intronizacją Serca Jezusowego w rodzinach. Dopiero zwieńczeniem modlitw prywatnych było wspólne poświęcenie Najświętszemu Sercu Jezusowemu Narodu i Rzeczypospolitej. Nastąpiło to w uroczystość Chrystusa Króla w 1951 r. Akt poświęcenia poprzedził tydzień modlitw do Serca Jezusowego.

    11 czerwca 2021 roku, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, w Bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie, biskupi polscy zgromadzeni na 389. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski, ponowili Akt poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Mszy św. przewodniczył abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, który dokonał także ponowienia Aktu. „Powierzamy Ci całe nasze życie osobiste, rodzinne i społeczne, które pragniemy oprzeć na trwałych zasadach Ewangelii. Podobnie jak przed stu laty, w pokorze poświęcamy się Twojemu Najświętszemu Sercu, oddając naszą Ojczyznę w Twoje władanie” – powiedział przewodniczący Episkopatu odczytując Akt.

    Stolica Apostolska dopiero po ścisłych i dokładnych badaniach zezwoliła na obchodzenie święta, jak i na cześć wizerunków Jezusowego Serca w formach dzisiaj powszechnie przyjętych. Na cały Kościół święto Serca Pana Jezusa rozszerzył papież Pius IX w roku 1856. Znamienny jest też akt oddania całego Kościoła i rodzaju ludzkiego w opiekę Serca Jezusowego, jakiego dokonał 31 grudnia 1899 roku papież Leon XIII. Nowy rys nadał papież Jan Paweł II. Począwszy od 1995 r. w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, która wypada zawsze w piątek po oktawie Bożego Ciała, ustanowił on Światowy Dzień Modlitwy o Uświęcenie Kapłanów.

    Episkopat.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 CZREWCA – XI NIEDZIELA ZWYKŁA ROK B

    ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚWIĘTA – OD GODZ. 13.30

    MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 14.00

    „Gdyby ludzie znali wartość Eucharystii, służby porządkowe musiałyby kierować ruchem”.

    (św. Matka Teresa z Kalkuty)

    ***

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak inaczej można nazwać Mszę Świętą?

    Te określenia pomogą ci głębiej zrozumieć i przeżywać liturgię

    EUCHARYSTIA

    Creativa Images | Shutterstock

    ***

    To oznacza, że kończy się Eucharystia w kościele, a zaczyna Eucharystia naszego codziennego życia, w które jesteśmy posłani z Jego mocą.

    „Podczas tego łamania chleba modlimy się za śp. Janinę Kowalską…” – usłyszałeś kiedyś takie lub podobne zdanie? Ja też nie! Zazwyczaj ksiądz powie: „Ta msza święta (lub Eucharystia) sprawowana jest za śp. Janinę”. Skąd zatem to „łamanie chleba”? To jedno z najstarszych określeń Mszy Świętej! Poznaj pozostałe, by lepiej przeżywać to liturgiczne spotkanie!

    Eucharystia to znaczy dziękczynienie

    To jedno z częściej spotykanych określeń. Brzmi bardzo dostojnie, nieco tajemniczo. Pochodzi z języka greckiego i oznacza „dziękczynienie”. Chrześcijanie zaczęli go używać już w pierwszych wiekach.

    Nawiązuje ono do modlitwy, którą wygłaszał ojciec żydowskiej rodziny w trakcie uczty paschalnej. Dziękował Bogu za wszystkie Jego dobrodziejstwa. Każda Eucharystia to okazja dla nas, by podziękować Bogu i zobaczyć, jak On działa w naszym życiu.

    Warto przyjść kilka minut przed rozpoczęciem mszy do kościoła, zatrzymać się na chwilę i pomyśleć: co dobrego dzieje się w moim życiu? I wybrać jedno, konkretne wydarzenie, za które podziękuję Panu w czasie modlitwy. Można do tego wrócić w trakcie przygotowania darów i razem z chlebem i winem złożyć na ołtarzu

    Pamiątka i uobecnienie

    Jedną z definicji mszy jest pamiątka i uobecnienie paschalnych wydarzeń zbawczych. Nie chodzi tu jednak o muszelkę znad morza, na którą patrzymy i ciepło myślimy o tym, co było. Eucharystia to takie wspominanie, które czyni obecnym tu i teraz to, co wydarzyło się 2000 lat temu! 

    Obrzęd mszy, za pomocą znaków i słów mocą Ducha Świętego pozwala nam przeżyć wydarzenia z życia Jezusa. Kiedy słuchamy czytanego słowa Bożego, słuchamy samego Jezusa. Kiedy przyjmujemy Komunię, to On sam nas karmi. 

    Najświętsza ofiara

    Z powodu tego uobecnienia męki Pana Jezusa na krzyżu nazywamy Mszę Święta „Najświętszą Ofiarą”. Najświętszy jest tu bowiem kapłan – Chrystus, oraz ofiara – On sam i całe Jego życie. Z tego powodu Eucharystia nie może być miejscem na głupotę, płyciznę i wesołkowatość.

    Stajemy w końcu pod krzyżem! Warto pamiętać, że nie jest to powtórzenie ofiary Jezusa. Ta dokonała się raz na zawsze. 

    To świetna motywacja, by dobrze się do niej przygotować: przeczytać wcześniej słowo Boże, które będzie czytane, odświętnie się ubrać, przyjść nieco wcześniej i, co najważniejsze, zadbać o czyste serce. Dzięki temu możemy głębiej przeżyć spotkanie z Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym.

    Usiądźmy przy stole na uczcie Pańskiej

    Jezus ustanowił Eucharystię w trakcie wieczerzy (Mk 14,22-25). Po swoim zmartwychwstaniu spotykał się z uczniami w trakcie posiłków (J 21,9-10). Każda Msza Święta to także uczta, kiedy siadamy przy jednym stole i jemy jeden Chleb. Uczta to obraz nieba, do którego przygotowujemy się w trakcie mszy. 

    Przy jednym stole siadamy z tymi, których kochamy. To przestrzeń budowania wspólnoty. Jeśli tak podejdziemy do każdej Eucharystii, będzie nam łatwiej otwierać się na ludzi wokół nas i dzielić z nimi nie tylko chleb niebiański.

    Łamanie chleba

    Tak mówili o Eucharystii pierwsi wierzący. Jezus w czasie ostatniej wieczerzy “wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im, mówiąc: «Bierzcie, to jest Ciało moje»” (Mk 14,22). I to kazał czynić na swoją pamiątkę. 

    Ta nazwa przypomina nam, że jemy jedno Ciało Jezusa, oraz że sami tworzymy jedno ciało! Z tego powodu nie powinno być między nami kłótni, sporów i braku jedności.

    To także zaproszenie, by samemu stawać się jak bochenek chleba, z którego każdy może sobie ukroić kromkę chleba, jak mówił św. Albert Chmielowski. To wezwanie, by stać się darem.

    Ite missa est

    Słowo „msza” pochodzi o łacińskiego „missa”, które oznacza “posłany”. Z jednej strony na każdej Eucharystii posyłamy do Boga nasze modlitwy, a z drugiej to On posyła nas.

    Po Komunii świętej Msza Święta szybko zmierza do zakończenia. Na jej końcu słyszymy słowa rozesłania: “Idźcie w pokoju Chrystusa”. Otrzymaliśmy największy dar – samego Jezusa – i teraz mamy Go nieść innym.

    Kończy się Eucharystia w kościele, a zaczyna Eucharystia naszego codziennego życia, w które jesteśmy posłani z Jego mocą.

    Dariusz Dudek/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Przeistoczenie. Kiedy chleb przestaje być chlebem? I co się dzieje na ołtarzu?

    EUCHARYSTIA

    Shutterstock

    ***

    Wiemy, że chleb i wino stają się w Eucharystii Ciałem i Krwią Chrystusa. Ale czy potrafimy wytłumaczyć, jak to się dzieje i precyzyjnie określić moment, w którym to następuje?

    Nasz wykładowca metafizyki w seminarium krótko i dosadnie wyjaśnił nam, co dzieje się w momencie przeistoczenia, odwołując się do filmu „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”.

    Chodziło mu o scenę, w której pracujący przy budowie pałacu królowej Egiptu robotnicy, wspierani przez dzielnych Gallów i ich druida, słyszą ostrzeżenie następującej treści: „Uwaga! Uwaga! Na obiekcie rozprowadzany jest fałszywy napój magiczny! Wygląda jak napój magiczny, pachnie jak napój magiczny, smakuje jak napój magiczny, ale to zupa jest z brukselek!”.

    Otóż coś podobnego dzieje się podczas Mszy Świętej. W pewnym momencie chleb i wino nadal wyglądają, pachną i smakują jak chleb i wino, ale mimo zachowania tych wszystkich cech charakterystycznych dla chleba i wina nie są już nimi, lecz Ciałem i Krwią Pana.

    Przeistoczenie, czyli co?

    Polskie słowo „przeistoczenie” to dosłowne tłumaczenie łacińskiego „transsubstantiatio”. Oba wskazują na istotę cudu eucharystycznego, czyli zmianę istoty, inaczej: substancji. W klasycznym ujęciu metafizyki (czyli nauki o bycie) każda rzecz ma swoją substancję (istotę) i przypadłości (cechy).

    Wszędzie wokół siebie obserwujemy, że rzeczom zmieniają się przypadłości, a substancja pozostaje niezmieniona. Na przykład Katarzyna jako młode dziewczę była szczupłym rudzielcem, a teraz jest korpulentną, siwą starszą panią, ale to nadal ta sama Katarzyna. Mój samochód był kiedyś zapierającą dech w piersiach i błyszczącą od nowości „czerwoną strzałą”, a obecnie stanowi przeżartą rdzą, ledwo toczącą się po prostej drodze potwarz dla motoryzacji, niemniej to wciąż to samo auto. Przypadłości się zmieniają, istota pozostaje ta sama.

    Tymczasem z chlebem i winem podczas mszy świętej dzieje się coś dokładnie odwrotnego. Dzięki działaniu Ducha Świętego przypadłości pozostają te same, a zmienia się istota (czyli substancja). Był chleb, jest Ciało, choć o zapachu, smaku, wyglądzie i fakturze chleba. Tak samo wino staje się Krwią, zachowując wszystkie cechy wina. I dlatego mówimy o cudzie, bo „normalnie” coś takiego się nie dzieje, żeby zmieniała się istota rzeczy, a nie jej cechy.

    Kiedy chleb staje się Ciałem, a wino Krwią?

    Paradoksalnie jednak łatwiej jest wytłumaczyć, na czym polega cud przeistoczenia, niż wskazać dokładny moment, w którym on następuje. Teologowie nigdy nie sprecyzowali ostatecznie z dokładnością „co do sekundy” chwili, w której na ołtarzu chleb przestaje być chlebem, a wino winem.

    Wyróżnić tu trzeba dwa istotne momenty: modlitwę epikletyczną i słowa przeistoczenia z relacji o ustanowieniu Eucharystii zaczerpnięte z Pisma Świętego. Epikleza to modlitwa, w której przyzywamy mocy Ducha Świętego, aby On sam przemienił złożone dary w Ciało i Krew Jezusa. Na przykład: „Uświęć te dary mocą Twojego Ducha, aby stały się dla nas Ciałem i Krwią naszego Pana Jezusa Chrystusa”.

    Niektórzy chcieliby widzieć moment przeistoczenia w chwili, gdy kapłan wykonuje znak krzyża nad darami. Jednak właściwym gestem epikletycznym nie jest znak krzyża, ale wyciągnięcie rąk nad darami. Poza tym na przykład w Pierwszej Modlitwie Eucharystycznej (która na Zachodzie przez wieki była jedyną) znak krzyża nad darami i epikleza są od siebie znacznie oddalone.

    Inni z kolei uważają, że konsekracja dokonuje się dopiero w momencie wypowiedzenia słów „Bierzcie i jedzcie… Bierzcie i pijcie…”.

    Na Zachodzie kładziono zazwyczaj akcent na moment przywołania słów Chrystusa. Ale Kościół Wschodni zna ryty, w których słowa te w ogóle nie padają, a przeistoczenie mimo to następuje. Wschód przykłada więc większą wagę do modlitwy epikletycznej.

    Widać to nawet w samym porządku liturgii. O ile na Zachodzie epikleza jest pierwsza i sprawia wrażenie wstępu do słów z relacji o ustanowieniu, o tyle na Wschodzie umieszczona jest zazwyczaj dopiero po nich i stanowi ich „zwieńczenie”. Ostatecznego rozstrzygnięcia nie ma i nie będzie. Ducha Świętego nie da się „złapać za rękę”.

    Przemienić się w Jego Ciało

    W tym kontekście wielu liturgistów podkreśla, że tak naprawdę charakter konsekracyjny ma cała modlitwa eucharystyczna, a nie tylko jej wybrane momenty. Co jeszcze ciekawsze – a na co raczej rzadko zwracamy uwagę – ten sam Duch Święty, którego mocy i działania przywołujemy nad chlebem i winem już za chwilę jest wzywany nad nami.

    Jest to – także zawarta w modlitwie eucharystycznej – tak zwana epikleza komunijna. Prosimy w niej, „aby Duch Święty zjednoczył nas wszystkich przyjmujących Ciało i Krew Chrystusa”.

    Tak jak wino i chleb przemieniły się w Niego, tak my – uczestnicy Eucharystii – mamy zostać przemienieni w Jego Ciało – zjednoczone i będące Jego najprawdziwszą Obecnością. Bez tego nasz udział w Eucharystii pozostałby niepełny, a przyjmowanie Jezusa w Komunii pozostałoby pustym znakiem.

    Cud ojca Malachiasza

    Na zakończenie cytat, który niczego nie rozstrzyga i nie próbuje rozstrzygnąć, ale pomaga na nowo zachwycić się cudem:

    Ojciec Malachiasz wierzył, jak każdy prawdziwy kapłan musi wierzyć, iż jest przedstawicielem Chrystusa, że kiedy wymawiając sakramentalne słowa nachyli się nad hostią i nad kielichem, wstąpi w nie Ciało i Krew Tego, którego on zastępuje.

    Wierzył w to, ponieważ tak uczy Kościół i ponieważ patrząc na tyle otaczających go cudów w postaci słońca, księżyca, gwiazd i pór roku nie miał żadnego powodu, aby wątpić, że Pan nasz w tak piękny sposób zstępuje z nieba (…).

    Stojąc przed ołtarzem, raz jeszcze szedł śladami męki Chrystusa Pana. Chodził tam i z powrotem, zwracając się ku prawej, to ku lewej stronie, lecz wciąż wolno i ze czcią, jak gdyby sowimi krokami pragnął odkupić pospieszne „łapu-capu” nowoczesnych ludzi. Potem stanąwszy na środku ołtarza, pogrążył się w głębokim morzu mszy świętej i podczas gdy Piotr i Paweł, Szymon i Tadeusz, Kosma i Damian obstąpili go i stanęli wokół niego jak skały, pochylił się i wśród niedosłyszalnego szmeru niewidzialnych skrzydeł przemienił chleb w Boga (Bruce Marshall, Cud ojca Malachiasza, Warszawa 1999, s. 50-51).

    ks. Michał Lubowicki /Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kulminacyjny moment Eucharystii: patrzeć na hostię lub kielich czy schylać głowę?

    PODNIESIENIE PODCZAS EUCHARYSTII

    Shutterstock

    ***

    To moment Mszy Świętej, w którym dzieje się coś najważniejszego. Jak się zachować podczas podniesienia?

    Podniesienie

    Gdybyśmy mieli wskazać najważniejszy moment mszy świętej, wielu z nas powiedziałoby pewnie, że to podniesienie, gdy kapłan ukazuje kolejno przemienioną w Ciało Pańskie hostię i kielich z Krwią Chrystusa. Wszyscy klęczą, ministrant uderza w gong lub w dzwonki. Trudno wyobrazić sobie Eucharystię bez tego „kulminacyjnego” momentu.

    Tymczasem przez długie wieki podniesienia po prostu nie było. Miało co prawda krótki epizod w IV wieku, ale potem szybko zanikło. Zaczęto je zalecać ponownie w wieku XI po pokonaniu herezji Berengariusza z Tours, który zaprzeczał realnej obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie, ale pierwsze przepisy liturgiczne wydano w tej sprawie dopiero na początku wieku XIII. I dotyczyły one jedynie podniesienia i ukazania hostii.

    Podniesienie kielicha pojawia się dopiero w mszale z 1570 roku. Był to dla odmiany wynik konfrontacji z protestantyzmem – podniesienie obu Postaci miało być znów wyrazem wiary w realną obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie, której – przynajmniej w części – protestantyzm zaprzeczał.

    By adorować Chrystusa w Hostii

    Zwyczaj podniesienia Ciała Pańskiego został wprowadzony w tym celu, by wierni mogli adorować prawdziwie obecnego w konsekrowanej hostii Chrystusa. Stąd towarzyszy mu postawa klęcząca i dźwięk dzwonków, którego zadaniem jest zwrócić uwagę wiernych, że oto następuje bardzo ważny moment. Zdarzało się, że na czas podniesienia przed ołtarzem klękali posługujący z pochodniami, by dzięki ich światłu hostia w dłoniach celebransa była lepiej widoczna.

    Dodajmy, że podniesienie trwało wówczas nieraz bardzo długo, a na pewno o wiele dłużej niż dziś, gdyż była to jedyna okazja do adoracji widocznego Najświętszego Sakramentu. Dopiero później wymyślono i wprowadzono do powszechnego użytku monstrancję służącą ekspozycji Ciała Pańskiego. Z tamtego okresu pochodził też zwyczaj podtrzymywania przez usługujących do mszy tylnej części ornatu celebransa, który do dziś można zobaczyć podczas celebracji „mszy trydenckiej”. Ornaty były bogato zdobione i przez to ciężkie, więc taka pomoc ułatwiała kapłanowi dłuższe podniesienie hostii.

    Schylać głowę czy patrzeć?

    Podniesienie Ciała i Krwi Pańskiej jest momentem milczącej adoracji i chwilą, w której mamy sobie uświadomić, że to rzeczywiście sam Pan stał się wśród nas jak najprawdziwiej obecny. Niekoniecznie trzeba więc wówczas schylać głowę czy spuszczać oczy – choć niektórzy tak właśnie wyrażają swoją cześć wobec Tajemnicy.

    Zamysł wprowadzenia tego gestu do liturgii był taki, by dać nam możliwość wpatrywania się w Eucharystycznego Jezusa. I warto z tego korzystać. Wielu z nas uczono gdzieś w okolicach przygotowania do Pierwszej Komunii, by wpatrując się w hostię i kielich w chwili podniesienia powtórzyć w myślach wyznanie świętego Tomasza uczynione w Wieczerniku wobec Zmartwychwstałego: „Pan mój i Bóg mój”. To prosta i głęboka praktyka. Wyznanie wiary i akt uwielbienia jednocześnie.

    ks. Michał Lubowicki /Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Podczas każdej Mszy Świętej jest miejsce na Twoje osobiste intencje. Jak je składać?

    EUCHARYSTIA

    Shutterstock

    ***

    Podczas Mszy Świętej jest kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu swoje prośby.

    Na początku każdej niemal mszy słyszymy, że jest odprawiana w jakiejś intencji. Najczęściej za zmarłych – o dar życia wiecznego. Czasami za żywych, o Boże błogosławieństwo i potrzebne im łaski. O co tu właściwie chodzi? Jaki jest sens „zamawiania” Mszy Świętej w jakiejś intencji? I czy to znaczy, że jeśli Msza jest za Kowalskiego, to moja modlitwa w jakiejś osobistej sprawie nie będzie już w trakcie tej Mszy wysłuchana?

    Co to znaczy „zamówić” Mszę?

    Znaczy to tyle, że Kościół – czyli wspólnota sprawująca daną Eucharystię pod przewodnictwem kapłana – zgadza się prosić Pana Boga, aby dobrami duchowymi wynikającymi z tej Eucharystii obdarzył konkretną osobę lub grupę osób. Co to za dobra?

    Odpowiedź kryje się w odpowiedzi na pytanie: Czym jest Eucharystia? To uobecnienie Ofiary Jezusa, którą złożył Ojcu z samego siebie oddając swoje życie na krzyżu. W tej Jedynej Ofierze Jezus doskonale i w pełni zjednoczył się z Ojcem.

    My sprawując Eucharystię włączamy się w tę Ofiarę Jezusa, stajemy się jej uczestnikami, jej częścią – bierzemy w niej udział, a więc jednoczymy się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie” z Ojcem. „Intencja” oznacza, że robiąc to prosimy, by Pan Bóg w to zjednoczenie włączył konkretnego człowieka – by to zjednoczenie stało się przede wszystkim jego udziałem. A zjednoczenie z Bogiem, to nic innego jak zbawienie.

    Jeśli prosimy na przykład o zdrowie, o pomyślne zdanie egzaminu, o błogosławieństwo i tak dalej, to w tym sensie, że one mają służyć sprawie zbawienia konkretnego człowieka, czyli jego bycia zjednoczonym z Bogiem na zawsze.

    Nie da się ofiarować komuś nic cenniejszego

    W gruncie rzeczy nie można prosić o nic więcej, o nic lepszego. I nie można nikomu ofiarować nic więcej niż to. Nasze zaangażowanie – nasza uwaga, obecność, poświęcony czas, gorliwa modlitwa czy ofiara materialna związana z „zamówieniem” mszy wyrażają naszą miłość, która w Eucharystii staje się częścią doskonałej i pełnej miłości jednoczącej Chrystusa z Ojcem.

    Proste „zamówienie” Mszy (zakładające zasadniczo także jak najpełniejsze w niej uczestnictwo), to coś absolutnie najcenniejszego – wręcz bezcennego – co człowiek może dać drugiemu człowiekowi – żywemu lub zmarłemu. Aż dziwne, że „zamawianie” intencji staje się coraz mniej popularne.

    A co z „prywatnymi” intencjami?

    Czy to oznacza, że moje „prywatne” intencje nie zostaną przez Boga wysłuchane, kiedy modlę się w nich podczas Mszy Świętej? Najpierw sprostowanie. Nie ma „prywatnych” intencji, bo Msza Święta to nie moje sam-na-sam z Bogiem, ale wspólne dzieło całego Kościoła.

    I to nie tylko tego zebranego w konkretnym miejscu, ale naprawdę całego. Tę Mszę Świętą, w której bierzemy udział sprawuje wraz z nami „Kościół rozproszony po całym świecie”. Na znak tego w każdej Mszy, w modlitwie eucharystycznej przywołuje się imię papieża i miejscowego biskupa, którego jedność z papieżem jest znakiem jedności naszej wspólnoty z całym Kościołem Powszechnym.

    To dlatego tuż przed śpiewem „Święty, Święty, Święty” poprzedzającym konsekrację przypominamy sobie, że modlimy się wraz z aniołami i świętymi. Poza tym w mszy świętej modlimy się za cały świat i za wszystkich ludzi. Jeśli uważnie wsłuchamy się w Modlitwę Eucharystyczną, to usłyszymy w niej skierowane do Boga błagania: „aby ta Ofiara sprowadziła na cały świat pokój i zbawienie”, abyś pamiętał „o całym Twoim ludzie i o wszystkich, którzy szczerym sercem Ciebie szukają”, a także prośbę za wszystkich naszych zmarłych braci i siostry oraz „tych których wiarę jedynie Ty znałeś”. Krótko mówiąc: nie ma takiego człowieka, za którego Kościół nie modliłby się sprawując Eucharystię.

    Czas i miejsce na nasze osobiste prośby

    Jak wynika z powyższego jest – i to jak najbardziej – we Mszy Świętej miejsce na moje osobiste intencje. Są one włączone w błaganie całego Kościoła. I bardzo dobrze jest przychodzić na Eucharystię z takimi osobistymi intencjami. Dlaczego? Po pierwsze – jeśli mam takie osobiste intencje, to znaczy, że kocham. A miłość – moja słaba, ułomna, ludzka miłość – jednoczy mnie z nieskończenie kochającym Chrystusem, który ofiaruje się odwiecznie miłującemu Ojcu.

    Po drugie – ta osobista intencja „motywuje” mnie do jak najbardziej gorliwego i świadomego uczestnictwa w sprawowanej Mszy Świętej. A przez takie uczestnictwo coraz bardziej jednoczę się z Bogiem, który na serio mnie słucha i „bierze sobie do serca” to i tych, których ja noszę w swoim człowieczym sercu.

    Specjalne momenty

    Jest podczas Mszy kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu te swoje prośby. Najpierw na samym początku, kiedy kapłan informuje wspólnotę w jakiej intencji sprawujemy Eucharystię.

    Pamiętajmy, że nie jest ona „konkurencyjna” względem tej naszej osobistej. Wręcz przeciwnie. Im gorliwiej włączam się w tę „wspólną”, tym bardziej kocham, a więc tym bardziej to co noszę w swoim sercu staje się Jezusowe – tym bardziej On to może oddawać i polecać Ojcu. Kolejny dobry moment to „ofiarowanie”, czyli moment, kiedy na ołtarz przynoszone są chleb i wino, a kapłan przedstawia je po cichu Bogu, prosząc by niebawem stały się „Pokarmem i Napojem Duchowym”.

    W tym czasie zazwyczaj zbierana jest tak zwana „taca”. Nie należy lekceważyć tego momentu. Moja materialna ofiara z pieniędzy, które przecież są mi tak bardzo potrzebne do życia bardzo dosłownie wyraża moją ofiarę duchową. Przy tym nie wolno „magicznie” myśleć, że im więcej dam, tym bardziej zostanę wysłuchany. Kłania się ewangeliczna historia o wdowim groszu, którym zachwycił się Jezus (Marek 12,43). Bóg zna moje możliwości i wie, co to dla mnie znaczy dać naprawdę dużo.

    Najważniejszy moment i „Boski Zakładnik”

    Najważniejszy moment to ten, kiedy przyjmuję Chrystusa w Komunii. On jest ze mną, jest we mnie, jest w moim sercu. Moje serce – wszystkie jego sprawy i troski – stają się Jego. Mogę śmiało powiedzieć Ojcu: Mam Twojego Syna. Chcę Ci go ofiarować, oddać. A wraz z nim samego siebie, a więc też wszystko i wszystkich, którzy są dla mnie ważni. Wszystko albo nic, Panie Boże!

    Ten „święty szantaż” zadziała zawsze, jeśli powoduje mną miłość do Boga i człowieka. Bo ta miłość to przecież Duch Święty, który działa w moim sercu i przyczynia się za mną w błaganiach, których sam nie potrafię ubrać w słowa. To moment, kiedy najpełniej – tu na ziemi – uczestniczę w życiu Trójcy Świętej. Jestem z Bogiem, jestem w Bogu. Moje serce zanurzone w Nim. Wszystko, co moje, staje się Jego. Wszystko i wszyscy.

    ks. Michał Lubowicki /Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Post eucharystyczny jest obowiązkowy.

    Czy zbyt łatwo o nim nie zapominamy?

    PRZYGOTOWANIE DARÓW

    Shutterstock

    ***

    Kogo obowiązuje post eucharystyczny? Jakie ma znaczenie? I jak liczyć czas postu?

    Uczono nas o nim podczas przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, ale praktyka pokazuje, że często ulatuje nam z pamięci albo nie przykładamy do niego większej wagi. Tymczasem to podstawowy sposób przygotowania się do owocnego udziału w mszy świętej.

    Obudzić pragnienie serca

    Powstrzymanie się od pokarmów i napojów podtrzymujących i uprzyjemniających nasze życie biologiczne ma uświadomić nam, że oto niebawem będziemy przyjmowali Pokarm i Napój dający nam życie duchowe i wieczne. Tak pisał o tym święty Efrem Syryjczyk:

    W Twym Chlebie ginie łakomstwo, Twój kielich unicestwia nieprzyjaciela – śmierć, co nas pożera. Spożywamy Cię, Panie, i pijemy nie tylko, by się nasycić, ale by żyć przez Ciebie.

    Fizyczny głód i pragnienie mają za zadanie rozbudzić naszą duchową tęsknotę za Jezusem w Eucharystii. Takie duchowe „przez żołądek do serca” à rebours.

    Niezwykły pokarm

    Post eucharystyczny znany był w Kościele już w pierwszych wiekach. Co prawda pierwsze pokolenie chrześcijan łączyło nieraz Eucharystię z braterską ucztą zwaną „agapą”, ale dość szybko zdecydowano się rozdzielić te dwa wydarzenia, a przyjmowanie Ciała Pańskiego poprzedzać czasem powstrzymywania się od jakichkolwiek innych pokarmów i napojów.

    Wynikało to z dużej wrażliwości na realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Uważano, że nie godzi się, by Chleb Eucharystyczny mieszał się w nas ze zwykłym, wcześniej przyjętym pożywieniem.

    Dziś może dziwić, a nawet śmieszyć nas takie „organiczne”, naturalistyczne podejście, ale powinno też sprowokować do pytania: Czy ja rzeczywiście zdaję sobie sprawę, że w Komunii przyjmuję naprawdę Ciało i Krew Boga?

    Komunia dla wytrwałych

    Pierwsze precyzyjne przepisy dotyczące postu eucharystycznego wprowadził w XVI w. Sobór w Trydencie. Ustalone tam zasady były bardzo surowe. Aby przystąpić do Komunii, należało powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu oraz napoju od północy aż do momentu jej przyjęcia. Zasada ta obowiązywała wszystkich i bez jakichkolwiek wyjątków.

    Stąd msze święte sprawowano zasadniczo tylko w godzinach porannych. Był to też jeden – choć nie jedyny – z powodów, dla których wierni nie przystępowali do Komunii zbyt często.

    Dopiero w 1953 r. papież Pius XII pozwolił na picie w tym czasie samej wody, a niedługo potem skrócił obowiązujący czas postu eucharystycznego do trzech godzin. Następna zmiana przyszła już po II Soborze Watykańskim, gdy papież Paweł VI określił minimalny czas postu do jednej godziny. W 1973 r. w instrukcji Immensae caritatis zezwolił też, by w przypadku osób chorych, starszych oraz opiekujących się nimi było to jedynie piętnaście minut.

    Post eucharystyczny dzisiaj

    Obowiązujący nas dzisiaj Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r. w kanonie 919 nakazuje powstrzymanie się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju z wyjątkiem wody i lekarstw „przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii Świętej”.

    Post eucharystyczny nie obowiązuje osób w podeszłym wieku, chorych oraz opiekujących się nimi. Zwolniony z postu eucharystycznego jest też kapłan sprawujący drugą lub trzecią mszę tego samego dnia (ale nie przed pierwszą Mszą).

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Poza określonymi powyżej wyjątkami post eucharystyczny obowiązuje wszystkich wiernych i zasadniczo nie występuje możliwość dyspensowania (czyli zwalniania) od niego zarówno w przypadku przyjmowania Komunii podczas mszy świętej, jak i poza nią. Czas postu eucharystycznego liczymy bowiem – o czym warto pamiętać – nie do chwili rozpoczęcia mszy, ale właśnie do przyjęcia Komunii.

    ks. Michał Lubowicki /Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Co to jest „Msza wszech czasów”? I dlaczego liturgia przedsoborowa została zmieniona?

    MSZA TRYDENCKA

    fot. Kamil Szumotalski/Aleteia.pl

    ***

    Każdy element był szczegółowo opisany – na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa „Pan z wami”, jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej…

    Dominik Jarczewski OP: Msza wszech czasów – co to takiego?

    Dominik Jurczak OP*: To konstrukt wymyślony przez tych, którzy próbują nas przekonać, że dawna liturgia przedsoborowa jest tą jedyną właściwą.

    Liturgia przedsoborowa, czyli ta, którą sprawowano mniej więcej do końca lat sześćdziesiątych.

    Tak. I której ciągłość trwała przez wieki. Po Soborze Watykańskim II, zgodnie ze wskazówkami ojców soborowych, zdecydowano się ją odnowić.

    Nie chce mi się wierzyć w tę ciągłość. Jakieś zmiany chyba zachodziły.

    To oczywiste, że liturgia podlegała i nadal podlega zmianom. Nie ma jednej idealnej czy uniwersalnej formy oderwanej od konkretnego człowieka i jego epoki. Twierdzenie, że msza przedsoborowa jest idealna lub że istnieje – jak to nazwałeś – msza wszech czasów, to uproszczenie, by nie powiedzieć – nadużycie.

    Poza tym, msza przedsoborowa, czyli jaka? Każdy jest po jakimś soborze – jedni po Soborze w Konstantynopolu, inni po Soborze Laterańskim IV, a jeszcze inni po Soborze Watykańskim II. Czy msza z XIII wieku, zakładając, że była wyłącznie jedna jej forma, odmienna od tej z początku XX wieku, jest lepsza?

    Sobory zmieniały liturgię?

    Nie, to nie sobory zmieniały liturgię, ale modlitwa Kościoła. Ona tak naprawdę rzeźbi liturgię. Forma dwudziestowiecznej liturgii, z jaką mieliśmy do czynienia przed soborem, daleka była od ideału – dlatego ojcowie Soboru Watykańskiego II opowiedzieli się za jej odnową i rewizją niektórych praktyk.

    Innymi słowy, gdyby ówczesna liturgia była idealna, jak błędnie próbuje się dziś pokazywać, to szczerze wątpię, żeby niemal jednogłośnie ojcowie podnieśli rękę za odnową liturgii. Ewidentnie coś nie działało.

    Co?

    Na przykład zbytnie sformalizowanie – niezrozumiałe ani dla wiernych, ani nawet dla księdza, krępujące ruchy i utrudniające modlitwę. Istniało coś takiego jak ritus servandus, czyli instrukcja krok po kroku, co ma robić celebrans.

    Każdy element był szczegółowo opisany – na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa „Pan z wami”, jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej, czy jak poprawnie wypowiedzieć słowa Hoc est enim corpus meum. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach!

    Chciano dobrze, a wyszło jak zwykle?

    W samej precyzji nie ma nic złego, ale w praktyce przez takie podejście na pierwszym planie była nie celebrowana tajemnica, lecz dbałość o szczegóły. Gdy w tym nagromadzeniu detali treść odeszła na dalszy plan, wygrał formalizm. Liczyło się to, aby zmieścić się w slalomie przepisów.

    Tym sposobem liturgia przestała rozumieć człowieka, ale też człowiek przestał rozumieć liturgię.

    Czy teraz nie przesadzamy w drugą stronę? Skoro czegoś nie rozumiemy, to do wyrzucenia. Zero miejsca na tajemnicę!

    Bez wątpienia jesteśmy w innym miejscu. Obecnie językowo zrozumiałe jest w zasadzie wszystko – łacina, która dla wielu była przeszkodą, zniknęła z liturgii, a mimo to trudno odnotować jakieś skokowe pogłębienie teologiczne. Powiedziałbym raczej, że tendencja jest odwrotna – niestety często jest bardziej banalnie (…).

    Kardynał Ratzinger we wstępie do swojej książki Duch liturgii, odwołując się do tego, co zaszło w XX wieku, przywołuje ciekawy obraz. Dzieło odnowy liturgicznej porównał bowiem do odnowy fresku. Reforma soborowa miała odkryć jej piękno; miała oczyścić z pyłu i poprawić wyblakłe, niewyraźne już kolory, tak by na nowo zachwycić się jej blaskiem!

    Ale czy nie poszła za daleko?

    Tak mówią krytycy, poniekąd słusznie. Nie wszystko, co się stało po soborze, poszło we właściwym kierunku. Niektóre z rozwiązań, jak na przykład homilia czy komentarze w trakcie liturgii, które miały sprawić, że liturgia będzie bardziej zrozumiała, zbytnio skoncentrowały naszą uwagę na osobie celebransa. Patrzymy, czy fajnie odprawia, czy opowiada dowcipy na kazaniu, czy potrafi właściwie odpowiedzieć na potrzeby tłumu. Nie zadajemy pytania, czy daliśmy się poprowadzić Chrystusowi, ale czy nie było nudno. W dawnym rycie ksiądz był bardziej „przezroczysty”.

    Innym przykładem jest kultywowanie zmiany dla samej zmiany. Panuje przeświadczenie, że liturgia jest wytworem ludzkim, więc jeśli coś nie działa, jeśli z czymś mamy problem, należy to zmienić. Dlatego kiedy na przykład do parafii przychodzi nowy ksiądz, to powinien się przyjrzeć, jak ta wspólnota się modli, czym żyje, a nie zaczynać od zmian – oczywiście według własnej wizji. Z doświadczenia liturgisty mogę powiedzieć, że to, czego nam zazwyczaj potrzeba, to nie zmiana, ale – wtajemniczenie.

    Jeśli więc wystawiamy nasz „fresk” na rozmaite czynniki zewnętrzne, to pojawia się ryzyko, że będzie on erodował i koniec końców na zawsze utracimy piękno, które chcieliśmy odkryć (…).

    Liturgia zmieniała się przez wieki. Dlaczego więc tyle emocji towarzyszy odnowie soborowej?

    Bo liturgia jest częścią nas, dotyka życia chrześcijańskiego. Zmiany, które się pojawiły po Soborze Watykańskim II, wprowadzano odgórnie, z dnia na dzień – wczoraj było tak, dziś jest inaczej. Obecnie wiemy, że to błąd, dlatego nie ma odwrotu od odnowionej liturgii, mimo jej mankamentów.

    Poza tym, nim wprowadzimy jakąkolwiek zmianę, potrzeba gruntownych badań naukowych – nie takich, które potwierdzą to, co z góry sobie założymy. W odnowie posoborowej ryty, które były najlepiej przestudiowane, są obecnie używane.

    Przy czym nie chodzi oczywiście o to, by tworzyć jakąś rekonstrukcję historyczną. Te badania mają służyć modlącej się wspólnocie. Wobec niej liturgista musi zachować pokorę. Dlatego nie wszystkie zaproponowane zmiany ostatecznie weszły w życie (…).

    Gdybyś miał coś z powrotem przywrócić do mszału, co by to było?

    Nie wiem, czy bym cokolwiek przywracał. Ale elementem wciąż niedowartościowanym, nie tyle w samej mszy, ile w obrzędach sakramentu małżeństwa, jest błogosławieństwo nowożeńców.

    To, które jest po Ojcze nasz?

    Tak. Mam wrażenie, że w celebracji sakramentu małżeństwa główny akcent kładziemy na wyrażenie zgody między małżonkami, tymczasem błogosławieństwo, o którym mowa, to bardzo stara, przepiękna modlitwa. W swojej strukturze jest podobna do modlitwy eucharystycznej.

    Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że jest taką „modlitwą eucharystyczną” wypowiadaną nad nowożeńcami, by stali się jednością w Chrystusie. To, w moim przekonaniu, bardzo zasługuje na uwypuklenie. Nie potrzeba niczego dodawać, wystarczy skorzystać z tego, co mamy. A ponieważ jest to długa modlitwa, to na różne sposoby próbuje się ją ominąć.

    Podobnie ma się sprawa z błogosławieństwem wody chrzcielnej. Przepiękna, długa modlitwa, pełna odniesień biblijnych…

    Jest to fragment książki: „Nerw święty. Rozmowy o liturgii”, Dominik Jurczak OP, Dominik Jarczewski OP, Wydawnictwo W Drodze. Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl.

    * o. dr Dominik Jurczak OP jest wykładowcą w Papieskim Instytucie Liturgicznym „Anselmianum” i na Papieskim Uniwersytecie „Angelicum” w Rzymie, członkiem Międzynarodowej Komisji Liturgicznej Zakonu Kaznodziejskiego.

    rozmawiał ks. Michał Lubowicki/W drodze/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Liturgia wróciła do korzeni

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie.

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie/fot.Józef Wolny/Gość Niedzielny
    ***

    Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr,bardziej przypominała tę naszą, współczesną,niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał„święty teatr” przez architekturę,złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.

    Agnieszka Huf: Niedawno minęło 60 lat od uchwalenia pierwszego dokumentu soborowego – Sacrosanctum concilium, Konstytucji o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się przypadkowa…

    Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 500. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.

    Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…

    Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869–1870, nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: „wszystko jesteśmy w stanie zmienić”. Mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja 1968 roku, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.

    Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?

    Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji w XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich; sprawił, że do doceniono piękno liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał Kurii Rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku Apologii wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernego jej słuchania. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował Mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko działo się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała.

    Jednak sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież: „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę.

    Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego, ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązujące. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały na długo przed soborem. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to diecezje mogły je zachować. 

    Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi? 

    W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć Mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat, mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz z uwagi na uchwały synodów (np. piotrkowskiego z 1577 r.) przyjęły księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe.

    Czyli pojęcie „Mszy wszech czasów” nie jest poprawne?

    To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „Msza wszech czasów”. Inaczej sprawowali ją apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus, zakładając Kościół, od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „Mszy wszech czasów” jest ahistorycznością.

    Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawianie Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej, można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta konstytucja?

    Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie jej twarzą czy plecami do ludu jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód, w stronę „Wschodzącego Słońca”, czyli Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. twarzą do ludu. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także twarzą do ludu. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy tyłem do ludu, ani ten powatykański nie nakazuje robienia tego twarzą do ludu. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernymi świadkami. 

    Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje.

    Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, nie mogli także usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus-pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Pochodzi on od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni, będąc najbliżej ołtarza, mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii, i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który istniał na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej Apologii Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał „święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu.

    Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…

    Tekst Sacrosanctum concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jaki być powinien, i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha soboru, a nie do samego tekstu.

    Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument, nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś sobór jako moment zniszczenia liturgii?

    Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrali wspomniany „duch liturgii” i… dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda Benedykt XVI. Życie, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć, i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, wtedy jeszcze bardzo katolicką. Rozdmuchiwały ogniska potrzebne im do tego, żeby urabiać czy forsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.

    Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…

    Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kardynał Wyszyński nie był strażakiem gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca były wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucono się pędem, przechodząc od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest jego rozumienie w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale konstytucji jest ciągle jedno słowo – recognitio!  

    I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na papierowym talerzyku zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?

    Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…”. Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza według mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być Msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.

    A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy ani nie słyszeli, co się dzieje ołtarzu.

    Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka, w przeciwieństwie do „dzisiejszej”, była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie sprawowania Eucharystii.

    Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.

    Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu Rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II Modlitwa Eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono, uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem się w Austrii z całymi skoroszytami z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał ani nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością.

    Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po Vaticanum II?

    Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomego uczestnictwa w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były napisane po łacinie, a ponadto przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki to się mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna sprawa to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu, i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie.

    rozmawiała Agnieszka Huf(Historia Kościoła)Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Eucharystia to droga, szczyt, źródło i… miejsce podziałów [Modlitwa, chrześcijaninie!]

    Eucharystia

    fot. Vatican News

    ***

    Eucharystia w Konstytucji o Liturgii „Sacrosanctum Concilium” nazywana jest szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego. Jest ona także drogą, ale też, niestety, miejscem podziałów. Dlaczego?

    Szczyt, źródło i droga

    Eucharystia, tak jak każda modlitwa, ma wiele swoich definicji. To rzeczywistość tak głęboka, że mimo poświęcenia jej setek książek, artykułów, podcastów i filmów wciąż można zagłębiać się w jej tematykę. Kościół podczas Soboru Watykańskiego II nazwał Eucharystię szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego (Por. „Sacrosanctum Coniclium” 10).

    Msza święta jest szczytem, ponieważ w niej dokonuje się to, co jest celem modlitwy – zjednoczenie z Bogiem. Kościół uczy, że podczas Eucharystii, niezależnie od wiary i pobożności księdza, Bóg jest rzeczywiście obecny i udziela się ludziom. Jezus spotyka się z nami w Słowie, które jest czytane, we wspólnocie, która gromadzi się w Jego imię, w osobie szafarza, a najpełniej – w Ciele i Krwi. To szczyt doświadczenia modlitewnego.

    Eucharystia to także źródło naszej wiary. Na niej słuchamy Słowa, które pomaga nam podejmować decyzje, spotykamy innych wierzących i karmimy się samym Bogiem, by mieć do rozwoju naszej relacji i służenia innym ludziom.

    Sobór nie mówi o Mszy św. jako drodze, ale to słowo także oddaje jej istotę. Eucharystia respektuje, że jesteśmy na różnych etapach naszej drogi rozwoju duchowego. Stopniowo odsłania przed nami swoje tajemnice: od rozpoczęcia i aktu pokuty, przez Słowo, do misterium przeistoczenia i Komunii świętej, aż do posłania z Dobrą Nowiną. Wraz z wiekiem, doświadczeniem i wiedzą inaczej przeżywamy każdy z tych elementów, a msza prowadzi nas coraz bardziej w głąb.

    Miejsce podziałów

    Mimo tych pięknych definicji, obrazów i głębi Eucharystia, mimo że jest jednym stołem, przy którym siadamy i jednym Chlebem, który łamiemy, jest miejscem podziału wierzących. Pisał już o tym św. Paweł: „Przede wszystkim słyszę – i po części wierzę – że zdarzają się między wami spory, gdy schodzicie się razem jako Kościół. […] Tak więc, gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden jest głodny, podczas gdy drugi nietrzeźwy (1 Kor 11, 18-21). 

    Echa tych pierwotnych kłótni widać w historii Kościoła. Jan Hus – czeski duchowny z przełomu XIV i XV w. sugerował reformę Kościoła. Jego postulatami były m.in.: język narodowy w Eucharystii oraz komunia pod dwiema postaciami. Hus został spalony na stosie, a po jego śmierci rozgorzała kilkuletnia wojna.

    W czasie Soboru Watykańskiego II bp Marcel Lefebvre sprzeciwił się niektórym jego postanowieniom – w tym reformie liturgii. W wyniku jego niezgody doszło do schizmy w Kościele, która trwa do dziś.  Spory o kształt Mszy św. są i dziś, gdy mowa o nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego – tzw. Msza trydencka, która dla niektórych jest jedyną słuszną liturgią, a dla innych – reliktem przeszłości.

    Brak jedności obecny jest także w kwestii formy przyjmowania Komunii świętej, gdyż są tacy, którzy kwestionują decyzje Kościoła, oskarżając innych o profanowanie Ciała Pańskiego. 

    Te przykre wydarzenia, choć przewijają się w historii chrześcijaństwa, nie mogą stać się normą! Eucharystia to przecież uczta jedności, uobecnienie ofiary, dzięki której znikły podziały między ludźmi.

    Lek na rozbicie

    Eucharystia zmieniała się przez wieki trwania Kościoła. Inaczej wyglądała liturgia pierwszych wieków w Jerozolimie, a inaczej – w Antiochii czy Koryncie. Przed Soborem Trydenckim istniały różne formy sprawowania Mszy św., ale Kościół Zachodni zdecydował, że wzorcową będzie ta rzymska. Mimo to przetrwały ryty dominikański, benedyktyński czy lyoński. Po Soborze Watykańskim II liturgia została uproszczona zgodnie z postulatem powrotu do źródeł, a jakiś czas później powstał ryt zairski, przystosowany do niektórych rejonów Afryki.

    Kościół na Wschodzie zawsze był różnorodny pod względem liturgii. Istnieje kilkanaście różnych obrządków, choćby: bizantyjski, syryjski, malabarski, czy maronicki. Msza św. odprawiana w rytach wschodnich jest inna, niż ta „zachodnia”, ale to wciąż ta sama modlitwa, którą Jezus zostawił Kościołowi. 

    Lekiem na rozbicie może być dostrzeżenie bogactwa liturgicznego Kościoła i uznanie, że może istnieć jedność w różnorodności. 

    Jak modlić się Eucharystią?

    W trakcie naszego cyklu „Modlitwa, chrześcijaninie!” mówiliśmy o modlitwie ustnej, słuchania i kontemplacji. Eucharystia łączy ze sobą wszystkie te trzy elementy w modlitwę całej wspólnoty.

    • Jest oczywiste, że msza jest modlitwą ustną, gdyż pada na niej wiele słów, które wypowiadamy. Ważne jest to, że mówimy je razem, jako jedna wspólnota.
    • Słowo Boże jest czytane i wyjaśnianie w Eucharystii. Słuchamy na niej Boga, który do nas mówi. Warto wsłuchać się też w inne teksty: modlitwy, prefację i słowa modlitwy eucharystycznej.
    • Eucharystia to kontemplacja par excellence. Trwamy na niej przy Bogu i pozwalamy Mu działać przez Jego Słowo i komunię świętą. Dobrze jest zostać po mszy przez chwilę w kościele i na spokojnie skupić się Bogu, który przyszedł do mnie: we wspólnocie, Słowie i Komunii, jeśli tylko mogę ją przyjąć.

    Dariusz Dudek/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cuda eucharystyczne:

    wyróżnienie, czy przestroga?

    (GS/PCh24.pl)

    ***

    Cuda eucharystyczne od wieków budzą wielkie emocje nie tylko wśród wiernych, ale także wśród naukowców, którzy z zapałem badają próbki cudownych Hostii. Gdy okazuje się, że dane wydarzenie nie jest wynikiem zakażenia bakterią (np. Pałeczką krwawą), czy rozwojem pleśni, a pod mikroskopem można dostrzec komórki żywej, ludzkiej tkanki, jesteśmy sytuacją niezwykle przejęci, wzruszamy się i dziwimy. Jako katolicy, cieszymy się, że kolejny raz potwierdza się to, w co od zawsze wierzymy. Fakty naukowe mówią same za siebie – Chrystus głosił prawdę: chleb naprawdę zamienia się w Jego Ciało, a wino w Krew.

    Niestety, wobec sporego, informacyjnego zamieszania wokół cudu i jego “technicznych” szczegółów, wielu z nas traktuje sprawę jako sensację, ciekawostkę do poczytania “przy kawie”, zapominając przy tym o zadaniu sobie najważniejszego pytania – co Bóg chce nam przez to powiedzieć? Cuda nie dzieją się bez powodu – gdy Jezus przemienił wodę w wino, uzdrawiał, czy wskrzeszał, czynił to, by ludzie w Niego uwierzyli i zyskali zbawienie, na które Boża Łaska jest przede wszystkim ukierunkowana.

    Gdyby bowiem czyny Chrystusa ograniczały się do doczesnych, ludzkich korzyści, na pewno uzdrowiłby wszystkich chorych, a wszystkich biednych obsypałby pieniędzmi. Spójrzmy choćby na przykład z Ewangelii św. Mateusza, kiedy to Pan Jezus, nakarmiwszy tłumy i odprawiwszy uczniów, udał się samotnie na modlitwę. Mógł przecież zostać z ludem i w dalszym ciągu go “uszczęśliwiać”. Jak widać, Bóg nie chce, byśmy traktowali Go jedynie jako „spełniacza” naszych ziemskich pragnień. Pozwala nam to domniemywać, że i nadprzyrodzone zjawiska związane z Eucharystią mają w zamyśle Bożym pomóc nam osiągnąć życie wieczne.

    Jak jednak mogą one przynieść dobry owoc, skoro często uważamy doświadczenie cudu za wyróżnienie? A może jest zgoła odwrotnie? Może Bóg domaga się poprawy naszego zachowania, upomina się o większą wiarę lub o szczerą miłość? Aby lepiej poznać istotę rzeczy, prześledźmy kilka przykładów cudów eucharystycznych z zaznaczeniem szczególnych okoliczności każdego z nich.

    Odpowiedź na zwątpienie

    Jeden z najbardziej spektakularnych cudów eucharystycznych dokonał się w pierwszej połowie VIII wieku we włoskim Lanciano, podczas Mszy Świętej, której celebransem był pewien bazylianin wątpiący w prawdziwość przeistoczenia. W odpowiedzi na ów brak wiary, Hostia w dłoniach kapłana zaczęła krwawić, a wino w kielichu było już substancjalnie krwią.

    Cud w Bolsenie z 1263 r. również wydaje się być wytknięciem niedowiarstwa kapłanowi – ks. Piotrowi, który podczas odprawiania Mszy Świętej podważył w duchu realną obecność Chrystusa w konsekrowanej Hostii. Tuż po słowach konsekracji z wytrysnęła z Niej krew.

    Fiecht w Austrii, rok 1310 – tam z kolei wino przeistoczyło się w kipiącą krew. Powątpiewający w transsubstancjację ksiądz przeraził się owym nagłym, dynamicznym zjawiskiem i nie zdołał wypić zawartości kielicha do końca.

    Niewiara początkiem występku

    Zdarza się, iż “nieleczone” i pogłębiające się zwątpienie ducha zyskuje swoje uzewnętrznienie w postaci nieodpowiedniego, haniebnego zachowania. W historii zdarzały się bowiem i takie indywidua, w przypadku których lekceważenie słów Chrystusa: To jest Ciało moje[…] pociągnęło za sobą świętokradzkie czyny. Niewiara wiąże się z brakiem bojaźni Bożej, wobec czego niewierzący, bagatelizując zapowiedź kary, drwi również z powagi grzechu.

    W 1421 r. w holenderskim Bergen ksiądz proboszcz dopuścił się nieprawdopodobnej profanacji – wrzucił pozostałe po Mszy Świętej Hostie do kanału. Po wielu tygodniach zostały one dostrzeżone przez miejscowych rybaków – ku ich zdziwieniu, pokryte były one najprawdziwszą krwią.

    9 lat później, w Dijon we Francji, Pan Jezus powtórnie wystąpił przeciw ludzkiej bezduszności i dobitnie przypomniał o Swojej obecności w Sanctissimum. Pewna pani nabyła w Monako starą monstrancję, z której nie wyjęto Najświętszego Sakramentu. Bez żadnych skrupułów kobieta zabrała się do usunięcia “czynnika zbędnego”, o zgrozo, za pomocą noża! Nagle z dużej Hostii zaczęła broczyć krew tworząc ostatecznie pasyjny wizerunek Chrystusa.

    Reakcja na błędy i uchybienia?

    Wielkie cuda eucharystyczne miały miejsce również wtedy, gdy prawdopodobnie niechcący, w wyniku “roztrzepania” lub braku koncentracji, dopuszczono do tego, aby Ciało Pańskie znalazło się np. na podłodze. 15 sierpnia 1996 roku podczas Mszy Świętej w Buenos Aires na ziemię upadła Hostia, czego nikt nie zauważył. Dopiero po zakończeniu Eucharystii znaleziono ją i umieszczono w vasculum, by się rozpuściła. Po upływie kilku dni zauważono na niej krwawe ślady.

    W Polsce w 2008 r. miała miejsce analogiczna sytuacja – w kościele parafialnym pw. św. Antoniego w Sokółce podczas udzielania Komunii Świętej Hostia przypadkowo upadła na podłogę. Zgodnie z przepisami liturgicznymi zastosowano vasculum, jednak Komunikant wcale się nie rozpuścił – na Jego powierzchni pojawiła się natomiast czerwona plamka. Jak się okazało, była to prawdziwa tkanka serca.

    Niezwykle ciekawym przypadkiem jest cud w Tixtla w Meksyku z 2006 r., kiedy Komunikant wypuścił z Siebie prawdziwą krew, i to wcale nie w okolicznościach wątpliwości kapłana, świadomej profanacji przez przeciwników wiary, lub niefortunnego upadku na ziemię, ale w czasie “zwyczajnego” rozdawania Komunii Świętej przez siostrę zakonną… Co chce nam przez to powiedzieć Pan?

    Ku pokrzepieniu serc…

    Warto pamiętać, iż niektóre cuda eucharystyczne nie zawsze wyglądały tak, jak te opisane wyżej, a ich istotą wcale nie była widoczna gołym okiem krew. Na przykład na kolumbijskiej wyspie Tumaco w 1906 r. Najświętszy Sakrament, który niesiony był w uroczystej procesji u wybrzeży Pacyfiku, uspokoił potężne tsunami i ocalił mieszkańców przed zagładą. Wydaje się, że w ów “bezkrwawy” sposób Bóg podaje pomocną dłoń człowiekowi, nie tyle upomina go i karci, co wprost okazuje miłość.

    Wnioski dla Kościoła

    O czym przypominają nam cuda eucharystyczne? Z pewnością są one empirycznymi, niezbitymi dowodami realnej obecności Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Powinny wzmacniać naszą wiarę i utwierdzać w przekonaniu, że przyjmując Komunię Świętą, w istocie łączymy się najściślej z samym Bogiem. Należy Mu się Boska cześć, wielki szacunek i przede wszystkim miłość. Niestety w naszych czasach Hostia budzi w świecie mniejszy respekt – np. schowanie Jej do szarego, kartonowego pudła byłoby dawniej niesłychanym świętokradztwem. Dziś mówi się natomiast : “Pan Bóg wybaczy, musimy dbać o planetę, dlatego zamiast ozdobnego tabernakulum użyjemy kartonu, a Komunię, zamiast ze złotej puszki, będziemy rozdawać z plastikowych misek.”

    Nie chciałabym przypisywać nikomu, kto się do tego przyczynia, złych intencji. Trzeba jednak przypomnieć, że w jakimś celu Kościół od wieków używał złotych naczyń, pateny, baldachimów, przepięknych monstrancji, czy tabernakulum do przechowywania Ciała Pana i odnosił się do Niego z najwyższą bojaźnią i pieczołowitością. Rezygnacja z tego typu środków może świadczyć o co najmniej niezrozumiałej dla wielu katolików zmianie w postrzeganiu istoty Eucharystii. Pociąga to za sobą coraz “swobodniejsze” obchodzenie się z naszym Sacrum np. w sytuacji, gdy dotykają Go osoby, które nie powinny tego robić.

    Cudowne Hostie krwawiły, ponieważ to człowiek zadawał Im rany przez swoje błędy, zaniedbania, ignorancję, zwątpienie, lub świadome profanacje. Pamiętajmy, że Hostia to żywe, kochające serce naszego Pana, któremu winni jesteśmy godne oddawanie czci z całą okazałością kultu.

    Zofia Michałowicz/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nicolas Poussin Adoracja złotego cielca olej na płótnie, 1633 National Gallery, Londyn.WIKIPEDIA 

    ***

    Zaułki religijności – dokument Komisji Nauki Wiary KEP wskazuje problem

    Z wszystkiego, co nie jest Bogiem, człowiek potrafi zrobić sobie bożka – nawet z form kultu. O wiarę trzeba się więc troszczyć.

    Mogą one być przesadne albo idące w niewłaściwym kierunku, mogą przeradzać się w zabobon albo stawać się pustym ceremoniałem, mogą prowadzić do religijności neurotycznej, zabobonnej albo do wiary wyjałowionej z elementu duchowego.

    Wypaczenia religijności obserwujemy od samego początku istnienia chrześcijaństwa, a nawet wcześniej, o czym świadczy choćby przypadek złotego cielca, sporządzonego przez Izraelitów po wyjściu z niewoli egipskiej. Zjawiska te są obecne także dzisiaj. Biskupi, których obowiązkiem jest korygowanie nieprawidłowości w dziedzinie praktykowania wiary, postanowili wskazać najważniejsze i najczęściej występujące dziś błędy w tym zakresie. Służy temu najnowszy dokument Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski „O właściwym rozumieniu chrześcijańskiej religijności”. Znajdujemy tam wyjaśnienie, czym jest zdrowa religijność i wskazanie przyczyn, które ją wykrzywiają.

    Co jest ważne

    Pierwsza część dokumentu przedstawia istotę chrześcijańskiej cnoty religijności, jej źródło i zdrowe praktyki z niej wynikające. Autorzy przypominają, że to nie ludzka natura jest zasadniczym źródłem religii chrześcijańskiej, ale miłość Boża, którą rozlewa w sercach Duch Święty. Ta miłość skłania do oddawania Bogu czci, do czego uzdalnia nas cnota religijności. Jej podstawowym wyrazem są wewnętrzne akty wiary, nadziei i miłości. Dopiero z nich mogą pochodzić pozostałe akty religijności, takie jak: adoracja, modlitwa, ofiara, przyrzeczenia i śluby, społeczne formy wypełniania obowiązku religijnego.

    „Zewnętrzne akty religijności realizowane w oderwaniu od jej wewnętrznych zasad, którymi są dary łaski, zasługują na surowe napomnienie ze strony Chrystusa” – zauważają twórcy dokumentu. Wskazują, że cnota religijności zakorzeniona w cnocie wiary musi się cechować uznaniem hierarchii prawd wiary. Wyjaśniają, że niektóre spośród tych prawd mają znaczenie bardziej podstawowe, przy podejmowaniu aktów religijnych należy więc właściwie rozłożyć akcenty. Podają przykład: prawda o Bogu Stworzycielu czy Bożej Opatrzności nie może być podporządkowana prawdzie o oddziaływaniu aniołów czy demonów na człowieka i całe stworzenie. Jeśli ta druga prawda dominuje nad pierwszą, łatwo staje się religijnością zabobonną. Religijność prawdziwie chrześcijańska – podkreślają – powinna koncentrować się wokół najbardziej podstawowych prawd wiary – tajemnicy Trójjedynego Boga oraz tajemnicy Wcielenia Syna Bożego i Jego zbawczego dzieła.

    Dokument zwraca uwagę na cnotę nadziei, która buduje religijność chroniącą przed rozpaczą i zuchwałą ufnością. Rozpacz przejawia się brakiem ufności w Boże miłosierdzie, a zuchwała ufność cechuje się oczekiwaniem Bożego przebaczenia bez podejmowania wysiłku nawrócenia. Natomiast religijność zakorzeniona w cnocie nadziei oddaje sprawiedliwość zarówno temu, co doczesne, jak i temu, co wieczne. „Dla chrześcijanina bowiem ani zbytnia koncentracja na tym, co teraźniejsze i doczesne, ani porzucenie zdrowej troski o doczesność w imię wieczności nie mogą być wyrazami cnoty religijności” – zaznaczają autorzy. Religijność płynąca z cnoty nadprzyrodzonej miłości nie może ograniczać się tylko do aktów kultu, lecz musi wyrażać się też przez czynne miłosierdzie i pomoc okazywaną potrzebującym.

    Zeświecczenie

    W drugiej części dokumentu wyszczególniono błędy w rozumieniu chrześcijańskiej religijności. Jako pierwsze z jej wypaczeń wskazano zsekularyzowanie chrześcijaństwa, czyli zeświecczenie, a jako drugie – wypaczenie gorliwości. Oba przypadki cechują się uznawaniem własnych intuicji religijnych za ważniejsze niż religijność płynąca z wiary integralnej, opartej na Objawieniu.

    Chrześcijaństwo zsekularyzowane polega na rozdzielaniu wiary i religii, a nawet przeciwstawianiu ich sobie. Autorzy zauważają, że tendencja ta w założeniach miała oczyścić chrześcijaństwo z błędów w rodzaju kultu bożków czy zabobonności i dostosować chrześcijańskie orędzie do współczesnego świata. „Religijność sytuowano po stronie natury, wiarę zaś po stronie łaski. A skoro przeciwstawiano łaskę naturze, wyciągnięto wniosek, że religijność przeciwstawia się wierze chrześcijańskiej i ją niszczy” – stwierdza dokument.

    Postawa taka prowadzi do przeciwstawiania pobożności indywidualnej publicznemu kultowi, a osobistego rozeznawania prawu moralnemu albo doktrynie moralnej Kościoła. Z tym wiąże się pomniejszanie roli Tradycji i Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, a także liturgii, na rzecz eksponowania roli indywidualnego i wewnętrznego doświadczenia wiary. Za tym idzie lekceważenie lub nawet odrzucanie zasadności aktów i form religijnych w przestrzeni publicznej, a także negowanie rozróżnienia między kapłaństwem urzędowym a kapłaństwem powszechnym. To z kolei skutkuje odrzucaniem rozumienia Eucharystii jako ofiary składanej Bogu przez kapłana działającego „w Osobie Chrystusa” w imieniu Ludu Bożego. Tendencje te prowadzą też do kwestionowania wartości życia konsekrowanego.

    Prywatyzacja wiary

    Autorzy dokumentu zwracają także uwagę na nową postać chrześcijaństwa zsekularyzowanego, polegającą na spłaszczeniu wiary do wymiaru przede wszystkim horyzontalnego. Lekceważy się w ten sposób sakramentalną i duchową drogę do jedności z Bogiem i świętości na rzecz np. działalności charytatywnej. „W tym sensie rdzeniem zsekularyzowanego chrześcijaństwa byłaby tendencja do redukowania przesłania Chrystusa do tego, co ma znaczenie i jest ważne przede wszystkim w doczesności” – czytamy. Jezus zostaje w tej wersji sprowadzony do roli nauczyciela ogólnoludzkich „humanistycznych” wartości. Takie elementy Jego misji jak odkupienie, sakramenty, ustanowienie Kościoła są tu traktowane jako drugorzędne.

    Skutkiem tych tendencji jest indywidualizacja albo wręcz prywatyzacja wiary chrześcijańskiej, z czym wiąże się zgoda na usuwanie chrześcijańskich form, symboli i zachowań z przestrzeni publicznej.

    Autorzy dokumentu podkreślają, że jeśli chrześcijaństwo ma zachować tożsamość, to m.in. publiczne formy kultu, instytucja kapłaństwa czy wymiar ofiarniczy Eucharystii nie mogą zostać ani usunięte, ani poddane sekularyzacji. Ostrzegają także przed próbami „sprowadzania Kościoła katolickiego do roli jednej z wielu organizacji służących polepszaniu warunków życia ludzkiego”, ponieważ jego zasadniczym celem jest prowadzenie ludzi do zbawienia przez sprawowanie sakramentów, głoszenie Ewangelii, wzywanie do nawrócenia i życia w łasce uświęcającej.

    Fascynacja złym duchem

    Wśród błędów religijności dokument wylicza także wypaczoną gorliwość, która temu co podporządkowane nadaje główne znaczenie. Ten błąd charakteryzuje się też odrzucaniem roli rozumu w akcie wiary.

    Kolejną formą wypaczenia jest religijność zabobonna, czyli „wynaturzony przerost religijności”, który ma miejsce np. wtedy, gdy praktykom religijnym przypisuje się magiczne znaczenie. Błąd ten pojawia się np. wtedy, gdy chrześcijanin źródło skuteczności modlitwy widzi nie w łasce Bożej, ale w spełnieniu konkretnych praktyk modlitewnych w określony sposób. Towarzyszy temu często lekceważenie modlitwy liturgicznej z jednoczesnym podkreślaniem znaczenia indywidualnych form modlitewnych. „Należy pamiętać, że uczestnictwo w liturgii Kościoła czy publicznych i wspólnotowych aktach paraliturgicznych jest skutecznym oraz owocnym narzędziem przyjmowania łaski Bożej jedynie wówczas, gdy odpowiada mu właściwe usposobienie wewnętrzne, którego wyrazem jest stan łaski uświęcającej, a nie określone doświadczenia emocjonalne czy stany świadomości” – czytamy w dokumencie.

    Wypaczeniom może ulegać także odniesienie do świętych. Ma to miejsce, gdy człowiek zanadto skupia się na „skuteczności” danego świętego, tak jakby on sam był źródłem łask, a nie Bóg. Taka religijność może mieć cechy politeizmu, w którym chodzi o zaskarbienie sobie łask danego bóstwa. W takim wypadku także relikwie świętych traktuje się jak talizmany.

    Wypaczeniem religijności jest także dająca się dziś zauważyć niezdrowa fascynacja światem złych duchów. Jako przykład dokument podaje „przywiązywanie zbyt wielkiej wagi do działań złego ducha (…) przy jednoczesnym zaniedbywaniu regularnych praktyk sakramentalnych, ascetycznych i modlitewnych”. Autorzy podkreślają, że moc i skuteczność złego ducha są radykalnie nieproporcjonalne w stosunku do mocy Opatrzności i zbawczej łaski Boga.

    Katastrofizm, gnostycyzm…

    Znakiem wypaczenia religijności może być również „pokusa manichejska”, czyli przekonanie, że stworzony świat jest zły z natury i akcentowanie dziedzictwa grzechu pierworodnego kosztem prawdy o zbawczym działaniu Boga. Podobnym wypaczeniem jest katastrofizm – tendencja do postrzegania świata stworzonego jako królestwo szatana, które zmierza do zniszczenia. Dokument przypomina, że Zbawiciel przyjdzie na końcu czasów nie tylko jako sprawiedliwy Sędzia, ale też jako Stwórca, który zbawczym działaniem odnowił całe stworzenie.

    Autorzy dokumentu wymieniają wśród wypaczeń także nadmierną koncentrację na objawieniach prywatnych. Zwracają uwagę, że objawienia te, nawet uznane przez Kościół, „nie powinny w życiu religijnym chrześcijanina zastępować zgłębiania jedynego Bożego Objawienia poprzez lekturę Pisma Świętego i świadectw Tradycji Kościoła”. Przypominają, że objawienia te nie należą do depozytu wiary. Ich rolą jest jedynie pomoc w pełniejszym przeżywaniu Objawienia Chrystusa w danej epoce. Dokument krytykuje postawę nadmiernego skupiania uwagi na cudach. Podkreśla, że cuda mogą stanowić argument na rzecz wiary albo być skutkami działania łaski wiary, ale nie powinny stać się głównym przedmiotem zainteresowania człowieka wierzącego.

    Ostatnimi wypaczeniami religijności, na jakie wskazuje dokument, są gnostycyzm i pelagianizm. „Wspólnymi ich cechami są subiektywizm i pycha” – piszą autorzy dokumentu. Współczesny gnostycyzm absolutyzuje rolę wiedzy, sugerując, że sama znajomość Ewangelii i prawd wiary wystarczy dla osiągnięcia chrześcijańskiej doskonałości. Postawa taka jest „kierowaniem się bardziej własnym przekonaniem aniżeli natchnieniami Ducha Świętego i nauczaniem Kościoła”. Dzisiejszy pelagianizm z kolei przejawia się w zbytnim zaufaniu w siłę własnej woli w dążeniu do doskonałości. Taka postawa zaprzecza wyznawanej przez Kościół prawdzie wiary, że „usprawiedliwienie pochodzi od Boga” – czytamy.

    Podsumowując, autorzy przypominają, że aby religijność chrześcijańska mogła pełnić właściwe sobie zadanie i by nie ulegała wypaczeniom, należy stale nad nią czuwać i się o nią troszczyć. Temu właśnie służy omawiany dokument.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Rachel Coyne /Unsplash

    ***

    KATECHEZA PAPIEŻA FRANCISZKA/19 CZERWCA 2024

    Tak modlił się sam Jezus. Może każdy człowiek

    Modlitwa, której kompozytorem jest Duch Święty.

    Przygotowując się do nadchodzącego Jubileuszu, zachęciłem do poświęcenia roku 2024 „wielkiej «symfonii» modlitwy”. W dzisiejszej katechezie pragnę przypomnieć, że Kościół ma już symfonię modlitwy, której kompozytorem jest Duch Święty, a jest nią Księga Psalmów.

    Podobnie jak w każdej symfonii, są w niej różne „części”, czyli różne rodzaje modlitwy: uwielbienie, dziękczynienie, błaganie, lamentacja, narracja, refleksja mądrościowa i inne, zarówno w formie osobistej, jak i chóralnej całego ludu. Są to pieśni, które sam Duch włożył w usta Oblubienicy – Kościoła. Wszystkie Księgi Biblii, jak wspomniałem poprzednio, są natchnione przez Ducha Świętego, ale Księga Psalmów jest nią również w tym sensie, że jest pełna natchnienia poetyckiego.

    Psalmy zajmują uprzywilejowane miejsce w Nowym Testamencie. Istotnie były i nadal są wydania, które zawierają Nowy Testament i Psalmy łącznie. Na moim biurku mam takie wydanie Nowego Testamentu i Psalmów w języku ukraińskim, które było własnością żołnierza poległego w czasie wojny, które mi przysłano. On będąc na froncie modlił się z tą księgą.

    Psalmy modlitwą wszystkich pokoleń chrześcijan

    Nie wszystkie psalmy – i nie wszystko z każdego psalmu – może być powtarzane i czynione przez chrześcijan, a tym bardziej przez współczesnego człowieka. Niekiedy odzwierciedlają one sytuację historyczną i mentalność religijną, które nie są już nasze. Nie oznacza to, że nie są natchnione, ale że pod pewnymi względami są powiązane z jakimś okresem i pewnym tymczasowym etapem Objawienia, podobnie jak to jest w przypadku znacznej części ustawodawstwa starożytnego.

    Do przyjęcia psalmów najbardziej zachęca nas fakt, że były one modlitwą Jezusa, Maryi, Apostołów i wszystkich pokoleń chrześcijan, które nas poprzedziły. Kiedy je recytujemy, Bóg słyszy je w tej wielkiej „orkiestracji”, jaką jest świętych obcowanie. Jezus, według Listu do Hebrajczyków, przychodzi na świat z wersetem psalmu w sercu: „Oto przychodzę, abym spełniał wolę Twoją, Boże” (por. Hbr 10, 7; Ps 40, 9); i odchodzi ze świata, według Ewangelii Łukasza, z innym wersetem na ustach: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46; por. Ps 31, 6).

    Za posługiwaniem się psalmami w Nowym Testamencie podążają Ojcowie i cały Kościół, który czyni je stałym elementem celebracji Mszy Świętej i Liturgii Godzin. „Chociaż całe Pismo promieniuje łaską Boga – mówi św. Ambroży – to jednak w stopniu najwyższym urzekająca Księga Psalmów”.

    Musimy uczynić psalmy naszą modlitwą

    Zadam wam pytanie: czy niekiedy modlicie się Psalmami? Czy bierzecie do ręki Biblię, lub Nowy Testament i modlicie się którymś z Psalmów? Na przykład, gdy jesteście smutni, ponieważ zgrzeszyliście, czy modlicie się Psalmem 50? Jest wiele psalmów, które pomagają nam iść naprzód. Nabierzcie nawyku modlenia się Psalmami. Zapewniam, że na końcu będziecie szczęśliwi.

    Nie możemy jednak żyć jedynie dziedzictwem przeszłości: musimy uczynić psalmy naszą modlitwą. Napisano, że w pewnym sensie sami musimy stać się „autorami” psalmów, przyswajając je sobie i modląc się nimi. Jeśli są pewne psalmy lub choćby wersetyktóre przemawiają do naszego serca, dobrze je powtarzać i modlić się nimi w ciągu dnia. Psalmy są modlitwami „na każdą porę roku”: nie ma stanu duszy ani potrzeby, która nie znalazłaby w nich najlepszych słów, by zamienić je w modlitwę. W przeciwieństwie do wszystkich innych modlitw, psalmy nie tracą swojej efektywności przez powtarzanie; wręcz przeciwnie, zwiększają ją. Dlaczego? Ponieważ są natchnione przez Boga i „tchną” Bogiem za każdym razem, gdy czyta się je z wiarą.

    Jeśli czujemy się obciążeni wyrzutami sumienia i poczuciem winy, boi jesteśmy grzesznikami, możemy powtarzać za Dawidem: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, / w ogromie swej litości zgładź nieprawość moją” (Ps 51, 3). Jeśli chcemy wyrazić silną osobistą więź z Bogiem, mówimy: „Boże, mój Boże, szukam Ciebie / i pragnie Ciebie moja dusza. / Ciało moje tęskni za Tobą, / jak zeschła ziemia łaknąca wody” (Ps 63, 2). Nie bez powodu liturgia włączyła ten psalm do jutrzni niedzielnych i uroczystości. A jeśli ogrania nas strach i udręka, przychodzą nam na ratunek te wspaniałe słowa Psalmu 23: „Pan jest moim pasterzem […] Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę” (Ps 23, 1.4).

    Prawdziwa symfonia modlitwy

    Psalmy pozwalają nam nie zubażać naszej modlitwy, sprowadzając ją jedynie do próśb, do ciągłego „daj mi, daj nam…”. Uczmy się z modlitwy Ojcze nasz, która przed prośbą o „chleb powszedni” mówi: „święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja”. Psalmy pomagają nam otworzyć się na modlitwę mniej skoncentrowaną na nas samych: modlitwę uwielbienia, błogosławieństwa, dziękczynienia; pomagają nam również stać się głosem całego stworzenia, włączając je w nasze uwielbienie.

    Bracia i siostry, niech Duch Święty, który Kościołowi – Oblubienicy dał słowa, by modlić do swego Boskiego Oblubieńca, pomoże nam sprawić, aby rozbrzmiewały one dzisiaj w Kościele i aby ten rok przygotowawczy do Jubileuszu stał się prawdziwą symfonią modlitwy.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Modlitwa (według) Teresy

    Nie potrafimy się modlić. Ona też sobie nie radziła, ale była niezmordowana w poszukiwaniu Boga żywego, Miłości. Odkryła, że modlitwa to „nawiązywanie przyjaźni, powtarzane sam na sam z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje”.

    Avila, rzeźba przedstawiająca św. Teresę/fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny

    ***

    Anegdota opowiada, że ktoś widząc św. Teresę, słynną już wtedy mistyczkę, z apetytem zajadającą obiad, nie krył swojego rozczarowania i zdziwienia. „Kiedy modlitwa, to modlitwa, kiedy kuropatwa, to kuropatwa!” – miała na to powiedzieć święta. Zawsze chodziła twardo po ziemi. Jej serce, dusza i ciało nieraz odlatywały do nieba, ale ona mimo nadzwyczajnych mistycznych darów zawsze trzeźwo patrzyła na życie, także życie duchowe. Otrzymała łaskę głębokiej modlitwy i – co ważne – umiała oceniać i rozumieć „procesy duchowe” bardzo racjonalnie. Co więcej, potrafiła przekazywać swoje doświadczenie i wiedzę innym. Doświadczała, rozumiała i przekazywała. Te trzy dary decydują o tym, że jej dzieła zyskały tak wielki rozgłos, choć nazywała siebie „nieuczoną kobieciną”. Stała się nauczycielką modlitwy, przewodniczką po wewnętrznym życiu i pozostaje nią do dziś. Najważniejsze dzieło poświęcone życiu modlitwy zatytułowała „Twierdza wewnętrzna”. Wiele lat patrzyła z okna swojej celi na wysokie średniowieczne mury opasujące Avila (cudowne miejsce!). Może właśnie dlatego ten obraz. Twierdza to miejsce chronione przed wrogiem, przestrzeń bezpieczna, pewna, dająca schronienie. Każdy z nas ma w sobie taką twierdzę – to Chrystus w nas. „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”, pisał św. Paweł. Teresa zrozumiała, że to jest formuła prawdziwego życia. Skoro Bóg żyje w nas, trzeba wyruszyć w głąb siebie, aby Go spotkać. Droga modlitwy, którą wskazała Teresa, nie jest czymś „tylko dla orłów”. Wiele jej wskazówek zaskakuje prostotą i realizmem. To klasyka duchowości. A klasyka nigdy się nie starzeje.

    Pomoce w przedszkolu modlitwy

    Pierwsza podpowiedź Teresy: korzystajcie z książek. „Przez cały ten czas [18 lat] nigdy, z wyjątkiem dziękczynienia po Komunii, nie śmiałam przystąpić do modlitwy bez książki. Mając pod ręką tę pomoc, która mi była jakby towarzystwem i puklerzem do odbijania pocisków nastających na mnie myśli obcych, uspokajałam się”, wyznaje.

    Nieraz słyszałem w seminarium radę, aby do klęcznika nie zabierać żadnych lektur, „nie czytać Panu Bogu”, ale skupić się na Jego słuchaniu. A tymczasem św. Teresa radzi początkującym coś dokładnie odwrotnego: „Pożytecznie jest używać książki dla szybszego skupienia się w duchu”. Oczywiście chodzi o lekturę duchową, pozostającą zawsze tylko pomocą, pewnym zabezpieczeniem siebie przed rozproszeniem, przygotowaniem do bardziej swobodnej rozmowy z Panem. „W chwili gdy wezmę książkę do ręki, skupiam się w sobie z wewnętrznego zadowolenia i tak czytanie zamienia się w modlitwę”. Oczywiście podstawową księgą pozostaje Biblia, której nie można porównać z żadną inną. Na marginesie warto pamiętać, że w czasach Teresy lektura całego Pisma Świętego z wielu względów była niemożliwa. Święta z tym większą żarliwością starała się zachowywać w sercu każde zdanie z Biblii, które wyłuskała z innych ksiąg czy usłyszała w liturgii. Dla Teresy „księgą” pomagającą w modlitwie była także przyroda. Piękno świata sprzyja kontemplacji. Dlatego dbała, by w każdym karmelitańskim klasztorze był ogród. Kolejna wskazówka, konieczność mistrza, przewodnika. Święta Teresa sama miewała spore kłopoty ze znalezieniem spowiednika, który by ją rozumiał. Chodzi o takiego kierownika duchowego, który będzie stawiał prowadzonemu wysokie cele, a nie tylko uczył chodzenia „żółwim krokiem” czy „samego tylko polowania na drobne jaszczurki”. Nie sądzę, by dziś było łatwiej znaleźć dobrego przewodnika niż w czasach Teresy. Tym niemniej zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych w życiu pomoc kogoś z zewnątrz jest konieczna. „Wielkie to nieszczęście dla duszy być pozostawioną samej sobie wśród niebezpieczeństw”, zauważa Teresa. Sama przekonała się o tym. „Z tego powodu radziłabym każdemu, kto oddaje się modlitwie wewnętrznej, aby zwłaszcza na początku starał się o przyjaźń i towarzystwo z takimi, którzy podobnie ćwiczą się w rozmyślaniu”. Modlitwie, która ma być przyjaźnią z Bogiem, sprzyja ludzka przyjaźń z kimś, kto sam się modli, kto jest blisko Jezusa.

    Powiązanie modlitwy z życiem

    Modlitwa nie jest czymś oderwanym od życia. Przeciwnie, jest związana najgłębiej z życiem. Uczymy się modlitwy, żyjąc, uczymy się życia, modląc się. Pomyślmy, co nas rozprasza na modlitwie? To, czym żyjemy. Nasze lęki, grzechy, frustracje, żale, nadzieje, iluzje, marzenia itd. Wszystkie wewnętrzne pęknięcia człowieka, niekonsekwencje, zafałszowania ukazują się z całą siłą, kiedy klęka na dłuższą chwilę przed Bogiem. Teresa żyjąc 20 lat w klasztorze Wcielenia, toczyła walkę o głębszą modlitwę, rozpraszana licznymi kontaktami z ludźmi i jej niekończącymi się rozmowami w zakonnej rozmównicy. Celem modlitwy nie jest modlitwa, ale sam Bóg, więź z Nim, przyjaźń, miłość, prawda. Modlitwa pokazuje prawdę o nas samych, o naszej relacji z Bogiem. O jakości modlitwy decyduje w największej mierze nasz sposób życia, nasze priorytety i cele, które sobie stawiamy. Teresa zakładając klasztor św. Józefa, pierwszą wspólnotę żyjącą według nowych reguł, chciała stworzyć siostrom lepsze warunki dla modlitwy. Akcentowała, że rozwój życia duchowego oznacza nie tylko koncentrację na samej modlitwie, ale rozwój samego człowieczeństwa, czyli używając archaicznie dziś brzmiącego zwrotu „rozwój cnót”. Słowo „cnota” wypadło z naszego codziennego słownika. Funkcjonuje w mowie potocznej już tylko w szyderstwach z czystości seksualnej. Ale cnota oznacza moralną sprawność człowieka, umiejętność, pewną stałą dyspozycję, gotowość, nastawienie na jakieś dobro. Jakie duchowe „sprawności” sprzyjają modlitwie? Pierwsza, fundamentalna to miłość.

    Nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały” – poucza siostry. „Kto prawdziwie miłuje, ten wszędzie na każdym miejscu miłuje i pamięta o Umiłowanym”. Przy czym chodzi zarówno o miłość do Boga, jak i do ludzi, wyrażającą się nie tyle w emocjach, co w działaniach. „To jest, córki, kres modlitwy; do tego ma służyć i to jest małżeństwo duchowe, aby z niego rodziły się czyny, i jeszcze raz czyny”. „Bóg żąda uczynków. Gdy widzisz siostrę chorą, której możesz przynieść ulgę, nie wahaj się ani chwili; poświęć dla niej swoje nabożeństwo, okaż jej współczucie, co ją boli, niech ciebie boli”. „Bez usilnego starania się o cnoty, bez ciągłego ćwiczenia się w nich, zawsze pozostaniecie duchowymi karłami”, przestrzega Teresa. Kolejna cnota to oderwanie, czyli wolność wewnętrzna, brak przywiązania do rzeczy czy ludzi. „Potrzeba nam ze swobodą ducha postępować tą drogą, oddawszy się w ręce Boga”. Pozwolić, by On nas prowadził i zaskakiwał. Wiele miejsca w swoich pismach Teresa poświęca pokorze. Nie powinno się jej utożsamiać z nieśmiałością, lękiem, melancholią. Pokora to autentyczność, zgoda na siebie, „chodzenie w prawdzie”. Święta mniszka wielokrotnie przestrzega przed fałszywą pokorą. Wie, co mówi, bo sama musiała zmagać się z taką pokusą. „Zrozumiejmy to dobrze i nigdy o tym nie zapominajmy, że Bóg nam daje łaski swoje bez żadnej naszej zasługi, że zatem naszą powinnością jest dziękować za nie Jego Boskiemu Majestatowi. Bo jeśli nie znamy i nie rozumiemy tego, co od Niego otrzymujemy, nie zdołamy też pobudzić siebie do Jego miłości. Jest rzeczą pewną, że im jaśniej dusza uznaje, jak bogata jest przez łaskę Bożą, pamiętając o tym, jak sama z siebie jest uboga, tym wyżej postąpi w cnocie, tym głębiej się utwierdzi w prawdziwej pokorze”. Teresa podkreśla także cnotę mężnej wytrwałości. „Wszystko na tym polega, by przystąpili do rzeczy z niezachwianym postanowieniem, iż nie spoczną, póki nie staną u celu”. W modlitwie konieczny jest jakiś rodzaj natarczywości, determinacji, świętego uporu. Kiedy Teresa opowiada o swoim nawróceniu przed wizerunkiem ubiczowanego Jezusa, wyznaje: „Powiedziałam Mu wówczas, zdaje mi się, że nie wstanę od modlitwy, dopóki nie spełni mojego błagania”. Przypomina się biblijny Jakub walczący z Bożym wysłańcem o błogosławieństwo: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!” (Rdz 32,27).

    Co jest istotą modlitwy?

    W reformie Karmelu podjętej przez Teresę ukryty był subtelny, ale wyraźny sprzeciw wobec modlitwy nadmiernie sformalizowanej, zewnętrznej, „zimnej”. Karmelitanka z Avila za priorytetową uznała modlitwę osobistą, wewnętrzną, angażującą całego człowieka, otwartą na doświadczenia mistyczne dostępne wszystkim, którzy tylko tego pragną. Teresa mówi więc najczęściej o „modlitwie myślnej” (oración mental). Nie znaczy to wcale, że odrzuca, lekceważy modlitwę ustną, wspólnotową, brewiarz czy nabożeństwa. Owszem, ceni je, ale pod warunkiem, że nie są bezmyślne. Dlatego szuka momentów ciszy i samotności, w której można być sam na sam z Bogiem. W tej wewnętrznej modlitwie ważne jest nie tyle, co mówić czy jak mówić. Akcent pada na osoby: ja i Bóg. Sedno leży w tym, aby być. BYĆ z Nim, dla Niego! Jak osoba z osobą, a dokładniej – jak dwie kochające się osoby. Najbardziej klasyczna definicja: „Modlitwa myślna nie jest, według mnie, niczym innym jak głębokim związkiem przyjaźni, w którym rozmawiamy sam na sam z Bogiem, w przekonaniu, że On nas kocha”. Takie polskie tłumaczenie znajdziemy w Katechizmie Kościoła (2709). Inne tłumaczenia mówią o „nawiązywaniu” przyjaźni czy też przyjacielskim „obcowaniu”. Hiszpański czasownik tratar oznacza rozmowę, utrzymywanie bliskiej, wręcz intymnej relacji, zabieganie o kontakt. Drugim słowem kluczem jest tutaj „przyjaźń”. Bóg jest przyjacielem, który jest zawsze obecny i pragnie jedynie odpowiedzi na swoją miłość. To jest odkrycie Teresy. Bóg Przyjaciel. To jest centrum jej duchowości. Przyjaciel to ktoś, z kim chce się być. To ktoś, kto powoduje, że stajemy się lepsi, piękniejsi. Przy kim odnajdujemy wewnętrzny pokój, swoją wartość, siebie samego. Z przyjacielem zawsze można o czymś pogadać albo zwyczajnie z nim pobyć. Cisza między przyjaciółmi nie jest czymś krępującym. Najważniejsze więc w modlitwie jest odnalezienie skupienia, aby patrzeć na Jezusa. „Starałam się, o ile mogłam, przedstawić sobie obecnego we mnie Jezusa Chrystusa”. Jeśli komuś trudno o taki rodzaj koncentracji, Teresa radzi mu odmówić „Ojcze nasz”, wkładając „umysł i serce” w to, „co mówią usta”.

    Chodzi nie tyle o wysilanie wyobraźni, ile o obudzenie wzroku wiary, który dostrzega Bożą obecność. Może w tym dopomóc ikona, krzyż czy pobożna lektura. Spojrzenie na Jezusa – to wystarczy, podpowiada Teresa. „Nie żądam od was wielkich o Nim rozmyślań nie natężonej pracy rozumu ani zdobywania się na piękne, wysokie myśli i uczucia – żądam tylko, byście na Niego patrzyły (…); niczego więcej od nas nie żąda, tylko spojrzenia”. Owszem, rozmowa „jak z Ojcem, jak z Bratem, jak z Panem, raz w ten, drugi raz w inny sposób, jak On sam was nauczy”. Ale długie przemowy do Niego nie są konieczne. „Lepiej spokojnie stanąć przy boku cierpiącego Pana, uspokoiwszy rozum albo tak go tylko może zajmując, by patrzył na Tego, który spogląda na niego, towarzyszył Mu, przedstawiał Jemu swoje prośby i z głębokim upokorzeniem cieszył się Jego obecnością, pamiętając przy tym na swoją niskość, iż nie jest godzien tak z Nim i przy Nim pozostawać”. W tym fragmencie mieści się kolejna z Terezjańskich definicji modlitwy. Brzmi ona: „patrzeć na Tego, który patrzy na mnie” (hiszp. mire que le mira). Przypomina się zdanie zupełnie z innego świata, ale bardzo à propos. „Stajemy się tym, na co patrzymy” – mówił Marshall McLuhan, analizując wpływ telewizji na człowieka. To zdanie można odnieść z powodzeniem do tego, o czym mówi Teresa. Zacheusz chciał tylko zobaczyć Jezusa. Kiedy sam został dostrzeżony przez Pana, staje się innym człowiekiem. Spoglądanie na Jezusa przemienia nas w Niego. Teresa, wrażliwa, piękna, kochająca kobieta, nie boi się porównania modlitwy do spojrzenia zakochanych. „Dwoje mocno miłujących się, a odpowiednią obdarzonych pojętnością potrafi, można powiedzieć, bez żadnych znaków, samym tylko spojrzeniem porozumiewać się między sobą”. Podobnie „Bóg i dusza rozumieją się między sobą tym samym sposobem, tylko że Jego Boski Majestat chce, by dusza Go rozumiała. I tak bez żadnych słów rozmawiają ze sobą ci dwoje jak przyjaciel z przyjacielem i wzajemną sobie miłość swoją okazują”. Jesteśmy już o krok od mistyki.

    Mistyka mocna jak eros

    Teresa była obdarzona niezwykłymi darami mistycznymi. Słynna rzeźba Berniniego w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria usiłuje ukazać moment ekstatycznego doświadczenia zakonnicy – przebicia serca. Na jej twarzy maluje się upojenie, które wygląda bardzo zmysłowo, na granicy pobożności i erotyki. W świecie zwulgaryzowanej cielesności, w której żyjemy, można obawiać się takich połączeń. Ale jak o tym przekonywał papież Benedykt XVI w encyklice „Deus caritas est”, miłość „agape” i miłość „eros” dopełniają się, potrzebują nawzajem. Dotyczy to także miłości Boga. Gdzieś w tych rejonach warto szukać przywrócenia sakralnego wymiaru ludzkiej cielesności (teologia ciała!), a także mądrego „ucieleśnienia” naszej pobożności (nieraz przespirytualizowanej). Ostatecznie zarówno w głodzie ludzkiego ciała, jak i głodzie ludzkiego ducha wyraża się fundamentalna tęsknota za wieczną miłością. Mocniejszą niż śmierć. Sama Teresa opisuje w „Księdze życia” ów moment tak: „Ujrzałam w ręku tego anioła długą złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu”. Jak taki opis brzmi dla nas, zagonionych śmiertelników, niepotrafiących się skupić na jednym „Ojcze nasz”? Przedziwne połączenie doświadczenia duchowego z czymś zmysłowym, cielesnym. Przyjemność i ból. Radość i cierpienie. Nienasycone pragnienie Boga sąsiaduje z nieugaszoną namiętnością. To się jakoś przenika na najgłębszych poziomach. Zapowiedź nieba? Jaki obraz Boga tutaj się wyłania? Do tych pytań powrócimy. Za pociechę niech nam posłuży to, że św. Teresa pod koniec swojego życia wciąż rozpraszała się podczas modlitw. W jednym z listów mówi, że to „nieuleczalna choroba”. „Pan dobrze wie, że skoro się modlimy, chcielibyśmy to czynić jak najlepiej”, pociesza siebie i nas. „Jest to rzecz nieunikniona, zatem ani niepokoić się o to, ani trapić nie powinniśmy”, radzi.

    Jak to przełożyć na nasze życie?

    Krótko, konkretnie: 1) Modlitewnemu skupieniu sprzyjają książki. Korzystaj z ich pomocy, modląc się. 2) Dobry spowiednik albo wierzący przyjaciel, z którym można pogadać o Bogu, to skarb. 3) Modlitwa i życie to jedność. Miłość, wolność (oderwanie), pokora, upór – te cnoty pomagają modlitwie. 4) Modlitwa to przyjaźń z Bogiem, myśl o Nim jak o przyjacielu, patrz na Niego. 5) Nie rób tragedii z rozproszeń, cierpliwością osiągniesz wszystko. 6) Niech miłość ci podpowiada, jak się modlić. 7) Nie bój się nadzwyczajnych darów duchowych, ale nie goń za nimi. 8) Absolutne mistrzostwo – nienasycony żar namiętności kierować w stronę Boga – Miłości.

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Drzwi ciągle otwarte

    Bóg nigdy nikogo nie przekreśla i nie czyni tego również Kościół. Zawsze istnieje też możliwość formalnego powrotu do Kościoła, jeśli ktoś tego szczerze pragnie.

    Istockphoto/Gość Nieedzielny

    ***

    Żadne drzwi się nie zatrzaskują za człowiekiem. On co prawda z Kościoła wychodzi, ale te drzwi pozostają otwarte, on może wrócić – mówił ks. prof. Przemysław Kantyka, dziekan Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego podczas prezentacji broszury „Zanim odejdziesz… Kilka słów do osób rozważających wystąpienie z Kościoła katolickiego” – publikacji bardzo potrzebnej w czasach, gdy zasygnalizowany w tytule problem dotyczy coraz większej liczby osób.

    Emocje i decyzje

    Zarówno okładka, przedstawiająca odwróconego tyłem człowieka stojącego tuż za progiem świątyni i widzianego z jej wnętrza, jak i tytuł „Zanim odejdziesz…” są bardzo wymowne. Także dla nas, wierzących i trwających w Kościele, mogą być one rachunkiem sumienia: czy zrobiliśmy wszystko, by naszych współbraci rozważających odejście zatrzymać? Z pewnością broszura przygotowana przez Instytut Nauk Teologicznych KUL jest czymś w rodzaju koła ratunkowego rzucanego odchodzącym – z nadzieją, że jednak się go uchwycą. Świadczy o tym chociażby fakt, że część dotyczącą samej procedury odejścia i jej konsekwencji poprzedza coś w rodzaju krótkiej katechezy, napisanej w osobistym tonie i skierowanej bezpośrednio do osoby chcącej opuścić wspólnotę wierzących, jaką jest Kościół. W zwięzłej, przystępnej formie przybliżone zostały tu podstawowe prawdy katolickiej wiary, a także znaczenie Kościoła, założonego przez samego Chrystusa, by kontynuował Jego dzieło zbawienia.

    Znajdziemy też próbę odpowiedzi na potencjalne pytania, które mogą sobie stawiać odchodzący, jak choćby takie: „Nie czuję się częścią Kościoła, dlaczego zatem mam w nim pozostać?”. „Kiedy zostałeś ochrzczony, wszedłeś do rodziny, która tworzy się przez wiarę i chrzest. Czasami bywa tak, że nie czujemy silnych więzów z naszą rodziną, w której się wychowaliśmy, a nawet boli nas postępowanie niektórych jej członków. Osoby w naszej rodzinie często nie są doskonałe, tak jak i my sami. Zwykle jednak kochają nas, nawet jeśli nie umieją tej miłości dobrze wyrazić. A jednak naszym pierwszym pragnieniem nie jest opuszczenie tej rodziny, lecz chcielibyśmy, aby była ona lepsza. Podobnie jest z Kościołem” – odpowiadają autorzy. Wszystkie te wyjaśnienia są bardzo ważne, bo decyzja o odejściu z Kościoła w wielu przypadkach może być podyktowana emocjami, a nie gruntownym przemyśleniem własnego światopoglądu. Warto więc, by zainteresowany rozważył raz jeszcze dokładnie w swoim sumieniu wszystkie za i przeciw.

    Przyczyny i skutki

    Jeśli jednak taka osoba nadal pozostaje przy swojej decyzji, ważne jest, by wiedziała, jakie konsekwencje się z tym wiążą – zarówno na poziomie doczesnym, jak i wiecznym. Autorzy broszury przestrzegają: „Jeśli dobrowolnie i świadomie porzucasz ten Kościół, Twoje zbawienie jest zagrożone”. Oczywiście, nic nie jest tu przesądzone: „Bóg może wszystko i Jego miłosierdzie nie zna granic. Każdy człowiek jest jednak wolny i może nie przyjąć tego daru” – dodają autorzy. Warto tu nadmienić, że nie każde odstąpienie od Kościoła jest apostazją, bo ta polega na całkowitym porzuceniu chrześcijańskiej wiary. Natomiast zdarza się, że występujący nadal uważa się za człowieka wierzącego, tylko z jakichś względów, np. przez zgorszenie złem w Kościele, nie chce pozostawać we wspólnocie, uznawać zwierzchnictwa papieża i biskupów, a także przystępować do sakramentów. W takim wypadku mówimy o schizmie. Z kolei gdy ktoś uporczywie zaprzecza którejś z głoszonych przez Kościół prawd, mamy do czynienia z herezją.

    Jednak bez względu na powód złożenia deklaracji o wystąpieniu z Kościoła akt ten skutkuje zawsze ekskomuniką, czyli wyłączeniem z udziału w życiu Kościoła. „Ekskomunika niesie ze sobą niemożność przyjmowania jakichkolwiek sakramentów; zakaz pełnienia funkcji chrzestnego, świadka bierzmowania, świadka zawarcia sakramentalnego małżeństwa; zakaz wykonywania różnych posług i zadań w Kościele; zakaz przynależności do organizacji kościelnych i katolickich; pozbawienie pogrzebu kościelnego” – wyliczają autorzy broszury. Dodają przy tym, że zakaz przyjmowania sakramentów zostaje zawieszony w niebezpieczeństwie śmierci, ale tylko wtedy, gdy zainteresowany o to poprosi i okaże postawę nawrócenia. Natomiast ślub może zostać zawarty w Kościele katolickim, ale tylko pod warunkiem, że współmałżonek będzie wyznania rzymskokatolickiego, i tylko ze względu na niego. W przypadku powrotu danej osoby na łono Kościoła proboszcz wystąpi do biskupa z prośbą o ustalenie, czy powracający zawarł małżeństwo w sposób ważny kościelnie.

    Chrzest nie do wymazania

    Ci, którzy mimo wszystko zdecydują się wystąpić z Kościoła i chcą dopełnić związanych z tym formalności, zostaną poproszeni o zachowanie odpowiedniej procedury. Będą musieli osobiście spotkać się z proboszczem parafii, w której aktualnie mieszkają (pod rygorem nieważności nie może to być inny ksiądz), i odbyć z nim rozmowę, podczas której zostaną poinformowani o wszystkich konsekwencjach takiego aktu i zachęceni do przemyślenia swojego stanowiska. Jeśli dana osoba nadal będzie obstawać przy swojej decyzji, musi złożyć pisemne oświadczenie, w którym opisze wolę opuszczenia wspólnoty Kościoła i kierujące nią motywy. Oświadczenie takie musi być podpisane własnoręcznie. Dostarczyć trzeba również świadectwo chrztu.

    Bywa, że występujący domaga się usunięcia informacji o jego chrzcie z akt Kościoła katolickiego – sprawy takie ocierały się w Polsce nawet o sądy. Jednak obecnie, po wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego z 9 lutego 2016 r., linia orzecznicza jest taka, by postępować zgodnie z przepisami prawa kościelnego. Te zaś mówią wprost, że informacja o chrzcie nie zostanie usunięta, bo sakramentu nie można anulować. To zresztą logiczne: mamy przecież do czynienia z wydarzeniem historycznym, które faktycznie zaistniało w przeszłości, trudno więc zmieniać ów zapis. Zamiast tego w księdze ochrzczonych przy informacji o chrzcie pojawia się adnotacja o wystąpieniu z Kościoła, która musi być odtąd również umieszczana na świadectwie chrztu.

    Gotowi na powrót

    Dodać tu trzeba koniecznie, że człowiek, który złożył taką deklarację, nie przestaje być członkiem wspólnoty ochrzczonych, nawet jeśli jest wrogo nastawiony do samego Boga. Bóg nigdy nikogo nie przekreśla i nie czyni tego również Kościół. Zawsze istnieje możliwość formalnego powrotu do Kościoła, jeśli ktoś tego szczerze pragnie. W tym celu również trzeba spotkać się z proboszczem i złożyć odpowiednie oświadczenie. Podobnie jak poprzednio następuje wówczas rozmowa, w której proboszcz upewnia się, że dana osoba jest gotowa do powrotu. Jeśli tak jest w istocie, zwraca się on do biskupa o uwolnienie tej osoby od ekskomuniki. Może się ono wiązać z nałożeniem jakiejś pokuty. Przy akcie chrztu pojawi się natomiast kolejna adnotacja – tym razem o powrocie do wspólnoty z Kościołem.

    Publikacja przygotowana przez Instytut Nauk Teologicznych KUL jest cenna także dlatego, że przypomina o ciągle otwartych drzwiach Kościoła. Warto, by ten obraz pozostał w tych, którzy się z nią zetkną, nawet jeśli w tym momencie mieliby trwać przy swojej decyzji o odejściu. Autorzy kończą broszurę zapewnieniem: „Bez względu na Twoją ostateczną decyzję wspólnota Kościoła będzie się za Ciebie modlić, wspierać, jeśli zajdzie taka potrzeba, i liczyć na Twój powrót. Zależy nam na Tobie, bo chcemy, abyś był szczęśliwy i otrzymał życie wieczne, którego początek i obietnicę dostałeś na chrzcie świętym. Chcemy razem z Tobą przezwyciężać trudności w wierze i dołożyć starań, aby cała wspólnota Kościoła była bardziej święta i aby usunięty z niej został każdy grzech (…). Bóg i Kościół będą Cię zawsze kochać. Jak powiedział Benedykt XVI, przez chrzest zostałeś przyjęty do grona przyjaciół, które Cię nigdy nie opuści ani za życia, ani po śmierci. Dlatego zawsze będziemy gotowi na Twój powrót do pełnej jedności z Kościołem katolickim”. Dobrze by było, gdyby podobny życzliwy ton towarzyszył i naszym rozmowom z tymi, którzy być może stoją teraz w progu Kościoła i wahają się, w którą stronę zrobić krok.•

    Szymon Babuchowski/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Księga Apokalipsy w 365 dni

    ***

    „Przestań płakać:

    Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy!”

    Dr Miduch dla Frondy: Apokalipsa jest przesłaniem nadziei na nasze czasy

    Apokalipsa opowiada o tym, że wszystko dobrze się kończy. Niezależnie od tego, co się dzieje i jak się dzieje, Pan Bóg ma nad tym wszystkim panowanie. W piątym rozdziale Apokalipsy padają piękne słowa: „Przestań płakać: Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy”. Niezależnie od tego, co się wydarzy, nad tym wszystkim jest zwycięstwo Pana Boga. On już zwyciężył. Umarł i zmartwychwstał. Jego zwycięstwo już się dokonało – mówi portalowi Fronda.pl dr Maria Miduch. Biblistka opowiada o tym, w jaki sposób czytać Pismo Święte oraz gdzie znaleźć w Biblii nadzieję wobec targających dzisiejszym światem kryzysów.

    Fronda.pl: Zawodowo zajmuje się Pani Doktor badaniem Pisma Świętego. Ta fascynacja Biblią, jak Pani wskazuje, rozpoczęła się już w dzieciństwie. Gdzie jest jej źródło i co dzisiaj, poza zawodowymi obowiązkami, motywuje Panią do pochylania się nad Słowem Bożym?

    Dr Maria Miduch: Tą motywacją jest po prostu chęć budowania relacji z Panem Bogiem. Chcę Go poznać i cały czas poznawać głębiej. Kiedy chce się mieć żywą relację z jakąś osobą, to naturalnym jest, że chce się słuchać, co ta osoba mówi. Najprostszym sposobem na to, aby usłyszeć, co mówi do mnie Bóg, jest sięgniecie po Pismo Święte. To jest ta motywacja, dzięki której dziś sięgam po Słowo Boże.

    Rzeczywiście, w moim życiu przyjaźń z Biblią rozpoczęła się już w dzieciństwie, choć trudno powiedzieć, czy od samego początku była to fascynacja. Od dzieciństwa miałam jednak kontakt z Pismem Świętym. To była inicjatywa mojej mamy, ale również mojego dziadka. Mieszkaliśmy z dziadkami w jednym domu, a mój dziadek miał taki zwyczaj, że codziennie rano modlił się Psalmami w przekładzie Romana Brandstaettera. I właśnie na tych Psalmach uczył mnie czytać. Nie było to oczywiście rzeczą łatwą, bo ich język jest trochę inny niż ten elementarzowy. Również mama podawała mi biblijne opowieści, najpierw w wersji dla dzieci. Tak też od dziecka w jakiś sposób przyjaźniłam się z biblijnymi bohaterami. Zawsze ta historia była dla mnie historią żywą, nigdy nie była zbyt odległa. Na tyle weszło mi to w serce, że nawet kiedy przeżywałam w swoim życiu okres silnego buntu i wrogiego nastawienia do Kościoła, to jednak z Pismem Świętym ciągle miałam kontakt. Ono stale było w moim życiu obecne.

    W życiu wielu katolików zapał do zgłębiania Pisma Świętego szybko wygasa. Jednym z kluczowych tego powodów są trudności napotykane w czasie lektury. Wychodzi Pani Doktor naprzeciw tym trudnościom w swojej nowej książce, będącej wyjątkowym wprowadzeniem do lektury Biblii. Wyjątkowym, bo czytelnik znajduje w niej w zasadzie wszystkie elementy akademickiego Wprowadzenia do Pisma Świętego, ale podane w niezwykle przystępnej formie. W prosty i zwięzły sposób przybliża Pani kwestie dotyczące natchnienia, objawienia, autorstwa. Opowiada Pani o formułowaniu się kanonu, gatunkach literackich czy zagadnieniach językowych. To w przyswojeniu tych zagadnień leży klucz do tego, by sięgać po Biblię z prawdziwą fascynacją i uniknąć zniechęcenia już na początku lektury?

    Klucz leży w motywacji, to ona jest najważniejsza. Kiedy natomiast mam taką motywację, chcę poznać Pana Boga i to, co On do mnie mówi w swoim Słowie, to chcę zrozumieć to Słowo jak najlepiej. Skoro chcę zrozumieć, sięgam po takie narzędzia, które pozwolą mi dotrzeć do serca tego przesłania. Potrzebuję narzędzi, które nie pozwolą mi się zatrzymać tylko na zewnętrznej, często bardzo trudnej otoczce tych słów. Narzędzi, które pozwolą mi wejść głęboko. Jeżeli mam dobrą motywację, to podejmę wysiłek, aby moją lekturę Biblii uczynić lekturą rozumną. Pan Bóg po to dał człowiekowi rozum, żeby człowiek tego rozumu używał. Wiara jest bardzo ważna, ale rozumu nie zastąpi. Pisał o tym w encyklice „Fides et ratio” św. Jan Paweł II: „wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Dociekanie, co Słowo Boże naprawdę do mnie mówi, może sprawić mi trudności. Jeżeli jednak naprawdę chcę się tego dowiedzieć, to podejmę wysiłek, aby te trudności pokonać.

    Ta książka jest wyjściem naprzeciw potrzebom tych wszystkich, którzy nie studiowali teologii ani biblistyki, ale mają w sobie głód Słowa Bożego. Pisząc ją, chciałam takiemu czytelnikowi w prosty i przystępny sposób pokazać, jak docierać do Słowa Bożego. W jaki sposób odnaleźć serce tego, ubranego w swoją literacką i kulturową formę Słowa. Oczywiście ta książka nie rozwiąże wszystkich problemów. Nie jest magicznym podręcznikiem, po którego przeczytaniu nagle wszystko w Piśmie Świętym stanie się łatwe. Ale jest jedną z prób poradzenia sobie z trudnościami, które napotykamy w czasie spotkania ze Słowem Bożym.

    Wielu, nawet bardzo żarliwie praktykujących katolików, w ogóle nie sięga po księgę Pisma Świętego. Mają jednak kontakt ze Słowem Bożym, uczestnicząc co niedzielę, a nierzadko częściej, we Mszy świętej. W jaki sposób przeżywać liturgię Słowa, aby była ona rzeczywiście spotkaniem z Chrystusem – Słowem?

    Musimy zdać sobie sprawę z różnych form obecności Jezusa we Mszy świętej. On jest obecny nie tylko w postaciach eucharystycznych, ale również w czytanym Słowie, w Ludzie Bożym, w osobie sprawującego Eucharystię kapłana. Sposoby obecności Chrystusa są różne i pojawia się problem, kiedy chcemy skupić się tylko na jednym z nich. Wtedy w jakiś sposób rozmijamy się z Panem Bogiem, chcącym w bliskości do nas przemawiać. Dlatego musimy sobie przede wszystkim uświadomić, że On jest obecny w czytanym podczas zgromadzenia Słowie. Wówczas łatwiej nam będzie na tym Słowie skupić swoją uwagę.

    Musimy starać się usłyszeć, co Bóg do nas mówi. Znamy teksty, które pojawiają się w czasie liturgii. Słyszeliśmy je wielokrotnie, przez całe nasze życie się gdzieś przewijają. Kiedy słyszymy początek czytania, wiemy już, jak ta historia się skończy. Mamy wtedy pokusę, aby się „wyłączyć”. Należy walczyć z tą pokusą i starać się słuchać Słowa Bożego tak, jakbyśmy słyszeli je po raz pierwszy. Wsłuchiwać się w nie i ciągle na nowo pytać, co Pan Bóg przez nie mówi.

    Coraz więcej parafii proponuje dodatkową formację w ramach różnego rodzaju kręgów biblijnych. Zakładając, że w parafii taki pomysł cieszy się zainteresowaniem, co musi się wydarzyć, aby taka wspólnota oferowała rzetelną formację? Co powinno charakteryzować takie kręgi?

    Czymś cudownym jest, że coraz więcej wiernych chce sięgać po Słowo Boże, czytać je i zgłębiać. To też wyzwanie dla pracujących w parafii księży i dobrze, że takie wyzwanie jest. Bo to wymaga od duszpasterzy przygotowania. Nie wystarczy, że w czasie studiów były zajęcia z Pisma Świętego. Tym Pismem Świętym trzeba żyć na co dzień. Obowiązek związany z prowadzeniem takiej grupy może w tym samemu księdzu pomóc.

    Kluczowym jest moim zdaniem, aby te kręgi były odpowiedzią na zapotrzebowanie parafian. Żeby nie było tak, że ksiądz „na siłę” zgarnia parafian do czytania Pisma Świętego i czyta to, co on przygotował i on uznał za słuszne. Kręgi biblijne powinny być przestrzenią, w której parafianie mogą pytać o Słowo, które akurat ich dotyka i nurtuje.

    Ważnym jest też, aby takie kręgi przygotowywały do czytania Pisma Świętego. To znaczy uczyły metod czytania, metod radzenia sobie z trudnymi tekstami. Aby nie tyle wyjaśniały trudne teksty, co przygotowywały ludzi na spotkanie z nimi. Takie kręgi byłyby najlepszą odpowiedzią na zapotrzebowanie wiernych na kontakt ze Słowem Bożym.

    To, o czym rozmawiamy i o czym pisze Pani w swojej nowej książce, ma pomóc nam w odczytaniu Słowa Bożego w taki sposób, aby stało się ono aktualne dla naszego życia. Słowo Boże jest aktualne dla konkretnego człowieka, ale również dla Kościoła i świata konkretnych czasów. Charakterystyką obecnej doby jest kryzys. Zastanawiamy się dziś nad kryzysem Kościoła, mówimy o kryzysie bezpieczeństwa, obserwujemy kryzys geopolityczny… Jest jakieś szczególne miejsce w Piśmie Świętym, w którym szuka Pani odpowiedzi na obecne kryzysy?

    Kościół zawsze zmagał się z kryzysami. Czymś naturalnym jest, że jeśli coś przeżywamy, jest to dla nas dziesięć razy mocniejsze od tego, o czym jedynie czytamy. Nie ma więc niczego dziwnego w tym, że pojawia się w nas przekonanie, iż nasz kryzys jest największy. Patrząc jednak na historię Kościoła, musimy przyznać, że inni też przeżywali poważne kryzysy. Dlatego nie absolutyzowałabym naszego kryzysu i nie stawiała go ponad tymi, przez które Kościół już przechodził.

    Pismo Święte jest żywym Słowem Boga. Skoro jest żywe, to odnosi się do nas, w naszej konkretnej życiowej sytuacji. Możemy znaleźć wiele tekstów, które będą pasować do tego, co przeżywamy. Myślę, że księgą, która – odpowiednio odczytana – będzie dawać nam nadzieję, jest Księga Apokalipsy. Ona była, jest i będzie aktualna na każdym etapie historii Kościoła. Jej przesłanie było tak samo aktualne dla Kościoła starożytnego, Kościoła w średniowieczu, Kościoła w czasie II wojny światowej, jak jest aktualne dla nas dzisiaj. Tylko ważne jest, abyśmy czytając ją, wybrali dobrą perspektywę. Abyśmy, tak jak czytający ją pierwsi chrześcijanie dostrzegli, że jest to księga nadziei. Apokalipsa opowiada o tym, że wszystko dobrze się kończy. Niezależnie od tego, co się dzieje i jak się dzieje, Pan Bóg ma nad tym wszystkim panowanie. W piątym rozdziale Apokalipsy padają piękne słowa: „Przestań płakać: Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy” (Ap 5,5). Niezależnie od tego, co się wydarzy, nad tym wszystkim jest zwycięstwo Pana Boga. On już zwyciężył. Umarł i zmartwychwstał. Jego zwycięstwo już się dokonało. Przyjmując tę perspektywę dostrzeżemy, że naprawdę nie mamy się czym martwić. Klucz do naszego pokoju leży w ufności Panu Bogu.

    Apokalipsa uchodzi za jedną z najtrudniejszych ksiąg Pisma Świętego. W swojej książce rozprawia się Pani Doktor z wieloma popularnymi trudnościami pojawiającymi się wokół Biblii. Obala Pani argument „brutalnego Boga” wyciągany ze starotestamentalnych opisów wojennych, opowiada o psalmach złorzeczących, przybliża również Księgę Apokalipsy właśnie. W ramach proponowanych czytelnikowi ćwiczeń, zachęca też Pani do zastanowienia się nad fragmentem, który dla niego osobiście jest najtrudniejszy. Sama również miewa Pani trudności w lekturze Biblii? To także doświadczenie biblisty, żeby się z takimi trudnościami zmagać?

    Tak! Dziwnym by było, gdyby spotykający się ze Słowem Bożym człowiek, nawet najlepiej do tego przygotowany, nie miał żadnej trudności. To by znaczyło, że w jakiś sposób spłyca lekturę. Spotykamy się ze słowem, które choć jest wyrażone w języku ludzkim, to jest Słowem Bożym. My natomiast jesteśmy tylko ludźmi i mamy tylko ludzkie możliwości zgłębiania tego Słowa. Ono jest o wiele większe, niż nam się wydaje. Dlatego zupełnie naturalną rzeczą jest to, że spotykając się ze Słowem Bożym, będziemy natrafiać na trudności. Nie te trudności są tutaj najważniejsze, ale to, jak na nie zareagujemy. Pojawia się wiele pokus. Możemy się na jakiś tekst Pisma Świętego obrazić. Możemy też znaleźć jakąś, nieraz bardzo naiwną interpretację i utrzymywać, że jest to jedyna możliwa interpretacja. W tekstach biblijnych to się zupełnie nie sprawdza, bo są to teksty tak pojemne, że rzadko kiedy jest możliwa jedynie jedna interpretacja. Możemy też orzec, że wszystko jest w porządku, bo jakiś trudny tekst dla nas jest nieistotny. A może ten tekst wymaga od nas pokory, zatrzymania się nad nim i zwrócenia się do Boga: Panie, jeszcze nie wiem, co chcesz powiedzieć przez te słowa, jeszcze ich do końca nie rozumiem, ale wierzę, że będziesz mi pomalutku objawiał to, co dla mnie w tych słowach przygotowałeś.

    „Jak nie wybuchnąć śmiechem, jeśli ktoś mówi, że wąż był istotą posiadającą nogi, a po grzechu je stracił i musi teraz czołgać się na brzuchu” – zauważa Pani w swojej książce, wyjaśniając zaraz, że ta śmieszność wynika z nierozumienia tekstu i jego przesłania. Tego typu wyśmiewanie Biblii coraz częściej obserwujemy w debacie publicznej czy w mediach społecznościowych. To pokazuje, jak niskim poziomem zrozumienia, bądź co bądź kluczowego dla naszej cywilizacji dzieła, charakteryzuje się wielu z nas. Mówimy o pogłębianiu znajomości Biblii przez katolików. Czy ta znajomość jest tymczasem wciąż ważna dla niekatolików? Pytam o to w kontekście obecnej dyskusji na temat obecności lekcji religii w szkole czy omawiania fragmentów Pisma Świętego na lekcjach języka polskiego. Jest dziś sens uczyć o Biblii dzieci z rodzin niechrześcijańskich w szkołach publicznych?

    Biblia jest częścią naszej kultury, więc jakaś znajomość tej księgi jest konieczna dla każdego. Należy rozróżnić jednak znajomość księgi jako tekstu literackiego od jej znajomości jako tekstu natchnionego, mającego budować wiarę. Każdy wykształcony człowiek, niezależnie od wiary lub jej braku, powinien posiadać jakieś pojęcie o Biblii. Człowiek wierzący natomiast powinien jeszcze wiedzieć, jak w tym tekście spotkać się z żywym Bogiem. Powinien wiedzieć, że Biblia jest czymś więcej niż dziełem literackim. Mamy duży problem z tym, w jaki sposób Słowo Boże jest prezentowane również w ramach naszej katechezy. Ta rzecz wymaga jakiejś zmiany i powinno się nad nią pracować. Bo bardzo często ulegamy takiemu błędnemu myśleniu, że skoro jestem katolikiem, to muszę zażarcie bronić wszystkiego, co dosłownie czytam w Biblii. Na przykład, jeżeli czytam o przywołanym wężu, który stracił nogi, to twardo twierdzę, że tak w rzeczywistości musiało być. Absolutnie nie, to jest błąd leżący gdzieś u podstaw spotkania z Biblią. Pismo Święte nie jest podręcznikiem do zoologii czy astronomii. Nie jest też kroniką spisującą dzieje starożytnego świata w takim sensie, w jakim dziś rozumiemy kronikę i historię. Biblia jest księgą, która opowiada nam o działaniu Boga i o tym, jak Bóg współdziała z człowiekiem. I tyle. Nie znajdziemy w niej odpowiedzi na pytania dotyczące ruchu ciał niebieskich, przebiegu starożytnych wojen, czy geografii antycznego świata. To nie ten rodzaj księgi. I dobrze by było, gdyby katolicy, osoby czytające Biblię jako świętą księgę, doskonale sobie z tego zdawały sprawę. Aby nie szukali w Słowie Bożym odpowiedzi na pytania związane z historią, biologią czy astronomią, bo nie takie odpowiedzi ma ona człowiekowi dawać.

    Uczy Pani Doktor języka hebrajskiego, więc nie mogę jeszcze na koniec nie zadać pytania, które bibliści słyszą pewnie zbyt często. Po jaki polski przekład Pisma Świętego najlepiej sięgać?

    I to jest bardzo trudne pytanie! Ze studentami pracuję na Biblii Tysiąclecia. Głównie dlatego, że uczę w seminariach, a przyszli księża będą później spotykać się z tym przekładem w liturgii. Ale podkreślam, nie ma doskonałego przekładu. Mówimy o przekładzie z języków starożytnych. Hebrajski i aramejski to języki semickie, które charakteryzują się niesłychaną głębią. Każde tłumaczenie będzie zdradą oryginału. Lubię też na zajęciach sięgać po inne tłumaczenia, żeby pokazywać pewne różnice. W innych tłumaczeniach może się zdarzyć, że pewne rzeczy zostały trochę lepiej, trochę głębiej oddane. Nie jest tak, że mamy jedno, doskonałe tłumaczenie Pisma Świętego.

    Maria Miduch jest doktorem teologii w zakresie teologii biblijnej. Dyrektor Salezjańskiego Instytutu Teologicznego w Krakowie. Uczy egzegezy Starego i Nowego Testamentu oraz języka hebrajskiego w krakowskim Wyższym Seminarium Duchownym Księży Salezjanów. Jest członkiem Stowarzyszenia Biblistów Polskich. Autorka wielu książek. Ostatnio, nakładem Wydawnictwa WAM, ukazała się jej nowa praca: „Słowo przed Słowem. Zachwyć się Pismem Świętym”.

    Karol Kubicki/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Bóg dał nam światło przez

    św. siostrę Faustynę i ks. Dolindo Ruotolo

    Bóg dał nam światło przez św. siostrę Faustynę i ks. Dolindo Ruotolo

    ks. Robert Skrzypczak – fot. Wyd. Esprit

    ***

    Wielu patrząc na swoje osobiste doświadczenia i na dzieje świata, zadaje sobie pytanie o to, gdzie w tym wszystkim jest Pan Bóg? Jak Go odnaleźć? Bóg jest obecny w świecie i posyła nam wiele znaków swojej obecności. O kilku z nich (św. siostrze Faustynie, św. Gemmie Galgani i ks. Dolindo Ruotolo) mówił ks. prof. Robert Skrzypczak w przygotowaniach do tegorocznej Uroczystości Serca Pana Jezusa w Krakowie.

    Dzisiaj jesteśmy w takim momencie, że trzeba zająć stanowisko albo za, albo przeciw. Ja jestem bardzo przekonany. Od jakiegoś czasu to też zostało mi jakoś podarowane, ja zostałem na to nie wiem jakim sposobem naprowadzony, ale jestem przekonany, że dzisiaj Bóg naszemu zmęczonemu, przejedzonemu, smutnemu społeczeństwu postanowił włączyć dwa potężne reflektory.

    Jednym z tych reflektorów to jest przesłanie o Bożym Miłosierdziu. I Bóg w tym celu między innymi posłużył się jedną zwykłą siostrą zakonną. Z Płocka, potem z Wilna, a potem z Krakowa, siostrą Faustyną. I posługując się tą zwykłą kobietą konsekrowaną, odsłonił nam, przypomniał nam taki istotny fragment Ewangelii, jakim jest Miłosierdzie Boga.

    Miłosierdzie Boga to kwintesencja ewangelii

    Co to znaczy, że Bóg jest miłosierny? Co to znaczy, że Jezus mówi bądźcie miłosierni jak Ja jestem miłosierny? Bóg jest miłosierny, to znaczy zawsze odpowiada dobrem na zło. On jest jedyny, przy którym mogę się pomylić. I Bóg nie musi od razu wyciągać z tego powodu konsekwencji. Kocha mnie także wtedy, kiedy ja jestem dla innych i dla siebie nie do zniesienia. Kocha mnie nawet wtedy, kiedy ja siebie przekreślam. Kiedy w siebie przestaję wierzyć, a On patrzy na mnie z miłością.

    Jak bardzo potrzebowaliśmy tego przesłania. Zobaczcie, dzienniczek o Bożym Miłosierdziu siostry Faustyny jest najczęściej tłumaczonym dziełem polskiej literatury na wszystkie języki świata. Faustyna dawno przebiła już Sienkiewicza i Lema, razem wziętych. Wszędzie na świecie wizerunek Jezusa Miłosiernego. Jak bardzo tego potrzebowaliśmy.

    Wydawało się, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym tylko, który za dobro wynagradza i za złe karze. Dlatego ludzie zawsze zbliżają się do Boga na wdechu. Boimy się prawdy. A tu okazuje się w tym miejscu, gdzie pojawia się prawda czeka na nas Ktoś, kto szczerze z całego serca walczy za nas. Chce nas mieć przy sobie. Chce nas obdarzyć życiem i to życiem wiecznym.

    Lekarstwo przyjdzie przez ‘zwykłego księdza’

    A drugi wielki reflektor, który został włączony temu pokoleniu to jest reflektor z Neapolu. Jestem o tym coraz bardziej przekonany. Że tak jak tutaj w tym wypadku Bóg posłużył się zwykłą siostrą zakonną, w tamtym wypadku Bóg posłużył się zwykłym księdzem.

    Jedna z najsłynniejszych mistyczek, żyjących we Włoszech na początku XX wieku to św. Gemma Galgani. Była mistyczką, stygmatyczką, cierpiała, jednoczyła się z Chrystusem. W swoim dzienniku napisała, że Kościół będzie kiedyś w przyszłości przechodził przez straszne tarapaty, kryzys tożsamości, zagubi się. Odłączy się od swojego Zbawiciela. Tak pisała Gemma Galgani. I ratunek, lekarstwo przyjdzie nie z najwyższych półek, stanowisk, władzy w Kościele. Nie ze strony wielkich teologów, tylko ze strony zwykłego księdza. Ale nie powiedziała o kogo chodzi.

    Mistyk z Neapolu, ksiądz Dolindo Ruotolo

    Kiedy się dowiedziałem o księdzu Dolindo, zacząłem szukać kto to jest ten człowiek, który uczył nas wszystkich takiej prostej modlitwy: „Gesú, pensa ci Tu”. Tak pięknie po włosku to brzmi. Po polsku „Jezu, Ty się tym zajmij”. Ksiądz Dolindo przekazuje nam inny aspekt, inną stronę tajemnicy Boga, że wierzyć w Boga to jest odpocząć w Jego zaufaniu. W zaufaniu do Niego. Że to zaufanie jest tak bardzo skuteczne.

    Kiedy po raz pierwszy wybrałem się do Neapolu, mówiłem o księdzu Dolindo w jakiejś włoskiej parafii i nagle pojawia się przede mną para małżeńska. I oni mówią, my mieszkaliśmy tyle lat w Neapolu, a naprawdę nigdy w życiu nie słyszeliśmy o żadnym księdzu Dolindo. Otworzyłeś nam oczy. Jesteśmy tak w tej chwili zaciekawieni, że nie będziemy w stanie teraz spać. Ja pomyślałem sobie, Bogu dzięki. Dostaję nie tylko dwoje przewodników, którzy mi pomagają, którzy znają miasto, ale jeszcze dobre towarzystwo. I pojechaliśmy, szukaliśmy.

    Gdzie on może być? Gdzie on żył? Nikt nie wiedział. Ani taksówkarze, ani w księgarni katolickiej. Kto? Jak? Do… jak mówisz? Dolindo? I wreszcie znaleźliśmy. Znaleźliśmy ten kościół, w którym pracował. Jego ciało, które spoczywa z boku w takim pięknym sarkofagu. I ludzi, którzy się przytulają jak jaskółki do grobowca księdza Dolindo. I pukają ciągle. I uczą się tego: „Jezu, Ty się tym zajmij”.

    Grazia, bratanica księdza Dolindo ma w tej chwili 96 lat. Ale jaki umysł, jaka pamięć. Wtedy po raz pierwszy się z nią spotkałem. Byłem tak szczęśliwy, że znajduję świadka z pierwszej ręki. A ona była zadziwiona, że jakiś ksiądz z dalekiej Polski przyjechał i chce słuchać o jej stryju, jak to potem mi powiedziała, ‘z rozszerzonymi źrenicami’. I ona wtedy powiedziała: „wiesz, ksiądz Dolindo nieraz mówił, ‘ludzie nie widzą Boga, bo Mu nie ufają. Ale zaledwie zaczniesz Mu ufać, będziesz Go widział’. Uczył wszystkich bezgranicznego zaufania wobec Boga”.

    Kim był ks. Dolindo?

    A to był człowiek, który przeszedł przez ogromne cierpienie. Zostawił autobiografię, która jest wręcz zatytułowana ‘Dolindo, znaczy ból’. Trudno sobie wyobrazić, że jeden człowiek może przejść przez tak dużo nieszczęść, tarapatów. I rodzinnych, i związanych z ciałem, ze zdrowiem, ale przede wszystkim także z przykrości, ostracyzmu, niechęci, prześladowania, które go spotkało także ze strony Kościoła, który kochał do końca. Czterokrotnie postawiony przed Świętym Oficjum. Poddawany niekończącym się przesłuchaniom. Jak czasami czytałem protokoły tych przesłuchań, naprawdę można się załamać.

    Stawiano mu zarzuty, przed którymi w ogóle nie wiedział, jak się wybronić. I on wszystko to oddawał w ręce Boga. Całe to upokorzenie, które na niego spadało. Najpierw pozbawili go prawa głoszenia, potem spowiadania, potem odprawiania mszy świętej. Na czas trwania procesów nawet nie wolno mu było przyjmować Komunii Świętej. Heretyku, schowaj się! I ksiądz Dolindo nigdy się na nikogo nie skarżył. Wszystko oddawał w ręce Boga. Cały żal, na który się zdobywał. To jak jeden świadek kiedyś powiedział, wszedł do kościoła w nocy i spotkał księdza Dolindo przed otwartym tabernakulum. Płakał, modlił się tak z rękami wyciągniętymi do Pana Jezusa. I powtarzał perché (dlaczego)? I to był cały jego żal. A resztę wyrażał na organach. Bo wtedy grał i komponował, żeby utrzymać się przy życiu. 19,5 roku w karach kościelnych.

    Jeden z prefektów Świętego Oficjum, który pilnował księdza Dolindo, jego aresztowania, mówił: Dolindo, żaden z tych zarzutów, które ci postawili nie sprawdził się, nie potwierdził się. Wiesz, gdybym ja ciebie nie znał, to pomyślałbym, że fakt, że cię w ten sposób traktują, mógłby świadczyć tylko o jednym, że jesteś niezłym kanalią. Ale ja wiem, że ty jesteś niewinny.

    I radził mu: Dolindo, postaw się. Zacznij się bronić. Nigdy się nie bronił. Wszystko oddawał w ręce Boga. A kiedy po 19,5 roku został zrehabilitowany, przywrócony do wszystkich czynności kapłańskich, nagle okazuje się, że ma wszystkie te same właściwości, dary jak ojciec Pio. Dar czytania w sercach ludzi, dar prorokowania, dar rozróżniania. Mówili mi Neapolitańczycy: Padre, widzisz tamtą ulicę, która dochodzi do kościoła, gdzie pracował? Schodzi w dół, w dół, daleko, daleko. Potem się zawija, a potem jest skrzyżowanie. Tam mniej więcej kończyła się kolejka ludzi, którzy czekali, żeby u księdza Dolindo się wyspowiadać. Albo żeby skonsultować swoją własną sprawę, prosić o modlitwy.

    Karabin na diabła

    Grazia mi mówiła: Księdzu Dolindo zależało przede wszystkim na tym, żeby Słowo Boga materialnie wróciło do serc ludzi. Żebyśmy zaczęli na nowo spotykać się z Chrystusem poprzez Pismo Święte, Słowo Boga. Dlatego skomentował całe Pismo Święte, 33 tomy. Każdy po 1000 stron. Czekają na tłumaczenie. Ale to co jest najważniejsze, to jest jego bezpośredniość wobec Boga. On ufał Bogu i zarażał innych ludzi tym zaufaniem.

    Jednego wieczoru ja idę sobie po dzielnicy. Idę sobie wieczorem tam dzielnicą, gdzie ksiądz Dolindo pracował. Nagle wyrasta przed mną taki siwy, starszy Pan. Zobaczył, że jestem w koloratce. I mówi, „a ksiądz polski?” Mówię, tak. „Pewnie do księdza Dolindo”. Ja mówię, tak.

    I on wtedy zmienia się na twarzy i mówi: „ja pamiętam go, byłem jego ministrantem”. Mówi do mnie, Padre, bo tak Włosi mówią do księdza. „Padre, jak ksiądz Dolindo głosił słowo ludziom, to ogień wychodził z jego ust. Z jego oczu, ogień. Wyobrażasz to sobie? Jak on mówił o Bogu?” I jednocześnie ciągle nosił przy sobie różaniec. I kiedy ludzie go pytali. Dolindo, a czemu ty wszędzie z tym różańcem chodzisz? To on wtedy uśmiechał się i mówił. To jest mój karabin na diabła. Modlił się nawet wtedy, kiedy głosił słowo.

    Ja to próbowałem przetestować. Nijak mi to nie wychodzi. Albo jedno, albo drugie. Nieraz jak odprawiał mszę świętą, to widział Matkę Bożą obok siebie. Maryja mu towarzyszyła do ostatnich chwil życia. Jej poświęcił także ostatnie dzieło. Miał 84 lata. Głowa zwisała na dół. Nie mógł jej utrzymać. Już tak był schorowany. I wtedy podejmuje się napisać ostatnie dzieło o Matce Bożej, Maryja Niepokalana. I wtedy doznaje takich ataków. Szatan przychodzi i mówi: „nie dopuszczę. Nie pozwolę ci napisać tego dzieła”.

    Czasami w nocy wołał o pomoc. I przybiegała jedna z kobiet, które mieszkały blisko w sąsiedztwie. I mówiła: „znajdowałam staruszka Dolindo jakby wepchniętego siłą pod łóżko. Cały drżał i tylko mówił ‘znowu tu był’”. Kiedy ukończył dzieło, rok potem, 19 listopada 1970 roku odszedł. A kiedy odchodził, ludzie modlili się obok niego. Był już tak słaby, że nie mógł się nawet podnieść. W pewnym momencie, wieczorem, nagle, jakby jakaś siła go posadziła. Usiadł i tylko wyciągnął ręce. Tak. Wpatrzony. Pojawił się zachwyt na jego twarzy i powiedział: „Jakże jesteś piękna”.

    I umarł. No powiedzcie, jak nie zazdrościć? Jezu, Ty się tym zajmij. Jezu, Ty się tym zajmij. On mówił tak: „Jeśli masz wrażenie, że zaczynają spiętrzać się kłopoty w Twoim życiu. Zaczynasz się lękać, że te wszystkie sprawy, które idą przeciwko Tobie się nawarstwiają, jak huragan, jak burza. W pewnym momencie spadną Ci na głowę i Cię zmiażdżą. Nie panikuj. Nie pękaj, mówił. Tylko ze wszystkich sił, które jeszcze w sobie znajdujesz. Zacznij wołać. Jezu, Ty się tym zajmij. Jezu, Ty się tym zajmij. Jezu. I zobaczysz, co to znaczy, że w pewnym momencie pokój Boży zacznie przenikać w Twoje życie”.

    Jeszcze na zakończenie Wam powiem. Jedna kobieta mi opowiadała. Mówi. W moim małżeństwie już doprowadziliśmy się do szaleństwa. Już żeśmy myśleli tylko, że jedyną drogą wyjścia jest rozwód, bo inaczej sobie zrobimy krzywdę. Byliśmy tak wściekli na siebie. Nie mogliśmy wymienić ani jednego słowa bez napastliwości.

    Kiedy ona się dowiedziała o tym, że ksiądz Dolindo uczył tej modlitwy całkowitego zaufania, mówi; „niczego innego nie podejmowałam. Tylko tę modlitwę w sercu. We dnie, w nocy. W nocy nie mogłam spać. Myśli buzują. Jezu, Ty się tym zajmij. Jezu. Po paru tygodniach zauważyłam, że przestajemy używać wulgaryzmów w stosunku do siebie. Dalej się modliłam”. „Po następnych dwóch tygodniach – mówi, przestaliśmy być wobec siebie złośliwi i napastliwi. Dalej się modlę i już zaczynam dostrzegać pierwsze objawy czułości w tym w jaki sposób się komunikujemy. Nigdy nie przestanę być wdzięczna”.

    Jeden list do mnie dotarł. Ja mieszkam w Warszawie na Ursynowie. Niedaleko jest wielkie centrum onkologiczne. Jedna kobieta do mnie napisała list. „Jestem na hematologii. Walczę z rakiem krwi. Moje dni są policzone, ale jestem tak szczęśliwa. Bo właśnie odkryłam księdza Dolindo i nauczyłam się tej przepięknej modlitwy. I nieustannie ją w myślach i w sercu noszę. Jezu, Ty się tym zajmij. I wiem, że Bóg mi podarował tego człowieka i tę modlitwę, żebym mogła przygotować się na najważniejszy moment mojego życia.”

    Kiedy dotarła do mnie ta wiadomość, ta Pani już nie żyła. Chcesz wiedzieć, co jest najważniejsze? Kochaj. Ufaj. Nigdy się nie załamuj. Jak będzie Ci ciężko, to nie mów, mam wszystkiego dość, jestem zmęczony, muszę się zamknąć. Nie krzycz, tylko wołaj: „Jezu, Ty się tym zajmij!”.

    ks. Robert Skrzypczak/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jedna z największych mistyczek XX wieku

    Bł. Aleksandra Maria da Costa bywa nazywana “ukrzyżowaną z Balazar”. Jezus trzykrotnie zapowiedział jej wybuch drugiej wojny światowej. Przez 13 lat żyła tylko Komunią świętą.

    Bł. Aleksandra Maria da Costa/Wikipedia

    ***

    Historia Aleksandry Marii da Costa zdaje się być wciąż mało znana. Urodziła się 30 marca 1904 roku w parafii Balazar w Portugalii. Była to Wielka Środa. Ochrzczona została 2 kwietnia w Wielką Sobotę. Jej życie można podzielić na dwa etapy. Pierwsze radosne 19 lat i 32 lata Drogi Krzyżowej z Jezusem cierpiącym. Pod koniec życia była nazywaną “ukrzyżowaną” lub “chorą z Balazar”.

    Przez całe życie była związana ze swoją wioską. Od szóstego roku życia uczyła się katechizmu, mając siedem lat przyjęła Pierwszą Komunię. Chętnie chodziła do kościoła, bo bardzo lubiła oglądać figury świętych. Rozkochała się w figurze Bolesnej Matki Bożej i św. Józefie. Opiekowała się nią siostra Diolinda. Matka musiała pracować od rana do wieczora, by wyżywić rodzinę. Jako dziecka była małą psotnicą. Ale chętnie pomagała w domu.

    “Nie mogę sobie wyobrazić, że mały Jezus, mając taką Matkę jak Maryja, nie miał pieluch i ubranek. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby mały Jezus był brudny. Chciałam zawsze być świętą, ale byłoby to dla mnie umartwienie nie do zniesienia, gdybym musiała iść do świętości w brudzie. Uważam, że Bóg nie chce ani brudu duszy, ani ciała”.

    Od 12 roku życia pracowała u bogatego gospodarza w sąsiedztwie. Wymagał pracy ponad siły i był ordynarny. Po pięciu miesiącach Aleksandra zrezygnowała z pracy u niego i poszła pracować na polu. Gdy skończyła 14 lat zaczęła budzić zainteresowanie u chłopaków. Przypomniał sobie o niej gospodarz, u którego pracowała. Pewnego dnia zjawił się w towarzystwie dwóch wyrostków domu Aleksandry. Jej siostra kazała zamknąć drzwi i kazała odejść mężczyznom, ci jednak przepuścili atak. Wdarli się do domu, rzucili na Diolindę i drugą dziewczynę, która była u da Costów, Aleksandra, by uchronić się przed gwałtem wyskoczyła przez okno. Spadła z 4 metrów.

    “Poczułam ogromny ból w kręgosłupie. Z trudem podniosłam się, chwyciłam kawał kija z winnicy i pobiegłam do domu ratować siostrę i jej przyjaciółkę. Wywijając kijem, wołałam: <<Psy! Precz stąd!>>. Napastnicy uciekli, a my zmęczone wróciłyśmy do pracy. Chwilę później poczułam straszliwe bóle i musiałam się położyć do łóżka”.

    Następstwem upadku był postępujący paraliż. Gdy skończyła 19 lat nie mogła już wstać z łóżka. Była do niego przykuta do końca życia. Na początku choroby prosiła Boga o uzdrowienie.  Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem. W 1931 roku Jezus zaprasza Aleksandrę, aby razem z Nim złożyła siebie na ofiarę. Jej powołanie kryje się w słowach: “Kochać, cierpieć, wynagradzać”. W 1936 roku czuje, że Jezus wzywa ją: “Pomóż mi zbawiać ludzi”. Jej stan się pogarsza, a proboszcz decyduje się przynosić jej codziennie Komunię świętą.

    3 października 1938 roku Aleksandra przeżywa po raz pierwszy Mękę Chrystusa. To przeżycie będzie się powtarzać aż do 20 marca 1942 roku. Ojciec święty poleca ks. Emmanuele Vilar zbadać całą sprawę.

    Jezus trzykrotnie zapowiedział jej wybuch drugiej wojny światowej, jako karę za ciężkie grzechy. Aleksandra składa swoje życie, jako ofiarę dla ubłagania pokoju.

    3 kwietnia 1939 roku jej stan znowu się pogarsza. Przestaje jeść. Do śmierci będzie żyła wyłącznie Komunią świętą, a więc 13 lat. 21 czerwca 1944 roku spotyka salezjanina ks. Umberto Pasquale, który będzie jej kierownikiem duchowym do samego końca. Przez 11 lat kapłan zebrał prawie 5 tysięcy stron dokumentacji tego, co Aleksandra mówiła do siostry, do niego, do nauczycielki z Balazar.

    W 1945 roku ks. Umberto przynosi jej dyplom współpracownicy salezjańskiej. Swoje cierpienie ofiarowuje za współpracowników salezjańskich. Obok łóżka oprócz dyplomu prosi o zamieszczenie zdjęcia z kaplicy nowicjackiej z Mogofores, by jako siostra cierpiąca, wspierać ich przygotowanie do pracy salezjańskiej z młodzieżą. Napisze do nich:

    “Mam was wszystkich w moim sercu. Zaufajcie: Jezus będzie zawsze z wami. Liczcie na mnie tu na ziemi i potem w niebie, gdzie będę was oczekiwać. Proszę was bardzo: módlcie się za mnie! Wasza Aleksandra.”

    W styczniu 1946 roku przeżywa mistyczne zmartwychwstanie i wniebowstąpienie. Jezus obieca jej również, że do jej grobu przywoła wielu grzeszników, którzy się nawrócą. Wielu pielgrzymów zacznie przychodzić do niej jeszcze za życia. Jezus powie do Aleksandry: “Przeżywasz teraz okres mojej publicznej działalności. Wiele dusz rozpali się dzięki twemu przykładowi wielką miłością do Eucharystii”.

    Od 9 kwietnia 1954 zaczyna mieć problemy ze wzrokiem. Swój pokój nazywa ciemnym więzieniem. 6 maja 1955 roku Maryja mówi do niej, że wkrótce po nią przyjdzie. Stało się to 13 października 1955 roku. Wokół niej była grupa ludzi. Szepcze do nich:

    “Nie grzeszcie. Świat jest nic nie wart. To wszystko. Przystępujcie często do Komunii świętej. Każdego dnia odmawiajcie różaniec. Z Bogiem, do zobaczenia w niebie”.

    Zmarła wieczorem mówiąc: “idę do nieba”. 25 kwietnia 2004 roku Alexandra Maria da Costa została ogłoszona błogosławioną.


    Tekst na podstawie książki: Ks. S. Schmidt SDB, Święci, błogosławieni, słudzy boży rodziny salezjańskiej, Wydawnictwo Salezjańskie 1997

    Małgorzata Gajos/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    domena publiczna/wikipedia.org

    ***

    Święci, dla których Eucharystia była jedynym pokarmem

    Wśród świętych i błogosławionych Kościoła katolickiego znajdujemy osoby, które przez część swojego życia żywiły się jedynie… Eucharystią! Ich życie ukazuje niezwykłą siłę i moc tego sakramentu.

    Św. Mikołaj z Flue. Pustelnik z woli Bożej

    To jeden z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków żyjących u schyłku średniowiecza. Był obdarowany niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia, co zostało potwierdzone procesem kanonicznym.

    fot. Wikipedia

    ***

    Mikołaj wstąpił do benedyktynów w Engelberg, ostatecznie jednak zrezygnował z drogi kapłańskiej i za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Po kampanii wojennej, w wieku 50 lat, za zezwoleniem małżonki ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów. We śnie otrzymał wskazówkę, że wolą Bożą jest, aby został pustelnikiem w swoich rodzinnych stronach. Mikołaj zadanie wykonał – ludzie przychodzili do pustelnika we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę. 

    15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jest także patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.

    Bł. Aleksandra Maria da Costa. Cierpienie za zbawienie młodzieży

    Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. Mając 14 lat, została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości czterech metrów – poprzez upadek została całkowicie sparaliżowana. Przez kolejne 30 lat nie mogła podnieść się z łóżka.„Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie” – powtarzała.

    fot. Wikipedia

    ***

    Aleksandra prosiła Matkę Bożą o łaskę uzdrowienia. Obiecywała, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Od tego momentu doświadczała przeżyć mistycznych, m.in. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi.

    Od 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Ofiarowała swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 roku.

    Św. Kolumba z Rieti. Mistrzyni jednania skłóconych

    Angiolella Guadangoli urodziła się 2 lutego 1467 r. w Rieti, we Włoszech. Już jako młoda dziewczyna chciała oddawać szczególną cześć Męce Chrystusa – podejmowała w tym kierunku praktykę umartwienia zmysłów oraz nosiła włosienicę. Wstąpiła do tercjarek dominikańskich i podążając śladami św. Katarzyny ze Sieny, oddała się służbie ubogim odwiedzając chorych i umierających. Nie zapominała też o więźniach i skazanych na śmierć. Wyjechała do Perugii gdzie ufundowała klasztor Sióstr Dominikanek.

    fot. Wikipedia

    ***

    Często pościła o chlebie i wodzie. W jednym ze źródeł wspomniano również, że w pewnym momencie odzwyczaiła się nawet od jedzenia chleba. Przyjmowała tylko Komunię Świętą, wodę i sok z ziół. Nie przeszkadzało jej to jednak w codziennej pracy i modlitwie. 

    Znana była ze szczególnej umiejętności jednania skłóconych obywateli miasta, którzy powierzali jej swoje problemy. Dzięki roztropności i mądrości udzielanych rad, udawało jej się doprowadzać do upragnionej zgody i pokoju. Jej kult zatwierdził, a tym samym beatyfikował ją Papież Urban VIII w 1627 roku.

    Sługa Boża Floripes de Jesús. „Kto chce mnie szukać, znajduje mnie w Sercu Jezusa”

    Lepiej znana jako Lola – to Brazylijka, która przez 60 lat żywiła się wyłącznie Eucharystią. Urodziła się w 1913 roku w stanie Minas Gerais w Brazylii. W wieku 16 lat spadła z drzewa. Wypadek zmienił jej życie. Została sparaliżowana i „jej ciało się zmieniło – nie czuła już głodu, pragnienia ani senności. Żadne lekarstwo nie było skuteczne ” – powiedział brazylijski ksiądz Gabriel Vila Verde, który podzielił się historią Loli w mediach społecznościowych.

    Floripes de Jesús zaczęła się odżywiać jedną konsekrowaną Hostią dziennie. „Żyła w ten sposób przez 60 lat” powiedział Vila Verde. Ponadto „przez długi czas pozostawała w łóżku bez materaca, jako forma pokuty”.

    Wiara w świętość świeckiej rosła, a tysiące pielgrzymów przyjeżdżało, aby ją zobaczyć w jej domu. W księdze podpisów gości z lat 50. XX wieku odnotowano, że w ciągu zaledwie miesiąca odwiedziło ją 32 980 osób. Wszystkich, którzy ją odwiedzali Lola prosiła o pójście do spowiedzi, przyjęcie komunii oraz nabożeństwo w pierwszy piątek ku czci Najświętszego Serca Jezusowego.

    Lola poświęciła swoje życie modlitwie za kapłanów i szerzeniu kultu Najświętszego Serca Jezusowego. Zmarła w kwietniu 1999 r. W jej pogrzebie wzięło udział 22 księży i ​​około 12 000 wiernych. W 2005 roku została ogłoszona Sługą Bożą przez Stolicę Apostolską.

    brewiarz.pl, matkakolumba.dominikanki.pl, zś/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W sobotę 15 czerwca 2024 roku w bazylice Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach odbyła się beatyfikacja ks. Michała Rapacza. Kościół katolicki wyniósł go na ołtarze jako męczennika czasów komunizmu. Duchowny ten został rozstrzelany przez bojówkarzy w 1946 r. w Płokach w Małopolsce.

     Uroczystość beatyfikacji ks. Michała Rapacza w bazylice Bożego Miłosierdzia.

    Beatyfikacja ks. Michała Rapacza w bazylice Bożego Miłosierdzia/fot. Łukasz Gągulski/PAP

    ***

    Testament błogosławionego męczennika

    ks. Rapacza dla Polaków w kraju i na emigracji

    Testament błogosławionego męczennika ks. Rapacza dla Polaków w kraju i na emigracji

    bł. ks. Michał Rapacz – wikimedia, dp., pixabay.com

    ***

    Ks. Michał Rapacz dla Polaków w kraju jak i „dla współczesnej emigracji polskiej to piękny przykład wierności Bogu na wszystkich odcinkach życia, służby Ojczyźnie, umiłowania tradycji narodowych, budzenia patriotyzmu, przyczyniania się do duchowego i moralnego odrodzenia społeczeństwa polskiego” – powiedział portalowi Polskifr.fr ks. Dionizy Jedynak, kapłan archidiecezji krakowskiej, pochodzący z parafii Płoki, gdzie pracował ks. Michał Rapacz, dziś beatyfikowany w Krakowie-Łagiewnikach.

    Michał Rapacz był synem Jana i Marianny z domu Wójcik. Urodził się w 1904 r. we wsi Tenczyn, należącej wówczas do parafii Lubień w diecezji krakowskiej. Po ukończeniu szkoły podstawowej wstąpił do gimnazjum w Myślenicach. Następnie w 1926 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. 1 lutego 1931 r. został wyświęcony na kapłana. W latach 1931 do 1933 pełnił obowiązki wikariusza parafialnego w Płokach, później jego drugą parafią była Rajcza, gdzie był wikariuszem w latach 1933-1937. Dokładnie 11 listopada 1937 roku został mianowany administratorem w parafii Płoki. Tam pełnił swoje obowiązki do męczeńskiej śmierci, która nastąpiła 12 maja 1946 r. Gdy wyprowadzono ks. Rapacza z plebanii mówił: „Niech się dzieje Twoja wola, Panie”. Związano go powrozem, następnie prowadzono wokół kościoła, był bity. Później uprowadzono go do pobliskiego lasu koło cmentarza i tam wykonano wyrok – jeden strzał nad okiem w głowę, drugi w potylicę. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Lubniu.

    Ks. Dionizy Jedynak, wspominając, jak w czasach dzieciństwa odwiedzał miejsce, gdzie 12 maja 1946 r. przyszły błogosławiony został zamordowany przez komunistów, dodał: „osobiście nie znałem ks. Michała Rapacza, gdyż urodziłem się 7 lat po jego męczeńskiej śmierci. Natomiast pamięć o nim była żywa w mojej rodzinie. Moim rodzicom udzielił on ślubu. Od najmłodszych lat, gdy z rodzicami chodziłem na groby zmarłych z rodziny, to zaprowadzali mnie do pobliskiego lasu, bo to było niedaleko od cmentarza, na miejsce zabójstwa. Tam był ustawiony krzyż, tam ludzie zapalali świece, składali kwiaty, pamiętali o nim. Mówili, że to był męczennik”.

    W latach 1945-1946, kiedy komuniści objęli władzę w Polsce, ks. Michał Rapacz stał się szybko obiektem ich szykan. Był ostrzegany o grożącym mu niebezpieczeństwie i nakłaniany do opuszczenia parafii. Podczas jednego z kazań powiedział: „choćbym miał trupem paść, nie zaprzestanę tej Ewangelii głosić i nie wyrzeknę się własnego krzyża”. Ks. Jedynak przypomniał, że „po morderstwie rodzina zabrała ciało i ks. Rapacz został pochowany na cmentarzu parafialnym w Lubniu. Tam spoczywał przez 34 lata, do roku 1980, kiedy to ekshumowano jego ciało i przewieziono z powrotem do Płok. Tam spoczywa do dziś”.

    Trudna komunistyczna rzeczywistość

    Ks. Rapacz zdawał sobie sprawę z tego, że skuteczność jego pracy dla dobra ludzi jest mała ze względu na bardzo trudne komunistyczne uwarunkowania. „Dzięki wierze i oddaniu Kościołowi robił jednak swoje jako kapłan” – powiedział ks. Jedynak.

    Ks. Michał działał na terenach, gdzie w diecezji krakowskiej było najwięcej fabryk i ośrodków przemysłu. Ludność organizowała się w różnorodne związki i stowarzyszenia. „To były tereny zamieszkałe w większości przez chłoporobotników, bo ludzie pracowali w fabrykach, a później na roli. Tam widać było wpływy lewicowe, nastawione wrogo do Kościoła, do tradycyjnych wartości. Z tamtego terenu, z powiatu chrzanowskiego, wywodzili się komunistyczni działacze partyjni i Urzędu Bezpieczeństwa” – poinformował znawca życia ks. Rapacza. Cztery miesiące po jego śmierci w Libiążu UB zastrzeliło miejscowego proboszcza.

    Męczeństwo – świadectwo ponad wszelkie inne

    „Człowiek osiąga świętość przez naśladowanie Chrystusa, realizację cnót teologicznych, jak również przez wierne przestrzeganie zasad religijno-moralnych. Dla katolików męczeństwo to wielkie świadectwo ponad wszelkie inne. Męczennik to ten, który oddaje swoje życie, coś, co ma najcenniejszego, za Chrystusa, za wyznawaną wiarę w Niego” – zaznaczył ks. Dionizy Jedynak.

    Podkreślił, że „ks. Rapacz poniósł śmierć męczeńską z powodu głoszonej nauki Chrystusa zawartej w Ewangelii, z powodu wierności Kościołowi, nauczając i ukazując prawdy moralne”. To nie podobało się powojennej komunistycznej władzy ludowej, gdyż „ich ideologia mówiła, że Boga nie ma, więc taki człowiek był im niewygodny, dlatego na zebraniu partyjnym w Trzebini postanowili go zlikwidować”.

    Ks. Michałowi Rapaczowi zależało na zbawieniu każdego, bo „był gorliwym duszpasterzem i nie ulegał władzy ani w czasie wojny hitlerowskiej, ani w czasach komunizmu. Głosił prawdę Bożą. Domagał się od parafian, by byli wierni Chrystusowi, a nie szli za błędnymi naukami”. Późniejszy męczennik modlił się za parafian nawet nocami. „Wiedział, że w tych trudnych czasach ludzie potrzebują większego wsparcia duchowego, płynącej z wiary pociechy. Jako kapłan pełen wiary doskonale wiedział, że w trudnych sytuacjach należy pokornie i ufnie błagać Boga. Tak uczył ludzi i sam to robił, naśladując Chrystusa Najwyższego Kapłana. Tu widzimy Jego świętość” – stwierdził ks. Dionizy Jedynak.

    Przesłanie ks. Rapacza

    „Ks. Michał uczy nas tego, że w każdej sytuacji życiowej, gdziekolwiek jesteśmy i w jakimkolwiek systemie społecznym żyjemy, powinniśmy być wierni Bogu i żyć według przykazań. Uczy również wierności wierze i tradycjom wyniesionym z domu rodzinnego. Uczy dawania świadectwa, wyznawania wiary, mimo grożących niebezpieczeństw, a nawet ryzyka utraty życia” – ocenił ks. Dionizy.

    Polskfir.fr / pzk/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Niezwykłe wizje mistyczne dwóch świętych, które zapoczątkowały kult Serca Pana Jezusa

    fot. Wikipedia/Canva

    ***

    Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa kojarzy się nieodłącznie ze świętą Małgorzatą Marią Alacoque, ale już w średniowieczu, w zgromadzeniu cystersek w Helfcie żyły dwie mistyczki, które miały widzenia Boskiego Serca i żywiły do Niego szczególne nabożeństwo.

    Mechtylda z Magdeburga i Gertruda Wielka żyły w ścisłym zjednoczeniu z Sercem Pana Jezusa. Z Nim i w Nim przeżywały zwykłe trudności dnia codziennego, a także wszelkie cierpienia duchowe i fizyczne, których doświadczały.

    Któregoś dnia Mechtylda opowiadała, jak podczas spotkania Pan tak mocno przycisnął jej serce do Swojego, iż miała wrażenie, że te dwa serca stanowią jedno. Do tego zjednoczenia serc Chrystus przygotowywał je od najmłodszych lat.

    Serce Jezusa, Św. Gertruda i nawrócenie… w klasztorze

    Gertruda już jako pięcioletnia dziewczyna trafiła do zgromadzenia cystersek w Helfcie i spędziła tam całe życie. Najpierw była uczennicą, a po latach nauki została mniszką. W zgromadzeniu przeżyła wewnętrzne nawrócenie, bowiem nauka pochłonęła ją tak bardzo, iż niemal straciła z oczu Boga.

    Gdy zrozumiała, że nie można przedkładać idei nad rzeczywistość, a czytania o miłosierdziu nad czynienie go, rozpoczął się nowy etap w jej życiu naznaczony darem kontemplacji, nadprzyrodzonych ekstaz, objawień i proroczych wizji. W swoim dziele opisywała miłość Boga do duszy oraz duszy do Boga, której źródło tkwi w Najświętszym Sercu Jezusa. 

    Niezwykłe dzieło św. Mechtyldy o Sercu Jezusa, które tworzyła 40 lat!

    Mechtylda natomiast w wieku 12 lat miała wizję Ducha Świętego i od tego wydarzenia wiele czasu poświęcała na praktyki religijne i rozwój duchowy. Mając 23 lata opuściła dom i związała się z beginkami w Magdeburgu. Był to ruch religijny i społeczny wywodzący się z franciszkanizmu, a kierowany przez dominikanów. Jego członkowie prowadzili życie zgodne z Ewangelią, wypełnione modlitwą i pracą.

    Mechtylda przez czterdzieści lat tworzyła dzieło zatytułowane Strumień światła boskości, w którym opisywała swoje przeżycia mistyczne. Posługując się symbolami płomienia, światła, ciepła i rosy, ukazywała w jaki sposób spotykają się pragnienia duszy i Boga.: „Dusza wyszła z Serca Bożego i powinna tam ponownie wrócić”. W wieku 60 lat, zmuszona sytuacją polityczną, ale również krytyką ze strony niektórych hierarchów kościoła, schroniła się w klasztorze cystersek w Helfcie, gdzie pozostała aż do śmierci.

    Jak wygląda Serce Jezusa?

    Mechtylda z Magdeburga zapisała w „Strumieniu Światła Boskości” słowa:

    „Kiedy uboga dusza przybywa na dwór, jest rozumna i delikatna. Pełna radości patrzy na swego Boga. Ach, z jak wielką miłością jest przyjmowana! Milczy ona i niezmiernie pragnie Jego chwały. Wówczas On ukazuje jej z wielkim pragnieniem swe Boskie Serce.

    Jest podobne do czerwonego złota, które płonie w wielkim ogniu rozżarzonych węgli. A On wkłada ją do swego rozpalonego Serca. Kiedy najwyższy Władca i mała służebnica obejmują się tak serdecznie i są złączeni jak woda z winem, wtedy ona jakby znika i odchodzi sama od siebie. Skoro tylko ona nic już nie może zrobić, On z tęsknoty za nią jest chory z miłości, tak jak już był zawsze, gdyż On w swoim odwiecznym pragnieniu miłosnym nie wzrasta ani nie maleje. Wtedy dusza mówi: <Panie, Ty jesteś moim Umiłowanym, moją tęsknotą, moim tryskającym źródłem, moim słońcem, a ja jestem Twoim zwierciadłem>. Tak wygląda podróż na dwór miłującej duszy, która nie może istnieć bez Boga”.

    Rozmowa ze św. Janem o Sercu Jezusa

    Niemal w tym samym czasie Gertruda, która z czasem otrzymała przydomek Wielka, w dziele zatytułowanym Objawienia, czyli Poseł Bożej pobożności opisała rozmowę ze świętym Janem, umiłowanym uczniem Pana Jezusa.

    „Powiedz mi – zapytała Gertruda – jakich uczuć doznawałeś, spoczywając podczas ostatniej uczty na sercu Jezusa? Jan zaczął opowiadać. Wspominał o głębokim zanurzeniu swej duszy w duszy Jezusa Chrystusa i o gorejącym ogniu, jaki go ogarniał. – A dlaczegóż w takim razie – dopytywała – dlaczegóż, nic o tym nie napisałeś? – Dlatego – odpowiedział – że miałem tylko polecone przedstawiać powstającemu Kościołowi nauki Słowa i przekazywać prawdy wiekom, w miarę jak wieki te będą zdolne je pojąć; bo nikt ich dokładnie zrozumieć nie zdoła. Co do niewysłowionych rozkoszy, których doznawałem na sercu Jezusowym, postanowiłem o nich mówić później, aby poznanie tych niewymownych słodyczy rozpaliło na nowo oziębłą i dogasającą miłość starzejącego się świata i obudziło go z odrętwienia”. 

    Magdalena Wyżga/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ***

    Serce Jezusa. Bosko-ludzka miłość

    Początki kultu Serca Jezusa sięgają Golgoty, kiedy to Najświętsza Maryja Panna, św. Jan i św. Maria Magdalena jako pierwsi oddali hołd przebitemu włócznią Sercu Zbawiciela. W Średniowieczu idea ta dojrzewała poprzez kult Najświętszych Ran, następnie Rany Boku Zbawiciela i wreszcie Jego Serca.

    z Siostrą Wizytką Marią Bernadetą Wysocką rozmawia Dawid Gospodarek (KAI).


    Dlaczego to właśnie czerwiec jest miesiącem Serca Pana Jezusa? Jak daleko sięga tradycja czerwcowych nabożeństw, wciąż obecna w polskiej pobożności?

    Można powiedzieć, że jest to decyzja Pana Jezusa, bowiem właśnie w czerwcu przekazał ludziom najważniejsze tajemnice swego Serca oraz prosił o ustanowienie święta ku Jego czci w piątek po oktawie Bożego Ciała, a to zazwyczaj wypada w czerwcu.

    Stąd też wywodzi się tradycja nabożeństw czerwcowych. Przyjmuje się, że w Polsce pierwsze takie nabożeństwo zostało odprawione 1 czerwca 1857 r. w kościele sióstr wizytek w Lublinie. Od 1873 r. papież Pius IX zatwierdził je również dla całego Kościoła.

    Skąd w ogóle wziął się kult Jezusowego Serca i na czym on polega? Czy czcimy serce jako część ciała?

    Początki kultu sięgają już Golgoty, kiedy to Najświętsza Maryja Panna, św. Jan i św. Maria Magdalena jako pierwsi oddali hołd przebitemu włócznią setnika Sercu Zbawiciela. W Średniowieczu idea ta dojrzewała poprzez kult Najświętszych Ran, następnie Rany Boku Zbawiciela i wreszcie Jego Serca. Były to jednak nabożeństwa prywatne. Dopiero w XVII w. kult Bożego Serca nabrał charakteru publicznego, a to za sprawą wizytki z francuskiego klasztoru w Paray-le-Monial – św. Małgorzaty Marii Alacoque. Jej życie, naznaczone nadzwyczajnymi przeżyciami mistycznymi, związane było z objawieniami Jezusa, w których ukazał On istotę i praktyki kultu Jego Serca. Zatem przedmiotem kultu jest fizyczne Serce Jezusa, które symbolizuje Jego bosko – ludzką miłość. Równocześnie trzeba podkreślić, że mówiąc o Sercu Jezusa mamy na myśli osobę Jezusa w tajemnicy Jego miłości. Natomiast odpowiedzią człowieka jest miłość zadość czyniąca, wyrastająca ze świadomości grzechów w jakich tonie świat.

    Z kultem Najświętszego Serca kojarzy się też „9 pierwszych piątków miesiąca”. Ta pobożna praktyka, z którą wiąże się pewne obietnice Pana Jezusa, wydaje się jednak trochę magiczna. Czy mogłaby Siostra coś więcej o niej opowiedzieć?

    Rzeczywiście, w liście z maja 1688 r. do przełożonej klasztoru wizytek w Dijon św. Małgorzata Maria Alacoque napisała:  „Pewnego razu w piątek, w czasie Mszy św. Serce Boże wypowiedziało, jeżeli się nie mylę, te słowa do swej niegodnej niewolnicy: «Obiecuję ci w nadmiarze miłosierdzia mojego Serca, że Jego wszechmocna miłość użyczy łaski ostatecznej pokuty tym wszystkim, którzy będą przyjmować Komunię św. przez 9 pierwszych piątków miesiąca. Umrą w mojej łasce i przyjmą Sakramenty Święte. Moje Boskie Serce stanie się dla nich pewnym schronieniem w ostatniej chwili życia»”. Magisterium Kościoła oficjalnie nie odniosło się do teologicznej prawdziwości tej obietnicy, ale nigdy też jej nie zaprzeczyło. Musimy pamiętać, że nie chodzi tu nasze zasługi czy wypełnienie sprawiedliwości, ale o przejaw Miłosierdzia Bożego, które nie zna granic.

    Czy nie wydaje się Siostrze, że ta pobożność wokół Serca Jezusowego jest trochę sfeminizowana? Czy w kulcie Najświętszego Serca mężczyźni również znajdują jakąś przestrzeń wzrostu duchowego?

    Może wynika to z tego, że przewagę ilościową w naszych kościołach stanowią kobiety. Ich struktura psychofizyczna jest bardziej wrażliwa na sprawy duchowe, jak również idea współcierpienia i wynagradzania Bogu za grzechy chyba bardziej bliska niż mężczyznom. Jednak uważam, że kult Serca Bożego jest dla wszystkich. Przykładem mogą być ostatnio kanonizowani papieże: Jan XXIII i Jan Paweł II, gorliwi propagatorzy tego kultu, oraz wielu innych mężczyzn, którzy przyczynili się do jego rozwoju. Św. Jan XXIII, od chrztu poświęcony Jezusowemu Sercu, z wiekiem wyznał: „Jestem przekonany, że byłbym gotowy przelać krew dla sprawy Najświętszego Serca”. Obydwaj papieże wzrastali u „Źródła życia i świętości” i z pewnością każdy wierzący mężczyzna może tam znaleźć swoje miejsce.

    W Krakowie z siostrami wizytkami – Zakonem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, a więc wydawałoby się – zgromadzeniem raczej maryjnym, kojarzy się właśnie kult Najświętszego Serca. Przede wszystkim dzięki Arcybractwu Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa. Czy mogłaby Siostra opowiedzieć o tej wspólnocie?

    Pomimo podeszłego wieku – wkrótce będziemy świętować 150 lat istnienia w Polsce –wspólnota arcybracka wciąż jest atrakcyjna dla tych, którzy w kulcie Serca Pana Jezusa znajdują realizację swoich potrzeb duchowych. Stanowi on bowiem cenny depozyt chrześcijańskiej tożsamości. Straż Honorowa NSPJ założona przez s. Marię od Najświętszego Serca Bernaud, prawie dwieście lat po objawieniach w Paray-le-Monial, poprzez codzienną „Godzinę obecności przy Sercu Jezusa” oraz inne praktyki związane z tym kultem po dzień dzisiejszy realizuje swoją misję w świecie.

    W Polsce ośrodki Straży znajdują się w ponad 400 parafiach, kilku seminariach i domach zakonnych. Więcej o charyzmacie i misji Arcybractwa, jego historię i aktualne wydarzenia można znaleźć na stronie: strazhonorowa.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Opat z Fontgombault:

    Komunia po komunii, nasze serca stają się jak serce samego Chrystusa

    Radio Maryja.pl

    ***

    Przyjmowanie Komunii Świętej oznacza udanie się do niewyczerpanego źródła, które przekształci nasze jestestwo. Jezu cichy i pokornego serca, uczyń nasze serca według Serca Twego… Takie są owoce Eucharystii. Komunia po komunii, nasze serca coraz bardziej i bardziej przypominają serce Chrystusa. Żyją Jego życiem, uczą się miłować tak, jak miłował On sam, to znaczy oddając życie za swoich przyjaciół.

    Homilia o. Jeana Pateau, opata z Fontgombault na uroczystość Bożego Ciała

    Fac cor nostrum secundum Cor tuum.

    Uczyń serca nasze według Serca Twego.

    (wers z litanii do Serca Pana Jezusa)

    Drodzy bracia i siostry,

    Moi wielce umiłowani synowie,

    Uroczystość Najświętszej Trójcy, którą obchodziliśmy w minioną niedzielę, zamknęła cykl liturgiczny poświęcony tajemnicom chrześcijańskim. Dwie uroczystości dopełniają tego cyklu: Boże Ciało oraz uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Pierwsza z nich sięga korzeniami XIII wieku. Druga wpisuje się w rozwój nabożeństwa do Serca Jezusowego w średniowieczu w związku z objawieniami w Paray-le-Monial w latach 1673-1675. Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa jest celebrowana na całym świecie dzięki decyzji papieża Piusa IX z 1856 roku.

    27 grudnia [2023 roku] rozpoczął się wielki jubileusz 350. rocznicy objawień św. Małgorzacie-Marii [Alacoque], w rocznicę pierwszego z głównych objawień. Zakończy się 27 czerwca 2025 roku w uroczystość Najświętszego Serca. Jubileusz ten zachęca nas do przemyślenia związku tych dwóch uroczystości.

    Na pierwszy rzut oka wydaje się, że różni je wszystko. Sama nazwa Bożego Ciała w języku francuskim – Fête-Dieu, Święto Boga – przywołuje na myśl Boga niebios i ziemi, Wszechmogącego, Pana Zastępów, tak bardzo odległego od ludzi… Odwrotnie jest z sercem – nawet Najświętszym Sercem – które kojarzy się z wrażliwością. Serce nadaje życiu rytm swoim biciem; wiemy aż za dobrze, że ostatnie z jego uderzeń wyznaczy godzinę naszej śmierci. Oddziaływanie na serce, ranienie go – oznacza oddziaływanie na samo życie, ranienie życia, a nawet jego zniszczenie. Jeżeli potraktujemy słowo „serce” przenośnie, odnosząc je do życia braterskiego, rodzinnego i społecznego, zobaczymy, że serce może być czasami zamknięte, wykluczać naszych bliźnich – albo, przeciwnie, płonąć pragnieniem ich pożarcia.

    Co mają ze sobą wspólnego z jednej strony Serce odwieczne, niewzruszone i niezniszczalne – a z drugiej serce ludzkie, tak bardzo słabe?

    Tak mówi tekst dzisiejszej Ewangelii, zaczerpnięty z nauczania Jezusa w synagodze w Kafarnaum:

    Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. […] Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki (J 6, 55 – 58).

    Żydzi szemrali już wtedy, kiedy Pan powiedział: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie (J 6, 35). Słowa te wydawały im się skandaliczne. Już wystarczy. Wielu uczniów odeszło, przestało za Nim chodzić.

    W naszych czasach to obojętność jest główną przeszkodą dla daru miłości, który Pan chce nam ofiarować w swoim Ciele i Krwi. Świadczy o tym pustoszenie kościołów i zwalczanie kultury chrześcijańskiej, postrzeganej jako przestarzała. Czy my sami z kolei potrafimy – jak poleca św. Paweł w dzisiejszym liście – rozpoznać ciało Pana, kiedy idziemy do komunii? Jak możemy rozpoznać Jego ciało w tak niewielkiej ilości chleba?

    Skierujmy się do Krzyża, gdzie Pan, zawoławszy donośnym głosem, oddał właśnie ducha. Kiedy człowiek umiera, jego ciało ogarnia cisza. W tym wypadku tak się nie stało. Jak zaświadczył św. Mateusz:

    A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, Ten był Synem Bożym» (Mt 27, 51-54).

    Skonfrontowani z pozbawionym życia ciałem Jezusa, centurion i strażnicy rozpoznali obecność Syna Bożego. Św. Jan przywołuje postać żołnierza, który wkrótce potem przebił bok Pana włócznią i sięgnął Jego serca: …i natychmiast wypłynęła krew i woda (J 19, 34). Dodał natychmiast: Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli (J 19, 35).

    Rzeczywiście, chodzi tutaj o wiarę: o zobaczenie w ranie otwartego Serca niewyczerpanego strumienia łaski sakramentalnej, który jest wylewany na każdego człowieka dobrej woli, dzięki czemu tak często otrzymujemy i pokarm i napój w Eucharystii.

    Kiedy serce przestaje bić, oznacza to śmierć człowieka; jest świadectwem ludzkiego końca. Jednak nie w przypadku Syna Bożego. Jeżeli Bóg jest Bogiem, by tak rzec, jeżeli chciał przybrać ciało, to mógł po prostu wystawić swoje Serce na przebicie. Śmierć Jezusa na krzyżu nie jest końcem życia. Jest odnowieniem życia, wszelkiego życia, ponownymi narodzinami ofiarowanymi każdemu człowiekowi dla nieskończonego życia.

    Przyjmowanie Komunii Świętej oznacza udanie się do niewyczerpanego źródła, które przekształci nasze jestestwo. Jezu cichy i pokornego serca, uczyń nasze serca według Serca Twego… Takie są owoce Eucharystii. Komunia po komunii, nasze serca coraz bardziej i bardziej przypominają serce Chrystusa. Żyją Jego życiem, uczą się miłować tak, jak miłował On sam, to znaczy oddając życie za swoich przyjaciół.

    Najświętszy Sakrament będzie adorowany pomiędzy mszą a nieszporami; tak stanie się również w następną niedzielę oraz w uroczystość Najświętszego Serca, podobnie jak w każdą niedzielę pomiędzy noną a nieszporami; prośmy wówczas naszego Pana o to, by kontynuował i dopełnił dzieła głębokiego przeobrażenia naszego życia, naszych serc. Niech ofiaruje nam to serce, które nie umiera, serce, które nie męczy się nawet wówczas, kiedy praktykuje bezkresną miłość, po prostu dlatego, że czerpie z miłości samego Serca Jezusa. Niech ofiaruje nam serce, które ma za motto następujące wersy z hymnu do miłości:

    Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka  poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma (1 Kor, 4 – 7).

    Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim (J 6, 56).

    Amen, Alleluja.

    źródło: rorate-coeli.blogspot.com/PCh24.pl/Pach

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Profesor de Mattei:

    Czerwiec to miesiąc Najświętszego Serca.

    Prośmy w nim o nawrócenie własne i całej ludzkości

    Tak jak miesiąc maj jest poświęcony Matce Bożej, tak czerwiec jest tradycyjnie poświęcony Najświętszemu Sercu. Nabożeństwo do Niego towarzyszy życiu duchowemu każdego katolika i każdego roku w miesiącu czerwcu musi być odnawiane, pielęgnowane, pogłębiane – przypomina profesor Roberto de Mattei w artykule na łamach portalu Voice of Family.

    Jak zwraca uwagę włoski historyk, pielęgnowanie i pogłębianie tego nabożeństwa nie sprowadza się do jego aspektu sentymentalnego, choć i on jest on istotny, ponieważ każde prawdziwe nabożeństwo pochodzi z serca. Trzeba jednak jeszcze używać rozumu do refleksji nad jego naturą i znaczeniem. „W przypadku nabożeństwa do Najświętszego Serca można to zrobić poprzez ponowne przeczytanie trzech encyklik, napisanych przez trzech różnych papieży” – wskazuje autor komentarza.

    Jako pierwszy papieski dokument profesor wymienia Annum Sacrum autorstwa Leona XIII, datowany na 25 maja 1899 roku. Ojciec Święty wzywa tam ludzi, rodziny i narody do poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusa. Jest to lekarstwo na zło trapiące ludzkość.

    „Zbłądziliśmy i musimy wrócić na właściwą drogę; ciemność zaćmiła nasze umysły, a ciemność musi zostać rozproszona przez światło prawdy; śmierć nas ogarnęła, a my musimy uchwycić się życia. W końcu stanie się możliwe, aby nasze liczne rany zostały uleczone i wszelka sprawiedliwość ponownie zakwitła z nadzieją na przywrócenie władzy; aby wspaniałość pokoju została odnowiona, a miecze i broń opadły z rąk, kiedy wszyscy ludzie uznają królestwo Chrystusa i chętnie będą posłuszni Jego słowu, i każdy język wyzna, że ​​Pan nasz Jezus Chrystus jest w chwale Boga Ojca (Flp 2:11)” – cytuje prof. de Mattei.

    Drugą przypomnianą przezeń encykliką jest Miserentissimus Redemptor (8 maja 1928) papieża Piusa XI. Autor zachęca do poświęcenia się Najświętszemu Sercu, przez które ofiarujemy się Bogu w ramach pokuty i zadośćuczynienia za grzechy własne i innych ludzi.

    Trzecią encykliką przywołaną przez autora tekstu na łamach thevoiceofthefamily.com, jest Haurietis Aquas (15 maja 1956). Pius XII zaznacza, iż „objawienia św. Małgorzacie Marii [Alacoque] nie wniosły nic nowego do doktryny katolickiej. Ich znaczenie polegało na tym, że Chrystus Pan nasz, odsłaniając swoje Najświętsze Serce, zechciał w sposób zupełnie niezwykły zaprosić umysły ludzkie do kontemplacji i nabożeństwa do tajemnicy miłosiernej miłości Boga wobec rodzaju ludzkiego. W tej szczególnej manifestacji Chrystus wyraźnie i wielokrotnie powtarzał słowa wskazujące na swoje Serce jako na symbol, przez który ludzie powinni być pociągnięci do poznania i uznania Jego miłości; a jednocześnie ustanowił ją jako znak lub rękojmię miłosierdzia i łaski dla potrzeb Kościoła naszych czasów”.

    „Ale wspominając nabożeństwo do Najświętszego Serca, jakże nie kojarzyć go z nabożeństwem do Niepokalanego Serca Maryi, stworzenia, które bardziej doskonale niż ktokolwiek inny zrozumiało i umiłowało Boskiego Odkupiciela?” – pyta retorycznie autor.

    Profesor cytuje treść modlitwy, której anioł nauczył trzech pastuszków w Fatimie jesienią 1916 roku, przed rozpoczęciem następujących kilka miesięcy później objawień Matki Bożej:

    „Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty, wielbię Cię najgłębiej i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, na zadośćuczynienie za zniewagi, świętokradztwa i obojętność, które tak bardzo Go obrażają. I przez nieskończone zasługi Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników”.

    „Przez nieskończone zasługi Najświętszego Serca Jezusowego i przez wstawiennictwo Niepokalanego Serca Maryi prośmy więc o nawrócenie biednych grzeszników, nawrócenie całej ludzkości, ale przede wszystkim o nasze własne nawrócenie” – wzywa prof. de Mattei.

    PCh24.pl/źródło: thevoiceofthefamily.com

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Litania do Serca Pana Jezusa

    Ołtarz Najświętszego Serca Jezusowego w bazylice św. Piotra

    Ołtarz Najświętszego Serca Jezusowego w bazylice św. Piotra
     fot. Włodzimierz Rędzioch

    ***

    Wszechmogący, wieczny Boże, wejrzyj na Serce najmilszego Syna swego i daj się przebłagać tym, którzy żebrzą Twojego miłosierdzia

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.

    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Serce Jezusa, Syna Ojca Przedwiecznego, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, w łonie Matki Dziewicy przez Ducha Świętego utworzone, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, ze Słowem Bożym istotowo zjednoczone, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, nieskończonego majestatu, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, świątynio Boga, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, przybytku Najwyższego, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, domie Boży i bramo niebios, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, sprawiedliwości i miłości skarbnico, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, cnót wszelkich bezdenna głębino, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, wszelkiej chwały najgodniejsze, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, królu i zjednoczenie serc wszystkich, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, w którym są wszystkie skarby mądrości i umiejętności, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, w którym mieszka cała pełnia Bóstwa, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, w którym sobie Ojciec bardzo upodobał, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, z którego pełni wszyscyśmy otrzymali, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, źródło życia i świętości, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, przebłaganie za grzechy nasze, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, zelżywością napełnione, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, dla nieprawości naszych starte, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, aż do śmierci posłuszne, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, włócznią przebite, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, źródło wszelkiej pociechy, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, życie i zmartwychwstanie nasze, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, pokoju i pojednanie nasze, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, krwawa ofiaro grzeszników, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, zbawienie ufających Tobie, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, nadziejo w Tobie umierających, zmiłuj się nad nami.
    Serce Jezusa, rozkoszy wszystkich Świętych, zmiłuj się nad nami.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    K: Jezu cichy i pokornego serca,
    W: Uczyń serca nasze według Serca Twego.

    Módlmy się. Wszechmogący, wieczny Boże, wejrzyj na Serce najmilszego Syna swego i na chwałę, i zadośćuczynienie, jakie w imieniu grzeszników Ci składa, † daj się przebłagać tym, którzy żebrzą Twojego miłosierdzia, * i racz udzielić przebaczenia w imię tegoż Syna swego, Jezusa Chrystusa, który z Tobą żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Historia litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa

    Czerwiec poświęcony jest Jezusowi Chrystusowi, którego w tym czasie czcimy w sposób szczególny w nabożeństwach dedykowanych Jego Najświętszemu Sercu. Jest ono – jak nauczał papież Leon XIII (+1903) gorący orędownik kultu Serca Jezusowego – “symbolem i żywym obrazem nieskończonej miłości” Jezusa do wiernych.

    Nabożeństwa czerwcowe, odprawiane w obecnej formie, pojawiły się dość późno, bo dopiero w XIX wieku. Sam kult Serca Jezusowego został już wcześniej zainicjowany przez św. Małgorzatę Marię Alacoque (1647-1690) – francuską wizytkę.

    16 czerwca 1675 r., kiedy siostra św. Małgorzata Maria Alacoque modliła się w kaplicy klasztoru w Paray-le-Monial we Francji, po raz trzeci objawił się jej Pan Jezus. Powiedział wówczas do niej: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że niczego nie szczędziło aż do wyczerpania i wyniszczenia się, by im dać dowody swojej miłości.”

    Znamienne wydarzenie w wielbieniu Serca Jezusowego miało miejsce w Marsylii, gdy w mieście w 1720 roku olbrzymie żniwo zbierała zakaźna choroba – cholera. Biskup tego miasta postanowił szukać ratunku w Miłosiernym Sercu Jezusa. Specjalnym dekretem zarządził uroczyste poświęcenie swej diecezji Sercu Jezusa. Akt poświęcenia odmówiono 1 listopada 1720 roku. Ledwo umilkły pokutne śpiewy, a ta zaraźliwa choroba przewodu pokarmowego zaczęła szybko ustępować. W rok po zażegnaniu epidemii ordynariusz Marsylii nakazał odprawianie nowenny do Najświętszego Serca Jezusowego.

    Kult Serca Jezusowego przybierał najrozmaitsze formy. Samo zaś nabożeństwo czerwcowe pojawiło się w Paryżu w pierwszej połowie XIX wieku za sprawą zakonnicy – Anieli de Sainte-Croix. Otóż podczas dziękczynienia po przyjęciu Jezusa w Komunii Św. pomyślała ona, że skoro maj jest poświęcony Matce Bożej, to dobrze byłoby ofiarować czerwiec Sercu Jezusa. Podzieliła się tym pomysłem z innymi. Była to myśl na tyle trafna, że została dosyć szybko oficjalnie zaakceptowana przez kościelną hierarchię. Papież Pius IX zatwierdził nabożeństwo czerwcowe jako oficjalną modlitwę Kościoła w roku 1873.

    W Polsce nabożeństwa czerwcowe odmawiano już od 1857 r. Nabożeństwa ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa były znane najpierw w klasztorach Wizytek w Warszawie, Krakowie i Lublinie. Potem zostały zaaprobowane przez biskupa Lublina i polecone do odprawiania w jego diecezji. Następnie rozprzestrzeniły się na terenie całego kraju.

    Nabożeństwo czerwcowe składa się z dwóch podstawowych elementów:

    • adoracji Najświętszego Sakramentu oraz
    • Litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa.

    Oryginalny tekst, ułożony przez siostrę Annę Magdalenę Remusat z Marsylii liczył 27 wezwań. 12 z nich zakonnica ta zaczerpnęła od jezuity, ojca Jana Croiset, który już w 1691 roku w ten sposób czcił Serce Pana Jezusa i dał początek tej pięknej modlitwie. Dodatkowe 6 odmawianych współcześnie wezwań dołożyła rzymska Kongregacja Wiary przy ostatecznym zatwierdzeniu tekstu litanii w 1899 roku. Litania obecna licząca 33 prośby, upamiętnia symboliczną liczbę lat życia Jezusa na ziemi.

    Układ wezwań litanii do Bożego Serca składa się w logiczną całość. Można w niej wyróżnić trzy części wezwań:

    • Pierwsza część dotyczy stosunku Jezusa do Ojca i Ducha Świętego (Serce Jezusa, Syna Ojca Przedwiecznego, Serce Jezusa, w łonie Matki Dziewicy przez Ducha Świętego utworzone, Serce Jezusa, ze Słowem Bożym istotowo zjednoczone, Serce Jezusa, nieskończonego majestatu, Serce Jezusa, świątynio Boga, Serce Jezusa, przybytku Najwyższego, Serce Jezusa, domie Boży i bramo niebios). Odmawiając tę część wchodzimy w kontemplację relacji Serca Jezusa z Trójcą Świętą.
    • Druga część wezwań dotyczy przymiotów Serca Jezusowego (Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości, Serce Jezusa, sprawiedliwości i miłości skarbnico, Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne, Serce Jezusa, cnót wszelkich bezdenna głębino, Serce Jezusa, wszelkiej chwały najgodniejsze, Serce Jezusa, królu i zjednoczenie serc wszystkich, Serce Jezusa, w którym są wszystkie skarby mądrości i umiejętności, Serce Jezusa, w którym mieszka cała pełnia Bóstwa).
    • Trzecia część litanii akcentuje stosunek Bożego Serca do ludzi (Serce Jezusa, z którego pełni wszyscyśmy otrzymali, Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata, Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, Serce Jezusa, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają, Serce Jezusa, źródło życia i świętości, Serce Jezusa, przebłaganie za grzechy nasze, Serce Jezusa, zelżywością napełnione, Serce Jezusa, dla nieprawości naszych starte, Serce Jezusa, aż do śmierci posłuszne, Serce Jezusa, włócznią przebite, Serce Jezusa, źródło wszelkiej pociechy, Serce Jezusa, życie i zmartwychwstanie nasze, Serce Jezusa, pokoju i pojednanie nasze, Serce Jezusa, krwawa ofiaro grzeszników, Serce Jezusa, zbawienie ufających Tobie, Serce Jezusa, nadziejo w Tobie umierających, Serce Jezusa, rozkoszy wszystkich Świętych).

    Wszystkie wezwania w tekście owej litanii mają głębokie odniesienie do Pisma Świętego. Większość z nich jest prawie dosłownym cytowaniem Biblii, a inne biorą z niej natchnienie. Każde wezwanie zostało poprzedzone zwrotem Serce Jezusa. Wypowiadając te dwa słowa mamy na myśli samego Chrystusa, który kocha nas swoim Sercem. Owo Serce jest symbolem całego Miłosierdzia i Miłości, jaką Chrystus ma dla ludzi. Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we mnie, niech przyjdzie do mnie i pije, gdyż – jak zapowiedziało Pismo – strumienie wody żywej popłyną z mojego serca. W tych słowach Jezus objawił najgłębszą tajemnicę Swojego Serca. Jest ono źródłem żywej wody, która, jak określa św. Jan, oznacza Ducha Świętego (por. J 7, 39). Inaczej mówiąc, dary Ducha Świętego wypływają z samego wnętrza, z Serca Chrystusa Pana.

    Wielkim zwolennikiem i czcicielem Serca Jezusowego był Ojciec Święty Jan Paweł II, który wielokrotnie dawał wyraz swej radości z faktu, że w Polsce ta forma pobożności jest wciąż obecna. W Elblągu w 1999 r. powiedział: “Cieszę się, że ta pobożna praktyka, aby codziennie w miesiącu czerwcu odmawiać albo śpiewać Litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa, jest w Polsce taka żywa i ciągle podtrzymywana”. Jest to pochwała, ale i zadanie dla nas – katolików, rodaków Jana Pawła II. Zadanie, aby te nabożeństwa przetrwały i były kultywowane przez kolejne pokolenia.

    WSPÓLNOTA W SERCU JEZUSA
    www.odnowa.jezuici.pl/wsercujezusa

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Tylko „zapalony” może zapalać.

    O czci do Najświętszego Serca Pana Jezusa

    (fot. Andreas F. Borchert, CC BY-SA 3.0 DE , via Wikimedia Commons)

    ***

    Patrząc na obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa, porusza człowieka Jego „rozpłomienienie” – nie sposób nie odnieść tego do jednego z wezwań Litanii do Serca Bożego: „Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości…”. Obraz ten ukazuje niekończącą się nigdy miłość Boga do człowieka. Przecież ludzie jak mówią o miłości to wskazują na serce i jest to przekaz niewerbalny, a dodałbym także uniwersalny, bo zrozumiały dla wszystkich ludzi. Bóg objawia swe Serce – mówi w rozmowie z PCh24.pl o. Robert Więcek SJ.

    Proszę Ojca, co przedstawia obraz Serca Pana Jezusa?

    – Jest wiele obrazów – przedstawień Serca Pana Jezusa. Są medaliki, a także figury i to pokaźnych niekiedy wymiarów – ta najbardziej znana w Rio de Janeiro ma 35 metrów wysokości – mówimy o dziesięciopiętrowym wieżowcu. Rzadkością są kościoły, w których nie ma obrazu Serca Pana Jezusa. Sam obraz przedstawiać może samo Serce, albo osobę Pana Jezusa, który wskazuje na swe serce. Wizerunki możemy spotkać wszędzie. Niedługo przed II wojną światową w Poznaniu stał monumentalny pomnik Serca Jezusowego na placu przed zamkiem. Figura wysoka na cztery metry, miała serce szczerozłote, dar matek katolickiego Poznania. Pomnik zburzyli Niemcy zaraz po wkroczeniu do miasta i do dziś go nie odbudowano.

    Pomnik Serca Jezusowego wystawiono na jednym ze szczytów And, dzielącym państwa: Chile, Argentynę i Boliwię, jako znak pojednania za zakończenie wojny między państwami. W Polsce mamy około 400 kościołów oraz kilkadziesiąt kaplic pod tym wezwaniem. Oto niektóre znane w świecie kościoły: w Paryżu na Montmartre (Wzgórze Męczenników), w Paray-le-Monial, w pobliżu Barcelony na Górze Tibidabo, narodowa Bazylika Najświętszego Serca w Brukseli czy też Bazylika Serca Pana Jezusa w Krakowie, konsekrowana w 1921 roku – wotum Narodu Polskiego za odzyskanie niepodległości. Motywem wiodącym jest ukazanie Serca Boga, miłości Bożej, które kocha bezgranicznie człowieka.

    Czego symbolem jest Serce Pana Jezusa?

    Patrząc na obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa, porusza człowieka Jego „rozpłomienienie” – nie sposób nie odnieść tego do jednego z wezwań Litanii do Serca Bożego: „Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości…”. Obraz ten ukazuje niekończącą się nigdy miłość Boga do człowieka. Przecież ludzie jak mówią o miłości to wskazują na serce i jest to przekaz niewerbalny, a dodałbym także uniwersalny, bo zrozumiały dla wszystkich ludzi. Bóg objawia swe Serce.

    W przedstawieniach osoby Pana Jezusa i Jego Serca jest wskazanie na Zmartwychwstałego i Jego łagodne i pełne miłości spojrzenie. To ewangeliczne „spojrzał z miłością” prowadzi do odsłonięcia szaty, by pośrodku zobaczyć Jego Serce, z którego wypływają zdroje wszelkich łask. To symbol Boga, który nic nie zostawia dla siebie, który daje się całkowicie – czego wyrazem jest sakrament Eucharystii, w którym możemy uczestniczyć. Serce Boże w sposób nierozerwalny połączone jest z Eucharystią.

    Co oznaczają płomienie w Sercu Pana Jezusa?

    Z Serca Pana Jezusa wychodzą płomienie ognia. To przecież powszechny sposób opisu wielkiej i żarliwiej miłości. Miłość płonie! W obrazie Serca Pana Jezusa ogień wydobywa się z rany. Zadanej i ciągle zadawanej. Odpowiedzią na zadawane rany jest strumień miłości, a dokładniej – ogień miłości. Miłość prawdziwa zapala i rozpala – do czerwoności. To lekarstwo na oziębłość naszych serc.

    Płomienie i ciepło są przymiotami żywiołu. Bo miłość jest żywiołowa, a dokładniej życiodajna i życionośna. Dlatego te płomienie połączyć można z płomieniami, które ukazały się nad uczniami w Wieczerniku u dniu Pięćdziesiątnicy. To symbole Ducha Świętego, który jest dany każdemu wierzącemu, aby roznosić na cały świat Dobrą Nowinę.

    Jesteśmy świadkami żarliwości Boga względem człowieka. Płonie i płonąć nie przestaje jak krzak na pustyni, który widzi Mojżesz i z ciekawością podchodzi, by usłyszeć: „Zdejmij sandały, bo ziemia, na której stoisz jest święta” (por. Wj 3). To także ogień, do którego zostali wrzuceni młodzieńcy nieposłuszni rozkazom Nabuchodonozora, który ich nie strawił, a pozwolił przechadzać się i uwielbiać Boga (por. Dn 3).         

    Nie sposób też nie wspomnieć o żarliwości o „dom”, która porusza Serce Boże, o Kościół, o każdego człowieka. Pomocą niech będą słowa Pana Jezusa z Ostatniej Wieczerzy: „Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami” (Łk 22, 16) czy z krzyża Jezusowe wołanie „Pragnę”.   

    Co oznacza krzyż na Sercu Pana Jezusa?

    Krzyż kieruje nasz wzrok na Golgotę, gdzie dokonało się nasze zbawienie – wybuch nieograniczony miłości Ojca i Syna i Ducha. Krzyż ten rodzi się z płomieni miłości. W wizerunkach Serca Jezusa na dłoniach Pana Jezusa widać ślady po gwoździach – to świadectwo Jego męki i śmierci krzyżowej, którą poniósł za nasze grzechy. To samo mówi korona cierniowa, otaczająca Serce Boże – lekarstwo na pychę. Żar (żarliwość), o którym wyżej wspomnieliśmy, jest tak ogromny, że Syn oddaje życie za nas, za tych, których kocha. Krzyż i Serce to wychodzenie Boga w stronę człowieka z orędziem miłości miłosiernej. Miłość jak na dłoni…

    Wierząc w miłość i Miłości prowadzi do przyjęcia i podjęcia cierni i krzyża. Serce Jezusa jest ciche i pokorne na każdym etapie ziemskiej pielgrzymki. Także i teraz w swej obecności na naszych ołtarzach w Najświętszym Sakramencie czy w tabernakulach. Otoczony jest płomieniami – nie spalającymi i niszczącymi, a dającym nadzieję.      

    Ten krzyż woła: „Chcesz iść za Mną?” Wpatrując się w Me Serce, kontemplując Mą miłość do ciebie czy chcesz iść za Mną, moimi śladami? Weź krzyż oznacza weź miłość, weź udział w miłości Bożej. Zanurz się w nią. Zaczerpnij. Pozwól się nią ogarnąć.    

    Z którymi objawieniami związany jest kult Serca Pana Jezusa?

    Możemy powiedzieć, że fundamentalnym objawieniem związanym z kultem Serca Pana Jezusa jest… Ostatnia Wieczerza i Golgota. To zwieńczenie objawiania się Boga człowiekowi i światu.

    Przyglądając się historii idziemy ku skromnej siostrze zakonnej, wizytce, św. Małgorzacie Marii Alacoque (1647-1690). Ukryta w klasztorze w Paray-le-Monial otrzymała objawienie od Pana Jezusa o Sercu Bożym i krzewieniu tegoż kultu w Kościele. Oczywiście to cały ciąg historyczny etapów objawiania się Boga, Jego przymiotów. Święta miała cztery widzenia.

    W pierwszym usłyszała: „Moje Boskie Serce tak płonie miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych płomieni gorejących, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie rozlać je za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi Bożymi skarbami”. Warto te słowa odnieść do snutej wyżej refleksji nad promieniami na obrazie Serca Jezusowego. W kolejnych Pan Jezus prosił o konkretne formy czci Serca Bożego.

    Czym jest akt poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa?

    Taki akt, wielokrotnie powtarzany, jest oddaniem się Sercu Pana Jezusa – wejściem w interakcję tzn. Bóg daje mi się całkowicie, wszystko od Niego pochodzi i ku Niemu zmierza, a więc ja (my) chcemy odpowiedzieć tym samym. Pierwszym poświęcającym się człowiekowi jest Pan. My odpowiadamy. To zawarcie przymierza, a więc także akt wyznania wiary i uznania, że w Nim pokładamy nadzieję, że od Niego otrzymaliśmy – odnosząc się do setnej rocznicy poświęcenia Polski – dar niepodległości.

    Dlaczego właściwie nie mówi się o tym, że zaledwie trzy lata temu minęło sto lat od poświęcenia Polski Najświętszemu Sercu Pana Jezusa?

    Bezradnie rozkładam ręce i w szczerości serca mówię, że do końca nie wiem dlaczego tak się stało. Znając historię wielu tego rodzaju „rocznic” i ich przeżywania raczej w większości kończy się na obchodzeniu uroczystości i… potem „obchodzeniu” szerokim łukiem. Może to wynika z tego, że lubimy uroczystości i świętowanie? Może też z tego, że podskórnie odczuwamy, że zaangażowanie się w kult Serca Bożego, w ów akt poświęcenia (się) wymagać będzie konsekwencji, postaw wiary, naśladowania tegoż Serca? Zaczęliśmy od opisu obrazu i rodzi się też pytanie na ile dotyka mnie ten Obraz, na ile porusza mnie Serce Boże i to wszystko, co z nim się wiąże?

    Czemu odnowienie aktu poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa jest praktycznie przemilczane?

    Przemilczane? Nie użyłbym takiego przymiotnika. Są bowiem osoby czy wspólnoty, które dalej żyją tajemnicą Bożego Serca, dodałbym „w zaciszu swego serca”. Zapewne wielu liczyło na wielkie poruszenie. Tymczasem wierzę, że kropla wody jest w stanie rozłupać najtwardsze skały, byle miała na to czas. Jednym z owoców tego odnowienia było wydanie książki pt. „Droga do Serca”, w której zebrano materiały (tzn. artykuły do różnych czasopism czy portali, wywiady, a także rozważanie adwentowe, drogi krzyżowe) z całego czasu przed samym Jubileuszem. Tak został cały materiał ułożony, że stał się „podręcznikiem” do rocznej pracy – zarówno indywidualnej jak i wspólnotowej. W ramach Światowej Papieskiej Sieci Modlitwy (Apostolstwa Modlitwy) w czasopiśmie „Modlitwa i Służba” ukazała się seria artykułów o kulcie NSPJ. Do kilku parafii jezuici krakowscy udali się, by dawać rekolekcje o Sercu Bożym. Także misjonarze od Sercanów poprosili o serię konferencji o kulcie Serca Bożego na nasze czasy. Oni sami wyruszyli do parafii, by zachęcać do oddawania się Sercu Pana Jezusa.           

    Zachęcać, ale to wcale nie jest takie proste, zwłaszcza dziś…

    Coraz bardziej przekonuję się, że na nasze czasy potrzeba pracy osobistej – sam ze sobą i… twarzą w twarz, np. w kierownictwie duchowym. Bez pracy osobistej (i osobowej), bez stawiania pytań i szukania na nich odpowiedzi – nie odkryjemy głębi tajemnicy Serca Bożego. Bo dotyczy to osobistego wyboru i pracy. Tego nie da się narzucić. Osobiste rozważnie da siłę do podejmowania trudnych pytań. Nie straszne będą meandry teologii. W świecie, który cierpi na chroniczny brak miłości prawdziwej, odważnej, cichej i pokornej – mamy głosić taką właśnie, wypływającą z Serca, miłość wymagającą i odpowiedzialną, miłość dającą i szanującą życie, miłość gotową na rezygnację z samego siebie.     

    Wróćmy jeszcze do obietnic dla czcicieli Serca Pana Jezusa. Jedna brzmi: „Osoby, które będą to nabożeństwo rozszerzały, będą miały imię swoje wypisane w Sercu Moim”. Proszę Ojca, jak czcić Serce Pana Jezusa?

    Tylko „zapalony” może zapalać. Jeśli będzie we mnie „gorliwość o dom Boży” – we mnie i wokół mnie, to znajdzie ona właściwe formy do realizacji tego ognia miłości, który zapłonie. Prawdziwa miłość „nigdy się nie kończy”. Nie liczyłbym na wielkie zgromadzenia, fajerwerki wszelkiego kalibru. Jako Krajowy Sekretariat Apostolstwa Modlitwy przygotowujemy publikację pt.: „Ku poświęceniu się Sercu Jezusowemu. Modlitewnik dla każdego”, która ma dopomóc podprowadzić do osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. I to jest istotne w tym kulcie – jeśli moje serce przylgnie do Serca Bożego (to jeden z obrazów z objawień św. Marii Małgorzaty, w którym Pan Jezus wziął jej serce i złożył w swoim Sercu) to będę umiał też „zapalać” innych. Wspomniana publikacja ma być też pomocą do poświęcenia małżeństw, rodzin, wspólnot Sercu Pana Jezusa. Bo z takiego przylgnięcia, w którym wypełnia się modlitwa „uczyń serca nasze według Serca Twego”, przyjdzie światło i poprowadzi dalej i głębiej.

    Dziękuję za rozmowę.

    Marta Dybińska/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    This image has an empty alt attribute; its file name is 11351_13255.jpg

    ***

    Obietnice Najświętszego Serca Pana Jezusa zostały przekazane za pośrednictwem św. Małgorzaty Marii Alacoque, zakonnicy z klasztoru Sióstr Wizytek w Paray-le-Monial:

    1) czciciele otrzymają łaski potrzebne do realizacji ich zadań życiowych, wynikających z obowiązków stanu;
    2) pokój w rodzinach;
    3) pocieszenie w strapieniach;
    4) opiekę Zbawiciela w życiu, szczególnie w godzinę śmierci;
    5) błogosławieństwo w podejmowanych przedsięwzięciach;
    6) grzesznicy znajdą w Bożym Sercu „źródło i ocean miłosierdzia”;
    7) oziębli staną się gorliwymi w swoim życiu religijnym;
    8) gorliwi w wierze szybko staną się doskonałymi;
    9) Pan Jezus będzie błogosławił tym domom, rodzinom, w których jest czczony obraz Boskiego Serca;
    10) imiona osób propagujące to nabożeństwo zostaną zapisane w Sercu Pana Jezusa;
    11) kapłani poruszą najbardziej zatwardziałe serca;
    12) Pan Jezus da łaskę pokuty i będzie „ucieczką” w ostatniej godzinie życia osobom, które przez dziewięć pierwszych piątków miesiąca będą przyjmowały Komunię Świętą wynagradzającą.

    _________________________________________________________

    Oby te wspaniałe obietnice Najświętszego Serca Pana Jezusa mogły się w nas spełnić – dlatego zachęcajmy się nawzajem do gorliwego praktykowania dziewięciu pierwszych piątków miesiąca.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 pierwszych piątków miesiąca.

    Na czym polega to nabożeństwo?

    W pierwszy piątek miesiąca wielu wiernych przystępuje do spowiedzi i Komunii świętej. Na czym polega praktyka 9 pierwszych piątków miesiąca i co się z nią wiąże?

    9 pierwszych piątków miesiąca to nabożeństwo, które jest znane wielu wiernym. Większość dzieci słyszy o nich na katechezie, zachęca się je też do tej praktyki tuż po Pierwszej Komunii. Dla dużej części osób pierwsze piątki miesiąca pozostają już na stałe dniem spowiedzi i komunii świętej. Skąd wzięła się ta praktyka?

    9 pierwszych piątków miesiąca w objawieniach Małgorzaty Marii Alacoque

    Powiedział o niej sam Jezus francuskiej siostrze zakonnej, św. Małgorzacie Marii Alacoque w czasie objawień. Przez ponad półtora roku ukazywał jej On swoje Serce płonące miłością do ludzi i zranione ich grzechami. Św. Małgorzata usłyszała od Jezusa o obietnicach, jakie daje On czcicielom jego Serca.

    Wśród nich pojawia się i ta: „Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”.

    Wielka obietnica

    Mówiąc to Jezus ukazał się św. Małgorzacie jako ubiczowany. Z czasem obietnicę tę nazwano „Wielką”, jako największą, jakiej człowiek może dostąpić w czasie ziemskiego życia. Jezus obiecuje praktykującym 9 pierwszych piątków miesiąca, że nie umrą nie będąc w stanie łaskie uświęcającej. W najstarszym polskim miesięczniku katolickim, „Posłańcu Serca Jezusowego”, można przeczytać niezwykłą historię związaną z tą obietnicą.

    Jedna z więźniarek obozu Ravensbrück została wyznaczona do egzekucji. Nie mogła uwierzyć, że po wielokrotnym odprawieniu dziewięciu piątków umrze bez sakramentów świętych. Tak się jednak złożyło, że choć dwukrotnie wzywano ją do tzw. transportu, z którego nie było już powrotu, w obu wypadkach niespodziewanie polecono jej wrócić do obozu. Dotrwała do czasu, gdy do obozu przemycono puszkę z komunikantami. Została stracona w dniu, w którym przyjęła Komunię św.

    9 pierwszych piątków miesiąca. Po pierwsze – Komunia!

    Warto zwrócić uwagę, że Jezus w swojej obietnicy mówi o przyjęciu Komunii świętej w kolejne 9 pierwszych piątków, nie o samej spowiedzi. Aby jednak przystąpić do Komunii, trzeba być w stanie łaski uświęcającej, więc dobrze poprzedzić ją sakramentem pokuty. Stąd w wielu parafiach z racji pierwszego piątku organizuje się dodatkowe dyżury kapłanów w konfesjonałach.

    9 pierwszych piątków miesiąca nie jest bynajmniej praktyką magiczną, nie ma nic wspólnego z zabobonem. Pomaga ona jednak wypracować nawyk regularnej spowiedzi i częstszego, niż tylko w niedzielę, przyjmowania Komunii Świętej.

    W czerwcu szczególną uwagę poświęca się Sercu Jezusa. Codziennie odmawiana jest Litania do Serca Pana Jezusa, a w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała obchodzimy Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Tym bardziej warto właśnie w tym miesiącu rozpocząć praktykę 9 pierwszych piątków.

    os/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Canva.co

    ***

    5 pięknych modlitw do Serca Pana Jezusa,

    które powinien znać każdy

    Serce Jezusa obdarza nas wyjątkową Miłością! Pomódl się tymi niezwykłymi modlitwami na co dzień, by odkrywać tę niezwykłą siłę Miłości Serca Pana Jezusa.

    Czerwiec to czas, w którym naszą szczególną uwagę kierujemy na Serce Pana Jezusa i związane z nim tajemnice oraz obietnice. Wielu świętych doświadczyło niezwykłych łask modląc się do Serca Pana Jezusa.

    Te pięć modlitw pomoże Ci odkryć siłę Miłości Serca Pana Jezusa, które przebite na krzyżu oddało za nas życie!

    1. Modlitwa do Serca Pana Jezusa

    Dziękuję Ci, Panie, że stałeś się człowiekiem i miałeś ludzkie serce. Dlatego czułeś ból i radość. Płakałeś i tęskniłeś. Gromiłeś i przebaczałeś, kochałeś ludzi i chciałeś być przez nich kochanym.

    Dziękuję Ci za to, że nas dzieci, przytulałeś do swego Serca. Za to, że Janowi pozwoliłeś położyć głowę na Twoim Sercu.

    Dziękuję Ci, że pozwoliłeś dla nas otworzyć Twoje Serce włócznią żołnierza. Chyba nie mogłeś okazać nam większej miłości. Będę w pierwsze piątki przyjmował Cię do swego serca, aby podziękować Ci za to, że tak nas ukochałeś, aby wynagrodzić Ci za grzechy moje i innych, którzy Cię nigdy nie przepraszają.

    A gdy moje serce bić przestanie, niech mi zostanie miłość ku Tobie i niech znajdę w Twoim Sercu bezpieczne schronienie. Amen.

    2. Modlitwa Codziennego Ofiarowania Sercu Pana Jezusa

    Boskie Serce Jezusa,

    ofiaruję Ci przez Niepokalane Serce Maryi wszystkie modlitwy, sprawy, prace i krzyże dnia dzisiejszego jako wynagrodzenie za nasze grzechy.

    Łączę je z tymi intencjami, w jakich Ty za nas ofiarowałeś się na krzyżu i nieustannie ofiarujesz się na ołtarzach całego świata.

    Ofiaruję Ci je za Kościół święty katolicki, za Ojca świętego Franciszka i na wszystkie intencje na ten miesiąc i dzień wyznaczone.

    Pragnę też zyskać wszystkie odpusty, jakich dostąpić mogę i ofiaruję je za dusze w czyśćcu. Amen.

    3. Pozdrowienie i Oddanie się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa

    Pozdrawiam Cię, Najświętsze Serce Jezusa, Serce mego Zbawiciela, żywe i niewyczerpane źródło szczęścia i życia wiecznego, nieskończona skarbnico Bóstwa. Ty jesteś moją ucieczką, moim ukojeniem, moim wszystkim. Serce pełne miłości, rozpal moje serce świętym żarem, który trawi Twoje Serce. Napełnij moje serce swymi łaskami, które obficie wypływają z Ciebie jak ze źródła. Spraw, niech moja dusza będzie zawsze złączona z Twoją duszą, a moja wola zawsze podporządkowana Twojej woli. Pragnę tylko jednego: aby Twoja święta wola była jedynym moim drogowskazem i jedynym celem wszystkich moich myśli, wszystkich moich pragnień i wszystkich moich czynów.

    O Jezu, z ufnością powierzam się całkowicie dobroci Twego Boskiego Serca. Oddaję Ci moją przeszłość ze wszystkimi wykroczeniami, nędzą i słabością, moją przyszłość i moją duszę na całą wieczność. Tobie oddaję się i powierzam i jestem pewny, że nie zawiedziesz mnie w czasie i w wieczności. Amen.

    4. Modlitwa do Serca Pana Jezusa autorstwa Benedykta XV

    Panie, przychodzę do Ciebie

    Ty jesteś moją jedyną Drogą. Chcę postępować drogą Twoich przykazań, Twoich nauk, Twojego przykładu. Chcę Cię naśladować w posłuszeństwie, wyrzeczeniu, ofierze. To jest droga, która prowadzi do Ciebie, do nieba.

    Jezu, Ty jesteś moim Życiem dzięki łasce uświęcającej. Ona jest życiem naszych dusz. Jesteś mym życiem dzięki Twej nauce. Zawiera ona w sobie słowa życia wiecznego. Ty jesteś Życiem dzięki sakramentom świętym. Oto Chleb Żywy, który przychodzi z nieba. Jesteś moim życiem dzięki Twemu Najświętszemu Sercu. Jest ono źródłem życia dla każdej poszczególnej duszy, jak również uzdrowieniem dla całej ludzkości. Z całego serca wierzę w Twoje Słowo. Głęboko łaknę Eucharystii, Żywego Chleba, który zstąpił z nieba. Szeroko otwieram swe serce na życiodajne źródła łaski wytryskujące z Twojego Serca. Zgadzam się ze wszystkimi Twoimi za-miarami. Niech Twoje Boskie Serce zapanuje nad wszystkimi dziećmi Kościoła i nad całą ludzkością.

    5. Krótka modlitwa św. Tomasza z Akwinu do Serca Pana Jezusa

    Daj mi, Panie, serce wrażliwe,

    aby mnie żadna próżna myśl nie oderwała od Ciebie. Daj mi, Panie, serce szlachetne, aby mnie żadna niegodna Ciebie namiętność nie usidliła. Daj mi, Panie, serce proste i szczere, aby się nie dało opanować przez żadną złą skłonność. Pozwól mi, Panie, znosić Twoje kary w duchu pokuty, a z Twoich dobrodziejstw korzystać rozumnie, abym mógł kiedyś przeżywać wieczną radość w niebieskiej Ojczyźnie.

    redemptor.by/pl/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Serce Jezusa: „w Nim zasypiam bez zmartwień i wypoczywam bez niepokojów”

    SERCE JEZUSA

    Najświętsze Serce – street art/Catherine Leblanc | Godong

    ***

    Chorzy i grzesznicy odnajdują w Przenajświętszym Sercu mojego umiłowanego Jezusa pewne schronienie i spokojnie odpoczywają – pisała św. Małgorzata Maria Alacoque.

    Kult Serca Jezusowego

    Dorota Giebułtowicz (KAI): Miłowanie Boga jest fundamentalnym przykazaniem naszej wiary: „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6,5). Czy potrzebujemy zatem osobnego kultu Serca Jezusowego?

    O. Marek Wójtowicz SJ*: Kontemplacja przebitego Serca Jezusa prowadzi nas do odkrycia Jego wielkiej miłości. Jezus, nasz Pan i Zbawiciel, do końca nas umiłował, objawiając w ten sposób miłość Boga Ojca. Początkowe wezwania Litanii do Serca Jezusa wskazują na trynitarny wymiar pobożności związanej z Sercem Pana Jezusa.

    Chodzi nade wszystko o osobistą, przyjacielską więź z Jezusem, o której w wielu miejscach swojego „Dziennika duchowego” pisze jezuita, św. Klaudiusz la Colombière, spowiednik św. Małgorzaty Alacoque i pierwszy Apostoł miłości do Serca Jezusa. Właśnie on ułożył przepiękną modlitwę powierzenia się Jezusowi.

    Zacytuję krótki jej fragment: „O Jezu! Ty jesteś moim prawdziwym Przyjacielem, moim jedynym Przyjacielem. Ty uczestniczysz we wszystkich moich niepowodzeniach – bierzesz je na siebie; Ty wiesz, jak obrócić je w błogosławieństwa. Słuchasz mnie z największą dobrocią, kiedy powierzam Tobie wszystkie moje kłopoty i zawsze masz coś na uleczenie moich ran”.

    Kult Najświętszego Serca w Kościele powszechnym nawiązuje do prywatnych wizji mistycznych, jakie miała św. Małgorzata Maria Alacoque († 1690). Jak można krótko przedstawić istotę objawień?

    We wspomnienie św. Jana Ewangelisty, 27 grudnia 1673 r., siostra Małgorzata Maria, dzięki mistycznej łasce, została obdarzona poznaniem tajemnic Najświętszego Serca Pana Jezusa. Serce Zbawiciela dało jej odczuć, że jest tak często przez ludzi zapominane, a mimo to wciąż ogarnia hojną miłością każdego człowieka.

    Pan Jezus prosił wizytkę o praktykowanie zadośćuczynienia za niewdzięczność tak wielu ludzi wobec bezgranicznej miłości Boga, objawionej w dramacie Golgoty. Potem następowały kolejne objawienia, podczas których Pan Jezus udzielał jej wskazań o tym, jak szerzyć kult Jego Najświętszego Serca.

    Owocem tych niezwykłych spotkań ze Zbawicielem było wyznanie świętej: „W Najświętszym Sercu Jezusa odnajduję wszystko to, czego brak mi w moim ubóstwie, gdyż jest ono pełne miłosierdzia. Nie znalazłam nigdy skuteczniejszego środka na moje strapienia niż Przenajświętsze Serce mojego umiłowanego Jezusa.

    W Nim zasypiam bez zmartwień i wypoczywam bez niepokojów (…). Chorzy i grzesznicy odnajdują w Nim pewne schronienie i spokojnie odpoczywają. Boskie i umiłowane Serce jest całą moją nadzieją: jest moją ucieczką. Jego zasługi są dla mnie zbawieniem, życiem i zmartwychwstaniem”.

    Kolejne objawienia miały miejsce w 1674 r., podczas których Pan Jezus wyraził żądanie pierwszopiątkowej komunii świętej przyjmowanej w duchu wynagrodzenia. Dnia 16 czerwca 1675 r. nastąpiło tzw. „wielkie objawienie” z deklaracją: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi…”. Pan Jezus domagał się również ustanowienia osobnego liturgicznego wspomnienia.

    Św. Faustyna i Serce Jezusa

    Niektóre sformułowania z objawień św. Małgorzaty bardzo przypominają słowa Jezusa skierowane do św. siostry Faustyny. Zwłaszcza te o gorącym pragnieniu rozdzielania swoich łask, miłosierdziu względem grzeszników, niewdzięczności ludzi i wynagradzaniu za zniewagi, jakich doświadcza Zbawiciel. Czy można dostrzec jakieś analogie między tymi objawieniami, które dzielą trzy wieki?

    W czasie formacji zakonnej w Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia już od nowicjatu siostra Faustyna zetknęła się z żywym kultem Serca Jezusa. Jej spowiednikiem był wtedy jezuita, ojciec Józef Andrasz, który przez wiele lat był redaktorem naczelnym miesięcznika „Posłaniec Serca Jezusowego”, wydawanego od 1872 r. w Krakowie. W klasztornej kaplicy w Łagiewnikach w miejscu, gdzie dzisiaj jest obraz Jezusa Miłosiernego, znajdował się obraz Serca Jezusa.

    W samym „Dzienniczku”, w bardzo wielu miejscach, św. Faustyna pisze, że pragnie się ukryć w Sercu Jezusa. Dostrzegamy to zwłaszcza w tekście Nowenny do Miłosierdzia Bożego, w której kolejne grupy osób, za które się modliła, pragnęła umieścić w przestrzeni Serca Zbawiciela.

    Z pewnością polska mistyczka dobrze znała objawienia świętej wizytki, które głęboko ją poruszały i inspirowały. Z podobną hojnością pragnęła odpowiedzieć na Miłość, która jest wzgardzona i nie jest kochana. Ubolewała, że tak wielu ludzi oddziela od Jezusa mur obojętności i niewdzięczności. Również idea wynagradzania Sercu Jezusa była bardzo droga św. Faustynie.

    Do czego Jezus wzywa tych, którzy pragną poświęcić się Jego Sercu? Czy są to jakieś konkretne zobowiązania?

    Sądzę, że najlepiej wyraża to wezwanie: „Serce Jezusa, uczyń serca nasze według Serca Twego!”. Co to oznacza? Wciąż nie dorastamy do miary miłości, jaką darzy nas Bóg. Pisze o tym Benedykt XVI w encyklice „Deus caritas est”.

    Wciąż jesteśmy zbytnio skoncentrowani na sobie, egoistyczni, zamknięci na Boga i drugiego człowieka. Z tego narcystycznego więzienia może wyzwolić nas przebite na krzyżu Serce Zbawiciela. Jak powinniśmy świadczyć o miłości w życiu codziennym przypomniał nam św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian w rozdziale 13.

    O. Marek Wójtowicz SJ – współpracuje z Krajowym Sekretariatem Apostolstwa Modlitwy w Krakowie. Autor wielu książek, ostatnio wydał: „Serce Jezusa. Bogactwo litanii”, Kraków 2021.

    Katolicka Agencja Informacyjna /Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ŻYWY RÓŻANIEC

    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA

    NA MIESIĄC CZERWIEC 2024

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby emigranci, zmuszeni z powodu wojen lub głodu do pełnej zagrożeń i niebezpieczeństw ucieczki, znaleźli akceptację i nowe perspektywy życia w krajach, które ich przyjmują.

    więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja

    _______________________________________________________



    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    * Panie Jezu Chryste, Twoja miłość jest bez granic – a nasza ludzka niewdzięczność wciąż grzeszy nie tylko wielkim zapomnieniem, ale nawet i wzgardą. Dlatego w te czerwcowe dni pragniemy wynagrodzić Ci naszą oziębłość i wyrządzoną krzywdę, bo one tak bardzo ranią Twoje Najmiłościwsze Serce. Dlatego prosimy o łaskę skruchy, abyśmy mogli wynagradzać modlitwą i pokutą za grzechy swoje i za grzechy tych, którzy błąkają się po niebezpiecznych drogach tego świata. Bądź Pasterzem dla tych już zgromadzonych w Twojej owczarni i Pasterzem szukającym pogubionych w cierniach szatańskich sideł.

    ____________________________________________

    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),

    św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    *****

    Od 1 czerwca modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 29 maja z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    ________________________________________

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.

    ***

    KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ISTOCKPHOTO

    ****

    Rozżarzone węgle. Czym jest Żywy Różaniec?

    Wymienianie się tajemnicami nie musi oznaczać szpiegostwa czy plotkarstwa. Może być osią najprężniejszej akcji modlitewnej w historii świata. Posłuchajcie różanych opowieści…

    Na hasło w krzyżówce: „Robotnicy, Róża” odpowiedź nie musi brzmieć: „Luksemburg”. Może być nią Paulina Jaricot, osoba równie bliska lyońskim pracownicom i grupom, których dewiza brzmi: „Różaniec? Stanowczo odmawiam”. Jej pomysł był genialny w swej prostocie. „Piętnaście węgli: jeden płonie, trzy lub cztery tlą się zaledwie, pozostałe są zimne. Ale zbierzcie je razem, a wybuchną ogniem”.

    Nigdy się nie zawiodłam

    – Z Różańcem zaprzyjaźniłam się dwadzieścia lat temu, gdy poznałam orędzie fatimskie, ale odmawiałam go nieregularnie – opowiada Katarzyna Błotny. – Kilka lat temu poszłam na Mszę do swego parafialnego kościoła na katowickim Wełnowcu i zdziwiona zauważyłam, że w prezbiterium śpiewa Henryk Czich, jeden z założycieli popularnej grupy Universe. Miał wiaderko z różami i zachęcał do przystąpienia do tej formy modlitwy. Poszłam po jedną różę i… od czterech lat odmawiam codziennie swoją dziesiątkę. Zawsze, gdy czuję się bezsilna, chwytam za różaniec. Nigdy jeszcze się nie zawiodłam…

    Sam wokalista Universe opowiada: „Wybrałem Jezusa na Pana i Zbawiciela w 2007 roku, w czasie kursu Filip prowadzonego przez gliwicką Szkołę Nowej Ewangelizacji. Pan Bóg przestał być tylko Kimś, w kogo powinno się wierzyć, ale stał się mi bliski. Wyciągnąłem z szafki dawno nieużywane Pismo Święte i bardzo dotknęły mnie słowa: »Otwórz moje wargi, Panie, a usta moje będą głosić Twoją chwałę«. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć”.

    Grupy Żywego Różańca istnieją w większości polskich parafii. Ile osób zrzeszają, Pan Bóg raczy wiedzieć… Ponieważ każda grupa jest jednostką autonomiczną i nie łączy się z innymi w struktury, nie można stworzyć bazy danych. Może i dobrze… Nad Wisłą obowiązuje zatwierdzony przez Prymasa Tysiąclecia Ceremoniał Żywego Różańca, opracowany w roku 1977 przez dominikanina Szymona Niezgodę. Odkąd świętujący ćwierćwiecze pontyfikatu Jan Paweł II w liście ­Rosarium Virginis Mariae wprowadził tajemnice światła, w grupie modli się nie piętnaście, jak na początku dzieła, ale dwadzieścia osób.

    Wiem, że Ty wiesz

    – Staram się upolować wolną chwilę już od rana. Najlepsze są dyżury w szkole – uśmiecha się Milena Żak, nauczycielka. – Do intencji za moje dzieci, o to, by nie pogubiły się w życiu i odnalazły swą relację z Jezusem, dorzucam chrześniaków, uczniów… Dorzucam też tych, którzy przyjdą mi tego dnia na myśl. Wybiegam także w przyszłość, bo już dziś modlę się za przyszłych małżonków moich dzieci. Rozpoczynam od przedstawienia intencji, które Pan Bóg zna już na pamięć. (śmiech) Mówię Mu jednak: „Ja wiem, że Ty wiesz, ale mi to pomaga, że Ci o tym opowiem”.

    – W parafii Ducha Świętego w Siemianowicach Śląskich działa prężnie róża różańcowa rodziców. Ludzie wpisywali na listę imiona dzieci, wnuków, chrześniaków – opowiada Beata Górny. – Weszłam w to, bo szukałam konkretu, modlitwy, która będzie dla mnie zobowiązaniem. Dotąd modliłam nieregularnie, a dzięki róży muszę wygospodarować na modlitwę czas, pilnować tego – i bardzo mi to pomaga. Co więcej mogę dać dzieciom, które polecam Bogu? Wierzę, że w tych pełnych zawirowań czasach uchronił je już od wielu niebezpieczeństw, że są w najlepszych rękach. Raz w miesiącu w parafii są odprawiane Msze w intencji róż różańcowych i widać wówczas, jak wiele osób zaangażowanych jest w to dzieło!

    Jeden za drugiego

    – Gdy trafiłem do Bytomia, nie było tu żadnych wspólnot – opowiadał mi przed laty Rafał Kogut, franciszkanin. – Zaczęliśmy od powołania wspólnoty Żywego Różańca. Dlaczego? Zależało mi na tym, by ludzie modlili się za parafię.

    – Przez lata miałam problemy z Różańcem, odmawianie go sprawiało mi sporą trudność, więc dołączenie do róży było dla mnie wyzwaniem – mówi Aleksandra Nowojska z Siemianowic Śląskich. – Zaryzykowałam, bo napędzała mnie myśl, że nie tylko ja sama będę modliła się za moje dzieci, ale otoczy je modlitwa całej grupy. I to do końca ich życia! Zachwyciła mnie ta zasada naczyń połączonych, ludzi, którzy wzajemnie sobie błogosławią. Swą małą cegiełkę dokładam do tego zawsze rano, gdy tylko wstanę…

    Pół godziny nikogo nie zbawi

    Kończy się majowe i większość ludzi wychodzi z kościoła. Na Eucharystii pozostaje jedynie część wiernych. Z jednej strony świadczy to o tym, że piękne maryjne nabożeństwa są wciąż nad Wisłą niezwykle popularne, a z drugiej rodzi się pytanie, czy właściwie rozłożyliśmy akcenty. Hitem stał się lapsus językowy jednego z proboszczów, który rzucił: „Po Różańcu będzie Msza Święta. Zostańcie, te pół godziny nikogo nie zbawi!”.

    Różaniec jest mi bliski. Nie rozumiem jednak tych, którzy opowiadają o tym, jak łatwą jest modlitwą. – To jest bardzo trudna modlitwa – mówił mi o. Joachim Badeni. – Ona jest łatwa jedynie na poziomie najniższym. To dotyczy ludzi prostych, bez wykształcenia. Natomiast jeśli przyjdzie ktoś, kto się zajmuje naukowo np. hodowlą mrówek, to to całe różańcowe mówienie może mu przeszkadzać w myśleniu. On woli myśleć: nawet jeśli nie o tych swoich mrówkach, to o Matce Boskiej. I twierdzi, że tam, gdzie jest miłość, mówienie nie jest potrzebne. Milcząca miłość matki jest bardziej wymowna niż tłumaczenie dziecku, że się je kocha. Ludzie wykształceni boją się gadania. A można zagadać Matkę Boską! Człowiek potrafi właściwie w tej dziedzinie wszystko. Naukowiec boi się właśnie takiego zagadania i… przeżywa kryzys Różańca. Co zrobić? Wchodzić stopniowo w życie Maryi i Jezusa, a po pewnym czasie te tajemnice rodzą się we mnie. Do tego dojdzie i intelektualista, i prosty człowiek. Myślę, że gdybym był jednym z asysty dworu Pana Zastępów, to usłyszałbym: „Mnie się podoba modlitwa, w której jest mowa o Matce Mego Syna. I tę modlitwę obdarzę licznymi łaskami”. Tak to sobie wyobrażam.

    Róża zamiast kołysanki?

    Masz problemy z zasypianiem? Zapisz się do róży różańcowej i modlitwę odłóż na ostatnią chwilę dnia. Nic tak nie usypia jak zdrowaśki – taką „złotą radę” dostałem od osób zaangażowanych w dzieło. Cytując klasyka: nie idźcie tą drogą.

    Członkowie Żywego Różańca zgodnym chórkiem opowiadają, że najtrudniejsze są wierność i systematyczność. Wielu z nich bliska staje się opowieść Teresy z Lisieux, która wyznawała: „Odmawianie Różańca kosztuje mnie więcej niż używanie narzędzi pokutnych. Czuję, że tak źle go odmawiam! Nie mogę skupić myśli”.

    – Dlaczego modlę się w róży? Bo wierzę w słowa z listu św. Jakuba: „Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego” – opowiada Agnieszka Skarecka. – Czasami mam wrażenie, że dla współczesnego świata hasło: „Mogę się za ciebie pomodlić” jest wyrazem bezradności. Wierzę w to, że modlitwa za mojego męża naprawdę przynosi mu błogosławieństwo.

    – Jestem przekonany, że Żywy Różaniec to najpotężniejszy i jednocześnie najbardziej wykpiwany ruch w Kościele – twierdzi ks. dr Grzegorz Wita z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. – Geniusz Pauliny Jaricot polegał na tym, że idealnie wpisała się w społeczny i historyczny klimat epoki. Pomysł był oddolny (to niezmiernie istotne! To nie była akcja odgórnie narzucona przez episkopat!). Schemat jest prosty: zapraszam do róży tych, którym ufam. Trochę kojarzy mi się to z budowaniem siatki konspiracyjnej. „Swoi” znają „swoich”. Zaufanie, zgrany team plus konkretna intencja to elementy scalające wspólnotę.

    To nie handel!

    Nie chcę przytaczać świadectw o tym, „co można wymodlić w róży”. Nie po to stworzono to dzieło. To nie rodzaj handlu: dziesiątka za usługę. Pracujący na Wschodzie oblat o. Andrzej Madej opowiadał: – W wielu kościołach zauważam tablice: „W tym miejscu Pan Bóg wysłuchał mojej prośby”, ale jeszcze nigdy nie widziałem tablicy: „Tu ja posłuchałem Pana Boga”. A byłby to nie mniejszy cud!

    Róże różańcowe to odpowiedź na zaproszenie do wiernej modlitwy. Lekcja słuchania.

    – Modlę się w intencjach, które proponuje Kościół, które są przypisane na dany miesiąc – mówi Mariusz Wolnik (prowadzi firmę na Górnym Śląsku). – Do róży należę razem żoną. Ja modlę się najczęściej w samochodzie, bo nie chcę zostawiać tej modlitwy na koniec dnia…

    „Lubimy dania z mikrofalówki, a Pan Bóg woli marynaty”. Róże różańcowe doskonale wiedzą, co „poeta miał na myśli”, nauczając: „Wytrwajcie w miłości mojej”. Słowo to nosi przecież w sobie pewną decyzję, determinację, zmaganie z przeciwnościami. Paulina Jaricot stawiała na wierność. – Dla mnie – podsumowuje Agnieszka Skamrot, nauczycielka z Warszawy – modlitwa w ramach róży różańcowej jest najbardziej niepozorną, a jednocześnie najpotężniejszą bronią.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Wikipedia/Freepik

    ***

    Niezwykła modlitwa św. s. Faustyny.

    Tak ratowała udręczone dusze czyśćcowe.

    W swoim “Dzienniczku” św. siostra Faustyna pokazała, jak modlić się za dusze czyśćcowe.

    Na Bramie Miłosierdzia przed bazyliką znajdują się wypisane uczynki miłosierdzia co do duszy i ciała. Także i ten: „Modlić się za żywych i umarłych”. Siostra Faustyna wypełniała ten uczynek bardzo często, a nieraz była do niego wręcz przynaglana! Jak i dlaczego modliła się za dusze czyśćcowe? Pisze Małgorzata Pabis w książce „Kobiety do zadań specjalnych”.

    1. Modlitwa na prośbę… samych dusz czyśćcowych!

    Siostra Faustyna miała kontakt z duszami czyśćcowymi. Odwiedzały ją dusze jej współsióstr i prosiły ją o pomoc.

    W swoim „Dzienniczku” św. s. Faustyna pisała taką opowieść:

    „Kiedy umarła Siostra Dominika w nocy koło pierwszej godziny, przyszła do mnie i dała mi znać, że umarła. Pomodliłam się gorąco za nią. Rano powiedziały mi Siostry, że już nie żyje – odpowiedziałam, że wiem, bo była u mnie. Siostra infirmerka prosiła mnie, abym pomogła ją ubrać; w chwili, kiedy pozostałam z nią, dał mi Pan poznać, że jeszcze cierpi w czyśćcu. Podwoiłam swoje modlitwy za nią; jednak pomimo gorliwości, z jaką się zawsze modlę za nasze zmarłe Siostry, pomyliłam sobie dni, i zamiast [przez] trzy dni ofiarować modły, jak nakazuje reguła, to ja wskutek pomyłki ofiarowałam dwa dni; czwartego dnia dała mi znać, że jeszcze jej się należą ode mnie modlitwy i że są jej potrzebne. Natychmiast zrobiłam intencję ofiarowania całego dnia za nią, ale nie tylko tego dnia, ale więcej, jak mi podyktowała miłość bliźniego”. (Dzienniczek, nr 1382).

    Kolejne niezwykłe spotkanie zostało zapisane pod datą 29 IV 1926 roku.

    „Przełożeni wysłali mnie do Krakowa do nowicjatu. Radość niepojęta panowała w duszy mojej. Kiedyśmy przyjechały do nowicjatu, Siostra … była umierająca. Za parę dni siostra… przychodzi do mnie i każe mi iść do Matki Mistrzyni i powiedzieć, żeby matka prosiła jej spowiednika, księdza Rosponda, żeby za nią odprawił jedną mszę św. i trzy akty strzeliste. W pierwszej chwili powiedziałam, że dobrze, ale na drugi dzień pomyślałam sobie, że nie pójdę do Matki Mistrzyni, ponieważ niewiele rozumiem, czy to sen, czy jawa. I nie poszłam. Na przyszłą noc powtórzyło się to samo wyraźniej, w czym nie miałam żadnej wątpliwości. Jednak rano postanowiłam sobie, że nie powiem o tym mistrzyni. Dopiero powiem, jak ją zobaczę wśród dnia. Zaraz się z nią spotkałam na korytarzu, robiła mi wyrzuty, [że] nie poszłam zaraz, i napełnił duszę moją wielki niepokój, więc natychmiast poszłam do matki mistrzyni i opowiedziałam wszystko, co zaszło. Matka odpowiedziała, że tę sprawę załatwi. Natychmiast spokój zapanował w duszy, a na trzeci dzień owa siostra przyszła i powiedziała mi: «Bóg zapłać.»” (Dzienniczek, nr 21).

    2. Modlitwa za dusze czyśćcowe za wstawiennictwem Matki Bożej

    W relacji ks. Sopoćki przytoczonej w książce „Kobiety do zadań specjalnych” czytamy, że Faustyna miała wizję sądu nad… Marszałkiem Piłsudskim. Zobaczyła w trakcie wizji niezwykłą siłę wstawiennictwa Matki Bożej.

    Podczas procesu ks. Sopoćko relacjonował: «W związku ze śmiercią Marszałka Piłsudskiego 12.05.1935 (S. Faustyna) opowiadała mi na drugi dzień, że widziała wczoraj, jak Marszałek konał, widziała Sąd Boży nad nim, który był ciężki, i że za wstawiennictwem Matki Bożej sąd ten skończył się pomyślnie».

    W innym miejscu pisał: «Następnie 12 maja widziała w duchu konającego Marszałka J. Piłsudskiego opowiadała o strasznych jego cierpieniach. Pan Jezus miał jej to pokazać i powiedzieć: »Patrz, czym kończy się wielkość tego świata«. Widziała następnie sąd nad nim, a gdy zapytałem, czym on się skończył, odpowiedziała: »Zdaje się, że Miłosierdzie Boże za przyczyną Matki Bożej zwyciężyło«”. (za: Proroctwa, wizje, charyzmaty świętej Faustyny, s. 100–101).

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 CZERWCA – PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚW.

    GODZ. 18.00 – MSZA ŚW. WIGILIJNA Z IX NIEDZIELI (ROK B)

    PO MSZY ŚW. – NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE PIERWSZYCH SOBÓT MIESIĄCA ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO

    NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    _________________________________________________________________________

    2 CZERWCA – NIEDZIELA

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    OD GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/ SPOWIEDŹ ŚW.

    GODZ. 14.00 – MSZA ŚW.

    PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________________________________

    45 lat temu 2 czerwca rozpoczęła się pierwsza pielgrzymka Ojca św. Jana Pawła II

    Jan Paweł II w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 roku.

    Jan Paweł II w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 roku.
    fot. Wojtek LaskiEast News
     

    ***

    Przełamanie żelaznej kurtyny.

    Kulisy pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski

    Bez pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny trudno sobie wyobrazić wydarzenia, które latem 1980 r. zapoczątkowały tzw. polski sierpień oraz erozję systemu komunistycznego w całej Europie Wschodniej. W czerwcu mija 45 lat od wizyty, która zmieniła bieg historii.

    Aby w pełni zrozumieć historyczny wymiar tamtej pielgrzymki, trzeba przypomnieć, w jakich historycznych realiach się odbywała. Dzisiaj wiemy, że pontyfikat Jana Pawła II rozpoczął się w schyłkowym okresie zimnej wojny. Wtedy jednak żadne czynniki nie zapowiadały kresu sowieckiej dominacji nad Europą Wschodnią oraz zmierzchu światowego systemu komunistycznego. Pojawienie się papieża z Polski zmieniło jednak geopolityczne status quo. Zdawały sobie z tego sprawę władze, zarówno w Warszawie, jak i w Moskwie, kiedy przyszła wiadomość, że Jan Paweł II zamierza odwiedzić ojczyznę. Już dzień po wyborze, 17 października 1978 r., sekretarz generalny Episkopatu Polski bp Bronisław Dąbrowski wydał komunikat, w którym wyraził nadzieję polskich biskupów, że Ojciec Święty weźmie udział w uroczystościach 900-lecia męczeńskiej śmierci św. Stanisława oraz jubileuszu 600-lecia obecności obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze.

    Edward Gierek wiedział, że nie może – jak to kiedyś zrobił Władysław Gomułka – zignorować tej prośby. Do Polski w grudniu 1966 r. chciał przyjechać papież Paweł VI i dla uczczenia Millennium Chrztu Polski odprawić pasterkę na Jasnej Górze. Tym razem papieżem był Polak – niewpuszczenie go do kraju, do czego Gierka namawiał Leonid Breżniew, byłoby skandalem międzynarodowym i spowodowałoby ogromne straty wizerunkowe dla polskich komunistów. Władze w końcu zdecydowały, że pielgrzymka się odbędzie, ale na ich warunkach.

    Spór o termin i trasę

    Obawy i lęki były nie tylko w Warszawie. Władze obawiały się „krucjaty zwróconej ku Wschodowi” i „uporczywego trzymania się wyciągniętej z lamusa koncepcji przedmurza chrześcijaństwa”, jak otwarcie o skutkach organizacji pielgrzymki mówił m.in. Kazimierz Kąkol, szef Urzędu ds. wyznań. Zaniepokojona była także Kuria Rzymska. Zastanawiano się tam, jak zorganizować przyjazd papieża do Polski, aby wizyta nie zniszczyła owoców dialogu prowadzonego przez Stolicę Apostolską z krajami komunistycznymi. W tym kontekście należy rozumieć wyjaśnienia abp. Agostino Casarolego, jednego z głównych architektów papieskiej Ostpolitik, który w rozmowie z peerelowskimi dyplomatami w Rzymie przekonywał, że zależy mu na tym, aby „problem podróży papieża do Polski rozwiązany został w atmosferze wzajemnych uzgodnień”. Władze jasno określiły swoje priorytety w liście, jaki Henryk Jabłoński, przewodniczący Rady Państwa, wystosował do papieża, zapraszając go do Polski. Przyjazd Jana Pawła II miał sprzyjać „pogłębieniu patriotycznej jedności wszystkich Polaków oraz przynieść „nowe impulsy dla współdziałania Kościoła i Państwa w dziele kształtowania pomyślności Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i umacnianiu jej pozycji w świecie”.

    Wizję pielgrzymki jako czasu narodowych rekolekcji, duchowego impulsu dla całego narodu oraz regionu miały od początku tylko dwie osoby: prymas Polski kard. Stefan Wyszyński oraz Jan Paweł II. Wyraźnie zostało to zapisane w Pro memoria, które dla abp. Casarolego na życzenie prymasa przygotował w połowie kwietnia 1979 r. bp Bronisław Dąbrowski, sekretarz Episkopatu Polski. Istotę papieskiego pielgrzymowania ujęto w tym dokumencie następująco: „Papież przybywa jako pielgrzym do ludu Bożego, a nie na pertraktacje polityczne – do rozmów dyplomatycznych ma swoją Kurię i Episkopat”.

    Gospodarzem pielgrzymki miały być także komunistyczne władze, ale początkowo postanowiły zyskać na czasie i przesunąć jej termin na później. W połowie grudnia 1978 r. szef Zespołu do spraw Kontaktów Roboczych ze Stolicą Apostolską przy ambasadzie polskiej w Rzymie, min. Kazimierz Szablewski, przekazał abp. Agostino Casarolemu, sekretarzowi Rady ds. Publicznych Kościoła, stanowisko, że zdaniem rządu PRL, wizyta papieska w Polsce w roku następnym jest „niecelowa”. Przyjazd papieża w 1979 r. ustalono dopiero podczas spotkania kard. Stefana Wyszyńskiego z Edwardem Gierkiem 24 stycznia 1978 r. W trakcie rozmowy prymas forsował termin majowy pielgrzymki, który wiązano z obchodami 900-lecia śmierci św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Gierek się temu sprzeciwiał, przypisując postaci biskupa męczennika, zamordowanego na rozkaz króla Bolesława Śmiałego, ideologiczny kontekst. W rządowej interpretacji św. Stanisław miał być symbolem oporu Kościoła wobec każdej władzy. Spowodowało to kolejny impas. Do jego przełamania na prośbę papieża włączony został abp Casaroli. Jego przyjazd do Warszawy i rozmowy z władzami prowadzone w dniach 22–24 marca 1979 r. odegrały istotną rolę w przygotowaniach pielgrzymki. Ostatecznie 4 maja 1979 r. opublikowano komunikat o uzgodnionym przebiegu wizyty, podpisany przez prymasa Polski oraz przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego.

    Chrystus kluczem dziejów

    Jan Paweł II przebywał w Polsce od 2 do 10 czerwca 1979 r. Mottem pielgrzymki były słowa średniowiecznego hymnu religijnego Gaude Mater Polonia („Raduj się, matko Polsko”), napisanego ku czci św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Papież odwiedził Warszawę, Gniezno, Częstochowę, Kraków, Nowy Targ, Wadowice, Oświęcim, Kalwarię Zebrzydowską. Jak się szacuje, osobiście w spotkaniach z papieżem wzięło wówczas udział ok. 10 mln Polaków. Transmisje telewizyjne i radiowe z przebiegu pielgrzymki były oglądane nie tylko w Polsce, ale także w Czechosłowacji i NRD. Pielgrzymka była uważnie śledzona również w przygranicznych regionach Związku Sowieckiego – na Litwie, Białorusi i Ukrainie, gdzie odbierana była polska telewizja.

    Przemierzając Polskę, papież przemienił ojczyznę w Wieczernik Pięćdziesiątnicy. Jak trafnie zauważyli biskupi polscy w komunikacie podsumowującym pielgrzymkę, dzięki niej „dokonało się wielkie obudzenie serc i umysłów milionów Polaków, dokonała się wielka moralna przemiana w życiu społecznym naszego kraju”. W ocenie biskupów kilkanaście milionów Polaków mogło się bezpośrednio zetknąć z Janem Pawłem II, a miliony mogły go widzieć w telewizji. W centrum papieskiego nauczania było przesłanie, że Chrystus jest kluczem do zrozumienia sensu życia ludzkiego i dziejów narodów, a Polska to ziemia szczególnej odpowiedzialności. Przewodnikiem po jej dziejach stały się postacie świętych: św. Wojciecha – patrona chrztu Polski – i św. Stanisława – patrona bierzmowania polskich dziejów, czyli umocnienia w wierze. Z prawdy o człowieku – przekonywał papież – wynikają jego prawa. Ten motyw był eksponowany w homilii na placu Zwycięstwa w Warszawie. Było to w przeddzień Zesłania Ducha Świętego, dlatego papież z wielką mocą przywołał Ducha Świętego, by odnowił „oblicze ziemi, tej ziemi”. Gigantyczna owacja, jaka nastąpiła po tych słowach, została zauważona na całym świecie. Prawa człowieka były także ważnym motywem homilii wygłoszonej w Oświęcimiu.

    Miejscem, gdzie papież w czerwcu 1979 r. zatrzymał się najdłużej, było sanktuarium jasnogórskie. Jan Paweł II przybył tam 4 czerwca 1979 r. Tego dnia odprawił Mszę św. na tzw. szczycie, w której wzięło udział blisko milion pielgrzymów z całego kraju. Było to jedno z największych zgromadzeń podczas tej pielgrzymki. Podkreślając swój głęboki duchowy związek z sanktuarium, mówił: „Powołanie syna polskiego narodu na Stolicę Piotrową zawiera w sobie oczywistą więź z tym świętym miejscem. Z tym sanktuarium wielkiej nadziei – że mogę powtórzyć tylko: »Totus Tuus«”. Zakończył zaś osobistym wyznaniem: „Jestem człowiekiem zawierzenia. Nauczyłem się nim być tutaj”. Kończąc swój pobyt na Jasnej Górze, papież zawierzył Maryi Europę i wszystkie kontynenty, m.in. słowami „oddaję Ci Rzym i Polskę, zjednoczone poprzez Twego sługę nowym węzłem miłości”.

    Wobec narodów pobratymczych

    Podczas pielgrzymki w 1979 r. Jan Paweł II po raz pierwszy określił się jako papież Słowianin, co wskazywało na znacznie szerszy kontekst jego pobytu w Polsce. W ciągu tych kilku dni papież przedstawił ideowe założenia swego „programu słowiańskiego”, który będzie konsekwentnie realizował do końca pontyfikatu. Najważniejszymi punktami odkrywania tego programu były dwa wydarzenia: homilia wygłoszona 3 czerwca 1979 r. w Gnieźnie oraz obszerne przemówienie, które Jan Paweł II wygłosił 5 czerwca 1979 r. w czasie zamkniętego spotkania z Radą Główną Episkopatu Polski na Jasnej Górze. Dopiero 40 lat po tym wydarzeniu poznaliśmy przebieg tego niezwykłego spotkania.

    W Gnieźnie papież wyszedł w swym nauczaniu poza krąg polskich tematów, rozpoczynając wielką katechezę o dziejowych przeznaczeniach i potrzebie odkrywania chrześcijańskich korzeni przez narody Europy Wschodniej, które nazwał „narodami pobratymczymi”. Zadał wtedy fundamentalne dla całego pontyfikatu pytanie: „Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież Polak, papież Słowianin właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu?”. Jednocześnie zadeklarował swoją, ale także całego Kościoła solidarność z Kościołami znajdującymi się w potrzebie.

    Rozwinięcie tych myśli nastąpiło podczas spotkania na Jasnej Górze 5 czerwca 1979 r. Jan Paweł II stwierdził wówczas, że jednym z celów jego wizyty w Polsce jest przypomnienie Słowiańszczyzny i zapomnianych narodów Europy Wschodniej. Poruszył także sprawę Kościoła obrządku wschodniego na Ukrainie i w Rumunii, deklarując wsparcie dla niego. Słusznie zauważa włoski politolog Giovanni Barberini, że odkrycie narodów słowiańskich oraz ich doświadczenia i wiary dla Europy stanowiło „element kluczowy całego projektu politycznego papieża Jana Pawła II, który stawiał sobie za ostateczny cel zjednoczenie kontynentu europejskiego”.

    Konflikt odłożony

    Słusznie zauważył prymas Polski kard. Stefan Wyszyński podczas spotkania z papieżem na Jasnej Górze 5 czerwca 1979 r., że jego pielgrzymka była „przełamaniem żelaznej kurtyny”. W sensie ideowym burzyła porządek jałtański zbudowany na logice podziału i stref wpływu oraz równowadze strachu. Społeczność ludzi wierzących, która wielomilionową rzeszą wyległa na ulice i place Polski, nagle zobaczyła, że jest w tym kraju większością. Odrzucono strach, odzyskano poczucie bycia gospodarzem we własnym domu. Od tego momentu władza komunistyczna była w defensywie. Z pewnością w Polsce, a w jakimś stopniu także w innych krajach, propagowany przez partię komunistyczną marksizm przestał się liczyć. Pozostał zbiorowym rytuałem nomenklatury, która odprawiała go w poczuciu konieczności wypełnienia obowiązku, a nie w przekonaniu, że jest to właściwy klucz interpretacyjny dziejów i busola wyznaczająca właściwy kierunek na przyszłość.

    Jak słusznie zauważył znany działacz katolicki Andrzej Micewski, komentując pobyt Jana Pawła II w Polsce dla zachodnich mediów, fakt, że do niego doszło, oznaczał nową jakość w relacjach Kościoła z państwem. Dialog wyszedł poza salony i politykę dyplomatów. Zamienił się „w politykę wielkich placów i ulic”. Znaczenie tej zmiany zauważył prof. Jan Szczepański, wybitny socjolog bliski obozowi władzy. W notatce dla kierownictwa partii przewidywał, że konsekwencją obecności papieża w Polsce będzie „konflikt odłożony”, m.in. dlatego, że pielgrzymka „stworzyła warunki dla realizacji nowej wizji politycznej roli katolicyzmu, która pod naciskiem mas może stać się ciałem”. Społeczność, która podczas wizyty Jana Pawła II milionową rzeszą wyległa na ulice i place Polski, istotnie szobaczyła, że jest w tym kraju większością. „Konflikt odłożony” wybuchł zaś w sierpniu 1980 r. Narodził się związek zawodowy Solidarność, który stał się wielką siłą społeczną, głosząc program reform znacznie wykraczający poza obszar spraw pracowniczych. To by się nie wydarzyło bez religijnego przebudzenia społeczeństwa w czasie pierwszej pielgrzymki papieża do Polski.

    Andrzej Grajewski/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 CZERWCA – PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA

    W KAPLICY IZBIE JEZUSA MIŁOSIERNEGO – MSZA ŚW. O GODZ. 19.00

    PO MSZY ŚW. – GODZINA ŚWIĘTA

    ___________________________________________________

    fot. parafia Matki Bożej Frydeckiej/Jaworzynka

    ***

    Modlitwa za kapłanów

    Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, aby głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni. Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie. Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.

    ***

    Nowenna Pompejańska za Kapłanów: 1 kwietnia – 24 maja 2021 r.

    ***

    Zachęcamy, a jednocześnie prosimy Was o podjęcie wyzwania – walki o świętość życia Kapłanów. Pragniemy zaprosić Was do modlitwy z prośbą o światło, moc i mądrość Ducha Świętego dla Kapłanów, aby sprostali znakom czasu i pułapkom szatana. Dziś potrzebujemy Waszego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek… (www.zakaplanow.pl)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „Uczył, by zło dobrem zwyciężać”.

    14 lat temu ks. Popiełuszko został ogłoszony błogosławionym

    „Jak testament brzmią ostatnie jego publicznie wypowiedziane słowa” – podkreślają biskupi w stanowisku, opublikowanym z okazji rocznicy beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki.

    fot. Andrzej Iwański/CREATIVE COMMONS ATTRIBUTION-SHARE ALIKE 3.0/COMMONS.WIKIMEDIA.ORG

    ***

    W czwartek 6 czerwca o godz. 15:00 w archikatedrze warszawskiej bp Michał Janocha będzie przewodniczył Mszy Świętej w intencji kanonizacji bł. księdza Jerzego Popiełuszki. Po niej w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej odbędzie się wernisaż wystawy pt. „Prawda i wolność. Ksiądz Jerzy Popiełuszko”, związanej również z przypadającą w tym roku 40. rocznicą męczeńskiej śmierci kapłana. 

    Na wystawie będzie można zobaczyć często nieznane fotografie, przedstawiające życie i działalność księdza Jerzego Popiełuszki oraz korespondujące z nimi dzieła sztuki współczesnej wypożyczone z polskich muzeów i kolekcji prywatnych. 

    Ponadto, na ekspozycji zaprezentowane zostaną filmy dokumentalne z fragmentami homilii księdza, nagrania świadków i przyjaciół księdza Jerzego gromadzone przez Muzeum Księdza Jerzego Popiełuszki oraz przygotowane specjalnie na wystawę, autorskie ścieżki dźwiękowe. Wystawę w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej będzie można oglądać do 3 listopada. 

    Tego dnia o godz. 19:00 w Domu Pielgrzyma „Amicus” w Warszawie odbędzie się spotkanie z Ewą Czaczkowską i Tomaszem Wiścickim, autorami najnowszej biografii ks. Jerzego Popiełuszki. 

    Z kolei we wtorek 11 czerwca o godz. 18:00 w parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu odbędzie się Msza Święta z udziałem Konferencji Episkopatu Polski. 

    Episkopat ze specjalnym komunikatem z okazji rocznicy

    Rada KEP ds. Społecznych opublikowała specjalne stanowisko pt. „Zło dobrem zwyciężaj”, w którym gremium podkreśla, że “błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko może być dobrym patronem dla współczesnego człowieka, a zwłaszcza dla ludzi młodych, narażonych na zgubne oddziaływanie ideologii promujących źle rozumianą wolność i proponujących życie bez wartości, religii, krzyży w miejscach pracy, bez Boga”. “On nazywał te zagrożenia po imieniu”.

    Jak czytamy, “zasady, jakie głosił ks. Popiełuszko i jakimi się kierował jako duszpasterz pielęgniarek i lekarzy, hutników i robotników oraz studentów, są wciąż aktualne”. 

    “Jak testament brzmią ostatnie jego publicznie wypowiedziane słowa: „Módlmy się, abyśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy” (Bydgoszcz, 19 października 1984). Uczył wewnętrznej wolności, jaką można osiągnąć w najtrudniejszych warunkach życia. Uczył chrześcijańskiej postawy w walce z wszelkimi patologiami. Uczył – jeszcze raz powtórzmy – by „zło dobrem zwyciężać”. Sam realizował zasadę, którą wyrażał następująco: „Walczę z przejawami zła, a nie z człowiekiem czyniącym zło” – czytamy.

    Pielęgnować pamięć o bł. ks. Popiełuszce

    Przy parafii św. Stanisława Kostki znajduje się Muzeum Księdza Jerzego Popiełuszki oraz obszerne społeczne archiwum, które mieści się w zajmowanym niegdyś przez niego mieszkaniu przy kościele na Żoliborzu.

    To ostatni moment, by dotrzeć do niektórych ważnych świadków życia ks. Popiełuszki – mówi Paweł Kęska, manager Muzeum Księdza Jerzego Popiełuszki i Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu Księdza Jerzego Popiełuszki, w rozmowie z KAI.

    W archiwum znajdują się m.in. fotografie, materiały audiowizualne, archiwalne numery Biuletynu wydawanego przez Służbę Informacyjną oraz materiały wykorzystane w Biuletynie. To ponad 5 tys. zdjęć ułożonych chronologicznie, obejmujących dzieciństwo ks. Popiełuszki, jego młodość, seminarium, wojsko i posługę duszpasterską a także zdjęciowe portrety kapłana. Znajdują się tam też zdjęcia z pogrzebu oraz ogromny zbiór zdjęć wykonanych przy grobie ks. Popiełuszki – mówi Paweł Kęska. 

    Proces beatyfikacyjny ks. Jerzego Popiełuszki rozpoczął się na szczeblu diecezjalnym w 1997 roku, a zakończył w Rzymie 19 grudnia 2009 r. papieskim dekretem o męczeństwie.

    Beatyfikacja odbyła się 6 czerwca 2010 roku podczas Mszy sprawowanej na pl. Piłsudskiego w Warszawie, pod przewodnictwem prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych abp. Angelo Amato.

    archwwa.pl/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ks. Popiełuszko:

    „Ale wiesz, że nie mogę udzielić ci rozgrzeszenia”. Szkoła patriotyzmu i wyzwalania z nienawiści

    Jerzy Popiełuszko

    © Public Domain

    ***

    „Jesteśmy Narodem, który ma przekazać w daleką przyszłość moce nagromadzone przez całe tysiąclecia… Tylko Naród, który ma zdrowego ducha i czułe sumienie może tworzyć śmiałą przyszłość”.

    „Pytałem, czy się boi, bo to już wtedy miało miejsce wrzucanie cegieł, straszenie. On spytał tylko: „A co oni mi mogą zrobić? Najwyżej mogą mnie zabić…” – wspomina ks. Andrzej Dziełak, który poznał błogosławionego w wojsku dla kleryków.

    Morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki

    19 października 1984 r. w czasie powrotu z Bydgoszczy do Warszawy, niedaleko miejscowości Górsk, funkcjonariusze Samodzielnej Grupy „D” Departamentu IV MSW uprowadzili ks. Jerzego PopiełuszkęBity i torturowany, był związany w taki sposób, aby każdy ruch zaciskał pętlę na szyi.

    Gdy 30 października wyłowiono ciało księdza, było obciążone workiem z kamieniami. Sekcja wykazała, że w czasie wrzucania do Wisły mógł jeszcze żyć.

    Mimo, że od zamordowania kapłana przez oficerów PRL-owskiej milicji politycznej minęło 40 lat, wciąż nie wiemy, kto wydał na niego wyrok śmierci.

    Kto wydał wyrok?

    Do ataku szykowano się przez dłuższy czas. 12 września 1984 r. w radzieckiej Izwiestii Leonid Toporkow pisał: „(…) przekształcił swoje mieszkanie w składnicę literatury nielegalnej i ściśle współpracuje z zaciekłymi kontrrewolucjonistami. Ma się wrażenie, że nie czyta z ambony kazań, lecz ulotki napisane przez Bujaka. Zieje z nich nienawiść do socjalizmu”.

    13 września w czasie spotkania z Czesławem Kiszczakiem Wojciech Jaruzelski miał powiedzieć wprost: „Załatw to, niech on nie szczeka”.

    W tym okresie wzrosła też ilość anonimów wysyłanych do księdza. „Zostaniesz bohaterem narodowym numer dwa – po Przemyku” – pisano. Albo: „Ty obrzydliwy faszysto! Niech nie dziwią się twoi kumple, że znajdą cię wkrótce z poderżniętym gardłem. Ty k… jedna! Módl się, może to ci coś pomoże. Ty wyrodku rodu ludzkiego, kreaturo!”.

    Ojczyzna wymaga modlitwy

    Pierwsza msza święta w intencji ojczyzny w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu została odprawiona przez ks. Jerzego 28 lutego 1982 r. Odprawił ich w sumie dwadzieścia sześć, w okresie od 28 lutego 1982 r. do 26 sierpnia 1984 r. jednak pierwszą mszę dla robotników odprawił 31 sierpnia 1980 r. To nie była jego inicjatywa.

    Kiedy 28 sierpnia 1980 r. na znak poparcia dla Wybrzeża stanęła Huta Warszawa, robotnicy poszli do prymasa Polski z prośbą o niedzielną mszę świętą. W przedsiębiorstwie strajkowało kilka tysięcy ludzi, potrzebowali kapłana. W wywiadzie tak mówił o tamtym dniu: „Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać?”.

    Jednak wszystkie lęki rozwiały się, gdy zobaczył tłumy robotników witających go oklaskami. Był pierwszym w historii Huty księdzem, który przekroczył bramę zakładu.

    Nie głosił prawd ks. Jerzego

    „Nie uprawiam polityki z ambony. Mnie chodzi o sprawę moralności, a nie o politykę” – mówił w wywiadzie. Przez półtora roku msze i głoszone homilie były pogłębioną katechezą na temat sumienia, prawdy, wolności, patriotyzmu i poszanowania praw człowieka. Często zachęcał do trwania w ciszy modlitewnej po wyjściu z kościoła. Prosił, by nie dać się sprowokować tajniakom, którzy wywołują zamęt, aby ewentualne reakcje przypisać modlącym się.

    Msze nie były wymierzone w nikogo. Nie potępiały komunistów i ich sługusów. Były szkołą wyzwalania z nienawiści do kogokolwiek nawet wtedy, gdy nas skrzywdził. Ks. Jerzy formował do wolności, w duchu Ewangelii, a tej, ze swej natury, komunistyczny system sprzeciwiał się i ją odrzucał.

    „Na mszach świętych za ojczyznę i tych, którzy dla niej cierpią najbardziej, nigdy nie głosiłem własnej mądrości, ale kierowałem się Ewangelią oraz nauczaniem Prymasa Tysiąclecia, księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego i Ojca Świętego Jana Pawła II” – mówił w czasie Bożego Narodzenia 25 grudnia 1983 r. Mimo, że słuchały go tysiące ludzi, nigdy nie grał na siebie, nie przyciągał do Jerzego, głosił Chrystusa.

    Czy chciał zostać męczennikiem?

    Mówienie o ojczyźnie i obowiązku służenia jej w sytuacji, gdy rządzący w Polsce podlegali poleceniom z Moskwy, a czerpiący zyski z wspierania zbrodniczego systemu nie widzieli w swych działaniach moralnego zgrzytu było nie tylko trudne, to był podwójny heroizm.

    Z jednej strony przypominanie prawdy historycznej, upominanie się o internowanych i więzionych, stanowcze stawanie po stronie pokrzywdzonych, bitych, zabijanych – od pierwszego kazania wygłoszonego w czasie mszy w intencji ojczyzny Popiełuszko narażał się władzy. Z drugiej strony przypominanie definicji słów: ojczyzna, naród, służba, bezinteresowność, patriotyzm, po latach komunistycznego wypaczania tych pojęć były wielkim ryzykiem Popiełuszki. Mogły wystawiać go na pośmiewisko.

    Rządzący wydają wyroki śmierci, a naród ma szukać sposobu, by nie odpłacić złem za zło? Tysiące aparatczyków w całym kraju czerpie korzyści z przynależności do PZPR, a właściwe formowane sumienie powinno chronić przez chęcią odnalezienia ich i wymierzenia sprawiedliwości? To się wydawało nie do przejścia, za trudne. Dokładnie takie, jaka jest ewangelia.

    Wielu pytało po latach o to, czemu nie przestał? Dlaczego – być może – ich prowokował? Dlaczego nie wycofał się w porę? Nie poszedł na układ? Przecież mógł się modlić w zaciszu plebanii na Żoliborzu. Czy chciał zostać męczennikiem?

    Znajomość historii Polski

    „Naród nie dał się zniszczyć mimo rozbiorów, przegranych powstań i Sybiru, mimo wynaradawiania, rusyfikacji i Kulturkampfu, bo miał mocno zapuszczone korzenie w poprzednich wiekach dziejów ojczystych. Nie dał się zniszczyć, bo żywił się kulturą poprzednich wieków” – mówił. I zaraz też odważnie pytał, odnosząc się do aktualnej sytuacji:

    „A czym pożywi się naród w niedalekiej przyszłości z dzisiaj tworzonej historii i kultury? Tylko naród wolny duchowo i miłujący prawdę może trwać i tworzyć dla przyszłości tak, jak tworzyli przyszłość powstańcy padający na polach bitew, czy wieszczowie, którzy patrzyli daleko w przyszłość”.

    W znajomości historii Polski i poszanowaniu wszystkich prób podejmowanych przez przodków w walce o wolność widział fundament, na którym stawia się kolejne warstwy budowli jaką jest ojczyzna.

    Od nienawiści chroń nas, Boże…

    „Naród Polski nie nosi w sobie nienawiści i dlatego zdolny jest wiele przebaczyć, ale tylko za cenę powrotu do prawdy. Nie da się domu ojczystego budować na kłamstwie, przemocy i nienawiści” – uczył.

    Marzył o kraju wolnym, bezpiecznym i praworządnym. Jednocześnie, w zawirowaniach i trudnościach widział etap, odcinek w czasie. Nadzieję na pokojową zmianę, bez rozlewu krwi, pokładał w Bogu, jednak nie liczył na cud. Wiedział, że Bóg oczekuje współpracy.

    „Bóg jest zdolny wyprowadzić naród ku wolności, gdy lud jest wierny Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie, i gdy żyje wiarą, nadzieją, prawdą i solidarnością” – mówił w jednym z kazań.

    „W pojednaniu musi być jeden cel, mianowicie dobro ojczyzny i poszanowanie godności ludzkiej. Jeśli wyciągasz rękę do pojednania, nie trzymaj w niej narzędzi do zadawania cierpienia i bólu” – mówił w innym miejscu.

    Co może Kościół?

    Zasady funkcjonowania relacji państwo – Kościół jasno przedstawił 27 maja 1984 r. Na zakończenie mszy, tuż przed błogosławieństwem powiedział słowa, z których przyjęciem i dziś, 35 lat po odzyskaniu wolności, wielu miałoby kłopot.

    „Kościół ma prawo i obowiązek pouczania wiernych o ich prawach i obowiązkach wobec państwa. Katolicy jako członkowie społeczności państwowej mają prawo wypowiadania swoich przekonań politycznych. Katolicy nie mogą należeć do organizacji ani do partii, których zasady są sprzeczne z nauką chrześcijańską lub których czyny i działalność zmierzają do podważenia etyki chrześcijańskiej”.

    Po władzę mogą sięgnąć tyko ludzie moralni, to znaczy tacy, którzy rozumieją istotę dobra wspólnego obywateli”. Podkreślał, że nie jesteśmy narodem tylko na dziś. Wszystkie nasze działania muszą brać pod uwagę tych, co urodzą się po nas.

    „Jesteśmy narodem, który ma przekazać w daleką przyszłość moce nagromadzone przez całe tysiąclecia” – podkreślał i wskazywał na niebezpieczeństwo utraty przez młodzież więzi z przeszłością narodu i kulturą. „Tylko naród, który ma zdrowego ducha i czułe sumienie może tworzyć śmiałą przyszłość”.

    Nienawiść wyklucza rozgrzeszenie

    W jednej z książek o księdzu Jerzym Milena Kindziuk, jego biografka, przytacza historię opowiedzianą przez Romę Szczepkowską, aktorkę. Ks. Popiełuszko surowo karał wtedy, gdy ktoś mówił, że nie może pozbyć się uczucia nienawiści. Nie dawał rozgrzeszenia, gdy ktoś nie okazał przynajmniej woli przebaczenia. Szczepkowska doświadczyła tego w czasie swojej spowiedzi. „Ja tego nie przewalczę…” – mówiła. „Ale wiesz, że nie mogę udzielić ci rozgrzeszenia… Gdy odeszła, dogonił ją tuż przy bramie i powiedział, niemal błagając: Proszę, spróbuj”. I uczynił znak krzyża. „I od tej chwili nigdy już nie doświadczyłam uczucia nienawiści” – mówiła aktorka.

    Duma z bycia Polakiem

    Mimo wielkich trudności, których Polska doświadczała przez wieki – zwłaszcza, gdy na 123 lata trzy mocarstwa starły ją z mapy Europy – ks. Popiełuszko wielokrotnie podkreślał dumę z przynależności do narodu polskiego.

    Jego patriotyzm nie miał nic z narodowego tryumfalizmu, unoszącego się ponad tych, którzy zadali Polsce razy. Był patriotyzmem człowieka o dobrze ukształtowanym sumieniu, który zna historię, ale daje szansę. Ma świadomość zła uczynionego, ale nie ulega złu domagającemu się odwetu.

    Sprawiedliwość według księdza Jerzego jest ściśle połączona z miłością, ale zawsze opiera się na prawdzie – prawdzie o winie i prawdzie o słabości człowieka. Te zaś są możliwe do uniesienia tylko i wyłącznie we współpracy z Bogiem.

    „Jesteśmy dziećmi narodu, który od tysiąca z górą lat oddaje chwałę Bogu w Trójcy Jedynemu. Nasz naród słynął ze znanej w świecie tolerancji religijnej. U nas znajdowali miejsce ci, którzy z powodu prześladowań religijnych musieli opuszczać rodzinny kraj” – mówił.

    29 stycznia 1984 r. przekonywał, że „lepiej jest cierpieć z gorliwości o sprawy Boże niż uzyskać pochwałę roztropności od nieprzyjaciół Boga i Kościoła”.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 CZERWCA – PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA

    UROCZYSTOŚĆ

    NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA JEZUSA

    W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA

    GODZINNA ADORACJA Z CZERWCOWYM NABOŻEŃSTWEM OD GODZINY 18.00

    W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ

    MSZA ŚWIĘTA O GODZINIE 19.00

    Istotą kultu Serca Jezusa jest centralna prawda chrześcijaństwa, którą najgłębiej wyraził św. Jan Apostoł, zapisując słowa:  „Bóg jest miłością” (J 4,16).

    EAST NEWS

    ***

    Pewnego grudniowego dnia młoda wizytka Małgorzata Alacoque ujrzała Jezusa. Zbawiciel pokazał jej własne serce, płonące miłością do ludzi. „Moje Boskie Serce tak płonie miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych płomieni gorejących, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie rozlać je za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi Bożymi skarbami” – usłyszała zakonnica.

    Pragnienie Zbawiciela spełniło się – nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa błyskawicznie rozlało się po całym świecie. Kult Serca Bożego trafił do serc milionów ludzi. Jego materialnym świadectwem są niezliczone obrazy i rzeźby przedstawiające Zbawiciela z wyeksponowanym sercem. Wręcz standardem stały się obrazy Serca Jezusa zawieszone w sypialniach, najczęściej obok wizerunków Serca Maryi. Tak było w katolickich domach jeszcze w połowie minionego wieku. Tak wielka popularność tego kultu to fenomen choćby z uwagi na fakt, że trwa on już 350 lat.

    Ważna istota

    Dziś wizerunki związane z kultem Serca Jezusowego rzadziej zdobią domy katolików, ubywa też uczestników nabożeństw ku czci Bożego Serca. Czy to oznacza, że kult ten stał się anachronizmem niezrozumiałym dla młodszego pokolenia?

    – To prawda, że kult Najświętszego Serca Jezusowego nie cieszy się dzisiaj tak wielką popularnością, jak to było np. w XIX wieku – przyznaje sercanin ks. dr Leszek Poleszak, teolog duchowości, zajmujący się w pracy naukowej teologią Najświętszego Serca Jezusowego. Nie zgadza się jednak z sugestią, jakoby kult ten był anachronizmem.

    – Warto pamiętać, że w liturgii i Tradycji Kościoła mamy bogactwo różnych kultów, które nie tyle przeciwstawiają się sobie i wzajemnie wykluczają, ale mają nam pomóc w dostrzeżeniu różnych odcieni, jakie składają się na obraz Boga, Jezusa bądź świętych. Nikt przecież nie mówi o zaniku kultu Trójcy Przenajświętszej, Ducha Świętego, Chrystusa Króla, Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej czy w ogóle kultu Eucharystii bądź innych form kultu, które również mają swoje okresy większej lub mniejszej popularności. Moim zdaniem nie chodzi o porównywanie popularności danego kultu, ale o zwrócenie uwagi na jego istotę – przekonuje duchowny. Przyczyn spadku popularności dopatruje się w niezrozumieniu tej istoty albo w znużeniu jego pewnymi formami. – Myślę np. o pewnych niedojrzałych bądź przesłodzonych formach wizerunku Bożego Serca, o kładzeniu przesadnego akcentu na uczuciowość (co wyrażało się np. w języku modlitw) – zauważa. Podkreśla jednak, że istotą tego kultu jest centralna prawda chrześcijaństwa, której nie możemy odrzucić ani o niej zapomnieć, a którą najgłębiej wyraził św. Jan Apostoł, zapisując słowa: „Bóg jest miłością” (J 4,16).

    – Prawda ta obejmuje nie tylko sam fakt tego, czym jest Trójjedyny Bóg: Ojciec, Syn i Duch Święty, ale także wszystko to, co wyraża się w prawdach wiary dotyczących stworzenia, odkupienia i celu człowieka, a więc zawiera ona także w sobie prawdę o miłości Boga, która wyraża się w przymiocie miłosierdzia – zaznacza teolog.

    Czemu „Serce”?

    Pewną trudnością dla ludzi o dzisiejszej mentalności jest zrozumienie, po co w ogóle kult Serca, skoro można zwracać się po prostu do „całego” Jezusa. Odpowiadając, ks. Leszek Poleszak odwołuje się do słów Jezusa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11,28-29).

    – Jezus, mówiąc o swoim cichym i pokornym sercu, nie mówi jedynie o organie swojego ciała, który, zgodnie z Jego pragnieniem, mamy czcić. On mówi o tym, Kim jest: przedstawia nam siebie jako Bożego Syna, współistotnego Ojcu. On jest źródłem miłości, świętości, dobra i piękna. Jest „obrazem Ojca”. Jeśli więc używamy w modlitwie słów „Serce Jezusa”, wówczas powinniśmy mieć przed oczyma całą Osobę Jezusa – Syna Bożego, który zaprasza nas do tego, byśmy przyszli do Niego i stali się Jego uczniami, naśladując Jego cnoty: cichość, pokorę, dobroć, życzliwość wobec ludzi, przebaczenie, a także te dotyczące Jego odniesienia do Ojca: głęboką miłość, zaufanie, pragnienie pełnienia woli Ojca, oddanie się do Jego dyspozycji, by stać się widzialnym znakiem Jego obecności w świecie. To oznacza sformułowanie: „być uczniami Jezusa” – tłumaczy kapłan. Wyraża przekonanie, że ludzie, także młodzi, wciąż mają takie ideały i pragną odnajdować w sobie pokłady dobra i piękna, zakorzenione w mocy Boga.

    Kult żyje

    Przekonanie to potwierdzają świadectwa żywotności różnych form kultu Bożego Serca w rodzaju Straży Honorowej NSPJ czy innych wspólnot, których członkami są także osoby młode. Wiele rodzin poświęca się Bożemu Sercu, wciąż też popularne są rekolekcje i misje temu Sercu poświęcone. Liczni wierni pielęgnują pierwsze piątki miesiąca czy nabożeństwa czerwcowe.

    Pobożność tę inspirują też przykłady świętych czcicieli Serca Jezusowego z czasów stosunkowo nieodległych. Ich sylwetki są na tyle bliskie współczesnej mentalności, że łatwo trafiają do przekonania wielu ludzi. – Najbardziej znany jest św. Jan Paweł II, następnie św. Faustyna Kowalska, która wielokrotnie w „Dzienniczku” pisze o Sercu Jezusa, św. Karol de Foucauld, czcigodna służebnica Boża Rozalia Celakówna, czcigodny sługa Boży Leon Dehon… – wylicza ks. Leszek Poleszak.

    Także oficjalne nauczanie Kościoła często odwołuje się do kultu Najświętszego Serca Jezusowego. Systematycznie nawiązują do niego wszyscy papieże ostatnich czasów, zwłaszcza Jan Paweł II. Bardzo dużo takich wątków znajdziemy u Benedykta XVI, który wielokrotnie mówił o kulcie Bożego Serca – na przykład we wprowadzeniach do modlitwy Anioł Pański czy w katechezach ogólnych. Sercanin przypomina, że papież ten 20 sierpnia 2011 r. poświęcił Najświętszemu Sercu Jezusa młodzież zgromadzoną na ŚDM, a w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego 19 czerwca 2009 r. ogłosił Rok Kapłański, czyniąc Serce Jezusa wzorem dla każdego kapłana.

    O Najświętszym Sercu Jezusowym mówi także obecny papież Franciszek. – Wprawdzie nie opublikował specjalnego dokumentu na ten temat, ale zwłaszcza przy okazji miesiąca czerwca czy uroczystości Bożego Serca przypomina i zachęca do praktyki tej formy pobożności, zwracając uwagę szczególnie na miłość Boga i Jego zatroskanie o człowieka – zauważa duchowny.

    Aktualizacja?

    W obliczu zmian w mentalności społecznej wiele form przekazu siłą rzeczy ulega zmianie. W tym kontekście powstaje pytanie, jaka jest możliwość aktualizacji kultu NSPJ, jego adaptacji do dzisiejszych czasów. I czy w ogóle jest to tak istotne – przecież pewne formy pobożności zmieniają się i bywają zastępowane przez inne, bardziej odpowiadające wrażliwości danego pokolenia.

    – Jeśli zrozumiemy, że istotą kultu Bożego Serca jest miłość Boża, to zrozumiemy także, iż obok tego kultu nie możemy przejść obojętnie. I nie chodzi tutaj o podtrzymywanie samych jego form, które znamy: litania, Komunia Święta wynagradzająca, uczestnictwo w pierwszych piątkach miesiąca, adoracja Najświętszego Sakramentu, cześć oddawana obrazowi Bożego Serca, koronka do Serca Jezusowego, godzina święta czy inne. Każda z nich ma nas prowadzić do bliskości z Jezusem i do poznania Jego Osoby. Jezus sam nas zaprasza: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej!” (J 15,9) – akcentuje kapłan.

    Podkreśla, że to wołanie Jezusa o miłość jest aktualne także dzisiaj. – A może zwłaszcza dzisiaj, kiedy słowo „miłość” odmieniamy przez przypadki, a nie potrafimy prawdziwie kochać – zauważa. Jest pewien, że gdy doświadczymy miłości Jezusa, w naszym sercu zacznie płonąć płomień, który zapali nas do wdzięczności za tę miłość, do odpowiedzi na nią. – Najpierw zrealizuje się to w relacji do Boga – nazywamy to odwzajemnieniem miłości. Następnie będziemy pragnęli dzielić się naszym doświadczeniem miłości z innymi, innych do Boga przyciągać – przekonuje ks. Leszek Poleszak. I zapewnia: – Zrozumiemy wtedy, że jedynie w bliskości Boga, w świetle Jego miłości, jest możliwy nasz pełny rozwój, nasze szczęście, zarówno w wymiarze osobistym, jak też rodzinnym i społecznym. Staniemy się wówczas narzędziami w rękach Boga, który dzięki nam prawdę o swojej miłości do każdego człowieka przekaże kolejnym pokoleniom swych dzieci.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Sebastian Bergmann/Didier B, Wikipedia

    ***

    Bazylika Sacré-Cœur

    Najświętszego Serca Pana Jezusa.

    Tu bije serce Paryża!

    Co wspólnego z budową Bazyliki Sacré-Cœur mają objawienia Małgorzaty Alacoque? Co o Francji mówiła Matka Boża z Fatimy? Dlaczego świątynię budowano aż 40 lat? Dlaczego z bazyliką “konkurowała” Wieża Eiffla? Poznaj niezwykłą historię Bazyliki Sacré-Coeur – Najświętszego Serca Pana Jezusa.

    Wybudowana z białego granitu, zwanego trawertynem, w stylu romańsko-bizantyjskim, od blisko stu pięćdziesięciu lat góruje nad Paryżem. Majestatyczna Bazylika Sacré-Coeur – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Do uwieńczonej kopułą, otoczonej czterema wieżyczkami świątyni prowadzą wykonane z białego piaskowca schody, oblegane przez paryżan i turystów z całego świata. Co roku przybywa tu około 11,5 mln osób, żeby to miejsce zwiedzić, ale przede wszystkim tu wspólnie się modlić. Tu bije serce Paryża – od 1885 roku. Pomimo wojen, licznych wrogich działań i agresji trwa tu nieustająca adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Historia duchowego zmagania się Francuzów

    Historia powstania Bazyliki Najświętszego Serca Pana Jezusa w Paryżu nie jest zwykłą opowieścią o wznoszeniu budynku – od projektu po wspaniały wystrój wnętrza. Jest to także historia duchowego zmagania się Francuzów, wiernych chrześcijaństwu, ze współobywatelami zwalczającymi Kościół wszelkimi metodami, pragnącymi zatrzeć ślad Ewangelii w państwie nazywanym pierworodną córką Kościoła.

    Historia zaczyna się w 1870 roku, w czasie wojny francusko-pruskiej, gdy dwaj przedsiębiorcy, Alexandre Legentil i Hubert Rohault de Fleury, ślubowali, że jeśli otoczony przez wojska pruskie Paryż ocaleje, wybudują kościół poświęcony Sercu Jezusa. Wojna się skończyła, miasto ocalało i pięć lat później Zgromadzenie Narodowe podjęło specjalną uchwałę, aprobującą pomysł przedsiębiorców i proponowany przez nich sposób podziękowania za Bożą opiekę nad stolicą Francji. W roku 1876 rozpoczęła się budowa, która trwała całe czterdzieści lat. W trakcie prac przekształcała się idea wzniesienia Bazyliki – z wotum dziękczynnego w wotum przebłagalne za błędy, grzechy i zaniedbania Francuzów.

    Świątynia powstała w wyjątkowym, specjalnie wybranym miejscu – na wzgórzu Montmartre, czyli Wzgórzu Męczenników, gdzie w czasach rzymskiego panowania zostali zgładzeni – pierwszy biskup Paryża, św. Dionizy, i jego towarzysze. W kolejnych wiekach wybudowano tu klasztor benedyktynek, który został zniszczony w antychrześcijańskich czasach rewolucji francuskiej. Jego ostatnia ksieni, Marie-Louise de Laval Montmorency, dołączyła do grona męczenników, ścięta na gilotynie.

    ***

    fot. Francisco Gonzalez/Wikipedia

    ***

    Objawienia Małgorzaty Alacoque

    Tytulatura Bazyliki – Najświętszego Serca Pana Jezusa – mocno powiązana jest z duchową historią wiary Francuzów. Aby ją zrozumieć, trzeba cofnąć się do wieku XVII, gdy dwudziestoczteroletnia córka notariusza, Małgorzata Alacoque, wstąpiła do klasztoru wizytek w Paray-le Monial. Była jedną z tysięcy skromnych zakonnic pragnących oddać swoje życie Bogu. Ale to właśnie ona w latach 1673-1675 miała objawienia, w których Jezus prosił, aby przekazała prawdę o wypełniającej Jego boskie Serce wielkiej, gorejącej miłości do ludzi.

    Zbawiciel przekazał jej też wieść, jak odprawiać nabożeństwo do Jego Sercaobiecał liczne łaski Jego czcicielom, zapewnił o gotowości przebaczenia win skruszonym grzesznikom. Polecił też namalowanie obrazu, na którym widniałoby Jego Serce otoczone cierniami, uwieńczone płomieniem i wetkniętym w nie krzyżem. Kult Serca Jezusowego i jego obraz rozpowszechniły się szybko, zarówno we Francji, jak i w całym katolickim świecie, również w Polsce, stając się na zawsze swoistym znakiem rozpoznawczym francuskiego katolicyzmu.

    Prośba od samego Jezusa

    Ale skromna zakonnica, Małgorzata Maria Alacoque, modląca się za klauzurą swojego klasztoru, otrzymała jeszcze jedną ważną misję do wypełnienia. W 1689 roku miała objawienie, w którym Jezus prosił ją, żeby przekazała królowi Ludwikowi XIV życzenie: aby poświęcił Francję i całą swoją rodzinę Jego Najświętszemu Sercu. Król miał też wznieść świątynię pod tym wezwaniem, szerzyć kult Najświętszego Serca wśród wojska i ozdobić znakiem gorejącego Serca Jezusowego królewskie sztandary. Niestety, król, zwany Słońcem, rządzący najpotężniejszym wówczas krajem w Europie, nie posłuchał głosu Boga, przekazanego przez św. Małgorzatę Marię Alacoque.

    ***

    św. MAŁGORZATA MARIA ALACOQUE
    Corrado Giaquinto/fot. Wikipedia

    ***

    „Za późno” czyli wiadomość do Francji od Matki Bożej z Fatimy

    We Francji zaczęły kiełkować wówczas, a później ujawniły się z ogromną siłą, antychrześcijańskie prądy intelektualne, które otwarcie sprzeciwiały się Bogu, Kościołowi oraz katolickiemu dziedzictwu swej ojczyzny. Równo sto lat po tym objawieniu wybuchła okrutna rewolucja, topiąca we krwi nie tylko arystokratów i ludzi związanych z władzą, ale zapoczątkowano także bezwzględne prześladowanie duchownych i zakonników.

    Na szafocie poniosło śmierć męczeńską szesnaście karmelitanek z Compiegne, które ofiarowały się w intencji ustania terroru. Karygodną ślepotę duchową króla Słońce naprawił jego prawnuk, Ludwik XVI. Będąc więźniem twierdzy Temple, ofiarował Francję Najświętszemu Sercu Jezusa. Jednak, jak powiedziała Matka Boża Łucji, jedynemu dziecku z Fatimy, które doczekało dorosłości – było już za późno.

    Jedna spośród 78 propozycji

    Francuscy katolicy znali dobrze historię rodzenia się kultu Serca Jezusa. Dlatego też dla arcybiskupa Paryża Josepha Hypolite’a Guiberta i fundatorów Bazyliki wybór jej tytułu był oczywisty. Kult Najświętszego Serca zawierał wszak jak w soczewce duchowe zmagania i dramat Francji. W 1875 roku wmurowano kamień węgielny pod budowę świątyni, rok później rozpoczęły się prace budowlane. Wcześniej rozpisano konkurs architektoniczny. Spośród siedemdziesięciu ośmiu propozycji wybrano projekt utalentowanego architekta Paula Abadiego. W całym kraju ogłoszono zbiórkę na budowę świątyni, zachęcano do wykupienia choć jednej cegiełki, a najhojniejsi darczyńcy byli upamiętniani inicjałami, wyrytymi na białych blokach budulca. Katolicy nie zawiedli – wielką sumą czterdziestu dwóch milionów franków w całości pokryli koszty budowy.

    Burzliwa historia budowy Bazyliki

    Jednak myliłby się ten, kto by sądził, że prace budowlane postępowały normalnie i bez przeszkód. Świątynię wznoszono czterdzieści lat, konsekrowano ją dopiero w 1919 roku. Opóźnienia spowodowane były nie tylko wybuchem i przebiegiem pierwszej wojny światowej. Realizację utrudniali wewnętrzni przeciwnicy Kościoła i chrześcijaństwa. W ciągu jednego pokolenia, licząc od roku 1875, gdy parlament przyjął uchwałę o budowie Bazyliki, Francję zalała fala gwałtownej laicyzacji. W 1905 roku radykalnosocjalistyczny rząd jednostronnie zerwał podpisany ponad sto lat wcześniej konkordat ze Stolicą Apostolską. Ogłosił rozdział Kościoła od państwa, skonfiskował kościelne budynki, skazał na banicję wspólnoty i zgromadzenia zakonne. Modlące się na Wzgórzu Montmartre benedyktynki musiały opuścić swoją siedzibę, a władze Republiki zaczęły snuć projekty, na jaki budynek „użyteczności publicznej” przerobić wznoszoną Bazylikę.

    ***

    PREZBITERIUM BAZYLIKI | fot. DidierI B/Wikipedia

    ***

    Wieża Eiffla „konkurencją” dla Bazyliki Najświętszego Serca

    Rządzących wówczas Francją masonów i agresywnych ateistów bolało coś jeszcze: biała świątynia górowała nad miastem, była widoczna z odległości czterdziestu kilometrów i była najwyższym punktem Paryża. Dziś mało znany jest fakt, że wieża Eiffla, która została wzniesiona z okazji wystawy światowej, zorganizowanej w stulecie wybuchu rewolucji francuskiej, była także „konkurencją” dla Bazyliki Najświętszego Serca, wręcz miała ją przewyższyć. Rzeczywiście, metalowa konstrukcja, złożona z osiemnastu tysięcy elementów, miała trzysta metrów wysokości i długo była najwyższą budowlą na świecie. Wieża miała być rozebrana po dwudziestu latach, ale w końcu ją pozostawiono i dziś to ona, a nie katedra Notre Dame czy Bazylika na Wzgórzu Męczenników, jest wizytówką i symbolem francuskiej stolicy.

    Ostatecznie kolejne rządy odstąpiły od agresywnej antykatolickiej polityki po wybuchu tzw. zamieszek inwentarzowych. Inwentaryzacje polegały na tym, że po wypowiedzeniu konkordatu do kościołów i obiektów należących do podmiotów kościelnych wkraczali państwowi urzędnicy, którzy spisywali wszystkie obiekty i nie wahali się bezcześcić Najświętszego Sakramentu, otwierając tabernakula. Wierni bronili kościołów, a gdy wskutek przepychanek zginęły dwie osoby (Gery Ghysel z liczącego dwa tysiące mieszkańców miasteczka Boeschepe właściwie został zastrzelony przez urzędnika inwentaryzacyjnego) rząd George’a Clemenceau wycofał się ze ścieżki agresywnej konfrontacji i wstrzymał inwentaryzację. Później wybuchła pierwsza wojna światowa, a w 1921 roku wznowiono stosunki dyplomatyczne ze Stolicą apostolską, choć nie zmienił się model rozdziału Kościoła od państwa.

    Francja „gorliwa, pokutująca i wdzięczna”

    Mimo licznych przeciwności, Bazylika powoli wzrastała i wzgórze Montmartre wraz z białą świątynią, stało się duchowym centrum Paryża. Od ponad stu lat przybywają tu Francuzi i wierni z całego świata, żeby się modlić i adorować Najświętszy Sakrament. Świątynię zamyka się dla przybyszów o godzinie 22.30, ale chętni mogą zgłosić się i przyłączyć do benedyktynek czuwających przed Panem całą noc.

    Dziś Bazylika jest także centrum nowej ewangelizacji i tak jak niegdyś budzi niechęć gorliwych przeciwników chrześcijaństwa. W 1971 roku wdarła się do świątyni grupa lewicowców i przez jakiś czas ją okupowała. Znajdująca się w Bazylice ogromna, licząca ponad czterysta metrów kwadratowych mozaika, przedstawia Chrystusa z rozpostartymi ramionami i gorejącym Sercem. Widoczny pod nią napis brzmi:„Najświętszemu Sercu Chrystusa – Francja gorliwa, pokutująca i wdzięczna”. Podobno wyraz „wdzięczna” dodano po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Francja rzeczywiście powinna być wdzięczna: mimo burz i ataków na wiarę duchowe serce narodu na Wzgórzu Męczenników w Paryżu wciąż bije.

    (tekst pochodzi z miesięcznika dla kobiet „List do Pani”. Śródtytuły zostały nadane przez redakcję).


    Pismo ukazuje się od lutego 1993 r., a jego wydawcą jest Polski Związek Kobiet Katolickich. Miesięcznik poświęcony szeroko pojętej formacji religijnej, adresowany jest do kobiet, które pragną ogarnąć refleksją swoje życie i zadania wynikające z kobiecego powołania. Punktem odniesienia dla twórców pisma jest Ewangelia i nauczanie Jana Pawła II, Jego teologiczna wizja kobiety i jej zadań w misterium Stworzenia i Zbawienia. Wpisany w nurt tak pojętego nowego feminizmu „List do Pani” ukazuje niezwykłą rolę kobiety w rodzinie, społeczeństwie, w nowej ewangelizacji; upomina się o powszechny szacunek dla macierzyństwa, ojcostwa, rodziny, dziecka, o politykę prorodzinną; stara się wykazać, jak błędne i szkodliwe są postawy i ideologie zaprzeczające w pełni ludzkiemu i duchowemu rozumieniu rodziny, kobiety i dziecka.

    Alina Petrowa-Wasilewicz/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Najświętsze Serce czy Jezus Miłosierny?

    Dzieje pewnego obrazu

    Obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa w kościele jezuitów w Poznaniu przywodzi na myśl znany na całym świecie wizerunek Jezusa Miłosiernego. Jaka jest historia tego dzieła?

    Obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa znajduje się w ołtarzu głównym jezuickiego kościoła w Poznaniu.

    o. Adam Tomaszewski SJ

    ***

    W głównym ołtarzu najstarszej z zachowanych świątyń lewobrzeżnego Poznania znajduje się obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa. Zbawiciel, ubrany w białą szatę, z czerwonym himationem zarzuconym na ramiona, wznosi prawą rękę w geście błogosławieństwa. Jego lewa dłoń wskazuje na przebite i otoczone koroną z ciernia serce, na którego szczycie płonie ogień. Nietypowe jest tło tego wizerunku. Jezus wyłania się z obłoków i kroczy po nich. Te, które znajdują się za Nim oraz w górnej części dzieła, mają złotą barwę i sprawiają na patrzącym wrażenie, jakby Chrystus wychodził ze światła. Obłoki, które Go otaczają, są białe i kłębiaste. W dole obrazu widzimy zarysowane kontury schodów – oto Pan schodzi z nieba na ziemię i idzie w kierunku człowieka.

    Wizerunek zakazany

    To przedstawienie jest intrygujące. Na obu dłoniach Zbawiciela widoczne są rany po gwoździach. Z Jego serca wychodzą liczne promienie, emanujące światłem, a twarz okolona delikatną aureolą do złudzenia przypomina znany na całym świecie wizerunek Miłosiernego. Skojarzenia są jednoznaczne, a ich potwierdzenie odnajdujemy w prawym rogu dzieła, gdzie umieszczono podpis autora. To Adolf Hyła, „malarz Bożego Miłosierdzia”. Obraz Serca Bożego w jezuickim kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa i Matki Bożej Pocieszenia w Poznaniu w lewym dolnym narożniku został datowany na 1963 rok. Wszystko to skłania do przypuszczeń, że poznański wizerunek Najświętszego Serca Pana Jezusa mógł zostać przemalowany z najsłynniejszego przedstawienia Jezusa Miłosiernego, które wyszło spod pędzla Adolfa Hyły. Czy te podejrzenia mają podstawy?

    – W związku z ogłoszeniem w 1959 roku przez Święte Oficjum Notyfikacji zakazującej rozpowszechniania obrazów i pism przedstawiających nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego w formach proponowanych przez siostrę Faustynę, wiele wizerunków ukazujących Jezusa Miłosiernego przemalowano – wyjaśnia ks. Piotr Szweda MS, teolog duchowości i historyk sztuki, autor monumentalnej biografii „Adolf Hyła. Malarz Bożego Miłosierdzia”. Jako przykład saletyn podaje historię obrazu Najświętszego Serca Pana Jezusa, który Hyła namalował do kościoła parafialnego pw. św. Mikołaja w Skale, w diecezji kieleckiej.

    Powstał on w niezwykłych okolicznościach. W związku z ogłoszeniem Notyfikacji ówczesny proboszcz ks. Stanisław Połetek postanowił usunąć ze świątyni obraz Bożego Miłosierdzia pędzla Adolfa Hyły, powstały w 1953 roku. W tej sytuacji Józef Wardyński, fundator wizerunku Jezusa Miłosiernego, poprosił malarza, aby na istniejącym już obrazie namalował przedstawienie Najświętszego Serca Pana Jezusa. Artysta uczynił to w czerwcu 1960 roku.

    Obraz przedstawia promieniejącą intensywnym światłem postać Jezusa, otoczonego białymi obłokami. Zbawiciel ubrany jest w czerwoną szatę przewiązaną w pasie. Na ramiona zarzucony jest pomarszczony himation w kolorze oliwkowym. Inaczej niż na dotychczasowych obrazach, na swoje serce Chrystus wskazuje nie lewą, ale prawą ręką. Przebite i otoczone cierniową koroną serce stanowi główne źródło światła na obrazie. Na jego wierzchołku płonie ogień, z którego wyłania się brązowy krzyż. Lewa ręka wyciągnięta jest do przodu w geście zapraszającym. Na rękach i stopie widać rany po gwoździach. Hyła nie przemalował jednak twarzy Jezusa.

    Malarz Serca

    – Najczęściej o przemalowywaniu obrazów Jezusa Miłosiernego po wprowadzeniu Notyfikacji Świętego Oficjum decydowali sami proboszczowie parafii, w których tego typu przedstawienia się znajdowały. Nie były to jednak liczne sytuacje, a sporadyczne przypadki – zaznacza ks. Szweda. Jak dodaje, w większości obrazy Jezusa Miłosiernego wisiały w kościołach nadal, ewentualnie przenoszono je w mniej eksponowane miejsca. Po zniesieniu notyfikacji część z przemalowanych obrazów restytuowano, przywracając im początkowy wygląd, ale większość, jeśli miała domalowane serce, takimi pozostawała. – Niektóre pierwotne obrazy Bożego Miłosierdzia po przemalowaniu zmieniły swoje znaczenie ikonograficzne i stały się malowidłami Najświętszego Serca Pana Jezusa – podkreśla historyk sztuki.

    Obrazów ukazujących Najświętsze Serce Pana Jezusa w dorobku malarskim Adolfa Hyły jest 37. Do tej pory udało się zlokalizować 26 z nich, 11 wciąż pozostaje nieodnalezionych. – Różnią się między sobą przede wszystkim przedstawieniem Pana Jezusa, zwłaszcza jeśli chodzi o wygląd twarzy czy ubiór, a także proporcjami postaci Zbawiciela. Najczęściej artysta kopiował te wizerunki z oryginałów włoskiego malarza Pompeo Batoniego, tworzącego na przełomie baroku i klasycyzmu, oraz niemieckiego artysty Martina Feuersteina – mówi autor opracowania przedstawiającego życie i twórczość Adolfa Hyły.

    Malarz tworzył obrazy Najświętszego Serca Pana Jezusa w latach 1937–1963. – Można zatem powiedzieć, iż przez całe życie artysty towarzyszyła mu ta tematyka, natomiast nie był to motyw wiodący w jego twórczości – zauważa ks. Szweda. O tym, co naprawdę było życiowym tematem Hyły, świadczy liczba wizerunków Jezusa Miłosiernego. Spod pędzla artysty wyszło ich 245.

    Wzajemne przenikanie

    Na ścisły związek kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa i Bożego Miłosierdzia zwraca uwagę o. Marek Wójtowicz SJ. Jak przypomina, z kultem Bożego Serca siostra Faustyna zetknęła się już w czasie formacji zakonnej w Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia. Jej spowiednikiem był wtedy o. Józef Andrasz SJ, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „Posłaniec Serca Jezusowego”, wydawanego od 1872 r. w Krakowie. – W klasztornej kaplicy w Łagiewnikach, w miejscu, gdzie dzisiaj jest obraz Jezusa Miłosiernego, znajdował się wizerunek Serca Jezusa. W samym „Dzienniczku”, w bardzo wielu miejscach, św. Faustyna pisze, że pragnie się ukryć w Sercu Jezusa – wskazuje o. Wójtowicz. Ślady jej żywej czci dla Serca Jezusowego odnaleźć można również w tekście Nowenny do Miłosierdzia Bożego, w której kolejne grupy osób, za które się modliła, pragnęła umieścić w Bożym Sercu.

    – Z pewnością polska mistyczka dobrze znała objawienia św. Małgorzaty Marii Alacoque, które głęboko ją poruszały i inspirowały. Z podobną hojnością pragnęła odpowiedzieć na miłość, która jest wzgardzona i nie jest kochana. Ubolewała, że tak wielu ludzi oddziela od Jezusa mur obojętności i niewdzięczności. Również idea wynagradzania Sercu Jezusa była jej bardzo droga – dodaje jezuita.

    Jak podkreśla ks. Piotr Szweda, pomimo ogłoszonej w 1959 roku Notyfikacji Świętego Oficjum duchowy klimat czasu, w którym żył Adolf Hyła, wyznaczał w Polsce rozwijający się coraz prężniej kult Bożego Miłosierdzia. – Nie możemy zatem mówić o „konkurowaniu” dwóch kultów, bo jednak kult Najświętszego Serca Pana Jezusa był zdominowany w pewien sposób przez ten pierwszy – uważa teolog.

    Wróćmy do Poznania. Czy znajdujący się w kościele jezuitów obraz, największy spośród tego typu wizerunków wykonanych przez Adolfa Hyłę, mógł być przemalowany z przedstawienia Jezusa Miłosiernego? Takie przypuszczenia miał m.in. filipin ks. Dariusz Dąbrowski. Ksiądz Szweda, który wykonał skrupulatną kwerendę dzieł Adolfa Hyły, nie pozostawia jednak miejsca na wątpliwości. – To dzieło od samego początku było w zamyśle wizerunkiem Najświętszego Serca Pana Jezusa – mówi.

    Historia pewnej katastrofy

    Namalowany na dwa lata przed śmiercią artysty obraz jest największy spośród tego typu przedstawień w twórczości malarskiej Hyły, w dodatku nieszablonowy, i dotychczas nie był u niego spotykany. Artysta stworzył go na dwa lata przed swoją śmiercią. Inicjatorem ufundowania dzieła był o. Zbigniew Lucjan Frączkowski SJ. 25 października 1963 roku zwinięte w rulon płótno przywiózł do klasztoru osobiście sam Adolf Hyła. – Podróż z Krakowa do Poznania przebiegała jednak dramatycznie, gdyż w Mysłowicach pociąg, którym jechał twórca obrazu, wykoleił się. W wyniku zbyt dużej prędkości wagon pocztowy ze znajdującym się w nim obrazem wypadł z torów – opowiada ks. Szweda.

    Na szczęście malarz wyszedł z wypadku bez szwanku. Ocalało również jego dzieło, choć przewożone było w wagonie najbardziej w katastrofie zniszczonym. W stanie nietkniętym obraz został wydobyty z jego zgliszcz – tylko on ocalał z rzeczy transportowanych w wagonie pocztowym. – 26 października 1963 roku obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa obsadzono w głównym ołtarzu na miejscu wizerunku św. Dominika. Dużo pracy włożył w instalację tego malowidła br. Zygmunt Geppert SJ – przypomina ks. Szweda.

    Adolf Hyła wrócił do Krakowa tego samego dnia wieczorem. Kilka dni później w liście do o. Stanisława Mirka SJ pisał, że obraz ma zostać poświęcony w Nowy Rok 1964, kiedy z Rzymu wróci ordynariusz poznański abp Antoni Baraniak. Od tego czasu w jezuickiej świątyni spełniana jest prośba skierowana przez Jezusa do św. Faustyny: „Patrz w Moje miłości i pełne miłosierdzia Serce, jakie mam dla ludzi, a szczególnie dla grzeszników” (Dz. 1663).

    Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Najświętsze Serce Pana Jezusa

    Renata Sedmakova | Shutterstock

    ***

    Ta uroczystość jest obchodzona w piątek po tzw. oktawie Bożego Ciała. Została ona ustanowiona na prośbę Jezusa, którą przekazał św. Małgorzacie Marii Alacoque:

    Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że nie szczędziło niczego aż do zupełnego wyniszczenia się dla okazania im miłości, a w zamian za to doznaje od większości ludzi tylko gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw, jakie oddają mu w tym Sakramencie Miłości. Dlatego żądam, aby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto ku czci Mojego Serca i na wynagrodzenie Mi przez komunię i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznaję.

    Katolicy mają obowiązek uczestniczyć w Eucharystii w każdą niedzielę oraz w niektóre uroczystości – tzw. święta nakazane. Jest nimi m.in. Boże Ciało. 

    W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa nie ma obowiązku uczestniczenia we Mszy Świętej.

    Katolicy w Polsce nie jedzą mięsa w każdy piątek. Wynika to z przepisów Prawa Kanonicznego oraz ustaleń Konferencji Episkopatu Polski. Taka wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych nie obowiązuje, gdy w piątek przypada uroczystość. 

    Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa znosi post i można jeść mięso.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak Polacy ratowali kult

    Najświętszego Serca Pana Jezusa

    web3-sacred-heart-jesus-kamil-szumotalski

    Kamil Szumotalski/Aleteia

    ***

    Czerwiec to miesiąc nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Mało kto jednak zna polskie wątki związane z tym kultem.

    Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa

    Na pomysł nabożeństw czerwcowych wpadła (wszystko wskazuje, że pod wpływem Ducha Świętego) s. Aniela de Sainte-Croix. Było to w połowie XIX w. i główną inspiracją były nabożeństwa majowe. „Skoro cały maj poświęcony jest Matce Bożej – pomyślała s. Aniela – to wypadałoby ofiarować coś też Jej Synowi”. I tu skojarzenia naszej wizytki pobiegły bardzo szybko w stronę jej, zmarłej w opinii świętości, współsiostry z XVII w. – Małgorzaty Marii Alaqoque.

    To jej Jezus polecił przekazać Kościołowi, że pragnie, by przypomniano prawdę o Jego miłosierdziu. Tak zrodził się kult Najświętszego Serca, którego wyrazem początkowo była litania, akt oddania się jemu – osobisty oraz oddania całej rodziny – i praktyka pierwszych piątków, czyli spowiedzi i przyjęcia Komunii św. w pierwsze piątki kolejnych dziewięciu miesięcy.

    Wizje o których mowa, zaczęły się w latach siedemdziesiątych XVII w., a główna, dotycząca form czci i związanych z nią obietnic, nastąpiła właśnie w czerwcu, w 1675 r.

    Wszystko pięknie się ze sobą zgrało: pomysł s. Anieli, data najważniejszej wizji, wreszcie to, że uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa też wypada w tym miesiącu (piątek po oktawie Bożego Ciała). Uzyskawszy zgodę przełożonych, a potem biskupa miejsca, siostry przyjęły praktykę codziennej modlitwy Litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Nabożeństwo to bardzo szybko trafiło na ziemie polskie, bo już w 1857 r.

    To tempo nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, że zarówno w biografii św. Małgorzaty, jak i w przyjęciu przez Kościół jej objawień pojawia się dwukrotnie, i to w kluczowych momentach, polski wątek.

    Święty Jacek a powołanie

    Wizjonerka, wcześnie osierocona przez ojca, była wychowywana bardzo surowo przez wuja i ciotki. To oni dyktowali, jak ma układać swoje życie. Kiedy powiedziała, że pragnie wstąpić do zakonu, najpierw rodzina kazała jej porzucić ten pomysł. Do tej pory łagodna i spolegliwa wychowanka odmówiła i trwała przy tej decyzji, więc rodzina uznała, że trudno, ale przynajmniej niech idzie do urszulanek.

    Tymczasem panna Alacoque już rozeznała, że ma iść do wizytek. Nacisk krewnych był jednak tak duży, że zaczęła się chwiać w swojej decyzji.

    I wtedy o wsparcie poprosiła św. Jacka Odrowąża. Modliła się za jego wstawiennictwem do Matki Bożej i wespół w zespół doprowadzili rodzinę do pogodzenia się z faktem, że Małgorzata będzie tam, gdzie chce ją Bóg. O tej akcji modlitewnej pisze w autobiografii, po latach wciąż wspominając z wielkim sentymentem i sympatią opiekę polskiego dominikanina.

    Episkopat w akcji

    Drugi raz pomoc z Polski nadeszła w drugiej połowie XVIII w. Prawda przekazana w objawieniach s. Małgorzaty spotkała się z gwałtownym odrzuceniem już za jej życia. Głównymi jej krytykami byli janseniści (bardzo rygorystyczny nurt w ówczesnym Kościele, m.in. kładący zbyt duży nacisk na sprawiedliwość Bożą).

    Rozpętali tak skuteczną nagonkę, że nawet Stolica Apostolska przez ponad wiek zachowywała milczenie na temat wspomnianych objawień. Momentem zwrotnym w ich uznaniu był memoriał Episkopatu Polski z 1765 r., domagający się ich przyjęcia. Co też się stało: najpierw uroczystość Najświętszego Serca miały prawo obchodzić wizytki, potem pozwolenie otrzymał Kościół w Polsce, a w połowie XIX w. zaczęto ją świętować w Kościele powszechnym.

    Najwyraźniej, co jak co, ale głoszenie miłosierdzia zawsze było bliskie polskiej duchowości.

    Elżbieta Wiater/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kim był Kasper Drużbicki, jezuita i mistyk, który szerzył kult Serca Jezusa na ziemiach polskich w XVII wieku?

    Ojciec Kasper Drużbicki, jezuita, propagował kult Serca Jezusa na ziemiach polskich na długo przed objawieniami w Paray-le-Monial.

    O. Kasper Drużbicki był jedną z osób, które najbardziej przyczyniły się do rozwoju kultu Jezusowego Serca  na ziemiach polskich.

    reprodukcja Henryk Przondziono/fot. Gość Niedzielny

    ***

    Już w nowicjacie Towarzystwa Jezusowego, do którego wstąpił w 1609 roku, dostrzeżono jego liczne talenty. Miał wyjątkowe zdolności organizacyjne i intelektualne, był pobożny i zdolny do poświęceń. Z charakteru jego pisma wynika, że był człowiekiem gwałtownym i emocjonalnym. Nie stanowiło to jednak przeszkody na drodze do doskonałości. Jak wynika z jego pamiętników „nie stawiał oporu w czynieniu dobra, ani do zła nie był porywczy”. Nic dziwnego, formował się w szkole św. Ignacego z Loyoli i wszystkie siły zaangażował w służbie dla „większej chwały Bożej”.

    Praktyczny i aktywny

    Kasper pochodził z Drużbic, niedaleko Piotrkowa Trybunalskiego, a jego działalność przypadła na XVII wiek. To czas wojen ze Szwedami i zagrożenia ze strony Kozaków. Święcenia przyjął w 1621 roku i szybko zaczęto mu powierzać różne funkcje. Był rektorem kolegium, wykładowcą, formatorem w seminarium, a dwukrotnie również prowincjałem. Badacze jego pism podkreślają, że był osobowością niezwykle praktyczną i aktywną. Po najeździe Szwedów organizował odbudowę zniszczonych kolegiów. Jako prowincjał obserwował sytuację w folwarkach i opracował reguły dla jezuitów zarządzających majątkami ziemskimi. Nie był obojętny na los chłopów. „Starał się tworzyć dobre warunki pracy i traktował poddanych w sposób ludzki. Podobne zalecenia wydał również w memoriale skierowanym do jezuitów pełniących obowiązki zwierzchników” – pisze Justyna Łukaszewska-Haberkowa, zajmująca się rozwojem polskiej kultury religijnej.

    Pełnienie urzędów nie przeszkadzało mu w pisaniu. Zostawił po sobie 24 tomy kazań i wiele traktatów ascetycznych. Te drugie zdobyły popularność głównie na zachodzie Europy. Na szczególną uwagę zasługuje jego dzieło zatytułowane „Meta cordium Cor Jesu” („Cel serc – Serce Jezusa”). To synteza „duchowości serca”, która powstała kilkanaście lat przed objawieniami Jezusa św. Małgorzacie Marii Alacoque we francuskim Paray-le-Monial. J.W. Bainvel, jeden z francuskich XIX-wiecznych teologów, znawca kultu Serca Jezusowego, ocenił, że „żadna dotąd książka nie mówiła tak jasno o Sercu Pana Jezusa, żadna nie odsłaniała tylu horyzontów. I dotąd jeszcze wśród tylu podręczników nie ma żadnego praktyczniejszego, bogatszego, sugestywniejszego”.

    Jak Drużbicki doszedł do czci Jezusowego Serca? Gdzie stawiał akcenty i na czym opierał propagowany przez siebie kult?

    U źródeł kultu Serca

    „Siebie samego Tobie i z Tobą, a przez Ciebie Ojcu Wiekuistemu i Duchowi Świętemu ofiaruję, prosząc, abyś mnie strawił ogniem miłości, którą płoniesz do Ojca, świata, wybranych i do mnie” – zapisał Kasper w „Modlitwie do Rany Boku i Serca Jezusa”. „Proszę Cię i najusilniej błagam, abyś mnie płomienną miłością Twoją i miłością ku Tobie w proch obrócił. Obyś też wedle wszelkiej zdolności mojej i wszelkiego chcenia, jakie wraz z Ojcem i Duchem sam żywisz, przemienił mnie całego w ranę Miłości oraz miłość samą i nie dozwolił, abym z tej rany kiedykolwiek się uleczył” – kontynuował.

    To modlitwa mistyka, co widać w jej tytule. Kult, jakim Kasper Drużbicki otaczał Serce Jezusa, wyrasta z jego doświadczenia modlitwy. Jak zaznacza jego współbrat w opracowanej pośmiertnie biografii, Kasper jeszcze przed święceniami kapłańskimi otrzymał szczególne dary. Już w nowicjacie Pan „obdarzył go rzadkim nabożeństwem do męki Chrystusa”. Czy u źródeł książeczki, która zawiera praktyczne wskazówki dotyczące kultu Jezusowego Serca, znajduje się jakieś szczególne doświadczenie duchowe? Ojciec Henryk Fros SJ, bollandysta, badacz życiorysów świętych, podkreśla, że ten kult wyrasta z rozważania męki Pańskiej. Wpatrzony w rany Jezusa, a zwłaszcza w ranę Jego Serca, Drużbicki zaczął współodczuwać ze swoim Mistrzem. Formował się w szkole duchowości ignacjańskiej, więc jego uwagę przykuwały nie tyle zewnętrzne aspekty męki, cierpienie i ból, co wspólnota serca. Zgodnie z zaleceniami założyciela swego zakonu, kontemplując mękę, wchodził w doświadczenie uczestnictwa i głęboką zażyłość z Chrystusem. Wiedział, że rozważanie męki Syna Bożego ma jeden cel – zjednoczenie z Bogiem, a przez to doskonałą miłość. Serce było dla niego czymś więcej niż jej symbolem. To nie „przedmiot” nabożnej, zewnętrznej czci. Patrząc na przebite Serce i Jego ranę, zbliżał się do uczuć Chrystusa, odkrywał Jego pragnienia. Często nazywał to Serce „Bosko-ludzkim” (Cor Theandricum). Ono stało się dla Kaspra tak bardzo istotne, że w testamencie napisał: „Zamykam się, wiążę i grzebię w Bosko-ludzkim Sercu Twoim. Z chwilą Twej najdroższej śmierci łączę i polecam chwilę mojej śmierci. Cały wreszcie pragnę w Ciebie całego przemienić się i przebóstwić”.

    Cel serc – Serce Jezusa

    Polski tytuł jednego z ważniejszych dzieł Drużbickiego brzmi: „Cel serc – Serce Jezusa”. To nie jest zwykła książeczka do nabożeństwa ani teologiczny traktat, których wiele wyszło spod jego pióra. To pismo mistyka, który dzieli się swoim wieloletnim doświadczeniem. Przebija z niego znajomość duchowych spraw. Drużbicki wiedział, do czego chce doprowadzić innych. Podkreślał, że to ćwiczenia, mały podręcznik, dzięki któremu modlący się kształtuje się w szkole Jezusa. Co to konkretnie oznacza?

    Kasper Drużbicki wpisał kult Jezusowego Serca w drogę duchową, która zgodnie z klasycznym podziałem składa się z trzech etapów: oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie. Zwracał też uwagę na cel. Cześć dla Serca Jezusa to nie propozycja płytkiego sentymentalizmu, ale droga dla tych, którzy chcą osiągnąć świętość. Na każdym jej etapie jezuita podkreślał konkretne postawy przyjmowane przez ćwiczącego. Wchodząc na drogę oczyszczenia, trzeba przyjść przed Serce Jezusa i zderzając się z Jego pięknem, zobaczyć własne niedoskonałości. W drodze oświecenia ćwiczący przystępuje do Serca Jezusa i podejmuje decyzję – chce być posłuszny Jego woli, wypełniać ją, bez względu na koszty. W drodze zjednoczenia ma badać pragnienia, odrzucać te, które nie pochodzą od Jezusa, i prosić o rozpalenie tych, które wypełniały Jego Serce.

    Chodzi więc o kształtowanie postaw i regularne ćwiczenia. Co ciekawe, autor wydaje się bardzo wrażliwy na potrzeby tych, którzy je podejmują. Zaleca bardzo indywidualne podejście. Zwraca uwagę na aktualny stan człowieka, który wchodzi w modlitwę. Jezuicie chodzi więc o wewnętrzną uważność i badanie poruszeń, obserwację tego, co dzieje się we wnętrzu podczas modlitwy. Dlatego zaleca, aby zatrzymywać się przy tych wezwaniach, które przykuwają uwagę. „Tak długo medytujemy nad jakimś z nich, wyrażającym cnotę i przymiot Serca Jezusa, jak długo przychodzą do nas różne znaczenia, porównania, duchowe smaki i inne pobożne poruszenia wokół niego”.

    Drużbicki nadaje Sercu Jezusa różne nazwy i przypisuje symbole, w większości zaczerpnięte ze średniowiecznej literatury duchowej. Jak zaznacza o. Fros, kult Serca Jezusa został sprowadzony w tym dziele z wyżyn mistyki do ćwiczeń ascetycznych. Wpisuje się też w tradycję poprzednich wieków. Czy to, co proponował, różniło się znacząco od objawień św. Marii Małgorzaty Alacoque?

    Z Serca Jezusa, jakim widział je Drużbicki, przebijają radość i chwała. Takie obrazy jak miód, słodycz, złota kadzielnica, ołtarz, lampa, schronienie czy ogród stanowią często punkt wyjścia jego rozważań. To prawda, że mogą być obce współczesnej mentalności, czasem kojarzą się z płytkim sentymentalizmem czy barokową przesadą. Jednak w czasach, w których w pobożności pasyjnej często stawiano zbyt mocne akcenty na wątki związane z bólem i cierpieniem, obrazy proponowane przez Drużbickiego tchnęły świeżością. O. Fros zaznacza, że dzięki głębi duchowej i znajomości dzieł średniowiecznych mistyków Drużbicki zawsze był wpatrzony w Serce, które mimo cierpienia promieniuje światłem, jest chwalebne i żywe. Używane przez niego obrazy pomagały w dostrzeżeniu tej chwały.

    Zapomniany?

    Kasper Drużbicki był jednym z tych duchownych, którzy wywarli największy wpływ na rozwój religijności w XVII-wiecznej Polsce. Jego dzieła to głównie teologiczne traktaty spisane po łacinie. Były we Francji cenionymi podręcznikami ascetyki. Mniejsze publikacje, takie jak wspomniany „Modlitewnik” zawierający ćwiczenia, tłumaczone były pod koniec XIX wieku na języki angielski, niemiecki i czeski. Za sprawą ks. Stojałowskiego ze Lwowa dzieło to doczekało się także kolejnych wydań w języku polskim.

    Postać i dzieło o. Kaspra Drużbickiego są dzisiaj w Polsce mało znane. Wpływ na to miały z pewnością uwarunkowania historyczne. Nie bez znaczenia jest także łacina, język jego publikacji. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest on jednym z tych, którzy najbardziej przyczynili się do rozwoju kultu Jezusowego Serca na ziemiach polskich. Wpłynął na swoją epokę i kolejne pokolenia, a sam został zapomniany, jakby zamknięty we wnętrzu Jezusowego Serca, na wieki. O to prosił przez całe życie: „Przyjmij mnie i zamknij w głębiach Twego Serca, w nim zachowaj, przetop, oczyść, rozgrzej, zapal, rozpłomień, na nowo ukształtuj”.•

    ks. Rafał Bogacki/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________________________________________________

    fot. nauki katolickie.pl

    ***

    Najświętsze Serce Jezusa

    wygrało Bitwę Warszawską!

    Związek Radziecki miał w planach zlikwidowanie Europy, ale na drodze stanęła katolicka Polska, która zwróciła się do Najświętszego Serca Pana Jezusa.

    Wiele Polacy zawdzięczają w tym zwycięstwie Maryi, ale nie dziś przypomnijmy wielką rolę Najświętszego Serca Pana Jezusa w tym zwycięstwie „18 lipca w Warszawie na Placu Saskim odbyła się uroczystość Armii Ochotniczej. W czasie Mszy św. biskup polowy, Stanisław Gall wręczył gen. Hallerowi sztandar dla sztabu armii. Na jednej jego stronie znajdowało się Serce Jezusa i wyhaftowany napis: “W tym znaku zwyciężysz!” Wkrótce podobne sztandary otrzymały samodzielne bataliony i pułki ochotnicze. Ochotnicy szli do ataku skandując: “Bóg tak chce!” bądź “Jezus i Maryja!” Identyczne okrzyki wznosili w XI stuleciu uczestnicy wypraw krzyżowych, organizowanych w celu wyzwolenia Grobu Chrystusa.” (1)

    Znamienne są tu daty aktów intronizacyjnych skierowane do Chrystusa Króla i Jego Serca, dokonanych przez Episkopat Polski w historii naszego Narodu. „1920 r. – to jest akt dokonany podczas agresji bolszewickiej na Polskę i dzięki temu aktowi dokonanemu przez cały Episkopat na Jasnej Górze. 27 lipca 1920 roku nawała bolszewicka została powstrzymana. 1921 r. – to ponowienie tego aktu z 1920 r. ale już w formie dziękczynienia na Małym Rynku w Krakowie 3 czerwca 1921 roku, cały Episkopat z kard. Edmundem Dalborem Prymasem Polski na czele oraz 150 tysięczna rzesza ludzi brała udział w tym akcie poświęcenia i było to bardzo uroczyste wydarzenie. (2)

    Z pewnością tuż po wojnie, pamiętano o tym, że Najświętsze Serce Pana Jezusa szczególnie kocha Polskę, a w dniach zagrożenia uratowało nasz kraj przed nawałą bolszewików. Stawiano liczne wota, z których najważniejszymi był tzw. Pomnik Wdzięczności Najświętszemu Serca Pana Jezusa w Poznaniu, a także Bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa księży jezuitów w Krakowie przy ul. Kopernika. Były też mniejsze lokalne akty dziękczynienia, przejawiające się często w publicznym ustawianiu pomników Jezusa z uwidocznionym Jego miłującym Sercem. Przykładem jest rzeźba z ulicy Warszawskiej w Łomiankach, miejscowości położonej na północ od Warszawy. Tam tablica informująca o związkach fundacji pomnika Jezusa z rokiem 1920 przez dłuższy czas była zasłonięta nowszą tablicą z napisem „Jezu Ufam Tobie”. Tak w obawie przed komunistami próbowano zacierać pewne prawdy, które na szczęście teraz są przypominane.

    Z pewnością, szczególnie w okolicach Warszawy, rozkwitał kult NSJ. Świadczą o tym bardzo licznie zakładane grupy modlitewne Straży Honorowej NSJ i innych. Także wśród młodzieży było dużo powołań do zakonów czczących Serce Jezusa. Wiele życiowych sytuacji z tego czasu opisuje niedawno odnaleziona korespondencja ojca Bolesława (Aleksandra) Wartałowicza, chłopaka z okolic Łomianek, z Czosnowa, który właśnie w tamtym czasie postanowił wstąpić do Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi i Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu Ołtarza, zgromadzenia które powstało we Francji w roku 1800, a w którym nie było jeszcze Polaków.

    Lata gimnazjalne bohatera książki (3) zbiegły się z wielki mi przemianami w Europie i na świecie. (…) W 1919 roku wywiązał się konflikt zbrojny między Polską a Rosją Radziecką. Twierdza w Modlinie była pośpiesznie modernizowana, jej fortyfikacje włączono do systemu obronnego Polski. W życiu Aleksandra nastąpił ważny moment; wówczas 18-letni, gotów był zapłacić najwyższą cenę za nie podległość ukochanego kraju i wstąpił na ochotnika do wojska. „Było wtedy z nami krucho” – pisał w jednym z listów – „barbarzyńcy pod parli się aż prawie pod samą Warszawę i Modlin, kto mógł, wstępował do wojska, ja również byłem kilka miesięcy na ochotnika.” W monografii poświęconej ojcu Bolesławowi autor podkreśla: Radość i poczucie dumy na rodowej Polaków były wielkie, a w Czosnowie za miast rosyjskiego gwaru sprzed wojny słychać było język polski. Czytamy w jego zapiskach: „Skropiliśmy jednak napastników tak, że im się chyba na zawsze odechce Polski… pieszo się co raz prze chadzają się oddziały polskich zuchów w maciejówkach z białym orłem, śpiewając rodzi me piosnki, od których aż serce rośnie. Wszędzie u nas, zwłaszcza śród młodzieży, pełnem tętnem bije radość polskie go życia. Te raz w ogóle tu między ludźmi panu jeinny duch, pełen brawury na rodowej i polskości, zwłaszcza po inwazji bolszewickiej”

    Można się pokusić o tezę, że wiele figur Najświętszego Serca Pana Jezusa, dziś już zapomnianych, albo traktowanych z niesłuszną pogardą jako „ludowe”, było po tzw. Cudzie nad Wisłą stawianych nie tylko w kontekście religijnym, ale i patriotycznym. Stanowiły one centra nie tylko kultu religijnego do nabożeństw czerwcowych, ale także uroczystości patriotycznych. To nie jest tylko polska specyfika, także w innych krajach poświęcano się Sercu Jezusowemu prosząc o wybawienie od ateizmu związanego z komunizmem. Komuniści zaś o tym wiedzieli i niszczyli publiczne wizerunki Jezusa, kiedy tylko mogli. Wiele jest takich przykładów z Hiszpanii. Ten antykomunistyczny wymiar kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa ma swoje głębokie korzenie już w objawieniach św. Małgorzaty Marii Alacoque (1647-1690), która twierdziła, że król Francji Ludwik XIV powinien poświęcić się NSJ i nawrócić, a jeżeli tego nie uczyni, królestwo zaginie a Francja stanie się przyczyną cierpień całego świata (4). I tak się niestety stało, a napad bolszewików na Polskę był konsekwencją tego w historycznym ciągu wydarzeń. Podczas napadu bolszewików na Polskę miały miejsce liczne profanacje świątyń, poprzez grzech czy bluźnierstwa. Może to skłoniło Aleksandra, chłopaka z Czosnowa do wstąpienia do zgromadzenia szczególnie modlącego się do Serca Jezusa w intencji wynagradzania za grzechy rewolucji.

    Bibliografia:
    (1) Posłaniec Serca Jezusowego, Józef Koskowski  http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,242,modlitwy-do-serca-jezusowego-wyblagaly-cud-nad-wisla.html

    (2) Teresa: Niezbadane są drogi Opatrzności Bożej. Pon 16:07, 01 Cze 2015, http://www.traditia.fora.pl/kult-nspj-chrystusa-krola-i-intronizacja,47/sympozjum-i-uroczystosc-nspj-w-krakowie-1-lipca-2011,6319.html

    (3) Mirosława Koberda Wartałowicz, Radosław Zięzio: Ojciec Bolesław Wartałowicz SSCC : pierwszy zakonnik Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w Polsce / Warszawa : Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna “Adam”, 2012.

    (4) ks. Eugeniusz Ziemann SCJ, Powiernica Serca Jezusa z Paray-le-Monial, http://www.sercanie.pl/scj/peregrynacja/malgorzata.html

    Maria Patynowska/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 CZERWCA – SOBOTA

    UROCZYSTOŚĆ NIEPOKALANEGO SERCA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW. OD GODZ. 17.30

    MSZA ŚWIĘTA – O GODZ. 18.00

    PO MSZY ŚWIĘTEJ – NABOŻEŃSTWO DO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY, KTÓREJ NIEPOKALANE SERCE ZOSTAŁO PRZEBITE SIEDMIOKROTNIE

    ***

    Modlitwa do Matki Bożej Bolesnej

    ***

    Kiedy modlimy się do Boleściwej Bożej Matki, która doświadczyła niewyobrażalnego bólu i cierpienia podczas męki i śmierci swojego Syna – to właśnie wtedy dobrze jest swój ból i pragnienie nawrócenia swojego serca oddać Tej, która najlepiej uczy nas cierpliwości i wytrwałości w wierze.

    ***

    Modlitwy do Matki Bożej Bolesnej

    Prośba o łaskę żalu za grzechy

    O słodka Panno Maryjo przez miecz boleści, który przeszył Twą duszę, gdyś widziała Syna Twego najdroższego na krzyżu wzniesionego, obnażonego, przybitego do pręgierza hańby, pokrytego ranami i bliznami, uproś nam tę łaskę, aby serce nasze również było mieczem żalu za grzechy przeszyte, i grotem miłości Bożej zranione. O Panno święta! przez te niewypowiedziane cierpienia, któreś bez skargi przeniosła, gdy stojąc pod krzyżem, słyszałaś Syna Twego polecającego Cię Janowi świętemu, wydającego głos wielki i oddającego ducha Swego w ręce Boga Ojca, wspomóż nas przy końcu życia naszego.

    Wsparcie w godzinie śmierci

    Gdy język nasz nie będzie już mógł Cię wzywać, gdy oczy nasze zamkną się na światło, a uszy nasze na wszystkie świata odgłosy, kiedy nas wszystkie siły opuszczą, wspomnij wtedy, o Matko najmiłosierniejsza, o tych modłach, jakie do Boga w Twej obecności wznosimy, Twojej je polecając dobroci! Wspomóż nas w godzinę niebezpieczeństwa strasznego i racz dusze nasze przedstawić Synowi Twemu Boskiemu, aby za przyczyną Twoją ocalił je od wszelkiego cierpienia i wprowadził do wiekuistego w niebieskiej ojczyźnie spoczynku.

    Prośba o pokutę i przemianę duszy

    O Panno najczystsza! przez te ciężkie westchnienia, które się wyrywały z Twej piersi wezbranej boleścią, gdy przyjmując w Swe ręce Syna ukochanego zdjętego z krzyża, wpatrywałaś się w ciało Jego uwielbione, pokryte ranami i w Oblicze Jego tak przecudnie piękne, a śmiercią tak zeszpecone, spraw, błagamy Cię! abyśmy opłakiwali nasze grzechy, i aby pokuta uleczyła rany tych grzeszników; żeby w chwili, gdy śmierć, ciało nasze przedmiotem wstrętu uczyni dla wszystkich, dusza nasza jaśniejąca pięknością, zasłużyła na przyjęcie jej w objęcia najsłodszego Jezusa Syna Twojego, a Pana naszego. Amen.

    ***

    "Starzec Symeon i Dzieciątko Jezus w świątyni". Ostatni, nieukończony obraz Rembrandta, 1689 r.

    „Starzec Symeon i Dzieciątko Jezus w świątyni”. Ostatni, nieukończony obraz Rembrandta, 1689 r. © fot. Wikicommons

    ***

    W tajemnicy Ofiarowania Pańskiego spełnia się starotestamentowe proroctwo o przybyciu Pana do świątyni (por. Ml 3,1). Starzec Symeon, którego imię oznacza „słuchający”, kieruje prorocze słowa wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego: „A Twoją duszę miecz przeniknie — aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2,35). W tych tajemniczych słowach widać jak ściśle Boża Matka złączona jest z dziełem zbawienia. Miecz przeszywający serce Maryi – jest po prostu współcierpieniem z Jezusem, a którego szczytem będzie udział Maryi w męce Syna. Maryja stojąca pod krzyżem współuczestniczy w tajemnicy odkupienia. Św. Jan Paweł II tak właśnie interpretuje w Encyklice poświęconej Maryi, że prorocze słowa Symeona stanowią jak gdyby uzupełnienie obietnicy otrzymanej od Archanioła Gabriela: “Słowa Symeona są jakby drugą zapowiedzią dla Maryi, gdyż wskazują na konkretny wymiar historyczny, w którym Jej Syn wypełni swoje posłannictwo, to jest wśród niezrozumienia i w cierpieniu. Jeśli taka zapowiedź potwierdza z jednej strony Jej wiarę w wypełnienie Boskich obietnic zbawienia, to z drugiej strony objawia również, że swoje posłannictwo będzie musiała przeżywać w cierpieniu u boku cierpiącego Zbawiciela i że Jej macierzyństwo pozostanie w cieniu i będzie bolesne”. (Redemptoris Mater, nr 16;)

    Tak więc — kontynuuje Ojciec Święty — Dobra Nowina wiąże się z trudem serca, „jaki związany jest z »ciemną nocą wiary« — używając słów św. Jana od Krzyża — jakby z »zasłoną«, poprzez którą wypada przybliżać się do Niewidzialnego i obcować z tajemnicą. W taki też sposób Maryja przez wiele lat obcuje z tajemnicą swego Syna i idzie naprzód w swojej pielgrzymce wiary…” (RM, 17). I nie może być inaczej, ponieważ Ojca nie zna nikt inny, jak tylko Syn (por. Mt 11,27), tak że „nawet Ta, której najpełniej została objawiona tajemnica Jego Boskiego synostwa, Matka, z tajemnicą tą obcowała tylko przez wiarę” (RM, 17). W sposób najbardziej bolesny doświadczy tej „nocy wiary” oczywiście pod krzyżem, bo kiedy słucha proroctwa Symeona i je zapamiętuje, nie wie jeszcze, w jaki sposób jego słowa się wypełnią: „śmiertelny miecz przeniknie Jej życie, gdy włócznia centuriona przebije Jego serce. Jeszcze nie rozumie, co oznacza ten miecz. Każde proroctwo jest ciemne przed spełnieniem” (R. Laurentin). W każdym razie na Golgocie napięcie pomiędzy obietnicą anioła a sposobem jego wypełnienia okaże się największe, noc stanie się wtedy najczarniejsza:

    …stojąc u stóp Krzyża, Maryja jest świadkiem całkowitego, po ludzku biorąc, zaprzeczenia tych słów. Jej Syn kona na tym drzewie jako skazaniec (…) Jakże wielkie, jak heroiczne jest wówczas posłuszeństwo wiary, które Maryja okazuje wobec »niezbadanych wyroków« Boga! (…) Przez tę wiarę Maryja jest doskonale zjednoczona z Chrystusem w Jego wyniszczeniu (…) U stóp Krzyża, Maryja uczestniczy przez wiarę we wstrząsającej tajemnicy tego wyniszczenia. Jest to chyba najgłębsza w dziejach człowieka „kenoza” wiary. Przez wiarę Matka uczestniczy w śmierci Syna — a jest to śmierć odkupieńcza (RM, 18).

    Proroctwo Symeona, w którym słowa dotyczące roli Maryi następują zaraz po przepowiedni dotyczącej misji Jezusa, nieprzypadkowo łączą się w jedną całość. Maryi dane będzie od początku aż do końca trwać przy Chrystusie przez wiarę, pomimo miecza przenikającego Jej duszę. W ten sposób Maryja współuczestniczy w misterium dokonującego się Odkupienia.

    Kościół ogłosił już cztery dogmaty dotyczące Bożej Matki: o Boskim macierzyństwie Maryi, o Jej wiecznym dziewictwie, o Niepokalanym Poczęciu oraz o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. W niedługim już czasie, wyznaczonym przez Ducha Świętego, będzie ogłoszony kolejny dogmat – współodkupicielstwo Matki Boga. To przeświadczenie jest bardzo mocno obecne w wypowiedziach wielu świętych pochodzących z kręgów pierwszych uczniów św. Ignacego Loyoli oraz św. Alfonsa de Liguoriego. W naszych czasach mówili o niej św. Maksymilian Kolbe i św. Jan Paweł II, papież Pius XI i Pius XII, a także bł. kard. Stefan Wyszyński, który proponował ogłoszenie tego dogmatu na Soborze Watykańskim II. W oficjalnym nauczaniu św. Jan Paweł II nawiązał do współodkupicielstwa Maryi siedem razy. Ten temat podejmował również sługa Boży ks. Dolindo Ruotolo.

    ***

    Liturgiczne święta Matki Bożej idą zwykle równolegle ze świętami Pana Jezusa. Tak więc Kościół obchodzi: Boże Narodzenie (25 XII) i Narodzenie Najświętszej Maryi (8 IX), Ofiarowanie Chrystusa w świątyni (2 II) i Ofiarowanie Maryi (21 XI), Wielki Piątek i wspomnienie Matki Bożej Bolesnej (15 IX), Wniebowstąpienie Pana Jezusa i Wniebowzięcie Maryi (15 VIII), Serca Pana Jezusa i Serca Maryi (dzień później), Chrystusa Króla (w ostatnią niedzielę przed Adwentem) i Maryi Królowej (22 VIII).



    O Sercu Maryi jako pierwszy pisze św. Łukasz (Łk 2, 19. 51). Pierwsze ślady kultu Serca Maryi napotykamy już w XII w. I tak o Sercu Maryi wspominają: św. Azelm (+ 1109), jego uczeń Eudmer (+ 1124), Hugo od św. Wiktora (+ 1141), św. Bernard (+ 1153), św. Herman Józef (+ 1236), św. Bonawentura (+ 1274), św. Albert Wielki (+ 1280), Tauler (+ 1361), bł. Jakub z Voragine (+ 1298), św. Mechtylda (+ 1299), św. Gertruda Wielka (+ 1303), św. Brygida Szwedzka (+ 1373) i inni.
    Na wielką skalę kult Serca Maryi rozwinął św. Jan Eudes (1601-1680). Kult, który szerzył, nosił nazwę Najświętszego Serca Maryi lub Najsłodszego Serca Maryi. Jak wiemy, łączył go ze czcią Serca Pana Jezusa. Odtąd powszechne są obrazy Serca Jezusa i Serca Maryi. Najwięcej jednak do rozpowszechnienia czci Serca Maryi przyczynił się ks. Geretes, proboszcz kościoła Matki Bożej Zwycięskiej w Paryżu. W roku 1836 założył on bractwo Matki Bożej Zwycięskiej, mające za cel nawracanie grzeszników przez Serce Maryi. W roku 1892 bractwo liczyło 20 milionów członków.
    W objawieniu “cudownego medalika Matki Bożej Niepokalanej”, jakie otrzymała w roku 1830 św. Katarzyna Laboure, są umieszczone dwa Serca: Jezusa i Maryi. Św. Antoni Maria Klaret (+ 1870) Niepokalane Serce Maryi ustanowił Patronką swojego zgromadzenia. Co więcej, Serce Niepokalane Maryi umieścił w herbie tegoż zakonu.



    W wieku XIX rozpowszechniło się nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi dla podkreślenia przywileju Jej Niepokalanego Poczęcia i wszystkich skutków, jakie ten przywilej na Maryję sprowadził. To nabożeństwo w ostatnich dziesiątkach lat stało się powszechne. Początek temu nabożeństwu dało ogłoszenie dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi przez papieża Piusa IX w roku 1854, jak też objawienia Matki Bożej w Lourdes (1858). Najbardziej jednak przyczyniły się do tego głośne objawienia Matki Bożej w Fatimie w roku 1917.Dnia 13 maja 1917 roku, kiedy dzieci: Łucja (lat 10), jej cioteczny brat Franciszek (lat 9) i Hiacynta (siostra Franciszka, lat 7) w odległości 3 km od Fatimy pasły swoje owce, ujrzały nagle silny błysk ognia jakby potężnej błyskawicy, który powtórzył się dwa razy. Zaniepokojone dzieci zaczęły zabierać się do domu ze swymi owcami. Ujrzały nagle na dębie postać Matki Bożej i usłyszały Jej głos: “Nie bójcie się, przychodzę z nieba. Czy jesteście gotowe na wszelkie cierpienia i pokuty, aby sprawiedliwości Bożej zadośćuczynić za grzechy, jakie Jego Majestat obrażają? Jesteście gotowe nieść pociechę memu Niepokalanemu Sercu?” W imieniu trojga odpowiedziała najstarsza Łucja: “Tak jest, bardzo tego chcemy”. Matka Boża poleciła dzieciom, aby przychodziły na to samo miejsce co miesiąc 13 każdego miesiąca.
    Dzieci wzięły sobie głęboko do serca polecenie z nieba i zadawały sobie w tym czasie najrozmaitsze pokuty i cierpienia na wynagrodzenie Panu Bogu za grzechy ludzkie. W czerwcu Łucja usłyszała od Maryi: “Moje Serce Niepokalane chciałoby Panu Bogu składać dusze odkupione, jako kwiaty przed Jego tronem”. W lipcu Maryja powiedziała: “Musisz ofiarować się za grzechy. Kiedy to będziesz czynić, powtarzaj: «O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie i za nawrócenie grzeszników w łączności z Niepokalanym Sercem Maryi»”. Matka Boża pokazała też dzieciom piekło, a w nim wiele dusz potępionych, aby wzbudzić w nich grozę i tym większe pragnienie ratowania grzeszników od ognia wiecznego. Zażądała także z tej okazji, aby w każdą pierwszą sobotę miesiąca była przyjmowana Komunia święta wynagradzająca. W końcu poleciła: “Gdy będziecie odmawiać różaniec, to na końcu dodajcie: – O Jezu, strzeż nas od grzechu i zachowaj nas od ognia piekielnego, wprowadź wszystkie dusze do nieba, a zwłaszcza te, które wyróżniały się szczególnym nabożeństwem do Niepokalanego Serca Maryi”.
    10 grudnia 1925 roku Matka Boża pojawiła się siostrze Łucji, pokazała jej swoje Serce otoczone cierniami i powiedziała: “Spójrz, córko moja, na to Serce otoczone cierniami, którymi ludzie niewdzięczni Mnie ranią. (…) Ty przynajmniej staraj się Mnie pocieszać i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w godzinę śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia tym wszystkim, którzy w pierwsze soboty pięciu następujących po sobie miesięcy wyspowiadają się, przyjmą Komunię świętą, odmówią różaniec, towarzyszyć Mi będą przez 15 minut w rozważaniu tajemnic różańca świętego w intencji wynagrodzenia”.
    Episkopat Polski wyprosił u Stolicy Apostolskiej przywilej odprawiania w każdą pierwszą sobotę miesiąca (za wyjątkiem sobót uprzywilejowanych liturgicznie) Mszy świętej o Niepokalanym Sercu Maryi. Warto z tego przywileju korzystać i nadać nabożeństwu odpowiednią oprawę. We wszystkie inne zwykłe soboty można odprawiać Mszę świętą wotywną o Najświętszej Maryi Pannie.



    13 października 1942 roku, w 15. rocznicę zakończenia objawień fatimskich, papież Pius XII drogą radiową ogłosił całemu światu, że poświęcił rodzaj ludzki Niepokalanemu Sercu Maryi. Polecił także, aby uczyniły to poszczególne kraje w swoim zakresie. Pierwsza uczyniła to Portugalia z udziałem prezydenta państwa. Polska była wówczas pod okupacją hitlerowską. Prymas Polski, kardynał August Hlond w obecności całego Episkopatu Polski i około miliona pielgrzymów uczynił to 8 września 1946 r. na Jasnej Górze przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XII wysłał z tej okazji osobny list gratulacyjny do Polski (23 grudnia 1946 r.). Jak widać, objawienia fatimskie ukierunkowały kult Serca Maryi do czci Jej Serca Niepokalanego. Nadto nadały mu charakter wybitnie ekspiacyjny, w czym bardzo upodobnił się do kultu Serca Pana Jezusa, propagowanego w objawieniach danych św. Małgorzacie Marii Alacoque.Samo święto Serca Maryi zapoczątkował św. Jan Eudes już w roku 1643. Wyznaczył je dla swoich rodzin zakonnych na dzień 8 lutego. On to ustanowił zakon pod wezwaniem Serc Jezusa i Maryi (kongregacja eudystów), ustalił odpowiednie pozdrowienie codzienne wśród współbraci tego zakonu i napisał teksty liturgiczne: mszalne i brewiarzowe na dzień święta. Wiemy także, że św. Jan Eudes pierwszy napisał dziełko na temat kultu Serca Maryi. Ukończył je przed samą swoją śmiercią w roku 1680. Wydane zostało drukiem w roku 1681. Papież Pius VII (+ 1823) zatwierdził święto Najświętszego Serca Maryi dla niektórych diecezji i zakonów jako święto lokalne. Papież Pius IX (+ 1878) zatwierdził teksty Mszy świętej dla tego święta i oficjum brewiarza. Dla całego Kościoła święto Niepokalanego Serca Maryi wprowadził papież Pius XII dnia 4 maja 1944 roku. Posoborowa reforma liturgiczna przesunęła je na sobotę po uroczystości Najświętszego Serca Jezusowego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Biblijne pojęcie „serca” wymyka się obrazom i słowom. Serce to, mówiąc najprościej, wnętrze człowieka, jego skarbiec.

    reprodukcja – Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Spotykam je na każdym kroku. Popularne od początku XX wieku oleodruki na dobre trafiły pod strzechy i na blokowiska. Co więcej, mam wrażenie, że dziś odkurzone przeżywają swój renesans.

    Popularny jest również inny wizerunek – „od siedmiu boleści”. Nawiasem mówiąc, to ciekawe, że w języku polskim określenie to nabrało wybitnie pejoratywnego znaczenia. Artyści przedstawiali cierpienia Maryi, malując lub rzeźbiąc Jej serce przekłute mieczami symbolizującymi konkretne grzechy, które, używając słów biblijnego starca Symeona, „przeszywają Jej duszę”.

    Skarbiec

    Na początek ważna uwaga: biblijne pojęcie „serca” wymyka się obrazom i słowom. To dlatego przez wieki artyści mieli problem z przedstawieniem serca Maryi. Malowali organ, którym zajmują się kardiolodzy, a przecież nie chodzi o narząd układu krwionośnego, którego zadaniem jest pompowanie krwi, ale o szeroko rozumianą przestrzeń wnętrza. Dziś, znając dokonania neurobiologii, wiązalibyśmy tę rzeczywistość raczej z ludzkim mózgiem. To „centrum dowodzenia”, podejmowania decyzji („Natan powiedział do króla: »Uczyń wszystko, co zamierzasz w sercu«”), źródło myśli („Pan spełni pragnienia serca”), czynów. Można je również utożsamić z sumieniem. Paweł wyjaśnia: „W prostocie serca, a nie według mądrości doczesnej, lecz według łaski Bożej postępowaliśmy na tym świecie” (2 Kor 1,12). Serce to, mówiąc najprościej, wnętrze człowieka, jego skarbiec: „Z obfitości serca mówią usta. Dobry człowiek wydobywa z dobrego skarbca dobre rzeczy” (Mt 12,34). Znany ze swej mądrości król Salomon wyjaśniał: „Zważaj na moje słowa, przechowuj je pilnie w swym sercu” (Prz 4,23).

    Słowa te wyjaśniają źródło kultu Niepokalanego Serca Maryi, która, jak czytamy w Ewangelii, przejęła się do żywego słowami Księgi Przysłów i, jak zanotował Łukasz, „zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2,19).

    Serce przy sercu

    Kulty Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi rozwijały się w tym samym czasie. Pierwsze wzmianki o kulcie Serca Niepokalanej znajdziemy już w XII wieku. Wspominała o nim między innymi urodzona w 1303 r. na zamku w Finstad św. Brygida – wywodząca się z rządzącej Szwecją rodziny królewskiej Folkungarów mistyczka, niezwykle krytyczna wobec kierunku, w jakim podążał zakon krzyżacki, piętnująca hipokryzję braci w białych płaszczach i upominająca ich w ostrych słowach: „Zapominacie o Królestwie Niebieskim, a przywiązujecie się do ziemskiego państwa. To się na was zemści”.

    Najbardziej znanym hymnem opisującym cierpienia Najpiękniejszej Córki Izraela jest pieśń Stabat Mater dolorosa, iuxta crucem lacrimosa. Jej autor, franciszkański mistyk Jacopone da Todi, był obok Dantego najwybitniejszym przedstawicielem średniowiecznej poezji włoskiej i twórcą kilkudziesięciu laud. Święty Bernard z Clairvaux wołał: „O błogosławiona Dziewico! Otwórz Twoje serce dla wiary, usta wyznaniu, a łono Zbawicielowi. Oto upragniony przez wszystkie narody stoi z zewnątrz i kołacze do drzwi Twoich”.

    W otchłani miłości

    Liturgiczne święto zapoczątkował w 1643 r. św. Jan Eudes, okrzyknięty „apostołem kultu Serca Jezusa i Maryi”. Urodził się 14 listopada 1601 r. w Normandii. Jako 22-latek wstąpił do Oratorium Jezusa, a po święceniach kapłańskich niósł pomoc ofiarom dziesiątkującej kraj zarazy. Przez 44 lata był wędrownym kaznodzieją. Prowadził aż 110 misji, przemierzając Normandię, Bretanię i Burgundię, a w swych płomiennych kazaniach wiele miejsca poświęcał Sercom Jezusa i Maryi. To on uzyskał u poszczególnych biskupów zezwolenia na celebrowanie święta Serca Jezusa i Serca Maryi oraz ułożył do Mszy św. i brewiarza osobne czytania i hymny. W zakonach, które założył, pozdrawiano się: „Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi!”. Zmarł w Caen w 1680 r., a na ołtarze wyniósł go po 229 latach Pius X.

    „Jego droga świętości była oparta na niezachwianej ufności w miłość, objawioną przez Boga ludzkości w kapłańskim Sercu Chrystusa i w macierzyńskim Sercu Maryi. W czasach okrucieństwa, zaniku życia duchowego zwracał się do serc, przemawiając słowami Psalmów, trafnie zinterpretowanych przez św. Augustyna. Na serce chciał zwrócić uwagę poszczególnych osób, zwykłych ludzi, a zwłaszcza przyszłych kapłanów, ukazując kapłańskie serce Chrystusa i macierzyńskie serce Maryi. Każdy kapłan powinien być świadkiem i apostołem tej miłości serca Chrystusa i Maryi” – przypomniał Benedykt XVI, dodając: „Święty Jan Eudes wzywa kapłanów: »Oddajcie się Jezusowi, by wejść w niezmierzone przestrzenie Jego wielkiego Serca, obejmującego Serce Jego Świętej Matki i wszystkich świętych, i by zatracić się w tej otchłani miłości, miłosierdzia, pokory, czystości, cierpliwości, poddania się i świętości«”

    Jak na drożdżach

    Nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi zaczęło dynamicznie rozpowszechniać się na Starym Kontynencie w XIX wieku. Nic dziwnego. Było ono ściśle związane z ogłoszeniem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Niezwykle ważny był kontekst historyczny. Pontyfikat Piusa IX, który trwał aż 31 lat, przypadł na czas gwałtownych politycznych zawirowań, gdy Włochy wrzały, a dotychczasowe instytucje legły w gruzach. To ten papież w 1870 roku, gdy wojska włoskie przedarły się przez mury Rzymu i uznały to miasto za część nowego państwa, ogłosił się „więźniem Watykanu” i aż do śmierci (po ośmiu latach) nie opuścił okolic bazyliki świętego Piotra. Pius IX nadał charakterystyczny rys kultowi maryjnemu, „odkrył na nowo” pochodzący z przełomu XIV i XV wieku obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy i po wiekach ukrycia w kaplicy augustianów nakazał przenieść go uroczyście do kościoła redemptorystów, a w 1866 roku nadał mu papieskie korony. On również rozpowszechnił słynne nabożeństwo majowe, zatwierdzając jego obowiązującą do dziś formę.

    Popularność nabożeństw do Niepokalanego Serca Maryi ściśle wiąże się również z XIX-wiecznymi objawieniami. W Lourdes Maryja na pytanie, kim jest Piękna Pani, miała odpowiedzieć: Que soy era Immaculada Councepciou – „Ja jestem Niepokalanym Poczęciem”. Bernadeta Soubirous zapamiętała te słowa, nie mając pojęcia o tym, że cztery lata wcześniej, 8 grudnia 1854 roku, Pius IX uroczyście ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu. Kultowi pomogły również wcześniejsze objawienia w alpejskiej wiosce La Salette, gdzie Maryja ukazała się jeden jedyny raz – 19 września 1846 roku, a 15-letnia Melania Calvat i 11-letni Maksymin Giraud ujrzeli, jak płakała.

    Prawdziwą eksplozję popularności tej formy nabożeństw zawdzięczamy jednak objawieniom w zabitej dechami portugalskiej wiosce. Czy Kasia Sobczyk, śpiewająca: „Trzynastego nie liczy się strat”, myślała o objawieniach fatimskich?

    Szczęśliwa trzynastka

    Gdy w 1917 roku w nikomu nieznanej dolinie Cova da Iria objawiła się Maryja, oznajmiając słowa, które miały wstrząsnąć Kościołem, Łucja miała dziesięć lat, Franciszek dziewięć, a Hiacynta siedem. Nigdy nie wytknęli nosa poza swą wioskę. Łucja usłyszała, że „grzechy niewdzięcznych ranią Niepokalane Serce Maryi”; „Moje Serce Niepokalane chciałoby Panu Bogu składać dusze odkupione, jako kwiaty przed Jego tronem”. 10 grudnia 1925 r. Maryja miała ukazać się jej, pokazując swe oplecione cierniami serce („Spójrz, córko moja, na to Serce otoczone cierniami, którymi ludzie niewdzięczni Mnie ranią”). Prosiła wówczas o zadośćuczynienie przez odprawienie nabożeństwa kolejnych pięciu pierwszych sobót miesiąca. Niebawem doszła do nich praktyka tzw. nabożeństw fatimskich, które trzynastego dnia każdego miesiąca skupiały w kościołach coraz większe rzesze wiernych.

    Forma ta znakomicie przyjęła się na polskim gruncie. Pamiętam ogłoszenie na krośnieńskim dworcu PKS: „Uwaga podróżni! W każdą pierwszą sobotę miesiąca, od 1 maja do października, PKS w Krośnie S.A. organizuje wyjazd na nabożeństwo fatimskie do Miejsca Piastowego”.

    13 maja 1930 r., 13 lat po rozpoczęciu objawień, Kościół potwierdził ich wiarygodność, a Portugalia jako pierwsza dokonała uroczystego poświęcenia kraju Niepokalanemu Sercu Maryi. Wierni kraju „trzech F” (fado, futbol, Fatima) wierzą, że dzięki temu ominęła ich krwawa rewolucja komunistyczna niszcząca sąsiednią Hiszpanię, a kraj do końca II wojny zdołał zachować neutralność.

    Rosja i triumfujące serce

    Dlaczego kult Serca Niepokalanej stał się tak popularny nad Wisłą? Odpowiedzi udzielił mi niedawno ks. Marcin Modrzyński: – Jan Paweł II powiedział, że my, Polacy, mamy charyzmat maryjny. To ciekawe, bo nie ma takiego charyzmatu na „oficjalnej liście”. On odczytywał naszą miłość do Maryi jako rodzaj daru dla całego Kościoła.

    To on 25 marca 1984 roku poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi. 39 lat wcześniej, podczas konferencji plenarnej Konferencji Episkopatu Polski, zapadła decyzja o poświęceniu Niepokalanemu Sercu Maryi narodu polskiego. Na centralne uroczystości na Jasnej Górze, do których biskupi przygotowywali się przez dwudniowe rekolekcje, ściągnęły z całego kraju nieprzebrane tłumy. 8 września 1946 r. z wałów popłynęły słowa: „Niepokalana Dziewico, Przeczysta Matko Boga! (…) Tobie, Twemu Niepokalanemu Sercu, poświęcamy siebie, cały naród i wskrzeszoną Rzeczpospolitą, obiecując Ci wierną służbę, zupełne oddanie oraz cześć dla Twych świątyń i ołtarzy”.

    W medialnym krwiobiegu hasło „Serce Maryi” często wybrzmiewa w kontekście geopolitycznym. Związane jest z fatimską obietnicą, że „na końcu Rosja się nawróci, a moje Niepokalane Serce zatriumfuje”. 13 października 1942 roku Pius XII drogą radiową ogłosił całemu światu, że poświęcił rodzaj ludzki Niepokalanemu Sercu Maryi. On też 4 maja 1944 r. rozszerzył święto Niepokalanego Serca Maryi na cały Kościół.

    Po agresji Rosji na Ukrainę, 25 marca 2022 r., podczas celebracji pokutnej w bazylice św. Piotra, Franciszek poświęcił oba te kraje Niepokalanemu Sercu Maryi. Modlił się wówczas: „Tak wiele razy doświadczyliśmy Twojej opatrznościowej czułości, Twojej obecności, która przywraca nam pokój, ponieważ Ty zawsze prowadzisz nas do Jezusa, Księcia Pokoju. My jednak zgubiliśmy drogę do pokoju. Zapomnieliśmy o nauce płynąc​ej z tragedii minionego wieku, o poświęceniu milionów poległych podczas wojen światowych. Staliśmy się chorzy z chciwości, zamknęliśmy się w nacjonalistycznych interesach, pozwoliliśmy, by sparaliżowały nas obojętność i egoizm. A teraz ze wstydem mówimy: przebacz nam”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 CZREWCA – XII NIEDZIELA ZWYKŁA ROK B

    ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚWIĘTA – OD GODZ. 13.30

    MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 14.00

    „Gdyby ludzie znali wartość Eucharystii, służby porządkowe musiałyby kierować ruchem”.

    (św. Matka Teresa z Kalkuty)

    _________________________________________________________

    PO MSZY ŚWIĘTEJ, KIEDY ZACZYNA SIĘ GODZINA BOŻEGO MIŁOSIERDZIA – MODLIMY SIĘ KORONKĄ, KTÓREJ SŁOWA SAM PAN JEZUS PODYKTOWAŁ ŚW. FAUSTYNIE W WILNIE, 13-14 WRZEŚNIA 1935 ROKU, JAKO PRZEBŁAGANIE I UŚMIERZENIE GNIEWU BOŻEGO (Dz.474-476).

    Obraz Jezusa Miłosiernego/Eugeniusz Kazimirowski/fot. Wikipedia

    ***

    Obietnice, jakie Jezus złożył modlącym się Koronką do Bożego Miłosierdzia

    Koronka do Bożego Miłosierdzia to modlitwa, jaką Jezus podyktował św. siostrze Faustynie. W “Dzienniczku” zapisała ona obietnice, jakie Jezus złożył wszystkim odmawiającym tę modlitwę.

    W „Dzienniczku”, w którym św. s. Faustyna zapisywała słowa Jezusa, znajdziemy treść obietnic, jakie Jezus złożył wszystkim modlącym się Koronką do Bożego Miłosierdzia.

    O trzeciej godzinie – mówił Pan Jezus do Siostry Faustyny – błagaj Mojego miłosierdzia, szczególnie dla grzeszników, i choć przez krótki moment zagłębiaj się w Mojej męce, szczególnie w Moim opuszczeniu w chwili konania. Jest to godzina wielkiego miłosierdzia dla świata całego (Dz. 1320).

    Ten, kto odmawia koronkę ofiaruje Bogu Ojcu „Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo” Jezusa Chrystusa na przebłaganie za grzechy swoje, bliskich i całego świata, a także jednoczy się z ofiarą Jezusa. Podczas modlitwy odwołuje się do tej miłości, jaką Ojciec niebieski darzy swego Syna, a w Nim wszystkich ludzi.

    W tej modlitwie możemy prosić również o „miłosierdzie dla nas i całego świata”. Tym samym spełniamy uczynek miłosierdzia. Kiedy dodamy do tego podstawę ufności i wypełnimy warunki każdej dobrej modlitwy (pokora, wytrwałość, przedmiot zgodny z wolą Bożą), możemy oczekiwać spełnienia Chrystusowych obietnic. Dotyczą one szczególnie godziny śmierci: łaski nawrócenia i spokojnej śmierci. Dostąpią ich nie tylko osoby, które odmawiają tę koronkę, ale także konający, przy których inni jej słowami modlić się będą.

    12 stycznia 2024 roku minęło już 22 lata od kiedy Polska otrzymała specjalny przywilej. Każdy, kto odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego i zachowa odpowiednie warunki, otrzyma odpust zupełny. Zezwolenie to było odpowiedzią Stolicy Apostolskiej na prośbę Księdza Kardynała Józefa Glempa, Prymasa Polski i Przewodniczącego Konferencji Episkopatu.

    ________________________________________________________________________

    Koronka do Bożego Miłosierdzia w obozie koncentracyjnym. „Tarcza mocy i nadziei”

    ks. Francieszek Cegiełka SAC /fot. Wikipedia / Obraz Jezusa Miłosiernego, Eugeniusz Kazimirowski fot. domena publiczna, wikipedia,org

    ***

    Wstrząsające świadectwo ks. Franciszka Cegiełki pallotyna. Kapłan w obozie koncentracyjnym w Dachau na skrawku niemieckiej gazety pisał tekst modlitwy Koronką do Miłosierdzia Bożego.

    Tekst Koronki do Miłosierdzia Bożego zaczął rozpowszechniać się w szybkim tempie po śmierci siostry Faustyny, w latach II wojny światowej. Miał w tym udział ks. Michał Sopoćko, spowiednik świętej. To on postarał się o wydanie książeczek z tą modlitwą w Wilnie.

    Koronka do Bożego Miłosierdzia. Wołanie o miłosierdzie w czasie II wojny światowej

    Po śmierci św. siostry Faustyny modlitwa Koronką do Miłosierdzia Bożego była praktykowana przede wszystkim w Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia. Siostry rozdawały także obrazki z tą modlitwą ludziom przychodzącym do furty, wysyłały je także z paczkami do więzień i obozów koncentracyjnych.

    Kiedy nie było możliwości otrzymania obrazka, ludzie przepisywali tekst Koronki ręcznie lub uczyli się jej na pamięć od tych, którzy ją znali.

    Koronka do Bożego Miłosierdzia „tarczą mocy i nadziei” w obozie koncentracyjnym

    Wstrząsające świadectwo dał ks. Franciszek Cegiełka SAC, który w obozie koncentracyjnym w Dachau na skrawku niemieckiej gazety pisał tekst tej modlitwy. W swoim świadectwie napisał, że gdy leżał na pryczy w wysokiej gorączce, przyszedł do niego proboszcz z Krotoszyna ks. Ogrodowski i powiedział:

    Ksiądz na pewno wyzdrowieje, jeśli Ksiądz szerzyć będzie tę Koronkę. Wtedy pytam ks. Ogrodowskiego, skąd Ksiądz zdobył tutaj tę Koronkę? – pisze dalej we wspomnieniu ks. Franciszek Cegiełka SAC – Ano, przez „zugangów”, nowych przybyszów do obozu (…). Z ks. Dominikiem Sierszulskim, będącym wówczas na rewirze obok mnie, zacząłem tę Koronkę odmawiać ze skrawka gazetowego papieru, w łóżku. (…) Koronka do Miłosierdzia Bożego, bardzo znana zwłaszcza wśród księży polskich w Dachau, stała się dla mnie i dla olbrzymiej części więźniów polskich tarczą mocy i nadziei.

    Najbardziej znana modlitwa do Miłosierdzia Bożego

    Po wojnie tekst Koronki do Miłosierdzia Bożego bardzo szybko się upowszechniał w wielu językach, tłumaczony nie tylko na podstawowe języki świata, ale także języki bardzo egzotyczne czy plemienne.

    Koronkę do Miłosierdzia Bożego odmawia się nie tylko w kościołach i kaplicach, w rodzinach zakonnych i różnych wspólnotach, ale także poprzez media katolickie w wielu krajach. Stąd dzisiaj jest to najbardziej znana modlitwa do Miłosierdzia Bożego, przez którą ludzie upraszają wiele łask.

    Stacja7.pl/faustyna.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na Mentorelli

    ***

    Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na Mentorelli, jedno z najstarszych miejsc kultu maryjnego w Europie, jest od 1857 roku pod opieką Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego. Znajduje się ono w Górach Prenestyńskich na wysokości 1020 metrów npm. w odległości ok. 65 km na wschód od Rzymu. Kościół i klasztor osadzone są na wysuniętej skale na wschodnim stoku góry Guadagnolo (1218 npm.). Rozciąga się stąd niezwykle piękna panorama widokowa, obejmująca obszar kilkudziesięciu kilometrów.

    Sanktuarium Mentorellskie było ulubionym miejscem pielgrzymkowym kardynała Karola Wojtyły w czasie jego pobytów w Rzymie. Modlił się tutaj także na krótko przed rozpoczęciem konklawe, w czasie którego został wybrany Papieżem.  W trzynastym dniu pontyfikatu, 29 października 1978 roku, Jan Paweł II przybył na Mentorellę. Była to jego pierwsza oficjalna pielgrzymka i wizyta duszpasterska, w czasie której wygłosił niezwykle ważne, programowe przemówienie o modlitwie jako pierwszorzędnym zadaniu papieża. Również kardynał Joseph Ratzinger wielokrotnie odwiedzał Sanktuarium, natomiast jako papież Benedykt XVI przybył z wizytą prywatną do Pani Mentorellskiej dnia 29 października 2005 roku.

    Z miejscem tym związana jest historia nawrócenia św. Eustachego w II wieku. Poniósł on wraz z całą rodziną męczeńską śmierć za wiarę w Jezusa Chrystusa. Dwa wieki później cesarz Konstantyn nakazał wybudować na skale świątynię poświęconą Męczennikowi, którą konsekrował Papież Sylwester I. Najprawdopodobniej po koniec VI wieku Mentorella została powierzona benedyktyńskim mnichom z Subiaco. W połowie XII wieku pojawiła się w sanktuarium łaskami słynąca figura Matki Bożej – największy „skarb“ Mentorelli, ukoronowana w 1901 roku przez Kapitułę Watykańską. Benedyktyni opuścili założony przez nich klasztor i sanktuarium pod koniec XIV wieku. Z czasem budynki zaczęły popadać w ruinę i osłabł kult Pani Łaskawej .

    W XVII wieku miejsce to zostało na nowo odkryte przez o. Atanazego Kirchera – niemieckiego jezuitę i naukowca, który był przekonany, że Mentorella należy do dwunastu klaszorów założonych osobiście przez św. Benedykta i że Święty przez dwa lata żył w naturalnej grocie skalnej, znajdującej się na terenie sanktuarium. Ks. Kircher podjął trud przebudowy obiektu oraz ponownego ożywienia pobożności do Matki Bożej Mentorellskiej. Gdy umierał, poprosił, aby jego serce zostało pochowane u stóp cudownej figury. Także Papież Innocenty XIII,  pociągnięty tym przykładem, wyraził wolę, by jego serce zostało złożone w kościele.

    Po kasacie zakonu jezuitów w 1773 roku ponownie osłabło zainteresowanie Mentorellą, które z czasem doprowadziło do degradacji budynków i zaniedbania kultu maryjnego. 3 kwietnia 1857 roku Papież Pius IX powierzył Sanktuarium zmartwychwstańcom, a w roku 1864 przekazał je Zgromadzeniu na wieczystą własność. Stała obecność zakonników i opieka duchowa nad pielgrzymami zaowocowały ożywieniem ruchu pątniczego, a częste wizyty ostatnich Papieży rozsławieniem czci Pani Mentorellskiej.

    www.santuariodellamentorella.jimdo.co

    _________________________________________________________________

    Nie bądź taki ważny – odpocznij

    Zanim odpoczniesz wiecznie, pomyśl o odpoczynku doczesnym. Niech służy wiecznemu.

    Jaki jest szczyt lenistwa? Wstawać o czwartej rano, żeby móc dłużej w ciągu dnia nic nie robić.

    Nie każdy jest skłonny do tak heroicznych postaw w zakresie nicnierobienia, nawet w czasie wakacji – i chwała Bogu, bo nierobienie niczego nie bardzo człowiekowi służy. Służy mu za to odpoczynek, a to co innego. Wielu ludzi, gdy odpoczywa, odczuwa wyrzuty sumienia, że leniuchuje. Inni mają trudności z odróżnieniem lenistwa od odpoczynku. Warto więc sobie uświadomić, że odpoczynek jest nie tylko prawem, ale też moralnym obowiązkiem człowieka.

    Zaharowanie się na śmierć z własnego wyboru nie jest postawą godną pochwały. Praca jest ważna, ale człowiek jest od niej ważniejszy – choć za czasów słusznie minionych władza ludowa widziała to inaczej. Do dziś w Zabrzu stoi pomnik przedstawiający przodownika pracy Wincentego Pstrowskiego. Rębacz dołowy został przez propagandę PRL wyniesiony na piedestał i przedstawiony jako wzór do naśladowania w zakresie przekraczania norm wydobycia. Rzekomo wyrabiał 270 proc. normy, a jego hasłem motywującym innych do roboty było: „Kto zrobi więcej niż ja”. Długo tak nie pociągnął. Gdy po dwóch latach „przodownictwa” zmarł, lud ułożył o nim taką rymowankę: „Wincenty Pstrowski, górnik ubogi, przekroczył normę, wyciągnął nogi”. Gospodarka socjalistyczna ostatecznie także podzieliła jego los. Nie mogło być inaczej – człowiek ma swoje możliwości, a lekceważenie ich nigdy nie prowadzi do dobrych skutków.

    Odpoczynek? Stać cię

    Chrześcijaństwo widzi to w ten sposób – człowiek musi zaufać Bogu w każdym wymiarze, również w zakresie wykonywanej pracy i… powstrzymania się od niej. Czasem to drugie jest nawet trudniejsze od pracy. Gdy napięte terminy gonią i gdy plan pracy wydaje się sypać, niewielu powie: „Dziś niedziela, zaufam Bogu, zrobię to jutro”. Niewielu jest też chętnych, żeby dobrowolnie zrezygnować z miraży niedzielnego zysku, gdy stoją przed wyborem: zamknąć dziś sklep czy handlować? „Nie stać mnie na odpoczynek” – mówią ludzie wpatrzeni w słupki przychodów i rozchodów, niepomni słów Jezusa: „Nie troszczcie się”. I choć system gospodarczy jest dziś inny niż za komunizmu, oni wciąż harują jak Pstrowski. Gdybyż uwierzyli, że to naprawdę Bóg jest Panem wszelkiego powodzenia, o czym zapewnia przez psalmistę: „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie. Daremnym jest dla was wstawać przed świtem, wysiadywać do późna – dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko; tyle daje On i we śnie tym, których miłuje” (Ps 127). Tę biblijną prawdę oddaje ludowe porzekadło „Niedzielna praca wniwecz się obraca”.

    Związek z Bogiem

    To zaskakujące, jak silny akcent kładzie Bóg w Starym Testamencie na ten szczególny odpoczynek, jaki ma nastąpić po sześciu dniach pracy. Księga Rodzaju podaje motywację: „A gdy Bóg ukończył w dniu szóstym swe dzieło, nad którym pracował, odpoczął dnia siódmego po całym swym trudzie, jaki podjął. Wtedy Bóg pobłogosławił ów siódmy dzień i uczynił go świętym; w tym bowiem dniu odpoczął po całej swej pracy, którą wykonał, stwarzając” (Rdz 2,2-3). Bóg się oczywiście nie męczy, ale nie to jest istotą tej informacji, lecz fakt, że odpoczynek szabatu ma mocny związek z Bogiem. I to, że aby odpocząć tak, jak chce Bóg, trzeba wiary. „Przeto zachowujcie szabat, który winien być dla was świętością. I ktokolwiek by go znieważył, będzie ukarany śmiercią, i każdy, kto by wykonywał pracę w tym dniu, będzie wykluczony ze swojego ludu” – czytamy w Księdze Wyjścia (Wj 31,14).

    Jezus wyjaśnił, że nie można traktować tego przepisu bezdusznie, bo „szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” – dziś jednak mamy problem nie tyle z faryzejską skrupulatnością w wypełnianiu litery wypoczynku niedzielnego, ile w ogóle ze zrozumieniem sensu tego wypoczynku. „Ten dzień jest wam dany na modlitwę i odpoczynek. Jest dniem, który Pan uczynił. Radujmy się w nim i weselmy” – mówi anonimowy autor w starożytnym tekście Sermo de die dominica. Sobór Watykański II w konstytucji Gaudium et spes wyjaśnia, że ustanowienie niedzieli przyczynia się do tego, by „wszyscy korzystali z wystarczającego odpoczynku i czasu wolnego, który mogliby poświęcić życiu rodzinnemu, kulturalnemu, społecznemu i religijnemu”.

    Ostatecznie chodzi więc o to, żeby odpoczynek pozwalał człowiekowi odnaleźć siebie jako człowieka właśnie, a nie jako maszynę do zarabiania pieniędzy. I o to, żeby człowiek zauważył cel, dla którego w ogóle pracuje, żeby dostrzegł ludzi, którzy są wokół niego – przede wszystkim swoich bliskich. Odpoczynek ma człowieka odświeżyć nie tylko zewnętrznie.

    Znów począć

    Norwid powiedział kiedyś: „Od-począć to znaczy począć na nowo”. Do tych słów nawiązał w 1979 r. Jan Paweł II. „Otóż duchowy odpoczynek człowieka (…) musi prowadzić do odnalezienia i wypracowania w sobie owego nowego stworzenia, o którym pisze św. Paweł. Droga do tego wiedzie przez słowo Boże odczytywane i celebrowane z wiarą i miłością, poprzez uczestnictwo w sakramentach, a nade wszystko w Eucharystii. Droga do tego wiedzie przez zrozumienie i realizację wspólnoty, czyli komunii z ludźmi, która rodzi się z Komunii z Chrystusem, z Eucharystii. Droga do tego wiedzie także przez zrozumienie i realizację ewangelicznej służby, czyli diakonii” – mówił święty papież. Mowa tu o odpoczynku duchowym. Pytanie jednak, czy można naprawdę odpocząć bez odpowiedniego odniesienia do spraw duchowych. One w przypadku nas, chrześcijan, towarzyszą wszystkiemu, zgodnie z Pawłowym wezwaniem: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie”. Dodać więc można: „czy odpoczywacie”. Jezus też w tym jest i dostrzega konkretne ludzkie zmęczenie wynikające z przepracowania. Marek Ewangelista notuje słowa Jezusa, wypowiedziane do uczniów: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco”. I dodaje od siebie: „Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu” (Mk 6,31).

    Jezus nie hoduje pracoholików, nie wymaga wyrobienia podwójnej normy. Skoro jest tylu ludzi, że nie ma czasu zjeść, to trzeba ten czas znaleźć. Nie zawsze można usunąć się na „miejsce pustynne”, ale gdy można, to trzeba to zrobić – w imię miłości bliźniego. Do tego służą nasze wakacje i urlopy, które należy w miarę możliwości wykorzystać na odnowienie sił. Bo człowiek przepracowany niekoniecznie dobrze posłuży bliźniemu i samemu sobie, co jest zgodne z nieco żartobliwym powiedzeniem, że „łaska Boża bazuje na naturze najedzonej i wyspanej”.

    Jarzmo wytchnienia

    Powyższej dewizy nie należy traktować w sposób absolutny, bo są sytuacje, w których nawet senność i zmęczenie nie zwalniają z obowiązku dalszego czuwania. „Obowiązki rodzinne lub ważne zadania społeczne stanowią słuszne usprawiedliwienie niewypełnienia nakazu odpoczynku niedzielnego. Wierni powinni jednak czuwać, by uzasadnione powody nie doprowadziły do nawyków niekorzystnych dla czci Boga, życia rodzinnego oraz zdrowia” – mówi Katechizm Kościoła Katolickiego.

    Klucz do rozpoznania „uzasadnionych powodów” daje św. Augustyn: „Umiłowanie prawdy szuka czasu wolnego, a potrzeba miłości podejmuje uzasadnioną pracę”. Są sytuacje, w których miłość nie pozwala spać. Taka właśnie sytuacja przydarzyła się apostołom w Ogrodzie Oliwnym w czasie, gdy Jezus, pozbawiony wsparcia ich modlitwy, pocił się aż do krwi. „Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: »Śpicie dalej i odpoczywacie? Dosyć! Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników«” – czytamy w Ewangelii według św. Marka. To jednak rzecz wyjątkowa, która – mimo chwilowego dyskomfortu – ostatecznie i tak miała prowadzić uczniów do prawdziwego odpoczynku przy Sercu Jezusa. To o takim odpoczynku mówi sam Jezus: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11,28-29).

    Takiego najgłębszego odpoczynku doświadcza każdy, kto ryzykuje zaufanie słowu Jezusa i podejmuje Jego jarzmo. Jarzmem tym bywają różne rzeczy, ale zawsze sprowadzają się do konieczności zaufania, że Bóg wie lepiej. Lepiej wie o naszych ograniczeniach, lepiej wie, że nie jesteśmy samowystarczalni i że największy wysiłek nie jest w stanie zapewnić nam pomyślności. Wie wreszcie, czym jest prawdziwa pomyślność. Chce naszego dobra również wtedy, gdy wbrew naszym troskom oczekuje od nas podjęcia odpoczynku. Taki odpoczynek uświadamia nam, że nie jesteśmy tacy ważni i gdy czegoś nie zrobimy, świat się nie tylko nie zawali, ale wręcz będzie funkcjonował lepiej. Podjęcie takiego odpoczynku staje się swoistym aktem wiary, a przez to prowadzi do zbawienia. Mówi o tym autor Listu do Hebrajczyków. „Wchodzimy istotnie do odpoczynku my, którzy uwierzyliśmy. (…) Kto bowiem wszedł do Jego odpoczynku, odpocznie po swych czynach, jak Bóg po swoich” (Hbr 4,3.10).

    I o to w doczesnym odpoczynku chodzi – powinien być taki, żeby prowadził do wiecznego odpoczynku.•

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Freepik

    ***

    Jak wyjaśnić dziecku czym są sakramenty?

    Spowiedź, Komunia Święta – jak wytłumaczyć dziecku, czym są te sakramenty? O tym w rozmowie z Pawłem Krzemińskim opowiadają Anna Hazuka i Aneta Liberacka, współautorki “Modlitewnika dla dzieci”.

    Aneta Literacka, redaktor naczelna portalu Stacja7, mama czwórki dorosłych dzieci oraz Anna Hazuka, dziennikarka, coach i mama piątki dzieci gościły w audycji Nocne Światła w Radiu Plus. 

    Autorki “Modlitewnika dla dzieci”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Stacja7, w rozmowie z gospodarzem programu, red. Pawłem Krzemińskim wzięły pod lupę wyzwanie: jak skutecznie zachęcić dzieci do modlitwy.

    Jak zrozumieć sakramenty. Wyzwanie nie tylko dla dzieci

    Paweł Krzemiński: Dużym wyzwaniem dla rodziców jest pokazanie żywego Boga obecnego w znakach, tj. mistagogia dla dzieci, czyli nauka o sakramentachJak wytłumaczyć dzieciom, że Bóg jest namacalnie obecny właśnie w tych konkretnych znakach? Dla dziecka to może być duży problem. 

    Anna Hazuka: Ja sobie myślę, że to też dla dorosłego jest problem. Mam zawsze takie poczucie, kiedy podchodzimy do prawd wiary, do tajemnic wiary, żeby wprost powiedzieć dziecku: “ja też tego nie rozumiem”. To nie jest tak, że w którymś momencie zrozumiesz, jak to się dzieje, albo zrozumiesz, co się dzieje. Prawdopodobnie, jeżeli nie będziemy mieć małych mistyków w rodzinie, to dzieci tego nie zrozumieją, tak samo jak my nie rozumiemy i to jest w porządku, Pan Bóg jest tajemnicą.

    Znowu ciśnie mi się słowo “zwyczajnie” – czyli żeby mówić o tym, w taki sposób, który jest dostępny dla dziecka.

    Szykujemy w tej chwili jedną z naszych córeczek do Pierwszej Komunii świętej, w takiej bardzo pięknej przestrzeni, która powstała w Kościele w Polsce już dobrych kilka lat temu, czyli w formacji Baranków. To jest trochę inne przygotowanie do Pierwszej Komunii, spoczywające w dużej mierze na rodzicach, na tym, w jaki sposób rodzice przeżywają wiarę.

    Kiedy mówimy dzieciakom, właśnie chociażby tej naszej tegorocznej pierwszokomunijnej dziewczynce, o sakramencie pojednania i o sakramencie Eucharystii, do przede wszystkim mówimy, że “spotkasz  się z Panem Jezusem, z prawdziwym Chrystusem, spotkasz się tak, jak jeszcze nigdy dotąd!”

    Mam wrażenie, że jest to łatwiejsze do wytłumaczenia dzieciom, dlatego, że tutaj mamy przepiękny symbol – symbol chleba. Mówimy o tym, że to już nie jest chleb, to jest ciało i mówimy o tym, że tak jakby Pan Jezus chciał nasze ciało zmieniać w swoje ciało, to jest piękne teologicznie – weź moje ciało, daj mi swoje.

    Mówimy o tej wielkie wymianie, że im więcej będzie w nas Ciała Chrystusa, im więcej będzie w nas Jego krwi, tym będzie w nas coraz więcej Królestwa Bożego, coraz więcej Jego pokarmu, coraz więcej Jego ducha, coraz więcej Jego sposobu myślenia, coraz więcej Jego miłosierdzia, coraz więcej Jego miłości. 

    Fundamentalne jest to, żeby dziecko wiedziało, że to nie jest opłatek, że to nie jest chlebek, to jest ciało Chrystusa. Czy my dorośli to rozumiemy? Nie! Czy dziecko to zrozumie? Nie! Natomiast to, co jest potrzebne do przyjęcia Najświętszego sakramentu, to to rozróżnienie. 

    Dziecko i pierwsza spowiedź. Jak go do tego przygotować?

    Jeżeli chodzi o pierwszą spowiedź, to akurat w naszej rodzinie też do niej przygotowujemy dzieci w pedagogice Baranków. To jest taki sposób przygotowywania do pierwszej spowiedzi jako do tego momentu, w którym wracam po moje piękne oblicze. Najpierw skupiamy się na pięknym obliczu – czyli na tym, co mamy, co jest naszym talentem, naszym zasobem, co jest pomysłem Pana Boga na mnie – robimy taką ścieżkę talentów, ścieżkę darów. Robimy to w świetle Ewangelii o talentach, po to, żeby dziecko zobaczyło, jak bardzo jest obdarowane, żeby urosło w takie poczucie wyjątkowości, w poczucie wybrania, w poczucie tego, że Bóg sobie mnie wyśnił i wyśnił sobie mnie niesamowitego.

    No i teraz w ciągu roku przygotowań do Pierwszej Spowiedzi wisiały w naszym domu  plakaty, na których wypisujemy talenty Baranka, tą wyjątkowość tego naszego przygotowującego się do sakramentów Pierwszej Spowiedzi i Pierwszej Komunii dziecka i to dziecko z takim poczuciem obdarowania wprowadzamy w świat Pierwszej Spowiedzi.  

    Idziemy wyczyścić z naszego obrazu to wszystko, co go zniekształciło, co odebrało nam to poczucie wyjątkowości. Kładziemy nacisk na to, że jest to spotkanie. Chociaż Pana Jezusa nie będziemy widzieć, ale to będzie autentyczne spotkanie i ja zostawiam tutaj Duchowi Świętemu, mocy Bożej to, co trafi do serc naszych dzieci. 

    Ja mam wspomnienie mojej własnej Pierwszej Komunii i pamiętam moje wzruszenie. Nie zapomniałam, że to było wzruszenie tej Ani z drugiej klasy szkoły podstawowej, która mówiła Panu Jezusowi: “Panie Jezu, nareszcie!” I tak sobie myślę, że skoro mi to zostało, to znaczy, że jest możliwe, żeby moje dziecko spotkało się z Panem Jezusem w Pierwszej Komunii, w Pierwszej spowiedzi.

    I to mnie tak jakoś niesie, że skoro ja coś takiego przeżyłam, to liczę, że moje dzieci to też przeżyją właśnie takie spotkanie.

    Pierwsza Komunia Święta. Nowy etap dla dziecka

    Aneta Liberacka: Ja bym nawiązała do poczucia dorosłości, gdy dziecko wchodzi w taki etap, że czuje się bardziej dorosłe, gotowe do przejścia do takiej relacji z Panem Bogiem, którą może mieć osobiście, ponieważ są takie sprawy, tylko między nim a Bogiem, które wobec rodziców mogą być tajemnicą. 

    Ja w momencie przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej poczułam się taka dorosła, weszłam w jakiś taki etap, dostępny do tej pory dla starszych ode mnie osób. Nie do końca rozumiałam, na czym polega ta relacja, ale wiedziałam, że weszłam w kolejny etap tej relacji i to dla mnie było po prostu takie poczucie dorosłości. Myślę, że może też coś takiego dzieciom towarzyszyć – to poczucie, że to jest kolejny etap w życiu.

    Jeśli chodzi o spowiedź, to słyszy się pytania, dlaczego takie małe dzieci mają się spowiadać, po co mówić księżom swoje grzechy i jeszcze przez to mieć poczucie winy. 

    Ja uważam, że właśnie jest wręcz odwrotnie, że dziecko często ma poczucie winy z jakiegoś powodu i rodzice tłumaczą dziecku, że spowiedź to jest ten moment, kiedy już nie będzie żadna wina na tobie ciążyła, że pójdziesz, wyznasz to w konfesjonale i w tym momencie jesteś z tego oczyszczany, już się nie masz tym martwić. Myślę, że w ten sposób można tłumaczyć dziecku spowiedź: po prostu wyrzuć siebie to, z czym czujesz się źle. 

    Myślę, że to jest takie bardzo duże odciążenie dziecka z tych jego problemów, z którymi się boryka. Nie sprowadzam oczywiście konfesjonału do jakiejś psychoterapii, tylko to jest po prostu dobre wytłumaczenie, że spowiedź odciąża dziecka sumienie. Dla dziecka to jest niezwykle ważne, bo dzieci potrafią naprawdę zadręczać się takimi rzeczami, że ciężko nawet rodzicom na to wpaść, że ono się czymś takim się trapią, więc ta spowiedź, to jest ta tajemnica, pokazanie dziecku, że gdy mówisz grzechy, gdy je szepczesz, to przekazujesz je i tym samym już jakby ich nie ma. 

    Myślę, że to jest bardzo uwalniające, bo spowiedź zrzuca ten bagaż z pleców dziecka.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Zac Durant/Unsplash

    ***

    „I nie wódź nas na pokuszenie”. O co prosimy Boga na koniec modlitwy „Ojcze Nasz”?

    Czy Bóg “zwodzi nas na pokuszenie”?

    Zacznijmy od tego, że warto przedstawić samą treść modlitwy „Ojcze nasz”, w której znajdują się słowa: „i nie wódź nas na pokuszenie”.

    „I nie wódź nas na pokuszenie”. Fragment modlitwy Ojcze nasz

    Ojcze nasz,
    któryś jest w niebie:
    święć się imię Twoje,
    przyjdź Królestwo Twoje,
    bądź wola Twoja jako w niebie,
    tak i na ziemi.
    Chleba naszego powszedniego
    daj nam dzisiaj.
    I odpuść nam nasze winy,
    jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
    I nie wódź nas na pokuszenie,
    ale nas zbaw od złego.
    Amen.

    U wielu wiernych szóste wezwanie modlitwy „Ojcze nasz” może budzić zdziwienie. W końcu jak Bóg, który pragnie zbawienia każdego z nas może chcieć „zwodzić nas na pokuszenie”. A przecież wiadomo, że przedmiotem kuszenia człowieka nie jest Bóg, a szatan. W liście św. Jakuba można przeczytać takie słowa: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi” (Jk, 1,13).

    Okazuje się, że w języku atamejskim, czyli w takim, w którym oryginalnie Jezus wypowiedział słowa modlitwy „Ojcze nasz” słowo „pokuszenie”, właściwie tłumaczone jest jako „próba”. W końcu Bóg w Piśmie Świętym często ukazuje się jako ten, który poddaje próbie. Przykładów nie trzeba daleko szukać, bo już w pierwszej księdze Starego Testamentu, gdzie Bóg poddaje próbie Abrahama. Jednak w przeciwieństwie do kuszenia szatana, Bóg nie pragnie próbą upokorzyć człowieka, a okazać mu swoją miłość.

    Skąd więc „pokuszenie”?

    W treści Ewangelii wg św. Mateusza oraz Łukasza, które zostały spisane w j. greckim, aramejski termin „próba” został zastąpiony greckim słowem, które tłumaczy się jako pokusa, próba. Następnie św. Hieronim, który tłumaczył Pismo Święte na łacinę, słowo to ograniczył wyłącznie do pokusy. Jako, że Wulgata dała początek wszystkim tłumaczeniom na języki współczesne, tak „nie wódź nas na pokuszenie” już na zawsze utrwaliło się w formie modlitwy „Ojcze nasz”.

    Aby nie wprowadzać wierzących w błąd, współcześni bibliści, w nowych tłumaczeniach Biblii Tysiąclecia wprowadzili tłumaczenie: „nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”, a w Biblii Paulistów „I nie dopuszczaj do nas pokusy”. Wówczas jasno wskazuje się, że to nie Bóg prowadzi człowieka do pokusy, ale szatan.

    źródło: archidiecezjalubelska, Ks. prof. Mirosław S. Wróbel, Instytut Nauk Biblijnych KUL, opracowanie: kw/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Co to jest „Msza wszech czasów”? I dlaczego liturgia przedsoborowa została zmieniona?

    MSZA TRYDENCKA

    fot. Kamil Szumotalski/Aleteia.pl

    ***

    Każdy element był szczegółowo opisany – na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa „Pan z wami”, jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej…

    Dominik Jarczewski OP: Msza wszech czasów – co to takiego?

    Dominik Jurczak OP*: To konstrukt wymyślony przez tych, którzy próbują nas przekonać, że dawna liturgia przedsoborowa jest tą jedyną właściwą.

    Liturgia przedsoborowa, czyli ta, którą sprawowano mniej więcej do końca lat sześćdziesiątych.

    Tak. I której ciągłość trwała przez wieki. Po Soborze Watykańskim II, zgodnie ze wskazówkami ojców soborowych, zdecydowano się ją odnowić.

    Nie chce mi się wierzyć w tę ciągłość. Jakieś zmiany chyba zachodziły.

    To oczywiste, że liturgia podlegała i nadal podlega zmianom. Nie ma jednej idealnej czy uniwersalnej formy oderwanej od konkretnego człowieka i jego epoki. Twierdzenie, że msza przedsoborowa jest idealna lub że istnieje – jak to nazwałeś – msza wszech czasów, to uproszczenie, by nie powiedzieć – nadużycie.

    Poza tym, msza przedsoborowa, czyli jaka? Każdy jest po jakimś soborze – jedni po Soborze w Konstantynopolu, inni po Soborze Laterańskim IV, a jeszcze inni po Soborze Watykańskim II. Czy msza z XIII wieku, zakładając, że była wyłącznie jedna jej forma, odmienna od tej z początku XX wieku, jest lepsza?

    Sobory zmieniały liturgię?

    Nie, to nie sobory zmieniały liturgię, ale modlitwa Kościoła. Ona tak naprawdę rzeźbi liturgię. Forma dwudziestowiecznej liturgii, z jaką mieliśmy do czynienia przed soborem, daleka była od ideału – dlatego ojcowie Soboru Watykańskiego II opowiedzieli się za jej odnową i rewizją niektórych praktyk.

    Innymi słowy, gdyby ówczesna liturgia była idealna, jak błędnie próbuje się dziś pokazywać, to szczerze wątpię, żeby niemal jednogłośnie ojcowie podnieśli rękę za odnową liturgii. Ewidentnie coś nie działało.

    Co?

    Na przykład zbytnie sformalizowanie – niezrozumiałe ani dla wiernych, ani nawet dla księdza, krępujące ruchy i utrudniające modlitwę. Istniało coś takiego jak ritus servandus, czyli instrukcja krok po kroku, co ma robić celebrans.

    Każdy element był szczegółowo opisany – na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa „Pan z wami”, jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej, czy jak poprawnie wypowiedzieć słowa Hoc est enim corpus meum. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach!

    Chciano dobrze, a wyszło jak zwykle?

    W samej precyzji nie ma nic złego, ale w praktyce przez takie podejście na pierwszym planie była nie celebrowana tajemnica, lecz dbałość o szczegóły. Gdy w tym nagromadzeniu detali treść odeszła na dalszy plan, wygrał formalizm. Liczyło się to, aby zmieścić się w slalomie przepisów.

    Tym sposobem liturgia przestała rozumieć człowieka, ale też człowiek przestał rozumieć liturgię.

    Czy teraz nie przesadzamy w drugą stronę? Skoro czegoś nie rozumiemy, to do wyrzucenia. Zero miejsca na tajemnicę!

    Bez wątpienia jesteśmy w innym miejscu. Obecnie językowo zrozumiałe jest w zasadzie wszystko – łacina, która dla wielu była przeszkodą, zniknęła z liturgii, a mimo to trudno odnotować jakieś skokowe pogłębienie teologiczne. Powiedziałbym raczej, że tendencja jest odwrotna – niestety często jest bardziej banalnie (…).

    Kardynał Ratzinger we wstępie do swojej książki Duch liturgii, odwołując się do tego, co zaszło w XX wieku, przywołuje ciekawy obraz. Dzieło odnowy liturgicznej porównał bowiem do odnowy fresku. Reforma soborowa miała odkryć jej piękno; miała oczyścić z pyłu i poprawić wyblakłe, niewyraźne już kolory, tak by na nowo zachwycić się jej blaskiem!

    Ale czy nie poszła za daleko?

    Tak mówią krytycy, poniekąd słusznie. Nie wszystko, co się stało po soborze, poszło we właściwym kierunku. Niektóre z rozwiązań, jak na przykład homilia czy komentarze w trakcie liturgii, które miały sprawić, że liturgia będzie bardziej zrozumiała, zbytnio skoncentrowały naszą uwagę na osobie celebransa. Patrzymy, czy fajnie odprawia, czy opowiada dowcipy na kazaniu, czy potrafi właściwie odpowiedzieć na potrzeby tłumu. Nie zadajemy pytania, czy daliśmy się poprowadzić Chrystusowi, ale czy nie było nudno. W dawnym rycie ksiądz był bardziej „przezroczysty”.

    Innym przykładem jest kultywowanie zmiany dla samej zmiany. Panuje przeświadczenie, że liturgia jest wytworem ludzkim, więc jeśli coś nie działa, jeśli z czymś mamy problem, należy to zmienić. Dlatego kiedy na przykład do parafii przychodzi nowy ksiądz, to powinien się przyjrzeć, jak ta wspólnota się modli, czym żyje, a nie zaczynać od zmian – oczywiście według własnej wizji. Z doświadczenia liturgisty mogę powiedzieć, że to, czego nam zazwyczaj potrzeba, to nie zmiana, ale – wtajemniczenie.

    Jeśli więc wystawiamy nasz „fresk” na rozmaite czynniki zewnętrzne, to pojawia się ryzyko, że będzie on erodował i koniec końców na zawsze utracimy piękno, które chcieliśmy odkryć (…).

    Liturgia zmieniała się przez wieki. Dlaczego więc tyle emocji towarzyszy odnowie soborowej?

    Bo liturgia jest częścią nas, dotyka życia chrześcijańskiego. Zmiany, które się pojawiły po Soborze Watykańskim II, wprowadzano odgórnie, z dnia na dzień – wczoraj było tak, dziś jest inaczej. Obecnie wiemy, że to błąd, dlatego nie ma odwrotu od odnowionej liturgii, mimo jej mankamentów.

    Poza tym, nim wprowadzimy jakąkolwiek zmianę, potrzeba gruntownych badań naukowych – nie takich, które potwierdzą to, co z góry sobie założymy. W odnowie posoborowej ryty, które były najlepiej przestudiowane, są obecnie używane.

    Przy czym nie chodzi oczywiście o to, by tworzyć jakąś rekonstrukcję historyczną. Te badania mają służyć modlącej się wspólnocie. Wobec niej liturgista musi zachować pokorę. Dlatego nie wszystkie zaproponowane zmiany ostatecznie weszły w życie (…).

    Gdybyś miał coś z powrotem przywrócić do mszału, co by to było?

    Nie wiem, czy bym cokolwiek przywracał. Ale elementem wciąż niedowartościowanym, nie tyle w samej mszy, ile w obrzędach sakramentu małżeństwa, jest błogosławieństwo nowożeńców.

    To, które jest po Ojcze nasz?

    Tak. Mam wrażenie, że w celebracji sakramentu małżeństwa główny akcent kładziemy na wyrażenie zgody między małżonkami, tymczasem błogosławieństwo, o którym mowa, to bardzo stara, przepiękna modlitwa. W swojej strukturze jest podobna do modlitwy eucharystycznej.

    Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że jest taką „modlitwą eucharystyczną” wypowiadaną nad nowożeńcami, by stali się jednością w Chrystusie. To, w moim przekonaniu, bardzo zasługuje na uwypuklenie. Nie potrzeba niczego dodawać, wystarczy skorzystać z tego, co mamy. A ponieważ jest to długa modlitwa, to na różne sposoby próbuje się ją ominąć.

    Podobnie ma się sprawa z błogosławieństwem wody chrzcielnej. Przepiękna, długa modlitwa, pełna odniesień biblijnych…

    Jest to fragment książki: „Nerw święty. Rozmowy o liturgii”, Dominik Jurczak OP, Dominik Jarczewski OP, Wydawnictwo W Drodze. Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl.

    * o. dr Dominik Jurczak OP jest wykładowcą w Papieskim Instytucie Liturgicznym „Anselmianum” i na Papieskim Uniwersytecie „Angelicum” w Rzymie, członkiem Międzynarodowej Komisji Liturgicznej Zakonu Kaznodziejskiego.

    rozmawiał ks. Michał Lubowicki/W drodze/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Liturgia wróciła do korzeni

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie.

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie/fot.Józef Wolny/Gość Niedzielny
    ***

    Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr,bardziej przypominała tę naszą, współczesną,niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał„święty teatr” przez architekturę,złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.

    Agnieszka Huf: Niedawno minęło 60 lat od uchwalenia pierwszego dokumentu soborowego – Sacrosanctum concilium, Konstytucji o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się przypadkowa…

    Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 500. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.

    Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…

    Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869–1870, nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: „wszystko jesteśmy w stanie zmienić”. Mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja 1968 roku, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.

    Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?

    Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji w XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich; sprawił, że do doceniono piękno liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał Kurii Rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku Apologii wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernego jej słuchania. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował Mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko działo się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała.

    Jednak sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież: „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę.

    Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego, ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązujące. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały na długo przed soborem. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to diecezje mogły je zachować. 

    Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi? 

    W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć Mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat, mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz z uwagi na uchwały synodów (np. piotrkowskiego z 1577 r.) przyjęły księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe.

    Czyli pojęcie „Mszy wszech czasów” nie jest poprawne?

    To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „Msza wszech czasów”. Inaczej sprawowali ją apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus, zakładając Kościół, od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „Mszy wszech czasów” jest ahistorycznością.

    Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawianie Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej, można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta konstytucja?

    Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie jej twarzą czy plecami do ludu jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód, w stronę „Wschodzącego Słońca”, czyli Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. twarzą do ludu. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także twarzą do ludu. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy tyłem do ludu, ani ten powatykański nie nakazuje robienia tego twarzą do ludu. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernymi świadkami. 

    Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje.

    Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, nie mogli także usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus-pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Pochodzi on od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni, będąc najbliżej ołtarza, mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii, i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który istniał na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej Apologii Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał „święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu.

    Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…

    Tekst Sacrosanctum concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jaki być powinien, i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha soboru, a nie do samego tekstu.

    Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument, nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś sobór jako moment zniszczenia liturgii?

    Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrali wspomniany „duch liturgii” i… dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda Benedykt XVI. Życie, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć, i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, wtedy jeszcze bardzo katolicką. Rozdmuchiwały ogniska potrzebne im do tego, żeby urabiać czy forsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.

    Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…

    Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kardynał Wyszyński nie był strażakiem gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca były wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucono się pędem, przechodząc od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest jego rozumienie w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale konstytucji jest ciągle jedno słowo – recognitio!  

    I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na papierowym talerzyku zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?

    Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…”. Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza według mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być Msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.

    A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy ani nie słyszeli, co się dzieje ołtarzu.

    Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka, w przeciwieństwie do „dzisiejszej”, była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie sprawowania Eucharystii.

    Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.

    Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu Rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II Modlitwa Eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono, uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem się w Austrii z całymi skoroszytami z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał ani nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością.

    Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po Vaticanum II?

    Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomego uczestnictwa w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były napisane po łacinie, a ponadto przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki to się mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna sprawa to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu, i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie.

    rozmawiała Agnieszka Huf(Historia Kościoła)Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cuda eucharystyczne:

    wyróżnienie, czy przestroga?

    (GS/PCh24.pl)

    ***

    Cuda eucharystyczne od wieków budzą wielkie emocje nie tylko wśród wiernych, ale także wśród naukowców, którzy z zapałem badają próbki cudownych Hostii. Gdy okazuje się, że dane wydarzenie nie jest wynikiem zakażenia bakterią (np. Pałeczką krwawą), czy rozwojem pleśni, a pod mikroskopem można dostrzec komórki żywej, ludzkiej tkanki, jesteśmy sytuacją niezwykle przejęci, wzruszamy się i dziwimy. Jako katolicy, cieszymy się, że kolejny raz potwierdza się to, w co od zawsze wierzymy. Fakty naukowe mówią same za siebie – Chrystus głosił prawdę: chleb naprawdę zamienia się w Jego Ciało, a wino w Krew.

    Niestety, wobec sporego, informacyjnego zamieszania wokół cudu i jego “technicznych” szczegółów, wielu z nas traktuje sprawę jako sensację, ciekawostkę do poczytania “przy kawie”, zapominając przy tym o zadaniu sobie najważniejszego pytania – co Bóg chce nam przez to powiedzieć? Cuda nie dzieją się bez powodu – gdy Jezus przemienił wodę w wino, uzdrawiał, czy wskrzeszał, czynił to, by ludzie w Niego uwierzyli i zyskali zbawienie, na które Boża Łaska jest przede wszystkim ukierunkowana.

    Gdyby bowiem czyny Chrystusa ograniczały się do doczesnych, ludzkich korzyści, na pewno uzdrowiłby wszystkich chorych, a wszystkich biednych obsypałby pieniędzmi. Spójrzmy choćby na przykład z Ewangelii św. Mateusza, kiedy to Pan Jezus, nakarmiwszy tłumy i odprawiwszy uczniów, udał się samotnie na modlitwę. Mógł przecież zostać z ludem i w dalszym ciągu go “uszczęśliwiać”. Jak widać, Bóg nie chce, byśmy traktowali Go jedynie jako „spełniacza” naszych ziemskich pragnień. Pozwala nam to domniemywać, że i nadprzyrodzone zjawiska związane z Eucharystią mają w zamyśle Bożym pomóc nam osiągnąć życie wieczne.

    Jak jednak mogą one przynieść dobry owoc, skoro często uważamy doświadczenie cudu za wyróżnienie? A może jest zgoła odwrotnie? Może Bóg domaga się poprawy naszego zachowania, upomina się o większą wiarę lub o szczerą miłość? Aby lepiej poznać istotę rzeczy, prześledźmy kilka przykładów cudów eucharystycznych z zaznaczeniem szczególnych okoliczności każdego z nich.

    Odpowiedź na zwątpienie

    Jeden z najbardziej spektakularnych cudów eucharystycznych dokonał się w pierwszej połowie VIII wieku we włoskim Lanciano, podczas Mszy Świętej, której celebransem był pewien bazylianin wątpiący w prawdziwość przeistoczenia. W odpowiedzi na ów brak wiary, Hostia w dłoniach kapłana zaczęła krwawić, a wino w kielichu było już substancjalnie krwią.

    Cud w Bolsenie z 1263 r. również wydaje się być wytknięciem niedowiarstwa kapłanowi – ks. Piotrowi, który podczas odprawiania Mszy Świętej podważył w duchu realną obecność Chrystusa w konsekrowanej Hostii. Tuż po słowach konsekracji z wytrysnęła z Niej krew.

    Fiecht w Austrii, rok 1310 – tam z kolei wino przeistoczyło się w kipiącą krew. Powątpiewający w transsubstancjację ksiądz przeraził się owym nagłym, dynamicznym zjawiskiem i nie zdołał wypić zawartości kielicha do końca.

    Niewiara początkiem występku

    Zdarza się, iż “nieleczone” i pogłębiające się zwątpienie ducha zyskuje swoje uzewnętrznienie w postaci nieodpowiedniego, haniebnego zachowania. W historii zdarzały się bowiem i takie indywidua, w przypadku których lekceważenie słów Chrystusa: To jest Ciało moje[…] pociągnęło za sobą świętokradzkie czyny. Niewiara wiąże się z brakiem bojaźni Bożej, wobec czego niewierzący, bagatelizując zapowiedź kary, drwi również z powagi grzechu.

    W 1421 r. w holenderskim Bergen ksiądz proboszcz dopuścił się nieprawdopodobnej profanacji – wrzucił pozostałe po Mszy Świętej Hostie do kanału. Po wielu tygodniach zostały one dostrzeżone przez miejscowych rybaków – ku ich zdziwieniu, pokryte były one najprawdziwszą krwią.

    9 lat później, w Dijon we Francji, Pan Jezus powtórnie wystąpił przeciw ludzkiej bezduszności i dobitnie przypomniał o Swojej obecności w Sanctissimum. Pewna pani nabyła w Monako starą monstrancję, z której nie wyjęto Najświętszego Sakramentu. Bez żadnych skrupułów kobieta zabrała się do usunięcia “czynnika zbędnego”, o zgrozo, za pomocą noża! Nagle z dużej Hostii zaczęła broczyć krew tworząc ostatecznie pasyjny wizerunek Chrystusa.

    Reakcja na błędy i uchybienia?

    Wielkie cuda eucharystyczne miały miejsce również wtedy, gdy prawdopodobnie niechcący, w wyniku “roztrzepania” lub braku koncentracji, dopuszczono do tego, aby Ciało Pańskie znalazło się np. na podłodze. 15 sierpnia 1996 roku podczas Mszy Świętej w Buenos Aires na ziemię upadła Hostia, czego nikt nie zauważył. Dopiero po zakończeniu Eucharystii znaleziono ją i umieszczono w vasculum, by się rozpuściła. Po upływie kilku dni zauważono na niej krwawe ślady.

    W Polsce w 2008 r. miała miejsce analogiczna sytuacja – w kościele parafialnym pw. św. Antoniego w Sokółce podczas udzielania Komunii Świętej Hostia przypadkowo upadła na podłogę. Zgodnie z przepisami liturgicznymi zastosowano vasculum, jednak Komunikant wcale się nie rozpuścił – na Jego powierzchni pojawiła się natomiast czerwona plamka. Jak się okazało, była to prawdziwa tkanka serca.

    Niezwykle ciekawym przypadkiem jest cud w Tixtla w Meksyku z 2006 r., kiedy Komunikant wypuścił z Siebie prawdziwą krew, i to wcale nie w okolicznościach wątpliwości kapłana, świadomej profanacji przez przeciwników wiary, lub niefortunnego upadku na ziemię, ale w czasie “zwyczajnego” rozdawania Komunii Świętej przez siostrę zakonną… Co chce nam przez to powiedzieć Pan?

    Ku pokrzepieniu serc…

    Warto pamiętać, iż niektóre cuda eucharystyczne nie zawsze wyglądały tak, jak te opisane wyżej, a ich istotą wcale nie była widoczna gołym okiem krew. Na przykład na kolumbijskiej wyspie Tumaco w 1906 r. Najświętszy Sakrament, który niesiony był w uroczystej procesji u wybrzeży Pacyfiku, uspokoił potężne tsunami i ocalił mieszkańców przed zagładą. Wydaje się, że w ów “bezkrwawy” sposób Bóg podaje pomocną dłoń człowiekowi, nie tyle upomina go i karci, co wprost okazuje miłość.

    Wnioski dla Kościoła

    O czym przypominają nam cuda eucharystyczne? Z pewnością są one empirycznymi, niezbitymi dowodami realnej obecności Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Powinny wzmacniać naszą wiarę i utwierdzać w przekonaniu, że przyjmując Komunię Świętą, w istocie łączymy się najściślej z samym Bogiem. Należy Mu się Boska cześć, wielki szacunek i przede wszystkim miłość. Niestety w naszych czasach Hostia budzi w świecie mniejszy respekt – np. schowanie Jej do szarego, kartonowego pudła byłoby dawniej niesłychanym świętokradztwem. Dziś mówi się natomiast : “Pan Bóg wybaczy, musimy dbać o planetę, dlatego zamiast ozdobnego tabernakulum użyjemy kartonu, a Komunię, zamiast ze złotej puszki, będziemy rozdawać z plastikowych misek.”

    Nie chciałabym przypisywać nikomu, kto się do tego przyczynia, złych intencji. Trzeba jednak przypomnieć, że w jakimś celu Kościół od wieków używał złotych naczyń, pateny, baldachimów, przepięknych monstrancji, czy tabernakulum do przechowywania Ciała Pana i odnosił się do Niego z najwyższą bojaźnią i pieczołowitością. Rezygnacja z tego typu środków może świadczyć o co najmniej niezrozumiałej dla wielu katolików zmianie w postrzeganiu istoty Eucharystii. Pociąga to za sobą coraz “swobodniejsze” obchodzenie się z naszym Sacrum np. w sytuacji, gdy dotykają Go osoby, które nie powinny tego robić.

    Cudowne Hostie krwawiły, ponieważ to człowiek zadawał Im rany przez swoje błędy, zaniedbania, ignorancję, zwątpienie, lub świadome profanacje. Pamiętajmy, że Hostia to żywe, kochające serce naszego Pana, któremu winni jesteśmy godne oddawanie czci z całą okazałością kultu.

    Zofia Michałowicz/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ksiądz Biskup Janusz Stepnowski, ordynariusz diecezji łomżyńskiej, delegat KEP ds. kontaktów z COMECE, czyli Komisją Episkopatów Wspólnoty Europejskiej. :

    Będąc Europejczykami, powinniśmy być dumni z polskości

    Samplefot. Lukasz Gdak/East News

    ***

    W Europie istnieją różne tożsamości, ale wszyscy żyjemy na jednym kontynencie. Polska jest częścią tego organizmu, który nazywamy wspólnotą europejską. Będąc Europejczykami, powinniśmy być dumni z polskości – mówi w rozmowie z KAI bp Janusz Stepnowski, biskup łomżyński i delegat KEP ds. kontaktów z COMECE, czyli Komisją Episkopatów Wspólnoty Europejskiej. W wywiadzie porusza kwestię zbliżających się eurowyborów, przypomina zarówno o chrześcijańskim dziedzictwie, jak i kryzysach Starego Kontynentu, podkreśla też rolę Kościoła w integracji europejskiej.

    KAI: Katoliccy biskupi Unii Europejskiej w opublikowanym w ub. tygodniu oświadczeniu COMECE (Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej) wzywają do głosowania na partie proeuropejskie w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wskazali m.in.: „Wiemy, że Unia Europejska nie jest doskonała i że wiele jej propozycji politycznych i prawnych nie jest zgodnych z wartościami chrześcijańskimi i oczekiwaniami wielu jej obywateli, ale wierzymy, że jesteśmy wezwani do jej ulepszenia za pomocą środków, które oferuje nam demokracja”. Jak powinniśmy rozumieć to wezwanie?

    Bp Janusz Stepnowski: Powinniśmy głosować na tych polityków, którzy prezentują wartości chrześcijańskie, bronią ludzkiego życia i godności. To jest teraz główne zadanie. Wspomniane oświadczenie zawiera jednak przede wszystkim wezwanie, aby iść na wybory i zagłosować, bo wiemy, że wybory do Parlamentu Europejskiego nie cieszą się nadmiernym zainteresowaniem niemal w każdym kraju.

    KAI: Jest to zatem wezwanie do obudzenia w sobie zaangażowania obywatelskiego?

    – Tak, należy się zaangażować i włączać w to działanie także ludzi młodych.

    KAI: Kościół katolicki w Polsce oczywiście nie wskazuje na kogo głosować…

    – Zachęcam do pójścia na wybory, a to, kto kogo skreśli na karcie wyborczej, jest jego decyzją.

    KAI: …ale zazwyczaj Kościół przed każdymi wyborami po pierwsze przypomina o odpowiedzialności obywatelskiej wyrażającej się w głosowaniu, a po drugie apeluje do sumień o oddanie głosu na kandydatów, którzy służą określonym wartościom.

    – Tak, trzeba odwoływać się do sumień polityków, którzy bronią życia i tradycyjnych europejskich wartości. Europa bowiem przez ostatnie lata zmierza w kierunku ideologizacji życia, przez co koncentruje się na tym, co nie jest najistotniejsze. Próbuje też stać się niejako superpaństwem. Nam się wydaje, że Europa jest pępkiem świata. Już od dawna nim nie jesteśmy. Europa militarnie nic nie znaczy, nie potrafimy nawet stworzyć europejskiego batalionu. Jest dowództwo, ale batalionu jeszcze nie ma. Jeśli chodzi o gospodarkę, też niewiele znaczymy. Co do technologii też zostaliśmy z tyłu. Stajemy się powoli swoistym muzeum.

    KAI: COMECE widzi swoją rolę m.in. w przypominaniu o dziedzictwie chrześcijańskim, które legło u podstaw tworzenia się Unii Europejskiej?

    – Rolę COMECE widzę jako zachęcanie do powrotu do tradycyjnych wartości. Nie wszyscy politycy, którzy tworzyli Unię Europejską, byli chrześcijanami czy katolikami, ale wiedzieli, że wspólny mianownik tego wielkiego organizmu, jakim jest Unia Europejska, istnieje. A tworzą to podstawowe wartości.

    KAI: Wielokrotnie w ostatnich latach COMECE występowała choćby przeciwko próbom uznania aborcji za prawo człowieka w UE.

    – Obrona życia jest jednym z naszych obowiązków jako biskupów. Jest to obowiązek najważniejszy. I trzeba to podkreślać dziś, gdy Europa przeżywa zapaść demograficzną, a poprzez uznawanie aborcji próbuje się jeszcze ten proces przyspieszyć.

    KAI: Jakie inne zagrożenia dla wspólnoty europejskiej widzi COMECE? Mówi się, że stoimy na krawędzi różnych kryzysów i niepokojów: migracyjnego, klimatycznego, wychodzenia z UE… Biskupi patrzą na te kwestie z troską?

    – Sądzę, że ideologizacja prowadzi do tego, że w obecnych wyborach większą rolę będą odgrywały partie ekstremistyczne, czy to z prawej czy z lewej strony. W UE skoncentrowano się niestety na tym, co nie jest istotne i co nie jest jej celem. Próbuje się zbudować superpaństwo, podporządkowując mu państwa mniejsze. Tymczasem Unia Europejska jest wspólnotą, a nie superpaństwem.

    KAI: W debacie przedwyborczej liczy się bardziej gra na emocjach niż wymiana argumentów?

    – Tak. Wielka Brytania wyszła z Unii, bo tak ludzie zagłosowali w referendum. A Brytyjczycy są przyzwyczajeni do swojej autonomii. Mówi się, że to był ich błąd, ale ten błąd został popełniony i z jednej, i z drugiej strony.

    KAI: COMECE wydało niedawno „Przewodnik dla młodych Europejczyków” przed zbliżającymi się wyborami do PE. To przykład, jak Kościoły europejskie chcą, aby młode pokolenie aktywnie angażowało się w życie obywatelskie?

    – To bardzo istotnie, podobnie jak to, aby partie polityczne otwierały się na młodych ludzi, a wiadomo, że nie zawsze tak jest. Widać to choćby po samych kandydatach do Parlamentu Europejskiego.

    KAI: Młodzi są nadzieją starzejącej się Europy?

    – Na pewno tak. Europa zmienia się demograficznie i będzie w najbliższych latach zmieniać się etnicznie, co już widać w poszczególnych państwach. Z tym związane będą jednak też problemy, co widać na przykładzie Szwecji. Polityka jest natomiast niestety krótkowzroczna, myśli się o tym, co tu i teraz, a co jutro, to się zobaczy…

    KAI: W tym roku przypada 20. rocznica obecności Polski w Unii Europejskiej. Co Kościół w Polsce może robić, aby pomagać zrozumieć, że to był słuszny krok?

    – Pamiętamy, że po referendum akcesyjnym entuzjazm był większy, dziś jest słabszy. Tu, znowu, istotna jest rola polityków, aby powrócili do tego, co najważniejsze. Nie, żeby koncentrowali się na Zielonym Ładzie czy ideologizacji, ale aby zadbali o to, by Unia była wspólnotą wspólnot, które mają swoją autonomię, a nie superpaństwem. Bo wtedy ludzie staną się nieznaczącym elementem tego pejzażu, zamiast pozostawać narodami o określonej tożsamości, kulturze, przynależności wyznaniowej: katolickiej, prawosławnej, ewangelickiej. Każdy naród ma swój koloryt i to trzeba uwzględniać, a nie traktować wszystkich według jednego szablonu.

    KAI: Ślązak czy Kaszub będący katolikiem może być jednocześnie dumny z bycia Europejczykiem?

    – Oczywiście. W Europie istnieją różne tożsamości, ale wszyscy żyjemy na jednym kontynencie, i wszystkich nas łączy owa wspólna idea Unii Europejskiej.

    KAI: Św. Jan Paweł II wskazywał, że „Europa potrzebuje Polski, a Kościół w Europie potrzebuje świadectwa wiary Polaków”. To nadal aktualne wezwanie?

    – Św. Jan Paweł II był pierwszym Europejczykiem. Był za tym, aby Polska stanowiła część tego organizmu, który nazywamy wspólnotą europejską. I abyśmy mieli też swoje zdanie i swoją tożsamość, potrafili tego bronić i być z tego dumni. Wydaje się, że Polacy mają jakiś kompleks niższości wobec innych europejskich narodów i dlatego starają się być bardziej „europejscy”. A powinniśmy być dumni z polskości, tak jak np. Bawarczyk jest dumny ze swoich krótkich spodenek z  szelkami, które nam wydają się śmieszne, a to jest element jego tożsamości.

    KAI: Parafie, zakony, diecezje w Polsce od lat ubiegają się o fundusze unijne, wykorzystywane na konkretne projekty, m.in. ekologiczne, konserwatorskie, pomocowe np. dla osób niepełnosprawnych. Jest to działanie na rzecz dobra wspólnego, obejmujące także katolików jako obywateli naszego państwa?

    – Nie można traktować katolików jak jakiejś odrębnej rasy. A zabytki w Polsce to głównie kościoły. Gdyby nie świątynie, nie byłoby ich w Polsce wiele. Dlatego wszyscy musimy o nie dbać, nie tylko katolicy. To nasz niemalże konstytucyjny obowiązek. To jest dziedzictwo narodowe. Musimy też być z tego dumni i przekazywać następnym pokoleniom te zabytki w dobrym stanie. Są też projekty socjalne, które służą nie tylko katolikom, ale wszystkim. W naszym kraju brakuje np. ośrodków dla osób starszych, co widać w małych miejscowościach jak choćby Łomża. Co do unijnej pomocy na te cele, wymagana jest oczywiście przejrzystość, zwłaszcza że kryteria rozliczania poszczególnych projektów są bardzo precyzyjne.

    KAI: Dziękuję za rozmowę.

    rozmowę przeprowadził Łukasz Kasper/kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „Możny cudotwórco, módl się za nami”.

    Litania do św. Benedykta za Europę

    WAKACYJNY KALENDARZ LITURGICZNY

    św. Benedykt z Nursji/Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Przed nami wybory do parlamentu Unii Europejskiej dobrze jest polecić cały kontynent europejski wstawiennictwu – św. Benedykta, patrona Europy

    Św. Benedykt z Nursji jest patronem Europy. Św. Paweł VI powiedział, że jest on: „„zwiastunem pokoju, sprawcą jedności, nauczycielem cywilizacji, głosicielem religii Chrystusowej i twórcą życia monastycznego na Zachodzie” (List apostolski „Pacis nuntius”). Przez jego wstawiennictwo módlmy się za całą Europę.

    Litania do św. Benedykta

    Kyrie elejson, Chryste elejson, Kyrie elejson.
    Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.

    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święta Maryjo, Zwierciadło zakonnej doskonałości,  

    Święty Ojcze Benedykcie, módl się za nami.
    Święty Benedykcie, miłośniku krzyża,  
    Święty Benedykcie, wierny naśladowco Jezusa Chrystusa,  
    Święty Benedykcie, niezwykły w umartwianiu i surowości życia,  
    Święty Benedykcie, miłośniku ubóstwa, czystości, posłuszeństwa, pobożności i wszelkich cnót,  
    Święty Benedykcie, serafinie pałający miłością Boga i bliźniego,  
    Święty Benedykcie, wzgardzicielu świata,  
    Święty Benedykcie, ojcze nieprzeliczonych synów i córek duchowych,  
    Święty Benedykcie, mistrzu wszelkiej doskonałości,  
    Święty Benedykcie, ozdobo Kościoła Bożego,  
    Święty Benedykcie, wdzięczny przybytku Ducha Świętego,  
    Święty Benedykcie, zwierciadło bogomyślności,  
    Święty Benedykcie, obrońco do ciebie się uciekających,  
    Święty Benedykcie, patronie przeciw pożarom, piorunom, gradobiciu, nieurodzajom i głodowi,  
    Święty Benedykcie, pocieszycielu smutnych i strapionych,  
    Święty Benedykcie, patronie we wszelkiej potrzebie,  
    Święty Benedykcie, uzdrawiający chorych znakiem Krzyża świętego,  
    Święty Benedykcie, wspomożycielu konających,  
    Święty Benedykcie, patronie dobrej śmierci,  
    Święty Benedykcie, możny cudotwórco,  
    Święty Benedykcie, aniele obyczajów i życia,  
    Święty Benedykcie, następco patriarchów,  
    Święty Benedykcie, podobny męczennikom,  
    Święty Benedykcie, patriarcho mnichów,  
    Święty Benedykcie, wzorze przełożonych,  
    Święty Benedykcie, chwało wyznawców,  
    Święty Benedykcie, naśladowco Apostołów,  
    Święty Benedykcie, wielką chwałą ukoronowany,  
    Święty Benedykcie, patronie Europy,  

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    K. Módl się za nami, Ojcze Benedykcie,
    W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

    Módlmy się:

    Wszechmogący, wieczny Boże, który nas przykładem świętego Benedykta do umiłowania doskonałości zachęcasz, oczyść serca nasze i napełnij łaską Twoją, ażebyśmy przez nią z Tobą złączeni wytrwali w dobrych postanowieniach naszych i służyli Ci wiernie do śmierci, a przez to osiągnęli szczęśliwość wieczną. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Aleteia.pl/źródło: benedyktynkiopactwo.pl

    ______________________________________________________


    „Nagle ujrzał światło”. Na Monte Cassino św. Benedykt miał wizję nieba

    MONTE CASSINO

    fotokenzo | DepositPhotos

    ***

    Wizję św. Benedykta opisał św. Grzegorz Wielki.

    Św. Benedykt urodził się w Nursji (płn. Włochy) około 480 r. Jego rodzina była zapewne zamożna, skoro rodziców stać było na wysłanie go do Rzymu w celu uzupełnienia wykształcenia. Święty porzucił wkrótce studia i rozpoczął życie pustelnicze w grocie w Subiaco.

    Habit otrzymał z rąk mnicha Romanusa, który udzielił mu też pierwszych nauk ascetycznych. W pustelni po pewnym czasie odnaleźli go pasterze, których święty zaczął uczyć prawd wiary. Benedykt szybko stał się znaną postacią. Wkrótce mnisi z Vicovaro poprosili, by został opatem w ich klasztorze.

    Jednak jego rzetelność, dbałość o zachowywanie reguły, zaskoczyły mnichów i wywołały spisek. Podjęta próba otrucia świętego nie powiodła się. Benedykt powrócił do Subiaco, lecz wkrótce zaczęli ściągać do niego nowi uczniowie. Zrezygnował zatem z życia pustelniczego i rozpoczął życie wspólnotowe (cenobityczne).

    Zawiść sąsiada – kapłana Florencjusza, który „zaślepiony  mrokiem zawiści doszedł do tego, że słudze Boga wszechmogącego posłał chleb zatruty jako chleb poświęcony” – skłoniła Benedykta do przeniesienia się na Monte Cassino. Przybywszy na miejsce wraz z częścią swych mnichów, zniszczył znajdującą się tam świątynię Apollina, zbudował dwie kaplice (św. Marcina i św. Jana Chrzciciela) oraz klasztor. W nim spędził resztę życia.

    Na Monte Cassino Benedykt miał wizję nieba, którą opisał św. Grzegorz Wielki: „Stojąc w oknie, modlił się do Boga wszechmogącego, gdy nagle ujrzał światło, które rozlewając się z góry, przepłoszyło nocne mroki […], a gdy na nie patrzył […], cały świat ukazał się jego oczom jakby skupiony w jednym promieniu słońca”.

    Wydarzenie to Grzegorz wyjaśnił w słowach: „Dla duszy, która widzi Stwórcę, ciasne jest całe stworzenie. Choćby tylko niewiele dojrzał ze światła Stwórcy, wszystko, co stworzone, staje się dla niego małe, gdyż światło wewnętrznej kontemplacji pogłębia pojemność duszy, która tak rozrasta się w Bogu, że wyższa jest od świata”. W dniu swojej śmierci święty przyjął Komunię i umarł w klasztornej kaplicy, na stojąco śpiewając psalm, podtrzymywany przez braci. Stało się to 21 marca 547 r.

    Imię Benedykt (łac. Benedictus) znaczy błogosławiony. O życiu i charakterze św. Benedykta dowiadujemy się najwięcej z lektury pism papieża św. Grzegorza Wielkiego oraz z samej Reguły. Paradoksalnie o wiele lepiej znamy ducha i myśl niż biografię świętego.

    Święty Grzegorz w swoich Dialogach przedstawia Benedykta jako cudotwórcę, „Męża Bożego”, człowieka „napełnionego duchem wszystkich sprawiedliwych”. Grzegorz opisując życie Benedykta, ukazuje je na tle wydarzeń biblijnych, dlatego podczas lektury Dialogów warto czytać te fragmenty Biblii, z których ich autor czerpał. Dialogi ukazują Benedykta jako mnicha zakorzenionego w Bogu.

    Ten niezwykle silny związek ze Stwórcą owocuje licznymi cudami, darem proroctwa, oraz – a może przede wszystkim – głęboką znajomością człowieka. Artyści, malując Benedykta, często przedstawiali go jako brodatego starca o surowym spojrzeniu. Tymczasem Grzegorz napisał, że Patriarcha „miał zawsze pogodny wyraz twarzy”.

    Także zalecenia Benedykta zapisane w Regule, jak np.: szanować wszystkich ludzi; we wszystkim należy zachować umiar ze względu na tych, którym brak siły ducha – mogły pochodzić tylko od kogoś pełnego życzliwości dla bliźnich. W czasach gdy powstawała Reguła św. Benedykta wśród mnichów i mniszek powszechne były surowe umartwienia (np. wielodniowe posty, ograniczenia snu).

    Benedykt zrezygnował z wielu praktyk tego typu, a położył nacisk na ukształtowanie ducha przez posłuszeństwo i pokorę. Mnich kierujący się w życiu Regułą staje się powoli człowiekiem błogosławieństw (por. Mt 5,1–12).

    W literaturze polskiej sugestywny portret św. Benedykta i jego czasów ukazała Hanna Malewska w powieści Przemija postać świata.

    Przez swoją naukę św. Benedykt kształtował oblicze chrześcijańskiej Europy. Przypomniał o tym papież Paweł VI, ogłaszając Patriarchę mnichów patronem Europy podczas poświęcenia odbudowanego klasztoru na Monte Cassino w 1964 r.

    o. Szymon Hiżycki OSB/fragment książki „Medalik Świętego Benedykta”

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Europa zjednoczona to Europa chrześcijańska”.

    Jak wyglądałby świat, gdyby nie bitwa pod Lepanto? (wywiad)

    battle-of-lepanto

    ***

    W tym roku przypada 453 rocznica bitwy pod Lepanto, wielkiego starcia między Imperium Osmańskim a Świętą Ligą, w którym Cervantes, autor “Don Kichota”, stracił dłoń.

    Jean-François Colosimo, teolog i historyk, wyjaśnia, dlaczego bitwa ta miała decydujące znaczenie dla Europy.

    Jean-François Colosimo jest teologiem i historykiem religii. Jako wybitny znawca sytuacji chrześcijan w krajach Wschodu przypomina on o geopolitycznym znaczeniu, jakie miała bitwa pod Lepanto. Autor książki Szabla i Turban. Jak daleko zajdzie Turcja? (Wydawnictwo Cerf2020) uważa, że podczas tej bitwy narodziła się wspólna tożsamość Europy, zjednoczonej w swojej religii.

    Laurent Ottavi: Jakie uwarunkowania polityczne i religijne doprowadziły do bitwy pod Lepanto, 7 października 1571 roku?

    Jean-François Colosimo: Imperium Osmańskie, rozciągające się na trzy kontynenty i cztery morza, było wówczas wielką potęgą morską. Dominowało nad Morzem Śródziemnym i nie przestawało posuwać się naprzód, poprzez kolejne podboje. Podporządkowało sobie już wtedy krąg chrześcijaństwa wschodniego i zaczęło zagrażać światu chrześcijan zachodnich. Turcy, którzy zajęli Konstantynopol, zamierzali też zawładnąć Rzymem. W międzyczasie zaatakowali Cypr.

    Katolicka Europa pod wodzą dominikańskiego papieża Piusa V zjednoczyła wówczas swoje siły wokół Świętej Ligi. W przymierzu tym nie uczestniczyła Francja, ze względu na wrogi stosunek wobec niej ze strony tworzących Ligę potęg. Wszystkich jednak łączyło poczucie, że należy powstrzymać “Wielkiego Turka”.

    Czy obecnie fałszywie określa się przyczyny bitwy pod Lepanto?

    Ogólna amnezja dotykająca naszej świadomości historycznej dotyczy także tej bitwy. Łączy się ją z krucjatami, gdy tymczasem była to bitwa o charakterze obronnym. Pod Lepanto stanęły twarzą w twarz dwa światy, odmienne pod względem wyznania i kultury: łaciński świat chrześcijański i osmański świat islamu. Agresor jednak był tylko jeden, sułtan Wysokiej Porty, dla którego dominacja oznaczała demonstrowanie swojej wyższości religijnej i politycznej. Niezrozumienie tego, w obronie czego rozegrała się bitwa pod Lepanto, to niezrozumienie naszej teraźniejszości.

    Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ulicami stolicy 16 czerwca przejdzie XIX Narodowy Marsz dla Życia i Rodziny

    Pod hasłem “Zjednoczeni dla życia, rodziny, Ojczyzny” w niedzielę, 16 czerwca, odbędzie się w stolicy XIX Narodowy Marsz dla Życia i Rodzin. Jego uczestnicy przejdą w południe z placu Trzech Krzyży w kierunku Belwederu.

    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    “Obronimy najdroższe nam wartości, tylko, jeśli będziemy zjednoczeni – zgodni i współpracujący tak w wymiarze lokalnym, jak i ogólnopolskim” – zaznaczyli w mediach społecznościowych organizatorzy marszu.

    Zapowiedzieli, że tegoroczny marsz w stolicy odbędzie się 16 czerwca i przejdzie pod hasłem “Zjednoczeni dla życia, rodziny, Ojczyzny”. “W obliczu narastających ataków na życie, małżeństwo, wolność i suwerenność,(…) chcemy zdecydowanie pokazać, że nie ustąpimy w walce o przyszłość naszych dzieci, rodzin i całej Ojczyzny” – zaznaczyli.

    Marsz wyruszy o godz. 12.00 z placu Trzech Krzyży i przejdzie w kierunku Belwederu. Poprzedzi go Msza św. o godz. 11.30 w kościele św. Aleksandra.

    Pierwszy Marsz dla Życia i Rodziny odbył się w 2006 r. w Warszawie. Od tego czasu organizacji marszu podjęło się ponad 150 miast i miejscowości w kraju, a z każdym rokiem ta liczba się powiększa. W wydarzeniu uczestniczą również osoby starsze i samotne, członkowie ruchów, stowarzyszeń, duchowni i osoby publiczne.(PAP)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Modlitwa za Ojczyznę

    Boże, Rządco i Panie narodów,
    z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać,
    a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej,
    błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna,
    chwałę przynosiła Imieniowi Twemu
    a syny swe wiodła ku szczęśliwości.
    Wszechmogący wieczny Boże,
    spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom
    i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej,
    byśmy jej i ludowi Twemu,
    swoich pożytków zapomniawszy,
    mogli służyć uczciwie.
    Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje,
    rządy kraju naszego sprawujące,
    by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym
    mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować.
    Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    sługa Boży ks. Piotr Skarga

    __________________________________________________________________________________

    Modlitwę za państwo odmawianą przez Zygmunta Starego przetłumaczyła z łaciny prof. Bogumiła Jędrzejewska. Poniżej: faksymile królewskiej modlitwy.

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    *** 

    „Aniołowie niech strzegą granic”.

    Nieznana modlitwa króla za Ojczyznę

    „Otocz opieką nasze Państwo, Panie, a aniołowie Twoi niech strzegą jego granic” – modlił się król Zygmunt Stary.

    Niepozorna droga z Białowieży do Narewki. Rzadko jeżdżą nią samochody, częściej turyści na rowerach. I niewielu chyba wie, że tą drogą setki lat temu królowie polscy przemierzali kraj, bo była to ówczesna „autostrada” łącząca Kraków i Wilno. Ważny trakt, który umożliwiał rządzenie ogromnym państwem, z postojem w myśliwskim dworku w Puszczy Białowieskiej. Dziś w miejscu tym, nazywanym Starą Białowieżą, rosną wiekowe dęby. A o historii przypominają nowe tablice opisujące działalność polskich królów na tym terenie. Jednym z nich był Zygmunt Stary, znany z gospodarności, pracowitości, ale i… pobożności. W sposób szczególny 500 lat temu modlił się za kraj. Dziś ta modlitwa, przy obecnej granicy państwa, nabiera szczególnego znaczenia.

    Na koronę nie miał szans

    Nad powstaniem tablic pracowała prof. Bogumiła Jędrzejewska z PAN, która od lat mieszka w Białowieży. – W 2022 roku przygotowywałam dla Nadleśnictwa Białowieża nowe tablice edukacyjne na Szlak Królewskich Dębów w uroczysku Stara Białowieża. Jest to miejsce, gdzie od XIV do końca XVI wieku stał królewski dwór myśliwski Jagiellonów i Batorego. Do każdej tablicy poświęconej królom, którzy tu bywali, szukałam ilustracji związanej z Puszczą Białowieską – opowiada pani profesor. – Opracowaliśmy coś w rodzaju pocztu królów, którzy w Białowieży zatrzymywali się, polowali, ale też sprowadzali królewskich kapelanów i modlili się.

    Uwagę prof. Jędrzejewskiej przykuł Zygmunt Stary. Był szóstym dzieckiem Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki, urodził się w 1467 roku. W zasadzie więc nie miał szans na tron. Jednak po bezpotomnej śmierci starszych braci został wielkim księciem Litwy i królem Polski. Miał już 40 lat, przez 41 kolejnych rządził Polską i Litwą.

    Państwo polsko-litewskie, rozległe i różnorodne, wymagało gospodarnej ręki, nadzoru. Jak to jednak zrobić przy słabej komunikacji? Pomagał tzw. objazdowy system sprawowania rządów. Władcy jeździli po swoich włościach i w ten sposób doglądali terenów, sądzili, zarządzali etc.

    Zygmunt nie podróżował zbyt regularnie pomiędzy Krakowem i Wilnem, a w punktach popasowych zatrzymywał się na krótko. W Puszczy Białowieskiej był od 6 do 8 razy. Co tam robił? Głównie odpoczywał, bo w przeciwieństwie do ojca i dziada nie był specjalnym pasjonatem łowiectwa. Wiadomo, że w Starej Białowieży zatrzymał się, kiedy – po śmieci żony Barbary – wraz z córeczkami, 3-letnią Jadwigą i 4-miesięczną Anną, udawał się do Wilna. Bywała tu również jego kolejna żona, królowa Bona. 

    „Aniołowie niech strzegą granic”. Nieznana modlitwa króla za ojczyznę

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Mądry, pobożny król

    Za panowania Zygmunta Starego rozpoczął się złoty wiek w naszych dziejach. Władca szanował prawo, miał głębokie poczucie sprawiedliwości, był stateczny, uczciwy, gospodarny. I głęboko wierzący. O jego religijności jednak niewiele się mówi. Tymczasem wiara miała wpływ na postawę władcy. Król uważał, że jego obowiązkiem – jako Bożego pomazańca – jest ewangelizacja, dbanie o życie religijne podwładnych. Również dlatego w większych miejscowościach na trasie jego podróży na Litwę fundował świątynie: w Krynkach, Milejczycach, Narwi i Kleszczelach. Natomiast królowa Bona ufundowała lub uposażyła kościoły m.in. w Prużanie i Jałówce. – Gdy dwa lata temu pracowaliśmy nad nowymi tablicami opisującymi polskich królów w Białowieży, trafił w moje ręce pięknie wydany przez Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu „Modlitewnik Zygmunta I Starego”. Został on napisany w 1524 roku. Król zawsze miał go przy sobie. Zawsze, czyli również w Białowieży. Tutaj modlił się. Miał zapewne w jednej z komnat dworku myśliwskiego kaplicę – opowiada prof. Jędrzejewska, która przeglądała modlitewnik strona po stronie. – Wówczas natrafiłam na Oracio pro civitate, to znaczy modlitwę za państwo. I już początek tego łacińskiego tekstu sprzed pięciu wieków uderzył mnie zdumiewającą aktualnością. Jedna ze strof brzmiała: „Otocz opieką nasze Państwo, Panie, a aniołowie Twoi niech strzegą jego granic”. Słowa te zrobiły na mnie spore wrażenie, bowiem wówczas przedostawali się przez granicę w Puszczy Białowieskiej nielegalni migranci z Białorusi, pchani do Polski przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Mocno destabilizowało to nasze życie, ale i zagrażało krajowi. Trwał też niszczący spór polityczny na ten temat…

    „Aniołowie Twoi niech strzegą jego granic” – to ważny fragment, może w jakiś sposób proroczy. A przynajmniej dający do myślenia: oto władcy muszą o bezpieczeństwo granic dbać zawsze. Ale powinni też powierzać kraj wyższej od siebie „Instancji”. – Wiedziałam już, że na tablicy o Zygmuncie Starym znajdą się pierwsze strony tej modlitwy z królewskiego modlitewnika – opowiada profesor. – Spisałam całą tę modlitwę, starałam się poznać jej kontekst i historię.

    Prof. Jędrzejewska, przy pomocy znawcy łaciny z seminarium białostockiego, przetłumaczyła modlitwę na współczesny język polski. 

    „Aniołowie niech strzegą granic”. Nieznana modlitwa króla za ojczyznę

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Modlitewnik i modlitwa za państwo

    Modlitewnik króla został wykonany w 1524 roku przez Stanisława Samostrzelnika, cystersa, znakomitego iluminatora ksiąg, oraz zapewne także przez jego uczniów. Poza starannie wykaligrafowanym tekstem zawiera piękne miniatury, bordiury i inicjały.

    Modlitewnik długo był używany po śmierci Zygmunta Starego. Z pewnością był w rękach Zygmunta III Wazy, aby po długiej tułaczce trafić w XIX wieku do British Library w Londynie. Piękne faksymile modlitewnika zostało w Polsce po raz pierwszy wydane dopiero w 2016 roku (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Wydawnictwo PSP, Poznań 2016). I – poza środowiskami naukowymi – przeszło w zasadzie bez echa. – Modlitewnik służył królowi codziennie podczas Mszy Świętej, ale również w czasie osobistej modlitwy. Umieszczony w specjalnym futerale dla ochrony przed zniszczeniem, był zabierany przez Zygmunta we wszystkie podróże. W każdym miejscu pobytu króla znajdował się „pod ręką”, przy łożu. Na niektórych kartach zachowały się ślady wskazujące na ulubione, bo odmawiane częściej niż inne, modlitwy króla − do nich należy Oracio pro civitate. Dolny róg stronicy z tą modlitwą wydaje się wręcz brudny od królewskiego palca – mówi prof. Jędrzejewska. Władca wracał więc do modlitwy bardzo regularnie. Musiała być dla niego ważna.

    Pacierz za państwo znajduje się w drugiej części modlitewnika, zatytułowanej Clipeus spiritualis, czyli „Tarcza duchowa”. Traktowana była jak tarcza, służyła obronie państwa. Król powierzał swój kraj potężniejszemu od siebie Królowi. – Na tle innych modlitewników z XVI wieku, nawet królewskich, ten zbiór modlitw jest wyjątkowy. Pokazuje władcę jako obrońcę państwa. Król jest jednak przede wszystkim Bożym pomazańcem, a więc wszystko, co ma, należy do Boga. Ma więc służyć państwu i ludziom – mówi prof. Jędrzejewska.

    Kto ułożył modlitwę za państwo dla króla Zygmunta Starego? Siostra profesor Urszula Borkowska OSU, która modlitewnikom Jagiellonów poświęciła osobną książkę, uważała, że pochodzi ona z wcześniejszego (zaginionego) modlitewnika króla Zygmunta i została napisana przez „pewnego pobożnego eremitę”. Sądziła, że ów eremita mógł pochodzić ze środowiska paulinów na Skałce lub Jasnej Górze albo kartuzów węgierskich. Z tymi klasztorami król Zygmunt był związany przez pielgrzymki i wizyty.

    Czy mogła być to modlitwa napisana na specjalną prośbę i po sugestiach panującego władcy? Niewykluczone. Król starał się propagować tę modlitwę w państwie. Uważał, że powinna być odmawiana także przez lud. – Dlatego w XVI wieku była kopiowana do innych modlitewników, a nawet drukowana w wersji łacińskiej i w polskim tłumaczeniu – opowiada profesor.

    Uświęć państwo!

    Państwo, którym rządził Zygmunt Stary, obejmowało wielki obszar: ziemie Korony Królestwa Polskiego rozciągały się od Pomorza Gdańskiego i Wielkopolski po Podole, a ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego od Żmudzi, przez ziemie Połockie, Witebskie i Kijowskie, aż po Dzikie Pola na południowym wschodzie. Blisko milion kilometrów kwadratowych, około 11 mln mieszkańców. Jedno z największych państw Europy, potęga polityczna, militarna i ekonomiczna, o kwitnącej kulturze. Udawało się to dzięki świetnej polityce władcy. Czy wyłącznie dzięki ludzkim wysiłkom?

    „Pobłogosław i uświęć to państwo” − modlił się regularnie król, ale też błagał: „Panie, zobacz, gdzie zgromadzili się nasi nieprzyjaciele (…), zetrzyj ich siłę i rozprosz ich”. Bo niebezpieczeństw z zewnątrz było wiele. – Za panowania Zygmunta trwały wojny z zakonem krzyżackim, wojna litewsko-moskiewska, walki z Mołdawią, narastało zagrożenie ze strony Imperium Osmańskiego. Władca dbał o granice i modlił się: „Rozprosz ich i porzuć, obrońco nasz, Panie, byśmy nie zginęli. Daj pokój, Panie, za dni naszych”. Biskup Samuel Maciejowski w kazaniu pogrzebowym po śmierci Zygmunta Starego w 1548 roku powiedział: „Król codziennie kilka godzin poświęcał na modlitwę, a w dni świąteczne tak się modlił, jakby był kapłanem”.

    A pięćset lat później? Granice państwa są zupełnie inne. Problemy podobne. Może więc królewska modlitwa sprzed tylu lat, która została „odkryta” na nowo, jest znakiem? Zachętą do naśladowania króla, który prowadził kraj do świetności?

    MODLITWA ZA PAŃSTWO − ORACIO PRO CIVITATE

    (pierwszy raz publikowana w całości we współczesnym brzmieniu)

    Wysłuchaj, Panie, modlitw naszych

    i otocz opieką nasze państwo, Panie,

    a aniołowie Twoi niech strzegą jego granic.

    Wysłuchaj, Panie, Twojego ludu,

    aby Twe miłosierdzie oddaliło gniew Twój

    od Twego ludu i Twego państwa.

    Słyszeliśmy bowiem o udręczeniach państwa,

    Panie, zmiłuj się.

    Wysłuchaj, Panie, modlitw sług Twoich,

    błogosław i uświęć to państwo,

    Panie, który dochowujesz przymierza

    i okazujesz miłosierdzie sługom Twoim,

    co zawsze całym sercem

    chodzą przed Tobą, Boże Izraela.

    Wysłuchaj, Panie, pokornych modlitw,

    jakie słudzy Twoi zanoszą dziś do Ciebie,

    aby oczy Twoje były otwarte

    i uszy Twoje nakłonione

    ku sprawom tego państwa we dnie i w nocy.

    Wejrzyj, Panie, któremu zawsze miłe są prośby

    pokornych i cichych, i ich wołanie ze łzami.

    Proszę Cię, Panie, zobacz,

    gdzie zgromadzili się nasi nieprzyjaciele

    i chełpią się swoją mocą.

    Zetrzyj ich siłę, Panie, i rozprosz ich,

    aby poznali, że nie kto inny,

    lecz Ty, Boże nasz, walczysz za nas.

    Rozprosz ich i porzuć, obrońco nasz, Panie.

    Ku Tobie nasze oczy są zwrócone,

    byśmy nie zginęli.

    Daj pokój, Panie, za dni naszych,

    wejrzyj na naszą pokorę.

    Wysłuchaj, Panie, modlitw naszych

    i daj nam pojednanie.

    Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    (tłumaczenie z łaciny: Bogumiła Jędrzejewska)

    Agata Puścikowska/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    UNSPLASH

    ***

    Dni bł. kard. Wyszyńskiego w Rzymie: to miasto było dla niego oknem na świat

    Modlitwa o kanonizację kard. Stefana Wyszyńskiego oraz cykl spotkań przybliżających jego życie i nauczanie miały miejsce w Rzymie. Swym świadectwem dzieliła się Anna Rastawicka, wieloletnia współpracowniczka błogosławionego kardynała.

    Członkini Instytutu Prymasa Wyszyńskiego spotkała się m.in. z prefektem Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, ambasadorem Polski przy Stolicy Apostolskiej, dziećmi ze szkoły polskiej, kapłanami studiującymi w Rzymie oraz z rzymską Polonią.

    W czasie spotkania, które odbyło się w siedzibie watykańskiej dykasterii, kard. Marcello Semeraro wyznał, że postać bł. kard. Wyszyńskiego jest mu bliska. „Spotkałem się z jego świadectwem w czasie moich studiów seminaryjnych. Patrzyliśmy wówczas na trudności, którym musiał stawić czoło, na jego miłość do Kościoła i oddanie narodowi. Pokazywał swym życiem, że miłość do Boga przekłada się na oddanie ludowi, który Mu powierzył” – powiedział prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych w czasie spotkania z delegacją Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Kard. Semeraro wyznał, że kilka dni przed liturgicznym wspomnieniem błogosławionego kardynała, które przypada 28 maja, użył w czasie jednej z Mszy tiary, którą nosił w czasie uroczystości beatyfikacyjnych w Warszawie. „Modlimy się i czekamy na kanonizację” – powiedziała Anna Rastawicka, informując kardynała o rozszerzającym się kulcie Prymasa Tysiąclecia. Przypomniała, że w katedrze warszawskiej, w każdy wtorek trwa modlitwa o kanonizację. „Przychodzi wiele osób, które na grobie błogosławionego kardynała składają prośby i dziękczynienie” – zaznaczyła, podkreślając, że takich modlitewnych karteczek zebrano już 7 tys. Współpracowniczka kard. Wyszyńskiego podzieliła się też radością z faktu, że w Polsce są już trzy sanktuaria pod wezwaniem błogosławionego kardynała.

    Wizyta w ambasadzie i modlitwa o kanonizację

    W rocznicę śmierci prymasa Anna Rastawicka spotkała się z ambasadorem Polski przy Stolicy Apostolskiej. W siedzibie ambasady wspominała ostatnie godziny życia błogosławionego i jego niezwykłą więź ze św. Janem Pawłem II. „Kiedy kard. Wyszyński umierał miał 80 lat, a ja 37. Przez dwanaście lat pracy w jego sekretariacie na Miodowej w Warszawie patrzyłam na jego zwyczajność, a zarazem ogromną miłość” – wspominała Anna Rastawicka w rozmowie z ambasadorem Adamem Kwiatkowskim. Przypomniała, że Prymas Tysiąclecia często bywał niezrozumiany i dopiero historia przyznała słuszność decyzjom, które podejmował. „Pamiętam, jak w trudnych dla Polski chwilach pytano go o to, co teraz będzie, a on odpowiadał: «Tylko Bóg będzie i my z Nim». Uderzał ten jego spokój i przekonanie, że jeśli człowiek nie będzie nowy, to żadna zmiana polityczna nie przyniesie rezultatów. Prymas powtarzał, że «cnota nie idzie przez partie polityczne, tylko przez ludzkie serce»” – opowiadała Anna Rastawicka, dodając, że w swych decyzjach Prymas Tysiąclecia szedł linią sumienia i ogromnej intuicji społecznej.

    W liturgiczne wspomnienie błogosławionego kardynała w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu, która była jego kościołem tytularnym, modlono się w intencji jego kanonizacji. Uroczystej Eucharystii przewodniczył abp Salvatore Pennacchio, który w czasie beatyfikacji był nuncjuszem apostolskim w Polsce. Podkreślił on, że „źródłem świętości bł. kard. Stefana Wyszyńskiego było Słowo Boże i Eucharystia”. Wspomniał, że „kierował odważnie, wytrwale i zdecydowanie łodzią Kościoła w Polsce, przeciwstawiając ideologii, która odczłowieczała i oddalała człowieka od pełni życia, prawdę zawartą w Ewangelii Chrystusa, wiernie przeżywaną i realizowaną. W walce o obronę wolności polskich kobiet i mężczyzn często powtarzał: «Kto nienawidzi, ten już przegrał»”. Hierarcha przypomniał, że siłę do stawiania czoła przeciwnościom kard. Wyszyński czerpał od Jasnogórskiej Maryi. Dawał świadectwo życia całkowicie oddanego Bogu i Ewangelii, którą żył z odwagą. „Stajemy się święci nie wtedy, gdy staramy się być «w porządku», lecz gdy troszczymy się, by wydać owoc, czynić dobro i nie mieć jałowego życia” – mówił. Abp Pennacchio zaznaczył, że choć żyjemy w zupełnie innym kontekście historycznym, to wezwanie kard. Wyszyńskiego do postawienia całkowicie na Boga wciąż jest aktualne, szczególnie w czasie budzących strach wojen, ubóstwa, klęsk naturalnych i ideologii, które dehumanizują człowieka.

    W czasie liturgii modlono się za przyczyną bł. kard. Wyszyńskiego za Polskę, by szła wskazaną przez niego drogą, rozwijając jego dziedzictwo duchowe i pobożność maryjną. Na zakończenie swym świadectwem podzieliła się Anna Rastawicka, która podkreśliła, że „Rzym był dla błogosławionego kardynała najważniejszym i najbardziej umiłowanym po Jasnej Górze miejscem na ziemi. Był dla niego oknem na świat”.

    Modlitwa o kanonizację w bazylice na Zatybrzu, drugi rok z rzędu, została zorganizowana z inicjatywy ambasadora Adama Kwiatkowskiego. „Jest czymś wyjątkowym, że mogliśmy wysłuchać świadectwa świadka życia Prymasa Tysiąclecia, być może nie będziemy już mieli wiele takich okazji” – powiedział Radiu Watykańskiemu ambasador Kwiatkowski. Dodał, że warto zawsze podkreślać, że bez Prymasa Tysiąclecia Karol Wojtyła nie zostałby papieżem. Kard. Wyszyński był również jednym z bohaterów odzyskania przez Polskę wolności. Ambasador wyraził też radość, że przy okazji pielgrzymki doktor Helena Pyz, która należy do Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, spotkała się z przedstawicielami korpusu dyplomatycznego akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej i opowiedziała o swej wyjątkowej służbie wśród trędowatych w Indiach. „Ambasadorowie wychodzili poruszeni jej pracą wśród wykluczonych ze społeczeństwa. Mówili, że jest to piękne świadectwo nadziei w naszym naznaczonym wojnami i podziałami świecie” – podkreślił ambasador Kwiatkowski, wyznając, że potrzeba więcej takich pięknych opowieści o Polsce. „Doktor Helena z dumą mówiła o swojej polskości i o tym, czego nauczyła się w naszej ojczyźnie i co otrzymała od bł. kard. Wyszyńskiego” – dodał ambasador. 

    Kapłan na trudne czasy

    W czasie tygodniowej pielgrzymki Anna Rastawicka dzieliła się swym świadectwem życia m.in. z księżmi studiującymi w Rzymie. Spotkanie odbyło w Papieskim Instytucie Kościelnym na zaproszenie rektora, ks. Adama Sycza. Było to miejsce, w którym błogosławiony prymas zatrzymywał się w czasie swych pobytów w Wiecznym Mieście. Temat spotkania brzmiał: „Kapłan na trudne czasy”. „Zależało mi na tym, by pokazać, jak Prymas Tysiąclecia radził sobie w trudnych czasach, ale by dać też delikatną podpowiedź, jak robić to dzisiaj, bo czasy dla kapłanów też są trudne, są jakby na pierwszej linii walki” – mówi papieskiej rozgłośni Anna Rastawicka. W swym świadectwie położyła akcent na źródła siły, dzięki której kard. Wyszyński zwyciężał. „Pierwszym było zaufania Bogu. On nie tylko wierzył w Boga, ale on wierzył Bogu. I wydaje mi się, że w naszym życiu i w pracy kapłańskiej także dziś pierwsze wyzwanie to uwierzyć Bogu, oddać Mu się całkowicie. Kard. Wyszyński oddaje się w więzieniu Matce Bożej w niewolę po to, by Ona oddała go Chrystusowi w niewolę” – podkreśla Anna Rastawicka. Wskazuje, że drugą ogromną wartością w jego życiu, która pomogła mu przeżyć te trudne czasy, było odkrycie realnej obecności Matki Bożej w naszym życiu, że Ona nie jest przeszłością, że Ona nie odeszła do archiwum, że Ona jest przy każdym rodzeniu się Chrystusa, przy każdej ludzkiej biedzie. „Maryja była ogromną siłą w życiu prymasa, ale wiedział też, że to jest siła dla całego Kościoła, dla całego narodu” – podkreśla wieloletnia współpracowniczka błogosławionego kardynała. Dodaje, że trzecią jego siłą był szacunek dla człowieka. „On właściwie nie walczył z żadnym ustrojem, ale w każdym ustroju walczył o człowieka, bo wiedział, czym jest kapitalizm, bo w tym czasie we Włocławku pracował z robotnikami. On wiedział, czym jest komunizm i on wiedział, że problem nie jest w nazwie, nawet nie w ideologii. Problem jest w tym, jak się szanuje człowieka, jak się podchodzi do człowieka. Bo właściwie to jest sprawdzian wierności Bogu” – podkreśla Anna Rastawicka. Przypomina, że błogosławiony kardynał pokazywał swym życiem, że miłość do człowieka jest drogą dotarcia z prawdą o Bogu do poszczególnych ludzi.

    Wyjątkowo wzruszające było spotkanie z dziećmi ze szkoły działającej przy polskiej parafii na via delle Botthege Oscure oraz z rzymską Polonią. „Dzieciom chciałam przede wszystkim pokazać prymasa Wyszyńskiego nie jako człowieka z pomnika i jedynie obrońcę ojczyzny, który walczył z komunizmem, ale przede wszystkim jako człowieka, który był bliski ich życiu, ich problemom, który był blisko ludzi” – powiedziała Radiu Watykańskiemu Anna Rastawicka. Wyznała, że zaskoczyły ją pytania o to, co prymas robił w czasie odzyskania przez Polskę niepodległości, czy jakim był harcerzem. Na zakończenie jedna z dziewczynek powiedziała, że z tego spotkania zapamięta to, co ciągle przypomina jej mama, że Polska bez wiary się nie ostoi, że siłą Polski jest wiara. „Bardzo się z tego ucieszyłam, bo jeżeli dzieci odkryją ten jeden element, to właściwie jest to ratunek nie tylko dla ojczyzny, bo ważny jest każdy człowiek, ale przede wszystkim dla nich. Bo człowiek bez Boga jest bardzo samotny w dzisiejszym świecie” – powiedziała Anna Rastawicka.

    Audiencja u Ojca Świętego

    Centralnym wydarzeniem pielgrzymki członkiń Instytutu Prymasa Wyszyńskiego w intencji kanonizacji prymasa była audiencja środowa i możliwość osobistego spotkania z Ojcem Świętym. „To, że dostrzegł postać bł. kard. Wyszyńskiego, było dla nas bardzo ważne. A jego zachęta skierowana do Polaków, by Prymas Tysiąclecia był dla Kościoła w Polsce i świecie wzorem wierności Chrystusowi i Matce Najświętszej jest dla nas wezwaniem do jeszcze większego propagowania jego dziedzictwa” – podkreśliła Anna Rastawicka, wyrażając nadzieję, że modlitwa o jego kanonizację będzie w Rzymie kontynuowana. Przypomniała słowa Prymasa Tysiąclecia: „Potrzebuję Rzymu jak powietrza”.

    Beata Zajączkowska/Vaticannews.VA/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PONIEDZIAŁEK 24 CZERWCA

    Uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela

    MSZA ŚW. W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZINIE 19.00

    JanChrzciciel

    ***

    Pół roku przed narodzeniem Jezusa, Kościół obchodzi uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela, który poprzedził przyjście Chrystusa i ukazał Go ludowi. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele.

    Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia.

    Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36)…

    “Cztery Ewangelie podkreślają wielkie znaczenie postaci Jana Chrzciciela, jako proroka, który zamyka Stary Testament i rozpoczyna Nowy, wskazując na Jezusa z Nazaretu jako Mesjasza, Pomazańca Pańskiego. Faktycznie sam Jezus będzie mówił o Janie w ten sposób: «On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby przygotował Ci drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on» (Mt 11, 10-11).

    (…) Kiedy pewnego dnia sam Jezus przyszedł z Nazaretu, żeby przyjąć chrzest, Jan początkowo odmówił, ale potem zgodził się i ujrzał Ducha Świętego, który spoczął na Jezusie i usłyszał głos Ojca Niebieskiego, który głosił, że jest On Jego Synem (por. Mt 3, 13-17). Ale jego misja nie była jeszcze zakończona: wkrótce potem miał poprzedzić Jezusa także w gwałtownej śmierci: Jan został ścięty w więzieniu króla Heroda, i w ten sposób złożył pełne świadectwo o Baranku Bożym, którego jako pierwszy rozpoznał i publicznie wskazał…”

    Jemu Bóg powierzył misję wskazania na Jezusa jako na Oczekiwanego. Spełnił to nad Jordanem, gdy wśród tłumu grzeszników rozpoznał Świętego. Wzbraniając się, spełnił swą powinność: obmył Jezusa wodą pokuty. Na tę chwilę przygotował go Bóg. A Jan został tej chwili wierny, tak jak zawsze był wierny dobru. Tę wierność przypłacił życiem. Jako Głos do końca był wierny Słowu. Jako człowiek zasłużył na jedyną w swoim rodzaju pochwałę z ust Jezusa: „Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana” (Łk 7,28). Wielki powołaniem, wielki wiernością, wielki dobrocią Prorok znad Jordanu. Zniknął w blasku Jezusa — ale do tego został powołany, aby Jezus wzrastał, a on sam się umniejszał (J 3,30).

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Ogłoszenia – maj 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

    ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS

    _______________________________

    CZWARTEK 30 MAJA

    Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa

    MSZA ŚWIĘTA Z PROCESJĄ W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZINIE 20.00

    ENGLAND,EUCHARIST,CORPUS CHRISTI

    © Mazur/catholicnews.org.uk

    ****

    Pamiątkę ustanowienia Najświętszego Sakramentu Kościół obchodzi w Wielki Czwartek. Jednak wówczas Chrystus rozpoczyna swoją mękę. Dlatego od XIII wieku Kościół obchodzi osobną uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (zwaną potocznie Bożym Ciałem), aby za ten dar niezwykły Chrystusowi w odpowiednio uroczysty sposób podziękować.

    Chrystus Pan ustanowił Najświętszy Sakrament przy Ostatniej Wieczerzy. Opisali to dokładnie wszyscy trzej synoptycy i św. Paweł Apostoł (Mt 26, 26-28; Mk 14, 22-24; Łk 22, 19-20; 1 Kor 11, 17-30). Św. Łukasz przytacza ważne słowa, którymi Chrystus Pan nakazał swoim uczniom sprawować ten Sakrament: “To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19). Św. Paweł dodaje, że gdyby ktoś odważył się przyjmować Eucharystię niegodnie, sam sobie przez to gotuje sąd Boży (1 Kor 11, 25-30). Apostoł Narodów zaznacza więc, że do przyjęcia Eucharystii należy przystępować z odpowiednim przygotowaniem wewnętrznym; trzeba wypełnić niezbędne warunki, którymi są stan łaski i odpowiednie przygotowanie serca.

    Do żadnego sakramentu Chrystus Pan tak starannie swoich uczniów nie przygotowywał, jak do Eucharystii. Na wiele miesięcy przed jej ustanowieniem obiecał, da swoim wiernym na pokarm własne ciało, które będą mogli spożywać, jak się spożywa codzienny chleb. Wskazał przy tym, że Chleb ten będzie miał o wiele donioślejsze skutki dla człowieka niż manna, którą kiedyś Izraelici karmili się na pustyni: da im bowiem życie wieczne. Eucharystia jest tak ważnym pokarmem, że bez niej Jego uczniowie nie dostąpią zbawienia.

    Kościół od samych początków dawał wyraz swojej wierze w realną obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i dlatego Eucharystię uczynił centralnym ośrodkiem kultu Nowego Przymierza. Na czym ta obecność polega? Opłatek, który jest dobrze wypieczonym chlebem pszennym, po wypowiedzeniu przez kapłana słów przeistoczenia, mocą Ducha Świętego staje się Ciałem Pana Jezusa, a wino – Jego Krwią. Substancja chleba (opłatka) przechodzi w substancję Ciała Pańskiego, a substancja (czyli materia, istota) wina przechodzi w materię i w istotę Krwi Pańskiej.

    Taką władzę powierzył kapłanom sam Chrystus, kiedy powiedział przy Ostatniej Wieczerzy: “To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19; 1 Kor 11, 25). Tymi słowami polecił Apostołom i ich następcom przeistaczanie (przemienianie) chleba w Ciało Pańskie, a wina w Krew Pańską. Spełniła się w ten sposób obietnica: “A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).

    Jezus dając obietnicę Komunii świętej równocześnie wskazał na jej zasadniczy cel: życie wieczne. “Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6, 54). Chrystus przyrzeka więc dwa ważne dary: wieczne zbawienie duszy i chwałę zmartwychwstałych ciał. Komunia święta daje nam prawo do nieba i jest zadatkiem nieśmiertelności także naszych ciał. Przyjmując bowiem uwielbione ciało Chrystusa, zostajemy w swoim ciele niejako wszczepieni w Jego nieśmiertelne ciało, nabywamy prawa do nieśmiertelności i zmartwychwstania.

    Przyjęta jest powszechnie praktyka częstego nawiedzania Pana Jezusa, obecnego w Najświętszym Sakramencie. Dlatego poleca się, by kościoły przynajmniej w pewnych porach były otwarte. Komunię sakramentalną w takich wypadkach zastępuje częściowo “komunia duchowa”, czyli gorące pragnienie przyjęcia eucharystycznego Chrystusa.

    Inicjatorką ustanowienia święta Bożego Ciała była św. Julianna z Cornillon (1192-1258). Kiedy była przeoryszą klasztoru augustianek w Mont Cornillon w pobliżu Liege, w roku 1245 została zaszczycona objawieniami, w których Chrystus żądał ustanowienia osobnego święta ku czci Najświętszej Eucharystii. Pan Jezus wyznaczył sobie nawet dzień uroczystości Bożego Ciała – czwartek po niedzieli Świętej Trójcy. Biskup Liege, Robert, po naradzie ze swoją kapitułą i po pilnym zbadaniu objawień, postanowił wypełnić życzenie Pana Jezusa. W roku 1246 odbyła się pierwsza procesja eucharystyczna.

    Jednak w tym samym roku biskup Robert zmarł. Wyższe duchowieństwo miasta, za namową teologów, uznało krok zmarłego ordynariusza za przedwczesny, a wprowadzenie święta pod taką nazwą za wysoce niewłaściwe. Co więcej, omalże nie oskarżono św. Julianny o herezję. Karnie została przeniesiona z klasztoru w Mont Cornillon na prowincję (1247 r.). Po interwencji archidiakona katedry w Liege, Jakuba, kardynał Hugo zlecił ponowne zbadanie sprawy i zatwierdził święto. W roku 1251 po raz drugi archidiakon Jakub poprowadził ulicami Liege procesję eucharystyczną. Pan Jezus hojnie wynagrodził za to gorliwego kapłana. Ten syn szewca z Troyes (Szampania) został wkrótce biskupem w Verdun, patriarchą Jerozolimy i ostatecznie papieżem (1261-1264). Panował jako Urban IV. On też w roku 1264 wprowadził w Rzymie uroczystość Bożego Ciała.

    Aleteia.pl/Ewangelia na co dzień

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Jacob Bentzinger/Unsplash

    ****

    “Dla zmysłów niepojęte”

    Historia Bożego Ciała i słynnego hymnu

    W jednym czasie i w jednym miejscu spotkały się trzy osoby. Gdyby nie ten przypadek, historia święta Bożego Ciała byłaby zupełnie inna.

    Miejsce akcji: Bolsena, Orvieto

    Oba miasteczka znajdują się jakieś 100 kilometrów na północ od Rzymu. Bolsena rozciąga się nad brzegiem pięknego powulkanicznego jeziora. Orvieto, Urb vetus, Stare Miasto, wznosi się na tufowym klifie z daleka widocznym, gdy w stronę Rzymu jedziemy Autostradą Słońca z Florencji. 

    W XIII wieku Bolsena przyciąga pielgrzymów za sprawą grobu św. Krystyny. Córka – prawdopodobnie – prefekta Bolseny zginęła śmiercią męczeńską podczas prześladowań za czasów Dioklecjana, dziewięć wieków wcześniej. Jej kult jest wciąż żywy. 

    Odległość między Bolseną i Orvieto to zaledwie 12 kilometrów najkrótszą ścieżką. Ta odległość ma znaczenie, stanie się trasą pierwszej w historii procesji Bożego Ciała.

    Czas akcji: 1263

    Są to burzliwe czasy dla papiestwa. Rezydencją papieży stało się Orvieto. Przeniósł się tu Aleksander IV, a było to wynikiem zatargu z królem Sycylii Manfredem – przywódcą stronnictwa Gibellinów, walczących z papiestwem. Kiedy Manfred zdobył poparcie rzymian, którzy wybrali go senatorem, Aleksander IV musiał uciekać z Rzymu. Schronienie znalazł w jednej z rezydencji w trudnym do zdobycia dzięki naturalnemu położeniu Orvieto, podobnie jak jego następca, papież Urban IV.

    Bohaterowie

    Urban IV

    Zanim został papieżem, Jakub Pantaleon, Francuz z pochodzenia, pełnił funkcję archidiakona między innymi w Liege. To tam zetknął się z objawieniami prywatnymi augustianki, Julianny z Mont Cornillon. Twierdziła, że Jezus przykazał jej starania o ustanowienie święta ku czci swojego Ciała i Krwi. Pod wpływem tych objawień, od 1247 roku w Liege istniało już lokalne święto Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Propagatorem kultu eucharystycznego i wprowadzenia takiego święta do kalendarza liturgicznego był sam kardynał Jakub. Podobnie jak ona, był przekonany o prawdziwości słów Jezusa: “A oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata”. Był przekonany o prawdziwej obecności Chrystusa w Eucharystii.

    Tomasz z Akwinu

    Od dwóch lat w klasztorze dominikanów w Orvieto przebywa 39-letni Tomasz z Akwinu, ceniony już teolog i filozof. Po powrocie z Paryża, gdzie zdobywa wykształcenie i sławę, przyjmuje powierzone mu przez władze zakonne zadanie prowadzenia stałej formacji dla dominikanów posługujących w Orvieto. Jednocześnie przygotowuje kolejne głośne dzieła, między innymi Summę contra gentiles

    Piotr z Pragi

    Dużo o nim nie wiemy. Był Niemcem, podróżował z Francji do Rzymu. Zatrzymał się na szlaku pątniczym w Bolsenie, by u grobu św. Krystyny odprawić Mszę św. Wszystko wskazuje na to, że powątpiewał w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. 

    Kwestia ta jest żywo dyskutowana przez teologów. Poszukuje swojego sformułowania, uzasadnienia, zrozumienia, definicji. Pół wieku wcześniej Sobór Laterański IV sformułował taką oto prawdę o Eucharystii, a zwłaszcza o jej kluczowym momencie, przeistoczeniu, transsubstancjacji: Jeden jest przeto powszechny Kościół, zgromadzenie wierzących, poza którym nikt nie doznaje zbawienia, w którym też Jezus Chrystus jest kapłanem i jednocześnie ofiarą, którego ciało i krew prawdziwie zawarte są w sakramencie ołtarza pod postaciami chleba i wina, po przeistoczeniu mocą Bożą chleba w ciało i wina w krew.

    Darmo wzrok to widzieć chce

    Podczas każdej Mszy św. kapłan powtarza słowa Jezusa z Ostatniej Wieczerzy: “To jest Ciało moje”. Na patenie jest chleb, biała hostia. Czy rzeczywiście w chwili wypowiadania tych słów chleb staje się ciałem? Przecież żadnej zmiany nie widać. Wzrok wciąż widzi chleb. Widzieć Ciało Chrystusa w tym chlebie pozwala wiara. A może naiwność?

    Z tymi wahaniami od miesięcy targającymi myśli, Piotr z Pragi rozpoczyna w krypcie św. Krystyny sprawowanie Mszy św.

    Słowem więc Wcielone słowo
    Chleb zamienia w Ciało swe

    I wtedy, gdy Piotr odprawia Mszę św., podczas transsubstancjacji, przeistoczenia, dzieje się cud. Na jego słowa “To jest Ciało moje” na hostii pojawia się krew. Jej stróżki wsiąkają w korporał, barwiąc go na czerwono, krew wsiąka w kamienną podłogę. Struktura części chleba przypominała partykułę prawdziwego ludzkiego ciała. 

    O wydarzeniu natychmiast robi się głośno. Piotr postanawia udać się do papieża. 

    Co dla zmysłów niepojęte

    Wszystko, co dzieje się później, jest wynikiem tego, że w Orvieto w tym samym czasie przebywają trzy osoby: Jakub Laodejski – papież Urban IV, Tomasz z Akwinu i Piotr z Pragi, chcący wszystko opowiedzieć papieżowi.

    Papież wysłuchuje jego bezpośredniej relacji. Prawdopodobnie o wydarzeniach w Bolsenie zdążył się już dowiedzieć, teraz przyszedł czas na wiarygodną weryfikację pogłosek. Papież wysyła do Bolseny biskupa Orvieto, by ten z kolei na miejscu zbadał hostię i zakrwawiony korporał. 

    Urban IV wie o obecności w Orvieto zyskującego uznanie Tomasza z Akwinu. Niedaleko przebywa również pochodzący z niedalekiego Bagnoregio franciszkanin, Bonawentura. Obu przyszłych wielkich świętych i doktorów Kościoła postanawia zaangażować w zbadanie niewytłumaczalnego zjawiska. Zresztą nie tylko. Zostaną zaangażowani w przygotowanie liturgii święta, które obchodzimy po dziś dzień.

    Hołd po wszystkie nieśmy dni

    To podobno oni, dominikanin, Doktor Anielski, i franciszkanin, Doktor Seraficki, szli na czele procesji z Bolseny do Orvieto, podczas której przeniesiono cudownie zmienioną hostię, Najświętszy Sakrament. Dwunastokilometrowa procesja napotkała na Moście Słońca nieopodal Orvieto samego papieża, który oddał cześć Najświętszemu Sakramentowi i sam przeniósł Hostię do katedry.

    Dla Tomasza, przyszłego świętego i doktora Kościoła, był to moment istotny. Wkrótce światło dzienne ujrzy jego Suma Teologiczna, w której zawrze swe sformułowanie prawdy o transubstancjacji, wyrażenie jej w kategoriach pojęciowych, filozoficzno-teologicznych. To, co stało się w Bolsenie, jeszcze bardziej uwydatniło to, co jest cudem podczas każdej Mszy świętej, nawet jeśli fizycznie nadal nic się nie zmienia.

    Kilka lat później w Sumie Teologicznej Tomasz napisze: Zmysły nie mogą stwierdzić obecności prawdziwego Ciała i Krwi Chrystusa w sakramencie Eucharystii. O tej obecności mówi nam jedynie wiara w oparciu o Boże świadectwo. Nawiązując do słów Pana: “To jest Ciało moje, które za was będzie wydane”, Cyryl mówi: “Nie wątp w prawdziwość słów Zbawiciela, ale raczej przyjmij je z wiarą. On nie kłamie, wszak sam jest Prawdą”

    Sław języku tajemnicę

    Już rok później, w 1264 roku, po raz pierwszy pod przewodnictwem papieża odbyły się uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Dekret wydał w ten sprawie Urban IV, który zlecił ponadto Tomaszowi i Bonawenturze przygotowanie całej liturgii. Tej liturgii, którą sprawujemy po dziś dzień w czwartek Bożego Ciała, a której oryginalne części wciąż funkcjonują, nawet jeśli przez wieki jej forma ewoluowała.

    To wtedy, w 1264 roku, św. Tomasz z Akwinu, napisał słynny hymn, w całości śpiewany w Wielki Czwartek oraz w uroczystość Bożego Ciała, a powszechnie znany w swej ostatniej części, bo wyśpiewywany przy okazji wystawienia Najświętszego Sakramentu. Hymn, którego nawet polskie, czasem zawodne, tłumaczenie, pokazuje kunszt i geniusz Tomasza, który w literackiej formie, w rytmicznych wersach i rymach potrafił sformułować teologię przeistoczenia:

    Sław języku tajemnicę
    Ciała i najdroższej Krwi,
    którą jako Łask Krynicę
    wylał w czasie ziemskich dni,
    Ten, co Matkę miał Dziewicę,
    Król narodów godzien czci.

    Z Panny czystej narodzony,
    posłan zbawić ludzki ród,
    gdy po świecie na wsze strony
    ziarno słowa rzucił w lud,
    wtedy cudem niezgłębionym
    zamknął Swej pielgrzymki trud.

    W noc ostatnią, przy Wieczerzy,
    z tymi, których braćmi zwał,
    pełniąc wszystko jak należy,
    czego przepis prawny chciał,
    sam Dwunastu się powierzył,
    i za pokarm z Rąk Swych dał.

    Słowem więc Wcielone Słowo
    chleb zamienia w Ciało Swe,
    wino Krwią jest Chrystusową,
    darmo wzrok to widzieć chce.
    Tylko wiara Bożą mową
    pewność o tym w serca śle.

    Przed tak wielkim Sakramentem
    upadajmy wszyscy wraz,
    niech przed Nowym Testamentem
    starych praw ustąpi czas.
    Co dla zmysłów niepojęte,
    niech dopełni wiara w nas.

    Bogu Ojcu i Synowi
    hołd po wszystkie nieśmy dni.
    Niech podaje wiek wiekowi
    hymn triumfu, dzięki, czci,
    a równemu Im Duchowi
    niechaj wieczna chwała brzmi.

    ks. Przemysław Śliwiński/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cud eucharystyczny, który przekonał papieża do święta Bożego Ciała

    fresk przedstawiający cud eucharystyczny w Bolsenie

    GHIGO ROLI / PHOTO12 VIA AFP

    ****

    Papież Urban IV najpierw wysłuchał relacji księdza, który był świadkiem cudu, a następnie wysłał tam swoich zaufanych teologów Tomasza z Akwinu i Bonawenturę z Bagnoregio.

    Ksiądz ma wątpliwości co do Eucharystii

    Był rok 1263. Pewien niemiecki ksiądz, podróżujący z Pragi, któremu tradycja nadała imię Piotr, wyruszył na pielgrzymkę do Rzymu. Chciał wzmocnić swoją wiarę i rozwiać wątpliwości, które od pewnego czasu trapiły jego kapłańskie serce, mianowicie czy Chrystus rzeczywiście jest obecny w Najświętszym Sakramencie.

    Podróżował wzdłuż Via Francigena czyli wzdłuż tzw. Drogi Francuskiej – głównej trasy pielgrzymkowej do grobów św. Piotra i św. Pawła. Z uwagi na to, że przy tej właśnie trasie zlokalizowane były ważne dla katolików miejsca a także punkty odpoczynku dla pątników, kapłan z Pragi w drodze do Rzymu zatrzymał się w Bolsenie, w diecezji Orvieto, aby odpocząć i odprawić mszę świętą przy grobie św. Krystyny, w miejscu zwanym „miejscem stóp”.

    Ksiądz prosi Boga o znak

    Informację o jego obecności w średniowiecznej Bolsenie potwierdza marmurowy epigraf z 1573 r., przypisywany Hipolitowi Scalza, w którym czytamy: Był tam niemiecki kapłan o wyjątkowej roztropności i wybitnej dobroci obyczajów, który we wszystkim okazywał się wierny Bogu, tylko w wierze w Sakrament miał duże wątpliwości, to znaczy: jak to może być, że po wypowiedzeniu przez kapłanów słów – „to jest Ciało moje” – chleb przemienia się w prawdziwe i najświętsze Ciało Chrystusa, a po wypowiedzeniu – „to jest Krew moja” – wino przemienia się w Krew Pana.

    Jednak każdego dnia prosił Boga w swoich modlitwach, aby raczył mu pokazać jakiś znak, który usunąłby z duszy wszelką wątpliwość. Kiedy nadszedł czas, aby ów ksiądz odstąpił od swego błędu i miał większą pewność w wierze, wszechmocy i miłosierny Bóg, który nie chce śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył, i który nie opuszcza nikogo, kto pokłada w Nim nadzieję, zarządził, aby ten kapłan, dla wyproszenia przebaczenia swoich grzechów, postanowił odwiedzić grób apostołów Piotra i Pawła oraz inne pobożne miejsca. Dlatego wyruszył on w drogę do Rzymu, a dotarłszy na zamek w Bolsenie, postanowił odprawić mszę w kościele św. Krystyny”.

    Cud eucharystyczny w Bolsenie

    Wszystkie wątpliwości, które pielgrzym – kapłan niósł w sercu od wielu tygodni rozwiały się przy ołtarzu w Bolsenie. Kiedy celebrował mszę i trzymał hostię w dłoniach, nad kielichem, nagle zdał sobie sprawę, że nie trzyma białego opłatka, ale prawdziwe, ludzkie Ciało, poplamione Krwią.

    On nie tylko wiedział, nie tylko uwierzył, on zobaczył, na własne oczy, chleb przemieniony w Ciało. Jedynie fragment, którego dotykał palcami był nadal opłatkiem. Przeżył wstrząs, zorientował się, że opaska używana do puryfikacji kielicha też jest zalana Krwią. Starał się ukryć hostię w korporale, ale im więcej wkładał w to wysiłku, tym ona bardziej plamiła tkaninę…

    Każda kropla krwi, plamiąca korporał, układała się w kształt przypominający człowieka. Kapłan nie mógł sobie z ta sytuacją poradzić, wreszcie przerwał celebrację mszy i skruszony, drążącymi rękami, schował Sakrament do tabernakulum.

    „Udał się pospiesznie do papieża Urbana IV i klęcząc przed nim, opowiedział mu o wszystkim, co zaszło, i o własnej zatwardziałości serca a także poprosił o przebaczenie swego błędu i miłosierdzie” – czytamy na marmurowym epigrafie.

    Teologowie badają cud eucharystyczny

    Jak wiadomo koniec XIII w. to czas, kiedy zarówno Bolsena, jak i Orvieto znajdują się na obszarze Państwa Papieskiego, a papieże często przebywają poza Rzymem. Papież Urban IV mieszkał w tym czasie akurat w Orvieto, w jednym z papieskich pałaców. Natychmiast został powiadomiony o tym, co zaszło w kościele św. Krystyny.

    Najpierw wysłuchał relacji księdza – pątnika, który był świadkiem cudu, a następnie wysłał tam swoich zaufanych teologów Tomasza z Akwinu i Bonawenturę z Bagnoregio. Przybyli na miejsce, wypytali świadków i z pełnym przekonaniem potwierdzili, że w Bolsenie wydarzył się najprawdziwszy cud eucharystyczny – Pan Jezus pozostawił ślady swojej Krwi.

    Tomasz i Bonawentura przynieśli też cudowną hostię oraz korporał oznaczony śladami Krwi Chrystusa do papieża.

    Urban IV oczekiwał ich na moście zwanym dzisiaj Mostem Słońca. W pozycji klęczącej przyjął relikwie a następnie, w bardzo uroczystej procesji przeniósł je do katedry w Orvieto. Niektórzy z badaczy twierdzą, że to właśnie wtedy odbyła się pierwsza w historii procesja Bożego Ciała.

    fresk przedst

    GHIGO ROLI / PHOTO12 VIA AFP

    ****

    Święto Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa

    Już rok później, 11 sierpnia 1264 r. papież Urban IV ogłosił bullę Transiturus de hoc Mundo, na mocy której wprowadził święto Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, zwane dziś Bożym Ciałem, a uroczystą liturgię odprawianych tego dnia mszy świętych przygotowali Tomasz z Akwinu i Bonawentura z Bagnoregio.

    Co ciekawe, cud w Bolsenie uznany przez papieża w niezwykły sposób zbiegł się w czasie z wizjami i staraniami bł. Julianny z Cornillon, która w 1230 r. ujawniła pragnienie Jezusa, aby Kościół ustanowił szczegółowe święto dla uczczenia żywej obecności Boga w Najświętszym Sakramencie. Propagowaniu święta Bożego Ciała, bł. Julianna poświęciła całe swoje życie i choć nie doczekała jego ustanowienia dla całego Kościoła, jej wkład jest bezsprzeczny.

    Idziemy w procesji Bożego Ciała

    My – którzy żyjemy siedemset lat później i po raz kolejny w swym życiu ruszymy w procesji Bożego Ciała – powinniśmy być świadomi, że Bóg, chcąc zwrócić naszą uwagę na Jego żywą obecność w białej Hostii, nie objawił się w słupie ognistym, ale skorzystał z uważnej miłości mniszki Julianny z klasztoru w Mont Cornillon, braku wiary w Jego obecność niemieckiego kapłana Piotra i otwartej na Boże znaki służebnej postawy papieża Urbana IV.

    Rodzi się pytanie: Czy nie mógł posłużyć się tylko wierzącym papieżem? Pewnie mógł, ale czyż nie piękniej, gdy w odkrywaniu Go też idziemy w licznej procesji, a nie w pojedynkę?

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl (na podstawie książki: S. Meloni, „Cuda eucharystyczne i chrześcijańskie korzenie Europy”, Wydawnictwo Jedność)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cud eucharystyczny w Krakowie

    WEB ADORACJA OŁTARZ KRAKÓW

    © Mazur/catholicnews.org.uk

    ****

    Świadectwo dwóch milionów młodych ludzi na Światowych Dniach Młodzieży jest może bardziej porywające niż jakikolwiek „nadprzyrodzony dowód”.

    W Sienie, średniowiecznym włoskim mieście położonym na wzgórzach, znajduje się wyniosła bazylika św. Franciszka. Chociaż nie ma białych i czarnych marmurów, które zdobią sieneńską katedrę, ani efektownych starych fresków, jakie uświetniają sąsiednie kościoły, bazylika św. Franciszka chlubi się nadzwyczajnym przedmiotem kultu  – cudem eucharystycznym.

    Historia cudu sięga 14 sierpnia 1730 roku, kiedy z kościelnego tabernakulum skradziono cyborium pełne konsekrowanych hostii. Szczęśliwie trzy dni później znaleziono hostie schowane w puszce na ofiarę – złodziejowi zależało jedynie na kosztownym złotym cyborium.

    Hostie starannie oczyszczono z kurzu. Jednak kapłani, którzy je znaleźli, zamiast je spożyć, jak nakazuje praktyka, umieścili je z powrotem w tabernakulum. Okazało się, że Hostie te – od trzystu lat! – nie ulegają zepsuciu, a badania naukowe wykazują, że są nadal tak świeże, jakby zostały konsekrowane podczas dzisiejszej mszy.

    Najdziwniejsza jednak nie jest sama natura zachowania Hostii, ale raczej brak rozpowszechnionego kultu tego nadprzyrodzonego zdarzenia. W letnie miesiące 2016 roku podczas Eucharystii, w których uczestniczyłem u św. Franciszka, środkowa nawa bazyliki nigdy – w niedziele także – nie była wykorzystywana. Nie było takiej potrzeby. Msze odprawiano w małej, narożnej kaplicy, w obecności ośmiu czy dziewięciu osób czczących cudowne hostie.

    W obliczu takiego braku reakcji na nadprzyrodzony dowód Najświętszego Sakramentu można by zapytać: „Jeśli wierni nie reagują na ten przejaw mocy Bożej, jak mamy zaszczepić na świecie wiarę w Eucharystię?”.

    Odpowiedź przychodzi poprzez cud eucharystyczny, jakim były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie.

    W środę, 27 lipca 2016 roku ponad 18000 ludzi zgięło kolana przed Eucharystią. Ten tłum obejmował tylko tych, którzy zdołali wejść na nabity stadion Tauron Arena. Jednak ten przejaw nabożeństwa to był zaledwie przedsmak prawdziwego cudu, który miał nadejść trzy dni później, kiedy prawie dwa miliony pielgrzymów ze 187 narodów przyłączyło się do papieża Franciszka w adoracji Najświętszego Sakramentu.

    Światowe Dni Młodzieży były cudem, bo ci młodzi ludzie często spisywani są na straty jako zbyt zlaicyzowani lub niewierni. A przecież tamtej nocy Hostia nie zmieniła wyglądu; właściwie względnie niewielu mogło nawet zobaczyć hostię, którą adorowali. Nie było grzmotów ani błyskawic, żaden głos z nieba nie przypomniał nam: „To jest mój Syn Umiłowany, w którym mam upodobanie”. Nie było nawet radosnej muzyki, która towarzyszyła młodym w czasie innych wydarzeń. ŚDM. Była tylko postać chleba … i ogromna wiara.

    Ten cud jest jeszcze donioślejszy, jeśli pomyślimy o historii, która przywiodła te dwa miliony młodych ludzi do Polski, aby demonstrowali swoją wiarę w Jezusa Chrystusa ukrytego pod postacią chleba. Żeby młodzi przyjechali do Krakowa, musiał ich zachęcić i zająć się nimi jakiś dorosły organizator (ksiądz, katecheci, itd.). Jednak to była już odpowiedź na zaproszenie, które do młodych wystosował papież Franciszek. A zaproszenie to było konsekwencją tego, że ponad trzydzieści lat temu papież Jan Paweł II w ogóle ustanowił Światowe Dni Młodzieży.

    Tę oś czasu można prowadzić dalej i dalej, przez nawiązywane kontakty i zaproszenia, aż do spotkania Chrystusa, który zaprasza Szymona i Andrzeja, aby poszli za Nim i zostali rybakami ludzi.

    Ci, którzy byli świadkami cudu 30 lipca 2016, nigdy go nie zapomną, bo nikt nie jest w stanie zapomnieć czystego szaleństwa 2 milionów ludzi kłaniających się na prośbę starszego pana, czule zwanego Ojcem Świętym, przed tym, co oczy postrzegają jako chleb.

    W ten sposób dochodzimy do odpowiedzi pytanie: Jak mamy zaszczepić na świecie wiarę w Najświętszy Sakrament? Spotykajmy się z ludźmi, zapraszajmy ich, zachęcajmy ich, stawiajmy im wyzwania, przyprowadźmy ich na modlitwę.

    Jak widać, światło zwykłego spotkania może rozpalić wielką wiarę, podczas gdy światło nadprzyrodzonej interwencji może pozostać ukryte pod korcem małej, nieodwiedzanej kaplicy w wielkim, niewykorzystywanym kościele.

    Evan H. Harrington/tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. BP KEP/flickr.com

    ****

    Jak uzyskać odpust zupełny w Boże Ciało?

    Uroczystość Bożego Ciała oraz towarzysząca jej procesja eucharystyczna to jedne z najbardziej uroczystych momentów w kalendarzu liturgicznym. Wyjaśniamy, jak w tym czasie można uzyskać

    Boże Ciało, czyli uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, jest jednym z najważniejszych świąt w Kościele katolickim. To święto nakazane, co oznacza, że tego dnia Katolicy są zobowiązani uczestniczyć we Mszy świętej. Wypada ono zawsze w czwartek, po Niedzieli Trójcy Świętej i dokładnie 60 dni po Wielkanocy. To wyjątkowe święto łączy się z celebracją Eucharystii oraz adoracją Najświętszego Sakramentu.

    Tego dnia katolicy uczestniczą w uroczystych procesjach eucharystycznych, oddając cześć Jezusowi Chrystusowi w Najświętszym Sakramencie. Co więcej, w tym dniu wierni mają także możliwość uzyskania odpustu zupełnego. Odpust zupełny to darowanie kary doczesnej za grzechy, które zostały już odpuszczone w sakramencie spowiedzi.

    Odpust zupełny w uroczystość Bożego Ciała można uzyskać za pobożny udział w uroczystej procesji eucharystycznej, która ma szczególne znaczenie dla uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa.

    Aby uzyskać odpust zupełny należy pamiętać także o jego podstawowych zasadach:

    • nie mieć przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet powszedniego
    • być w stanie łaski uświęcającej
    • przyjąć Komunię Świętą
    • modlitwa w intencjach, w których modli się Ojciec Święty np. „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario”

    Co więcej, odpust zupełny za udział w uroczystej procesji eucharystycznej można uzyskać nie tylko dniu samej uroczystości, ale także w jej oktawie. Oznacza to również, że jeśli ktoś będzie brał udział w uroczystej procesji każdego dnia oktawy Bożego Ciała i wypełni pozostałe warunki odpustu zupełnego, to może przez te dni, codziennie uzyskać odpust zupełny.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Patrycja Książek/Stacja7.pl

    ****

    Dlaczego Boże Ciało jest w czwartek?

    Boże Ciało czyli Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa – to jest jedno z najbardziej uroczystych świąt w kalendarzu liturgicznym, które obchodzi się w czwartek. To wyjątkowe święto, które przyciąga tysiące wiernych pragnących wyrazić swoją wiarę na ulicach wsi i miast.

    Podczas Bożego Ciała, wierni przygotowują uroczystą procesję, podczas której kapłan niesie Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, a dzieci komunijne sypią przed Nim kwiaty. Procesja prowadzi do czterech ołtarzy, które symbolizują cztery strony świata, na które ma dotrzeć Ewangelia Chrystusa oraz cztery Ewangelie.

    Datę Bożego Ciała warunkuje data Wielkanocy. W tym roku wypadała ona 31 marca. Dlatego Uroczystość Najświętszego Ciała obchodzimy w czwartek, 30 maja – dokładnie 60 dni po Zmartwychwstaniu Chrystusa.

    Wielki Czwartek jest dniem, w którym Chrystus Pan ustanowił Najświętszy Sakrament Eucharystii i Sakrament Kapłaństwa. To właśnie wtedy pierwszy raz miało miejsce przemienienie w Ciało i Krew Chrystusa. Co więcej, to sam Pan Jezus polecił Juliannie z Mont Cornillon w trakcie objawień obchodzić tę uroczystość właśnie tego dnia.

    _____________________________________________________________

    fot. Wojciech Łączyński/Archidiecezja Warszawska

    ****

    Czy w Boże Ciało trzeba iść do kościoła?

    Bez wątpienia, najbardziej charakterystyczną cechą Bożego Ciała są procesje, w których wierni co roku chętnie uczestniczą. Niektórzy, wybierając się na procesję, rezygnują z pójścia na Mszę Świętą. Czy w Boże Ciało mamy obowiązek w niej uczestniczyć?

    Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, znana jako Boże Ciało, obchodzona jest na pamiątkę ustanowienia sakramentu Eucharystii w czasie Ostatniej Wieczerzy.

    Boże Ciało przypada zawsze w czwartek po Niedzieli Trójcy Świętej, ale jest świętem ruchomym, które celebruje się 60 dni po Wielkanocy i 10 dni po Zesłaniu Ducha Świętego.

    Za najbardziej charakterystyczny element obchodów Bożego Ciała można bez wątpienia uznać uroczyste procesje z Najświętszym Sakramentem, które przechodzą ulicami każdej parafii.

    Czy w Boże Ciało trzeba uczestniczyć we Mszy Świętej?

    Katolicy mają obowiązek uczestniczenia we Mszy Świętej w święta nakazane, do których należą wszystkie niedziele w roku oraz w następujące uroczystości:

    • 1 stycznia – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
    • 6 stycznia – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)
    • Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa (Boże Ciało)
    • 15 sierpnia – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
    • 1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych
    • 25 grudnia – Uroczystość Narodzenia Pańskiego

    Dlatego w Boże Ciało należy wziąć udział w Mszy Świętej. Inaczej jest z procesją, w której uczestnictwo nie jest wymagane.

    Obowiązek uczestniczenia we Mszy Świętej katolicy mogą wypełnić w dzień świąteczny lub przed, czyli w wigilię uroczystości. „Nakazowi uczestniczenia we Mszy Świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego” (Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 1248 § 1).

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Dulce María/Cathopic

    ****

    Boże Ciało

    Święto, którego brakowało samemu Chrystusowi

    Kluczowe dla ustanowienia uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, były wizje bł. Julianny z Retine, w czasie których Jezus wyznał, że w roku kościelnym szczególnie brakuje święta oddającego cześć Najświętszej Eucharystii.

    Pierwsze obchody odbywały się w Krakowie

    Wszystkie starożytne święta w Kościele są związane ze wspomnieniem konkretnego wydarzenia z historii zbawienia.

    Dopiero późne średniowiecze wprowadza do kalendarza liturgicznego tzw. święta idei, a więc uroczystości, w których czcimy Boga, w jakimś Jego przymiocie, czy tajemnicy: Uroczystość Trójcy Świętej, Uroczystość Najświętszego Serca Pan Jezusa a nade wszystko Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, tradycyjnie nazywana Bożym Ciałem.

    Oczywiście święto nie rozpowszechniło się w Kościele od razu, ale już od XIV wieku było obchodzone we Francji, Niemczech, Hiszpanii i Polsce. Boże Ciało w Polsce obchodzono po raz pierwszy w diecezji krakowskiej w 1320 roku. Dopiero 100 lat później święto obowiązywało we wszystkich diecezjach polskich. Od XV wieku uroczystości towarzyszyła jedna procesja eucharystyczna w mieście.

    Ułożenie oficjum (formularz mszalny i Liturgia Godzin) tej uroczystości wiązano z osobą św. Tomasza z Akwinu, nie jest to jednak pewne. Najprawdopodobniejsze jest autorstwo Akwinaty sekwencji Lauda Sion, która nie została włączona do nowego Mszału. Formularz z Mszału potrydenckiego został przeniesiony do Mszału Pawła VI z 1970 roku, jednakże została zmieniona nazwa święta na: uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (Sanctissimi Corporis et Sanguinis Christi sollemnitas).

    Z pragnienia adoracji

    Na powstanie święta Bożego Ciała złożyło się wiele okoliczności. Pierwszą z nich jest paradoksalna sytuacja, która ma swoje początki pod koniec I tysiąclecia, a apogeum osiąga na przełomie XI-XII w., w której wraz z niebywałym rozwojem kultu eucharystycznego praktycznie zanika wśród wiernych przystępowanie do Komunii świętej.

    Na kolejnych synodach i soborach wydaje się dekrety ograniczające możliwość przystępowania do komunii dla wiernych, do tego stopnia, że później trzeba wręcz przykazaniem – zachowanym do dnia dzisiejszego – nakazywać wiernym, żeby przynajmniej raz w roku w okresie wielkanocnym do komunii jednak przystąpili (dekret Soboru Laterańskiego IV z 1215 r.). Skoro – rodziło się to z takiego formy pobożności i doświadczenia niegodności – wierni w średniowieczu rzadko przystępowali do Komunii świętej, to rodziło się w nich pragnienie oglądania (adorowania) hostii, którą zaczęto wystawiać w monstrancjach. Do liturgii zostało wprowadzone podniesienie hostii i kielicha, aby wierni mogli patrzeć na Ciało i Krew Pana, skoro nie mogli ich spożyć. Zaczynają się pojawiać procesje eucharystyczne.

    Wizje bł. Julianny z Retine

    Równocześnie w tym czasie pojawiły się herezje negujące realną obecność Chrystusa w Eucharystii, co Kościół musiał skutecznie potępić. Najważniejszym jednak wydarzeniem były wizje bł. Julianny z Retine (koło Liège) żyjącej w XIII wieku. Miała ona widzieć jasną tarczę księżyca z jedną ciemną sferą. Świecąca tarcza księżyca miała symbolizować blask wszystkich uroczystości kalendarza liturgicznego, zaś ta jedna ciemna sfera symbolizowała brak jednego święta.

    Julianna usłyszała w czasie tej wizji od Chrystusa, że w roku kościelnym szczególnie brakuje święta oddającego cześć Najświętszej Eucharystii. Julianna, która tę wizję miała w wieku zaledwie 16 lat, ujawniła jej treść znacznie później. Wtedy komisja teologiczna, w skład której wchodził także archidiakon Jakub Pantaleone (późniejszy Urban IV) stwierdziła, że takie święto nie sprzeciwia się prawdom wiary, a wręcz przeciwnie, dopełnia kult Eucharystii w Kościele.

    Niezwykły cud eucharystyczny

    W 1246 roku biskup Robert de Thourotte ustanowił święto Bożego Ciała, które pierwotnie odnosiło się tylko do diecezji Liège, a które było obchodzone w czwartek po uroczystości Trójcy Świętej. Kiedy Jakub Pantaleone został papieżem, jako Urban IV bullą Transiturus de hoc Mundo ustanowił dla całego Kościoła uroczystość Najświętszego Ciała Pana naszego Jezusa Chrystusa. Prawdopodobnie miał na to wpływ także cud eucharystyczny, który miał miejsce w Bolsena w 1263 roku. Papież Urban przebywający wtedy w Orvieto miał zobaczyć korporał splamiony krwią spływającą z hostii. Celami tego święta było przeproszenie za zniewagi Najświętszego Sakramentu, przeciwstawienie się herezjom oraz uczczenie ustanowienia Eucharystii.

    ks. Krzysztof Porosło/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Wikipedia/Pixabay

    ****

    Zdarzenie, którego doświadczyła św. s. Faustyna podczas procesji Bożego Ciała

    W “Dzienniczku” św. s. Faustyna kilka razy nawiązuje do uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa oraz procesji Bożego Ciała. W słowach, które Pan Jezus skierował do świętej, odkrywamy sens i znaczenie tej uroczystości.

    „Wtem promienie z obrazu tego przeszły przez Hostię świętą i rozeszły się na cały świat…”

    W pewnej chwili, kiedy był ten obraz wystawiony w ołtarzu na procesji Bożego Ciała, kiedy kapłan postawił Przenajświętszy Sakrament i chór zaczął śpiewać, wtem promienie z obrazu tego przeszły przez Hostię świętą i rozeszły się na cały świat. – Wtem usłyszałam te słowa: Przez ciebie, jako przez tę Hostię, przejdą promienie (184) miłosierdzia na świat. Po tych słowach głęboka radość wstąpiła w duszę moją

    (Dz 441)

    „Niech się napełni radością serce Twoje”

    27 [V 1937]. Boże Ciało.

    W czasie modlitwy usłyszałam te słowa: Córko Moja, niech się napełni radością serce twoje. Ja, Pan, jestem z tobą, nie lękaj się niczego, jesteś w sercu Moim. W tym momencie poznałam wielki majestat Boga i zrozumiałam, że z jednym poznaniem Boga nic nie może iść w porównanie; zewnętrzna wielkość niknie jak proszek, przed jednym aktem głębszego poznania Boga.

    (Dz 1133)

    „Tu jest odpocznienie moje”

    1 VI 1937. Dziś u nas procesja Bożego Ciała324. Przy pierwszym ołtarzu wyszedł ogień z Hostii świętej i przeszył mi serce – i usłyszałam głos: Tu jest odpocznienie Moje. Żar zapalił się w sercu moim; czułam, że jestem przemieniona cała w Niego.

    (Dz 1140)

    Święta siostra Faustyna w “Dzienniczku” opisuje także dni oktawy Bożego Ciała, które w jej życiu miały szczególne znaczenie:

    „Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje”

    Było [to] w czasie oktawy Bożego Ciała15. Bóg napełnił duszę moją światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna. Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje. Przedwieczna jest miłość Jego ku mnie. Było to w czasie nieszporów – w prostych słowach, które płynęły z serca, złożyłam Bogu ślub wieczystej czystości. Od tej chwili czułam większą zażyłość z Bogiem, Oblubieńcem swoim. Od tej chwili uczyniłam celkę w sercu swoim, gdzie zawsze przestawałam z Jezusem.

    (Dz 16)

    „Łaska ta trwała króciutką chwilę, ale moc tej łaski jest wielka.”

    Co do mnie, otrzymałam tę łaskę po raz pierwszy, i to przez bardzo krótką chwilę, w osiemnastym roku życia, w czasie oktawy Bożego Ciała podczas nieszporów, kiedy złożyłam Panu Jezusowi ślub wieczysty czystości. Żyłam jeszcze na świecie, jednak wkrótce wstąpiłam do klasztoru. Łaska ta trwała króciutką chwilę, ale moc tej łaski jest wielka. Po tej łasce nastąpiła długa przerwa. Wprawdzie otrzymywałam od Pana w tej przerwie wiele łask, ale innego rzędu. Był to okres doświadczeń i oczyszczenia. Doświadczenia [te] były tak bolesne, że dusza moja doznała zupełnego opuszczenia przez Boga, została pogrążona w tak wielkich ciemnościach. Zauważyłam i zrozumiałam, że nikt mnie z tych udręk nie zdoła wyprowadzić ani mnie mogli zrozumieć. Były dwa momenty, gdzie dusza moja była pogrążona w rozpaczy: raz pół godziny, drugi raz trzy kwadranse. Jak co do łask, nie mogę ich wielkości dokładnie napisać, tak i co do tych doświadczeń Bożych, chociażbym użyła nie wiem jakich słów, to wszystko bladym jest cieniem. Jednak, jak Pan mnie pogrążył w tych udrękach, tak i Pan mnie wyprowadził. Trwało to jednak parę lat i znów otrzymałam tę wyjątkową łaskę zjednoczenia, (184) która trwa do dziś. Jednak i w tym powtórnym zjednoczeniu były krótkie przerwy. Jednak obecnie od pewnego czasu nie doznaję żadnej przerwy, ale coraz głębiej pogrąża mnie w Bogu. Wielkie światło, jakim jest oświecony rozum, daje poznać wielkość Boga, nie jakoby w Nim miała poznawać poszczególne przymioty, jako dawniej, nie – tu jest inaczej: w jednym momencie poznaję całą Istotę Boga.

    (Dz 770)

    fot. cathopic.com

    ****

    Modlitwa uwielbienia Hostii Świętej

    Poznaj dwie wyjątkowe modlitwy uwielbienia Hostii Świętej, które w “Dzienniczku” zapisała św. s. Faustyna Kowalska.


    Hostio św., w której zawarty jest testament miłosierdzia Bożego dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarte jest Ciało i Krew Pana Jezusa, jako dowód nieskończonego miłosierdzia ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.

    Hostio św., w której jest życie wiekuiste i nieskończonego miłosierdzia, nam obficie udzielane, a szczególnie biednym grzesznikom.

    Hostio św., w której zawarte jest miłosierdzie Ojca, Syna i ducha Świętego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.

    Hostio św., w której zawarta jest nieskończona cena miłosierdzia, która wypłaci wszystkie długi nasze, a szczególnie biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarte jest źródło wody żywej, tryskającej z nieskończonego
    miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarty jest ogień najczystszej miłości, który płonie z łona Ojca Przedwiecznego, jako z przepaści nieskończonego miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarte jest lekarstwo na wszystkie niemoce nasze, płynące z nieskończonego miłosierdzia, jako z krynicy, dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarta jest łączność pomiędzy Bogiem a nami, przez nieskończone miłosierdzie dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarte są wszystkie uczucia najsłodszego Serca Jezusowego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i burz wewnętrznych i zewnętrznych.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna w życiu i śmierci godzinie.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród niepowodzeń i zwątpienia toni.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród fałszu i zdrad.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i bezbożności, która zalewa ziemię.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród tęsknoty i bólu, w którym nas nikt nie zrozumie.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród znoju i szarzyzny życia codziennego.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród zniszczenia naszych nadziei i usiłowań.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród pocisków nieprzyjacielskich i wysiłków piekła.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy ciężkości przechodzić będą siły moje, gdy ujrzę wysiłki swoje bezskuteczne.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy burze miotają mym sercem, a duch strwożony chylić się będzie ku zwątpieniu.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy serce moje drżeć będzie – i śmiertelny pot zrosi nam czoło.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy wszystko sprzysięże się przeciw mnie i rozpacz czarna wciskać się będzie do duszy.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy wzrok mój gasnąć będzie na wszystko, co doczesne, a duch mój po raz pierwszy ujrzy światy nieznane.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy prace moje będą przechodzić siły moje, a niepowodzenie będzie stałym udziałem moim.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy spełnienie cnoty trudnym mi się wyda i natura buntować się będzie.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy ciosy nieprzyjacielskie wymierzone przeciw mnie będą.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy trudy i wysiłki potępione przez ludzi będą.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy zabrzmią sady Twoje nade mną, wtenczas ufam morzu
    miłosierdzia Twego.

    (Dz 356)



    Jestem hostią w Twym ręku,

    O Jezu, Stwórco mój i Panie,
    Cicha, ukryta, bez krasy i wdzięku,
    Bo cała piękność mej duszy we wnętrzu odbita została.
    Jestem hostią w Twym ręku, o Boski Kapłanie,
    Czyń ze mną, co Tobie się podoba.
    Jestem cała zdana na wolę Twą, Panie,
    Bo ona jest mej duszy rozkosz i ozdoba.
    Jestem w Twym ręku, o Boże, jak hostia biała,
    Błagam, przeistocz mnie sam w siebie,
    Niech [będę] ukryta w Tobie cała,
    Zamknięta w Twym miłosiernym Sercu jak w niebie.
    Jestem w Tym ręku jako hostia, o wiekuisty Kapłanie,
    Niechaj opłatek ciała mego kryje mnie przed okiem ludzkim,
    Niech tylko Twoje oko mierzy mą miłość i oddanie,
    Bo moje serce zawsze jest złączone z Twym Sercem Boskim.
    Jestem w Twym ręku, o Boski Pośredniku, jako hostia ofiarna
    I płonę na ołtarzu całopalenia,
    (22) Zmielona i starta cierpieniem jak pszeniczne ziarna,
    A to wszystko dla Twojej chwały, dla dusz zbawienia.
    Jestem hostią, która przebywa w tabernakulum Serca Twego,
    Idę przez życie w miłości Twej zatopiona
    I nie lękam się na świecie niczego,
    Boś Ty mi sam – tarcza, moc i obrona.
    Jestem hostią złożoną na ołtarzu Serca Twego,
    By płonąć ogniem miłości przez wieki całe,
    Bo wiem, żeś mnie wywyższył jedynie z miłosierdzia swego,
    A więc wszystkie dary i łaski obracam na Twoją chwałę.
    Jestem hostią w Twym ręku, o Sędzio i Zbawicielu,
    W ostatniej życia mego godzinie,
    Niech wszechmoc Twej łaski doprowadzi mnie do celu,
    Niechaj Twa litość nad naczyniem miłosierdzia zasłynie.

    (Dz 1629)

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Eucharystia to droga, szczyt, źródło i… miejsce podziałów [Modlitwa, chrześcijaninie!]

    Ksiądz wznosi Ciało Pańskie podczas Eucharystii

    Gorodenkoff | Shutterstock

    ****

    Eucharystia w Konstytucji o Liturgii „Sacrosanctum Concilium” nazywana jest szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego. Jest ona także drogą, ale też, niestety, miejscem podziałów. Dlaczego?

    Szczyt, źródło i droga

    Eucharystia, tak jak każda modlitwa, ma wiele swoich definicji. To rzeczywistość tak głęboka, że mimo poświęcenia jej setek książek, artykułów, podcastów i filmów wciąż można zagłębiać się w jej tematykę. Kościół podczas Soboru Watykańskiego II nazwał Eucharystię szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego (Por. „Sacrosanctum Coniclium” 10).

    Msza jest szczytem, ponieważ w niej dokonuje się to, co jest celem modlitwy – zjednoczenie z Bogiem. Kościół uczy, że podczas Eucharystii, niezależnie od wiary i pobożności księdza, Bóg jest rzeczywiście obecny i udziela się ludziom. Jezus spotyka się z nami w Słowie, które jest czytane, we wspólnocie, która gromadzi się w Jego imię, w osobie szafarza, a najpełniej – w Ciele i Krwi. To szczyt doświadczenia modlitewnego.

    Eucharystia to także źródło naszej wiary. Na niej słuchamy Słowa, które pomaga nam podejmować decyzje, spotykamy innych wierzących i karmimy się samym Bogiem, by mieć do rozwoju naszej relacji i służenia innym ludziom.

    Sobór nie mówi o mszy jako drodze, ale to słowo także oddaje jej istotę. Eucharystia respektuje, że jesteśmy na różnych etapach naszej drogi rozwoju duchowego. Stopniowo odsłania przed nami swoje tajemnice: od rozpoczęcia i aktu pokuty, przez Słowo, do misterium przeistoczenia i komunii świętej, aż do posłania z Dobrą Nowiną. Wraz z wiekiem, doświadczeniem i wiedzą inaczej przeżywamy każdy z tych elementów, a msza prowadzi nas coraz bardziej w głąb.

    Miejsce podziałów

    Mimo tych pięknych definicji, obrazów i głębi Eucharystia, mimo że jest jednym stołem, przy którym siadamy i jednym Chlebem, który łamiemy, jest miejscem podziału wierzących. Pisał już o tym św. Paweł: „Przede wszystkim słyszę – i po części wierzę – że zdarzają się między wami spory, gdy schodzicie się razem jako Kościół. […] Tak więc, gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden jest głodny, podczas gdy drugi nietrzeźwy (1 Kor 11, 18-21). 

    Echa tych pierwotnych kłótni widać w historii Kościoła. Jan Hus – czeski duchowny z przełomu XIV i XV w. sugerował reformę Kościoła. Jego postulatami były m.in.: język narodowy w Eucharystii oraz komunia pod dwiema postaciami. Hus został spalony na stosie, a po jego śmierci rozgorzała kilkuletnia wojna.

    W czasie Soboru Watykańskiego II bp Marcel Lefebvre sprzeciwił się niektórym jego postanowieniom – w tym reformie liturgii. W wyniku jego niezgody doszło do schizmy w Kościele, która trwa do dziś.  Spory o kształt mszy są i dziś, gdy mowa o nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego – tzw. msza trydencka, która dla niektórych jest jedyną słuszną liturgią, a dla innych – reliktem przeszłości.

    Brak jedności obecny jest także w kwestii formy przyjmowania komunii świętej, gdyż są tacy, którzy kwestionują decyzje Kościoła, oskarżając innych o profanowanie Ciała Pańskiego. 

    Te przykre wydarzenia, choć przewijają się w historii chrześcijaństwa, nie mogą stać się normą! Eucharystia to przecież uczta jedności, uobecnienie ofiary, dzięki której znikły podziały między ludźmi.

    Lek na rozbicie

    Eucharystia zmieniała się przez wieki trwania Kościoła. Inaczej wyglądała liturgia pierwszych wieków w Jerozolimie, a inaczej – w Antiochii czy Koryncie. Przed Soborem Trydenckim istniały różne formy sprawowania mszy, ale Kościół Zachodni zdecydował, że wzorcową będzie ta rzymska. Mimo to przetrwały ryty dominikański, benedyktyński czy lyoński. Po Soborze Watykańskim II liturgia została uproszczona zgodnie z postulatem powrotu do źródeł, a jakiś czas później powstał ryt zairski, przystosowany do niektórych rejonów Afryki.

    Kościół na Wschodzie zawsze był różnorodny pod względem liturgii. Istnieje kilkanaście różnych obrządków, choćby: bizantyjski, syryjski, malabarski, czy maronicki. Msza odprawiana w rytach wschodnich jest inna, niż ta „zachodnia”, ale to wciąż ta sama modlitwa, którą Jezus zostawił Kościołowi. 

    Lekiem na rozbicie może być dostrzeżenie bogactwa liturgicznego Kościoła i uznanie, że może istnieć jedność w różnorodności. 

    Jak modlić się Eucharystią?

    W trakcie naszego cyklu „Modlitwa, chrześcijaninie!” mówiliśmy o modlitwie ustnej, słuchania i kontemplacji. Eucharystia łączy ze sobą wszystkie te trzy elementy w modlitwę całej wspólnoty.

    • Jest oczywiste, że msza jest modlitwą ustną, gdyż pada na niej wiele słów, które wypowiadamy. Ważne jest to, że mówimy je razem, jako jedna wspólnota.
    • Słowo Boże jest czytane i wyjaśnianie w Eucharystii. Słuchamy na niej Boga, który do nas mówi. Warto wsłuchać się też w inne teksty: modlitwy, prefację i słowa modlitwy eucharystycznej.
    • Eucharystia to kontemplacja par excellence. Trwamy na niej przy Bogu i pozwalamy Mu działać przez Jego Słowo i komunię świętą. Dobrze jest zostać po mszy przez chwilę w kościele i na spokojnie skupić się Bogu, który przyszedł do mnie: we wspólnocie, Słowie i komunii, jeśli tylko mogę ją przyjąć.

    Dariusz Dudek/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dlaczego wciąż masz wątpliwości?

    Przecież w Eucharystii jest żywy Jezus

    Komunia święta

    godongphoto | Shutterstock

    ****

    „Te chwile tuż po przyjęciu Komunii świętej to najcenniejsze minuty naszego życia…”

    „To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6, 58).

    W niektórych krajach pokolenie starszych ludzi często powtarzało to piękne przysłowie:

    „W całym roku trzy czwartki warte są wspomnienia:
    Czwartek Wielki, Boże Ciało i dzień Wniebowstąpienia”

    Wiesz, czym jest święto Bożego Ciała?

    To uroczystość Ciała i Krwi Chrystusa obecnego w Eucharystii, która dawniej funkcjonowała jako święto Corpus Domini, czyli Ciało Pańskie.

    W ten wyjątkowy dzień dajemy świadectwo naszej wiary i pewności co do żywej i autentycznej obecności Jezusa w każdej Hostii konsekrowanej przez katolickiego kapłana.

    Dla mnie jest to wielkie święto na cześć mojego przyjaciela z dzieciństwa, dobrego Jezusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata i na każdej Eucharystii.

    Bóg się uobecnił

    Dlaczego wciąż macie wątpliwości? Jezus powiedział nam bardzo wyraźnie:

    „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim” (J 6, 55-56).

    Na własne oczy widziałem niepodważalne cuda eucharystyczne. Nie mam żadnych wątpliwości. Wiem, że pod eucharystycznymi postaciami jest Jezus.

    Nie dopuszczaj do siebie wątpliwości

    Czytałem również, że niektórzy katolicy nie wierzą tak, jak powinni w rzeczywistą obecność żywego Jezusa w każdej konsekrowanej Hostii.

    Wątpią, by coś podobnego mogło się wydarzyć. Popełniają wielki błąd, pozbawiając się obfitych łask, jakich dostępujemy przy okazji każdej Komunii świętej…

    Nie chcą zajrzeć głębiej, spojrzeć oczyma duszy, wszystko rozpatrują w kategoriach ziemskich. Tak, jak święty Tomasz prezentują postawę niedowiarstwa, muszą zobaczyć i dotknąć. Zapominają przy tym jednak o czymś absolutnie podstawowym:

    „…Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego” (Łk 1, 37).

    Podobne wątpliwości trapią niektórych kapłanów. Trudno im uwierzyć, że w konsekrowanych przez nich hostiach jest żywy Jezus.

    Czasami w takich przypadkach Bóg postanawia interweniować, dokonując cudów eucharystycznych, aby rozproszyć te wątpliwości i wzmocnić ich wiarę.

    Hostia na ich oczach przeobraża się w Ciało, a wino w Krew. Jeden z najsłynniejszych takich cudów miał w miejsce we włoskim miasteczku Lanciano.

    Zmysły a wiara

    Jedno zdanie z hymnu eucharystycznego autorstwa św. Tomasza z Akwinu „Tantum Ergo” szczególnie do mnie przemawia. Brzmi ono tak:

    „Przed tak wielkim Sakramentem upadajmy wszyscy wraz […] co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas”.

    Naszymi ziemskimi zmysłami nie jesteśmy w stanie pojąć wielkości, tajemnicy ani cudu miłości, do którego dochodzi w naszej obecności.

    Doniosłość komunii

    Obyśmy potrafili dostrzec prawdziwą wartość tej tajemnicy i przystępować do Komunii z większą gorliwością. Aby później rozważać te słowa włoskiej karmelitanki, św. Marii Magdaleny de’Pazzi:

    „Te chwile tuż po przyjęciu Komunii świętej to najcenniejsze minuty naszego życia; z naszej strony najodpowiedniejsze, aby porozumieć się z Bogiem, a ze strony Boga, aby przekazać nam Swoją miłość”.

    Po przystąpieniu do Komunii świętej wracam do tych słów i przez chwilę rozmawiam z Jezusem, dziękując Mu za tyle niezasłużonych łask, za Jego miłość, Jego przyjaźń i wszelkie dobro, które nam zsyła, a w szczególności za to, że przebywa we mnie, choć na to nie zasługuję.

    Dziękuję Ci Jezu, że spełniasz daną nam obietnicę: „A oto Ja jestem z Wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Jezu, jesteś taki dobry!

    Śpiewaj Jezusowi

    Dzisiaj jest okazja, aby świętować i dziękować za ten dar, który otrzymujemy. Okazja, by adorować Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie płynącym z głębi serca radosnym śpiewem:

    Jezusowi cześć i chwała za miłości cud
    Niech Mu śpiewa ziemia cała,
    Niech Go wielbi lud. […]

    Więc dziękujmy Jemu z całej duszy,
    Że się dla nas w małej Hostii skrył.
    Niech ta miłość serca nasze wzruszy,
    Byśmy Go kochali z wszystkich sił!

    Żyjmy na co dzień tą tajemnicą naszej wiary!

    Claudio de Castro/Aleteio.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PIĄTEK 31 MAJA

    UROCZYSTOŚĆ NAWIEDZENIA NMP

    Witraż Nawiedzenie NMP
     fot. ZGROMADZENIE SIÓSTR ELŻBIETANEK

    ***

    Nawiedzenie Elżbiety przez Maryję – Matki Boskiej jagodnej

    Św. Łukasz ewangelista chciał zbadać i dokładnie opisać historię Jezusa od pierwszych chwil, aby przekazać pewną naukę. I to on opowiada o tym wydarzeniu. 31 maja Kościół wspomina bowiem odwiedziny Maryi u św. Elżbiety, matki Jana Chrzciciela. Święto Nawiedzenia św. Elżbiety przez Matkę Jezusa ma zatem swoje podstawy biblijne. Pobożność ludowa nazywała ten dzień świętem ‘Matki Boskiej jagodnej’.

    Nawiedzenie to historia spotkania dwóch matek. Maryja nosiła w swoim łonie Jezusa, zapowiedzianego Mesjasza. Elżbieta była matką Jego poprzednika, św. Jana Chrzciciela. Elżbieta była krewną Maryi. O tym, że starsza i bezpłodna Elżbieta zostanie matką Maryja dowiedziała się od Anioła Gabriela w czasie Zwiastowania. Anioł zapowiedział, że poczęcie i perspektywa narodzin dziecka dla uchodzącej za bezpłodną Elżbiety jest dowodem na to, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. To było także zapewnieniem, że spełnią się zapowiedzi co do Maryi, że stanie się matką Syna Bożego. Po tym, co powiedział Anioł, Maryja wypowiada swoje ‘fiat’ – niech mi się stanie według twego słowa.

    Niedługo potem wyruszyła z Nazaretu do Ain Karim, gdzie mieszkała Elżbieta. Ain Karim to niewielka miejscowość, położona 7 kilometrów od Jerozolimy. Z Nazaretu jest to jednak około 150 kilometrów. Trudno sobie wyobrazić, aby Maryja, która była wtedy kilkunastoletnią dziewczyną, pokonywała ten dystans samotnie. Zapewne dołączyła się do jakiejś grupy pątników pielgrzymujących do Jerozolimy.

    Po przybyciu na miejsce Maryja pozdrowiła Elżbietę i zaraz dowiedziała się, że ona wie o wszystkim. Świadczą o tym słowa, które przytacza św. Łukasz (1, 43-45): „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana». To Jan Chrzciciel, będąc w łonie swej matki, wyczuł obecność Tego, którego będzie zapowiadał i poprzedzał.

    Nawiedzenie św. Elżbiety - Philippe de Champaigne, Public domain, via Wikimedia Commons

    Nawiedzenie św. Elżbiety

    Philippe de Champaigne, P.d., via Wiki. Comm.

    ***

    Sługa Boży, o. Piotr Skarga, jezuita, zachwycony tym Bożym zrządzeniem, wołał: „O dziwne cuda, które czynisz, Chryste, przez głos swojej Matki. Nawiedźcie też nas dzisiaj. Niech głos Twój – Maryjo – zabrzmi w uszach naszych, byśmy się z ciemności tych pokwapili do światłości i służby Syna Twego”.

    Święto Nawiedzenia od samego początku kultywowane było na chrześcijańskim wschodzie. W Kościele zachodnim św. Bonawentura wprowadził tę uroczystość we wspólnotach zakonu franciszkanów w roku 1263. Papież Bonifacy IX w roku 1389 rozszerzył to święto na cały Kościół. Chciał w ten sposób za przyczyną Maryi modlić się o jedność podzielonego chrześcijaństwa. Oficjalnie święto to zatwierdził sobór w Bazylei, w roku 1441.

    Do czasu reformy kalendarza liturgicznego za św. Pawła VI w roku 1969, święto to obchodzono 2 lipca. Pobożność ludowa, łącząc święta maryjne z porami roku, czy aktywnością człowieka, nazywała ten dzień świętem ‘Matki Boskiej jagodnej’. Początek lipca, bowiem, to czas pojawiania się jagód, owoców leśnych i ogrodowych. W ludowych przekonaniach jagody były także pożywieniem Maryi w czasie wędrówki na spotkanie z Elżbietą. I właśnie dlatego, ze względu na szacunek dla Maryi, nie wolno było tego dnia zrywać owoców, ani zbierać jagód.

    Reforma kalendarza liturgicznego umieściła to święto pod datą 31 maja, żeby wypadało po Zwiastowaniu, które wspominamy 25 marca, a przed świętem Narodzenia Jana Chrzciciela, obchodzonym 24 czerwca. W ten sposób jest ono bardziej zgodne z relacją biblijną. Nawiedzenie św. Elżbiety przez Maryję było inspiracją dla wielu artystów i jest to jeden z najpiękniejszych obrazów przychodzenia Boga do człowieka.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ***

    ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU WRAZ Z NABOŻEŃSTWEM MAJOWYM I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW. OD GODZ.18.00

    19.00 MSZA ŚW.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    NIEDZIELA 26 MAJA

    UROCZYSTOŚĆ TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ

    fot. franciszkanie.pl

    ***

    ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZ.13.30

    MSZA ŚW.GODZ. 14.00

    PO MSZY ŚW. KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA 

    _____________________________________________________________________________

    Trójcę Świętą Kościół czci od pierwszych wieków swego istnienia. Jej tajemnica – jak mówili święci – jest trudniejsza do pojęcia niż przelanie łyżeczką oceanu. Mimo tego warto o Trójcy Świętej rozmyślać i nie ustawać w modlitwach do Boga Trójjedynego.

    Św. Kolumban

    Ojciec, Syn i Duch Święty to jeden Bóg. Wiedzę o Trójcy Świętej słusznie porównano z głębokością morza. Podobnie jak niedostępne dla ludzkich spojrzeń są głębiny morskie, tak też Trójca Święta jest niedostępna dla umysłu ludzkiego. Ci, którzy chcą przeniknąć bezmiar Boga, niech wcześniej spróbują poznać wszechświat.

    Św. Faustyna Kowalska

    W pewnym momencie obecność Boża przeniknęła moją całą istotę, umysł mój został dziwnie oświecony w poznaniu Jego Istoty; przypuścił mnie [Bóg] do poznania swego życia wewnętrznego. Widziałam w duchu Trzy Osoby Boskie, ale jedna Ich Istota. On jest sam, jeden, jedyny, ale w trzech Osobach, ani mniejsza, ani większa jedna z Nich ani w piękności, ani w świętości nie ma różnicy, bo jedno są. Jedno, absolutnie jedno są. Miłość Jego przeniosła mnie w to poznanie i złączyła mnie ze sobą. Kiedy byłam złączona z jedną [Osobą Boską], to także byłam złączona z drugą i trzecią [Osobą Boską], tak że, jak się łączymy z jedną, przez to samo łączymy się z tymi dwiema Osobami tak samo jak z jedną. Jedna ich jest wola, jeden Bóg, chociaż w Osobach Troisty. Kiedy się duszy udziela jedna z trzech Osób, to mocą tej jednej woli jest złączona z trzema Osobami i jest zalana szczęściem, które spływa z Trójcy Przenajświętszej; tym szczęściem karmią się święci. Szczęście, jakie tryska z Trójcy Przenajświętszej, uszczęśliwia wszystko, co jest stworzone; tryska życie, które ożywia i daje wszelkie życie, które z Niego bierze początek.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Trójca Święta. Witraż z katedry św. Wita na Hradczanach/fot. Henryk Przondziono

    *** 

    Skąd wiemy o Bogu Trójjedynym?

    Jeśli ktoś myśli, że nasza wiedza o Trójcy Świętej nie spadła nam z nieba, jest w błędzie: spadła.

    Już najmłodszym dzieciom na religii powtarza się: „Jest jeden Bóg w trzech Osobach. Nie trzech Bogów”. To bardzo ważne, bo wiara w Trójcę Świętą to podstawa chrześcijaństwa. Nad każdym z wyznawców Chrystusa wezwano imiona trzech Osób Boskich, gdy stawał się członkiem Kościoła. Każdy świadomy chrześcijanin co dnia, kreśląc znak krzyża, wzywa Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Każda modlitwa zaczyna się wezwaniem Trójcy Świętej i wielu wierzących w imię trzech Osób Trójcy podejmuje ważne działania.

    Na ogół nie zdajemy sobie sprawy, jak długi i niełatwy proces poprzedził jednoznaczne sformułowanie prawdy wiary o Bogu Trójjedynym. Dogmat powstawał w ferworze zażartych nieraz dyskusji, przebijając się przez rozmaite teorie, które czasami rozpalały nawet prostych ludzi. „Jeśli zapytasz o pieniądze, ten ci odpowie dysertacją o Zrodzonym i Niezrodzonym; jeśli się pytasz o cenę chleba, odpowiedzą ci: Ojciec jest większy od Syna; jeśli zauważysz, że kąpiel jest dobra, łaziebny ci zadeklaruje, że Syn jest z niebytu” – relacjonował Grzegorz z Nyssy, jeden z ojców Kościoła, opisując klimat panujący w Konstantynopolu przed soborem w 381 r.

    Dużo czasu

    – My patrzymy z perspektywy dwóch tysięcy lat rozwiniętej teologii, która za pomocą aparatu filozoficznego próbowała wytłumaczyć, kim jest Jezus Chrystus. Nie od razu też było jasne, czy Duch Święty to jest ktoś, czy coś, jakaś bezosobowa moc. Pan Jezus nie używał w swoim przesłaniu filozoficznych sformułowań. Posługiwał się językiem wręcz rodzinnym. Gdy o Bogu mówi „Tatuś”, to trudno nam z tego od razu wywnioskować, że jest jedną z Osób Trójcy Świętej – tłumaczy ks. prof. Dariusz Klejnowski-Różycki z Uniwersytetu Opolskiego. Dogmatyk zwraca uwagę, że minęło sporo czasu, zanim Kościół na Soborze Nicejskim I w 325 roku ujednoznacznił, kim jest Jezus Chrystus. – Była to też reakcja na niektóre tezy Ariusza, który mówił, że Jezus jest Synem Bożym, ale do Boga podobnym. Kościół orzekł, że Jezus jest współistotny Ojcu, i dał to do Credo: że jest „zrodzony, a nie stworzony” – wskazuje.

    Pierwszym etapem kształtowania się nauki o Trójcy Świętej było zatem formułowanie nauki na temat tożsamości Jezusa Chrystusa, Jego boskości i człowieczeństwa. Nauką o Duchu Świętym zajęto się w kolejnym kroku, podczas Soboru Konstantynopolitańskiego I, w 381 roku.

    – Proszę spojrzeć na daty: zanim Kościół był w stanie powiedzieć, kim jest Jezus Chrystus i kim jest Duch Święty, minęło prawie 400 lat. To bardzo długo, ale Kościół przez cały ten czas funkcjonował. Ojcowie Kościoła, zwłaszcza tzw. ojcowie kapadoccy, czyli Bazyli Wielki, Grzegorz z Nyssy i Grzegorz z Nazjanzu, przysłużyli się do stworzenia słownictwa trynitarnego, żeby powiedzieć, kim są Ojciec, Syn i Duch także względem siebie, co pozwoliło soborom to sformułować. Wokół tych sformułowań rozpętała się kłótnia. Sprzeciwiano się zastosowaniu „pogańskich słów” z filozofii greckiej, do jakich należało słowo „współistotny”. Kościół, nauczony tym doświadczeniem, mówiąc o Duchu Świętym, zaczął używać sformułowań biblijnych. Choć mógłby powiedzieć, że Duch Święty jest współistotny Ojcu i Synowi, stwierdził, że wierzymy w „Pana i Ożywiciela”, który „z Ojcem i Synem odbiera uwielbienie i chwałę” – zauważa teolog. Wskazuje, że uwielbia się Boga, Bogu oddaje się chwałę. – Te sformułowania, które co niedzielę powtarzamy w Credo, są starożytnymi sformułowaniami, świadczącymi o rozwoju nauki o Trójcy Świętej – podkreśla.

    Człowiek by nie wymyślił

    To sam Jezus pierwszy użył formuły wskazującej na troistą naturę Jedynego Boga. „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” – polecił, wstępując do nieba (Mt 28,19). Samo słowo „Trójca” jednak nie pada. To określenie pojawia się bardzo późno, i na Wschodzie, i na Zachodzie.

    – Oczywiście, że nie ma go w Biblii. Pan Jezus nie dawał wykładu systematycznej teologii. To jest sformułowanie techniczne, wymyślone przez teologów dla określenia związku Ojca, Syna i Ducha. To się dokonywało na gruncie rozbudowanej filozofii starożytnej, w której nie było jednoznacznych pojęć – tłumaczy teolog. Do pojęć tych należy „osoba” (po łacinie persona), której teologia nadała nowe znaczenie, aby móc lepiej wyrazić to, w co wierzymy. Lepiej nie znaczy idealnie, bo ludzkie słowa zawsze będą niewystarczające dla opisu natury Boga, która jest absolutnie wyjątkowa.

    Dzieje się tak, ponieważ wiara w Trójcę Świętą nie wynika z ewolucji religijnego myślenia, z refleksji filozofów i teologów. Ona została nam objawiona. Za pomocą rozumu można dojść do pojęcia Boga „jednoosobowego”, Absolutu, Stwórcy, ale do czegoś tak obcego naszemu aparatowi pojęciowemu, jak jeden Bóg w trzech Osobach, nie moglibyśmy dojść samodzielnie.

    Paradoksalnie niemożność objęcia rozumem tej tajemnicy wskazuje na jej Boskie pochodzenie.

    – Wierzymy w Boga, którego nasza wyobraźnia, nasz rozum nie ogarniają. Bóg jest większy od wszystkiego, co znane. Bóg jako „jednoosobowy” wydaje się mniej przekonujący, bo ta jedyność jest do zrozumienia. Taki Bóg jest podobny do człowieka, tymczasem tradycja Wschodu i Zachodu mówi, że jesteśmy podobni do Pana Boga w rozumności i w wolności. Nie znaczy to, że mamy taką samą rozumność i wolność, ale jesteśmy jakoś do Niego podobni. Potrafimy rozpoznać, co jest dobre, a co złe, także w relacjach. Potrafimy oceniać sytuację, wyciągać wnioski. Chrześcijaństwo zawsze podkreśla rozumność wiary, bo to jest akt rozumu. Można powiedzieć, że to „rozum wierzy”, uznaje, że taka a taka konstrukcja świata jest najbardziej logiczna. Rozum i wolna wola, czyli wolność, bo ja mogę podążać za tym, co rozum rozpoznaje, albo zupełnie nie – podkreśla duchowny.

    Osoba – nie tylko ludzka

    Słowo „osoba” w takim sensie, w jakim rozumiemy je dzisiaj, ma ścisły związek z kształtowaniem się dogmatu o Trójcy Świętej.

    – Co to jest osoba? To jest ktoś taki, kto z jednej strony jest „osobny”, oddzielny, ma niepowtarzalną tożsamość, a z drugiej strony potrafi wejść z kimś w więź i tak się zespolić, żeby stanowić z nim jedno – zaznacza ks. Dariusz Klejnowski-Różycki. Zauważa, że takie są przede wszystkim cechy Osób Trójcy Świętej. Ojciec nie jest Synem – jest zupełnie odmienny. Duch nie jest Ojcem – jest zupełnie odmienny. A jednocześnie Osoby Boskie mają taką więź, że są jednością, są totalnie zharmonizowane.

    – To potrafi osoba. Dlatego ludzie mogą się zaprzyjaźnić, stać się braćmi jednego serca i jednego ducha, umrzeć dla tej samej wartości. Dobre przyjaźnie, małżeństwa opierają się na takich właśnie więziach wynikających z miłości – stwierdza dogmatyk. Wskazuje zarazem, że z drugiej strony nie jesteśmy sobą nawzajem, jesteśmy totalnie odmienni pod względem przeżywania swojej tożsamości. Podkreśla, że to ma tylko kultura chrześcijańska. Na przykład kultura chińska nie wypracowała pojęcia osoby – wzięła je od nas.

    – Chińczycy nie mieli potrzeby mówić „osoba”, wystarczyło im powiedzieć „człowiek”. To my potrzebowaliśmy pojęcia osoby, żeby wytłumaczyć Trójcę Świętą, i dopiero z Trójcy przenieśliśmy to na człowieka. I nie tylko na człowieka, bo mówiąc „osoba”, chcemy powiedzieć coś więcej niż tylko „człowiek”. Aniołowie też są osobami – a nie są to ludzie – przypomina teolog.

    Skoro zatem my jesteśmy osobami jak aniołowie, a nade wszystko jak sam Bóg, to znaczy, że dobrze jest być osobą. To niewyobrażalna godność, a zarazem zobowiązanie do życia w miłości: na wzór relacji w Trójcy Świętej.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ks. Roman Kempny: Tajemnica Trójcy Świętej to nie mur, a horyzont

    fot. via Pixabay.com

    ***

    Tajemnica Trójcy Świętej to nie mur, a horyzont

    Powiedzenie komuś w rozmowie: „ i tak tego nie zrozumiesz”, „nie dorosłeś”, „nie jesteś w stanie tego pojąć” — jest trochę obraźliwe. Mówiąc tak, uważa się rozmówcę za niegodnego dalszej konwersacji, dialogu, wyjaśnień. Pozostawanie z nim, dalsze przemawianie do niego, tłumaczenie byłoby zwykłą stratą czasu.

    W przypadku naszego stosunku do Boga i poznawania Go jest inaczej. Dzisiejsza uroczystość to jedna z tych Tajemnic, przed którymi raczej trzeba uklęknąć, aniżeli o nich mówić. Kontemplować, a nie tłumaczyć. Z tej kontemplacji zrodzi się słowo zachwytu nad Tajemnicą Boga: „Jak jest przedziwne imię Twoje, Panie”.

    „Jeżeli jednak mówimy — powie św. Augustyn — to nie po to, by o Najświętszej Trójcy coś powiedzieć, ale by o Niej nie milczeć. Chrześcijanin bowiem nie może o Najświętszej Trójcy milczeć. Musi on najpierw uwielbiać Boga za objawienie tej prawdy, dlatego że Trójca Święta nie została wymyślona przez nas, chrześcijan, ale została nam objawiona”. Każdemu z nas w uroczystość Najświętszej Trójcy Chrystus przypomina: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie” (J 16,12). Jednak każdy liturgiczny obchód przybliża nas do coraz pełniejszego poznania i odkrycia Tajemnicy, którą ostatecznie poznamy w pełni w chwale i radości przebywania z Bogiem „twarzą w twarz” w niebie.

    Wtedy też doświadczymy prawdziwości wyznania św. Pawła co do poznania Tajemnicy Boga: „Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany” (1Kor 13,10—12). Na myśl przychodzą słowa de Saint-Exupéry’ego: „Tajemnica nie jest murem, ale horyzontem. Tajemnica nie uśmierca inteligencji, ale jest ogromną przestrzenią, którą Bóg ofiaruje naszemu pragnieniu Prawdy”.

    Co mówi nam Kościół o Tajemnicy Najświętszej Trójcy? Kościół wyznaje w nowym Katechizmie Kościoła Katolickiego, iż wiara wszystkich chrześcijan opiera się na Najświętszej Trójcy. Chrześcijanie są ochrzczeni „w imię” — a nie „w imiona” — Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ponieważ jest tylko jeden Bóg, Ojciec wszechmogący, i Jego jedyny Syn, i Duch Święty: Trójca Święta. Cała historia zbawienia nie jest niczym innym, jak historią drogi i środków, przez które prawdziwy i jedyny Bóg, Ojciec, Syn i Duch Święty, objawia się i jednoczy ze sobą ludzi, którzy odwracają się od grzechu. Kościół, powołując się na Nowy Testament, wyznaje: Jeden jest Bóg i Ojciec, od którego wszystko pochodzi; jeden Pan Jezus Chrystus, dla którego jest wszystko; jeden Duch Święty, w którym jest wszystko.

    Jakie znaczenie dla mojego życia ma ta Tajemnica? Ks. Bronisław Bozowski w książce „Proboszcz niezwykłej parafii” tak mówi o tej Tajemnicy w swoim życiu: „W seminarium traktat o Najświętszej Trójcy wykładano nam ponad pół roku. Egzamin zdałem na piątkę, ale nic z tego nie wynikało dla mojego życia. Dopiero później, chyba gdzieś w dziesiątym roku kapłaństwa, dostałem monografię O. Hugo o dogmacie Najświętszej Trójcy. I wtedy »zakochałem się« w tej Tajemnicy. Dla mnie dawniej ta Tajemnica była bliska w niedziele, teraz uświadomiłem sobie, że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Najświętszej Trójcy, a więc winniśmy żyć na Jej podobieństwo. Trójca Święta to nie zamknięty klan, towarzystwo wzajemnej adoracji. Ona jest otwarta na cały świat. Bóg nie jest Bogiem zimnym, obcym i dalekim, ale współczuje ze światem, współcierpi i współraduje się z ludźmi”.

    Przez sakramenty Bóg dzieli się z nami swoją jednością, harmonią, intymnością, miłością, zatroskaniem, współczuciem, serdecznością, światłem, życiem. Objawia nam prawdę o sobie samym. Wszak „przez Pana naszego Jezusa Chrystusa (…) uzyskaliśmy dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej” (por. Rz 5,1).

    Jakże aktualne i potrzebne jest odzwierciedlenie w naszej codzienności tej Tajemnicy Bożego Życia. Wzywa Apostoł Paweł, gdy pisze do chrześcijan w Koryncie: „Bracia, radujcie się, dążcie do doskonałości, pokrzepiajcie się na duchu, jedno myślcie, pokój zachowujcie, a Bóg miłości i pokoju niech będzie z wami!” (2 Kor 13,11). Oto droga do świętości, do doskonałości, której tak bardzo oczekuje od każdego Bóg i świat. Umacnia nas na tej drodze słowo św. Pawła: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5).

    Wyznaję z pokorą: wierzę bezgranicznie, choć nic nie widzę, ponieważ wierzę Temu, który widzi wszystko.

    ks. Roman Kempny/Gość Niedzielny/Opoka.org.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Samplefot. Wikipedia/ekai

    ***

    Napisana przez Rublowa w 1411 roku ikona „Trójca Święta” należy do najcenniejszych i najbardziej szanowanych tego rodzaju dzieł sztuki. Ikona, zwana niekiedy Trójcą Starotestamentową lub Gościnnością Abrahama, oparta jest na historii biblijnej o wizycie u Abrahama trzech aniołów, którzy przepowiedzieli narodziny pierworodnego syna (Rdz.18,1–15). Rublow, zgodnie z kanonem teologii patrystycznej (św. Cyryl, św. Ambroży, św. Maksym Wyznawca, św. Jan z Damaszku), przedstawił w aniołach symbol Trójcy Świętej. (e-kai)
    ***

    Odkrywamy piękno ikony „Trójca Święta” Andrieja Rublowa

    Mówi się, że ikona jest oknem do nieba. Dzieło „Trójca Święta Andrieja Rublowa bez wątpienia ukazuje nam transcendentną rzeczywistość i otwiera na to, co boskie. Warto poznać genezę tej ikony, jej symbolikę, a także wartość teologiczną.

    Ikony są pięknymi, ważnymi i wartościowymi dziełami. Jak pisze E. Smykowska w książce „Ikona. Mały słownik”, „jest przedmiotem kultu nieodłącznym od liturgii, miejscem obecności łaski, (…) znakiem niewidzialnej obecności Trójjedynego Boga (…), ma oddziaływać na widza, otwierając go na inny wymiar rzeczywistość”. W innym swoim dziele, „Liturgia prawosławna”, Smykowska pisze, że ikona jest „obrazem świętym, który za pomocą środków plastycznych i symbolicznych objawia świat duchowy (…), jest miejscem duchowej obecności Trójjedynego Boga, a jako sztuka Boska, wyobraża misterium świata duchowego, przemienionego i transcendentnego”. 

    Powstanie ikony

    Ikona „Trójca Święta” została napisana przez Andrieja Rublowa na początku XV w. w Moskwie. Dzieło było poświęcone pamięci św. Sergiusza Radoneżskiego, wielkiego ascety i pustelnika. Jego uczeń, św. Nikon, po śmierci swojego mistrza zlecił Rublowowi napisanie ikon. Ikona została odkryta w 1904 r. w ikonostasie Soboru Troicko-Siergiejewskiej Ławry w Siergiejewskim Posadzie. Do 1929 r. ikona znajdowała się w tamtejszym muzeum, a obecnie jest na stałe wystawiona w Galerii Trietiakowskiej w Moskwie. W 1551 r. została uznana przez  „Sobór Stu Rozdziałów” za dzieło godne naśladowania dla wszystkich ikonopisów.  

    Symbolika

    Ikona Rublowa ukazuje trzy postaci – aniołów. Dzieło zwane jest również „Trójcą Starotestamentową” lub „Gościnnością Abrahama”, bo jest oparte na historii biblijnej opisanej w osiemnastym rozdziale Księgi Rodzaju, przedstawiającej wizytę trzech Aniołów u Abrahama. Artysta dzięki bogactwu kolorów chciał przedstawić część tajemnicy wspaniałości Boga, który odwiedza człowieka. Wędrowcy na ikonie są pochłonięci milczącą rozmową. Środkową postać należy uważać za Jezusa, na co wskazuje drzewo za Jego plecami (symbol Krzyża) oraz to, że Jego ręka sięga po kielich. Anioł po prawej stronie to Duch Święty, natomiast postać anioła po lewej stronie to obraz Boga Ojca, ponieważ anioł ten jest pełen majestatu, a za Nim znajduje się dom – symbol Kościoła. 

    „Aniołowie zostali wpisani w koło poruszające się od prawej strony ku lewej, symbolizujące idealną równość” – czytamy w dziele „Teologiczna pedagogia ikony na przykładzie »Trójcy Świętej« Andrieja Rublowa” autorstwa ks. Wojciecha Cichosza i Elżbiety Pankowskiej-Siedlik. Obok symbolu koła zauważyć można również symbol krzyża. Pionowe ramię krzyża zdają się tworzyć: drzewo, postać środkowego anioła, jego dłoń, czasza i prostokąt w pionowej płaszczyźnie stołu. Poziome ramię krzyża tworzy linia łącząca głowy aniołów siedzących po lewej i po prawej stronie. Stół, przy którym zasiadają Ojciec, Syn i Duch Święty, reprezentuje sferę materialną Wszechświata, która możemy świadomie odczuwać za pomocą naszych zmysłów. Stół ten jest zarazem ołtarzem ofiarnym, bo stoi na nim kielich. Z kolei trony, na których spoczywają aniołowie, są oznaką najwyższej godności królewskiej. Pozycja siedząca aniołów jest oznaką odpoczynku i słuchania. Warto również przyjrzeć się skrzydłom aniołów, które się łączą. Jest to symbol jedności.

    Kolorystyka

    Nie sposób pominąć kolorystyki ikony. Zauważyć można kolor biały, który symbolizuje bezczasowość. Złoty, widoczny na przykład na szacie anioła po lewej stronie, jest symbolem wierności Boga względem człowieka. Purpurowa szata anioła siedzącego w środku, czyli Syna Bożego, symbolizuje ludzką naturę Zbawiciela, podczas gry błękitny płaszcz oznacza naturę boską. Zielone okrycie, jakim jest przyodziana postać Ducha, symbolizuje życie, odrodzenie i odnowienie. 

    Wartość teologiczna

    Należy również wspomnieć o teologicznym przekazie tej ikony. Przede wszystkim jest to ukazanie miłości Boga, który przychodzi do człowieka. Z jednej strony wychodzi do człowieka, z drugiej strony daje się człowiekowi poznać „przez miłość i komunię (H.J.M. Nouwen, „Ujrzeć piękno Pana. Modląc się ikonami”). Scena przedstawiona na ikonie jest dla człowieka zaproszeniem do uczestniczenia w rozmowie toczącej się pomiędzy Osobami Trójcy Świętej. 

    Życzeniem św. Sergiusza z Radoneża, mistrza Andrieja Rublowa, było zgromadzenie wszystkich ludzi „wokół imienia Bożego, aby przez kontemplację Trójcy Świętej mogli pokonać nienawiść pożerającą świat” – jak czytamy w wyżej cytowanym dziele H.J.M. Nouwena. I to właśnie stanowi drugie, jakże ważne, aktualne i potrzebne przesłanie ikony Rublowa. Poprzez podziwianie Trójcy Świętej przedstawionej na ikonie, przyglądanie się barwom i kompozycji figur w człowieku rodzi się zachwyt. Kontemplacja dzieła może poruszyć także serca i stworzyć pewnego rodzaju klimat modlitwy, a także być zachętą dla odbiorcy do wejścia we wspólnotę Osób Trójcy Świętej. 

    Oddziaływanie na odbiorce

    Trudno w kilku słowach podsumować piękno i wyjątkowość ikony „Trójcy Świętej” autorstwa Andrieja Rublowa. Nie ulega wątpliwości, że jest ona oznaką ogromnego kunsztu artystycznego, a także wiary i osobistej relacji z Bogiem. Ikona Rublowa jest przepełniona wieloma symbolami i niemal każda rzecz umieszczona na niej ma teologiczne przesłanie. Mnie osobiście ikona Trójcy Świętej przypomina o tym, jak ważna jest osobista relacja człowieka z Bogiem i zachęca do tego, by tę relację pielęgnować.  

    Weronika Jakubowska/Misyjne drogi.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Wikipedia/Freepik

    ***

    Niezwykłe wizje mistyków. Co widzieli podczas Mszy świętej?

    Mistycy Kościoła otrzymali niezwykły dar widzenia Pana Jezusa podczas Mszy świętej już tu, na ziemi. Ich doświadczenia pomagają nam na nowo odkrywać siłę i tajemnicę sakramentu Eucharystii.

    Poznaj co widzieli w swoich wizjach mistycznych w czasie Mszy świętej znani mistycy Kościoła katolickiego – św. Ojciec Pio, św. s. Faustyna Kowalska oraz o. Joachim Badeni.

    Święty ojciec Pio. „On całuje mnie całego i rozkoszuje się w swoim stworzeniu”.

    (fragment książki „Serce Ojca Pio”)

    Opowiedz mi, Ojcze, o cierpieniach, jakie przeżywasz w czasie Mszy świętej.
    Wszystko, co wycierpiał Jezus podczas swojej męki, ja także – choć w niewspółmiernie mniejszym stopniu – przeżywam, na ile jest to możliwe dla ludzkiej istoty. A to wszystko dzieje się nie dzięki moim zasługom, lecz jedynie dzięki Jego dobroci.

    Widziałem, że Ojciec drżał, wychodząc na stopnie ołtarza. Dlaczego? Czy z powodu tego, co miał Ojciec wycierpieć?
    Nie z powodu tego, co miałem wycierpieć, ale co miałem ofiarować.

    W jakich godzinach dnia Ojciec najwięcej cierpi?
    W czasie odprawiania Mszy świętej. Najboleśniejszy moment trwa od Konsekracji do Komunii.

    Dlaczego Ojciec płacze w czasie Ofertorium?
    Jest to moment, w którym dusza oddziela się od tego, co ziemskie.

    Czy w Boskiej ofierze Ojciec bierze na siebie nasze nieprawości?
    Nie można inaczej postąpić, ponieważ to należy do Boskiej ofiary.

    Co powinniśmy robić podczas Mszy świętej?
    Współodczuwać z Jezusem i braćmi oraz kochać.

    Jak powinniśmy uczestniczyć we Mszy świętej?
    Tak samo, jak Najświętsza Maryja oraz pobożne niewiasty i święty Jan uczestniczyli w ofierze eucharystycznej i ofierze krzyża.

    Co Jezus czyni podczas Komunii?
    On całuje mnie całego i rozkoszuje się w swoim stworzeniu. Komunia polega na zjednoczeniu się z Panem, jak dwie świece, które się topią i nie można ich już odróżnić.

    Jakie dobrodziejstwa otrzymujemy podczas Komunii?
    Nie można ich wyliczyć. Zobaczycie je wszystkie w niebie!

    Czy we Mszy świętej Ojciec umiera?
    Mistycznie w Świętej Komunii.

    Czego oczekujesz od nas?
    Od moich dzieci pragnę tylko tego: Mszy świętej i Komunii każdego dnia.

    Ojciec Joachim Badeni. „Dane mi było czuć Ciało Pańskie”

    Byłem na wieczornym nabożeństwie u dominikanów. Ksiądz wyszedł z zakrystii, wszedł na stopnie ołtarza – dla mnie to były nowości, bo w życiu nie chodziłem na nabożeństwa, na msze niedzielne zawsze, ale na Różaniec, to tylko babcia chodziła. Ksiądz wystawił w monstrancji Hostię, okadził i zaczął mówić „Zdrowaśki” – ten fragment przedrzemałem, bo ciągle jeszcze byłem obojętny. Ksiądz skończył się modlić i znowu wszedł po stopniach ołtarza – zdjął monstrancję i pobłogosławił wiernych trzy razy. Patrzę na monstrancję, widzę białe kółko w środku. Nagle zobaczyłem: Ciało, Krew, Dusza, Bóstwo, Chrystus – jasne, okazałe, bez egzaltacji. Od razu do spowiedzi poszedłem. Dość długo trwało, zanim się wyspowiadałem. Mówię: „Ja nie tylko wierzę w to, ale ja to widzę”.

    Ta wizja pozostała we mnie później przez całą wojnę. Wszędzie, gdzie tylko był kapelan, kościół, biegłem do Komunii – miałem ogromny głód Eucharystii w sobie. Potem kiedy zostałem księdzem, bardzo wyraźnie czułem, co trzymam w ręce podczas konsekracji – tylko czasem były w tym przerwy. Ale prawie na co dzień dane mi było czuć Ciało Pańskie – miękkość Jego Ciała. Nie tylko raz od święta wielka wizja. Dzień w dzień, miesiąc po miesiącu, rok po roku. 

    To wszystko otrzymałem od Matki Boskiej. To Jej dar. Dzisiaj, z dalszej perspektywy, widzę to w taki sposób: najpierw wyciągnęła mnie z błota, posłała do kościoła – dotknęła, pokazała mi Ciało Syna, dała głód tego właśnie Pokarmu. Jej plan układał się dalej: niech będzie księdzem i jako ksiądz będzie widział, co trzyma w ręce. To bardzo kobiece działanie, działanie Matki. Na pierwszym miejscu jest Syn Jednorodzony, potem trzeba kogoś ratować – dlaczego właśnie mnie?… Nie wiem. Byłem bardzo pospolitym grzesznikiem, nawrócenie mnie nie było żadną sensacją, dlaczego tak się stało… to tajemnica Opatrzności.

    (fragment książki „Siła nadziei”)

    Św. siostra Faustyna Kowalska. „W jednej chwili ujrzałam wielkość i świętość Boga niepojętą”

    Widziałam w czasie przed podniesieniem Pana Jezusa ukrzyżowanego, który odrywał prawą rękę od krzyża, i światło, które wychodziło z rany, dotykało ramienia jego; powtórzyło się to w trzech Mszach świętych. Zrozumiałam, że Bóg da mu moc do spełnienia dzieła tego, pomimo trudności i przeciwności. Dusza ta, miła Bogu, jest ukrzyżowana wielorakimi cierpieniami, ale nie dziwię się wcale temu, bo tak Bóg postępuje z tymi, których szczególnie miłuje.
    (Dz 1253)

    Byłyśmy na nabożeństwie popołudniowym. Była śpiewana litania do Najsłodszego Serca Jezusa. Pan Jezus był wystawiony w monstrancji, po chwili ujrzałam małego Pana Jezusa, który wyszedł z Hostii i Sam spoczął na rękach moich. Trwało to krótka chwilę; radość niezmierna zalewała duszę moją. Tak samo wyglądało Dziecię Jezus, jak w tej chwili, kiedy weszłyśmy do kapliczki z Matka Przełożoną, a dawniejszą Mistrzynią moją – Matka Józefą.
    (Dz 406)

    Na drugi dzień, w czasie Mszy świętej, przed podniesieniem, duch ten zaczął śpiewać te słowa: Święty, Święty, Święty. Głos jego jakoby głosów tysiące, niepodobna tego napisać. Wtem duch mój został zjednoczony z Bogiem, w jednej chwili ujrzałam wielkość i świętość Boga niepojętą, a zarazem poznałam  nicość, jaką jestem sama z siebie. Poznałam, wyraźniej niżeli kiedy indziej, Trzy Boskie Osoby: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jednak istność ich jest jedna i równość, i majestat. Dusza moja obcuje z tymi Trzema, lecz słowami nie umiem tego wyrazić, ale dusza rozumie to dobrze. Ktokolwiek jest złączony z jedną z tych Trzech Osób, przez to samo jest złączony z całą Trójcą Świętą, ponieważ Ich jedność jest nierozdzielna. To widzenie, czyli poznanie, zalało duszę moją szczęściem niepojętym, dlatego że Bóg jest tak wielkim. Nie widziałam tu tego, com napisała, oczami, jako dawniej, ale czysto wewnętrznie, w sposób czysto duchowy i niezależny od zmysłów. Trwało to do końca Mszy świętej. Teraz zdarza mi się to często i nie tylko w kaplicy, ale i przy pracy, i w czasie, jak się najmniej tego spodziewam.
    (Dz 472)

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Okres Wielkanocny kończy się w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Z kolei czas Komunii Wielkanocnej trwa do Uroczystości Przenajświętszej Trójcy.

    V przykazań kościelnych

    Przykazania kościelne wyznaczają normy postępowania, które ustanawia Kościół Katolicki. Dotyczą one uczestniczenia w życiu Kościoła, a zwłaszcza w liturgii.

    1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.

    2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.

    3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.

    4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.

    5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.

    ____________________________________

    W ciągu roku jest sześć świąt, w których należy uczestniczyć we Mszy św.:

    • 1 stycznia — Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi;
    • 6 stycznia — Uroczystość Objawienia Pańskiego (tzw. Trzech Króli);
    • czwartek po Uroczystości Trójcy Świętej — Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (tzw. Boże Ciało);
    • 15 sierpnia — Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (Matki Bożej Zielnej);
    • 1 listopada — Uroczystość Wszystkich Świętych;
    • 25 grudnia — Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie).

    W niedziele i w święta wierni nie powinni wykonywać prac, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywania radości właściwej dniowi świątecznemu i korzystania z należytego odpoczynku duchowego i fizycznego.

    Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym każdy wierny powinien przynajmniej raz w roku przystąpić do spowiedzi św.

    5 warunków dobrej spowiedzi świętej:

    • Rachunek sumienia.
    • Żal za grzechy.
    • Mocne postanowienie poprawy.
    • Szczera spowiedź
    • Zadość uczynienie Panu Bogu i Bliźniemu.

    Okres Wielkanocny w trzecim przykazaniu obejmuje czas od Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.

    Co do czwartego przykazania – wszyscy wierni obowiązani są czynić pokutę. Dla wyrażenia tej pokutnej formy pobożności chrześcijańskiej Kościół ustanowił dni i okresy pokuty. W tym czasie chrześcijanin powinien szczególnie praktykować czyny pokutne służące nawróceniu serca, co jest istotą pokuty w Kościele. Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca.

    • Czynami pokutnymi są: modlitwa, jałmużna, uczynki pobożności i miłości, umartwianie przez wierniejsze pełnienie obowiązków, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i post.
    • Czasem pokuty w Kościele są poszczególne piątki całego roku i czas Wielkiego Postu.
    • Wstrzemięźliwość obowiązuje wszystkich, którzy ukończyli 14 rok życia we wszystkie piątki i Środę Popielcową.
    • Post ścisły obowiązuje w Środę Popielcową i w Wielki Piątek wszystkich między 18 a 60 rokiem życia.
    • Uzasadniona niemożliwość zachowania wstrzemięźliwości w piątek domaga się od chrześcijanina podjęcia innych form pokuty.
    • Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki i w czasie Wielkiego Postu.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 MAJA 2024 – DZIEŃ MATKI

    Ks. Janusz Pasierb: Matka Boska Częstochowska w kulcie i kulturze polskiej

    ***

    Dzień Matki my Polacy obchodzimy w najpiękniejszym miesiącu.
    I cały ten miesiąc poświęcony jest szczególnie jedynej Matce,
    tej Najważniejszej,

    która dała nam Bożego Syna, naszego Zbawiciela.
    Dzisiaj z wielką serdecznością myślimy o macierzyństwie.

    To słowo mieści w sobie nie tylko mamy biologiczne,
    ale też mamy adopcyjne i przybrane, czy raczej wybrane
    i mamy, które przez modlitwę i pokutę rodzą nas do życia w pełni prawdziwego,

    które jest w Sercu samego Boga.
    Są mamy niemal doskonałe, które wspaniale odczytały Boży zamysł macierzyńskiego cudu

    i są takie trochę mniej idealne.
    Ale one wszystkie – na swoją miarę – sprawiają, że świat otoczony jest
    pulsującym ciepłem serca.
    Macierzyństwo to wielki dar,
    ale i wielkie wyzwanie.
    Dlatego bardzo potrzebne jest wsparcie

    z samej Góry.
    I o to wsparcie, szczególnie dziś, prosimy w modlitwie.

    ***

    ***

    Święte matki.

    5 kobiet, które uczą nas, co jest ważne

    Patrząc na nasze mamy, wielokrotnie jesteśmy pełni podziwu dla ich siły, wytrwałości, poświęcenia. O wielu z nich można byłoby powiedzieć, że to święte kobiety. Poznajcie 5 mam, które mogą wstawiać się za nami w niebie.

    Jaka byłaby Maryja, gdyby nie jej mama? Św. Anna jest dla nas przykładem wierności Bożemu Słowu i godnego naśladowania zaufania Panu Bogu. Przez wiele lat nie mogła mieć potomstwa. Anna kochała swojego męża Joachima i Boga z całej swojej duszy, jednak nie mogła zrozumieć, dlaczego spotyka ją takie doświadczenie. Nieustannie jednak wierzyła w cud – z Pisma Świętego znała wiele historii, w których Bóg obdarzał potomstwem bezpłodne pary.


    „Dajcie mi modlące się matki, a uratuję świat”. Powiedział tak św. Augustyn, który na własnej skórze doświadczył, jak ogromną moc ma modlitwa mamy. Jego mama, św. Monika, wiele lat spędziła na modlitwie za niego, o jego nawrócenie. Jako młoda dziewczyna została wydana za patrycjusza o bardzo trudnym i porywczym charakterze, który był poganinem. Swoją łagodnością, cierpliwością i modlitwami Monika doprowadziła go na krótko przed śmiercią do nawrócenia. W wieku 39 lat została wdową. Św. Augustyn był spośród trojga dzieci tym, który przysparzał jej najwięcej trosk.


    Kiedy skończyła 18 lat, chciała wstąpić do klasztoru, ale rodzice wybrali dla niej kandydata na męża. Miał przeszłość wojskową, był politykiem i… typem awanturnika. Małżeństwo z kobietą o niezwykłych zdolnościach do rozwiązywania konfliktów, nie uspokoiło jego temperamentu. Również obaj ich synowie nie byli wzorami cierpliwości i spokoju. Kiedy ich ojciec został zamordowany, próbowali go pomścić. Matka w tym czasie modliła się za nich, by Bóg uchronił ich od grzechu. Podania mówią, że nie zdążyli zemścić się na nikim, ponieważ zmarli w czasie epidemii dżumy. Po tych wszystkich doświadczeniach cierpliwa żona i matka postanowiła wstąpić do zakonu. Dziś jest orędowniczką w sprawach, co do których nie ma już nadziei. To św. Rita z Cascii, jedna z najpopularniejszych świętych Kościoła.


    Na zdjęciach widzimy piękną, uśmiechniętą kobietę. Była świetnym lekarzem i cudowną matką. Znała się na modzie i kochała góry. Żona, mama, siostra, przyjaciółka. Św. Joanna Beretta Molla to niezwykła mama. Pokazała, że świętość jest na wyciągnięcie ręki, że świętym może zostać każdy. Wiedziała też. jak wielkim darem jest życie. W ostatniej ciąży, pod koniec drugiego miesiąca w jej macicy rozwinął się włókniak. Wskazania medyczne były konkretne – przerwanie ciąży. Jednak Joanna zdecydowała się urodzić.


    Na koniec mama, której proces beatyfikacyjny ruszył w 2018 roku – Chiara Petrillo. Straciła dwoje dzieci, zanim zaszła w trzecią ciążę. Gdy rodzice cieszyli się, że dziecko zdrowo się rozwija, w piątym miesiącu ciąży u Chiary zdiagnozowano nowotwór języka. Lekarze, chcąc ją ratować, naciskali na chemioterapię, jednak odmówiła, nie chcąc narażać życia i zdrowia synka.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ogromne zaufanie do Boga, wyniesione z domu rodzinnego, cechowało Emilię Wojtyłową. W tym duchu wychowywała swoich synów.

    reprodukcja :Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Matczyne lekcje ufności.

    Marianna Kolbe, Emilia Wojtyłowa, Marianna Popiełuszko

    Choć różne miały charaktery, temperamenty, wykształcenie, to u wszystkich widać podobne otwarcie na Boże działanie. Marianna Kolbe, Emilia Wojtyłowa i Marianna Popiełuszko uczyły swoich synów postawy zawierzenia.

    Ich synowie zapisali się złotymi zgłoskami w polskiej historii XX wieku i dla wielu z nas są dziś punktami odniesienia, jeśli chodzi o świętość. Jak do tej świętości przyczyniły się matki: Marianna Kolbe, Emilia Wojtyłowa, Marianna Popiełuszko? Co łączy te nietuzinkowe kobiety? Jak atmosfera stworzonych przez nie domów wpłynęła na życiową postawę przyszłych świętych i błogosławionego?

    Plan na życie synów

    „Nie były to matki idealne, wolne od wad i słabości” – podkreśla Milena Kindziuk, która tym i kilku innym kobiecym postaciom poświęciła swoją książkę „Matki świętych”. Pierwsza ze wspomnianych kobiet, Marianna Kolbe, mówiła nawet o sobie: „Zawsze czułam się niezdolna być dobrą żoną i matką”. Surowa, apodyktyczna, próbowała kierować życiem swoich dzieci. „Trzymała synów mocną ręką, pod kloszem, w izolacji od złych wpływów świata” – stwierdza Natalia Budzyńska, która w książce „Matka męczennika” jako pierwsza przekazała czytelnikom portret Marianny Kolbe, wcześniej zaledwie wspominanej w biografiach św. Maksymiliana. Jest to portret daleki od hagiografii, ukazujący tę postać uczciwie – z wszystkimi jej wadami i zaletami. „Zaczęłam poznawać rodzinę Kolbego jako zwykłą rodzinę, bez bagażu jego świętości, która przecież pojawiła się dopiero później. Chciałam ją poznać taką, jaka była naprawdę. (…) Przede wszystkim zaskoczył mnie fakt, że osoby, które pisały dotychczasowe biografie Maksymiliana, korzystały z tych samych materiałów co ja, ale jakiś wewnętrzny cenzor kazał im pomijać wątki niepasujące do wyobrażenia o rodzinie świętego. Zastanowiło mnie to, bo przecież one wcale tej świętości nie umniejszają. Przecież fakt, że w normalnej rodzinie może wyrosnąć człowiek, który oddaje swoje życie za drugiego, jest chyba budujący?” – opowiadała autorka w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”.

    O Mariannie Kolbe, pobożnej córce tkaczy ze Zduńskiej Woli, która sama w młodości chciała zostać zakonnicą, można nawet powiedzieć, że do pewnego momentu solidnie „przeszkadzała” swojemu synowi w wypełnieniu jego powołania. „Największym marzeniem matki było, aby jej synowie »spełnili w życiu wolę Bożą«. Jednocześnie jednak, jakby na to nie zważając, sama chciała kształtować przyszłość synów według swojej woli. Miała własny plan na ich życie. Jaki? Aby zostali zakonnikami. Ale co ciekawe – nie wszyscy. Jeden z nich, Rajmund, miał prowadzić życie świeckie i pozostawać przez cały czas przy matce” – opowiada Milena Kindziuk. Rajmund, czyli właśnie Maksymilian, bo takie imię przybrał później w zakonie drugi z pięciu synów Marianny.

    Bozia da krzyżyki

    Nie wszystko szło zgodnie z jej planem. Dwóch najmłodszych synów, Walenty i Antoni, zmarło we wczesnym dzieciństwie. Najstarszy Franciszek poszedł wprawdzie do zakonu, ale przed złożeniem ślubów wieczystych porzucił klasztor i udał się na front I wojny światowej, gdzie zaginął na pewien czas. Odnalazł się, ale do zakonu już nie wrócił, tylko wstąpił w związek małżeński, niezbyt zresztą udany. Zginął w 1945 r. w KL Mittelbaum. W klasztorze wytrwał za to „środkowy” syn Marianny, Józef (przybrał zakonne imię Alfons). On z kolei zmarł nagle w 1930 r. z powodu zapalenia wyrostka robaczkowego.

    Do śmierci wszystkich pięciu synów, z którą musiała się zmierzyć Marianna, należy dodać jeszcze przedwczesną śmierć męża Juliusza, z którym wcześniej rozstała się, by urzeczywistnić swoje pragnienie zostania mniszką. Ostatecznie została jedynie tercjarką przy krakowskim klasztorze felicjanek. On również pomieszkiwał najpierw przy klasztorach, potem prowadził księgarnię i sklep piśmienniczy, próbował też zostać organistą. W czasie I wojny wyruszył na poszukiwanie syna, w końcu sam został żołnierzem i zginął w niewyjaśnionych do końca okolicznościach.

    Jako tercjarka Marianna Kolbe czuła się szczęśliwa, ale przewidywała już, że nie wszystko będzie przebiegało po jej myśli: „Dotychczas idzie mi wszystko pomyślnie, ale się przygotowuję na przyszłość, bo wiem, że Bozia i tu da mi krzyżyki” – pisała w liście do Alfonsa. Później, po śmierci Maksymiliana, podpisywała swoje listy: „Matka Bolesna Marya Kolbowa” albo w skrócie: „Matka Boleściwa”. Jeszcze bardziej przylgnęła wtedy do Boga, zafascynowała się „Dziejami duszy” św. Teresy z Lisieux, naśladując jej „małą drogę”. „Kochałam moich syneczków i męża nad życie, ale nie nad wolę Bożą” – stwierdziła kiedyś. Mimo wszystkich wad, jakie miała, pragnienie pełnienia tej woli udało jej się przekazać synom. Nade wszystko Maksymilianowi, który potwierdził to najpełniej – ofiarą z własnego życia.

    Zwyczajna dama

    Emilia Wojtyła sama okazała gotowość do poniesienia takiej ofiary. Nie zgodziła się na aborcję, choć lekarz ostrzegał ją, że przy porodzie prawdopodobnie umrze i ona, i dziecko. Przeżyli oboje – Emilia cieszyła się synem jeszcze przez dziewięć lat życia, które jej zostały, coraz mocniej naznaczonych chorobą serca. Tym synem był przyszły papież Jan Paweł II. Sam nigdy nie mówił o tym wprost, ale wiele wskazuje na to, że znał tę historię. „Pamiętam, jak mówił, że (…) żyje tylko dzięki jej decyzji wydania życia na świat. Wtedy nie rozumiałam jeszcze do końca, o co chodzi. Podczas pracy nad książką [„Emilia i Karol Wojtyłowie. Rodzice św. Jana Pawła II” – przyp. Sz.B.] dotarłam jednak do świadków, którzy potwierdzili, uwiarygodnili decyzję Emilii Wojtyłowej o urodzeniu Lolka mimo zagrożonej ciąży i zagrożenia własnego życia” – opowiadała na łamach „Gościa Niedzielnego” Milena Kindziuk. Z zebranych przez nią relacji wynika, że znany wadowicki ginekolog i położnik Jan Moskała zdecydowanie nalegał na aborcję i nie chciał nawet prowadzić ciąży. Zgodził się natomiast na jej prowadzenie żydowski lekarz doktor Samuel Taub, choć i on miał wyraźnie zastrzec, że podejmie się ryzyka na wyraźną prośbę obojga małżonków i na ich własną odpowiedzialność.

    Wiele wskazuje na to, że decyzja matki Karola Wojtyły wynikała z jej głębokiej wiary. Wiemy, że to właśnie Emilia pierwsza wprowadzała swojego syna w świat modlitwy: „Tajemnicy owej uczyły mnie ręce matki, która – składając małe dziecięce dłonie do pacierza – pokazywała, jak kreśli się krzyż… Dzisiaj, po tylu latach, jakże wdzięczny ci jestem, moja matko” – mówił Jan Paweł II w 1991 r. w Wadowicach.

    Wywodziła się ze skromnej krakowskiej rodziny rzemieślniczej, była piątą z trzynaściorga dzieci. Ojciec, siodlarz i rymarz, zadbał jednak o jej wykształcenie – ukończyła prawdopodobnie szkołę prowadzoną przez Zgromadzenie Córek Bożej Miłości, nazywaną „szkołą dla córek wyższej sfery”. Już jako dziewczynka grała na skrzypcach, znała też francuski i niemiecki. Nic dziwnego, że – jak relacjonuje Milena Kindziuk – uchodziła później w Wadowicach za damę. Prestiż rodziny wzmacniała jeszcze profesja jej męża Karola, który był wojskowym.

    Codzienność pełna wiary

    Na zdjęciach zawsze elegancka, w pięknych sukniach i biżuterii, nie była jednak typem osoby wywyższającej się. „Codzienne życie w domu upływało Emilii między zwyczajnymi domowymi obowiązkami, modlitwą i odpoczynkiem. Toczyło się prosto, zwyczajnie, w rytmie roku naturalnego i kościelnego” – pisze autorka „Matek świętych”.

    Dom, jaki stworzyli Emilia i Karol Wojtyłowie, był w jakimś sensie niezwykły, choć oni sami z pewnością nie byli ludźmi idealnymi. Wiele wskazuje na to, że ich pierwszy syn Edmund począł się jeszcze przed zawarciem przez nich związku małżeńskiego (narodził się zaledwie sześć i pół miesiąca po ślubie). W żaden sposób nie umniejsza to jednak ich świętości, do której dochodzenie, jak podkreśla postulator ich procesu beatyfikacyjnego ks. Sławomir Oder, jest procesem, dorastaniem. Milena Kindziuk twierdzi, że niezwykła była w tej rodzinie przede wszystkim miłość – małżeńska i rodzicielska, wiara, ale także sposób przeżywania codziennego życia: „Ci ludzie potrafili odnosić swoje doświadczenia – także te trudne, związane z cierpieniem, chorobą, śmiercią – do wiary, która była integralną częścią ich codzienności. Wykazywali ogromne zaufanie Bożej Opatrzności. I to cechowało całą rodzinę – zarówno tę ze strony matki, jak i ze strony ojca. W tym właśnie duchu wychowywali się synowie Wojtyłów: Edmund i Karol. Warto zwrócić uwagę, że ten dom, który wychował Karola papieża, wychował też Edmunda lekarza. Edmund zdecydował się ratować życie pacjentki mimo tego, że sam mógł się zakazić szkarlatyną – nieuleczalną wówczas chorobą zakaźną. Ostatecznie się zaraził i umarł. Rodzina Wojtyłów z Czańca powiedziała mi, że jego postawa wzięła się przede wszystkim z domu rodzinnego. To od rodziców pierwszy raz usłyszał on o etosie lekarza i jego misji. Właśnie dzięki postawie rodziców i tym wartościom, które wyniósł z domu, podjął tę heroiczną decyzję i poświęcił swoje życie dla chorej pacjentki”.

    Nikt nie ma dziecka dla siebie

    „Wiara była u nas twarda, w serce wbita każdemu, dziadom, pradziadom” – opowiadała Milenie Kindziuk, autorce książki „Matka świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko”, jej główna bohaterka. Pewnie dlatego młody Alek (ks. Jerzy otrzymał na chrzcie imię Alfons) codziennie, niezależnie od pogody i samopoczucia, wstawał wcześnie rano, by zdążyć przed szkołą na Mszę w Suchowoli, oddalonej od rodzinnych Okopów o 5 kilometrów. I pewnie dlatego mimo trudnych doświadczeń w wojsku, gdzie znęcano się nad młodym klerykiem, mógł zapisać: „Okazałem się bardzo twardy, nie można mnie złamać groźbą ani torturami. Może to dobrze, że akurat ja, bo może ktoś inny by się załamał, a jeszcze innych wkopał”. W czasie ciąży matka ofiarowała go Panu Bogu, prosząc, by syn został kapłanem. A jeśli będzie dziewczynka – by była zakonnicą. Nie dziwiły jej więc specjalnie jego dziecięce zabawy – zamienianie stołu w ołtarz, rozkładanie na nim świętych obrazków. Choć do matury nikomu o tym nie mówił, ona domyślała się już, że zostanie księdzem.

    Decyzję Alka o wyborze kapłańskiej drogi przyjęła ze spokojem, mimo że wiązała się ona z rozłąką, bo późniejszy ks. Jerzy wybrał seminarium w Warszawie. Nie czyniła mu wyrzutów z tego, że wpadał do domu na krótko, „jak po ogień”. Byli teraz osobno, ale łączyła ich modlitwa. „Nikt nie ma przecież dziecka dla siebie. Ono musi iść w świat, by spełnić wolę Bożą” – czytamy we wspomnianej książce. Przeczuwała, że w jego przypadku wiąże się to z ciągłym narażaniem życia, choć syn nie zwierzał się ze wszystkich problemów, jakie miał ze Służbą Bezpieczeństwa.

    Ten ostatni raz zatrzymał się jednak w domu na nieco dłużej. Zostawił matce do zaszycia sutannę, mówiąc: „Odbiorę następnym razem. Albo najwyżej będzie mama miała na pamiątkę”. I jeszcze: „Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie”. Potem kilka razy obchodził dom, pobiegł na pole, robił zdjęcia czerwonych maków, które zasiała matka. „A gdy odjeżdżał, pani Marianna odprowadziła go, jak nigdy, aż do Suchowoli. A potem długo stała na drodze i patrzyła na oddalający się samochód z jej synem, aż zniknął za horyzontem” – pisze Milena Kindziuk.

    Ta rana zawsze jest i będzie

    Gdy przyszła wiadomość o jego śmierci, nie płakała. To jej mąż Władysław krzyczał i płakał na przemian. Ona natomiast siedziała w bezruchu, milcząca, jakby skamieniała. O swoim cierpieniu powie krótko, ale przejmująco: „Ja jestem ból do samego nieba”. I jeszcze: „Ta rana zawsze jest i będzie”. Od śmierci ks. Jerzego potrafiła już odmawiać tylko bolesne tajemnice Różańca. A jednak przebaczyła zabójcom syna. „Najbardziej bym się cieszyła, żeby oni się nawrócili” – mówiła. „Czy dobrze, czy źle – to i tak dobrze. Jak jest, tak jest dobrze. Maryja też była matką. Stała pod krzyżem i cierpiała z Panem Jezusem. Tak i ja zgodziłam się z tym cierpieniem. Widocznie Pan Bóg tak chciał. Co Pan Bóg komu wymianował, to ludzka zazdrość nie ukradnie. A co nie, to i z ręki wypadnie”.

    Prosta kobieta spod Suchowoli nigdy nie przypuszczała, że będzie się spotykać z największymi tego świata: prezydentami, premierami, a nawet samym papieżem. Nie lubiła kamer, najchętniej pozostałaby w cieniu, ale zgadzała się na rozmowy z dziennikarzami o swoim synu, bo traktowała to jako misję. Mądrość i pokorę pani Marianny najlepiej chyba widać w jej dialogu z Janem Pawłem II, przytoczonym na kartach tej książki: „– Matko, dałaś nam wielkiego syna. – Ojcze Święty, nie ja dałam, ale Bóg dał przeze mnie światu”.

    Podobną postawę widać u wszystkich trzech matek wielkich polskich świętych i błogosławionych. Choć różne miały charaktery, temperamenty, wykształcenie, to u wszystkich widać podobne otwarcie na Boże działanie – zaufanie, które pozwalało odczytywać w świetle wiary wszystkie, także najtrudniejsze życiowe sprawy. Tej postawy nauczyły swoich synów, którzy całym swoim życiem (a w dwóch przypadkach także męczeńską śmiercią) pokazali, czym jest zawierzenie Stwórcy.

    Szymon Babuchowski/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________________________________________________

    Mamy codziennie święte

    Matki spełnione to te, które przyjmują swoje życie tak samo jak życie dzieci – z miłością.

    Świętość macierzyństwa buduje się od momentu poczęcia, bo wtedy kobieta staje się matką, ale ta budowa trwa przez całe życie.

    istockphoto

    ***

    Był czerwiec 1960 roku. Iza właśnie urodziła Stasia, pierwszego syna. Miała głębokie przekonanie, że otrzymuje w depozyt skarb. – Czułam, że to dowód zaufania ze strony Boga. Zwróciłam się wtedy do Niego z taką modlitwą: „A więc, Panie Boże, ustalmy jedno: to dziecko jest Twoje. Chciałabym, żeby na końcu swej drogi powróciło do Ciebie takie, jakie mi dałeś, czyli niewinne. Ty znasz jego drogę. Gdyby miało się potknąć i wpaść w przepaść zatracenia, Ty możesz temu zapobiec. Możesz je zabrać, zanim do tego dojdzie. Nie zważaj na mój ból. Nie o mnie tu chodzi”. Układałam się z Bogiem przez całą bezsenną noc. Jestem pewna, że takiej prośbie Bóg nie odmawia – opowiada. Mówi, że taką samą „polisę ubezpieczeniową” zawarła dla kolejnych trojga dzieci. – Teraz, gdyby coś zawirowało, mogę powiedzieć: „Spokojnie, jesteście ubezpieczeni na życie” – uśmiecha się. Ma dziś 84 lata, a wszystkie jej dzieci są przekonane, że błogosławieństwo jej heroicznej modlitwy wciąż promieniuje na ich życie. Cała czwórka dzięki mamie lepiej rozumie, że świętość to w istocie pełna zaufania zgoda na działanie Boga w każdym obszarze życia.

    W czasie, gdy rodziły się kolejne dzieci Izabeli, aborcja była już zwyczajną praktyką w państwach rządzonych przez komunistów, a więc i w PRL. Preferowano model rodziny 2 plus 1. Stąd też Izabela nieraz słyszała od lekarzy standardowe: „Rodzimy czy usuwamy?”.

    Cóż, ludzkie opinie i wszelkie „trendy” nie mają żadnego znaczenia, gdy kolidują ze słowem Boga. Droga do harmonii i szczęśliwego życia niejednokrotnie wiedzie przez sprzeciw wobec tego, co mówi „świat”, gdy mówi coś innego niż Ewangelia. A „świat” dziś bardzo głośno krzyczy o prawie do aborcji. Pewnie dlatego na prośbę o nadsyłanie świadectw o współczesnych świętych matkach tak wiele osób wskazało na kluczową postawę szacunku ich rodzicielek wobec życia już na jego najwcześniejszym etapie.

    Skąd ta siła?

    – Moja mama Zofia, dziś już świętej pamięci, przy czwórce dzieci nigdy nie traciła nadziei – wspomina Żaneta. Pamięta, że od lat 60. do 90. minionego wieku mieć więcej niż dwoje dzieci było uważane za patologię. – Moja mama była namawiana do aborcji przez swojego lekarza, ośmieszały ją nawet koleżanki, z którymi pracowała, ale ona żadnego dziecka nie pozbawiłaby życia. Zawsze mówiła, że po to jest rodzina, żeby były dzieci. Uważała, że życie jest świętością i nikt nie ma prawa na nie podnosić ręki. Przekazała nam wiarę w Boga. To jest najcenniejsze w moim życiu. Pamiętam, jak ją pytałam, skąd bierze siłę na to wszystko: czworo dzieci, praca… Odpowiedziała, że jej siłą jest Różaniec – przypomina sobie córka. – Mama zasiała w nas wiarę w Boga. Dużo z nią o tym rozmawiałam i to owocuje do dziś w moim życiu. To był najcenniejszy spadek, jaki nam zostawiła – wspomina Żaneta. Dodaje, że gdy mama odchodziła z tego świata, wołała na pomoc św. Józefa, który przynosił jej pokój i ukojenie w bólu. – Gdy już nie było słychać żadnego oddechu, nagle jakby się rozpromieniła, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech – wzrusza się córka. – Tego się nie zapomina – podkreśla.

    Przejmująca jest historia Anny, matki Piotra Falany. Przez wiele lat wraz z mężem bezskutecznie starali się o dziecko. Ona pracowała jako technik rentgenowski w szpitalu. – To były stare technologie, przy których narażenie na promieniowanie było bardzo duże. Kiedy wreszcie okazało się, że mama jest w ciąży, urządzenie, które bada ilość przyjętych dawek rentgenowskich, wykazało nieprawdopodobnie wysokie napromieniowanie. Jego przyczyną była prawdopodobnie awaria aparatu – opowiada Piotr. W związku z tym zalecono natychmiastową aborcję dziecka, ponieważ lekarze byli absolutnie pewni, że urodzi się potwór. – Rodzice zdecydowali się nie pójść za radą lekarzy… i urodziłem się ja – mówi syn Anny. Okazał się zupełnie zdrowym dzieckiem, dziś jest mężczyzną w sile wieku, mężem i ojcem rodziny. – W dzisiejszych czasach wielu ludzi, chcąc zachować wygodne życie, rezygnuje z posiadania dziecka. Mama nie zgodziła się na zabicie mnie, chociaż wszyscy wręcz nakazywali jej to zrobić – podkreśla z wdzięcznością Piotr Falana.

    Albo ty, albo dziecko

    Maria Stasiak nie urodziłaby się, gdyby jej matka posłuchała lekarza. – Powiedział mamie, że musi mnie usunąć, bo inaczej umrze – opowiada. Domyśla się, że musiało to być dla matki bardzo trudne, bo w domu czekało na nią dwóch synków, z których starszy chodził do pierwszej klasy. – Mama jest bardzo wierząca. Powierzyła mnie Maryi i przez całe dziewięć miesięcy leżała ze mną w szpitalu. Jestem przekonana, że dzięki temu zawierzeniu urodziłam się jako śliczna, zdrowa dziewczynka. Mama obiecała też Maryi, że jeśli urodzi się córeczka, będzie nosiła jej imię – uśmiecha się. Nazywa swoją mamę chodzącym aniołem. Gdy zachorowała jej siostra z Wielkopolski, pojechała do niej i opiekowała się nią przez osiem miesięcy. – Teraz, choć we wrześniu skończy 84 lata, opiekuje się moim niepełnosprawnym bratem, który kilkanaście lat temu uległ wypadkowi i wymaga stałej pomocy. Moja mama jest święta – podkreśla Maria.

    W podobnej sytuacji znalazła się kiedyś mama Ireneusza Sobczyka, dziś franciszkanina o zakonnym imieniu Symplicjusz. Lekarz nalegał na usunięcie rozwijającego się w jej łonie dziecka. Jego zdaniem matka mogła nie przeżyć ciąży, a dziecko, nawet jeśli zdołałoby się urodzić, nie byłoby zdrowe. Matka jednak nie miała żadnych wątpliwości i nie posłuchała lekarza. Bardzo czekała na to dziecko, swojego drugiego syna. – Mama pozwoliła mi się urodzić, gdy lekarz chciał mnie zabić. Choć jej życie było zagrożone, wszystko oddała Matce Bożej – wspomina dziś syn. Matka przeżyła, a i dziecko urodziło się zdrowe.

    Nie byłam sama

    Wiele matek oczekujących dziecka musi dźwigać ciężar niepokoju, wzmaganego diagnozami. – W obecnych czasach już podejrzenie wady wrodzonej płodu uprawnia do aborcji. Z racji tego, że byłam w ciąży po 35. roku życia, z automatu dostałam skierowanie na badania prenatalne. Wynik: 90 proc. prawdopodobieństwa, że dziecko urodzi się z zespołem Downa – opowiada Agnieszka Borc. Lekarz poinformował ją, że jest kwalifikowana do amniopunkcji i że przysługuje jej prawo do „zabiegu”. – Ani na jedno, ani na drugie nie wyraziłam zgody. Co przeżyłam, to moje, a dziecko urodziło się w pełni zdrowe – cieszy się. – Czasami wiara ratuje życie i daje życie. Chwała Panu – kończy pani Agnieszka.

    Syn Marii Bober ma dziś 37 lat. – Ciąża była zagrożona, otarliśmy się z dzieckiem prawie o śmierć, ale wiem, że nie byłam sama. Z różańcem w dłoni schroniliśmy się pod płaszczem Maryi. Kiedy patrzę na syna, dziękuję Bogu za dar jego życia i za osoby, które mnie w tym czasie wspierały – wyznaje pani Maria. I przywołuje powiedzenie swojej mamy, które na zawsze zapadło jej w serce: „Lepiej na ramieniu niż na sumieniu”.

    Odmowa poddania się aborcji sugerowanej ze względów medycznych oczywiście nie zawsze kończy się przeżyciem i matki, i dziecka. Bodaj najbardziej znanym przykładem macierzyńskiej miłości, oddającej życie za dziecko, jest św. Joanna Beretta-Molla. Takich matek jest znacznie więcej, choć mało kto wie o ich poświęceniu. Irena Sawicka nie pamięta swojej matki. – Moja mama była namawiana na aborcję, bo chorowała na nerki. Ale ona nie usunęła mnie, żeby ratować swoje życie. Urodziła, wiedząc, że umrze, i rzeczywiście trzy dni po porodzie zmarła. Oddała swoje życie za mnie, za swoje dziecko, i cieszy się na pewno wielką chwałą nieba – mówi córka.

    To było w latach 80. 38-letnia kobieta zaszła w trzecią ciążę. Poszła do ginekologa i po badaniu usłyszała: „Ze względu na stan zdrowia matki zalecana jest aborcja”. Wyszła z gabinetu, płacząc. Mąż, dowiedziawszy się o przyczynie łez, powiedział: „Nie zabijemy tego dziecka, z Bożą pomocą wszystko będzie dobrze”. – I tak na świecie pojawiłam się ja – uśmiecha się Dorota Gaś, która opowiedziała tę historię, zaznaczając, jak ważna była postawa ojca, który stanął na wysokości zadania. – Może to opowieść nie tylko o świętej matce, która zdecydowała się mnie urodzić mimo zagrożenia swojego życia, ale też o postawie ojca w obliczu takiej wiadomości. Teraz, kiedy rodziców już ze mną nie ma, musiałam się tym podzielić – wyznaje.

    Herbata zawsze czeka

    To zrozumiałe, że świętość macierzyństwa buduje się od momentu poczęcia, bo wtedy kobieta staje się matką, ale ta budowa trwa przez całe życie. O codziennej świętości matek, niezwykłych w swojej zwyczajności, świadczą ich dzieci. – Moja mama Irena poroniła dwa razy, zanim mnie urodziła. Zrezygnowała wtedy z pracy i poświęciła się, aby być ze mną. W stanie wojennym stała w kolejkach od rana, aby mi niczego nie brakowało. Miała bardzo dobry kontakt z sąsiadami. Pod koniec życia, kiedy już bardzo chorowała i cierpiała, wytrwale modliła się na różańcu – zapamiętała Barbara Reiman.

    Beata Bogusz jest przekonana, że jej mama jest święta już tutaj, na ziemi. – Urodzona w kochającej się, ale biednej rodzinie. Najmłodsza, ale od początku ciężko pracująca w gospodarstwach innych ludzi. Dość wcześnie wyszła za mąż za człowieka pracowitego i dobrego, ale skłonnego do uzależnień – wspomina. Pamięta, że bywały takie noce, podczas których mama musiała ją i rodzeństwo zabierać z domu z powodu awantur. Mimo to nigdy się nie skarżyła, zawsze była uśmiechnięta i dobra dla potrzebujących. – I uczyła tego nas, swoje dzieci. Zawsze się wszystkim dzieliła i dzieli: jedzeniem, piciem, czasem. Niezwykle gościnna. Odwiedzający ją goście podkreślają niezwykłą atmosferę i czekającą na nich herbatę – opowiada pani Beata. Dodaje, że mama prawie nigdy się nie skarży, a gdy jej ciężko, bierze w dłonie różaniec. I modli się, modli za wszystkich: za dzieci, wnuki, bliskich i dalszych znajomych, o pokój na świecie i w wielu innych intencjach. I codziennie także wspólnie z tatą odmawiają Różaniec. – Patrząc po ludzku, żadnej kariery nie zrobiła. Ale jest niezwykła. Taka codzienna święta – podkreśla córka.

    Matka dla zgody

    Codzienną świętość dostrzega w życiu swojej mamy także Karina Zdziebłowska. – Kiedy urodziła mnie, pierwszą z trzech córek, zrezygnowała z pracy zawodowej. Poświęciła nam swoje życie – ocenia córka. Mówi o wzruszeniu, jakie ją ogarniało, gdy codziennie wieczorem widziała mamę lub tatę modlących się na kolanach przy łóżku. Zaświadcza, że i dziś zawsze można na mamę liczyć. – Nigdy ona sama nie jest dla siebie najważniejsza. Zawsze cierpliwa i nigdy nie narzekająca. Płacząca w ukryciu, modląca się i niezwykle skromna. Zawsze staje w obronie zgody w małżeństwach swoich córek, przemilczy, gdy dzieje się źle, nie wtrąca się, ale wiem na pewno, że oddaje to Bogu. Potrafi swoją nienarzucającą się, lecz pełną miłości postawą wpłynąć na nas, by zgoda była ponad wszelkie różnice. Myślę, iż jej ogromną zasługą jest fakt, że dziś stanowimy naprawdę dużą już rodzinę, taką do tańca i do różańca – podsumowuje Karina.

    – Moja żona jest świętą mamą pięciorga naszych dzieci – podkreśla Jacek Sommer. Jak mówi, widział to, gdy małe wtedy dzieci zasypiały przy wspólnie odmawianej modlitwie. – Często żona kładła się obok nich i toczyły się długie rozmowy o Bogu, o niebie… Ciekawość dziecięcych wyobrażeń przedłużała te chwile, padało wiele pytań: jak tam jest, a co Matka Boża gotowała na obiad etc. – wspomina mąż. Zaświadcza, że były też dramatyczne momenty. Dwukrotnie stracili cały dobytek w pożarach. – Ucieczka z dziećmi w popłochu, chwile grozy… Cudem przeżyliśmy. Te i inne doświadczenia życiowe pomagają nam, gdy mamy okazję dawać świadectwo, np. wobec młodzieży przed bierzmowaniem, gdy pełniliśmy posługę katechistów archidiecezji poznańskiej – mówi pan Jacek. I dodaje z przekonaniem: – Doceniam to, co robi moja żona.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    WTOREK 28 MAJA

    Rocznica śmierci i wspomnienie liturgiczne błogosławionego Księdza Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski

     pl.wikipedia.org

    ***

    Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński urodził się się 3 sierpnia 1901 roku z Zuzeli nad Bugiem. W 1920 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1924 roku. W 1946 roku otrzymał sakrę biskupią. W swoim herbie umieścił hasło Soli Deo (Jedynemu Bogu).

    Po śmierci kard. Augusta Hlonda w listopadzie 1948 roku został mianowany Arcybiskupem warszawskim i gnieźnieńskim. Przez 33 lata pełnił posługę ordynariusza obu archidiecezji będąc Prymasem Polski. Stojąc na czele Kościoła w Polsce, bronił chrześcijańskiej tożsamości Polskiego Narodu. Gdy komunistyczny rząd próbował podjąć jawną ingerencję w sprawy Kościoła i obsadę kościelnych stanowisk, Ks. Kard. Wyszyński wyraził swoje słynne non possumus. W odwecie został aresztowany w 1953 roku i przez trzy lata był internowany. Wtedy opracował program odnowy życia religijnego społeczeństwa, zawarty w idei Jasnogórskich Ślubów Narodu. Przygotowując założenia Wielkiej Nowenny, wprowadził Kościół w jubileusz 1000-lecia chrztu Polski. W tym czasie ułożył program Wielkiej Nowenny oraz napisał Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego.

    Prymas Wyszyński zmarł w Warszawie 28 maja 1981 roku w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego.

    Beatyfikacja bł. Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego odbyła się 12 września 2021 roku w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie. Liturgiczne wspomnienie obchodzone jest 28 maja.

    ___________________________________________________________________

    Jasna Góra: dziś początek dziękczynnych czuwań nocnych za beatyfikację Prymasa Wyszyńskiego

    „Z błogosławionym Prymasem czuwamy w Domu Matki”. Szczególna modlitwa wdzięczności za beatyfikację kard. Stefana Wyszyńskiego, która wpisze się także w przygotowania do ogólnopolskiego dziękczynienia za nowego błogosławionego rozpocznie się na Jasnej Górze już dzisiaj. Zainagurowane zostaną comiesięczne nocne czuwania z Prymasem Wyszyńskim.

    bł. kard. Stefan Wyszyński/fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ****

    Modlitwa z 27 na 28 dzień miesiąca to nawiązanie do trwających tu niemal nieprzerwanie od 40 lat czuwań prowadzonych przez Instytut Prymasa Wyszyńskiego z prośbą o beatyfikację tego wielkiego kapłana i Polaka. Teraz, przez cały rok, w Kaplicy Matki Bożej gromadzić się będą przedstawiciele różnych ruchów i wspólnot.

    – Modlitwa dziękczynna za beatyfikację Prymasa Wyszyńskiego jest bardzo potrzebna i wynika z wielkiej potrzeby ludzi – przekonuje Agnieszka Kołodyńska, odpowiedzialna generalna Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Przypomina, że modlitwa o ogłoszenie kard. Wyszyńskiego błogosławionym także odbywała się na prośbę świeckich, którzy wskazywali, że jest nam potrzebny taki orędownik w niebie. – Instytut podjął tę inicjatywę i modlitwa trwała 40 lat. Teraz wyzwanie przyjęła Jasna Góra, by w duchu dziękczynienia trwać wraz z wiernymi przed Obliczem Matki Bożej – powiedziała przedstawicielka Instytutu Prymasa Wyszyńskiego.

    Nocne czuwania będą miały konkretny program oparty na słowach „ABC Społecznej Krucjaty Miłości” bł. ks. Prymasa. Dziesięć punktów Krucjaty to zdaniem świadków jego życia i posługi prymasowski testament na XXI wiek. Społeczna Krucjata to program odnowy życia codziennego, to zaproszenie do oddziaływania miłością w rodzinie, w domu, w pracy, wśród przyjaciół, na wakacjach, wszędzie. Tak, aby zacząć przemieniać świat od siebie, od najbliższego otoczenia.

    „Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje; Myśl dobrze o wszystkich; Mów zawsze życzliwie o drugich; Rozmawiaj z każdym językiem miłości; Przebaczaj wszystko wszystkim; Działaj zawsze na korzyść bliźniego; Czynnie współczuj w cierpieniu; Pracuj rzetelnie; Włącz się w społeczną pomoc bliźnim; Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół”, brzmią słowa Krucjaty, którą Stefan kard. Wyszyński ogłosił w 1967 r. w liście pasterskim na Wielki Post.

    Stanisława Nowicka, świadek życia i posługi bł. Prymasa zauważa, że kard. Wyszyński o trzecim tysiącleciu mówił, że będzie to czas pytania o miłość społeczną. Chciał, by owocem Milenijnego Roku Jubileuszowego była miłość w międzyludzkich relacjach. Była to także jego odpowiedź na Sobór Watykański II, który wzywał do rewizji tego, czy miłość społeczna jest realizowana w naszym codziennym życiu. Dlatego zaproponował program Społecznej Krucjaty Miłości. – Hasło „społeczna” znaczy powszechna, uogólniona; to wyprawa do kogoś, po drugiego. Słowo „krucjata” jest zakorzenione w historii Kościoła, nawiązuje do wypraw wojennych pod znakiem krzyża, dotyczy też bardzo głębokiej walki duchowej. Miłość dotyka największej potrzeby duchowej każdego człowieka. Miłość głoszona w krucjacie jest jej potrzebą w relacjach międzyludzkich, jest dotrzymaniem przyrzeczeń złożonych w Jasnogórskich Ślubach Narodu i jest konsekwencją Milenijnego Aktu Oddania Polski w macierzyńską niewolę miłości – wyjaśnia Stanisława Nowicka i podkreśla, że „dziś tak bardzo potrzeba nam tej społecznej miłości, o którą też trzeba bardzo modlić się”.

    Każde nocne czuwanie z bł. Prymasem Wyszyńskim w Domu Matki (z 27 na 28 dzień miesiąca) inaugurować będzie Apel Jasnogórski, w czasie którego odmawiana będzie specjalna modlitwa za wstawiennictwem bł. Stefana kard. Wyszyńskiego przygotowana przez Instytut Prymasa Wyszyńskiego. Wystawiony zostanie portret Prymasa Tysiąclecia i jego relikwie.

    Po Apelu o godz. 22.00 rozpoczynać się będzie konferencja formacyjna głoszona przez świadków życia błogosławionego i specjalistów zajmujących się opracowywaniem jego teksów, zwłaszcza dotyczących nauki społecznej i jego maryjności.

    Po konferencji przewidziano wspólną modlitwę różańcową z rozważaniami kard. Wyszyńskiego przygotowanymi przez Jasnogórską Rodzinę Różańcową.

    Mszę św. o północy sprawować będą paulini, do wspólnoty których błogosławiony został włączony przez konfraternię czyli grono przyjaciół i dobrodziejów.

    Organizatorami modlitwy dziękczynnej są: Jasna Góra, Instytut Prymasa Wyszyńskiego i Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana”, którego bł. Prymas jest patronem.

    Partnerem medialnym inicjatywy jest Radio Jasna Góra, które nocną modlitwę będzie transmitować.

    Narodowe dziękczynienie za beatyfikację Prymasa Wyszyńskiego zgodnie z decyzją Konferencji Episkopatu Polski odbędzie się na Jasnej Górze 3 maja, w uroczystość Królowej Polski.

    Jasna Góra (KAI)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jasna Góra: pierwsze liturgiczne wspomnienie bł. Prymasa Tysiąclecia

     

    Kardynał Stefan Wyszyński przemawia do wiernych zebranych przed jasnogórskim szczytem, 26 sierpnia 1957 r

    Archiwum Instytutu Prymasowskiego Stefana Kardynała Wyszyńskiego

    Kardynał Stefan Wyszyński przemawia do wiernych zebranych przed jasnogórskim szczytem, 26 sierpnia 1957 r

    ***

    – Umieszczenie relikwii bł. Prymasa Wyszyńskiego obok Cudownego Obrazu Matki Bożej, jego fizyczna ponowna obecność będzie dla nas przypomnieniem o wartości wiary, znaczeniu chrześcijańskich wartości i o wielkim zawierzeniu Maryi – uważa przełożony generalny Zakonu Paulinów. To on w obecności przeora Jasnej Góry i innych zakonników dokona uroczystego wprowadzenia relikwii do Kaplicy Matki Bożej. Relikwiarz ma kształt kardynalskiego herbu. Jest w nim kropla płynu otrzewnowego z elementami krwi.

    Tę niezwykłą relikwię przekazał 8 marca 2020 r., a więc na kilka miesięcy przed planowaną wówczas beatyfikacją, lekarz patomorfolog.

    Jak wyznał o. Arnold Chrapkowski było to niezwykłe doświadczenie bliskości ze świętym, „dotknięcie czegoś wyjątkowego związanego z wyjątkową postacią”. Podkreślił, że umieszczenie relikwii obok Cudownego Obrazu jest niejako przypieczętowaniem wielkiego zawierzenia bł. Prymasa, które tutaj wielokrotnie czynił.

    – Chcemy nie tylko jako wspólnota jasnogórska, ale cały Zakon z wielką czcią te relikwie wnieść na Jasną Górę, w tym szczególnym dniu. Jest to też forma naszej wdzięczności nie tylko za przykład wielkiego zawierzenia Maryi, ale za wieloletnie związki kardynała z paulińskim zakonem nie tylko w Polsce, ale także w innych klasztorach poza granicami – dodał Generał.

    Podkreślił, że relikwie mają szczególne znaczenie, bo „możemy poczuć bliskość świętego”. – Umieszczone w ołtarzu będą nam przypominały, że możemy dziś za wstawiennictwem bł. kard. Wyszyńskiego prosić o potrzebne łaski nie tylko w wymiarze indywidualnym, ale także narodowym. W czasie zniewolenia to on dbał o chrześcijański kształt naszej Ojczyzny. Musimy o tym pamiętać, zwłaszcza teraz, gdy ten duch chrześcijański się rozmywa. Jego fizyczna ponowna obecność tutaj, będzie dla nas przypomnieniem o wartości wiary, o wartościach chrześcijańskich i o tym wielkim zawierzeniu Maryi – powiedział o. Chrapkowski.

    Wyraził nadzieję, że będziemy potrafili wykorzystać ten dar beatyfikacji dla naszej wiary, duchowego wzrostu, dla naszego zawierzenia Bożej Matce.

    – Chcemy bardzo uroczyście przeżywać ten dzień, bo to dla Jasnej Góry postać wyjątkowa, wpisująca się w historię tego miejsca, jego cała prymasowska posługa jest związana z Jasną Górą – powiedział z kolei przeor klasztoru. O. Samuel Pacholski przypomniał, że Prymas Wyszyński to „ człowiek, który postawił na Maryję i to jak sam mówił, jasnogórską. Z Nią związał całe swoje prymasowskie posługiwanie, Jej zawierzył trudne czasy Kościoła po II wojnie światowej i dzięki Niej wypełniły się słowa jego wielkiego poprzednika Augusta Hlonda, że zwycięstwo, gdy przyjdzie będzie to zwycięstwo Maryi”.

    Jasnogórski przeor zauważył, że odczytując z tarczy herbowej słowa Prymasa „Soli Deo” w kontekście całego jego życia, to, czym dla niego było oddanie Bogu przez Maryję, „chcemy podjąć tę samą drogę, bo też chcemy dostąpić łaski świętości, czyli szczęścia życia wiecznego”.

    – Wszystkich zapraszamy na Jasną Górę. Bądźmy razem tego dnia. Zapraszamy tych, którym ta postać jest bliska, i tych, którzy nie znają ks. Prymasa – zaprasza przeor.

    Jutrzejsze liturgiczne wspomnienie poprzedzi dziś nocna modlitwa „Z błogosławionym Prymasem czuwamy w Domu Matki” podejmowana tradycyjnie z 27 na 28 dzień miesiąca. Tym razem poprowadzą ją przedstawicielki Instytutu Prymasa Wyszyńskiego.

    W Sanktuarium cały rok trwa dziękczynienie za wyniesienie na ołtarze tego wielkiego kapłana i Polaka.


    Jasna Góra (KAI)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    CZWARTEK 30 MAJA

    UROCZYSTOŚĆ NAJŚWIĘTSZEGO CIAŁA i KRWI CHRYSTUSA

    ___________________________________________

    MSZA ŚWIĘTA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA i PROCESJA WEWNĄTRZ KOŚCIOŁA – o godzinie 20.00

    ****

    Czy w dzień Bożego Ciała trzeba uczestniczyć we Mszy Świętej?

    fot. Wojciech Łączyński/Archidiecezja Warszawska

    ____________________________________________________

    Bez wątpienia, najbardziej charakterystyczną cechą Bożego Ciała są procesje, w których wierni co roku chętnie uczestniczą. Niektórzy, wybierając się na procesję, rezygnują z pójścia na Mszę Świętą. Czy w Boże Ciało mamy obowiązek w niej uczestniczyć?

    Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, znana jako Boże Ciało, obchodzona jest na pamiątkę ustanowienia sakramentu Eucharystii w czasie Ostatniej Wieczerzy.

    Boże Ciało przypada zawsze w czwartek po Niedzieli Trójcy Świętej, ale jest świętem ruchomym, które celebruje się 60 dni po Wielkanocy i 10 dni po Zesłaniu Ducha Świętego.

    Za najbardziej charakterystyczny element obchodów Bożego Ciała można bez wątpienia uznać uroczyste procesje z Najświętszym Sakramentem, które przechodzą ulicami każdej parafii.

    Czy w dzień Bożego Ciała trzeba uczestniczyć we Mszy Świętej?

    Katolicy mają obowiązek uczestniczenia we Mszy Świętej w święta nakazane, do których należą wszystkie niedziele w roku oraz 6 dodatkowych uroczystości.

    Obowiązek uczestniczenia we Mszy Świętej katolicy mogą wypełnić w dzień świąteczny lub przed, czyli w wigilię uroczystości. „Nakazowi uczestniczenia we Mszy Świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego” (Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 1248 § 1).

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Wikipedia/Pixabay

    ***

    Zdarzenie, którego doświadczyła św. s. Faustyna podczas procesji Bożego Ciała

    W “Dzienniczku” św. s. Faustyna kilka razy nawiązuje do uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa oraz procesji Bożego Ciała. W słowach, które Pan Jezus skierował do świętej, odkrywamy sens i znaczenie tej uroczystości.

    „Wtem promienie z obrazu tego przeszły przez Hostię świętą i rozeszły się na cały świat…”

    W pewnej chwili, kiedy był ten obraz wystawiony w ołtarzu na procesji Bożego Ciała, kiedy kapłan postawił Przenajświętszy Sakrament i chór zaczął śpiewać, wtem promienie z obrazu tego przeszły przez Hostię świętą i rozeszły się na cały świat. – Wtem usłyszałam te słowa: Przez ciebie, jako przez tę Hostię, przejdą promienie (184) miłosierdzia na świat. Po tych słowach głęboka radość wstąpiła w duszę moją

    (Dz 441)

    „Niech się napełni radością serce Twoje”

    27 [V 1937]. Boże Ciało.

    W czasie modlitwy usłyszałam te słowa: Córko Moja, niech się napełni radością serce twoje. Ja, Pan, jestem z tobą, nie lękaj się niczego, jesteś w sercu Moim. W tym momencie poznałam wielki majestat Boga i zrozumiałam, że z jednym poznaniem Boga nic nie może iść w porównanie; zewnętrzna wielkość niknie jak proszek, przed jednym aktem głębszego poznania Boga.

    (Dz 1133)

    „Tu jest odpocznienie moje”

    1 VI 1937. Dziś u nas procesja Bożego Ciała324. Przy pierwszym ołtarzu wyszedł ogień z Hostii świętej i przeszył mi serce – i usłyszałam głos: Tu jest odpocznienie Moje. Żar zapalił się w sercu moim; czułam, że jestem przemieniona cała w Niego.

    (Dz 1140)

    Święta siostra Faustyna w “Dzienniczku” opisuje także dni oktawy Bożego Ciała, które w jej życiu miały szczególne znaczenie:

    „Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje”

    Było [to] w czasie oktawy Bożego Ciała15. Bóg napełnił duszę moją światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna. Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje. Przedwieczna jest miłość Jego ku mnie. Było to w czasie nieszporów – w prostych słowach, które płynęły z serca, złożyłam Bogu ślub wieczystej czystości. Od tej chwili czułam większą zażyłość z Bogiem, Oblubieńcem swoim. Od tej chwili uczyniłam celkę w sercu swoim, gdzie zawsze przestawałam z Jezusem.

    (Dz 16)

    „Łaska ta trwała króciutką chwilę, ale moc tej łaski jest wielka.”

    Co do mnie, otrzymałam tę łaskę po raz pierwszy, i to przez bardzo krótką chwilę, w osiemnastym roku życia, w czasie oktawy Bożego Ciała podczas nieszporów, kiedy złożyłam Panu Jezusowi ślub wieczysty czystości. Żyłam jeszcze na świecie, jednak wkrótce wstąpiłam do klasztoru. Łaska ta trwała króciutką chwilę, ale moc tej łaski jest wielka. Po tej łasce nastąpiła długa przerwa. Wprawdzie otrzymywałam od Pana w tej przerwie wiele łask, ale innego rzędu. Był to okres doświadczeń i oczyszczenia. Doświadczenia [te] były tak bolesne, że dusza moja doznała zupełnego opuszczenia przez Boga, została pogrążona w tak wielkich ciemnościach. Zauważyłam i zrozumiałam, że nikt mnie z tych udręk nie zdoła wyprowadzić ani mnie mogli zrozumieć. Były dwa momenty, gdzie dusza moja była pogrążona w rozpaczy: raz pół godziny, drugi raz trzy kwadranse. Jak co do łask, nie mogę ich wielkości dokładnie napisać, tak i co do tych doświadczeń Bożych, chociażbym użyła nie wiem jakich słów, to wszystko bladym jest cieniem. Jednak, jak Pan mnie pogrążył w tych udrękach, tak i Pan mnie wyprowadził. Trwało to jednak parę lat i znów otrzymałam tę wyjątkową łaskę zjednoczenia, (184) która trwa do dziś. Jednak i w tym powtórnym zjednoczeniu były krótkie przerwy. Jednak obecnie od pewnego czasu nie doznaję żadnej przerwy, ale coraz głębiej pogrąża mnie w Bogu. Wielkie światło, jakim jest oświecony rozum, daje poznać wielkość Boga, nie jakoby w Nim miała poznawać poszczególne przymioty, jako dawniej, nie – tu jest inaczej: w jednym momencie poznaję całą Istotę Boga.

    (Dz 770)

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. cathopic.com

    ***

    Modlitwa uwielbienia Hostii Świętej

    Poznaj dwie wyjątkowe modlitwy uwielbienia Hostii Świętej, które w “Dzienniczku” zapisała św. s. Faustyna Kowalska.
    Hostio św., w której zawarty jest testament miłosierdzia Bożego dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarte jest Ciało i Krew Pana Jezusa, jako dowód nieskończonego miłosierdzia ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.

    Hostio św., w której jest życie wiekuiste i nieskończonego miłosierdzia, nam obficie udzielane, a szczególnie biednym grzesznikom.

    Hostio św., w której zawarte jest miłosierdzie Ojca, Syna i ducha Świętego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.

    Hostio św., w której zawarta jest nieskończona cena miłosierdzia, która wypłaci wszystkie długi nasze, a szczególnie biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarte jest źródło wody żywej, tryskającej z nieskończonego
    miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarty jest ogień najczystszej miłości, który płonie z łona Ojca Przedwiecznego, jako z przepaści nieskończonego miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarte jest lekarstwo na wszystkie niemoce nasze, płynące z nieskończonego miłosierdzia, jako z krynicy, dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarta jest łączność pomiędzy Bogiem a nami, przez nieskończone miłosierdzie dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.

    Hostio św., w której zawarte są wszystkie uczucia najsłodszego Serca Jezusowego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i burz wewnętrznych i zewnętrznych.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna w życiu i śmierci godzinie.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród niepowodzeń i zwątpienia toni.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród fałszu i zdrad.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i bezbożności, która zalewa ziemię.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród tęsknoty i bólu, w którym nas nikt nie zrozumie.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród znoju i szarzyzny życia codziennego.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród zniszczenia naszych nadziei i usiłowań.

    Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród pocisków nieprzyjacielskich i wysiłków piekła.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy ciężkości przechodzić będą siły moje, gdy ujrzę wysiłki swoje bezskuteczne.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy burze miotają mym sercem, a duch strwożony chylić się będzie ku zwątpieniu.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy serce moje drżeć będzie – i śmiertelny pot zrosi nam czoło.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy wszystko sprzysięże się przeciw mnie i rozpacz czarna wciskać się będzie do duszy.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy wzrok mój gasnąć będzie na wszystko, co doczesne, a duch mój po raz pierwszy ujrzy światy nieznane.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy prace moje będą przechodzić siły moje, a niepowodzenie będzie stałym udziałem moim.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy spełnienie cnoty trudnym mi się wyda i natura buntować się będzie.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy ciosy nieprzyjacielskie wymierzone przeciw mnie będą.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy trudy i wysiłki potępione przez ludzi będą.

    Hostio św., ufam Tobie, gdy zabrzmią sady Twoje nade mną, wtenczas ufam morzu
    miłosierdzia Twego.

    (Dz 356)



    Jestem hostią w Twym ręku,
    O Jezu, Stwórco mój i Panie,
    Cicha, ukryta, bez krasy i wdzięku,
    Bo cała piękność mej duszy we wnętrzu odbita została.
    Jestem hostią w Twym ręku, o Boski Kapłanie,
    Czyń ze mną, co Tobie się podoba.
    Jestem cała zdana na wolę Twą, Panie,
    Bo ona jest mej duszy rozkosz i ozdoba.
    Jestem w Twym ręku, o Boże, jak hostia biała,
    Błagam, przeistocz mnie sam w siebie,
    Niech [będę] ukryta w Tobie cała,
    Zamknięta w Twym miłosiernym Sercu jak w niebie.
    Jestem w Tym ręku jako hostia, o wiekuisty Kapłanie,
    Niechaj opłatek ciała mego kryje mnie przed okiem ludzkim,
    Niech tylko Twoje oko mierzy mą miłość i oddanie,
    Bo moje serce zawsze jest złączone z Twym Sercem Boskim.
    Jestem w Twym ręku, o Boski Pośredniku, jako hostia ofiarna
    I płonę na ołtarzu całopalenia,
    (22) Zmielona i starta cierpieniem jak pszeniczne ziarna,
    A to wszystko dla Twojej chwały, dla dusz zbawienia.
    Jestem hostią, która przebywa w tabernakulum Serca Twego,
    Idę przez życie w miłości Twej zatopiona
    I nie lękam się na świecie niczego,
    Boś Ty mi sam – tarcza, moc i obrona.
    Jestem hostią złożoną na ołtarzu Serca Twego,
    By płonąć ogniem miłości przez wieki całe,
    Bo wiem, żeś mnie wywyższył jedynie z miłosierdzia swego,
    A więc wszystkie dary i łaski obracam na Twoją chwałę.
    Jestem hostią w Twym ręku, o Sędzio i Zbawicielu,
    W ostatniej życia mego godzinie,
    Niech wszechmoc Twej łaski doprowadzi mnie do celu,
    Niechaj Twa litość nad naczyniem miłosierdzia zasłynie.

    (Dz 1629)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ukrywano ją przez 400 lat. Marcel Pérès przyleciał do Poznania zaśpiewać zakazaną muzykę na Boże Ciało

    Marcel Pérès

    Marcel Pérès/fot. Piotr Łysakowski

    ***

    Kodeks Occo to księga zawierająca muzykę najwyższej próby z przełomu XV i XVI wieku, napisaną ku czci Najświętszego Sakramentu. Przez wieki manuskrypt uchodził za zaginiony, a dopiero niedawno okazało się, że pozostawał w ukryciu. Marcel Pérès, słynny francuski muzyk, przyleciał do Poznania żeby ta muzyka znów zabrzmiała, i to w święto Bożego Ciała. Liturgie podczas których zabrzmi ten niezwykły śpiew odbędą się w środę o 19:30 u Jezuitów i w piątek o 18 w Sanktuarium Najświętszej Krwi Pana Jezusa.

    „Cicha procesja”

    WXIV wieku w Amsterdamie miał miejsce cud eucharystyczny: Hostia wrzucona do ognia nie spłonęła, lecz przez wiele dni unosiła się nad paleniskiem. W kamienicy, w której się to stało, powstała kaplica, zwana „Nasz Pan na Poddaszu”, do której ciągnęły niezliczone pielgrzymki. Został też zbudowany kościół Heilige Stede, w którym szczególną czcią był otaczany Najświętszy Sakrament. Jednak w czasach ikonoklazmu protestanci zniszczyli kościół, zakazali kultu eucharystycznego i wyznania katolickiego w ogóle. Katolicy wobec zakazu w rocznicę cudu gromadzili się i po cichu, niby przypadkiem, niby każdy z osobna, przemierzali trasę procesji eucharystycznej. Ten nielegalny zwyczaj zwano „Cichą Procesją” i trwa on do dziś.

    Muzyka przechowywana przez wieki

    Pompejusz Occo, bogaty patrycjusz, który na przełomie XV i XVI wieku był właścicielem kaplicy, zamówił wykonanie manuskryptu z muzyką przeznaczoną do kultu Najświętszego Sakramentu. Była to muzyka najlepszych kompozytorów tej epoki: Josquina des Pres, Pierre’a de la Rue, Jeana Muoton, Anthoniusa Divitisa. Księga została też spisana i iluminowana przez najlepszego kaligrafa tej epoki – słynnego Petrusa Alamire. Jednak w zawierusze prześladowań protestanckich zaginęła. Uważano, że najpewniej została zniszczona podczas prześladowań. Jednak pod koniec XX wieku okazało się, że rodzina Pompejusza Occo przechowała ją w ukryciu i to przez kilkaset lat! Dzięki temu ta kunsztowna muzyka (tzw. polifonia franko-flamandzka) przetrwała. Zachwycali się nią jednak głównie muzykolodzy.

    W 2019 roku powstał międzynarodowy Projekt Occo, czyli inicjatywa Stowarzyszenia Brandsma, Stowarzyszenia Dusza, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny i Fundacji św. Benedykta, aby przywrócić tę muzykę do życia. Odbył się cykl siedmiu warsztatów, podczas których muzycy i śpiewacy głównie z Polski, ale też z Litwy, Francji, Estonii, Włoch i Portugalii poznawali i zgłębiali ten repertuar pod kierownictwem Marcela Pérèsa, słynnego muzyka z Francji, lidera Ensemble Organum. Projekt miał prowadzić do wykonania tej muzyki w samym Amsterdamie, w miejscach związanych z cudem eucharystycznym. Jednak gdy grupa złożona z 25 muzyków pojechała do stolicy Niderlandów, miała zaplanowane wykonania liturgiczne i koncerty… wybuchła pandemia. Z godziny na godzinę wchodziły w życie kolejne obostrzenia, wieści o utrudnieniach powrotu, wreszcie o zamknięciu granic. Odwołano koncerty, zakazano liturgii, zamknięto kościoły.

    Jednak proboszcz kościoła Najświętszego Sakramentu wpuścił śpiewaków w nocy do kościoła, i w nocy wybuchu pandemii, w dość apokaliptycznych okolicznościach, muzycy zaśpiewali muzykę z Kodeksu Occo… przed samym Najświętszym Sakramentem. Nikt z zewnątrz nie mógł zostać wpuszczony, jednak był Ten, dla którego ta muzyka została napisana. Wykonanie to zostało nagrane, całe godzinne wykonanie było potem puszczane w holenderskim radio w dniu „Cichej Procesji” i pozwalało odbyć ją na sposób duchowy. Projekt Occo po pandemii powrócił i jest regularnie kontynuowany: Marcel Pérès uczy podczas warsztatów kolejnych śpiewów z Kodeksu Occo. Obecnie w Poznaniu trwa najnowsza odsłona projektu, którego uczestnicy pracują nad Mszą De Venerabili Sacramento Hottineta Barra oraz Oficjum o Najświętszym Sakramencie św. Tomasza z Akwinu.

    Kodeks Occo w Poznaniu

    W XIV wieku w Poznaniu również miał miejsce słynny cud eucharystyczny. Wykradziona i sprofanowana Hostia zaczęła krwawić, a potem wrzucona do studni nie utonęła, lecz unosiła się nad wodą. Wyrzucona przez porywaczy na podpoznańskie mokradła nie dała się zakopać, lecz nadal unosiła się nad ziemią. W miejscu, gdzie ją odnaleziono, zbudowano następnie kościół Bożego Ciała: powstanie sanktuarium wspierał m.in. król Władysław Jagiełło, a królowa Jadwiga przekazała na jego rzecz swoje klejnoty koronacyjne.

    Teraz podczas uroczystości Bożego Ciała muzyka z Kodeksu Occo i Oficjum o Najświętszym Sakramencie zabrzmi w miejscach związanych z poznańskim cudem. W środę 29 maja o 19:30 odbędzie się tradycyjna łacińska wigilia – w kościele jezuitów przy ul. Szewskiej 18, czyli dawnym kościele dominikańskim, z którego w 1399 roku wykradziono Hostię. Z kolei w piątek 31 maja o 18 w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy ul. Żydowskiej 34 w Poznaniu (zbudowanym w kamienicy, w której Hostia została wówczas sprofanowana i wrzucona do studni) odbędzie się msza w tzw. oktawie uroczystości Bożego Ciała. Będzie to liturgia w klasycznym rycie rzymskim, podczas której zabrzmi polifonia z Kodeksu Occo.

    Oficjum św. Tomasza z Akwinu

    W środę 29 maja 2024 r. w kościele jezuitów odbędzie się wigilia Bożego Ciała, czyli tradycyjne nocne nabożeństwo, podczas którego śpiewane są psalmy, responsoria, czytania, komentarze ze św. Tomasza z Akwinu i św. Augustyna. To czuwanie jest swego rodzaju medytacją, przygotowującą do przeżywania wielkiego święta. Matutinum, czyli jutrznia jest najbardziej starożytnym nabożeństwem, starszym od laudesu czy nieszporów. A antyfony dla tego konkretnego nabożeństwa na Boże Ciało, czyli Oficjum o Najświętszym Sakramencie, ułożył sam św. Tomasz z Akwinu, w czasie gdy w XIII wieku w konsekwencji objawień została ustanowiona uroczystość Bożego Ciała. To z tego oficjum, z jego części nieszpornej, pochodzi m.in. hymn „Pange lingua”, czyli „Sław języku Tajemnicę”, z którego wywodzi się śpiew „Przed tak wielkim Sakramentem”.

    W tym roku obchodzimy 750. rocznicę śmierci i 800. rocznicę urodzin św. Tomasza z Akwinu, więc przywrócenie jego wielkiego liturgicznego dzieła wpisuje się w obchody roku Akwinaty, który w Polsce dotąd celebruje przede wszystkim Fundacja św. Benedykta.

    Jan Kiernicki/Aleteia.pl

     ___________________________________________________________________________________________

    19 MAJA

    UROCZYSTOŚĆ ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO

    OD GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU, MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDŹ ŚW.


    MSZA ŚW. O GODZ. 14.00

    Samplefot. Waiting For The Word / flickr.com

    ***

    Zesłanie Ducha Świętego oznacza początek Kościoła. Duch Święty jest niezmiennie duszą Kościoła, ożywia go nadzieją, napełnia radością i przypomina o jego młodości. Duch Święty czyni z odkupionych przez Chrystusa jeden organizm – wspólnotę.

    Zapowiedź posłania Ducha Bożego do świata pojawia się już w Starym Testamencie, szczególnie u proroka Izajasza, ale najpełniej wyraża ją Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy. Mówi do apostołów: „A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, on Was wszystkiego nauczy i przypomni Wam wszystko, co Ja wam powiedziałem”.

    W tym dniu, jak pisze św. Łukasz w Dziejach Apostolskich, grono Apostołów zostało „uzbrojone mocą z wysoka”. W języku liturgicznym święto Ducha Świętego nazywa się „Pięćdziesiątnicą” – z greckiego Pentecostes, tj. pięćdziesiątka, – bo obchodzi się 50-go dnia po Zmartwychwstaniu Pańskim.

    Na zgromadzonych w Wieczerniku Apostołów, jak pisze św. Łukasz w Dziejach Apostolskich Jezus Chrystus zesłał Ducha Pocieszyciela, by Ten, doprowadził do końca dzieło zbawienia. „I stał się z prędka z nieba szum, jakoby przypadającego wiatru gwałtownego, i napełnił wszystek dom, gdzie siedzieli. I ukazały się im rozdzielone języki jakoby ognia, i usiadł na każdym z nich z osobna: i napełnieni są wszyscy Duchem Świętym i poczęli mówić rozmaitymi językami, jako im Duch Święty wymawiać dawał” (Dzieje Ap., II, 2-4).

    W dniu Zesłania Ducha Świętego powstaje Kościół, który od samego początku jest posłany do wszystkich narodów „aż po krańce ziemi”, który jest powszechny czyli otwarty na wszystkich, nie związany szczególnie z żadnym narodem czy partykularnym środowiskiem. Celem istnienia Kościoła jest kontynuowanie w świecie zbawczej misji Jezusa Chrystusa. To zadanie najlepiej definiuje najważniejszy dokument Soboru Watykańskiego II konstytucja dogmatyczna „Lumen gentium”. Kościół jest – jak czytamy: „niejako sakramentem zjednoczenia ludzi z Bogiem i budowania jedności rodzaju ludzkiego”.

    Swoich darów Duch Święty udziela wszystkim członkom Kościoła, niezależnie od ich stanu. Są to dary: mądrości, rozumu, rady, męstwa, umiejętności, pobożności i bojaźni Bożej. Uzdalnia wiernych do dojrzałej obecności w świecie. Kieruje losami Kościoła, kiedy wybiera do grona Apostołów w miejsce Judasza św. Macieja, kiedy prosi o wyznaczenie Barnaby i Pawła, jak pisze święty Łukasz „do dzieła, które im wyznaczyłem”, czy kiedy posyła Apostołów do tego, by w określonych częściach świata głosili Ewangelię. Wprowadza wspólnotę wierzących w głębsze rozumienie tajemnicy Chrystusa, dając im zrozumienie Pisma świętego. Ponadto, w ramach Kościoła Duch Święty w każdej epoce powołuje nowe instytucje, nowe inicjatywy, które są odpowiedzią na potrzeby aktualnej epoki.

    Uroczystość liturgiczna Zesłania Ducha Świętego sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Łączono ją z Wielkanocą, a od IV w. wyodrębniono jako osobne święto, uroczyście obchodzone zarówno w Kościele Wschodnim jak i Zachodnim. Synod w Elwirze urzędowo wprowadził ją w 306 roku. W wigilię Pięćdziesiątnicy, podobnie jak w wigilię Wielkanocy, święcono wodę do chrztu świętego i udzielano chrztu katechumenom.

    Papież Leon XIII wprowadził nowennę, czyli dziewięciodniowe przygotowania modlitewne na przyjście Ducha Świętego, aby dokonał przemiany w naszych sercach, tak jak przemienił Apostołów w Wieczerniku.

    Uroczystość tę powszechnie nazywa się w Polsce Zielonymi Świętami, gdyż w okresie, w którym jest obchodzona, przyroda odnawia się po zimie, a zieleń jest dominującym kolorem pejzażu. Wszystkie obrzędy ludowe z nimi związane noszą piętno radości i wesela. Kościoły, domy, obejścia przybrane są „majem” – najczęściej młodymi brzózkami; posadzkę kościelną, podłogę chat i wiejskie podwórka potrząsają wonnym tatarakiem; wszędzie rozlewa się rzeźwa woń świeżej majowej zieleni.

    Uroczystość Zesłania Ducha Świętego kończy w Kościele katolickim trwający 50 dni okres wielkanocny, który obejmuje czas od niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego (czyli już od Wigilii Paschalnej) do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.

    W ikonografii, w sztuce chrześcijańskiej Duch Święty jest przedstawiany w formie gołębicy, języków ognia bądź obłoku. W wielu barokowych kościołach Ducha Świętego symbolizował po prostu snop jasnego światła wpadający do ciemnego wnętrza przez kopułę.

    Zesłanie Ducha Świętego obchodzone jest przez dwa dni, w wielu krajach europejskich są one wolne od pracy: w Niemczech, Francji, Szwajcarii, Holandii, Danii a także na Węgrzech. W Polsce drugi dzień Zielonych Świąt jako dzień wolny od pracy zniesiono w okresie stalinizmu w 1951 r. i do dziś nie przywrócono. Wyjątek stanowią tu wyznawcy Kościoła Zielonoświątkowego w RP, którzy na mocy Ustawy z dnia 20 lutego 1997 o stosunku Państwa do Kościoła Zielonoświątkowego w Rzeczypospolitej mają ten dzień wolny od pracy.

    Kai.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Andrei del Verrocchio “Chrzest Chrystusa” | Fot. Wikipedia

    ***

    Kim jest Duch Święty? 7 biblijnych faktów

    Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia pozostaje martwą literą, Kościół jest tylko organizacją, władza – dominacją, misja – propagandą, liturgia – niczym więcej, jak tylko wspomnieniem, życie chrześcijańskie – moralnością niewolnika.

    Niewątpliwie Duch Święty to najbardziej tajemnicza Osoba Trójcy Świętej. W Starym Testamencie Lud Izraela najpierw doświadczył objawienia Boga jako Stworzyciela i Ojca. W Nowym Testamencie uczniowie Jezusa zrozumieli w końcu, że jest On Przedwiecznym Słowem i Synem Ojca. Natomiast pełnia objawienia Ducha Świętego to dopiero dzień Zielonych Świątek, ale przecież wciąż w potocznej świadomości religijnej pozostaje On niejako „na uboczu”. Przypomnijmy zatem kilka biblijnych faktów o Trzeciej Osobie Trójcy Świętej.

    1. Tchnienie Boga, czyli?…

    Pisarze Starego Testamentu na określenie Ducha Bożego używali terminu ruah, czyli tchnienie, powietrze, wiatr. Nikt z nas nie widzi wiatru, ale działanie wiatru można poznać po skutkach, jakie on sprawia. Wiatr przesuwa chmury, porusza drzewami, spiętrza fale (por. Ps 107, 25).

    Duch Święty, tak jak wiatr, jest niewidoczny, nie można go zamknąć w żadnym pomieszczeniu ani zmierzyć, a jednak działa. 

    ***

    Tak samo oddech człowieka jest niewidoczny i ulotny, ale bez oddechu nie można żyć! Wiatr jako zjawisko atmosferyczne oznaczał zawsze potężną siłę, tchnienie zaś, czyli oddech, oznaczało życie.

    W Starym Testamencie  Duch Święty nie był jeszcze znany jako osoba. Jest to raczej tajemnicza moc Bożą, którą posługiwał się Bóg w dziele stworzenia i zbawienia. Czytamy, że „Jahwe ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (Rdz 2, 7). W  zdaniu tym nie ma co prawda słowa „ruah”, ale opisana czynność (tchnienie), wskazuje, że znów chodzi o Ducha Jahwe. Człowiek ulepiony z prochu żyje, ponieważ Bóg przekazał mu swoje „tchnienie” (por. Iz 42, 5Hi 33, 4). Ta moc Boża daje życie, ratuje i zbawia; działa często poprzez ludzi, biorąc ich w posiadanie i uzdalniając do szczególnych czynów.

    Dopiero uważna lektura Nowego Testamentu ukazuje nam, że Duch Boży to nie jakaś siła, wiatr, tchnienie czy moc, ale Osoba Boża.

    2. O co chodzi z tą gołębicą?

    Kiedy byłem ostatnio z moją córką na Mszy Świętej dla dzieci, ksiądz wskazał na mozaikę ukazującą Chrzest Pański i zapytał:

    – „Co pojawiło się nad głową Jezusa podczas chrztu w Jordanie?”.

    Pewien chłopiec, przyjrzał się mozaice i odparł pytaniem na pytanie:

    – „Chodzi o ten złoty krążek?”.

    –  „Nie, nie chodzi mi o aureolę!  – zaprzeczył ksiądz – Spójrzcie wyżej! Tam jest unosząca się gołębica, czyli Duch Święty”…

    Przyznam, że to stwierdzenie „gołębica, czyli Duch Święty” rozbawiło mnie bardziej niż słowa chłopca.

    fot. Smendocci/Catholic

    ***

    Ikonografia tak bardzo przyzwyczaiła nas do Ducha Świętego jako gołębicy, że pojawia się ona na obrazach przedstawiających zarówno Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny, jak i Zesłanie Ducha Świętego w Dniu Pięćdziesiątnicy. Doszło do tego, że nawet na obrazach ukazujących Trójcę Świętą widzimy Boga Ojca jako siwobrodego starca, Syna Bożego jako młodszą wersję Boga Ojca, a Ducha Świętego oczywiście jako unoszącą się między nimi białą gołębicę. Możemy rzecz jasna mówić, że to tylko wyobrażenie symboliczne, ale gdy słyszymy słowo „Duch Święty”, pewnie większość z nas ma właśnie pierwsze skojarzenie ornitologiczne.

    Źródłem przedstawiania Ducha Świętego jako gołębicy są ewangeliczne opisy chrztu Chrystusa w Jordanie. Gwoli ścisłości Ewangelie nie mówią jednak, że Duch zstąpił na Jezusa jako gołębica, ale raczej porównują Jego zstąpienie do lotu gołębicy: Wtedy otworzyło się Mu niebo i zobaczył Ducha Bożego, który zstępował na Niego jakby gołębica (Mt 3, 16); ujrzał niebo otwarte i Ducha, który zstępował na Niego jakby gołębica (Mk 1, 10); Ujrzałem Ducha, który zstępował z nieba jakby gołębica i pozostał na Nim (J 1, 32).

    Jedynie Łukasz stwierdza nieco inaczej: „Duch Święty zstąpił na Niego w postaci cielesnej jakby gołębica” (Łk 3, 22). Chyba chciał przez to podkreślić, że fakt ten był dostrzegalny i był prawdziwą teofanią, analogiczną do tych, jakie spotyka się w Starym Testamencie.

    Prawdopodobnie Ewangelistom chodziło nie tyle o samego ptaka, co o jego sposób poruszania się. Niektórzy widzą tu nawiązanie do opisu stwarzania świata z Księgi Rodzaju i zdania, że Duch Boży unosił się nad wodami (hebr. Weruah Elohim merahefet al-pne hammajim – Rdz 1, 2).

    W wersecie tym czasownik „unosił się”  pochodzi od rdzenia haraf (krążyć, szybować), który opisywał lot ptaka nad gniazdem i pisklętami. Ten sam czasownik w Pwt 32, 11 oznacza czynność orła, który unosi się na skrzydłach nad pisklętami w gnieździe, aby je zachęcić do lotu. Wybór takiego terminu w Rdz 1, 2 z pewnością nie był przypadkowy. Duch Boży, czyli tchnienie Boga, unoszące się nad wodami, to symbol roztaczania opiekuńczych skrzydeł nad stwarzanym światem, oznacza twórczą moc Boga, przygotowującą chaos do życia. W tym kontekście Duch Święty, zstępujący jak gołębica na Jezusa, to znak inauguracji nowego stworzenia, którego Mesjasz napełniony Duchem Świętym, jest fundamentem i twórcą.

    3. Mówił przez proroków i przemawia przez Pismo Święte

    W wyznaniu wiary powtarzamy formułę, że Duch Święty „mówił przez proroków”. Ojcowie Soboru (381 r.), chcieli poprzez te słowa podkreślić misję, jaką realizował odwiecznie Duch Święty we wszechświecie i wśród ludzi. Prorocy oznaczają tu wszystkich, którzy mówili i działali w imieniu Boga.

    Ten sam Duch natchnął autorów Biblii. Święty Paweł pisze, że „wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania” (2 Tm 3, 16). Natchnienie to polegało na tym, że „kierowani Duchem Świętym mówili od Boga święci ludzie” (2 P 1, 21).

    Ojcowie Kościoła porównywali natchnienie Biblii do stworzenia świata. Bóg nie tylko „na początku stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1, 1), ale ciągle podtrzymuje je w istnieniu. Podobnie Duch Święty – nie tylko działał przy powstawaniu Księgi, ale działa również w napisanej Księdze.

    Stąd Pismo nie tylko jest natchnione Duchem Świętym, ale również dziś Nim tchnie. Myśl tę podjął Sobór Watykański II, ucząc, że Pismo „natchnione przez Boga (…) w wypowiedziach Proroków i Apostołów pozwala rozbrzmiewać głosowi Ducha Świętego” (KO 21).

    4. Ciągle obecny w życiu Jezusa

    Duch Święty towarzyszy Jezusowi od samego początku Jego wcielenia. Anioł Gabriel, wyjaśniając Maryi, w jaki sposób stanie się Matką Mesjasza, używa słów: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1, 35). Pismo Święte wyraźnie mówi, że Maryja „znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1, 18). Anioł wyjaśnia też Józefowi: „nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” (Mt 1, 20).

    Jezus posiada Ducha od momentu swego poczęcia (por. Mt 1, 20Łk 1, 35), jednak w chrzcie na nowo otrzymuje wylanie Ducha, namaszczenie Duchem Świętym, co potwierdza św. Piotr w przemówieniu w domu Korneliusza: „Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą Jezusa z Nazaretu” (por. Dz 10, 38). Wszyscy trzej synoptycy podkreślają, że zaraz po chrzcie to Ducha Święty wyprowadza Jezusa na pustynię, „aby był kuszony przez diabła” (Mt 4, 1; por. Łk 4, 1Mk 1, 12).

    Po kuszeniu Jezus powraca „w mocy Ducha do Galilei”, aby nauczać (Łk 4, 14-15). Podczas czytania w synagodze Jezus odnosi do siebie fragment księgi Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,18-19).

    Ten, kto odważa się twierdzić, że moc Jezusa pochodzi od Szatana, bluźni przeciwko Duchowi Świętemu (por. Mk 3, 22-30), bo właśnie „mocą Ducha Świętego” Jezus wypędza złe duchy (Mt 12, 28).

    Obecność Ducha Świętego widoczna jest w sposób szczególny w modlitwie Jezusa. Łukasz opowiada, że w momencie chrztu w Jordanie, „gdy [Jezus] się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego” (Łk 3, 21-22). Związek między modlitwą Jezusa a obecnością Ducha wyrażony jest również w słowach: „Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi” (Łk 10, 21).

    5. Jest naszym Adwokatem i Rzecznikiem

    Pewnego razu papież Franciszek nawiązał podczas homilii do zdarzenia ze swojego życia, kiedy był jeszcze proboszczem w parafii patriarchy San José w San Migiel i podczas Mszy Świętej dla dzieci w uroczystość Zesłania Ducha Świętego zapytał: „Kto wie, kim jest Duch Święty?”  Wszystkie dzieci podniosły ręce, a jedno z nich odpowiedziało z powagą: „Paralitykiem!”.

    Chodzi oczywiście o Parakleta. Trudne słowo, więc łatwo je pomylić.

    Gdy Jezus zapowiada i obiecuje Ducha Świętego, nazywa Go właśnie Parakletem (J 14, 16. 2615, 2616, 7). Słowo „Parakletos” tłumaczy się zazwyczaj jako „Pocieszyciel”, ale tak naprawdę ten grecki termin nie ma adekwatnego polskiego odpowiednika.

    Pochodzi od czasownika „parakaleo” (wzywam, proszę). Dosłownie oznacza: „Ten, który jest wzywany”. Można to oddać terminami: obrońca, adwokat, doradca, rzecznik, asystent, pomocnik, opiekun.

    To ktoś, kto jest powołany, aby być u czyjegoś boku i stawać w jego obronie. „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze — Ducha Prawdy (…); nie zostawię was sierotami” – mówi Jezus (J 14, 16). Dlaczego „innego”? Otóż w 1 J 2, 1 Parakletem nazwany jest także Chrystus, który wstawia się za nami. Współgra to ze słowami z Listu do Rzymian: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (…) Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał?” (por. Rz 8, 31b-39).

    6. Prowadzi nas do Prawdy

    Jezus oznajmił Apostołom: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16, 12-13). Te słowa mówią o działaniu Ducha Świętego w Kościele. Jeśli Jezus jest drogą, to Duch jest przewodnikiem, prowadzącym po tej drodze. Jest nauczycielem, który strzeże prawdy i pomaga ją odróżnić od fałszu. Święty Paweł napisał: „Nikt nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus” (1 Kor 12, 3). Duch Święty podtrzymuje żywą pamięć Kościoła o dziełach dokonanych przez Jezusa, przekonuje świat o grzechu, czyli o konieczności zbawienia.

    Nie przypadkiem w Credo właściwie jednym tchem mówimy: „wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny”. To właśnie Duch Święty współtworzy Kościół, jest źródłem wspólnoty, jego powszechności i świętości. Metropolita Ignatios IV Hazim z Laodycei w czasie ekumenicznego zjazdu w Uppsali w 1968 r. wypowiedział znamienne i często cytowane słowa:

    Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia pozostaje martwą literą, Kościół jest tylko organizacją, władza – dominacją, misja – propagandą, liturgia – niczym więcej, jak tylko wspomnieniem, życie chrześcijańskie – moralnością niewolnika. Ale w Duchu Świętym: kosmos jest zmartwychwstały i wzdycha w bólach rodzenia Królestwa, Zmartwychwstały Chrystus jest tutaj, Ewangelia jest mocą życia, Kościół ukazuje życie Trójcy, władza jest posługą wyzwalania, misja jest Pięćdziesiątnicą, liturgia – pamiątką i zapowiedzią, ludzkie działanie jest przebóstwione.

    7. Mieszka w nas

    Właściwie każda modlitwa kierowana do Ducha Świętego, zaczyna się od tradycyjnych słów „Przyjdź!”. Ale przecież Duch Święty cały czas jest z nami, cały czas jest w Kościele, bo został dany Kościołowi na zawsze.

    W Ewangelii Janowej czytamy, że Jezus po zmartwychwstaniu przyszedł do uczniów zgromadzonych w wieczerniku i pozdrowiwszy ich, „tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22-23).

    Święty Paweł pyta Koryntian: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście” (1 Kor 3, 16-17).

    Należy to rozumieć w ten sposób, że w całym Kościele i w poszczególnych wiernych mieszka Duch.

    Święty Ireneusz uważał nawet, że chrześcijanin składa się z ciała, duszy i Ducha Świętego (Adversus haereses V, 6,1). Inny fragment z 1 Listu do Koryntian mówi jeszcze dobitniej: „Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest” (1 Kor 6, 19).

    Alonso Schökel stwierdził kiedyś, że chrześcijanina można przyrównać do Namiotu Spotkania na pustyni. Nosząc w sobie Świętego Ducha uświęcamy ten świat, który bez Boga staje się pustynią.

    Nasze dziecięctwo Boże jest właśnie dziełem mieszkającego w nas Ducha Świętego, którego Paweł nazywa „Duchem przybrania za synów” (Rz 8, 15-16). To dlatego możemy zwracać się do Boga tym samym zawołaniem, jakim zwracał się do Niego Jezus, to znaczy mówić „Abba – Tatusiu!” (Mk 14, 36Ga 4, 6-7).

    Duch Święty jest także rękojmią naszego zmartwychwstania: „A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11).

    Roman Zając/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Skąd mam wiedzieć, że to Duch Święty?

    Skąd mam wiedzieć, że to Duch Święty?

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Radzi dyrektor Centrum Duchowości Księży Jezuitów w Częstochowie ks. Artur Wenner SJ.

    Jarosław Dudała: Czy Duch Święty może wejść do duszy człowieka?

    o. Artur Wenner SJ: 
    Duch Święty jako jedna z osób Boskich ma dostęp do całej rzeczywistości, także do każdego człowieka. W tym sensie nie ma żadnych przeszkód, aby Duch Święty przenikał nas w całości. Ma On więc dostęp do wszystkiego, co w nas jest. Oczywiście, trzeba dodać, że z racji szczególnego charakteru stworzenia, jakim jest człowiek, Pan Bóg zachowuje pewnego rodzaju dyskrecję. Szanuje wolność człowieka, co oznacza, że ten dostęp do nas jest w jakiejś mierze regulowany naszą odpowiedzią i naszą otwartością na Boga.

    A czy to samo potrafią zrobić złe duchy?
    Nie, złe duchy są zupełnie w innej sytuacji. One są stworzeniami, bytami duchowymi, które są inteligentne i które mają własną wolę, ale nie są Bogiem. Tak jak my zbliżamy się do innych osób i możemy w pewnym sensie poznawać ich wnętrze po tym, jak ono jest wyrażone na zewnątrz, tak też złe duchy mają taką możliwość – i to w sposób jeszcze bardziej wnikliwy niż my. Ale absolutnie nie mają pełnego dostępu do wnętrza człowieka. Ma je tylko Bóg.

    Czyli demony nie słyszą ludzkich myśli?
    Bezpośrednio ich nie słyszą, natomiast mogą wiele wywnioskować na podstawie naszej mimiki, rozmów. Mogą się domyślić wielu nawet nie do końca wyrażonych myśli, tak jak i my się ich u innych domyślamy.

    To skąd się biorą takie zjawiska, jak opętanie (kiedy zły duch zdaje się zawładnąć czyimś ciałem) oraz pokusa? Nieraz przecież pół żartem, pół serio mówimy, że to zły duch podszepnął to czy tamto.
    To są dwie zupełnie różne sytuacje i różne sposoby obecności czy wpływu złego na człowieka.
    Opętanie to jest sytuacja szczególna, która musi być zweryfikowana, bo pewne zachowania czy zjawiska mogą wydawać się opętaniem, a są to jedynie przejawy choroby psychicznej. Jeżeli rzeczywiście mamy do czynienia z opętaniem, to zawsze jest w tej sytuacji moment przyzwolenia człowieka, zgody na dopuszczenie do siebie złego ducha aż do oddania mu własnej osobowości i własnej woli.
    W przypadku pokusy oczywiście takiej sytuacji nie ma. Nie ma podporządkowania złemu duchowi woli człowieka. Pokusa to w dużym stopniu działanie zewnętrzne, zmierzające do tego, żeby człowieka ukierunkować ku czemuś złemu, ale w pełni dysponujemy wtedy własną wolą. Nawet jeśli ktoś czy coś bardzo mocno na nas wpływa, nie jest to nigdy tak daleko idące, żeby człowiek nie mógł temu powiedzieć „nie” i się wycofać.

    Skoro zły duch nie ma bezpośredniego dostępu do ludzkiego wnętrza, to jaki jest mechanizm działania pokusy?
    Zły duch nie może zawładnąć ludzką wolą, ale może nam podsuwać różne myśli. Może wykorzystywać naszą słabość, naszą skłonność do złego, którą obserwuje, poznaje. Może też wpływać na naszą sferę emocjonalną.

    Jak więc rozpoznać, które z naszych myśli czy emocji pochodzą od złego ducha, a które są natchnieniem Ducha Świętego?
    Niektóre są dość ewidentne. Znając trochę Boga, znając Ewangelię, widzimy, że pewne myśli czy uczucia są zgodne z tym duchem, a inne nie.

    Wtedy nie ma problemu. Ale sytuacja nie zawsze jest taka klarowna.
    To prawda. Zły duch jest kłamcą, co oznacza, że może nie tylko wprost odciągać nas od Pana Boga, ale może nas też zwodzić, oszukiwać, udawać ducha światłości. Może próbować wykorzystywać do swoich celów dobre pragnienia zwłaszcza tych osób, które są bliżej Pana Boga. Czyli na przykład może poddawać nam jakąś myśl, która wydaje się na pierwszy rzut oka dobra, ale potem, gdy już ją wcielimy w życie, wyprowadzi nas na manowce.

    Jak zdemaskować ten podstęp?
    Oczywiście, nie jest takie łatwe w momencie, kiedy to się pojawia. Trzeba uwzględnić kilka czynników.
    Po pierwsze – ewangeliczny sposób rozpoznawania myśli czy duchów po ich owocach, czyli skutkach. Jeśli coś na koniec przynosi dobre skutki, to na pewno stał za tym dobry duch. Natomiast jeżeli przynosi to ostatecznie skutki złe, to mieliśmy do czynienia z duchem złym. Ale dostrzeżenie tego wymaga czasu. Nie dzieje się to natychmiast.
    Natomiast w momencie, kiedy to się dzieje, czyli kiedy przychodzi dana myśl, warto zwrócić uwagę, czy ta ogólnie dobra myśl wpisuje się korzystnie w nasz kontekst życiowy, nasze powołanie, zaangażowanie, posiadane zobowiązania. Generalnie można przyjąć, że duch dobry utwierdza nas w tej drodze, która jest już wcześniej rozeznana jako pochodząca od Boga. Bo dobre duchy nie przeczą sobie nawzajem. Natomiast duch zły może podsunąć nam propozycję dobrą samą w sobie, ale niezgodną z dotychczasowymi wyborami. Gdy spojrzy się na nią w tym kontekście wydaje się ona nieraz po prostu dziwna. Wtedy trzeba dużo większej ostrożności i solidnego zbadania tej myśli, zanim się da jej wiarę.
    Problemem niektórych osób jest zbyt łatwe udzielanie kredytu zaufania swoim poruszeniom, zwłaszcza gdy proponowane działanie ma być długofalowe i wymaga dużego zaangażowania. Bywa, że ktoś się w coś angażuje, a potem nagle okazuje, że pójście w tę stronę podważa jego wcześniejsze wybory. Człowiek staje wtedy jakby na takim rozdrożu.

    Jakie miejsce w tym rozeznaniu mają ludzkie pragnienia i lęki?
    Samo słowo „pragnienia” może mieć różne znaczenia. Ja używam go tutaj w znaczeniu tego, co pociąga ku przyszłości.
    Niektóre z tych pociągnięć mają charakter głęboki, sięgający naszego serca czy wnętrza, a niektóre są czymś bardziej w rodzaju zachcianek, impulsów, które bazują często na poszukiwaniu przyjemności, chęci zaspokojenia różnego rodzaju potrzeb. Ważne jest, żeby to rozróżnić – zobaczyć, co jest ulotnym, bardzo chwilowym pociągnięciem czy skłonnością, a co jest bardzo głęboko wpisane w moje wnętrze.
    Tak jest na przykład z kwestią powołania. Nasze powołanie zawsze ma zakorzenienie w głębokim pragnieniu, które daje nam Pan Bóg.
    Jeśli natomiast chodzi o lęki, to wyrastają one z naszej kondycji psychofizycznej, z historii życia, naszych doświadczeń. To także kwestia formacji, którą przechodzimy. Można „zarazić się” lękami innych i to nie tylko w domu rodzinnym, ale też środowisku, w którym przebywamy.
    Te lęki najczęściej niestety bywają wykorzystywane przez złego ducha do tego, żeby nas zamykać w sobie. Radzenie sobie z tymi lękami jest możliwe, kiedy otwieramy się na Pana Boga i kiedy badamy ich racjonalność. Bo wiele tego typu uczuć jest irracjonalnych. Kiedy się im głębiej przyjrzymy, to widzimy, że nie mają jakiejś obiektywnej podstawy.

    Wróćmy na chwilę do kwestii: pragnienie a powołanie. Z jednej strony, bywają ludzie, którzy mają głębokie pragnienie np. życia zakonnego czy kapłańskiego, tymczasem dalsze rozeznanie – np. przełożonych czy formatorów – wskazuje na coś innego. To znaczy, że samo pragnienie nie jest jeszcze decydujące. Z drugiej strony, może być i tak, że ktoś nie ma pragnienia np. do życia kapłańskiego czy zakonnego i jest to bardzo istotna wskazówka, mówiąca, że to nie jest dla niego, nawet jeżeli jakieś inne elementy zdawałyby się przemawiać na rzecz takiego powołania.
    Tak, może się wydawać, że ktoś ma predyspozycje, jest inteligentny, potrafi kontaktować się z innymi, ale nie ma z jego strony jakiegoś pociągnięcia, pragnienia. Wtedy nie można mówić o powołaniu.
    Natomiast jeśli chodzi o pragnienia, które napotykają w realizacji na przeszkody, to trzeba zwrócić uwagę na jakość tego pragnienia, poznania bliżej, skąd to pragnienie pochodzi. Ważne jest, aby poznać, czy dana osoba jest psychicznie i duchowo dojrzała, bo takie też będą jej pragnienia. Może się zdarzyć, że osoba czegoś bardzo pragnie, że pragnie rzeczy obiektywnie dobrych – na przykład kapłaństwa czy życia zakonnego – ale to pragnienie nie musi być wolą Bożą, a jedynie nieuporządkowanym uczuciem, nieuporządkowanym przywiązaniem lub może wynikać z nieuświadomionych lęków.
    Tak więc samo istnienie silnego przekonania i pragnienia podjęcia danej drogi życia nie jest jeszcze wystarczające do stwierdzenia pewności powołania takiej osoby.
    Z drugiej strony, ta sama osoba może czegoś trudnego nie podejmować, nawet gdyby to była wola Boża, z tym samych motywów, czyli z lęków i z powodu uczuć nieuporządkowanych. Może zatem mieć powołanie, ale obawia się wzgardy, prześladowania związanego z danym powołaniem i odrzucenia przez społeczeństwo. Takie uczucia też są nieuporządkowane.

    Czy ma Ojciec jakieś złote rady albo wskaźniki, markery, których wykrycie wskazuje z wysokim prawdopodobieństwem, że mamy do czynienia z natchnieniem Ducha Świętego albo przeciwnie – z działaniem złego ducha?
    Podkreśliłbym rolę szczerości przed samym sobą, a także przed innymi. A także związanej z nią pokory, bo jeżeli nie mam pokory, to nie mogę być do końca szczerym i przejrzystym. W pokorze jest element tego, że chcę dać się poznać innym. Chcę naprawdę zweryfikować, czy mam do czynienia z czymś obiektywnym, czy jest to tylko mój wymysł.
    Do tego dołożyłbym ducha realizmu, czyli chęci weryfikowania, obiektywizowania swoich pragnień. On pozwala na zdobycie głębszego przekonania, że dobrze odczytuję swoją drogę.
    Czynnikiem, na który jestem bardzo wrażliwy, jest postawa uporu, przywiązania do własnego zdania, a zwłaszcza przywiązania do własnej interpretacji pewnych znaków czy natchnień przy jednoczesnej niechęci do ich prześwietlenia i zweryfikowania przez innych. Takie zadufanie w sobie wskazuje często na działanie złego ducha, na kierowanie się uczuciami nieuporządkowanymi i przywiązaniami.
    Podobnie jest z nadmiernym pośpiechem w podejmowaniu decyzji. On też wskazuje raczej na obecność złego ducha niż dobrego.

    Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PONIEDZIAŁEK 20 MAJA

    DRUGI DZIEŃ ZIELONYCH ŚWIĄT

    UROCZYSTOŚĆ NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY MATKI KOŚCIOŁA

    MSZA ŚWIĘTA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZINIE 20.00

    ***

    El Greco 1596–1600 (fragment obrazu), temat obrazu został zaczerpnięty z Dziejów Apostolskich:
    Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić (Dz 2,2–4)

    ***

    Święto Maryi, Matki Kościoła, obchodzone w poniedziałek po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, zostało wprowadzone do polskiego kalendarza liturgicznego 4 maja 1971 r. przez Episkopat Polski – za zgodą Pawła VI. Dzień ten został wybrany dlatego, że Zesłanie Ducha Świętego było początkiem działalności Kościoła. Jak podają Dzieje Apostolskie, w momencie Zesłania Ducha Świętego w Wieczerniku obecni byli wszyscy Apostołowie, którzy “trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego” (Dz 1, 14). Matka Najświętsza, Oblubienica Ducha Świętego, mocą którego w dniu Zwiastowania poczęła Jezusa Chrystusa, przeżyła w Wieczerniku wraz z Apostołami zstąpienie Ducha Miłości na Kościół. Od tej chwili Maryja, Wspomożycielka Wiernych i Matka Kościoła, towarzyszy Kościołowi w świecie.
    Maryja jest Matką Kościoła. Tytuł ten dawali Matce Najświętszej teologowie już od początków dziejów Kościoła, a w ostatnim stuleciu papieże: Leon XIII, Jan XXIII i Paweł VI. Biskupi polscy złożyli Pawłowi VI Memoriał z gorącą prośbą o ogłoszenie Maryi Matką Kościoła i oddanie ponowne Jej macierzyńskiemu Sercu całej rodziny ludzkiej. Prymas Polski, kard. Stefan Wyszyński, w imieniu 70 biskupów polskich w dniu 16 września 1964 roku, podczas trzeciej sesji soborowej, wygłosił przemówienie, uzasadniając konieczność ogłoszenia Maryi Matką Kościoła. Powoływał się na doświadczenia naszego Narodu, dla którego Matka Chrystusowa, obecna w naszych dziejach, i zawsze przez nas wzywana, była ratunkiem, pomocą i zwycięstwem. Biskupi polscy zabiegali również bardzo o to, aby nauka o Matce Najświętszej została włączona do Konstytucji o Kościele, gdyż to podkreśla godność Maryi jako Matki Kościoła i Jej czynną obecność w misterium Chrystusa i Kościoła.
    W 1968 r. Paweł VI potwierdził swoje orzeczenie o Matce Kościoła w Wyznaniu Wiary, w tzw. Credo Pawłowym. Episkopat Polski włączył wówczas do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie: “Matko Kościoła, módl się za nami”. Wniósł równocześnie prośbę do Stolicy Świętej, aby wezwanie to znalazło się w Litanii odmawianej w Kościele Powszechnym, i aby papież ustanowił Święto Matki Kościoła również dla całego Kościoła Powszechnego.
    (ze strony brewiarz.pl)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Sobór, kard. Wyszyński i Matka Kościoła

    Uczestnicy Soboru Watykańskiego II w bazylice św. Piotra w Rzymie.

    Uczestnicy Soboru Watykańskiego II w bazylice św. Piotra w Rzymie.
    ALBUM ONLINE /EAST NEWS

    ***

    Od testamentu z krzyża („Oto Matka twoja”) do ogłoszenia Maryi Matką Kościoła musiało minąć niemal 2 tysiące lat. Kropkę nad „i” postawił Paweł VI podczas Soboru Watykańskiego II. Udział w tym miał kard. Stefan Wyszyński.

    Przeto na chwałę Matki Bożej i ku naszemu pokrzepieniu ogłaszamy Najświętszą Maryję Pannę Matką Kościoła, to jest Matką całego Ludu Bożego, zarówno wiernych jak i pasterzy, którzy nazywają Ją najukochańszą Matką. Pragniemy, by pod tym tytułem od tej chwili Dziewica Matka była jeszcze bardziej czczona i wzywana przez lud chrześcijański (…). Odpowiada to doskonale celowi, który wytknął sobie obecny Sobór, a mianowicie – aby ukazać prawdziwe oblicze Kościoła świętego, z którym Maryja jest wewnętrznie złączona i którego – jak to słusznie zauważono – jest Ona cząstką największą, cząstką najlepszą, cząstką szczególną, cząstką najwyborniejszą – mówił papież Paweł VI w dniu 21 listopada 1964 roku, na zakończenie trzeciej sesji Soboru Watykańskiego II. Na tę decyzję pracował cały sztab biskupów, teologów, świeckich. Ale jedna osoba szczególnie czuła się w tym momencie szczęśliwa: prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński zakrył dłońmi twarz, ale nie zdołał ukryć płynących z oczu łez.

    Jak w Efezie

    Gdy przed laty trafiłem do ruin starożytnego Efezu, poza amfiteatrem, w którym św. Paweł wygłaszał swoje kazania, koniecznie chciałem odnaleźć również miejsce, w którym odbywał się Sobór Efeski w 431 roku. Nie prowadziły do niego żaden znak ani tablica informacyjna. Po zasięgnięciu języka miejsce „znalazło się” tuż przy bramkach wyjściowych, obok… toalet, za którymi biegnie ledwo widoczna ścieżka, zarośnięta krzakami i trawą. Po paru krokach wyłoniły się ruiny kościoła Maryi Dziewicy, z nie najgorzej – jak na ogólny stan – zachowanymi fragmentami prezbiterium. W tym miejscu efescy ojcowie soborowi ogłosili dogmat o Bożym macierzyństwie Maryi (Theotokos – Boża Rodzicielka). Kiedy patriarcha Aleksandrii św. Cyryl ogłosił tę prawdę publicznie, efezjanie zaczęli świętować na ulicach. Zmysł wiary prostych ludzi utwierdzał cały Kościół.

    Przypomniałem sobie o tym, gdy parę lat później czytałem wspomnienie kard. Stefana Wyszyńskiego z Vaticanum II: „Fantastyczny entuzjazm napełnia aulę, trwają długotrwałe oklaski. Wszyscy biskupi powstają ze swoich miejsc. Uniesienie – równe może temu, które panowało w Efezie. Trwa to długą chwilę. Jest świadectwem jedności ojców soborowych, nie widać tu ani konserwatystów, ani progresistów – są biskupi wierzący, pragnący Matki” (cyt. za: Ewa Czaczkowska, Kardynał Wyszyński. Biografia). Tak zareagowali ojcowie soborowi, gdy Paweł VI ogłosił Maryję Matką Kościoła. Najbardziej wzruszony był z pewnością polski prymas. Bo to jego pragnienie i „lobbing” sprawiły, że papież zdecydował się na ten krok. Reakcja ojców soborowych z całego świata pokazała jednak, że polski hierarcha tylko wymodlił i „wychodził” to, co przez całe wieki było częścią chrześcijańskiego krwiobiegu – choć nie nazwane wprost i oficjalnie, to jednak stanowiło część tożsamości Kościoła.

    Wieczernik XX wieku

    Echo tej radości ojców soborowych i samego prymasa Wyszyńskiego słychać w jego wspomnieniach: „Tegoż wieczoru Ojciec Święty zaprosił mnie do siebie na prywatną audiencję pożegnalną. Gdy przyszedłem do niego, dziękowałem za to, co uczynił – że tak życzliwie przyjął Memoriał Episkopatu Polski. Papież uśmiechnął się i powiedział: – Zapewne jesteście zadowoleni, spełniłem wasze życzenia. Odpowiedziałem: – Jesteśmy porwani, podniesieni na duchu! Mamy bolesne doświadczenia w naszej Ojczyźnie, ale są one osłodzone obecnością Świętej Bożej Rodzicielki, która jest naszą Matką, daną »ku obronie« Narodu polskiego. I dodałem jeszcze: – Dziękując jeszcze za to, co Wasza Świątobliwość uczynił dla chwały Matki Boga i ludzi, pragnę przypomnieć, że kiedyś w Wieczerniku też było tak jak dzisiaj w Bazylice Piotrowej. Był tam Piotr, pierwszy papież, i Maryja w gronie zalęknionych Apostołów. A dziś, w Bazylice Piotrowej, powtórzyło się to samo. Był Piotr w Pawle VI i była Maryja. A więc – w imię Boże”.

    Ten fragment zapisków kard. Wyszyńskiego przypomniał mi znowu o soborze w Efezie, gdzie Maryję ogłoszono Matką Boga. To nie przypadek, że mariologia triumfowała właśnie w Efezie. Tam przecież w starożytności popularny był, obok Artemidy, kult egipskiej bogini-matki. Przedstawiano ją często… z dzieciątkiem karmionym piersią. To tam właśnie św. Cyryl wygłosił pochwałę Matki Boga: „Dzięki Tobie czczona jest Trójca, dzięki Tobie w całym świecie hołd odbiera krzyż drogocenny! Dzięki Tobie cały świat pogrążony w służbie bałwanom poznaje prawdę”. W Efezie również znajduje się domek Maryi, gdzie według tradycji miała spędzić ostatnie chwile życia na ziemi i skąd miała zostać zabrana z duszą i ciałem do nieba. Ta sama nieprzypadkowość, zgodność miejsca i okoliczności wybrzmiewa w porównaniu, którego użył kard. Wyszyński: nie było lepszej okazji, by ogłosić Maryję Matką Kościoła, niż zebranie w jednym miejscu wszystkich następców apostołów pod przewodnictwem Piotra, bo to powtórzenie doświadczenia Wieczernika, w oczekiwaniu na zesłanie Ducha Świętego, razem z Matką Jezusa.

    Odkurzanie Kościoła

    Jest jeszcze jedna okoliczność, która sprawiła, że to właśnie Sobór Watykański II stwarzał najlepsze warunki do oficjalnego ogłoszenia Maryi Matką Kościoła: sobór po raz pierwszy od wielu wieków nie zajmował się herezjami i błędami, które należało potępić, ale próbował na nowo odkryć istotę, naturę Kościoła, odkurzyć w nim to, co zostało przykryte niepotrzebną fasadą. Taki „odkurzony” Kościół miał również zdefiniować na nowo swój stosunek do świata współczesnego i swoje w nim miejsce. Skupienie się na tajemnicy Kościoła było idealną okazją, by rozważyć również rolę Maryi w jego życiu. Pierwszą osobą, która na forum zgłosiła propozycję ogłoszenia Maryi Matką Kościoła, był kardynał Giovanni Montini. Zrobił to już podczas pierwszej sesji soboru. Nikt jeszcze, łącznie z nim samym, nie wiedział, że ten właśnie kardynał będzie zamykał obrady soboru jako papież Paweł VI. Już po drugiej sesji wyraził nadzieję, że Maryja zostanie ogłoszona Matką Kościoła, co wywołało pierwsze poruszenie wśród ojców soborowych. Panował niemal powszechny entuzjazm w tej sprawie, choć nie brakowało teologów, którzy mieli wątpliwości, czy na pewno można to uczynić. Dlatego też kard. Wyszyński wraz z całym Episkopatem Polski zajął się przygotowaniem solidnego opracowania, które wyjaśniałoby wszelkie teologiczne pytania w tej kwestii.

    Miejsce dla Miriam

    Aktywność soborowa kardynała Wyszyńskiego sięga jeszcze okresu poprzedzającego sesje: w latach 1960–62 uczestniczył już w pracach Centralnej Komisji Przygotowawczej, do której powołał go papież Jan XXIII. Później współtworzył Sekretariat do Spraw Nadzwyczajnych, a w 1963 r. już nowy papież Paweł VI powołał go do Prezydium Soboru, czyli bardzo wąskiego grona kierującego pracami tego zgromadzenia biskupów z całego świata. Kard. Wyszyński zabierał również głos na forum podczas dziesięciu sesji generalnych.

    Polski prymas podejmował głównie wątki dotyczące przygotowania tekstu maryjnego – początkowo miał powstać osobny dokument poświęcony Maryi, ostatecznie zaś umieszczono obszerny fragment Jej poświęcony w konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium. Kardynał Wyszyński nie ukrywał, że jego zdaniem bardziej właściwe byłoby przyjęcie osobnego dokumentu poświęconego Maryi. Był już nawet gotowy projekt takiej konstytucji dogmatycznej, ale po głosowaniu uznano, że zostanie połączony z konstytucją dogmatyczną o Kościele. Kardynał Wyszyński przekonywał wówczas, że nauka o Matce Boga nie może być tylko dodatkiem do nauki o Kościele, dołączonym na końcu dokumentu. „O najdostojniejszej Matce Boga wiele i prawdziwie należy powiedzieć raczej w traktacie o Chrystusie Odkupicielu i Jego Kościele, i to nie tylko okazjonalnie, lecz także w sposób fundamentalny i istotny”, mówił. Większość ojców soborowych miała jednak inne zdanie i trzeba przyznać, że włączenie Maryi do dokumentu o Kościele nie tylko niczego Jej nie ujmuje, ale przeciwnie, pokazuje Jej rolę w życiu uczniów Jezusa, żywą, aktywną i nierozłączną. Postulaty kard. Wyszyńskiego szły wyraźnie w kierunku uznania Maryi za Współodkupicielkę, ale to postulat, który – choć mający swoich zwolenników do dziś – swego czasu nawet kard. Joseph Ratzinger uznał za trudny do uzasadnienia na gruncie biblijnym i teologicznym. Za to jak najbardziej oparte na Biblii i Tradycji było uznanie Maryi za Matkę Kościoła. I tu również rola kard. Wyszyńskiego okazała się nieoceniona. Mozaika na ścianie przy bazylice św. Piotra w Rzymie.

    Mozaika na ścianie przy bazylice św. Piotra w Rzymie.

     Mozaika na ścianie przy bazylice św. Piotra w Rzymie.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Dowody w sprawie

    To polski episkopat, pod przewodnictwem kard. Wyszyńskiego, zwrócił się do Pawła VI z prośbą, by wspólnie z ojcami soborowymi, dokonał aktu oddania Matce Bożej całego Kościoła. Polscy biskupi wysłali papieżowi specjalny Memoriał, który został przygotowany przez teologów w Jasnogórskim Studium Mariologicznym. Memoriał postulował również, by po papieżu i soborze aktu oddania dokonali poszczególni biskupi w swoich diecezjach na całym świecie. Autorzy Memoriału i polscy biskupi byli przekonani, że stanowiłoby to potwierdzenie prawdy o Maryi jako Matce Kościoła, co byłoby równoznaczne z uznaniem tego tytułu przez cały Kościół. W tekście Memoriału biskupi odwoływali się do nauczania Kościoła od czasów patrystycznych aż do ostatnich papieży. „Dowodem w sprawie” były również teksty liturgiczne, potwierdzające wiarę ludu Bożego w duchowe macierzyństwo Maryi. W Memoriale biskupi polscy powoływali się również na wspomniane już wyżej przemówienie Pawła VI na zakończenie drugiej sesji soborowej, w której nowy papież wyraził nadzieję na przyznanie Maryi tytułu Matki Kościoła. Chodziło o te słowa Pawła VI: „że ten Sobór poda najwłaściwsze rozwiązanie kwestii schematu o Najświętszej Maryi Pannie, tak mianowicie, aby jednomyślnie i z największym pietyzmem uznano najbardziej uprzywilejowane miejsce, które Matka Boża zajmuje w świętym Kościele […], miejsce po Chrystusie najwyższe i równocześnie nam najbliższe, tak że możemy Ją uczcić imieniem »Matki Kościoła« – dla Jej chwały, a naszego pokrzepienia” (cytuję za: Jan Pach OSPPE, „Salvatoris Mater” 16/1/4).

    Sobór wyklęczany

    Ta nadzieja Pawła VI szła w parze z nadzieją polskich biskupów, zwłaszcza prymasa Wyszyńskiego. Nic dziwnego, że gdy nadzieja się spełniła i papież ogłosił Maryję Matką Kościoła, „niewzruszony kardynał” nie potrafił ukryć emocji. Arcybiskup Antoni Baraniak, który był świadkiem reakcji prymasa Wyszyńskiego, zanotował: „Gdy Papież wypowiadał słowa: Proclamamus Mariam Matrem Esslesiae – Ogłaszamy Maryję Matką Kościoła – wszyscy biskupi zerwali się z miejsc i zaczęli klaskać z ogromnej radości, długo i żarliwie. Ciągle patrzyłem na Ojca Prymasa. Ojciec stał, miał twarz zasłoniętą rękami: między palcami spływały łzy. Widziałem, że był ze wszech miar wstrząśnięty. Dokonywała się jego umiłowana sprawa, przeogromna chwała Maryi, którą on ukochał i za którą gotów był poświęcić wszystko”. Ta historia nie byłaby pełna, gdyby pominąć w niej jeden istotny fakt: za sprawą prymasa Wyszyńskiego cały Kościół w Polsce – tysiące wiernych i duchownych – modlił się za sobór przez cały czas. Czuwania w intencji soboru, zwłaszcza na Jasnej Górze, ale również we wszystkich diecezjach, były fenomenem na skalę nieznaną w innych Kościołach lokalnych. Nie ma wątpliwości, że również przyznanie, a raczej potwierdzenie przez papieża prawdy, że Matka Boga jest też Matką Kościoła, zostało wymodlone przez tysiące kolan w polskich świątyniach. To przekonanie prymasa wybrzmiewa także w tej części jego notatek: Kard. Cerejeira mówi mi: »To kardynał polski zwyciężył, bo ja nic nie mówiłem«. Odpowiadam: zwyciężył Bóg, któremu na dzisiejsze czasy potrzebna jest większa chwała Maryi” (źródło: S. Wilk, A. Wójcik, Stefan Kardynał Wyszyński Prymas Polski, cyt. za: Ryszard Matejuk SJ, „Studia Gnesnensia” 2018). Łzy kard. Wyszyńskiego płynęły także dlatego, że miał świadomość, ile serca w ten proces włożyli polscy katolicy.

    Jacek Dziedzina/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________________

     CZWARTEK 23 MAJA

    UROCZYSTOŚĆ JEZUSA CHRYSTUSA, NAJWYŻSZEGO I WIECZNEGO KAPŁANA

    Jezus Chrystus, Najwyższy i Wieczny Kapłan

    Fr. Lawrence OP | Flickr | CC BY-NC-ND 2.0/Aleteia.pl

    ***

    MSZA ŚWIĘTA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZINIE 20.00

    ***

    Święto Chrystusa

    Najwyższego i Wiecznego Kapłana

    Święto Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana obchodzone jest w czwartek po niedzieli Zesłania Ducha Świętego.

    Papież Benedykt XVI zaproponował, żeby do kalendarza liturgicznego wprowadzić nowe święto ku czci Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana. Jest to odpowiedź Ojca Świętego na postulaty zgłaszane przez różne episkopaty, ale przede wszystkim środowiska zakonne dla upamiętnienia Roku Kapłańskiego, który był obchodzony od 19 czerwca 2009 do 11 czerwca 2010 r. Jest to odpowiedź papieża na potrzebę obchodzenia takiego święta. (Do tej pory w Mszale Rzymskim jest tylko Msza wotywna, którą często kapłani sprawują z okazji pierwszego czwartku miesiąca, gdy w sposób szczególny modlimy się o powołania kapłańskie i dziękujemy Chrystusowi za ustanowienie sakramentu Eucharystii i kapłaństwa).

    Benedykt XVI wyznaczył dzień na takie święto – czwartek po niedzieli Zesłania Ducha Świętego, czyli tydzień przed uroczystością najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, zwaną Bożym Ciałem.

    To nowe święto wpisuje się w cykl uroczystości i świąt, szczególnych dni, obchodzonych po zakończeniu cyklu paschalnego. Radość wielkanocna ze Zmartwychwstania Chrystusa i Jego zwycięstwa trwa pięćdziesiąt dni, kończy go uroczysty 50. dzień – Zesłanie Ducha Świętego – który pieczętuje świąteczny okres obchodów liturgicznych. I dopiero po zakończeniu tego okresu w określone dni, mające rangę uroczystości czy święta, powraca się do pewnych tajemnic wiary, które zaistniały w Wydarzeniu Wielkanocnym. Wówczas nie było możliwości świętowania konkretnej tajemnicy, konkretnego aspektu wiary, ponieważ Triduum Paschalne i Wielkanoc zawiera jak w pigułce całą naszą wiarę, to, co jest najważniejsze, więc godzina po godzinie objawiają się kolejne tajemnice, które rozważamy i przeżywamy.

    W Wieczerniku w Wielki Czwartek wieczorem świętujemy ustanowienie sakramentu Eucharystii, ale zaraz się zaczyna świętowanie Męki Pańskiej, bo przecież Msza Wielkiego Czwartku zaczyna Triduum Męki Chrystusa. Nie ma czasu na uroczyste obchody ku czci Eucharystii. Dlatego została ustanowiona specjalna uroczystość – Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, by ten sakrament uczcić. W Wielki Piątek Jezus kona na krzyżu, następuje moment przebicia Jego Serca. Nie ma w liturgii wielkopiątkowej miejsca na rozbudowanie wątku uczczenia miłości Boga, objawionej w przebitym Sercu Jezusa – stąd oddzielna uroczystość – Najświętszego Serca Pana Jezusa – także po zakończeniu cyklu uroczystości paschalnych.

    I ta propozycja – święto Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana – wpisuje się w ten ciąg. Jezus w Wieczerniku ustanawia sakrament kapłaństwa. Sam objawia się poprzez całe Misterium Paschalne i to, czego dokonuje – że On jest najwyższym Kapłanem, On składa ofiarę, tak naprawdę jedyną skuteczną – za grzechy świata. W Wielki Czwartek, podczas Mszy Wieczerzy Pańskiej, gdy wspólnota wiernych zgromadzi się w danej parafii, nie bardzo jest miejsce dla uczczenia kapłaństwa Chrystusa, w które wpisane jest kapłaństwo ludzi, przyjmujących sakrament święceń, by przez nich Pan Jezus Swoje kapłaństwo wykonywał. Stąd potrzeba pogłębienia tej tajemnicy i wprowadzenia odrębnego święta.

    kai

    _______________________________________________________________________________

    Niedoszła ofiara Abrahama pokazała, jak wielką ofiarę złożył za nas Bóg.


    fot. Ikona Kiko Arguello

    ***

    Ta Liturgia Słowa to jakby jedna historia opowiedziana kilkukrotnie. Historia Ojca, który składa w ofierze swego Syna. Najpierw „zaaranżowana” w życiu Abrahama, w dramatycznej dla niego i jego syna Izaaka próbie, tak jakby Bóg chciał zapowiedzieć, co zrobi w przyszłości, i uświadomić jednocześnie, jak kosztowna nawet dla Boga-Ojca to ofiara (PIERWSZE CZYTANIE Rdz 22, 9–18).

    Potem słyszymy Syna, posyłanego przez Ojca, który mówi: Oto idę. Dialog odbywa się jakby w niebiosach, a może w modlitwie w Getsemani (PIERWSZE CZYTANIE Hbr 10,4–10). Uświadamia, jak kosztowna nawet dla Syna Bożego to ofiara. W końcu ofiara się spełni, nie zostanie przerwana, jak w Księdze Rodzaju. Przepełniona trwogą modlitwa w Ogrodzie Oliwnym to przygotowanie Syna. Choć to Bóg, Jezus – prawdziwy też Człowiek, podejmuje ostatecznie decyzję (EWANGELIA).

    Jest sam, opuszczony przez uczniów. Paradoksalnie, gdy my jesteśmy sami i czujemy się opuszczeni przez Boga, On z nami jest, bo wcześniej wziął na siebie nasze trwogi. Niewidoczny jak Baranek w zaroślach.

    Stacja7.pl

    ***

    Jezus Chrystus –
    Dobry Pasterz i Pośrednik Nowego Przymierza –
    jest Najwyższym i Wiecznym Kapłanem.

    Spełniając funkcję kapłańską, złożył samego siebie na ołtarzu krzyża jako ofiarę przebłagalną za wszystkich ludzi. Pojednał świat z Bogiem, stając się jedynym skutecznym Pośrednikiem pomiędzy Bogiem i ludźmi. Jezus Chrystus nie zatrzymuje niczego dla siebie. Dlatego, jako Najwyższy Kapłan, zechciał podzielić się swoim kapłaństwem z tymi wszystkimi, którzy za Nim pójdą. Wybiera ludzi, którzy przez święcenia otrzymują udział w Jego kapłańskiej służbie. Dziękujemy za tych pasterzy, którzy otaczają miłością lud święty, karmią go słowem i wzmacniają sakramentami, poświęcają swoje życie dla zbawienia braci. Prosimy, aby byli dobrymi pasterzami, którzy okażą się wierni w wykonywaniu przyjętego urzędu posługiwania i każdego dnia będą upodabniać się do Chrystusa, składając świadectwo wiary i miłości. To święto jest okazją, by wesprzeć ich modlitwą – zarówno tych, którzy już odpowiedzieli pozytywnie na Boże wezwanie i posługują w Kościele jako biskupi, kapłani, diakoni, bracia zakonni i siostry zakonne, osoby konsekrowane, misjonarze i katechiści, jak i tych, którzy w tych dniach podejmują kluczowe dla swego życia decyzje. Niech nie zabraknie im naszego wsparcia w postaci modlitwy i życzliwości. Amen.

    MODLITWA O UŚWIĘCENIE KAPŁANÓW

    O Jezu, wiekuisty Najwyższy Kapłanie, zachowaj Twoich kapłanów w opiece Twojego Najwyższego Serca, gdzie nikt im nie może zaszkodzić. Zachowaj nieskalanymi ich namaszczone dłonie, które codziennie dotykają Twojego Świętego Ciała. Zachowaj czystymi ich wargi, które zraszane są Twoją Najdroższą krwią. Zachowaj czystymi ich serca naznaczone wspaniałą pieczęcią Twojego Kapłaństwa. Spraw, aby wzrastali w miłości i wierności Tobie, chroń ich przed zepsuciem i skażeniem tego świata. Wraz z mocą przemiany chleba i wina udziel im również mocy przemiany serc. Błogosław ich trudowi, aby wydał obfite owoce. Niech dusze, którym służą, będą ich pociechą tu na ziemi, a także wieczną koroną w życiu przyszłym. Amen.

    MODLITWA O POWOŁANIA

    Jezu, Synu Boga, w którym mieszka cała pełnia bóstwa. Ty powołujesz ochrzczonych, by wypłynęli na głębię, krocząc drogami świętości. Wzbudź w sercach ludzi młodych pragnienie, by być świadkami potęgi Twojej miłości. Napełnij młodych Twoim Duchem odwagi i roztropności, aby prowadził ich ku głębi tajemnicy człowieka, aby stali się zdolnymi do odkrycia pełnej prawdy o sobie i o własnym powołaniu. Nasz Zbawicielu, posłany przez Ojca, aby objawić Jego miłosierną miłość. Obdarz Twój Kościół darem ludzi młodych, którzy są gotowi wypłynąć na głębię, aby być wśród ludzi znakiem Twojej obecności, która odnawia i zbawia. Najświętsza Dziewico, Matko Zbawiciela, niezawodna Przewodniczko na drodze ku Bogu i bliźniemu. Ty, która zachowywałaś słowa Jezusa w głębi Twojego serca, wspieraj Twoim macierzyńskim wstawiennictwem rodziny i wspólnoty kościelne, aby pomagały ludziom młodym w hojnej odpowiedzi na wezwanie Pana. Amen.

    Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej/parafia św. Karola Boromeusza

    ___________________________________________________

    PIĄTEK 24 MAJA  

    ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU WRAZ Z NABOŻEŃSTWEM MAJOWYM I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW. OD GODZ.18.00

    19.00 MSZA ŚW.

    ***

    4-TEGO TYGODNIA KAŻDEGO MIESIĄCA Z PIĄTKU NA SOBOTĘ JEST CAŁONOCNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM DLA KOBIET W KAPLICY SIÓSTR BENEDYKTYNEK W LARGS. POCZĄTEK ADORACJI ROZPOCZYNA SIĘ MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ O GODZ. 21.00. NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI JEST NABOŻEŃSTWO – GODZINKI KU CZCI NMP I MSZA ŚW. O BRZASKU SOBOTNIEGO DNIA – O GODZ. 05.00.

    ___________________________________________________

    SOBOTA 25 MAJA

    OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚW.

    MSZA ŚW. WIGILIJNA Z NIEDZIELI TRÓCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ GODZ. 18.00

    INTENCJA MSZY ŚW. – ZA WSPÓLNOTĘ ŻYWEGO RÓŻAŃCA

    _____________________________________________________

    NIEDZIELA 26 MAJA

    UROCZYSTOŚĆ TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ

    ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZ.13.30

    MSZA ŚW.GODZ. 14.00

    PO MSZY ŚW. KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA 

    _____________________________________________________________________________

    Okres Wielkanocny kończy Uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Zaś czas Komunii Wielkanocnej kończy się w Uroczystość Najświętszej Trójcy.

    V przykazań kościelnych

    Przykazania kościelne wyznaczają normy postępowania, które ustanawia Kościół Katolicki. Dotyczą one uczestniczenia w życiu Kościoła, a zwłaszcza w liturgii.

    1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.

    2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.

    3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.

    4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.

    5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.

    ____________________________________

    W ciągu roku jest sześć świąt, w których należy uczestniczyć we Mszy św.:

    • 1 stycznia — Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi;
    • 6 stycznia — Uroczystość Objawienia Pańskiego (tzw. Trzech Króli);
    • czwartek po Uroczystości Trójcy Świętej — Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (tzw. Boże Ciało);
    • 15 sierpnia — Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (Matki Bożej Zielnej);
    • 1 listopada — Uroczystość Wszystkich Świętych;
    • 25 grudnia — Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie).

    W niedziele i w święta wierni nie powinni wykonywać prac, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywania radości właściwej dniowi świątecznemu i korzystania z należytego odpoczynku duchowego i fizycznego.

    Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym każdy wierny powinien przynajmniej raz w roku przystąpić do spowiedzi św.

    5 warunków dobrej spowiedzi świętej:

    • Rachunek sumienia.
    • Żal za grzechy.
    • Mocne postanowienie poprawy.
    • Szczera spowiedź
    • Zadość uczynienie Panu Bogu i Bliźniemu.

    Okres Wielkanocny w trzecim przykazaniu obejmuje czas od Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.

    Co do czwartego przykazania – wszyscy wierni obowiązani są czynić pokutę. Dla wyrażenia tej pokutnej formy pobożności chrześcijańskiej Kościół ustanowił dni i okresy pokuty. W tym czasie chrześcijanin powinien szczególnie praktykować czyny pokutne służące nawróceniu serca, co jest istotą pokuty w Kościele. Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca.

    • Czynami pokutnymi są: modlitwa, jałmużna, uczynki pobożności i miłości, umartwianie przez wierniejsze pełnienie obowiązków, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i post.
    • Czasem pokuty w Kościele są poszczególne piątki całego roku i czas Wielkiego Postu.
    • Wstrzemięźliwość obowiązuje wszystkich, którzy ukończyli 14 rok życia we wszystkie piątki i Środę Popielcową.
    • Post ścisły obowiązuje w Środę Popielcową i w Wielki Piątek wszystkich między 18 a 60 rokiem życia.
    • Uzasadniona niemożliwość zachowania wstrzemięźliwości w piątek domaga się od chrześcijanina podjęcia innych form pokuty.
    • Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki i w czasie Wielkiego Postu.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak przygotować się do spowiedzi?

    Porady biskupa

    Jak przygotować się do spowiedzi? Porady biskupa

    fot. via Pixabay.com

    ***

    Przygotowanie bezpośrednie do spowiedzi to nie ten krótki moment, kiedy stoimy w kolejce do konfesjonału. Wtedy praktycznie jest już za późno, by dobrze się przygotować do spowiedzi. Bezpośrednie przygotowanie do sakramentu pojednania powinno obejmować jakiś konkretny czas naszego trwania przed Bogiem w prawdzie o sobie. Może to być wieczór przed dniem spowiedzi albo jakiś bardzo konkretny czas poświęcony wyłącznie na to przygotowanie.

    Z obu stron kratek konfesjonału widać czasem słabe przygotowanie do sakramentu pojednania. Księża stają przed trudnością dobrego wyspowiadania osoby, która przychodzi do spowiedzi „bezpośrednio” z ulicy, wypowiadając ten sam zestaw grzechów od wielu lat. Narzekają oni, że „przystępujący do sakramentu pokuty bagatelizują rachunek sumienia, nie uznają za stosowne, by podać okoliczności przekroczeń i częstotliwość grzechu. Spowiednicy mają wątpliwości co do żalu spowiadających się, a już bardzo po macoszemu praktykowane jest postanowienie poprawy”[1]. Z kolei penitenci zadają sobie nieraz pytanie, na czym polega dobre przygotowanie do spowiedzi, ponieważ czują, że nie zawsze daje im ona spodziewane poczucie duchowej odnowy, a rutyna i przyzwyczajenie prowadzą czasem do osłabnięcia wiary w sakrament pojednania, odwlekanie go i coraz rzadsze przystępowanie do niego.

    Pragnę podzielić się kilkoma uwagami dotyczącymi dobrego przygotowania do sakramentu pokuty i pojednania. W procesie tym ważna jest moim zdaniem współpraca człowieka z Bogiem oraz dwa etapy: przygotowanie dalsze i przygotowanie bezpośrednie. Poniżej, omawiając te dwa etapy, zwrócę również uwagę na postawy penitenta i konkretne metody przygotowania.

    We współpracy z Duchem Świętym

    Dzieje Apostolskie zawierają bardzo ważną formułę, której używali Apostołowie w niektórych momentach swojej działalności. Między innymi przed Sanhedrynem wyznają oni: Dajemy temu świadectwo my właśnie oraz Duch Święty (Dz 5, 32). Duch Święty i my to dwa podmioty, które muszą współpracować w przygotowaniu do spowiedzi. Penitent winien przygotowywać się do spowiedzi, nie tylko opierając się na własnym rozeznaniu i wyczuciu. Należy to robić we współpracy i pod kierownictwem Ducha Świętego. Przygotowanie do spowiedzi winno się zaczynać od zaproszenia i nawiązania kontaktu z Duchem Świętym. Wynika to z samej istoty spowiedzi. Święty Jan Paweł II uczy nas: „W sakramencie pojednania (czyli pokuty) więź z Duchem Świętym zostaje ustanowiona mocą słów samego Chrystusa. Czytamy bowiem u Jana Ewangelisty, że Jezus tchnął na Apostołów i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 22-23)”[2]. Misją Ducha Świętego, Ducha Prawdy, jest pokazać nam Prawdę, pouczyć nas o naszym grzechu i stać się naszym Obrońcą – Parakletem. Każde przygotowanie do spowiedzi winniśmy więc zaczynać od modlitwy do Ducha Świętego i dyspozycji wsłuchania się w Jego poruszenia, pamiętając przy tym, że nasze sumienie nie jest subiektywnym i osobistym oglądem rzeczywistości, w której żyjemy, ale głosem Ducha Świętego w nas.

    Po uświadomieniu sobie roli Ducha Świętego w przygotowaniu do spowiedzi przychodzi moment na nasze działania. Wydaje się, że przygotowanie się do tej jednej, konkretnej spowiedzi zależy od naszego ogólniejszego nastawienia i rozumienia tego sakramentu. Tak jak rozumiemy spowiedź, tak będziemy ją przeżywać w pojedynczych spotkaniach ze spowiednikiem. W ramach dalszego przygotowania się do spowiedzi w grę wchodzi więc pogłębiona świadomość tego, czym ten sakrament jest z ustanowienia Jezusa Chrystusa, a nie tylko z naszych osobistych doświadczeń czy według opinii ludzi i tradycyjnych przyzwyczajeń.

    Dalsze przygotowanie do spowiedzi

    W przygotowaniu dalszym do spowiedzi ważne jest traktowanie sakramentu pojednania właśnie jako sakramentu, a nie jako działania psychologicznego. Jeśli penitent przygotowuje się do spowiedzi tak, jakby miał iść na spotkanie z psychologiem, często doświadczy rozczarowania i nie zrozumie, że skuteczność spowiedzi nie leży w mądrych, ludzkich radach czy przeżywanych stanach emocjonalnych, ale w mocy samego Chrystusa.

    Dla uzasadnienia wspomnianej postawy przytoczę słowa czeskiego teologa, ks. Tomáša Halíka, który stwierdza: „Tajemnica paschalna jest źródłem owej władzy, która została powierzona spowiednikom, władzy «związywania i rozwiązywania» oraz leczenia ran spowodowanych w świecie przez zło i winę; kiedy wypowiadam formułę rozgrzeszenia, najważniejsze wydają mi się słowa «przez śmierć i zmartwychwstanie swego Syna». Bez tej «władzy Wielkanocy» spowiedź (i cały sakrament pojednania) byłaby rzeczywiście tylko tym, co wyobrażają sobie ludzie będący poza Kościołem: możliwością wypowiedzenia się, zwierzenia, ulżenia sobie, zasięgnięcia rady – czyli czymś, co mogłoby być zastąpione […] rozmową z psychoanalitykiem. W rzeczywistości sakrament pojednania jest czymś zupełnie innym, znacznie głębszym; jest uzdrawiającym owocem wydarzeń paschalnych”[3].

    Kolejna postawa przygotowania dalszego do spowiedzi to rozumienie jej jako „trybunału miłosierdzia”. W postawie człowieka wobec sakramentu pojednania mogą dominować dwa skrajne podejścia: bardziej jurydyczne, kiedy spowiedź traktowana jest jak pójście do sądu po ocenę czynu i nałożenie kary; i bardziej liberalne – kiedy nastąpił już pewien zanik poczucia winy i obiektywnego zła, a spowiedź traktuje się jako okazję do opowiadania nie tyle o konkretnych grzechach, ile o zranieniach. Pośrodku tych postaw można z powodzeniem umieścić nazwanie spowiedzi „trybunałem miłosierdzia”[4]. Określenie to pochodzi z Dzienniczka św. Siostry Faustyny Kowalskiej i pozwala w przygotowaniu do spowiedzi zająć postawę najbardziej właściwą, w której nie zapomina się, że spowiedź to forma oceny moich konkretnych czynów, ale ocena ta dokonuje się zawsze w sercu miłosiernego Boga.

    Postawą, na którą chcę zwrócić uwagę w dalszym przygotowaniu do spowiedzi, jest także traktowanie sakramentu pojednania w kontekście całego życia duchowego. Spowiedzi nie da się odłączyć od całości życia religijnego człowieka. Ściśle wiąże się ona z korzystaniem przez penitenta z innych sakramentów, z jego życiem modlitewnym i zażyłością ze słowem Bożym. Człowiek, który często obcuje z Pismem Świętym i prowadzi systematyczne życie modlitewne, będzie miał większą łatwość w przygotowaniu do spowiedzi niż ten, który zaniedbuje życie duchowe. Działa to na zasadzie światła: jeśli jesteśmy blisko światła, lepiej widzimy swoje brudy; kiedy żyjemy w ciemności, trudno nam je zauważyć.

    Podstawową metodą na etapie dalszego przygotowania do spowiedzi jest systematyczna praktyka rachunku sumienia, a nie tylko odprawianie go tuż przed przystąpieniem do spowiedzi. Metodę tę dobrze znamy z Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli. Zalecał on, aby każdego dnia przynajmniej trzy razy badać swoje sumienie. Przy porannej modlitwie rachunek sumienia obejmuje postanowienia na nadchodzący dzień, w południe jest to szczegółowy rachunek sumienia z jednej lub kilku wad, nad którymi aktualnie pracujemy, a wieczorem – to ogólny rachunek sumienia z analizą całego dnia pod kątem osiągnięć i grzechów[5]. Metoda codziennego rachunku sumienia pozwoli nam lepiej poznać siebie i zobaczyć swoje potknięcia. Ochroni nas również przed chorobą zbyt szerokiego sumienia i problemami dostrzeżenia i nazwania po imieniu swoich grzechów.

    Bezpośrednie przygotowanie do spowiedzi

    Dopiero w następny etap przygotowania do spowiedzi możemy wpisać konkretne czynności związane z przygotowaniem i przeżyciem pojedynczego sakramentu pokuty i pojednania. To etap bezpośredniego przygotowania do spowiedzi. Ważne jest tu także przygotowanie od strony „technicznej”: określenie miejsca i czasu odbycia spowiedzi, jeśli to możliwe wybór określonego spowiednika oraz takie zorganizowanie zewnętrznych okoliczności, by nie przeszkodziły, ale pomogły w spokojnym przeżyciu spowiedzi. Zawsze aktualna pozostaje zachęta do spowiedzi systematycznej i korzystanie z posługi stałego spowiednika. Choć nie można do tego podchodzić w sposób bezwarunkowy (pamiętamy, że spowiedź jest sakramentem i każda ma swoją moc i skuteczność), to jednak praktyka stałej spowiedzi staje się niesłychanie pomocna w duchowym uzdrowieniu i pracy nad sobą.

    Przejdźmy teraz do omówienia postaw i metod w przygotowaniu bezpośrednim do spowiedzi. Wskazując najważniejsze dyspozycje wewnętrzne w postawie osoby przygotowującej się do spowiedzi, posłużę się radami kard. Christopha Schonborna z jego rekolekcji dla kapłanów[6]. Autor ten, w ślad za Dzienniczkiem św. Siostry Faustyny, podaje trzy główne postawy konieczne do owocnego przygotowania i przeżycia spowiedzi. Są nimi: szczerość, pokora i posłuszeństwo.

    Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nieszczera spowiedź po prostu nie miałaby najmniejszego sensu. Już na etapie przygotowania do spowiedzi musimy szczerze stanąć przed Bogiem i nazwać własne grzechy. Nie chodzi tu o jakieś skrupulanctwo, ale o dokładną ocenę swojego życia. Dla pełnej szczerości trzeba wziąć w nawias ewentualne skrępowanie przed spowiednikiem i nie sprowadzać całego wysiłku przygotowania do oględnego omówienia grzechów albo szukania jakieś stosownej formy wypowiedzi, by oględnie nazwać swoje grzechy.

    Ważna w spowiedzi jest także postawa pokory. To prawda o sobie i sztuka widzenia siebie takim, jakim się jest[7]. Pokora potrzebna jest do cierpliwego wyznawania grzechów. Nie pozwala nam też zniechęcać się tym, że ciągle mamy te same grzechy i że od ostatniej spowiedzi mało było w nas nawrócenia. Nie możemy więc bać się wyznawać, jeśli taka jest prawda, ciągle tych samych grzechów. Pokora ma nam też dodać odwagi w przyznawaniu się do grzechów wielkich i ciężkich. Postawa pokory wiąże się również z naszym stawaniem wobec pośrednika miłosierdzia Bożego, którym jest kapłan. To też wymaga pokory. Niestety, zdarzają się podczas spowiedzi niepokorni penitenci, obrażający się na pytania i pouczenia spowiednika czy denerwujący się z powodu jego uwag. Już na etapie przygotowania do spowiedzi warto wzbudzić w sobie postawę pokory, by umieć przyjąć pouczenia spowiednika i prawdę, że Bóg może widzieć naszą duszę zupełnie inaczej niż my.

    Już sama forma spowiadania wymaga od nas również posłuszeństwa. Nie warto dyskutować i zastanawiać się, jak powinna wyglądać spowiedź, ale przyjąć wszystkie warunki i przepisy, które Kościół łączy ze sprawowaniem tego sakramentu. Jeszcze bardziej postawa posłuszeństwa potrzebna jest w czasie robienia rachunku sumienia. U początku bowiem każdego grzechu leży nasze nieposłuszeństwo. Grzeszymy, ponieważ bardziej słuchamy świata, siebie i szatana niż Pana Boga. Wszystkie elementy przygotowania do spowiedzi powinny opierać się na posłuszeństwie Bożym przykazaniom, Ewangelii i nauczaniu Kościoła.

    Metody bezpośredniego przygotowania się do spowiedzi

    Przygotowanie bezpośrednie do spowiedzi to nie ten krótki moment, kiedy stoimy w kolejce do konfesjonału. Wtedy praktycznie jest już za późno, by dobrze się przygotować do spowiedzi. Bezpośrednie przygotowanie do sakramentu pojednania powinno obejmować jakiś konkretny czas naszego trwania przed Bogiem w prawdzie o sobie. Może to być wieczór przed dniem spowiedzi albo jakiś bardzo konkretny czas poświęcony wyłącznie na to przygotowanie. Nie musi to być długi czas, ale koniecznie musi to być zatrzymanie się sam na sam przed Bogiem. Czas tego bezpośredniego przygotowania winien obejmować trzy istotne elementy: modlitwę osobistą, krótkie dziękczynienie i rachunek sumienia.

    Czas bezpośredniego przygotowania do spowiedzi powinien zacząć się od osobistej modlitwy. Powiedzieliśmy już, że spowiedź to nie tylko dzieło i zaangażowanie człowieka, lecz także wielka aktywność Ducha Świętego. Modlitwa przygotowująca do spowiedzi powinna więc być przede wszystkim wielkim wołaniem o światło Ducha Świętego, proszeniem Go, by pokazał nam nasze grzechy. Ważnym elementem tej modlitwy jest modlitwa uwielbienia, aby Bóg zanurzył nas całkowicie w swoim miłosierdziu, byśmy swoje słabości i grzechy odkrywali w pełnej świadomości miłości Bożej.

    Ważne też, byśmy „oglądanie swojego życia” zaczęli od dziękczynienia, od zauważenia tego wszystkiego, co od ostatniej spowiedzi udało nam się zrobić, zmienić, jakie łaski i dary otrzymaliśmy od Boga. Dziękczynienie rozszerza nasze serca i pokazuje, jak bardzo jesteśmy obdarowani. Podczas dziękczynienia Bóg pokaże nam jednocześnie nasze braki. Będą one jednak oglądane w kontekście wielkiego obdarowania, przez co nasze grzechy widzieć będziemy jeszcze bardziej jako kontrast do dobroci Boga. Uchroni nas to przed samopotępieniem, ale również wyostrzy bojaźń Bożą. Widząc, ile Bóg nam daje, zobaczymy, jak często słaba i grzeszna jest nasza odpowiedź na owo obdarowanie.

    Rachunek sumienia bezpośrednio przed spowiedzią to jeden z warunków ważności spowiedzi. Fakt ten winien nas przekonać, że to naprawdę ważne i że rachunku nie można ani pominąć, ani odprawić byle jak. Jest bardzo dużo metod robienia rachunku sumienia. Jedni opierają go na Dekalogu, inni na ośmiu błogosławieństwach, jeszcze inni ufają sobie i sami szczerze dokonują oglądu własnego życia. Dobrze jednak czasem zmienić swój styl odprawiania rachunku sumienia, by zobaczyć siebie i swoje życie z innej strony. Możemy też korzystać, choć roztropnie, z niektórych gotowych rachunków sumienia. Chronią nas one przed groźnym subiektywizmem i rutyną w ocenie samego siebie, uświadamiają niekiedy całkiem zapomniane i zepchnięte do nieświadomości grzechy. Cudowną sprawą jest ocenianie siebie w świetle słowa Bożego z wykorzystaniem konkretnych tekstów biblijnych. Zewnętrzne pytania rachunku sumienia czy podpowiedzi Pisma Świętego trzeba jednak zawsze konkretnie i szczerze osadzić w realiach własnego życia i w kontekście osobistej relacji z Bogiem, z innymi ludźmi i z samym sobą.

    Owocność spowiedź, choć to przede wszystkim dzieło samego Boga, zależy od naszego przygotowania. Im lepiej przygotowujemy się do tego sakramentu, tym lepszą stajemy się glebą dla wzrostu ziaren królestwa Bożego w nas samych i w całym świecie.

    Bp Antoni Długosz 

    (tekst pochodzi z miesięcznika “Życie Duchowe”)
    _______________________
    Przypisy:

    [1] B. Czajka, Przygotowanie wiernych do sakramentu pokuty, [w:] Pokuta i sakrament pojednania we współczesnym Kościele, Poznań 1985, s. 61.

    [2] Jan Paweł II, Wierzę w Ducha Świętego Pana i Ożywiciela, Watykan 1992, s. 320.

    [3] T. Halík, Noc spowiednika. Paradoksy małej wiary w epoce postoptymistycznej, Katowice 2007, s. 26-27.

    [4] Św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek, Warszawa 2003, 975.

    [5] Por. K. Osuch SJ, Szczegółowy rachunek sumienia, „Pastores”, 44/2009, s. 118.

    [6] Por. Ch. Schonborn, Radość kapłaństwa. Śladami Proboszcza z Ars, Warszawa 2010, s. 50-59.

    [7] Por. tamże, s. 55. 

    mp/Miesięcznik “Życie Duchowe”

    Neutralność dyskryminująca

    Taki mamy klimat, że dyskryminacją jest krzyż, a okazaniem szacunku zdrada swoich przekonań.

    Kilka dni temu Rafał Trzaskowski podpisał rozporządzenie zakazujące eksponowania symboli religijnych w urzędzie miasta. Urzędnikowi magistratu nie wolno mieć krzyżyka nawet na biurku. Na razie urzędnikom pozwolono nosić symbole w sposób indywidualny, np. w postaci medalika.

    Sam prezydent Trzaskowski, uzasadniając decyzję, raczył oznajmić na portalu X, że stolica zawsze będzie szanować tradycję, ale „Polska jest państwem świeckim”. I powołał się na Konstytucję RP, cytując: „Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim, neutralnym w sprawach religii i przekonań”.

    Coś słabo u niego ze znajomością ustawy zasadniczej. Otóż Konstytucja RP w ogóle nie używa pojęcia „państwo świeckie”. Stanowi natomiast w rozdziale I, art. 25, punkt 2: „Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”.

    Bezstronność to zgoda na to, co jest ważne dla społeczeństwa i nienarzucanie mu własnych rozwiązań. Ale przesądzające jest zakończenie tego zdania: „zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”. To, co zrobił Rafał Trzaskowski, jest ograniczeniem swobody, a nie jej zapewnieniem. Arbitralnie, opierając się na swoim widzimisię, zakazał wyrażania przekonań religijnych w miejskich instytucjach Warszawy.

    KONS-TY-TUC-JA!, panie prezydencie. Ta konstytucja, która w preambule mówi o Bogu i o „kulturze zakorzenionej w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu”. Bo ten naród ma takie dziedzictwo, a jego obywatele w znacznej większości przyznają się do katolicyzmu (dane z ostatniego spisu powszechnego).

    Gadanie o „świeckości” i „neutralności” to mydlenie oczu. Lenin też tak gadał. Nie da się stworzyć przestrzeni, w której wszyscy się czują jednakowo dobrze. Takie wyjałowione z wartości, wręcz wysterylizowane społeczeństwo nie istnieje, bo administracyjne usunięcie jednej wartości zawsze powoduje pojawienie się innej. Ilustruje to fakt, na który zwrócił uwagę publicysta Paweł Ozdoba: następnego dnia po wprowadzeniu nowego zarządzenia stołeczny urząd oficjalnie „świętował” Dzień przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii. „Czyli są przekonania, które można promować, i są te, których nie można…” – zauważył na platformie X.

    Właśnie o to chodzi, że po zdjętym krzyżu nigdy nie pozostaje „neutralność”. Po to się go zdejmuje, żeby nie kolidował z promowanymi aktualnie antywartościami.

    Nie będzie neutralności, bo nie ma neutralnych ludzi. Obecny prezydent Warszawy jest człowiekiem zaangażowanym w promocję światopoglądu odległego od chrześcijaństwa – i konsekwencje właśnie widzimy. Wcale nie jest to krok ku „uśmiechniętej Polsce” – jesteśmy raczej o krok bliżej świata, w którym nikomu nie będzie do śmiechu.


    KRÓTKO:

    Taki katolicyzm

    Zarząd szkół katolickich w Toronto nie zgodził się na wywieszenie na zarządzanych przez siebie budynkach flagi ruchu obrońców życia. Za to od 2021 roku zezwala na wywieszanie flagi LGBTQ+ w czerwcu („miesiącu dumy gejowskiej”). Dr Teresa Pierre, przewodnicząca kanadyjskiej organizacji Parents as First Educators stwierdziła, że członkowie zarządu Okręgu Szkół Katolickich w Toronto „po raz kolejny podeptali prawa rodziców do edukacji dzieci zgodnie z nauczaniem katolickim, głosując 8 do 2 przeciwko propozycji wywieszania flagi pro-life w szkołach”. Jak podaje KAI, decyzja o wywieszaniu flagi gejowskiej (mimo sprzeciwu ze strony arcybiskupa Toronto) została podjęta trzy lata temu taką samą większością głosów 8 do 2, jaką teraz została odrzucona propozycja wywieszenia flagi pro-life. I to się w sumie zgadza: jacy katolicy, tacy prolajferzy.

    Dramat aktywistki

    Marta Lempart na łamach „Gazety Wyborczej” nawołuje do podpisania Inicjatywy Ustawodawczej dla aborcji dostępnej w całej Europie pt. „My Voice My Choice”. Jej celem jest wsparcie finansowe dla państw mogących udostępnić aborcję Europejkom, które nie mają dostępu do legalnej aborcji w swoich krajach. Wówczas za likwidację ich dzieci płaciłaby wspólnota. Lempart ubolewa, że w Polsce do tej pory zebrano 20 tys. podpisów, a trzeba 10 razy więcej. A może, pani Lempart, kobiety w Polsce po prostu nie chcą tego „dobrodziejstwa”?

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Chwalcie łąki umajone

    fot. Pieśni Religijne/Polska Tradycja.pl

    ***

    1. Chwalcie łąki umajone,
    Góry, doliny zielone.
    Chwalcie, cieniste gaiki,
    Źródła i kręte strumyki!

    2. Co igra z morza falami,
    W powietrzu buja skrzydłami,
    Chwalcie z nami Panią Świata,
    Jej dłoń nasza wieniec splata.

    3. Ona dzieł Boskich korona,
    Nad Anioły wywyższona;
    Choć jest Panią nieba, ziemi,
    Nie gardzi dary naszymi.

    4. Wdzięcznym strumyki mruczeniem,
    Ptaszęta słodkim kwileniem,
    I co czuje, i co żyje,
    Niech z nami sławi Maryję!

    ***

    Chwalcie łąki umajone jest przepiękną pieśnią pochwalną ku czci Najświętszej Maryi Panny. Słowa napisał jezuicki zakonnik Karol Antoniewicz w latach 40-tych XIX wieku. Natomiast nie jest znany kompozytor melodii.

    ***

    Kim jest autor pieśni „Chwalcie, łąki umajone”?

    Życie naznaczone heroizmem w znoszeniu cierpień

    Epitafium Karola Bołoza-Antoniewicza w kościele  św. Jakuba w Obrze, gdzie zmarł w 1852 r.

    Epitafium Karola Bołoza-Antoniewicza w kościele św. Jakuba w Obrze, gdzie zmarł w 1852 r.
    fot. ks. Marcin Siewruk/Gość Niedzielny

    ***

    Liryczne strofy, które w maju śpiewa dla Maryi cała Polska, zrodziły się w sercu człowieka doświadczonego cierpieniem Hioba. Utracił wszystko, co kochał, ale jego ból wydał zadziwiające owoce wiary i niezachwianej ufności.

    Karol Bołoz-Antoniewicz znany jest jako autor pieśni „Chwalcie, łąki umajone” czy „W krzyżu cierpienie”, ale jego spuścizna literacka jest o wiele bogatsza. Tworzył wiersze, rozmyślania, wspomnienia i kazania, zostawił po sobie imponującą kolekcję napisanych przepięknym językiem listów i świadectwa duszpasterskiej żarliwości, ale prawdziwym opus magnum stało się jego życie, naznaczone heroizmem w znoszeniu cierpień, które wydają się nie do udźwignięcia dla zwykłego człowieka. Był szlachcicem, powstańcem, romantycznym poetą, jezuitą i misjonarzem. Był także nieszczęśliwym, wcześnie owdowiałym mężem i zbolałym ojcem piątki dzieci, z których żadne nie przeżyło na tej ziemi więcej niż rok.

    Poeta i romantyk

    Urodził się 6 listopada 1807 roku w znanej szlacheckiej rodzinie polskich Ormian mieszkających we Lwowie. Jego ojciec Józef Antoniewicz był doktorem obojga praw i krajowym adwokatem, matka Józefa z Nikorowiczów również pochodziła z ormiańskiej rodziny. Gdy w 1818 roku ojciec zachorował, Antoniewiczowie przenieśli się do majątku we Skwarzawie k. Lwowa. Pięć lat później Józef zmarł. Pierwsze doświadczenie straty ukochanej osoby przerwało szczęśliwą młodość przyszłego jezuity, który odtąd szukał pociechy w modlitwie i samotności. Debiutancki wiersz napisał jako 17-latek i dedykował go ukochanej matce.

    Po powrocie do Lwowa rozpoczął studia prawnicze. Poznał kilka języków obcych, z zamiłowaniem grał na fortepianie, komponował muzykę. Wkrótce zaciągnął się w szeregi powstańców listopadowych, ale ta przygoda nie trwała długo. Po powrocie z powstania, ku zaskoczeniu krewnych i przyjaciół, Karol poprosił o rękę Zosię, najstarszą córkę swojego wuja Ignacego Nikorowicza, który po śmierci pierwszej żony ożenił się powtórnie. Macocha zamierzała szybko wydać Zosię za mąż, choć kandydat był od niej dużo starszy. Karol więc sam poprosił o jej rękę. Nie zamierzał się wiązać, chciał tylko zyskać czas i znaleźć dziewczynie odpowiedniego kandydata. Ten fortel nie spodobał się jednak jego matce, która orzekła, że w takiej sytuacji Karol powinien ożenić się z Zofią. O zgodę trzeba było prosić papieża, bo pokrewieństwo młodych było bliskie. „Ty Zosi pokochać nie możesz, żenisz się tylko dla danego słowa – patrz, żebyś nie był nieszczęśliwy” – miał mu powiedzieć któryś z przyjaciół. Słowa te okazały się ponurym proroctwem, choć ten człowiek w jednym nie miał racji. Karol pokochał Zofię miłością głęboką, która przetrwała ciosy, jakie wkrótce, raz za razem, zaczęły spadać na młode małżeństwo.

    Litania cierpień

    Pierwsze dziecko, którego imienia nie znamy, żyło zaledwie kilka miesięcy, potem zmarła maleńka Maria i kolejna dziewczynka, również Maria. Zmarło też dwóch synków, obaj nosili imię Józef. Żałoba stała się codziennym chlebem Zofii i Karola. Po latach, już jako kapłan, pisał we wspomnieniach: „Byłem ojcem − ach to słowo, to było jedno słowo, którem posłyszał z ust dzieci moich! Jakby tylko na to przyszły na świat, aby mnie w imieniu Boga tym słowem powitać, tym słowem pożegnać. Boże! Ty wiesz, żeśmy te dzieci dla Ciebie tylko wychować chcieli, żeśmy je zawsze jak Twoją własność uważali; dziękowaliśmy Ci, gdyś je nam powierzył, nie skarżyliśmy się, gdyś je nam odebrał! Cieszyliśmy się nad ich kolebką, płakaliśmy nad ich grobem”.

    Małżonkowie szukali ukojenia w modlitwie i uczynkach miłosierdzia, troszcząc się o biednych, chorych i opuszczonych. We Lwowie podejmowali różne posługi w szpitalu sióstr miłosierdzia. To w tych murach zakiełkowało i zaczęło dojrzewać powołanie Karola. Jeszcze mocniej odezwało się w sercu jego żony. Złożyli wówczas prywatne śluby czystości. Ukochana Zofia wkrótce zachorowała na gruźlicę. Małżonkowie obiecali sobie, że jeśli wyzdrowieje, oboje wstąpią do zakonu. Zofia do szarytek, Karol – do jezuitów. Niestety, w wieku 27 lat jego żona zmarła.

    Nowe życie

    „Szukałem dla siebie jeszcze innego nieba, i wszystkom utracił i nicem nie uzyskał! − O! nie, uzyskałem wszystko; wśród łez i cierpienia ujrzałem po raz pierwszy duszą i sercem Ciebie, o Jezu, Ciebie na krzyżu rozpiętego!” – wyznawał Antoniewicz.

    Śmierć żony była dla Karola wstrząsem, który zmusił go do rewizji życia i podtrzymał w decyzji o wstąpieniu do jezuitów. „Przeczuwał, że tylko na tej drodze może odnaleźć ulgę w swym bólu, gdyż sensu cierpienia nikt mu nie wyjaśni i musi sam je w sobie przeżyć. Zrozumiał, że tajemnica życia kryje się w szczęściu przybitym do krzyża” – pisze o tym przełomowym momencie życia poety s. Bożena Leszczyńska, autorka poświęconej Antoniewiczowi książki „W Krzyżu – miłości nauka…”. Jej czytelnikami są m.in. rodzice dzieci chorych i tych, które odeszły. Siostra pracuje w szpitalu dziecięcym w Krakowie i z doświadczenia wie, że ks. Antoniewicz może stać się bliski ludziom, którzy stracili dzieci. Sama uczy się od niego pokory. – Pokory wobec tego, co przynosi życie. Pokory wobec krzyża obecnego w życiu człowieka. Zaufania do Pana Boga, przekonania, że On wszystkim kieruje, że ze wszystkiego potrafi wyprowadzić dobro – wyjaśnia.

    „Żyje ta pamięć w głębi duszy, a jeśli ją poruszę, to chwilka po chwilce, uczucie po uczuciu, tak żywo powraca, jakby ten przeciąg czasu jednym tylko ciężkim był snem (…), chciałem się modlić, ale nie znalazłem słów, tylko łzy!” – opisywał puste mury opuszczonego domu przyszły jezuita. „Stan ten porównać można do doświadczenia nocy ciemnej opisywanej przez św. Jana od Krzyża, kiedy to Bóg prowadzi człowieka ku światłu zmartwychwstania przez ciemność, a dusza cierpi bez pociechy i nadziei światła czy duchowego dobra. (…) Poddana oczyszczeniu i wypaleniu w ogniu cierpienia, rozjaśniona zostaje przez Bożą Mądrość” – pisze s. Leszczyńska.

    Cierpienie nie złamało Antoniewicza, ale stało się fundamentem jego duchowej przemiany. „Serce jego stało się ze zbolałego tkliwym, ze smutnego rzewnym, z zamkniętego otwartym, z cierpkiego słodkim, z rozburzonego cichym, z hardego pokornym, z przygasłego gorejącym najczystszą Boga i ludzi miłością” – opisywał stan ducha poety ks. Aleksander Jełowicki. Pod krzyżem przemienił się w nowego człowieka.

    Za zakonną furtą

    Druga część życia autora pieśni „Chwalcie, łąki umajone” upłynęła we wspólnocie jezuitów. Spokój odzyskał w Starej Wsi, gdzie odbył nowicjat. To właśnie tam, zachwycony pięknem krajobrazu Pogórza Brzozowskiego, stworzył strofy tego hymnu i ubrał je w melodię, która stała się symbolem majowych nabożeństw. Klimat starowiejskiego kościoła, piękno krajobrazów i miłość Karola do Matki Bożej zaowocowały zresztą całym cyklem wierszy i pieśni ku czci Maryi, zebranych w tomiku „Wianeczek majowy”. W naznaczonym trudami życiu Antoniewicza Maryja odgrywała bardzo ważną rolę, wnosząc w nie klimat radości i szczęścia dziecka bez reszty ufającego Matce. Wielokrotnie pisał o tym, że Najświętsza Dziewica była dla niego opiekunką, pociechą i ostoją.

    W Starej Wsi ks. Karol Antoniewicz spędził lata 1839–1841. Jako wotum dla Matki Bożej zostawił tutaj najcenniejszą pamiątkę poprzedniego życia – swoją ślubną obrączkę. – Polecił, by włożyć ją w koronę figurki Matki Bożej Nowicjackiej – opowiada jezuita o. Stanisław Groń. Ta niewielka, bo 24 cm mierząca statua, kopia Matki Bożej Loretańskiej, była otoczona serdeczną modlitwą wielu pokoleń jezuickich nowicjuszy. „Przed tą statuą przez dwa lata modliłem się, codziennie odprawiałem rozmyślania i nieraz walczyłem i płakałem gorzką łzą, nie łzą żalu za światem, ale łzą żalu za grzechy, którymi tyle, tyle Boga obrażałem” – pisał ks. Antoniewicz.

    Najważniejsza ofiara

    Ostatnia dekada życia ks. Antoniewicza upłynęła pod znakiem misji, żarliwego kaznodziejstwa, niestrudzonego przemierzania wielu miast i wsi dla głoszenia Ewangelii i pokrzepiania ludności ciemiężonej przez zaborców. Karol był misjonarzem słuchanym i cenionym, ale nie przez wszystkich mile widzianym. Nie w smak były ówczesnym władzom jego dążenia do tego, by dodawać ludziom odwagi i nadziei, by podtrzymywać ich wiarę, miłość do Boga i ojczyzny. Głosił słowem i życiem, bo na pierwszym miejscu stawiał zawsze chorych i cierpiących, którym posługiwał z oddaniem, jak niegdyś z Zofią w szpitalu sióstr szarytek. Misjonarskie drogi prowadziły go do Lwowa i na Huculszczyznę, do Krakowa i niewielkich małopolskich miejscowości, na Śląsk i do Wielkopolski. Był aktywny mimo mnożących się przeciwności, mimo zakazów, jakie nakładały na niego władze, mimo wrogości różnych środowisk. Był „aniołem pociechy” dla mieszkańców Krakowa, gdy miasto ogarnął wielki pożar. Na zgliszczach kościołów głosił kazania i opatrywał rany ofiar pożogi.

    Żywiołem, który ostatecznie zakończył życie niestrudzonego jezuity, okazał się jednak nie pożar, ale epidemia. Spowiadał umierających na cholerę i nie opuszczał ich do ostatniej chwili. Szedł tam, gdzie żaden ksiądz czy lekarz nie chciał wchodzić. „Dziś od pierwszej w nocy do siódmej rano 17 chorych odwiedziłem. O! biedny, biedny lud! Powiedziałem sercu: milcz! − i milczy, bo inaczej, jeśli nie z cholery, to z boleści byłbym umarł” – pisał na początku września 1852 roku z Kościana.

    Jego ostatnią misją miało być utworzenie domu zakonnego w Obrze, gdzie dotarł 4 listopada 1852 roku. W nocy 7 listopada poczuł się jednak bardzo źle. „Gasnąca epidemia cholery upomniała się o swą najważniejszą ofiarę” – pisała s. Leszczyńska. Cierpiał przez kilka dni, do końca przytomny i rozmodlony. Zmarł 14 listopada 1852 roku. Miał 45 lat.

    Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    nunek_54/shutterstock.com

    ***

     Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny

    Kyrie eleison. Christe, eleison. Kyrie eleison.

    Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.

    Ojcze z nieba, Boże, — zmiłuj się nad nami.

    Synu, Odkupicielu świata, Boże, — zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Boże, — zmiłuj się nad nami.

    Święta Trójco, Jedyny Boże, — zmiłuj się nad nami.

    Święta Maryjo, — módl się za nami.

    Święta Boża Rodzicielko,

    Święta Panno nad pannami,

    Matko Chrystusowa,

    Matko Kościoła,

    Matko miłosierdzia,

    Matko łaski Bożej,

    Matko nadziei,

    Matko nieskalana,

    Matko najczystsza,

    Matko dziewicza,

    Matko nienaruszona,

    Matko najmilsza,

    Matko przedziwna,

    Matko dobrej rady,

    Matko Stworzyciela,

    Matko Zbawiciela,

    Panno roztropna,

    Panno czcigodna,

    Panno wsławiona,

    Panno można,

    Panno łaskawa,

    Panno wierna,

    Zwierciadło sprawiedliwości,

    Stolico mądrości,

    Przyczyno naszej radości,

    Przybytku Ducha Świętego,

    Przybytku chwalebny,

    Przybytku sławny pobożności,

    Różo duchowna,

    Wieżo Dawidowa,

    Wieżo z kości słoniowej,

    Domie złoty,

    Arko przymierza,

    Bramo niebieska,

    Gwiazdo zaranna,

    Uzdrowienie chorych,

    Ucieczko grzesznych,

    Pociecho migrantów,

    Pocieszycielko strapionych,

    Wspomożenie wiernych,

    Królowo Aniołów,

    Królowo Patriarchów,

    Królowo Proroków,

    Królowo Apostołów,

    Królowo Męczenników,

    Królowo Wyznawców,

    Królowo Dziewic,

    Królowo wszystkich Świętych,

    Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta,

    Królowo wniebowzięta,

    Królowo różańca świętego,

    Królowo rodzin,

    Królowo pokoju,

    Królowo Polski,

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — przepuść nam, Panie.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — wysłuchaj nas, Panie.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — zmiłuj się nad nami.

    P. Módl się za nami, Święta Boża Rodzicielko.
    W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

    Módlmy się. Panie, nasz Boże, daj nam, sługom swoim, cieszyć się trwałym zdrowiem duszy i ciała, 
    † i za wstawiennictwem Najświętszej Maryi, zawsze Dziewicy * uwolnij nas od doczesnych utrapień i obdarz wieczną radością. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.

    Antyfona

    Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać, Panno chwalebna i błogosławiona. O Pani nasza, Orędowniczko nasza, Pośredniczko nasza, Pocieszycielko nasza. Z Synem swoim nas pojednaj, Synowi swojemu nas polecaj, swojemu Synowi nas oddawaj.

    Modlitwa św. Bernarda

    Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi. Tą ufnością ożywiony, do Ciebie, o Panno nad pannami i Matko, biegnę, do Ciebie przychodzę, przed Tobą jako grzesznik płaczący staję. O Matko Słowa, racz nie gardzić słowami moimi, ale usłysz je łaskawie i wysłuchaj. W. Amen.

    ***

    Nowe brzmienie litanii loretańskiej obowiązuje z dniem podjęcia uchwały, tzn. od 28 sierpnia 2020 r. W obecnym kształcie litania loretańska ma 55 wezwań do Matki Bożej.

    Litania loretańska nazywana jest także litanią do Najświętszej Maryi Panny. Pierwsza wersja tego rodzaju modlitwy powstała w XII wieku we Francji, nie zachowała się. Utrwaliła się wersja używana od pierwszej połowy XVI wieku w Loreto. Stąd nazwa litania loretańska. W 1587 roku papież Sykstus V związał z jej odmawianiem przywilej odpustu. W roku 1631 zakazano wprowadzania wszelkich zmian w litanii bez zezwolenia Stolicy Apostolskiej, co wpłynęło na jej ujednolicenie i upowszechnienie.

    ***

    tradycyjna przydrożna kapliczka z Maryją stojąca pośród pól, Polska

    fot. Mateusz Kuca | Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Dlaczego litania jest loretańska?

    Dlaczego litanię poświęconą czci Matki Bożej nazywamy “loretańską”?

    W litanii loretańskiej mamy aż cztery grupy wezwań, które mają nam pomóc zrozumieć Matkę Bożą; ale nie tylko Ją samą, chyba też trochę Pana Boga… Tekst litanii, może stać się dla nas jak rekolekcje, jak zapis kolejnych punktów do rozmyślania.

    Samo słowo „litania” oznacza w języku greckim prośbę. Początki litanii loretańskiej sięgają XII w. i wiążą się z Francją. Wzorem dla jej twórców była pewnie poezja rycerską i nazywanie Maryi „Panią”. Sama nazwa litanii nawiązuje do Loreto – włoskiego miasteczka, do którego w średniowieczu przeniesiono autentyczny dom rodzinny Maryi z Nazaretu. 

    Rodzinny dom Maryi

    To niezwykłe sanktuarium Maryjne, bowiem nie czci się tu przede wszystkim wizerunku Matki Bożej, ale… jej rodzinny dom. Jak podaje legenda, w średniowieczu, z powodu muzułmańskich podbojów Ziemi Świętej, dom Maryi miał być w cudowny sposób przeniesiony z Nazaretu do włoskiej wsi na wybrzeżu Adriatyku. Za niebiańskim transportem gabarytowej relikwii mieli zaś stać zwyczajnie aniołowie. 

    Badacze historii Domku Maryi, znajdującego się dziś we włoskim Loreto opowiadają ją jednak bardziej przekonująco dla współczesnych racjonalnych umysłów. Aniołami jest w niej bogata rodzina Angelich, zaś cudowny transport polegał w istocie na rozebraniu i rekonstrukcji w nowym miejscu domostwa, w którym według tradycji wychowywała się Maryja.

    Domek Maryi a Litania Loretańska

    Gdy w XIII w. krzyżowcy zaczęli ratować spod panowania muzułmańskiego kolejne relikwie swojej wiary, zadbali także o ten Domek. Dzięki pokaźnej dotacji ze strony rodziny Angelich z Włoch udało się domek precyzyjnie rozebrać, opisując każdą część i przewieźć przez Chorwację na wschodnie wybrzeże Włoch. Tam w miejscowości Loreto pieczołowicie domek odbudowano. Prace rekonstrukcyjne zaś zakończyły się dokładnie 10 grudnia 1294 r. Data wspomnienia liturgicznego Matki Bożej z Loreto została przesunięta jeden dzień później z uwagi na wcześniej obchodzony już 10 grudnia dzień św. Grzegorza III. Na przenosiny budowli ma wskazywać stan zaprawy w kamieniach, badany już współcześnie. 

    W nowej, włoskiej ojczyźnie nazaretański Domek również otoczono pokaźną bazyliką. Modlitwy do Maryi i jej kolejne wezwania powtarzane w tym miejscu przekształciły się zaś w ciągu wieków w Litanię zwaną przez nas Loretańską. 

    (fragmenty tekstów autorstwa Szymona Hiżyckiego OSB oraz Anny Druś) Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    siostra Wanda Putyra:

    W młodości litania loretańska mnie nudziła. Dziś odkrywam ją na nowo!

    O nabożeństwach majowych pachnących bzem, znaczeniu i sensie modlitwy słowami Litanii Loretańskiej i budowaniu więzi z Maryją, rozmawiamy z s. Wandą Putyrą, nauczycielką muzyki, dyrygentką chóru i scholi gregoriańskiej w szkołach sióstr prezentek w Krakowie.

    Zofia Świerczyńska: Z czym kojarzy się siostrze maj?

    s. Wanda Putyra: Kiedy sięgam pamięcią do swojego dzieciństwa, maj kojarzy mi się z kościołem, zapachem kadzidła, z organami i… Litanią Loretańską. 

    Co wyjątkowego jest w tej modlitwie?

    To jest modlitwa, która nas uczy być jak Maryja, przez nią możemy wyprosić bardzo wiele. To jest najlepsza forma do przeżycia miesiąca poświęconego czci Maryi. To również okazja do zbudowania takiej serdecznej więzi z Matką Bożą. Wyjątkowość tej modlitwy stanowią słowa, którymi otaczamy Maryję jak wiankiem z najpiękniejszych kwiatów. To słowa miłości… Chyba każda mama lubi słyszeć od swojego dziecka tyle słów czułości, wdzięczności i podziwu. A my, jako dzieci uczymy się przez to bezinteresownej miłości. Pamiętam, kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze chodziliśmy z mamą i moim rodzeństwem na nabożeństwa majowe. Moja mama uczyła mnie jak modlić się do Matki Bożej, pokazywała mi Maryję jako mądrą, dobrą i piękną kobietę. Pamiętam bzy, jaśminy, Litanię Loretańską i to piękno, którym jest otoczona Maryja. To dobre wspomnienia, do których często wracam z sentymentem.

    Nabożeństwa majowe wpisane są we wspomnienia z dzieciństwa wielu z nas. Co zrobić, by to nie było tylko wspomnienie, lecz nasza codzienność?

    Przyznam szczerze, że moja wiara w dzieciństwie to taka sielanka – majówki, litania… W czasie młodości strasznie mnie to nudziło. Nie mogłam przekonać się do tej modlitwy, bo wydawało mi się, że ciągle wołamy i wzywamy Maryję tymi samymi wezwaniami, na ciągle taką samą melodię… To było po prostu nudne! Pamiętam słowa śp. ks. Pawlukiewicza, które wtedy bardzo mnie poruszyły, i na nowo przekonały do tej modlitwy. Ksiądz Piotr powiedział, że litanie i koronki – modlitwy, które mają w sobie pewną powtarzalność słów i wyrażeń, wymyślili… mężczyźni i małe dzieci. Bo małe dzieci wołają “mamo kup, mamo kup” i mama w końcu się zlituje, a mężczyźni “pocałuj, pocałuj, pocałuj” i dziewczyna w końcu się zgodzi. Te słowa do mnie przemówiły (śmiech). I to żartobliwe porównanie pomogło mi na nowo odnaleźć sens i wrócić do tej modlitwy jaką jest Litania Loretańska.

    Które z określeń Matki Bożej najbardziej siostrę poruszają?

    Teraz, osiągnąwszy wiek troszkę większy niż naście lat (śmiech), przeżywam modlitwę litanią na nowo i odkrywam w niej Maryję jako piękną, dobrą, mądrą kobietę i wzór kobiecości dla siebie. Bardzo lubię te wezwania “Panno wierna”, “Panno łaskawa”, “Panno wsławiona”, “Panno można”. Odkrywam w nich wzór Matki duchowej, siostry która towarzyszy innym. Dla mnie cenne jest to wezwanie “Panno wierna”, bo chcę być wierna moim ślubom zakonnym, co wcale nie jest łatwe. To wezwanie i ukazanie Maryi jako kobiety wiernej, pomaga mi w codzienności.

    Kiedy ktoś kogoś kocha, to jest w stanie zrobić dużo, by tę osobę lepiej poznać.

    W litanii słyszymy też dużo wezwań, które brzmią archaicznie, niezrozumiale…

    Z jednej strony jest to piękne, ponieważ ten język jest sięgnięciem do skarbca Kościoła, do tradycji naszych przodków. Ja to odczytuję w ten sposób, że włączam się w coś, czym Kościół żyje już kilkaset lat, dlatego ten język – choć stary – jest taki piękny. Z drugiej strony, język oczywiście jest archaiczny, ale mamy teraz takie możliwości, że wystarczy gdzieś kliknąć w Internecie i jeżeli ktoś chce poznać lepiej swoją Mamę, wystarczy wpisać hasła w wyszukiwarkę i po prostu znaleźć znaczenie tych słów. Kiedy ktoś kogoś kocha, to jest w stanie zrobić dużo, by tę osobę lepiej poznać.

    Zgodziła się siostra wyśpiewać tą niezwykłą modlitwę. Dlaczego warto włączyć się w to wspólne “wołanie do Mamy”?

    Dla mnie to proste i oczywiste… Któż inny, jak Uzdrowienie chorych, Ucieczka grzesznych i Pocieszycielka strapionych zrozumie nas lepiej, wysłucha i pomoże przejść przez to, czym teraz żyjemy? 

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Obraz, przed którym po raz pierwszy na ziemiach polskich odprawiono nabożeństwo majowe

    MATKA BOŻA RÓŻAŃCOWA, TARNOPOLSKA

    Emerytowana nauczycielka Antonina Mrozówna wraz z siostrą z narażeniem życia przechowały ten wizerunek przez okres pierwszej okupacji radzieckiej. Domena publiczna

    ***

    Zwyczaj nabożeństw majowych, o czym przypomniał już jakiś czas temu, Dominik Dubiel SJ w tekście „Majowe w czasach popkultury. Nabożeństwo bez przyszłości?”, rozpropagowali w XIX w. jezuici. Oni też wprowadzili majówki w naszym kraju.

    Jednak obraz Matki Bożej, przed którym w 1838 r. odprawiono pierwszą majówkę na ziemiach polskich, znajduje się w kościele… dominikańskim. Jak to możliwe?

    Kasaty zakonów

    Przedstawienie Matki Bożej Różańcowej z Tarnopola zostało namalowane w połowie XVIII w. do właśnie budowanego tam kościoła dominikanów. Ukończono go w latach 70. tego stulecia. A Maryi oddano do dyspozycji jedną z bocznych kaplic, ponieważ głównym opiekunem duchowym miejsca został św. Wincenty Ferreriusz.

    Kaznodzieje jednak nie nacieszyli się długo swoją świątynią. Najpierw „dokwaterowano” im parafię. Wkrótce potem nadeszły zabory i cesarz austriacki skasował ten klasztor, odsyłając ojców do ich domu zakonnego w Żółkwi.

    Pozostawili po sobie jednak całkiem nowy i zdecydowanie ładny kompleks budynków. A że w Rosji właśnie skasowano dla odmiany jezuitów, ci przybyli do Tarnopola i „tymczasowo” osiedli w miejsce dominikanów. Miało to miejsce w 1820 r. i tymczasowy pobyt przedstawicieli Towarzystwa Jezusowego wydłużył się do 1901 r.

    To właśnie sprawiło, że kiedy w 1838 r. o. Franciszek Ksawery Asum SJ postanowił odprawić pierwszą majówkę na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej, odbyła się ona przed obrazem de facto dominikańskim. Jezuici wprowadzili zresztą zwyczaj, że na maj przenosili go do ołtarza głównego, tak, aby więcej wiernych mogło wziąć udział w nabożeństwie, a przy okazji też podziwiać piękno tego przedstawienia.

    Powrót dominikanów i wyjazd obrazu

    Jezuici opuścili klasztor tarnopolski w 1901 r. (wreszcie zdołali zbudować własny), a dwa lata później wrócili do niego dominikanie, sarkając nieco na przemalowania i przebudowy dokonane przez poprzednich mieszkańców.

    Dramatycznym momentem w jego historii był wrzesień 1939 r., kiedy wtargnęli do niego sowieccy żołnierze, którzy go ograbili, a następnie podpalili. Na szczęście Matka Boża Różańcowa była już wtedy bezpieczna w rękach emerytowanej nauczycielki Antoniny Mrozówny i jej siostry, które z narażeniem życia przechowały wizerunek przez okres pierwszej okupacji radzieckiej (1939-1941).

    Kiedy w 1945 r. bracia kaznodzieje znów zostali zmuszeni do opuszczenia Tarnopola, tym razem przez komunistyczne władze, zabrali ze sobą też cudowny obraz. Ten przez Lwów w 1946 r. trafił do Krakowa, gdzie w tamtym czasie miało miejsce coś w rodzaju zjazdu cudownych przedstawień Matki Bożej.

    Znalazły się tam wszystkie wizerunki z kresowych sanktuariów dominikańskich – Podkamienia, Czortkowa, Lwowa i właśnie Tarnopola. Ten ostatni trafił do Poznania, zapewne w tym samym roku. Przygotowywano się tam do budowy kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej, więc tarnopolski wizerunek idealnie wpisywał się w kontekst.

    Nowe sanktuarium

    Wbrew trudnościom z zaopatrzeniem i tym administracyjnym, piętrzonym przez komunistyczne władze, budynek powstał i w 1949 r. odbyło się wmurowanie kamienia węgielnego. Dzięki zapiskom na temat tej uroczystości wiemy, że 2 października tego roku Matka Boża Tarnopolska została umieszczona w nowym kościele w, najpierw prowizorycznym, ołtarzu głównym.

    Dziś każdy, kto chce pomodlić się przed Jej obrazem, odnajdzie go w kaplicy adoracji poznańskich dominikanów. Nie tylko jest piękny wizualnie, ale również jego historia to wspaniały przykład tego, że nie ma nic złego w konkurowaniu między sobą zakonów. Oczywiście pod warunkiem, że ścigają się w pobożności. Także maryjnej.

    Elżbieta Wiater/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Matka Boża z Guadalupe i tajemnicze 23,5 stopnia nachylenia. Jej spojrzenie obejmuje całą ludzkość

    OUR LADY OF GUADALUPE

    Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia. Taki sam jest kąt nachylenia głowy Matki Bożej na wizerunku Matki Bożej z Guadalupe!

    ***

    Święto Matki Bożej z Guadalupe

    „Oczywiście. Pomodlę się za ciebie” – powiedziałem mojemu przyjacielowi, prawnikowi, który późno poczuł powołanie i został klerykiem, a następnego dnia czekał go egzamin. Miał problemy z metafizyką i ucząc się do egzaminu z tego przedmiotu, był kłębkiem nerwów.

    Następnego dnia było święto Matki Bożej z Guadalupe. Jadąc do pracy tego ranka, rutynowo robiłem w myślach mój plan dnia. Wtedy przypomniałem sobie, że obiecałem pomodlić się za mojego przyjaciela.

    Mógłbym zmówić krótką modlitwę właśnie tu, w samochodzie, pomyślałem, albo mógłbym pojechać w specjalne miejsce…

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w Des Plaines, w stanie Illinois, znajduje się tylko sześć mil od mojego biura, ale nigdy dotąd tam nie byłem. Postanowiłem więc pojechać tam podczas przerwy obiadowej i ofiarować Matce Najświętszej mojego przyjaciela kleryka.

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe

    Okazało się, że tego przedpołudnia w pracy miałem więcej do zrobienia niż się spodziewałem. Moja praca obejmuje różne obowiązki związane z programami nauczania dla szkół w Park Ridge w stanie Illinois.

    Jednym z nich jest zarządzanie programem nauczania przedmiotów ścisłych. Są wśród nich zajęcia z podstaw astronomii. Wspominam o tym tylko po to, żeby wyjaśnić to, co miało nastąpić w trakcie mojej wizyty w sanktuarium.

    Gdy tam dojechałem, było już za piętnaście pierwsza. Był lekki mróz, a niebo było jasne i intensywnie błękitne. Poprosiłem przechodnia, żeby wskazał mi drogę do sanktuarium. Wkrótce znalazłem się wśród kilku tysięcy pielgrzymów, którzy przybyli tam na obchody święta.

    Skąpane w słońcu sanktuarium pławiło się w świetle, a powietrze nagle zrobiło się ciepłe. Pielgrzymi przekazywali kolorowe bukiety pracownikom, którzy układali kwiaty wokół kapliczki z repliką tilmy.

    Modlitwa przed Maryją

    Miejsce wypełniała cisza i absolutny spokój. I nagle przypomniałem sobie, dlaczego się tam znalazłem. Spojrzałem w górę, na tilmę i złapałem się na tym, że otwieram swoje serce przed Maryją.

    Jak dziecko opowiedziałem jej o moim przyjacielu kleryku i jego niepokoju związanym z egzaminami. Potem mówiłem o innych sprawach, osobno wspominając moich bliskich.

    Kiedy skończyłem, rozejrzałem się. Tysiące pielgrzymów robiło to samo: otwierało swe serca przed jedną i tą samą Matką. Wszyscy byliśmy jej dziećmi i wszyscy przyszliśmy, by być tam z nią.

    Nachylenie głowy Matki Bożej

    Spojrzałem jeszcze raz na pelerynę. W szybie kapliczki, dokładnie tam gdzie zobaczyłbym głowę Maryi, odbijała się tarcza słońca. Zamiast jej lekko przechylonej na bok twarzy, widziałem tylko odbicie blasku słońca.

    Zauważyłem, że rozbłysk światła promieniującego ze szczytu odbitej tarczy słonecznej miał takie samo nachylenie jak głowa na tilmie. Zrobiłem zdjęcie tego, co widziałem, przypominając sobie podstawowy fakt astrofizyki. Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia.

    Wracając na parking, spojrzałem w stronę Słońca. Zobaczyłem ten sam pionowy blask nachylony w kierunku Ziemi. Zrobiłem kolejne zdjęcie. O ile stopni przechyla głowę Matka Boża na tilmie? –  zastanawiałem się.

    Zaproszenie dla wszystkich

    Następnego dnia postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej. Używając cyfrowej wersji obrazu Matki Bożej, jaki widać na oryginalnej tilmie, narysowałem jedną prostą, pionową linię, zaczynając od czubka Jej głowy.

    Potem pociągnąłem drugą linię, która szła pod kątem, pod którym pochylona jest głowa. Umieściłem kątomierz w punkcie, gdzie przecięły się te dwie linie. 23,5 stopnia!

    Mój rysunek był prosty, a moja znajomość astronomii zaledwie podstawowa. Nie wiedziałem wtedy, że ktoś inny, dr Juan Hernández Illescas, już dokonał tego odkrycia w 1981 roku. Ale z dziecięcą fascynacją zastanawiałem się, co to odkrycie może oznaczać.

    Wcześniej słyszałem spekulacje rozmaitych komentatorów, że pochylenie głowy Maryi oznacza jej pokorę. To bardzo możliwe. Ale teraz mam nowe spojrzenie na tę kwestię. Ze swojego miejsca w niebie, odziana w słońce, Matka Boża z Guadalupe kieruje swój wzrok pod kątem 23,5 stopnia, by objąć spojrzeniem całą ludzkość. Ludzkość, która odsunęła się od Boga.

    Widząc teraz wyraźnie wszystkie swoje dzieci, woła do każdego z nich: chrześcijanina i muzułmanina, protestanta i katolika, ateisty i deisty, wyznawcy New Age, hindusa, buddysty i żyda. Ona zaprasza nas wszystkich, byśmy otworzyli przed Nią nasze serca.

    Przesłanie Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe

    Jeśli Najświętsza Maria Panna z Guadalupe ma dla nas jakieś zasadnicze przesłanie, to jest nim wieść, że cały świat ma matkę. A jeśli to prawda, to Dziecko, które Ona ma urodzić – jak to przedstawiono na tilmie – przychodzi do nas w tym czasie jako Zbawiciel całego świata. Wcielenie. Bóg staje się człowiekiem. Czy może być myśl bardziej pocieszająca?

    Jeśli o mnie chodzi, od tej pory będę zawsze pamiętać święto Matki Bożej z Guadalupe jako moje 23,5 stopnia pocieszenia.

    A.J. Clishem/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PONIEDZIAŁEK 13 MAJA

    WSPOMNIENIE MATKI BOŻEJ FATIMSKIEJ

    XXXXIII ROCZNICA CUDOWNEGO OCALENIA ŚW. JANA PAWŁA II NA PLACU ŚW. PIOTRA

    ***

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO – 4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD

    ______________________________________________

    O GODZ. 19.00 – MSZA ŚW.

    ***

    MODLITWA ANIOŁA Z FATIMY

    “O mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię!
    Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy w Ciebie nie wierzą,
    nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i Ciebie nie kochają!”
    “Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty,
    uwielbiam Cię w najgłębszej pokorze, ofiarując najdroższe Ciało i Krew,
    Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa,
    obecne na wszystkich ołtarzach świata jako wynagrodzenie za zniewagi,
    świętokradztwa i obojętność jakimi jest On obrażany.
    I przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi,
    proszę Ciebie o łaskę nawrócenia biednych grzeszników”. Amen.

    ***************

    OBJAWIENIA ANIOŁA PORTUGALII

    Rok przed objawieniami Najświętszej Maryi Panny trójka pastuszków: Łucja, Franciszek i Hiacynta – Łucja de Jesus dos Santos i jej kuzyni Franciszek i Hiacynta Marto – mieszkająca w wiosce Aljustrel, należącej do parafii fatimskiej – miała trzy objawienia Anioła Portugalii, zwanego też Aniołem Pokoju.
     

    Pierwsze zjawienie się Anioła

    Pierwsze objawienie Anioła miało miejsce wiosną lub latem 1916 roku, przed grotą przy wzgórzu Cabeço, w pobliżu Aljustrel, i miało, zgodnie z opowiadaniem siostry Łucji, następujący przebieg:

    Bawiliśmy się przez pewien czas, gdy nagle silny wiatr zatrząsł drzewami, co skłoniło nas do popatrzenia, co się dzieje, ponieważ dzień był pogodny. Wtedy ujrzeliśmy w oddali, nad drzewami rozciągającymi się ku wschodowi, światło bielsze od śniegu, w kształcie przezroczystego młodego mężczyzny, jaśniejszego niż kryształ w promieniach słońca.

    W miarę jak się przybliżał, mogliśmy rozpoznać jego postać: młodzieniec w wieku około 14–15 lat, wielkiej urody. Byliśmy zaskoczeni i przejęci. Nie mogliśmy wypowiedzieć ani słowa.
    Gdy tylko zbliżył się do nas, powiedział:
    – Nie bójcie się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną.
    I klęcząc nachylił się, aż dotknął czołem ziemi. Pobudzeni nadprzyrodzonym natchnieniem, naśladując Anioła, zaczęliśmy powtarzać jego słowa:
    – O Mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy nie wierzą w Ciebie, nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i nie kochają Cię.
    Po trzykrotnym powtórzeniu tych słów podniósł się i powiedział:
    – Módlcie się tak. Serca Jezusa i Maryi uważnie słuchają waszych próśb.

    I zniknął. Atmosfera nadprzyrodzoności, jaka nas ogarnęła, była tak silna, że przez dłuższy czas prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszego własnego istnienia, pozostając w tej samej pozycji, w której nas Anioł zostawił, i powtarzając ciągle tę samą modlitwę. Obecność Boga była tak silna i tak dogłębna, że nie ośmieliliśmy się nawet odezwać do siebie. Następnego dnia jeszcze czuliśmy się ogarnięci tą atmosferą, która znikała bardzo powoli.

    Żadne z nas nie zamierzało mówić o tym zjawieniu, ale zachować je w tajemnicy. Taka postawa sama się narzucała. Było to tak dogłębne, że nie było łatwo powiedzieć o tym choćby słowa. Zjawienie to zrobiło na nas większe wrażenie, chyba dlatego, że było pierwsze. 

    Drugie zjawienie się Anioła 

    Po raz drugi Anioł pojawił się latem 1916 roku, przy studni domu Łucji, blisko której bawiły się dzieci. Oto jak siostra Łucja opowiada to, co Anioł powiedział jej samej i jej kuzynom:
    – Co robicie? Módlcie się! Módlcie się dużo! Przenajświętsze Serca Jezusa i Maryi chcą okazać przez was miłosierdzie. Ofiarowujcie nieustannie modlitwy i umartwienia Najwyższemu.
    – Jak mamy się umartwiać? – zapytałam.
    – Z wszystkiego, co możecie, zróbcie ofiarę Bogu jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, i jako uproszenie nawrócenia grzeszników. W ten sposób sprowadźcie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście 
    z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg wam ześle.
    I zniknął. Te słowa Anioła wyryły się w naszych umysłach jak światło, które pozwoliło nam zrozumieć, kim jest Bóg, jak nas kocha, jak chciałby być kochany. Pozwoliły nam również pojąć wartość umartwienia, jak ono Bogu jest miłe i jak dzięki niemu nawracają się grzesznicy.

    Trzecie zjawienie się Anioła

    Trzecie objawienie miało miejsce końcem lata i początkiem jesieni 1916 roku. Także i tym razem w grocie Cabeço. Potoczyło się ono, zgodnie z opisem siostry Łucji, w następujący sposób: 

    Gdy tylko tam przyszliśmy, padliśmy na kolana i dotknąwszy czołami ziemi, poczęliśmy powtarzać słowa modlitwy Anioła: „O Mój Boże wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię etc.!”
    Nie pamiętam, ile razy powtórzyliśmy tę modlitwę, kiedy ujrzeliśmy błyszczące nad nami nieznane światło. Powstaliśmy, aby zobaczyć, co się dzieje, i ujrzeliśmy Anioła trzymającego kielich w lewej ręce, nad którym unosiła się hostia, z której spływały krople krwi do kielicha. Zostawiwszy kielich i hostię zawieszone w powietrzu, Anioł uklęknął z nami i trzykrotnie powtórzyliśmy z nim modlitwę:
    – Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu, Duchu Święty, wielbię Cię z najgłębszą czcią i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, jako przebłaganie za zniewagi, świętokradztwa i zaniedbania, którymi jest On obrażany! Przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników.
    Następnie powstając, wziął znowu w rękę kielich i hostię.
    Hostię podał mnie, a zawartość kielicha dał do wypicia Hiacyncie i Franciszkowi, jednocześnie mówiąc:
    – Przyjmijcie Ciało i pijcie Krew Jezusa Chrystusa straszliwie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Wynagradzajcie zbrodnie ludzi i pocieszajcie waszego Boga.
    Potem znowu schylił się aż do ziemi, powtórzył wspólnie z nami trzy razy tę samą modlitwę: „Przenajświętsza Trójco… etc.” i zniknął.

    Natchnieni nadprzyrodzoną siłą, która nas ogarniała, naśladowaliśmy Anioła we wszystkim, to znaczy uklękliśmy czołobitnie jak on i powtarzaliśmy modlitwy, które on odmawiał. Siła obecności Boga była tak intensywna, że niemal zupełnie nas pochłaniała i unicestwiała. Wydawała się pozbawiać nas używania cielesnych zmysłów przez długi czas. W ciągu tych dni wykonywaliśmy nasze zewnętrzne czynności, jakbyśmy byli niesieni przez tę samą nadprzyrodzoną istotę, która nas do tego skłaniała.
    Spokój i szczęście, które odczuwaliśmy, były bardzo wielkie, ale tylko wewnętrzne, całkowicie skupiające duszę w Bogu. A również osłabienie fizyczne, które nas ogarnęło, było wielkie.

    Nie wiem, dlaczego objawienia Matki Bożej wywołały w nas zupełnie inne skutki. Ta sama wewnętrzna radość, ten sam spokój i to samo poczucie szczęścia, ale zamiast tego fizycznego osłabienia, pewna wzmożona ruchliwość. Zamiast tego unicestwienia w Bożej obecności, wielka radość. Zamiast trudności w mówieniu, pewien udzielający się entuzjazm. Lecz pomimo tych uczuć odczuwałam natchnienie, aby milczeć, zwłaszcza o niektórych rzeczach. Podczas przesłuchań czułam wewnętrzne natchnienie, które mi wskazywało odpowiedzi, aby nie odbiegając od prawdy, nie ujawniać tego, co wtenczas powinnam była ukryć.

    Objawienia Anioła w roku 1916 poprzedzone były trzema innymi wizjami. W okresie między kwietniem a październikiem 1915 roku, Łucja wraz z trzema innymi dziewczynkami, Marią Rosą Matias, Teresą Matias i Marią Justiną, ujrzały, z tego samego wzgórza Cabeço, ponad lasem znajdującym się w dolinie, zawieszony w powietrzu jakiś obłok bielszy od śniegu, przezroczysty, 
    w kształcie ludzkiej postaci. Była to postać, jakby ze śniegu, którą promienie słoneczne czyniły nieco przezroczystą. Jest to opis samej siostry Łucji.

    z książki: “Fatima – orędzie tragedii czy nadziei?” autorstwa A. Borellego

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Bóg lubi takie miejsca

    Bóg lubi takie miejsca

    “Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie Różaniec, aby wyprosić pokój dla świata.”

    Przybywający do Fatimy podkreślają wyjątkowy klimat tego miejsca, inny od tego, który panuje na przykład w Lourdes. Mimo sporej ilości pielgrzymów i typowego odpustowego kramu, jest tam jakoś ciszej, spokojniej, jakby skromniej. Wciąż można tam spotkać zwykłych, pobożnych Portugalczyków, przypominających trójkę dzieci, którym ukazała się Maryja. „Daleko tu od wszystkiego, co (rzekomo) ważne: od centrów dowodzenia, znaczenia decydowania, gromadzenia finansów. Nieskończenie daleko od Londynu, Paryża, Berlina i Wall Street” – notuje jeden z pielgrzymów. Jest ubogo i prowincjonalnie. Bóg lubi takie miejsca. Cenili je także papieże: Pius XII, Paweł VI, który był tam jako pielgrzym; Jan Paweł II odwiedził to miejsce dwukrotnie. Benedykt XVI właśnie dopisuje się do tej listy.

    W 1916 r. w Fatimie trójce dzieci: Hiacyncie (6 lat), jej bratu Franciszkowi (8 lat) oraz kuzynce Łucji (9 lat) ukazał się anioł, który zapowiedział zjawienie się Maryi. Pierwsze objawienie Matki Najświętszej miało miejsce 13 maja 1917 r. Cudowna Pani powiedziała dzieciom: „Nie bójcie się, nic złego wam nie zrobię. Jestem z nieba. Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie Różaniec, aby wyprosić pokój dla świata”. Ostatnie, szóste objawienie, było 13 października. W dolinie zgromadziło się kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy byli świadkami niezwykłego zjawiska. Słońce jakby obracało się wokół swej osi i szybko zniżało ku ziemi. Przesłanie Maryi: „Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniała życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają Różaniec i pokutują za grzechy”.

    Kościół uznał objawienia w roku 1930. Rok później, 13 maja, do sanktuarium fatimskiego przybyło ponad milion pątników. Jan Paweł II podkreślał, że opiece Matki Bożej z Fatimy zawdzięcza uratowanie podczas zamachu z 13 maja 1981 r. w Rzymie. Kula, która go zraniła, jest dziś najcenniejszym fatimskim wotum. Po prawie 100 latach przesłanie płynące z Fatimy nie straciło nic na aktualności: modlitwa różańcowa, pokuta, wezwanie do nawrócenia. Czy nie jest to ratunek dla naszego zakręconego świata? Ale aby w to uwierzyć, trzeba mieć w sobie coś z prostoty portugalskich dzieci. Z tym bywa trudno…

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Podmieniona Łucja i inne absurdy.

    Przekłamania związane z objawieniami w Fatimie.

    Lúcia dos Santos oraz Francisco i Jacinta Martó. Tym dzieciom w Fatimie objawiła się Matka Boża.

    Lúcia dos Santos oraz Francisco i Jacinta Martó. Tym dzieciom w Fatimie objawiła się Matka Boża.
    WIKIPEDIA

    ***

    Sporo dziwacznych teorii narosło przez lata wokół objawień fatimskich. Zaczęło się od twierdzeń, że 70 tys. świadków cudu słońca uległo zbiorowej sugestii. Później powstawały książki przekonujące, że Maryja i anioł to ufoludki, a tańczące słońce to ich statek kosmiczny. Teraz internet jest zalany przez wypowiedzi, że złowrogi Kościół podmienił siostrę Łucję na odgrywającą jej rolę aktorkę.

    Choć to zadziwiające, każda z tych teorii – i parę innych, które pojawiły się po drodze – zdobyła grono zaciekłych wyznawców. Tak samo jest z najnowszą narracją o siostrze Łucji dos Santos, którą Kościół rzekomo podmienił na podobną do niej aktorkę. Oszustka – według tej narracji – miała odgrywać rolę wizjonerki z Fatimy aż przez 40 lat ostatnich lat życia!

    Święcie wierzy w to wiele osób związanych ze środowiskiem sedewakantystów. To osoby nieuznające Soboru Watykańskiego II ani wybieranych od tego czasu papieży.

    Na temat fałszywej Łucji powstają dzisiaj książki. „Dowody” wyliczają liczni twórcy kanałów na YouTube, w tym kobiety przedstawiające się jako pustelnice, ubrane w habity przypominające te sprzed soboru.

    Łucja podmieniona?

    Niektóre z ich argumentów w pierwszej chwili robią wrażenie, zwłaszcza gdy są przekazywane w masie, wszystkie razem. Twórcy jednej ze stron internetowych powołują się na ekspertyzy specjalistów. Człowiek przedstawiany jako grafolog twierdzi, że odręczne pismo młodej siostry Łucji, mimo pewnych podobieństw, istotnie różni się od jej pisma w starszym wieku. Jego zdaniem późniejsze teksty napisał ktoś inny. Zestawiane są obok siebie zdjęcia, na których młoda Łucja wygląda inaczej niż starsza. Podobno program do rozpoznawania twarzy zakwalifikował je jako dwie różne osoby. Przekonanie, że to ktoś inny, wyrażają też chirurg plastyczny czy chirurg jamy ustnej z USA. Trwa drobiazgowa analiza długości rynienki podnosowej, wystającego podbródka oraz wyglądu górnej powieki i jej odległości od brwi u „Łucji A” i „Łucji B”.

    Pokazywane obok siebie specjalnie dobrane zdjęcia rzeczywiście mogą u niejednego zasiać ziarno wątpliwości, zwłaszcza że młoda Łucja ma przednie zęby okazałe, a starsza – uzębienie drobne i równe. Zwolennicy tezy o wielkim oszustwie na szczęście czasami przyznają, że starsza Łucja nosiła protezę zębową. Naturalne zęby siostry z powodu zapalenia zostały usunięte przez dentystę jeszcze w końcu lat 40. XX wieku. Mogło to mieć wpływ – wraz z naturalnymi procesami starzenia – także na wygląd jej ust. Zdaniem tej grupy ludzi to nie tłumaczy jednak wszystkiego.

    Zwolennicy tej tezy podają zresztą różne jej wersje – na przykład, że prawdziwa Łucja zmarła w 1949 roku albo że zniknęła pomiędzy 1957 a 1967 rokiem. Na rozkaz z samego Watykanu miała ją zastąpić aktorka. Jedna z polskich youtuberek z wielką pewnością siebie oświadcza, że prawdziwa Łucja była przez kilkadziesiąt lat trzymana pod kluczem. Papież Paweł VI z siostrą Łucją w Fatimie.

    Papież Paweł VI  z siostrą Łucją w Fatimie.

    Papież Paweł VI z siostrą Łucją w Fatimie./WIKIPEDIA

    ***

    Złowrogie siostry

    Ksiądz Krzysztof Czapla, pallotyn, dyrektor Sekretariatu Fatimskiego na Krzeptówkach w Zakopanem, jest zaskoczony poziomem absurdu zawartym w tych rewelacjach. – Osoby, które znały siostrę Łucję, miałyby nie zauważyć przez całe lata, że to jest jakaś zupełnie inna osoba? Przecież żyje jej najbliższa rodzina! Nawet jej rodzone siostry miałyby się nie zorientować? Nagle po jej śmierci okazuje się, że interpretacja jakiegoś biegłego sądowego, wydana na podstawie niedoskonałych, czarno-białych zdjęć, jest słuszniejsza niż osób, które przez prawie sto lat spotykały się z siostrą Łucją? – dziwi się.

    Druga możliwość jest równie absurdalna: rozmodlone karmelitanki z Coimbry, współsiostry Łucji, musiałyby uczestniczyć w tym watykańskim spisku. Oznaczałoby to, że zarówno te mniszki, jak i członkowie rodziny wizjonerki z Fatimy, wielu innych świadków, portugalscy biskupi i oczywiście kolejni papieże – to osoby do cna zdeprawowane. Zdolne do uczestnictwa w ogromnym oszustwie – a może nawet w morderstwie i w ukryciu ciała. Trzeba by też założyć, że złowrogie zakonnice i inne osoby znające Łucję musiałyby się posługiwać oszustwem solidarnie i w sposób niezwykle szczelny. Nie mogłyby mieć nawet poważnych wyrzutów sumienia, skoro utrzymały spisek w tajemnicy i przez ponad pół wieku żadna się nie wygadała.

    Badają to w procesie

    W lutym 2024 r. ks. Czapla rozmawiał o tych spiskowych teoriach z księdzem rektorem sanktuarium fatimskiego. – Zapytałem, czy jest w ogóle świadomy tego, co dzieje się w przestrzeni medialnej, a jeśli tak, to jak do tego podchodzi. Odpowiedział, że trudno komentować absurdy, które przekraczają wszelkie granice. W internecie można napisać wszystko i powoływać się na dowolnych ekspertów. Problem w tym, że to jest bardzo trudne do zweryfikowania, tym bardziej iż często bezkrytycznie sięgamy do takich tekstów. – Kiedyś w dyskusji ze mną ktoś powołał się na jakąś wypowiedź postulatora procesu beatyfikacyjnego dzieci fatimskich. Podał jego imię i nazwisko. Poprosiłem: „Proszę, sprawdź, kto był postulatorem, i zobacz, czy to nazwisko się zgadza”. Okazało się, że nie. Co więcej, to nazwisko w tym procesie beatyfikacyjnym w ogóle nie występuje! – relacjonuje.

    Hiacynta i Franciszek zostali ogłoszeni świętymi w 2017 roku. Teraz trwa proces beatyfikacyjny ich kuzynki – siostry Łucji. Ksiądz Krzysztof Czapla usłyszał od księdza rektora z Fatimy, że wątek rzekomej podmiany wizjonerki nie mógł w nim zostać zbagatelizowany. – Aby w procesie beatyfikacyjnym dojść do konkluzji, musimy mieć pewność, że wszystkie sprawy dotyczące tożsamości ciała złożonego w grobie są jednoznacznie potwierdzone. W dzisiejszych czasach dzięki badaniom DNA zweryfikowanie tego jest czymś niezmiernie prostym. Zwłaszcza że żyją bardzo bliscy krewni siostry Łucji. Teza, że mamy do czynienia z jej podmianą, musiała już zostać zweryfikowana na etapie diecezjalnym procesu beatyfikacyjnego; aktualnie proces jest już na etapie rzymskim. Zostało już zatwierdzone tzw. positio i siostrze Łucji przysługuje tytuł czcigodnej sługi Bożej. W przeciwnym razie taki zarzut mógłby stanowić przyczynę do podważenia całej beatyfikacji – wskazuje.

    Sami piszą tajemnicę

    Dlaczego jednak – według zwolenników tej teorii spiskowej – Kościół miałby zastąpić Łucję oszustką? Otóż twierdzą oni, że dla ukrycia treści trzeciej tajemnicy fatimskiej. Ich zdaniem wizja, którą w 2000 r. ujawnił Jan Paweł II, to zaledwie część tej tajemnicy.

    Przypomnijmy, że w trzeciej tajemnicy dzieci zobaczyły biskupa odzianego w biel, który modląc się, szedł przez wielkie, w połowie zrujnowane miasto pełne trupów. Gdy na szczycie góry uklęknął u stóp wielkiego krzyża, został zabity – wraz ze swoimi wierzącymi towarzyszami – przez żołnierzy, strzelających z broni palnej i z łuków.

    Ponieważ jest to wizja symboliczna, nie wydaje się bardzo szokująca. „Po co było ukrywać przez 40 lat coś, co absolutnie nie wywołuje żadnej sensacji i żadnych emocji?” – komentują na YouTube ludzie wierzący w podmienienie Łucji. Twierdzą oni, że skoro przy pierwszych dwóch tajemnicach Matka Boża dodawała swoje tłumaczenie wizji, to przy trzeciej na pewno też tak było, tylko Watykan to ukrył.

    Wyznawcy teorii spiskowej znaleźli jednak na to radę: sami sobie napisali trzecią tajemnicę fatimską i nazwali ten tekst jej rekonstrukcją. Zawarli w niej swoje fobie. Ich zdaniem Matka Boża ostrzega w tej tajemnicy przed „okropną herezją”, czyli soborem, oraz zapowiada, że papież popchnie Kościół w kierunku zniszczenia.

    Zdaniem zwolenników teorii spiskowej kolejni papieże ukrywają prawdę o trzeciej tajemnicy fatimskiej. Watykan miał pozbyć się prawdziwej Łucji, żeby tego nie ujawniła. Z kolei zadaniem fałszywej Łucji miało być uwiarygodnienie tej – rzekomo okrojonej – wersji trzeciej tajemnicy.

    – Te osoby twierdzą, że Kościół coś ukrył, ponieważ w trzeciej tajemnicy fatimskiej nie znajdują tego, co by chcieli. Czy nie pobrzmiewa tu życzeniowość, chęć sensacji i odsunięcia w tych objawieniach tego, co jest istotne? – pyta ks. Krzysztof Czapla. – Proszę też zwrócić uwagę na to, że przed rokiem 2000, kiedy Jan Paweł II ujawnił trzecią tajemnicę, było w mediach mnóstwo domniemanych wizjonerów, którzy „ujawniali”, co w niej się znajduje. Niektórzy z tych ludzi mieli nawet stygmaty… Okazało się, że żadna z ich przepowiedni, a właściwie z ich domysłów, nawet jednym zdaniem nie otarła się o treść tajemnicy fatimskiej, którą upublicznił Kościół – dodaje.

    To statek UFO

    Dyrektor Sekretariatu Fatimskiego uważa, że pojawiające się kolejno dziwaczne teorie, które wprowadzają zamieszanie i odsuwają ludzką uwagę od istoty objawień, wbrew pozorom pokazują, jak wielkie znaczenie ma Fatima. – Zwróćmy uwagę, że takie zarzuty miały miejsce od początku. Niespełna dwa lata po objawieniach umiera Franciszek, a w 1920 r. – Hiacynta. Od razu pojawiły się wtedy informacje: „Kościół zaciera ślady po swojej mistyfikacji, usuwając aktorów tego przedstawienia” – relacjonuje. – Była też teoria o zbiorowej sugestii, jakoby ludzie na miejscu objawień zobaczyli to, co chcieli zobaczyć. Skoro ktoś specjalnie przyjechał, a potem stał przez całą noc i do południa następnego dnia w deszczu i w błocie, to co, miał wrócić i powiedzieć „Nic tam nie było”? Ta teoria nie uwzględniała jednak faktu, że w tym tłumie byli zarówno ci, którzy wierzyli, że Matka Boża przychodzi, jak i zawzięci przeciwnicy tej tezy, a wszyscy zobaczyli to samo. Mało tego, cud słońca widzieli nie tylko ludzie zebrani w miejscu objawień, ale także osoby w miejscowościach wokół Fatimy, które z różnych względów tam nie pojechały, bo na przykład nie miały czasu, albo ich to nie interesowało. To nie mogła więc być zbiorowa sugestia – podkreśla.

    Wśród dziwnych fatimskich teorii była też taka, że objawienia były zbiorową obserwacją UFO. Pisał o tym m.in. Erich von Däniken. Tańczące słońce, które widział 70-tysięczny tłum, według tych autorów było statkiem kosmicznym. Obcy po prostu popisywali się akrobacjami, zmienianiem kolorów i wypuszczaniem kolorowych wiązek światła…

    – Tego typu interpretacje pojawiały się i pojawiają. A to wszystko pokazuje, jak Fatima jest ważna. Jak napisał św. Ludwik Grignion de Montfort: dobry fałszerz nie podrabia czegoś, co ma małą wartość. Podrabia najcenniejsze kruszce, srebro, a przede wszystkim złoto – uważa ks. Czapla. – Zło zawsze będzie próbowało podważyć to, co jest darem Boga dla nas, co ma wielkie znaczenie. A Fatima czymś takim jest, bo może zmienić dzieje świata – mówi.

    Jeśli – jeśli

    Dyrektor Sekretariatu zwraca przy tym uwagę, że w tajemnicach fatimskich Maryja nie prorokuje o tym, co ma się na świecie wydarzyć. Wizje otrzymane przez dzieci to nie jest film, ukazujący z wyprzedzeniem przyszłość, w której niczego już nie można zmienić. – W tajemnicy pierwszej Matka Boża przedstawia wizję piekła, pokazuje, gdzie jest źródło zła i grzechu. W drugiej tajemnicy daje lekarstwo na choroby świata, które, jak to widzimy w trzeciej tajemnicy, prowadzą do zniszczenia, do śmierci, a może nawet do zagłady. Do tego doprowadzi stan chorobowy, jeśli nie zaaplikuje się lekarstwa. Co ważne, właściwego lekarstwa – podkreśla.

    Ksiądz Czapla wskazuje, że tym lekarstwem jest odmawianie Różańca jako praktyki codziennej oraz nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. – Ma ono wymiar poświęcenia się Niepokalanemu Sercu oraz wynagrodzenia przez nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca – wylicza. – Maryja mówi: „Jeśli ludzie me życzenia spełnią, Rosja się nawróci, zapanuje pokój na świecie i nadejdzie triumf Niepokalanego Serca Maryi”. Coś tak wielkiego, czego, jak mówi Łucja, nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić: w znaku Maryi zwycięstwo nad wszelkim złem. Tu pobrzmiewa pierwsza księga Biblii – bo to potomstwo Niewiasty zmiażdży głowę węża, oraz ostatnia księga, Apokalipsa, gdzie jest mowa o Niewieście obleczonej w słońce i księżycu pod jej stopami – komentuje.

    Dyrektor Sekretariatu Fatimskiego zwraca uwagę, że jeśli życzeń Matki Bożej nie spełnimy, o czym sama Maryja mówiła 13 lipca 1917 r., Rosja rozszerzy swoje błędy po świecie, wywołując wojny i cierpienia sprawiedliwych. Papież będzie bardzo cierpiał i wiele narodów zostanie zniszczonych. – Mamy więc „jeśli – jeśli”. Jeśli uczynimy, mamy przepiękną wizję przyszłości. Jeśli nie uczynimy, będzie miało miejsce coś, co można nazwać kataklizmem, zagładą całych narodów. Widzimy dzisiaj, co się dzieje: jakby świat siedział na beczce prochu. W wizji z trzeciej tajemnicy fatimskiej papież idzie pośród zniszczonych miast i zabitych ludzi, a później pod krzyżem zostaje zabity. Widzimy, że taka przyszłość świata jest możliwa. To się stanie, jeśli nie zawrócimy z naszej drogi. Wszystko zależy jednak od tego, czy uczynimy to, o co prosi Maryja, i w taki sposób, jak o to prosi – podkreśla. – Siostra Łucja u kresu swego życia powiedziała: „Gdyby ludzie żyli tym, co najważniejsze, co już zostało powiedziane! Zajmuje ich tylko to, co jeszcze nie zostało wyjawione, zamiast wypełniać to, o co proszono: modlitwa i pokuta! Napawa strachem, gdy się patrzy na dzisiejszy świat, na którym panuje taki nieporządek i który z taką łatwością pogrąża się w niemoralności. Jako lekarstwo pozostaje wyłącznie jedno rozwiązanie: ludzie muszą żałować za grzechy, zmienić życie i pokutować”. A jak to uczynić, jednoznacznie wskazała nam Maryja w Fatimie, mówiąc o wynagrodzeniu w pierwsze soboty miesiąca – dodaje.

    Przemysław Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Najświętszej Maryi Panny Fatimskiej

    OUR LADY

    Lawrence OP CC

    ***

    Na obrzeżach miasteczka Fatima, w miejscu zwanym Cova da Iria, Matka Boża ukazywała się od 13 maja do 13 października trojgu wiejskim dzieciom nie umiejącym jeszcze czytać. Byli to Łucja dos Santos (10 lat), Hiacynta Marto (7 lat) i Franciszek Marto (9 lat). Łucja była cioteczną siostrą rodzeństwa Marto. Pochodzili z podfatimskiej wioski Aljustrel, której mieszkańcy trudnili się hodowlą owiec i uprawą winorośli.

    Wcześniej, zanim pastuszkom objawi się Matka Boża, przez ponad rok, od marca 1916 roku, przygotowuje ich na to Anioł. A wszystko zaczęło się w ten sposób. Na wzgórzu Loca do Cabeco, niczego nie spodziewające się dzieci odmawiały różaniec i właśnie zaczynały zabawę. Raptem, gdy słyszą silny podmuch wiatru widzą przed sobą młodzieńca. Przybysz mówi: “Nie bójcie się, jestem Aniołem Pokoju, módlcie się razem ze mną!” Następnie uczy ich jak mają się modlić, słowami: “O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Proszę, byś przebaczył tym, którzy nie wierzą, Ciebie nie uwielbiają, nie ufają Tobie i nie kochają Ciebie”. Nakazuje im modlić się w ten sposób, zapewniając, że serca Jezusa i Maryi słuchają uważnie ich słów i próśb.

    Anioł w kolejnych miesiącach objawiał się im kilkakrotnie, zachęcając także do umartwień, które byłyby zadośćuczynieniem za grzechy ludzi. Wyjaśnia, że “w ten sposób ściągniecie pokój na waszą ojczyznę”. Wyjaśnia, że jest on Aniołem Stróżem Portugalii. Pewnego dnia udziela im Eucharystii, a dzieci, podczas ekstazy eucharystycznej – jak później wspomina s. Łucja – doświadczają realnej obecności Chrystusa pod postaciami chleba i wina.

    “Jasna Pani”

    Wreszcie, nadchodzi 13 maja 1917 r. dzień, który otwiera sześć spotkań dzieci z Maryją, zakończonych 13 października. Troje dzieci wypasając owce w Cova da Iria spotykają „Jasną Panią”. Otrzymują od Niej orędzie, którego w wielu fragmentach nie rozumieją, zachowując dla siebie. Siostra Łucja będzie je ujawniać stopniowo po latach, a o upublicznieniu najbardziej strzeżonej “Trzeciej tajemnicy fatimskiej” zadecyduje Jan Paweł II dopiero w 2000 roku.

    “Jasna Pani”, gdyż dopiero na koniec objawień wyjawia swe imię (jestem Matką Bożą Różańcową), przekazuje pastuszkom niezwykle bogate w treści przesłanie i liczne polecenia. Poczynając od 13 maja w kolejnych miesiącach prosi je, aby codziennie odmawiały różaniec w intencji pokoju, aby przyjmowały cierpienia jako zadośćuczynienie za grzechy i nawrócenie grzeszników, ukazuje im swoje Niepokalane Serce, mówi, że Pan Jezus pragnie, by kult Jej Serca się szerzył, zapowiada wielki cud na zakończenie objawień.

    Maryja przepowiada dzieciom, że będą musiały wiele wycierpieć lecz łaska Boża ich nie opuści. Z Matką Bożą rozmawia tylko najstarsza Łucja. Ona jedyna z trojga pastuszków widzi, słyszy i może mówić do Maryi. Hiacynta tylko widzi i słyszy, Franciszek zaś jedynie widzi. Podczas pierwszego z objawień 13 maja dzieci są same, w czerwcu towarzyszy im ok. 50 zaciekawionych wieśniaków, ich liczba stopniowo wrasta by w październiku osiągnąć nawet ok. 70 tys. przybyszów z całej Portugalii.

    Pierwsza tajemnica

    Objawiając się w lipcu Matka Boża zleciła dzieciom przekazanie ludzkości swego głębokiego zatroskania spowodowanego bezbożnością i demoralizacją ludzi, dodając, że jeśli się oni nie nawrócą – nastąpi straszliwa kara. Świat się bowiem pogubił odchodząc od Boga i zasad moralnych. W ten sposób prosiła ludzkość o nawrócenie i pokutę, pragnąc zapobiec karom, jakie Bóg przygotował dla grzesznego świata.

    Nie zawahała się przed pokazaniem piekła tym trojgu dzieciom, aby jeszcze dobitniej ostrzec ludzi przed jego realnym istnieniem. “Promień światła zdawał się jakby przenikać ziemię i zobaczyliśmy jakby może ognia – wspomina Łucja – a w tym ogniu zanurzeni byli diabli i dusze w ludzkich postaciach, podobne do przezroczystych, rozżarzonych węgli, które pływały w tym ogniu. Postacie te były wyrzucane z wielką siłą wysoko wewnątrz płomieni i spadały ze wszystkich stron jak iskry podczas wielkiego pożaru, lekkie jak puch, bez ciężaru, i równowagi, wśród przeraźliwych krzyków, wycia, i bólu rozpaczy wywołujących dreszcz zgrozy. Diabli odróżniali się od ludzi swą okropną i wstrętną postacią, podobną do wzbudzających strach nieznanych jakichś zwierząt, jednocześnie przezroczystych jak rozżarzone węgle”.

    Maryja mówi dzieciom, ze pokazała im piekło, ale dlatego żeby ratować dusze grzeszników. Wyjaśnia, że “Bóg chce rozpowszechnić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca, a jeśli to się zrobi, to wielu przed piekłem zostanie uratowanych i nastanie pokój na świecie”.

    Druga tajemnica

    Druga część orędzia przekazana w trakcie objawień w kolejnych miesiącach – wzmacnia dotychczasowe warunki postawione ludzkości przez Matkę Bożą. Stawia ona ludzkość wobec wielkiej alternatywy: jeśli ludzie “nie przestaną obrażać Boga”, to On “ukarze świat za jego zbrodnie, przez wojny, głód i prześladowania Kościoła oraz Ojca Świętego”. Wtedy za następnego pontyfikatu (papieża o imieniu Pius XI) rozpocznie się druga wojna światowa, jeszcze straszniejsza od obecnie toczonej. Ponadto zapowiada prześladowania Kościoła i Ojca Świętego.

    Matka Boża przekazała po raz kolejny dzieciom, że dla ratowania grzeszników przed piekłem należy wprowadzić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca, a także ustanowić w Kościele nabożeństwo Pięciu kolejnych Pierwszych Sobót Miesiąca, wraz z Komunią św. wynagradzającą.

    Maryja zapowiada także, że przybędzie, aby poprosić o poświęcenie Rosji Jej Niepokalanemu sercu. Dodaje, że “jeśli te życzenia zostaną spełnione, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, bezbożna propaganda rozszerzy swe błędne nauki po świcie, wywołując wojny i prześladowanie Kościoła, dobrzy będą męczeni, a Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć. Różne narody zginą. Na koniec jednak moje Niepokalane Serce zatryumfuje. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci, i przez pewien czas zapanuje pokój na świecie”. Warto dodać, że w lipcu 1917 r. nikt nie słyszał jeszcze o Piusie XI ani o bezbożnej dyktaturze w Rosji.

    Trzecia tajemnica

    Dwie pierwsze tajemnice zostały ujawnione w niespełna ćwierć wieku później, trzecia zaś elektryzować będzie ludzkość przez ponad 80 lat. Wcześniej została ona przekazana przez s. Łucję w tajemnicy kolejnym papieżom. Jej treść – stanowiącą zapowiedź olbrzymich prześladowań Kościoła i samego Ojca Świętego, który pada pod krzyżem – zdecydował się odsłonić dopiero Jan Paweł II w okresie Wielkiego Jubileuszu Chrześcijaństwa w 2000 r.

    Objawienia fatimskie zakończyły się 13 października 1917 roku. Towarzyszył im do dziś nie wyjaśniony, “cud słońca” obserwowany przez 70-tysięczny tłum, który zebrał się aby towarzyszyć wizjonerom. O tym, że cud był realny, a nie wywołany zbiorową psychozą, świadczy fakt, że widzieli go wszyscy, ktokolwiek znajdował się w promieniu 40 km od Fatimy, nawet ludzie całkiem niewierzący.

    Dalsze objawienia s. Łucji – Maryja domaga się ofiarowania Rosji Jej Niepokalanemu Sercu.

    W 1929 r., papież Pius XI został poinformowany przez Jose da Silva, biskupa diecezji Leiria w której znajdowała się Fatima, o kolejnych objawieniach Matki Bożej, w którym s. Łucja (znajdująca się wówczas w zgromadzeniu sióstr doroteuszek) otrzymała od Maryi ponowną prośbę, by Ojciec Święty dokonał konsekracji Rosji w łączności ze wszystkimi biskupami.

    Te kolejne z prywatnych objawień s. Łucja doznawała poczynając od grudnia 1925 r., kiedy Maryja prosi ją by “przekazała wszystkim, że w godzinę śmierci obiecuję przyjść z pomocą z wszystkimi łaskami tym, którzy przez 5 miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię św., odmówią jeden różaniec i przez 15 minut rozmyślania nad 15 tajemnicami różańca towarzyszyć mi będą w intencji zadośćuczynienia”.

    W 1929 roku po raz kolejny objawia się Łucji Matka Boża mówiąc, że “przyszła chwila, w którym Bóg prosi Ojca Świętego, aby wspólnie ze wszystkimi biskupami świata poświęcił Rosję memu Niepokalanemu Sercu, obiecując ją w ten sposób ocalić”. Z orędzia wynika po raz kolejny, że „jeżeli Rosja nawróci się, to nastanie pokój. Jeżeli nie, rozpowszechni ona swe błędy po świecie, wywołując wojny i prześladowania Kościoła Świętego. Ojciec Święty będzie cierpiał, wiele narodów zostanie zniszczonych”.

    W 1930 roku w czasie objawień Matka Boża Mówi Łucji, że jeśli ludzie się nie nawrócą i nie będą żałować za grzechy, dojdzie do następnej wojny światowej, klęski głodu, wielu konfliktów zbrojnych i prześladowania chrześcijan, a ratunkiem jest zawierzenie się Niepokalanemu Sercu Maryi oraz praktykowanie nabożeństwa pierwszych sobót miesiąca.

    Mimo, że 13 października 1930 biskup Leirii Jose Coreira da Siva uznaje autentyczność objawień, to jednak Pius XI nie spełnia żądania poświęcenia Rosji.

    W kwietniu 1939 r. nowym papieżem został Pius XII. 2 grudnia 1940 r. s. Łucja napisała do niego list, upominając się o konieczność konsekracji Rosji. Prośbę tę papież spełnił, ale tylko częściowo w 1942 r., poświęcając narody świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Określając wojnę toczoną między hitlerowskimi Niemcami i stalinowskim ZSRR jako “wojnę dwóch szatanów” nie odważył się jednak oddzielnie wspomnieć o Rosji, obawiając się, aby nie zostało to wykorzystane przez Niemców na rzecz ich propagandy.

    W roku 1944 Pius XII ustanowił święto Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny, a dwa lata później przez swojego legata koronował figurę Matki Bożej Fatimskiej na Królową Świata. W 1949 r. wydał zgodę na rozpoczęcie prac koniecznych do otwarcia procesu beatyfikacyjnego fatimskich dzieci, Franciszka i Hiacynty.

    Dziesięć lat po Poświęceniu Narodów Niepokalanemu Sercu Maryi, w roku 1952 Pius XII powtórzył akt, tym razem wymieniając „wszystkie narody w Rosji” — ale Łucja pozostała nieprzekonana co do wypełnienia w pełni woli Matki Bożej, bowiem nie dokonał tego w łączności ze wszystkimi biskupami Kościoła katolickiego.

    Jan Paweł II początkowo nie interesował się specjalnie Fatimą. Zaczęła ona nurtować go po zamachu z 13 maja 1981 r. Poprosił o tekst objawień. Po opuszczeniu Polikliniki Gemelli, Jan Paweł II oświadczył: „Zrozumiałem, że jedyną drogą uniknięcia wojny, uratowania świata przed ateizmem, jest nawrócenie Rosji zgodnie z fatimskim orędziem”. To jego przekonanie potwierdziła s. Łucja w liście adresowanym doń z 12 maja 1982 r. Pisze w nim, że trzecia część tajemnicy odnosi się do słów Matki Bożej: „Jeżeli przyjmą moje żądania, Rosja nawróci się i zaznają pokoju; jeżeli nie, rozszerzy swoje błędne nauki po świecie, itd.”

    W rok po zamachu Jan Paweł II odbył pielgrzymkę do Fatimy, traktując ją jako wotum wdzięczności Matce Bożej za ocalenie życia. W kazaniu wyjaśnił, czemu Kościół przyjął orędzie Matki Bożej Różańcowej – jest tak dlatego, że zawiera prawdę i wezwanie, które są w swej zasadniczej treści prawdą i wezwaniem samej Ewangelii. „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” – to przecież pierwsze słowa, jakie Mesjasz skierował do ludzkości” – mówił.

    Będąc w Fatimie zawierzył też świat i Rosję Niepokalanemu sercu Maryi. Siostra Łucja prosiła go jednak o ponowienie tego aktu, gdyż nie był on dokonany w łączności ze wszystkimi biskupami.

    25 marca 1984 r. Jan Paweł II w duchowej jedności ze wszystkimi biskupami świata (uprzednio do tego wezwanymi) w Bazylice św. Piotra zawierzył ponownie świat i Rosję Maryi. Siostra Łucja osobiście potwierdziła, że taki uroczysty i powszechny akt odpowiadał temu, czego żądała Matka Boża. Jednocześnie dodała, że być może akt ten ustrzegł świat od wojny atomowej.

    Treść trzeciej tajemnicy

    Trzecią, ukrywaną na życzenie samej Matki Bożej część tajemnicy, siostra Łucja spisała po latach, na żądanie swojego ordynariusza, biskupa Jose da Silva 3 stycznia 1944 r. Powiadomiła biskupa, że tekst został zredagowany i jest do jego dyspozycji w zalakowanej kopercie, z adnotacją, że może ona zostać otwarta dopiero w 1960 r. Od 1957 r. koperta znajdowała się w Tajnym Archiwum Świętego Oficjum.

    Otwarcia zalakowanej koperty dokonał Jan XXIII w sierpniu 1959 r., dziesięć miesięcy po wyborze na papieża. Otworzył ją w obecności kard. Alfredo Ottavianiego, prefekta Kongregacji Świętego Oficjum. Nie będąc pewny, czy obaj rozumieją dokładnie wszystkie niuanse portugalskiego tekstu, zażądał sporządzenia jego profesjonalnego tłumaczenia. Po zapoznaniu się z nim zadecydował, że treść tajemnicy nie powinna być jeszcze ujawniona. Jednak 13 grudnia 1962 r., ustanowił święto Fatimskiej Matki Bożej Różańcowej. O fatimskim orędziu wyrażał się, że jest ono „największą nadzieją świata na pokój”.

    W 1963 r. rozpoczął się pontyfikat Pawła VI, który – po przeczytaniu pełnej treści objawień fatimskich – postanowił ich nie ujawniać, ale udać się do Fatimy osobiście. Jako pierwszy papież przybył tam z jednodniową, prywatną pielgrzymką, podczas przypadającej wówczas 50. rocznicy objawień.

    Dopiero w czerwcu 2000 r. w ramach Wielkiego Jubileuszu chrześcijaństwa, Jan Paweł II, po 56 latach od spisania przez siostrę Łucję, ujawnił trzecią tajemnicę fatimską. Zrobił to w jego imieniu kard. Joseph Ratzinger, sprawujący wówczas urząd prefekta Kongregacji Nauki Wiary, w trakcie konferencji prasowej 26 czerwca 2000 roku w watykańskiej Sala Stampa. Jej tekst brzmi:

    “Po dwóch częściach, które już przedstawiłam, zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się, wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku; Anioł wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuta, Pokuta, Pokuta!

    I zobaczyliśmy, w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: (coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim) Biskupa odzianego w biel (mieliśmy przeczucie, że to jest Ojciec Święty). Wielu innych biskupów, kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek, jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą; Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł, modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała napotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego Krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku i w ten sam sposób zginęli jeden po drugim inni biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Pod dwoma ramionami Krzyża były dwa Anioły, każdy trzymający w ręku konewkę z kryształu, do których zbierali krew Męczenników i nią skrapiali dusze zbliżające się do Boga”.

    Kard. Ratzinger wyjaśniał, że opublikowany tekst ma charakter proroczej wizji. „Anioł z ognistym mieczem stojący po lewej stronie Matki Bożej przypomina podobne obrazy z Apokalipsy. Przedstawia groźbę sądu, wiszącą nad światem. Myśl, że świat może spłonąć w morzu ognia, nie jawi się już bynajmniej jako wytwór fantazji: człowiek sam przez swe wynalazki zgotował na siebie ognisty miecz”.

    Prefekt kongregacji zaznaczał, że tej niszczącej sile zła może się przeciwstawić tylko Matka Boża z ludźmi, którzy przyjmują jej wezwanie do pokuty i nawrócenia. Dodał, że w ten sposób „zostaje podkreślone znaczenie wolności człowieka, gdyż przyszłość nie jest bynajmniej nieodwołalnie przesądzona”.

    Prorocza wizja trzeciej tajemnicy fatimskiej – jego zdaniem – w symboliczny sposób mówi o wielkich prześladowaniach, cierpieniach i męczeństwie wielu wyznawców Chrystusa, wśród których są również kapłani, biskupi oraz papieże dwudziestego wieku. Wielkie zniszczenia i prześladowania są spowodowane przez ludzi zniewolonych przez ateistyczne ideologie walczące z Bogiem, a w sposób szczególny przez komunizm.

    Trzecia tajemnica fatimska – jak podkreślił – jest dramatycznym ostrzeżeniem przed ateizmem, ponieważ największym zagrożeniem dla ludzkości jest odrzucenie Boga i Jego praw, zarówno przez ateizm w wydaniu komunistycznym jak i przez ateizm ukryty w tej najbardziej rozpowszechnionej mentalności życia takiego, jakby Bóg nie istniał.

    Jednocześnie kard. Ratzigner odniósł pośrednio tę wizję do zamachu na Jana Pawła II z 1981 r. Wyjaśniał, że papież „tamtego dnia znalazł się bardzo blisko granicy śmierci”, a jego ocalenie „jest jeszcze jednym dowodem na to, że nie istnieje nieodwołalne przeznaczenie, że wiara i modlitwa to potężne siły, które mogą oddziaływać na historię”.

    A jako Benedykt XVI, po pięciu latach swojego pontyfikatu, Joseph Ratzinger przybył do Fatimy 13 maja 2010 r. „Łudziłby się ten, kto sądziłby, że prorocka misja Fatimy została zakończona” – mówił. A nawiązując do zbliżającego się jubileuszu objawień w 2017 r., prosił: „Oby te lata, które dzielą nas od stulecia Objawień, przyspieszyło zapowiadany triumf Niepokalanego Serca Maryi ku chwale Trójcy Przenajświętszej”.

    W tym roku, w setną rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie przybył tam 12 maja papież Franciszek. Wyniósł na ołtarze dwoje z trojga uczestników wydarzeń z 1917 r. – Franciszka i Hiacyntę Marto. W homilii wskazał, że Matka Boża zachęca, byśmy „zaciągnęli się do walki Jej Boskiego Syna, zwłaszcza przez codzienne odmawianie różańca w intencji pokoju na świecie”. Wskazał, że słowa Maryi do ludzi pośród obecnego niepokoju na świecie i niepewności o przyszłość wymagają „wytrwałości w poświęceniu się Niepokalanemu Sercu Maryi, przeżywanej codziennie przez odmawianie różańca”. Zaapelował o powstrzymywanie zła, zatrzymując je na sobie, tak jak Chrystus, zamiast przekazywać je przez wyrządzanie krzywdy innemu.

    KAI/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak Maryja ocaliła Jana Pawła II przed śmiercią

    Jak Maryja ocaliła Jana Pawła II przed śmiercią

    fot. János Korom Dr. from Wien, Austria via Wikipedia, CC BY-SA 2.0 / Eric Draper – whitehouse.gov (wikipedia), CC0

    ***

    Kard. Sodano objawiając 13.05.2000 r. główne treści trzeciej części tajemnicy fatimskiej stwierdził: “Według interpretacji Pastuszków, ostatnio potwierdzonej przez siostrę Łucję, ubrany na biało biskup, który modli się za wszystkich wiernych, to Papież. Także on, z trudem podążając ku krzyżowi wśród martwych ciał męczenników (biskupów, kapłanów, zakonników, zakonnic i licznych świeckich), pada, ugodzony kulami, jak martwy.”

    Teraz już wiemy, że to proroctwo wypełniło się wieczorem 13 maja 1981 r. Cały świat obiegła wtedy wstrząsająca wiadomość o zamachu na życie Ojca Świętego. Podczas środowej audiencji, kiedy Ojciec Święty stojąc w “papamobile” po raz drugi okrążał plac św. Piotra i zbliżał się do Spiżowej Bramy, turecki terrorysta Mechmed Ali Agca oddał do niego kilka strzałów (po czwartym zaciął mu się pistolet), raniąc go w jamę brzuszną, prawy łokieć i wskazujący palec prawej ręki.

    Ks. biskup Stanisław Dziwisz wspomina: “Huk był ogłuszający. Naturalnie zrozumiałem, że ktoś strzelał. Ale kto? I zobaczyłem, że Ojciec Święty został zraniony. Chwiał się, ale nie było widać ani krwi ani ran. Zapytałem: gdzie? odpowiedział: w brzuch, spytałem jeszcze: czy bardzo boli?, a on odpowiedział: Tak. Stojąc za Ojcem Świętym podtrzymywałem go, żeby nie upadł. Pół-leżal w aucie oparty o mnie i tak dojechaliśmy do ambulansu koło centrum sanitarnego wewnątrz murów watykańskich. Ojciec Święty oczy miał zamknięte, bardzo cierpiał i powtarzał krótkie modlitwy w formie aktów strzelistych. O ile dobrze pamiętam, to najczęściej: Maryjo, Matko moja! Maryjo, Matko moja”. Doktor Buzzonetti i brat Kamil, pielęgniarz, byli ze mną w karetce. Jechała bardzo szybko. Po kilkuset metrach, syrena karetki się popsuta. Trasa, którą normalnie pokonuje się w co najmniej pół godziny, zajęła 8 minut i to w rzymskim ruchu ulicznym! W czasie drogi Ojciec Święty bardzo cierpiał i modlił się coraz bardziej słabnącym głosem. Nie wymówił ani jednego słowa rozpaczy czy urazy, jedynie słowa głębokiej modlitwy, płynącej z wielkiego cierpienia. Później Ojciec Święty powiedział mi, że zachował przytomność aż do przyjazdu do szpitala, i tam dopiero ją stracił. Sakramentu Chorych udzieliłem Ojcu Świętemu tui przed samą operacją. Operacja zaczęła się przed godziną 18. Operował profesor Crucitti, asystowali mu: profesor Manni, reanimator, kardiolog doktor Manzoni, internista doktor Breda i lekarz z Watykanu”.


    Podczas przygotowań do operacji stwierdzono, że stan Papieża jest krytyczny. Ojciec Św. stracił trzy czwarte krwi, ciśnienie spadło do stanu alarmującego. Puls był prawie niewyczuwalny. Zgon mógł nastąpić w każdej chwili z powodu wykrwawienia. Nadzieja stopniowo zaczęła wracać, kiedy podczas operacji okazało się, że żaden z ważnych dla życia narządów nie został naruszony. Operacja była bardzo skomplikowana. Trwała około 5 godz. Trzeba było oczyścić jamę brzuszną, wyrównać skutki utraty krwi, w kilku miejscach zaszyć okrężnicę oraz wyciąć 55 cm jelit.

    Kiedy Papieża przywieziono do szpitala, wszystko było gotowe do operacji, ale przecież trzeba również przygotować i rannego. To wszystko rozgrywało się w kilku minutach pomiędzy życiem a śmiercią! Podczas gdy zwożono umierającego z dziesiątego piętra do sali operacyjnej na dziewiątym piętrze, na wszystkie strony wysyłano naglące wezwania do profesora Crucitti, któremu cudem udało się dotrzeć na czas do kliniki Gemelli.“Kiedy wjechałem na dziewiąte piętro – wspomina profesor – zakonnica zawołała do mnie: Prędko! Prędko!” Asystenci i siostry dosłownie rzucili się na mnie, Żeby ze mnie zedrzeć marynarkę i spodnie, i włożyć mi strój do operacji, rozsiewając naokoło wszystko, co miałem w kieszeniach: klucze, bilon i portfel. Kiedy pobiegłem myć ręce, jeden wiązał mi na plecach fartuch, drugi wkładał mi operacyjne buty, a w tym samym czasie inny lekarz meldował mi z sali: “Ciśnienie 80, 70, spada dalej”. Kiedy wszedłem, narkoza już zaczęła działać, Papież spał, a ja miałem skalpel w ręce. Ekipa od nagłych wypadków zrobiła już wszystkie niezbędne zabiegi i miałem tylko jedną myśl: otwierać, otwierać, nie tracąc ani sekundy. Otwarłem. I zobaczyłem krew, mnóstwo krwi. Było jej może ze trzy litry w jamie brzusznej. Usuwaliśmy ją aspirując, wycierając i osuszając na wszystkie sposoby, dopóki nie ukazały się źródła krwotoku. Wtedy mogłem się zabrać do tamowania krwawienia. Z chwilą, gdy ranny nie tracił już krwi i transfuzja zaczęta działać, ciśnienie się podniosło. Teraz spokojnie mogliśmy prowadzić operację dalej. Zbadałem więc jamę brzuszną i zobaczyłem szereg ran. Były to liczne uszkodzenia j elita cienkiego i okrężnicy. Jedne powstały przez bezpośrednie obrażenie: przecięcie lub przedziurawienie pociskiem, inne przez pęknięcie. Krezka jelita cienkiego, ta błona, z której wychodzą naczynia krwionośne prowadzące do jelita cienkiego, była uszkodzona w wielu miejscach. Zrobiłem resekcję i konieczne zespolenia, przepłukałem otrzewną, założyłem szwy na esicy. Tam, w ostatniej części okrężnicy znajdowała się straszliwa rana, spowodowana bezpośrednio przejściem pocisku.

         Po zatamowaniu krwawienia, skontrolowaniu akcji układu sercowo-naczyniowego i stwierdzeniu, jak poważne są rany, pomyślałem, że sytuacja wymaga z mojej strony przede wszystkim zimnej krwi. Będąc całkowicie świadomy trudności mojego zadania, byłem jednakże przekonany, że wynik będzie pozytywny. Żaden ważny dla życia organ jak: tętnica główna, tętnica biodrowa czy moczowód nie zostały naruszone. Pocisk przeszedł przez kość krzyżową po przebiciu przedniej ściany brzucha. Obficie krwawiący system żylny przed kością krzyżową sprawił nam wiele kłopotu: dla powstrzymania krwotoku musieliśmy go powlec wyjałowionym woskiem. Ale pocisk otarł się tylko o ważne narządy, których uszkodzenie mogłoby sprowadzić śmierć i wydawało się, że sąsiadujące z nimi ośrodki nerwowe nie ucierpiały. To było zupełnie zdumiewające.”

         Kiedy operacja się zakończyła, Ojca Świętego przewieziono do sali reanimacyjnej, gdzie przebywał do 18 maja. W pierwszych dniach po operacji Ojciec Święty bardzo cierpiał, głównie z powodu drenów, ale w miarę upływu czasu wszystko powoli wracało do normy.

         Po zakończeniu skomplikowanej operacji, prof. Crucitti stwierdził, że dziewięciomilimetrowa kula przeszła przez ciało Papieża nieprawdopodobnym torem, omijając wszystkie istotne dla życia organy, jakby prowadzona niewidzialną ręką. Przeszła o kilka milimetrów od tętnicy głównej. Jej uszkodzenie grozi natychmiastową śmiercią. Ominęła rdzeń kręgowy i inne istotne dla życia narządy. Jest to fakt, który nie da się wytłumaczyć w sposób naturalny. “To był prawdziwy cud i wiem, komu go zawdzięczam. Jedna ręka trzymała pistolet, a inna prowadziła kulę”. Tak skomentował ten fakt sam Ojciec Święty. Zamach miał miejsce 13 maja, w rocznicę pierwszego objawienia się Matki Bożej w Fatimie. Nawet godzina i minuty się zgadzały.

         Ks. biskup Dziwisz mówi, że “Ojciec Święty widział w tym wszystkim znak z nieba, a my łącznie z lekarzami, cud. Wydawało się, że wszystkim kieruje niewidzialna ręka. Nazajutrz po operacji Papież przyjął Komunię świętą. Następnego dnia już koncelebrował z nami, leżąc w łóżku. Ojciec Święty ani razu nie opuścił brewiarza. Pamiętam, że nazajutrz po zamachu jego pierwszym pytaniem po odzyskaniu przytomności było: Czy odmówiliśmy kompletę? Co wieczór odprawialiśmy Mszę św., a potem odmawialiśmy litanię do Matki Bożej. Ojciec Święty śpiewał razem z siostrami. Największym pragnieniem personelu była obecność na jego Mszy św. 23 maja lekarze podpisali komunikat, mówiący, że życiu chorego nie grozi już niebezpieczeństwo”.

         W czasie pobytu w klinice Gemelli Jan Paweł II poprosił biskupa Hnilicę, aby dostarczył mu wszystkie dokumenty związane z objawieniami w Fatimie. Papież dokładnie przestudiował całą dokumentację. Kiedy opuszczał szpital, powiedział biskupowi Hnilicy: “zrozumiałem, że jedynym sposobem ocalenia świata od wojny, od ateizmu, jest nawrócenie zgodnie z orędziem fatimskim.”

    Niezwykle interesującą interpretację nieudanego zamachu na życie Ojca Świętego usłyszeliśmy z ust samego zamachowca Ali Agcy. Ojciec Święty odwiedził go w rzymskim więzieniu Rebibbia. Podczas rozmowy z Papieżem Ali Agca powiedział: “Jak to się stało, że Ojciec Święty ocalał? Ja wiem, że dobrze celowałem. Wiem, że strzał był zabójczy, śmiertelny… a pomimo to nie zabił. Dlaczego? Co to jest, co wszyscy powtarzają: Fatima?”.

         Zamach na Ojca Świętego miał miejsce dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Matki Bożej w Fatimie, właśnie wtedy Matka Boża apelowała do wszystkich ludzi: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby poprawiła się i czyniła pokutę za swoje grzechy”.

         Orędzie fatimskie jest jasne i jednoznaczne: aby uchronić ludzkość od samozagłady, konieczne jest nawrócenie, jej powrót do Boga. W pierwszą rocznicę zamachu Papież pojechał z pielgrzymką do Fatimy, aby podziękować za cudowne ocalenie życia. Powiedział wtedy: “Daty te spotkały się ze sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby w tym miejscu podziękować Bożej Opatrzności… Jedna ręka wymierzała broń, a druga zmieniła kierunek kuli”. Ojciec Święty przypomniał, że przyjechał do Fatimy w tym celu, “by raz jeszcze w imieniu całego Kościoła wysłuchać orędzia, które 65 lat temu popłynęło z ust wspólnej Matki, zatroskanej o los swoich dzieci. Dziś to orędzie jest bardziej aktualne i naglące, niż kiedykolwiek. Jak bowiem nie patrzeć bez trwogi na falę sekularyzmu i permisywizmu, które jakże poważnie zagrażają podstawowym wartościom moralnych zasad chrześcijańskich?” W dramatycznych słowach Papież wyraził swój ból, “że wezwanie do pokuty, nawrócenia, modlitwy, nie spotkało się i nie spotyka z takim przyjęciem jak powinno! O, Serce Niepokalane – wołał Ojciec Święty – pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które ciąży nad ludzkością i zamyka drogi ku przyszłości”.

         13.07.1917 r. podczas objawienia w Fatimie Matka Najświętsza powiedziała: “Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci…” Natomiast 13.06.1929 r. objawiając się s. Łucji w Tuy oświadczyła: “Przyszła chwila, w której Bóg wzywa i Ojca Świętego, aby wspólnie z biskupami całego świata poświęcił Rosję memu Niepokalanemu Sercu, obiecując ją uratować za pomocą tego środka”.

         W pamiętny dzień 25 marca 1984 roku Ojciec Święty, na placu św. Piotrą w Rzymie, w łączności z biskupami całego świata, dokonał aktu oddania całego świata i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi, w obecności specjalnie przywiezionej na tę okoliczność do Rzymu figurki Matki Bożej z Fatimy. Dwustu kardynałów i biskupów obecnych w tym dniu na Placu św. Piotra razem z wiernymi zdawało sobie sprawę, że jest to wydarzenie, które według fatimskiego orędzia, może zmienić losy świata. Jan Paweł II dokonał tego aktu poświęcenia, aby przezwyciężyć potęgę zła, która zagraża całej ludzkości: “Moc tego poświęcenia – mówił Ojciec Święty – trwa przez wszystkie czasy, ogarnia wszystkich ludzi, ludy i narody, przewyższa zaś wszelkie zło, jakie duch l ciemności zdolny jest rozniecić w sercu człowieka i w jego dziejach: jakie też rozniecił w naszych czasach… Zawierzając Ci, o Matko, świat, wszystkich ludzi i wszystkie ludy… składam je w Twym macierzyńskim Sercu. O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi – zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości”. Po akcie oddania świata Maryi, Matce Kościoła, Ojciec Święty wręczył biskupowi z Fatimy wyjątkowy dar, mówiąc: “To jest pocisk wyjęty z mojego ciała 13 maja 1981 roku. Drugi zagubił się gdzieś na placu św. Piotra. Nie należy on do mnie, ale do Tej, która czuwała nade mną i mnie ocaliła. Niech ksiądz biskup zawiezie go do Fatimy i złoży w sanktuarium na znak mojej wdzięczności dla Najświętszej Maryi Panny, jako świadectwo wielkich dzieł Bożych”.

         Dzień oddania całego świata Matce Najświętrzej stał się przełomowym w historii ludzkości. W krótkim czasie nastąpił upadek ZSRR, pierwszego w historii ateistycznego imperium zła, które za wszelka cenę chciało zniszczyć chrześcijaństwo. W Związku Radzieckim do władzy doszedł Michaił Gorbaczow, zaczęły się zmiany zwane pierestrojką, które po kilku latach doprowadziły ostatecznie do upadku całego systemu komunistycznego.

    REKLAMA

         Związek Radziecki rozpadł się. Polska i inne kraje odzyskały niepodległość a wierzącym zostało przywrócone prawo do praktykowania swojej religii. Jesteśmy świadkami wielkiego cudu Matki Bożej, cudu zapowiedzianego w Fatimie.

    13 maja 1994 r. Ojciec Święty przebywał na leczeniu w klinice Gemelli, po złamaniu szyjki kości udowej w prawej nodze. W tym dniu skierował wielkanocne orędzie do włoskich biskupów, w którym napisał: “Piszę te słowa dziś, 13 maja, z polikliniki Agostino Gemelli. Pozwólcie, Bracia umiłowani, że wrócę myślą do tego, co wydarzyło się przed 13 laty na Placu św. Piotra. Wszyscy pamiętamy ten moment, kiedy po południu oddano strzały do papieża, aby go zabić. Kula, która przebiła jamę brzuszną, znajduje się obecnie w Sanktuarium w Fatimie, pas przedziurawiony tą kulą znajduje się w sanktuarium na Jasnej Górze. To macierzyńska ręka kierowała torem kuli, a umierający papież, przewieziony pośpiesznie do kliniki Gemelli, został zatrzymany na progu śmierci. We wrześniu ubiegłego roku, kiedy mogłem kontemplować oblicze Matki Bożej w Sanktuarium w Ostrej Bramie w Wilnie, skierowałem do Niej słowa wielkiego polskiego poety, Adama Mickiewicza: “Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie! Do zdrowia powróciłaś cudem!” Powiedziałem to na koniec modlitwy różańcowej odmówionej w sanktuarium ostrobramskim. I głos mi się załamał.”

         W kontekście tych wszystkich wydarzeń niezwykłe znaczenie i wagę ma oświadczenie kard. Sodano po Mszy św. beatyfikacyjnej fatimskich Pastuszków Franciszka i Hiacynty 13.05.2000 r. “Ojciec Święty – stwierdził kardynał – po zamachu 13 maja 1981 uznał za rzecz oczywistą, że “macierzyńska ręka kierowała biegiem kuli, dzięki czemu znajdujący się w agonii Papież” zatrzymał się na progu śmierci”. Z okazji wizyty biskupa Leirii i Fatimy w Rzymie Papież postanowił przekazać kulę, którą po zamachu znaleziono w wiozącym go samochodzie, przekazać Sanktuarium Fatimskiemu. Została ona z inicjatywy biskupa umieszczona w koronie figury Matki Boskiej Fatimskiej.

         Dalsze wydarzenia 1989 roku przyniosły tak w Związku Radzieckim, jak i w licznych państwach Europy Wschodniej upadek szerzącego ateizm reżimu komunistycznego. Także za to Papież dziękuje z głębi serca Najświętszej Dziewicy. Jednak w innych częściach świata ataki na Kościół i chrześcijan oraz związane z tym cierpienia nie ustały. Nawet jeśli wydarzenia, do których odnosi się trzecia część tajemnicy fatimskiej, zdają się należeć do przeszłości, to wypowiedziane przez Matkę Bożą na początku dwudziestego wieku wezwanie do nawrócenia i pokuty dziś nadal zachowuje aktualność. Maryja przekazując swoje orędzia, zdawała się ze szczególną przenikliwością odczytywać znaki czasu, znaki naszego czasu. Jej naglące wezwanie do pokuty nie jest niczym innym, jak tylko przejawem Jej macierzyńskiej troski o los ludzkiej rodziny, potrzebującej nawrócenia i przebaczenia. 

    M.P./Miłujcie się! 5-8/2000

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Zamach na Jana Pawła II – wstrząsające pamiątki wydarzenia sprzed ponad 40 lat

    Sample

    fot. Damian Klamka/East News | wikipedia

    ***

    Dziś, 13 maja mijają 43 lata od zamachu na Jana Pawła II. W wielu miejscach w Polsce i poza granicami, przechowywane są różnego rodzaju przedmioty związane z tym dramatycznym wydarzeniem: przestrzelona sutanna, pocisk, który ranił papieża, pistolet, z którego strzelał Mehmet Ali Agca. Te szczególne pamiątki – z których część z uwagi na ślady krwi mają charakter relikwii – przechowywane są m.in. w Wadowicach, Krakowie i portugalskiej Fatimie.

    Sutanna

    Jednym z niemych świadków wydarzenia sprzed ponad 40 lat jest sutanna, którą papież miał na sobie w czasie zamachu. Można ją zobaczyć w sanktuarium św. Jana Pawła II na krakowskich Białych Morzach, gdzie spoczywa w szklanej gablocie. Podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. przy przestrzelonej sutannie, noszącej ślady krwi zatrzymywali się pielgrzymi z całego świata.

    Tę niezwykłą relikwię przekazał sanktuarium kard. Stanisław Dziwisz 13 maja 2015 roku, a więc w 34. rocznicę zamachu. „Trudno ją było dłużej trzymać w domu. Trzeba było ją przekazać w miejsce, w którym będzie przechowywana. Niech będzie świadkiem tego zamachu, ale też świadkiem wielkości Jana Pawła II” – mówił kard. Stanisław Dziwisz. Od tego czasu sutanna wystawiona jest na widok publiczny w jednej z kaplic górnego kościoła sanktuarium św. Jana Pawła II, będącego częścią papieskiego Centrum „Nie lękajcie się!”. Znajduje się ono na obszarze dawnych Zakładów Sodowych „Solvay”, a więc w miejscu związanym z latami młodości Karola Wojtyły.

    Pas

    Natomiast w skarbcu sanktuarium na Jasnej Górze przechowywany jest przestrzelony i noszący ślady krwi i pocisku, biały pas sutanny Jana Pawła II. Pas po raz pierwszy publicznie pokazano pielgrzymom 4 czerwca 2004 r. w Kaplicy Matki Bożej. Umieszczono go w specjalnej, pancernej i przeszkolonej szkatule w ołtarzu jasnogórskim po lewej stronie, tuż przy Cudownym Obrazie Matki Bożej.

    Kaseta, w której zawisł papieski pas, wykonana jest ze stali ozdobionej srebrem. Oglądanie pasa umożliwia kryształowa, hartowana szyba, chroniąca jednocześnie pas przed światłem i ciepłem. Kaseta waży ponad 20 kilogramów. Wieńczy ją wykonany ręcznie ze srebrnej blachy herb papieski Jana Pawła II połączony z elementami kluczy i tiary. Na wstędze widnieje napis: „Totus Tuus”. Wykonawcami kasety są Lech Dziewulski wraz z Markiem Ganewem z Krakowa.

    W czasie uroczystości udostępniania pielgrzymom tego niezwykłego przedmiotu, odtworzono nagranie słów, które Jan Paweł II wypowiedział na Jasnej Górze 19 czerwca 1983 r.: „W dniu 13 maja minęło dwa lata od tego popołudnia, kiedy ocaliłaś mi życie. Było to na Placu Św. Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia. Zeszłego roku w dniu 13 maja byłem w Fatimie, aby dziękować i zawierzać. Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze pozostawić jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny”.

    Podkoszulek

    Dopiero w 2000 roku Anna Strenghellini, przełożona pielęgniarek na sali operacyjnej Polikliniki Gemelli wyciągnęła cenną pamiątkę i przekazała ją do domu prowincjalnego Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, z którym od lat była związana. Pani Strenghellini pełniła dyżur tamtego pamiętnego dnia. Już po operacji ciężko rannego papieża, porządkując narzędzia chirurgiczne, zobaczyła na posadzce jego zakrwawiony podkoszulek. Zawinęła go w gazę i przechowywała w szafie.

    Dziś cenna relikwia jest eksponowana w domowej kaplicy szarytek przy via Francesco Albergotti 75 w Rzymie. Na zakrwawionej bieliźnie widoczne są trzy otwory od kuli (najwidoczniej podkoszulek musiał być zagięty, że pocisk zostawił tyle śladów) a tuż przy metce zachowały się inicjały „JP” wyhaftowane czerwoną nitką przez posługujące papieżowi siostry zakonne.

    Pistolet

    W Muzeum Dom Rodzinny Ojca Świętego Jana Pawła II w Wadowicach przechowywany jest m.in. oryginalny pistolet Browning HP kaliber 9mm, z którego Ali Agca strzelał do papieża. Broń wypożyczona przez rzymskie muzeum kryminologii jest jednym z przedmiotów wzbudzających największe zainteresowanie wśród zwiedzających muzeum w Wadowicach. 12 maja, broń, wypożyczoną przez rzymskie muzeum kryminologii będzie można zobaczyć podczas specjalnej prezentacji na dziedzińcu Muzeum.

    W 2017 r. minister sprawiedliwości Republiki Włoskiej na prośbę wadowickiej placówki, postanowił, że pistolet pozostanie na kolejne pięć lat w depozycie polskiego muzeum. „To trudna pamiątka. Z jednej strony jest narzędziem zbrodni, ale i świadectwem wielkości i świętości Jana Pawła II, który przebaczył zamachowcowi jeszcze w drodze do szpitala” – mówił ówczesny dyrektor Muzeum ks. Jacek Pietruszka.

    W tej samej placówce można zobaczyć garnitur szefa watykańskiej ochrony Francesco Pasanisiego, który własnym ciałem osłaniał rannego Papieża przed kolejnymi strzałami. Na spodniach do dzisiaj widoczne są ślady papieskiej krwi.

    Ponadto w Wadowicach prezentowane są sprzęty z pokoju szpitalnego z Polikliniki Gemelli, w którym papież przebywał w czasie swoich pobytów w tej klinice: łóżko, szafka nocna, przeszklona szafka na leki oraz dwa krzesła.

    Kula

    Kulę, która go raniła, Jan Paweł II przekazał sanktuarium maryjnemu w Fatimie, dokąd przybył z dziękczynną pielgrzymką dokładnie w pierwszą rocznicę zamachu, 13 maja 1982 r. Pocisk umieszczono w koronie wieńczącej figurę Matki Bożej. Papież uważał, że właśnie Fatimskiej Pani zawdzięcza swoje życie.

    Zamach nastąpił co do minuty o tej samej porze, co pierwsze objawienie Matki Bożej w Fatimie: o godz. 17.19. Nawiązując do tego faktu Papież powiedział: „Nie wiem, kto włożył pistolet w rękę strzelca, wiem jednak, kto zmienił lot kuli”. W 1991 r., podczas kolejnego pobytu w Fatimie, u stóp figury Matki Bożej powiedział: „Byłaś mi Matką zawsze, a w sposób szczególny 13 maja 1981 r., kiedy czułem przy sobie Twoją opiekuńczą obecność”.

    Kilka dni po zamachu Jan Paweł II polecił swoim najbliższym współpracownikom przygotowanie i dostarczenie sobie do szpitala wszelkich materiałów i dokumentów dotyczących trzeciej, nieujawnionej jeszcze wówczas, tajemnicy fatimskiej. Ujawniono ją dopiero w 2000 r.. Tekst ten mówił o „ubranym na biało biskupie, który krocząc z trudem ku krzyżowi wśród ciał zabitych męczenników [głównie duchownych i zakonnic], pada na ziemię jak martwy, rażony strzałami z broni palnej”. Według interpretacji watykańskiej, wizja ta dotyczyła zamachu na Jana Pawła II.

    Miejsce…

    Kule zamachowca dosięgły Papieża gdy papamobile znajdował się mniej więcej w połowie Placu św. Piotra, po prawej stronie patrząc na bazylikę. Miejsce to upamiętnia kwadratowa tabliczka z białego marmuru, wmontowana w bruk. Widnieje na niej herb Jana Pawła II i data zamachu zapisana w cyfrach rzymskich: XIII V MCMLXXXI.

    “Byłem właściwie po tamtej stronie”

    W książce “Pamięć i tożsamość” wydanej niedługo przed śmiercią Jana Pawła II, papież wspominał: „Agca wiedział, jak strzelać i strzelał z pewnością bezbłędnie. Tylko że jak gdyby ‘ktoś’ tę kulę prowadził. (…) Pamiętam tę drogę do szpitala. Zachowałem jeszcze przez pewien czas świadomość. Miałem poczucie, że przeżyję. Cierpiałem, był powód do strachu, ale miałem taką dziwną ufność (…) . Byłem już właściwie po tamtej stronie. (…) Na Boże Narodzenie 1983 roku odwiedziłem zamachowca w więzieniu. Długo ze sobą rozmawialiśmy. Ali Agca jest, jak wszyscy mówią, zawodowym zabójcą. Co znaczy, że zamach nie był jego inicjatywą,że ktoś inny to wymyślił, ktoś inny to zlecił. W ciągu całej rozmowy było jasne, że Alemu Acy nie dawało spokoju pytanie: jak to się stało, że zamach się nie powiódł? Przecież robił wszystko, co należało, zadbał o najdrobniejszy szczegół swojego planu. A jednak ofiara uniknęła śmierci. Jak to się mogło stać?

    opr. Tomasz Królak / pz | Warszawa Ⓒ Ⓟ/e-Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    CZWARTEK – 16 MAJA

    DZIEŃ ŚWIĘTGO ANDRZEJA BOBOLI

    JEDNEGO Z GŁÓWNYCH PATRONÓW POLSKI

    Witraż św. Andrzeja Boboli, autorstwa Adama Bunscha, w kościele Polskiej MIsji Katolickiej na Devoni w Londynie – poświęcony “utraconym” Polskim Ziemiom Wschodnim. Dominikanin o. Alojzy Korzeniewski w roku 1819 w Wilnie doświadczył “objawienia” św. Andrzeja Boboli, który go zapewnił, że po “wielkiej wojnie” Polska, to co utraciła przez rozbiory, odzyska.

    ______________________________________________________________

    Św. Andrzej Bobola

    i jego oryginalny styl „autopromocji”

    Św. Andrzej Bobola jest m.in. patronem jedności Kościoła.

    św. Andrzej Bobola jest m.in. patronem jedności Kościoła.
    fot. Henryk Przondziono
    /Gość Niedzielny

    ***

    Jak to możliwe, że ktoś, o kim pamięć całkiem zaginęła, jest dziś patronem Polski?

    Był rok 1819. Napoleon dożywał swoich dni na Wyspie Świętej Heleny, a Polska nieodwołalnie już, wydawało się, utraciła niepodległość. Car zawładnął znaczną częścią dawnej Rzeczpospolitej i wprowadzał swoje porządki. Boleśnie odczuło je wielu patriotów, wśród nich dominikanin o. Alojzy Korzeniewski, któremu carska administracja zakazała prowadzenia duszpasterstwa i publikowania tekstów. Którejś nocy znękany zakonnik modlił się w klasztorze w Wilnie do Andrzeja Boboli. Zawierzał męczennikowi sprawę zniewolonej ojczyzny. Wtem ujrzał postać w jezuickim stroju, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Przybysz wskazał na okno, za którym o. Alojzy ujrzał walczące ze sobą wielkie armie wielu różnych państw. „Kiedy ludzie doczekają takiej wojny, za przywróceniem pokoju nastąpi wskrzeszenie Polski, a ja zostanę jej głównym Patronem” – powiedział.

    Zapomniany, ale…

    Dziwne były drogi, jakimi rozwinął się kult św. Andrzeja Boboli. Gdyby odbywało się to tylko według ludzkich zasad, nie byłoby żadnego kultu, bo ludzie zwyczajnie by o tym człowieku nie wiedzieli. Owszem, za życia był dość znaną postacią – prawdopodobnie to on był autorem tekstu ślubów króla Jana Kazimierza, które monarcha złożył we Lwowie 1 kwietnia 1656 r., oddając królestwo pod opiekę Maryi. Głośna była jego działalność misyjna na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej. To ona przyniosła mu przydomek „duszochwat”. Słynął jako płomienny kaznodzieja, znakomity spowiednik i wychowawca młodzieży. Nazywano go też apostołem Pińszczyzny, bo w okolicy Pińska zbierał najobfitsze owoce swojej działalności. Jednocześnie jednak właśnie ta działalność wywołała nienawiść prawosławnych Kozaków, którzy w maju 1657 r. najechali Janów Poleski i urządzili masakrę tamtejszych Polaków i Żydów. W pobliskiej wsi pojmali Andrzeja Bobolę, przywlekli go na janowski rynek i znęcali się nad nim w sposób tak bestialski, że trudno z tym porównać jakikolwiek inny znany opis męczeństwa. W końcu Kozacy dobili go szablą. Nieludzko zmaltretowane ciało męczennika pochowano w Pińsku. Minęły lata i zatarła się pamięć o tych strasznych wydarzeniach. I tak by pewnie zostało, gdyby sam Bobola nie przypomniał o sobie. Konkretnie w nocy z 16 na 17 kwietnia 1702 roku ukazał się o. Marcinowi Godebskiemu, rektorowi pińskiego kolegium jezuickiego. Zakonnik zamartwiał się właśnie sytuacją państwa polskiego i związanymi z tym zagrożeniami dla kolegium i jego mieszkańców. Wtedy ujrzał nieznajomego zakonnika o miłej powierzchowności, otoczonego nieziemskim blaskiem. Ten wyrzucił Godebskiemu, „że szuka protektorów tam, gdzie ich znaleźć niepodobna”, po czym obiecał opiekę nad kolegium, jeśli rektor poleci odszukać jego, Andrzeja Boboli, ciało, pochowane w krypcie pod kościołem i złoży je w nowej trumnie. Nie było to łatwe zadanie, ale gdy miejscowy zakrystian – także w nadprzyrodzony sposób – otrzymał wskazówki, gdzie należy szukać, znaleziono trumnę z napisem: „O. Andrzej Bobola TJ umęczony i zabity przez Kozaków”. Gdy ją otwarto, okazało się, że – choć minęło 45 lat – ciało męczennika wygląda tak, jakby dopiero co zostało pochowane, bez oznak rozkładu. To było samo w sobie zdarzenie cudowne. W ten sposób kult Andrzeja Boboli zaczął się szybko rozwijać. Zebrano i zabezpieczono świadectwa o życiu i śmierci Boboli. W 1712 roku biskup łucki otworzył proces informacyjny w swojej diecezji. Ukazał się drukiem pierwszy życiorys męczennika.

    Kręte drogi

    W 1728 roku Rzym orzekł autentyczność dowodów świętości, męczeństwa i cudów sługi Bożego. W maju 1730 roku dokonano oględzin ciała z udziałem lekarzy. W dalszym ciągu było ono giętkie i elastyczne, wciąż było też widać zakrzepłą krew. Nie wydzielała się woń właściwa rozkładającym się zwłokom. Lekarze zeznali pod przysięgą, że zachowanie ciała w takim stanie, w wilgoci i w sąsiedztwie wielu rozkładających się zwłok, jest wytłumaczalne jedynie ingerencją nadprzyrodzoną. W 1736 roku rozpoczął się proces apostolski w Kongregacji Obrzędów. Tu jednak nowy promotor wiary, kard. Ludwik de Valentibus, poddał krytyce zebrany materiał i wyraził wątpliwość co do zasadności uznania śmierci Boboli jako męczeństwa za wiarę. Proces utknął na długie lata, a kasata zakonu jezuitów, zdawało się, sprawę zamknęła. Tylko w Polsce, a zwłaszcza w Pińsku, trwał kult męczennika.

    W 1793 roku, po drugim rozbiorze Polski, Pińsk zagarnęła Rosja. Caryca przekazała świątynię z grobem Boboli w ręce mnichów prawosławnych. Ci uszanowali relikwie, ale widząc, że przy jego trumnie modlą się nawet prawosławni, zamknęli kryptę. W 1808 roku reaktywowani jezuici uzyskali zgodę cara na przeniesienie ciała Boboli do Połocka. „Mamy tu w kolegium połockim drogocenny skarb, święte nienaruszone ciało Wielebnego Męczennika Andrzeja Boboli. Jak droga była przed Bogiem męczeńska śmierć tego Wyznawcy, to stwierdzają cuda tak liczne, że nosi on miano Cudotwórcy Polskiego” – pisał w 1809 roku kleryk Jan Rootham, późniejszy generał jezuitów. Dziesięć lat później dominikanin o. Alojzy Korzeniewski usłyszał w wizji zapowiedź wskrzeszenia Polski i o roli męczennika jako patrona Polski.

    Triumf

    Do spełnienia się proroctwa miało minąć prawie sto lat. Z czasem zyskało ono wśród Polaków rozgłos, podobnie jak postać samego Andrzeja Boboli. Notowano liczne świadectwa otrzymanych łask za jego wstawiennictwem. Wobec rosnącej popularności męczennika, w 1826 r. wznowiono jego proces beatyfikacyjny. W 1853 roku Pius IX zaliczył Andrzeja Bobolę do grona błogosławionych.

    Po beatyfikacji we francuskiej i w polskojęzycznej prasie ukazał się opis wizji, którą 27 lat wcześniej miał o. Alojzy Korzeniewski. Nikt nie mógł wtedy wiedzieć, że przyjdzie taki czas, gdy mocarstwa, które podzieliły się Rzeczpospolitą, rzucą się sobie do gardeł i zduszą się wzajemnie. Jedyny taki moment nastał w 1918 roku, gdy zakończyła się wielka wojna – i Polska go wykorzystała.

    Relikwie jednak nie zaznały spokoju. W 1922 roku bolszewicy wywieźli je do gmachu Wystawy Higienicznej Ludowego Komisariatu Zdrowia w Moskwie. Rok później, staraniem Piusa XI, Rosjanie oddali ciało Boboli, które zostało przewiezione do Rzymu. Wobec rosnącej popularności męczennika wszczęto jego proces kanonizacyjny. Dzień kanonizacji Andrzeja Boboli, 17 kwietnia 1938 roku, był największym wydarzeniem religijnym dwudziestolecia międzywojennego w Polsce. Jego zwieńczeniem było sprowadzenie relikwii z Rzymu do Polski w czerwcu tego samego roku. Ciało spoczęło u jezuitów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Dziś znajduje się tam sanktuarium św. Andrzeja Boboli.

    Jest jeszcze drugie sanktuarium męczennika pińskiego – w jego rodzinnej miejscowości, Strachocinie koło Sanoka. I tu także Bobola wzbudził kult osobiście. W minionym wieku pokazywał się tamtejszym kapłanom, aż dopiero proboszcz ks. Józef Niźnik w 1987 roku zadał zjawie pytanie, kim jest. Święty przedstawił się, po czym wyraził życzenie: „Zacznijcie mnie czcić”. Rok później do Strachociny uroczyście sprowadzono relikwie męczennika, a w roku 2007 metropolita przemyski abp Józef Michalik podniósł tamtejszy kościół do rangi sanktuarium św. Andrzeja Boboli.

    Patron

    W 1999 roku prymas Polski kard. Józef Glemp zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na ogłoszenie św. Andrzeja Boboli kolejnym patronem Polski. W marcu 2002 roku Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów zatwierdziła decyzję polskiego episkopatu. Odtąd św. Andrzej jest czczony jako patron Polski, na równi ze św. Stanisławem Kostką, czyli jako tzw. patron drugorzędny. Głównymi patronami Polski są Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski i dwaj męczennicy – św. Wojciech i św. Stanisław ze Szczepanowa. Św. Andrzej Bobola patronuje też metropolii warszawskiej, diecezji łomżyńskiej, płockiej i warmińskiej, jest też drugorzędnym patronem archidiecezji wileńskiej. Ponadto św. Andrzej to patron jedności Kościoła i ewangelizacji w trudnych czasach.

    Czy Andrzej Bobola zostanie zaliczony do grona „głównych” patronów Polski? Zważywszy burzliwe losy kultu Andrzeja Boboli i jego oryginalny styl, polegający na osobistym wzbudzaniu kultu, można przypuszczać, że święty nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, tym bardziej że ostatnie czasy znowu wyglądają na trudne.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Andrzej Bobola. Święty z charakterkiem

    Andrzej Bobola. Święty z charakterkiem

    Obraz św. Andrzeja Boboli w kościele jezuitów w Poznaniu

    ***

    W jaki sposób człowiek o trudnym charakterze, uciążliwy dla otoczenia, wybuchowy, z niewyparzonym językiem może osiągnąć świętość? Jak to udało się krewkiemu Andrzejowi Boboli? Odpowiedzi na to pytanie szukają Joanna i Włodzimierz Operaczowie, twórcy portalu poświęconego jezuickiemu świętemu.

    Magdalena Dobrzyniak: Za co polubiliście św. Andrzeja Bobolę? Czy w ogóle da się lubić człowieka o tak wybuchowym temperamencie jak on?

    Joanna Operacz: 
    Można by pomyśleć: co możemy mieć wspólnego z zakonnikiem sprzed czterech wieków, w dodatku takim, który nie zostawił po sobie żadnych zapisków? A jednak możemy powiedzieć, że się z nim zaprzyjaźniliśmy. W dodatku jak mówimy różnym znajomym o Andrzeju Boboli, często słyszymy coś w stylu: „O, to mój ulubiony święty!”.

    Włodzimierz Operacz: Mnie urzekło w nim „ludzkie oblicze” – człowieka z początkowo trudnym charakterem, uciążliwego dla otoczenia, wybuchowego, z niewyparzonym językiem. Ale właśnie takiego człowieka powołał Bóg do zakonu. A po latach ciężkiej pracy nad sobą Andrzej wykorzenił wady wynikające z temperamentu i szlacheckiego pochodzenia. Pod koniec jego życia przełożeni pisali o nim, że przyciąga ludzi miłym usposobieniem. Dalej pozostał cholerykiem i szlachciurą, ale kto wie, czy to właśnie nie jego upór, twardy charakter i zaciętość nie pomogły mu wytrwać w chwili męczeństwa.

    Można w jego życiu odkryć przepis na świętość zdobywaną mimo trudnego charakteru – a może dzięki niemu?

    WO: Ojciec Jan Poplatek, współbrat św. Andrzeja, który dokładnie przebadał wszystkie dokumenty na jego temat, napisał, że męczeństwo Boboli to „purpurowy kwiat róży zakwitającej na krzewie długo pielęgnowanym i bezwzględnie obcinanym”. Na przykładzie Andrzeja Boboli widać, że świętość to niekoniecznie miły i zgodny charakter, ale miłość do Boga i ludzi i wierność powołaniu. Kiedy Andrzej tuż po święceniach został skierowany do kościoła w Nieświeżu, był niezadowolony z tego przydziału, nieadekwatnego do jego oczekiwań. Swoje rozczarowanie wyartykułował na tyle dobitnie, że zostało to odnotowane w jego aktach zakonnych. Ale jednak oddał się wyznaczonej pracy z wielką gorliwością i sumiennością i doprowadził do nawrócenia setki osób – co również nie umknęło przełożonym.

    Duchowość ignacjańska w kontekście charakteru „terrorysty” służyła raczej temperowaniu temperamentu czy zaprzęgnięciu go w dojrzewanie wiary i jego relacji z Bogiem i ludźmi?

    WO: Zdecydowanie to drugie! Duchowość ignacjańska jest na tyle uniwersalna, że potrafi ukierunkować każdego człowieka, niezależnie od tego, jaki ma charakter i sytuację życiową, na jego ostateczny cel, czyli zbawienie. Święty Ignacy Loyola nadał swojemu zakonowi rys „wojskowy”, w XVI, XVII i XVIII wieku wśród polskich jezuitów znajdziemy mnóstwo wybitnych indywidualności – kaznodziejów, pisarzy, naukowców, wynalazców, nauczycieli, działaczy społecznych… Dzisiaj chyba mało pamiętamy o tym, jak wielką rolę odegrali jezuici w Polsce przedrozbiorowej i jaki mieli wpływ na ukształtowanie się naszego narodowego charakteru.

    „Prace służebne w kuchni i pielgrzymka żebracza” w czasie trzeciej probacji Boboli to trochę nie pasuje do wizerunku krewkiego mężczyzny z charakterem. Jak wyglądała ta ewolucja od awanturnika do skromnego zakonnika?

    JO: Wyobraźmy to sobie. Młody człowiek, który zapewne do tej pory raczej był przyzwyczajony do bycia obsługiwanym, ma się zająć szorowaniem podłóg! A potem wyrusza w drogę pieszo, bez pieniędzy i bez zarezerwowanych noclegów, i idzie do ludzi, którzy nierzadko są wrogo nastawieni do duchowieństwa katolickiego. I w dodatku musi sobie wyżebrać jedzenie! To niezły „hardcore”! Ale w taki sposób kształtuje się charakter.

    Jak wyjaśnić fakt, że człowiek o osobowości choleryka, zapewne niezjednującej mu przyjaciół, odnosił to, co dziś nazwalibyśmy „sukcesem duszpasterskim”?

    WO: Andrzej miał, jak się zdaje, talent kaznodziejski – bo to się powtarza we wszystkich opiniach przełożonych. Był też bardzo dobrze wykształcony. Znał na przykład grekę i pisma ojców Kościoła, więc mógł z powodzeniem dyskutować z prawosławnymi. Miał też coś niezbędnego, czyli gorliwość. Nie zrażał się niewygodami ani przeciwnościami. Najwyraźniej zależało mu na zbawieniu ludzi. Kiedy wędrował po koszmarnie zaniedbanych religijnie, bagnistych terenach Polesia, gdzie w praktyce panowało pogaństwo, udało mu się doprowadzić do nawrócenia na katolicyzm co najmniej dwie wsie. 

    Jego nieustępliwość dawała się we znaki również po śmierci… nawet dominikaninowi się objawił, by o sobie przypomnieć! Taki upór to zaleta czy raczej przeszkoda na drodze po pokojowego współistnienia z ludźmi o różnych poglądach i zapatrywaniach na świat?

    JO: Widać, że ludzie po śmierci nie tracą swojego charakteru i nadal są tacy jak za życia. Andrzej Bobola w niebie najwyraźniej nie stracił swojej gorliwości, ale też innych cech charakteru, takich jak wytrwałość czy stanowczość. Widać to w jego zachowaniu, kiedy po śmierci ukazywał się różnym ludziom. Po raz pierwszy zjawił się jezuicie o. Marcinowi Godebskiemu w Pińsku w 1702 r. i obiecał, że otoczy opieką zakon i miasto, zagrożone przez wojska grasujące po okolicy. Trochę robił mu wyrzuty – że nie szuka pomocy tam, gdzie może ją znaleźć, czyli u Boga. Poprosił o odnalezienie i wyeksponowanie trumny z jego ciałem. Drugi raz przyszedł do wspomnianego dominikanina o. Alojzego Korzeniewskiego w 1819 r. w Wilnie i zapowiedział, że Polska odzyska wolność po wielkiej wojnie, a on zostanie jej patronem. Trzecia taka sytuacja miała miejsce całkiem niedawno, w latach 80. XX w., kiedy przez kilka lat „straszył” na plebanii w Strachocinie proboszcza parafii, ks. Józefa Niżnika. Kiedy wreszcie ksiądz odważył się zapytać „zjawę”, kim jest i czego chce, usłyszał: „Jestem św. Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Dopiero później się okazało, że Bobola pochodził z tej właśnie miejscowości.

    Gdzie byście go umieścili w obecnym krajobrazie polskiego katolicyzmu? Byłby gwiazdą YouTube’a, rozchwytywanym i popularnym kaznodzieją, kontrowersyjnym z powodu jednoznacznych poglądów kapłanem, czarnym charakterem czy… dziwakiem? A może kimś zupełnie innym?

    WO: To ciekawe pytanie… Moim zdaniem, gdyby Bobola przeniósł się w nasze czasy, byłby zaskoczony indywidualizmem dzisiejszych duszpasterzy, który powoduje rozproszenie sił i osłabienie oddziaływania duszpasterskiego. Pewno próbowałby połączyć te wysiłki i nadać im pewne ramy. Wielki sukces jezuitów polegał na tym, że stworzyli oni „machinę”, która działała w sposób zaplanowany, przemyślany i zorganizowany. Kiedy oglądam różnych internetowych duszpasterzy na YouTube, zawsze sobie myślę, że szkoda, że każdy sobie rzepkę skrobie. Kiedy Bobola wyruszał na misje, np. w okolice Pińska, nie szedł sam, tylko zwykle z jednym albo dwoma współbraćmi. Kontynuowali oni to, co udało się zrobić poprzednikom, a po powrocie składali dokładne sprawozdania z tego, gdzie byli i co udało im się zrobić.

    JO: A ja myślę, że raczej byłby skromnym księdzem – pobożnym, gorliwym, oddanym ludziom. Pewno spędzałby długie godziny w konfesjonale i miał czas dla każdego. Nie byłby żadną gwiazdą czy postacią kontrowersyjną. Jednak w jego historii rzuca się w oczy to, że jego „kariera” zaczęła się dopiero po śmierci.

    Andrzej Bobola może być patronem dla różnych trudnych charakterków? Jaką nadzieję przekazuje ludziom, którzy zmagają się ze słabościami i wadami wybuchowej, skłonnej do napadów złości osobowości? Którędy wiedzie dla nich droga do świętości według temperamentnego jezuity?

    WO: Jak najbardziej! Mógłby być np. patronem terapeutów i wszystkich, którzy zmagają się z trudnościami charakterologicznymi czy emocjonalnymi. Każdy, kto znajduje się w takiej sytuacji, może się śmiało zwracać do niego o pomoc – bo Andrzej na pewno go zrozumie. W końcu wie, jak to jest.

    JO: Może dlatego tak nas urzekł? My oboje też mamy trudne charaktery, zwłaszcza ja [śmiech]. A mówiąc bardziej serio – myślę, że tym właśnie Andrzej Bobola przyciąga ludzi do siebie. W końcu każdy ma cechy, z którymi chciałby się uporać. Czasami próbujemy patrzeć i mówić o świętych w sposób cukierkowy – jako o ludziach zawsze potulnych i układnych. W życiorysach świętych czytamy, że jeśli musieli się oni czymś zmagać, to tylko z zewnętrznymi przeciwnościami. Może ludzie bez wad istnieją, ale na pewno wszyscy tacy nie jesteśmy. Ale to nie jest przeszkoda na drodze do świętości. Przeciwnie – to pewien „front” walki duchowej.


    Joanna i Włodzimierz Operaczowie stworzyli i prowadzą portal AndrzejBobola.info, są autorami książki “Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”.

    Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PIĄTEK – 17 MAJA

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

    ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS

    ________________________________________________________

    GODZ. 17.00 – SPRZĄTANIE KOŚCIOŁA (CHĘTNI MILE WIDZIANI)

    OD GODZ. 18.00 – GODZINNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM

    NABOŻEŃSTWO MAJOWE I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.

    MSZA ŚW. O GODZ. 19.00

    _____________________________________________________________

    SOBOTA – 18 MAJA

    KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO

    GODZ. 10.00 – SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: W KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM

    ***

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    OD GODZ. 17.00 – MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW. I NABOŻEŃSTWO MAJOWE

    MSZA ŚW. WIGILIJNA Z NIEDZIELI O GODZ. 18.00 
    PO MSZY ŚW. – MODLITWA RÓŻAŃCOWA
    W INTENCJI POKOJU W LUDZKICH SERCACH

    ____________________________________________________________________

    19 MAJA

    UROCZYSTOŚĆ ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO

    OD GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU, MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDŹ ŚW.


    MSZA ŚW. O GODZ. 14.00


    PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Andrei del Verrocchio “Chrzest Chrystusa” | Fot. Wikipedia

    ***

    Kim jest Duch Święty? 7 biblijnych faktów

    Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia pozostaje martwą literą, Kościół jest tylko organizacją, władza – dominacją, misja – propagandą, liturgia – niczym więcej, jak tylko wspomnieniem, życie chrześcijańskie – moralnością niewolnika.

    Niewątpliwie Duch Święty to najbardziej tajemnicza Osoba Trójcy Świętej. W Starym Testamencie Lud Izraela najpierw doświadczył objawienia Boga jako Stworzyciela i Ojca. W Nowym Testamencie uczniowie Jezusa zrozumieli w końcu, że jest On Przedwiecznym Słowem i Synem Ojca. Natomiast pełnia objawienia Ducha Świętego to dopiero dzień Zielonych Świątek, ale przecież wciąż w potocznej świadomości religijnej pozostaje On niejako „na uboczu”. Przypomnijmy zatem kilka biblijnych faktów o Trzeciej Osobie Trójcy Świętej.

    1. Tchnienie Boga, czyli?…

    Pisarze Starego Testamentu na określenie Ducha Bożego używali terminu ruah, czyli tchnienie, powietrze, wiatr. Nikt z nas nie widzi wiatru, ale działanie wiatru można poznać po skutkach, jakie on sprawia. Wiatr przesuwa chmury, porusza drzewami, spiętrza fale (por. Ps 107, 25).

    Duch Święty, tak jak wiatr, jest niewidoczny, nie można go zamknąć w żadnym pomieszczeniu ani zmierzyć, a jednak działa. 

    Kim jest Duch Święty? 7 biblijnych faktów
    „STWORZENIE ŚWIATA” – WILLIAM BLAKE

    ***

    Tak samo oddech człowieka jest niewidoczny i ulotny, ale bez oddechu nie można żyć! Wiatr jako zjawisko atmosferyczne oznaczał zawsze potężną siłę, tchnienie zaś, czyli oddech, oznaczało życie.

    W Starym Testamencie  Duch Święty nie był jeszcze znany jako osoba. Jest to raczej tajemnicza moc Bożą, którą posługiwał się Bóg w dziele stworzenia i zbawienia. Czytamy, że „Jahwe ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (Rdz 2, 7). W  zdaniu tym nie ma co prawda słowa „ruah”, ale opisana czynność (tchnienie), wskazuje, że znów chodzi o Ducha Jahwe. Człowiek ulepiony z prochu żyje, ponieważ Bóg przekazał mu swoje „tchnienie” (por. Iz 42, 5Hi 33, 4). Ta moc Boża daje życie, ratuje i zbawia; działa często poprzez ludzi, biorąc ich w posiadanie i uzdalniając do szczególnych czynów.

    Dopiero uważna lektura Nowego Testamentu ukazuje nam, że Duch Boży to nie jakaś siła, wiatr, tchnienie czy moc, ale Osoba Boża.

    2. O co chodzi z tą gołębicą?

    Kiedy byłem ostatnio z moją córką na Mszy Świętej dla dzieci, ksiądz wskazał na mozaikę ukazującą Chrzest Pański i zapytał:

    – „Co pojawiło się nad głową Jezusa podczas chrztu w Jordanie?”.

    Pewien chłopiec, przyjrzał się mozaice i odparł pytaniem na pytanie:

    – „Chodzi o ten złoty krążek?”.

    –  „Nie, nie chodzi mi o aureolę!  – zaprzeczył ksiądz – Spójrzcie wyżej! Tam jest unosząca się gołębica, czyli Duch Święty”…

    Przyznam, że to stwierdzenie „gołębica, czyli Duch Święty” rozbawiło mnie bardziej niż słowa chłopca.

    FOT. SMENDOCCI/CATHOPIC

    ***

    Ikonografia tak bardzo przyzwyczaiła nas do Ducha Świętego jako gołębicy, że pojawia się ona na obrazach przedstawiających zarówno Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny, jak i Zesłanie Ducha Świętego w Dniu Pięćdziesiątnicy. Doszło do tego, że nawet na obrazach ukazujących Trójcę Świętą widzimy Boga Ojca jako siwobrodego starca, Syna Bożego jako młodszą wersję Boga Ojca, a Ducha Świętego oczywiście jako unoszącą się między nimi białą gołębicę. Możemy rzecz jasna mówić, że to tylko wyobrażenie symboliczne, ale gdy słyszymy słowo „Duch Święty”, pewnie większość z nas ma właśnie pierwsze skojarzenie ornitologiczne.

    Źródłem przedstawiania Ducha Świętego jako gołębicy są ewangeliczne opisy chrztu Chrystusa w Jordanie. Gwoli ścisłości Ewangelie nie mówią jednak, że Duch zstąpił na Jezusa jako gołębica, ale raczej porównują Jego zstąpienie do lotu gołębicy: Wtedy otworzyło się Mu niebo i zobaczył Ducha Bożego, który zstępował na Niego jakby gołębica (Mt 3, 16); ujrzał niebo otwarte i Ducha, który zstępował na Niego jakby gołębica (Mk 1, 10); Ujrzałem Ducha, który zstępował z nieba jakby gołębica i pozostał na Nim (J 1, 32).

    Jedynie Łukasz stwierdza nieco inaczej: „Duch Święty zstąpił na Niego w postaci cielesnej jakby gołębica” (Łk 3, 22). Chyba chciał przez to podkreślić, że fakt ten był dostrzegalny i był prawdziwą teofanią, analogiczną do tych, jakie spotyka się w Starym Testamencie.

    Prawdopodobnie Ewangelistom chodziło nie tyle o samego ptaka, co o jego sposób poruszania się. Niektórzy widzą tu nawiązanie do opisu stwarzania świata z Księgi Rodzaju i zdania, że Duch Boży unosił się nad wodami (hebr. Weruah Elohim merahefet al-pne hammajim – Rdz 1, 2).

    W wersecie tym czasownik „unosił się”  pochodzi od rdzenia haraf (krążyć, szybować), który opisywał lot ptaka nad gniazdem i pisklętami. Ten sam czasownik w Pwt 32, 11 oznacza czynność orła, który unosi się na skrzydłach nad pisklętami w gnieździe, aby je zachęcić do lotu. Wybór takiego terminu w Rdz 1, 2 z pewnością nie był przypadkowy. Duch Boży, czyli tchnienie Boga, unoszące się nad wodami, to symbol roztaczania opiekuńczych skrzydeł nad stwarzanym światem, oznacza twórczą moc Boga, przygotowującą chaos do życia. W tym kontekście Duch Święty, zstępujący jak gołębica na Jezusa, to znak inauguracji nowego stworzenia, którego Mesjasz napełniony Duchem Świętym, jest fundamentem i twórcą.

    3. Mówił przez proroków i przemawia przez Pismo Święte

    W wyznaniu wiary powtarzamy formułę, że Duch Święty „mówił przez proroków”. Ojcowie Soboru (381 r.), chcieli poprzez te słowa podkreślić misję, jaką realizował odwiecznie Duch Święty we wszechświecie i wśród ludzi. Prorocy oznaczają tu wszystkich, którzy mówili i działali w imieniu Boga.

    Ten sam Duch natchnął autorów Biblii. Święty Paweł pisze, że „wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania” (2 Tm 3, 16). Natchnienie to polegało na tym, że „kierowani Duchem Świętym mówili od Boga święci ludzie” (2 P 1, 21).

    Ojcowie Kościoła porównywali natchnienie Biblii do stworzenia świata. Bóg nie tylko „na początku stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1, 1), ale ciągle podtrzymuje je w istnieniu. Podobnie Duch Święty – nie tylko działał przy powstawaniu Księgi, ale działa również w napisanej Księdze.

    Stąd Pismo nie tylko jest natchnione Duchem Świętym, ale również dziś Nim tchnie. Myśl tę podjął Sobór Watykański II, ucząc, że Pismo „natchnione przez Boga (…) w wypowiedziach Proroków i Apostołów pozwala rozbrzmiewać głosowi Ducha Świętego” (KO 21).

    4. Ciągle obecny w życiu Jezusa

    Duch Święty towarzyszy Jezusowi od samego początku Jego wcielenia. Anioł Gabriel, wyjaśniając Maryi, w jaki sposób stanie się Matką Mesjasza, używa słów: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1, 35). Pismo Święte wyraźnie mówi, że Maryja „znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1, 18). Anioł wyjaśnia też Józefowi: „nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” (Mt 1, 20).

    Jezus posiada Ducha od momentu swego poczęcia (por. Mt 1, 20Łk 1, 35), jednak w chrzcie na nowo otrzymuje wylanie Ducha, namaszczenie Duchem Świętym, co potwierdza św. Piotr w przemówieniu w domu Korneliusza: „Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą Jezusa z Nazaretu” (por. Dz 10, 38). Wszyscy trzej synoptycy podkreślają, że zaraz po chrzcie to Ducha Święty wyprowadza Jezusa na pustynię, „aby był kuszony przez diabła” (Mt 4, 1; por. Łk 4, 1Mk 1, 12).

    Po kuszeniu Jezus powraca „w mocy Ducha do Galilei”, aby nauczać (Łk 4, 14-15). Podczas czytania w synagodze Jezus odnosi do siebie fragment księgi Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,18-19).

    Ten, kto odważa się twierdzić, że moc Jezusa pochodzi od Szatana, bluźni przeciwko Duchowi Świętemu (por. Mk 3, 22-30), bo właśnie „mocą Ducha Świętego” Jezus wypędza złe duchy (Mt 12, 28).

    Obecność Ducha Świętego widoczna jest w sposób szczególny w modlitwie Jezusa. Łukasz opowiada, że w momencie chrztu w Jordanie, „gdy [Jezus] się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego” (Łk 3, 21-22). Związek między modlitwą Jezusa a obecnością Ducha wyrażony jest również w słowach: „Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi” (Łk 10, 21).

    5. Jest naszym Adwokatem i Rzecznikiem

    Pewnego razu papież Franciszek nawiązał podczas homilii do zdarzenia ze swojego życia, kiedy był jeszcze proboszczem w parafii patriarchy San José w San Migiel i podczas Mszy Świętej dla dzieci w uroczystość Zesłania Ducha Świętego zapytał: „Kto wie, kim jest Duch Święty?”  Wszystkie dzieci podniosły ręce, a jedno z nich odpowiedziało z powagą: „Paralitykiem!”.

    Chodzi oczywiście o Parakleta. Trudne słowo, więc łatwo je pomylić.

    Gdy Jezus zapowiada i obiecuje Ducha Świętego, nazywa Go właśnie Parakletem (J 14, 16. 2615, 2616, 7). Słowo „Parakletos” tłumaczy się zazwyczaj jako „Pocieszyciel”, ale tak naprawdę ten grecki termin nie ma adekwatnego polskiego odpowiednika.

    Pochodzi od czasownika „parakaleo” (wzywam, proszę). Dosłownie oznacza: „Ten, który jest wzywany”. Można to oddać terminami: obrońca, adwokat, doradca, rzecznik, asystent, pomocnik, opiekun.

    To ktoś, kto jest powołany, aby być u czyjegoś boku i stawać w jego obronie. „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze — Ducha Prawdy (…); nie zostawię was sierotami” – mówi Jezus (J 14, 16). Dlaczego „innego”? Otóż w 1 J 2, 1 Parakletem nazwany jest także Chrystus, który wstawia się za nami. Współgra to ze słowami z Listu do Rzymian: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (…) Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał?” (por. Rz 8, 31b-39).

    6. Prowadzi nas do Prawdy

    Jezus oznajmił Apostołom: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16, 12-13). Te słowa mówią o działaniu Ducha Świętego w Kościele. Jeśli Jezus jest drogą, to Duch jest przewodnikiem, prowadzącym po tej drodze. Jest nauczycielem, który strzeże prawdy i pomaga ją odróżnić od fałszu. Święty Paweł napisał: „Nikt nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus” (1 Kor 12, 3). Duch Święty podtrzymuje żywą pamięć Kościoła o dziełach dokonanych przez Jezusa, przekonuje świat o grzechu, czyli o konieczności zbawienia.

    Nie przypadkiem w Credo właściwie jednym tchem mówimy: „wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny”. To właśnie Duch Święty współtworzy Kościół, jest źródłem wspólnoty, jego powszechności i świętości. Metropolita Ignatios IV Hazim z Laodycei w czasie ekumenicznego zjazdu w Uppsali w 1968 r. wypowiedział znamienne i często cytowane słowa:

    Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia pozostaje martwą literą, Kościół jest tylko organizacją, władza – dominacją, misja – propagandą, liturgia – niczym więcej, jak tylko wspomnieniem, życie chrześcijańskie – moralnością niewolnika. Ale w Duchu Świętym: kosmos jest zmartwychwstały i wzdycha w bólach rodzenia Królestwa, Zmartwychwstały Chrystus jest tutaj, Ewangelia jest mocą życia, Kościół ukazuje życie Trójcy, władza jest posługą wyzwalania, misja jest Pięćdziesiątnicą, liturgia – pamiątką i zapowiedzią, ludzkie działanie jest przebóstwione.

    7. Mieszka w nas

    Właściwie każda modlitwa kierowana do Ducha Świętego, zaczyna się od tradycyjnych słów „Przyjdź!”. Ale przecież Duch Święty cały czas jest z nami, cały czas jest w Kościele, bo został dany Kościołowi na zawsze.

    W Ewangelii Janowej czytamy, że Jezus po zmartwychwstaniu przyszedł do uczniów zgromadzonych w wieczerniku i pozdrowiwszy ich, „tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22-23).

    Święty Paweł pyta Koryntian: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście” (1 Kor 3, 16-17).

    Należy to rozumieć w ten sposób, że w całym Kościele i w poszczególnych wiernych mieszka Duch.

    Święty Ireneusz uważał nawet, że chrześcijanin składa się z ciała, duszy i Ducha Świętego (Adversus haereses V, 6,1). Inny fragment z 1 Listu do Koryntian mówi jeszcze dobitniej: „Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest” (1 Kor 6, 19).

    Alonso Schökel stwierdził kiedyś, że chrześcijanina można przyrównać do Namiotu Spotkania na pustyni. Nosząc w sobie Świętego Ducha uświęcamy ten świat, który bez Boga staje się pustynią.

    Nasze dziecięctwo Boże jest właśnie dziełem mieszkającego w nas Ducha Świętego, którego Paweł nazywa „Duchem przybrania za synów” (Rz 8, 15-16). To dlatego możemy zwracać się do Boga tym samym zawołaniem, jakim zwracał się do Niego Jezus, to znaczy mówić „Abba – Tatusiu!” (Mk 14, 36Ga 4, 6-7).

    Duch Święty jest także rękojmią naszego zmartwychwstania: „A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11).

    Roman Zając/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Stormseeker/ Unsplash

    ***

    Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu.

    Sprawdź, czy ich nie popełniasz!

    Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu to jedyne grzechy, o których Jezus powiedział, że nie będą odpuszczone. Może je popełniać każdy z nas…

    Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu to jedyne, które mogą nie zostać nam odpuszczone. Powiedział o tym sam Jezus Chrystus w Ewangelii:

    „Zaprawdę, powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego”(Mk 3,28-29).

    U św. Mateusza natomiast czytamy takie słowa Chrystusa:

    „Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczone. Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym(Mt 12, 31-32)

    Św. Łukasz pisze bardzo krótko, ale treściwie o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu:

    “Każdemu, kto mówi jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie przebaczone, lecz temu, kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie przebaczone”.

    Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu według Piusa XII

    1. Grzeszyć zuchwale w nadziei miłosierdzia Bożego.
    2. Rozpaczać albo wątpić o łasce Bożej.
    3. Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej.
    4. Zazdrościć lub nie życzyć bliźniemu łaski Bożej.
    5. Mieć zatwardziałe serce na zbawienne natchnienia.
    6. Umyślnie zaniedbywać pokutę aż do śmierci.

    Jak je interpretować?

    Pierwszy odnosi się do tego, gdy popełniam grzech ze świadomością, że Bóg jest dobry i miłosierny, więc i tak odpuści mi to, czego się dopuściłem. Taka postawa jest lekceważąca wobec dobroci Boga.

    Drugi grzech natomiast pokazuje postawę zupełnie odwrotną od wyżej przedstawionej. Ten grzech ma miejsce wówczas, gdy żyję ze świadomością, że jestem tak złym człowiekiem, że tak dużo grzeszę, że nie ma dla mnie ratunku, że nie ma dla mnie zbawienia, że Bóg nie jest w stanie mnie ocalić. Za tym idzie to, że nie zmieniam swojej postawy i nie robię pokuty.

    Trzeci grzech dotyczy sytuacji, w której świadomie odrzucam naukę kościoła. Przykładem takiej sytuacji jest, gdy mieszkam z chłopakiem przed ślubem mimo, że Kościół mówi, że to grzech. Tłumaczę sobie wówczas, że świat się zmienia i wszyscy tak robią, co nie zmienia faktu, że wciąż jest to grzech ciężki i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

    Czwarty dotyczy tego, by doceniać łaski, które Pan Bóg zsyła na mnie i na moją rodzinę, przyjaciół. Nie wolno patrzeć na sąsiadów, nieprzyjaciół, bo każdy dostaje tyle dobra, ile potrzebuje. Bóg dysponuje swoim miłosierdziem sprawiedliwie.

    Piąty grzech dotyczy zamknięcia się na Boże znaki. Na przykład, Bóg bardzo często stawia na mojej drodze kogoś, kto robi wszystko, by zbliżyć mnie do Boga. Ja robię wszystko, by mu nie uwierzyć, nie zaufać, by nie iść tą drogą. Wówczas lekceważę to, co mówi do mnie Bóg, nie chcę nawrócenia, odrzucam je.

    Ostatni grzech dotyczy sytuacji, w której nie odmawiam pokuty. Podczas każdej spowiedzi świętej, kapłan daje mi pokutę. Ważnym jest, by iść jak najszybciej odmówić ją w spokoju – wykonać to, co kapłan nam każe. Gdy tego nie robię, lekceważę dar, jakim jest spowiedź święta i nie chcę naprawić wyrządzonych przeze mnie krzywd.

    ***

    Jan Paweł II o grzechach przeciwko Duchowi Świętemu

    „Bluźnierstwo [przeciw Duchowi Świętemu] nie polega na słownym znieważeniu Ducha Świętego; polega natomiast na odmowie przyjęcia tego zbawienia, jakie Bóg ofiaruje człowiekowi przez Ducha Świętego”. (Dominum et Vivicantem, 46).

    „Bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu polega więc w konsekwencji na radykalnej odmowie przyjęcia tego odpuszczenia, którego wewnętrznym szafarzem jest Duch Święty, a które zakłada całą prawdę nawrócenia, dokonanego przezeń w sumieniu. Jeśli Chrystus mówi, że bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu nie może być odpuszczone ani w tym, ani w przyszłym życiu, to owo „nie-odpuszczenie” związane jest przyczynowo z „nie-pokutą” — to znaczy z radykalną odmową nawrócenia się. (…)

    „Bluźnierstwo” przeciw Duchowi Świętemu jest grzechem popełnionym przez człowieka, który broni rzekomego „prawa” do trwania w złu, we wszystkich innych grzechach, i który w ten sposób odrzuca Odkupienie. Człowiek pozostaje zamknięty w grzechu, uniemożliwiając ze swej strony nawrócenie — a więc i odpuszczenie grzechów, które uważa za jakby nieistotne i nieważne w swoim życiu”.

    Stacja7.pl/źródła: ofm.krakow, onet

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Grant Whitty/Unsplash

    ***

    Czym są grzechy ciężkie i kiedy je popełniamy?

    Kościół daje nam pewne obiektywne kryteria oceny tego, czy dany czyn był grzechem i czy chodziło o grzech ciężki (zwany inaczej śmiertelnym), czy też o grzech lekki (zwany powszednim).

    „Usiłując zrozumieć grzech — czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego — trzeba najpierw uznać głęboką więź człowieka z Bogiem” (KKK 386). Poza tą więzią można mówić o złu, o krzywdzie, o błędach, nawet o zbrodni — ale nie o grzechu. W pojęcie grzechu jest bowiem wpisane odniesienie do Tego, który, choć nieskończenie większy od nas, traktuje nas bardzo poważnie, niemal jak równych sobie.

    Grzech a relacja z Bogiem

    Problem w tym, że my najczęściej zauważamy tylko jeden kraniec tej więzi: nas samych. Kiedy zdarza nam się skrzywdzić drugiego człowieka, od razu widzimy owoce naszego czynu: ktoś cierpi, płacze, gniewa się… Jeśli nie jesteśmy ludźmi zatwardziałymi albo pozbawionymi empatii, spontanicznie odczuwamy żal za to, co zrobiliśmy.

    Z Panem Bogiem jest inaczej: na skutek grzechu pierworodnego utraciliśmy zdolność spontanicznego, bliskiego kontaktu z Nim. Grzesząc, nie czujemy wcale, że Go ranimy. W konsekwencji, zastanawiając się nad tematem grzechu, skupiamy się na nas samych i na przykazaniach, które przekroczyliśmy; ewentualnie nad skrzywdzonym bliźnim, jeśli grzech był grzechem przeciwko bliźniemu. Kochający nas Bóg pozostaje gdzieś na drugim planie, a nieraz jest zupełnie niewidoczny.

    Grzechy lekkie i ciężkie. Jak je odróżnić?

    Świadomość tego, że w temacie grzechu nie możemy do końca zaufać temu, co czujemy, jest bardzo ważna przy rozróżnianiu grzechów ciężkich i lekkich. Często brak nam takiej świadomości, dlatego ciężar grzechu mylimy z intensywnością wstydu, który z jego powodu odczuwamy albo ze skalą dezaprobaty ze strony innych ludzi. Mamy rozregulowaną zdolność odczuwania grzechu: nie czujemy ciężaru tego co najcięższe (grzechy przeciw Bogu), a często przesadnie odczuwamy ciężar rzeczy błahych. W tej sytuacji, żeby pomóc nam we właściwym rozeznaniu, Kościół daje nam pewne obiektywne kryteria oceny tego, czy dany czyn był grzechem i czy chodziło o grzech ciężki (zwany inaczej śmiertelnym), czy też o grzech lekki (zwany powszednim).

    W Katechizmie czytamy, że choć samo to rozróżnienie daje się zauważyć już w Piśmie Świętym (1 J 5, 16-17), definitywnie zostało ono sformułowane w tradycji Kościoła (KKK 1854). Grzech śmiertelny to ten, który niszczy miłość w sercu człowieka, podczas gdy grzech powszedni jedynie ją osłabia. Św. Tomasz z Akwinu mówił, że grzech śmiertelny jest jak śmiertelna rana, podczas gdy grzech powszedni — jak rana uleczalna. Człowiek może mieć w ciele wiele ran i żyć, ale wystarczy jedna śmiertelna, żeby umarł…

    Grzech ciężki. 3 warunki

    Aby grzech kwalifikował się jako ciężki, muszą być spełnione jednocześnie trzy warunki: poważna materia, pełna świadomość i całkowita zgodaPierwszy z warunków jest określony przede wszystkim przez dziesięć przykazań Bożych: po prostu już w samym Objawieniu znajdujemy wskazówkę, że pewne czyny są dla człowieka bardziej niszczące niż inne. „Ciężar grzechów jest większy lub mniejszy: zabójstwo jest czymś poważniejszym niż kradzież. Należy uwzględnić także pozycję osób poszkodowanych: czymś poważniejszym jest przemoc wobec rodziców aniżeli wobec kogoś obcego” (KKK 1858).

    Drugi warunek ma wykluczyć wszystkie te sytuacje, kiedy człowiek nie wie, że to, co czyni, jest sprzeczne z prawem Bożym i/lub z podstawowymi zasadami wypisanymi w ludzkim sumieniu.

    Z kolei trzeci warunek wyklucza przede wszystkim te przypadki, kiedy człowiek czyni zło przymuszony przez kogoś innego. Może on też dotyczyć działań dokonywanych pod presją emocji tak silnych, że niemożliwych do kontrolowania. Katechizm podaje jednak tutaj ważne uściślenie: „ignorancja zawiniona i zatwardziałość serca nie pomniejszają, lecz zwiększają dobrowolny charakter grzechu” (KKK 1859).

    Narzucone przez Kościół?

    Wymienione trzy kryteria, a szczególnie pierwsze z nich, mogą z początku budzić opór jako coś narzuconego przez Kościół, a nie wypływającego z głębi naszego serca. Nauczanie Kościoła o grzechu nie jest bowiem opisem tego, co przeżywamy, ale pewną szkołą, systemem wychowawczym, który ma nam stopniowo otwierać oczy na piękno Bożej miłości i na brzydotę grzechu.

    Im bardziej człowiek wzrasta w cnocie, tym jaśniej widzi zło grzechu; im bliżej żyje Boga, tym większą ma świadomość tego, jak bardzo grzech Go rani. Stąd jeden z teologów mógł napisać, że „tym, kto najlepiej rozumie grzech, nie jest grzesznik, nawet grzesznik, któremu wybaczono, lecz święty”.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Ministries.org

    ***

    Drobne „przypadki” Ducha Świętego, które zmieniają całe życie

    Z Duchem Świętym jest jak z wiatrem, nie widać Go, a działa i zmienia rzeczywistość.

    Duch Święty jest nazywany najbardziej tajemniczą Osobą Trójcy Świętej. W Starym Testamencie określa się Go jako ruah, czyli tchnienie, wiatr. Ale co to oznacza w praktyce – kim jest i jak możemy rozpoznać Jego działanie.

    Duch Święty pomaga i kieruje

    Jest dla mnie przede wszystkim Przewodnikiem: zarówno przy podejmowaniu ważnych decyzji, gdyż daje mi światło i rozeznanie, co powinnam robić, jak i przy uwielbianiu Boga, bo z Jego pomocą mogę się modlić– mówi Weronika Mucha ze wspólnoty „Niekanapowi” i duszpasterstwa św. Anny w Warszawie. Duch Święty przejawia się też w wewnętrznej radości oraz pokoju, który odczuwam na modlitwie, mimo że wcześniej byłam pełna obaw o codzienne sprawy czy życiowe decyzje.

    Z kolei jej kolega Andrzej Drożdż z ruchu „Odnowy w Duchu Świętym” działającym przy wspomnianym kościele św. Anny, podkreśla, że Ducha Świętego najbardziej rozpoznaje po dobrych owocach Jego działania. Czasem jest to pocieszenie w chwilach zwątpienia, innym razem pojawia się ktoś znikąd i podaje pomocną dłoń. Niekiedy jest to ewidentne działanie Bożej mocy w jednej chwili  i nie mam co do tego wątpliwości, a nieraz seria drobnych „przypadków Ducha Świętego” – mówi Andrzej.

    O takich przypadkach dużo może powiedzieć Piotr Orzechowski, z tej samej wspólnoty, który niedawno poprosił o pomoc Ducha Świętego. Bałem się, że nie znajdę miejsca do zaparkowania w centrum stolicy i modliłem do Ducha Świętego, aby pomógł mi w tej sprawie. Gdy zatrzymałem się w miejscu, gdzie jest zakaz parkowania, nagle odjechał samochód, zwalniając mi miejsce, a musiałem wtedy załatwić bardzo ważną sprawę, którą powierzam Panu Bogu od ponad roku – opowiada Piotr.

    On się nie spóźnia!

    Często o Jego mocy dowiadujemy się po czasie, jednak możemy również na co dzień dostrzegać Jego interwencje w naszym życiu. Rozpoznanie Ducha Świętego ułatwia mi wieczorna refleksja nad minionym dniem, gdy zastanawiam się, jak i gdzie mi pomógł. Jednak najczęściej dopiero później spadają mi klapki z oczu i wtedy dostrzegam Jego wsparcie w mojej codzienności – przyznaje Andrzej.

    Już w opisie stworzenia świata w Księdze Rodzaju jest napisane, że Duch Boży „unosił się” nad wodami. Co ciekawe, ten sam czasownik jest też użyty w Księdze Powtórzonego Prawa (Pwt 32, 11) i oznacza zachowanie orła, który unosi się na skrzydłach nad pisklętami w gnieździe, aby je zmobilizować do lotuDuch Święty zachęca nas do wychodzenia ze swojej strefy komfortu, a jednocześnie wspiera w trudnych momentach.

    Daje mi siłę do świadczenia o Chrystusie wśród znajomych, a także ostudza moje emocje przy podejmowaniu ważnych decyzji. Pomaga mi  też pozbywać się złudzeń na swój temat, a także dotyczących innych ludzi. Daje mi pokorę, bez której trudno byłoby mi iść dalej – zauważa Weronika.

    Duch Święty… zaprasza

    Członkowie warszawskiego duszpasterstwa zgodnie podkreślają, że to właśnie Duch Święty prowadzi ich do Źródła Życia. Bez Niego nic w Kościele nie możemy uczynić. On rozpala moje serce pragnieniem bliskości z Bogiem i daje odwagę pójścia za Nim. Dostrzegam, że Duch Święty „podsuwa” mi różne myśli, często na początku niezrozumiałe. Potem zjawia się ktoś, kto je wyjaśnia albo pomaga mi zrealizować plany, które zmieniają moje życie na lepsze i przybliżają do Boga – opowiada Andrzej.

    Świętujemy Zesłanie Ducha Świętego. Dla Andrzeja to ważne święto, jednak nie zawsze tak było. Przed nawróceniem prawie nic o Nim nie wiedziałem, był dla mnie bardzo odległy, a tymczasem sam Jezus powiedział, że odchodzi, ale posyła nam Ducha Świętego, aby nas pocieszał, wyjaśnił prawdę o Nim i Ojcu oraz żeby uzdalniał do wypełniania naszego powołania –  tłumaczy Andrzej. W życiu spotka nas wiele różnych przygód, ale On zawsze chce nam pomagać i wskazywać dobry kierunek  – dodaje.

    Prośmy Ducha Świętego, aby stał się naszym życiowym Przewodnikiem. Możemy Go o to poprosić słowami modlitwy papieża Franciszka, wypowiedzianej podczas jednej z uroczystości Zesłania Ducha Świętego:

    Tchnij na nas Duchu Święty, porywczy wietrze Boga. Tchnij w nasze serca i spraw, abyśmy oddychali czułością Ojca. Tchnij na Kościół i pchnij go aż po krańce ziemi, aby niesiony przez Ciebie, nie niósł niczego innego jak tylko Ciebie. Tchnij na świat delikatne ciepło pokoju i orzeźwiające pokrzepienie nadziei. Przyjdź, Duchu Święty, przemień nasze wnętrze i odnów oblicze ziemi. Amen.

    Maria Górczyńska/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Papież Franciszek oficjalnie ogłosił Jubileusz 2025

    Papież Franciszek oficjalnie ogłosił Jubileusz 2025

    Ogłoszenie Roku Świętego 2025. Bullę czyta bp Leonardo Sapienza

    PAP/EPA/RICCARDO ANTIMIANI / POOL

    ***

    Papież Franciszek oficjalnie ogłosił Jubileusz 2025 roku. Będzie on „Rokiem Świętym, charakteryzującym się nadzieją, która nie gaśnie, nadzieją w Bogu” – stwierdził Ojciec Święty w bulli „Spes non confundit” (Nadzieja zawieść nie może).

    Uroczystość rozpoczęła się w przedsionku bazyliki św. Piotra w Watykanie, przed jej Drzwiami Świętymi, otwieranymi na każdy kolejny Jubileusz. Papież Franciszek wręczył bullę zwołującą Jubileusz 2025 archiprezbiterom czterech bazylik papieskich (był wśród nich kard. Stanisław Ryłko z bazyliki Matki Bożej Większej), kilku przedstawicielom Kościoła powszechnego z różnych stron świata i dziekanowi protonotariuszy apostolskich (prał. Leonardo Sapienza), który następnie odczytał najistotniejsze fragmenty tego dokumentu.

    „Zbliżający się Jubileusz będzie Rokiem Świętym, charakteryzującym się nadzieją, która nie gaśnie, nadzieją w Bogu” – stwierdza Franciszek w bulli zaczynającej się od słów słów św. Pawła „Nadzieja zawieść nie może” (Rz 5, 5). W dokumencie tym Ojciec Święty wskazuje między innymi główne cele i etapy tego wydarzenia.

    Na początku papież podkreśla znaczenie nadziei w życiu chrześcijańskim, a osoby pragnące przeżyć ten Jubileusz określa jako pielgrzymów nadziei. Następnie przypomina nauczanie biblijne, wskazując, iż z cnotą nadziei wiąże się cnota cierpliwości.
    Kolejny fragment dokumentu poświęcony jest przypomnieniu, czym jest Rok Święty i zaproszeniu pielgrzymów do Rzymu, aby przeżyli doświadczenie nawrócenia. Dodaje, że możliwe też będzie uzyskanie łask jubileuszowych w Kościołach lokalnych. W tym kontekście Franciszek kieruje szczególne zaproszenie do wiernych Kościołów wschodnich.

    Ojciec Święty zapowiada, że 24 grudnia bieżącego roku otworzy drzwi święte bazyliki watykańskiej, 29 grudnia bazyliki św. Jana na Lateranie, 1 stycznia 2025 roku zostaną one otworzone w bazylice Matki Bożej Większej, zaś 5 stycznia w bazylice św. Pawła za Murami. W tych trzech ostatnich bazylikach drzwi święte zostaną zamknięte przed niedzielą 28 grudnia 2025 roku. Rok Święty zostanie zainaugurowany w katedrach i konkatedrach poszczególnych diecezji 29 grudnia br., a zakończony 28 grudnia 2025 roku. Jubileusz zakończy się zamknięciem drzwi świętych w bazylice watykańskiej 6 stycznia 2026 roku.

    Franciszek stwierdza, że potrzeba pokoju stanowi wyzwanie dla wszystkich i zachęca do podjęcia negocjacji prowadzących do trwałego pokoju. Następnie zwraca uwagę na dramatyczny spadek liczby urodzin i wzywa do otwartości na życie. Ojciec Święty przypomina, że łaska Roku Świętego powinna także wiązać się z amnestią dla więźniów. Zapowiada, że będzie chciał osobiście otworzyć drzwi święte w jednym z zakładów karnych. Apeluje o otoczenie troską chorych i młodzieży, zwłaszcza zapewniając jej pracę. Podkreśla potrzebę otwartości na migrantów i uchodźców. Apeluje o docenianie wkładu osób starszych a także wrażliwość na potrzeby ubogich.

    Papież przypomina, że dobra ziemi należą do wszystkich i zachęca do umorzenia długów krajów najuboższych. Wreszcie przypomina, że w roku 2025 minie 1700 lat od obrad Soboru Nicejskiego, który miał za zadanie zachowanie jedności chrześcijan. W tym kontekście Franciszek zachęca wszystkie Kościoły do podążania drogą ku widzialnej jedności, i apeluje do chrześcijan Wschodu i Zachodu do wspólnej daty celebracji Wielkanocy.

    Franciszek wskazuje, że fundamentem nadziei jest dla chrześcijan wiara w życie wieczne. Zachęca do odkrycia daru nowego życia otrzymanego w sakramencie chrztu świętego. Podkreśla znacznie świadectwa męczenników. „Musimy strzec ich świadectwa, aby nasza nadzieja była owocna” – przekonuje Ojciec Święty. Proponuje, aby podczas Jubileuszu miała miejsce celebracja ekumeniczna, ukazująca bogactwo ich świadectwa. Papież podkreśla znaczenie jubileuszowego odpustu, przeznaczonego szczególnie dla tych, którzy odeszli przed nami. Zwraca uwagę, na potrzebę sakramentu spowiedzi św. i aktów przebaczenia. Uwypukla rolę misjonarzy miłosierdzia, którzy powinni udawać się między innymi do więzień, szpitali, „aby nikt nie był pozbawiony możliwości otrzymania przebaczenia i pocieszenia Boga”. Podkreśla rolę sanktuariów maryjnych, jako uprzywilejowanych miejsc budzenia nadziei.

    „Zbliżający się Jubileusz będzie zatem Rokiem Świętym, charakteryzującym się nadzieją, która nie gaśnie, nadzieją w Bogu” – stwierdza Ojciec Święty. „Niech moc nadziei wypełnia naszą teraźniejszość, w ufnym oczekiwaniu na powrót Pana Jezusa Chrystusa, któremu niech będzie cześć i chwała teraz i na przyszłe wieki” – pisze papież na zakończenie bulli.

    Po procesjonalnym wejściu do bazyliki rozpoczęły się Drugie Nieszpory Uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego, którym przewodniczył papież. W homilii Franciszek wskazał, że wniebowstąpienie Jezusa jest wypełnieniem Jego misji. „Jezus zstąpił do nas, abyśmy mogli wstąpić do Ojca; zstąpił, aby nas wywyższyć; zstąpił do głębin ziemi, aby niebo mogło otworzyć się nad nami na oścież. Zniszczył naszą śmierć, abyśmy mogli otrzymać życie na wieki” – wyjaśnił papież, dodając, że jest to „fundament naszej nadziei”.

    I „właśnie tę nadzieję, zakorzenioną w Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał, chcemy wychwalać, przyjąć i głosić całemu światu w nadchodzącym Jubileuszu”. Przygotowując się do niego poprzez Rok Modlitwy, „wznieśmy nasze serca do Chrystusa, aby stać się piewcami nadziei w świecie naznaczonym zbyt wielką beznadzieją”, zachęcił Ojciec Święty.

    Zauważył, że nadziei potrzebuje „społeczeństwo, w którym żyjemy, często pogrążone wyłącznie w teraźniejszości i niezdolne do patrzenia w przyszłość”. Potrzebuje jej „stworzenie, poważnie zranione i oszpecone przez ludzki egoizm”. Potrzebują jej „ludy i narody, które stoją w obliczu jutra pełnego niepokojów i lęków, podczas gdy arogancko trwa nadal niesprawiedliwość, ubodzy są odrzucani, wojny sieją śmierć, ostatni wciąż pozostają na dole listy, a marzenie o braterskim świecie może wydawać się złudzeniem”. Potrzebują jej „ludzie młodzi, często zdezorientowani, ale pragnący żyć w pełni”. Potrzebują jej „osoby starsze, których kultura wydajności i odrzucenia nie potrafi już szanować i słuchać”. Potrzebują jej „chorzy i wszyscy zranieni na ciele i duchu, którzy mogą doznać ulgi dzięki naszej bliskości i naszej trosce”.

    Nadziei potrzebuje także Kościół, „aby nawet wtedy, gdy doświadcza ciężaru trudu i kruchości, nigdy nie zapomniał, że jest Oblubienicą Chrystusa, umiłowaną wieczną i wierną miłością, powołaną do strzeżenia światła Ewangelii, posłaną, aby przekazywać wszystkim ogień, który Jezus przyniósł i zapalił na świecie raz na zawsze”.

    Nadziei potrzebuje każdy z nas, „nasze niekiedy znużone i zranione życie, nasze serca spragnione prawdy, dobra i piękna, nasze marzenia, których nie może zgasić żaden mrok”. „Wszystko, w nas i na zewnątrz nas, woła o nadzieję i szuka, nawet o tym nie wiedząc, bliskości Boga” – stwierdził papież.

    Liturgię zakończyło odśpiewanie antyfony Maryjnej „Regina caeli, laetare” (Królowo nieba, wesel się).

    Gość Niedzielny/Kai.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wieczernik9.

    Ksiądz Arcybiskup Adrian Galbas SAC zaprasza na

    internetowe rekolekcje przed

    Zesłaniem Ducha Świętego

    Play: Video
    cytat

    ______________________________________________________________________________

    episkopat

    ________________________________________________________________________________

    Ogólnopolskie duchowe przygotowanie do uroczystości Zesłania Ducha Świętego rozpoczyna się w piątek 10 maja. Rekolekcje Wieczernik9 to 9 dni modlitwy i wewnętrznego przygotowania do przyjęcia obecności i darów Ducha Świętego. Inicjatywa powstała pod patronatem Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich. Do wzięcia udziału w rekolekcjach zaprasza Ks. Abp Adrian Galbas SAC.

    Rekolekcje Wieczernik9 to najnowsza duchowa propozycja twórców takich dzieł jak Oddanie33, Rodzina33 czy Adoracja9. Tym razem organizatorzy zapraszają do konkretnego, 9-dniowego przygotowania na Uroczystość Zesłania Ducha Świętego.

    Wszystkie materiały można znaleźć na stronie: www.wieczernik9.pl oraz na stronie Wieczernikna FB oraz na kanale YT o tej samej nazwie. Rekolekcje są dostępne w formie video, audio oraz w formie książki. Organizatorzy zapraszają osoby zainteresowane do dołączenia do grupy rekolekcyjnej w aplikacji Whastapp.

    Publikacja odcinka z rozważaniami będzie mieć miejsce o północy, natomiast odcinek z przygotowaniem do spowiedzi będzie publikowany codziennie o 19:00.

    Inicjatywa Wieczernik9 startuje 10 maja. W materiałach uczestnicy znajdą oparte na słowie Bożym rozważania, zaproszenie do codziennej Mszy Świętej (wraz z zadaniem eucharystycznym na każdy dzień!), pomoc w przygotowaniu do spowiedzi świętej, oraz zaproszenie do codziennej modlitwy serca w jedności z Maryją – jak Apostołowie w Wieczerniku.

    Rozważania Wieczernik9 są częścią większego projektu ewangelizacyjnego, którego celem jest zaproszenie wiernych do codziennego wzywania Ducha Świętego, słowami: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi”. Skąd ta idea? Dokładnie w tym roku obchodzimy bowiem 45 rocznicę słów, które św. Jan Paweł II wypowiedział na Placu Zwycięstwa w Warszawie, gdzie wołał: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wieczernik9 – w piątek rozpoczyna się duchowe przygotowanie do Uroczystości Zesłania Ducha Świętego

    Sample

    ***

    W piątek, 10 maja, rozpoczynają się dziewięciodniowe rekolekcje Wieczernik9. Inicjatywa przygotowująca do przyjęcia obecności i darów Ducha Świętego powstała pod patronatem Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich. Do wzięcia udziału w rekolekcjach zaprasza przewodniczący Rady abp Adrian Galbas SAC.

    Rekolekcje Wieczernik9 to najnowsza duchowa propozycja twórców takich dzieł jak Oddanie33, Rodzina33 czy Adoracja9. Tym razem organizatorzy zapraszają do konkretnego, 9-dniowego przygotowania na Uroczystość Zesłania Ducha Świętego.

    Wszelkie materiały można znaleźć na stronie: www.wieczernik9.pl oraz na stronie Wieczernik9 na FB oraz na kanale YT o tej samej nazwie. Rekolekcje są dostępne w formie video, audio oraz w formie książki. Organizatorzy zapraszają osoby zainteresowane do dołączenia do grupy rekolekcyjnej w aplikacji Whastapp – można to zrobić poprzez link.

    Publikacja odcinka z rozważaniami będzie mieć miejsce o północy, natomiast odcinek z przygotowaniem do spowiedzi będzie publikowany codziennie o 19:00.

    Inicjatywa Wieczernik9 startuje 10 maja. W materiałach uczestnicy znajdą oparte na słowie Bożym rozważania, zaproszenie do codziennej Mszy Świętej (wraz z zadaniem eucharystycznym na każdy dzień), pomoc w przygotowaniu do spowiedzi świętej, oraz zaproszenie do codziennej modlitwy serca w jedności z Maryją – jak Apostołowie w Wieczerniku – tłumaczą pomysłodawcy rekolekcji.

    Inicjatywa Wieczernik9 jest też duchowym przygotowaniem do pierwszego, ogólnopolskiego czuwania osób zawierzonych Maryi, które odbędzie się w Bazylice w Licheniu, 18 maja 2024 roku, w Wigilię Zesłania Ducha Świętego.

    Rozważania Wieczernik9 są częścią większego projektu ewangelizacyjnego, którego celem jest zaproszenie wiernych do codziennego wzywania Ducha Świętego, słowami: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi”.  Właśnie w tym roku przypada 45. rocznica Mszy św. na stołecznym Placu Zwycięstwa w Warszawie, gdzie Jan Paweł II wypowiedział słynne już słowa: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”.

    Inspiracją dla powstania rekolekcji Wieczernik9 było także zaproszenie Papieża Franciszka, który rok 2024 ustanowił rokiem modlitwy i zaprosił, aby w tym czasie podejmować inicjatywy, które poprzez modlitwę pomogą wiernym przygotować się do roku jubileuszowego 2025.

    Abp Adrian Galbas zachęca: “Wołajmy razem, aby dokonała się w nas odnowa, aby Duch Święty poprowadził nas ku życiu głębszemu, mądrzejszemu i bardziej pobożnemu. Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, którą my jesteśmy!”.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    (Dnalor 01, CC BY-SA 3.0 AT , via Wikimedia Commons)

    ***

    Nowenna do Ducha Świętego

    Na dziewięć dni przed Niedzielą Zesłania Ducha Świętego trwamy na wspólnej modlitwie podobnie jak apostołowie, którzy modlili się po wniebowstąpieniu Pana Jezusa czekając na zapowiedziane przez Niego zesłanie Ducha Świętego.

    Nowenna przed Zesłaniem Ducha Świętego składa się z modlitwy wstępnej, modlitwy na poszczególny dzień nowenny oraz modlitw końcowych (Ojcze Nasz, modlitwa, Litania do Ducha Świętego). W roku 2024 Uroczystość Zesłania obchodzić będziemy 19 maja, stąd Nowennę rozpoczniemy w piątek, 10 maja.

    ***

    DZIEŃ PIERWSZY – piątek 10 maja

    Panie Jezu Chryste, pragniemy przyjąć łaskę Ducha Świętego i przynosić owoce cnót.

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W PIERWSZYM DNIU NOWENNY

    W ostatnim dniu oktawy Święta Namiotów, Jezus „zawołał donośnym głosem: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie, niech przyjdzie do Mnie i pije! A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego” (J 7,37.39).

    Módlmy się: Panie Jezu Chryste, jak drzewo po przyjęciu wody rozwija się i przynosi owoce, również i my pragniemy przyjąć łaskę Ducha Świętego i przynosić owoce cnót. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaskę Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    ***

    DZIEŃ DRUGI – sobota 11 maja

    Boże, spraw, aby Duch Święty wspierał nasze pragnienie nieba.

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W DRUGIM DNIU NOWENNY

    Pismo święte poucza: „Bóg zbawił nas przez obmycie odradzające w Duchu Świętym, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy usprawiedliwieni Jego łaską, stali się w nadziei dziedzicami życia wiecznego” (Tt 3,5-7).

    Módlmy się: Boże, który w chrzcie świętym obficie wylałeś na nas Ducha Świętego, spraw łaskawie, aby wspierał On nasze pragnienie nieba, aby nas zachęcał, uczył, oświecał, pocieszał, umacniał, leczył, usprawiedliwiał i zbawiał. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    ***

    DZIEŃ TRZECI – niedziela 12 maja

    Duchu Przenajświętszy, zjednocz wszystkich wierzących w Chrystusa w Jego świętym Kościele.

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W TRZECIM DNIU NOWENNY

    Pismo święte poucza: „Wszyscyśmy w jednym Duchu zostali ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscyśmy też zostali napojeni jednym Duchem” (1 Kor 12,13).

    Módlmy się: Duchu Przenajświętszy, Boże jedności, zgody i pokoju, błagamy Cię pokornie, abyś zawsze jednoczył wszystkich wierzących w Chrystusa w Jego świętym Kościele. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    ***

    DZIEŃ CZWARTY – poniedziałek 13 maja

    Duchu Święty, dziękujemy Ci za to, że nas opieczętowałeś Bożym podobieństwem.

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W CZWARTYM DNIU NOWENNY

    Pismo święte poucza: „Bóg jest tym, który umacnia nas wespół z wami w Chrystusie i który nas namaścił. On też wycisnął na nas pieczęć i zostawił zadatek Ducha w sercach naszych” (2 Kor 1,21-22).

    Módlmy się: Duchu Święty, dziękujemy Ci za to, że nas opieczętowałeś Bożym podobieństwem, które jest zadatkiem szczęścia wiecznego i wezwaniem do świętości. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    ***

    DZIEŃ PIĄTY – wtorek 14 maja

    Pismo święte poucza: “Duch przychodzi z pomocą naszej słabości”.

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W PIĄTYM DNIU NOWENNY

    Pismo święte poucza: „Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą” (Rz 8,26-27).

    Módlmy się: Panie Jezu Chryste, dzięki mieszkającemu w nas Duchowi Świętemu, modlitwa nasza zdolna jest ujarzmić szatana i pokusy świata, a także zdolna jest wielbić Ciebie wraz z Ojcem i Duchem Świętym. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    ***

    DZIEŃ SZÓSTY – środa 15 maja

    Panie, pomnóż w nas wiarę i oświecaj nas światłem Ducha

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W SZÓSTYM DNIU NOWENNY

    Pismo święte poucza: „Postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Owocem ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy” (Gal 5,16.22.25).

    Módlmy się: Panie, pomnóż w nas wiarę w Ciebie i zawsze nas oświecaj światłem Ducha Świętego, abyśmy postępowali według ducha i cieszyli się jego owocami. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    ***


    DZIEŃ SIÓDMY – czwartek 16 maja

    Boże, dopomóż nam, byśmy z Duchem Świętym przeciwstawiali się pokusom.

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W SIÓDMYM DNIU NOWENNY

    Pismo święte poucza: „Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Za wielką bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele” (1 Kor 6,19-20).

    Módlmy się: Boże, dopóki żyjemy w ciele, walczymy ze złem, spraw przeto, abyśmy umieli opanować wszelkie pokusy i popędy przy pomocy mieszkającego w nas Ducha Świętego, abyśmy żyli wiecznie. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    ***

    DZIEŃ ÓSMY – piątek 17 maja

    Przybądź, Duchu Święty, napełnij serca Twoich wiernych

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W ÓSMYM DNIU NOWENNY

    Pismo święte poucza: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć. jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują. Nam zaś objawił to Bóg przez Ducha – Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego” (1 Kor 2,919).

    Módlmy się: Przybądź, Duchu Święty, napełnij serca Twoich wiernych i zapal w nich ogień Twojej miłości, abyśmy miłowali Boga całym sercem i otrzymali wieczne szczęście. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    ***

    DZIEŃ DZIEWIĄTY – sobota 18 maja

    Duchu Święty spraw, abyśmy potrafili mówić językiem słów, językiem czynów, językiem przykładu i wszystkimi możliwymi językami dla pomnożenia chwały Bożej

    MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)

    Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    MODLITWA W DZIEWIĄTYM DNIU NOWENNY

    Pismo święte poucza: „Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wichru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić (Dz 2,1-4).

    Módlmy się: Duchu Święty, który sprawiłeś, że apostołowie mówili różnymi językami, spraw abyśmy w życiu chrześcijańskim potrafili mówić językiem słów, językiem czynów, językiem przykładu i wszystkimi możliwymi językami dla pomnożenia chwały Bożej. Amen.

    MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)

    Ojcze nasz…

    Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Litania do Ducha Świętego

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
    Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
    Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.

    Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
    Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
    My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
    Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
    W.: I odnów we mnie moc ducha.

    Módlmy się:
    Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Szczęśliwa dziewiątka.

    Skąd wzięła się praktyka odprawiania nowenn?

    Szczęśliwa dziewiątka. Skąd wzięła się praktyka odprawiania nowenn?

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Nowenna nie polega na przekonywaniu Boga, żeby dał. Bóg daje, ale ma coś lepszego.

    Wczesną wiosną 1936 roku św. Faustyna zanotowała w „Dzienniczku” takie słowa spowiednika: „Niech siostra odprawia nowennę po nowennie, a Bóg łask nie odmówi”. Święta przekonywała się wielokrotnie o prawdziwości tego zapewnienia. Owocem nowenn były konkretne łaski. Gdy na przykład o. Andrasz polecił jej odprawienie nowenny w intencji lepszego poznania woli Bożej w odniesieniu do zaistnienia nowego zgromadzenia, pod koniec tej modlitwy zakonnica otrzymała „wewnętrzne światła i zapewnienie, że zgromadzenie to będzie i jest miłe Bogu”. Towarzyszyło temu duchowe pocieszenie: „w duszę moją wstąpił zupełny spokój i siła z wysoka”.

    Święta wielokrotnie, za zgodą przełożonych, odprawiała nowenny w różnych intencjach. W sierpniu 1937 roku, gdy do uroczystości Niepokalanego Poczęcia NMP przygotowywało się całe zgromadzenie, odprawiając wspólną nowennę, Faustyna otrzymała dodatkowo zgodę na odmówienie na cześć Maryi tysiąc razy „Zdrowaś Maryjo” każdego dnia przez dziewięć dni.

    „Już trzeci raz odprawiam taką nowennę do Matki Bożej, to jest składającą się z jednego tysiąca »Zdrowasiek« dziennie, to jest dziewięć tysięcy pozdrowień składa się na całość tej nowenny” – wyjaśniła Faustyna. Dodała, że choć odprawiła taką nowennę już trzy razy w życiu, to nigdy nie przeszkodziło jej to w wykonywaniu obowiązków. „W dniach tych nie wymówiłam ani jednego słowa niekoniecznie potrzebnego, chociaż muszę przyznać, że ta sprawa wymaga dość dużo uwagi i wysiłku. Ale dla uczczenia Niepokalanej nic nie ma za wiele” – zaznaczyła. W dniu uroczystości Niepokalanego Poczęcia przed Komunią Świętą ujrzała „Matkę Najświętszą w niepojętej piękności”. Maryja powiedziała z uśmiechem: „Córko Moja, z polecenia Boga mam ci być w sposób wyłączny i szczególny Matką, ale pragnę, abyś i ty szczególnie była Mi dzieckiem”.

    Odmawianie nowenn zalecał Faustynie także sam Jezus, wzywając ją na przykład do odprawienia tego nabożeństwa w intencji ojczyzny. Szczególne znaczenie ma nowenna poprzedzająca Białą Niedzielę, czyli obecne święto Miłosierdzia Bożego. „W tej nowennie udzielę duszom wszelkich łask” – obiecał Zbawiciel, osobiście dyktując też treść każdego dnia nowenny.

    Czekanie na Ducha

    Praktyka odprawiania nowenn ma swoje źródło u samych początków Kościoła – w czasie modlitewnego oczekiwania, jaki upłynął między wniebowstąpieniem a zesłaniem Ducha Świętego. Z Dziejów Apostolskich dowiadujemy się, że kiedy Jezus wstąpił do nieba, uczniowie wrócili z Góry Oliwnej do Jerozolimy i „weszli do sali na górze”. Tradycja utożsamia tę salę z Wieczernikiem na wzgórzu Syjon. „Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego” – czytamy (1,14). Dziesiątego dnia po wniebowstąpieniu Jezusa na zebranych zstąpił Duch Święty. Modlitwa w Wieczerniku trwała zatem dziewięć dni.

    Słowo „nowenna” pochodzi właśnie od słowa „dziewięć” (łac. novem).

    Już w średniowieczu istniała praktyka Mszy nowennowych, odprawianych przez 9 dni w jakiejś ważnej intencji. W XVIII wieku były znane nowennowe Msze za zmarłych – sprawowano je przez 9 dni po pogrzebie.

    Dość szybko popularność wśród wiernych zdobyła też praktyka nowenn modlitewnych, która z czasem stała się rodzajem nabożeństwa trwającego 9 dni, miesięcy lub lat, odprawianego prywatnie lub publicznie ku czci Boga lub świętego. Może mieć charakter dziękczynny, błagalny lub wielbiący.

    Nowenny odprawiane publicznie poprzedzają przede wszystkim święta i uroczystości kościelne. Oficjalnie w Kościele odmawia się nowennę przed Bożym Narodzeniem (o takiej modlitwie wspomina już Synod Toledański w 694 roku) i nowennę przed Zesłaniem Ducha Świętego. Tę ostatnią usilnie zalecił w 1897 roku Leon XIII.

    „Postanawiamy więc i polecamy, by w całym katolickim świecie w tym roku, a także po wszystkie czasy, we wszystkich kościołach parafialnych oraz, jeśli ordynariusze miejscowi uznają to za stosowne, także w innych świątyniach i kaplicach, była odprawiana nowenna przed Zesłaniem Ducha Świętego” – pisał papież w encyklice Divinum illud munus, udzielając za odprawienie nowenny, pod zwykłymi warunkami, odpustu zupełnego.

    Do tradycji w wielu parafiach weszło także wspólne odmawianie nowenny przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego.

    Nowenny poprzedzają także obchody świąt lokalnych, przeżywanych w parafiach, zgromadzeniach czy instytutach życia konsekrowanego. Chodzi w nich o duchowe przygotowanie do uroczystości, a także uproszenie szczególnej łaski u Boga, często za wstawiennictwem świętego.

    Nowenny do świętych najczęściej są odmawiane w związku z ich charyzmatami. Popularne są nowenny do św. Józefa, na przykład o pomoc w znalezieniu dobrego męża czy dobrej żony albo o rozwiązanie jakiejś trudnej sprawy. Często w sprawach „beznadziejnych” wzywani w nowennach są św. Rita lub św. Juda Tadeusz. W kwestiach odnalezienia rzeczy zagubionych często odprawiane są nowenny do św. Antoniego. Niemniej trzymanie się „specjalizacji” świętych nie jest wymagane. Każdy może sobie wybrać dowolnego świętego – na przykład swojego patrona – i przez 9 dni wytrwale zwracać się za jego wstawiennictwem w swojej sprawie. Wielu ludzi potwierdza, że taka modlitwa przyniosła ważne zmiany w ich życiu.

    Wielkie nowenny

    Specjalnym rodzajem tego rodzaju nabożeństw są nowenny ogłaszane z racji nadchodzących wydarzeń, szczególnie ważnych dla danej społeczności lub całego Kościoła. W Polsce wyjątkowa pod tym względem była Wielka Nowenna – dziewięcioletni program duszpasterski poprzedzający Milenium Chrztu Polski. Jej obchody zapoczątkował prymas Stefan Wyszyński, który przebywając na przymusowym odosobnieniu, postanowił uczynić z tej nowenny rodzaj rekolekcji narodowych. Miały one przygotować Polaków do jubileuszu tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce. Program Wielkiej Nowenny został rozpisany na 9 lat, a każdy rok koncentrował się na kwestiach wyznaczanych przez odpowiednie motto, na przykład: „Małżeństwo – sakrament wielki w Kościele”, „Młodzież wierna Chrystusowi” czy „Weź w opiekę Naród cały”. Treści nowenny uwrażliwiały społeczeństwo na potrzebę życia w trzeźwości, czystości, w wierności Bogu. Ostatni rok Wielkiej Nowenny był wielką modlitwą maryjną, która akcentowała rolę Maryi czczonej na Jasnej Górze jako źródła narodowego ocalenia. Nowennie towarzyszyła peregrynacja kopii wizerunku Matki Bożej z Jasnej Góry. W założeniu obraz miał odwiedzić wszystkie parafie w Polsce, jednak we wrześniu 1966 roku został „aresztowany” przez służby PRL. Nie zatrzymało to peregrynacji – odbywała się dalej, w symbolu pustych ram. Nie osłabiło to duchowego oddziaływania przedsięwzięcia, za to jeszcze wymowniej dało świadectwo systemowi komunistycznemu.

    Wielka Nowenna była przeżyciem jedynym w swoim rodzaju. Wpłynęło ono na całe ówczesne pokolenie, to zaś przyczyniło się do osłabienia prądów laicyzacyjnych, obecnych już w Europie Zachodniej i w państwach o podobnej sytuacji, w jakiej znajdowała się Polska.

    W tym roku Kościół w Polsce rozpoczął kolejną Wielką Nowennę – tym razem jej celem jest, jak napisał przewodniczący KEP abp Tadeusz Wojda, „odrodzenie duchowo-moralne i przygotowanie do Jubileuszu dwutysiąclecia Odkupienia”. Głównymi punktami tej nowenny będą coroczne uroczystości Triduum Paschalnego, Wniebowstąpienia Pańskiego, Zesłania Ducha Świętego i uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata. „Obchodząc co roku te najważniejsze momenty liturgiczne, będziemy w sposób szczególny dziękować i uwielbiać Boską Trójcę za dzieło Odkupienia, które ogarnia cały świat” – zapowiedział metropolita gdański.

    Co ważniejsze

    Liczne świadectwa osób wysłuchanych potwierdzają „skuteczność” nowenn. Nie samo wypełnienie próśb jednak jest w nowennie najistotniejsze, lecz fakt, że skłaniają one człowieka do wytrwałej modlitwy. Regularne zwracanie się ku Bogu jest wartością samą w sobie, dużo większą niż zaspokojenie doraźnych potrzeb – choć i tym sprawom Bóg chętnie zaradza. Ostatecznie okaże się, że w nowennie to nie człowiek nakłania Boga do udzielenia łask, ale On łowi człowieka, aby przyjął łaskę największą: Jego samego. Ta łaska gwarantuje szczęście: i teraz, i w wieczności.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Pokuta nie jest ciężka – ciężkie jest życie bez pokuty

    Pokuta nie jest ciężka – ciężkie jest życie bez pokuty

    UNSPLASH

    ***

    Ludzie myślą, że o losach świata decyduje przede wszystkim siła militarna i strategia. Mylą się.

    Na świecie szalała największa z wojen, jakie widziała ludzkość, gdy siostra Łucja, wizjonerka z Fatimy, spisywała treść trzeciej tajemnicy fatimskiej. Robiła to „na polecenie Jego Ekscelencji biskupa Leirii i Matki Najświętszej”. W 2000 roku decyzją Jana Pawła II tajemnica została upubliczniona. Po krótkim wstępie czytamy w niej: „Po dwóch częściach, które już przedstawiłam, zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej Pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się, wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku; Anioł, wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: »Pokuta, pokuta, pokuta!«”.

    Znaki czasu

    Motyw pokuty pojawia się w całym orędziu fatimskim, przede wszystkim w przesłaniu, jakie Łucja, Hiacynta i Franciszek usłyszeli od Matki Bożej. „Naglące wezwanie Maryi do pokuty nie jest niczym innym jak tylko przejawem Jej macierzyńskiej troski o los ludzkiej rodziny, potrzebującej nawrócenia i przebaczenia” – powiedział Jan Paweł II w 1997 r. Kardynał Ratzinger w komentarzu teologicznym stwierdził, że potrójne wołanie: „Pokuta, pokuta, pokuta!” jest kluczem do III tajemnicy fatimskiej. Wskazał, że jest to nawiązanie do wezwania z Ewangelii: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1,15). „Rozumieć znaki czasu znaczy: rozumieć pilną potrzebę pokuty – nawrócenia – wiary. Jest to właściwa odpowiedź na moment dziejowy niosący wielkie zagrożenia, które zostaną ukazane w następnych obrazach” – napisał przyszły papież. W tym miejscu wtrącił osobiste wspomnienie ze spotkania z siostrą Łucją: „Powiedziała mi w rozmowie, że coraz wyraźniej uświadamia sobie, iż celem wszystkich objawień było nakłonienie do nieustannego wzrastania w wierze, nadziei i miłości – cała reszta miała prowadzić tylko do tego”.

    Ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary wskazał, że stojący obok Maryi anioł z ognistym mieczem przywodzi na myśl podobne obrazy z Apokalipsy. „Przedstawia groźbę sądu wiszącą nad światem. Myśl, że świat może spłonąć w morzu ognia, nie jawi się już bynajmniej jako czysty wytwór fantazji: człowiek sam przez swoje wynalazki zgotował na siebie ognisty miecz” – zauważył.

    Dziś, w obliczu agresji Rosji na Ukrainę, wobec wzrastającego napięcia i fiaska złudzeń o pokojowym charakterze relacji międzypaństwowych, widzimy jeszcze większą realność tego „miecza”. Okazuje się, że ludzkość wcale nie staje się lepsza dzięki postępowi technologicznemu ani za sprawą wygłaszanych deklaracji o pokojowym współistnieniu. Warunki, w jakich żyjemy, nie mają, jak się wydaje, związku z podejmowanymi wyborami, które ostatecznie mogą doprowadzić ludzkość do zagłady. W tym kontekście kard. Joseph Ratzinger mówi o Tej, która w wizji fatimskiej przeciwstawia się mocy zniszczenia – to „jaśniejąca blaskiem postać Matki Bożej i pochodzące w jakiś sposób od tego blasku wezwanie do pokuty”.

    Wszystko to pokazuje, jak dalece człowiek jest wolny, skoro swoimi decyzjami może radykalnie wpływać na losy świata. Przyszły papież podkreśla, że „przyszłość nie jest bynajmniej nieodwołalnie przesądzona, a obraz, który widziały dzieci, nie jest wcale filmem ukazującym z wyprzedzeniem przyszłość, w której niczego już nie można zmienić”. Zaznacza, że cała wizja miała miejsce wyłącznie dla przypomnienia o wolności i po to, żebyśmy nadali jej konstruktywny kierunek. Bo nie chodzi o obejrzenie „filmu z przyszłości”, która musi się wydarzyć. „Jej cel jest dokładnie przeciwny – ma ona mobilizować siły do przemiany ku dobru” – akcentuje duchowny.

    Okazje są wszędzie

    A zatem: „Pokuta, pokuta, pokuta!”. W gruncie rzeczy jest to tylko przypomnienie nauki Ewangelii, która wzywa do nawrócenia. Czym jednak właściwie jest pokuta?

    W sierpniu 1940 roku siostra Łucja, wizjonerka z Fatimy, pisała do swojego kierownika duchowego: „Czuję, że należy ludziom uświadomić, że obok znaczenia wielkiego zaufania w Boże Miłosierdzie i w opiekę Niepokalanego Serca Maryi równie ważna jest potrzeba modlitwy i pokuty – a specjalnie świadome unikanie grzechu”.

    Trzy lata później stwierdziła: „Bóg pragnie, aby duszom wyjaśnić, że prawdziwa pokuta, której On obecnie żąda, to przede wszystkim ofiara z wypełniania naszych religijnych i codziennych obowiązków”. Później, dopytywana, uściśliła, że pokuta, jakiej obecnie Bóg od nas oczekuje, „to ofiara, którą każdy z nas osobiście ponosi, ażeby prowadzić życie sprawiedliwe z zachowywaniem Bożego Prawa”. Łucja dodała, że „wielu ludzi, uznając pokutę za akty nadzwyczaj surowe, nie czuje się na siłach do podejmowania ich, co prowadzi do zniechęcenia i trwania w obojętności i grzechu”.

    W praktyce chodzi więc o uczciwe wypełnianie tego, co wynika z realizowanego powołania. Życie zgodne z sumieniem każdego dnia przynosi konieczność starcia się tego, co „by się chciało”, z tym, co jest dobre, czyli z tym, czego oczekuje Bóg. W gruncie rzeczy to właśnie oznacza „unikanie grzechu”. Kto unika grzechu, zrezygnuje z oferowanej korzyści, jeśli ceną za nią jest zrobienie czegoś niemoralnego, na przykład wręczenie łapówki. Kto unika grzechu, przezwycięży lenistwo i wykona dobrze swoją pracę. Kto unika grzechu, nie posunie się do niemoralnych metod osiągania nawet tego, co jest wielkim pragnieniem jego serca, na przykład posiadanie potomstwa.

    Okazji do podejmowania pokuty jest mnóstwo. Są praktycznie wszędzie. „Z wszystkiego, co tylko możecie, zróbcie ofiarę jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi On jest obrażany, i dla uproszenia nawrócenia grzeszników” – wskazał dzieciom anioł w Fatimie. Natomiast Maryja już w pierwszym objawieniu 13 maja poprosiła je o przyjęcie cierpienia. „Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, i jako prośbę o nawrócenie grzeszników?” – zapytała. Na co dzieci bez wahania odpowiedziały: „Tak, chcemy!”. I temu „tak” do końca pozostały wierne. Były tak zmotywowane, że wręcz zachłannie poszukiwały okazji do podjęcia jakiegoś wyrzeczenia na rzecz zagrożonych duchowo ludzi, na przykład rezygnując z jedzenia i picia w bardzo upalne dni. Hiacynta, najmłodsza wizjonerka, swoje śniadanie dawała głodnym dzieciom, wskutek czego te czekały na nią każdego dnia przy drodze, którą szła. Gdy Łucja i Franciszek dostrzegli, że sprawia jej to wielką radość, poszli za jej przykładem.

    W gotowości dzieci do pokutowania objawił się ewangeliczny paradoks „lekkiego brzemienia” i „słodkiego jarzma”: znoszone niedogodności i przyjęte cierpienia owocowały w nich pogodą i radością. „Kiedy tylko zobaczyliśmy dzieci, Hiacynta biegła zanieść im nasz cały posiłek dzienny, i to z taką radością, jak gdyby nie odczuwała jego braku” – wspominała potem Łucja.

    Dzieci pozostały w duchu pokuty aż do końca. Widać to w relacji Łucji, która odwiedziła chorą Hiacyntę w szpitalu. „Zastałam ją radosną, taką jak zwykle. Uściskała mnie, a ja ją. Zapytałam, czy bardzo cierpi. »Tak – odpowiedziała – cierpię, ale ofiarowuję to za grzeszników i jako wynagrodzenie Niepokalanemu Sercu Maryi«”.

    Także Franciszek wiele pokutował, mając przede wszystkim pragnienie pocieszania Jezusa. Łucja wspominała: „Często odnajdywałam go za jakimś murem albo krzakami, gdzie się ukrywał. Tam modlił się na kolanach albo rozmyślał i mawiał: »Pan Jezus jest taki smutny z powodu tylu grzechów«”. Był tak pochłonięty Bogiem, że nawet gdy przyszła śmiertelna choroba, on się nią nie przejmował. Jego kuzynka zapamiętała, że do końca pozostawał „pogodny i zadowolony”. Nie narzekał. Pytany, jak bardzo cierpi, mówił: „Dosyć, ale nic nie szkodzi. Cierpię, żeby pocieszyć Naszego Pana. Już niedługo pójdę do nieba!”. Krótko przed śmiercią bardzo chciał się wyspowiadać i przyjąć Komunię. Przedtem jednak poprosił Łucję: „Powiedz mi, czy zauważyłaś, że kiedyś zgrzeszyłem, a potem idź do Hiacynty i ją zapytaj”. Nie chciał, żeby pozostał w jego sumieniu jakikolwiek niewyznany grzech. Po spowiedzi i Komunii „promieniał z radości”.

    Lekka czy ciężka?

    Doświadczenie dzieci fatimskich pokazuje, że pokuta, wbrew rozpowszechnionym stereotypom, nie jest ponurym samobiczowaniem się i koszmarnie bolesnym wyrzekaniem się tego, co się kocha. Na początku prawdziwej pokuty jest spotkanie z Bogiem. W konsekwencji opadają z człowieka przywiązania do wielu zniewalających go rzeczy. To, bez czego nie można się było obejść, nagle przestaje cokolwiek znaczyć, a często nawet budzi obrzydzenie. W jasności Bożej właściwie układa się hierarchia wartości i to, co było gorzkie, staje się słodkie, to zaś, co wydawało się słodkie, teraz zamienia się w gorycz. Człowiek widzi jasno, że wartość ma to, co prowadzi do trwałego szczęścia z Bogiem, zaś bezwartościowe jest to, co temu w żaden sposób nie służy. Wtedy pokuta nie jest ciężarem – jest pragnieniem, bo wyrasta z przemienionego serca. A takie serca miały dzieci fatimskie. „Gdybym mogła włożyć w serca wszystkich ludzi ogień, który płonie w głębi mojego serca i który sprawia, że kocham tak bardzo Serce Jezusa i Serce Maryi!” – mówiła Hiacynta. Przed śmiercią powiedziała jeszcze: „Trzeba pokutować. Jeśli ludzie będą żałować, to Pan Jezus im jeszcze przebaczy, ale jeśli nie zmienią swego życia, przyjdzie kara”.

    Rzecz zatem w zmianie życia. To jest owoc prawdziwej pokuty. Nie jest jej istotą wykonanie określonych działań ascetycznych i podjęcie takich czy innych wyrzeczeń. To jest możliwe do wykonania nawet bez wiary, na przykład dla udowodnienia sobie lub innym, że da się radę, albo dla wzbudzenia podziwu. Działania pozorujące pokutę są zakorzenione w faryzeizmie bądź w myśleniu magicznym, gdy wykonywane czynności w istocie mają przymusić Boga do zesłania zamówionego efektu.

    To daremne. Istotą jest zmiana myślenia, czyli nawrócenie, które skutkuje zmianą życia. Nikt się nie nawraca, jeśli się nie odwraca – w swoim myśleniu – od tego, co grzeszne, a tym samym co zaburza prawidłowe poznanie i rozumienie rzeczywistości. Prawdziwa pokuta wynika z właściwych intencji. Motywacją dzieci fatimskich była miłość Boga, którą rozpaliła w nich „Dobra Pani”, a za tym poszło gorące pragnienie ratowania tych, którzy tę miłość odrzucają – zatwardziałych grzeszników.

    Podobne jest doświadczenie wszystkich, którzy szczerym sercem zaryzykowali podjęcie pokuty. Wtedy okazuje się lekka. Ciężka pozostaje dla tych, którzy jej nie podejmują. •

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dobry wzrok analfabety

    Dobry wzrok analfabety

    ***

    Próbował mi niedawno kolega psycholog tłumaczyć różnicę pomiędzy urojeniami i halucynacjami. Mało z tego zrozumiałem i nie zamierzam absolutnie tej wiedzy przekazywać dalej, do codziennego życia nie jest ani mnie, ani szanownemu Czytelnikowi niezbędna.

    To, że nasz ludzki umysł czy też nasze zmysły pozwalają sobie nas czasem oszukiwać, jest powszechnie wiadome. Niejeden z nas przestraszył się na widok własnego odbicia w lustrze, zamiast stukotu deszczu o parapet usłyszał niepokojące kroki, a obojętne spojrzenie przyjaciela zinterpretował jako manifestację końca przyjaźni. Mocno to upraszczając, powiem tak: my, ludzie, często widzimy coś, co chcielibyśmy widzieć; słyszymy coś, co słyszeć pragniemy. I mamy na to mnóstwo sposobów, w tym tworzenie teorii spiskowych. Przyznam, że gdy jako dziecko słyszałem określenie „trzecia tajemnica fatimska”, przeszywał mnie dreszcz. Była szczytem sekretności, esencją apokaliptyki, budziła domysły, pozostawiała bez odpowiedzi. Do chwili upublicznienia na żądanie Jana Pawła II. Niektórzy byli potem jakby rozczarowani. Nie dziwiło mnie to, raczej trochę śmieszyło. Przypominałem sobie Miłoszowską „Piosenkę o końcu świata” i słowa o zawiedzionych, jakby wzruszających ramionami na znak, że to nie tak miało być: „A którzy czekali błyskawic i gromów,/ Są zawiedzeni./ A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,/ Nie wierzą, że staje się już./ Dopóki słońce i księżyc są w górze,/ Dopóki trzmiel nawiedza różę,/ Dopóki dzieci różowe się rodzą,/ Nikt nie wierzy, że staje się już”. Całkiem to przewidywalne, no i – bądź co bądź – powiązane z urojeniami, przerostem oczekiwań i wyobrażeniami o zapowiadanej rzeczywistości. To jako ludzie potrafimy, i to, powtórzę, w zupełnie różnych sytuacjach i okolicznościach. I przyznam szczerze: zamykając ten numer „Gościa”, odnoszę wrażenie, że właściwie w każdym z tekstów można się tej naszej ludzkiej skłonności do przekłamań dopatrzyć. „Żeby w nieustannie płynącym strumieniu życia rozpoznać fakty historyczne, trzeba mieć zmysł historii” – napisał w swoim felietonie Marek Jurek, dodając: „Zmysł historii ożywia się, gdy myślimy o przyszłości, ale dobrze działa dopiero wtedy, gdy warunki przyszłości narodu naprawdę rozumiemy. Najlepszy bowiem wzrok nie pomoże w lekturze analfabecie” („Polska, która chce żyć” – s. 74). Spodobało mi się to porównanie, trochę àrebours stosuję je do siebie, bo coraz słabszy wzrok idzie u mnie w parze z coraz silniejszym uzależnieniem od książek. I od razu przyszły mi do głowy te wszystkie inne przekłamania i teorie, które, choć wymagają wysilania wzroku i umysłu, do prawdy jednak nie prowadzą. Mam tu na myśli między innymi coraz popularniejsze tezy dotyczące najsłynniejszej wizjonerki z Fatimy, siostry Łucji, która została rzekomo (!) zastąpiona przez inną, bardziej podatną na idee „nowatorskiego” Kościoła posoborowego. Rozprawia się z nimi w swoim tekście Przemysław Kucharczak („Podmieniona Łucja i inne absurdy” – s. 16). Polecając szanownemu Czytelnikowi ten artykuł, dodam na koniec apel: zachowajmy zdrowy rozsądek, bo „wierzący” nie musi oznaczać „nierozsądny”, choć wielu tak by się mogło wydawać.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Polska, która chce żyć

    Narodowy Marsz Życia był wielką demonstracją naszej odpowiedzialności.

    Żeby w nieustannie płynącym strumieniu życia rozpoznać fakty historyczne, trzeba mieć zmysł historii. Zmysł historii, a więc świadomość, że pośród setek bieżących wydarzeń są takie, które naprawdę mogą rozstrzygać przyszłość, które są czymś więcej niż medialnym „newsem”. Zmysł historii ożywia się, gdy myślimy o przyszłości, ale dobrze działa dopiero wtedy, gdy warunki przyszłości narodu naprawdę rozumiemy. Najlepszy bowiem wzrok nie pomoże w lekturze analfabecie.

    Miesiąc temu, w Święto Chrztu Polski, odbyła się w Warszawie największa polska manifestacja w obronie życia w XXI wieku. Poprzednia tak duża miała miejsce dwadzieścia siedem lat temu, po zniesieniu ochrony życia nienarodzonych w okresie rządów SLD. Tamten marsz poprzedził pomnikowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, stwierdzające, że ochrona życia w każdej jego fazie, od poczęcia, jest warunkiem koniecznym funkcjonowania praworządnej demokracji. Marsz i orzeczenie były jak wołanie i odpowiedź.

    Obecny marsz jednak nie był jedynie aktem protestu. Owszem, w swej rezolucji zażądał „natychmiastowego zaniechania wywrotowych działań obecnego rządu i rządowej większości parlamentarnej przeciw przyrodzonemu prawu do życia, potwierdzonemu w Konstytucji Rzeczypospolitej”. Na marszu mocno wybrzmiał sprzeciw wobec udostępniania nastolatkom pigułek wczesnoporonnych i wobec aborcyjnego zastraszania lekarzy oraz innych podobnych praktyk władzy. Przesłanie marszu było jednak dużo szersze. Było wielkim wołaniem o wolność i odpowiedzialność osobistą. O wolność – bo legalizacja prenatalnego dzieciobójstwa to straszliwy instrument presji na matki oczekujące dziecka, ze strony wszystkich, którzy nie chcą, by dziecko mogło się urodzić. Na przykład „partnera” lub (za przeproszeniem) męża, który nie chce podjąć ojcowskiej odpowiedzialności. Abortera, który „radzi, by nie rodzić”, bo tak dyktuje mu zwykły materialny interes albo psychologiczna, podświadoma potrzeba usprawiedliwienia własnego procederu „potrzebą społeczną”. Albo nawet rodziców, którzy „wiedzą lepiej” od córki. W warunkach zalegalizowania prenatalnego dzieciobójstwa wszyscy oni mogą matkę namawiać, bo przecież wolno. A jej możliwości obrony są o wiele mniejsze, gdy nie może odpowiedzieć, że przecież nie wolno. Te właśnie elementarne fakty – że na nasze postępowanie wpływają kultura i otoczenie, że wpływają szczególnie, gdy wybierając, wahamy się i ważymy sprzeczne wartości, że podjętej pochopnie decyzji potem często żałujemy – usiłuje zakrzyczeć prymitywna, odwołująca się do pychy naiwnych ideologia „wolności wyboru”. Zakłamująca najbardziej podstawową prawdę naszej natury, że człowiek jest istotą społeczną.

    Marsz był też świadectwem odpowiedzialności osobistej. Bo skoro przez jakiś czas będziemy żyć pod władzą kontrkultury śmierci, tym bardziej będzie rosła rola rodzin, które swym dzieciom chcą przekazywać życie, a narodowi zapewnić społeczną ciągłość pokoleń. To nasze rodziny od lat powstrzymują trwająca katastrofę demograficzną i to nasze rodziny zapewnią Ojczyźnie przetrwanie.

    Narodowy Marsz Życia został przemilczany przez władzę i zbagatelizowany przez prorządowe media. Ale dlaczego do marszu nie nawiązują prezydent i opozycja? Co z deklaracjami o „rozmowie z ludźmi”? Niedługo wszyscy będziemy się mogli do tego odnieść. O nadchodzących wyborach europejskich nie myślmy jako o „polityce”, wobec której można zachować rezerwę. Owszem, rezerwę należy zachować wobec partyjnych central i partyjnych emocji, ale odpowiedzialny dystans nie może oznaczać indyferentyzmu.

    Prawo i Sprawiedliwość tradycyjnie korzysta z poparcia opinii chrześcijańskiej, ale musi udowodnić, że poważnie traktuje jej postulaty. Konfederacja zapewniła opinii chrześcijańskiej alternatywę wyborczą, ale do tego, że jest alternatywą ideową – musi czynną polityką przekonać. Być może pewnego dnia będzie potrzebne skoncentrowanie poparcia na jednej z tych opcji, ale dziś, szczególnie podczas kampanii wyborczej – samymi naszymi reakcjami możemy wpływać na politykę i na zobowiązania, które ugrupowania i politycy przyjmują.

    Każde wybory powszechne są zbiorowym aktem władzy, który na każdego z nas nakłada odpowiedzialność przed Bogiem. Będziemy wspólnie wykonywać władzę wyborczą, będziemy – my wszyscy – wysyłać do Parlamentu Europejskiego nasze przedstawicielstwo. Wyślijmy tam tych, którzy będą pracować dla cywilizacji życia, którzy będą potrafili ją reprezentować i szukać dla niej sojuszników.

    Marek Jurek/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Największa walka duchowa toczy się czasem o używanie rozumu

    Największa walka duchowa toczy się czasem o używanie rozumu

    Guido Reni, Św. Michał pokonuje szatana/PD

    ***

    Możemy jakimś swoim wyborem zdradzić rozum – iść za tym, co nadzwyczajne albo co ma pozory nadzwyczajności. To częsta pułapka – zauważa przeorysza karmelitanek bosych w Krakowie Wesołej matka Cecylia Teresa od Niepokalanego Serca Maryi.

    Jarosław Dudała: Powiedziała Matka kiedyś, że największa walka duchowa toczy się czasem o używanie rozumu. Tymczasem postulat używania rozumu jest chyba oczywisty dla każdego człowieka – wierzącego czy niewierzącego. Co tu ma do rzeczy walka duchowa?

    Matka Cecylia Teresa od Niepokalanego Serca Maryi OCD: 
    Zdolność używania rozumu jest często poddawana próbie przez emocje. One potrafią zaburzyć trzeźwe myślenie. To jest trochę tak, jak z pobieraniem krwi do badania: niby nie ma się czegoś bać, a jednak pod wpływem emocji u niektórych pacjentów żyły się chowają. Tak samo pod naporem emocji rozum potrafi się gdzieś schować, wycofać.

    I mamy wtedy problem: jak ponownie dopuścić ten rozum do głosu? Nie jest to łatwe, bo emocje – w tym przypadku lęk – są jakby… szybsze. I głośniejsze… Potrafią zakrzyczeć rozum.  Można by nawet powiedzieć, że strach to jest zdradziecka odmowa pomocy ze strony rozumu. Gdy rozum ucieka z pola walki, oddaje pierwszeństwo lękowi czy innym emocjom, to dzieją się rzeczy złe. Dlatego można mówić o autentycznej walce duchowej o używanie rozumu.

    Emocje same w sobie nie przynależą jeszcze do sfery duchowej. One należą raczej do sfery psychiki.

    To prawda, ale gdy w grę wchodzą wartości duchowe – choćby wierność podjętej decyzji, wierność we współpracy z łaską Bożą – to pojawia się już moment duchowy. Wtedy bez rozumu ani rusz.

    Chodzi o to, że diabeł może manipulować emocjami człowieka, żeby zniszczyć jakieś duchowe dobro?

    Tak. Przeciwnikowi zawsze chodzi o to, żeby albo pomniejszyć to dobro, albo odwrócić człowieka od niego, łudząc jakimś dobrem pozornym. Rozum człowieka może mu pomóc w zdemaskowaniu tego podstępu.

    Jak odróżnić prawdziwe dobro od tego pozornego?

    Podstawowe kryterium to: „po owocach poznacie”. Warto podejmować takie rozeznawanie w codziennym rachunku sumienia, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której zajdziemy zbyt daleko w złym kierunku. Warto patrzeć na owoce, to znaczy: czy ja przez te konkretne swoje decyzje i czyny zbliżam się do Boga czy się od Niego oddalam? Za pomocą rozumu jesteśmy w stanie ocenić to w swoim sumieniu.

    Pan Bóg chce, żebyśmy używali rozumu, tymczasem u niektórych widać skłonność do szukania znaków, objawień, cudowności…

    To jest jeszcze inna pułapka. Ona polega na tym, że możemy naszym wyborem zdradzić rozum – iść za tym, co nadzwyczajne albo co ma pozory nadzwyczajności. To częsta pokusa. Inaczej św. Jan od Krzyża nie poświęciłby tyle miejsca w „Drodze na Górę Karmel” i w „Nocy ciemnej” na pokazywanie, że trzeba iść drogą wiary, a nie jakichś cudowności czy objawień.

    Kościół jednak uznaje niektóre objawienia prywatne.

    Tak, bo one mogą być pomocne. Mamy naturę nie tylko duchową, ale cielesno-duchową i dlatego takie znaki mogą w nas obudzić albo umocnić wiarę. Świadczą o tym liczne historie autentycznych nawróceń i łask, jakie ludzie otrzymują w Lourdes czy w Fatimie.

    Czyli nie chodzi o odrzucenie objawień prywatnych, ale o umieszczenie ich zdecydowanie niżej w hierarchii od tego Objawienia, które się dokonało w Chrystusie i które przekazuje nam Kościół?

    Dokładnie tak. Św. Teresa od Jezusa czy św. Jan od Krzyża podkreślali, że Bóg jest wolny i może dawać nadzwyczajne łaski czy objawienia nadprzyrodzone, ale gdyby one były w czymkolwiek niezgodne z podstawowym Objawieniem – z Ewangelią Jezusa Chrystusa i z prawdami wiary, których uczy Kościół, to należy je bezwzględnie odrzucić.

    Wiele błędów nie polega na uznaniu fałszu za prawdę, ale na przeakcentowaniu jakiejś prawdy.

    Tak i dlatego trzeba siebie pytać: czy to, w co się angażuję, czym się zaczytuję, czemu poświęcam czas, czy to mi pomaga w rozwoju relacji do Pana Boga i bliźnich? I nie chodzi o jakąś subiektywną odpowiedź, daną raz na zawsze, ale stale weryfikowaną z pomocą osób, z którymi żyję, z pomocą spowiednika, kierownika duchowego, Kościoła.

    Ateiści często zarzucają ludziom wierzącym, że ich wiara oznacza konieczność wyrzeczenia się używania rozumu.

    Po prostu się mylą. Wiara potrzebuje rozumu, wiara ma być rozumna.

    Ale – uwaga! – rozum nie może nas ograniczać w wierze. Może się zdarzyć, że miłość Chrystusa przynagli nas do przekroczenia racji rozumu i pójścia za racjami miłości. Św. Teresa od Jezusa przytacza przykład pewnego biskupa, który ofiarował siebie, żeby wykupić z niewoli syna jakiejś ubogiej wdowy. Rozum mógł mu mówić i pewnie mówił: „jesteś odpowiedzialny za całą wspólnotę, nie możesz oddać się dla tej jednej osoby”. W św. Teresie przykład życia tego biskupa budzi wręcz zachwyt, zazdrość i… ciężkie westchnienie, że nasza wiara jest nieraz „zbyt rozumna, za mało szalona”, a przecież Pan Jezus był szalony w miłości do nas. Posunął się do szaleństwa, czyli przekroczył rozum.  Takie rzeczy nie zdarzają się co dzień. Ale – na szczęście – rzeczywiście się zdarzają i to w każdych czasach, w naszych też… tylko nie wolno się na nie porywać bez przynaglenia łaski.
    Dlatego nie absolutyzujemy rozumu, ale wykorzystujemy go na drodze wiary w stu procentach, do granic, do których on nie przeszkadza nam iść dalej.

    Często wiążemy sprawy wiary raczej z emocjami niż z rozumem. Tymczasem wielcy teologowie mówią, że np. sumienie człowieka to nie kwestia jego uczuć, ale rozumu. Także gdy chodzi o modlitwę, mistrzowie duchowi podkreślają, że emocje mają w niej swoje miejsce, ale w dużej mierze jest ona dziełem ludzkiego rozumu.

    Modlitwa bez rozumu jest ślepa.

    Trzeba w pełni wykorzystać to, w czym rozum nam może pomóc w modlitwie. Nie będzie się rozwijał w modlitwie ktoś, kto nie zna, nie rozumie Pisma Świętego, kto nie karmi swej wiary dobrą teologią. Z pewnością w przestrzeni modlitwy rozum nie jest wszystkim, ale nie wolno go nie używać. Nie wolno z niego nie korzystać. To byłby ogromny błąd.
    Ale sam rozum – bez doświadczenia modlitwy – pozostanie tylko spekulacją.

    Jarosław Dudała/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak zostałam karmelitanką

    Jak zostałam karmelitanką

    S. Cecylia Teresa jest karmelitanką bosą z klasztoru w Krakowie na Wesołej. Do niedawna była przeoryszą tamtejszej wspólnoty.

    ***

    Bóg towarzyszy naszemu rozwojowi jak najlepszy kierownik duchowy, nie wyprzedzając, nie wymuszając na nas niczego. Wręcz prowadzi nas do odkryć, które wydają się nam być… naszymi własnymi – mówi s. Cecylia Teresa od Niepokalanego Serca Maryi, karmelitanka bosa z klasztoru w Krakowie na Wesołej.

    Jarosław Dudała: Św. Teresa z Lisieux niejedną kobietę przyprowadziła do Karmelu. Siostrę też?

    S. Cecylia Teresa: Rozeznawałam swoje powołanie w 1983 r. Wtedy pojawiła się Teresa, jej “Dzieje duszy”. Nie znałam ich wcześniej. To była świeża lektura, niczym nie obciążona. Potem wielokrotnie słyszałam, że są osoby – także zakonnice, zakonnicy, kapłani – dla których Teresa nie jest łatwa do przyjęcia – przez swój język, ptaszki, kwiatuszki… One są dla nich jakąś barierą. Ci ludzie odbierają Teresę, jakby była infantylna.

    Może dlatego, że przez lata u duchownych formowało się przede wszystkim rozum i wolę. Rozum – bo taki formowany musi potem umieć powiedzieć kazanie czy poprowadzić katechezę. A wolę – żeby w przyszłości nie zrobił/zrobiła czegoś głupiego. Sfera emocjonalna pozostawała trochę na uboczu. W efekcie św. Teresa może być odbierana jako nieznośnie egzaltowana.

    A ja byłam zaskoczona, że w ogóle można tak Teresę odczytać. Mnie podarowane zostało takie spotkanie z nią, że nie była to żadna kwestia, przez którą trzeba by się było przedzierać. Może wzięło się to stąd, że sama byłam wtedy w głębokiej rozterce duchowej. Byłam na trzecim roku studiów…

    Co Siostra studiowała?

    Byłam na Akademii Ekonomicznej w Krakowie, kierunek: planowanie i finansowanie gospodarki narodowej. Ekstra, prawda? Fascynujące! (śmiech)

    Od pierwszych dni na uczelni towarzyszyło mi poczucie, że to było pudło. Pomyłka życiowa. Ale to był mój własny, świadomy wybór. Nie pozwoliłam nikomu w tym uczestniczyć. Odsuwałam wszelkie sugestie. Chciałam iść za swoim. Logika wyboru była dość prosta: dobrze się czułam z matematyką, mniej z fizyką (jestem po klasie matematyczno-fizycznej). Postanowiłam, że znajdę kierunek, na którym jest matematyka, a nie ma fizyki. Takie wybrałam kryterium.

    Brzmi rozsądnie. Mimo to, zawiodło.

    Te studia to zdecydowanie nie było to. Czułam, że to niemożliwe, żeby ekonomia nadała sens mojemu życiu, mojej pracy. Czułam, że coś z tym trzeba zrobić. Tylko co?

    Poczucie porażki przy podejmowaniu pierwszego własnego, dorosłego wyboru było czymś, czym Pan Bóg się posłużył…

    Przepraszam, ale nie lubię, kiedy ludzie tak mówią: “Pan Bóg się tym posłużył”. Bo to się tak lekko mówi – z perspektywy kilkudziesięciu lat. Ale wtedy pewnie nie było to wszystko takie łatwe.

    Kiedy mówię, że Pan Bóg się tym posłużył, mam na myśli to, że dla mnie była to dobra lekcja: Pan Bóg nauczył mnie dystansu do siebie samej. Na tamtym etapie byłam przekonana, że wystarczy słuchać tego, co mi rozum podpowiada i… wszystko będzie dobrze. Tymczasem w tej sytuacji nikt mi nie radził, nie miałam na kogo zwalić…

    Czyli: moja wola, mój rozum…

    Tak! I proszę: jaki efekt? Doświadczam na własnej skórze, że spudłowałam! Gorzkie, naprawdę gorzkie doświadczenie. To była pierwsza, konkretna lekcja życiowa: nie wszystko, co ja wymyślę, jest dobre, a to, co złe, nie przychodzi tylko z zewnątrz – ja też mogę głupio wybrać. W tym sensie mówię, że Pan Bóg się tym posłużył.

    Chodziło mi raczej o to, że drażni mnie radosne mówienie: “zrobiłam źle, ale Pan Bóg się tym posłużył”. Owszem, dziś siostra mówi o tym z dystansem, na uśmiechu. Ale wtedy na pewno nie było tak łatwo.

    Nie było. Byłam jak pod ścianą. Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. To nie był łatwy czas – potwierdzam to całą sobą. Nie chciałam robić kroku w tył – pytać kogoś: bliskich czy kolegów, koleżanki, kogokolwiek. Skąd oni mieliby wiedzieć, co ja mam w życiu robić? Dlatego czułam się jak pod ścianą. Ale to mnie dobrze uruchomiło. Rozczarowanie efektami tego, co mi mój rozum podpowiadał, otworzyło mnie na nowy kierunek, na nowy styl bycia – w którym się rozwijam – czyli: pytanie Pana Boga o wszystko.
    Skąd Siostra wie, że odpowiedzi, które otrzymuje, nie płyną z własnej podświadomości, z lęków, pragnień, czegokolwiek…
    Tego nigdy nie wiem do końca. I pewnie nie będę wiedziała. Ale jest konkretne kryterium: “po owocach poznacie”.

    Czyli nie ma siostra telefonu do nieba. Jak więc odebrać odpowiedź, żeby wiedzieć, że jest stamtąd?

    Odpowiedzią jest to, co przeżyłam. Dla mnie była to odpowiedź wystarczająca. Potwierdziły ją kolejne lata. Czy to dla innych będzie przekonujące – tego nie wiem.

    Zwróciłam do Pana Boga z pytaniem: co ja mam zrobić ze swoim życiem, żeby ono miało sens? – czytaj: żebym była szczęśliwa, bo JA CHCĘ BYĆ SZCZĘŚLIWA! Zadałam pytanie Bogu, choć nie widziałam i nie słyszałam Go tak, jak pana. Ale – i to jest łaska wiary – nie miałam poczucia, że zadaję pytanie w próżnię. Wiedziałam, że ono zostało zadane konkretnej Osobie, która mnie zna, która mnie kocha, która jest zainteresowana moim szczęściem i która mi odpowie.

    Skąd siostra to wiedziała?

    Było mi to dane w pakiecie wiary. Na tyle wiary wtedy miałam, że to wiedziałam. To była cała moja energia w poszukiwaniach. Tam ją ulokowałam. Pytanie zadane – odpowiedź przyjdzie. Nie wiem kiedy, ale przyjdzie. Czekałam. Minął pierwszy rok studiów, drugi… Po drodze myślałam o zmianie kierunku – na matematykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale przeniesienie było zbyt skomplikowane, więc porzuciłam tę myśl.

    To nie nauka była problemem, ale brak sensu. Poczucie, że taka praca mnie nie uszczęśliwi.

    Czekałam.

    I co?

    Odkryłam wtedy ciekawą rzecz: z chwilą gdy zadam pytanie Bogu, otwiera się we mnie jakieś wewnętrzne ucho – coś w rodzaju radaru – i niezależnie od tego, czy mam je na bieżąco w świadomości, czy nie, jeśli tylko pojawiają w otoczeniu sygnały, które mogłyby być odpowiedzią, to ja je wychwytuję. Może to jest działanie Ducha Świętego? On jest z nami od momentu bierzmowania…

    Nawet chrztu.

    Tak. Ale bierzmowanie to jest specjalny moment, w którym ta łaska osiąga jakąś pełnię – oczywiście, do dalszego rozwoju. W każdym razie jeśli wchodzimy w wierze na płaszczyznę zadawania pytań Bogu, to Duch Święty czuwa nad tym, żebyśmy nie przegapili odpowiedzi.

    Jakoś to wiedziałam – nie wiedząc. Nie musiałam tego wiedzieć, żeby to działało.

    Kiedy zadziałało?

    Wyczekiwanie było długie. “Boże, jak długo jeszcze…?” Minął jeden rok studiów, drugi… I nic. Co mogę jeszcze zrobić, żeby tę odpowiedź usłyszeć?

    Była wtedy pielgrzymka z Krakowa na Jasną Górę. Poszłam z tą intencją: “proszę, odpowiedz mi, czekam”. Wróciłam z pielgrzymki. Zaczął się rok akademicki, trzeci rok moich studiów. Byłam w sobie na nowo – jeszcze mocniej – “rozgrzana” do tego, żeby słuchać, nasłuchiwać.

    Słuchać o zakonie?

    Powołania zakonnego w ogóle nie brałam pod uwagę. Moje nastawienie życiowe było takie: zakładam rodzinę, chcę być matką. W marzeniach i przeczuciach „już widziałam” swoich pięciu synów. (śmiech)

    Może dlatego „Pan Bóg nie dał rady” wcześniej dotrzeć do mnie ze swoją odpowiedzią…?

    A tymczasem w duszpasterstwie akademickim pojawił się nowy kolega. “Aha, może to ten?!” Rozpoczęliśmy wszyscy kurs przygotowania do małżeństwa. W tę stronę szłam. Tak byłam nastrojona.

    Przyszedł styczeń 1983 r. Dorabiałam sobie do stypendium. Osoby starsze i potrzebujące przynosiły do duszpasterstwa swoje adresy. Kto chciał, mógł do nich pójść, pomóc im i sobie zarobić.

    Wtedy usłyszałam odpowiedź.

    Gdzie, kiedy?

    Sprzątałam na ul. Moniuszki w Krakowie u dwóch starszych pań, rodzonych sióstr. Właśnie sprzątałam łazienkę. Wtedy – nie na modlitwie! – usłyszałam wewnątrz: “Chcę, żebyś była zakonnicą”.

    W tej łazience było lustro. Stanęłam przed nim, płacząc jak bóbr. Ścierki wypadły mi z rąk. I powiedziałam, chyba na głos: “Ale ja nie chcę.”

    Fenomenem dla mnie samej było to, że nie miałam cienia wątpliwości. Byłam pewna, że to jest odpowiedź na moje pytanie. Trwało to dwa i pół roku, ale odpowiedź przyszła.

    Problem był tylko jeden: co zrobić, bo ja nie chcę.

    Tego nie było w moich zamierzeniach życiowych.

    Wtedy pojawiła się Tereska. Wcześniej się z nią nie spotkałam, choć byłam w duszpasterstwie karmelitów bosych.

    No to ojcowie chyba czegoś zaniedbali…

    Nie. “Mają oczy, a nie widzą, mają uszy, a nie słyszą” – to był prawdopodobnie mój przypadek.

    Po tym moim pierwszym: “ale ja nie chcę” pojawiło się: “co mam zrobić, żeby też chcieć?” Uruchomiło mnie to do pewnej drogi, która zaczęła się w styczniu, a w grudniu tego samego roku zaprowadziła mnie tutaj (czyli do klasztoru karmelitanek bosych w Krakowie na Wesołej). I trwa…

    Ile lat?

    Trzydzieści siedem.

    Co się działo pomiędzy sceną w łazience a wstąpieniem do Karmelu?

    Do maja tamtego roku z nikim się tym nie dzieliłam. Nauczyłam się, że z Bogiem można wszystko omówić. Że można mieć swoje sprawy z Bogiem. On jest zainteresowany bezpośrednim kontaktem, wewnętrzną rozmową o sprawach ważnych. Ze mną – więc prawdopodobnie z każdym. To jest możliwe. Bóg ma swoje sposoby. Nie znaleźliśmy się na ziemi z przypadku, nie dzieje się nic, o czym On by nie wiedział, więc wolno nam czytać nasze życie jako pewną…

    … aranżację?

    Nie. To raczej tajemnica towarzyszenia. Bóg towarzyszy naszemu rozwojowi jak najlepszy kierownik duchowy, nie wyprzedzając, nie wymuszając na nas niczego. Wręcz prowadzi nas do odkryć, które wydają się nam być… naszymi własnymi.

    Tak robi dobry kierownik duchowy. Nie odbiera nam podmiotowości. Pozostawia nam satysfakcję przedzierania się, poszukiwania, zadawania pytań, czekania, rozbijania nosa, mylenia drogi… Traktuje nas jak swoich partnerów, jak dojrzałe osoby. To jest moje doświadczenie – bardzo mocne, bardzo konkretne. Tego nikt mi nie zabierze.

    Jak to się stało, że od “ale ja nie chcę” przeszła siostra do: “tak, chcę”?

    Podczas rekolekcji wielkopostnych prowadzący je ojciec kapucyn powiedział nam, że długo się wahał, modlił się, prosząc Pana Boga o światło, czy ma na TO powiedzieć. Zdecydował, że TO powie. I powiedział rzecz, która na tamten moment okazała się dla mnie strategiczna dla otwarcia się na to, co Pan Bóg chciał mi dalej mówić. Powiedział: “Pamiętajcie Kochani, życie mamy jedno. W życiu nie chodzi o to, żeby robić jakieś dobro, tylko żeby żyć w łasce, czyniąc to dobro, o które Bóg Was prosi. Wartość wieczną ma tylko to, co robimy zgodnie z wolą Bożą”.

    To na mnie niesamowicie podziałało, bo ja się broniłam, mówiąc: “Co jest tym złego, że ja chcę mieć kochającego męża i pięciu synów? Dlaczego mam to zostawić? Co mam z tym zrobić? To przecież jest takie moje!”

    To Siostrę rozbroiło?

    Tak. Słowa tego ojca wytraciły mi broń z ręki. Pojawiło się słowo-klucz: szczęście.

    Zrozumiałam, że faktycznie istnieje takie niebezpieczeństwo: oto na końcu życia staję twarzą w twarz z Bogiem i odkrywam, że tego prawdziwie szczęśliwego życia uzbierało się – z 70 lat, przykładowo – zaledwie kilka dni, miesięcy czy lat, bo… nie poszłam za tym, do czego mnie zapraszał, nie zaufałam Mu… Co wtedy poczuję?

    W “Żółtym zeszycie” są takie słowa Tereski: “Jeżeli pójdę między Serafinów, nie będę postępować tak, jak Oni. Oni zakrywają się skrzydłami w obecności Boga. Ja będę się pilnowała, żeby się nie zakrywać skrzydłami”. Ale z drugiej strony, w pieśni pogrzebowej śpiewamy: “Wstyd mi, że przed Tobą stanę tak niepodobny, Boże mój, do Ciebie”. To drugie podejście wydaje mi się bardziej naturalne niż to, co powiedziała Tereska.

    Ona nas wyprzedza.

    Poza tym, nie każda pieśń kościelna jest do końca ortodoksyjna…

    Miałyśmy kiedyś rekolekcje z o. Wojciechem Giertychem…

    …teologiem Domu Papieskiego…

    … który na początek każdej konferencji prosił, żebyśmy zaśpiewały coś według swojego wyboru. No to myśmy coś wybierały…

    … a on znajdował w tym herezję? (śmiech)

    Tak! Dokładnie! Punktował herezje! (śmiech)

    Jak to dominikanin… (śmiech)

    Wniosek z tego taki, że bardziej niż pieśniom kościelnym trzeba ufać świętym, zwłaszcza doktorom Kościoła!

    Wróćmy jednak do tego rekolekcjonisty-kapucyna, który tak wpłynął na siostrę jeszcze przed wstąpieniem do Karmelu…

    Mówił, że niebo jest synonimem pełni szczęścia, do którego Bóg nas wzywa. Ale wbrew naszej woli Bóg nas tam nie zaciągnie.
    To, co mnie się marzyło, moje pragnienie założenia rodziny, nie było złe. Sednem jednak było to:  “nie chodzi o to, żeby robić jakieś dobro, ale to dobro, o które mnie Bóg prosi”. A ja wiedziałam, o co mnie Bóg prosi.

    Zazdroszczę Siostrze tej pewności.

    To dar, czysty dar. Teraz doceniam go bardziej niż wtedy.

    Bóg jest wolny. Może z nami postępować według tego, co uważa za dobre. Z jednym tak, z drugim inaczej. Ale nikogo nie krzywdzi.
    Na Teresę przyszedł czas ciemności. Być może na mnie… też taki czas przyjdzie. To Bóg wybiera.

    W każdym razie wtedy coś się we mnie uwolniło.

    A potem?

    Od duszpasterza akademickiego dostałam “Dzieje duszy” św. Teresy. Całą niedzielę spędziłam sama, czytając je. Zatrzymał mnie fragment, w którym Teresa – sprowokowana zaproszeniem na ślub kuzynki – pisze zaproszenie na swoje śluby. Uniosła się jakby dumą: “Co to znaczy? Tu tylko człowiek z człowiekiem i taka pompa…?!” A ona przecież przygotowuje się do zaślubin z samym Bogiem i miałoby to przejść tak bez echa? Napisała więc zaproszenie na swoje śluby: “Ja, Pan nieba i ziemi…”

    Siostra też poczuła się wybranką Króla?

    Dla mnie to było olśnienie, kolejne uwolnienie w kierunku tego, o co mnie Bóg poprosił. Uświadomiłam sobie, że ja wcale nie muszę wyrzekać się tych swoich pragnień, żeby założyć rodzinę, mieć kochającego męża i gromadkę dzieci. Mam tylko przyjąć do wiadomości, że tym, który mnie prosi o rękę, jest Jezus.

    W tym mi pomogła Teresa.

    Obudziła moje zaufanie i to na maksa!

    I znów byłam o krok dalej.

    Już wiedziałam: chcę być karmelitanką bosą; chcę żyć tak, jak ona.

    Mijają lata, a jej determinacja do życia w prawdzie, do życia miłością, jest dla mnie coraz bardziej zachwycająca:

    „Kocham Ciebie, mój Jezu, kocham Kościół Święty – Matkę moją i pamiętam, że najmniejszy akt CZYSTEJ MIŁOŚCI jest dlań bardziej użyteczny niż wszystkie inne dzieła razem wzięte. Ale czy CZYSTA MIŁOŚĆ jest naprawdę w mym sercu?! (…) oświeć mnie, o Jezu, Ty wiesz, że szukam prawdy…”

    Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Chcą tego, co ma Kościół.

    Kim są konwertyci na katolicyzm?

     John Henry Newman.

    John Henry Newman.
    reprodukcja: Henryk Przondziono
    /Gość Niedzielny

    ***

    Konwertyci uświadamiają tym, którzy są w Kościele od niemowlęctwa, co mają. Ich pełne fascynacji odkrywanie skarbów Kościoła pomaga nam zrozumieć, jak wiele otrzymaliśmy.

    To nie tak, że ludzie odchodzą z Kościoła za sprawą długotrwałych przemyśleń, a już na pewno nie wskutek głębokich doświadczeń duchowych. Na ogół odejścia są spowodowane emocjami, natomiast głęboka refleksja i modlitwa sprzyjają znalezieniu drogi do Kościoła katolickiego. To dlatego wciąż mają miejsce konwersje na katolicyzm osób, które wcześniej szły przez życie zupełnie innymi drogami. Do takich osób należy Ulf Ekman, były szwedzki protestant. Pierwszy krok miał miejsce w 1970 roku, gdy Ekman miał 19 lat. „Wszedłem do mojego pokoju, uklęknąłem i poprosiłem Jezusa, by odpuścił mi grzechy i został moim Panem i Zbawcą. Od tego dnia do dziś nazywam się chrześcijaninem. Praktykującym chrześcijaninem” – wspominał w książce „Wielkie odkrycie. Nasza droga do Kościoła katolickiego”, napisanej wspólnie z żoną Brigittą. Wtedy, jak stwierdził, miłość Boża stała się w jego życiu namacalna. Odbył studia teologiczne, po których w 1979 r. objął funkcję pastora luterańskiego. W 1983 roku założył ponadwyznaniowy kościół Livets Ord, który stał się największą zielonoświątkową wspólnotą w Szwecji.

    W 1992 roku podczas spotkania ewangelizacyjnego w Albanii zagadnął go starszy człowiek, który radośnie oznajmił mu: „Też jestem katolikiem”. Ulf Ekman nie wiedział, co powiedzieć. „O, to cudownie, bracie!” – odparł. „Wtedy coś zaczęło mnie nękać, a potem już nie chciało się ode mnie odczepić i to coś miało związek z Kościołem katolickim” – wyznał. To nim wstrząsnęło i poprowadziło do Kościoła katolickiego. Nie był to szybki proces – trwał jeszcze ponad dwie dekady. Oboje z żoną ogłosili decyzję o zostaniu katolikami w marcu 2014 roku. „Niektórzy z naszych znajomych powiedzieli, że było to jakby tsunami uderzyło w Szwecję. Wszystko to za sprawą mediów, byliśmy już bowiem całkiem dobrze znani w Szwecji” – mówił Ekman Radiu Watykańskiemu krótko po ceremonii przyjęcia do Kościoła katolickiego, która odbyła się w klasztorze brygidek pod Sztokholmem. „Ja po prostu zacząłem odkrywać, że prawda jest w Kościele katolickim” – tłumaczył, podkreślając, że nie oznacza to nieobecności prawdy gdzie indziej. „Ale istnieje coś takiego jak dziedzictwo prawdy, nadprzyrodzony depozyt prawdy. I Pan złożył to w swoim Kościele” – wyjaśniał. „Jedyny motyw mojej decyzji to właśnie to, że ja potrzebuję pełni prawdy, potrzebuję tego, co ma Kościół katolicki” – zaakcentował.

    Znaleźliśmy dom!

    Scott Hahn, obecnie jeden z najwybitniejszych amerykańskich teologów katolickich, a w przeszłości pastor prezbiteriański, trafił do Kościoła katolickiego, konsekwentnie podążając za tym, co odkrywał jako prawdę. Studiując Biblię, zdał sobie sprawę, że istotne elementy protestantyzmu nie znajdują potwierdzenia w Piśmie Świętym. Studium Nowego Testamentu uświadomiło mu, jak ważne dla wspólnoty chrześcijańskiej są sakramenty i liturgia, a to z kolei doprowadziło go do odkrycia, że w Kościele katolickim jest odpowiedź na wiele jego dylematów. Pewnego wieczoru zrodziło się w nim przekonanie, że Chrystus wzywa go do Kościoła katolickiego. Zaczął się gorąco modlić, aby Bóg pokazał mu, czy rzeczywiście w Kościele katolickim jest złożona pełnia prawdy objawionej. I stopniowo Pan mu to pokazywał, na przykład za sprawą rozmów teologicznych z przyjaciółmi, zawziętymi wrogami katolicyzmu. Scott wraz z nimi próbował znaleźć błędy w katolickiej doktrynie, ale się nie udawało. Stopniowo upadały kolejne „bastiony oporu”, a ostatnim z nich był kult maryjny. Pewnego dnia ktoś przysłał Scottowi pocztą różaniec. Patrząc na niego, zaczął się modlić o zrozumienie nauki Kościoła katolickiego o Maryi. Wreszcie wziął różaniec do ręki i odmówił tę modlitwę w intencji, która wydawała mu się beznadziejna. Po niedługim czasie jego prośba została spełniona. Nagle stało się dla niego jasne, że Maryja naprawdę zajmuje szczególne miejsce w historii zbawienia, a argumenty na poparcie tego twierdzenia są jak najbardziej biblijne. Co więcej – czcząc Matkę Jezusa, naśladujemy Jej Syna, który przecież w doskonały sposób realizował Dekalog, w tym przykazanie czci rodziców.

    Po pokonaniu wszystkich trudności Scott w Wigilię Paschalną 1986 r. został katolikiem. Cztery lata później – po długiej i bolesnej duchowej walce – dołączyła do niego żona Kimberly. „Jak dobrze jest znaleźć dom w Kościele katolickim! Jak wielką łaską jest zastanawiać się nad swoim życiem i dzielić się drogą, którą Pan prowadzi nas do siebie i swego Kościoła” – zaświadczyła w książce „W domu najlepiej”, której ona i mąż są autorami.

    Powrót do portu

    Jeśli ktoś, wybierając Kościół, poświęca swoje dotychczasowe życie, karierę, ryzykuje zerwanie więzi, mówi tym samym: Kościół jest tego wart. Właśnie taki jest przekaz wielkich konwertytów w rodzaju Johna Henry’ego Newmana.

    Ten urodzony w 1801 roku londyńczyk zachwycił się Bogiem w wieku 15 lat. W konsekwencji w 1824 roku został anglikańskim księdzem. Jego kazania w uniwersyteckiej kaplicy w Oksfordzie cieszyły się dużą popularnością. On sam stopniowo zainteresował się głębiej pismami ojców Kościoła. W latach 30. XIX wieku zapoczątkował z przyjaciółmi tzw. ruch oksfordzki, którego celem była reforma anglikanizmu w obliczu rosnącej sekularyzacji społecznej. Po kilku latach studiów nad pismami ojców Kościoła, rozmyślaniach i modlitwy Newman doszedł do przekonania, że to nie Kościół katolicki pobłądził, ale Kościół Anglii zagubił pierwotny depozyt wiary. Wniosek był jeden: przyjąć katolicyzm. W 1845 roku Newman został katolikiem, a dwa lata później przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie w stowarzyszeniu Księży Filipinów (oratorianie). Oczywiście musiał odejść z Oksfordu. Od 1848 roku przewodził parafii filipinów w Birmingham. Nie było łatwo. Przez 20 lat anglikanie okazywali mu wrogość, a katolicy nieufność. A jednak Newman nie zawahał się. „Moje nawrócenie było jak powrót do portu po wzburzonym morzu, a moje szczęście z tego powodu trwa niezakłócone do tej pory” – zapewniał w książce Apologia pro vita sua, w której uzasadnił swoje przekonania, a która uświadomiła czytelnikom, jakiego formatu to człowiek. Docenił go Leon XIII, który w 1879 roku kreował go kardynałem.

    John Henry Newman umarł 11 sierpnia 1890 roku. Nazajutrz „The Times” pisał o nim tak: „Niezależnie od tego, czy Rzym ogłosi go świętym, czy też tego nie zrobi, zostanie on kanonizowany w myślach ludzi różnych wyznań w Anglii”. Rzym to zrobił – 13 października 2019 roku Newman został wyniesiony do chwały ołtarzy.

    Błyskotliwy obrońca

    Ponad trzy dekady po śmierci Newmana na katolicyzm przeszedł jego rodak Gilbert Keith Chesterton. Niewielu jest autorów, którzy mogliby mu dorównać w błyskotliwości, wnikliwości, złotym humorze czy eleganckiej uszczypliwości. Był już sławny i bardzo popularny, gdy w 1922 roku, mając 48 lat, przeszedł na katolicyzm. Gdy po Anglii gruchnęła wiadomość, że ten mistrz felietonu, autor poczytnych książek, z anglikanina stał się „papistą”, wielu sądziło, że to może jakiś jego kolejny żart. Ale Chesterton w swoim lekkim stylu wyjaśnił, że do konwersji na katolicyzm doszedł drogą rozumowania. Było to zgodne z jego naturą – ten człowiek bezustannie myślał, analizował, porównywał i wyciągał wnioski. Tak właśnie doszedł do wiary, bo jako nastolatek w ogóle nie wierzył w Boga. W tym okresie parał się przez pewien czas magią. Taką postawę skomentował później z autoironią: „Nie ma gorszego bigota od ateisty”.

    Obserwując ataki „racjonalistów” na chrześcijaństwo doszedł do wniosku, że są one mało racjonalne – chaotyczne i zaprzeczające sobie. Wreszcie uznał, że to właśnie chrześcijaństwu świat zawdzięcza pojęcie ludzkiej godności z jednoczesnym wskazaniem na niewystarczalność człowieka, która wymaga pokory i pracy nad sobą. Włączył się w nurt moralnej odnowy anglikanizmu. Dalsza refleksja doprowadziła go do katolicyzmu. „To była najszczęśliwsza godzina w moim życiu” – wyznał, mówiąc o chwili, gdy stał się katolikiem. Od tej pory swój talent oddał na służbę prawdzie, którą odkrył. „Z dumą tkwię w okowach przestarzałych dogmatów i martwych wyznań wiary, ponieważ doskonale wiem, że to heretyckie wyznania wiary są martwe i że tylko sensowne dogmaty żyją na tyle długo, by nazywać je przestarzałymi” – stwierdził kiedyś w swoim zaczepnym stylu.

    G.K. Chesterton zmarł 14 czerwca 1936 roku. Pius XI wysłał depeszę kondolencyjną, w której nazwał go „oddanym synem Kościoła świętego i obrońcą wiary”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nawrócenie się Malcolma Muggeridge’a

    fot. Forum katolik.d500.pl

    ***

    Wstąpienie Malcolma Muggeridge’a do Kościoła katolickiego w 1982 r. odbiło się głośnym echem w środkach masowego przekazu. Był on bowiem jednym z najsłynniejszych angielskich dziennikarzy, pisarzy i twórców najlepszych telewizyjnych programów w XX wieku.

    Malcolm Muggeridge był prawdziwą gwiazdą małego ekranu, a równocześnie niezwykle bły­sko­tli­wym pisarzem, porównywanym z G.K. Chestertonem i C.S. Lewisem. Nawrócenie Malcolma Muggeridge’a nie było gwałtownym wydarzeniem, tak jak nawrócenie św. Pawła, lecz ukoronowaniem długiego procesu wytrwałego poszukiwania prawdy. Sam konwertyta stwierdził, że do czasu wstąpienia do Kościoła katolickiego nieustannie „walczył przeciwko czemuś, o czym wiedział, że go w końcu urzeknie i zdobędzie”…

    Dzieciństwo

    Malcolm Muggeridge urodził się w Londynie 24 marca 1903 r. Jego ojciec był agnostykiem, współzałożycielem Niezależnej Partii Pracy (Independent Labour Party) i Towarzystwa Fabiańskiego (Fabian Society). W rodzinnym domu Malcolma chrześcijaństwo zostało zastąpione religią socjalistycznego postępu – rodzice sądzili, że Pan Bóg jest im niepotrzebny. Malcolm przejął od ojca przekonanie, że będzie można zbudować socjalistyczny raj na ziemi – sprawiedliwe, pokojowe i dostatnie społeczeństwo.

    Jako chłopiec Malcolm w wielkiej tajemnicy przed rodzicami zdobył Biblię i czytał ją w ukryciu, jakby to była zakazana książka. Czytał Ewangelię z wypiekami na twarzy, ale tak, aby nikt tego nie widział. Czytając biblijne teksty, odkrywał nowy tajemniczy świat, znajdował tam wielką duchową głębię i pocieszenie. Podkreślał niektóre zdania, czytał Biblię nawet w łóżku, zatrzymywał się nad fragmentami tekstów, które szczególnie go dotknęły, a najczęściej były to opisy męki i śmierci Chrystusa. Inną książką, która w tym okresie wywarła na niego wielki wpływ, była Boska komedia Dantego Alighieri.

    Cambridge

    Malcolm studiował w Selwyn College w Cambridge. Zaprzyjaźnił się ze starszym od siebie klerykiem Vidlerem, który był wpływową postacią w college’u. Ich przyjaźń przetrwała aż do śmierci. Dzięki tej znajomości Malcolm mógł przez dwa semestry zamieszkać w klasztorze anglikańskiego zakonu Dobrego Pasterza. Był to dla niego okres wyjątkowego doświadczenia wspólnoty Kościoła. Zajęcia codzienne były tam przeplatane modlitwą brewiarzową, Eucharystią, nauką oraz pracą w ogrodzie. Malcolm rozpaczliwie szukał pomocy w kwestiach wiary. Chciał wiedzieć, czym ona jest i jak można ją zdobyć. W żarliwej modlitwie prosił o jakiś namacalny znak życia w wieczności, ale takiego znaku nie otrzymał. Nie wiedział, że wiara jest trudną i bolesną drogą całkowitego ogołacania się ze wszelkiego zła, które człowieka zniewala i uniemożliwia mu doświadczenie świata duchowego. To krótkie religijne doświadczenie sprawiło, że Malcolm zrozumiał, iż – jak to sam po latach napisał – „drogi wstrzemięźliwości prowadzą do szczęścia, natomiast pobłażanie sobie, szczególnie w dziedzinie seksualnej, prowadzi do nieszczęścia i wyrzutów sumienia. Co za radość rodzi się w sercu, gdy odrzuci się światowe ambicje, rozpustę, krzykliwe egoistyczne pragnienia. Co za cierpienie – gdy człowiek im ulegnie”…

    Utrata wiary

    Pod koniec studiów Muggeridge traci wiarę i porzuca chrześcijaństwo. Nauka stała się wówczas dla niego namiastką religii. Po skończonych studiach otrzymuje propozycję pracy nauczyciela w Indiach. Wyjeżdża tam, ale nie może uciec przed pytaniami o ostateczny sens życia. Poznanie hinduizmu, buddyzmu i islamu jednak pogłębia jego szacunek do wielkości i głębi chrześcijaństwa. W 1926 r. w liście do ojca napisał, że „chrześcijaństwo ogarnia całość i jest tym dla życia, czym Szekspir dla literatury”. To wtedy Malcolm zafascynował się książkami Chestertona o św. Franciszku i o podstawach wiary (m.in. Orthodoxy). Pisał, że kocha Chrystusa, ale nie znosi instytucjonalnego Kościoła, dlatego że „zabija żywe piękno Boga”; w rzeczywistości jednak całą swoją ufność pokładał nie w Chrystusie, tylko w ideach socjalizmu.

    Wraca do Anglii w 1927 r. i rozpoczyna pracę jako nauczyciel w Birmingham. Muggeridge był wtedy przekonany, że człowiek osiągnie wewnętrzną harmonię i szczęście w socjalistycznym państwie. „Jestem socjalistą – pisał – dlatego, że wierzę, iż odpowiednie warunki pomogą człowiekowi być dobrym, a tylko kolektywizm takie warunki stwarza”. Malcolm otrzymuje propozycję pracy w Kairze i wyjeżdża tam razem ze swoją żoną. W Kairze zaczyna swoją karierę dziennikarską, pracując jako korespondent „Manchester Guardian”.

    Zakochany we wstrzemięźliwości

    Malcolm Muggeridge poślubił Kitty Dobbs latem 1927 r. w urzędzie stanu cywilnego. Żona Malcolm pochodziła z zamożnej rodziny i tak jak on była przesiąknięta socjalistycznymi ideami. Oboje uważali się za wyzwolonych ze wszelkich religijnych ograniczeń i przesądów, dlatego ich ślub był zwykłą partnerską umową, którą można było zerwać w każdej chwili. Poglądy na temat seksu mieli ultraliberalne. Dopiero po wielu latach zrozumieli, że egoistyczna pogoń za seksualną przyjemnością, która doprowadziła ich do licznych zdrad małżeńskich, była przyczyną ogromu cierpień, które zadawali sobie i swoim dzieciom. Kiedy Malcolm zdradzał żonę, towarzyszyło mu zawsze silne poczucie winy. Czuł pogardę do swoich egoistycznych zachowań i tęsknotę za czystością serca. Pisał, że uleganie seksualnej pożądliwości jest egoistyczną pogonią za szczęściem, które jest jak „młoda sarenka, piękna i gibka. Kiedy poluje się na nią, staje się biedną, wystraszoną ofiarą, a kiedy się ją zabije – cuchnącym mięsem”.

    Przez większą część swojego życia Malcolm walczył z cielesną pożądliwością. Podczas tej duchowej batalii o czystość serca z tęsknotą zwracał się w stronę chrześcijańskich zasad, które mówiły, że prawdziwe szczęście można znaleźć tylko „w odrzuceniu egoizmu, a nie w uleganiu mu; w odwracaniu się od cielesnych pożądliwości, a nie w ich zaspokajaniu”. Malcolm nie zagłuszał głosu sumienia, nie próbował usprawiedliwiać swoich zdrad małżeńskich i nazywać zła dobrem. Zachował elementarną uczciwość, był wierny głosowi sumienia. Taka postawa, po latach wewnętrznych zmagań, doprowadziła go do wiary i pojednania się z Bogiem, do odkrycia pełni prawdy w Kościele katolickim.

    Muggeridge napisał esej na temat rewolucji seksualnej Down with Sex (Precz z seksem). Na podstawie swoich obserwacji, jak również przykładów z życia ukazał, do jakiej pustki duchowej oraz deprawacji przyczynia się łamanie zasad moralnych w dziedzinie płciowości. Ostrzegał, że styl życia proponowany przez seksualną rewolucję prowadzi do największych życiowych nieszczęść. 18 stycznia 1962 roku tak pisał w swoim dzienniku: „Jedyne pragnienie, które w tym życiu pozostało we mnie, to to, aby wypalił się we mnie wszelki egoizm, cała pycha, lubieżność, chciwość… Pragnę, aby słabnący płomień mego istnienia płonął jasno i pewnie, bez wybuchów dymu, aż błyśnie ostatni raz”. W wywiadzie udzielonym w grudniu 1965 r. wyznał, że udało mu się wreszcie stać się panem samego siebie i opanować swoje żądze. Powiedział: „Człowiek musi podjąć decyzję: albo utrzymać w karbach swoje pożądliwości, albo im ulec. Ja swoje zwyciężyłem”.

    Odtąd zaczął się najpiękniejszy okres życia w ich małżeństwie: wielki pokój i szczęście płynące z małżeńskiej harmonii. Malcolm i Kitty odkryli radość czystej miłości małżeńskiej, zaczęli cieszyć się sobą nawzajem tak, jak nigdy przedtem. Powściągliwość, samoograniczenie, asceza, uczenie się panowania nad sferą zmysłów i uczuć w tym celu, aby osiągnąć wolność ducha i potrafić kochać, i cieszyć się życiem, było płynięciem pod prąd powszechnie lansowanemu stylowi życia. Nic dziwnego, że taka postawa Muggeridge’a wywołała falę krytyki i szyderstw ze strony obrońców i piewców liberalnego seksu, którzy propagowali hedonistyczne oraz permisywne zachowania.

    Postawa Muggeridge’a nie była powrotem do purytanizmu, ale drogą do wolności i pełnej radości życia. W swoim dzienniku pisał: „Teraz jestem zakochany we wstrzemięźliwości. Nie powinien człowiek rezygnować z jakichś rzeczy dlatego, że są przyjemne (to jest purytanizm), ale dlatego, że kiedy ich sobie odmówi, inne okażą się przyjemniejsze”.

    Przemiana

    Muggeridge był bezkompromisowy w poszukiwaniu prawdy zarówno w wymiarze moralnym, jak i intelektualnym. Walczył ze swoim egoizmem, z nieopanowanymi uczuciami i pożądliwością, ale dokonywało się w nim również zmaganie intelektualne w poszukiwaniu prawdy. Całkowicie przesiąknięty ideami socjalizmu na początku lat trzydziestych XX w. opowiedział się za komunizmem. Kiedy w 1932 r. wyjeżdżał do Moskwy jako korespondent, był przekonany, że zobaczy kraj, w którym po raz pierwszy w ludzkiej historii nie ma wyzysku, są za to równość, sprawiedliwość i szczęście.

    Będąc na miejscu, bardzo szybko się jednak przekonał, że wierzył w utopię. Odkrył, że wszystko w ZSRR zbudowane zostało na kłamstwie i przemocy. Pisał: „Na początku było tam kłamstwo i kłamstwo stało się informacją, która zamieszkała między nami”. Osobiście doświadczył, że komunistyczna ideologia wcielona w życie ukazuje swoje barbarzyńskie oblicze, przerażające monstrum totalitarnego zniewolenia i ludobójstwa. Był świadkiem głodu na Ukrainie, który uśmiercił dziesiątki milionów ludzi. Ten głód został z premedytacją zaplanowany i zrealizowany przez Stalina jako kara za opór wobec przymusowej kolektywizacji.

    W tym samym czasie europejskie elity zachwycały się Związkiem Radzieckim. Wielu dziennikarzy, pisarzy i intelektualistów, kierując się polityczną poprawnością i zwykłym oportunizmem, wbrew faktom pisało idylliczne kłamstwa o sytuacji w komunistycznym „raju”. Malcolm opisał to zjawisko ślepoty, głupoty i nieuczciwości intelektualnej w noweli Winter in Moscow (Zima w Moskwie, 1934) i nazwał je szczególnym grzechem XX w. Muggeridge jako jeden z niewielu dziennikarzy miał odwagę pisać prawdę. Był pierwszym, który poinformował opinię publiczną o przerażającej zbrodni głodu na Ukrainie. Swoje artykuły wysłał do redakcji w Manchesterze, ukrywając je w bagażu dyplomatycznym, aby nie zostały skonfiskowane przez komunistycznych agentów.

    Pobyt w ZSRR spowodował, że Muggeridge z odrazą odrzucił całą komunistyczną ideologię, która owocuje w totalitaryzmie władzy, w zniewoleniu i zbrodni ludobójstwa. Jego przebywanie w Związku Radzieckim sprawiło, że Muggeridge ponownie zainteresował się życiem duchowym i Chrystusem. Odkrył ponadto mistyczną tradycję rosyjskiej kultury w książkach Dostojewskiego i Tołstoja. Kiedy podczas liturgii w cerkwi stał w tłumie wygłodzonych, modlących się ludzi, po raz pierwszy w swoim życiu doświadczył radosnej prawdy o Zmartwychwstaniu Chrystusa: że żadne moce na tej ziemi nie zdołają Go zwyciężyć. Malcolm odczuł wtedy wielkie pragnienie, ażeby całkowicie i bezwarunkowo zawierzyć całe swoje życie Chrystusowi, który jest wszechmocny swoją miłością, ale nie stosuje żadnych środków przymusu. Uświadomił sobie wtedy również, do jak katastrofalnych następstw prowadzi odrzucenie Chrystusa i Jego nauki – człowiek staje się wtedy szaleńcem i stacza się do poziomu zwierzęcego. Pojawiła się wtedy u Malcolma głęboka tęsknota, aby zostać chrześcijaninem. Pisał: „Religia chrześcijańska jest dla mnie jak beznadziejna miłość. Noszę w sobie jej obraz i od czasu do czasu patrzę na nią z rzewną tęsknotą”.

    Terroryzm liberalnej ideologii

    Rozczarowanie pobytem w ZSRR oraz ideologią liberalizmu sprawiły, że w 1944 r. Malcolm Muggeridge zaczął myśleć o wstąpieniu do Kościoła katolickiego. Tak pisał w swoim pamiętniku: „Widzę siłę i ważność Kościoła katolickiego, ale nie mogę jeszcze uczciwie zaakceptować Jego dogmatów”. Po powrocie z Moskwy Muggeridge zrozumiał, do jakiego stopnia liberalizm niszczy cywilizację europejską, że ostatecznym ukoronowaniem liberalizmu jest totalitaryzm. Liberalizm jest prekursorem totalitaryzmu. Pisał, że podstępnym kłamstwem liberalizmu jest pominięcie oczywistego faktu, że „człowiek pozostawiony samemu sobie staje się okrutny, lubieżny, leniwy i skłonny do zbrodni. Jedynym sposobem utrzymania w karbach jego złych skłonności jest wzbudzenie w nim bojaźni przed Bogiem i przed innymi ludźmi. Z tych dwóch alternatyw wyżej stawiam bojaźń przed Bogiem”. Według niego to, co ludzi uszlachetnia i mobilizuje do dobrego życia, to przede wszystkim świadomość istnienia Bożej sprawiedliwości i obawa, że z własnej winy można utracić życie wieczne.

    Muggeridge bronił chrześcijaństwa, nie będąc jeszcze chrześcijaninem; twierdził, że najgroźniejszym niszczycielem chrześcijaństwa nie jest Stalin czy Hitler, lecz liberalizm. Ostrzegał, że cywilizacja śmierci w liberalnym przebraniu już od przeszło 100 lat niszczy fundamenty chrześcijańskiej cywilizacji, która broni godności każdego człowieka, wolności sumienia i prawa do życia od chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci. Idee liberalizmu wprowadzone w życie eliminują etykę chrześcijańską i wszelkie wynikające z niej zasady postępowania, a w konsekwencji prowadzą ludzkość do samozniszczenia.

    W swojej autobiografii Chronicles of Wasted Time (Kroniki zmarnowanego czasu) tak Muggeridge pisał o destruktywnym wpływie poglądów Freuda i Marksa na całą zachodnią cywilizację: „Tak całkowicie podkopali fundament cywilizacji zachodniej Europy, jak tego nigdy nie uczynił lub nie mógł uczynić żaden rewolucyjny ruch”. Freud dokonał tego w dziedzinie moralności, a Marks w historii. Obaj wprowadzili pojęcie determinizmu i w ten sposób wmówili ludziom, że są zwolnieni ze wszelkiej odpowiedzialności za swoje osobiste i społeczne zachowania. Muggeridge podkreślał, że Jezus Chrystus jest jedynym fundamentem europejskiej cywilizacji, nie jest nim ani Charles Darwin, ani Karl Marks, ani Włodzimierz Iljicz Lenin. Liberalizm jest zaprzeczeniem tego wszystkiego, co objawił Chrystus. Jeżeli odrzuci się Chrystusa, to wtedy szukanie nadziei zaprowadzi do beznadziei, pogoń za szczęściem do ostatecznej rozpaczy, a pragnienie życia – do macek śmierci.

    Muggeridge był bezkompromisowy w walce z terroryzmem liberalnej ideologii. W 1968 r. zrezygnował ze stanowiska rektora uniwersytetu w Edynburgu. W kategoryczny sposób przeciwstawił się żądaniom studentów, którzy domagali się legalizacji na terenie uniwersytetu zażywania narkotyku LSD i rozprowadzania pigułki antykoncepcyjnej. W swoim przemówieniu podczas składania rezygnacji wykpił żądania studentów. Porównał tamtejszą sytuację do kondycji moralnej cesarstwa rzymskiego w czasie jego upadku. Natomiast bunt studentów z ich żądaniami narkotyków i środków antykoncepcyjnych określił jako makabrycznie zabawną i najbardziej żałosną w całej historii próbę ucieczki od obowiązków i trudności. Mówił: „Narkotyk i łóżko – jest to rodzaj ucieczki właściwy dla każdego starego, zaślinionego rozpustnika w każdym czasie i gdziekolwiek w świecie”.

    Świętość życia

    Malcolm Muggeridge zawsze był przekonany o świętości ludzkiego życia. Zrozumiał, że oddzielenie współżycia seksualnego od prokreacji spowodowało straszne spustoszenie w sferze moralnej, w postawach, zachowaniach i relacjach międzyludzkich. Doprowadziło to do dyskredytowania macierzyństwa i promowania staropanieństwa, do akceptacji seksualnych perwersji i traktowania ich na równi z relacjami seksualnymi w małżeństwie, które są otwarte na nowe życie. W końcu doprowadziło to do legalizacji aborcji i przerażającego holokaustu nienarodzonych dzieci.

    W 1978 r. Muggeridge przepowiedział, że w niedalekiej przyszłości europejskie kraje ulegną pokusie zalegalizowania eutanazji jako sposobu na uwolnienie siebie i swojego elektoratu od rosnącego ciężaru opieki nad chorymi, starymi i upośledzonymi. Mówił, że opóźnianie rosnącego publicznego nacisku na legalizację eutanazji było spowodowane świadomością, że podczas procesu w Norymberdze eutanazja była zaliczona do potwornych zbrodni II wojny światowej. Muggeridge stwierdził: „wystarczy 30 lat, aby w naszym humanistycznym społeczeństwie przemienić tę zbrodnię wojenną w akt współczucia”. Podkreślał bolesny fakt, że aborcja i eutanazja są swego rodzaju „humanitarnym” holokaustem, w którym zdecydowanie więcej zamordowano ludzi aniżeli za czasów Hitlera.

    Muggeridge mocno zaangażował się w obronę encykliki Humanae vitae papieża Pawła VI. Podczas konferencji w San Francisco w 1978 r. poświęconej tej encyklice Muggeridge w swoim wystąpieniu stwierdził, że seksualność trzeba rozumieć jako sakrament miłości, fundament nierozerwalności małżeństwa i wspólnoty rodzinnej. Określił encyklikę Humanae vitae jako dokument o fundamentalnym znaczeniu dla całej ludzkości. Był przekonany, że historia potwierdzi słuszność stanowiska Kościoła w kwestii antykoncepcji. Takie stanowisko Muggeridge’a było aktem wielkiej cywilnej odwagi, wbrew dominującej w tamtym czasie propagandzie, że legalizacja antykoncepcji i aborcji jest znakiem emancypacji i wyzwolenia kobiet.

    Muggeridge zwalczał mentalność antykoncepcyjną i bronił świętości ludzkiego życia od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci. Był przekonany, że jedyną skuteczną odtrutką na zbrodnie aborcji i eutanazji – czyli, jak to nazywał, liberalne pragnienie śmierci – jest obrona świętości życia prowadzona przez Kościół katolicki. Kiedykolwiek słyszał stwierdzenie „niechciane dziecko”, wtedy mówił o tym, jak Matka Teresa, trzymając w dłoni małego noworodka, którego znalazła w Kalkucie w koszu na śmieci, z uśmiechem powiedziała: „Widzisz? W niej jest życie”.

    W progach domu

    Muggeridge wytrwale szukał prawdy. Na tej drodze mocnym wsparciem była dlań lektura dzieł wielkiego konwertyty św. Augustyna oraz arcydzieło mistyki chrześcijańskiej z XIV w. Obłok niewiedzy (The Cloud of Unknowing)Decydujący jednak wpływ na nawrócenie Muggeridge’a miało jego spotkanie z bł. Matką Teresą wiosną 1969 r., podczas realizacji filmu o Zgromadzeniu Misjonarek Miłości. Muggeridge pisał: „Matka Teresa jest sama w sobie żyjącym nawróceniem. Jest niemożliwe, aby będąc z nią, słuchając jej, obserwując, co robi i jak to robi, nie stać się samemu w jakiejś mierze nawróconym. Jej całkowite oddanie się Chrystusowi, jej pewność, że każdy człowiek ma być tak traktowany, wspomagany, kochany, jakby był to sam Chrystus; jej proste życie Ewangelią i radość z przyjmowania sakramentów jest czymś, czego nie można odrzucić. Nie ma książki, którą kiedykolwiek czytałem, przemowy, którą słyszałem, albo nabożeństwa, w którym uczestniczyłem, nie ma ludzkiej relacji lub jakiegoś transcendentalnego doświadczenia, które przybliżyłoby mnie bardziej do Chrystusa albo uczyniłoby mnie bardziej świadomym, co znaczy dla nas Wcielenie i czego od nas się domaga. Czym jest więc nawrócenie? Jest to kwestia podobna to pytania: czym jest zakochanie się? Nie ma standardowych procedur i ustalonego czasu”.

    Świadectwo Matki Teresy sprawiło, że w sercu Malcolma pojawiła się miłość do Kościoła katolickiego, ale potrzebował jeszcze 13 lat do podjęcia ostatecznej decyzji o staniu się katolikiem. Jego książka Jesus Rediscovered (Jezus na nowo odkryty), wydana w 1969 r., świadczy o tym, że Muggeridge zaczął się uważać za chrześcijanina nie związanego z żadnym Kościołem.

    Miał już świadomość, że najgroźniejszą chorobą ducha jest pycha, która odcina człowieka od Boga, a także zmysłowość, która wiąże człowieka z ziemią. Pojawiły się wtedy u niego wyrzuty sumienia, że zmarnował dużą część swojego życia. Swój żal wyraził w słowach: „Wzywałeś mnie, lecz ja nie przyszedłem – te puste lata, te puste słowa, ta pusta namiętność”.

    Podjął wtedy mocne postanowienie, aby owocniej przeżyć te lata, które mu jeszcze pozostały. Zaczął wspierać misję Matki Teresy i angażować się w pomoc dla umysłowo upośledzonych we wspólnocie L’Arche założonej przez Jeana Vaniera. Aleksander Sołżenicyn, Simone Weil oraz Jean Vanier byli według niego najważniejszymi współczesnymi mu pisarzami chrześcijańskimi.

    W połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku Muggeridge całkowicie pozbył się telewizora. Doszedł bowiem do przekonania, że telewizja jest „magazynem naszego zakłamania”, a kamera telewizyjna „najbardziej groźnym ze wszystkich wynalazków w naszych czasach”. W 1981 r. podczas wywiadu Muggeridge ostrzegał, że najtrudniej jest chrześcijaninowi przeciwstawić się „ogromnej sile urojeń. Człowiek stworzył w tym wieku taką maszynę urojeń, jakiej nigdy dotąd nie było. Gdziekolwiek się znajdziesz, te urojenia są obecne i sugerują ci, że szczęście osiąga się przez cielesność, że pełnię życia znajduje się w sukcesie”.

    Muggeridge wskazywał na niebezpieczeństwo ucieczki w świat urojony, nierzeczywisty, wirtualny, wytworzony przez media i reklamę: „Nigdy dotąd w dziejach ludzkości mało istotne materialne aspekty życia nie przedstawiano w tak kuszący sposób przez reklamę, nakłaniając ludzi, aby pragnęli coraz więcej i więcej rzeczy, wtłaczając im przekonanie, że radość i największe szczęście osiąga się przez cielesność”. Podkreślał, żerzeczywistość „musimy penetrować, ogarnąć ją, kochać ją, jako największy dar”, gdyż w tej rzeczywistości jest obecny Wcielony Bóg – Jezus Chrystus, a dokonuje się to przez modlitwę.

    Wreszcie w domu

    Decyzja wstąpienia do Kościoła katolickiego była w życiu Muggeridge’a ukoronowaniem długiego procesu duchowego dojrzewania. Z wielką pokorą przyjął wszystkie prawdy objawione nam przez Boga i nauczane w Kościele katolickim. Żałował, że tak długiego czasu potrzebował, aby całkowicie się nawrócić. Został przyjęty do Kościoła katolickiego wraz ze swoją żoną Kitty 27 listopada 1982 r. w kaplicy Our Lady Help of Christians w Sussex, w miejscowości Hurst Green. Ceremonii przewodniczył biskup diecezji Arundel Cormac Murphy O’Connor. Jak Muggeridge sam napisał, jego nawrócenie dało mu „poczucie powrotu do domu, pozbierania nici zmarnowanego życia, odpowiedzi na wezwanie dzwonu, który przez długi czas go wzywał. Znalezienia miejsca przy stole, które czekało na niego od dawna”.

    Muggeridge odkrył radosną prawdę, jak dobry i miłosierny jest Bóg, który czyni wszystko, aby doprowadzić wszystkich grzeszników do nawrócenia się. Człowiek jest wolny i może stracić kontakt z Bogiem, może pogrążyć się w swojej zmysłowości i w swojej pysze wywyższać siebie, gardzić swoim Stwórcą. W swojej głupocie może Boga przeklinać, wyśmiewać się z ludzi wierzących, może ogłosić śmierć Boga. Jednak pod koniec swojego ziemskiego życia pozostanie mu tylko jedno: upaść na kolana i w pokornej modlitwie zawierzyć siebie Bożemu Miłosierdziu. Jeżeli tego nie zrobi, czeka go przerażająca wieczność piekła. Jeżeli natomiast to uczyni, wtedy doświadczy ogromu dobroci, miłości i miłosierdzia Boga, nieopisanej radości z przebaczenia wszystkich swoich grzechów.

    Muggeridge całym sercem przyjął skarb wiary i podporządkował całe swoje życie jej wymaganiom. Czytamy w Liście do Hebrajczyków, że „wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (11,1). Malcolm Muggeridge podkreślał, że wiara jest specjalnym rodzajem poznania, gdyż musimy zaakceptować istnienie zasłony tajemnicy pomiędzy czasem i wiecznością. Wiara pozwala człowiekowi wnikać w tę tajemnicę i nawiązać osobisty kontakt z Jezusem Chrystusem, który jako prawdziwy Bóg stał się prawdziwym człowiekiem, aby nas uwolnić z niewoli szatana, grzechu i śmierci.

    Po swoim nawróceniu Muggeridge okazywał szczególną miłość Chrystusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie. Uczestniczenie we Mszy św. było dla niego najważniejszym wydarzeniem każdego dnia. Nadprzyrodzony świat duchowej rzeczywistości stał się dlań bardziej realny aniżeli świat poznawany naszymi zmysłami. Razem z żoną prowadzili życie w ciszy, bez telewizji, w oddaleniu od świata, w całkowitym oddaniu się Bogu podczas długich codziennych modlitw. Przygotowywali się na najważniejszy moment spotkania się z Chrystusem w chwili śmierci, prowadząc mistyczne życie, całkowicie oddane Bogu.

    W 1988 r., na dwa lata przed swoją śmiercią, Muggeridge pisał: „Tu na ziemi zawsze czułem się obcy, mając świadomość, że nasz dom jest gdzie indziej. Teraz, zbliżając się do końca mojej pielgrzymki, znalazłem schronienie w Kościele katolickim, skąd mogę widzieć Bramę Niebios w murach Jeruzalem, wyraźniej niż skądkolwiek indziej, choć tylko jak przez przyciemnione szkło”. W 1989 r. Muggeridge coraz bardziej podupada na zdrowiu i traci pamięć. Pan Bóg wysłuchał jego modlitwy, w której prosił o całkowite oczyszczenie: „upokorz moją dumę”.

    Opatrzony świętymi sakramentami Muggeridge odszedł do wieczności 14 listopada 1990 r. – przeszedł przez Bramę Niebios. Jego życie jest świadectwem tego, że Bóg „Daje się znaleźć tym, co Go nie wystawiają na próbę, objawia się takim, którym nie brak wiary w Niego. (…) Mądrość nie wejdzie w duszę przewrotną, nie zamieszka w ciele zaprzedanym grzechowi” (Księga Mądrości 1,2.4).

    ks. Mieczysław Piotrowski TChr/Miłujcie się! 1/2012

    źródła: M. Muggeridge, Conversion: The spiritual Journey of a Twentieth-Century Pilgrim, Harper Collins, 1988; Gregory Wolf, Malcolm Muggeridge: A Biography, London 1995; M. Muggeridge, Jesus Rediscovered, London 1969; Joseph Pearce, Literary Converts, Ignatius Press, 2000; Joseph Pearce, Pisarze nawróceni, Fronda.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jazda z Jezusem. Taksówkarz, dawny trener MMA, modli się za swoich pasażerów

    Marek Dybowski nie wstydzi się w swojej pracy mówić innym o Jezusie.

    Marek Dybowski nie wstydzi się w swojej pracy mówić innym o Jezusie.
    fot. Roman Koszowski/
    Gość Niedzielny

    ***

    Dawniej był trenerem MMA i ćwiczył stadionowych kiboli. Teraz w taksówce… mówi ludziom o Jezusie.

    Dobrze zbudowany, łysy, z tatuażami. W godzinach rannych i południowych spotkać go można na ulicach Zabrza. Marek Dybowski nie tylko jeździ taksówką. On się w niej także modli za swoich pasażerów.

    Jak w domu

    – Nie można być nachalnym – Marek stawia sprawę jasno. – Ale jak ktoś opowiada mi o chorobach, problemach, trudnych wydarzeniach, to proponuję, że pomodlę się za niego na różańcu – mówi. Jeśli wtedy pasażer pociągnie temat, to takie spotkanie w taksówce kończy się modlitwą wstawienniczą.

    Marek często wozi osoby starsze, samotne, wdowy. – Mówię im: „My, chrześcijanie, mamy świadomość, że spotkamy się z naszymi bliskimi w niebie” – opowiada. – Te starsze osoby zazwyczaj są wierzące, a wiozę je z reguły do lekarza. Wtedy pytam, czy mogę pomodlić się za nie o uzdrowienie. Zgadzają się, są bardzo wzruszone. Wczoraj kobieta, którą wiozłem, miała ból w lędźwiach; wyszła z auta i powiedziała: „O, jakby lżej” – cieszy się. – Kiedyś modliłem się za panią, której mocno drętwiały ręce. Wyszedłem z samochodu i pomodliłem się za nią na zewnątrz. To jest dla mnie świadectwo wiary – przechodzą ludzie, ja robię znak krzyża, ale ci, nad którymi się modlę, nie wstydzą się. Ta pasażerka powiedziała, że zaczyna jej wracać czucie w rękach. Innym razem wiozłem kobietę na pogrzeb jej ojca. I też mówiłem jej, że chrześcijanie wierzą, iż spotkamy się w niebie. Podjechaliśmy pod kościół i zapytałem, czy mogę się za nią pomodlić. Zgodziła się, podałem jej rękę, a ona nie chciała jej później wypuścić. Ludzie naprawdę potrzebują modlitwy – ocenia taksówkarz.

    Byłem egoistą

    Marek nie od razu był miłym, modlącym się za innych taksówkarzem. – Moim bożkiem był sport – przyznaje były trener MMA. – Najpierw koszykówka, potem sporty walki, początkowo jako zawodnik, później – trener, instruktor – opowiada.

    W międzyczasie zajmował się sprzedawaniem kredytów, tzw. chwilówek. – Byłem królem życia. Miałem pieniądze, miałem opinię dobrego instruktora, moi uczniowie zdobywali nagrody – wymienia. – I byłem egoistą, pycha kroczyła przede mną, w domu byłem najważniejszy. Łatwo wybuchałem, nie kontrolowałem siebie. Jednak zawsze byłem wrażliwy na biedę drugiego człowieka. Jak mogłem pomóc, to pomagałem. Gdy na ulicy widziałem ubogą matkę z trójką, czwórką dzieci, to modliłem się za nich: „Ojcze nasz” i „Zdrowaś, Maryjo”. A gdy na siłowni widziałem jakieś biedne dziecko, to kupowałem mu np. buty – opowiada. – Mimo to najbardziej liczyłem się ja, sport, wygląd, pieniądze…

    – Pewnego razu stwierdziłem, że nie będę chodził do kościoła. Miałem zasadę, że dwa razy w roku: na Wielkanoc i Boże Narodzenie chodziłem do spowiedzi. Ale w stanie łaski uświęcającej byłem tydzień, dwa. Stwierdziłem, że nic nie dzieje się w moim życiu duchowym, i chciałem zrezygnować z Kościoła – mówi Marek.

    Spotkanie z Marią Vadią

    W tym czasie otrzymał od znajomej płytę z nagraniami modlitw prowadzonych przez charyzmatyczną amerykańską katoliczkę Marię Vadię. – Opowiadała w niej o świadectwach, o Jezusie działającym w mocy Ducha Świętego. Autentycznie byłem tym zafascynowany. Tej płytki słuchałem przez dwa miesiące – przyznaje po latach. Niedługo potem udało mu się być na modlitwie w Gliwicach, gdzie posługiwała Maria Vadia. Właśnie wtedy zaczęło się jego nawrócenie. – Po Eucharystii zainicjowano uwielbienie: zespół, gitary, perkusja. Byłem zachwycony. Do tego ludzie – starsi, młodsi. Kościół był nabity. Cały czas w głowie pojawiały mi się słowa, żebym zostawił wszystko i poszedł za Jezusem – mówi po latach.

    Prowadząca w pewnym momencie zapytała, czy ktoś chce oddać życie Jezusowi, i zaprosiła takie osoby przed ołtarz. Marek podszedł z innymi. – Maria Vadia prorokowała, wspomniała mi o dwóch rzeczach, o których poza mną wiedziała tylko moja żona. Mocno narozrabiałem, moje małżeństwo wisiało na włosku, a ona powiedziała, że Bóg naprawi moją sytuację, że mam iść do domu i już się tym nie martwić. I druga rzecz, dotycząca mojej pracy, o której wiedziałem tylko ja. Chciałem zmienić pracę, a ona powiedziała, że ludzie będą mi w tym pomagać, że stoją przede mną otwarte drzwi – mówi Marek. – Pomyślałem wtedy: jednak Bóg jest. Neofita nie chodzi, tylko fruwa, i tak było też ze mną – śmieje się. – Wszystkim chciałem mówić o Bogu.

    Marek zaczął uczestniczyć w spotkaniach Szkoły Nowej Ewangelizacji. – Uwielbienie – ta forma modlitwy była mi bardzo bliska – mówi.

    Pan nie jest katolikiem

    Pewnego razu, gdy Marek modlił się z innymi ludźmi ze wspólnoty, poczuł się nieswojo. – Stałem sobie z boku, przy filarze. Uwielbienie, ludzie śpiewają, podnoszą ręce, a w mojej głowie nagle pojawiła się refleksja: „Co ja tu robię? Z taką przeszłością? Przecież ja się w ogóle tu nie nadaję”. W tym momencie podszedł do mnie Paweł, nasz lider, i spytał, czy nie poniósłbym baldachimu w procesji Bożego Ciała. Chciałem mu odmówić, ale w końcu się zgodziłem. Przychodzę do domu i mówię żonie o wszystkim. Ona uświadomiła mi wtedy, że będę szedł zaraz przy Panu Jezusie. Bóg zareagował błyskawicznie! – opowiada z pasją.

    W Marku zrodziło się silne pragnienie czytania słowa Bożego i modlitwy za innych. Z czasem zaczął posługiwać tą modlitwą w swojej wspólnocie, później zaczęła się ewangelizacja uliczna, a teraz modli się także za ludzi, których wozi w taksówce. – Kilkakrotnie wiozłem pewną dziewczynę. Mieszka w Zabrzu, ma troje dzieci, w tym jedno chore, z autyzmem. Ona mocno chorowała, lekarze nie potrafili jej zdiagnozować. Była samotna, nie miała z kim zostawić dzieci, żeby pójść do szpitala na diagnostykę. Zapytałem, czy mogę się za nią pomodlić. Zgodziła się. Po tygodniu znów się spotkaliśmy w taksówce. Wtedy już sama poprosiła mnie, żebym się za nią pomodlił. Spotykałem ją później jeszcze parę razy. Powiedziała mi, że kiedy przechodzą koło kościoła, jej najmłodszy syn chce do niego wstąpić. Syna autystycznego udało jej się umieścić w ośrodku prowadzonym przez siostry zakonne, dzięki temu mogła pójść do szpitala. Kiedy widziałem ją ostatni raz, była uśmiechnięta, szczęśliwa, z jakimś mężczyzną. Wierzę, że po tych modlitwach coś zmieniło się w jej życiu – wspomina.

    Po trzech miesiącach od nawrócenia Marek miał udar. Lekarze dwa dni walczyli o jego życie na OIOM-ie, potem mówili, że będzie kaleką. W tym czasie modliła się za niego wspólnota. I stało się: Marek, wbrew opiniom lekarzy, dziś jest w pełni zdrowy. – Jestem bardzo wdzięczny za to Panu Bogu. Okazał mi swoje miłosierdzie, wybaczył grzechy, dał mi łaskę wiary, uzdrowił mnie fizycznie, odbudował moje małżeństwo – wymienia mężczyzna. Kiedy zaczął czytać Pismo Święte, zakochał się w Psalmie 23. – Do dziś jest dla mnie kotwicą – zapewnia i dodaje: – Cuda dzieją się tam, gdzie głoszona jest Ewangelia.

    – W aucie mam małe Pismo Święte. Raz wiozłem panią, która je zauważyła. Zapytała mnie, czy je czytam, czy jestem katolikiem. Ona była świadkiem Jehowy – mówi Marek. Z tą kobietą rozmawiał o niebie i o Duchu Świętym. – I na koniec ona mi mówi: „Pan nie jest katolikiem. Za dobrze zna pan Pismo Święte” – śmieje się Marek.

    Przyjdź do kościoła

    Często modli się za osoby, które z różnych powodów zrezygnowały z chodzenia do kościoła. „Przyjdź do kościoła, kiedy jest on pusty” – zachęca wtedy.

    – Dobry łotr nie miał czasu na zmianę postępowania. Był skruszony jedynie w sercu, ale to Jezusowi wystarczyło. Usłyszał: „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”. Nie w czyśćcu. W niebie. Bóg zna twoje serce i twoje pragnienia – mówi Marek. – Ja sam bardzo długo chodziłem w masce, już się do niej przyzwyczaiłem. I wiem, że On zna moje serce. Na zewnątrz mogę udawać wszystkich… Wierzę, że Pan Bóg zna serce tego, za kogo modlę w samochodzie, i będzie chciał interweniować.

    Marek pracuje także w schronisku Brata Alberta w Zabrzu, gdzie mieszkają bezdomni. Zdarza się, że także za nich się modli, np. Koronką do Bożego Miłosierdzia, którą pokochał po swoim nawróceniu. – Pamiętam człowieka, za którego wcześniej się modliłem. Powiedział mi: „Pan jest dobrym człowiekiem”. Na kolejnej mojej zmianie on już nie żył. Wierzę, że to była taka forma pożegnania się ze mną. Staram się widzieć w nich Chrystusa i być sprawiedliwym dla każdego – mówi. W budynku, gdzie pracuje, jest kaplica. – Jeśli tu jest Jezus, to jest to Jego dzieło. Czy w innej pracy mógłbym pójść na adorację? – cieszy się. – Mam Chrystusa na wyciągnięcie ręki.

    Joanna Kojda/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Odsiew na zasiew

    Kto spotkał Chrystusa w Kościele, znajduje Go w każdym kościele.

    Proboszcz dużej miejskiej parafii powiedział mi niedawno, że choć dzisiaj ubyło uczestników Mszy, to znaczna większość obecnych przystępuje do Komunii.

    Rzeczywiście, to zjawisko jest chyba powszechne. Inaczej było przed laty, gdy do stołu Pańskiego przystępowali stosunkowo nieliczni spośród uczestników liturgii. Zapewne zmiana jest owocem wielu czynników, ale mój znajomy zwrócił uwagę na jeszcze jedno zjawisko. – Kasa się zgadza – powiedział. Wyjaśnił, że mimo zmniejszenia się liczby wiernych na Mszach, finanse parafii pozostają na stałym poziomie.

    – Myślisz, że ci, którzy teraz chodzą, dają więcej? – zapytałem.

    – Nie. Myślę, że ci, którzy nie dawali, przestali chodzić do kościoła – stwierdził.

    Coś w tym jest. Jesteśmy chyba świadkami swoistego odsiewu: ludzie, którzy w kościele modlili się o to, żeby się jak najszybciej skończyło – i to była jedyna forma modlitwy, jaką praktykowali – teraz przestali chodzić. Z prostego powodu: gdy ustąpiły przyczyny społeczne, czyli np. wpływ rodziny czy sąsiadów, nie zostało już nic. Bo nie było motywacji wiary. Natomiast ci, którzy tę motywację mają, na ogół zachowują ją do śmierci. Bo wiara, chwalić Boga, tak łatwo nie znika. Kiedy ktoś odkrył Chrystusa w Kościele, to nawet najgorszy ksiądz nie zdoła go do Niego zniechęcić. Dla takiej osoby ofiarność „na tacę” nie jest wspieraniem klerofaszyzmu i dotowaniem pedofilii – jest jednym z wielu aktów miłości do Chrystusa. Ci, którzy „dają na Kościół”, na ogół dobrze rozumieją, że nie robią łaski księdzu czy diecezji. To oni doświadczają łaski, bo dając coś od siebie, stają się uczestnikami błogosławieństwa, które otrzymuje „radosny dawca”. Takie dawanie jest po prostu ewangeliczne i ewangelicznie procentuje. Jest aktem wiary i zaufania Bogu – nie proboszczowi. Bardzo więc możliwe, że jest właśnie tak: do kościoła chodzą ci, którzy spotkali Chrystusa – głowę Kościoła. Jak przyjmowali Komunię, tak nadal przyjmują, i jak dawali na tacę, tak dają i teraz. Śmiem twierdzić, że tych ludzi nie wyrzucą z Kościoła żadne skandale, bo oni są tam dla Tego, który gładzi grzechy świata, a nie dla tych, co je popełniają.

    Oczywiście lepiej, żeby nikt nie opuszczał Kościoła, ale zdaje się, że syn marnotrawny nigdy by nie zauważył, kim jest jego ojciec, gdyby go nie porzucił. Gdy spadł do poziomu świńskiego koryta, ocalenie przyniosły mu skrucha i decyzja powrotu, a nade wszystko ojcowskie miłosierdzie.

    Bóg szanuje ludzką wolność – pozwala ludziom odchodzić, więc my też powinniśmy. Ale On na nich czeka – więc my też powinniśmy.


    KRÓTKO:

    Euroznawczyni

    Ktoś w serwisie X zgłosił postulat zakazu spowiadania dzieci. Zdaniem użytkownika taka spowiedź to „nieuprawniona i szkodliwa ingerencja w intymność dziecka, na dodatek całkowicie pozbawiona kontroli”. Europoseł KO Danuta Huebner tak to skomentowała: „Dziecko nabiera też zaufania do tego przebranego pana, co ułatwia później podobnie przyodzianym panom krzywdzić dzieci”. W odpowiedzi wielu komentatorów przypomniało Huebner jej przynależność do PZPR, wskazując, że kieruje się nabytą wtedy mentalnością. Warto zauważyć, że włodarze PRL nie odważyli się czegoś podobnego nawet zasugerować. A zatem – jest rozwój.

    Winne rodzinne

    Magdalena Środa w GW ubolewa, że jesteśmy „obywatelsko pasywni”, co widać m.in. po frekwencji wyborczej. Wychowanie rodzinne jej zdaniem nie uczy postaw prospołecznych. „Nie znam domu, w którym rodzice mówią dzieciom: pamiętaj, żeby zawsze płacić podatki, pamiętaj, by być aktywnym społecznie, by angażować się obywatelsko etc.”. I to prawda: pani etyk nie zna takich domów. Nie zna też Kościoła, skoro twierdzi, że on „nie uczy niczego oprócz modlitwy i posłuszeństwa zakazom”. I pyta: „jak więc młody człowiek ma budować wspólnotę, zacieśniać więzy społecznego zaufania, wzmacniać kapitał społeczny i zaangażowanie obywatelskie?”. Może tak, jak to robi „dobrze wychowana” młodzież na Zachodzie – paląc auta i grabiąc sklepy?

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Czuwaj ze Mną. Ogólnodostępna, całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu

    Czuwaj ze Mną. Ogólnodostępna, całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu

    ISTOCKPHOTO

    ***

    Zaskakująco szybko rośnie w Polsce liczba miejsc, gdzie można adorować Jezusa w Najświętszym Sakramencie – przez cały dzień, przez jedną noc w miesiącu lub w tygodniu, a nawet 24/7.

    Na niedzielne Msze przychodzi nad Wisłą coraz mniej ludzi, całe klasy w szkołach średnich rezygnują z lekcji religii, wydaje się, że wiara jest w odwrocie. Można by przypuszczać, że piękna, ale trudna modlitwa, jaką jest adoracja, też będzie powoli zanikać. Jest jednak zupełnie na odwrót. Liczba miejsc, gdzie każdy może wejść, uklęknąć i – nawet bez słów – wpatrywać się w Jezusa, w ostatnich latach gwałtownie w Polsce rośnie.

    Pierwsza ogólnodostępna przez całą dobę wieczysta adoracja ruszyła w 1987 roku w warszawskiej parafii św. Józefa na Kole. – Po 25 latach, w 2012 roku, w całym kraju było już 10 takich miejsc. W ciągu następnej dekady ta liczba jeszcze się zwielokrotniła: w 2022 r. naliczyliśmy ich już 38! Dzisiaj takich ośrodków jest ponad 40 – mówi ks. Bolesław Szewc, od 16 lat opiekun wieczystej adoracji w parafii na Kole.

    Nie ma schematu

    Często adoracja jest wprowadzana z inicjatywy świeckich, którzy bardzo chcą w ten sposób się modlić i przychodzą z tym do swoich proboszczów. Czasem odbywa się to jeszcze z innej strony. Ks. Szewc zauważył, że nie ma jednego schematu rozpoczęcia stałej adoracji. Łączy je tylko to, że są inicjatywami oddolnymi. – Geneza każdej z nich jest inna. To dla mnie znak, że nie jest to żadna organizacja, żaden ruch. Źródłem jest Pan Jezus Eucharystyczny i wiara tych ludzi, którzy w sposób niezwiązany ze sobą podejmują tę inicjatywę. To działanie Ducha Świętego – uważa.

    Podaje przykład Tarnobrzegu-Serbinowa, gdzie proboszczem i budowniczym kościoła od końca lat 70. XX wieku był ks. Michał Józefczyk. – To wybitna postać, zmarł w opinii świętości. Wierzył w to, że adoracja jest podstawą dla budowania tej parafii. Dzięki niemu do dzisiaj ta modlitwa w Serbinowie jest podzielona na osiedla, bloki i klatki! To jedyny taki przypadek, jaki znam. Również przy okazji budowy parafii zaczęła się stała adoracja w parafii w Wyszkowie – wylicza.

    Co znowu wymyślają

    W parafii św. Ludwika w Katowicach-Panewnikach adoracja dzienna trwa od wielu lat. W 2013 r. do proboszcza przyszli świeccy z prośbą o rozszerzenie jej na jedną noc w tygodniu. Ojciec Alan, franciszkanin, z początku nie zareagował z entuzjazmem. „Przyszły kobiety, a ja myślę: »Co znowu wymyślają… Ale skoro chcą się modlić, to jak im powiem, że nie?«” – mówił ze śmiechem „Gościowi” krótko po tamtym spotkaniu. Był sceptyczny ze względu na problemy techniczne, które przy tej okazji trzeba było rozwiązać. Okazało się jednak, że świeccy mieli już przemyślane gotowe – i sensowne – rozwiązania. Była też lista ludzi, którzy zadeklarowali się na nocny dyżur przed wystawionym w monstrancji Chrystusem. „Ich propozycja nie dawała mi spokoju, cały czas za mną chodziła. Kiedy później przeczytałem w ich kronice, jak one ten pomysł przed przyjściem do mnie przemodliły, ile w tej intencji poświęciły Mszy św. i adoracji, to przestało mnie dziwić, dlaczego tak to na mnie zadziałało… Widać to już Duch Święty nie dawał mi spokoju” – stwierdził ojciec Alan.

    Problemy techniczne zostały przezwyciężone i adoracja ruszyła. Ludzi chętnych do podjęcia stałych dyżurów tak szybko przybywało, że została rozszerzona na drugą i na trzecią noc w tygodniu, a wreszcie stała się wieczysta. Za grafik dyżurów odpowiadają świeccy.

    Odnowa w pandemii

    W kościele św. Józefa na Kole w Warszawie ideę rozszerzenia adoracji na całą dobę rzucił rekolekcjonista, dziś już nieżyjący ks. Krzysztof Małachowski. Parafianie, wśród których było wielu ludzi gotowych do działania, też sami zorganizowali dyżury. – Po trzydziestu latach widać jednak było, że grono adorujących się starzeje, ludzi ubywa. Na modlitwę zawsze przychodziło u nas bardzo dużo młodzieży, tyle że ci młodzi nie chcieli się deklarować na dyżury adoracyjne – relacjonuje ks. Szewc. – Gdy w 2020 r. przyszła pandemia, zaapelowaliśmy do nich, żeby pomogli ocalić adorację. Efekt: przyszło ponad sto osób! Dzięki mobilizacji młodych w pandemii na naszej adoracji wymieniły się pokolenia – mówi.

    Drugie w Polsce ogólnodostępne miejsce wieczystej adoracji powstało w 1994 r. w Białymstoku. Proboszczowi parafii Ducha Świętego, ks. Stanisławowi Andrukiewiczowi, pomysł podsunęła mieszkanka USA, Stefania Chasse. Dzięki temu w dolnej części probostwa powstała kaplica pod wezwaniem Męczenników Polskich. Zgłosiło się około 400 osób chętnych do podjęcia dyżurów.

    W 1998 r. nieustającą adorację zaczęła parafia NMP Królowej Apostołów w Ełku – a potem ruszyła lawina. Dołączyły Częstochowa, Łodź, Kraków-Łagiewniki i szereg innych miejscowości. – To narasta. Od 2018 r. powstaje już po kilka takich miejsc rocznie – mówi ks. Bolesław Szewc. Zauważa, że akurat tu zjawisko polaryzacji przynosi coś pozytywnego. – Dzisiaj bycie chrześcijaninem nie jest tytułem do chwały. Dlatego w Kościele powoli zostają już tylko ci, którzy są przekonani. To wąska grupa, ale skłonna do zaangażowania – wskazuje.

    Totalne wyciszenie

    Zdarza się czasami, że adoracja trwa gdzieś nieustannie, ale nie przez całą dobę jest ogólnodostępna. Tak bywa w ponad dziesięciu żeńskich klasztorach czy w kościele św. Marii Magdaleny w Tychach. W tej ostatniej aż 370 osób regularnie, o stałych godzinach, adoruje Jezusa w nocy. Ze względów bezpieczeństwa drzwi świątyni są tam od pewnego czasu zamykane na noc.

    W 2017 r. pani Agnieszka zapytała oblatów prowadzących parafię w Katowicach-Koszutce, czy mogłaby modlić się przed Najświętszym Sakramentem w nocy z piątku na sobotę. Ta  łoda kobieta odczuwała wielkie pragnienie adoracji. Brakowało jej choć jednej nocy w tygodniu – jak powiedziała – „takiego totalnego wyciszenia się”. Noc, kiedy miasto śpi, takie wyciszenie ułatwia. „Możecie mnie nawet zamknąć na noc w kościele” – zaproponowała.

    Ówczesny proboszcz, ojciec Bartosz Madejski, zgodził się. W czasie rozmowy z Agnieszką stwierdził, że skoro ona i tak będzie tej nocy czuwać w kościele, to po co go zamykać. A może jeszcze ktoś będzie chciał przyjść się pomodlić? Oblaci wspomnieli więc o możliwości nocnego adorowania Pana w ogłoszeniach parafialnych. Nie było żadnych plakatów ani telefonicznego mobilizowania znajomych. A jednak – ku zdumieniu wszystkich – katowiczanie na to ogłoszenie odpowiedzieli. Przez całą noc do kościoła na Koszutce przychodzili ludzie. Wielu wpadało na godzinę, inni na dłużej. I tak już zostało. Dziś można tu adorować Jezusa w każdą noc z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę. Korzystają z tego ludzie z całego śródmieścia Katowic. Zwłaszcza do północy kaplica jest wypełniona. Trwa też codzienna adoracja w ciągu dnia, aż do 22.00.

    Hałaśliwy świat

    Niektórzy sądzą, że na adoracji trzeba zarzucać Jezusa modlitwami: koronką, Różańcem, litaniami… Wielu z czasem zaczyna doceniać najprostszą formę spotkania z Bogiem: kiedy zwyczajnie patrzysz w ciszy na Niego i pozwalasz, żeby On patrzył na ciebie. Modlący zanurzają się wtedy w ciszy. – Na co dzień żyjemy w hałaśliwym świecie, pełnym obrazów. Ta cisza, w której trwamy w Bożej obecności, daje nam wytchnienie. Można w niej wreszcie usłyszeć siebie, swoje sumienie, swoje pragnienia. I można rzeczywiście nawiązać żywą relację z Panem Jezusem, który jest i patrzy na nas – zauważa Barbara Mrozek, zaangażowana w stałą adorację.

    Ks. Bolesław Szewc dodaje: – Dla mnie adoracja najbardziej owocna jest wtedy, kiedy pojawia się w moim życiu taki stan bezradności. A jest dużo okazji do tego, żebym nie wiedział, co dalej robić, do kogo się odwołać. Wtedy po prostu idę do Pana Jezusa i On to po swojemu jakoś ustawia. Pojawia się nowa perspektywa, sprawy się rozwiązują.

    Uczestnicy adoracji często ze zdziwieniem zauważają, że jeśli w natłoku swoich zajęć na przekór wszystkiemu idą na adorację, doświadczają… rozmnożenia czasu. Nie tylko dają radę zdążyć ze swoimi obowiązkami, ale jeszcze zostaje im czas na odpoczynek. Twierdzą też, że po godzinie nocnej adoracji następnego dnia wcale nie brakuje im snu. Co nie zmienia faktu, że w środku nocy bardzo trudno jest wstać na adorację. To jest z ich strony dużą ofiarą. – Myślę, że to dla Pana Jezusa miłe, jeżeli człowiek odda swój sen z miłości do Niego. Każdego do tego zachęcam – mówi Krystian, emerytowany górnik.

    Mamusiu, usiądź

    Wielu ludzi w czasie swojej godziny adoracji wycisza się i otwiera na Boga. Czasami przychodzą wtedy różne natchnienia. Aleksandra z Panewnik, która modliła się o dziecko dla bezdzietnych syna i synowej, w czasie jednej z adoracji niespodziewanie doznała silnego przekonania, że została wysłuchana. – Zszokowana mówię: „Co ja tu sobie wymyślam?”. Ale już nie umiałam dalej modlić się o ciążę dla synowej, tak jakby tę modlitwę coś mi odrzucało… Odczułam, że mam dziękować, bo synowa już jest w ciąży, i że niczym mam się nie przejmować. Więc od tej pory już tylko prosiłam, żeby się urodziło zdrowe dziecko – wspomina. Po dwóch miesiącach Wojtek z Anią przylecieli z Irlandii. Powiedzieli: „Mamusiu, usiądź sobie” i oznajmili, że synowa jest w drugim miesiącu ciąży. – Ja na to tylko się uśmiechnęłam. Oni: „Jak to, nie cieszysz się?”. A ja: „Cieszę się bardzo, ale po prostu wiem to już od dwóch miesięcy” – mówi. Po Róży przyszli na świat jeszcze czterej jej bracia: Jakub, Emil, Józef i urodzony niespełna pół roku temu Dawid. – Wszystkie dzieci są zdrowe, radosne, wychowywane w wierze katolickiej, choć mieszkają za granicą, w Irlandii – mówi Aleksandra.

    Kroniki miejsc, gdzie trwa wieczysta adoracja, są pełne podobnych świadectw.

    Aplikacja dla adorujących

    Wielu nigdy nie doświadcza na adoracji żadnych nadzwyczajności. Najważniejsze jest jednak bycie z Bogiem i karmienie się Jego obecnością.

    W 2020 r. ruszyła całodobowa adoracja w kaplicy kościoła św. Jana Kantego w Legionowie. Ewelina Staniec, żona i matka dwóch synów, była jedną z osób zaangażowanych w jej uruchomienie. – Adoracja to przebywanie z Kimś, kto najbardziej mnie rozumie i zna – mówi. W kaplicy adoracji siedzi z Jezusem, milczy z Nim, słucha Go. Nieraz dostaje wtedy odpowiedzi na swoje pytania, dotyczące zwykłych, codziennych spraw, jak zapisanie dziecka do tej czy innej szkoły. – Często w kaplicy nic nie usłyszę, nie dostaję żadnego światła, ale jak wyjdę na zewnątrz, nagle przychodzą maile i SMS-y, które są jakby namacalną odpowiedzią na modlitwę – zauważa.

    Ewelina przy okazji wyjazdów korzysta też z adoracji w różnych innych miejscach. Kilka razy jednak natknęła się wtedy na zamknięte drzwi do kościołów, bo okazywało się, że zmieniły się godziny Eucharystii i adoracji. Wraz ze swoją wspólnotą „Adoracja w drodze” przygotowuje więc dzisiaj specjalną aplikację na telefon. Ma ona ułatwić znalezienie najbliższego miejsca, gdzie akurat – o konkretnej porze dnia lub nocy – trwa adoracja w ciszy. – Na mapie będą zaznaczone: punkt, gdzie stoję, najbliższe miejsce adoracji i trasa dojścia lub dojazdu – mówi. – Powoli dodajemy miejsca adoracji na mapkę na naszej stronie adoracjawdrodze.pl. Mamy już wpisanych 206 takich punktów. Natomiast aplikacja na telefon powinna być gotowa za około rok – zapowiada.

    A co z ludźmi, którzy przez chorobę, niepełnosprawność czy z jakiegokolwiek innego powodu nie mogą pojechać na adorację osobiście, a czują pragnienie wytrwałego wpatrywania się w Jezusa? Propozycję ma dla nich telewizja EWTN. W serwisie YouTube prowadzi ona transmisję na żywo z kaplicy adoracji w Niepokalanowie. W każdej chwili w zwykłe dni korzysta z niej od 600 do 800 osób jednocześnie.

    II Kongres Wieczystej Adoracji

    Odbędzie się od 10 do 12 maja 2024 r. we Wrocławiu. Jest otwarty dla wszystkich. Szczegóły na stronie: ewtn.pl.

    Przemysław Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kardynał Burke o najściślejszej więzi Niepokalanego Serca Maryi z życiem w Chrystusie

    (Nheyob, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)

    ***

    Niepokalana Dziewica Maryja, „Kobieta Eucharystii”, została nam dana jako nasza wiekuista Matka. Jej Niepokalane Serce coraz silniej przyciąga nas do Najświętszego Serca Pana Jezusa – mówił kard. Raymond Leo Burke.

    Kard. Raymond Burke wygłosił kazanie 4 maja w sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w La Crosse w Wisconsin w USA. Wychodząc od odnalezienia Pana Jezusa w świątyni mówił o związku łączącym Matkę Bożą z Jej Boskim Synem.

    – Chrystus przyjął ludzką naturę w łonie Maryi, ażeby Ona przed wszystkimi – w oczekiwaniu na owoce Jego zbawczej męki, śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia – a wreszcie i wszyscy, którzy przejdą w Nim do życia poprzez wiarę i chrzest, mogli uczestniczyć w Jego boskiej naturze, w życiu Boga – Ojca, Syna i Ducha Świętego – powiedział purpurat.

    – Dziewica Maryja jest ściśle i wyjątkowo zjednoczona ze swoim Boskim Synem w tajemnicy odkupieńczego Wcielenia. Jest zarazem pierwszą z odkupionych przez tajemnicę niepokalanego poczęcia; uczestniczy w dziele Odkupiciela, który chce przyprowadzić do Siebie wszystkie dusze – stwierdził.

    – [Maryja] została nam dana jako nasza wiekuista Matka, kiedy Jej Boski Syn umierał na krzyżu dla naszego zbawienia. Najświętsze Serce Niepokalanej coraz silniej przyciąga nasze serca do Najświętszego Serca Pana Jezusa, abyśmy wolni od grzechu mogli żyć coraz głębiej w Nim, w Jego boskiej prawdzie i miłości – podkreślił.

    Hierarcha wezwał na koniec do pobożnego uczestnictwa w Najświętszej Ofierze Mszy świętej w jedności z Niepokalaną, „Kobietą Eucharystii”.


    źródło: cardinalburke.com/PCh24.p

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 MAJA

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    UROCZYSTOŚĆ NMP KRÓLOWEJ POLSKI

    PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA

    ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU OD GODZ. 18.00 WRAZ Z NABOŻEŃSTWEM MAJOWYM

    MSZA ŚW. – godz. 19.00

    ________________________________________

    Uroczystość Najświętszej Maryi Panny

    Królowej Polski

    Samplefot. Hubert Szczypek

    ***

    3 maja obchodzimy uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, która została ustanowiona przez papieża Benedykta XV w 1920 r. na prośbę biskupów polskich. Uroczystość ta – głęboko zakorzeniona w naszej historii – nawiązuje do Ślubów Lwowskich króla Jana Kazimierza z 1656 r., Konstytucji 3 maja oraz oddania Polski pod opiekę Maryi po uzyskaniu niepodległości.

    Geneza: Maryja objawia się włoskiemu jezuicie jako królowa Polski

    Już w średniowieczu w na naszych ziemiach żywy był silny kult maryjny, a Matka Boża była traktowana jako szczególna opiekunka Królestwa Polskiego. Jan Długosz nazwał Maryję „Panią świata i naszą”, a maryjna pieśń Bogurodzica od XV wieku pełniła rolę nieoficjalnego hymnu państwowego.

    Mało kto wie, że po raz pierwszy Maryja została nazwana wprost Królową Polski w trakcie objawień jakich doświadczył w Neapolu włoski jezuita ojciec Juliusz Mancinelli 14 sierpnia 1608 r. Miał on objawienie, podczas którego Maryja poleciła mu, aby nazwał ją Królową Polski: „A czemu mnie Królową Polski nie zowiesz? Ja to Królestwo wielce umiłowałam i wielkie rzeczy dlań zamierzam, ponieważ osobliwą miłością ku Mnie pałają jego synowie”. Treść tych objawień rozpowszechnił na ziemiach Rzeczypospolitej książę Albrecht Radził, Wielki Kanclerz Litewski.

    W czasie najazdu szwedzkiego, 1 kwietnia 1656 r. w katedrze lwowskiej, przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej Łaskawej, król Jan Kazimierz złożył uroczyste śluby, zawierające formułę: „Ciebie za patronkę moją i za Królowę państw moich dzisiaj obieram”. W trakcie ślubowania zobowiązywał się szerzyć cześć Maryi, wystarać się u papieża o pozwolenie na obchodzenie Jej święta jako Królowej Korony Polskiej, a także zająć się losem chłopów i zaprowadzić w państwie sprawiedliwość społeczną.

    Temu wiekopomnemu wydarzeniu towarzyszyło odśpiewanie litanii do Najświętszej Panny. Nuncjusz apostolski abp Pietro Vidoni, który przewodniczył uroczystej Mszy św. w katedrze lwowskiej, dodał do modlitwy wezwanie „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”, które zgromadzeni biskupi i senatorowie trzykrotnie powtórzyli. Po ślubowaniu władcy, w imieniu senatorów i szlachty, podobną rotę odczytał podkanclerz koronny biskup krakowski Andrzej Trzebnicki, a wszyscy obecni powtarzali słowa jego ślubowania.

    Jan Kazimierz nie mógł jednak dopełnić ślubów. Państwo opanowywał wówczas coraz większy chaos, a sam władca w niedługim czasie (1668 r.) zdecydował się abdykować i wyjechać za granicę. Szczególne związanie kultu Maryi, Królowej Korony Polskiej, z Jasną Górą nastąpiło 8 września 1717 r., kiedy to dokonano koronacji jasnogórskiego obrazu, co uznano za koronację Maryi na Królową Polski.

    Odnowienie ślubów w sytuacji narodowej niewoli

    W roku 1856 r. w Paryżu, nastąpiło odnowienie ślubów Jana Kazimierza przez jednego z twórców zgromadzenia zmartwychwstańców ks. Aleksandra Jełowickiego oraz krąg osób z nim związanych m. in. Adama Mickiewicza, którzy byli przekonani, że najwłaściwszą drogą do odzyskania niepodległości jest moralne odrodzenie polskiego społeczeństwa. Te idę propagowało później powstałe w tym kręgu zgromadzenie Księży Zmartwychwstańców, a silnie oddziaływała ona na ziemie pod zaborami i kształtujący się tam ruch zakonotwórczy.

    Kolejna aktualizacja ślubów Jana Kazimierza miała miejsce w 1904 roku. Dokonał tego św. Józef Bilczewski, ówczesny arcybiskup Lwowa, który zgromadził tam przedstawicieli wszystkich zaborów. Bilczewski wskazał po raz kolejny realizację ślubów Jana Kazimierza jako drogę do odzyskania niepodległości. Papież Pius X w 1908 r. zezwolił na wpisanie wezwania „Królowo Polski” na stałe do Litanii Loretańskiej. W tym samym roku ustanowił dla diecezji lwowskiej święto Królowej Polski.

    Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Episkopat Polski zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o wprowadzenie święta dla Polski pod wezwaniem „Królowej Polski”. Papież Benedykt XV przychylił się do tej prośby 14 stycznia 1920 r. ustanawiając święto dla całej Polski.

    Ustanowienie ogólnopolskiego święta Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski

    W obliczu zagrożenia nowym „potopem”, tym razem bolszewickim, w 1920 r. Polacy ponownie zwrócili się o pomoc Matki Bożej. Episkopat odwołał się do ślubów Jana Kazimierza, szukając umocnienia narodu na Jasnej Górze, wzywając wiernych do zachowania nadziei i postawy na wzór ojca Augusta Kordeckiego. Niedługo później, 15 sierpnia, polska armia odniosła zwycięstwo nad bolszewikami, zwane „Cudem nad Wisłą”.

    Biskupi zaproponowali Ojcu świętemu dzień 3 maja, aby podkreślić nierozerwalną łączność tego święta z Sejmem Czteroletnim, a zwłaszcza z uchwaloną 3 maja 1791 pierwszą polską Konstytucją. W 1925 Pius XI rozszerzył święto NMP Królowej Polski na wszystkie diecezje w Polsce a jako datę jego obchodów wyznaczył 3 maja.

    Śluby Jasnogórskie zainicjowane przez kard. Hlonda

    Gorącym orędownikiem odnowienia ślubów narodu polskiego był prymas August Hlond. W 1936 roku na Jasnej Górze, przybyła tam w licznie 100 tys. osób młodzież akademicka, złożyła ślubowanie, w którym wybrała Matkę Bożą na swoją patronkę, zobowiązując się kształtować życie społeczne na wartościach religijno-narodowych, w duchu chrześcijańskim.

    Podczas wojny 31 października 1943 r. Pius XII dokonał poświęcenia całej rodziny ludzkiej Niepokalanemu Sercu Maryi.

    Po II wojnie światowej – z inicjatywy kard. Hlonda – 8 września 1946 roku milionowa rzesza wiernych, złożyła na Jasnej Górze Akt Ofiarowania Niepokalanemu Sercu Maryi, tym samym ponownie uaktualniając śluby Jana Kazimierza. Uroczystość ta nawiązywała również do aktu, którego w 1943 roku dokonał Pius XII.

    Nowa wersja ślubów opracowana przez internowanego Prymasa

    W 300. rocznicę królewskich ślubów Jana Kazimierza, nową ich wersję opracował internowany wówczas w Komańczy prymas Polski kard. Stefan Wyszyński. 26 sierpnia 1956 r. wierni na Jasnej Górze uroczyście ślubowali Maryi: „Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie, w życiu naszym osobistym, rodzinnym, narodowym i społecznym”. Przyrzekali „wszczepiać w umysły i serca dzieci ducha Ewangelii”, strzec chrześcijańskich obyczajów, wychować młode pokolenie w wierności Chrystusowi, bronić je przed bezbożnictwem i zepsuciem”.

    Tekst ślubów odczytał biskup Michał Klepacz (pełniący w tym czasie obowiązki przewodniczącego Episkopatu). O osobie uwięzionego Prymasa przypominał pusty fotel, ustawiony przed ołtarzem.

    W 1957 r. z inicjatywy prymasa Wyszyńskiego rozpoczęła się „Wielka Nowenna” przygotowująca Kościół w Polsce do obchodów Millennium Chrztu Polski. Połączona została z peregrynacją cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Nawet „aresztowanie” obrazu przez SB nie wpłynęło na zastraszenie społeczeństwa.

    W 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił Maryję Królową Polski i jej główną patronką, a święto NMP Królowej Polski stało się świętem I klasy we wszystkich diecezjach polskich. W 1969 Paweł VI na prośbę prymasa Wyszyńskiego podniósł święto do rangi uroczystości.

    Podczas jasnogórskich obchodów Millennium chrztu Polski 3 maja 1966 r. cały polski Episkopat w obecności kilkuset tysięcy pielgrzymów dokonał uroczystego ślubowania NMP. W uroczystościach milenijnych pragnął uczestniczyć papież Paweł VI, na to jednak nie zgodziły się komunistyczne władze. Dopiero Jan Paweł II, mógł jako pierwszy w historii papież przybyć na Jasną Górę.

    Zawierzenie Jana Pawła II

    3 i 4 czerwca 1979 r. Jan Paweł II dokonał aktu zawierzenia Pani Jasnogórskiej: „… Zawierzam Ci, o Matko Kościoła, wszystkie sprawy tego Kościoła, całą jego misję i całą jego służbę w perspektywie kończącego się drugiego tysiąclecia dziejów chrześcijaństwa na ziemi”.

    W 1982 r. Kościół obchodził 600-lecie obecności Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Zwieńczeniem kilkuletnich przygotowań do tego jubileuszu była kolejna obecność w Częstochowie Jana Pawła II, który przewodniczył obchodom 18 i 19 czerwca 1983 r.

    Biskupi polscy opracowali również w 1990 r. „Drugą Wielką Nowennę”, która miała za zadanie przygotować Kościół w Polsce na kolejne tysiąclecie chrześcijaństwa.

    Od 1992 r. (tak, jak w okresie międzywojennym) dzień ten jest świętem narodowym Polski – dla upamiętnienia zarówno uchwalenia Konstytucji w r. 1791, jak i święta Królowej Polski.

    Akt zawierzenia z okazji 1050-lecia chrztu Polski

    Nowego Aktu Zawierzenia Narodu Polskiego Matce Bożej – z okazji rocznicy 1050-lecia chrztu Polski – dokonał 3 maja 2016 r. obecny przewodniczący KEP – abp Stanisław Gądecki.

    Poważnym współczesnym problemem – podkreślał – jest wypaczone pojęcie wolności, gdyż dla wielu współczesnych „wolność staje się wręcz religią”, skutkującą tym, że „wywyższa się człowieka kosztem Boga i liczy się tylko nieskrępowana wolność poszczególnych jednostek”.

    Drugim nowym problemem – jak stwierdził – jest dzisiaj odniesienie do prawa Bożego, z czego – w przeciwieństwie do twórców Konstytucji 3 Maja – dzisiejsi prawodawcy rezygnują.

    Trzecim aktualnym problemem – zdaniem przewodniczącego KEP – jest kształt obecnego polskiego patriotyzmu. „Autentyczny patriotyzm nie zna nienawiści do nikogo (…) trzeba bezwzględnie unikać ryzyka tego, ażeby ta niezbywalna funkcja narodu nie wyrodziła się w nacjonalizm” – wyjaśniał.

    Ponowne zawierzenie w „dzisiejszym trudnym doświadczeniu”

    W 2020  r. abp Stanisław Gądecki dokonał w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, kolejnego zawierzenia Polski Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Matce Bożej Królowej Polski. Służył temu specjalny akt zawierzenia, nawiązujący do 100-lecia urodzin św. Jana Pawła II, przyszłej beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego jak również stulecia ocalenia Polski w Bitwie warszawskiej.

    „Wraz z Maryją, Bogurodzicą Dziewicą, Królową Polski i Świętymi Patronami, błagamy o ratunek dla naszej Ojczyzny w jej dzisiejszym trudnym doświadczeniu. (…) Zawierzamy Tobie naszą Ojczyznę i Naród, wszystkich Polaków żyjących w Ojczyźnie i na obczyźnie. Tobie zawierzamy całe nasze życie, wszystkie nasze radości i cierpienia, wszystko czym jesteśmy i co posiadamy, całą naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość” – modlił się przewodniczący polskiego Episkopatu na Jasnej Górze.

    W tym roku 3 maja o godz. 11 uroczystej sumie na Jasnogórskich Wałach w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski – przewodniczył nowy przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda SAC, metropolita gdański.  W zaproszeniu na jasnogórskie obchody podkreślił, że „Maryja jest naszą Królową i chcielibyśmy w ten sposób zamanifestować, że zależy nam na tym, aby Maryja nas prowadziła, aby Maryja nas otaczała macierzyńską opieką, aby nas wpierała w tych trudnych czasach, które w tym momencie przeżywamy”.

    Marcin Przeciszewski/Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Słowo Ewangelii na dzień 3 maja 2024 r. (J 19,25-27):

    “A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.”

    Przyjmij dar Matki, bądź bratem Jezusa!

    Depositphotos.com (5000517

    ***

    Wziąć Maryję do siebie. Uczeń otrzymuje i przyjmuje ‘dar Matki’. Oznacza to, że przyjmuje Ją za „swoją Matkę: uważa się za Jej syna i brata Jezusa”. W niej bije Boże źródło, z którego wypływa jego życiowa egzystencja.

    Obraz: Jesteśmy na Golgocie, miejscu męki Pana, kilka chwil przed Jego śmiercią. Oczyma wyobraźni zobaczę krzyż, wiszącego na nim Pana, płaczące niewiasty i umiłowanego ucznia. Zwrócę uwagę na swoje odczucia. Jestem częścią tego wydarzenia.
    Myśl: Ten krótki tekst, jedna z pięciu scen mających miejsce na Golgocie, jest opisem szczególnego momentu, ‘godziny Jezusa’, ale ma też znaczenie uniwersalne. Maryja i kobiety to osoby, które miłują Jezusa, uczeń jest umiłowany przez Pana. ‘Matka Jezusa’ pojawia się w ewangelii Jana w Kanie Galilejskiej i na Golgocie, na otwarciu i zamknięciu ‘Jego godziny’. Tu mamy przejście od „godziny Syna do czasu braci”. Od tego momentu uczeń staje się ‘jak On’. Maryja staje się matką każdego, kto żyje Słowem Pana. Zadaniem ucznia jest ‘stać obok krzyża Jezusowego’.
    Emocja: Wziąć Maryję do siebie. Uczeń otrzymuje i przyjmuje ‘dar Matki’. Oznacza to, że przyjmuje Ją za „swoją Matkę: uważa się za Jej syna i brata Jezusa”. W niej bije Boże źródło, z którego wypływa jego życiowa egzystencja.
    Wezwanie: Proszę o łaskę ‘przyjęcia Matki’. Podziękuję za dar Matki.
    Przez dłuższy moment będę adorował Jezusa na krzyżu.


    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ***

    PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA – 4 MAJA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
    SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZ. 17.00
    MSZA ŚW. WIGILIJNA Z VI NIEDZIELI WIELKANOCNEJ O GODZ. 18.00 
    PO MSZY ŚW. NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO NIEPOKALANEMU SERCU NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    ***

    VI NIEDZIELA WIELKANOCNA – 5 MAJA
    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
    OD GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDŹ ŚW.
    MSZA ŚW. O GODZ. 14.00
    PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________

    _________________________________

    Jasna Góra:

    zaproszenie na uroczystość Królowej Polski

     fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu wskazuje o. Samuel Pacholski. Przeor Jasnej Góry zaprasza na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja. Podkreśla, że Jasna Góra jest miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. Zachęca, by pozwolić się wprowadzać Maryi w przestrzeń, w której uczymy się ufać Bogu i „wierzymy, że w oparciu o tę ufność nie ma dla nas śmiertelnych zagrożeń, śmiertelnych zagrożeń dla naszej wolności”.

    – Żyjemy w czasach, kiedy nasza wspólnota narodowa jest bardzo podzielona. Myślę, że główny kryzys to kryzys wiary, który dotyka tych, którzy nominalnie są chrześcijanami, są katolikami. To ten kryzys generuje wszystkie inne wątpliwości. Trudno, by ci, którzy nie przeżywają wiary Kościoła, nie widząc naszego świadectwa, byli przekonani do naszych, modne słowo, „projektów”. To jest ciągle wołanie o rozwój wiary, o odrodzenie moralne osobiste i społeczne, bo bez tego nie będziemy wiarygodni i przekonujący – zauważa przeor. Jak wyjaśnia, jedną z głównych intencji zanoszonych do Maryi Królowej Polski będzie modlitwa o pokój, o dobre decyzje dla światowych przywódców i „byśmy zawsze potrafili budować relacje, w których jesteśmy gotowi na dialog, także z tymi, których nie rozumiemy”.

    O. Pacholski wskazuje na sens ewangelicznego wydarzenia, kiedy Jezus w ostatnich chwilach agonii na krzyżu w osobie Jana oddaje Maryi całą wspólnotę uczniów, wszystkich ludzi wszystkich czasów, także tych, którzy rodzą się na polskiej ziemi. Powierzenie nam Maryi jako Matki dotyka naszej najgłębszej potrzeby – miłości. Paulin wyjaśnia, że panowanie Maryi jest panowaniem przez miłość. – To Jej królowanie jest panowaniem przez czułość, nie jest panowaniem przez prawo, a zatem jest to zawsze służba, duchowa władza nad sercami tych, którzy uznają w Maryi swoją Matkę i Królową – wyjaśniał jasnogórski przeor. Wskazał na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu i podkreślił, że jeśli poddajemy się z własnej woli miłości, jaką ma do nas Jezus Chrystus a jaką objawił nam w tajemnicy krzyża, jeśli poddajemy się miłości Jego Matki, to jesteśmy coraz bardziej wolni. – Poddanie się komuś, kto jest doskonale wolny, w żaden sposób nie zawęża perspektywy naszej wolności, ale jest właśnie tym czynnikiem, który nas uwalnia od dotychczasowych zniewoleń – wyjaśnia zakonnik. Zauważa, że Jasna Góra jest w tym sensie miejscem „wolnościotwórczym”, w jakim dokonuje się dźwiganie człowieka z niewoli grzechu w sakramencie pokuty i pojednania, który jest szczególnie wpisany w misję częstochowskiego sanktuarium i paulinów.

    O. Pacholski podkreśla, że Jasna Góra jest wciąż miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. – To pielgrzymi potwierdzają, że to miejsce jest żywe i ciągle niesie przesłanie, które jest dla nich istotne – zauważa i zwraca uwagę, że to też wyzwanie dla paulinów, by w nauczaniu, głoszeniu „znajdowali przestrzeń nadziei, dla tych którzy często tu przychodzą poranieni, bez nadziei, zrozpaczeni nawet, z kryzysami wiary, kryzysami życia małżeńskiego, kryzysami, jakie rodzi dzisiejsza cywilizacja i żeby nie zabrakło nam sił, aby ich jednać z Bogiem, żeby pokazywać, że ta nadzieja wiąże się najpierw z uwolnieniem ciężaru grzechu i winy”.

    Na program uroczystości ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, które rozpoczną się już w wigilię, a więc 2 maja złożą się m.in. o godz. 18.00 Koncert Maryjny w wykonaniu chóru chłopięco – męskiego „Pueri Claromontani” (Bazylika), a 18.30 Procesja Maryjna po Wałach. Apel Jasnogórski o 21.00 poprowadzi abp Tadeusz Wojda, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, a nocne czuwanie podejmie Bractwo NMP Królowej Korony Polski przeżywające swoje święto patronalne.

    3 maja w uroczystość NMP Królowej Polski o godz.10.00 rozpocznie się modlitewne czuwanie: „W oczekiwaniu na beatyfikację sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej” połączone z możliwością podjęcia duchowej adopcji dziecka poczętego. Suma odpustowa odprawiona zostanie o godz. 11.00.

    Celebrować ją będą przedstawiciele Konferencji Episkopatu Polski na czele z przewodniczącym abp. Tadeuszem Wojdą, który wygłosi też kazanie. Ponowiony zostanie Milenijny Akt Oddania Polski w Macierzyńską Niewolę Maryi, Matce Kościoła za Wolność Kościoła Chrystusowego. Mszę św. celebrowaną w Bazylice o godz. 19.00 pod przewodnictwem abp. Wacława Depo, metropolity częstochowskiego poprzedzi o 18.30 procesja eucharystyczna po Wałach. Uroczystość zwieńczy Apel Jasnogórski z udziałem Wojska Polskiego z racji święta Konstytucji 3 maja.

    Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski nawiązuje do obrony Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 r. i ślubów króla Jana Kazimierza, w których powierza on królestwo opiece Matki Bożej oraz do uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Święto wyraża wiarę narodu w szczególną opiekę Bożą, jakiej Polacy doświadczali i doświadczają za pośrednictwem Maryi. Zostało ustanowione na prośbę biskupów polskich po odzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej. Oficjalnie zostało zatwierdzone w 1920 r. przez papieża Benedykta XV. Obchodzone jest od 1923 r. Po reformie liturgicznej w 1969 r. zostało podniesione do rangi uroczystości.

    BP @JasnaGóraNews/KAI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ***

    Skąd wzięły się rysy na obrazie jasnogórskim? Nieznane historie najbardziej znanego sanktuarium

    ***

    Obrona Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 roku.

    Obrona Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 roku.
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Rysy na cudownym obrazie Maryi mówią o tym, że wszystko, co materialne, możemy stracić. Nawet taki skarb. Mało kto wie, jak często jasnogórskie sanktuarium, a z nim święta ikona, były zagrożone.

    Była Wielkanoc 14 kwietnia 1430 roku. Do klasztoru jasnogórskiego, który był już znanym sanktuarium, wpadła znaczna grupa zbrojnych. Wokół obiektu nie było jeszcze obwarowań, dzięki czemu napastnicy z łatwością dostali się do wnętrza. Byli to „pewni szlachcice polscy, którzy zbyt rozrzutnie roztrwonili swoje majątki po ojcach i mieli długi” – zapisał Jan Długosz. Historyk twierdził, że napastnicy liczyli na zdobycie wielkich skarbów, więc dobrali sobie „rabusiów z Czech, Moraw i Śląska”. Kosztowności, na które liczyli, nie było wiele. Zawiedzeni, rzucili się na sprzęty liturgiczne. „Ograbiają nawet sam obraz Najjaśniejszej Naszej Pani, którą pobożni wierni przystroili złotem i perłami. I nie poprzestając na grabieży, przebijają w poprzek mieczem twarz obrazu i łamią ramy, w które był oprawiony obraz, żeby na podstawie tak okrutnych i niegodziwych czynów wzięto ich nie za Polaków, ale za Czechów [chodziło o zrzucenie winy na husytów – przyp. F.K.]. Po dokonaniu tak niegodziwego czynu wychodzą z klasztoru z niewielkim łupem, bardziej zniesławieni niż wzbogaceni” – zanotował dziejopis.

    Święty wizerunek, pozbawiony wszelkich kosztowności, rabusie porzucili gdzieś poza klasztorem. Obraz został wielokrotnie cięty ostrym narzędziem, deska rozpadła się na trzy części, a oklejające ją płótno rozerwało się w kilku miejscach.

    Wstrząśnięty król Władysław Jagiełło kazał sprowadzić ikonę do Krakowa i zlecił naprawę zespołowi malarzy. Ci przeprowadzili gruntowną renowację. Skleili rozbitą tablicę i uzupełnili ubytki, a ślady cięć na twarzy Maryi nie tylko zachowali, lecz dodatkowo podkreślili je rylcem. Naprawiony obraz oprawili w gotycką ramę, a król w hołdzie Maryi podarował grawerowane srebrne i złote blachy w charakterze tła i nimbów nad głową Maryi i Dzieciątka.

    Obraz wywieziony

    Jeszcze w tym samym roku, 1430, wizerunek został przeniesiony w uroczystej procesji z Krakowa do Częstochowy, co przyniosło wzrost jego czci i sławy sanktuarium. Odtąd paulini wzmogli czujność, troszcząc się o bezpieczeństwo powierzonego im skarbu. A historia miała jeszcze nieraz dawać po temu powody. Już w 1466 roku Częstochowę najechał czeski oddział Ścibora Towaczowskiego, wysłany przez husyckiego króla Jerzego z Podiebradów. Wojsko czeskie, plądrując Śląsk, zapędziło się aż pod Jasną Górę. Tym razem obraz nie ucierpiał, ale zniszczeń w klasztorze było wiele, zniszczona została także Częstochowa. Jasne się stało, że bez solidnych murów sanktuarium jest bezbronne. W związku z tym król Zygmunt III Waza nakazał zbudowanie wokół Jasnej Góry fortyfikacji. Ostatecznie budowę twierdzy ukończono dopiero w 1648 roku, za panowania Władysława IV. Nie była to wielka forteca, ale zbudowana według najnowszych wzorów sztuki fortyfikacyjnej.

    Już za siedem lat okazało się, jak bardzo było to potrzebne. Gdy na Polskę zwalił się szwedzki potop, Jasna Góra była w stanie stawić czoła regularnym wojskom. Szwedzki generał Müller szybko oszacował jakość świeżo ukończonej twierdzy. Już po czterech dniach oblężenia pisał do króla Karola X Gustawa: „Przeto zwróciłem się do Pana Marszałka Polnego Wittenberga do Krakowa o dostarczenie mi paru ciężkich dział i jednego wielkiego moździerza, ponieważ klasztor, położony na dość wysokiej skale, otoczony jest bardzo głęboko wpuszczonym w ziemię i trudnym do zdobycia szturmem, wysokim i mocnym murem z wygodnymi flankami i dobrą artylerią, liczącą wiele małych, nawet 12-funtowych, a kto wie, czy nie większych dział”.

    Jak wiemy, echo wystrzałów spod Jasnej Góry odbiło się w całym kraju, a heroiczna obrona twierdzy stała się punktem zwrotnym w wojnie ze Szwedami. Przezorny przeor Augustyn Kordecki liczył się jednak z najgorszymi scenariuszami, dlatego kazał wywieźć na Śląsk cudowny obraz Matki Bożej. Dzień przed nadejściem wroga, 17 listopada 1655 roku, prowincjał o. Teofil Bronowski zabrał bezcenny wizerunek i pod osłoną ciemności przewiózł go do granicy, a stamtąd do klasztoru paulinów w Mochowie koło Głogówka. W jego miejsce w kaplicy na Jasnej Górze zawisła kopia.

    Znowu Szwedzi

    Po powrocie ze Śląska obraz nigdy już nie opuścił Jasnej Góry. Nastały dni wielkiej chwały tego miejsca. Twierdza stała się dwukrotnie – w latach 1657 i 1661 – rezydencją dworu królewskiego i miejscem obrad Senatu Rzeczpospolitej.

    W tym wspaniałym okresie dziejów Jasnej Góry nie obyło się bez fatalnego zgrzytu. Klasztor nie udzielił pomocy wojskom królewskim w czasie bitwy stoczonej 4 września 1665 roku z rokoszanami Jerzego Lubomirskiego pod murami twierdzy. Konsekwencją postawy neutralności, jaką przyjął pełniący ponownie funkcję przeora Augustyn Kordecki, była klęska żołnierzy królewskich, głównie pułków litewskich. Ponieważ nie otwarto im bram twierdzy ani nie użyto dział przeciw buntownikom, żołnierze królewscy zostali zepchnięci do rowu fortecznego i zmasakrowani. Straty szacowano na 1300 zabitych i 800 wziętych do niewoli. Rozgniewany król Jan Kazimierz zarządził wymianę garnizonu – żołnierze klasztorni zostali rozbrojeni i zwolnieni, a rotmistrz załogi klasztornej trafił na rok do więzienia. Twierdzę obsadziło wojsko królewskie.

    Nie wpłynęło to na stosunek następców Jana Kazimierza do klasztoru. Kolejną rozbudowę fortyfikacji zainicjował Jan III Sobieski, a kontynuowali następcy. Polscy władcy byli świadomi, że po skarby tak znacznego sanktuarium mogą zechcieć wyciągnąć ręce liczni wrogowie. A wtedy zagrożony może być skarb największy – cudowny wizerunek Maryi z Dzieciątkiem.

    Historia pokazała, że mieli rację. Pół wieku po potopie szwedzkim, podczas III wojny północnej, wojska szwedzkie znów stanęły pod klasztorem. W dniach 13–15 sierpnia 1702 roku Częstochowę zajął 9-tysięczny korpus gen. Nilsa C. Gylenstierna. Próby zdobycia twierdzy nie powiodły się i Szwedzi pomaszerowali na Kraków. W styczniu 1704 roku Szwedzi ponownie zaatakowali klasztor. 10 lutego doszło nawet do bezpośredniego szturmu (co w czasie potopu się nie zdarzyło), ale napastnicy nie zdołali wedrzeć się do wnętrza twierdzy. Kolejny atak, w dniach 1–14 kwietnia 1705 roku, przeprowadził szwedzki korpus generała Nilsa Stromberga – z podobnym skutkiem. Wreszcie w dniach 7–15 września 1709 roku Jasna Góra odparła atak szwedzkich oddziałów gen. Ernesta Detlor von Krassowa.

    Wielkie zasługi dla obrony Jasnej Góry w tych latach położyli kolejni przeorowie, pełniący zarazem funkcję komendantów twierdzy – o. Euzebiusz Najman, o. Innocenty Pokorski i o. Dionizy Chełstowski. Podkreślić trzeba, że żaden z nich nie mógł liczyć na pomoc ze strony panującego wówczas w Polsce Augusta II Sasa ani jego rywala Stanisława Leszczyńskiego.

    Okupanci w klasztorze

    W latach 1770–1772 Jasną Górę, mimo protestów przeora, podstępem zajęli konfederaci barscy – związek zbrojny polskiej szlachty utworzony przeciw panoszącym się w kraju wojskom rosyjskim. Konfederaci uczynili z fortecy centrum obozu warownego, usypując szańce na jej przedpolach. 1 stycznia 1771 roku pod klasztor podeszły rosyjskie oddziały korpusu oblężniczego płk. Drewicza. Trwające wiele dni walki nie przyniosły Rosjanom sukcesu. Dopiero półtora roku później, 1 sierpnia 1772 roku, rosyjski korpus gen. Golicyna przystąpił do ścisłej blokady i oblężenia twierdzy. Rozpaczliwa obrona skończyła się zawarciem układu, na mocy którego konfederaci poddali twierdzę hetmanowi Branickiemu, a ten następnie przekazał ją Rosjanom. 18 sierpnia 1772 roku po raz pierwszy w dziejach Jasnej Góry do twierdzy wkroczyły obce wojska. Wieczorem tego dnia garnizon rosyjski objął tam służbę i zaciągnął warty.

    Okupacja warownego sanktuarium trwała 6 miesięcy. Kosztowała paulinów 3 tysiące złotych dukatów. Rosjanie w tym czasie splądrowali bibliotekę i arsenał. Odchodząc, zabrali prawie całe uzbrojenie twierdzy.

    W 1793 roku przed wojskami pruskimi bronił się w twierdzy jasnogórskiej ostatni polski garnizon I Rzeczpospolitej. Także podczas zaborów grzmiały tam działa i zmieniały się załogi, kolejno: Prusacy, Francuzi, wojska Księstwa Warszawskiego, Rosjanie i Austriacy. W 1918 roku powróciła Polska, a klasztor na dwie dekady zaznał spokoju.

    3 września 1939 roku do Częstochowy wkroczyli Niemcy. Paulini obawiali się, że potraktują cudowny obraz jako łup wojenny i wywiozą do Rzeszy, dlatego zawczasu podmienili obraz Matki Bożej na jego wierną kopię. Oryginał zamurowali w jednej z cel klasztornych, a potem ukryli go w bibliotece, w specjalnie przygotowanym blacie stołu o podwójnej konstrukcji. Wiedziało o tym jedynie kilku zakonników. Niemcy nie byli świadomi, że w ołtarzu kaplicy została umieszczona jedynie kopia wizerunku Czarnej Madonny.

    Tak obraz przetrwał wojnę. Po kolejnej renowacji znów trafił na swoje miejsce, podtrzymując Polaków w latach komunizmu i patronując w czasach wolności. Dzięki męstwu strażników częstochowskiego sanktuarium Maryja w cudownym wizerunku pozostała ostoją Polaków w ich trudnej historii. Za sprawą Bożej Opatrzności Jasna Góra wciąż jest miejscem, o którym Jan Paweł II powiedział: „Tu zawsze byliśmy wolni”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nasi święci – filary polskiej maryjności

    „Potrzeba naszemu Narodowi, aby rozkochał się w ideale Maryi! Nie wystarczy patrzeć w Jej czyste Oblicze, choćby zranione, ale trzeba w Jej oczach wyczytać wszystko, co potrzebne jest dla odnowy życia narodowego” – przekonywał  kard. Stefan Wyszyński.

    „Potrzeba naszemu Narodowi, aby rozkochał się w ideale Maryi! Nie wystarczy patrzeć w Jej czyste Oblicze, choćby zranione, ale trzeba w Jej oczach wyczytać wszystko, co potrzebne jest dla odnowy życia narodowego” – przekonywał kard. Stefan Wyszyński.
    fot. Andrzej Kossobudzki Orłowski/PAP

    ***

    Każdy święty jest maryjny – szczególnie polski

    Święty Maksymilian Kolbe zachęcał wiernych: „Nie bójcie się kochać Niepokalaną, bo nigdy nie będziecie Jej kochali tak, jak kochał Ją Pan Jezus”. Jego maryjność, jak u wielu oddanych Bogu Polaków, splatała się z patriotyzmem. „Czyż Pośredniczka łask Bożych nie jest Polski Królową? Czyż Ona nie potrafi albo nie pragnie nam dopomóc?” – pytał retorycznie w rozważaniach nad przyczynami bezrobocia. „Tak, Ona, Niepokalana, musi zawładnąć naprawdę całą Polską, Ona musi być przedmiotem tkliwej miłości każdego, a zwłaszcza młodzieńczego serca, Ona musi być w Sejmie, Ona w Senacie. Ona, Niepokalana Królowa, ma wskazywać nam drogę, Ona krzepić siły. My chcemy, by rządziła w Polsce i poza Polską – Niepokalana” – pisał.

    Cały Twój

    Święty Maksymilian był autentyczny w swojej żarliwości maryjnej. Swoistą pieczęcią z nieba, położoną na jego życiu, była data śmierci. Franciszkanin został zamordowany zastrzykiem z fenolu w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 14 sierpnia 1941 r. Jego śmierć była spełnieniem widzenia, jakie miał w wieku 12 lat w kościele w Pabianicach. „Wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony: jedną białą, a drugą czerwoną. Spytała, czy chcę tych koron; biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę dwie” – zapisał święty w pamiętniku.

    Święty Maksymilian stał się jednym z filarów polskiej maryjności ostatnich czasów. Drugą postacią o podobnie żarliwej pobożności maryjnej był bł. Stefan Wyszyński. Hasło „Wszystko postawiłem na Maryję” towarzyszyło mu przez całe życie. Prymas Tysiąclecia był przekonany, że w dziecięcej relacji do Niepokalanej tkwi tajemnica prawdziwej pomyślności Polaków. „Potrzeba naszemu Narodowi, aby rozkochał się w ideale Maryi! Nie wystarczy patrzeć w Jej czyste Oblicze, choćby zranione, ale trzeba w Jej oczach wyczytać wszystko, co potrzebne jest dla odnowy życia narodowego” – przekonywał.

    Wyrazista była także maryjność św. Jana Pawła II, której świadectwem był nawet herb papieski, przedstawiający krzyż z literą M i napisem Totus Tuus. Wyznanie „Cały Twój” odnosiło się do Matki Bożej i było zaczerpnięte z Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny św. Ludwika Marii Grignion de Montforta. Słowa te święty papież powtarza trzykrotnie w swoim testamencie. Zawierzając Maryi swoje życie, oddaje w Jej ręce także chwilę śmierci, powtarzając: Totus Tuus. Dalej pisze: „W tych samych rękach matczynych zostawiam wszystko i Wszystkich, z którymi związało mnie moje życie i moje powołanie. W tych Rękach zostawiam nade wszystko Kościół, a także mój Naród i całą ludzkość”.

    Od matki do Matki

    Nie o wszystkich związanych z Polską świętych i błogosławionych mamy wystarczającą ilość źródeł, nie zawsze też wiarygodność przekazów jest pewna, można jednak stwierdzić, że każdy z nich miał osobiste nabożeństwo do Maryi. Bardzo często też pobożność ta wiąże się z odniesieniami narodowymi.

    Spośród świętych czczonych w Polsce pierwszy jest św. Wojciech. Według tradycji wstawiennictwo Maryi uratowało go w dzieciństwie od ciężkiej choroby. Ks. Skarga pisał, że przyszły biskup i męczennik „od płaczącej matki” został ofiarowany Matce Bożej w kościele w Libicach. „I nieśli go na poły umarłego do ołtarza Przeczystej Matki Bożej Maryjej, prosząc, aby Ona na służbę Synowi swemu nowego a maluczkiego sługę przykazała, a zdrowie mu do tego zjednała. Nie omieszkając dzieciątko ozdrowiało. Anielska i nasza Cesarzowa świętą przyczyną swoją i cudem onym naznaczyła sługę wielkiego Panu Bogu” – czytamy u autora „Żywotów świętych”. To zdarzenie miało przesądzić o przeznaczeniu dziecka z książęcego rodu do służby Bożej. Według Skargi to Wojciech „nauczył Polaków ślicznej pieśni do Matki Boskiej, zaczynającej się od słów: »Bogarodzica Dziewica«, którą to pieśń starożytną w katedrze gnieźnieńskiej, u grobu świętego Apostoła po dziś dzień co Niedzielę i święto śpiewają młodzi klerycy, kształcący się na kapłanów”.

    Ciesz się, synu

    Powszechnie znana jest też maryjność św. Jacka. Jego gorliwość misyjna miała wyraźny rys maryjny. Jej popularnym wyrazem jest legendarny przekaz o wyniesieniu przezeń z płonącego Kijowa Najświętszego Sakramentu i figury Matki Bożej. To pewne, że pierwszy polski dominikanin szerzył cześć Eucharystii i Matki Bożej. Kiedy przybył do Krakowa, spędzał noce na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem i przed ołtarzem Maryi.

    Podczas jednej z takich nocy ujrzał zbliżającą się Maryję. „Ciesz się, synu mój, Jacku, bo miłe samemu Synowi prośby twoje, a o cokolwiek będziesz prosić za moją przyczyną, wszystko otrzymasz” – miała go zapewnić Najświętsza Panna. Dodała, że gdy nadejdzie czas, Ona sama po niego przyjdzie. Istotnie, św. Jacek zasłynął już za życia jako wielki cudotwórca. Jego śmierć stanowiła swoistą maryjną pieczęć nieba, zmarł bowiem 15 sierpnia 1257 r.

    Nie jest chyba przesadą stwierdzenie, że św. Jacek „wychował Naród Maryjny”. Z pewnością jego zasługą jest ożywienie kultu maryjnego i związanie Polaków z Różańcem.

    Trzy lata po śmierci św. Jacka na Polskę ponownie najechali Tatarzy. Wtedy to, w jednym z założonych przez świętego klasztorów – w Sandomierzu – męczeństwo poniósł bł. Sadok z 48 zakonnymi współbraćmi. Niewiele o nich wiadomo, ale sama śmierć tych dominikanów jest świadectwem ich maryjności. Jan Długosz w Liber beneficiorum wspomina, że mordowani przez Tatarów zakonnicy umierali, wzywając Maryję śpiewem pieśni Salve Regina.

    „Przerwaną przez śmierć pieśń do Bogurodzicy Dziewicy śpiewają dalej, idąc do nieba, a ich głosy zlewają się z sobą tak słodko, że głosy śmiertelników nigdy nie potrafiłyby tak zaśpiewać” – napisał żyjący na przełomie XVI i XVII wieku dominikański hagiograf Abraham Bzowski.

    Każdego dnia

    Wielką czcią dla Maryi odznaczał się św. Kazimierz królewicz, syn króla Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki. Jego szczególnie ulubioną pieśnią był dziesięciozwrotkowy utwór przypisywany św. Bernardowi Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję). Królewicz odmawiał go codziennie. Piotr Skarga napisał, że gdy 25-letni Kazimierz umierał, „prosił, aby napisany hymn ten złożono na jego piersiach w trumnie, co też uczyniono”. W związku z kanonizacją w 1602 r., a więc 118 lat po śmierci, otwarto grób królewicza. Mimo panującej w grobowcu dużej wilgotności ciało zmarłego okazało się nienaruszone. Przy głowie Kazimierza znaleziono tekst hymnu ku czci Maryi.

    Śladem gorącej pobożności maryjnej, jaką miał zmarły w 1505 roku bernardyn bł. Władysław z Gielniowa, są liczne nabożeństwa i pieśni ku czci Matki Bożej. Ten znakomity kaznodzieja i poeta jako jeden z pierwszych duchownych zaczął wprowadzać do Kościoła język polski. On też uczył wiernych śpiewać układane przez siebie polskie pieśni. Prawdopodobnie to właśnie Władysław z Gielniowa jest autorem popularnych Godzinek o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny.

    Młody a sławny

    Kiedy św. Stanisław Kostka przebywał na naukach w Wiedniu, ciężko zachorował. Ponieważ gospodarz luteranin nie dopuścił do niego księdza z Komunią Świętą, w cudowny sposób przyniosła mu Ciało Pańskie św. Barbara. Nieco później odwiedziła go także Maryja z Dzieciątkiem Jezus. Gdy Matka Boża położyła Dzieciątko w jego ramionach, Stanisław całkowicie wyzdrowiał. Na pożegnanie Najświętsza Panna poprosiła go, żeby wstąpił do jezuitów, co też chłopak bardzo szybko zrealizował, uciekając do zakonu spod władzy ojca.

    Gorące nabożeństwo do Maryi, które Stanisław miał od dzieciństwa, jeszcze się wzmogło. Bardzo pragnął odejść z tego świata w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, co też się stało. W wigilię uroczystości poprosił o sakramenty, a o trzeciej nad ranem 15 sierpnia odszedł do nieba, mając niespełna 18 lat i odbywszy zaledwie 10 miesięcy jezuickiego nowicjatu. Jego śmierć poruszyła wielu ludzi. Postronnych obserwatorów zdumiały tłumy rzymian, które zjawiły się na pogrzebie. Widząc to, lekarz Stanisława, dr Francisco Tolet, późniejszy kardynał, zawołał: „To coś wspaniałego! Umiera młody polski nowicjusz, a Rzym czci go jak świętego!”.

    Stanisław Kostka szybko został beatyfikowany, ogłoszono go też patronem Polski. Za sprawą generała jezuitów św. Franciszka Borgiasza, który kazał przetłumaczyć na liczne języki i rozpowszechnić jego żywot, św. Stanisław stał się najbardziej znanym na świecie polskim świętym. Jego międzynarodową popularność przyćmił dopiero św. Maksymilian, a po nim św. Faustyna i św. Jan Paweł II.

    Współczuję z tobą

    Święta siostra Faustyna miała także osobiste nabożeństwo do Maryi. „Wtem ujrzałam Najświętszą Pannę niewymownie piękną, która się zbliżyła do mnie od ołtarza do mojego klęcznika i przytuliła mnie do siebie, i rzekła mi te słowa: Jestem wam Matką z niezgłębionego miłosierdzia Boga. Ta dusza Mi jest najmilszą, która wiernie wypełnia wolę Bożą” – zapisała święta 5 sierpnia 1935 r. (Dz. 449). To jedno z kilkudziesięciu opisanych przez nią spotkań z Matką Bożą. Wszystkie odbywały się w łączności z Jezusem i były związane z misją Faustyny: przekazaniem światu orędzia miłosierdzia Bożego.

    Maryja mówiła siostrze Faustynie o miłosierdziu Bożym i wyjaśniała także swoją rolę w Bożym planie. „Jestem nie tylko Królową nieba, ale i Matką Miłosierdzia i Matką twoją” – mówiła (Dz. 330). 25 marca 1936 roku Maryja ponownie podkreśliła, jak ważna jest wierność tchnieniom Bożej łaski. „Ja dałam Zbawiciela światu, a ty masz mówić światu o Jego wielkim miłosierdziu i przygotować świat na powtórne przyjście Jego, który przyjdzie nie jako miłosierny Zbawiciel, ale jako Sędzia sprawiedliwy” – przypomniała. Mówiąc o nadchodzącym dniu sprawiedliwości, ponownie napomniała: „Mów duszom o tym wielkim miłosierdziu póki czas zmiłowania; jeżeli ty teraz milczysz, będziesz odpowiadać w on dzień straszny za wielką liczbę dusz. Nie lękaj się niczego, bądź wierna do końca, Ja współczuję z tobą” (Dz. 635).

    Faustyna wypełniła swoją misję do końca, podobnie jak każdy ze świętych, a w szczególności Maryja – Królowa wszystkich świętych, Królowa Polski.


    Matka Boża – moja Matka

    Czesław Lang (mistrz kolarski, organizator Tour de Pologne)

    Zawsze czułem Jej opiekę. Moja mama, będąc w ciąży, ofiarowała mnie Pani Jasnogórskiej. Opowiadała mi o tym wielokrotnie. Była bardzo wierzącą kobietą. Pamiętam, że gdy byłem dzieckiem, w domu codziennie odmawiano Różaniec, modlono się pod figurą Maryi. Bez wiary nic nie ma sensu. Jeśli nie miałbym wiary w to, że znajdę sponsorów, partnerów biznesowych Tour de Pologne, nie dałbym rady. Niektórzy nazywają to przeznaczeniem, a ja wierzę, że to Pan Bóg.

    Janek Mela (podróżnik, zdobywca biegunów)

    Gdy szedłem z Markiem Kamińskim na biegun, modlitwa była elementem podróży. Przed wyprawą cieszysz się: „Będę miał czas na przemyślenia”, a potem okazuje się, że nie starcza ci myśli na wypełnienie całego czasu. Brniesz przez śnieg 10 godzin dziennie. Opracowałem na to patent. Dostosowałem swą modlitwę do tempa marszu. Szedłem tak: Zdrowaś, Maryjo, krok, łaskiś pełna, krok. Z nogi na nogę. Po powrocie słyszę, że Marek na jakiejś konferencji prasowej mówi: „Idąc, modliłem się w ciszy, krok za krokiem…”.

    Ulf Ekman (Szwed, ewangelizator, konwertyta z protestantyzmu)

    Zaczęliśmy odkrywać Maryję w 2002 roku po naszym przyjeździe do Izraela. Co chwilę napotykaliśmy Jej osobę, wpadaliśmy na obrazy, figurki, rzeźby. Odnosiliśmy wrażenie, jakby puszczała do nas oko. Odkryliśmy, że tak genialni i konkretni teologowie jak Atanazy i inni ojcowie Kościoła doceniani przez chrześcijan ewangelikalnych, wyrażali się o Niej w niesamowity sposób. Szacunek, jaki Jej okazywali, dał nam do myślenia. Zdaliśmy sobie sprawę, że Maryja odegrała kluczową rolę przy narodzinach Kościoła. Wyrażając zaufanie Kościołowi, stałem się pewny obecności Maryi. Dziś jest obecna w naszym życiu, pomaga nam. Rozmawiamy z Nią każdego wieczoru.

    ks. dr Tomasz Szałanda (teolog, autor książek z zakresu mariologii)

    Zachwyca mnie Jej łagodna obecność w życiu: względem wykluczonych (pasterze) i „innych” w wierze (magowie, czytający z gwiazd), zagrożonych kompromitacją (Kana), zdrajców (apostołowie), katów Jej Syna i bluźniących Mu (milcząco stojąca pod krzyżem). Biblia pokazuje nam Ją jako nieepatującą sobą Mistrzynię Drugiego Planu. I to również mnie w Niej fascynuje! Jej życie pokazuje, że zawsze chodzi o Niego.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Skąd się wzięło słynne papieskie „Totus Tuus”? I dlaczego Karol Wojtyła chciał być „cały Maryi”?

    Jan Paweł II i Maryja

    fot. Marek Lasyk/reporter; ArchiviFarabola/EAST NEWS

    ***

    „O ile dawniej byłem przekonany, że Maryja prowadzi nas do Chrystusa, to w tym okresie zacząłem rozumieć, że również i Chrystus prowadzi nas do swojej Matki”. Skąd ta zmiana? Co wpłynęło na maryjną pobożność Karola Wojtyły?

    „Tobie oddaję wszystkie owoce mojego życia i posługi,
    Tobie zawierzam losy Kościoła,
    Tobie polecam mój Naród,
    Tobie ufam i Tobie jeszcze raz wyznaję:
    Totus Tuus, Maria!
    Totus Tuus.
    Amen”

    – mówił w sierpniu 2002 r. klęcząc przed obrazem Maryi w Kalwarii Zebrzydowskiej, miejscu, które znał od najwcześniejszego dzieciństwa.

    Wszystko zaczęło się…

    W czasie drugiej wojny światowej. W związku z narzuconym przez władze okupacyjne obowiązkiem pracy w 1940 r. Karol Wojtyła zatrudnił się jako robotnik w Krakowskiej Fabryce Sody „Solvay”. Po roku pracy w kamieniołomach na Zakrzówku został przeniesiony do fabryki przy ulicy Zakopiańskiej 62 i zatrudniony przy oczyszczaniu wody dostarczanej do kotłów.

    Nosił wiadra z wodą wapienną przez długi dziedziniec zakładu i przenosił worki z odczynnikami chemicznymi. W czasie krótkich przerw w pracy zazwyczaj siadał z boku i wyjmował niewielką książeczkę w niebieskich okładkach. Jej zawartość była dla niego odkryciem – każda strona rzucała nowe światło na to, co znał, przeczuwał, ale nie potrafił sam nazwać.

    Czytał ją „od początku do końca i od końca do początku”, jakby chciał wziąć jasną myśl św. św. Ludwika Grigniona de Montfort i uczynić własną. Miał dwadzieścia lat i rozpoczął przygodę z Traktatem o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, która nie tylko będzie trwała przez całe jego życie, ale myśl św. Ludwika znajdzie miejsce w papieskim nauczaniu.

    „Zarówno duchowość maryjna, jak i odpowiadająca jej pobożność znajdują przebogate źródła w historycznym doświadczeniu osób i wspólnot chrześcijańskich żyjących pośród różnych ludów i narodów na całym globie. W tym względzie miło mi przypomnieć – wśród wielu wyznawców i nauczycieli tej duchowości – postać św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, który zachęca chrześcijan do poświęcenia się Chrystusowi przez Maryję, widząc w nim skuteczny sposób wiernego realizowania w życiu zobowiązań chrztu świętego” – napisze już jako Jan Paweł II w encyklice „Redemptoris Mater”.

    Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny

    To od św. Ludwika Grigniona de Montfort i jego Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny weźmie słowa, które wpisze najpierw w herb biskupi, a potem papieski. I gdy świat będzie się zastanawiał dlaczego duże, błękitne M w papieskich insygniach, on będzie powtarzał słowa modlitwy: Totus Tuus sum et omnia mea Tua sunt, czyli „całkowicie należę do Ciebie, a wszystko, co mam, jest Twoje”.

    W 50. rocznicę swoich święceń kapłańskich, już jako papież wyzna, że jego sposób pojmowania nabożeństwa do Matki Bożej dzięki lekturze i medytacji nad Traktatem… uległ przemianie. „O ile dawniej byłem przekonany, że Maryja prowadzi nas do Chrystusa, to w tym okresie zacząłem rozumieć, że również i Chrystus prowadzi nas do swojej Matki”.

    To dzięki św. Ludwikowi odkrył, że „Maryja jest «rajem» Boga, do którego zstąpił Syn Boży”.

    „Cały Jej” w testamencie

    Ostatnie publiczne spotkanie z wiernymi odbyło się 27 marca 2005 r. Była niedziela wielkanocna, papież stanął w oknie Pałacu Apostolskiego, ale nie był w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Niemoc i cisza były tak dotkliwe, że wielu ludzi na placu i przed telewizorami zalewało się łzami dusząc szloch.

    Próbował, ale udało mu się tylko pozdrowić oczekujących gestem ręki. Na kartce zapisał dwa, powtarzane od lat, słowa: „Totus Tuus”.

    Po jego śmierci, gdy 7 kwietnia serwisy przekazywały sobie treść papieskiego testamentu, znów okazało się, że to, co uważał za najważniejsze do przekazania, to swoje oddanie Maryi. Aż trzy razy powraca w testamencie wyznanie, które powtarzał od 1940 r., a więc przez 65 lat.

    „W życiu i śmierci Totus Tuus przez Niepokalaną”.

    „Nie wiem, kiedy ona [śmierć] nastąpi, ale tak jak wszystko, również i tę chwilę oddaję w ręce Matki mojego Mistrza: totus Tuus. W tych samych rękach matczynych zostawiam wszystko i Wszystkich, z którymi związało mnie moje życie i moje powołanie. W tych Rękach zostawiam nade wszystko Kościół, a także mój Naród i całą ludzkość”.

    „Zamach na moje życie z 13.V.1981 w pewien sposób potwierdził słuszność słów zapisanych w czasie rekolekcji z 1980 r. (24.II – 1.III). Tym głębiej czuję, że znajduję się całkowicie w Bożych Rękach – i pozostaję nadal do dyspozycji mojego Pana, powierzając się Mu w Jego Niepokalanej Matce (Totus Tuus)” – pisał papież.

    Pobożność maryjna wg papieża

    „Ponieważ cała doskonałość nasza polega na upodobnieniu się do Chrystusa Pana, na zjednoczeniu z Nim i poświęceniu się Jemu, przeto najdoskonalszym ze wszystkich nabożeństw jest bezspornie to, które nas najdoskonalej upodabnia do Chrystusa, najściślej z Nim jednoczy i całkowicie Jemu poświęca.

    A że ze wszystkich stworzeń najpodobniejsza do Chrystusa Pana jest Matka Najświętsza, wynika stąd, że spośród wszystkich nabożeństw, tym, które duszę najlepiej poświęca Zbawicielowi naszemu i ją z Nim jednoczy, jest nabożeństwo do Najświętszej Panny, Jego świętej Matki. Im bardziej poświęcona jest Maryi, tym zupełniej należeć będzie do Jezusa” – napisał Jan Paweł II w liście „Rosarium Virginis Mariae” znów przytaczając naukę św. Ludwika z „Traktatu”.

    Akt osobistego poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi, do którego serdecznie zachęcał św. Ludwik, również zawiera te dwa słowa, które Karol Wojtyła przyjął i używał jak kotwicy, dzięki której można przybić bezpiecznie do brzegu.

    „Jestem CAŁY TWÓJ – i dzisiaj, i do końca moich dni, i przez całą wieczność. Możesz obchodzić się ze mną jak ze wszystkimi kwiatami Twego ogrodu: zabrać mnie stąd, choćby i dziś, i przesadzić w inne miejsce; podlewać wodą pociech lub dotknąć suszą oschłości i trudu, otoczyć pięknymi kwiatami ludzi bliskich i przyjaznych lub cierniami niechętnych i wrogich.

    Możesz dać mi obfitość pokarmu lub jałową glebę głodu, braków i niepowodzeń, a nawet odciąć mnie od korzeni życia i zdrowia, bo wiem, że w Twoich rękach będzie mi najlepiej. Chcę we wszystkim podobać się tylko Tobie, o Różo mistyczna, Różo męki i chwały, najpiękniejszy Kwiecie nieba i ziemi. Czyń ze mną, co tylko chcesz…” – powtarzał za św. Ludwikiem.

    Zamach: wielki test zawierzenia

    13 maja 1981 r, godz. 17.19. ten sam dzień, ten sam układ wskazówek na zegarze, tylko 64 lata po pierwszym objawieniu Maryi w Fatimie. Turecki zamachowiec Mehmet Ali Ağca strzela do papież jadącego w papamobile. Trafia w brzuch i rękę, choć – jak ustalili śledczy – celował w głowę.

    Ciężko ranny papież natychmiast zostaje przewieziony do kliniki Gemelli i poddany kilkugodzinnej operacji, podczas której lekarze toczą walką o jego życie. Świadkowie zeznali, że jeszcze w karetce, gdy był przytomny, słabym głosem wciąż szeptał te same dwa słowa: „Totus Tuus, totus Tuus”…

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    źródła:
    A. Boniecki, Kalendarium życia Karola Wojtyły
    Św. Ludwik, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny
    Św. Ludwik, Tajemnica Maryi

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ŻYWY RÓŻANIEC

    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA

    NA MIESIĄC MAJ 2024

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby siostry i bracia zakonni oraz seminarzyści wzrastali w swoim powołaniu, dobrze korzystając z formacji ludzkiej, religijnej, duchowej i wspólnotowej, dzięki czemu staną się wiarygodnymi świadkami Ewangelii. 

    więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja

    _______________________________________________________

    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    * W tym najpiękniejszym miesiącu, poświęconym Tobie Boża Matko, pragniemy każdego dnia wyśpiewywać litanijne wezwania, aby Cię wychwalać i dziękować, że zechciałaś być także Królową naszej Ojczyzny. Patrzysz na nas z Jasnogórskiego Obrazu Obliczem poranionym, bo znasz najlepiej dzieje wszystkich naszych pokoleń, które zmagały się i wciąż walczą z mocami zła, dla których Królestwo Twojego Syna tak bardzo przeszkadza na polskiej ziemi. Dlatego nieustannie Twojej pomocy przyzywamy i Ciebie o przyczynę prosimy. Bądź nam zawsze Matką i Królową.

    ____________________________________________

    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),

    św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    *****

    Od 1 maja modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 30 kwietnia z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    ________________________________________

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Teksty załączone poniżej niech pomogą przekonać nieprzekonanych jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.

    ***

    KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!

    ***

    Kościół katolicki obchodzi 7 października święto Matki Bożej Różańcowej. Data jest związana z przypisaniem wstawiennictwu Bogurodzicy zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad Turkami pod Lepanto w 1571 r.

    ***

    Matka Boża Różańcowa / Bitwa pod Lepanto (fragm.)

    Matka Boża Różańcowa / Bitwa pod Lepanto (fragm.)/PAOLO VERONESE

    ***


    Cały październik nazywany jest miesiącem różańcowym. Kościół w tym czasie szczególnie zaleca tę pełną prostoty i głębi modlitwę.

    Powstanie święta łączy się z wydarzeniem, które miało wpływ na losy Europy. Ekspansja turecka na Morzu Śródziemnym została zatrzymana pod Lepanto. W dniu 7 października 1571 r. połączone floty Hiszpanii, Wenecji i Państwa Kościelnego pod wodzą Juana d`Austria pokonały flotę turecką. W tym samym dniu ulicami Rzymu kroczyła pod przewodem Piusa V procesja odmawiając różaniec. Na czele procesji niesiono obraz Matki Boskiej Śnieżnej zwany Salus Populi Romani z bazyliki Santa Maria Maggiore w Rzymie.

    Do zwycięstwa pod Lepanto przyczyniła się nagła zmiana wiatru uznana za cudowną interwencję Matki Bożej na skutek odmawiania różańca. Od tej pory obraz Matki Boskiej Śnieżnej złączył się na stałe z nabożeństwem różańcowym i otrzymał nazwę Matki Boskiej Zwycięskiej. Pius V ustanowił święto Matki Boskiej Zwycięskiej, które rok później (1572) Grzegorz XIII zmienił na święto Matki Boskiej Różańcowej. Klemens XI rozszerzył je na cały Kościół w 1716 r., a w roku 1833 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik.

    Początki i rozwój modlitwy różańcowej

    Geneza chrześcijańskiej modlitwy różańcowej nie została do tej pory jednoznacznie ustalona. Ogólnie przyjętej tradycji nie potwierdzają bowiem źródła w kilku istotnych sprawach. Miarodajne będzie zatem stwierdzenie, że różaniec stanowi wynik wielowiekowej ewolucji różnych form modlitewnych.

    Główny nurt tradycji różańcowej wywodzi się od św. Dominika. Według tej tradycji, święty przebywający w 1212 r. w klasztorze Prouille na wyspie Albi, doznał we śnie objawienia. Ukazała mu się Matka Boska, podarowała różaniec, wyjaśniła jak należy się na nim modlić i zachęciła do jego rozpowszechniania. Według przekazów dominikańskich, głównie Alanusa de Rupe, św. Dominik ewangelizując i głosząc kazania odmawiał różaniec łącząc modlitwę z wyjaśnianiem tajemnic wiary. Modlitwa różańcowa miała się przyczynić do zaniku herezji albigensów, których nawracał św. Dominik. Świętemu nie obca była mistyka rosarium – określał on różaniec jako „koronę z róż Najświętszej Maryi Panny”.

    Modlitwa różańcowa ogarnęła szybko świat chrześcijański i było to w głównej mierze zasługą bractw różańcowych. Pod koniec XVI w. nie było prawie miasta w Europie bez tej konfraterni. Erygowano w kościołach kaplice różańcowe lub ołtarze brackie, które otrzymywały liczne odpusty. Przyczyniły się one niemało do popularności różańca. Modlitwa różańcowa choć nie weszła do kultu liturgicznego osiągnęła rangę modlitwy powszechnej, praktykowanej przez wszystkie stany. Byłą dostępna dla ludzi nie umiejących czytać (stanowiło to w znacznym stopniu o jej powszechności) i zwano ją dlatego „brewiarzem dla ludu”.

    Prawdziwy rozkwit przeżyło nabożeństwo różańcowe w dobie kontrreformacji. Łącząc praktykę modlitwy z kontemplacją prawd wiary, różaniec, ta „skrócona Ewangelia” znakomicie realizował zalecenia Soboru Trydenckiego, był niezastąpiony w dziele poszerzania i popularyzacji wiary katolickiej. Rozwój ten wiązał się z działalnością dominikanów. W XVII w. byli oni jednym z najpotężniejszych zakonów. W samej Rzeczpospolitej posiadali wówczas 182 klasztory. „Nie było prawie parafii, gdzieby bractwo różańcowe nie istniało” – pisał historyk obyczajów Łukasz Gołębiowski. Należeli do nich dosłownie wszyscy – od króla do chłopa. Szlachcic (katolik) obok szabli miał zawieszony u pasa różaniec. Religijna gorliwość potrydencka powodowała, że do bractw różańcowych zapisywano nawet zmarłych.

    Październik nazywany jest miesiącem różańcowym. Kościół w tym czasie, a zwłaszcza od zakończenia ogłoszonego przez Jana Pawła w październiku 2002 r. Roku Różańcowego, szczególnie zaleca tę pełną prostoty i głębi modlitwę.

    Ikonografia

    Kult Matki Boskiej Różańcowej znalazł wyraz w ikonografii maryjnej. Wyobraźnia artystyczna w oparciu o treści ideowe różańca nie stworzyła jednak nowego typu przedstawienia. Zaadoptowano istniejące już wzory ikonograficzne wyposażając je w atrybuty kultu różańcowego.

    Pierwszą grupę przedstawień tworzą wizerunki maryjne nawiązujące do schematu Niewiasty Apokaliptycznej, opartego na wizji św. Jana. Początkowo, postać Niewiasty Apokaliptycznej uważano za personifikację Kościoła, później związano ją z osobą Matki Bożej. Typ Niewiasty Apokaliptycznej dał początek wizerunkom Immaculaty (Niepokalanie Poczętej), Assunty (Wniebowziętej) i Incoronaty (Królowej Nieba). Matka Boska przedstawiana jest w nich w całej postaci z symbolami apokaliptycznymi: słońcem, księżycem i gwiazdami. Immaculata jako Matka Boska Różańcowa malowana była z wieńcem różanym lub z różańcem w dłoniach. Występuje też w koronie jako Królowa Różańca. Wersja różańcowa Assunty i Incoronaty przedstawia Matkę Bożą na tle krzewu różanego lub otoczoną wieńcem z róż. Kwiaty białe symbolizują tajemnice radosne, czerwone – bolesne, złote – chwalebne.

    Druga grupa przedstawień różańcowych ukazuje scenę przekazywania różańca przez Matkę Bożą św. Dominikowi lub innym świętym dominikańskim. Jest Ona przedstawiana razem z Dzieciątkiem, w postaci stojącej lub wychylającą się z obłoków.

    Jeszcze inna grupa obrazów oparta jest na typie Maryi Orędowniczki wiernych. Malowano Ją w całej postaci jako adorowaną przez wiernych wszystkich stanów i rozdającą im sznury różańca. Matka Boska występuje tu jako Mater Omnium – Matka i Opiekunka wszystkich ludzi. Na takich wizerunkach idea różańcowa obejmuje często także Kościół cierpiący, ukazując dusze czyśćcowe, które za wstawiennictwem Matki Bożej aniołowie wprowadzają do nieba. Na obrazach takich występują często święci dominikańscy jak Dominik, Katarzyna ze Sieny, Tomasz z Akwinu, Jacek Odrowąż orędujących za duszami czyśćcowymi. I wreszcie ostatnim typem wizerunków Matki Boskiej Różańcowej, który zdobył największą popularność, to przedstawienia wzorowane na obrazie Matki Boskiej Śnieżnej (Salus Populi Romani) w Rzymie. W Polsce znajdowały się w prawie każdym kościele dominikańskim.

    MG/KAI/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    RÓŻANIEC

    Jak odmawiać różaniec ?

    Pełna Modlitwa Różańcowa składa się z czterech części – czyli czterech całych fizycznych różańców ! Modlitwa Różańcowa stanowi swego rodzaju streszczenie Ewangelii i składa się z czterech części opisujących wydarzenia z życia Jezusa i Maryi. Spytasz jak to zrobić? Oto sposób: uczyń znak Krzyża i odmów Skład Apostolski,(Wierze w Boga Ojca…) następnie jedno Ojcze nasz, oraz trzy Zdrowaś Maryjo. W dalszej kolejności odmów jedno Chwała Ojcu. Po tym wstępie przechodzimy do części głównej. Wymieniamy pierwszą tajemnicę i odmawiamy “Ojcze nasz”, następnie dziesięć “Zdrowaś Maryjo” i jedno “Chwała Ojcu”. Wymieniamy drugą tajemnicę i odmawiamy “Ojcze nasz”, dziesięć “Zdrowaś Maryjo” i jedno “Chwała Ojcu”. I tak kolejno wszystkie pięć tajemnic.

    Część Radosna

    Część Świetlista (Światła)

    Część Bolesna

    Część Chwalebna

    Generalni przyjmuje się, że każda część Różańca powinna być odmawiana w innym dniu. Tak więc nie jest konieczne odmawianie Pełnej Modlitwy w ciągu jednego dnia, czy za jednym razem. Wystarczy odmówić jedną część czyli jeden “sznur” różańca. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby raz dziennie odmówić Pełną Modlitwę Różańcową. Jeśli jednak chcesz odmówić jeden sznur różańca w ciągu dnia, to postaraj się stosować zasadę:

    RADOSNA – Poniedziałek i Sobota

    ŚWIATŁA – Czwartek

    BOLESNA – Wtorek i Piątek

    CHWALEBNA – Środa i Niedziela

    Dość często części Różańca nazywa się Tajemnicami – co jest też prawidłowe. My jednak dla ułatwienia i łatwiejszego zapamiętania używamy formuły części różańca. Każda z czterech części Pełnej Modlitwy Różańcowej składa się z 5 Tajemnic.

    RÓŻANIEC DO MATKI BOŻEJ MIŁOSIERDZIA

    “Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia, życie słodyczy i nadziejo nasza witaj. Do Ciebie wołamy wygnańcy, synowie Ewy; do Ciebie wzdychamy jęcząc i płacząc na tym łez padole. Przeto Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy na nas zwróć, a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego po tym wygnaniu nam okaż. O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo.”

    CZĘŚĆ RADOSNA

    1. Zwiastowanie Maryi, iż jest Matką Syna Bożego


    “Duch św. zstąpi na Ciebie i moc najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk.1,35). Cały świat zastygł przy Twoich ustach wyczekując ufnego “fiat”… “Maryjo, dotrzymał Bóg swego słowa, Ty w sobie Je nosi, bo Ten co włada wszechświatem, w Twym czystym łonie spoczywa” (por. hymn brewiarzowy) Najmilsza Matko, dziękuję Ci za Twoje “tak” – ono przyniosło ludziom Zbawiciela świata.

    2. Nawiedzenie świętej Elżbiety


    ” A skądże mi to, że matka mojego Pana przychodzi do mnie?” (Łk. 1,43) Maryjo, cała jesteś przepełniona miłością; Zawsze pojawiasz się tam, gdzie inni wyczekują pomocy. Przenikasz swym wejrzeniem wnętrze każdego człowieka, który znajduje się w potrzebie – a czynisz to z wielkim miłosierdziem, które uczy nas służebnego działania i wrażliwości serca na potrzeby innych.

    3. Narodzenie Pana Jezusa


    “Przebudź się człowiecze, dla ciebie, powtarzam, dla ciebie – Bóg stał się człowiekiem!” (św. Augustyn) Tak długo wyczekiwany przez ludzkość Bóg – nadszedł. Lecz nie w majestacie, jak się spodziewano tylko w skrajnym ubóstwie… Z miłosierdzia ku ludziom słowo stało się Ciałem, a Ty Maryjo Drogą, po której na ziemię zstąpiła Miłość. Naucz nas zawierzenia Miłości Bożej.

    4. Ofiarowanie Jezusa w świątyni


    “Matka szczęśliwa niesie w swych ramionach, Boga zakrytego pod zasłoną ciała; w czystych objęciach tuli swoje dziecię, które jest w pełni Bogiem i człowiekiem” (hymn brewiarzowy) Wielkie szczęście dotknęło Cię Matko – nie zatrzymujesz go jednak dla siebie. W całości należysz do Boga i Jemu oddajesz wszystko co najcenniejsze. Całkowicie zdana na Jego łaskę – oddajesz Bogu Jezusa.

    5. Odnalezienie Pana Jezusa wśród uczonych w świątyni


    Służebnico Pokorna, nadludzko zatroskana o Syna, nieustannie czuwająca nad Nim jako największym darem ludzkości. Struchlało zatrwożone serce Matki na fakt zniknięcia Syna. “Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do Mojego Ojca?” (Łk. 2,49) Ufnym milczeniem osłaniasz to czego zrozumieć teraz nie potrafisz… Uproś mi zapał i zatroskanie o sprawy Boże na wzór Twojego zatroskania o zaginionego Syna.

    CZĘŚĆ ŚWIETLISTA (ŚWIATŁA)

    1. Chrzest Pana Jezusa w Jordanie


    “Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Boże, dla własnego Syna otworzyłeś nie tylko niebiosa – ale gdy podjął się misji mającej zbawić ludzkość, dałeś Mu jako oparcie kochającą, ziemską Matkę z szeroko otwartym sercem. Pełna słodyczy towarzyszyła Ci w zbawczych wydarzeniach – dziś jest obecna przy każdym z nas z pomocnie wyciągniętą dłonią.

    2. Objawienie siebie na weselu w Kanie


    Maryjo jakże aktywnie jesteś tu obecna. Syn przemienia wodę w wino – objawia swoją Boskość pośród ludzi, którzy zatroskani biegną do Ciebie nie wiedząc co się dzieje. Ty jedna wiesz jak się zachować i odważnie, z całą pewnością uspokajasz weselnych gości słowami: “zróbcie wszystko cokolwiek wam powie” (J 2,5)

    3. Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia


    Panie Jezu obrałeś sobie Maryję na doskonałe narzędzie w jednaniu ze sobą grzesznych ludzi. To Ona właśnie dopełnia Twoje dzieło i kruszy serca grzeszników; w niej Twoje słowa i Twoje pragnienia przemieniają się w czyny miłości. Matczyną troską ogarnia zabłąkane dusze i z radością przyprowadza je do zdrojów Twojej miłości. Matko Dobroci, dziękuję Ci za Twoją obecność w moim życiu.

    4. Przemienienie na Górze Tabor


    Przyjazne, pełne miłości obcowanie z Bogiem przemienia, daje siłę do ujawnienia się tego co od Boga pochodzi. Milcząca Oblubienico Bożego Baranka, nakłoń maje serce do naśladowania Twoich cnót – pragnę, by Bóg za Twoją przyczyną przemieniał mnie w Siebie.

    5. Ustanowienie Eucharystii


    “Miłosierdzie Jego z pokolenia na pokolenie”…. Bóg okazał ludziom wielkie miłosierdzie pozostając z nami pod postacią chleba. Tylko ten kto doświadczył Bożego miłosierdzia potrafi dzielić się miłosierdziem z innymi. Zwiastunko Bożego Miłosierdzia w Tobie widzimy niedościgniony wzór dzielenia się darami otrzymanymi od Pana. Bóg pozostał z nami w Eucharystii, Ty pozostań z nami w łasce miłosierdzia.

    CZĘŚĆ BOLESNA

    1. Modlitwa Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym


    “Potem udał się na Górę Oliwną, upadł na kolana i modlił się; pogrążony w udręce jeszcze usilniej modlił się – a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię… Ojcze nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22,39-45) Delikatna miłość Matki usuwa się na drugi plan, ponieważ wypełnia się czas, w którym Ojciec przez Syna niesie światu zbawienie – objawia światu swoje miłosierdzie.

    2. Biczowanie Pana Jezusa


    “Popatrz się duszo jak cię Bóg miłuje” (Gorzkie żale) cichy Baranek, okrutnie biczowany – dla ciebie zeplwany… Maryjo, Bóg upodobał sobie w Tobie, dlatego od samego początku zanurzył Cię w zdroju swych niewyczerpanych łask. Wiedząc jak wiele otrzymałaś z Jego dobrotliwej ręki – sama patrząc na cierpienie Syna, litościwie spoglądasz na nas ludzi zadających Mu cierpienie, patrzysz pełna przebaczenia i miłosierdzia.

    3. Ukoronowanie koroną z cierni


    “Wtedy żołnierze namiestnika, uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę, przy tym pluli na niego, szydzili, brali trzcinę i bili Go po głowie mówiąc: Witaj królu Żydowski” (Mt. 27,27) Matko uczestniczysz w cierpieniach Jezusa. Ból tryska z Twojego serca; to kielich goryczy wypełnia się po brzegi… bez wahania Jezus wypija go do dna… Nadeszła godzina… “miej miłosierdzie dla nas i całego świata”…

    4. Dźwiganie krzyża przez Pana Jezusa


    “Jezus z drżeniem bierze krzyż w ramiona, usty całuje, chociaż na nim skona. Lecz swoją śmiercią imię Ojca wsławi, a ludzi zbawi” (Pieśń) Przebaczająca Matko, to Ty właśnie byłaś obecna na drodze wiodącej na Golgotę…. Milczą Twe usta a serce mówi: “Popatrz jestem służebnicą Pańską, niech mi się stanie wg słowa Twego”. To właśnie jest poddanie się woli Bożej. Zamilkłaś Matko Dobroci, pochylając czoło nad tajemnicą lecz pełna ufności wpatrujesz się w cierpiące Oblicze Jezusa.

    5.Śmierć na krzyżu


    “Ziemia się zatrzęsła – wszystko się spełniło” Ciało Jezusa zdjęte z krzyża spoczęło w ramionach Maryi, która głęboko przeżywała śmierć Syna. Ty patrzyłaś jak żołnierz otwiera Bok Bożego Miłosierdzia – z niego popłynęły łaski na świat cały. Proszę zaprowadź mnie pod krzyż i naucz przy nim trwać po sam koniec – by z Jezusem powiedzieć “wykonało się”.

    CZĘŚĆ CHWALEBNA

    1. Zmartwychwstanie Pana Jezusa


    Matko Przebaczająca, Twoje serce przeszyte mieczem boleści dziś w tajemnicy Zmartwychwstania Syna napełnia się radością doświadczenia nowego wymiaru życia, do którego zmierza każdy z nas. Wzbudzaj w nas pragnienie nieba i pośród ziemskich dróg prowadź na spotkanie z Jezusem Uwielbionym.

    2. Wniebowstąpienie Pana Jezusa


    Bóg nie wyczerpuje się w swoim miłosierdziu lecz pomnaża je również przez Twoją Osobę Maryjo. Poprzez Ciebie udziela nam niezliczonych łask. Wskaż jak odradzać się dla Niego w naszym ziemskim życiu.

    3. Zesłanie Ducha Świętego


    Matko, przeobfita łaska wylała się na Ciebie przez Ducha św. już u początku Twojego ziemskiego życia, a Ty w pokorze i wdzięczności serca zauważasz swą małość przy Bożej wielkości. Stałaś się przedmiotem upodobania Bożego i dlatego On powierzył Ci opiekę nad swoim Synem od narodzin w ubogiej stajence po konanie na krzyżu. Tak jak z miłości zawsze byłaś blisko Syna, prosimy bądź blisko nas odsłaniając przed nami świat swojego miłosierdzia.

    4. Wniebowzięcie Maryi


    Maryjo, Bóg wziął Cię do nieba z czystym sercem i nieskalaną duszą, pełną dobroci, miłosierdzia i ciepła. Mimo tak wielkiego zaszczytu nie opuściłaś grzesznego człowieka, lecz nadal pochylasz się nad nim i jego słabością – zawsze gotowa wstawić się. Dziękuję Ci za to najczulsza Matko.

    5. Ukoronowanie Maryi na Królową Nieba i Ziemi


    Matko, Twoja pokora, uniżenie i całkowite zawierzenie Bogu wyniosło Cię do godności Królowej Nieba. Zaszczytne tytuły nie przemieniły Twojej natury. Nadal pozostajesz cicha, wierna i całkowicie oddana Bogu. Służysz Mu nadal kierując ludzi ku Bożemu Majestatowi, nie zatrzymując ich wzroku na sobie. “Od śmierci Pana Jezusa Maryja stała się naszą Matką Miłosierdzia, albowiem wyjednała nam łaski i sprowadza Miłosierdzie Boże na nas”. Dziękujmy Bogu za zaufanie jakim obdarzył Matkę Swego Syna i za Jej pokorne “fiat”, które przemieniło świat: “wielbi dusza moja Pana i raduje się Duch mój w Bogu Zbawicielu moim, bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy! Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, a Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie!”.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dlaczego Najświętsza Maryja Panna regularnie przypomina o odmawianiu różańca, a nie o chodzeniu na Mszę św.?

    Siostra Łucja: „W życiu ludzkim nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać za pomocą modlitwy różańcowej”.

    Niektóre źródła podają, że w ciągu wieków zgłoszono ok. 21 tys. świadectw o objawieniu się Matki Bożej. Kościół, po wnikliwych badaniach, uznał 70 z nich. Według o. René Laurentina, słynnego badacza objawień, przyjścia Maryi mają zawsze ten sam cel: przypomnienie o istnieniu i obecności Boga, nawoływanie do nawrócenia i odnowy wiary. Wszystkie łączy też jeden fakt: Maryja zachęca do odmawiania różańca.

    Maryja nie jest celebrytką

    Czy Maryja nie gra na siebie, gdy twierdzi, że przez modlitwę różańcem można u Boga wszystko wyprosić? Nie koncentruje nas na sobie, zamiast na Bogu? Czy nie chce zająć Jego miejsca? Czemu przypomina o odmawianiu różańca, a nie o chodzeniu na mszę świętą?

    Takie pytania często się pojawiają, ale są błędne, dowodzą nieznajomości Matki i przypisywaniu jej intencji, którymi kierujemy się my, skażeni grzechem pierworodnym.

    Maryja nie jest celebrytką, która co pewien czas przychodzi, by przypomnieć, że jest. Ona – Służebnica Pańska, wzór pokory i Matka wszystkich ludzi – nie ma innego celu swoich działań, niż dobro dzieci. A dobro to nawrócenie, radykalne odwrócenie się od zła.

    Czy ziemskie mamy, gdy widzą życiowe problemy swoich dzieci, odwiedzają je, by im przypomnieć, że są? I zagrać na siebie? Nic podobnego. Odwiedzają, bo się martwią i chcą pomóc. Maryja robi tak samo.

    Maryja sama trwa na modlitwie

    „Najświętsza Dziewica objawiła bł. Alanowi, że po Najświętszej Ofierze mszy świętej, która jest pierwszą i najbardziej żywą pamiątką naszego Pana, nie ma praktyki wspanialszej i wyjednującej większe łaski od różańca świętego, który jest jakby drugim upamiętnieniem i przedstawieniem życia i męki Chrystusa” – pisał św. Ludwik Maria Grignion de Montfort.

    Różaniec jest małą Ewangelią” – wyjaśniał św. ojciec Pio. Odmawianie różańca jest patrzeniem na świat przez kolejne etapy życia Jezusa, w obecności i z pomocą Maryi. Nie modlimy się do Niej, modlimy się z Nią, bo ona – Matka Boga i królowa nieba i ziemi – wciąż się modli, nieustannie trwa na modlitwie. Chwytając za różaniec, wchodzimy do Wieczernika, gdzie On jest.

    Maryja mówi do św. Dominika

    „Drogi Dominiku – mówiła Maryja w 1214 r. – czy wiesz, jakiej broni chce użyć błogosławiona Trójca, aby zmienić ten świat? O, moja Pani – odpowiedział święty – lepiej wiesz ode mnie, bo Ty zawsze byłaś obok Jezusa Chrystusa głównym narzędziem naszego zbawienia”.

    Wtedy Dominik usłyszał: „Chcę, abyś wiedział, że tego rodzaju taranem pozostaje zawsze Psałterz Anielski, który jest kamieniem węgielnym Nowego Testamentu. Jeśli więc chcesz zdobyć te zatwardziałe dusze i pozyskać je dla Boga, głoś mój Psałterz. O cokolwiek poprosisz przez różaniec, wszystko będzie ci udzielone”.

    Maryja mówi do Bernadety

    W Lourdes, w 1858 r., Maryja i Bernadeta Soubirous modlą się razem. Gdy pierwszy raz dziewczynka widzi Panią, odruchowo wyjmuje różaniec i zaczyna się modlić. Kiedy kończy kolejne Zdrowaś i Ojcze nasz, spostrzega, że Maryja przesuwa w dłoniach białe paciorki różańca, a potem razem z nią odmawia Chwała Ojcu.

    Pierwsze dwa spotkania Bernadety z Matką Bożą upływają wyłącznie na wspólnym odmawianiu różańca. Maryja nie namawia, Maryja pokazuje jak trwać na modlitwie.

    W czasie dwunastego objawienia Bernadeta korzysta z różańca znajomej.

    „Ach, pomyliłaś się. To nie jest przecież ten twój” – mówi Maryja. Badacze objawień podkreślają, że jest to wyraźne wezwanie, aby mieć własny różaniec.

    Maryja mówi do Hiacynty, Franciszka i Łucji

    W Fatimie już w czasie pierwszego objawienia Matka Boża prosiła: „Odmawiajcie codziennie różaniec, aby uzyskać pokój dla świata i koniec wojny!”. Podczas drugiego objawienia, 13 czerwca 1917 r., na pytanie dzieci, czego od nich oczekuje, odpowiedziała: „Chcę, żebyście codziennie odmawiali różaniec”.

    Kiedy Łucja prosiła Maryję o konkretne łaski, Matka zwracała uwagę, że żeby je otrzymać, trzeba odmawiać różaniec. 13 października 1917 r., podczas ostatniego objawienia, oznajmiła: „Jestem Matką Boską Różańcową. Trzeba w dalszym ciągu codziennie odmawiać różaniec. Wojna się skończy i żołnierze powrócą wkrótce do domu”.

    Maryja mówi w Gietrzwałdzie

    W Gietrzwałdzie przychodziła od 27 czerwca do 16 września 1877 r. , początkowo każdego wieczoru, kiedy odmawiano różaniec.

    „Czy chorzy będą uzdrowieni?” – pytały Justyna Szafryńska i Barbara Samulowska, dziewczynki, którym się Maryja ukazała. „Odmawiajcie różaniec” – usłyszały. „Czy smutni będą pocieszeni”? „Odmawiajcie różaniec” – powiedziała Maryja.

    „Oto tam płacze żona i matka, bo mąż i ojciec oddają się pijaństwu, gdzie szukać na to ratunku”? „Odmawiajcie różaniec”. „Oto zamknięte kościoły, wywieziono kapłanów…”. „Odmawiajcie różaniec” – zalecała Maryja.

    „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec” – powtarzała wielokrotnie przez wszystkie dni objawień.

    Maryja mówi w Medjugorie

    [objawienia niepotwierdzone przez Kościół]

    Zachęta, a czasem wręcz uniżona, błagalna prośba, by przez różaniec zwracać się do Boga, jest centrum trwających od 24 czerwca 1981 r. objawień.

    „Różaniec nie jest ozdobą domu, a często ludzie traktują go tylko jako ozdobę. Powiedz wszystkim, aby się na nim modlili” – mówiła Maryja do Mirjany 18 marca 1985 r.

    „Proszę was, abyście wszystkich wezwali do odmawiania różańca. Różańcem pokonacie wszystkie trudności, którymi szatan chce wyrządzić krzywdę Kościołowi katolickiemu. Kapłani, wszyscy odmawiajcie różaniec! Nie żałujcie czasu na modlitwę różańcową”.

    „Pragnę tylko, aby różaniec stał się dla was życiem” – prosi Maryja 4 sierpnia 1986 r.

     „Niech różaniec w waszych rękach przypomina wam o Jezusie…”

    Maryja mówi do Christiany

    [objawienia niepotwierdzone przez Kościół]

    W Aokpe, małej nigeryjskiej osadzie, Maryja objawiła się dwunastoletniej Christianie 1 grudnia 1992 r. Gdy dziewczynka po modlitwie różańcowej wychodziła śpiesznie z Kościoła, usłyszała: „Po odmówieniu różańca usiądź i oddaj się na jakiś czas medytacji”.

    Objawienia w Aokpe uznano za wielki apel o różaniec, zwłaszcza, że Maryja prosiła, aby rodzice uczyli dzieci tej modlitwy, odmawiania jej w skupieniu, bez pośpiechu.

    Maryja mówi do s. Agnes

    [objawienia niepotwierdzone przez Kościół]

    W japońskiej Akicie Maryja zostawiła s. Agnes Katsuko przesłanie, w którym ratunek dla świata ukryty jest w różańcu. „Jeżeli ludzie nie zaczną pokutować i nie poprawią się, Ojciec ześle na ludzkość straszliwą karę. Będzie to kara większa niż potop, nieporównywalna z niczym, co widział świat. Ogień spadnie z nieba i unicestwi większą część ludzkości, dobrych na równi ze złymi, nie oszczędzając ani kapłanów, ani wiernych.

    Ci, co ocaleją, będą czuć się tak samotni, że będą zazdrościć umarłym. Jedyna broń jaka wam pozostanie, to różaniec i znak pozostawiony przez mego Syna. Dlatego dzień i noc odmawiajcie różaniec. Na różańcu módlcie się za papieża, biskupów i kapłanów. Nie będziecie mieć innej broni oprócz różańca”.

    Maryja mówi w Itapirandze

    [objawienia niepotwierdzone przez Kościół]

    W Brazylii objawiła się Edsonowi Glauber i jego mamie, Marii Carmo. Był 30 kwietnia 1994 r., w czasie modlitwy różańcowej zobaczyli Matkę Bożą z różańcem w dłoni.

    „Usłyszałem bardzo piękny głos, który powiedział mi: Módl się z serca. Pomyślałem wtedy: Skąd ten głos i kto to jest? Odmawiając trzecią tajemnicę usłyszałem go ponownie. Powiedział: Módl się na różańcu każdego dnia…” – zeznawał Edson w czasie badań autentyczności objawień.

    Maryja mówi do Ciebie

    We wszystkich spotkaniach Maryja mówiła też do nas, do mnie i do ciebie. Przypominała, ba, więcej, gwarantowała, że różaniec otwiera niebo.

    W pierwszej rozmowie w Fatimie na pytanie: „Czy Franciszek pójdzie do nieba?” odpowiedziała jasno: „Tak, ale musi odmówić jeszcze wiele różańców”.

    I tak się stało. Mały Franio z wielkim sercem odpowiedział wtedy, że „odmówi tyle różańców, ile Maryja chce”. Dziś jest świętym Kościoła.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    O. Pio: Odmawiajcie Różaniec tak często, jak tylko to możliwe

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    św. ojciec Pio:

    Odmawiajcie Różaniec tak często, jak tylko to możliwe

    Święty Ojciec Pio od najmłodszych lat odznaczał się wyjątkowym umiłowaniem Najświętszej Maryi Panny. „Maryja jest wszelką przyczyną mej nadziei” – napisał na tabliczce zawieszonej nad drzwiami do swojej klasztornej celi. Wszystkim, którzy prosili go o pomoc, zawsze polecał, aby zawierzyli swoje sprawy naszej Matce.

    W swoim napisanym na kilka dni przed śmiercią duchowym testamencie włoski kapucyn zachęcał: „Kochajcie Matkę Najświętszą; czyńcie wszystko, by Ją kochano. Zawsze odmawiajcie Różaniec, róbcie to tak często, jak tylko to możliwe”. Sam, spełniając prośbę skierowaną przez Maryję do fatimskich dzieci, odmawiał Różaniec wiele razy dziennie, nazywając go swoją bronią.

    Tą modlitwą powierzał Bogu za przyczyną Matki Bożej wszystkich grzeszników, prosząc dla nich o nawrócenie. Szczególnie modlił się za kapłanów i zakonników, którzy mimo swojego wyjątkowego uprzywilejowania, oddają się grzesznemu życiu. Jeszcze zanim otrzymał łaskę noszenia stygmatów, w jednym z objawień Jezus powiedział mu: „Będę konał w agonii do końca świata z powodu dusz, które najbardziej uprzywilejowałem”.

    Takie samo polecenie otrzymały od Matki Bożej fatimskie dzieci. Hiacynta powiedziała pewnej siostrze zakonnej: „Matko moja, módl się za grzeszników! Módl się dużo za księży! Módl się dużo za zakonników! Księża powinni zajmować się wyłącznie sprawami Kościoła. Księża powinni być czyści, bardzo czyści. Nieposłuszeństwo księży i zakonników wobec ich przełożonych i wobec Ojca Świętego bardzo obraża Jezusa”.

    Modlitwa różańcowa za grzeszników, szczególnie za duchownych, jest wielkim głosem płynącym z fatimskich objawień i nauczania o. Pio. To modlitwa, do której wezwani są wszyscy katolicy, a która może wyjednać nawrócenie całego świata.

    kak/Giovanni Cavagnari, Ojciec Pio. Droga do świętości, tłum. Angieszka Daniluk, Kraków 2012

    Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    św. Jan Paweł II:

    Odmawiajcie różaniec w domach!

    To droga uprzywilejowana

    rosary-shutterstock_676028902.jpg

    Shutterstock

    ***

    „Byłoby dobrze powrócić do pięknego zwyczaju odmawiania różańca w domu, jaki panował jeszcze w poprzednich pokoleniach. Rodzina, która modli się zjednoczona, zjednoczona pozostaje” – mówił papież w katechezie w 2003 roku.

    Różaniec: modlitwa prosta, a zarazem głęboka

    Jestem głęboko wdzięczny Bogu za ten czas łaski, w którym cała wspólnota Kościoła mogła pogłębić refleksję nad wartością i znaczeniem różańca jako modlitwy chrystologicznej i kontemplacyjnej.

    „Kontemplować z Maryją oblicze Chrystusa”. Te słowa, zaczerpnięte z Listu apostolskiego Rosarium Virginis Mariae stały się niejako mottem Roku Różańca. Wyrażają one syntetycznie autentyczne znaczenie tej modlitwy, prostej, a zarazem głębokiej. Jednocześnie uwypuklają związek między wezwaniem do modlitwy różańcowej a drogą, jaką wskazałem Ludowi Bożemu w moim poprzednim Liście apostolskim Novo millennio ineunte.

    Droga Maryi

    Jeśli bowiem na początku trzeciego tysiąclecia chrześcijanie mają być tymi, którzy „kontemplują oblicze Chrystusa” (Novo millennio ineunte, 16), a wspólnoty kościelne stać się „prawdziwymi szkołami modlitwy” (tamże, 33), to różaniec stanowi „drogę maryjną” – a przez to uprzywilejowaną — do osiągnięcia tego podwójnego celu.

    Kościół, który pragnie coraz lepiej odzwierciedlać misterium Chrystusa, medytuje tajemnice Jego Ewangelii w szkole Maryi.

    Jest to „droga Maryi” (Rosarium Virginis Mariae, 24), droga, na której zrealizowała swą wzorcową pielgrzymkę wiary, jako pierwsza uczennica Wcielonego Słowa. Równocześnie jest to droga autentycznej pobożności maryjnej, całkowicie skupionej na więzi łączącej Chrystusa i Jego Najświętszą Matkę (tamże).

    Różaniec odmawiany w domu

    Rodzina! To właśnie komórka rodzinna powinna być pierwszym środowiskiem, w którym przyjmuje się, pielęgnuje i chroni pokój Chrystusa. Jednak w naszych czasach bez modlitwy coraz trudniej jest rodzinom realizować to powołanie.

    Dlatego właśnie byłoby dobrze powrócić do pięknego zwyczaju odmawiania różańca w domu, jaki panował jeszcze w poprzednich pokoleniach. „Rodzina, która modli się zjednoczona, zjednoczona pozostaje” (Rosarium Virginis Mariae, 41).

    Są to fragmenty wypowiedzi Jana Pawła II z audiencji generalnej w Watykanie z dnia 29 października 2003 roku. Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Różaniec „działa” – zapewnia siostra Łucja z Fatimy i wyjaśnia, dlaczego tak uważa

    ROSARY

    Fred de Noyelle | Godong

    ***

    „Nie ma tak trudnego problemu, którego by nie rozwiązał różaniec”.

    Różaniec „działa”! Dlaczego? Oddajmy głos siostrze Łucji. Przecież to z nią rozmawiała w Fatimie sama Matka Boża!

    Siostra Łucja z Fatimy o różańcu

    26 grudnia 1957 r. ksiądz Augustín Fuentes z meksykańskiej diecezji w Veracruz przeprowadził z siostrą Łucja długą rozmowę. Był on wicepostulatorem procesów beatyfikacyjnych świętej Hiacynty i świętego Franciszka Marto, kuzynostwa Łucji, również widzących Matkę Bożą.

    Po spotkaniu z s. Łucją ksiądz przekazał słowa zakonnicy „z pełną gwarancją autentyczności i z wymaganą episkopalną aprobatą, włącznie z biskupem Fatimy”. Oto co wyznał zakonnica:

    Proszę zauważyć, księże, że w tym ostatnim czasie, który przeżywamy, Matka Boża nadała modlitwie różańcowej nową skuteczność. Dała nam tę skuteczność w taki sposób, że nie ma takiego problemu, przejściowego czy duchowego, jak bardzo trudnym by nie był, w naszym życiu osobistym, w życiu naszych rodzin, świata czy zakonnych wspólnot, a nawet w dziejach ludów i narodów, których by nie rozwiązał różaniec.

    Oświadczam, nie ma tak trudnego problemu, którego by nie rozwiązał różaniec. Dzięki różańcowi się uratujemy. Uświęcimy. Pocieszymy Pana Jezusa i uzyskamy zbawienie dla wielu dusz.

    Reasumując: różaniec „działa”!

    Francisco Veneto/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    O RÓŻAŃCU

    Pewnego wieczora, udając się na spoczynek, o. Pio poprosił współbrata: „Podaj mi, proszę, broń z kieszeni mojego habitu”…

    Nieco skonsternowany brat posłusznie przetrząsnął kieszeń, ale broni tam nie znalazł. „Ojcze, tam nie ma żadnej broni. Tylko różaniec” – wyjaśnił. „A różaniec to niby nie broń?” – odparł święty.

    I tak właśnie jest. Różaniec to może być broń, za pomocą której możemy walczyć z egoizmem i namiętnościami. Broń, która rozwija w nas cierpliwość, pokorę i miłosierdzie. I wreszcie: broń, która pozwoliła ludzkości zwyciężyć w niezliczonych bitwach: duchowych i nie tylko. Przekonajcie się sami.

    ***

    Maria Paola Daud/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Sposób Wojciecha Kilara na skołatane nerwy? Różaniec!

    Wojciech Kilar/ culture.pl

    Wojciech Kilar/ culture.pl

    ***

    Wojciech Kilar. Kompozytor znany fanom muzyki filmowej na całym świecie. W Polsce  żadna studniówka nie odbędzie się bez „Poloneza” do jego słynnej muzyki. Autor dzieł religijnych. Tworzył z miłości. Kochał Jasną Górę. Tam ładował baterie, odzyskiwał spokój.

    Nie był chrześcijaninem tylko w kościele. Pomagał niewidomym w podwarszawskich Laskach, chorym,  a kiedy widział, że w aptece brakuje człowiekowi na leki: płacił za nie. Wspierał schroniska dla zwierzaków. Serce oddał jednak całkowicie żonie Basi. Dzięki niej trwał przy Bogu. Czuł, że ma na niego Oko.

    W internecie pod utworami Wojciecha Kilara fani piszą, że emocji, jakie wywołują w nich jego utwory, nie są w stanie opisać słowami:

    „Jakim trzeba być, żeby tworzyć taką muzykę, która porusza każdą strunę. Panie Wojciechu, dziękujꔄCoś niesamowitego. Nie umiem opisać słowami, co czuję. Muzyka przenosi w inną rzeczywistość”.„Tęsknota za wiecznością”.

    Odpowiedzi na pytanie, jakim człowiekiem był Wojciech Kilar, można szukać u przyjaciół kompozytora. Choć nie zawsze go rozumieli.

     „Był szalenie gwałtowny, poirytowany, wybuchowy, a jednocześnie jakiś wycofany, powściągliwy, delikatny w sądach” – mówił reżyser Krzysztof Zanussi i dodawał, że nie rozumiał, jak można w sobie łączyć tak sprzeczne cechy.

    Inny znajomy dodawał: „Jest dwóch Wojtków. Jeden birbant i wesołek, cieszący się życiem jak mało kto, dowcipny i tryskający energią, i drugi – który ze strachu pożegnał się ze swoim grzesznym życiem i został prawie świętym”.

    Wojciech Kilar. Samotnik i mistyk, ale też dusza towarzystwa. Uwielbiał gości, ale nie organizował przyjęć. „Bywał zacięty, nerwowy” – mówiła Elżbieta Zanussi, kiedy widziała, jak kompozytor obraża się na jej męża. „Nieraz musiałam mu przypominać, że w chrześcijaństwie trzeba postępować wbrew uczuciom, jakie w danej chwili nas opanowały – poniżenia, lekceważenie czy skrzywdzenia i nieustannie wyciągać rękę do zgody. Gdybyśmy się poddali chwilowym urazom, to bylibyśmy w stanie wyrzucić z domu wszystkich przyjaciół, którzy nie myślą jak my”.

    Muzyka zaprowadziła kompozytora do Watykanu

    Żył poza schematami, budząc emocje. Żył między Polską (mieszkał w Katowicach), a Hollywood, gdzie spełniał swój Americam dream. Jeździł mercedesem z szaleńczą prędkością, uwielbiał eleganckie perfumy i krawaty. A w domu żarliwie odmawiał różaniec. Kochał góry. Kiedy stawał na szczycie, przeżywał „oszałamiające poczucie szczęścia”. Szczególnie lubił zaglądać na Kalatówki.

    „W kaplicy sióstr Albertynek przy drodze na Kalatówki miałem najlepszy kontakt duchowy z Bratem Albertem. Droga ta nie prowadzi na żadne interesujące szlaki tatrzańskie, ale jakby specjalnie do Niego”.

    Brat Albert Chmielowski był mu szczególnie bliski: artysta, malarz. Wojciech Kilar napisał muzykę do filmu o nim „Brat naszego Boga”(od red. film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, zrealizowany na podstawie dramatu Karola Wojtyły).

    Kilar był pasjonatem muzyki. Uważał, że prowadzi do Boga. Słuchając Bacha, myślał o potędze Boga Stwórcy. Słuchanie powodowało u niego stany mistyczne, które ogromnie go  pocieszały. Lubił też msze gregoriańskie. W muzyce chorałów czuł nieziemskie klimaty. Czysty kosmos: boskość.

    „Muzyką świętą jest każda muzyka czysta, dobra, piękna, zmierzającą ku budowaniu człowieka. Dlatego święty może być jakiś menuecik Mozarta czy preludium Chopina”.

    Być może podobne odczucia miał Jan Paweł II słuchając Mszy Kilara. W liście do kompozytora pisał, że modli się, by słuchaczy: „harmonia ducha jak najprędzej przepełniła serca”.

    Mieli okazję się poznać w Watykanie. Kompozytor czuł ogromne wzruszenie, kiedy widział, że papieżowi zmieniał się wyraz twarzy, podczas słuchania jego utworu, w którym słychać echa góralszczyzny.

    Nie zawsze był blisko Boga

    Zanim zaczął żyć wiarą, nie stronił od alkoholu. Do abstynencji i praktykowania religii, namówiła go żona. „Basia wyciągnęła mnie z alkoholowego dna i zrobiła to w sposób typowo kobiecy- prawą ręką do lewego ucha. Nie było ani słowa wymówki czy żadnego kazania”.

    Sakralny debiut kompozytora miał miejsce w jego 37 urodziny. Nastąpił przełom w podejściu do duchowości. Do tej pory unikał utworów religijnych i pełnych kościołów w niedzielę. Ludzie przeszkadzali mu w kontemplacji i był pełen szalejących w nim sprzeczności. Choć nigdy nie wątpił w istnienie Boga.

    „Szczęśliwie zostałem obdarzony jednym z darów Ducha Świętego, a mianowicie bojaźnią Bożą”. Zawsze czuł, że Ktoś na niego patrzy.

    Kocia natura kompozytora

    Kompozytor koty kochał miłością absolutną. Miał ich naturę. Skromny, wycofany, trochę narcystyczny Zaczynał żyć nocą. Wtedy przychodziły mu do głowy, najlepsze pomysły.

    „Przychodzą mi do głowy koło północy. Większość ludzi śpi, a ja mam wtedy stuprocentowy spokój i pracuję”. Z kocią fascynacją wiąże się plotka, że jeden z ufundowanych przez niego kościelnych dzwonów nazwał na część kota: Franciszka. Tłumaczył, że chodziło o świętego, ale i tak w świat poszła informacja, że w Brynowie dzwoni Wojciech, jego żona i ich kot. Denerwował się, kiedy mówili, że zwierzęta nie mają duszy. Nie mógł się zgodzić z tą teorią. Z pomocą przychodził Krzysztof Zanussi, mówiąc, że w Biblii nie ma ani jednego zdania, które by wykluczało taką możliwość. Jak kot dopuszczał do siebie blisko tylko wybranych. Kiedy mówił, jak wyobraża sobie niebo, odpowiadał, że cieszy się na spotkanie z Bogiem, żoną i  kotami. Po śmierci żony Basi większość czasu spędzał w domu. Kiedy miał problem z dokończeniem kompozycji, mówił, że dawała mu znaki, przykładowo śniąc się w nocy.

    „Często z nią rozmawiam, odwiedzam jej grób – zwyczajnie wierzę w świętych obcowanie”. Kiedy odeszła, nie pytał Boga, dlaczego ją zabrał. „Widziałem w tym jego łaskę, bo ostatnie lata Basi były ciężkie”.

    Dzięki modlitwie  przywoływał się do porządku. Przypominał sobie, że ona już nie cierpi. Mijało użalanie się nad sobą.  Kiedy w samotności odmawiał różaniec, myślał: „Kiedy mówię: „owoc żywota Twojego, Jezus, który Cię o Panną, wziął do nieba, … który Cię, o Panno, w niebie ukoronował” – myślę o niej”. Żona Wojciecha Kilara prowadziła go przez cała lata do Boga. W tej wędrówce niezwykle ważna była też Matka Boża.

    Jak nie wpaść w „uniesienie prorockie”?

    Kompozytorowi bliski był fragment Pisma Świętego o „wpadnięciu w uniesienie prorockie”. Czuł je podczas pisania  „Angelus”. Krytycy pisali o nim: „swoisty muzyczny Różaniec”. Kiedy komponował „Mszę”, czuł, że to było z góry zaplanowane.Zaczął w wigilię Zesłania Ducha Świętego, a ukończył w Zwiastowanie. Pracował nad nią dziewięć miesięcy. Przyznawanie się głośno do wiary, nie przywodziło mu sławy. Robi to, bo był sobą i nie bał się mówić, co jest dla niego najważniejsze.

    Wojciech Kilar dawanie świadectwa, uważał za obowiązek każdej osoby publicznej. Odnoszący sukces lekarz, stolarz czy dziennikarz pracuje w ten sposób na dobry obraz kościoła. Zaprzecza, że: „Kościół to grupa nieudaczników, znających tylko „pod Twoją obronę”.

    Kilar często mówił w mediach: „na Jasnej Górze czuje się u siebie”. Po raz pierwszy odwiedził Jasną Górę w stanie wojennym i od razu poczuł, że znalazł swoje miejsce. W miarę upływu lat doczekał się w klasztorze swojej celi, w której nawet pozwalano mu palić. Podczas pobytów odzyskiwał spokój i poczucie wolności. Na Jasnej Górze został dopuszczony do rzeczy niezwykłej. Widział, jak wywożą obraz windą do pokoju, gdzie czekali konserwatorzy, jak zakonnicy wyjmują go z ram. „Z bliska widać było, jak wizerunek Maryi jest zmordowany przez wieki, jakie nosi ślady uszkodzeń”. Kilar uciekał na Jasną Górę, by wewnętrznie przygotować się do komponowania, ale też…

    Różaniec lek na całe zło

    Największym przeżyciem na Jasnej Górze okazała się wspólna modlitwa w tłumie ludzi, której dotychczas unikał. Dotychczas wydawała mu się „natrętna i drażniąca mózg”. Nie lubił zbiorowego „recytowania zdrowasiek”.  Nagle w tej zbiorowości ludzkiej, gdzie każdy zawierzał Maryi swój los, powtarzana mantra- zmieniła go. Poczuł, że w tłumie ogarnia go „niepojęte wzruszenie”, że dotyka samego sacrum i chciał, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.

    Na Jasnej Górze zrozumiał sens uczestnictwa w Kościele i radość bycia we wspólnocie. Odtąd nierozłącznym towarzyszem kompozytora stał się różaniec. Sięgał po niego codziennie. Uważał za skrót historii zbawienia. Ta modlitwa powodowała, że się uspokajał. Odmawiał go przed podróżami: każdym wylotem i podczas lądowania.

    Kompozytor był  fanem ks. Jana Twardowskiego. Łączyła ich miłość do różańca i Matki Bożej. Wiedział, że przez Nią można się łatwiej dostać do Jezusa.

    Skąd taka sława?

    Wojciech Kilar chorował na nowotwór złośliwy. Nie poddawał się, pracował. Mówi, że skoro Bóg trzyma go przy życiu, ma wobec niego zobowiązania. Siłę do walki dawała mu świadomość, że nie jest sam, to pozwalało mu przetrwać: „Jesteśmy ciągle razem, ciągle blisko z naszymi Najdroższymi Zmarłymi”.

    Kiedy pracował,  nie używał słów natchnienie od Ducha Świętego. Mówił, że w ten sposób można tłumaczyć każdą grafomanię. „Dlatego lepiej mówić o dobrej formie duchowej, jaką się ma podczas pracy”.

    Wojciech Kilar jako twórca czuł się zbędny społecznie. Często powtarzał, że ceni ludzi pracujących w zawodach, bez których nieustannego wysiłku nie moglibyśmy żyć (lekarz, górnik). Mówił też, że nigdy o nic nie zabiegał. „Wszystko przychodziło samo”.

    Nie walczył o karierę, bo miał teorię, że jak coś jest dobrem to samo wyjdzie z szuflady.

    Skąd więc taka kariera? Zdaniem Kilara dobrze jest do końca zachować duszę dziecka. Wtedy kolejne urodziny, jubileusze stają się mniej bolesne. „Za każdym razem rozsypuję na nowo puzzle nut i od nowa je składam”.

    Cytaty zmieszczone w tekście pochodzą z książek:

    “Kilar. Geniusz o dwóch twarzach”, Maria Wilczek-Krupa i “Wojciech Kilar. Takie piękne życie”, Barbara Gruszka-Zych

    Wojciech Kilar (1932-2013) Wybitny kompozytor muzyki poważnej, a także twórca muzyki do wielu filmów, m.in. „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy, „Pianisty” Romana Polańskiego, „Draculi” Francisa Forda Coppoli i serialu „Przygody pana Michała”. Do ważniejszych dzieł religijnych Kilara należą Angelus (1984) oraz Missa pro pace (2000). Nurt narodowo-religijny Kilara otworzyła Bogurodzica, napisana w 1975 r. Źródłem inspiracji utworu jest najstarsza polska pieśń religijna średniowiecza, którą kompozytor przedstawił wedle własnej wizji dźwiękowej. Był też autorem muzyki do filmu „Faustyna” –  historii życia siostry Faustyny Kowalskiej.

    Katarzyna Kamińska/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jedna niezwykle ważna rzecz o różańcu, której nauczył mnie torturowany żołnierz

    Czego nauczył mnie o różańcu torturowany jeniec wojenny

    LIU JIN / AFP

    ***

    Poruszające świadectwo żołnierza pokazało mi, że różaniec może być czymś znacznie więcej niż modlitwą uwielbienia.

    Poznałem tę historię jako nastolatek – na długo, zanim zostałem katolikiem – lecz nie mogę sobie przypomnieć, czy znam ją z gazety czy z filmu dokumentalnego w telewizji. Dotknęła mnie jednak i uświadomiła sprawy, które pozostają na trwałe w moim umyśle, ponieważ są bardzo poruszające.

    Młody żołnierz amerykański, zamknięty w upalnym więzieniu w środku dżungli, lepki od potu i niedożywiony, leżał półprzytomny na brudnej podłodze. Był bity codziennie, czasem nawet co kilka godzin. Kiedy noc mieszała się z dniem, a po jednym tygodniu nadchodził kolejny, ciągłe okrucieństwo wydawało się bez sensu, bez litości i bez końca.

    A mimo to, chociaż doświadczał olbrzymiego bólu i trawiła go gorączka, w momentach przytomności żołnierz trzęsącym się palcem wodził po podłodze, jakby coś w niej ryjąc. Łączył ze sobą dziesięć kropek w kółko, w środku rysując krzyż. I wtedy, prawie niezauważalnie, jego spuchnięte i zakrwawione usta zaczynały szeptać “Zdrowaś, Maryjo, łaski pełna, Pan z tobą…”.

    Jak później wspominał ten żołnierz, różaniec pozwalał mu pozostać przy zdrowych zmysłach w samym środku niewyobrażalnego okrucieństwa. Powtarzanie słów anioła Gabriela i św. Elżbiety skierowanych do Maryi: “Zdrowaś, Maryjo, łaski pełna, Pan z tobą, błogosławionaś ty między niewiastami”, modlenie się słowami “Ojcze nasz” i “Chwała Ojcu” oraz kontemplowanie tajemnic radosnej, bolesnej i chwalebnej wprowadzały żywą obecność Boga do tej rozpaczliwie ciemnej celi. Przesuwanie połamanymi palcami po punktach wyrytych w ziemi sprawiało, że czuł, iż porządek w jednej chwili bierze górę nad chaosem, a łaska przesłania bezsensowne cierpienie.

    Bóg był prawdziwie obecny

    Bowiem różaniec, jak doskonale rozumiał tamten żołnierz, nie jest bezmyślną recytacją frazy po frazie czy też bezdusznym wymienianiem scen z życia Chrystusa. Absolutnie nie. Jest to raczej głęboko mistyczne zanurzenie w Bogu. Jest to ucieczka od bezdusznego teraz do kochającego Wieczność. Jest to okazja do znalezienia się w ciepłych objęciach Jezusa Chrystusa. Jak to wyraził pewien wierzący pisarz:

    Słowa [różańca] są jak brzegi rzeki, a modlitwa jest jak rzeka. Brzegi są potrzebne, aby nadać rzece bieg i utrzymać jej ciągły przepływ. Ale chodzi nam głównie o rzekę. Tak jak w modlitwie chodzi o skłonienie serca ku Bogu, co jest najważniejsze… W miarę, jak rzeka płynie do morza, jej brzegi maleją. Tak też w miarę zbliżania się do głębi Bożej obecności słowa stają się mniej ważne… Mamy pozostać sami w cichym oceanie Bożej miłości.

    Tak rzeczywiście jest.

    Kiedy zostałem katolikiem, wierzyłem, że różaniec jest kontemplacyjną modlitwą uwielbienia. Uważałem, że być może jest to modlitwa, którą od czasu do czasu powinienem odmawiać. Jednak właśnie to poruszające świadectwo żołnierza pokazało mi jasno, że różaniec to coś o wiele więcej. Jest to niezrównane spotkanie z Chrystusem, który jest w stanie przeniknąć najtrudniejszą rzeczywistość. Jest to spotkanie modlitewne, podczas którego słowa stają się mniej istotne i “pozostajemy sami w cichym oceanie Bożej miłości”.

    Żołnierz, który przeżywał piekielne tortury, był tego świadomy i traktował różaniec jako głębokie i ratujące życie spotkanie z Bogiem. Czyż i my nie powinniśmy tak właśnie rozumieć modlitwy różańcowej?

    Tod Worner/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jezus mnie skarcił, gdy odprawiałem Mszę świętą

    Ksiądz modli się przy ołtarzu

    © Jeffrey Bruno ALETEIA

    ***

    Ksiądz, przytłoczony trudnymi sprawami swoich wiernych, poszedł odprawiać Eucharystię. Nie mógł się skupić, mylił się, odczytując modlitwę z mszału, aż w końcu wydarzyło się coś niespodziewanego…

    Każdy ksiądz na świecie doskonale to zna: nie ma ani jednego dnia, żeby ktoś mnie nie szukał i nie chciał ze mną porozmawiać. Słyszę wtedy pytania, jak należy postąpić w różnych sytuacjach: „Ojcze, już nie mogę znieść mojego męża. Jego wyzwiska, przemoc w domu sprawiają, że chcę go zostawić. Uważa ojciec, że to będzie dobre rozwiązanie?

    Czuję, że wszystko poszło nie tak w moim życiu. Cały mój wysiłek okazał się daremny, jestem zmęczona. Co mam zrobić…?”; „Moja teściowa jest przeciwko mnie, chcę się od niej odciąć i przestać się do niej odzywać. Co ojciec o tym myśli?”; „Dziadek zostawił nam wszystkim spadek, ale niektórzy na niego nie zasługują…”.

    Wiele takich historii i pytań słyszę każdego dnia. Zawsze staram się ich słuchać sercem, pocieszyć tych, którzy do mnie przychodzą słowami nadziei, zachęcić ich do czynienia dobra. Namawiam też, żeby prosili Boga o siły, by iść naprzód i przypominam, że o wiele bardziej warto cierpieć niesprawiedliwość, niż ją wyrządzać.

    Ale to, co mogę zrobić przede wszystkim, to modlić się za nich. Zwłaszcza w Eucharystii, kiedy trzymam w dłoniach swego Pana, mówię Mu: „Polecam Ci tę osobę i tamtą, pomóż im, aby podjęły jak najlepsze decyzje, ku chwale Twojej i z korzyścią dla ich rodzin…”.

    Co Jezus zrobiłby na moim miejscu?

    Jednak pewnego dnia, w trakcie tylko jednego popołudnia, spłynęła na mnie niezliczona ilość problemów i czułem, że moje rady są bardzo kiepskie. Do wieczornej mszy uzbierało się morze strapień i wciąż myślałem, co mógłbym zrobić, żeby właściwie ukierunkować osoby, które szukały u mnie konkretnego wsparcia. Tuż po konsekracji zająknąłem się kilka razy. Wtedy powiedziałem do siebie w myślach: „Źle to mówisz”.

    I w tym momencie usłyszałem wewnętrznie mojego słodkiego Jezusa: „To prawda, źle to mówisz. Nie będziesz mógł im pomóc. Powiedz im, by zapytali Mnie, co Ja zrobiłbym na ich miejscu? W ten sposób wskażesz im drogę”.

    Myliłem się. Nie tylko jąkając się przy odczytywaniu treści modlitwy z mszału, ale także w sposobie niesienia pomocy. Jezus miał rację. Któż, jak nie On, powie nam najlepiej, co mamy robić? Więc postanowiłem następnym razem nie martwić się tak mocno i tym, którzy przyjdą po poradę, dodać otuchy, żeby zbliżyli się do Boga i to Jego prosili o rady.

    Poproś o radę… Boga

    Tego samego wieczoru, zanim opuściłem kaplicę, przedstawił mi się pewien mężczyzna. Chciał ze mną porozmawiać. Opowiedział, że jego tata przez całe życie był dla niego bardzo okrutny. Właściwie dorastał wśród obelg i bicia, ojciec nigdy też nie wspierał jego i jego braci, by się kształcili. Mamę traktował równie źle, krzykiem wydając jej rozkazy. Więc kiedy tylko ten mężczyzna mógł, odsunął się od ojca i nie widział go od ponad 30 lat. Jednak tydzień temu jedna z ciotek opowiedziała mu, że jego ojciec jest dializowany, że jest bardzo słaby i że nikt z rodziny nie chce mu pomóc.

    W końcu mężczyzna zapytał mnie: „Ojcze, dzięki Bogu, mam rodzinę, jestem bardzo szczęśliwy, wiem, że moja żona i dzieci z ochotą przyjęłyby mojego tatę. Ale uważam, że to nie jest sprawiedliwe, żebym po tym wszystkim, co on nam zrobił, miał mu teraz pomagać. Wszyscy przez niego bardzo cierpieliśmy – ja, moja mama, moi bracia. Nie jestem zobowiązany mu pomóc, prawda?”.

    Objąłem tego mężczyznę i powiedziałem: „Ubolewam nad tym, co przeszedłeś, i rozumiem, że nie da się tego tak po prostu zrobić. Ale mam pewną propozycję. Otworzę kaplicę Najświętszego Sakramentu, a ty zapytaj naszego Pana, co On zrobiłby na twoim miejscu”.

    Kiedy minęło pół godziny, wrócił i we łzach powiedział mi: „Ojcze, przyjmę mojego ojca, dzięki niemu otrzymałem życie, przyjmę go w mym domu i pomogę mu we wszystkim, w czym tylko będę mógł…”.

    Tamtego wieczoru poszedłem spać bardzo szczęśliwy i czułem, że odpocząłem w czasie snu jak nigdy. Bóg kolejny raz pokazał mi, że to On rozwiązuje nasze problemy, że ja jedynie muszę Mu je przedstawić. Przypomniał mi także, jak łatwe byłoby nasze życie, gdybyśmy tylko Go do niego zaprosili.

    Wiele rzeczy wychodzi nam źle, bo nie pomyślimy, by zapytać o nie Jezusa: Co On zrobiłby na naszym miejscu? Bardzo chciałbym powiedzieć każdemu, kto przechodzi przez jakieś trudności albo musi podjąć ważne decyzje: „Nie bój się, nie zamęczaj siebie ze zgryzoty. Bóg cię kocha, jest z tobą i pomoże ci, tylko uklęknij przed Nim i zapytaj Go: „Dobry Jezu, co Ty zrobiłbyś na moim miejscu?”.

    ks. Sergio Argüello Vences/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ojciec Pio – sługa konfesjonału

    Ojciec Pio – sługa konfesjonału

    Sanktuarium w San Giovanni Rotondo. Kościół z zachowanym konfesjonałem ojca Pio.

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    To nie cudowne przenikanie duszy penitenta, czytanie z wnętrz ludzkich ani szorstkie traktowanie grzesznika, który unika przemiany, czyniło ze świętego ojca Pio charyzmatycznego spowiednika, lecz upór w doprowadzeniu człowieka do misterium zmartwychwstania.

    Przez ciemności nocy przesuwa się tłum pielgrzymów, któremu towarzyszy światło. Pochodnie, lampiony, latarki pomagają nie potknąć się na drodze krzyżowej, która w cieniu wysokich drzew biegnie zboczem wzgórza Castellano. Wije się serpentynami w górę, przecinając „schody do nieba”, jak nazwano szeroki kamienny trakt o długości 150 metrów. Wielu pielgrzymów wraca nimi na przykościelny plac. Francesco Messina, projektant i wykonawca tej drogi, której budowę rozpoczęto w 1967 roku, osiemnaście lat wcześniej, po spotkaniu z ojcem Pio, przeżył nawrócenie. Cztery lata później poświęcił ją arcybiskup Neapolu, kardynał Corrado Ursi. Przy piątej stacji ojciec Pio zastępuje Szymona Cyrenejczyka i pomaga Chrystusowi nieść krzyż. Trudno lepiej oddać rolę włoskiego mistyka w drodze krzyżowej Chrystusa. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę sakrament pokuty i pojednania, którego był niestrudzonym szafarzem, zwanym często „więźniem konfesjonału”. Od tego założenia trzeba wyjść, aby właściwie zrozumieć, dlaczego ojciec Pio był spowiednikiem, oględnie mówiąc, specyficznym.

    Czy szorstki, chwilami niemiły spowiednik, który potrafi odesłać penitenta bez rozgrzeszenia, może być skuteczny? Owszem, o ile nazywa się ojciec Pio.

    Szorstki święty

    Spowiedź u niego rzadko trwała dłużej niż pięć, sześć minut. Ba, stosunkowo często kończyła się po kilku sekundach… wyrzuceniem penitenta. „Siedział na krześle, często opierając stopę o dolną część klęcznika lub ramię o jego górną część” – napisał Luigi Peroni w dwutomowej biografii świętego, dodając: „Czasami bawił się dużą, błękitną chustką, a czasami sprawiał wrażenie skupionego na starannym wydzielaniu porcji tabaki. Gdy słuchał spowiadającego się penitenta, często utkwiwszy w nim spojrzenie, powolnym ruchem uderzał się w pierś. Słuchał uważnie; rzadko przerywał, prosząc o sprecyzowanie wypowiedzi. Tuż przy konfesjonale ci, którzy czekali na swoją kolej, aby się wyspowiadać, stali pogrążeni w głębokim milczeniu. Jakże inaczej odczuwali istotę sakramentu, do którego wielokrotnie w innych miejscach zbliżali się z nadmierną lekkością”. Te odmienne niż zazwyczaj emocje mogły towarzyszyć penitentom z rozmaitych przyczyn – spowiednik znany był przecież zarówno z nadzwyczajnych darów, dzięki którym przenikał duszę spowiadającego się – wiedząc nawet, co ten ukrywa, jak i z szorstkiego momentami zachowania. Stąd oczekiwanie na spowiedź często było nerwowe i pełne niepokoju, nierzadko towarzyszyło mu drżenie i strach. „Święta szorstkość ojca Pio” – zatytułowano jedną z ulotek rozpowszechnianych wśród członków Grup Modlitwy ojca Pio, w której przytoczono słowa kapucyna wypowiedziane do jednego ze współbraci, którego odprawił z konfesjonału bez rozgrzeszenia: „Jak bardzo cierpiałem! Tak bardzo chciałem go objąć!”. Te szorstkie, czasem obcesowe zachowania nazywał „kuksańcami”, którymi przywołuje do porządku swoje dzieci. Czy w epoce, w której neguje się stosowanie jakichkolwiek kar, a cielesnych szczególnie, wobec dzieci, ten typ spowiednika miałby kogo spowiadać? Czy garnęłyby się do niego tłumy? Czy przełożeni nie kazaliby mu powtarzać studiów pastoralnych? Trudno stwierdzić. Zapewne podręczników do penitencji pisać nie powinien, co nie znaczy, że ci, których wyspowiadał, mają czego żałować. I że żałować nie powinni ci, którzy spowiedzi u niego nie dostąpili.

    Ciężki krzyż trybunału

    Ponoć święty z San Giovanni Rotondo powtarzał często, że zasiadanie „w trybunale konfesjonału” jest bardzo trudnym obowiązkiem. Skojarzenie z Cyrenejczykiem nasuwa się po raz drugi – czy „przymuszony” do zmiany planów, napotkany po drodze zmęczony wędrowiec obarczony krzyżem przeszedłby w jakikolwiek inny sposób do historii? Robert Janson, słynny polski muzyk, na jednej ze swoich płyt nagrał piosenkę „Father Pio”. Zaśpiewał: „Ojcze Pio. Przyszedłem do Ciebie, gdyż cierpię (…) Między dziecięcymi grami i wojnami kretynów, między torturami i ulgą pomóż mi znaleźć mój dom”. W tej literackiej wizji święty ojciec Pio odpowiada: „Synu, jesteś tylko narzędziem losu, małym kawałkiem wieczności. Synu, możesz zmienić swoją drogę. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie”. Jansonowi udało się uchwycić sedno charyzmatu świętego spowiednika. Choć towarzyszyły mu cudowności, których większość posługujących w sakramencie pokuty i pojednania nie doświadcza, nie one były najważniejsze. Owszem, pomagały w różnych momentach. Na przykład wtedy, gdy pewien mężczyzna nie był w stanie przypomnieć sobie, ile czasu upłynęło od jego ostatniej dobrej spowiedzi. Wiedział doskonale, że jego spowiedzi od wielu lat były świętokradcze, ponieważ przystępował do nich właściwie tylko ze względu na swoją żonę. Ojciec Pio pomógł mu natychmiast, przypominając, że jego ostatnia dobrze odprawiona spowiedź miała miejsce zaraz po powrocie z podróży poślubnej.

    Największym jednak charyzmatem spowiednika nie było przypominanie przeszłości, lecz pomoc w wewnętrznej przemianie. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie, zdawał się mówić kapucyn z San Giovanni Rotondo.

    Jeśli więc przed tą zmianą uciekałeś, a pomimo tego klękałeś przy kratkach konfesjonału, trudno mu się dziwić, że cię odsyłał. Nie da się pomagać Chrystusowi nieść krzyża, nie biorąc go jednocześnie na swoje ramiona!

    Zmartwychwstanie grzesznika

    W siódmym roku swojego pontyfikatu Jan Paweł II podpisał adhortację apostolską Reconciliatio et poenitentia poświęconą tematyce sakramentu pokuty i pojednania. Napisał w niej między innymi, że każdy człowiek jest jak syn marnotrawny „owładnięty pokusą odejścia od Ojca, by żyć niezależnie; ulegający pokusie; zwiedziony ową pustką, która zafascynowała go jak miraż; samotny, zniesławiony, wykorzystany, gdy próbuje zbudować świat tylko dla siebie; w głębi swej nędzy udręczony pragnieniem powrotu do jedności z Ojcem”. To udręczenie człowieka pragnieniem powrotu zdawało się w życiu ojca Pio być główną przyczyną umiłowania posługi w konfesjonale. Peroni napisał: „Słowa: Ego te absolvo (Ja odpuszczam tobie grzechy) często wypowiadane przez spowiednika z wysiłkiem, przerywanym głosem, i ręka, która wzniesiona w geście rozgrzeszenia, nierzadko opadała jakby obciążona tajemniczym ciężarem, stanowiły żywy symbol tragedii penitenta i spowiednika. Jednak wraz z wypowiadaniem kolejnych słów formuły odpuszczenia grzechów poczucie odprężenia i radości napełniały spowiednika i penitenta, ponieważ zostały odrzucone więzy z szatanem, zaś drogi wiodące do życia wiecznego zostały przetarte na nowo. Misterium wielkanocne, misterium zmartwychwstania grzesznika zostały prawdziwie odprawione”.

    Znów przypomina się droga krzyżowa ze wzgórza Castellano: na jej początku ustawiono figurę świętego ojca Pio. Na jej końcu – zmartwychwstałego Chrystusa. Trudno bardziej obrazowo przedstawić życie i posługę świętego kapucyna jako „więźnia konfesjonału”. Ojciec Tarcisio z Cervinary ujął to dosadnie: „Stygmatyk z Gargano jest jedynym widzialnym znakiem pośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty, który symbolizuje misterium męki i zmartwychwstania Chrystusa”.

    Nauczyciel spowiedników

    Czy faktycznie spośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty i pojednania ojciec Pio był „jedynym”, jak to ujął Tarcisio, „widzialnym znakiem”? Trudno ocenić. Sakrament pokuty przynależy do najbardziej intymnych spotkań człowieka z Bogiem, w których – pomimo intymności – uczestniczy trzecia osoba. Jakkolwiek by nie interpretować zachowań świętego zakonnika w konfesjonale, zamiast dziwić się (czy gorszyć!) pozornym brakiem empatii wobec zestresowanego penitenta, warto raczej wsłuchać się w to, co sam o spowiedzi mówił. Zawsze po zakończeniu spowiadania udawał się do kościoła, gdzie długo się modlił skoncentrowany przede wszystkim na ogromnej odpowiedzialności, której się podjął, odpuszczając grzechy. Tę zasadę warto przypominać zarówno współczesnym penitentom, jak i ich spowiednikom. „Szukam najważniejszego błędu” – tłumaczył kapucyn, dodając: „Szukałem przez całe życie, lecz nie mogłem go znaleźć. Odchodzę od konfesjonału i oto pojawia się wątpliwość: czy dobrze wykonałem swoje zadanie, czy może źle? I nie mogę znaleźć argumentów, które by mnie oskarżały, ani takich, które by mnie usprawiedliwiały. Potrząsam głową i idę naprzód, łudząc się tym, aby uspokoić duszę. Spowiadam i mówię, że wyspowiadałem, nawet jeśli w wielu przypadkach popełniłem błąd, ale wątpliwość nigdy mnie nie opuszcza. Sądzisz, że to niewielkie cierpienie? Dręczy mnie to w dzień i w nocy i zadaję sobie pytanie, kim jestem? Nie wiem. Tym, który sam siebie łudzi? Nie wiem”. Biorąc pod uwagę obiegowe opinie na temat surowości ojca Pio jako spowiednika, skądinąd uzasadnione, trzeba przyznać, że powyższe słowa, będące zapisem wewnętrznego zmagania spowiednika, świadczą przede wszystkim o tym, jak poważnie traktował pełnioną przez siebie posługę. Nie o cukierkowate skojarzenia czułych pocieszeń wszak powinno chodzić, ale o przemianę człowieka. A zarówno ci penitenci, którym ojciec Pio rozgrzeszenia udzielił, jak i ci, którym go odmówił, odchodząc od konfesjonału, byli przekonani, że nie wydarzyło się nic rutynowego czy banalnie formalnego, ale dokonał się właśnie akt prawdziwej walki o siebie. To kolejna nauka zarówno dla spowiedników, jak i dla spowiadających się: zamiast tracić czas na pocieszanie, warto zająć się konkretną pomocą w walce. Bo bez niej – w kontekście grzechu – ani rusz. O ile chce się poważnie potraktować siebie, „w głębi swej nędzy udręczonego pragnieniem powrotu do Ojca”.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    CZWARTEK – 9 MAJA

    UROCZYSTOŚĆ WNIEBOWSTĄPIENIA PAŃSKIEGO
    MSZA ŚW. – godz. 20.00

    ***

    APEL JASNOGÓRSKI

    Bp Długosz: Europa bardziej od Zielonego Ładu potrzebuje Bożego ładu!

    Bp Antoni Długosz: Europa bardziej od Zielonego Ładu potrzebuje Bożego ładu!/09.05.2024

    ***

    „Europa musi mieć chrześcijańską duszę. W przeciwnym razie sama siebie unicestwi” – powiedział dziś wieczorem na Jasnej Górze bp Antoni Długosz, modląc się w czasie Apelu Jasnogórskiego w intencji uczestników jutrzejszej manifestacji przeciw Zielonemu Ładowi w Warszawie.

    W Warszawie odbędzie się jutro wielki protest przeciwko unijnej polityce klimatycznej, zorganizowany przez NSZZ „Solidarność” i NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”. Protestujący od 9 lutego rolnicy domagają się odejścia od unijnego Zielonego Ładu i powstrzymania napływu ukraińskich produktów rolnych.

    Dziś wieczorem, w częstochowskim sanktuarium jutrzejszy protest poprzedziło rozważanie „Europa nie potrzebuje Zielonego Ładu, potrzebuje Bożego ładu!”, które w ramach Apelu Jasnogórskiego poprowadził biskup pomocniczy senior archidiecezji częstochowskiej Antoni Długosz. Zgromadzeni w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej modlili się za wszystkich, których dotkną konsekwencje Zielonego Ładu, za osoby zaniepokojone unijną polityką klimatyczną oraz za uczestników jutrzejszej demonstracji w Warszawie.

    – „Jasnogórska Pani, Tyś naszą Hetmanką! Polski Tyś Królową i najlepszą Matką. Dlatego dziś, w ten majowy wieczór, wołamy do Ciebie Matko, otocz płaszczem swojej opieki wszystkich polskich rolników, zatroskanych o los swoich gospodarstw. Polskich górników, hutników, stoczniowców przejętych przyszłością swoich rodzin. Polskich robotników, których miejsca pracy są zagrożone. Polskich pracowników, których firmy są stopniowo likwidowane. Polskich przedsiębiorców, na których nakłada się daniny nie do udźwignięcia. Polskich kupców, którzy nie mogą nadążyć za korporacyjną konkurencyjnością. Wreszcie tych, którzy czują się pokrzywdzeni, zagrożeni unijną polityką klimatyczną i wszystkich tych, którzy jutro licznie zgromadzą się w Warszawie i będą upominali się o prawo głosu dla nas, Polaków

    – rozpoczął modlitwę bp Długosz.

    Duchowny podkreślił, że „Europa bardziej od Zielonego Ładu potrzebuje Bożego ładu”.

    – „Bo kultura Unii Europejskiej, ukrywająca się za zasadą wolności religijnej, jest ateistyczna i antychrześcijańska. A szumnie głoszona neutralność światopoglądowa została zastąpiona obsesją na punkcie radykalnej lewicowej ideologii, w ramach której często mówi się o nowym światowym porządku, czy nowym światowym ładzie”

    – mówił.

    Wskazał, że podejmowane w ramach tej ideologii inicjatywy, zamiast prowadzić do harmonii, prowadzą do chaosu i ograniczania wolności. Zwrócił uwagę, że chcąc zrealizować te wizje, ich twórcy posuwają się do kłamstwa i podsycają ludzki strach, m.in. pod pretekstem globalnego ocieplenia.

    – „Wyzwalając strach i szlachetne intencje u poszczególnych jednostek, skłania się całe społeczeństwo do zaakceptowania ograniczeń dot. zużycia energii, użytkowania gruntów, z których każe się robić ugory. Zakazuje się hodowania bydła, jedzenia mięsa, podróży samolotami, zakupu samochodów”

    – wyliczał bp Długosz podkreślając, że w ten sposób ogranicza się wolność wyboru.

    Hierarcha mówił również o „cedowaniu elementów naszej suwerenności narodowej na rzecz międzynarodowych agencji, organizacji globalnych”.

    – „Unia Europejska szczyci się hasłami wolności i demokracji, ale żaden obywatel Europy, w tym Polski, nie został nigdy zapytany o to, czy godzi się na tzw. politykę Zielonego Ładu, choć to on poniesie największe konsekwencje w postaci zubożenia i znacznego obniżenia poziomu życia”

    – powiedział.

    Przypominając dziedzictwo św. Franciszka z Asyżu, bp Długosz zaznaczył w swoim rozważaniu, że „nam nie potrzeba jakiejś nowej ekoreligii, pod wpływem której młodzi ludzie oblewają farbą największe dzieła sztuki”, potrzeba nam Bożego ładu, który „zakłada, że człowiek ma obowiązek być w harmonii i szacunku wobec do natury”.

    – „Troska o środowisko jest ważna. Nawet bardzo ważna. Jednak nigdy nie może być ważniejsza od troski o człowieka”

    – przypomniał, przywołując prawdę o hierarchiczności stworzenia.

    Jeszcze raz podkreślił, że Europa potrzebuje Bożego ładu.

    – „Dlatego prawo w Europie powinno opierać się na chrześcijańskich wartościach, a nie na samowoli parlamentarzystów, wybieranych nieraz przypadkowo, którzy ustanawiają prawa sprzeczne z naturą człowieka, z Dekalogiem, z rozumem. Sprzeczne z zasadami przyzwoitości i uczciwości”

    – oświadczył.

    Zachęcając do sięgania do chrześcijańskich korzeni Europy, duchowny przypomniał symbolikę flagi Unii Europejskiej, która odwołuje się do pobożności maryjnej.

    – „Europa musi mieć chrześcijańską duszę. W przeciwnym razie sama siebie unicestwi”

    – zaznaczył.

    Bp Długosz prosił Jasnogórską Panią o wstawiennictwo przed Bogiem, aby polski naród miał siłę „do walki ze wszystkim, co się sprzeciwia godności człowieka oraz naszej chrześcijańskiej tożsamości”. Przypomniał słowa kard. Augusta Hlonda: „zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Matki Najświętszej”.

    – „Głęboko ufamy, że tak się stanie, Nasza Matko i Królowa. Amen”

    – zakończył hierarcha.

    kak/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PAX CHRISTI

    fot. radio Niepokalanów

    ***

    9 pierwszych piątków miesiąca. Na czym polega to nabożeństwo?

    W pierwszy piątek miesiąca wielu wiernych przystępuje do spowiedzi i Komunii świętej. Na czym polega praktyka 9 pierwszych piątków miesiąca i co się z nią wiąże?

    9 pierwszych piątków miesiąca to nabożeństwo, które jest znane wielu wiernym. Większość dzieci słyszy o nich na katechezie, zachęca się je też do tej praktyki tuż po Pierwszej Komunii. Dla dużej części osób pierwsze piątki miesiąca pozostają już na stałe dniem spowiedzi i komunii świętej. Skąd wzięła się ta praktyka?

    9 pierwszych piątków miesiąca w objawieniach Małgorzaty Marii Alacoque

    Powiedział o niej sam Jezus francuskiej siostrze zakonnej, św. Małgorzacie Marii Alacoque w czasie objawień. Przez ponad półtora roku ukazywał jej On swoje Serce płonące miłością do ludzi i zranione ich grzechami. Św. Małgorzata usłyszała od Jezusa o obietnicach, jakie daje On czcicielom jego Serca.

    Wśród nich pojawia się i ta: „Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”.

    Wielka obietnica

    Mówiąc to Jezus ukazał się św. Małgorzacie jako ubiczowany. Z czasem obietnicę tę nazwano „Wielką”, jako największą, jakiej człowiek może dostąpić w czasie ziemskiego życia. Jezus obiecuje praktykującym 9 pierwszych piątków miesiąca, że nie umrą nie będąc w stanie łaskie uświęcającej. W najstarszym polskim miesięczniku katolickim, „Posłańcu Serca Jezusowego”, można przeczytać niezwykłą historię związaną z tą obietnicą.

    Jedna z więźniarek obozu Ravensbrück została wyznaczona do egzekucji. Nie mogła uwierzyć, że po wielokrotnym odprawieniu dziewięciu piątków umrze bez sakramentów świętych. Tak się jednak złożyło, że choć dwukrotnie wzywano ją do tzw. transportu, z którego nie było już powrotu, w obu wypadkach niespodziewanie polecono jej wrócić do obozu. Dotrwała do czasu, gdy do obozu przemycono puszkę z komunikantami. Została stracona w dniu, w którym przyjęła Komunię św.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. domena publiczna,wikipedia.org/Muschio Di Quercia,Creative Commons Attribution 3.0,commons.wikimedia.org

    ***

    Modlitwa, którą codziennie odmawiał o. Pio. Koronka do Najświętszego Serca Jezusa

    Jak możemy dowiedzieć się z biografii św. o. Pio, często modląc się za innych ludzi, odmawiał on ułożoną przez siebie Koronkę do Najświętszego Serca Jezusa. Tekst tej modlitwy oparty jest na objawieniach św. Małgorzaty Marii Alacoque.

    Św. Małgorzata Maria Alacoque była francuską siostrą zakonną i mistyczką. Jest znana z propagowania nabożeństwa ku czci Najświętszego Serca Jezusowego, które zostało jej objawione w widzeniach przez Jezusa Chrystusa.

    W jednym z widzeń Jezus powiedział: „Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”. Tak zrodziła się praktyka 9 pierwszych piątków miesiąca.

    Św. Ojciec Pio miał wielką cześć dla Bożego Serca i znał objawienia Małgorzaty Marii Alacoque. Współbracia i inne osoby, które znały o. Pio, wspominali, że przez wiele lat, aż do śmierci, codziennie odmawiał tę koronkę, którą sam ułożył w latach 20. XX wieku – mówi kapucyn o. Roman Rusek, krajowy asystent Grup Modlitwy Ojca Pio.


    Koronka do Najświętszego Serca Jezusa

    1. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: proście, a otrzymacie, szukajcie, a znajdziecie, pukajcie, a będzie wam otworzone”, wysłuchaj mnie, gdyż pukam, szukam i proszę o łaskę…

    Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…
    Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.

    2. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: o cokolwiek prosić będziecie Ojca w imię Moje, da wam”, wysłuchaj mnie, gdyż proszę Ojca w imię Twoje o łaskę…

    Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…
    Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.

    3. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: niebo i ziemia przeminą, ale Moje słowa nie przeminą”, wysłuchaj mnie, gdyż zachęcony Twoimi słowami proszę o łaskę…

    Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…
    Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.

    O słodkie Serce Jezusa, dla Ciebie tylko jedno jest niemożliwe: nie mieć litości dla strapionych; dlatego okaż litość nad nami, biednymi grzesznikami i udziel nam łaski, o którą Cię prosimy przez bolesne i Niepokalane Serce Maryi, Twojej i naszej czułej Matki. Amen

    Antyfona Maryjna

    Witaj, Królowo, Matko miłosierdzia, życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj. Do Ciebie wołamy, wygnańcy, synowie Ewy. Do Ciebie wzdychamy, jęcząc i płacząc na tym łez padole. Przeto, Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć. A Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż. O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo.

    Wezwanie do św. Józefa

    Święty Józefie, Ojcze przybrany Jezusa Chrystusa, módl się za nami.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Wojownicy Maryi/YouTube.com/Arina Krasnikova/Pexels

    ***

    Wojciech Modest Amaro: bez spowiedzi nie ma prawdziwego nawrócenia

    “W sakramencie spowiedzi spotykamy samego Boga. Jest to również przestrzeń na ziemi, do której szatan nie ma dostępu. Tam siedzi Chrystus. Nie ksiądz, który sam nie jest święty ani może nawet miły” – mówi Wojciech Modest Amaro w rozmowie z “Niedzielą”.

    W rozmowie Amaro przyznaje, że przez lata posługiwał przy ołtarzu, jako ministrant, ale przyszedł moment, kiedy porzucił Boga i „przestał rozwijać swoją wiarę”.

    Pochłonęło mnie życie: wyjechałem za granicę, popłynąłem z prądem świata w pogoni za zdobywaniem szczęścia swoimi metodami. Kontynuowałem czasami praktyki: niedzielną Mszę św., bardzo rzadko przystępowałem do sakramentu spowiedzi św., ale w swoim myśleniu byłem dalej osobą wierzącą – mówi w rozmowie z „Niedzielą”.

    „Poprosiłem, żeby mnie uratował”

    I w ten sposób żył bardzo długo, aż przyszedł moment nawrócenia, który – jak przekonuje – „jest gwarantowany dla każdego, kto jest ochrzczony”.

    Jest jeden mały warunek: musisz z głębi serca chcieć, żeby On ci pomógł, podał rękę, zmienił życie, uratował je, nadał mu sens. Taki warunek spełniłem, prosząc Go w sercu, aby mnie uratował – mimo że po ludzku nie brakowało mi niczego. I przyszedł po mnie… – opowiada.

    „Bez spowiedzi nie ma nawrócenia”

    Zapytany o to, czy można stawać publicznie po stronie Jezusa bez praktykowania wiary i sakramentów, odpowiada: Nie ma prawdziwego nawrócenia bez spowiedzi św. Nie jest to możliwe. I dodaje, że „wiara, którą wyznajemy, ma w sobie ten jedyny, unikalny sposób rozmowy z Bogiem w oparciu o Jego Dekalog”.

    Ta rozmowa – jak tłumaczy – to „kwintesencja posiadania przez nas wolnej woli, zaufania i wiary, że w sakramencie spowiedzi spotykamy samego Boga”Jest to również przestrzeń na ziemi, do której szatan nie ma dostępu. Tam siedzi Chrystus. Nie ksiądz, który sam nie jest święty ani może nawet miły – podkreśla, dodając, że bez spowiedzi nie można przyjąć „żywego Jezusa w Komunii Świętej, po którą przychodzisz do kościoła”.

    Po ten dar, tę cząstkę Bożą, którą składa w tobie, abyś mógł właśnie świecić Jego światłem, dawać o Nim świadectwo, żyć jego przykazaniami i po raz kolejny umniejszać swój egoistyczny wkład w twoim życiu – mówi.

    Tygodnik Niedziela.pl/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – maj 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    _____________________________________________________________________________________________________________


    31 maja

    Nawiedzenie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Święta Kamila Baptysta Varano, dziewica i zakonnica
    ***



    „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w ziemi Judy. (Łk 1,39)
    fot. Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety
    ***


    Święto Nawiedzenia wywodzi się z religijności chrześcijańskiego Wschodu. Uroczystość tę wprowadził do zakonu franciszkańskiego św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, święto to rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei (1441) to święto zatwierdził.
    Święto Nawiedzenia obchodzimy w okresie między uroczystościami Zwiastowania Pańskiego i narodzenia św. Jana Chrzciciela. W ten sposób wspominamy przede wszystkim spotkanie Mesjasza ze swoim poprzednikiem – Janem Chrzcicielem. Jest to także spotkanie dwóch matek. Dokładny opis Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii (Łk 1, 39-56). Według tradycji miało ono miejsce w Ain Karim, około 7 km na zachód od Jerozolimy, gdzie dwa kościoły upamiętniają dwa wydarzenia – radosne spotkanie matek (kościół nawiedzenia św. Elżbiety, położony na zboczu wzgórza za miastem) i narodzenie Jana Chrzciciela (kościół położony w samym mieście). Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim – czy jak chcą niektórzy bibliści może nawet do Hebronu – pieszo. Być może przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Pragnęła podzielić się ze swoją krewną wiadomością o Zwiastowaniu, jednocześnie gratulując jej tak długo oczekiwanego potomstwa.
    Maryja po przybyciu dowiaduje się ze zdziwieniem, że Elżbieta już wszystko wie – tak dalece, że nawet zwraca się do niej słowami anioła: “Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Elżbieta wyraża równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Zadziwiająca jest pokora Maryi. Przychodzi z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy ta będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: “A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”
    Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym. Poruszenie św. Jana często zestawia się z tańcem radości króla Dawida, idącego przed Arką.
    Słowa Elżbiety przywołujemy zawsze, ilekroć odmawiamy Pozdrowienie Anielskie. Krewna Maryi powtórzyła część pozdrowienia Gabriela: “Błogosławiona jesteś między niewiastami”, wyraźnie czyniąc aluzję, że za sprawą Ducha Świętego została we wszystko wtajemniczona. Zaraz potem dodała własne słowa: “i błogosławiony jest owoc Twojego łona”. Wydarzenie to rozważamy jako jedną z radosnych tajemnic różańca.
    Istnieją zakony żeńskie, które za główną patronkę obrały sobie Matkę Bożą w tej tajemnicy, co więcej, od tej tajemnicy otrzymały nawet swoją nazwę. Chodzi głównie o zakon wizytek, czyli sióstr nawiedzenia. Założył je w roku 1610 – wspólnie ze św. Joanną de Chantal – św. Franciszek Salezy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    31 maja

    Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny

    Święto Nawiedzenia wywodzi się z religijności chrześcijańskiego Wschodu. Uroczystość tę wprowadził do zakonu franciszkańskiego św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, święto to rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei (1441) to święto zatwierdził.

    Święto Nawiedzenia obchodzimy w okresie między uroczystościami Zwiastowania Pańskiego i narodzenia św. Jana Chrzciciela. W ten sposób wspominamy przede wszystkim spotkanie Mesjasza ze swoim poprzednikiem – Janem Chrzcicielem. Jest to także spotkanie dwóch matek. Dokładny opis Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii (Łk 1, 39-56).

    Według tradycji miało ono miejsce w Ain Karim, około 7 km na zachód od Jerozolimy, gdzie dwa kościoły upamiętniają dwa wydarzenia – radosne spotkanie matek (kościół nawiedzenia św. Elżbiety, położony na zboczu wzgórza za miastem) i narodzenie Jana Chrzciciela (kościół położony w samym mieście). Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim – czy jak chcą niektórzy bibliści może nawet do Hebronu – pieszo. Być może przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Pragnęła podzielić się ze swoją krewną wiadomością o Zwiastowaniu, jednocześnie gratulując jej tak długo oczekiwanego potomstwa.

    Maryja po przybyciu dowiaduje się ze zdziwieniem, że Elżbieta już wszystko wie – tak dalece, że nawet zwraca się do niej słowami anioła: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Elżbieta wyraża równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Zadziwiająca jest pokora Maryi. Przychodzi z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy ta będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”

    Słowa Elżbiety przywołujemy zawsze, ilekroć odmawiamy Pozdrowienie Anielskie. Krewna Maryi powtórzyła część pozdrowienia Gabriela: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”, wyraźnie czyniąc aluzję, że za sprawą Ducha Świętego została we wszystko wtajemniczona. Zaraz potem dodała własne słowa: „i błogosławiony jest owoc Twojego łona”. Wydarzenie to rozważamy jako jedną z radosnych tajemnic różańca.

    brewiarz.pl/radio Niepokalanów

    ___________________________________________________________________________

    Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny

    Historia i dzień dzisiejszy święta Nawiedzenia NMP

    ze strony:Misjonarze Saletyni/Dębowiec

    ***

    Obchodzi się je obecnie w Kościele 31 maja, tzn. między uroczystościami: Zwiastowania Pańskiego (25 III) i Narodzenia św. Jana Chrzciciela (24 VI). Święto Nawiedzenia NMP powstało w zakonie franciszkańskim z inspiracji św. Bonawentury w roku 1263 i wyznaczono wówczas termin 2 lipca, czyli w dzień po zakończeniu oktawy Narodzenia św. Jana i tak było do roku 1969. Papież Bonifacy IX polecił nowe święto obchodzić w całym Kościele katolickim od roku 1389, a Sobór w Bazylei to potwierdził w 1441 r.

    Święto powstało z rozważań pięknej tajemnicy życia Maryi, mianowicie Jej spotkania ze św. Elżbietą przed narodzeniem św. Jana Chrzciciela. Teksty liturgiczne przybliżają nam to zbawcze wydarzenie. W kolekcie mszalnej wspomina się, że za natchnieniem Ducha Świętego Maryja w swoim łonienosiła Bożego Syna i nawiedziła św. Elżbietę. Prosimy, abyśmy posłuszni Duchowi Świętemu zawsze wraz z Maryją mogli wielbić Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Tekst modlitwy nad darami wyraża prośbę, aby nasza ofiara została przyjęta przez Pana i dała nam zbawienie, jak miła była Bogu posługa miłości Maryi wobec św. Elżbiety. Modlitwa po Komunii jest wyrazem uwielbienia Boga wypowiadanego przez Kościół. Prosimy, abyśmy odczuwali zawsze obecność Pana Jezusa w Eucharystii, jak niegdyś dane to było św. Janowi, gdy do jego Matki przyszła Maryja, niosąc pod swoim sercem Zbawiciela. Specjalna prefacja o Nawiedzeniu przypomina, że sam Bóg przez prorocze słowa św. Elżbiety, wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego, ukazuje nam wielkość Maryi, ponieważ Ona uwierzyła w obiecane zbawienie. Matka św. Jana nazwała Maryję błogosławioną i Matką Pana, Matką Bożą, która przybyła do domu Zachariasza, aby pełnić posługę miłości. Pierwsze czytanie mszalne jest fragmentem proroctwa Sofoniasza (3, 14-18) i wzywa do radości oraz nadziei, ponieważ Pan naprawdę jest pośród swojego ludu, pośród nas. Św. Łukasz (1, 39-56) w Ewangelii opisuje scenę spotkania Maryi z Elżbietą, następnie podaje hymn Uwielbiaj duszo moja Pana, w którym Maryja wysławia Boga za wielkie Jego miłosierdzie i za wybranie Jej do wielkich rzeczy w dziele zbawienia. Ewangelista przy końcu swojej relacji informuje, że Maryja około trzech miesięcy pozostała u św. Elżbiety, pomagając jej, jak można przypuszczać, w domowych zajęciach. Piękne są także teksty brewiarzowe na święto Nawiedzenia NMP. Cenny jest fragment homilii św.Bedy Czcigodnego, kapłana, benedyktyna (+735) poświęcony rozważaniu treści Magnificat. Autor zachęca nas do częstego wypowiadania tego świętego tekstu: “(…) piękny zaprawdę i wielce użyteczny powstał w Kościele zwyczaj śpiewania przez wszystkich hymnu Maryi każdego dnia w wieczornej modlitwie chwały, by częstym wspominaniem Wcielenia Pańskiego umysły do pobożności zapalić oraz utwierdzić je w cnotach wielokrotnym rozważaniem przykładu życia Bożej Rodzicielki. I bardzo dobrze jest odmawiać ten hymn wieczorem, albowiem utrudzona całym dniem i pochłonięta jego kłopotami dusza potrzebuje wraz z nadchodzącym czasem spoczynku wewnętrznego w sobie skupienia” (Liturgia Godzin, t. II). W archidiecezji białostockiej jeden tylko kościół parafialny nosi tytuł Nawiedzenia NMP, mianowicie w Giełczynie.

    Lud polski w swojej ludowej religijności nazywał Maryję w tajemnicy Nawiedzenia Matką Bożą Jagodną. W tym bowiem czasie (2 VII) znajdowały się w naszych lasach jagody. Według legendy Maryja szła sama do Elżbiety odludnymi ścieżkami. Na rozgrzanych słońcem skałach można było spotkać jaszczurki, a jadowite skorpiony nieraz wychodziły na drogę, po której wędrowała Matka Boża. Nic nie mogły jednak złego uczynić Maryi, gdyż potraciły wzrok. Matka Boża zatrzymywała się w drodze, aby pożywić się rosnącymi tam jagodami. Tradycja ludowa zakazywała w dniu 2 lipca zrywania jagód i innych owoców. Nie wolno było więc jeść wiśni, czereśni, malin, poziomek, jeżyn, porzeczek, agrestu, jagód ani żadnych innych leśnych owoców. Powinno być tego dnia dużo jagód, którymi żywiła się Najświętsza Maryja. Ten kto złamie to ludowe prawo, nie uczci Maryi, ale też może narazić siebie na bolesne ukąszenie żmii lub innych gadów (E. Ferenc).

    Niech to piękne święto skłoni nas do uwielbienia Boga za dar Maryi i Jej Syna, naszego Zbawiciela. Dziękujmy też za łaskę wiary i prośmy o jej umocnienie. Za przykładem Maryi spieszmy z pomocą potrzebującym, szczególnie w okresie nasilających się prac polowych. Będąc częściej wśród pięknej naszej polskiej przyrody, umiejmy w niej dostrzec ślady dobrego Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Zanośmy też do Pana nasze gorące prośby:

    "(...) Ty, coś do domu Elżbiety
    Przyniosła radość bezmierną. 
    Przyjdź, opiekunko ludzkości, 
    I obmyj z brudu sumienia (...)
    Ukaż nam drogę właściwą
    I życiem obdarz niewinnym."
    (LG, t. II)

    Tadeusz Kasabuła/Czas Miłosierdzia/Opoka

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Święto Nawiedzenia NMP

    Święto Nawiedzenia NMP

    Ein Kerem po dwóch tysiącach lat o spotkaniu dwóch Matek przypomina nowoczesna rzeźba…

    fot. Andrzej Macuraw

    ***

    Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy może nawet do Hebronu, zapewne pieszo.

    Kto wymyślił to święto?

    Uroczystość Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny wprowadził do swojego zakonu św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, wtedy to święto rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei to święto zatwierdził, a papież Pius IX podniósł je do rzędu świąt drugiej klasy (w roku 1850). Dotąd święto Nawiedzenia obowiązywało dnia 2 lipca. Obecnie (1969) zostało przeniesione na dzień ostatniego maja. Tak więc, jak święto Matki Bożej Królowej Polski rozpoczyna miesiąc maj, poświęcony Królowej nieba i ziemi, tak święto Nawiedzenia Matki Bożej zamyka jakby złotą klamrą ten najpiękniejszy w roku miesiąc maryjny. W Kościele Wschodnim święto to obchodzono wcześniej również dnia 2 lipca.

    Opis wydarzenia

    Dokładny opis wydarzenia Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii: „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w (pokoleniu) Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydala ona okrzyk i powiedziała: «Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana».

    Wtedy Maryja rzekła: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej. Oto błogosławić mnie będę wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił Mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię — a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia (zachowuje) dla tych, co się Go boją. On przejawia moc ramienia swego, rozprasza (ludzi) pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia. Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na miłosierdzie swoje — jak przyobiecał naszym ojcom — na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki».

    Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy; potem powróciła do domu”.

    Tradycja wskazuje, że całe to wydarzenie miało miejsce w Ain Karim, w osadzie odległej na zachód od Jerozolimy ok. 7 kilometrów. Miejsce położone w kotlinie jest pełne zieleni, tak iż wśród pustkowia gór stanowi prawdziwą oazę. Są tu dzisiaj dwa sanktuaria: nawiedzenia św. Elżbiety i narodzenia św. Jana Chrzciciela. Pierwsze znajduje się na zboczu wzgórza za miastem i ma kształt krypty, która była kiedyś zapewne częścią większego sanktuarium. Obok są ruiny kościoła z czasów krzyżowców. Kościół narodzenia św. Jana jest w samym mieście i pochodzi z wieku XIII. Jednak był tu poprzednio inny kościół z wieku V, po którym został napis mozaikowy: „Bądźcie pozdrowieni męczennicy Boga”. W pobliżu Ain Karim jest nadto grota — kaplica na pamiątkę pobytu św. Jana na pustyni, kiedy opuścił dom rodzinny. W roku 1924 Franciszkanie zbudowali tu mały klasztor.

    Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy jak chcą niektórzy bibliści, może nawet do Hebronu, zapewne pieszo. Omijać musiała Samarię. Być może, że przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Spieszy Maryja, aby podzielić się z Elżbietą, swoją krewną, wiadomością, otrzymaną od anioła w chwili zwiastowania, że została wybraną na matkę Zbawiciela świata. Chciała także pogratulować Elżbiecie, że poczęła w starości swojej tak długo oczekiwanego syna. Zachariasz był jeszcze niemową.

    I oto dowiaduje się, że Elżbieta wie wszystko tak dalece, że nawet powtarza do niej część słów anioła: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Wyraża Elżbieta równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Wyraźna to aluzja do niewiary, jaką okazał obietnicy anioła Zachariasz, i jak został za to ukarany.

    Zadziwia nas pokora, jaką Maryja się wyróżnia. Przychodzi bowiem równocześnie z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”.

    Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym.

    Zastanawia hymn, który na poczekaniu Maryja Bogu wypowiedziała: „Magnificat — Wielbi dusza moja Pana”. Kościół nakazuje go swoim kapłanom codziennie odmawiać. Hymnu tego nie należy rozumieć jako stenogramu wiernego wypowiedzi Maryi. Zapewne św. Łukasz oddał jedynie główne myśli, które mu Maryja po latach przekazała podobnie jak wiele innych szczegółów z lat dziecięcych Chrystusa Pana. W literaturze biblijnej spotykamy niejeden przykład kantyków, wypowiedzianych przez niewiasty w uniesieniu serca. Podobny kantyk wygłasza np. Maria (Miriam), siostra Mojżesza, prorokini Debora, Anna, matka Samuela, czy też Judyta. Kantyk Maryi zawiera wiele reminiscencji biblijnych i bardzo przypomina nawet całe frazy z kantyku Anny oraz Psalmów Dawida. Wskazywałoby to najwyraźniej, że Maryja była z Pismem świętym dobrze obeznana, a przynajmniej z Psalmami i hymnami, które śpiewano wówczas. Kantyk Maryi jest wierszowany. Strofy bowiem utworów poetyckich czy też pieśni hebrajskich polegały na paralelizmie członów, na układzie strof wzajemnie się uzupełniających albo sobie przeciwstawnych. Nadto jest to utwór wybitnie proroczy. Maryja zdaje sobie doskonale sprawę z niezwykłej i jedynej w swoim rodzaju godności, do której została wyniesioną. Mówi o tym wyraźnie: „Oto błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. A jednak wyznaje Maryja, że wszystko zawdzięcza Panu Bogu, że ona jest jedynie Jego służebnicą: „Wielbi dusza moja Pana… bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy… gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Tak więc kantyk Maryi to równocześnie odsłonięcie nam rąbka tajemnicy wnętrza Maryi, Jej myśli i uczuć, skarbów Jej serca; wynurzenie tego, co tkwiło w głębiach Jej duszy.

    Na temat „Magnificat” napisano wiele. Z całą pewnością hymn ten należy do najpiękniejszych strof ksiąg Nowego Testamentu. A. Nicolas upatruje w nim „całą głębię natchnienia, potężny oddech wieszczy i poetycki Dawidowych Psalmów, ale pogłębiony i spotęgowany świadomością posiadania przedmiotu swej wizji”.

    Nawiedzenie św. Elżbiety należy do najradośniejszych scen z życia Maryi. Dlatego słusznie Kościół to wydarzenie przypomina co roku w osobnym święcie. Na ponad 305 zgromadzeń zakonnych żeńskich pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny kilka obrało sobie właśnie tytuł Nawiedzenia.

    Powiedzieli o Nawiedzeniu

    Św. Ambroży: „Rozważ, że wyżsi z pomocą przychodzą do niższych — Maryja do Elżbiety, Chrystus do Jana, w swoim zaś czasie dla uświęcenia chrztu Jana Pan sam przyjmie chrzest. Wyjaśnijmy pokrótce, jakie to dobrodziejstwa sprowadziło Nawiedzenie Maryi i przyjście Boże. Rozważ znaczenie poszczególnych słów. Najpierw odezwała się Elżbieta, ale Jan przed nią wyczuł łaskę. Ta z natury rzeczy słyszy, on zaś uradował się ze względu na tajemnicę. Ta Maryi, on zaś Jezusa wyczuł przyjście… Matki z podwójnego tytułu cudu prorokują w duchu. Uradowało się niemowlę, napełniona została łaską matka. I nie wcześniej ona została napełniona Duchem Świętym, zanim nie został Duchem Świętym napełniony syn, i on to, gdy został napełniony Duchem Świętym, napełnił również Nim swoją matkę… Namaszczony został (Jan) i w łonie matki przygotowany jak atleta do swojej misji proroka. Dla jego przyszłej misji daną mu została większa łaska”.

    Św. Jan Złotousty: „Zanim do was przyszedł Zbawiciel rodzaju ludzkiego, nawiedziła (Maryja) najpierw swojego przyjaciela, Jana gdy ten jeszcze był w łonie matki. Skoro zaś z łona (matki) ujrzał go Jan w łonie (Maryi), przekraczając prawa natury, zawołał: «Widzę Pana, który naturze nałożył granice, i nie czekam na Jego narodzenie. Nie potrzebne mi są dziewięć miesięcy, jest bowiem już we mnie Nieśmiertelny. Skoro tylko wyjdę z tego ciemnego mieszkania, będę głosił te dziwy niepojęte. Znakiem jestem, gdyż zwiastuję przyjście Chrystusa. Trąbą jestem, która zwiastuje przyjście w ciele Syna Bożego… Widzisz ukochany? Jak nowe to i przedziwne misterium (tajemnica): jeszcze się nie narodził, a już poruszeniem (w łonie matki) przemawia; jeszcze się nie ukazał, a już daje o sobie znać… sam jeszcze nie ujrzał światła, a wskazuje na Światłość; jeszcze się nie narodził, a już się przygotowuje do swojej misji… przychodzi Słowo, a ja będę obojętny? Wyjdę, ubiegnę Go i będę zwiastował wszystkim: «Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata».

    Św. Alfons Liguori: „Odwiedziny osoby należącej do dworu królewskiego uważa się za wielkie szczęście. Jakże szczęśliwą czuła się Elżbieta z takich odwiedzin. Szczęśliwy był Obededon, kiedy w dom jego wstąpiła Arka Przymierza: “Błogosławił Bóg domowi jego…». «Pierwociny Odkupienia przeszły przez ręce Maryi: Jan otrzymuje uświęcenie w żywocie matki… Duch Święty schodzi na Elżbietę, dar proroctwa na Zachariasza”).

    Piotr Skarga: „O dziwne cuda, które czynisz, Chryste, przez głos swojej Matki. Nawiedźcie też nas dzisiaj i czasu śmierci naszej, miła Matko i Gospodo nasza! Niech głos Twój zabrzmi w uszach naszych, byśmy się z ciemności tych pokwapili do światłości i służby Syna Twego, którego nosisz, którego rodzisz, który w żywocie Twoim spoczywa. Szczęśliwi jesteśmy, że Cię mamy w domu Kościoła świętego powszechnego, któregoś Ty, przeczysta, jest wszystką okrasą! Szczęśliwe nasze Jeruzalem, które się w takiej Królowej weseli. Córki syjońskie, patrząc na Cię, błogosławią Ciebie i wszystkie królowe Ciebie sławią. Lecz szczęśliwsi będziemy, gdy słowa Pańskie przenikną aż do wnętrzności naszych a dusze nasze umarłe zbudzą łaską Tego, którego nosisz, abyśmy się z tej ciemnicy świata wyrwali… i Ciebie w królestwie Syna Twego w chwale Trójcy świętej oglądali…”.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 maja

    Święta Joanna d’Arc, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Zdzisława Czeska
      •  Święty Ferdynand III, król
      •  Błogosławiona Marta Wiecka, dziewica
    ***
    Święta Joanna d'Arc
    Joanna urodziła się 6 stycznia 1411 lub 1412 r. w Domremy (Lotaryngia), w rodzinie ubogich wieśniaków. Rodziców nie było stać na kształcenie dziecka. Dlatego Joanna była analfabetką. Tym większy podziw budzi rola, jaką odegrała w historii Francji. Bulla beatyfikacyjna nazywa ją i jej życie “jednym cudem”.
    Od 13. roku życia towarzyszyły jej “głosy” i wizje, w których słyszała nadprzyrodzone głosy, wezwania, nakazy; jawili się jej św. Michał Archanioł, św. Katarzyna męczennica i św. Małgorzata męczennica; od nich Joanna dowiedziała się o tragicznej sytuacji swojej ojczyzny i o swojej misji. Pod wpływem tych duchowych doświadczeń w 1428 r. siedemnastoletnia Joanna podjęła dzieło wyzwolenia Francji zajętej przez wojska angielskie. Ogarnięta wiarą, że jest wolą Bożą, by to ona właśnie stanęła na czele narodu i by w jego imieniu poprowadziła wyzwoleńczą wojnę aż do zwycięstwa, przekonała o swojej misji najpierw wuja, Duranta Laxarta. Z nim udała się do komendanta pobliskiego garnizonu w Vaucouleurs. Mieszkańcy tego miasta zebrali pieniądze i zakupili dla niej męską zbroję, oręż i konia. Pod naciskiem opinii mieszkańców dowódca oddał do dyspozycji dziewczęcia swój oddział. Sam też odprowadził Joannę do króla Karola VII, który wówczas przebywał w Chinou. Dziewczę spotkało się na dworze królewskim z jawnym niedowierzaniem.Po poddaniu Joanny i jej widzeń badaniom duchownych z Poitiers, dziewczynie podarowano zbroję, sztandar z wezwaniem “Jezus i Maryja” i pozwolono jej wyruszyć z kilkutysięcznym oddziałem naprzeciw nieprzyjaciela. W maju 1429 r. w trakcie bitwy o Orlean Joanna (odtąd nazywana także Dziewicą Orleańską) zagrzewała swoich rodaków do walki i przełamała losy prowadzonej wojny. Po tej bitwie w ciągu tygodnia Anglicy opuścili całą dolinę Loary. Joanna ponownie udała się do króla i zmusiła go, aby wyruszył do Reims i dopełnił obowiązku koronacji. Nastąpiło to 17 lipca 1429 r. Joanna stanęła u szczytu sławy. Zwracano się do niej z prośbami i pismami, król chciał ją podnieść do stanu szlacheckiego i bogato obdarować. Joanna pozostała jednak prostą dziewczyną. Wyrzekając się bogactwa i honorów, prosiła tylko o jedną nagrodę: aby mieszkańcy jej wioski zostali zwolnieni od podatku.
    Wiosną 1430 r. Joanna wzięła udział w potyczce pod Compiegne. Tam dostała się do niewoli Burgundów. Ci odsprzedali ją za 10000 franków w złocie (co było wówczas ogromną ceną) Anglikom, którzy powołali trybunał kościelny i wytoczyli jej proces w Rouen. Nie umiejąc sobie wytłumaczyć jej misji, oskarżono ją o zmowę z diabłem. Jej wizje, głosy, objawienia uznano za opętanie szatańskie. Użycie zaś przez nią wojskowego stroju męskiego uznano za urągające przyzwoitości chrześcijańskiej. Skazano ją na śmierć pod zarzutem czarów i herezji. Jej głosy i objawienia uznano za fałszywe. Joanna odwołała się od wyroku inkwizycji do papieża – bezskutecznie. Oddana w ręce władzy świeckiej, została skazana i spalona na stosie 30 maja 1431 r. Wyrok wkrótce zakwestionowano. Pod naciskiem opinii publicznej Karol VII ustanowił w 1452 r. komisję, która przeprowadziła proces rehabilitacyjny. Także papież Kalikst III wydał polecenie zbadania przeprowadzonego procesu. 7 lipca 1456 r. Rzym wydał wyrok uniewinniający Joannę oraz określił przeprowadzony proces w Rouen jako sprzeczny z prawem.
    27 stycznia 1894 roku papież Leon XIII przyznał jej kanonicznie tytuł “czcigodnej”, dnia 6 stycznia 1904 roku papież św. Pius X ogłosił heroiczność jej cnót, a 18 kwietnia 1909 roku w bazylice św. Piotra w Rzymie dokonał jej uroczystej beatyfikacji. Dnia 16 maja 1920 roku papież Benedykt XV wyniósł Joannę do chwały świętych. Św. Joanna jest patronką Francji, Orleanu, a także telegrafu i transmisji radiowych.
    Historia św. Joanny d’Arc inspirowała wielu twórców m.in. Szekspira, George’a Bernarda Shaw’a, Friedricha Schillera, Marka Twaina, Paula Claudela, Jeana Anouilha, Bertolda Brechta. Jan Matejko namalował obraz “Dziewica Orleańska (Wjazd Joanny d’Arc do Reims)”, większy niż słynna “Bitwa pod Grunwaldem”. Obraz znajduje się w zbiorach Pałacu w Rogalinie i niedawno przeszedł renowację.
    W ikonografii św. Joanna przedstawiana jest jako dziewczyna w złotej zbroi na koniu. Jej atrybutami są: miecz, sztandar i miecz, lanca.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Św. Joanna d’Arc

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 26.01.2011

    Św. Joanna d'Arc

    Dante Gabriel Rossetti, «Giovanna d’Arco» (1863 r.)

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym mówić o Joannie d’Arc, młodej świętej schyłku Średniowiecza, która umarła mając 19 lat, w 1431 r. Ta francuska święta, którą kilkakrotnie cytuje Katechizm Kościoła Katolickiego, ma wiele cech wspólnych ze św. Katarzyną ze Sieny, patronką Włoch i Europy, o której mówiłem podczas jednej z niedawnych katechez. Są to bowiem dwie młode kobiety z ludu, świeckie konsekrowane, które złożyły ślub dziewictwa; dwie mistyczki, które nie żyły w klasztornym zaciszu, lecz uczestniczyły w najbardziej dramatycznych wydarzeniach, jakie przeżywał w ich epoce Kościół i świat. Są to najbardziej bodajże charakterystyczne przykłady «silnych kobiet», które u schyłku Średniowiecza bez lęku rozjaśniały światłem Ewangelii złożone wydarzenia dziejowe. Moglibyśmy porównać je ze świętymi kobietami, które na Kalwarii trwały u boku ukrzyżowanego Jezusa i Maryi, Jego Matki, podczas gdy apostołowie uciekli, a sam Piotr zaparł się Go trzy razy. W okresie, o którym mówimy, Kościół był pogrążony w głębokim kryzysie na skutek wielkiej schizmy zachodniej, która trwała ok. 40 lat. Kiedy w 1380 r. umierała Katarzyna ze Sieny, koegzystowali papież i antypapież, a kiedy w 1412 r. urodziła się Joanna, był papież i dwóch antypapieży. W okresie tego rozdarcia w łonie Kościoła w Europie trwały nieustanne bratobójcze wojny między chrześcijańskimi narodami, z których najbardziej dramatyczna była niekończąca się «wojna stuletnia» między Francją i Anglią.

    Joanna d’Arc nie potrafiła czytać ani pisać, ale można poznać głębię jej duszy dzięki źródłom o niezwykłej wartości historycznej: są nimi akta jej dwóch procesów. Pierwsze z nich, protokoły procesu skazującego (PCon — Proces de Condamnation), zawierają zapisy długich i wielokrotnych przesłuchań Joanny w ostatnich miesiącach jej życia (luty-maj 1431 r.); przytaczane są w nich słowa świętej. Akta drugiego procesu, anulującego wyrok (PNul — Proces de réhabilitation), zawierają zeznania ok. 120 naocznych świadków, dotyczące wszystkich okresów jej życia (por. Proces de Condamnation de Jeanne d’Arc, 3 vol., i Proces en Nullité de la Condamnation de Jeanne d’Arc, 5 vol., ed Klincksieck, Paris 1960-1989).

    Joanna urodziła się w Domremy, małej miejscowości położonej przy granicy między Francją i Lotaryngią. Jej rodzice byli zamożnymi wieśniakami, znanymi przez wszystkich jako bardzo dobrzy chrześcijanie. Dobre wychowanie religijne, jakie otrzymała, nosiło wyraźne znamię duchowości inspirowanej nabożeństwem do imienia Jezus, o którym nauczał św. Bernardyn ze Sieny, a które szerzyli w Europie franciszkanie. Z imieniem Jezus łączone jest zawsze imię Maryja, toteż duchowość Joanny, ukształtowana przez pobożność ludową, była głęboko chrystocentryczna i maryjna. Od dzieciństwa okazywała ona wielką miłość i współczucie ubogim, chorym i wszystkim cierpiącym w dramatycznych latach wojny.

    Z własnych słów Joanny dowiadujemy się, że jej życie religijne zaczęło dojrzewać jako doświadczenie mistyczne, gdy miała 13 lat (PCon, I, ss. 47-48). Joanna usłyszała, jak za pośrednictwem «głosu» św. Michała archanioła Pan wzywał ją do bardziej żarliwego życia chrześcijańskiego i do bezpośredniego zaangażowania się w walkę o wyzwolenie swojego ludu. Jej natychmiastową odpowiedzią, jej «tak» był ślub dziewictwa i nowe zaangażowanie w życie sakramentalne i modlitwę: codzienne uczestnictwo w Mszy św., częsta spowiedź i komunia, długie chwile cichej modlitwy przed Ukrzyżowanym lub przed wizerunkiem Matki Bożej. Współczucie młodej wieśniaczki francuskiej dla cierpiącego ludu i oddanie jego sprawie potęgowała jej mistyczna więź z Bogiem. Jednym z najbardziej oryginalnych aspektów świętości tej młodej kobiety było właśnie połączenie doświadczenia mistycznego i zaangażowania politycznego. Po latach życia w ukryciu i wewnętrznego dojrzewania przychodzą dwa krótkie, ale intensywne lata życia publicznego: rok działania i rok męki.

    Na początku 1429 r. Joanna rozpoczyna swoje dzieło wyzwolenia. Z licznych zeznań świadków wynika, że ta młoda, zaledwie siedemnastoletnia kobieta była osobą bardzo silną i zdecydowaną, potrafiącą przekonywać ludzi niepewnych i zniechęconych. Po pokonaniu wszystkich przeszkód spotkała się z delfinem Francji, przyszłym królem Karolem VII; na jego polecenie została przebadana przez kilku teologów z uniwersytetu w Poitiers, którzy wydali opinieę pozytywną: nie znaleźli w niej nic złego, jest tylko dobrą chrześcijanką.

    22 marca 1429 r. Joanna podyktowała ważny list do króla Anglii i jego ludzi, którzy oblegali Orlean (tamże, ss. 221-222). Zwracała się do nich z propozycją sprawiedliwego, prawdziwego pokoju między dwoma ludami chrześcijańskimi, w imię Jezusa i Maryi, została ona jednak odrzucona i Joanna musiała stanąć do walki o wyzwolenie miasta, które następuje 8 maja. Innym doniosłym momentem jej działalności politycznej była koronacja króla Karola VII w Reims 17 lipca 1429 r. Przez cały rok Joanna dzieliła życie żołnierzy, prowadząc wśród nich prawdziwą misję ewangelizacyjną. Ich liczne świadectwa mówią o jej dobroci, odwadze i nadzwyczajnej czystości. Wszyscy nazywali ją «la pucelle», czyli dziewica, i ona sama też tak o sobie mówiła.

    «Męka» Joanny rozpoczęła się 23 maja 1430 r., kiedy wpadła ona w ręce wroga. 23 grudnia została przewieziona do Rouen. Tam odbył się długi i dramatyczny proces, który rozpoczął się w lutym 1431r., a skończył 30 maja spaleniem na stosie. Temu wielkiemu i uroczystemu procesowi przewodniczyło dwóch sędziów kościelnych, bpPierre Cauchon i inkwizytor Jean le Maistre, ale w rzeczywistości kierowała nim liczna grupa teologów ze słynnego uniwersytetu w Paryżu, którzy brali w nim udział jako asesorzy. Byli to francuscy duchowni, których wybór polityczny był inny niż Joanny i z góry negatywnie osądzili ją i jej misję. Ten proces stanowi wstrząsającą stronicę dziejów świętości, a także rzuca światło na tajemnicę Kościoła, który — zgodnie ze słowami Soboru Watykańskiego II — jest: «święty i zarazem ciągle potrzebujący oczyszczenia» (Lumen gentium, 8). Spotkanie świętej z jej sędziami miało dramatyczny przebieg. Joanna został przez nich oskarżona i osądzona, a w końcu skazana jako heretyczka i posłana na straszliwą śmierć na stosie. W odróżnieniu od świętych teologów, którzy byli chlubą uniwersytetu paryskiego, takich jak św. Bonawentura, św. Tomasz z Akwinu i bł. Duns Szkot, którym poświęciłem kilka wcześniejszych katechez, tym sędziom-teologom brak było miłości i pokory, potrzebnych, by dostrzec w tej młodej kobiecie działanie Boga. Przychodzą w tym miejscu na myśl słowa Jezusa, mówiące, że tajemnice Boga zostają objawione tym, którzy mają serca prostaczków, a pozostają zakryte przed mądrymi i roztropnymi, pozbawionymi pokory (por. Łk 10, 21). I tak sędziowie Joanny byli z gruntu niezdolni ją zrozumieć, dostrzec piękno jej duszy: nie wiedzieli, że skazują świętą.

    24 maja trybunał odrzucił odwołanie Joanny do sądu papieskiego. Rankiem 30 maja w więzieniu po raz ostatni przyjęła komunię św. i zaraz potem została odprowadzona na miejsce kaźni na placu starego rynku. Poprosiła jednego z kapłanów, by trzymał przed stosem krzyż procesyjny. Umierała zatem, patrząc na ukrzyżowanego Jezusa i wielokrotnie głośno wypowiadając imię Jezus (PNul, I, s. 457; por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 435). Blisko 25 lat później proces «unieważniający», rozpoczęty za pontyfikatu papieża Kaliksta III, zakończył się ostatecznie wydaniem solennego orzeczenia o nieważności wyroku skazującego (7 lipca 1456 r.; PNul, II, ss. 604-610). Ten długi proces, podczas którego zostały zgromadzone zeznania świadków i opinie wielu teologów, wszystkie na korzyść Joanny, wykazał jej niewinność i doskonałą wierność Kościołowi. Joanna d’Arc została później kanonizowana przez Benedykta XV, w 1920 r.

    Drodzy bracia i siostry, imię Jezus, którego wzywała omawiana przez nas święta aż po ostatnie chwile swego ziemskiego życia, było jakby tchnieniem jej duszy, jakby biciem jej serca, najistotniejszą wartością całego jej życia. Misterium miłości Joanny d’Arc, która tak bardzo zafascynowała poetę Charles’a Péguy, jest totalne umiłowanie Jezusa, bliźniego w Jezusie i ze względu na Jezusa. Ta święta zrozumiała, że miłość obejmuje całą rzeczywistość Boga i człowieka, nieba i ziemi, Kościoła i świata. Jezus zajmuje zawsze pierwsze miejsce w jej życiu, zgodnie z jej pięknymi słowami: «Na pierwszym miejscu trzeba służyć Bogu» (PCon, I, s. 288; por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 223). Kochać Go znaczy posłusznie wypełniać zawsze Jego wolę. Mówiła ona z całkowitą ufnością i oddaniem: «Zawierzam się Bogu, mojemu Stwórcy, kocham Go całym moim sercem» (tamże, s. 337). Składając ślub dziewictwa, Joanna poświęciła całą siebie w sposób wyłączny jedynej miłości Jezusa: jest to «złożona naszemu Panu obietnica zachowania dziewictwa ciała i duszy» (tamże, ss. 149-150). Dziewictwo duszy jest stanem łaski, najwyższą wartością, dla niej cenniejszą od życia: jest darem Boga, który należy przyjąć i strzec go z pokorą i ufnością. Jedna z najbardziej znanych jej odpowiedzi podczas pierwszego procesu dotyczy właśnie tej kwestii: «Zapytana, czy sądzi, że jest w stanie łaski Bożej, odpowiada: ‘Jeśli nie jestem, oby Bóg zechciał mnie do niego wprowadzić; jeśli jestem, oby Bóg zechciał mnie w nim zachować’» (tamże, s. 62; por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 2005).

    Omawiana przez nas święta przeżywała modlitwę jako ciągły dialog z Panem, który rzucał światło także na jej dialog z sędziami oraz dawał jej spokój i poczucie bezpieczeństwa. Prosiła ona z ufnością: «Najsłodszy Boże, przez wzgląd na Twoją świętą mękę proszę Cię, jeśli mnie kochasz, objaw mi, jak mam odpowiedzieć tym ludziom Kościoła» (tamże, s. 252). Joanna widziała w Jezusie «Króla nieba i ziemi». Na swoim sztandarze poleciła zatem namalować wizerunek «Naszego Pana, który dźwiga świat» (tamże, s. 172): była to ikona jej politycznego posłannictwa. Wyzwolenie ludu jest dziełem ludzkiej sprawiedliwości, którego Joanna dokonała w miłości, przez wzgląd na miłość Jezusa. Jest to piękny przykład świętości dla świeckich angażujących się w życie polityczne, zwłaszcza w najtrudniejszych sytuacjach. Wiara jest światłem, które pomaga w dokonywaniu każdego wyboru, jak zaświadczy sto lat później inny wielki święty, Anglik Tomasz More. W Jezusie Joanna widziała także całą rzeczywistość Kościoła, zarówno niebieskiego «Kościoła triumfującego», jak i «walczącego Kościoła» na ziemi. Według jej słów, «Nasz Pan i Kościół stanowią jedno» (tamże, s. 166). To stwierdzenie, cytowane przez Katechizm Kościoła Katolickiego (por. n. 795), nabiera naprawdę heroicznej wymowy w kontekście jej procesu skazującego, kiedy stała przed sędziami będącymi ludźmi Kościoła, którzy ją prześladowali i wydali na nią wyrok. W miłości Jezusa Joanna znalazła siłę, by kochać Kościół do końca, nawet wtedy, gdy zapadł na nią wyrok skazujący.

    Pragnę też przypomnieć, że św. Joanna d’Arc wywarła głęboki wpływ na młodą świętą późniejszych czasów, Teresę od Dzieciątka Jezus. Prowadząc życie zupełnie innego rodzaju, w klauzurze, w sercu Kościoła, i uczestnicząc w cierpieniach Chrystusa dla zbawienia świata, karmelitanka z Lisieux czuła, że ma wiele wspólnego z Joanną. Kościół połączył je jako patronki Francji, po Najświętszej Maryi Pannie. Św. Teresa wyraziła pragnienie, by umrzeć jak Joanna, wypowiadając imię Jezus (Rękopis B, 3r), i podobnie jak ona pałała wielką miłością do Jezusa i bliźniego, żyjąc w konsekrowanym dziewictwie.

    Drodzy bracia i siostry, świetliste świadectwo św. Joanny d’Arc zachęca nas, byśmy dążyli do wysokiej miary chrześcijaństwa: przewodnim motywem naszych dni powinna być modlitwa; musimy z całkowitą ufnością wypełniać wolę Bożą, jakakolwiek ona jest, żyć miłością, nikogo nie wyróżniając, bez ograniczeń, i tak jak ona czerpiąc z miłości Jezusa głęboką miłość do Kościoła. Dziękuję.

    po polsku:

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Wczoraj zakończyliśmy Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Niemniej nigdy nie możemy przestać modlić się i podejmować wysiłków, aby budować braterską jedność wszystkich uczniów Chrystusa. Przynagla nas Jego modlitwa: «Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno» (J 17, 11). Niech Bóg wam błogosławi!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 3/2011/Opoka.pl

    __________________________________________________________________________________

    30 maja

    Święty Jan Sarkander, prezbiter i męczennik

    Święty Jan Sarkander
    Jan urodził się 20 grudnia 1576 r. w Skoczowie nad Wisłą (na Śląsku Cieszyńskim), skąd pochodził jego ojciec, Grzegorz Maciej Sarkander. Matka natomiast, Helena z Góreckich, była szlachcianką, która po śmierci pierwszego męża przybyła z Moraw. Jan miał czterech braci: przyrodniego Mateusza oraz rodzonych Wacława, Pawła i Mikołaja. Był z nich najmłodszy. Ochrzczony został w Skoczowie. Kiedy miał 12 lat, stracił ojca (1589) i cały trud utrzymania rodziny spadł na matkę. Rodzina przeniosła się do Przybora na Morawach, gdzie mieszkał Mateusz Welczowski, syn matki Jana z pierwszego małżeństwa. Jan uczęszczał tam do katolickiej szkoły parafialnej, skąd udał się do jezuickiego kolegium w Ołomuńcu (1593). Następnie na akademii w Ołomuńcu rozpoczął studia filozoficzne, by kontynuować je na uniwersytecie w Pradze. Studia uniwersyteckie uwieńczył stopniem doktora (1603). W latach 1604-1608 odbył studia teologiczne w Grazu, już z wyraźnym zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Ukończył je również zdobyciem stopnia doktora. Prawdopodobnie decyzję o wstąpieniu do stanu duchownego podjął po śmierci narzeczonej, Anny Płaheckiej. W roku 1607 przyjął niższe święcenia kapłańskie, a w roku 1609 otrzymał święcenia prezbiteratu. Miał wówczas 33 lata.
    Biskup przeznaczył młodego kapłana na wikariusza do Jaktaru koło Orawy. Następnie powierzono mu podobne stanowisko w Uszczowie, gdzie został aresztowany pod zarzutem udzielania bratu, Mikołajowi, pomocy w ucieczce z więzienia. W więzieniu w Kromieryżu Jan spędził 8 miesięcy. Po uwolnieniu wędrował po różnych parafiach jako wikariusz, wreszcie w roku 1616 został mianowany proboszczem w Holeszowie, oddalonym 10 km od Ołomuńca. Wielkorządca Moraw odebrał właśnie kościół parafialny husytom i jako katolik oddał go jezuitom. Ci zaproponowali na proboszcza Jana Sarkandra. Znany był on już bowiem wtedy jako niezłomny obrońca wiary. Gorliwy proboszcz z pomocą nie mniej gorliwych jezuitów zabrał się do odzyskania utraconych owieczek. W ciągu jednego roku zdołał przywrócić Kościołowi katolickiemu 250 odstępców. To ściągnęło na niego prześladowania ze strony husytów i protestantów. Doszło do tego, że urządzano na niego zamachy. Przez pewien czas nie mógł nawet odprawiać Mszy świętej, musiał się ukrywać.
    Kiedy w 1618 r. wybuchła wojna trzydziestoletnia, przynaglony przez swoich parafian opuścił Holeszów. Jako pielgrzym udał się do Częstochowy. Spędził tam miesiąc. Kiedy wracał, w Rybniku dowiedział się, że luteranie zajęli kościół w Holeszowie. Udał się przeto do Krakowa, gdzie zamieszkał w jednym z klasztorów. Ponieważ nie przyjęto jego rezygnacji z urzędu proboszcza, wrócił na swoją placówkę.
    W 1620 r. uchronił miasto przed grabieżą i spaleniem, wychodząc procesjonalnie naprzeciw nadciągającym wojskom lisowczyków (była to lekka jazda polska, która nie otrzymywała żołdu, a utrzymywała się z łupów wojennych). Posądzony przez protestantów o ich sprowadzenie, 13 lutego 1620 r. został aresztowany i uwięziony; był okrutnie torturowany. Wśród obelżywych słów usiłowano wymusić na proboszczu przyznanie się do zdrady stanu i narodu przez sprowadzenie najeźdźców. Chciano w ten sposób ukuć powód do powszechnego prześladowania katolików. Kiedy zaś kapłan nie chciał się przyznać do winy, której nie popełnił, zastosowano wobec niego tortury. Wyciągnięto go “na skrzypcach”, tak że pękały na nim ścięgna, a kości wychodziły ze stawów. Potem zaczęto mu palić piersi zapalonymi pochodniami. Po czwartym przesłuchaniu (17 lutego) zarzucono mu wprost, że spowiadał się u niego wielkorządca Moraw, dlatego Jan powinien powiedzieć, jakie tajemnice mu on zawierzył. Ponieważ męczennik stanowczo odmówił, ponownie zaczęto rozciągać jego ciało, przypalać ogniem, głowę ściskać żelazną obręczą, do nóg przywiązywać kamień, by mięśnie i ścięgna naciągnąć aż do zerwania. Co pewien czas zdejmowano ofiarę i grożono nowymi katuszami, byle zmusić ją do obciążających zeznań. Tortury te trwały 3 godziny. Kiedy odniesiono kapłana do więzienia, był już tylko na pół żywy. Miał jednak zdumiewająco odporny organizm. W więzieniu męczył się jeszcze miesiąc; oddał Bogu ducha 17 marca 1620 roku wskutek odniesionych obrażeń.
    Dopiero po 7 dniach udało się katolikom wydobyć ciało Męczennika z więzienia. Ubrano je w szaty liturgiczne i urządzono pogrzeb. Protestanci jednak rozbili pochód. Po długich zabiegach udało się uzyskać zezwolenie na pochowanie Jana Sarkandra w kościele Najświętszej Maryi Panny w Ołomuńcu, w kaplicy św. Wawrzyńca. Do grobu zaczęły napływać pielgrzymki. Po upływie 100 lat kardynał Wolfgang Schrattenbach rozpoczął proces kanoniczny ks. Jana. Jego ciało znaleziono wówczas w takim samym stanie, w jakim zostało pochowane. Grób Męczennika nawiedzili m.in.: król Jan III Sobieski, cesarz Karol VI i Franciszek I oraz cesarzowa Maria Teresa. Z chwilą rozpoczęcia procesu kościelnego przy jego grobie było już ok. 1200 złożonych darów wotywnych. Był czczony jako patron dobrej spowiedzi i tajemnicy spowiedzi. Papież Pius IX zaliczył Jana Sarkandra w poczet błogosławionych 6 maja 1859 r. Św. Jan Paweł II kanonizował go 21 maja 1995 r. w Ołomuńcu w Czechach – mieście męczeńskiej śmierci Jana. Następnego dnia papież odprawił Mszę dziękczynną za kanonizację w Skoczowie, miejscu urodzenia Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 maja

    Święta Urszula Ledóchowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Józef Kowalski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Eliasza od św. Klemensa, dziewica
      •  Święty Paweł VI, papież
    ***
    Święta Urszula Ledóchowska
    Julia Maria urodziła się w wielodzietnej rodzinie hrabiowskiej 17 kwietnia 1865 r. w Loosdorf koło Wiednia. Była rodzoną siostrą bł. Marii Teresy Ledóchowskiej, powszechnie nazywanej matką czarnej Afryki, założycielki sióstr klawerianek, beatyfikowanej przez Pawła VI w 1975 roku. W latach 1874-1883 Julia Maria kształciła się w Instytucie Najświętszej Maryi Panny prowadzonym przez Panie Angielskie w austriackim Sankt Polten. W roku ukończenia nauki przybyła wraz z rodziną do nabytego przez ojca majątku w Lipnicy Murowanej koło Bochni.
    Jako 21-letnia dziewczyna wstąpiła do klasztoru urszulanek w Krakowie i w dniu obłóczyn, 17 kwietnia 1887 r., przyjęła zakonne imię Maria Urszula. Wyróżniała się gorliwością w modlitwie i umartwieniach. Pierwszą profesję zakonną złożyła 28 kwietnia 1889 roku. Następnie pracowała w krakowskim internacie sióstr. W 1904 roku jako przełożona domu kierowała internatem. Dwa lata później założyła pierwszy na ziemiach polskich internat dla studentek szkół wyższych. Swoje powołanie do wychowania młodzieży i opieki nad nią odkryła jeszcze w nowicjacie.
    W 1907 r., mając błogosławieństwo papieża Piusa X, z dwiema siostrami wyjechała w świeckim stroju do pracy dydaktycznej w Petersburgu. Objęła tam kierownictwo zaniedbanego polskiego internatu i liceum św. Katarzyny. Już w rok później została erygowana w Petersburgu autonomiczna placówka urszulańska. Następnie s. Urszula przeniosła się do Finlandii, gdzie otworzyła gimnazjum dla dziewcząt. Podczas I wojny światowej apostołowała w krajach skandynawskich, wygłaszając odczyty o Polsce, organizowała pomoc dla osieroconych polskich dzieci. Jednocześnie nie zaniedbywała swego zgromadzenia – rozrastał się nowicjat i dom zakonny w Szwecji. Pod koniec wojny przeniosła go do Danii, gdzie założyła również szkołę i dom opieki dla dzieci polskich.
    W roku 1920 Urszula wróciła do Polski. Osiedliła się w Pniewach koło Poznania, gdzie – z myślą o pracy apostolskiej w nowych warunkach – założyła zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwane urszulankami szarymi. Kiedy poprosiła papieża Benedykta XV o zatwierdzenie nowego zgromadzenia, otrzymała je od razu, w dniu 7 czerwca 1920 r. Włodzimierz Ledóchowski – rodzony brat Urszuli, ówczesny generał jezuitów – był rzecznikiem dzieła swojej siostry wobec Stolicy Apostolskiej. Całe życie s. Urszuli było ofiarną służbą Bogu, ludziom, Kościołowi i ojczyźnie. Wiele podróżowała, wizytowała poszczególne domy, kształtowała w siostrach ducha ewangelicznej radosnej służby. “Naszą polityką jest miłość. I dla tej polityki jesteśmy gotowe poświęcić nasze siły, nasz czas i nasze życie” – powtarzała często.
    Umarła 29 maja 1939 r. w Rzymie. Tam też została pochowana w domu generalnym mieszczącym się przy via del Casaletto. Beatyfikowana została przez św. Jana Pawła II 20 czerwca 1983 roku w Poznaniu. W 1989 r. jej zachowane od zniszczenia ciało zostało przewiezione z Rzymu do Pniew i złożone w kaplicy domu macierzystego. 18 maja 2003 roku, w dniu swoich 83. urodzin, św. Jan Paweł II ogłosił ją w Rzymie świętą.
    Założone przez św. Urszulę Ledóchowską zgromadzenie Urszulanek Serca Jezusa Konającego realizuje swe zadania apostolskie przede wszystkim w dziedzinie wychowania i nauczania dzieci i młodzieży oraz służąc potrzebującym i pokrzywdzonym. Siostry prowadzą kilkadziesiąt dzieł w Polsce, kilkanaście we Włoszech i pojedyncze w 12 innych krajach.
    Ze zgromadzeniem zaprzyjaźniony był św. Jan Paweł II, który jako biskup krakowski spędzał nieliczne wolne chwile w gościnnym domu sióstr na Jaszczurówce w Zakopanem. Także będąc w Warszawie nocował często w domu zgromadzenia na Wiślanej. Tam spędził swoją ostatnią noc przed wylotem do Rzymu na konklawe w październiku 1978 r. Już jako papież odwiedzał domy urszulanek w Rzymie (1986 r.), w Zakopanem (1997 r.) i w Warszawie (1999 r.).
    W ikonografii św. Urszula przedstawiana jest w szarym zakonnym habicie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Ledóchowscy – dom pełen świętych

    MARIA, URSZULA LEDÓCHOWSKA

    Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Siedmioro dzieci, z których jedno Kościół ogłosił świętą, drugie błogosławioną, trzecie służyło Bogu w zakonie jezuitów. Jakich potrzeba warunków, by wychować świętych?

    Jakiego trzeba domu, by z dzieci wyrosły: Maria Teresa – założycielka Stowarzyszenia Sióstr Misyjnych św. Piotra Klawera, Urszula – założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, Włodzimierz – generał jezuitów w latach 1914-1942, bliski współpracownik papieży Benedykta XV, Piusa XI oraz Piusa XII, i Ernestyna – siostra zakonna? Jacy muszą być rodzice, którym z siedmiorga aż czworo Pan Bóg wzywa do wyłącznej pracy i służby?

    Z rozsądku, który… zaowocował miłością

    Hrabia Antoni Ledóchowski był 39-letnim wdowcem, a Józefina, szwajcarska hrabianka z rycerskiego rodu Salis-Zizers, 30-letnią, samotną przyjaciółką jego zmarłej żony. Troje dzieci z pierwszego małżeństwa potrzebowało matki i hrabia zdecydował się zaproponować małżeństwo Józefinie. To nie była płomienna miłość od pierwszego wejrzenia, raczej świadomy wybór osoby, z którą da się spędzić życie.

    Mimo małżeństwa zawartego z rozsądku, w krótkim czasie przekonali się, że wartości, które wyznają, sprawy, które są dla nich ważne, fundamenty, na których chcą budować życie – mają takie same. Przeżyli razem 23 lata. Rozłączyła ich śmierć Antoniego w 1885 r., gdy po zarażeniu ospą nie udało się go uratować. Józefina przeżyła męża o 24 lata. Oboje są pochowani w Lipnicy, w kościele p.w. św. Leonarda.

    Rodzina Ledóchowskich mieszkała najpierw w Loosdorf, 80 km na zachód od Wiednia. W 1870 r. z powodu złego ulokowania kapitału stracili wszystko, oprócz domu i ogrodu. Nie było ich stać na dotychczasowy adres. Przeprowadzili się do czynszowej kamienicy w St. Pölten. Było im ciężko, ale nie poddali się. Po latach Józefina podkreślała, że finansowy krach był próbą, która ich małżeństwo wzmocniła. Żyli bardzo skromnie.

    Odrobili finansową stratę dopiero 11 lat później i podjęli decyzję o przeprowadzce. W 1883 r. zamieszkali w Lipnicy Murowanej, niedaleko Bochni. Przeprowadzili się z Austrii na tereny Polski, pod zabór austriacki, ponieważ Antoni tęsknił za ojczyzną. I choć Polski nie było na mapie Europy, chciał być bliżej miejsc drogich swojemu sercu. Ten praktycznie wyrażany patriotyzm był jednym z najważniejszych – obok formacji religijnej – elementów w wychowaniu dzieci.

    Znoje rodzicielstwa

    A dzieci mieli siedmioro. Każde przyjmowali z wdzięcznością, choć w zapiskach Józefiny nie brakuje obaw przed kolejnymi ciążami. „Jest nas dwanaścioro w domu, oby Bóg raczył nas w tej liczbie zostawić – ani mniej, ani więcej” – notowała. Miłość do dzieci i troska o ich wychowanie były najważniejszymi zadaniami rodziców. Nie brakowało też przeżyć trudnych: dwoje z dzieci, Józefina i Stanisław – zmarło tuż po narodzinach. „Choć uwielbiałam Boga, który przecież kieruje wszystkim dla naszego dobra, to jednak serce pękało mi z bólu” – pisała po pogrzebie obolała matka.

    Wychowanie w domu Ledóchowskich polegało na nieustannej współpracy z Bogiem z jednej strony i stawianiem wymagań wobec dzieci – z drugiej. Córka Franciszka zapisała: „Wychowanie nasze było poważne, roztropne, raczej surowe, choć pełne miłości. Spaliśmy na twardych posłaniach, pod głową mieliśmy małą, cienką poduszkę z włosia. Nie pozwolono nam na kaprysy w jedzeniu. Od dzieciństwa uczono nas odwagi, wstydem było rozczulać się nad sobą”. Edukowano szeroko i starannie. Oprócz codziennych szkolnych obowiązków, jeszcze w Austrii, Antoni zabierał dzieci na wystawy malarskie, do teatru i uczył je rysunku.

    Rodzice przykładem modlitwy

    Józefina chodziła na mszę św. prawie codziennie. Bardzo dbała o to, aby rodzina regularnie modliła się przy posiłkach i przed snem. W ciągu dnia spotykano się na wspólnej modlitwie Anioł Pański. Dzieci często widziały ojca klęczącego wieczorem przy łóżku. Przez całe życie Józefina modliła się taką formułą: „Niech dobry Bóg pozwoli, żebyśmy razem z moim kochanym mężem mogli doprowadzić, aby nasze dzieci otrzymały gruntowne religijne podstawy”. Znając życiorysy siedmiorga ich dzieci można uznać, że Bóg jej modlitw wysłuchał…

    Agnieszka Bugała/Aletaia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 maja

    Święta Maria Anna
    od Pana Jezusa z Paredes, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty German z Paryża, biskup
      •  Błogosławiony Lanfranck, biskup
    ***
    Święta Maria Anna od Pana Jezusa z Paredes
    Maria urodziła się 31 października 1618 r. w Quito, w dzisiejszym Ekwadorze. Była ósmym dzieckiem Hieronima, hiszpańskiego oficera, i kreolki Anny. Bardzo wcześnie straciła rodziców. Zabrała ją wówczas do siebie jej starsza siostra Hieronima, która miała już córkę Joannę, rówieśnicę Marii. W wieku lat siedmiu dopuszczono ją do pierwszej Komunii św. Było to wówczas czymś wyjątkowym. Wyjątkową jednak była też jej wczesna i bardzo intensywnie rozwijająca się pobożność. Patrząc na nią, bliscy nalegali, aby wstąpiła do zakonu. Na miejscu do wyboru miała dominikanki i franciszkanki. Skłaniała się ku franciszkankom, ale w ostatniej chwili cofnęła się przed decyzją i pozostała u siostry. W jej domu urządziła sobie małą celę i w niej wiodła odtąd życie na modłę klasztorną. Dużo się modliła, surowo pościła, usługiwała rodzinie, zajmowała się nieszczęśliwymi, leczyła chorych, godziła małżeństwa, pocieszała biedotę indiańską. Niektóre z jej uczynków miłosierdzia miały charakter cudów.
    Nie ominęły jej cierpienia, które zapewne po części wypływały ze stosowanych przez nią umartwień. Gdy w 1645 r. Quito nawiedziło najpierw trzęsienie ziemi, a potem epidemia, ofiarowała się za jego mieszkańców. Zmarła w dwa miesiące później, w dniu 26 maja 1647 r. Już wówczas nazwano ją “lilią Quito”. Pius IX beatyfikował ją w 1850 r., a sto lat później kanonizował ją Pius XII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 maja

    Święty Augustyn z Canterbury, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Fryderyk, biskup
    ***
    Święty Augustyn z Canterbury
    Augustyn, nazywany apostołem Anglii, żył w VI w. Będąc opatem benedyktyńskiego klasztoru św. Andrzeja w Rzymie, został wysłany przez Grzegorza Wielkiego wraz z 40 mnichami do Brytanii (596). Sakrę biskupią Augustyn otrzymał za zezwoleniem papieża z rąk biskupa Arles w Galii, prawdopodobnie jeszcze w drodze do Anglii. Król Kentu, św. Etelbert, wraz z małżonką Bertą (córką chrześcijańskiego władcy Paryża), przyjął ich życzliwie w Wielkanoc 597 r. Dzięki pomocy króla w jego stolicy, Canterbury, zaistniało biskupstwo i opactwo benedyktyńskie pw. świętych Piotra i Pawła. Wraz z królem i jego dworem chrzest przyjęło w Anglii około 10 tys. Sasów.
    Praca ewangelizacyjna postępowała tak szybko, że już w roku 601 papież przysłał na pomoc nową grupę zakonników. Równocześnie ustanowił 2 metropolie i 24 sufraganie. Jako pierwszy prymas Anglii i metropolita Canterbury Augustyn otrzymał od papieża paliusz arcybiskupi. Druga metropolia na ziemiach angielskich powstała w Yorku dopiero po śmierci Augustyna. W 602 r. Augustyn ufundował pierwszą w Anglii katedrę w Canterbury, która obecnie znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
    Augustyn zmarł 26 maja 604 lub 605 r. Został pochowany obok św. Etelberta w ufundowanym przez siebie opactwie benedyktyńskim w Canterbury. W roku 1091 jego relikwie zostały przeniesione do rozbudowanej świątyni opactwa. Miały wtedy miejsce liczne cuda, podobnie jak za życia biskupa. Wspomnienie przeniesienia relikwii obchodzone jest w Anglii 6 września. Na miejscu, gdzie św. Augustyn miał, wraz ze swoimi towarzyszami, po raz pierwszy stanąć na ziemi angielskiej w Ebbsfleet, wystawiono na pamiątkę oryginalny, do dziś stojący obelisk-krzyż. Canterbury było stolicą katolickich prymasów przez prawie 1000 lat – do czasu, kiedy król Henryk VIII wprowadził anglikanizm. Odtąd katedra w Canterbury jest stolicą tego właśnie Kościoła (od roku 1534), a katedra prymasów katolickich przeniosła się do Londynu (w wieku XIX).
    W ikonografii Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim lub jako benedyktyn.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 maja

    Święty Filip Nereusz, prezbiter

    Święty Filip Nereusz
    Filip urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. jako syn Franciszka i Lukrecji Mosciano. Na chrzcie otrzymał imiona Filip Romulus. Był bardzo pociągający w swojej zewnętrznej postaci, jak też w obejściu. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem jednania sobie ludzi. Początkowo nauki pobierał we florenckiej szkole S. Giorgio. Duchowo kształtowali go dominikanie z konwentu San Marco (przez cale życie był wielbicielem Girolamo Savonaroli). Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do swojego bezdzietnego stryja w San Germano (dziś miasto Cassino) pod Monte Cassino, by wyręczyć go w zawodzie kupca i odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas 17 lat. W czasie pobytu u stryja odwiedzał często opactwo benedyktynów, a jego kierownikiem duchowym był Euzebiusz z Eboli. Przyjął wówczas za swoją dewizę benedyktynów: Nihil amori Christi praeponere (Nic nie przedkładać ponad miłość do Chrystusa).
    Wkrótce Filip zrezygnował z pomyślnej dla siebie okazji zdobycia zawodu i majątku i udał się do Gaety. Po krótkim pobycie w tym mieście skierował swoje kroki do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc przez ponad 60 lat (1534-1595).
    Tam rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego florentczyka, dzięki czemu miał zapewniony byt. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. Kiedy w roku 1544 w Zielone Święta znalazł się w katakumbach św. Sebastiana, które były ulubionym miejscem jego wypraw, wpadł w ekstatyczny zachwyt: poczuł, jak tajemnicza ręka wyciąga mu z boku dwa żebra, a jego serce, podobne do ognistej kuli, groziło rozsadzeniem piersi. W tym czasie Filip założył towarzystwo religijne pod nazwą “Bractwa Trójcy Świętej” do obsługi pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano “Apostoła Rzymu”.
    Momentem przełomowym w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy 36 lat. Jako kapłan musiał być jednak przydzielony do jakiegoś kościoła. Zamieszkał więc w konwikcie św. Hieronima della Carità w centrum Rzymu. Tu właśnie dojrzało wielkie dzieło jego apostolskiego serca, Oratorium. Zrodziło się ono z troski Filipa o poziom wiedzy religijnej penitentów, który w owych czasach był bardzo niski. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy konwiktu, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy osobiste, spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na aktualne tematy, rekolekcje – to program tych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli. Filip organizował także koncerty muzyczne oraz nabożeństwa, w czasie których śpiewane były pieśni pochwalne w formie dialogów. Ta forma muzyczna (wokalno-instrumentalna) przyjęła nazwę od miejsca pierwszych wykonań i do dziś znana jest jako oratorium (szczególnym rodzajem oratorium jest pasja).

    Święty Filip Nereusz

    Z czasem zebrała się pewna liczba uczniów, którzy chcieli być bliżej Chrystusa. Filip zaprawiał ich więc do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. Tu właśnie rodziły się plany reform. Do grona przyjaciół Filipa należeli m.in.: św. Kamil de Lellis, św. Feliks z Cantalice, św. Jan Leonardi, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola i wielu innych.
    W roku 1564 florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół pw. św. Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani potem oratorianami czy też filipinami. Prowadzili życie wspólne, nie związani wszakże żadnymi ślubami. Ta swoboda pozostała do dzisiaj cechą charakterystyczną oratorianów. Filip umiał swych duchowych synów zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W jego domu odbywały się więc koncerty muzyczne, prelekcje o sztuce, archeologii i historii. Za datę założenia oratorianów przyjmuje się rok 1565. Zatwierdził ich papież Grzegorz XIII już w roku 1575. Regułę dla nowego zgromadzenia Filip napisał jednak dopiero w roku 1583, na podstawie wielu lat doświadczenia i praktyki. Nadawała ona poszczególnym kapłanom dużo swobody. Każdy dom jest do dziś niezależny. Dopiero od roku 1942 Stolica Apostolska połączyła wszystkie placówki w jeden, wspólny, ale bardzo luźny organizm.
    Wkrótce pojawili się przeciwnicy poczynań Filipa. Oskarżyli oni go o to, że sprzyja “nowinkom” niebezpiecznym dla wiary. Doszło do tego, że surowy papież Paweł IV (+ 1559) zakazał mu na czas pewien działalności. Kuria Rzymska odebrała mu nawet prawo do spowiadania, co równało się z karą kościelnej suspensy. Kolejni papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali ten zakaz.
    Filip Neri był doradcą papieży i kierownikiem duchowym wielu dostojników. Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. w noc święta Bożego Ciała. Miał wcześniej podać godzinę swojej śmierci. Pochowany został w kościele Santa Maria Chiesa Nuova w Rzymie. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że chociaż w owych czasach zaczęto wprowadzać do procesów kanonizacyjnych coraz surowsze wymagania, beatyfikacja sługi Bożego odbyła się już w 15 lat po jego śmierci. Dokonał jej 11 maja 1610 r. papież Paweł V. W dwanaście lat później papież Grzegorz XV dokonał jego kanonizacji (12 marca 1622 r.).
    W ikonografii św. Filip przedstawiany jest jako mężczyzna w średnim wieku, z krótką brodą, w sutannie i birecie. Jego atrybutem jest lilia, serce i księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 maja

    Święta Maria Magdalena de Pazzi, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Beda Czcigodny, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Święty Grzegorz VII, papież
      •  Święta Magdalena Zofia Barat, dziewica
    ***
    Święta Maria Magdalena de Pazzi
    Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się 2 kwietnia 1566 r. w możnej patrycjuszowskiej rodzinie Pazzi we Florencji. Wykształcenie i wychowanie otrzymała od sióstr, które miały we Florencji szkołę i pensjonat dla dziewcząt z lepszych rodzin. W dziesiątym roku życia przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przystępowała do niej w każdą niedzielę i w święta, co w owych czasach wywoływało zdziwienie, a nawet zastrzeżenia. W tym samym roku, w uroczystość św. Józefa, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jako dziecko wyróżniała się pobożnością, tak że już w wieku 12 lat miała szczęście rozmawiać z Matką Bożą. Odtąd podobne objawienia zdarzały się w jej życiu częściej. Kiedy miała 16 lat, wstąpiła do klasztoru karmelitańskiego Matki Bożej Anielskiej (1582 r.). Klasztor ten stoi do dzisiaj na wzgórzu na przedmieściu Florencji. Tu otrzymała imię zakonne Marii Magdaleny.
    W rok później podczas choroby złożyła śluby. Pełniła obowiązki kolejno zakrystianki, furtianki, mistrzyni nowicjatu i przełożonej domu. Wiodła życie pełne umartwień i przeniknięte modlitwą. Wyróżniała się wiernością w zachowaniu reguły, bardzo przecież surowej. Doświadczała wielu cierpień. Od niebieskiego Oblubieńca otrzymała koronę cierniową, która powodowała bardzo silne bóle głowy. 25 marca 1585 roku otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia na swoim ciele ran Pana Jezusa; stygmaty te były na zewnątrz niewidoczne. W kilka dni potem otrzymała od Chrystusa mistyczną obrączkę jako znak duchowych zaślubin. 17 maja 1585 roku wpadła w ekstazę, która trwała bez przerwy 40 godzin. W czasie jej trwania otrzymała polecenie od Pana Jezusa, by odtąd codziennie przyjmowała tylko chleb i wodę, a jedynie w dni świąteczne – trochę pokarmu postnego. Otrzymała również polecenie, by sypiała odtąd tylko pięć godzin i to na wiązce siana, by w ten sposób wynagrodzić Panu Bogu za grzechy rodzaju ludzkiego. 8 czerwca 1585 roku rozpoczęła się nowa seria ekstaz, która trwała z krótkimi przerwami osiem dni.
    Chrystus doświadczył Marię Magdalenę także falą długotrwałych i uporczywych oschłości oraz duchowego opuszczenia. Objaśnił jej, że ta męka była konieczna dla dobra Kościoła, a także dla odnowienia ducha zakonnego w klasztorach. Kiedy w roku 1587 zmarł jej brat, Alamanno, Maria Magdalena ujrzała jego duszę w płomieniach czyśćcowych. Kiedy w roku 1590 przeszła do wieczności jej matka, ujrzała również jej duszę w czyśćcu. Otrzymała równocześnie obietnicę, że czyściec matki będzie krótki – ze względu na wiele uczynków miłosierdzia, które wyświadczyła w swoim życiu.
    W ostatnich latach życia s. Maria Magdalena przechodziła wielkie cierpienia fizyczne i duchowe. Do tego dołączyły się prześladowania z zewnątrz od postronnych osób, do których wysyłała w imieniu Chrystusa listy z napomnieniami. Odpowiedzią z ich strony były szykany, a nawet groźby. W swoich wizjach otrzymała m.in. zrozumienie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej i Wcielenia Jezusa. Pozostawiła po sobie pisma ukazujące głębokie doświadczenia duchowości chrześcijańskiej.
    Zmarła 25 maja 1607 r. W 19 lat po śmierci, w 1626 roku papież Urban VIII dokonał jej beatyfikacji. Papież Klemens IX zaliczył ją uroczyście w poczet świętych w 1669 r. Jest patronką Florencji i Neapolu.
    W ikonografii św. Maria Magdalena ukazywana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, dyscyplina, gołębica, korona cierniowa, krzyż, lilia, serce trzymane w prawej dłoni, stygmaty.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 maja

    Najświętsza Maryja Panna
    Wspomożycielka Wiernych

    Zobacz także:
      •  Święci Donacjan i Rogacjan, męczennicy
      •  Rocznica przeniesienia relikwii św. Dominika
    ***
    Turyński wizerunek Maryi Wspomożycielki Wiernych
    Nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki sięga początków chrześcijaństwa. Gdy tylko zaczął rozwijać się wśród wiernych kult Matki Zbawiciela, równocześnie ufność w Jej przemożną przyczynę u Syna nakazywała uciekać się do Niej we wszystkich potrzebach. Tytuł Wspomożycielki Wiernych zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół wyrażał Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci.
    Pierwszym, który w historii Kościoła użył słowa “Wspomożycielka”, jest św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski, doktor Kościoła (+ 373). Pisze on wprost, że “Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych”. W tym samym czasie Wspomożycielką rodzaju ludzkiego nazywa Maryję św. Grzegorz z Nazjanzu, patriarcha Konstantynopola, doktor Kościoła (+ ok. 390), kiedy pisze, że jest Ona “nieustanną i potężną Wspomożycielką”. Z treści pism doktorów Kościoła wynika, że przez słowo “Wspomożycielka” rozumieli oni wszelkie formy pomocy, jakich Matka Boża nam udziela i udzielić może.
    Miejscem najżywiej rozwiniętego kiedyś kultu Wspomożycielki była Bawaria. Pierwszy kościół pod wezwaniem Wspomożycielki w Bawarii stanął w Pasawie w roku 1624. Zasłynęła w nim rychło figura Matki Bożej, kopia obrazu Cranacha – pątnicy witają Ją okrzykiem: Maria hilf! (Maryjo, wspomagaj).7 października 1571 r. oręż chrześcijański odniósł decydujące zwycięstwo nad flotą turecką, która zagrażała bezpośrednio desantem Italii. Na pamiątkę tego zwycięstwa papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie “Wspomożenie wiernych, módl się za nami”.12 września 1683 r. król Jan III Sobieski rozgromił pod Wiedniem Turków. Jako podziękowanie Matce Bożej za to zwycięstwo papież bł. Innocenty XI w roku 1684 zatwierdził w Monachium, przy kościele św. Piotra, bractwo Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, rychło podniesione do rangi arcybractwa.W roku 1816 tytuł Matki Bożej Wspomożenia Wiernych wszedł do liturgii Kościoła, gdy papież Pius VII ustanowił święto Matki Bożej pod tym wezwaniem na dzień 24 maja jako podziękowanie Matce Bożej za to, że właśnie tego dnia, uwolniony z niewoli Napoleona, mógł szczęśliwie powrócić na osieroconą przez szereg lat stolicę rzymską.Wielu świętych miało szczególne nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Jej słynny wizerunek w Turynie został namalowany na zamówienie św. Jana Bosko, który oprócz salezjanów założył także zgromadzenie sióstr Córek Matki Bożej Wspomożenia Wiernych.
    Wielkim czcicielem Matki Bożej Wspomożycielki był salezjanin, prymas Polski, kardynał August Hlond. Nie mniej żarliwym apostołem Maryi Wspomożycielki był jego następca, kardynał Stefan Wyszyński. 5 września 1958 roku dzięki jego staraniom Episkopat Polski wniósł do Stolicy Apostolskiej prośbę o wprowadzenie święta Maryi Wspomożycielki Wiernych w liturgicznym kalendarzu polskim. Episkopat Polski chciał w ten sposób podkreślić, że naród polski nie tylko wyróżniał się wśród innych narodów wielkim nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny, ale że może wymienić wiele dat, kiedy doznał Jej szczególniejszej opieki. Polskie sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych zostało ustanowione w 2013 r. w salezjańskiej parafii w Rumii na Kaszubach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 maja

    Święty Jan Chrzciciel de Rossi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Leoncjusz z Rostowa, biskup i męczennik
      •  Święta Joanna-Antyda Thouret, dziewica
    ***
    Święty Jan Chrzciciel de Rossi
    Jan Chrzciciel de Rossi urodził się w Voltaggio koło Genui (Włochy) 22 lutego 1698 roku. Kiedy miał 13 lat, pod swoją opiekę w Rzymie wziął go krewny, który pełnił obowiązki proboszcza przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Ksiądz kanonik Wawrzyniec de Rossi pomógł swojemu bratankowi w studiach, a potem wysłał go na studia filozoficzne do słynnego Kolegium Rzymskiego. Młodzieniec po uwieńczeniu tych studiów doktoratem poszedł za przykładem stryja i wstąpił do seminarium duchownego. W trosce o swoje uświęcenie oddał się tak intensywnie modlitwie i praktykom pokutnym, że zapadł poważnie na zdrowiu i musiał przerwać studia. W tym okresie wystąpiły u niego pierwsze objawy epilepsji, które miały go już nigdy nie opuścić. Ta choroba stanie się też bezpośrednią przyczyną jego śmierci.
    Po roku przerwy Jan de Rossi rozpoczął studia teologiczne na akademii papieskiej, prowadzonej przez dominikanów w Rzymie. Równocześnie wolny czas poświęcał młodym studentom, którzy gromadzili się przy poszczególnych kościołach w tak zwanych “oratoriach” dla swojego religijnego dokształcenia i postępu w cnotach.
    Dnia 8 marca 1721 roku Jan de Rossi otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwszą Mszę świętą odprawił w kościele jezuitów św. Ignacego przy ołtarzu św. Alojzego, którego obrał sobie za szczególnego patrona. Pokrzepiał się widokiem tysięcy pielgrzymów, nawiedzających miejsca święte w Rzymie. Ze smutkiem jednak patrzył, jak pielgrzymi ci byli zdani na własny los i jak nikt nie troszczył się o opiekę duchową nad nimi. Postanowił oddać się bez reszty posłudze wobec nich. Służył im dobrą radą, często pomocą także materialną, a najwięcej – pomocą duchową w konfesjonale. Pan Bóg nagrodził gorliwego kapłana, bo do jego konfesjonału garnęli się grzesznicy, by pojednać się z Bogiem. Po śmierci stryja ksiądz Jan de Rossi został na jego miejsce przyjęty do grona kanoników przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Z powodu choroby oczu został zwolniony z obowiązku wspólnego czytania brewiarza, dzięki temu mógł dłużej spowiadać. Zmęczony, robił wypady na pobliskie place, zbierał dzieci i ludzi przygodnych, by pouczać ich o prawdach wiary. W wolnych chwilach, jeśli się zdarzyły, odwiedzał ubogich i chorych w przytułkach, pocieszał ich, pouczał i zaopatrywał darami sakramentalnymi. Żył tak bardzo ubogo, że nie posiadał nawet najniezbędniejszych rzeczy, dzieląc się nimi z uboższymi od siebie.
    Tak wyczerpująca praca nie tylko wyniszczała jego siły i zdrowie, ale przyczyniła się do różnych dolegliwości głowy i żołądka, które znosił z heroiczną cierpliwością. Pomimo to dożył 66 lat. Pożegnał ziemię dla nieba 23 maja 1764 roku. Jego beatyfikacji dokonał papież Pius IX (+ 1878), a do chwały świętych wyniósł go papież Leon XIII dnia 8 grudnia 1881 roku. Wtedy też jego relikwie przeniesiono z kościoła Matki Bożej in Cosmedin do kościoła Świętej Trójcy i złożono je u stóp ołtarza, poświęconego jego czci. Ku czci Świętego również we wspomnianym kościele Matki Bożej, gdzie spędził niemal całe swoje kapłańskie życie, poświęcono mu piękną kaplicę. Wreszcie w roku 1940 pod jego imieniem wystawiono w Rzymie nowy kościół i założono nową parafię pod jego patronatem. Tam też przeniesiono jego śmiertelne szczątki w 1965 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 maja

    Święta Rita z Cascia, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Joachima de Vedruna, zakonnica
    ***
    Święta Rita z Cascia
    Rita należy do najbardziej popularnych świętych na świecie. Urodziła się około 1380 r. w rodzinie ubogich górali w Rocca Porena, niedaleko Cascii (Umbria) jako jedyne dziecko. Według podania miała być dzieckiem wymodlonym przez pobożnych rodziców. Na chrzcie otrzymała imię Małgorzata (Rita jest jego zdrobnieniem). Na życzenie rodziców wyszła za mąż. Związek ten był jednak bardzo nieudany. Porywczy, brutalny mąż był powodem wielu jej dramatów. Rita znosiła swój los z anielską cierpliwością. Mąż Rity zginął zabity w porachunkach zwaśnionych rodów.
    Rita była matką dwóch synów, z którymi miała kłopoty wychowawcze. Bojąc się, by nie kontynuowali wendety, prosiła Boga, aby raczej zabrał ich ze świata niż mieliby stać się zabójcami. Bóg wysłuchał tej prośby. Obaj młodzieńcy, którzy planowali pomścić ojca, zmarli podczas epidemii. Rita jako trzydziestokilkuletnia wdowa wstąpiła do zakonu augustianek, które miały swój klasztor w Cascii. Ponieważ była analfabetką, została przyjęta do sióstr “konwersek”, które były przeznaczone do codziennej posługi w klasztorze. Z całą radością, z miłości dla Oblubieńca, spełniała najniższe posługi w klasztorze. Często w ciągu dnia i nocy całowała z miłością obrączkę zakonną, która symbolizowała jej mistyczne zaślubiny z Jezusem.
    Miała szczególne nabożeństwo do Bożej męki. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami. Kiedy pewnego dnia kaznodzieja miał kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by dał jej zakosztować męki chociaż jednego ciernia, który ranił Jego przenajświętszą głowę. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle w głowie silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rita odznaczała się posłuszeństwem, duchem modlitwy i cierpliwości. Będąc prostą i niewykształconą osobą, osiągnęła szczyty kontemplacji.
    Zmarła na gruźlicę 22 maja 1457 r. w Cascii. Tam jej nienaruszone ciało spoczywa do dziś. Sanktuarium Świętej, obejmujące jej rodzinny dom w Rocca Porena oraz klasztor i kościół w Cascii, w którym została pochowana, jest miejscem tłumnych pielgrzymek. Sława świętości zaczęła ściągać do Cascii wielu pielgrzymów. Przy grobie Rity działy się nadzwyczajne rzeczy, które napełniły sławą tamtejszy klasztor. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do służebnicy Bożej. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 r. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę “drogocenną perłą Umbrii”.
    Św. Rita jest patronką w sprawach trudnych i beznadziejnych. Jest opiekunką wielu dzieł charytatywnych i bractw. W Polsce kult św. Rity jest bardzo żywy. Szczególnym jego miejscem jest klasztor sióstr augustianek w Krakowie, gdzie w kościele św. Katarzyny przechowywane są relikwie św. Rity.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju zakonnym – w czarnym habicie i w białym welonie, z cierniem na czole. Jej atrybutami są: dwoje dzieci, krucyfiks, cierń, figa, pszczoły, róża.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Wybaczyła

    Fragmenty książki p.t. “Święta Rita”

    Figura św. Rity, klasztor augustianów w Krakowie

    Figura św. Rity, klasztor augustianów w Krakowie
     fot. ks. Paweł Gabara/Tygodnik Niedziela

    ***

    Święta Rita

    Wybaczyła

    20 stycznia 1994 roku był bez wątpienia najczarniejszym dniem w życiu Eleni Tzoka, popularnej piosenkarki. Tego dnia artystka dowiedziała się o tragicznej śmierci swojej jedynej, ukochanej córki. Ciało siedemnastoletniej Afrodyty zostało znalezione w lesie nieopodal Gniezna. Dziewczyna została zamordowana przez zazdrosnego byłego chłopaka. Wielu rodziców, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji reaguje nienawiścią w stosunku do mordercy, pałają żądzą zemsty. Eleni wiedziała, że prawdziwy chrześcijanin nie powinien odpłacać złem za zło. Wybaczyła.

    Afrodyta chodziła do trzeciej klasy liceum plastycznego. Była bardzo uzdolniona. Z Piotrem, przyszłym zabójcą, spotykała się przez dwa lata. Koleżeńska znajomość przerodziła się w uczucie. Dziewczyna nie mogła jednak poradzić sobie z jego zaborczością i zerwała. Odrzucony chłopak nie był w stanie tego znieść. Miesiąc po rozstaniu wywiózł ją do lasu i zastrzelił. — To było uczucie, z którym nie poradził sobie ani Piotr, ani Afrodytka — tłumaczy Eleni.

    Śmierć ukochanej córki była wielkim ciosem dla matki. — Kiedy dowiedziałam się o śmierci Afrodyty, runął cały mój świat. Przecież nie taka powinna być kolej naszego życia, najpierw powinni odchodzić rodzice, a potem dzieci — stwierdza.

    Nikt, kto nie przeżył podobnej sytuacji nie jest w stanie wyobrazić sobie ogromnego bólu, jakiego wtedy doświadczyła kobieta. Eleni zachowała się jednak zupełnie inaczej niż ludzie, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Otrzymując wiadomość o zamordowaniu dziecka, większość rodziców reaguje chęcią odwetu. Zaślepia ich wówczas żądza zemsty, domagają się dla zabójcy kary śmierci, wielu własnymi rękami rozszarpałoby oprawcę. Jedynie ludzie głębokiej wiary są w stanie zdobyć się na to, na co zdobyła się mama Afrodyty.

    „Nie obwiniałam go”

    Kiedy Eleni dowiedziała się, kto zabił jej córkę sięgnęła po telefon i zadzwoniła do matki chłopaka.

    — Znałam matkę Piotra i wiedziałam, że jest to tragedia dwóch rodzin: naszej i tego chłopca. Uważałam, że jego matka dźwiga naprawdę bardzo ciężki krzyż, bo nie wierzę, żeby jakakolwiek matka chciała, żeby jej syn był mordercą i dokonał takiego czynu. Powiedziałam jej wtedy, że straciliśmy dzieci, bo uważałam, że ona poniekąd straciła swojego syna.

    Eleni przebaczyła zabójcy. — Nie obwiniałam go, ale przede wszystkim szukałam przyczyn tej tragedii — tragedii dwóch rodzin, moich bliskich i rodziny tego chłopaka. Bardzo ważne było dla mnie, że okazał skruchę i przeprosił — dodaje.

    „Musimy nauczyć się przebaczać”

    Eleni doskonale dziś wie, co kryję się pod pojęciem „przebaczenie”. — Przebaczyć to nie znaczy zapomnieć — mówi. — Przebaczyć to znaczy wyzbyć się negatywnych emocji, które są bardzo niszczące. Widzimy, jak źle się dzieje, kiedy politycy nie potrafią przebaczyć, nie mają w sobie pokory. Jesteśmy bardzo przerażeni tym, co widzimy i słyszymy. To jednak nie Bóg powoduje te wszystkie wojny, nie On wywołuje złe emocje, które są u człowieka, ale to człowiek źle wykorzystuje swoją wolność. Źle wykorzystuje te wartości, które są tak naprawdę najcenniejsze w naszym życiu. Nie bójmy się powiedzieć, że to nie Bóg jest niesprawiedliwy, tylko człowiek zawinił i źle wykorzystał swoją wolność. Ludziom trudno jest czasem wybaczyć nawet małe przewinienia, które dotyczą naszej codzienności. Powstaje wtedy zadra, która psuje międzyludzkie relacje i powoduje, że ludzie przestają ze sobą rozmawiać. Często zdarza się tak w rodzinach — zauważa Eleni. — Jeśli mówimy o tym, że wierzymy, że jesteśmy chrześcijanami, to musimy nauczyć się przebaczać. Człowiek uwalnia się wtedy od bardzo niedobrych emocji, które zabijają nas od wewnątrz i nie pozwalają nam dalej żyć. Jeśli nie przebaczymy, w pewnym sensie zatrzymujemy się w czasie i stoimy w miejscu, nie idziemy do przodu. Cały czas myślimy tylko o tym, jakby się zemścić. Pielęgnujemy w sobie wtedy bardzo niszczące emocje. Przebaczenie daje nam wolność. To dzięki przebaczeniu mogę dziś śpiewać, jestem osobą pogodną, uśmiecham się; po prostu żyję. Nie potępiam jednak tych, którzy nie umieją przebaczyć — dodaje. — Każdy musi przejść tę drogę. Może kiedyś także oni się tego nauczą i jeśli będą próbowali to zrobić, odzyskają spokój w sercu, tak jak ich zamordowane dziecko.

    „Fundamentem jest miłość”

    Eleni uważa, że zdolność przebaczania rodzi się na fundamencie miłości, a w jej przypadku opiera się również na wartościach zaszczepionych w dzieciństwie. — Ciągle mówię o tym, że trzeba sięgnąć do dzieciństwa. Miałam bardzo piękne dzieciństwo. Z rodzinnego domu wyniosłam najpiękniejsze wartości, na których zbudowałam swoje życie. Fundamentem tych wartości była miłość. Otrzymałem ją od moich rodziców, rodzeństwa i babci. Rodzice nie musieli mówić, co mamy robić. Czynami pokazywali nam, jak należy żyć, jak należy postępować wobec siebie, ludzi starszych, drugiego człowieka, który żyje obok nas, wobec bliźniego, który potrzebuje naszej pomocy i wsparcia, nie zawsze materialnego, ale także duchowego. Pamiętam, że rodzice, nawet skrzywdzeni przez kogoś, potrafili go zrozumieć, umieli wytłumaczyć sobie jego postępowanie. W takim duchu rosłam, w atmosferze miłości i przebaczenia — wyznaje artystka.

    „Bóg daje nam siłę”

    Co piosenkarka czuje dzisiaj, kilkanaście lat od chwili, w której „zawalił się jej świat”. Przebaczyła zabójcy, ale czy była w stanie pogodzić się z tym, co się stało? — Po wielu latach od tej tragedii wiem, że należy pogodzić się z wolą Bożą — stwierdza. — Jeżeli się na to zdobędziemy, jest nam łatwiej dalej żyć. Nie wolno nam cofać się w przeszłość i analizować. Trzeba się od niej odciąć. W przeciwnym razie będziemy odczuwać tak wielki ból i cierpienie, że momentami będzie bardzo ciężko. Nie znaczy to, że nie kocham i nie kochałam córki. Nie ma jej już fizycznie, ale nadal jest przy mnie duchowo. Co mogę poradzić osobom, których dzieci, tak jak moja córka zostały zamordowane? Pierwszy rok, dwa lata są bardzo trudne. Zadajemy sobie tysiące pytań: „dlaczego?”, „dlaczego mnie to spotkało?” i nie otrzymujemy na nie odpowiedzi. Po ludzku bowiem trudno to zrozumieć. Tymczasem odpowiedź jest w Piśmie Świętym. Tam znajdziemy odpowiedź na te pytania. Dzięki wierze łatwiej nam żyć. Pan Bóg daje nam łaskę — siłę, by udźwignąć taki krzyż. Na świecie dochodzi do tak wielu tragedii. Bez Pana Boga trudno go udźwignąć — podkreśla Eleni.

    Wiara, nadzieja, miłość

    Dzięki głębokiej wierze Eleni udźwignęła swój krzyż. Zresztą w jej życiu wiara odgrywała zawsze kluczową rolę. Odzwierciedlało się to w śpiewanych przez nią — pełnych radości i miłości — piosenkach. Po otrząśnięciu się z szoku po śmierci córki, artystka wróciła na estradę i wydała kolejne płyty — Nic miłości nie pokona i Coś z Odysa, na których znów śpiewa o miłości, sile płynącej z wiary i wskazuje ludziom prostą drogę do Boga. Oto fragment jednej z piosenek, w której nawiązuje do śmierci ukochanej córki: „Dobry Bóg nam śle z nieba swoich gwiazd / Tę nadziei skrę, co tli się w nas. / Przez świat idę z nią tam, gdzie chce los, / Bo kiedyś Pan zwróci nam / Tamten czas, twych oczu blask / I pogodny świat bez trosk. / (…) / Nic miłości nie pokona, choć niebo ciemnieje, / Wiarę w sercu trzeba mieć. / Wiem, że kiedyś wrócisz do nas, trzeba mieć nadzieję, / Co silniejsza jest niż śmierć…” (słowa: Lech Konopiński).

    „Możemy zaradzić takim tragediom”

    Od jakiegoś czasu Eleni spotyka się również z młodzieżą, odczytując im fragmenty zapisków pozostawionych przez Afrodytę.

    W pozostawionych zapiskach dziewczyna ostrzegała swoich rówieśników przed zaborczą miłością, której doświadczyła. Wynika z nich, że po zerwaniu bała się Piotra, przewidywała, że może ją zabić. Mówiła o tym swoim kolegom i koleżankom, a oni bagatelizowali jej „sygnały”.

    — Na takich spotkaniach staram się być matką, a nie piosenkarką — mówi Eleni. — Chcę powiedzieć młodym ludziom, żeby byli uczuleni na takie sygnały ze strony swoich rówieśników, żeby ich nie bagatelizowali, ale zainteresowali się nimi. Często możemy zaradzić takim tragediom, odruchom samobójczym, po które młodzież bardzo często sięga. Młodzi ludzie muszą nauczyć się słuchać swoich rówieśników. Chcę im też przekazać, żeby nauczyli się prawdziwego dialogu z rodzicami. Aby potrafili z nimi rozmawiać, a rodzice z nimi. My, dorośli też popełniamy dużo błędów. Pozostawiamy dzieci bez opieki, kiedy one potrzebują naszego duchowego wsparcia. Niestety, często szukają go wtedy poza domem. Nad tym trzeba popracować. I kiedy się z nimi spotykam staram się im to przekazać. Jestem to winna Afrodytce — dodaje.

    „Święta Rita wiele razy mi pomogła”

    Za swoją chrześcijańską postawę, 22 maja 1999 roku Eleni została uhonorowana medalem św. Rity. Kapituła medalu, która obraduje w Cascii we Włoszech, przyznaje go kobietom, które swoją postawą naśladują cnoty kultywowane przez włoską świętą — m. in. także tym, które jak św. Rita przebaczyły zabójcom swoich najbliższych. Oprócz Eleni, wspomniany medal otrzymała jeszcze jedna Polka — Marianna Popiełuszko — matka bestialsko zamordowanego bł. ks. Jerzego Popiełuszki.

    Eleni dedykowała swój medal wszystkim matkom, które zachowały się tak jak ona. — Jest wiele osób, które potrafiły przebaczyć, a które są anonimowe — mówi.

    Wcześniej nie znała św. Rity. — Ze św. Ritą po raz pierwszy zetknęłam się dopiero w Cascii. Dopiero wtedy poznałam historię jej życia i dowiedziałam się o tym, co zrobiła. Razem z moimi przyjaciółkami i bernardynem o. Azariaszem Hessem, który zgłosił mnie do tej nagrody, byliśmy w miejscu, gdzie się urodziła. Bardzo to przeżyliśmy.

    Od tamtej chwili włoska święta stała się ważną postacią w życiu artystki. — Bardzo często zwracam się do niej z trudnymi do rozwiązania problemami. Modlę i proszę o rozwiązanie również problemów. Święta Rita wiele razy pomogła mi w sytuacjach, które wydawały się bardzo trudne, a jednak zawsze znajdowało się jakieś rozwiązanie. Modlę się za wstawiennictwem św. Rity i dziękuję jej za łaski, które otrzymuję.

    fragmenty rozmowy z s. Krystyną Abramczuk OSA
    Sekretarka św. Rity
    Wybaczyła/opoka.pl

     _________________________________________________________________________

    Św. Rita z Cascia (1381-1457)

    Louis Couëtte

    ŚWIĘTA RITA Z CASCIA (1381-1457) – ŚWIĘTA OD SPRAW BEZNADZIEJNYCH

    Wszystko w życiu świętej Rity jest nadzwyczajne od jej niezwykłego poczęcia, przypominającego historię św. Jana Chrzciciela, aż do niezwykłych łask, jakie otrzymywała dla tych, którzy ją usilnie o to prosili. Dary te wysłużyły jej miano orędowniczki w «sprawach beznadziejnych». Zanim wstąpiła do klasztoru była żoną i matką, dlatego wzywają jej wstawiennictwa zarówno ojcowie i matki rodzin, jak i zakonnicy i zakonnice.

    DZIECKO WYBRANE PRZEZ BOGA
    Był rok 1380. Od pół wieku trwała Wojna Stuletnia pomiędzy Anglią i Francją. Joanna d’Arc jeszcze się nie urodziła i trzeba było czekać jeszcze 50 lat nim uwolniła Francję. Właśnie tym czasie w Cascia, w małej umbryjskiej wiosce, położonej w Apeninach, około 150 km na północ od Rzymu, w osadzie zwanej Roccaporena żyło małżeństwo Antoniego Lotti i Amaty Mancini. Małżonkowie kochający się czule budowali przykładem otoczenie. Realizowali w życiu ewangeliczne cnoty. Przede wszystkim wprowadzali pokój. Zwano ich rozjemcami, bo dokładali wszelkich starań, najczęściej wieńczonych sukcesem, by zażegnywać spory między sąsiadami. Od dawna zaślubieni byliby w pełni szczęśliwi, gdyby Niebo dało im radość posiadania dzieci. Jednak Amata już się zestarzała i stracili już nadzieję.
    Właśnie wtedy w pewien jesienny dzień, zajęta pracami domowymi usłyszała szum wiatru, a potem głos, który wyszeptał: «Nie lękaj się, Amato. Urodzisz dziewczynkę. Antoni i ty będziecie ją bardzo kochać, ale Pan ukocha ją jeszcze bardziej!» Kiedy nadszedł wieczór powierzyła Antoniemu słowa Anioła. Któż bowiem, jeśli nie Anioł, mógł wypowiedzieć takie słowa? Po jakimś czasie znowu dało się słyszeć tchnienie wiatru i ten sam głos powiedział: «Amato, zbliża się dzień narodzin. Nazwiesz ją Rita, ku czci świętej Margarity. To zdrobnienie imienia, lecz stanie się dzięki niej wielkie!» Słowo margarita znaczy po łacinie perła. Rzeczywiście dziecko stało się jedną z pereł Kościoła.
    I tak w maju 1381 roku urodziła się małżonkom Lotti córeczka – mała Margarita. Wszyscy sąsiedzi przybyli pogratulować szczęśliwym małżonkom, ale i wszyscy dziwili się nadanemu dziecku imieniu Rita. Nie było go w tradycji żadnej z rodzin i nawet proboszcza parafii Cascia trzeba było prosić, by zechciał ją pod tym imieniem ochrzcić.
    Rodzice Rity pracowali w polu. Kiedy dziewczynka miała zaledwie rok, a pogoda była sprzyjająca, zabierali ją ze sobą i kładli spać w cieniu w wiklinowym koszyku. Pewnego dnia wieśniak, zraniwszy się sierpem, spieszył do domu opatrzyć ranę. Przechodząc obok dziewczynki stanął zaskoczony widokiem roju pszczół latającego nad nią. Wchodziły nawet do ust, nie czyniąc jej krzywdy. Mała Rita uśmiechała się tylko. Przerażony wieśniak wyciągnął jednak zranioną rękę, aby je odgonić. Kiedy odsunął rękę, zobaczył, że został całkowicie uzdrowiony. Nie ma potrzeby wracać do domu. Pobiegł więc opisać, co się stało rodzicom, pracującym w pobliżu. Rodzice i cała wioska zadawali sobie pytanie: Kim będzie to dziecko?
    Mała Rita wzrastała w głęboko chrześcijańskiej atmosferze, w rodzinie, wdzięcznej Boga za wielką łaskę jej narodzin, tak długo oczekiwanych. Otrzymała wszelkie zasady wiary, a przede wszystkim przykład. Od najwcześniejszych lat rodzice uczyli jej modlitwy i wzbudzali miłość do Boga i Dziewicy Maryi. Bardzo wcześnie Rita zaczęła podejmować małe, dziecięce umartwienia. Spontanicznie czyniła wszystko, aby pomóc starym rodzicom. W wieku dorastania kiełkuje w niej myśl o życiu zakonnym i poświęceniu życia na kontemplowanie Męki Zbawiciela.

    RITA – MAŁŻONKA I MATKA
    Jej rodzice również myśleli o jej przyszłości, ale mieli odmienne plany. Nie brali w ogóle pod uwagę życia zakonnego dla swej córki. Szukali męża, zabiegali o spotkanie z kandydatem. Doprowadzili do zaręczyn. Ich wybrańcem był Paolo. Rodzice byli zachwyceni, bo pozycja społeczna przyszłego męża Rity była wyższa od ich stanu. Tylko samej Ricie daleko było do zachwytu. Plan ten oznaczał rezygnację z życia zakonnego. W dodatku Paolo miał opinię człowieka brutalnego, pijaka i lubiącego uciechy. Rita próbowała się przeciwstawić, jednak rodzice byli nieugięci. W ich decyzji dziewczyna starała się więc widzieć wolę Bożą, sądząc, że to Bóg uznał ją za niegodną stanu zakonnego. Być może w tym małżeństwie dojrzała też możliwość bardziej skutecznej pomocy rodzicom?
    Po ślubie, po upływie zaledwie kilku tygodni miodowego miesiąca, w zachowaniu Paolo wzięła górę natura. Potwierdziła się opinia o nim: to człowiek brutalny i autorytarny. Biedna Rita cierpiała w milczeniu. Nigdy nie wyzbyła się łagodności i cierpliwości. Była tak łagodna, że jej sąsiadki, które dobrze zdawały sobie sprawy z jej sytuacji nazwały ją niewiastą bez urazy. Rita ofiarowywała swe cierpienia za nawrócenie męża. Dorzucała do nich umartwienia wszelkich rodzajów, również częste posty.
    Polo gorąco pragnął dziedzica dla zapewnienia ciągłości rodu. Szczęśliwe rozwiązanie dało uradowanym małżonkom bliźnięta. Przynajmniej na jakiś czas zapewniło to rodzinie spokój. Paolo zaczął w końcu dostrzegać nadzwyczajne cechy swej małżonki. Jego natura złagodniała nieco i małżeństwo poznało lata prawdziwego szczęścia, czego nie mogły wróżyć początkowe burze. Jednak to szczęście nie miało trwać długo.

    NIESZCZĘŚCIE RODZINY
    Pewnego zimowego wieczoru, kiedy na dworze szalała burza sąsiad dał znać Ricie, że Paolo wpadł w zasadzkę. Kiedy przybiegła do jego posłania wydał właśnie ostatnie tchnienie. Sąsiad oświadczył, że w ostatnich słowach przebaczył napastnikom i zwrócił się w modlitwie do Boga. Nieszczęśliwą wdowę pocieszyła myśl, że Paolo umarł po chrześcijańsku. To najlepsza gwarancja, że odnajdą się razem w Raju. Mówiono nawet, że Niebo objawiło Ricie, iż jej mąż osiągnął zbawienie. Przeżyli razem 18 lat.
    Bliźniacy nie przebaczyli tak łatwo jak matka. W ich ustach były tylko słowa zemsty, uczucie ludzkie, lecz mało chrześcijańskie. Rita długo im tłumaczyła, że ten, kto nie przebacza, sam nie otrzyma przebaczenia i poważnie zagraża to jego zbawieniu. Nie chcieli zrozumieć. Rita podwoiła modlitwy i pokuty dla ich nawrócenia, a oni z uporem trwali w chęci zemsty. Rita była przekonana, że lepiej umrzeć przebaczając niż żyć bez przebaczenia. Kilka miesięcy po śmierci ojca bracia powrócili z pola w gorączce. Żaden środek nie okazał się skuteczny, choroba szybko postępowała. Matka poprosiła dla nich o sakramenty. Wtedy wybaczyli zabójcy ojca. Umarli w odstępie kilku dni.

    ZAKONNICA W AUGUSTIAŃSKIM KLASZTORZE
    Rita od dawna nie miała już rodziców. A teraz w ciągu kilku miesięcy straciła męża i dzieci. Pozostawszy całkiem sama, powróciła do myśli o drodze życia zakonnego i zapukała do drzwi klasztoru świętej Marii Magdaleny w Cascia. Przeorysza przyjęła ją, wysłuchała i obiecała przedstawić jej sprawę kapitule. Jednak kiedy Rita przyszła ponownie, odpowiedź była negatywna. Przeorysza oświadczyła, że zgromadzenie przeznaczone dla panien nie może przyjąć wdowy. Odmowa nie zniechęciła Rity. Po jakimś czasie znowu zapukała do bram klasztoru. Otrzymała tę samą odpowiedź negatywną. Przyszła więc po raz trzeci i tym razem spotkała ją odmowa. Wydawało się jednak, że prawdziwy powód tej odmowy był inny. W klasztorze w Cascia przebywały zakonnice pochodzące z dwóch wrogich sobie rodzin z okolicy. Niektóre z nich były więc z rodziny zabójcy Paolo. Przed przyjęciem Rity trzeba było pogodzić obydwa rody. Rita była przekonana o tym, że to właśnie stanowiło zasadniczą przeszkodę jej przyjęcia do klasztoru. Wzięła więc do ręki laskę podróżną i zaczęła pukać od drzwi do drzwi jako posłanniczka pokoju. I dokonał się cud: wszyscy mieszkańcy wioski pogodzili się ze sobą. Ona zaś oddała się modlitwie i tak stało się to, co było dotąd niemożliwe. Pewnego zimowego wieczoru usłyszała, że ktoś wywołuje ją na dwór. Otwarła drzwi i zobaczyła nieznajomego, odzianego w zwierzęcą skórę. Przypominał św. Jana Chrzciciela z kościoła. Osobnik dał znak, aby szła za nim. Rita ubrała płaszcz i poszła. Doszli do skały wznoszącej się nad całą osadą Roccaporena. Tam przyłączyli się do nich dwaj inni święci, znani Ricie z wizerunków: Augustyn i Mikołaj. I nagle, nie wiedząc jak, nasza bohaterka znalazła się w kaplicy klasztoru!
    Przeorysza odniosła się do tego widocznego cudu początkowo nieufnie. Zaczęła wypytywać siostrę furtiankę, czy wszystkie drzwi były wieczorem dobrze zamknięte. Po otrzymaniu odpowiedzi twierdzącej, poprosiła o wyjaśnienia tę, która pozwoliła sobie na takie wtargnięcie. Rita odrzekła po prostu: «Pan tego chciał, moja Matko!» Nie przekonana przeorysza pytała dalej: «Kto stał się twoim wspólnikiem, umożliwiając ci wejście tutaj?» Rita opowiedziała jej więc w szczegółach, kto jej dopomógł. W tej sytuacji przeorysza wraz z innymi siostrami podjęła wreszcie tak długo oczekiwaną decyzję: Rita zostaje przyjęta po to, by „nie przeciwstawiać się woli Bożej”. Postulantka, a potem wzorowa nowicjuszka, oderwana od wszelkich ziemskich uczuć mogła wypowiedzieć bez trudu trzy zakonne śluby.
    Przeorysza i mistrzyni nowicjatu niczego jej nie oszczędziły: żadnej udręki, żadnego upokorzenia, ale nigdy nie pozbawiły jej cierpliwości i słodyczy. Aby ją doświadczyć przełożona żądała od niej np. podlewania codziennie rano i wieczorem kawałka drewna włożonego do wysuszonej ziemi. Mogłoby się to wydawać absurdem, ale… siostra Rita nie stawiała pytań i była posłuszna… Niespodzianka czekała za to przełożoną, bowiem po jakimś czasie kawałek drewna wypuścił pączki, potem zakwitł, aż wreszcie dał wspaniałe kiście winogron.
    Po daniu dostatecznych dowodów posłuszeństwa, pokory i pobożności siostra Rita otrzymała pozwolenie na złożenie ślubów. Przyrzeka żyć odtąd według reguły św. Augustyna. Z innymi siostrami nowa profeska mogła wychodzić udzielać pomocy ubogim i chorym. Doskonale się do tego nadaje.

    UDZIAŁ W CIERPIENIACH ZBAWICIELA – STYGMAT CIERNIA
    Siostra Rita chciała się we wszystkim upodobnić do Boskiego Mistrza. Aby cierpieć jak On nosiła włosiennicę, biczowała się kilka razy w ciągu dnia tak mocno, że jedna z sióstr znalazła ją kiedyś nieprzytomną w celi. Jednak jej to nie wystarczało. W roku 1443, w okresie Wielkiego Postu rekolekcje głosił znany franciszkanin. Cała wioska chciała go usłyszeć. Siostry także należały do grona słuchaczy.
    W Wielki Piątek kiedy wyjaśniał z wielkim realizmem boleści Zbawiciela, siostra Rita błagała Pana, by móc odczuć ból przynajmniej jednego z cierni Jego korony… I nagle jeden z gipsowych cierni wielkiego krucyfiksu oderwał się i spadł na sam środek jej czoła. Ból był tak straszny, że siostra Rita straciła przytomność. Nazajutrz rana powiększyła się i zaczęła wydzielać nieprzyjemną woń. Rana nie goiła się. Odpychający zapach pozostawał. Przeorysza ze względu na pozostałe siostry przeznaczyła jej więc celę w głębi korytarza.
    Minęło kilka lat. Papież ogłosił rok 1450 rokiem jubileuszowym. Delegacja klasztoru miała wziąć udział w uroczystościach w Rzymie. Siostra Rita też wyraziła chęć pojechania. Przeorysza chętnie by ją wysłała, jednak z jej raną ropiejącą i cuchnącą…! Podróż była niemożliwa. Siostra Rita była głęboko przekonana, że w stosownym czasie zostanie uzdrowiona. Rzeczywiście na kilka dni przed wyjazdem zakonnic, na czole nie było widać najmniejszego śladu stygmatu, choć nie zniknął ból. Przeorysza umieściła ją więc na czele delegacji. Siostry po drodze zastanawiały się, czy mają dość pieniędzy na dotarcie do celu, Rita widząc w ich zachowaniu brak wiary w Opatrzność, na oczach przerażonych zakonnic, wrzuciła wszystkie pieniądze do potoku. Niczego im nie zabrakło ani w drodze do Rzymu, ani w drodze powrotnej.

    OSTATNIE CHWILE ŻYCIA
    Po powrocie do Cascia, zgodnie z prośbą siostry Rity stygmat znowu pojawił się na jej czole, a z nim odrażający odór. Siostra podjęła na nowo życie w całkowitym odosobnieniu, rozmyślając nad Męką Zbawiciela i poszcząc. Karmiła się jedynie Eucharystią.
    W 1457 r. była już całkowicie wyczerpana życiem pełnym cierpień i pokuty. Zbliżał się jej koniec i nikt w to nie wątpił. Siostra przydzielona jej jako pielęgniarka lękała się każdego wejścia do celi tak bardzo odpychała woń wydobywająca się z rany. Ritę odwiedzała jednak kuzynka, zwróciła się więc do niej z zaskakującą prośbą. Miała przynieść jej różę z krzaka rosnącego w ogrodzie, którym kiedyś się zajmowała. Trwała surowa zima! Ziemię pokrywał śnieg, więc wszyscy sądzili, że chora majaczy. Jednak kuzynka zaciekawiona poszła i wbrew oczekiwaniu wszystkich znalazła przepiękną różę o wspaniałym zapachu. Urwała ją i przyniosła Ricie. Sadzonka tej róży włożona do ziemi klasztornego ogrodu rośnie tam od pięciu wieków.
    Innym razem Rita poprosiła o przyniesienie fig z jej dawnego figowca. I tym razem kuzynka znalazła w ogrodzie wszystkie drzewa ogołocone: pobawione liści i owoców… z wyjątkiem figowca. Tylko na nim znajdowały się dwie wspaniałe figi. Urwała je i zaniosła chorej.
    Z każdym dniem chorej ubywało sił. Pewnego dnia oświadczyła, że zjawił się jej Pan Jezus ze Swą Matką. Na jej pytanie: «Kiedy, mój Jezu, będę mogła posiąść Ciebie na zawsze?», otrzymała odpowiedź: «Za trzy dni będziesz ze Mną w Niebie.»
    Siostra Rita poprosiła o sakramenty. W dniu zapowiedzianym przez Jezusa poprosiła przeoryszę o błogosławieństwo. W chwilę po jego otrzymaniu jej życie łagodnie zgasło. Było to 22 maja 1457 roku.
    I tak Święta odeszła do Nieba. Dzwon w klasztorze sam ogłosił to zdarzenie. Cela, do której nikt nie chciał się zbliżyć z powodu wywołującego mdłości odoru rany, napełniła się światłem i cudnym zapachem. Można naprawdę powiedzieć, że Rita umarła otoczona zapachem świętości.
    Jedna z sióstr w klasztorze miała sparaliżowane ramię. Kiedy pochyliła się nad zmarłą, by ją pocałować prostując się stwierdziła, że jej ramię zostało w jednej chwili uzdrowione. Ciało siostry Rity, umieszczone w bazylice w Cascia, od ponad 5 wieków zachowuje się w doskonałym stanie.

    KULT ŚWIĘTEJ RITY
    Kult Świętej rozpoczął wraz z jej śmiercią. Cuda nie przestały się mnożyć: uzdrowienia i nawrócenia. O jednym z pierwszych doniósł wiejski stolarz. Nie mógł już wykonywać zawodu z powodu paraliżu i deformacji ręki. Przyzywał więc wstawiennictwa św. Rity wystawionej na śmiertelnym łożu. Obiecał, że jeśli odzyska władzę w ręce, wykona dla niej trumnę. Ledwie skończył modlitwę, stwierdził, że ręka odzyskała swobodę ruchów i rzeczywiście on wykonał trumnę, w której złożono ciało. Po 3 dniach od śmierci św. Rity liczba cudów stale wzrastała. Czas mijał i trzeba było pochować zmarłą. Jednak jej ciało pozostawało nienaruszone i nadal wydzielało piękny zapach. Postanowiono więc zachować je w kaplicy, pod ołtarzem. I tak nigdy nie złożono go w ziemi.
    W roku 1595 kiedy napływ pielgrzymów zbytnio przeszkadzał wspólnocie zakonnej, zadecydowano przenieść ciało Świętej do wiejskiego kościoła. Było to wygodniejsze i dla sióstr i dla pielgrzymów.
    W kilka lat później na stolicy Piotrowej zasiadł Urban VIII. Jedna z jego siostrzenic zainteresowana życiem i sławą Rity, przekonana o jej świętości udała się do Rzymu przedstawić tę sprawę do szczegółowego zbadania. Papież powołał komisję. Mając przed sobą niezniszczone od 170 lat ciało, wydzielające nadal piękny zapach i po zbadaniu akt stwierdzających liczne cuda, przypisywane wstawiennictwu Rity, doniesienie komisji było tak przychylne, że Urban VIII podpisał dekret o beatyfikacji w roku 1628.
    Ceremonia odbyła się w kościele parafialnym w obecności niezliczonego tłumu. Wywołało to niewyobrażalne przepychanie się, a co za tym idzie – nieporządek, krzyki wygrażających sobie osób. Ponieważ cuda nie były naszej Świętej obce… podniosła głowę, otwarła oczy i spojrzała na przepychających się. Natychmiast zapadła cisza! Jeszcze wiele razy powtórzył się cud otwarcia oczu.
    Papież Leon XIII kanonizował ją 24 maja 1900 roku, wyznaczając jej święto na dzień 22 maja.

    WSTAWIENNICTWO ŚWIĘTEJ RITY
    Aby uczcić Świętą można pojechać do Cascia: zobaczyć bazylikę i ciało Świętej. Lekko już zbrązowiało, ale pozostaje niezepsute. Można zobaczyć dom rodzinny, zamieniony od czasu beatyfikacji na kaplicę, lazaret, w którym siostra Rita pomagała chorym, biednym i kościół parafialny oraz ogród, z którego pochodziła róża i figi. W Cascia wszystko mówi o niej.
    Wiele sanktuariów jest poświęconych św. Ricie także we Francji. Wierni, szukając jej potężnego wstawiennictwa w szczególnie trudnych sprawach, praktykują specjalne modlitwy przez piętnaście czwartków lub nowennę przez dziewięć dni każdego miesiąca.
    Dlaczego piętnaście czwartków? Dla upamiętnienia 15 lat, w czasie których św. Rita nosiła stygmat ciernia na czole. Wierni najczęściej odprawiają to nabożeństwo przez piętnaście tygodni poprzedzających dzień 22 maja, poświęcony Świętej. W każdy czwartek odmawia się specjalne modlitwy, nawiedza kościół, wspomina najważniejsze wydarzenia z jej życia.
    Pomiędzy licznymi modlitwami przytaczamy następującą:
    «O, potężna i otoczona chwałą Święta Rito! Oto u Twoich stóp klęka dusza zagubiona, która będąc w potrzebie szuka u Ciebie pomocy ze słodką nadzieją na wysłuchanie.
    Z powodu mojej niegodności i przeszłych niewierności nie ośmielam się żywić nadziei, że moje modlitwy dotrą do Bożego Serca i dlatego szukam potężnej pośredniczki. Zwracam się więc do Ciebie, Święta Rito, bo masz niezrównany tytuł Świętej od spraw beznadziejnych i niemożliwych.
    O droga Święta, weź sobie do serca moją sprawę i wstaw się u Boga dla wyjednania mi łaski, o jaką żarliwie Go proszę……………………………………
    Nie pozwól, bym musiał wstać od stóp Twoich i odejść niewysłuchany. Jeśli zaś coś we mnie stanowi przeszkodę dla otrzymania tej łaski, proszę, pomóż mi to usunąć. Okryj moją modlitwę Twymi cennymi zasługami i przedstaw ją Swemu niebieskiemu Oblubieńcowi. Połącz ją, oblubienico wierna pomiędzy najwierniejszymi, ze Swoją modlitwą, a w ten sposób ją ubogacisz. Jakże Bóg mógłby odrzucić prośbę tej, która odczuwała Jego Mękę? Całą moją ufność składam więc w Tobie i z sercem spokojnym czekam na wypełnienie mojej prośby.
    O droga, Święta Rito! Niech moja ufność i nadzieja złożona w Twoim wstawiennictwie nie zostanie pomniejszona ani moja prośba niech nie będzie daremna. Spraw, by Bóg mnie wysłuchał, a ja stanę się orędownikiem dobroci Twego serca i Twego wstawiennictwa.
    A Ty, o Serce Jezusowe, godne uwielbienia, które zawsze okazujesz tak wiele miłości najnędzniejszym, daj się przebłagać i wzruszyć moimi prośbami. Nie zważaj na moje słabości i na to, że nie jestem godzien Twej miłości. Pomimo to przyznaj mi łaskę, której tak pragnie moje serce i o którą dla mnie i ze mną błaga Twoja wierna oblubienica, Święta Rita.
    Przez wierność, z jaką Święta Rita zawsze odpowiadała na Bożą łaskę, przez wszystkie dary, jakimi zechciałeś Panie, napełnić jej duszę, za wszystko, co wycierpiała w życiu małżonki, matki i uczestnicząc w Twej bolesnej Męce i wreszcie przez potężne wstawiennictwo, jakiego zechciałeś jej udzielić, Panie, dla wynagrodzenia jej wierności, udziel mi tej łaski, o którą Cię proszę.
    A Ty, Najświętsza Maryjo, nasza dobra Matko Niebieska, skarbniczko Bożych skarbów i pośredniczko wszelkich łask, wzmocnij Twym potężnym wstawiennictwem modlitwę tej wielkiej Świętej która darzyła Cię nabożeństwem, i wraz z nią wyjednaj mi u Boga łaskę tak upragnioną. Amen.

    „Vox Domini” nr 1/97, str. 4-6

    ___________________________________________________________________________________

    Okładka “Modlitewnika św. Rity”

    ***

    Ciekawostki o św. Ricie, o których nie miałeś pojęcia!

    Nie bez przyczyny jest nazywana patronką spraw trudnych – jej życie było pełne cierpienia i trudnych decyzji. Św. Rita nie poddała się i dziś patronuje wszystkim, którzy szukają rozwiązań beznadziejnych sytuacji życiowych. Poznaj ciekawostki o jej życiu!

    1. Rita to zdrobnienie wyjątkowego imienia

    Rita jest zdrobnieniem od imienia Margherita, które otrzymała na chrzcie w kościele św. Marii-Pleby.

    2. Jej przyjście na świat okrzyknięto cudem

    Była córką włoskich wieśniaków, niezbyt zamożnych, ale bardzo szanowanych. Ojciec był lokalnym negocjatorem, który między innymi pomagał rozwiązywać konflikty sąsiedzkie – w tamtych czasach nazywany „sędzią pokoju”. Mieszkali w gminie Cascia, położonej na górzystym terenie Umbrii (środkowe Włochy). Rodzice długo modlili się o dziecko i byli już w podeszłym wieku, kiedy św. Rita przyszła na świat. 

    3. Została zmuszona do małżeństwa

    Kiedy skończyła 18 lat, chciała wstąpić do klasztoru, ale rodzice wybrali dla niej kandydata na męża. Miał przeszłość wojskową, był politykiem i… typem awanturnika. 

    4. Urodziła dwóch synów, którzy później chcieli pomścić śmierć ojca

    Narodziny dwóch synów przyniosły chwile spokoju do ich małżeństwa. Ale zanim osiągnęli pełnoletniość, mąż Rity wdał się w kolejne spory klanowe i polityczne. Zginął w zasadzce zastawionej na niego w pobliżu rodzinnego młyna (ruiny młyna znajdują się tam po dziś dzień). Jego śmierć chcieli pomścić dorastający synowie. Ich pragnienie wendety zaostrzyło miejscowe konflikty rodzinne i wydawało się, że jedynym wyjściem są kolejne ofiary. Jednak synowie nie zdążyli pomścić ojca, bo według opowieści lokalnych rodzin i podań wielu późniejszych hagiografów, zmarli na dżumę.

    5. Nie chciano przyjąć jej do zakonu

    Rita po tych wszystkich trudnych wydarzeniach postanowiła wstąpić do klasztoru augustianek eremitek w Casci. Nie została jednak przyjęta, bo wśród zakonnic prawdopodobnie były krewne zabójców jej męża. 

    6. Odszukała zabójców męża, by im przebaczyć

    Rita była pewna powołania i po raz drugi poprosiła o przyjęcie do tego samego klasztoru. Postawiono jej więc warunek, że musi pogodzić zwaśnione rodziny w okolicy Casci. I tutaj zaczyna się jeszcze trudniejsza droga dla przyszłej świętej. By wykonać polecenie przełożonej, musiała odszukać zabójców męża, wybaczyć im i poprosić o wybaczenie.

    Niewiele czasu potrzebowała, by spełnić wszystkie warunki. Dotarła do rodziny, która stała za spiskiem na jej męża, przebaczyła im i poprosiła o przebaczanie w imieniu swojej rodziny.  Po tym zdarzeniu stała się symbolem kobiety zdolnej do pojednania rodzin. I została przyjęta do klasztoru augustianek w Casci.

    7. Otrzymała wyjątkowy stygmat

    Święta Rita z Cascia jest też opisywana jako mistyczka. W czasie życia zakonnego otrzymała jeden stygmat cierpienia Jezusa – otwartą ranę na czole po cierniu z korony. Nosiła go przez piętnaście lat, a na tę pamiątkę powstała po jej śmierci tradycja odprawiania piętnastu czwartków św. Rity. Rana na czole wydawała okropny zapach i zakonnica nie mogła opuszczać swojej celi. Ale podobno raz, kiedy Rita chciała udać się na pielgrzymkę do Rzymu, rana zaczęła wydawać zapach róż.

    8. Podczas jej śmierci wydarzył się wyjątkowy cud

    Ze świętą od spraw beznadziejnych kojarzona jest najczęściej opowieść o ogrodzie różanym, który Rita uprawiała zarówno jako młoda wiejska dziewczyna, jak i później za murami klasztoru. Kilka miesięcy przed śmiercią poprosiła jedną z sióstr, żeby przyniosła jej z ogrodu kwiat róży. Był styczeń 1457 (lub 1447 – data nie jest ustalona dokładnie). Można domyślać się z jaką niechęcią siostra poszła do ogrodu. Jednak ku zaskoczeniu zakonnic wróciła z różą.

    Rita z Casci zmarła 22 maja w opinii świętości. W wielu miejscach na świecie właśnie tego dnia uroczyście obchodzi się jej wspomnienie. Kult św. Rity jest bogaty w przesłania i symbole, ale dwa są najbardziej wyraźne. Kolec z korony cierniowej symbolizuje ludzkie życie pełne cierpienia i bólu, zaś kwitnącą róża jest symbolem nadziei na przezwyciężenie trudności.

    9. To nabożeństwo przyciąga tłumy!

    Kult św. Rity rozszerza się również w Polsce. Szczególnym miejscem jest krakowski kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej, gdzie znajduje się ołtarz z posągiem świętej z Cascii. 22. dnia każdego miesiąca kościół augustianów na krakowskim Kazimierzu ledwie może pomieścić wiernych, którzy przybywają na Mszę św. odprawianą w intencjach polecanych przez wstawiennictwo św. Rity! 

    KAI, zś/Stacja7

    ___________________________________________________________________________________________________________

    21 maja

    Święty Jan Nepomucen, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci Krzysztof Magallanes, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Eugeniusz de Mazenod, biskup
      •  Błogosławiony Jacek Cormier, zakonnik
      •  Święty Iwo z Chartres, biskup
    ***
    Święty Jan Nepomucen
    Jan urodził się w 1348 r. w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi. Pierwsza pewna i ścisła wiadomość o jego życiu pochodzi z roku 1370. Wówczas, będąc jeszcze klerykiem, Jan figurował w dokumentach kurii biskupiej w Pradze w charakterze notariusza. W roku 1380 został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Galla (Gawła) w Pradze. Równocześnie pełnił obowiązki notariusza przy arcybiskupie Janie Jenzensteinie. W roku 1381 studiował prawo na uniwersytecie w Pradze. W latach 1382-1387 studiował także w Padwie. W roku 1387 jako doktor prawa powrócił do Pragi. Został mianowany kanonikiem przy kolegiacie św. Idziego, a w dwa lata potem również kanonikiem przy kościele świętych Piotra i Pawła w Wyszehradzie. W roku 1390 został archidiakonem i proboszczem w Zatoc (Saaz). Stąd jednak rychło arcybiskup Pragi powołał Jana na swojego wikariusza generalnego. Był to wielki zaszczyt, bowiem urząd ten dawał Janowi pierwsze miejsce po metropolicie w diecezji.
    Podczas trwającego sporu między Wacławem IV Luksemburczykiem a arcybiskupem Pragi Jan, będąc mediatorem, został uwięziony przez porywczego króla (razem z dwoma prałatami) 20 marca 1393 r. i poddany torturom. Według relacji brał w nich udział sam król. Potem na pół żywego Jana zrzucono w nocy z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy, która przepływa przez Pragę. Ludowa legenda dodała do żywotu, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się; że niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi; że król, widząc poruszenie ludu, odbył pokutę i tym podobne opowieści. Według “Kroniki” Tomasza Ebendorfera z Haselbach z 1450 r. Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi małżonki królewskiej – królowej Zofii. Uważany jest za pierwszego męczennika tajemnicy spowiedzi. Ciało Męczennika znaleziono dopiero po pewnym czasie (17 kwietnia) i pochowano w kościele Świętego Krzyża, położonym blisko rzeki. Z czasem przeniesiono je do grobowca pod katedrą z napisem: Johannes de Pomuk.
    Po śmierci Wacława IV (+ 1419) kult Męczennika zaczął się szerzyć spontanicznie. Szybko pojawiły się jego pierwsze życiorysy, a nawet była mu oddawana liturgiczna cześć. W wieku XVII jest już nazywany “błogosławionym” i wymieniany wśród patronów Pragi i Czech. Oficjalny proces rozpoczęto jednak dopiero w roku 1710 z polecenia cesarza Józefa I. Innocenty XIII w 1720 roku potwierdził tytuł błogosławionego. Ten sam papież zatwierdził tekst Mszy świętej i Liturgii Godzin ku czci Błogosławionego na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. Dnia 19 marca 1729 roku papież Benedykt XII ogłosił go formalnie świętym. Podobnie jak język św. Antoniego w Padwie, tak też język św. Jana Nepomucena jest zachowany cało w artystycznym, osobnym relikwiarzu katedry praskiej.
    Święty Jan jest patronem zakonu jezuitów, Pragi, spowiedników, szczerej spowiedzi, dobrej sławy i tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów. Śladami niegdyś bardzo żywego kultu św. Jana Nepomucena są liczne figury stawiane zazwyczaj na rozstajach dróg i w okolicy przepraw rzecznych. Wiele takich figur można spotkać w całej Polsce. Jest także popularnym patronem kościołów i parafii.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju kapłańskim, w sutannie, rokiecie, birecie. W ręku palma męczeńska. Niekiedy trzyma palec na ustach (symbol zachowanej tajemnicy). Jego atrybutami są: klucz, książka, kłódka, krzyż w ręce, zapieczętowany list, most, z którego został zrzucony, pieczęć, wieniec z pięciu gwiazd, wieniec z gwiazd – w środku napis TACUI – “milczałem”; woda, zamek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Podkarpackie Nepomuki

    Św. Jan Nepomucen w Czudcu (mal. Jacenty Olesiński, uczeń Szymona Czechowicza)

      św. Jan Nepomucen w Czudcu (mal. Jacenty Olesiński, uczeń Szymona Czechowicza) fot. Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ***

    To ponoć zjawisko niemające precedensu. W tej części kraju przy większych i mniejszych drogach, przy polnych ścieżkach, przed mostami spogląda na nas ten czeski święty w najbardziej wyszukanych pozach…

    Święty Jan Nepomucen nie tylko ochrania pola i zasiewy przed powodzią oraz klęską suszy. Oto opodal małego wiejskiego kościółka w Albigowej, gdzie przed stu laty hrabiowie Potoccy mieli słynną stadninę koni, na jednej z figurek św. Jan Nepomucen trzyma palec na swoich ustach. Nie jest to bynajmniej reklama znanej wody mineralnej. To widomy znak wierności św. Jana Nepomucena tajemnicy spowiedzi…

    Patron spowiedników

    Według jednej z XV-wiecznych kronik, Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi. Wertując starodawne księgi, znajdziemy dokładniejszą odpowiedź na nurtujące nas pytanie: jak ważna musiała to być spowiedź i komu zależało na złamaniu świętego sakramentu? Otóż król Wacław Luksemburski podejrzewał swoją żonę Zofię Bawarską o niewierność. Nie miał jednak żadnych dowodów, że tak właśnie było. Święty Jan Nepomucen, u którego spowiadała się Zofia, zachował się tak, jak przystało na dobrego spowiednika. Wydaje się, że jego postawa nie podobała się królowi także dlatego, że Nepomucen jako wikariusz generalny archidiecezji praskiej stał na straży kościelnego prawa i krytykował ingerencję czeskiego króla w wybory dostojników kościelnych.

    Nad głowami przydrożnych Nepomuków spotyka się często wieńce utworzone przez gwiazdy. Ma to odzwierciedlenie w legendzie, według której nadzwyczajna konstelacja gwiazd, z którymi przedstawia się św. Jana Nepomucena, wskazała miejsce w Wełtawie, w którym zatopiono ciało Jana po zrzuceniu go z mostu Karola w Pradze. Już po śmierci św. Jana Nepomucena za jego wstawiennictwem zaczęły się dziać cuda. W 1729 r. kanonizowano czeskiego męczennika. Ponoć po otwarciu jego grobu jako relikwia zachował się w stanie nienaruszonym jego język – swego rodzaju symbol dochowania przez niego świętej tajemnicy.

    Święty Jan pożyczył hrabiemu pieniądze…

    Przy dawnej drodze międzynarodowej E4, prowadzącej w kierunku Rzeszowa, znajduje się wiele samotnych, tajemniczo uśmiechniętych, uginających się pod ciężarem krzyża Nepomuków… Kiedyś właścicielami tych dóbr był możny ród Potockich. Jeden z hrabiów miał ponoć przejściowe kłopoty finansowe i modlił się o pomoc do św. Jana Nepomucena. Gdy był w Pradze, spotkał tajemniczego kapłana, który pożyczył mu pewną sumę pieniędzy. „Oddasz, jak będziesz miał, a pieniądze prześlij do Pragi dla ks. Jana” – powiedział nieznajomy. Potocki jak usłyszał, tak zrobił – pieniądze jednak wróciły do niego z adnotacją „adresat nieznany”. Hrabia postanowił ufundować za nie figury św. Jana Nepomucena przy drodze do Rzeszowa. I rzeczywiście, wiele charakterystycznie wygiętych postaci św. Jana naznaczonych jest herbem „Pilawa”, który należy do Potockich…

    Przerwana majówka

    Ufundowana w 1768 r. kapliczka ze św. Janem Nepomucenem była miejscem wielu patriotycznych zgromadzeń mieszkańców podkarpackiego Tyczyna. Pamiętajmy, że był to czas zaborów. W 1864 r., podczas jednej z majówek, w przeddzień wspomnienia św. Jana, Austriacy dowiedzieli się, że ludzie sławią Matkę Bożą jako Królową Polski. Kilkudziesięcioosobowy oddział huzarów ze stacjonującego w mieście garnizonu zaatakował modlących się, ale na szczęście nikt nie zginął. Być może pomógł wówczas św. Jan… W 1872 r. z fundacji hrabiego Ludwika Wodzickiego wzniesiono nową kapliczkę, która stoi aż do dzisiaj. Niestety, stara figura świętego się nie zachowała, obecnie w kapliczce znajduje się figura zakupiona w 1918 r. przez jednego z emigrantów powracających „zza wielkiej wody”.

    Wyobrażenia św. Jana Nepomucena wyszły z warsztatów znanych barokowych artystów. W Jarosławiu figury takie rzeźbił Tomasz Hutter. Pochodził on z Bawarii, urodził się tam 28 grudnia 1696 r. Trafił do Polski, do krakowskiego nowicjatu jezuitów. Jego losy potoczyły się – jak to w życiu bywa – zupełnie inaczej, niż zapewne on sam planował: nie został duchownym. Wystąpił z zakonu jezuitów, jeszcze przed złożeniem ślubów wieczystych i parę lat później ożenił się z mieszczką z Sandomierza. W mieście tym, znanym z pięknych, zabytkowych kościołów, poznał polskiego malarza włoskiego pochodzenia – Karola de Prevot, który pracował przy kościele kolegiackim (dzisiaj katedra sandomierska) i którego dzieła znajdują się również w katedrze przemyskiej.

    W kościele w Czudcu znajduje się piękny ołtarz dedykowany św. Janowi Nepomucenowi – wiszący w nim obraz prawdopodobnie namalował Jacenty Olesiński (zm. 1776 r.). Portrecista ten, działający na Rusi Czerwonej i w Małopolsce, był szwagrem i uczniem Szymona Czechowicza (zm 1775 r.), znanego malarza epoki baroku w Polsce, który pracował dla wielu polskich magnatów. Wspomniany obraz przedstawia świętego w towarzystwie aniołów, z których jeden dzierży palmę – symbol męczeństwa, a drugi trzyma palec na ustach – symbol dochowania tajemnicy dobrej spowiedzi…

    Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Wierny, aż po odmęt wód

     fot. Agnieszka Bugała/Tygodnik Niedziela

    ***

    Lekko zgarbiony, z wieńcem pięciu gwiazd nad głową w birecie. Ubrany w sutannę, rokietę i mucet – sięgającą łokcia, zapinaną na guziki z przodu pelerynę – tuli do serca krzyż albo palmową gałązkę. Czasem trzyma zamkniętą kłódkę, zapieczętowaną kopertę albo palec na ustach. Męczennik z Czech, który oddał życie za zachowanie tajemnicy spowiedzi – św. Jan Nepomucen.

    Co przydarzyło się Janowi?

    Liturgiczne wspomnienie Świętego wypada 21 maja, ale wiele źródeł podaje, że zmarł 20 marca 1393 r. Urodził się w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi w 1348 r. W 1380 r. został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Galla w Pradze. Studiował prawo na uniwersytetach w Pradze i Padwie. Został mianowany kanonikiem, a potem archidiakonem i proboszczem. Król Wacław IV Luksemburczyk toczył wtedy spór z arcybiskupem miasta i nie przebierał w środkach, aby realizować swoje cele. Podejrzewał żonę Zofię o zdradę i próbował zmusić jej spowiednika, właśnie Jana, do wyjawienia treści spowiedzi. Gdy kapłan odmówił, został poddany okrutnym torturom. Mimo zadawanego bólu (podobno król torturował go osobiście) nie uległ i tajemnicy dochował. Rozczarowany brakiem współpracy król wydał na niego wyrok śmierci. Utopiono Jana w praskiej Wełtawie zrzucając go z mostu Karola. Miał wtedy 47 lat. Ciało Męczennika znaleziono dopiero 17 kwietnia i pochowano je w kościele Świętego Krzyża w pobliżu rzeki. Potem przeniesiono szczątki do grobowca pod katedrą. Ciało Świętego spoczywa w katedrze św. Wita w Pradze. Jest rzeczą ciekawą, że podobnie jak język św. Antoniego w Padwie tak i język św. Jana zachował się do dziś.

    O Janie Nepomucenie krąży wiele legend, łącznie z tą, że nigdy nie istniał… ale pierwszą informację o przyczynie śmierci Świętego podał w kronice historyk austriacki Tomasz Ebendorfer z Haselbach, który przebywał w Pradze w 1433 r.

    Wytrzymać i wytrwać

    Kapłani wiedzą czym jest tajemnica spowiedzi, jednak mimo to, co pewien czas pojawiają się informacje o jej niezachowaniu. W 2018 r. w Australii kapłan nigeryjskiego pochodzenia został oskarżony o zdradę tajemnicy. Stolica Apostolska zbadała wniesione oskarżenia i potwierdziła automatyczną ekskomunikę za zdradę tajemnicy spowiedzi. To najostrzejsza w świetle prawa kanonicznego kara, którą spowiednik zaciąga na siebie sam w chwili zdrady. W praktyce oznacza to, że nie wolno księdzu sprawować sakramentów i pełnić żadnych funkcji i zadań w Kościele. Spowiedź, jako najintymniejsze spotkanie człowieka z Bogiem, jest szczególnie chroniona. Spowiednikowi, który przyjął wyznanie, nie wolno w niczym zdradzić penitenta. Kościół uczy, że nikomu, pod żadnym pozorem i w żadnych okolicznościach nie może on wyjawić ani nawet zasugerować, jakie grzechy wyznał penitent. Tajemnica sakramentu pokuty jest nienaruszalna i nikt od niej nie może dyspensować. Spowiednik nie może jej naruszyć nawet dla ochrony własnego życia. Tajemnica ta obowiązuje nawet po śmierci penitenta, niezależnie od tego, czy udzielono lub odmówiono mu rozgrzeszenia. I właśnie za wierność tej regule oddał życie czeski Jan Nepomucen.

    Wrocław wsparł kanonizację

    Po męczeńskiej śmierci nie zapomniano o Janie, kult rozwijał się szybko – w Czechach, w Polsce i na Śląsku promowali Męczennika jezuici. „Już w 1704 r., a więc jeszcze przed kanonizacją, w katedrze wrocławskiej dziekan kapituły Korneliusz Strattmann ufundował figurę Jana Nepomucena, którą umieszczono przy wejściu do kaplicy mariackiej. Jej wykonawcą był prawdopodobnie Jan Jerzy Urbański, ale nie ma w tym względzie dokładnych danych” – pisał w artykule pt. „Patron sławy ludzkiej” ks. prof. Józef Pater. „Ze szczególną inicjatywą, której celem było szerzenie kultu Jana Nepomucena na Śląsku, wystąpiła kapituła katedralna we Wrocławiu. Już w czerwcu 1723 r. zebrała ona odpowiedni fundusz na budowę ołtarza ku jego czci oraz na pokrycie kosztów związanych z corocznymi obchodami. Kapituła wrocławska zarządziła wówczas w swych dobrach także specjalną kolektę na dofinansowanie toczącego się procesu kanonizacyjnego, który w zasadzie miano opłacić z kasy cesarskiej” – pisał ksiądz profesor.

    Moda na Nepomuki

    W XVIII wieku – po beatyfikacji i przed kanonizacją – wybuchła swoista moda na Nepomuki – figury, obrazy i ołtarze. W samym Wrocławiu mamy pięć pomników z figurami św. Jana, w tym największą na świecie. Pierwszy powstał w 1716 r. na Osobowicach, przy drodze prowadzącej na Górę Kapliczną. Drugi w 1723 r. przed kościołem św. Macieja. Ośmiometrowy pomnik zaprojektował Christoph Tausch, a wykonał z piaskowca Johann Georg Urbansky. Trzeci stoi dumnie przy kościele św. Maurycego na Przedmieściu Oławskim. Dzieło nieznanego autora powstało w 1726 r. Czwarty pomnik Jana wznosi się na Ostrowie Tumskim przed kościołem Świętego Krzyża. Powstał w latach 1730-32 na zlecenie wrocławskiej kapituły katedralnej, znów wg projektu Tauscha – to właśnie największy na świecie pomnik Nepomucena. W 1743 r. powstał piąty. Wzniesiono go przed siedzibą zamku we wrocławskiej Leśnicy.

    Na Dolnym Śląsku

    W 1985 r. ks. prof. Józef Pater podawał, że „w zmienionych granicach archidiecezji wrocławskiej znajduje się przeszło 89 kamiennych figur i kolumn, 258 figur kościelnych i 48 znaczniejszych obrazów. Po burzliwych przemianach powojennych do dziś istnieje 21 ołtarzy oraz 12 kościołów i kaplic pod jego wezwaniem”. Z ciekawszych pomników poza Wrocławiem ks. Pater wymienia rzeźby w: Bolesławcu, Gryfowie Śląskim, Jeleniej Górze, Kłodzku, Lubomierzu, Miliczu, Nowogrodźcu, Środzie Śląskiej, Świdnicy i Trzebnicy. Świątynie dedykowane Świętemu znajdują się natomiast w: Bychowie k. Milicza, Bystrzycy Kłodzkiej, Minkowicach Oławskich, Piskorzowie, Stolcu w dekanacie Ząbkowice Śląskie, Wojkowicach k. Kątów Wrocławskich i Zielenicach. Dodajmy jeszcze do tej listy drewniany kościółek pw. św. Jana Nepomucena w parku Szczytnickim, który znajduje się w pobliżu ul. Mikołaja Kopernika i parkowej alei Dąbskiej. Drewniana konstrukcja pochodzi z XVI wieku i jest dziełem cieśli ze Starego Koźla na Górnym Śląsku, i tam też początkowo się znajdowała. Później przeniesiony do Kędzierzyna, a w 1913 r. trafił do Wrocławia.

    A jaka pomoc Świętego dziś?

    Nie zostawił pism i porad duchowych, więc nie możemy do nich sięgnąć. Tradycja o żywocie Świętego opowiada nam jedynie o jego męczeńskiej śmierci i sprawie, za którą oddał życie. Może więc to podpowiedź dla nas, gdy widzimy przy kościołach i mijamy przy drogach wtulone w krajobraz, często niepozorne, kapliczki z figurami św. Nepomucena? W wieniec z gwiazd nad głową rzeźbiarze i malarze wpisują mu łaciński napis „tacui”, czyli „milczałem”, a przysłowie mówi, że „Kto nie umie milczeć, nie umie również mówić”. W naszych rozgadanych czasach, gdy definiujemy mowę miłości i mowę nienawiści, być może św. Jan Nepomucen zechce pomóc nam okiełznać grzechy języka. Ten, który był wierny po odmęt wód.

    Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    św. JAN NEPOMUCEN
    (1348, Pomuk – 1393, Praga)
    prezbiter i męczennik

    patron: jezuitów, spowiedników, tonących, mostów, Pragi

    Urodził się w 1348 r. w Pomuku (później Nepomuk), koło czeskiej Pragi. Ojcem miał być niejaki Welflin.

    Wiemy, że w 1370 r. był klerykiem, w charakterze notariusza, w kurii biskupiej w Pradze. W 1380 r. został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Gawła (czes. Havel) w Pradze. Równocześnie pełnił obowiązki notariusza przy abpie Janie z Jenstejna (czes. Jenštejn) (ok. 1350, Praga – 1400, Rzym).

    W 1381 r. studiuje prawo na uniwersytecie w Pradze, póżniej w latach 1382-87 w Padwie, gdzie zostaje doktorem prawa.

    Po powrocie do Pragi zostaje mianowany kanonikiem przy kolegiacie św. Idziego (czes. kostel sv. Jiljí), a w dwa lata potem również kanonikiem przy kościele świętych Piotra i Pawła w Wyszechradzie (dziś część Pragi).

    W 1390 r. jest archidiakonem i proboszczem w mieście Žatec. Stąd jednak rychło abp Pragi, wspomaniany Jan z Jenstejna, powołuje go na swojego wikariusza generalnego. Urząd, wielce zaszczytny, sytuował Jana Nepomucena na pierwszym miejscu po metropolicie w diecezji…

    W 1393 r. zmarł opat Rarek z benedyktyńskiego opactwa w Kladrubach (niem. Kladrau). Jeszcze przed jego śmiercią król niemiecki i czeski, Wacław IV Luksemburski (1361, Norymberga – 1419, Wenzelsburg), pragnąc założyć nowe biskupstwo i osadzić na nim jednego ze swoich faworytów, a kościół opactwa zamienić w katedrę, zabronił w takiej sytuacji wyboru nowego opata. Jan Nepomucen wszelako rezolutnie sprzeciwił się stojąc na gruncie legalizmu i prawa kanonicznego. Zakonnicy natychmiast przeprowadzili wybory a Jan, bez konsultacji z królem, je zatwierdził. Nowym opatem został Odelenus (czes. Olen).

    Król, który w tych czasach podziału Christianitas popierał anty-papieża w Awinionie, gdy tymczasem arcybiskup praski popierał papieża w Rzymie, wpadł w szał i nakazał aresztowanie wikariusza generalnego oraz czterech innych prałatów i oficjeli, w tym burmistrza Wacława z Miśni (niem. Meißen). Poddano ich torturom i wszyscy szybko ulegli królowi, zgadzając się nawet na zachowanie całej sprawy w ścisłej tajemnicy.

    Wszyscy – oprócz Jana Nepomucena. Poddano go dalszym torturom (przypalano – między innymi – boki), w których – według relacji – miał brać udział sam król. Potem, na pół żywego, w nocy, zakuto w kajdany i z belką w zębach powleczono przez Pragę, po czym zrzucono z mostu Karola IV do Wełtawy.

    Ludowa legenda głosi, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się; że niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi; że król widząc poruszenie ludu, udał się na pokutę…

    Istnieje też inna wersja męczeńskiej śmierci Jana Nepomucena. „Kronika” Tomasza Ebendorfera z Haselbach z 1450 r. podaje, iż Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia królowi tajemnicy spowiedzi małżonki królewskiej – królowej Zofii. Z tego względu uznaje się Jana za pierwszego męczennika tajemnicy spowiedzi…

    Niezależnie od kontrowersji, trwających do dnia dzisiejszego, co do przyczyny męczeństwa Jana Nepomucena, wiadomo, że ciało męczennika znaleziono dopiero po pewnym czasie i pochowano  je w kościele św. Krzyża, blisko Wełtawy. Z czasem przeniesiono je do grobowca pod katedrą praską, z napisem: „Johannes de Pomuk”.

    Po śmierci Wacława IV (†1419) kult Jana Nepomucena zaczął się szerzyć spontanicznie. Już jemu współcześni uznawali go za męczennika („gloriosum Christi martyrem miraculisque coruscum”). W XVII w. Jan bywa już zwany „błogosławionym” i wzywany jest wśród patronów Pragi i Czech.

    Oficjalny jednak proces rozpoczęto dopiero z polecenia cesarza Józefa I Habsburga (1678, Wiedeń – 1711, Wiedeń) w 1710 r. Innocenty XIII (1655, Pola – 1724, Rzym) w 1720 r. włączył Jana w poczet błogosławionych. Tenże papież zatwierdził tekst Mszy świętej i liturgii godzin ku czci błogosławionego na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę.

    Wreszcie w 1729 r. Benedykt XIII (1649, Gravina – 1730, Rzym) ogłosił Jana Nepomucena świętym.

    Gdy w 1719 r. otwarto grób Jana okazało się, że zachował się – podobnie jak w przypadku św. Antoniego w Padwie – w stanie nienaruszonym, acz zmniejszonym, jego język. Umieszczono go w artystycznym relikwiarzu i przechowywany jest w katedrze praskiej.

    Jan jest patronem zakonu jezuitów, Pragi, spowiedników, szczerej spowiedzi, dobrej sławy i tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów (wiele z nich opatrzonych jest jego podobizną – zwane są często nepomukami mostowymi: podobno w Polsce jest ponad 2500 nepomuków – figurek Jana Nepomucena – nie tylko na mostach, ale przy drogach, rozstajach, etc.)…

    ze strony: parafii Rzymskokatolickiej pod wezwaniem św. Zygmunta/Słomczyn

    _______________________________________________________________________________

    Święty od milczenia

    Święty od milczenia

    Lisowice. Ogród św. Jana Nepomucena powstał przy jedynej w diecezji gliwickiej parafii pod wezwaniem tego czeskiego świętego. Mottem tego miejsca jest myśl: “Będziesz miłował, nie hejtował” fot. Szymon Zmarlicki/Gość Niedzielny

    ***

    W naszych plotkarskich czasach postać św. Jana przypomina, że nie każdy człowiek ma prawo do całej prawdy o wszystkich.

    To bardzo popularny święty. Jego figury można spotkać bardzo często na mostach lub nad rzekami w Europie Środkowej. Niekiedy św. Jan Nepomucen trzyma w dłoni zamkniętą kłódkę, zapieczętowaną kopertę lub palec na ustach. To symbole zachowania tajemnicy spowiedzi. Najprawdopodobniej bowiem za obronę tej tajemnicy oddał życie.

    Urodził się w 1348 r. w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi. Studiował prawo w Pradze, Bolonii i Padwie. Został kapłanem. Mianowano go kanonikiem kapituły katedry św. Wita w Pradze oraz proboszczem praskiej parafii. Wkrótce stał się prawą ręką arcybiskupa Pragi Jana. W tym czasie między czeskim królem Wacławem IV Luksemburczykiem a arcybiskupem Pragi wybuchł konflikt. Ksiądz Jan pełnił rolę mediatora. Porywczy król aresztował go i kazał torturować. Na pół żywego w nocy zrzucono Jana z mostu Karola do Wełtawy, która przepływa przez Pragę.

    Ludowa legenda mówi, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się, a niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi. Późniejsze kroniki podają, że św. Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi królowej Joanny, żony króla Wacława. Ciało męczennika wydobyto z rzeki i pochowano w katedrze praskiej. Kult męczennika zaczął się spontanicznie szerzyć, ale dopiero w 1729 roku papież Benedykt XII ogłosił go świętym. Święty Jan jest patronem dobrej sławy, spowiedników, tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów.

    Historycy spierają się o szczegóły życia i śmierci św. Jana Nepomucena. Niektórzy kwestionują motyw jego męczeństwa. Niezależnie od tych sporów, św. Jan pozostaje symbolem cnoty dochowania wierności tajemnicy. W ikonografii nad jego głową przedstawia się pięć gwiazd, a w środku napis „tacui”, czyli „milczałem”. Żyjemy w bardzo plotkarskich czasach. Spora część mediów ściga się w poszukiwaniu haków na ludzi, w wydobywaniu na jaw cudzych słabości i grzechów. Tabloidy nie narzekają na brak czytelników. W tym kontekście postać św. Jana przypomina, że nie każdy człowiek ma prawo do całej prawdy o wszystkich. Tylko Bóg wie o nas wszystko, ale On najbardziej szanuje naszą wolność i godność. Cierpliwie czeka, aż sami uznamy nasze grzechy.

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 maja

    Święty Bernardyn ze Sieny, prezbiter

    Święty Bernardyn ze Sieny
    Bernardyn urodził się w rodzinie szlacheckiej 8 września 1380 r. w Massa Marittima (nieopodal Sieny w Toskanii), kilka miesięcy po śmierci najsłynniejszej sienenki, św. Katarzyny, tercjarki dominikańskiej. Kiedy miał zaledwie 3 lata, stracił matkę, trzy lata później został osierocony także przez ojca, który był gubernatorem miasteczka. Na wychowanie wziął go do siebie zamożny stryj, zamieszkały w Sienie, który opłacił mu naukę. W szkole parafialnej ukończył nauki podstawowe, a w latach 1396-1399 studiował prawo na uniwersytecie w Sienie. Równocześnie studiował Pismo święte i teologię. Po otrzymaniu licencjatu z prawa kanonicznego zapisał się do Konfraterni Najświętszej Maryi. Celem tego bractwa było wewnętrzne doskonalenie się oraz posługiwanie chorym w czasie zarazy. W czasie epidemii dżumy Bernardyn, wspomagając innych, sam się zaraził i cudem wyszedł z choroby. Później opiekował się swoją niewidomą 90-letnią stryjenką.
    W 1402 r. wstąpił do franciszkanów w Sienie. W rok potem (8 września) złożył śluby zakonne, a po kolejnym roku (8 września 1404 r.) otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni przeznaczyli go do małego klasztoru, położonego na wzgórzu w pobliżu Sieny, w Capiola. Tu spędził 12 lat. Korzystając z wolnego czasu, pilnie studiował Pismo święte i ojców Kościoła oraz dzieła teologiczne, zwłaszcza św. Bonawentury. Równocześnie dał się poznać jako dobry kaznodzieja, dlatego chętnie go zapraszano z kazaniami do okolicznych kościołów. Te właśnie kazania wyrobiły mu tak wielką sławę, że w roku 1417 mianowano go kaznodzieją na całą Italię.
    Bernardyn przemierzał Włochy, nawołując do pokuty i zmiany życia. Więcej jednak od słów działały na słuchaczy i widzów jego cnoty: duch zaparcia, pokuty i modlitwy. Sławę jego imienia roznosiły nadto działane przez niego cuda. Według świadectw naocznych świadków na jego kazania garnęły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić. Musiał głosić słowo Boże na placach. Kapłani wręcz omdlewali od długich godzin spowiadania, tysiącami rozdawano Komunię świętą. Bernardyn nawracał, godził skłócone małżeństwa, wzbudzał powołania kapłańskie i zakonne. W Piemoncie spotkał się ze św. Wincentym Ferreriuszem. Wielki dominikanin udzielił mu swego błogosławieństwa i zachęcił go do dalszej apostolskiej pracy dla zbawienia dusz.
    Bernardyn wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Imienia Jezus. Nosił je wypisane barwnie na tabliczce, aby było z dala widoczne. Każde kazanie rozpoczynał od wezwania tego najsłodszego Imienia. Raz po raz przerywał przemówienie i podnosił tabliczkę w górę, a wszyscy padając na kolana oddawali hołd Imieniu Jezusa. W tym jednak nowym nabożeństwie niektórzy zaczęli dopatrywać się herezji. Oskarżono więc go przed papieżem Marcinem V (1426), a potem także przed papieżem Eugeniuszem IV (1431) i przed ojcami soboru w Bazylei (1438). Bernardyn jednak odniósł wszędzie zwycięstwo nad swoimi przeciwnikami. Papieże darzyli go tak wielkim zaufaniem, że proponowali mu nawet trzykrotnie biskupstwo: w Sienie, w Ferrarze i w Urbino. Zakonnik jednak w swojej pokorze zdołał zawsze od tego zaszczytu się wymówić. Bernardyn w latach 1438-1442 pełnił urząd wikariusza generalnego zakonu. Brał udział w Soborze Florenckim (1439), gdzie działał na rzecz zjednoczenia greckiego Kościoła ortodoksyjnego z katolickim.
    W swoim życiu zakonnym Bernardyn bardzo bolał nad tym, że bracia mniejsi tak daleko odeszli od pierwotnej reguły św. Franciszka. Postanowił za wszelką cenę dokonać w swoim zakonie reformy. Zaczął zakładać nowe konwenty w duchu zaplanowanej przez siebie obserwy – stąd jego duchowych synów nazwano obserwantami (Ordo Fratrum Minorum Regularis Observantiae, OFMRegObs). W tej pracy pozyskał sobie uczniów, którzy rozpowszechniali jego ideę. Należeli do nich m.in.: św. Jan Kapistran (+ 1456), św. Jakub z Marchii (+ 1476), bł. Mateusz z Agrigento (+ 1450), bł. Bernardyn z Feltre (+ 1494) i bł. Bernardyn z Fossa (+ 1503). Wkrótce liczba obserwantów przewyższała liczbę franciszkanów konwentualnych.
    Zmarł w Aquili (środkowe Włochy) 20 maja 1444 r. i tam go pochowano. W 6 lat po śmierci Bernardyna, 24 maja 1450 roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, papież Mikołaj V wobec niezliczonych tłumów dokonał jego kanonizacji. W uroczystości tej wzięło udział około 4000 obserwantów. Bernardyn jest twórcą cennych dzieł teologicznych. Jest patronem bernardynów, Sieny, rodzinnej miejscowości Massa Marittima oraz tkaczy, a także orędownikiem cierpiących na choroby płuc i gardła oraz cierpiących na krwotoki. Wśród bernardynów, sprowadzonych do Polski w 1452 r. przez św. Jana Kapistrana, są także polscy błogosławieni i święci: Szymon z Lipnicy (+ 1482), Jan z Dukli (+ 1481) i Władysław z Gielniowa (+ 1505). Wywarli oni poważny wpływ na życie religijne w Polsce.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie bernardyńskim; czasem jako kaznodzieja. Jego atrybutami są: u nóg trzy infuły, których odmówił; otwarta księga; krzyż z monogramem IHS; w ręku monogram IHS w promieniach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Bernardyn ze Sieny

    (Alvise Vivarini [Public domain], via Wikimedia Commons)

    ***

    Dzisiejszy patron pisał dzieła teologiczne, dotyczące głównie doktryny i moralności katolickiej, a także traktaty o Matce Bożej, założył też szkoły teologiczne – mówi dla PCh24.pl o. dr hab. Innocenty Marek Rusecki OFM, historyk Kościoła z klasztoru ojców bernardynów na Czerniakowie w Warszawie.

    Jak wyglądała młodość i nauka św. Bernardyna ze Sieny?

    Bernardyn degli Albizzeschi urodził się 8 września 1380 roku w Massa Marittima w szlacheckiej rodzinie. Jego ojciec pełnił funkcję gubernatora miasta. Gdy św. Bernardyn miał trzy lata zmarła mu matka, trzy lata później ojciec. Jego wychowaniem zajęło się stryjostwo, które wychowywało go w duchu głębokiej wiary katolickiej. Od najmłodszych lat odznaczał się głęboką pobożnością i roztropnością. Przy szkole parafialnej ukończył szkołę podstawową. Następnie studiował prawo kanoniczne i teologię w Sienie w latach 1396-1399.

    Co spowodowało, że dzisiejszy patron został franciszkaninem?

    Po uzyskaniu licencjatu z prawa kanonicznego Bernardyn wstąpił do „Konfraterni Najświętszej Maryi”. Celem stowarzyszenia było dążenie do doskonałości wewnętrznej oraz posługiwanie chorym w czasie zarazy. Podczas epidemii dżumy, jaka spadła na Sienę, razem z dwunastoma przyjaciółmi pracował w szpitalu Santa Maria della Scala bez wytchnienia przez cztery miesiące. Zaraził się chorobą i tylko cudem z niej wyszedł. Wydaje się, że słyszał dobrze o Franciszku i jego braciach, o ich ubóstwie i służbie drugiemu człowiekowi. Dlatego postanowił oddać się w zakonie całkowicie Panu Bogu i drugiemu człowiekowi jako kapłan i zakonnik. W 1402 roku wstąpił do zakonu franciszkanów w Sienie, rozdając wcześniej cały swój majątek. Rok później złożył śluby zakonne, a w następnym roku otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni skierowali go do małego klasztoru w Capiola, nieopodal Sieny, gdzie spędził dwanaście lat. Po tym czasie został przeniesiony do klasztoru w Fiesole. Korzystając z wolnego czasu studiował Pismo Święte i dzieła Ojców Kościoła oraz dzieła teologiczne, zwłaszcza św. Bonawentury. Równocześnie dał się poznać jako dobry kaznodzieja, więc zapraszano go z kazaniami do okolicznych kościołów.

    Św. Bernardyn wyjątkowo mocno propagował kult Imienia Jezus. Jego działalność w tej kwestii była tak silna, że niektórzy dopatrywali się w tym herezji. Bernardyn jednak wyszedł zwycięsko ze wszelkich prób. Czy mógłby Ojciec o tym opowiedzieć?

    Żywił szczególne nabożeństwo dla Imienia Jezus. Głoszenie kazań zawsze zaczynał od wypowiedzenia Imienia Jezus. Imię Jezus miał wypisane na tabliczce, którą często unosił w górę w czasie kazań. Ludzie bardzo entuzjastycznie reagowali na to, padając na kolana. Urządzano nawet procesje, w których wierni nieśli podobne tabliczki. Dwanaście promieni na nich symbolizowało dwunastu Apostołów i dwanaście artykułów Credo, a osiem mniejszych – błogosławieństwa ewangeliczne. Oszczerstwa i pomawianie o herezję doprowadziły w czerwcu 1427 roku do procesu przed papieżem Marcinem V. Obrońcą św. Bernardyna był jego uczeń, św. Jan Kapistran. Zarzuty okazały się bezpodstawne.

    Musimy pamiętać, że z Imieniem Jezus związana jest również moc czynienia cudów, wypędzania złych duchów oraz skuteczność modlitwy, dlatego wszystkie katolickie modlitwy liturgiczne kończą się wezwaniem Imienia Jezus. Działalność św. Bernardyna spotkała się jednak z oporem, gdyż niektórzy dopatrywali się w kulcie Imienia Jezus znamion idolatrii (bałwochwalstwa).

    Ostro zwalczał go Savonarola, który uznawał tabliczki z Imieniem Jezus za formę praktyk magicznych.

    Papież trzykrotnie proponował św. Bernardynowi godność biskupa. Ten jej jednak nie przyjął. Dlaczego?

    Przypuszczać należy, iż św. Bernardyn był człowiekiem bardzo pokornym. Naśladował w tym św. Franciszka, który uważał siebie za nic, za najgorszego człowieka pod słońcem niegodnego tak wielkiej miłości Boga. Odpowiadając papieżowi odnośnie przyjęcia godności biskupa, mówił: „moją diecezją jest cała Italia”.

    Jaki styl życia prowadzili ówcześni franciszkanie, skoro Bernardyn za wszelką cenę dążył do powrotu do pierwotnej reguły?

    Zakon bardzo intensywnie się rozwijał, przybywało bardzo dużo braci. Bracia już za życia św. Franciszka, a przynajmniej spora ich liczba, odnosili się dość krytycznie do reguły zakonodawcy, uważając ją za zbyt surową. Głównie chodziło o jej złagodzenie w zakresie ubóstwa. Ruch odnowy Zakonu i wierności św. Franciszkowi był tak wielki, że w 1517 roku doszło do oficjalnego podziału Zakonu Braci Mniejszych na dwa: Zakon Braci Mniejszych Obserwantów, opowiadających się za wiernością reguły zakonodawcy i Zakon Braci Mniejszych Konwentualnych, opowiadających się za złagodzeniem reguły (zwłaszcza w dziedzinie ubóstwa).

    Św. Bernardyn zaliczony jest do grona doktorów Kościoła. Jakie cenne dzieła po sobie pozostawił?

    Był mądrym i roztropnym kapłanem i zakonnikiem. Jako wikariusz linii obserwanckiej w Zakonie kładł bardzo duży nacisk na nauczanie teologii i prawa kanonicznego jako części regularnego programu nauczania. W 1439 roku brał udział w soborze we Florencji, gdzie działał na rzecz zjednoczenia greckiego kościoła ortodoksyjnego z Kościołem katolickim. Od 1430 roku pisał dzieła teologiczne, dotyczące głównie doktryny i moralności katolickiej, a także traktaty o Matce Bożej. Założył szkoły teologiczne w Perugii i Monteripido. Jego dzieła to: „O doskonałości chrześcijańskiej”, „Traktat o spowiedzi”, „Traktat o posłuszeństwie”, „Zwierciadło grzeszników”.

    Ojcze, jak wygląda sprawa Waszej nazwy – jesteście bernardynami czy franciszkanami reformatami?

    W 1453 roku przybył do Polski św. Jan Kapistran, uczeń św. Bernardyna ze Sieny. Założył w Krakowie pierwszy obserwancki klasztor i kościół na ziemiach polskich. Kościół przyjął wezwanie św. Bernardyna ze Sieny. I z czasem ludzie zaczęli mówić: idziemy do braci od św. Bernardyna, a później zwyczajnie: idziemy do Bernardynów. I tak jest do dzisiaj. Ta zwyczajowa nazwa weszła bardzo szybko do polskiej literatury i sztuki.

    Bóg zapłać za rozmowę!

    rozmawiał Kajetan Rajski/PCh24.pl

    ___________________________________________________________________________

    Patron Dnia: święty Bernardyn ze Sieny, propagator Imienia Jezus

    Samplefot. Wikipedia

    ***

    Reformator zakonu franciszkańskiego, wielki propagator Imienia Jezus – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 20 maja wspominamy św. Bernardyna ze Sieny (1380-1444), prezbitera. Kanonizował go Papież Mikołaj V w 1450 r. Jego relikwie znajdują się w kościele św. Bernardyna w L’Aquila. Jest patronem kaznodziejów i chorych na płuca.

    Bernardyn urodził się 8 września 1380 r. w Massa Marittima k. Sieny. Wcześnie osierocony przez rodziców, wychowywany był przez krewnych, którzy pomogli mu zdobyć wykształcenie. Po ukończeniu studiów z prawa i teologii, zapisał się do „Bractwa Maryi”, którego celem było osobiste uświęcenie, opieka nad pielgrzymami i posługiwanie chorym. Spełniając z gorliwością swoje obowiązki, zaraził się podczas epidemii i cudem uniknął śmierci. Po wyzdrowieniu rozdał swój majątek i wstąpił do franciszkanów, podejmując z czasem próbę zreformowania zakonu w duchu pierwotnej reguły. Najbardziej dał się jednak poznać jako kaznodzieja, który głosząc Słowo Boże przeszedł wzdłuż i wszerz Italię. Gdziekolwiek się pojawił, gromadziły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić. Przemawiał więc na placach, a owocem jego kazań było odrodzenie życia religijnego, liczne nawrócenia i powołania. Ulubionym tematem jego nauk była cześć dla Imienia Jezus (to on rozpropagował symbol IHS – Jezus Zbawcą ludzi).

    Z kazania „O chwalebnym Imieniu Jezus” św. Bernardyna: „Imię Jezus jest chwałą kaznodziejów. Ono sprawia, że chwalebnym się staje zarówno słuchanie, jak i głoszenie Bożego słowa. Skąd bowiem, jeśli nie dzięki głoszeniu Jezusa rozprzestrzenia się po całym świecie tak szybkie i jasne światło wiary? Czyż blaskiem i wonnością tego Imienia i nas samych nie pociągnął Bóg do swego przedziwnego światła? (…) Trzeba nam zatem głosić to Imię, aby świeciło, a nie pozostawało w ukryciu. Nie może być jednak głoszone zbrukanym sercem i nieczystymi wargami. W wybranym naczyniu należy je przechowywać i stamtąd wydobywać (…) Albowiem jak po zapaleniu ognia w celu oczyszczenia pól, giną suche i bezużyteczne chwasty, jak po rozproszeniu ciemności promieniami wschodzącego słońca kryją się złodzieje, tak głosząc (Imię Jezusa) ginie niewiara, rozpraszają się błędy i jaśnieje prawda”. (kazanie 49, rozdz. 2, fragm.)

    W czym tkwiła siła jego kazań? Na pewno bardziej niż słowa działało na słuchaczy jego świadectwo, jego wyrzeczenia i modlitwy. W swoim przepowiadaniu odwoływał się często do rozumu („Największym przyjacielem diabła jest ignorancja”! – powtarzał), ale przede wszystkim odwoływał się do ludzkiego serca. Wiedział, że wiara jest relacją osobową, dialogiem z żywym Bogiem, a nie intelektualną spekulacją.

    Poza tym, słuchacze doskonale wyczuwali, że za kierowanymi do nich słowami stoi ktoś, komu naprawdę na nich zależy, ktoś, kto naprawdę ich kocha. Dlatego nie obrażały ich drobne przytyki, których nie brakowało w kazaniach. Trzeba pamiętać, że trwały one niekiedy cztery godziny! Gdy skupienie słuchaczy słabło i zaczynali między sobą rozmawiać, w różny sposób przywoływał ich uwagę. Pewnego razu wyciągnął z kieszeni kawałek papieru: „Posłuchajcie listu, który dzisiaj rano otrzymałem” – zawołał, a gdy nastała cisza, dodał: „O, niewdzięczni! To kawałek listu, jest dla was ważniejszy, niż Słowo Boże”?! Innym razem gorzko zauważył: „Gdy moi słuchacze nudzą się i ziewają, wystarczy, że powiem jedno słowo przeciwko kapłanom lub prałatom, a natychmiast budzą się drzemiący i zadowoleni zapominają o chłodzie i głodzie”.

    Najbardziej krytyczny był jednak wobec samego siebie. Ilekroć mówił o Ojcach pustyni czy o św. Franciszku, podziwiał ich posty, umartwienia, i pytał: „Jak oni to robili? Ja tak nie potrafię”.

    Duszpasterskie sukcesy św. Bernardyna nie wszystkich jednak napawały radością. Wielokrotnie oskarżany o głoszenie herezji, musiał tłumaczyć się przed sądami. Oczyszczonemu z zarzutów trzykrotnie proponowano biskupstwo. Za każdym razem odmawiał. Miał duży dystans do siebie. „Gdy człowiek dobiega sześćdziesiątki – mawiał – zaczyna maleć i staje się krzywy. Jego oczy łzawią, głowa chyli się ku ziemi, głuchnie i niedowidzi”. Rzeczywiście, wyniszczony ciągłymi postami i wieloletnią pracą, z biegiem czasu zapadał na coraz więcej chorób. Dokuczały mu kamienie w nerkach, reumatyzm i choroby żołądka. I chociaż każda z tych chorób wystarcza na ogół, aby człowiek stał się drażliwy i zamknięty w sobie, Bernardyn znosił je wszystkie z przykładną cierpliwością, a gdy wychodził na ambonę i zaczynał przemawiać, wstępowała w niego młodzieńcza energia i apostolski zapał. Św. Bernardyn ze Sieny zmarł 20 maja 1444 r. w San Silvestro k. L’Aquila.

    Powiedział ktoś, że kazanie powinno być jak koncert, symfonia. Powinno mieć temat, rozwinięcie, rytm, dynamikę, pauzy i zawieszenia, punkt kulminacyjny, dysonanse, a wreszcie zakończenie, kodę i oklaski… Nie wiemy jak mówił św. Bernardyn: nie zachowały się nagrania z jego kazaniami. Nie wiemy więc jaką miał barwę głosu, jak stawiał akcenty, na jakim przemawiał tonie. Jedno wszakże wiemy: na pewno był to „koncert”, a „muzyka” prawdziwie Boska.

    ks. Arkadiusz Nocoń, vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 maja

    Święty Kryspin z Viterbo, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Urban I, papież
      •  Święty Iwo Helory, prezbiter
      •  Święty Piotr Celestyn, papież i pustelnik
    ***
    Święty Kryspin z Viterbo
    Piotr Fioretti urodził się 13 listopada 1668 r. w skromnej włoskiej rodzinie. W 1693 r. wstąpił w Palanzono do kapucynów. Był u nich kolejno szewcem, ogrodnikiem, infirmarzem oraz kwestarzem, najdłużej, bo w latach 1702-1748, w Orvieto. Przy tym wszystkim był zawsze pogodny. Promieniował czułym nabożeństwem do Matki Najświętszej, które nacechowane było pewną poetycznością. Słynął ponadto z niezwykłych łask oraz z mądrych rad, po które przychodziło do niego wielu. Świadectwem tej działalności są jego listy.
    Zmarł 19 maja 1750 r. w Rzymie, w klasztorze Santa Maria della Concezione (przy Vittorio Veneto). Beatyfikował go w roku 1806 Pius VII, kanonizował zaś w 1982 r. św. Jan Paweł II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    św. Kryspin z Viterbo

    Ucieszyłem się słysząc, że w sercu mogę przytulić najświętsze słowa, które pozostawił nam nasz ukochany Pan w świętej Ewangelii. Tam znajdziemy pewną i bezpieczną drogę, którą można podążać zgodnie z Jego świętą wolą, a rozważanie Jego woli oraz Jego świętego życia i męki jest najlepszym sposobem, by nie popadać w błędy oraz najlepszym ćwiczeniem w świętych cnotach. Radość w Panu, ze swej strony, daje nam wiele…

    św. Kryspin z Viterbo

    Kryspin urodził się w Viterbo w dzielnicy zwanej Bottarone, 13 listopada 1668 roku. 15 listopada został ochrzczony w kościele św. Jana Chrzciciela i otrzymał imię Piotr. Dzięki dokumentom chrzcielnych dowiadujemy się, że jego matka miała na imię Marzia, a ojciec Ubaldo Fioretti, natomiast chrzestnym ojcem został Angelo Martinelli. Ubaldo, który ożenił się z Marzią, gdy ta była już wdową z jedną córką, osierocił Piotra w bardzo młodym wieku. Zadania Ubaldo przejął mocno z nim związany brat, Franciszek, który posłał bratanka do szkoły prowadzonej przez jezuitów, a potem przyjął go jako ucznia do swojego warsztatu szewskiego.

    Piotr przywdział kapucyński habit 22 lipca 1693 roku, w dzień św. Magdaleny, przyjmując imię pod jakim jest znany – Kryspin z Viterbo. Po ukończeniu rocznej próby, 22 lipca 1694 roku został przeniesiony do Tolfa, gdzie przebywał prawie trzy lata, do kwietnia 1697 roku, a następnie na kilka miesięcy do Rzymu. Od 1697 roku do kwietnia 1703 roku mieszkał w Albano, skąd przeniesiony został do Monterotondo. Tutaj mieszkał prawie bez przerwy przez sześć lat, do października 1709 roku, a następnie udał się do Orvieto, gdzie do stycznia 1710 roku był ogrodnikiem, a następnie pełnił służbę kwestarza. W ten sposób rozpoczął się jego niemal czterdziestoletni pobyt w Orvieto, przerywany jedynie przez krótkie wyjazdy do Bassano (ostanie miesiące 1715 roku) i do Rzymu (od połowy maja do października 1744 roku). 13 maja 1748 roku znalazł się w rzymskiej infirmerii, gdzie zmarł 19 maja 1750.

    Brat Kryspin został beatyfikowany 7 września 1806 roku, a kanonizowany 20 czerwca 1982 roku.

    Biograficzny profil brata Kryspina byłby niepełny bez jego aforyzmów, powiedzonek, sentencji, maksym, refleksji czy eksklamacji, w których ów prawdziwy nauczyciel i mistrz potrafił zawrzeć swe najgłębsze przekonania i opinie. Był osobą refleksyjną, o dużej kulturze osobistej. Lubował się w porównaniach i egzemplach, a przede wszystkim potrafił znaleźć odpowiednie słowa, by przestrzec ludzi każdego stanu. Zauważył to 43 letni brat laik, Dominik z Canepina, który podczas procesu zeznał: „Kiedy przekazywał swoje święte napomnienia, robił to zawsze w sposób delikatny i grzeczny, potrafiąc umiejętnie wykorzystać żart i kierując swoje słowa jak gdyby do osoby trzeciej, by w ten sposób roztropnie osiągnąć swój cel…”.

    Niektóre z aforyzmów brata Kryspina utrwaliły się w pamięci ludzi i były często powtarzane. Potwierdzają to nie tylko kanoniczne procesy, podczas których cytowano ich bardzo wiele, lecz można je było także usłyszeć na ulicach i w domach. Kapucyn, o. Józef Antoni z Valtellina, głosząc wielkopostne kazania w miastach regionu Orvieto (Sugano, Torre, Sala, S. Venazio), uważał za pożyteczne komentowanie „powiedzonek i maksym” brata Kryspina, a ludzie często je powtarzali, gdyż byli przekonani o sile ich oddziaływania.

    Przywołajmy tu niektóre z nich, choć ze świadomością że wyrwane one będą z kontekstu (którego zrekonstruowanie zajęłoby zbyt wiele miejsca) a i samym wyborem mogą kierować subiektywne racje.

    Często, wznosząc oczy ku niebu, brat Kryspin wołał: „Och, Boża dobroci”, a zachęcając do podziwiania stworzenia, mawiał: „Jak wielki jest Bóg, jaki wielki Bóg!”. Często wzdychał: „Och Panie, dlaczego cały świat Ciebie nie zna i nie kocha?” i zachęcał: „Kochajmy naszego Boga, bo zasługuje na to”, „Kochaj Boga i nie upadaj, czyń dobrze i pozwól mówić”. Sprzedawców napominał: „Uważajcie, nie bądźcie naiwni, bo Bóg nas widzi”. Mawiał też: „Kto Boga nie kocha, jest głupkiem”, „Kto kocha Boga czystym sercem, żyje szczęśliwie i zadowolony umiera”, „Temu, kto pełni wolę Pana, nigdy nie przydarzy się nic, co jest z nią sprzeczne”.

    W czasie wielkiego głodu wzywał, by zaufać Bożej Opatrzności: „Złóż w Bogu twoją nadzieję, a będziesz miał wszystkiego pod dostatkiem”, „Boża Opatrzność myśli o nas bardziej niż my sami”. [Wszystkie te powiedzenia w języku włoskim się rymują, zatem łatwo je zapamiętać – wyjaśnienie tłumacza.] Gdy pytano go, w jaki sposób zabezpieczy potrzeby klasztoru, którego wspólnota powiększyła się o siedmiu studentów, brat Kryspin odpowiadał, że on „w ogóle o tym nie myśli, gdyż ma trzech zaopatrzeniowców”, to znaczy Boga, Matkę Najświętszą i św. Franciszka.

    Kiedy słyszał dzwon wzywający na modlitwę, usprawiedliwiał koniec pracy czy rozmowy stwierdzeniem, że „woła go Ojciec”. Bratu Franciszkowi z Viterbo powiedział: „ Wszystko co robimy, czyńmy z miłości do Boga… Ja nie podniósłbym źdźbła słomy, jeśli nie przyniosłoby to chwały Bogu”, robiąc inaczej „byłbym męczennikiem demona”.

    Z ust brata Kryspina często płynęły „święte maksymy” odnoszące się do Matki Bożej, którą nazywał „swoją Panią Matką”: „Kto ma pobożność maryjną, nie może zginąć”. „Kto kocha Matkę, ale obraża Jej Syna, tylko udaje, że kocha”. „Kto obraża Syna, nie kocha Matki”. „Nie ma pobożności Maryjnej, kto zasmuca i obraża Jej Boskiego Syna”. Nauczał też, by powtarzać: „Najświętsza Maryjo, bądź mi światłem i ochroną, szczególnie w momencie śmierci”. Kiedy proszono go, by orędował u Maryi w bardzo trudnych sprawach (na ogół chodziło o cud), odpowiadał: „Dajcie mi trochę czasu na rozmowę z Panią Matką, a potem wróćcie”, albo: „Wyślę memoriał do mojej Pani Matki i zobaczymy, co odpisze”. Nie zawsze odpowiedź była taka, jakiej się spodziewano – choćby w przypadku Franciszka Laschi, któremu powiedział: „Moja Pani Matka nie podpisała memoriału w sprawie zdrowia twego syna, który Jej dałem”.

    Zachowały się jego liczne sentencje dotyczące śmierci. Brat Kryspin wszystko robił z myślą o czekającej go wieczności. Zależało mu, aby nikt nie stracił z oczu tej rzeczywistości – radosnej lub straszliwej, zależnie od tego, jak przeżyło się życie. Siostrze Marii Konstancji zapowiedział bliski, choć nieprzewidywalny koniec słowami: „Kto się rodzi, umiera”. Tym, którzy byli przywiązani do światowych marności, przypominał: „Każdego dnia jedna z nich przemija”. Chorym i targanym niepokojem dodawał odwagi, mówiąc: „Cierpienie jest krótkie, ale chwała wieczna”, albo: „Tak wielkie jest dobro, którego oczekuję, że cierpienie staje się przyjemne”, „Bóg mi je dał, Bóg mi je zabierze: niech się spełni Jego najświętsza wola”. Temu, kto okazywał mu współczucie z powodu cierpienia, radośnie odpowiadał: „Kiedy masz cierpieć dla miłości Boga? Gdy już będziesz martwy?”, albo: „Czy chcemy czekać na cierpienie, gdy już będziemy w grobie?”. Często napominał: „Do nieba nie jedzie się karocą”, „Niebo nie jest dla leniwych”, albo „Do nieba nie wchodzi się w pantoflach”.

    Na myśl o piekle wołał: „O wieczności, o wieczności!”, mimo że był przekonany, iż „więcej trudu kosztuje pójście do piekła niż zdobycie nieba dobrymi czynami”. Dodawał: „Śmierć pomaga zrozumieć, ilu głupków przywiązuje się do świata”. Nierozważnych, których spotykał, uczył podejmować właściwe decyzje, kiedy jeszcze mieli na to czas. Do sprzedawców mawiał: „Wiedzcie, że Bóg widzi i umowę i zapłatę”. Pewnemu człowiekowi, który zmierzał do wiadomych „domów”, rzekł: „Najwyższy czas zmienić kierunek twej drogi, jeśli swój zarobek chcesz zamienić na niebo i szczęście na ziemi”. Napominał również: „Rzeczy światowe nie prowadzą do Boga”, „Kto jest nimi zanadto zainteresowany, jest potępiony”. Najczęściej jednak starał się wszczepić poczucie zaufania, zwłaszcza tym, którzy pytali go, czy będą zbawieni, „natychmiast odpowiadał, że jeśli mają nadzieję na zbawienie, to będą zbawieni”. „Mówił zawsze, że Boże miłosierdzie jest nieskończone”. „Miłosierdzie Boga, proszę pani, jest wielkie. Niech pani uwolni się od złego postępowania przez dobrą spowiedź”. „Moc Boża nas stwarza. Jego mądrość nami kieruje, a miłosierdzie nas zbawia”. Pauli Schiavetti, która cierpiała przez skrupuły, poradził: „Kiedy człowiek czyni wszystko, o czym wie i co może, w pozostałych sprawach winien powierzyć się morzu Bożego miłosierdzia”.

    Liczne są zwłaszcza powiedzenia brata Kryspina dotyczące życia zakonnego kapucynów, o którym mawiał: „O, jak wiele zawdzięczamy Panu, że nas powołał do tego świętego zakonu”. W nim służył, niosąc torbę i butle, które były „jego krzyżem”, „ale o ile większy był krzyż Chrystusa!”. Kilkakrotnie powiedział, że krzyż zakonników „jest ze słomyw porównaniu z tym, który dźwigają świeccy. Nie da się ich wręcz porównać, gdyż krzyże, które dźwigają świeccy, są niczym z żelaza, są podobne do krzyża, jaki niósł Chrystus”. Dość pesymistycznie oceniał życie zakonne swoich czasów. Pragnął, by było ono pełne zaangażowania, surowe i wyrażało się w czynach. Powtarzał: „Synowie, działajcie dopóki jesteście młodzi i przyjmujcie chętnie cierpienia, gdyż kiedy człowiek się starzeje, nie pozostaje mu nic innego, jak tylko dobra wola”. Gdy napominał zakonników, robił to bardzo delikatnie, nie odwołując się zazwyczaj do egzemplów czy alegorii. Na przykład bratu Franciszkowi Antoniemu z Viterbo, który zdenerwował się na gwardiana, powiedział wprost: „Jeśli chcesz zbawić duszę, musisz przestrzegać następujących rzeczy: kochać wszystkich, mówić dobrze o wszystkich i czynić wszystkim dobro”. Innym współbraciom sugerował: „Jeżeli chcecie być zadowoleni z życia we wspólnocie zakonnej, musicie między innymi przestrzegać tych trzech rzeczy: cierpieć, milczeć i modlić się”.

    Szczególnie surowy był dla tych, którzy łamali ślub posłuszeństwa. Napominał: „Kto nie jest posłuszny, jest wobec Boga i św. Franciszka niczym martwa dusza, a dla Zakonu jest zbędnym ciałem”. „Przypomina upośledzonego i zagubionego młodzieńca, który nie myśli, ten, kto potrafi jedynie przeszkadzać innym i powodować zamieszanie”, „Jest jak trup w domu, który do niczego nie służy, a tylko wydziela fetor”.

    Wzywał do pomocy ubogim, którzy przychodzili do furty klasztornej i mawiał, że Bóg zatroszczy się o wszystko, „jeśli będziemy mieli otwarte oboje drzwi, to znaczy drzwi chóru zakonnego na większą chwałę Pana i drzwi klasztoru dla dobra ubogich”. I jeszcze: „drzwi utrzymują klasztor”.

    Brat Kryspin był wymagający dla zakonników, ale nie patrzył pesymistycznie na zakon. To, że może w nim służyć Bogu, uważał za wielką łaskę. Chłopcu z Orvieto, Hieronimowi, synowi Magdaleny Rosati, przepowiedział, że zostanie kapucynem, podśpiewując: „Bez chleba i bez wina, braciszek brata Kryspina”. Chłopiec został kapucynem i przyjął imię Jacek z Orvieto. Zmarł w 1749 roku w Palestrinie jako zaledwie dwudziestojednoletni kleryk.

    O wielu aforyzmach można powiedzieć, że wypływały z jego charakteru. Za ich pomocą z ogromnym poczuciem humoru obracał w żart rozmaite przykre sytuacje. Cierpiącego na podagrę kupca korzennego z Orvieto, Franciszka Barbareschi, poprosił żartem, aby ten „wziął drążek Achillesa (tj. rydel) i poszedł pracować do willi Kryspina, jak nazywał ogródek, w którym siał sałatę i uprawiał warzywa dla dobrodziejów”. Innemu człowiekowi, proszącemu go o uzdrowienie z tej samej choroby, udzielił odpowiedzi przypominającej siarczysty policzek: „Waszą chorobą jest raczej chiragra [artretyzm – dopisek tłumacza] a nie podagra, gdyż… nie płacicie tym, którym się należy: wasi pracownicy i słudzy płaczą…”. Księżnej Barberini, która pragnęła natychmiastowego uzdrowienia syna Karola, odpowiedział: „Ejże, czy nie wystarczy, jak ozdrowieje w Roku Świętym?… Chcesz szarpać naszego Pana za brodę? Trzeba umieć przyjmować od Boga łaski wtedy, gdy On zechce je dać”. Kosmie Puerini, który nie chciał ofiarować na kwestę butelki dobrego wina, Kryspin powiedział: „Chcesz złożyć ofiarę Kaina?”. Po tym, jak pewien kapucyn cudownie ocalał od śmierci, gdy chciał przeprawić się przez rwącą rzekę, brat Kryspin zanucił: „Wzburzoną się widzi, wzburzoną zostawia, jestem wielkim głupcem, jeśli do niej wejdę”.

    Brat Kryspin często mówił do siebie, by w ten sposób pomóc innym wyrobić sobie o nim zdanie bardziej odpowiadające prawdzie. Przynajmniej tak sądził, kiedy niczym echo powtarzał za oszczercami: „jestem gorszy od gorzkiej pomarańczy, z niej można choć wycisnąć trochę soku, a ze mnie?” Pragnąc uniknąć pochwał i podziwu, brat Kryspin często uciekał się do egzemplów i analogii. Radzącemu, by nie psuł zupy piołunem, odpowiadał: „Ceń sobie każdą gorycz”, albo: „Piołun, jeśli nie dla smaku – jest dla ducha”. Tym, którzy mu współczuli widząc, jak idzie w deszczu, mówił: „Przyjacielu, ja idę pomiędzy jedną kroplą a drugą”, albo „wołał” swoją „sybillę”, która trzymała „parasol” nad jego głową, tudzież niosła jego ciężkie worki.

    Gdy kiedyś odwiedził kardynała Filipa Antoniego Gualtieri, ten zapytał go, dlaczego z tej okazji nie włożył lepszego habitu i płaszcza. Kryspin „jak zwykle żartem odparł, wskazując na płaszcz, że przecież błyszczy ze wszystkich stron, co miało znaczyć, że jest zużyty i pełen dziur”. Tym, którzy zachwycali się jego cudami, mawiał: „Odejdźcie! Kim się zachwycacie? Nie jest rzeczą nową, że Bóg czyni cuda”, „Nie wiesz, przyjacielu, że św. Franciszek potrafi czynić cuda?”. W Montefiascone do ludzi, którzy chcąc mieć jego relikwie, pocięli mu płaszcz na kawałki, wołał: „Co robicie, biedni ludzie! Byłoby o wiele lepiej, jeśli odcięlibyście ogon jakiemuś psu!… Zgłupieliście? Tyle hałasu z powodu przechodzącego osła! Idźcie do kościoła i módlcie się do Boga!”.

    Pokorne juczne zwierzę często pojawiało się w rozmowach i sentencjach brata Kryspina, a w jego słowach nie było żadnej pozy. Pewnego dnia powiedział ojcu Janowi Antoniemu: „Ojcze gwardianie, brat Kryspin jest osłem, ale uzda, która nim kieruje, jest w waszych rękach. Dlatego jeśli chcecie, aby szedł lub się zatrzymał, pociągnijcie lub zwolnijcie uzdę”. Kiedy pozwalał sobie pomóc założyć na plecy worki, „pełen radości i życia mówił: Załaduj osła i idź na targ”. A tym, którzy go pytali, dlaczego nie przykryje sobie głowy, gdy pada, odpowiadał żartobliwie: „Nie wiesz, że osioł nie nosi kapelusza, a ja jestem osłem kapucynów?”. Niekiedy jednak dodawał z powagą: „Wiesz, dlaczego nie przykrywam głowy? Ponieważ myślę, że zawsze stoję w obecności Boga”.

    (fragment książki „Śladami Świętych”)

    Biuro Prasowe Kapucynów – Prowincja Krakowska

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 maja

    Święty Stanisław Papczyński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Jan I, papież i męczennik
      •  Święty Eryk IX Jedvardsson, król
      •  Święty Feliks z Cantalice, zakonnik
    ***
    Święty Stanisław Papczyński
    Stanisław Papczyński urodził się 18 maja 1631 r. w Podegrodziu. Był synem Tomasza Papki, kowala, i Zofii z domu Tacikowskiej. Ochrzczony został imieniem Jan, które później zmienił. Już jako dziecko bawił się inaczej niż inne dzieci. Sporządzał małe “ołtarzyki”, organizował procesje podobne do kościelnych. Od wczesnej młodości wyróżniał się wielkim nabożeństwem do Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Maryi Panny, był też gorącym orędownikiem modlitwy za dusze czyśćcowe. Naukę zaczął w szkole parafialnej w rodzinnym Podegrodziu, kontynuował ją natomiast w Nowym Sączu. Kształcił się też krótko w kolegium jezuickim w Jarosławiu, potem udał się do kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie jednak nie został przyjęty. Przez pewien czas był korepetytorem, ale zapadł na ciężką chorobę i cudownie uleczony w 1649 r., wrócił do Podegrodzia. Dalszą naukę podjął kolejno w kolegium pijarów w Podolińcu i w kolegium jezuitów we Lwowie; musiał to miasto opuścić z powodu wojny; trafił także do kolegium jezuitów w Rawie Mazowieckiej.
    Po ukończeniu nauki zdecydował się wstąpić do zakonu pijarów z powodu maryjnego charakteru tego zgromadzenia. W 1656 r. złożył śluby zakonne, a 12 marca 1661 r. przyjął w Brzozowie k. Rzeszowa święcenia kapłańskie z rąk biskupa przemyskiego Stanisława Tarnowskiego. Pracował jako kaznodzieja, moderator bractwa Matki Bożej Łaskawej, prefekt w kolegium, dwukrotnie był czasowym zastępcą rektora w domu zakonnym w Warszawie. Był też cenionym spowiednikiem. Wiadomo, że spowiadał m.in. nuncjusza papieskiego w Polsce Antonio Pignatellego (przebywającego w Polsce w latach 1660-1668), który później został papieżem Innocentym XII.
    27 września 1667 r. wyjechał do Rzymu na wezwanie przełożonego generalnego. W 1668 r. został wysłany przez generała do Nikolsburga (Mikulov, Czechy), a rok później we wrześniu przyjechał do rezydencji pijarów na Kazimierzu w Krakowie. W styczniu 1670 r. został uwięziony, najpierw w domu zakonnym w Podolińcu, a później w Prievidzy (Słowacja). Po 3 miesiącach został zwolniony i wrócił na Kazimierz i oddał się pod opiekę biskupa. Zrażony panującą wśród pijarów tendencją do łagodzenia reguły, w 1670 r. poprosił o zwolnienie ze ślubów i przystąpił do zakładania nowego dzieła apostolskiego. 11 grudnia tego roku z rąk wiceprowincjała M. Krausa otrzymał dyspensę papieską i jednocześnie w obecności tych samych osób dokonał aktu oblatio z zamiarem założenia Zakonu Marianów od Niepokalanego Poczęcia NMP.
    Od 1671 r. przez dwa lata był kapelanem u Karskich w Luboczy, tu przyjął biały habit na cześć Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. 30 września 1673 r. za radą o. Franciszka Wilgi, kameduły, i za zgodą biskupa Stefana Wierzbowskiego, o. Papczyński przybył do Puszczy Korabiewskiej (zwanej potem Maryjańską, obecnie – Mariańską), gdzie został przełożonym wspólnoty pustelników. Biskup Jacek Święcicki, archidiakon i oficjał warszawski, podczas wizytacji 24 października 1673 r. zatwierdził dekretem pierwszy klasztor zakonu marianów. Ten moment uważa się za początek historii Zgromadzenia Księży Marianów. W 1677 r. fundacja instytutu Księży Eremitów Marianów w Puszczy Korabiewskiej została zaaprobowana przez Sejm Rzeczypospolitej. W tym samym roku biskup poznański Stefan Wierzbowski zaprosił marianów do tworzonej właśnie Nowej Jerozolimy (obecnie Góra Kalwaria). Stanisław Papczyński wraz ze swoją wspólnotą roztoczył tam opiekę duszpasterską nad pielgrzymami.
    W czerwcu 1684 r. Założyciel zwołał w Puszczy Korabiewskiej pierwszą kapitułę generalną, a sześć lat później pojechał do Rzymu, by uzyskać aprobatę papieską dla mariańskiego instytutu. Jednak choroba pokrzyżowała jego plany i musiał wrócić, nie osiągnąwszy celu. Jesienią 1698 r. wysłał do Rzymu w tej samej sprawie o. Joachima Kozłowskiego. 21 września 1699 r. zakon marianów uzyskał aprobatę od Stolicy Apostolskiej; po przyjęciu “Reguły Dziesięciu Cnót Najświętszej Maryi Panny” i agregacji do zakonu Braci Mniejszych zakon marianów stał się zakonem o ślubach uroczystych. 15 października tego roku powstała trzecia fundacja w Goźlinie.
    6 czerwca 1701 r. o. Stanisław Papczyński złożył w Warszawie uroczyste śluby na ręce nuncjusza apostolskiego Franciszka Pignatellego (w Polsce w latach 1700-1703). Miesiąc później przyjął profesję zakonną swoich współbraci. Przez ostatnie lata założyciel marianów stopniowo zapadał na zdrowiu i 17 września 1701 r. umarł w Górze Kalwarii, gdzie też w kościele Wieczerzy Pańskiej został pochowany. Do dziś jego doczesne szczątki doznają czci w tym maleńkim kościele na Mariankach w Górze Kalwarii.
    Beatyfikacji o. Stanisława dokonał 16 września 2007 r. w Licheniu kard. Tarcisio Bertone, legat papieski. Wspomnienie liturgiczne obchodzone jest 18 maja – w dniu urodzin.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 maja

    Błogosławiona Antonia Mesina, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Paschalis Baylon, zakonnik
    ***
    Błogosławiona Antonia Mesina
    Antonia przyszła na świat 21 czerwca 1919 roku w Orgosolo, w pobliżu Nuoro, na Sardynii. Była drugim z dziesięciorga dzieci skromnego pracownika lokalnej administracji. Jej dzieciństwo wypełnione było pokorną służbą, ubóstwem i modlitwą. Bóg już w pierwszych latach jej życia przygotowywał dziewczynkę na przyjęcie łaski męczeństwa. Swym dziecięcym sercem gorąco służyła rodzicom i Bogu.
    Nie znamy zbyt wielu faktów z jej życia. W latach szkolnych zaangażowała się w działalność Akcji Katolickiej. Już wtedy bezgranicznie chciała służyć potrzebującym i ubogim. Jej życie rozpoczęło się zaraz po wielkiej burzy I wojny światowej. Pozostało po nim świadectwo dziewiczej miłości do Boga i Matki Przenajświętszej. W ciszy radości, na uboczu, przyszła na świat. W ciszy cierpienia, na uboczu, odeszła do nieba. Był dzień 17 maja 1935 roku w Orgosolo. Zakończyła życie ziemskie w wieku 16 lat, gdy podczas zbierania chrustu, w lesie, została zamordowana przez chcącego ją zgwałcić młodzieńca. Umarła, wybaczając swemu prześladowcy. Uroczysty pogrzeb Antonii stał się pierwszym aktem czci, oddanej jej przez wszystkich mieszkańców parafii.
    Do grona błogosławionych wprowadził ją papież św. Jan Paweł II w dniu 4 października 1987 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 maja

    Święty Andrzej Bobola, prezbiter i męczennik
    patron Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Szymon Stock, zakonnik
    ***
    Święty Andrzej Bobola
    Andrzej urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka. Pochodził ze szlacheckiej rodziny, bardzo przywiązanej do religii katolickiej. Nauki humanistyczne wstępne i średnie wraz z retoryką Andrzej pobierał w jednej ze szkół jezuickich, prawdopodobnie w Wilnie, w latach 1606-1611. Tu zdobył sztukę wymowy i doskonałą znajomość języka greckiego, co ułatwiło mu w przyszłości rozczytywanie się w greckich ojcach Kościoła i dyskusje z teologami prawosławnymi.
    31 lipca 1611 r., w wieku 20 lat, wstąpił do jezuitów w Wilnie. Po dwóch latach nowicjatu złożył w 1613 r. śluby proste. W latach 1613-1616 studiował filozofię na Akademii Wileńskiej, kończąc studia z wynikiem dobrym. Ówczesnym zwyczajem jako kleryk został przeznaczony do jednego z kolegiów do pracy pedagogicznej. Po dwóch latach nauczania młodzieży (1616-1618), najpierw w Brunsberdze (Braniewie), w stolicy Warmii, a potem w Pułtusku, wrócił na Akademię Wileńską na dalsze studia teologiczne (1618-1622), które ukończył święceniami kapłańskimi (12 marca 1622 r.). Rok później dopuszczony został do tak zwanej “trzeciej probacji” w Nieświeżu.
    W latach 1623-1624 był rektorem kościoła, kaznodzieją, spowiednikiem, misjonarzem ludowym i prefektem bursy dla ubogiej młodzieży w Nieświeżu. Jako misjonarz, Andrzej obchodził zaniedbane wioski, chrzcił, łączył sakramentem pary małżeńskie, wielu grzeszników skłonił do spowiedzi, nawracał prawosławnych. W latach 1624-1630 kierował Sodalicją Mariańską mieszczan, prowadził konferencje z Pisma świętego i dogmatyki. Wreszcie został mianowany rektorem kościoła w Wilnie. W latach 1630-1633 był przełożonym nowo założonego domu zakonnego w Bobrujsku. Następnie przebywał w Połocku w charakterze moderatora Sodalicji Mariańskiej wśród młodzieży tamtejszego kolegium (1633-1635). W roku 1636 był kaznodzieją w Warszawie. W roku 1637 pracował ponownie w Połocku jako kaznodzieja i dyrektor studiów młodzieży. W latach 1638-1642 pełnił w Łomży urząd kaznodziei i dyrektora w szkole kolegiackiej. W latach 1642-1643 ponownie w Wilnie pełnił funkcję moderatora Sodalicji Mariańskiej i kaznodziei. Podobne obowiązki spełniał w Pińsku (1643-1646), a potem ponownie w Wilnie (1646-1652). Od roku 1652 pełnił w Pińsku urząd kaznodziei w kościele św. Stanisława. W tym czasie oddawał się pracy misyjnej nad ludem w okolicach Pińska.
    Z relacji mu współczesnych wynika, że Andrzej był skłonny do gniewu i zapalczywości, do uporu we własnym zdaniu, niecierpliwy. Jednak zostawione na piśmie świadectwa przełożonych podkreślają, że o. Andrzej pracował nad sobą, że miał wybitne zdolności, był dobrym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi. Dowodem tego były usilne starania ówczesnego prowincjała zakonu w Polsce u generalnego przełożonego, aby o. Andrzeja dopuścić do “profesji uroczystej”, co było przywilejem tylko jezuitów najzdolniejszych i moralnie stojących najwyżej. Wytrwałą pracą nad sobą o. Andrzej doszedł do takiego stopnia doskonałości chrześcijańskiej i zakonnej, że pod koniec życia powszechnie nazywano go świętym. Dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu.
    Andrzej wyróżniał się żarliwością o zbawienie dusz. Dlatego był niezmordowany w głoszeniu kazań i w spowiadaniu. Mieszkańcy Polesia żyli w wielkim zaniedbaniu religijnym. Szerzyła się ciemnota, zabobony, pijaństwo. Andrzej chodził po wioskach od domu do domu i nauczał. Nazwano go apostołem Pińszczyzny i Polesia. Pod wpływem jego kazań wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jego gorliwość, którą określa nadany mu przydomek “łowca dusz – duszochwat”, była powodem wrogości ortodoksów. W czasie wojen kozackich przerodziła się w nienawiść i miała tragiczny finał.
    Pińsk jako miasto pogranicza Rusi i prawosławia był w tamtym okresie często miejscem walk i zatargów. Zniszczony w roku 1648, odbity przez wojska polskie, w roku 1655 zostaje ponownie zajęty przez wojska carskie, które wśród ludności miejscowej urządziły rzeź. W roku 1657 Pińsk jest w rękach polskich i jezuici mogą wrócić tu do normalnej pracy. Ale jeszcze w tym samym roku Kozacy ponownie najeżdżają Polskę. W maju roku 1657 Pińsk zajmuje oddział kozacki pod dowództwem Jana Lichego. Najbardziej zagrożeni jezuici: Maffon i Bobola opuszczają miasto i chronią się ucieczką. Muszą kryć się po okolicznych wioskach. Dnia 15 maja o. Maffon zostaje ujęty w Horodcu przez oddział Zielenieckiego i Popeńki i na miejscu ponosi śmierć męczeńską.
    Andrzej Bobola schronił się do Janowa, odległego od Pińska około 30 kilometrów. Stamtąd udał się do wsi Peredił. 16 maja do Janowa wpadły oddziały i zaczęły mordować Polaków i Żydów. Wypytywano, gdzie jest o. Andrzej. Na wiadomość, że jest w Peredilu, wzięli ze sobą jako przewodnika Jakuba Czetwerynkę. Andrzej na prośbę mieszkańców wsi, którzy dowiedzieli się, że jest poszukiwany, chciał użyczonym wozem ratować się ucieczką. Kiedy dojeżdżali do wsi Mogilno, napotkali oddział żołnierzy.
    Z Andrzeja zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano go do słupa i zaczęto bić nahajami. Kiedy ani namowy, ani krwawe bicie nie złamało kapłana, aby się wyrzekł wiary, oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z niej koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę tak, aby jednak nie pękła czaszka. Zaczęto go policzkować, aż wybito mu zęby, wyrywano mu paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Odwiązali go wreszcie oprawcy i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc. W Janowie przyprowadzono go przed dowódcę. Ten zapytał: “Jesteś ty ksiądz?”. “Tak”, padła odpowiedź, “moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”. Na te słowa dowódca zamierzył się szablą i byłby zabił Andrzeja, gdyby ten nie zasłonił się ręką, która została zraniona.
    Kapłana zawleczono więc do rzeźni miejskiej, rozłożono go na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało do kości na głowie, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypywano sieczką, odcięto mu nos, wargi, wykłuto mu jedno oko. Kiedy z bólu i jęku wzywał stale imienia Jezus, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język u nasady. Potem powieszono go twarzą do dołu. Uderzeniem szabli w głowę dowódca zakończył nieludzkie męczarnie Andrzeja Boboli dnia 16 maja 1657 roku.
    Kozacy wkrótce wycofali się do miasta. Ciało Męczennika przeniesiono do miejscowego kościoła. Jezuici przenieśli je potem do Pińska i pochowali w podziemiach kościoła klasztornego. Po latach o miejscu pochowania Andrzeja zapomniano. Dnia 16 kwietnia 1702 roku Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego i wskazał, gdzie w krypcie kościoła pod ołtarzem głównym znajduje się jego grób. Ciało znaleziono nietknięte, mimo że spoczywało w wilgotnej ziemi. Było nawet giętkie, jakby niedawno zmarłego człowieka. Zaczęły się mnożyć łaski i cuda. Od roku 1712 podjęto starania o beatyfikację. Niestety, kasata jezuitów i wojny, a potem rozbiory przerwały te starania. Ponownie Andrzej miał ukazać się w Wilnie w 1819 r. dominikaninowi, o. Korzenieckiemu, któremu przepowiedział wskrzeszenie Polski (będącej wówczas pod zaborami) i to, że zostanie jej patronem. Ku wielkiej radości Polaków beatyfikacja miała miejsce dnia 30 października 1853 roku.
    W roku 1820 jezuici zostali usunięci z Rosji, a opiekę nad ciałem Świętego objęli pijarzy (1820-1830). Relikwie przeniesiono potem do kościoła dominikanów. Wreszcie po wydaleniu dominikanów (1864) przejęli straż nad kościołem i relikwiami kapłani diecezjalni. W roku 1917 przy udziale metropolity mohylewskiego Edwarda von Roppa dokonano przełożenia relikwii. W roku 1922, po wybuchu rewolucji, ciało zostało przeniesione do Moskwy do muzeum medycznego. W roku 1923 rząd rewolucyjny na prośbę Stolicy Apostolskiej zwrócił śmiertelne szczątki bł. Andrzeja. Przewieziono je do Watykanu do kaplicy św. Matyldy, a w roku 1924 do kościoła jezuitów w Rzymie Il Gesu. 17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, Pius XI dokonał uroczystej kanonizacji bł. Andrzeja (wraz z bł. Janem Leonardim i bł. Salvatorem de Horta). W roku 1938 relikwie św. Andrzeja zostały uroczyście przewiezione do kraju. Przejazd relikwii specjalnym pociągiem przez Lublianę, Budapeszt do Polski, a następnie przez wiele polskich miast (w tym Kraków, Poznań, Łódź aż do Warszawy) był wielkim wydarzeniem. W każdym mieście na trasie organizowano uroczystości z oddaniem czci świętemu Męczennikowi. W Warszawie, po powitaniu w katedrze, relikwie spoczęły w srebrno-kryształowej trumnie-relikwiarzu w kaplicy jezuitów przy ul. Rakowieckiej. W roku 1939 relikwie zostały przeniesione do kościoła jezuitów na Starym Mieście. Podczas pożaru tego kościoła trumnę przeniesiono do dominikańskiego kościoła św. Jacka, by w roku 1945 przenieść ją ponownie do kaplicy przy ul. Rakowieckiej. Tam do dziś szczątki doznają czci w nowo wybudowanym kościele św. Andrzeja Boboli, podniesionym do rangi narodowego sanktuarium. Warto jeszcze dodać, że z okazji 300-letniej rocznicy śmierci św. Andrzeja papież Pius XII wydał osobną encyklikę (16 V 1957), wychwalając wielkiego Męczennika.
    W kwietniu 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przychylając się do prośby Prymasa Polski kard. Józefa Glempa, nadała św. Andrzejowi Boboli tytuł drugorzędnego patrona Polski. Od tej pory obchód ku jego czci podniesiony został w całym kraju do rangi święta. Uroczystego ogłoszenia św. Andrzeja Boboli patronem Polski dokonał kard. Józef Glemp w Warszawie podczas Mszy świętej w sanktuarium ojców jezuitów, w którym są przechowywanie relikwie Świętego, 16 maja 2002 r. Święty jest ponadto patronem metropolii warszawskiej, archidiecezji warmińskiej, diecezji drohiczyńskiej, łomżyńskiej, pińskiej i płockiej. Jest czczony także jako patron kolejarzy.W ikonografii św. Andrzej Bobola przedstawiany jest w stroju jezuity z szablami wbitymi w jego kark i prawą rękę lub jako wędrowiec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Najbardziej okrutne męczeństwo – św. Andrzej Bobola SJ

    Najbardziej okrutne męczeństwo – św. Andrzej Bobola SJ

    św. Andrzej Bobola SJ – User Irpen on en.wikipedia, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Nazywano go “duszochwatem”*, bo miał wiele sukcesów apostolskich. Inni wołali za nim na ulicach: „czarodziej, katolicki ksiądz, jezuicki pies, papista, Polak!”. Św. Andrzej Bobola SJ zmarł w okrutnych mękach. Patrząc na jego męczeństwo widzimy, jak niewiarygodnych rzeczy może dokonać człowiek zaślepiony nienawiścią.

    Andrzej Bobola urodził się w Strachocinie koło Sanoka, w 1591 roku. Z jezuitami zetknął się już w szkole w Braniewie, gdzie pobierał nauki. Mając dwadzieścia lat wstąpił do nowicjatu jezuitów. Studium filozofii i teologii odbył w Wilnie. 12 marca 1622 r. przyjął święcenia kapłańskie.

    Miał porywczy charakter, pracował usilnie nad tym, by opanować ‘zbyt impulsywny temperament’. Był szczery, miał wielkie plany, bystry umysł i cieszył się dobrym zdrowiem.
    Ponad dwadzieścia lat pracował w różnych placówkach jezuickich w ówczesnej Polsce. Był kaznodzieją i opiekunem Sodalicji Mariańskiej w Wilnie. Przez trzy lata był przełożonym wspólnoty w Bobrujsku na Białorusi. Pracował potem w Płocku, Warszawie, Łomży i Wilnie.

    Bobola był przede wszystkim kaznodzieją. Miał także zdolności organizacyjne oraz był zręcznym administratorem i nauczycielem. Wolał publiczne wystąpienia niż osobiste rozmowy duszpasterskie.
    Czasy, w których żył św. Andrzej były burzliwe. Terytorium Polski było największe w historii, ale było mało spójne. Problemem politycznym był system monarchii elekcyjnej. Polska była bardzo zróżnicowana etnicznie i religijnie. Było to powodem wielu napięć i wybuchających co rusz wojen. Jedna z takich dopadła Andrzeja Bobolę.

    ***

    Męczeństwo św. Andrzeja Boboli SJ - www.swietyandrzejbobola.pl

    Męczeństwo św. Andrzeja Boboli SJ – www.swietyandrzejbobola.pl

    ***

    „W 1643 roku został posłany do Pińska, leżącego dzisiaj na Białorusi”, gdzie na trzynaście tysięcy ludzi było czterdziestu katolików. Książe Radziwiłł zbudował szkołę i kościół, gdzie Bobola został mianowany rektorem i prefektem. Po kilku latach miasteczko zmieniło oblicze. Bobola podupadł na zdrowiu i w 1646 zaczął się leczyć. Dwa lata później, Kozacy napadli na Pińsk i zniszczyli miasto. Także kolegium jezuitów zostało zdewastowane. Bobola powrócił do Pińska w 1652 roku, żeby wszystko odbudować.
    Zaczął głosić kazania nie tylko w mieście, ale i po okolicznych miejscowościach. Nawracał wielu prawosławnych na katolicyzm i to dało mu przydomek ‘duszochwata’.
    Od północnego-zachodu Polski rozpoczął się potop szwedzki. Rosjanie najechali północny-wschód i zdobyli Wilno. Kozacy zaatakowali Pińsk i okolice.

    „16 maja 1657 roku docierają do Janowa. Ktoś doniósł na Bobolę. Szukają go i zatrzymują. Obnażają go, przywiązują do drzewa i bija nahajami tak brutalnie, że pracujący w pobliżu chłopi uciekają z pól… Wiążą mu nogi i przywiązują do dwóch koni, które powloką go do wioski…
    Kozacy, którzy go aresztowali, chcieli dokonać czegoś oryginalnego i wymyślili, co następuje: na ciele wyryli mu symbole kapłańskie. Chwycili go za jedną nogę i zawlekli do pustej rzeźni. Położyli na stole i zamknęli drzwi. Znaleźli głownie, którymi opalano zabite prosięta, powiesili go za nogi i opalili całe ciało…”
    Po okrutnej kaźni, resztkami sił Andrzej Bobola wyszeptał: „Moi drodzy synowie, co robicie? Niech Bóg będzie z wami. Panie, niech się dzieje Twoja wola. Jezu, Maryjo, w Wasze ręce powierzam moją duszę”.

    Na koniec kaci wyrwali mu język, a on stracił przytomność i po godzinie umarł. Watykańska Kongregacja Rytów określiła, że jego męczeństwo było najbardziej okrutne z dotychczas znanych.


    * na podstawie: Ignacio Echániz SJ, Męka i Chwała, Żywa Historia Jezuitów, Wydawnictwo WAM, Księża Jezuici, Kraków 2014.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    Cuda świętego Andrzeja Boboli

    Cuda świętego Andrzeja Boboli

    Elżbieta Polak

    Patron Polski i potężny wspomożyciel. Poznaj św. Andrzeja Bobolę

    Przepiękne świadectwa przywołane na kartach tej książki pokazują, że wstawiennictwo św. Andrzeja Boboli jest często ostatnią deską ratunku. Za jego przyczyną Bóg dokonuje cudów uzdrowienia, pomaga…

    ________________________________________________________________________________

    Okrutne męczeństwo patrona Polski – św. Andrzej Bobola – patron jedności

    Okrutne męczeństwo patrona Polski - św. Andrzej Bobola – patron jedności

    ***

    Widząc jego sukcesy apostolskie nazwano go ‘duszochwatem’*. Inni z zazdrości krzyczeli za nim na ulicach: „czarodziej, katolicki ksiądz, jezuicki pies, papista, Polak!” Został zamęczony w okrutny, wręcz sadystyczny sposób. Opis jego męki rzeczywiście może zmrozić krew w żyłach i pokazuje, jak niewiarygodnych rzeczy może dokonać człowiek zaślepiony nienawiścią.

    Andrzej Bobola urodził się w Strachocinie koło Sanoka, w 1591 roku. Nauki pobierał w kolegium jezuickim w Braniewie. Mając dwadzieścia lat wstąpił do nowicjatu jezuitów. Filozofię i teologię studiował w Wilnie. Święcenia kapłańskie przyjął w 1622 roku.

    Był porywczego charakteru, starał się opanować ‘zbyt impulsywny temperament’. Był jednak szczery, miał ambitne plany, bystry umysł i dobre zdrowie.

    Przez ponad dwadzieścia lat pracował w wielu placówkach jezuickich w ówczesnej Polsce. Był kaznodzieją i opiekunem Sodalicji Mariańskiej w Wilnie. Przez trzy lata był przełożonym wspólnoty w Bobrujsku na Białorusi. Pracował potem w Płocku, Warszawie, Łomży i Wilnie.

    Bobola był przede wszystkim kaznodzieją, choć był także zręcznym administratorem i nauczycielem. Wolał publiczne wystąpienia niż osobiste rozmowy duszpasterskie.

    Czasy, w których przyszło żyć św. Andrzejowi były burzliwe. Terytorium Polski było największe w historii, ale było mało spójne. Problemem politycznym był system monarchii elekcyjnej. Polska była bardzo zróżnicowana etnicznie i religijnie. Było to powodem wielu napięć i wybuchających co rusz wojen. Jedna z takich dopadła Andrzeja Bobolę.

    Krzyczano za nim na ulicach: „czarodziej, katolicki ksiądz, jezuicki pies, papista, Polak!” Został zamęczony w okrutny, wręcz sadystyczny sposób.

    W 1643 roku został wysłany do Pińska, gdzie na trzynaście tysięcy ludzi było czterdziestu katolików. Książe Radziwiłł zbudował szkołę i kościół, gdzie Bobola został mianowany rektorem i prefektem. Po kilku latach miasteczko zmieniło oblicze. Bobola podupadł na zdrowiu i w 1646 zaczął się leczyć. Dwa lata później, Kozacy napadli na Pińsk i zniszczyli miasto. Także kolegium jezuitów zostało zdewastowane. Bobola powrócił do Pińska w 1652 roku, żeby wszystko odbudować.

    Zaczął głosić kazania nie tylko w mieście, ale i po okolicznych miejscowościach. Nawracał wielu prawosławnych na katolicyzm i to dało mu przydomek ‘duszochwata’.

    Od północnego-zachodu Polski rozpoczął się potop szwedzki. Rosjanie najechali północny-wschód i zdobyli Wilno. Kozacy zaatakowali Pińsk i okolice.

    16 maja 1657 roku dotarli do Janowa. Szukali i zatrzymali Bobolę. Zdarli z niego ubranie, przywiązali do drzewa i bili nahajami tak brutalnie, że okoliczni chłopi pouciekali. Andrzej wzywa tylko cicho imiona Jezusa i Maryi.

    „Moi drodzy synowie, co robicie? Niech Bóg będzie z wami. Panie, niech się dzieje Twoja wola. Jezu, Maryjo, w Wasze ręce powierzam moją duszę”

    Potem oprawcy przywiązali Andrzeja za nogi do dwóch koni i zawlekli go do wioski.

    Chcieli wymyślić coś oryginalnego i dlatego wyryli mu na ciele symbole kapłańskie. Zawlekli go potem do pustej rzeźni. Powiesili go za nogi i głowniami, którymi się opala zabite prosięta, opalili całe ciało. Zauważyli na głowie tonsurę i wycięli mu skórę w tym miejscu. Tak samo wycięli opuszki palców wskazujących i kciuków, bo one dotykały hostii podczas konsekracji.

    Położyli go na stole, zrobili nacięcie na wysokości ramion i od tego miejsca wycieli mu skórę na kształt ornatu. Prowadząc dalej swą makabryczną zabawę, wyrwali mu uszy, nos i wargi.

    Po okrutnej kaźni, resztkami sił wyszeptał: „Moi drodzy synowie, co robicie? Niech Bóg będzie z wami. Panie, niech się dzieje Twoja wola. Jezu, Maryjo, w Wasze ręce powierzam moją duszę”.

    Na koniec kaci wyrwali Boboli język, a on stracił przytomność i po godzinie umarł.

    Jego męczeństwo było najbardziej okrutne z dotychczas znanych – jak to określiła watykańska Kongregacja Rytów.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    * ma podstawie: Ignacio Echániz SJ, Męka i Chwała, Żywa Historia Jezuitów, Wydawnictwo WAM, Księża Jezuici, Kraków 2014

    ______________________________________________________________________________


    Św. Andrzej Bobola – męczennik i Patron Polski

    Św. Andrzej Bobola - męczennik i Patron Polski

    św. Andrzej Bobola (1591- 1657) (fot. bobolanum.edu.pl)

    ***

    Św. Andrzej Bobola żył w niespokojnych czasach na przełomie XVI i XVII wieku w Europie rozdartej podziałami religijnymi i politycznymi. Toczyły się wtedy wojny religijne. Bóg i Jego Kościół wykorzystywany był do osiągania politycznych wpływów.  Taka sytuacja powodowała osłabienie jedności Kościoła. Bardzo wielu wiernych siłą wcielonych do Cerkwi z powrotem powracało do wspólnoty Kościoła Katolickiego. Jednym z głównych promotorów nawróceń na Polesiu był nasz patron.

    Andrzej urodził się w 1591 roku. W 1611 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Wilnie, gdzie w kolejnych latach otrzymał solidną formację duchową i intelektualną w prężnie rozwijającym się zakonie. Studiował na założonej przez jezuitów Akademii Wileńskiej. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1622 roku.

    Apostołował w Wilnie, Pułtusku, Nieświeżu, Warszawie, Łomży a następnie przez wiele lat w Pińsku. Spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Zawsze starał się dbać o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Będąc w Braniewie opiekował się biednymi. W tych odległych czasach wielu było opuszczonych chrześcijan, którzy byli jak owce nie mające pasterza! Ci, którzy mieszkali pod jednym dachem ze św. Andrzejem, podkreślali jego codzienną troskę o modlitwę, dobroć i pogodę ducha.

    Nasz Święty na co dzień doświadczał trudów misjonarskiej działalności. W ostatnim okresie swojego życia był zawsze w drodze. Spieszył się, jakby świadomy rychłej śmierci. Cały pochłonięty był misją głoszenia Ewangelii. Trwał w Chrystusie jak latorośl w winnym krzewie. Codziennie odprawiał Eucharystię uczestnicząc w tajemnicy Jezusowego Krzyża.

    Św. Andrzej ufał Jezusowi powierzając każdy kolejny dzień swojego życia, który był wypełniony głoszeniem Słowa i udzielaniem sakramentów świętych. Troszczył się o wychowanie młodzieży, pocieszał strapionych, niósł ulgę chorym. Nie zniechęcał się trudnościami podejmując coraz to bardziej odważne misje, nie bacząc na czekające go niebezpieczeństwa i przeciwności. Pozostał “duszochwatem” pomimo zacieśniającego się wokół niego kręgu nieprzyjaciół i wciąż narastającego zagrożenia dla życia. Za świętym Pawłem, pełen ufności, powtarzał: i w życiu i w śmierci należę do Pana! Święty Andrzej był rozpalony ogniem miłości, od którego zapalali się inni. W 1657 roku poniósł śmierć męczeńską całkowicie oddany Bogu w ofiarnej żertwie!

    Całe jego zakonne i kapłańskie życie było przygotowaniem na tę ostatnią zwycięską walkę! Czy pragnął męczeństwa? Wśród jezuitów w tamtych czasach takie pragnienie było dość powszechne. W tym okresie śmiercią męczeńską ginęło ich bardzo wielu w Europie (Anglia), w Ameryce (Kanada) i w Azji (Japonia).

    Święty Andrzej pozostał przy prawdzie Jezusowej Ewangelii będąc wierny własnemu sumieniu. Pragnął leczyć rany rozdartego brakiem jedności Kościoła. Nie złamały go nawet najokrutniejsze katusze, jakie mu zadawali rozwścieczeni Kozacy w Janowie Poleskim. Swoje męczeństwo przeżywał w duchu modlitwy zanoszonej przez Jezusa w Wieczerniku do Ojca: “…aby byli jedno!” (por. J 17, 20-26).

    Także dzisiaj potrzeba Polsce “ludzi sumienia” – mówił do nas w Skoczowie w 1995 roku Sługa Boży Jan Paweł II. Bowiem walka duchowa wciąż trwa, ludzie objęci “tajemnicą pobożności” toczą bój na śmierć i życie z przeciwnikami Boga, będącymi na usługach “tajemnicy bezbożności”. Dzisiajpodobnie jak w XVII wieku, potrzebni są “świadkowie wiary” troszczący się o jedność Kościoła, świadkowie Boga Żywego.

    Spotkanie ze świętym męczennikiem przemienia! Powinno nas ono wyrywać z postawy ospałości i zniechęcenia prowadząc do spotkania z Chrystusem. Tylko On jest pewną Drogą do wiecznej radości, Prawdą, która wyzwala, i Życiem napełniającym nas radością.

    Ten święty to patron niewygodny! Niektórzy twierdzą, że jest za mało ekumeniczny! Nic bardziej błędnego! On jest świadkiem całej Ewangelii i przypomina nam, że Pan założył Jeden Kościół na Skale, na Piotrze! Ta miłość do Papieża sprawiła, że relikwie naszego męczennika po wiekach dotarły do dalekiego Rzymu, tak bardzo bliskiemu sercu świętego Andrzeja!

    Jan Paweł II pisał o ekumenizmie męczenników. Oni powrócili w XX wieku, a z nimi powrócił św. Andrzej. Powrócił po swojej pośmiertnej długiej tułaczce do Ojczyzny w pamiętnym 1938 roku. Bóg chciał przez niego umocnić naszych Rodaków w obliczu prób, jakie na nich czekały w czasie II wojny światowej i w okresie komunistycznego zniewolenia. Powrócił św. Andrzej i pozostał Patronem naszej trudnej wolności, która nieustannie domaga się ofiarnego życia! Na początku XIX wieku przepowiedział on odzyskanie niepodległości Polski po wielkiej wojnie. Nastąpiło to po całym wieku oczekiwania, trudu i modlitwy pełnej nadziei, w 1918 roku. Od 16 maja 2002 r. św. Andrzej Bobola jest drugorzędnym patronem Polski. Jego sanktuaria znajduje się w Warszawie i w Strachocinie na ziemi sanockiej, gdzie się urodził.

    Dziękując Bogu za łaski otrzymane w AD 2009 roku, w ufnej modlitwie prośmy Męczennika:

    Święty Andrzeju, mężny żołnierzu Pana,

    któryś niestrudzenie walczył pod Sztandarem Krzyża,

    uproś nam łaskę wiernego pod nim trwania,

    razem z Maryją, Matką Kościoła.

    Wypraszaj także nam łaskę żywej wiary

    w moc Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana,

    byśmy naśladowali Twoją gorliwość

    i z większym niż dotąd zapałem głosili Ewangelię.

    Pragniemy jak Ty, święty męczenniku,

    być wiarygodnymi świadkami Jezusa

    na początku XXI wieku. Amen.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 maja

    Święta Zofia, wdowa, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Izydor Oracz
      •  Święta Małgorzata z Kortony
      •  Błogosławiona Zofia Maciejowska Czeska, zakonnica
    ***
    Święta Zofia z trzema córkami
    Greckie imię Zofia znaczy tyle, co “mądrość”. W IV w. Konstantyn I Wielki wystawił w Konstantynopolu bazylikę ku czci “Mądrości Bożej”, którą w wieku VI cesarz Justynian (+ 565) rozbudował i upiększył tak dalece, iż należała do najwspanialszych świątyń chrześcijaństwa. Być może, że właśnie ta świątynia Hagia Sophia (Świętej Mądrości Bożej) spopularyzowała imię Zofii.
    Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo jej kult był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne (wiek VII i VIII) i podają tak nieraz sprzeczne informacje, że trudno z nich coś pewnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki: Pistis, Elpis i Agape (Wiarę, Nadzieję i Miłość). Dziewczynki miały mieć odpowiednio 12, 10 i 9 lat. Namiestnik Antioch wezwał Świętą, by złożyła ofiarę kadzidła na ołtarzu bogini Diany. Kiedy Zofia stanowczo odmówiła, wyprowadzono jej nieletnie dzieci i poddano na oczach matki wyszukanym torturom. Nie załamało to wszakże bohaterskiej matki. Owszem, zdobyła się na to, że zachęcała swoje dzieci do wytrwania. Namiestnik, zdumiony takim męstwem, miał pozostawić Zofię przy życiu. Ta jednak zmarła z boleści za córkami na ich grobie.
    Inna wersja wspomina, że Zofia miała pochodzić z Mediolanu. Tam też miała ponieść wraz z córkami męczeńską śmierć. Papież Paweł I (756-767) sprowadził jej relikwie do kościoła S. Silvestro in Capite w Rzymie. Ze wszystkich opisów jedno wydaje się pewne: że taka Święta żyła, miała trzy córki i została umęczona za wiarę. Utwierdza nas w tym kult Zofii, bardzo wczesny i powszechny zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dalszy rozwój jej kultu miał miejsce w połowie VII w. z chwilą sprowadzenia jej relikwii do alzackiego klasztoru w Eschau oraz za pontyfikatu papieża Sylwestra II. Obecnie relikwie wszystkich męczennic znajdują się w krypcie kościoła św. Pankracego w Rzymie. Zofia jest patronką matek, wdów, wzywana bywa w niedoli i w przypadku szkód wyrządzonych przez przymrozki.
    W ikonografii św. Zofia przedstawiana jest w otoczeniu trzech córek: Wiary, Nadziei i Miłości, trzymających w dłoniach krzyże. Mają często korony na głowach, a także miecze w dłoniach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 maja

    Święty Maciej, Apostoł

    Święty Maciej Apostoł
    Z Dziejów Apostolskich wynika, że Maciej był jednym z pierwszych uczniów Jezusa. Wybrany został przez Apostołów do ich grona na miejsce Judasza, po jego zdradzie i samobójstwie (Dz 1, 15-26). Maciejowi udzielono święceń biskupich i władzy apostolskiej przez nałożenie rąk.
    Piotr był przekonany, że tak jak Stary Testament opierał się na 12 synach Jakuba patriarchy, tak i Nowy Testament miał się opierać na 12 Apostołach. Skoro zaś liczba ta została zdekompletowana, należało ją uzupełnić. Tego samego zdania byli także inni Apostołowie. Rozstrzyganie spornych spraw przez losowanie było wówczas zwyczajem powszechnie przyjętym. Nie decydowała tu jednak przypadkowość czy jakiś inny wzgląd, ale głęboka wiara w nadprzyrodzoną interwencję Ducha Świętego. Wyraźnie wskazują na to słowa Księcia Apostołów: “Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś” (Dz 1, 24).
    Poza opisem powołania nie ma o nim pewnych informacji. Według Euzebiusza z Cezarei, św. Maciej był jednym z 72 uczniów Pana Jezusa. Był pochodzenia żydowskiego, jak na to wskazuje pochodzenie wszystkich Apostołów, a także uczniów Chrystusa. Także hebrajskie imię teoforyczne Mattatyah (greckie Theodoros lub łacińskie Adeodatus – dar Jahwe) wskazuje na żydowskie pochodzenie Apostoła.
    O pracy apostolskiej św. Macieja nie możemy wiele powiedzieć, chociaż w starożytności chrześcijańskiej krążyło wiele legend na jej temat. Według nich miał on głosić najpierw Ewangelię w Judei, potem w Etiopii, wreszcie w Kolchidzie, a więc na rubieżach Słowian. Miał jednak ponieść śmierć męczeńską w Jerozolimie, ukamienowany jako wróg narodu żydowskiego i jego zdrajca. Natomiast Klemens Aleksandryjski (+ 215), najbliższy czasom św. Macieja, wyraża opinię, że Maciej zmarł śmiercią naturalną ok. roku 50 (inni podają rok 80). Wśród pism apokryficznych o św. Macieju zachowały się jedynie fragmenty tak zwanej Ewangelii św. Macieja oraz fragmenty Dziejów św. Macieja. Oba pisma powstały w wieku III i mają wyraźnie zabarwienie gnostyckie. Po prostu imieniem Apostoła chcieli posłużyć się jako szyldem heretycy, aby swoim błędom dać większą powagę i pozory prawdy.
    Relikwie św. Macieja miała odnaleźć według podania św. Helena, cesarzowa, matka Konstantyna Wielkiego. W czasach późniejszych miały zostać rozdzielone dla wielu kościołów. Są one obecnie w Rzymie w bazylice Matki Bożej Większej, w Trewirze w Niemczech i w kościele św. Justyny w Padwie. W Trewirze kult św. Macieja był kiedyś bardzo rozwinięty. Św. Maciej jest patronem Hanoweru oraz m.in. budowniczych, kowali, cieśli, stolarzy, cukierników i rzeźników oraz alkoholików i chorych na ospę. Wzywają go niepłodne małżeństwa oraz chłopcy rozpoczynający szkołę.
    W ikonografii przedstawiany jest św. Maciej w długiej, przepasanej tunice i w płaszczu. Jego atrybuty: halabarda, księga, krzyż; kamienie, miecz, topór, włócznia – którymi miał być dobity.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Judasz Iskariota i Maciej

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 18.10.2006

    autor/źródło: , , LICENCJA: 0

    ***

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W galerii portretów apostołów, powołanych bezpośrednio przez Jezusa w czasie Jego ziemskiego życia, których przedstawianie kończymy dzisiaj, nie możemy pominąć tego, który wymieniany jest zawsze na ostatnim miejscu pośród Dwunastu. Chodzi o Judasza Iskariotę. Wraz z nim chcemy ukazać tego, który został wybrany, aby go zastąpić — Macieja.

    Już samo imię Judasz wywołuje u chrześcijan instynktowną reakcję nagany i potępienia. Istnieją różne opinie co do znaczenia przydomku «Iskariota». Najwięcej zwolenników ma tłumaczenie go jako «człowiek z Keriot», nawiązujące do wioski, z której pochodził, położonej w pobliżu Hebronu i dwukrotnie wspominanej w Piśmie Świętym (Joz 15, 25; Am 2, 2). Inni interpretują go jako odmianę słowa sicarius, wskazującego na wojownika uzbrojonego w sztylet, zwany po łacinie sica. Jeszcze inni dopatrują się w tym przydomku zwykłej transkrypcji hebrajsko-aramejskiego rdzenia, oznaczającego: «ten, który miał Go wydać». To określenie występuje dwukrotnie w czwartej Ewangelii — po wyznaniu wiary przez Piotra (por. J 6, 71), a następnie podczas namaszczenia w Betanii (por. J 12, 4). Inne fragmenty mówią o mającej dokonać się zdradzie: «ten, który Go zdradzał». Na przykład, podczas Ostatniej Wieczerzy, po zapowiedzi zdrady (por. Mt 26, 25), a potem w chwili pojmania Jezusa (por. Mt 26, 46. 48; J 18, 2. 5). Natomiast przy wymienianiu Dwunastu mowa jest o zdradzie jako fakcie dokonanym: «Judasz Iskariota, który właśnie Go wydał» — tak mówi Marek (por. 3, 19); Mateusz (10, 4) i Łukasz (6, 16) posługują się podobnymi określeniami. Zdrada jako taka dokonała się w dwóch etapach: przede wszystkim w fazie przygotowania planu, kiedy to Judasz uzgadnia z nieprzyjaciółmi Jezusa cenę — trzydzieści srebrników (por. Mt 26, 14-16), a następnie podczas jego realizacji — pocałowanie Mistrza w Getsemani (por. Mt 26, 46- -50). W każdym razie Ewangeliści podkreślają wyraźnie, że Judaszowi przysługiwał w pełni tytuł apostoła: wielokrotnie jest o nim mowa jako o «jednym z Dwunastu» (Mt 26, 14. 47; Mk 14, 10. 20; Łk 22, 3; J 6, 71). Co więcej, Jezus zwracając się do apostołów i mówiąc właśnie o nim, dwa razy wyraża się «jeden z was» (Mt 26, 21; Mk 14, 18; J 6, 70; 13, 21). A Piotr powie o Judaszu: «zaliczał się do nas i miał udział w naszym posługiwaniu» (Dz 1, 17).

    Chodzi więc o postać należącą do grupy tych, których Jezus wybrał sobie jako najbliższych towarzyszy i współpracowników. Rodzi to dwa pytania, gdy próbuje się wyjaśnić, co się wydarzyło. Po pierwsze, pytamy się, jak Jezus mógł wybrać tego człowieka i obdarzyć go zaufaniem. W istocie, pomijając wszystko inne, chociaż Judasz był faktycznie skarbnikiem grupy (por. J 12, 6 b; 13, 29 a), w rzeczywistości nazwany jest również «złodziejem» (J 12, 6 a). Wybór pozostaje tajemnicą, tym bardziej że Jezus wypowiada odnośnie do niego bardzo surowy sąd: «biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany» (Mt 26, 24). Tajemnica staje się jeszcze bardziej nieprzenikniona co do jego wiecznego przeznaczenia, bo wiemy, że Judasz «opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: ‘Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną’» (Mt 27, 3-4). I chociaż później oddalił się, poszedł i się powiesił (por. Mt 27, 5), nie do nas należy ocena jego czynu, ale do Boga nieskończenie miłosiernego i sprawiedliwego.

    Drugie pytanie dotyczy przyczyny takiego postępowania Judasza: dlaczego zdradził Jezusa? Istnieją w tej kwestii różne hipotezy. Niektórzy uważają za przyczynę jego zachłanność na pieniądze. Inni opowiadają się za wyjaśnieniami o charakterze mesjańskim: Judasz rozczarował się widząc, że Jezus nie włączał do swojego programu wyzwolenia politycznego i zbrojnego swego kraju. W rzeczywistości teksty ewangeliczne zwracają uwagę na inny aspekt: Jan mówi wyraźnie, że «diabeł (…) nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydał» (13, 2). Podobnie pisze Łukasz: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3). W ten sposób wykracza się poza uzasadnienia historyczne i za podstawę wyjaśnień przyjmuje się osobistą odpowiedzialność Judasza, który nieszczęśliwie uległ pokusie Złego. W każdym razie zdrada Judasza pozostaje tajemnicą. Jezus traktował go jako przyjaciela (por. Mt 26, 50), jednak zachęcając, by szedł za Nim drogą błogosławieństw, nie naruszał jego woli, nie chronił przed pokusami szatańskimi, szanując ludzką wolność.

    Naprawdę wiele jest niegodziwości ludzkiego serca. Jedyny sposób zapobieżenia im polega na tym, by nie patrzeć na rzeczywistość w sposób tylko indywidualistyczny, autonomiczny, ale przeciwnie — by wciąż na nowo opowiadać się po stronie Jezusa, przyjmując Jego punkt widzenia. Powinniśmy się starać dzień po dniu żyć w pełnej komunii z Nim. Przypomnijmy sobie, że również Piotr chciał się Mu sprzeciwić, i temu, co Go czekało w Jerozolimie, ale otrzymał za to surową naganę: «nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku» (por. Mk 8, 32-33). Po swoim upadku Piotr wyraził skruchę i uzyskał przebaczenie oraz łaskę. Również Judasz żałował, ale jego żal przerodził się w rozpacz, i tak doszło do samounicestwienia. Jest to dla nas zachęta, by mieć zawsze na uwadze to, co mówi św. Benedykt na końcu zasadniczego, V rozdziału swojej Reguły: «Nigdy nie wątpić w Boże miłosierdzie». W rzeczywistości Bóg «jest większy niż nasze serca», jak mówi św. Jan (1 J 3, 20). Pamiętajmy więc o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Jezus szanuje naszą wolność. Po drugie: Jezus oczekuje naszej gotowości do skruchy i nawrócenia. Jest pełen miłosierdzia i przebaczenia. Zresztą, gdy zastanawiamy się nad negatywną rolą, jaką odegrał Judasz, musimy postrzegać ją w szerszym kontekście wydarzeń, którymi kieruje Bóg. Zdrada Judasza doprowadziła do śmierci Jezusa, który przemienił straszliwą mękę w przestrzeń zbawczej miłości i ofiary złożonej z siebie Ojcu (por. Ga 2, 20; Ef 5, 2. 25). Słowo «zdradzić» jest odpowiednikiem greckiego słowa, które znaczy «wydać». Czasem jego podmiotem jest wręcz sam Bóg: to On z miłości «wydał» Jezusa za nas wszystkich (por. Rz 8, 32). W swym tajemniczym planie zbawczym Bóg traktuje niewybaczalny czyn Judasza jako okazję do całkowitego daru z Syna dla odkupienia świata.

    Kończąc pragniemy wspomnieć również tego, który po Passze został wybrany w miejsce zdrajcy. W Kościele jerozolimskim było dwóch kandydatów, zaproponowanych przez wspólnotę, z których miano wybrać przez losowanie: «Józef, zwany Barsabą, z przydomkiem Justus, i Maciej» (por. Dz 1, 23). Właśnie ten ostatni został wybrany i «został dołączony do jedenastu Apostołów» (Dz 1, 26). O nim wiemy tylko tyle, że był świadkiem całej ziemskiej działalności Jezusa (por. Dz 1, 21-22), dochowując Mu wierności do końca. Do tej wielkiej wierności dołączyło się później Boże powołanie, by zajął miejsce Judasza, jakby dla zrekompensowania jego zdrady. Wyciągamy stąd ostatnią naukę: nawet jeśli w Kościele nie brakuje chrześcijan niegodnych i zdrajców, każdy z nas musi być przeciwwagą dla popełnianego przez nich zła przez składanie przejrzystego świadectwa Jezusowi Chrystusowi, naszemu Panu i Zbawicielowi.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Wspominamy dzisiaj postaci apostołów Judasza Iskarioty i Macieja. Judasz to ten, który zdradził Chrystusa. Za trzydzieści srebrników pocałunkiem w Getsemani wskazał Go arcykapłanom i starszym. Przez Chrystusa i pozostałych apostołów był zawsze traktowany jako jeden z ich grona. Chrystus powie wyraźnie: «jeden z was Mnie wyda» (Mt 26, 21). Rodzą się pytania: Dlaczego Pan Jezus, wiedząc o tym, wybrał tego człowieka i mu zaufał? Dlaczego Judasz zdradził swego Mistrza? Jedni odpowiadają, że był chciwy na pieniądze, inni, że był rozczarowany brakiem działań polityczno-militarnych ze strony Chrystusa na rzecz wyzwolenia ojczyzny. Św. Jan napisał, że było to działanie zła: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza (…), który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3).

    Romano Guardini stwierdza, że Chrystus, cierpiąc na krzyżu, uczynił zdradę Judasza przestrzenią zbawczej miłości i oddania siebie Ojcu. Po zmartwychwstaniu Pana Jezusa na miejsce Judasza, poprzez losowanie, do grona apostołów włączono św. Macieja. Niewiele o nim wiemy oprócz tego, co mówią Dzieje Apostolskie, że był jednym z tych, którzy przez cały czas towarzyszyli Jezusowi w okresie Jego publicznej działalności. Niech doświadczenie apostołów, o których dzisiaj mówimy, uwrażliwia nas na potrzebę świadczenia o Chrystusie w świecie, w którym także współcześnie zdarzają się zdrady i niegodziwe czyny chrześcijan.

    Słowo Papieża do Polaków:

    Pozdrawiam serdecznie pielgrzymów polskich. W tym tygodniu przypada rocznica wyboru na Stolicę Piotrową mojego umiłowanego poprzednika Jana Pawła II. Życzę wam tu obecnym i całej wspólnocie Kościoła, by świadectwo życia i bogate nauczanie pasterskie Sługi Bożego owocowało czynami miłości i wiary. Niech Bóg wam błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 maja

    Najświętsza Maryja Panna Fatimska

    Zobacz także:
      •  Święty Serwacy, biskup
      •  Święta Maria Dominika Mazzarello, dziewica
    ***
    Trójka dzieci z Fatimy: Hiacynta, Franciszek i Łucja
    W 1916 r. w niewielkiej portugalskiej miejscowości o nazwie Fatima trójce pobożnych dzieci: sześcioletniej Hiacyncie, jej o dwa lata starszemu bratu Franciszkowi oraz ich ciotecznej siostrze, dziewięcioletniej Łucji, ukazał się Anioł Pokoju. Miał on przygotować dzieci na przyjście Maryi.
    Pierwsze objawienie Matki Najświętszej dokonało się 13 maja 1917 r. Cudowna Pani powiedziała dzieciom: “Nie bójcie się, nic złego wam nie zrobię. Jestem z Nieba. Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie różaniec, aby wyprosić pokój dla świata”. Podczas drugiego objawienia, 13 czerwca, Maryja obiecała zabrać wkrótce do nieba Franciszka i Hiacyntę. Łucji powiedziała, że Pan Jezus pragnie posłużyć się jej osobą, by Maryja była bardziej znana i kochana, by ustanowić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca. Dusze, które ofiarują się Niepokalanemu Sercu Maryi, otrzymają ratunek, a Bóg obdarzy je szczególną łaską. Trzecie objawienie z 13 lipca przedstawiało wizję piekła i zawierało prośbę o odmawianie różańca.
    Następnego objawienia 13 sierpnia nie było z powodu aresztowania dzieci. Piąte objawienie 13 września było ponowieniem prośby o odmawianie różańca. Ostatnie, szóste objawienie dokonało się 13 października. Mimo deszczu i zimna w dolinie zgromadziło się 70 tys. ludzi oczekujących na cud. Cudem słońca Matka Boża potwierdziła prawdziwość swoich objawień. Podczas tego objawienia powiedziała: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniała życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają różaniec i pokutują za grzechy”.
    Św. Jan Paweł II przed figurą Matki Bożej Fatimskiej
    Chociaż objawienia Matki Bożej z Fatimy, jak wszystkie objawienia prywatne, nie należą do depozytu wiary, są przez wielu wierzących otaczane szczególnym szacunkiem. Zostały one uznane przez Kościół za zgodne z Objawieniem. Dlatego możemy, chociaż nie musimy, czerpać ze wskazówek i zachęt przekazanych nam przez Maryję.
    Z objawieniami w Fatimie wiążą się tzw. trzy tajemnice fatimskie. Pierwsze dwie ujawniono już kilkadziesiąt lat temu; ostatnią, trzecią tajemnicę, wokół której narosło wiele kontrowersji i legend, św. Jan Paweł II przedstawił światu dopiero podczas swojej wizyty w Fatimie w maju 2000 r. Sam Ojciec Święty wielokrotnie podkreślał, że opiece Matki Bożej z Fatimy zawdzięcza uratowanie podczas zamachu dokonanego na jego życie właśnie 13 maja 1981 r. na Placu Świętego Piotra w Rzymie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Czy wszystko zostało już powiedziane o Fatimie?

    Zawierzenie Maryi Kościoła i świata

    W światowych mediach coraz częściej dochodzą do głosu wypowiedzi zwolenników marginalizacji fatimskiego orędzia. Próbuje się przekonać ludzi, że Fatima należy już do przeszłości, że jej zapowiedzi, proroctwa – a także ostrzeżenia, upomnienia i wezwania – były skierowane do minionych pokoleń; na progu nowego milenium Kościół powinien kierować się innymi, “aktualnymi” drogowskazami. Odnosi się czasem wrażenie, że jakaś siła dokłada wszelkich starań, by nie dopuścić do zrealizowania wszystkich próśb Matki Bożej, by doprowadzić jakby do cofania się ze szlaku tuż przed dotarciem do celu. Stąd mami się nas kolorowymi lampkami sensacji, atrakcyjnymi hasłami reklam…
    Nietrudno o argumenty za przemilczaniem Fatimy. Rok 1984 przyniósł wypełnienie najważniejszej prośby Matki Bożej: kolejnego poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu. Rok 1991 przeszedł do historii jako kres imperium Rosji Radzieckiej. Rok 2000 zapisał się ujawnieniem trzeciej tajemnicy fatimskiej. Co jeszcze pozostało, co nie byłoby tylko elementem przeszłości?
    Zwieńczeniem Wielkiego Jubileuszu Ojciec Święty uczynił uroczystość zawierzenia Kościoła i świata Niepokalanemu Sercu Matki Bożej – tak jak tego żądała Maryja w Fatimie. Przed nim pozostaje jeszcze jedno wielkie zadanie: ustanowienie nabożeństwa pierwszych sobót, które zapewni światu Bożą opiekę i przyniesie owoce nawrócenia.

    Aktualność tematu

    27 kwietnia br. s. Łucja powiedziała, że wizja fatimska mówi przede wszystkim o walce ateistycznego komunizmu z Kościołem i że opisuje ogromne cierpienia świadków wiary w XX wieku. Wydaje się celowe przytoczenie w tym miejscu zdania z listu s. Łucji, który skierowała 12 maja 1982 r. do Ojca Świętego: “Trzecia część tajemnicy odnosi się do słów naszej kochanej Pani: Jeżeli Rosja się nie nawróci, będzie swoje błędy rozszerzać na cały świat i wywoływać wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy będą męczeni, Ojciec Święty będzie bardzo cierpiał, różne narody zostaną zniszczone”. Tymczasem Rosja jeszcze się nie nawróciła, a jej błędy wcale nie przeszły do lamusa historii, by mogły być poznawane jedynie z podręczników historii XX wieku. Wszystko wskazuje na to, że owe “błędy” świat przeniesie w kolejne milenium swoich dziejów. Sformułowane przez s. Łucję zdanie warunkowe (“Jeżeli Rosja się nie nawróci…”) wciąż obciąża naszą teraźniejszość i rzutuje na przyszłość.

    Słowa z Fatimy

    Przypomnijmy, co powiedziała Matka Boża w Fatimie 13 lipca 1917 r.: “Aby zapobiec wojnie…. zażądam poświęcenia Rosji mojemu Niepokalanemu Sercu i zadośćczyniącej Komunii w pierwsze soboty miesiąca. Jeżeli wysłuchają moich próśb, Rosja się nawróci i zapanuje pokój. Jeżeli nie, rozsieje swe błędy po całym świecie, doprowadzając do wojen i prześladowań Kościoła”. 13 czerwca 1929 r., w tzw. ostatnim objawieniu, Maryja powiedziała: “Rosja rozsieje swe błędy po całym świecie, doprowadzając do wojen i prześladowań Kościoła. Ojciec Święty będzie musiał dużo przecierpieć”. W maju 1936 r. s. Łucja odnotowała: ” Rozmawiałam z Panem Jezusem na temat poświęcenia Rosji. Pytałam Go, dlaczego nie nawróci Rosji bez Ojca Świętego i Jego aktu poświęcenia. Odpowiedział: ´Ponieważ chcę, aby cały mój Kościół uznał w tym poświęceniu tryumf Niepokalanego Serca Maryi, tak by kult Jej Niepokalanego Serca mógł się później rozszerzyć obok nabożeństwa do mego Serca…´”
    Zwróćmy uwagę, że Maryja mówi o “błędach Rosji” jakby jednym tchem, łącząc je z ukazaną dzieciom wizją piekła. Jest to bardzo wymowne. Wskazuje na niezwykłą zależność między trwaniem Rosji w oddaleniu od Boga a potępieniem, które staje się udziałem wielu, bardzo wielu ludzi. Jakby były to naczynia połączone i rozszerzanie się “błędów Rosji” szerzej otwierało przed ludzkością bramy piekła. I jakby opróżnienie jednego naczynia pociągało za sobą opróżnienie drugiego…

    Miejsce Rosji w orędziu

    Czy możemy po ludzku zrozumieć ową “szatańską zależność”? Wiemy, że Rosja to kolebka ateistycznego systemu, który mocą prawa chciał wykreślić Boga z serc ludzi i zniszczyć sumienie człowieka. Ten system opracował metody walki z Kościołem. Manifest programowy walki z Kościołem na Kubie zawierał następujące zdania:
    “Jeżeli ma istnieć demokracja… to najpierw trzeba ograniczyć wpływ Kościoła katolickiego i jego działalność.
    Gdy walka polityczna i siły produkcyjne osiągną pewien poziom, znajdziemy się na pozycji, z której będziemy w stanie zniszczyć Kościół.
    Na pierwszej linii naszego działania musi być nauczanie, przekonywanie i uświadamianie katolików, aby włączyli się w życie polityczne i społeczne. Krok po kroku będziemy wtedy zastępowali elementy religijne ideologią marksistowską.
    Następnym krokiem będzie zniszczenie ogniwa łączącego Kościół z Watykanem. Kiedy oderwiemy Kościół od Watykanu, będziemy mogli sami ustalać i wybierać osoby mające otrzymać święcenia kapłańskie.
    Jeżeli praktyki religijne pozostawimy własnej indywidualnej odpowiedzialności, to owe praktyki zostaną stopniowo zapomniane i zaniechane.
    Nowa generacja zdominuje starszą, a religia stanie się epizodem z przeszłości.”
    Ekspansję ateistycznego systemu powstrzymał dopiero Ojciec Święty Jan Paweł II. Uczynił to, wypełniając prośby Matki Bożej Fatimskiej.

    Jan Paweł II a Rosja

    Wszystko zaczęło się 13 maja 1981 r., kiedy to na Placu św. Piotra padły strzały wymierzone w Jana Pawła II. Wówczas powracający do zdrowia Papież zrozumiał, że “jedynym sposobem ocalenia świata od wojny, ocalenia od ateizmu, jest nawrócenie Rosji zgodnie z orędziem z Fatimy”. Papież świadomie przekroczył cienką granicę między wiarą a polityką i postanowił spełnić religijne, ale zarazem “polityczne” życzenie Matki Bożej, która domagała się w Fatimie poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu. Pamiętamy, że ostatecznie akt zawierzenia został wypowiedziany w Rzymie w 1984 r. i że zapoczątkował on w świecie ” nieoczekiwane przemiany”. Spełniły się zapowiedzi z Fatimy – upadł system komunistyczny. Autorem klęski Rosji jest obecny Papież. Zaświadczył o tym sam Gorbaczow… Zaś w fatimskim sanktuarium znalazł się nie tylko pocisk wystrzelony ku Ojcu Świętemu, ale i fragment muru berlińskiego…

    “Błędy Rosji” dziś, “błędy Rosji” w nas

    Mówiąc o “błędach Rosji”, w sposób naturalny kierujemy wzrok na Wschód – w stronę byłego imperium sowieckiego. Tymczasem powinniśmy spojrzeć również na Zachód i przypomnieć sobie słowa Ojca Świętego wypowiedziane w Fatimie, że zagrożenia nie ustąpiły, że przybierają nowe, jeszcze groźniejsze formy. Wydaje się, że pozostają one nadal tymi samymi “błędami”. Dlaczego?
    Błędy Rosji rozpoczęły się na Zachodzie – to tam narodziła się idea komunizmu. Rosja stała się jedynie pierwszym miejscem opanowanym przez ten system i w konsekwencji potężnym narzędziem jego ekspansji. Do tego stopnia potężnym, że zaczęto utożsamiać system z krajem, który mu służył. Błędem było podporządkowanie się przez Rosję szatanowi, błędem było zanegowanie przez nią nieśmiertelnej wartości, jaką jest dusza ludzka, błędem było demoralizowanie społeczeństwa. Czy te ” błędy Rosji” nie rozszerzyły się na cały świat? Tak. One są widoczne w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach świata, również w Polsce. Przejawem ducha “błędu” jest – jak mówi Papież – “życie tak, jakby Bóg nie istniał”. Tak dziś żyją społeczeństwa, a swym credo czynią nie wiarę w Boga miłości, lecz w bożka pieniądza i sukcesu.

    Boża propozycja

    Z nieba widać najlepiej. Bóg wie, że wyciągnięcie jednej cienkiej nitki z tkaniny różnorodnych wydarzeń historii świata może zburzyć całość misternie tkanego całunu, którym szatan pragnie okryć ludzkość. Tą do dziś nie wyciągniętą nitką jest nienawrócona Rosja. Kiedy się nawróci, tkany przez szatana całun stanie się początkiem szaty przygotowywanej na gody Baranka. Kiedy się nawróci, “błędy Rosji” ukażą światu całą kłamliwą brzydotę… Stąd propozycja, którą Bóg skierował do nas w objawieniu Matki Bożej Fatimskiej: trzeba poświęcić Rosję Niepokalanemu Sercu Maryi, trzeba umieścić w Rosji zaczyn łaski, jaki wiąże się z tym poświęceniem. Tak, tylko łaska z nieba może wypchnąć świat z kolein, pod jakimi podąża.

    * * *

    Za dużo poezji w tych pisanych z Zakopanego rozważaniach? Ale tylko przez alegorię można próbować nazwać Nienazwanego i opisać drogi Jego Opatrzności. Tylko obrazy i symbole są w stanie przybliżyć nam tajemnicę Wysłannicy z Nieba – Matki Boga, której Jezus z wysokości krzyża zawierzył każdego z nas. I tylko wówczas, gdy Niepokalane Serce Maryi będzie mogło przemówić bezpośrednio do naszego serca, zrozumiemy postawę Ojca Świętego i jego pragnienie, by na progu nowego tysiąclecia raz jeszcze zawierzyć Kościół, świat i Rosję Sercu Matki i powstrzymać trwającą nadal cichą ekspansję “błędów Rosji”, które nie pozwalają nam cieszyć się pokojem i doświadczać opieki nieba.

    ks. Mirosław Drozdek SAC/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 maja


    Święty Leopold Mandić z Hercegnovi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci Nereusz i Achilles, męczennicy
      •  Święty Pankracy, męczennik
      •  Błogosławiona Juta z Bielczyn
      •  Święty German, patriarcha Konstantynopola
      •  Błogosławiona Imelda Lambertini, dziewica
    ***
    Święty Leopold Mandić

    Bogdan Mandić urodził się 12 maja 1866 r. w Herceg Novi (Castelnuovo) w Dalmacji (obecnie Czarnogóra nieopodal granicy z Chorwacją). Był ostatnim z dwanaściorga dzieci w ubogiej chorwackiej rodzinie Piotra i Karoliny z domu Zarević. Wychował się w dużej biedzie materialnej, ale w atmosferze głębokiej miłości i pobożności. W 1884 roku wstąpił do kapucynów, przyjmując imię Leopold. Cztery lata później złożył śluby wieczyste. 20 września 1890 roku w Wenecji został wyświęcony na kapłana.
    Był bardzo niewielkiego wzrostu – liczył zaledwie 135 centymetrów, utykał. Mówił na tyle niewyraźnie, że przełożeni odsuwali go od głoszenia kazań. Leopold pragnął wrócić do swojej ojczyzny, aby tam propagować jedność między chrześcijanami różnych Kościołów oraz prowadzić dialog z muzułmanami i żydami. Przełożeni powierzyli mu jednak inne zadanie. Uznali, że jego “terenem misyjnym” będzie konfesjonał. Przebywając w ciasnej celi zakonnej, Leopold był po kilkanaście godzin dziennie do dyspozycji wiernych. Służył wszystkim, którzy prosili o pojednanie z Bogiem. Nie tylko udzielał rad i służył jako spowiednik, ale za penitentów ofiarował także swoje cierpienia. Posiadał charyzmat czytania w sumieniach tych, którzy przychodzili do niego po radę i pojednanie z Bogiem.Święty Leopold Mandić

    W 1906 r. został skierowany do pracy w klasztorze Świętego Krzyża w Padwie. W trakcie I wojny światowej trafił do więzienia, bo nie chciał się wyrzec chorwackiego obywatelstwa. Zakładał sierocińce, opiekował się ubogimi. Przez całe życie zmagał się ze słabościami i chorobami. Zmarł w wieku 76 lat 30 lipca 1942 r. w Padwie z powodu choroby nowotworowej.
    Jego beatyfikacja nastąpiła 2 maja 1976 r. i dokonał jej papież Paweł VI; św. Jan Paweł II rozciągnął jego kult na cały Kościół i wpisał go do katalogu świętych w siedem lat później, w piątą rocznicę inauguracji swego pontyfikatu – 16 października 1983 r. Nazwał go “Apostołem sakramentu pojednania”, ustanawiając go orędownikiem zarówno penitentów, jak i spowiedników. Obecnie jego wspomnienie przypada w rocznicę jego narodzin dla ziemi (12 maja).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Leopold Mandić

    Całym sensem mojego życia winien być Boży plan, tzn. abym i ja na swój sposób uczynił coś, by pewnego dnia zgodnie z Bożą Mądrością, która decyduje o wszystkim z mocą i łagodnością, oddzieleni ze wschodu powrócili do katolickiej jedności. Muszę być zawsze gotowy pracować. Urodziliśmy się do trudu, a odpoczniemy w raju. Zostałem powołany dla zbawienia mojego narodu, tzn. narodu Słowian, a zarazem zostałem powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania.

    św. Leopold Mandić

    Święci uświęcają miejsca w których żyli: św. Franciszek swe eremy, Antoni – Padwę, Jan Vianney – Ars, a Pio z Pietrelciny – San Giovanni Rotondo. W Padwie jednak istnieje nie tylko bazylika „Świętego”. Znanym miejscem stała się również pewna celka-konfesjonał w klasztorze kapucynów przy placu św. Krzyża. To tutaj przez ponad trzydzieści lat św. Leopold Mandić słuchał spowiedzi licznych penitentów. Miejsce to ocalało podczas nalotu bombowego 14 maja 1944 roku, co przewidział ten niewysoki kapucyn: „Kościół i klasztor zostaną uszkodzone przez bomby, ale nie ta celka. W niej Bóg okazał duszom tyle miłosierdzia. Musi pozostać jako pomnik Jego dobroci”. Na tych kilku metrach kwadratowych zamknięte było całe życie świętego spowiednika. Nie łatwo je opowiedzieć, gdyż było zbyt pokorne, ukryte przed mądrością świata.

    Urodził się 12 maja 1866 roku w Herzog Novi, w Dalmacji, przy wejściu Zatoki Kotorskiej do Adriatyku, jako najmłodsze z 12 dzieci. Na chrzcie, 13 czerwca, otrzymał imię Bogdan. Jego ojciec, Piotr Mandić, syn rybaka i kupiec, ożenił się z Carlottą Zarević. Oboje byli zdeklarowanymi katolikami. Wspomnienie matki często wypływało z jego serca: „Charakteryzowała ją nadzwyczajna dobroć. Zwłaszcza jej zawdzięczam to, kim jestem”. Był chłopcem myślącym, spokojnym i bardzo inteligentnym. Jego zainteresowania skupiały się na domu, szkole i kościele. Jednak charakter miał żarliwy. 16 listopada 1882 roku, w wieku siedemnastu lat, wstąpił do seminarium kapucynów w Udine.

    Kapucyńskie powołanie Bogdana zrodziło się z ogromnego pragnienia apostolatu. Wyjechał, aby powrócić do „swojego ludu” jako misjonarz. Apostolski impuls pochodził również z zainicjowanych przez papieża Leona XIII celebracji franciszkańskich. W ciągu dwóch lat spędzonych w Udine starał się w milczeniu i przez samokontrolę skorygować defekt wymowy – uciążliwe jąkanie, które nie pozwalało mu komunikować się z innymi, choć bardzo tego pragnął ze względu na swój serdeczny i ekstrawertyczny charakter. Bardzo szybko okazał się wzorem we wszystkim. Rok próby spędził w Bassano del Grappa (Vicenza), gdzie 2 maja 1884 roku wraz z habitem kapucyńskim przyjął imię Leopold. Potem przyszły trzy lata filozofii w Padwie (1885– 1888). 18 czerwca 1887 roku – jak sam napisał – po raz pierwszy usłyszał głos Boga, który mówił o powrocie odłączonego Kościoła wschodniego do katolickiej jedności. I to właśnie stało się fundamentem jego całego życia, refrenem jego aspiracji, celem jego misji.

    Jesienią 1888 roku przeniósł się do klasztoru Odkupiciela, na wenecką wyspę Giudecca, gdzie dwa lata studiował teologię. 20 września 1890 roku w kościele Zbawienia (de La Salute) otrzymał święcenia kapłańskie. Wydawało się, że jego misjonarskie marzenie jest bliskie realizacji. Od razu poprosił przełożonych, aby wysłali go jako misjonarza do krajów Orientu. Odpowiedź była negatywna: za bardzo się jąkał i przełożeni uważali, że się nie nadaje. Kolejne prośby także zostały odrzucone. Przyjął to posłusznie i w milczeniu; wycofał się w tajemnicę modlitwy o jedność oraz w cień konfesjonału. Tu przed małym bratem otwierała się misyjna przestrzeń znacznie rozleglejsza niż ziemie Wschodu. Codzienna Msza św. przeżywana jako ekumeniczne zobowiązanie podsycała światło jego powołania, które uwalniało się następnie w konfesjonale – przenikliwe i pełne mądrości.

    W ciągu siedmiu lat pobytu w Wenecji nieustannie przypominał o swych misyjnych pragnieniach i choć był tak niski, że w habicie wydawał się niezdarny, stał się wzorcem, prawdziwym mistrzem duchowym, obdarzonym szczególnymi nadprzyrodzonymi darami. Krótka, trzyletnia przerwa w schronisku w Zarze wydawała się przybliżać go do ekumenicznego ideału. Nie angażując się w żadne bezpośrednie działania, czuł się tam jednak bardzo dobrze, był bowiem blisko swego narodu. Wezwany powrócił do Włoch, tym razem do Bassano, gdzie kolejne pięć lat spędził w konfesjonale, na modlitwie i studium swoich umiłowanych autorów: św. Tomasza i św. Augustyna.

    W 1905 roku przez rok był wikarym w klasztorze w Capodistrii. Po powrocie do Włoch spędził trzy lata w Thiene (Vicenza), w sanktuarium Madonna dell’Olmo [Maryja, która objawiła się na Wiązie – dopisek tłumacza]. Pracował tam z grupami Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego, wiele nocy spędzając na modlitwie – zwłaszcza po tym, jak żart zrobiły mu trzy młode robotnice, przez co został zawieszony w posłudze w konfesjonale. Wydawało mu się, że wszystko się rozpada: jego powołanie dla Wschodu, pragnienie aktywnego apostolatu, służba ludziom. Był malutkim bratem, który poza konfesjonałem do niczego się nie nadawał, a i tego mu zabroniono. Pozostało mu wyrzeczenie się samego siebie i mistyczne zanurzenie w modlitwie, które jednocześnie napełniało go bólem i podnosiło na duchu.

    W 1909 roku został przeniesiony do Padwy. Przełożeni powierzyli mu kierowanie studentami oraz nauczanie patrologii. Pojawił się w nim nowy zapał apostolski, przejawiający się zwłaszcza pragnieniem głoszenia kazań. Był do tego dobrze przygotowany tak przez własną lekturę, jak i przez nauczanie. Wstrząsem była dla niego świadomość, że wielu kapłanów i zakonników odwoływało się w homiliach do świeckiej wiedzy. Mimo iż z powodu jąkania nie miał daru przemawiania, potrafił zakorzenić w innych upodobanie do przepowiadania opartego na Ewangelii. Padewski okres intensywnego pogłębiania wiedzy i zaangażowania dydaktycznego stanowił dramatyczną kulminację jego misyjnego i ekumenicznego powołania, które przekształciło się w heroiczną ofiarę z siebie. W styczniu 1911 roku pisał do swego ojca duchowego, który mu odpowiedział: „Bądź pewny, że ta postawa modlitwy i ofiary przed Ojcem wszystkich ludzi przyczyni się bardzo dla dobra odłączonych ludów”. 19 listopada 1912 roku ofiarował się Bogu za swoich studentów.

    Te heroiczne akty są wyrazem przemiany jego życia, początku jego nowego, duchowego wymiaru. Ojciec Leopold wybrał styl życia charakteryzujący się duchem ofiary – tak w radykalnym posłuszeństwie, które przyjęło cechy twardego posłuszeństwa ignacjańskiego, jak i w mistycznym ogołoceniu, przeżywanym w całym bogactwie jego silnej dalmackiej natury. Miał już czterdzieści siedem lat. Bardzo trudno było mu zrezygnować z marzeń o apostolacie misyjnym i zamienić je na cierpienia przyjmowane w zjednoczeniu z Chrystusem i św. Franciszkiem. Jak pisze jeden z biografów, „oddawał, co tylko mógł z siebie ofiarować – fizycznie i egzystencjalnie – uczniom, penitentom i przyjaciołom”.

    Jego życie było męczeństwem konfesjonału, ukrzyżowaniem w konfesjonale, zwłaszcza od 1914 roku, gdy został zwolniony z kierowania studentami. Jednak jego serce na zawsze pozostało na Wschodzie. Z tego powodu nigdy nie przyjął włoskiego obywatelstwa, nawet gdy podczas pierwszej wojny światowej, w latach 1917–1918, wiązało się to z koniecznością pielgrzymowania od klasztoru do klasztoru po całych południowych Włoszech, jako że był obywatelem imperium habsburskiego pozostającego z Włochami w stanie wojny. Kiedy w 1923 roku Istria i Kvarner zostały wcielone do Włoch, ojca Leopolda posłano do Zary jako spowiednika. Tę dobrą zmianę przyjął z wielką radością i natychmiast udał się na nowe miejsce, jednak już 16 listopada przeniesiono go z powrotem do Padwy. Niespodziewany wyjazd zaniepokoił jego bardzo licznych penitentów, którzy poprosili o interwencję biskupa Eliasza Dalla Costa. Minister prowincjalny, br. Odoryk z Pordenone, został zmuszony do odwołania wcześniejszej decyzji, a mały brat kontynuował swe milczące męczeństwo. Nieco radości dał mu kurs języka chorwackiego dla młodych współbraci, który prowadził w Wenecji w 1924 roku. Wiedział, że w ten sposób przygotowuje misjonarzy dla Wschodu, dlatego ubogacał kurs dygresjami o charakterze apostolskim. Miał wówczas pięćdziesiąt pięć lat. 13 listopada 1927 roku zredagował na kartce swój kolejny ślub w intencji powrotu odłączonych braci wschodnich do katolickiej jedności.

    Do jego konfesjonału przychodzili wszyscy: mali i wielcy, wykształceni i prości, zakonnicy, kapłani, klerycy i świeccy. Aż do śmierci ojciec Leopold udzielał sakramentu pojednania i miłosierdzia zamknięty w pokoiku – dwa na trzy metry – z maleńkim, źle wykonanym oknem, wychodzącym na niewielki, duszny dziedziniec. Jego Wschodem stała się każda dusza przychodząca do niego i prosząca go o duchową pomoc. 13 grudnia 1941 roku napisał: „Każda dusza, która będzie potrzebowała mojej posługi, stanie się dla mnie Wschodem”. Spowiadał od dziesięciu do dwunastu godzin dziennie, nie przejmując się zimnem ani upałem, zmęczeniem i chorobami. „Proszę być spokojnym – mówił swoim penitentom – proszę złożyć wszystko na moje barki, a ja się tym zajmę”. I nakładał na siebie pokuty, modlitwy, nocne czuwania, posty i biczowanie do krwi. Z radością szedł na spotkanie każdego penitenta. Więcej nawet – dziękował im i chętnie by każdego uściskał. Pewnego dnia wysłuchał spowiedzi na kolanach, gdyż penitent przez pomyłkę usiadł na jego miejscu.

    Posądzano go o laksyzm, o to, że miał „szeroki rękaw”. Wycierpiał wiele niesłusznych oskarżeń. Odpowiadał na nie z wielkim doświadczeniem Bożego miłosierdzia, wskazując na Ukrzyżowanego: „Jeśli Ukrzyżowany wypomniałby mi „szeroki rękaw”, powiedziałbym Mu: taki przykład, błogosławiony Panie, dałeś mi Ty, a ja jeszcze nie doszedłem do szaleństwa umierania za dusze!”. Historia jego konfesjonału mogłaby być królewską historią, radosnym tańcem charyzmatów, łask i cudów, ale byłoby za dużo do opowiadania. Ostateczna ofiara była już bowiem bliska.

    Pod koniec jesieni 1940 roku stan jego zdrowia zaczął się stopniowo pogarszać. Na początku kwietnia 1942 roku znalazł się w państwowym szpitalu. Miał raka przełyku, ale nie przejmował się tym. W klasztorze wrócił do spowiadania. Bał się jednak śmierci i bólu, który go niszczył. 29 lipca 1942 roku spowiadał bez przerwy, a następnie całą noc spędził na modlitwie. Rankiem, 30 lipca, podczas przygotowania do Mszy św. zemdlał. Przeniesiony do łóżka przyjął sakrament chorych i gdy z wzniesionymi rękami, jakby szedł z kimś na spotkanie, kończył odmawiać „Witaj Królowo”, wydał ostatnie tchnienie. Podczas uroczystego pogrzebu przy jego trumnie znalazła się cała Padwa. Trzydzieści cztery lata później, 2 maja 1976 roku, Paweł VI ogłosił go błogosławionym, a 16 października 1983 roku Jan Paweł II zaliczył w poczet świętych.

    (fragment książki „Śladami Świętych”)

    Biuro Prasowe Kapucynów – Prowincja Krakowska

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 maja

    Święci Odon, Majol, Odylon i Hugon
    oraz błogosławiony Piotr, opaci kluniaccy

    Zobacz także:
      •  Święty Mamert, biskup
      •  Święty Ignacy z Laconi, zakonnik
      •  Święty Franciszek de Hieronimo, prezbiter
    ***
    Opactwo w Cluny zostało założone 11 września 910 r. przez księcia Akwitanii Wilhelma Pobożnego. Mianował on pierwszego opata, ale nadał opactwu przywilej nominacji kolejnych przełożonych. Dzięki temu Cluny było wolne od wpływu władzy świeckiej, podporządkowano je bezpośrednio władzy papieża.

    Święty Odon z Cluny

    Pierwszym mianowanym przez zakonników opatem (a więc drugim chronologicznie) został w 927 r. Odon. Urodził się on ok. 878 r. w Maine we Francji jako syn rycerza Abbona. Wychowywał się na książęcym dworze Wilhelma Akwitańskiego. W wieku 19 lat został kanonikiem w kościele św. Marcina w Tours. Został wysłany na studia teologiczne i muzyczne do Paryża; odbył je pod duchowym kierownictwem św. Remigiusza z Auxerre. Po powrocie do domu spędził rok w pustelni na modlitwie, postach i umartwieniu. Kilka lat później wstąpił do benedyktynów w Baume. Tamtejszy opat, św. Bernon, dostrzegł w Odonie niepospolite zalety, które predysponowały go do odegrania znacznej roli w dziele reformy klasztornej. Dlatego też w roku 924 naznaczył go na swojego następcę jako opata sprawującego zwierzchność nad klasztorami w Baume i Cluny. Odon zdołał jednak objąć rządy opackie jedynie w Cluny, które odłączyło się ostatecznie od Baume. Dzięki niemu Cluny otrzymało potwierdzenie niezależności i zyskało znaczenie w ówczesnej Europie. Już w roku 937 siedemnaście klasztorów w Burgundii, Akwitanii, północnej Francji i Italii przystąpiło do reformy na wzór kluniackiej. Nie utworzyły one jeszcze formalnej kongregacji klasztorów, ale grunt do prawnego usankcjonowania międzyklasztornej więzi był przygotowany. Odon założył na Awentynie klasztor Matki Bożej, a także wprowadził reformy kluniackie do klasztorów na Monte Cassino i w Subiaco. Zmarł w Tours 18 listopada 942 r. Tam też został pochowany; jego relikwie spalili hugenoci w XVI w. Pozostawił po sobie sporą spuściznę literacką. Najcenniejszymi wśród niej są jego Collationes (eseje o moralności), długi poemat w heksametrach Occupatio, Vita sancti Geraldi Aurelianensis comitis (żywot św. Gerarda z Aurillac) oraz nieco utworów o charakterze liturgicznym (antyfony, hymny itp.).

    Święty Majol z Cluny

    Następcą Odona został Aymard, który sprawował rządy od 942 r. do 954 r. Po nim opatem Cluny został św. Majol. Urodził się on między 906 a 915 r. w Valensole lub w Awinionie, w rodzinie bardzo zamożnej. Przez św. Bernona został mianowany kanonikiem katedralnym. Podjął studia w Lyonie. Po powrocie zaczął nauczać w szkole biskupiej. Gdy mieszkańcy Besançon zażądali, aby zasiadł na tamtejszej stolicy arcybiskupiej, odmówił i schronił się w Cluny. W latach 942-948 był tam bibliotekarzem i apokryzjariuszem, potem został koadiutorem opata Aymarda. Gdy ten ostatni w roku 954 zmarł, zajął jego miejsce. Majol roztropnie rządził opactwem, był też doradcą papieży, cesarzy i innych możnych tego świata. Reformę zawdzięcza mu wiele klasztorów we Francji, Niemczech i Italii. W roku 972 uczestniczył w zaślubinach Ottona II z Teofano. Gdy wracał, Saraceni porwali go na zboczach Wielkiego św. Bernarda, ale po kilku tygodniach wypuścili w zamian za duży okup. Kiedy w roku 974 zamordowano papieża Benedykta VI, cesarz chciał go osadzić na stolicy św. Piotra. Majol jednak propozycji nie przyjął. W 959 r. przedsięwziął budowę nowego kościoła przy opactwie. Konsekrowano go w roku 981. W dwanaście lat później, czując ubytek sił, wybrał na swego następcę Odylona. Odpowiadając na nalegania Hugona Kapeta, udał się do Saint-Denis, aby zreformować tamtejsze opactwo. Zmarł w drodze, w Sauvigny, w dniu 11 maja 994 r. Jego życiorysy komponowali Syrus, Odylon i Nagold. Kult Majola był przez stulecia jednym z najbardziej popularnych we Francji. Odylon urodził się w roku 962 w Mercoeur. Początkowo był kanonikiem w Brioude, ale ok. 990 r. opat Majol pociągnął go do życia benedyktyńskiego. Odylon został jego koadiutorem, a od roku 994 – następcą. Okazał się surowym dla siebie samego, ale pełnym dobroci dla drugich. W roku 997 wyprawił się do Paryża i Rzymu. Zetknął się wtedy z panującymi i papieżami. Dwa lata później spotkał się z cesarzową Adelajdą. Potem zaopatrzył ją na śmierć i zredagował jej żywot. W czasie wielkiego głodu w roku 1006 nie wahał się przetopić świętych naczyń oraz złotej korony ofiarowanej opactwu przez św. Henryka, aby zaradzić potrzebom ludu. Cluny przeżywało okres świetności i cieszyło się poparciem Henryka II, Roberta Pobożnego, Benedykta VIII i Jana XIX. Opat zadbał wówczas o odbudowę i modyfikację klasztornych obiektów, do mnichów wygłaszał liczne konferencje, ułożył żywot swego poprzednika i hymny ku jego czci. Kazał modlić się za dusze zmarłych zwłaszcza w dniu 2 listopada; zwyczaj ten, jako Dzień Zaduszny, z czasem przyjął się w całym Kościele zachodnim. Przyczynił się też razem z Ryszardem z Saint-Vanne do ustanowienia treuga Dei: zawieszenia broni i ustania wszelkiej wrogości od wieczora w środę do poranka w poniedziałek. W roku 1047 jeszcze raz wizytował podległe mu klasztory i udał się do Rzymu. Zmarł 1 stycznia 1049 r. w Souvigny. W roku 1063 Piotr Damiani jako legat papieski konsekrował tam kościół, dokonał podniesienia relikwii Odylona i przygotował nową redakcję jego żywota.Kolejnym opatem został Hugon. Urodził się w roku 1024 w Burgundii. Ojciec pragnął, by został rycerzem; Hugon jednak schronił się w opactwie w Cluny. W 1044 r. wyświęcony został na kapłana, a wkrótce potem mianowano go przeorem. Pięć lat później zmarł jego mistrz – opat Odylon. Hugon, który w tym czasie przebywał na sejmie w Wormacji, objął po nim rządy w Cluny, które sprawować miał przez sześćdziesiąt lat. W tym czasie odegrał doniosłą rolę w usunięciu grożącego sporu przy wyborze Leona IX. Dziewięciu kolejnym papieżom służył cennymi radami i szeroko zakrojoną współpracą. Na Węgrzech wiódł negocjacje pokojowe między królem Andrzejem I a cesarzem Henrykiem IV; u boku legatów papieskich brał czynny udział w licznych synodach; towarzyszył samym papieżom w ich podróżach po Francji. Skłonił Bernarda, opata w St. Victor, do spisania zwyczajów (Consuetudines) kluniackich, a następnie zorganizował zależne od Cluny fundacje benedyktyńskie w jedną kongregację i ustanowił dla niej kapitułę generalną. W tym celu odbył wiele podróży do Niemiec, Hiszpanii, Węgier i Italii. Hugon wybudował w Cluny olbrzymią pięcionawową bazylikę: w roku 1095 Urban II poświęcił w niej główny ołtarz. Hugon I – bo tak go w Cluny nazywano – zmarł 28 lub 29 kwietnia 1109 r. Ostatnim ze wspominanych dziś w zakonach benedyktyńskich opatów kluniackich był Piotr zwany Czcigodnym. Urodził się około 1094 r. w Owernii. Rodzice powierzyli go jako oblata przeoratowi benedyktynów w Sauxillanges. W 1109 r. złożył profesję zakonną. Był potem przeorem w Vézelay i w Domne. W sierpniu 1122 r. obrano go opatem w Cluny. Był nim do swej śmierci, która nastąpiła 25 grudnia 1156 r. W czasie swych długoletnich rządów śledził pilnie rozwój zakonu, w czym pomagały mu podróże do Anglii, Italii i Niemiec. Jego poglądy na monastycyzm stały się okazją do polemiki ze św. Bernardem z Clairvaux. Był mężem modlitwy i wielkiego serca. Pozostawił po sobie kilka dziełek apologetycznych: Tractatus adversus Petrobrusianos haereticos, Summula quaedam brevis contra haereses et sectam diabolicae fraudis Saracenorum oraz Tractatus adversus Iudaeorum inveteratam duritiem. W De miraculis pozostawił interesujące świadectwo średniowiecznego pojmowania świętości. Kazał przetłumaczyć na łacinę Koran. Z dziełka, napisanego na temat Księgi islamu, zachowały się tylko dwa rozdziały. Ułożył też kilka hymnów liturgicznych i innych utworów poetyckich. Dysponujemy także jego obfitą korespondencją. Jego żywot wkrótce po 1156 r. napisał Rudolf, mnich z Cluny. U benedyktynów wspomina się go razem z innymi świętymi opatami tego ośrodka, w dniu 11 maja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Odon z Cluny

    Św. Odon z Cluny

    Opactwo benedyktyńskie w Cluny/fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Postać św. Odona, opata Cluny sytuuje się w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta.

    Katecheza Benedykta XVI z 2 września 2009.

    Drodzy bracia i siostry,

    po długiej przerwie chciałbym powrócić do prezentacji wielkich Pisarzy Kościoła Wschodu i Zachodu z czasów średniowiecza, albowiem w ich życiu i w ich pismach widzimy niczym w zwierciadle, co to znaczy być chrześcijaninem. Dziś proponuję wam świetlaną postać św. Odona, opata Cluny: sytuuje się ona w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta. W owych stuleciach doszło do cudownego pojawienia się i rozmnożenia klasztorów, które rozgałęziwszy się na kontynencie, szerzyły na nim ducha i wrażliwość chrześcijańską. Św. Odon prowadzi nas w szczególności do jednego klasztoru – w Cluny, który w średniowieczu należał do najznakomitszych i najsławniejszych, a i dziś jeszcze jego majestatyczne ruiny są znakiem chwalebnej przeszłości ze względu na intensywne oddanie się ascezie, nauce, a zwłaszcza kultowi Bożemu, spowitemu w dostojeństwo i piękno.

    Odon był drugim opatem Cluny. Urodził się około roku 880, na pograniczu Maine i Touranie we Francji. Ojciec poświęcił go św. biskupowi Marcinowi z Tours, w którego dobroczynnym cieniu i w którego pamięci spędził potem całe życie, kończąc je w pobliżu jego grobu. Wybór konsekracji zakonnej poprzedziło u niego doznanie szczególnego momentu łaski, o którym sam opowiadał jednemu z mnichów, Janowi Włochowi, który został w przyszłości jego biografem. Odon był wtedy w wieku dojrzewania, miał około szesnastu lat, gdy w wigilię Bożego Narodzenia poczuł, że samorzutne płynie z jego ust następująca modlitwa do Dziewicy: „Pani moja, Matko Miłosierdzia, Tyś tej nocy wydała na świat Zbawiciela; bądź łaskawie dla mnie Orędowniczką. Uciekam. się, najlitościwsza, do Twego Syna, któregoś w sposób tak chwalebny i nie­zwykły zrodziła, nakłoń ucha swego miłosierdzia na moje prośby” (Vita sancti Odonis, I,9: PL 133,747). Odtąd za pomocą określenia „Matka Miłosierdzia”, którego młody Odon użył wówczas do Maryi Panny, zwracać się będzie zawsze do Maryi, nazywając Ją także „jedyną nadzieją świata (…), dzięki której otwarte nam zostały bramy raju” (In veneratione S. Mariae Magdalenae: PL 133,721). W owym czasie zetknął się z Reguła św. Benedykta i zaczął przestrzegać jej niektórych nakazów, „nosząc, choć nie był jeszcze mnichem, lekkie brzemię mnisie” (tamże, I,14: PL 133,50). W jednym z kazań Odon wysławiać będzie Benedykta jako „światło, co świeci na ciemnym etapie tego życia” (De sancto Benedicto abbate: PL 133,725) i nazwie go „mistrzem dyscypliny duchowej” (tamże, PL 133,727). Z miłością podkreśli, że pobożność chrześcijańska „z żywą słodyczą wspomina” go, mając świadomość, że Bóg wyniósł go „pośród najwyższych i wybranych Ojców Kościoła świętego” (tamże.: PL 133,722).

    Zafascynowany ideałem benedyktyńskim Odon opuścił Tours i wstąpił jako mnich do opactwa benedyktyńskiego w Baume, by następnie przejść do Cluny, którego w 927 r. został opatem. Z tego ośrodka życia duchowego mógł wywierać wielki wpływ na klasztory kontynentu. Z jego kierownictwa i jego reformy korzystały także we Włoszech liczne klasztory, w tym św. Pawła za Murami. Odon kilka razy odwiedził Rzym, docierając także do Subiaco, Montec Cassino i Salerno. To właśnie w Rzymie zachorował latem 942 r. Czując zbliżający się koniec, ze wszystkich sił pragnął powrócić do swego św. Marcina z Tours, gdzie zmarł w oktawie wspomnienia świętego, 18 listopada 942 roku. Biograf, podkreślając u Odona „cnotę cierpliwości”, wymienia długą listę innych jego cnót, jak pogarda dla świata, gorliwość za dusze, zaangażowanie na rzecz pokoju w Kościele. Wielkim pragnieniem opata Odona była zgoda między królami i książętami, przestrzeganie przykazań, troska o biednych, naprawa młodzieży, szacunek dla starszych (por. Vita sancti Odonis, I,17: PL 133,49). Kochał małą celę, w której mieszkał, „niewidziany przez nikogo i zabiegający o to, by podobać się tylko Bogu” (tamże, I,14: PL 133,49). Nie omieszkał jednak, jako „źródło obfite”, sprawować posługi słowa i przykładu, „płacząc nad ogromem nędzy tego świata” (tamże, I,17: PL 133,51). W jednym tylko mnichu, komentował jego biograf, znajdowały się zgromadzone rozmaite cnoty, występujące w rozproszeniu w innych klasztorach: „Jezus w swojej dobroci, czerpiąc z wielu ogrodów mniszych, tworzył w niewielkim miejscu raj, aby nawodnić z jego źródła serca wiernych” (tamże, I,14: PL 133,49).

    Postać św. Odona, opata Cluny sytuuje się w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta. Katecheza Benedykta XVI z 2 września 2009.

    W jednym z fragmentów kazania ku czci Marii z Magdali opat Cluny ujawnia nam, jak pojmował życie monastyczne: „Maryja, która siedząc u stóp Pana, z uwagą słuchała Jego słowa, jest symbolem słodyczy życia kontemplacyjnego, którego smak, im bardziej się go kosztuje, tym bardziej prowadzi dusze do oderwania się od rzeczy widzialnych i wrzawy trosk tego świata” (In ven. S. Mariae Magd., PL 133,717). Rozumienie to Odon potwierdza i rozwija w innych swoich pismach, z których przebija miłość do tego, co wewnętrzne, postrzeganie świata jako rzeczywistości kruchej i tymczasowej, od której należy się wyrwać, stała skłonność do dystansu wobec rzeczy uważanych za źródło niepokoju, wyostrzona wrażliwość na obecność zła w rożnych kategoriach ludzi, wewnętrzne dążenie eschatologiczne. Ta wizja świata może wydać się dość odległa od naszej, jednakże w ujęciu Odona jest ona pojęciem, które dostrzegając kruchość świata, dowartościowuje życie wewnętrzne, otwarte na drugiego, na miłość bliźniego i właśnie w ten sposób odmienia istnienie i otwierają świat na światło Boże.

    Na szczególną uwagę zasługuje „nabożeństwo” do Ciała i Krwi Chrystusa, które Odon, w obliczu powszechnego zaniedbania, nad którym bardzo ubolewał, stale z przekonaniem kultywował. Był bowiem stanowczo przekonany o rzeczywistej obecności, pod postaciami eucharystycznymi, Ciała i Krwi Pańskiej, na mocy „substancjalnej” przemiany chleba i wina. Pisał: „Bóg, Stwórca wszystkiego, wziął chleb, mówiąc, że to Jego Ciało i że ofiaruje je za świat oraz rozlał wino, nazywając je swoją Krwią”; oto „do praw natury należy przemiana zgodnie z rozkazem Stwórcy”; oto zatem „natura odmienia zaraz swój zwykły stan: bezzwłocznie chleb staje się ciałem a wino staje się krwią”; na rozkaz Pana „zmienia się substancja” (Odonis Abb. Cluniac. occupatio, ed. A. Swoboda, Lipsia 1900, str. 121).

    Niestety, odnotowuje nasz opat, ta „przenajświętsza tajemnica Ciała Pańskiego, w której zawiera się całe zbawienie świata” (Collationes, XXVIII: PL 133,572), sprawowana jest niedbale. „Kapłani – ostrzegał – którzy przystępują niegodnie do ołtarza, plamią chleb, to jest Ciało Chrystusa” (tamże, PL 133,572-573). Tylko ten, kto jest duchowo zjednoczony z Chrystusem, może godnie spożywać Jego Ciało eucharystyczne: w przeciwnym razie spożywanie Jego ciała i picie Jego krwi przyniesie nie korzyść, lecz potępienie (por. tamże, XXX, PL 133,575). Wszystko to zachęca nas, byśmy uwierzyli z nową mocą i głębią w prawdę o obecności Pana. Obecność wśród nas Stwórcy, który oddaje się w nasze ręce i przemienia nas, jak przemienia chleb i wino, przemienia tym samym świat.

    Św. Odon był prawdziwym przewodnikiem duchowym zarówno dla mnichów, jak i dla wiernych swoich czasów. W obliczu „szerzenia się przywar” rozpowszechnionych w społeczeństwie, lekarstwem, jakie zdecydowanie proponował, była radykalna przemiana życia, oparta na pokorze, prostocie, dystansie wobec rzeczy ulotnych i przylgnięcie do rzeczy wiecznych (por. Collationes, XXX, PL 133, 613). Mimo realizmu jego diagnozy sytuacji jego czasów, Odon nie popada w pesymizm: „Nie mówimy tego – wyjaśnia – by popchnąć do rozpaczy tych, którzy chcieliby się nawrócić. Miłosierdzie Boże jest zawsze dostępne; czeka na godzinę naszego nawrócenia” (tamże: PL 133,563). I woła: „O niewysłowiona głębio Bożej litości! Bóg ściga winy, ale chroni grzeszników” (tamże: PL 133,592). Opierając się na tym przekonaniu opat Cluny, lubił rozważać miłosierdzie Chrystusa, Zbawiciela, którego sugestywnie nazywał „kochankiem ludzi”: „amator hominum Christus” (tamże, LIII: PL 133,637). Jezus wziął na siebie plagi, które nam się należały – zauważa – by zbawić w ten sposób stworzenie, które jest Jego dziełem i które umiłował (por. tamże: PL 133, 638).

    Jawi się tu rys świętego opata na pierwszy rzut oka niemal ukryty pod rygorem jego surowości reformatora: głęboka dobroć jego duszy. Był surowy, przede wszystkim jednak był dobry, był człowiekiem wielkiej dobroci, która pochodziła z kontaktu z dobrocią Bożą. Odon, jak mówią nam współcześni mu, promieniował wokół siebie radością, którą był przepełniony. Jego biograf zapewnia, że nigdy nie słyszał z ust człowieka „takiej słodyczy słowa” (tamże, I,17: PL 133,31). Zwykł był, wspomina biograf, zapraszać do śpiewu chłopców spotykanych na drodze, aby potem obdarzyć ich niewielkim darem i dodaje: „Jego słowa pełne były wysławiania [Pana], radość jego budziła w naszym sercu wewnętrzną radość” (tamże, II, 5: PL 133,63).W ten sposób energiczny a zarazem sympatyczny średniowieczny opat, pasjonujący się reformą, swym działaniem podsycał w mnichach, jak również w wiernych świeckich swoich czasów, zamiary kroczenia szybkim krokiem na drodze chrześcijańskiej doskonałości.

    Chcemy mieć nadzieję, że jego dobroć, radość, jaka płynie z wiary, w połączeniu z surowością i sprzeciwem wobec przywar świata, poruszą także nasze serca, abyśmy również my mogli znaleźć źródło radości, jaka pochodzi z dobroci Boga.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 maja

    Błogosławiony Iwan Merz

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Beatrycze d’Este, mniszka
      •  Święty Antonin z Florencji, biskup
      •  Święty Jan z Avili, prezbiter i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławiony Iwan Merz

    Iwan przyszedł na świat w Banja Luce w dniu 16 grudnia 1896 roku. W rodzinie panował duch liberalizmu z przełomu wieków, nacechowany dystansem do religii i Kościoła. Szkołę średnią Iwan ukończył w rodzinnym mieście w 1914 roku. Po maturze przez trzy miesiące studiował na Akademii Wojskowej, a potem na uniwersytecie w Wiedniu. W marcu 1916 roku został wcielony do armii, a następnie wysłany na front włoski w trakcie I wojny światowej.
    Doświadczenia wojenne bardzo wyraźnie wpłynęły na jego życie. W dniu 5 lutego 1918 roku w swoim dzienniku notował: “Nigdy nie zapomnę o Bogu. Pragnę zawsze być z Nim zjednoczony. To byłoby straszne, gdyby ta wojna niczego mnie nie nauczyła. Muszę rozpocząć życie odnowione w duchu pogłębionego katolicyzmu. Oby tylko Pan zechciał mi pomóc, ponieważ człowiek nic nie może uczynić o własnych siłach”. Dokonał się przełom w jego życiu wewnętrznym; Iwan oddał się całkowicie na służbę Chrystusowi, składając ślub dozgonnej czystości.
    Po zakończeniu wojny kontynuował studia, najpierw w Wiedniu, a następnie w Paryżu. W 1922 roku został nauczycielem języka i literatury francuskiej w arcybiskupim gimnazjum klasycznym w Zagrzebiu. W 1923 roku uzyskał stopień doktora na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Zagrzebskiego. Swój wolny czas Iwan całkowicie poświęcał wychowaniu młodzieży. Założył Związek Orła Chorwackiego, organizację, której przyświecała dewiza: Ofiara – Eucharystia – Apostolstwo. Był jednym z pionierów ruchu liturgicznego w Chorwacji. Z głębokim zaangażowaniem wprowadzał w swej ojczyźnie Akcję Katolicką. Wielu uważało go za jeden z filarów chorwackiego Kościoła. Zamierzał stworzyć świecki instytut, który poświęciłby się pogłębianiu wiary wśród prostych ludzi, ale tego planu nie udało mu się zrealizować. Z uczestnictwa we Mszy świętej czerpał zapał do prowadzenia apostolatu wśród młodzieży. Jego życie było ewangelicznym “biegiem ku świętości”.
    Cichy, pracowity apostoł codziennej służby zmarł 10 maja 1928 roku w Zagrzebiu. Ofiarował swoje życie za młodzież. Św. Jan Paweł II wprowadzając go do grona błogosławionych, podczas podróży apostolskiej do Bośni i Hercegowiny, powiedział w Banja Luce w dniu 22 czerwca 2003 roku: “Błyskotliwy młodzieniec potrafił pomnożyć bogate talenty naturalne, którymi był obdarzony, i odniósł liczne sukcesy ludzkie. O jego życiu można powiedzieć, że było udane. Jednak nie to jest powodem, dla którego zostaje on dziś wpisany w poczet błogosławionych. Tym, co go łączy z innymi błogosławionymi, jest jego sukces w oczach Boga. Wielkim pragnieniem całego jego życia było bowiem «nigdy nie zapominać o Bogu, zawsze pragnąć z Nim się zjednoczyć». W każdym swoim działaniu dążył do doskonałego poznania Jezusa Chrystusa i Jemu pozwalał się zdobyć”. Był człowiekiem żywej wiary, modlitwy i Eucharystii. Pozostawił cenny testament duchowy oraz bogatą spuściznę dzienników, artykułów i rozważań. Jest jednym z najwybitniejszych przedstawicieli Kościoła chorwackiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 maja

    Święty Jerzy Preca, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Pachomiusz Starszy, pustelnik
      •  Święta Katarzyna Mammolini, dziewica
      •  Błogosławiony Alojzy Rabata, prezbiter
      •  Błogosławiony Jeremiasz z Wołoszczyzny, zakonnik
    ***
    Święty Jerzy Preca

    Jerzy Preca urodził się w roku 1880 w Valletcie na Malcie w wielodzietnej rodzinie. W 1888 r. jego rodzina przeniosła się do Hamrun, handlowego miasta położonego niedaleko Valletty. Tam w kościele parafialnym Jerzy Preca przyjął I komunię św. i sakrament bierzmowania. Po skończeniu liceum humanistycznego zaczął studiować na uniwersytecie teologię, aby zostać kapłanem. Już jako kleryk (w latach 1905-1906) organizował spotkania formacyjne dla młodzieży. W rok po święceniach kapłańskich w 1907 r. założył Towarzystwo Nauki Chrześcijańskiej dla młodych ludzi świeckich, którym po odpowiedniej formacji ascetyczno-teologicznej powierzał prowadzenie katechezy dzieci i dorosłych. Poza Maltą jest dziś ono obecne w Australii, Anglii, Albanii, Kenii, Sudanie i Peru. Organizację tę z czasem zaczęto nazywać “museum”. Do tej nazwy ks. Preca ułożył łaciński akrostych, który stał się hasłem Towarzystwa: Magister utinam sequatur Evangelium universus mundus – “Panie, spraw, aby cały świat podążał za Ewangelią”. W 1910 r. powstała żeńska gałąź Towarzystwa. Życie jego członków, którzy na co dzień pracowali zawodowo, znamionowała wielka dyscyplina; ubierali się skromnie, co kwadrans odmawiali krótką modlitwę, godzinę dziennie poświęcali na katechizowanie dzieci i dorosłych, a drugą godzinę na własną formację. Po przezwyciężeniu początkowych przeszkód i trudności, 12 kwietnia 1932 r. Towarzystwo zostało erygowane kanonicznie.
    Ks. Preca szerzył znajomość Pisma Świętego w przekładzie na język maltański. Był znanym kaznodzieją i spowiednikiem oraz wielkim czcicielem i apostołem miłości Boga objawionej w tajemnicy Wcielenia. Propagował różne formy pogłębionej pobożności. Trudne sprawy swego posługiwania zawierzał opiece Najświętszej Maryi Panny. 21 lipca 1918 r. wstąpił do Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego i przyjął imię Franciszek. Zachęcał także wszystkich członków i podopiecznych M.U.S.E.U.M. do noszenia szkaplerza karmelitańskiego. Wielkim nabożeństwem otaczał Matkę Bożą Dobrej Rady.
    W roku 1957 członkom założonego przez siebie Towarzystwa zaproponował do prywatnego odmawiania 5 nowych tajemnic różańcowych, które nazwał “tajemnicami światła”. W 2002 r. tę nazwę i niemal niezmienione tematy tajemnic przejął św. Jan Paweł II, wprowadzając je w całym Kościele listem apostolskim Rosarium Virginis Mariae.
    Ks. Preca zmarł w opinii świętości w Santa Venera na Malcie 26 lipca 1962 r., mając 82 lata. Św. Jan Paweł II wyniósł go do chwały ołtarzy w roku 2001, przebywając na Malcie podczas swej podróży apostolskiej. 3 czerwca 2007 r. jego kanonizacji dokonał w Rzymie papież Benedykt XVI. Jerzy Preca jest pierwszym kanonizowanym Maltańczykiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    To on wymyślił tajemnice światła.

    A potem po 45 latach zatwierdził je Jan Paweł II

    To on wymyślił tajemnice światła. A potem po 45 latach zatwierdził je Jan Paweł II

    fot. Nik Guiney / Unsplash

    ***

    Tajemnice światła – czyli pięć różańcowych punktów do rozważania życia Jezusa. Tak jak pozostałe, mają sprawiać, że różaniec staje się medytacyjną modlitwą inspirowaną Słowem Bożym.

    Wymyślił je człowiek, któremu trochę brakowało modlitewnego narzędzia do rozważania dorosłego życia Jezusa. Sam dużo modlił się na różańcu i w 1957 roku podzielił się swoją różańcową inspiracją z przyjaciółmi: robotnikami, którzy należeli do założonego przez niego stowarzyszenia. Po tajemnicach radosnych znalazły się tajemnice światła i brzmiały bardzo dla nas znajomo: pierwsza – Jezus po chrzcie w Jordanie zostaje wyprowadzony na pustynię, druga – Jezus objawia się słowami i cudami jako prawdziwy Bóg, trzecia – Jezus wygłasza błogosławieństwa na górze, czwarta – Jezus przemienia się na górze, piąta – Jezus na ostatniej wieczerzy z Apostołami.

    Miał szokujące pomysły na świeckich

    Nasz bohater urodził się w 1880 roku na Malcie, w najbardziej słonecznym mieście w Europie i maltańskiej stolicy – Valetcie. Chciał zostać księdzem, ale jego zdrowie niemal na to nie pozwoliło. Gdy wszyscy byli już pewni, że święceń nie otrzyma, wyzdrowiał, a do tego był przekonany, że tę łaskę wyprosił mu św. Józef. Nazywał się Jerzy Preca, ale będą mówić o nim niemal po imieniu: Dun Gorg, ksiądz Jurek. 

    Szybko okazało się, że akurat ten prezbiter ma niecodzienny pomysł na głoszenie Ewangelii: nie wszyscy przychylnie patrzyli na to, że studiuje Biblię i teologię ze świeckimi, co więcej – z robotnikami. A jego wizja formowania świeckich mężczyzn i kobiet, by to oni szli głosić Ewangelię wszystkim spotkanym ludziom, choć biblijna, w tym czasie była wręcz szokująca. I nie wszyscy ją podzielali.

    Takie podejście był efektem jego głębokiego zanurzenia się w Słowie Bożym: by pomóc zrozumieć je zwykłym ludziom, pisał proste, popularne książki przybliżające ludziom Pismo Święte. Były potrzebne, bo zwykli ludzie używali języka maltańskiego, a duchowa literatura w tamtym czasie była pisana po włosku lub po angielsku. Ksiądz Jurek dbał o to, by wspólnota wierzących była zaopatrzona w zrozumiałe treści: dlatego pisał po maltańsku i dbał o prostotę przekazu. Jak bardzo było to dla niego ważne, mówi fakt, że w ciągu życia stworzył 150 publikacji.

    Jerzy, mistyk codzienności

    Boga szukał w codzienności: świadczą o tym zachowane modlitwy, które są jasnym dowodem na jegomocną i bliską, mistyczną więź z Bogiem. Świetnie spowiadał, modlitwą wypraszał uzdrowienia, ale przede wszystkim pracował nad tym, by świeccy mieli dobry fundament do rozwoju swojej wiary.

    Widział ogromną potrzebę nauczania wiary: najpierw wpadł na pomysł ustanowienia diakonów stałych, którzy pomagaliby biskupom w formacji diecezjan i nawet zaczynał już o tym pisać do papieża, ale później zmienił zamiar i postawił na świeckich. Właśnie dlatego, gdy miał tylko 27 lat, założył grupę młodych ludzi – dziś nazwalibyśmy ich animatorami – których zadaniem jest formowanie innych i wspieranie ich w duchowym rozwoju. Założoną w 1907 roku grupę nazwał Stowarzyszeniem Nauki Chrześcijańskiej. Zatwierdzona przez papieża w 1932 roku, działa do dziś, i to nie tylko na Malcie, ale na całym świecie: należący do niego mężczyźni i kobiety z pełnym zaangażowaniem głoszą Ewangelię poprzez swoje życie, modlitwę i dobry przykład, potwierdzając świetną intuicję księdza z Malty, który w ewangelizacji stawiał na świeckich.  

    Cichy bohater papieskiego listu o różańcu

    Ks. Jerzy Preca zmarł w St. Venera 26 lipca 1962 roku. W 2001 roku został beatyfikowany, a w 2007 – głoszony świętym przez papieża Benedykta XVI. Jego podejście do modlitwy różańcowej było bliskie Janowi Pawłowi II, który już rok po jego beatyfikacji ogłosił list o różańcu – „Rosarium Virginis Mariae”, w którym w niemal niezmienionej formie zatwierdził dla całego Kościoła tajemnice światła, wymyślone przez gorliwego księdza z maltańskiej stolicy.

    „Przechodząc od dzieciństwa i życia w Nazarecie do życia publicznego Jezusa kontemplacja prowadzi nas do tych tajemnic, które ze specjalnego tytułu nazwać można ‘tajemnicami światła’. W rzeczywistości całe misterium Chrystusa jest światłem. On jest « światłością świata » (J 8, 12). Jednak ten wymiar wyłania się szczególnie w latach życia publicznego, kiedy głosi On Ewangelię Królestwa. Pragnąc wskazać wspólnocie chrześcijańskiej pięć znamiennych momentów – tajemnic ‘pełnych światłości’ – tej fazy życia Chrystusa, uważam, że słusznie można by za nie uznać: 1. Jego chrzest w Jordanie; 2. objawienie siebie na weselu w Kanie; 3. głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia; 4. przemienienie na górze Tabor; 5. ustanowienie Eucharystii, będącej sakramentalnym wyrazem misterium paschalnego.” – pisze papież w liście o różańcu i dodaje: „Każda z tych tajemnic jest objawieniem Królestwa, które już nadeszło w samej Osobie Jezusa. (…) W tych tajemnicach, z wyjątkiem Kany, obecność Maryi pozostaje ukryta w tle. (…) W Kanie znajdujemy na Jej ustach i staje się ono wielkim macierzyńskim napomnieniem, skierowanym przez Nią do Kościoła wszystkich czasów: « Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie » (J 2, 5). Jest to napomnienie, które dobrze wprowadza w słowa i znaki Chrystusa w czasie Jego życia publicznego, stanowiąc maryjne tło dla wszystkich ‘tajemnic światła’.”

    źródło: opoka.org.pl / brewiarz.pl / aleteia.pl / timesofmalta.com / mł

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 maja

    Święty Stanisław, biskup i męczennik
    główny patron Polski

    Zobacz także:
      •  Święta Magdalena z Canossy, dziewica
      •  Święty Bonifacy IV, papież
      •  Święty Benedykt II, papież
    ***
    Święty Stanisław ze Szczepanowa

    Najdawniejszym i pierwszym źródłem do żywotu św. Stanisława są roczniki, czyli notatki według kolejności lat o najdawniejszych wydarzeniach, które za czasów arcybiskupa Arona (+ 1059) zostały przywiezione do Krakowa i które dalej uzupełniano, oraz Katalog biskupów krakowskich. W obu tych dokumentach znajdują się daty rządów św. Stanisława i wiadomość o translacji (przeniesieniu) jego ciała. O św. Stanisławie pisze pierwszy historyk polski, Anonim, zwany potocznie Gallem (ok. 1112), i – obszernie – bł. Wincenty Kadłubek (+ 1223), który jako biskup krakowski mógł mieć szersze informacje o swoim poprzedniku. Pierwszy, właściwy żywot św. Stanisława napisał dominikanin, Wincenty z Kielc, ok. 1240 roku. Żywot ten posłużył jako podstawa do kanonizacji męczennika.Stanisław urodził się w Szczepanowie prawdopodobnie około 1030 r. Podawane imiona rodziców: Wielisław i Małgorzata lub Bogna nie są pewne. Stanisław miał pochodzić z rodu Turzynów, mieszkających we wsi Raba i Szczepanów koło Bochni w ziemi krakowskiej. Wioska Szczepanów miała być własnością jego rodziny. Swoje pierwsze studia Stanisław odbył zapewne w domu rodzinnym, potem być może w Tyńcu w klasztorze benedyktyńskim. Nie jest wykluczone, że dalsze studia odbywał zgodnie z ówczesnym zwyczajem za granicą. Wskazuje się najczęściej na słynną wówczas szkołę katedralną w Leodium (Liege w Belgii) lub Paryż. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. roku 1060.
    Biskup krakowski, Lambert Suła, mianował Stanisława kanonikiem katedry. Na zlecenie biskupa Stanisław założył, jak się przypuszcza, Rocznik krakowski, czyli rodzaj kroniki katedralnej, w której notował ważniejsze wydarzenia z życia diecezji. Po śmierci Lamberta (1070) Stanisław został wybrany jego następcą. Wybór ten zatwierdził papież Aleksander II. Konsekracja odbyła się jednak dopiero w roku 1072. Dwa lata przerwy wskazywałyby, że mogło chodzić w tym wypadku o jakieś przetargi, których okoliczności bliżej nie znamy.
    O samej działalności duszpasterskiej Stanisława wiemy niewiele. Dał się poznać jako pasterz gorliwy, ale i bezkompromisowy. Pewnym jest, że w swojej rodzinnej wiosce wystawił drewniany kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, który dotrwał do XVIII wieku. Dla biskupstwa nabył wieś Piotrawin na prawym brzegu Wisły. Jest bardzo prawdopodobne, że wygrał przed sądem książęcym spór o tę wieś ze spadkobiercami jej zmarłego właściciela. Opowieść o wskrzeszeniu Piotra jest legendą.
    Na pierwszym miejscu jednak największą zasługą Stanisława było to, że dzięki poparciu króla Bolesława Śmiałego, który go protegował na stolicę krakowską, udał się do papieża Grzegorza VII wyjednać wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej. W ten sposób raz na zawsze ustały automatycznie pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. Św. Grzegorz VII przysłał do Polski 25 kwietnia 1075 r. swoich legatów, którzy orzekli prawomocność erygowania metropolii gnieźnieńskiej z roku 999/1000 oraz jej praw. Prawdopodobnie ustanowili też oni na stolicy arcybiskupiej św. Wojciecha nowego metropolitę, którego jednak imienia nie znamy.
    W centrum zainteresowania kronikarzy znalazł się przede wszystkim fakt zatargu Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, który zadecydował o chwale pierwszego, a tragicznym końcu drugiego. Trzeba bowiem przyznać, że Bolesław Śmiały, zwany również Szczodrym, należał do postaci wybitnych. Popierał gorliwie reformy Grzegorza VII. Po zawierusze pogańskiej odbudował wiele kościołów i klasztorów. Sprowadzał chętnie nowych duchownych do kraju. Koronował się na króla i przywrócił Polsce suwerenną powagę.
    Gall Anonim tak opisuje morderstwo Stanisława: “Jak zaś król Bolesław został z Polski wyrzucony, długo byłoby opowiadać. Lecz to wolno powiedzieć, że nie powinien pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. Tym bowiem sobie wiele zaszkodził, że do grzechu grzech dodał; że za bunt skazał biskupa na obcięcie członków. Ani więc biskupa-buntownika nie uniewinniamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy”. Z tekstu wynika, że Gall sympatyzuje z królem, a biskupowi krakowskiemu przypisuje wyraźnie zdradę. Nie można się temu dziwić, skoro kronikarz żył z łaski książęcej. Pisał bowiem swoją historię na dworze Bolesława Krzywoustego, bratanka Bolesława Śmiałego.
    Mamy jeszcze jedną kronikę, napisaną przez bł. Wincentego Kadłubka, który był kolejnym biskupem krakowskim – a więc miał dostęp do źródeł bezpośrednich, których my dziś nie posiadamy. Według jego relacji sprawy miały przedstawiać się w sposób następujący: “Bolesław był prawie zawsze w kraju nieobecny, gdyż nieustannie brał udział w zbrojnych wyprawach. Historia to potwierdza faktycznie. I tak zaraz na początku swoich rządów (1058) udaje się do Czech, gdzie ponosi klęskę. Z kolei dwa razy wyrusza na Węgry, aby poprzeć króla Belę I przeciwko Niemcom (1060 i 1063). W roku 1069 wyruszył do Kijowa, aby tam poprzeć księcia Izasława, swojego krewnego, w zatargu z jego braćmi. W latach 1070-1072 widzimy znowu króla Bolesława w Czechach. Podobnie w latach 1075-1076. Po śmierci Beli I w roku 1077 Bolesław wprowadza na tron węgierski jego brata, św. Władysława. Wreszcie wyprawa druga do Kijowa (1077) przypieczętowała wszystko”. Wincenty Kadłubek pisze, że te wyprawy były powodem, że w kraju szerzył się rozbój i wiarołomstwo żon, a przez to rozbicie małżeństw i zamęt. Kiedy podczas ostatniej wyprawy na Ruś rycerze błagali króla, aby powracał do kraju, ten w najlepsze całymi tygodniami się bawił. Wtedy rycerze zaczęli go potajemnie opuszczać. Kiedy Bolesław wrócił do kraju, zaczął się okrutnie na nich mścić. Fakt targnięcia się na św. Stanisława w kościele, w czasie odprawiania Mszy świętej, świadczy najlepiej o tym, jak nieopanowany był jego tyrański charakter. Wincenty Kadłubek przytacza ponadto, że Bolesław nakazywał wiarołomnym żonom karmić piersiami swymi szczenięta.
    Kiedy król szalał, aby złamać opór, Stanisław jako jedyny – według kroniki Kadłubka – miał odwagę upomnieć króla. Kiedy zaś ten nic sobie z upomnienia nie czynił i dalej szalał, biskup rzucił na niego klątwę, czyli wyłączył króla ze społeczności Kościoła, a przez to samo zwolnił od posłuszeństwa poddanych. To zapewne Gall nazywa buntem i zdradą. Ze strony Stanisława był to akt niezwykłej odwagi pasterza, ujmującego się za swoją owczarnią, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą go za to spotkać. Autorytet Stanisława musiał być w Polsce ogromny, skoro według podania nawet najbliżsi stronnicy króla Bolesława nie śmieli targnąć się na jego życie. Król miał to uczynić sam. 11 kwietnia 1079 roku Bolesław udał się na Skałkę i w czasie Mszy świętej zarąbał biskupa uderzeniem w głowę. Potem kazał poćwiartować jego ciało. Ówczesnym zwyczajem bowiem ciało skazańca niszczono. Duchowni ze czcią pochowali je w kościele św. Michała na Skałce. Fakt ten jest dowodem czci, jakiej wtedy męczennik zażywał. Czaszka Stanisława posiada wszystkie zęby. To by świadczyło, że biskup zginął w pełni sił męskich. Mógł mieć ok. 40 lat. Na czaszce widać ślady 7 uderzeń ostrego żelaza, co potwierdza rodzaj śmierci, przekazany przez tradycję. Największe cięcie ma 45 mm długości i ok. 6 mm głębokości. Stanisław został uderzony z tyłu czaszki.
    Na wiadomość o dokonanym w tak ohydny sposób mordzie na biskupie, przy ołtarzu, w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary, cały naród stanął przeciwko królowi. Opuszczony przez wszystkich, musiał udać się na banicję. Bolesław Śmiały usiłował jeszcze szukać dla siebie poparcia na Węgrzech u św. Władysława. Ten mu jednak odmówił. Zmarł tamże zapewne w 1081 roku. Istnieje podanie, że dwa ostatnie lata król spędził na ostrej pokucie w klasztorze benedyktyńskim w Osjaku, gdzie też miał być pochowany.
    W 1088 roku dokonano przeniesienia relikwii św. Stanisława do katedry krakowskiej. Kadłubek przytacza legendę, że ciała strzegły orły, wspomina też o cudownym zrośnięciu się porąbanych części ciała.Pierwsze starania o kanonizację św. Stanisława podjął już św. Grzegorz VII. Sam jednak papież musiał wkrótce opuścić Rzym i iść na dobrowolną banicję. Potem Polska została podzielona na dzielnice (1138). Tak więc chociaż kult św. Stanisława istniał od dawna, to jego kanonizacją zajął się formalnie dopiero biskup krakowski Iwo Odrowąż w 1229 r. On to polecił dominikaninowi Wincentemu z Kielc, aby napisał żywot Stanisława. Tego bowiem przede wszystkim żądał Rzym do kanonizacji. Sam biskup, bawiąc w Rzymie, gdzie starał się o wznowienie metropolii krakowskiej, poczynił pierwsze starania w sprawie kanonizacji Stanisława.
    Nie mniej energicznie sprawą kanonizacji zajął się kolejny biskup krakowski, Prandota. Zaprowadzono wówczas księgę cudów. W roku 1250 papież Innocenty IV wyznaczył do przeprowadzenia procesu specjalną komisję. Wynikiem jej pracy był sporządzony protokół, z którym w roku 1251 zostali wysłani do Rzymu mistrz Jakub ze Skarszewa, doktor dekretów, i mistrz Gerard, w towarzystwie franciszkanów i dominikanów. Wyniki komisji nie zadowoliły papieża. Wysłał do Polski franciszkanina, Jakuba z Velletri, aby ponownie zbadał księgę cudów i sprawdził, czy Świętemu cześć była oddawana nieprzerwanie. Po dokonaniu rewizji procesu w roku 1253 wyruszyło do Rzymu nowe poselstwo, do którego dołączono świadków cudów, zdziałanych za przyczyną św. Stanisława. Z nieznanych nam bliżej przyczyn stanowczy opór stawił kardynał Rinaldo Conti, późniejszy papież Aleksander IV (1254-1261). Właśnie od procesu Stanisława wprowadzona została praktyka “adwokata diabła” (łac. advocatus diaboli), którego zadaniem było wyciąganie na jaw wszystkich niejasności i zarzutów przeciw kanonizacji.
    Opór kardynała ostatecznie przełamano i dnia 8 września 1253 roku w kościele św. Franciszka z Asyżu papież Innocenty IV dokonał kanonizacji. Na ręce dostojników Kościoła w Polsce papież wręczył bullę kanonizacyjną. Wracających z Italii posłów Kraków powitał uroczystą procesją ze wszystkich kościołów. Na następny rok biskup Prandota wyznaczył uroczystość podniesienia relikwii Stanisława i ogłoszenia jego kanonizacji w Polsce. Uroczystość odbyła się dnia 8 maja 1254 roku. Stąd liturgiczny obchód ku czci Stanisława w Polsce przypada właśnie na 8 maja (w Kościele powszechnym na 11 kwietnia – dzień męczeńskiej śmierci).
    Św. Stanisław jest głównym patronem Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Wojciecha, biskupa i męczennika); ponadto także archidiecezji gdańskiej, gnieźnieńskiej, krakowskiej, poznańskiej i warszawskiej oraz diecezji: lubelskiej, płockiej, sandomierskiej i tarnowskiej. Św. Jan Paweł II nazwał go “patronem chrześcijańskiego ładu moralnego”. W ciągu wieków przywoływano legendę o zrośnięciu się rozsieczonego ciała św. Stanisława. Kult Świętego odegrał w XIII i XIV wieku ważną rolę historyczną jako czynnik kształtowania się myśli o zjednoczeniu Polski. Wierzono, że w ten sam sposób – jak ciało św. Stanisława – połączy się i zjednoczy podzielone wówczas na księstwa dzielnicowe Królestwo Polskie.

    Relikwie św. Stanisława w Krakowie

    W ikonografii św. Stanisław przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są: miecz, palma męczeńska, u stóp wskrzeszony Piotrowin. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Stanisławie, wyproś u Boga łaski dla Polski!

    Św. Stanisławie, wyproś u Boga łaski dla Polski!

    Święty Stanisławie, biskupie i męczenniku, módl się za nami

    Kapłanie Jezusa Chrystusa,
    Światło Kościoła Bożego,
    Pasterzu owieczek Chrystusowych,
    Apostole ludu wiernego,
    Patronie Ojczyzny naszej,
    Od dzieciństwa w doskonałości postępujący,
    Mężu do stanu duchowego przeznaczony,
    Mężu w stanie duchowym przykładny,
    Wzorze doskonałości świątobliwej,
    Wzorze biskupiej godności,
    Ozdobo kapłanów,
    Ozdobo Narodu Polskiego,
    Kaznodziejo prawdy,
    Mową i dziełami przed Bogiem wielki,
    Obrońco i karmicielu ubogich,
    Naśladowco wierny Jana Chrzciciela,
    Eliaszowi w żarliwości podobny,
    Pogromco występków,
    Cnót nauczycielu,
    Umarłych wskrzesicielu,
    W wierze wątpiących utwierdzających,
    Nadzieję zmartwychwstania umacniający,
    Bogu ofiaro przyjemna,
    W różnych chorobach lekarzu,
    Opiekunie całej Ojczyzny,
    Patronie we wszystkich potrzebach,
    Patronie na cały świat chrześcijański łaskami słynący.

    K.: Módl się za nami, św. Stanisławie.
    W.: Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

    Módlmy się: Boże, za którego cześć św. Stanisław poniósł śmierć męczeńską z rąk ludzi bezbożnych; spraw, prosimy, aby wszyscy, którzy wzywają jego pomocy, odnieśli zbawienny skutek swojej prośby. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen. 

    ***

    Najdawniejszym i pierwszym źródłem do żywotu św. Stanisława są roczniki, czyli notatki według kolejności lat o najdawniejszych wydarzeniach, które za czasów arcybiskupa Arona (+ 1059) zostały przywiezione do Krakowa i które dalej uzupełniano, oraz Katalog biskupów krakowskich. W obu tych dokumentach znajdują się daty rządów św. Stanisława i wiadomość o translacji (przeniesieniu) jego ciała. O św. Stanisławie pisze pierwszy historyk polski, Anonim, zwany potocznie Gallem (ok. 1112), i – obszernie – bł. Wincenty Kadłubek (+ 1223), który jako biskup krakowski mógł mieć szersze informacje o swoim poprzedniku. Pierwszy, właściwy żywot św. Stanisława napisał dominikanin, Wincenty z Kielc, ok. 1240 roku. Żywot ten posłużył jako podstawa do kanonizacji męczennika.

    Stanisław urodził się w Szczepanowie prawdopodobnie około 1030 r. Podawane imiona rodziców: Wielisław i Małgorzata lub Bogna nie są pewne. Stanisław miał pochodzić z rodu Turzynów, mieszkających we wsi Raba i Szczepanów koło Bochni w ziemi krakowskiej. Wioska Szczepanów miała być własnością jego rodziny. Swoje pierwsze studia Stanisław odbył zapewne w domu rodzinnym, potem być może w Tyńcu w klasztorze benedyktyńskim. Nie jest wykluczone, że dalsze studia odbywał zgodnie z ówczesnym zwyczajem za granicą. Wskazuje się najczęściej na słynną wówczas szkołę katedralną w Leodium (Liege w Belgii) lub Paryż. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. roku 1060.


    Biskup krakowski, Lambert Suła, mianował Stanisława kanonikiem katedry. Na zlecenie biskupa Stanisław założył, jak się przypuszcza, Rocznik krakowski, czyli rodzaj kroniki katedralnej, w której notował ważniejsze wydarzenia z życia diecezji. Po śmierci Lamberta (1070) Stanisław został wybrany jego następcą. Wybór ten zatwierdził papież Aleksander II. Konsekracja odbyła się jednak dopiero w roku 1072. Dwa lata przerwy wskazywałyby, że mogło chodzić w tym wypadku o jakieś przetargi, których okoliczności bliżej nie znamy.


    O samej działalności duszpasterskiej Stanisława wiemy niewiele. Dał się poznać jako pasterz gorliwy, ale i bezkompromisowy. Pewnym jest, że w swojej rodzinnej wiosce wystawił drewniany kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, który dotrwał do XVIII wieku. Dla biskupstwa nabył wieś Piotrawin na prawym brzegu Wisły. Jest bardzo prawdopodobne, że wygrał przed sądem książęcym spór o tę wieś ze spadkobiercami jej zmarłego właściciela. Opowieść o wskrzeszeniu Piotra jest legendą.


    Na pierwszym miejscu jednak największą zasługą Stanisława było to, że dzięki poparciu króla Bolesława Śmiałego, który go protegował na stolicę krakowską, udał się do papieża Grzegorza VII wyjednać wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej. W ten sposób raz na zawsze ustały automatycznie pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. Św. Grzegorz VII przysłał do Polski 25 kwietnia 1075 r. swoich legatów, którzy orzekli prawomocność erygowania metropolii gnieźnieńskiej z roku 999/1000 oraz jej praw. Prawdopodobnie ustanowili też oni na stolicy arcybiskupiej św. Wojciecha nowego metropolitę, którego jednak imienia nie znamy.
    W centrum zainteresowania kronikarzy znalazł się przede wszystkim fakt zatargu Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, który zadecydował o chwale pierwszego, a tragicznym końcu drugiego. Trzeba bowiem przyznać, że Bolesław Śmiały, zwany również Szczodrym, należał do postaci wybitnych. Popierał gorliwie reformy Grzegorza VII. Po zawierusze pogańskiej odbudował wiele kościołów i klasztorów. Sprowadzał chętnie nowych duchownych do kraju. Koronował się na króla i przywrócił Polsce suwerenną powagę.
    Gall Anonim tak opisuje morderstwo Stanisława: “Jak zaś król Bolesław został z Polski wyrzucony, długo byłoby opowiadać. Lecz to wolno powiedzieć, że nie powinien pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. Tym bowiem sobie wiele zaszkodził, że do grzechu grzech dodał; że za bunt skazał biskupa na obcięcie członków. Ani więc biskupa-buntownika nie uniewinniamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy”. Z tekstu wynika, że Gall sympatyzuje z królem, a biskupowi krakowskiemu przypisuje wyraźnie zdradę. Nie można się temu dziwić, skoro kronikarz żył z łaski książęcej. Pisał bowiem swoją historię na dworze Bolesława Krzywoustego, bratanka Bolesława Śmiałego.


    Mamy jeszcze jedną kronikę, napisaną przez bł. Wincentego Kadłubka, który był kolejnym biskupem krakowskim – a więc miał dostęp do źródeł bezpośrednich, których my dziś nie posiadamy. Według jego relacji sprawy miały przedstawiać się w sposób następujący: “Bolesław był prawie zawsze w kraju nieobecny, gdyż nieustannie brał udział w zbrojnych wyprawach. Historia to potwierdza faktycznie. I tak zaraz na początku swoich rządów (1058) udaje się do Czech, gdzie ponosi klęskę. Z kolei dwa razy wyrusza na Węgry, aby poprzeć króla Belę I przeciwko Niemcom (1060 i 1063). W roku 1069 wyruszył do Kijowa, aby tam poprzeć księcia Izasława, swojego krewnego, w zatargu z jego braćmi. W latach 1070-1072 widzimy znowu króla Bolesława w Czechach. Podobnie w latach 1075-1076. Po śmierci Beli I w roku 1077 Bolesław wprowadza na tron węgierski jego brata, św. Władysława. Wreszcie wyprawa druga do Kijowa (1077) przypieczętowała wszystko”. Wincenty Kadłubek pisze, że te wyprawy były powodem, że w kraju szerzył się rozbój i wiarołomstwo żon, a przez to rozbicie małżeństw i zamęt. Kiedy podczas ostatniej wyprawy na Ruś rycerze błagali króla, aby powracał do kraju, ten w najlepsze całymi tygodniami się bawił. Wtedy rycerze zaczęli go potajemnie opuszczać. Kiedy Bolesław wrócił do kraju, zaczął się okrutnie na nich mścić. Fakt targnięcia się na św. Stanisława w kościele, w czasie odprawiania Mszy świętej, świadczy najlepiej o tym, jak nieopanowany był jego tyrański charakter. Wincenty Kadłubek przytacza ponadto, że Bolesław nakazywał wiarołomnym żonom karmić piersiami swymi szczenięta.


    Kiedy król szalał, aby złamać opór, Stanisław jako jedyny – według kroniki Kadłubka – miał odwagę upomnieć króla. Kiedy zaś ten nic sobie z upomnienia nie czynił i dalej szalał, biskup rzucił na niego klątwę, czyli wyłączył króla ze społeczności Kościoła, a przez to samo zwolnił od posłuszeństwa poddanych. To zapewne Gall nazywa buntem i zdradą. Ze strony Stanisława był to akt niezwykłej odwagi pasterza, ujmującego się za swoją owczarnią, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą go za to spotkać.

    Autorytet Stanisława musiał być w Polsce ogromny, skoro według podania nawet najbliżsi stronnicy króla Bolesława nie śmieli targnąć się na jego życie. Król miał to uczynić sam. 11 kwietnia 1079 roku Bolesław udał się na Skałkę i w czasie Mszy świętej zarąbał biskupa uderzeniem w głowę. Potem kazał poćwiartować jego ciało. Ówczesnym zwyczajem bowiem ciało skazańca niszczono. Duchowni ze czcią pochowali je w kościele św. Michała na Skałce. Fakt ten jest dowodem czci, jakiej wtedy męczennik zażywał. Czaszka Stanisława posiada wszystkie zęby. To by świadczyło, że biskup zginął w pełni sił męskich. Mógł mieć ok. 40 lat. Na czaszce widać ślady 7 uderzeń ostrego żelaza, co potwierdza rodzaj śmierci, przekazany przez tradycję. Największe cięcie ma 45 mm długości i ok. 6 mm głębokości. Stanisław został uderzony z tyłu czaszki.


    Na wiadomość o dokonanym w tak ohydny sposób mordzie na biskupie, przy ołtarzu, w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary, cały naród stanął przeciwko królowi. Opuszczony przez wszystkich, musiał udać się na banicję. Bolesław Śmiały usiłował jeszcze szukać dla siebie poparcia na Węgrzech u św. Władysława. Ten mu jednak odmówił. Zmarł tamże zapewne w 1081 roku. Istnieje podanie, że dwa ostatnie lata król spędził na ostrej pokucie w klasztorze benedyktyńskim w Osjaku, gdzie też miał być pochowany.
    W 1088 roku dokonano przeniesienia relikwii św. Stanisława do katedry krakowskiej. Kadłubek przytacza legendę, że ciała strzegły orły, wspomina też o cudownym zrośnięciu się porąbanych części ciała.

    Pierwsze starania o kanonizację św. Stanisława podjął już św. Grzegorz VII. Sam jednak papież musiał wkrótce opuścić Rzym i iść na dobrowolną banicję. Potem Polska została podzielona na dzielnice (1138). Tak więc chociaż kult św. Stanisława istniał od dawna, to jego kanonizacją zajął się formalnie dopiero biskup krakowski Iwo Odrowąż w 1229 r. On to polecił dominikaninowi Wincentemu z Kielc, aby napisał żywot Stanisława. Tego bowiem przede wszystkim żądał Rzym do kanonizacji. Sam biskup, bawiąc w Rzymie, gdzie starał się o wznowienie metropolii krakowskiej, poczynił pierwsze starania w sprawie kanonizacji Stanisława.
    Nie mniej energicznie sprawą kanonizacji zajął się kolejny biskup krakowski, Prandota. Zaprowadzono wówczas księgę cudów. W roku 1250 papież Innocenty IV wyznaczył do przeprowadzenia procesu specjalną komisję. Wynikiem jej pracy był sporządzony protokół, z którym w roku 1251 zostali wysłani do Rzymu mistrz Jakub ze Skarszewa, doktor dekretów, i mistrz Gerard, w towarzystwie franciszkanów i dominikanów. Wyniki komisji nie zadowoliły papieża. Wysłał do Polski franciszkanina, Jakuba z Velletri, aby ponownie zbadał księgę cudów i sprawdził, czy Świętemu cześć była oddawana nieprzerwanie. Po dokonaniu rewizji procesu w roku 1253 wyruszyło do Rzymu nowe poselstwo, do którego dołączono świadków cudów, zdziałanych za przyczyną św. Stanisława. Z nieznanych nam bliżej przyczyn stanowczy opór stawił kardynał Rinaldo Conti, późniejszy papież Aleksander IV (1254-1261). Właśnie od procesu Stanisława wprowadzona została praktyka “adwokata diabła” (łac. advocatus diaboli), którego zadaniem było wyciąganie na jaw wszystkich niejasności i zarzutów przeciw kanonizacji.


    Opór kardynała ostatecznie przełamano i dnia 8 września 1253 roku w kościele św. Franciszka z Asyżu papież Innocenty IV dokonał kanonizacji. Na ręce dostojników Kościoła w Polsce papież wręczył bullę kanonizacyjną. Wracających z Italii posłów Kraków powitał uroczystą procesją ze wszystkich kościołów. Na następny rok biskup Prandota wyznaczył uroczystość podniesienia relikwii Stanisława i ogłoszenia jego kanonizacji w Polsce. Uroczystość odbyła się dnia 8 maja 1254 roku. Stąd liturgiczny obchód ku czci Stanisława w Polsce przypada właśnie na 8 maja (w Kościele powszechnym na 11 kwietnia – dzień męczeńskiej śmierci).


    Św. Stanisław jest głównym patronem Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Wojciecha, biskupa i męczennika); ponadto także archidiecezji gdańskiej, gnieźnieńskiej, krakowskiej, poznańskiej i warszawskiej oraz diecezji: lubelskiej, płockiej, sandomierskiej i tarnowskiej. Św. Jan Paweł II nazwał go “patronem chrześcijańskiego ładu moralnego”. W ciągu wieków przywoływano legendę o zrośnięciu się rozsieczonego ciała św. Stanisława. Kult Świętego odegrał w XIII i XIV wieku ważną rolę historyczną jako czynnik kształtowania się myśli o zjednoczeniu Polski. Wierzono, że w ten sam sposób – jak ciało św. Stanisława – połączy się i zjednoczy podzielone wówczas na księstwa dzielnicowe Królestwo Polskie.


    W ikonografii św. Stanisław przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są: miecz, palma męczeńska, u stóp wskrzeszony Piotrowin. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski

    Brewiarz.pl/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Stanisław – Biskup i Męczennik, patron Polski

    Sample

    fot. Wikimedia

    ***

    8 maja obchodzimy uroczystość św. Stanisława Biskupa, patrona Polski. Męczeńska śmierć biskupa krakowskiego z rąk króla Bolesława Śmiałego  – która zaowocowała pozbawieniem go korony królewskiej i wygnaniem z kraju – stanowi milowy krok w budowaniu autonomii Kościoła w królestwie Piastów od władzy świeckiej oraz w definiowaniu misji „krytycznego sumienia”, jaką zawsze Kościół powinien zajmować wobec świata polityki. Przesłanie to jest aktualne także i dziś.

    Stanisław ze Szczepanowa jako biskup zginął na polecenie króla Bolesława Śmiałego w 1079 r. najprawdopodobniej kiedy sprawował Mszę świętą w kościele św. Michała na Skałce. Jego męczeństwo spowodowało obalenie króla i umocnienia niezależności Kościoła od władz państwowych, a także budowę niezależnego od władzy świeckiej autorytetu Kościoła.

    Śmierć biskupa u podwalin budowania niezależności Kościoła w Polsce

    Znaczenie męczeństwa św. Stanisława dla było olbrzymie i daleko zmieniło sytuację Kościoła w państwie Piastów. Jak dowodził jeden z najlepszych polskich mediewistów prof. Jerzy Kłoczowski, książęta piastowscy poczynając od Mieszka I aż do końca XI wieku sprawowali rządy w sposób nadzwyczaj okrutny, nie licząc się ze swymi poddanymi. Zarówno budowanie jedności młodego państwa Piastów jak i jego chrystianizacja odbywały się drogą przemocy i kosztem dużych ofiar.

    Dopiero otwarty bunt bp. Stanisława i wspierających go małopolskich zakwestionował taki sposób sprawowania władzy. Od męczeńskiej śmierci biskupa krakowskiego, która potwierdziła moralną wyższość Kościoła w stosunku do króla, można mówić o kształtowaniu się na ziemiach polskich niezależnego od władzy świeckiej autorytetu Kościoła. Od tego czasu nigdy w historii Polski nie udało się już podporządkować Kościoła władzy świeckiej. A rozwijający się kult św. Stanisława, w kolejnych wiekach umacniał nurt niezależności Kościoła od państwa, co okazało się zbawienne dla pielęgnowania tożsamości narodowej w czasach opresji oraz totalitaryzmów.

    Kim był św. Stanisław

    Warto przypomnieć, że Stanisław ze Szczepanowa (ur. ok. 1030) należał do najlepiej wykształconych ówczesnych elit europejskich. Studiował m in. na najlepszych uniwersytetach w Paryżu i w Liège. Został obrany Biskupem krakowskim w 1072 za zgodą księcia Bolesława Śmiałego.

    Biskup Stanisław sprowadził do Polski legatów rzymskich, przyczynił się do odnowienia metropolii gnieźnieńskiej, po jej zniszczeniu na skutek najazdu czeskiego. Dzięki wskrzeszeniu metropolii gnieźnieńskiej, ustały pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. W 1076 r. w katedrze gnieźnieńskiej koronował Bolesława Śmiałego, która wzmacniała suwerenność młodego państwa. A jako że zależało mu na szerzeniu wiary chrześcijańskiej w ówczesnej Polsce, biskup wspierał także powstawanie i umacnianie klasztorów benedyktyńskich, stanowiących istotne ośrodki ewangelizacyjnie.

    Bunt przeciwko królowi

    Konflikt, który wybuchł pomiędzy królem Bolesławem a bp. Stanisławem – do dziś nie został do końca wyjaśniony. Zdaniem Galla Anonima chodziło o zdradę króla, natomiast znacznie bardziej wiarygodną tezę stawia Wincenty Kadłubek, który sugeruje bunt przeciwko królowi z przyczyn moralnych, w obronie prześladowanych przezeń okrutnie poddanych, z przede wszystkim rycerstwa. Chodziło zapewne o krytykę za strony biskupa niemoralnego życia monarchy oraz o obronę poddanych przed jego surowością i brutalnością rządów. Pretekstem do tych prześladowań był powrót części rycerzy z organizowanej przez Bolesława wyprawy kijowskiej, wbrew woli króla.

    Bp Stanisław najpierw upomniał króla i wezwał do zaprzestania okrutnych prześladowań, a gdy to nie poskutkowało zagroził ekskomuniką. Rozsierdziło to Bolesława, obawiał się bowiem powtórzenia sytuacji jaka nastąpiła w 1076 r. w Niemczech po obłożeniu ekskomuniką niemieckiego cesarza Henryka IV przez papieża Grzegorza VII, kiedy to poddani gremialnie wypowiedzieli mu posłuszeństwo.

    Biskup Stanisław został zabity na polecenie króla podczas Mszy św., którą celebrował 11 kwietnia (lub 8 maja) 1079 roku w kościele św. Michała na Skałce w Krakowie. Są podania, które mówią, że zabójstwa dokonał osobiście król. Ciało biskupa zostało następnie poćwiartowane.

    Wygnanie króla, zwycięstwo Kościoła

    Za mord na biskupie Bolesław utracił koronę, gdyż możnowładcy a także lud odwrócił się od niego. Natychmiast po morderstwie biskupa, Rzym pozbawił polskiego króla tytułu chrześcijańskiego władcy. Musiał uciekać na Węgry i zmarł na wygnaniu. Niektóre przekazy wskazują na klasztor benedyktynów w Osjaku, gdzie męczony wyrzutami sumienia pojednał się z Bogiem i w milczeniu pokutował za swoje grzechy. Zmarł na wygnaniu w 1081 r. lub rok później.

    Rozwój kultu

    Kult św. Stanisława rozpoczął się z chwilą przeniesienia jego zwłok na Wawel, w 10 lat po śmierci. 8 września 1253 roku papież Innocenty IV dokonał uroczystej kanonizacji biskupa Stanisława w bazylice św. Franciszka w Asyżu. Kult św. Stanisława odegrał ogromną rolę w zjednoczeniu rozbitego na dzielnice państwa polskiego. W 1595 r. papież Klemens VIII rozszerzył liturgiczną uroczystość św. Stanisława na cały Kościół.

    Większość polskich diecezji czci św. Stanisława jako głównego patrona. Papież Jan XXIII w 1963 roku ustanowił św. Stanisława – wraz ze św. Wojciechem i Najświętszą Maryją Panną Królową Polski – pierwszorzędnym patronem Polski.

    Relikwie św. Stanisława spoczywają w katedrze na Wawelu. W ikonografii chrześcijańskiej św. Stanisław jest przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są miecz i palma męczeńska. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski.

    Stanisław_Samostrzelnik,_Św_Stanisław

    fot. Stanisław Samostrzelnik / Wikipedia

    e-Kai.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 maja

    Najświętsza Maryja Panna, Matka Łaski Bożej

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Gizela, ksieni
    ***
    Różne są tytuły, które chrześcijańska pobożność nadała w ciągu wieków Matce Najświętszej i pod którymi wzywamy Ją w różnych sytuacjach naszego życia, a także oddajemy cześć. Dziś wspominamy “Matkę Łaski Bożej” lub inaczej Matkę Bożą Łaskawą. Pierwsze sformułowanie jest dobrze znane z Litanii Loretańskiej do Matki Najświętszej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, Sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.W 1921 r. papież Benedykt XV, na prośbę kard. Dezyderego-Józefa Merciera, zezwolił na odprawianie w Belgii oficjum i Mszy o Najświętszej Maryi Pannie, Pośredniczce wszystkich łask, w dniu 31 maja. Stolica Apostolska pozwoliła odprawiać to oficjum i Mszę wielu innym diecezjom i rodzinom zakonnym zgodnie z ich prośbami. Dzięki temu wspomnienie o Najświętszej Maryi Pannie Pośredniczce stało się niemal powszechne.
    Sobór Watykański II w 1964 r. obszernie wyłożył rolę Maryi w misterium Chrystusa i Kościoła oraz dokładnie wyjaśnił sens i znaczenie pośrednictwa Najświętszej Dziewicy: “Macierzyńska rola Maryi w stosunku do ludzi żadną miarą nie przyćmiewa i nie umniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc. Cały bowiem zbawienny wpływ Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusa, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją; nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia ją” (KK 60).
    Wreszcie w roku 1971 Święta Kongregacja do spraw Kultu Bożego zatwierdziła Mszę pod tytułem “Najświętsza Maryja Panna, Matka i Pośredniczka łaski”. Ta Msza, zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II, równocześnie wspomina o roli macierzyńskiej i o funkcjach pośrednictwa Najświętszej Panny.Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, jest jedynym Pośrednikiem, który zawsze żyje, aby wstawiać się za nami. Błogosławiona Dziewica, Matka i Pośredniczka łaski, została przez Boga w przedziwnym zamyśle Jego miłości ustanowiona Matką i pomocnicą Odkupiciela. Jest Ona Matką łaski, ponieważ nosiła w swym czystym łonie prawdziwego Boga i człowieka, a potem wydała dla nas samego Twórcę łaski. Jest Pośredniczką łaski, ponieważ była pomocnicą Chrystusa w uzyskaniu dla nas największej łaski – odkupienia i zbawienia, życia Bożego i chwały bez końca.Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie i bardzo często jest związane z określonym miejscem, figurą, obrazem, doznającym szczególnej czci ze strony wiernych. W Polsce w wielu kościołach i sanktuariach znajdują się obrazy Matki Bożej Łaskawej. Do najbardziej znanych i otoczonych kultem należą wizerunki w bazylice katedralnej w Kielcach i w kościele jezuitów na Starym Mieście w Warszawie.

    NMP Łaskawa - Kielce

    Dawniejsza kolegiata (od 1171 r.), a obecnie bazylika katedralna w Kielcach, została wzniesiona pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Bożej, a szczególnej czci doznaje w niej obraz Matki Bożej Łaskawej. Znalazł się on tutaj z fundacji Wojciecha Piotrowskiego, audytora sądu biskupiego w 1602 r., umieszczony w południowej nawie kościoła, gdzie znajduje się do dziś. Wkrótce obraz zasłynął jako cudowny i ściągał wiernych z całej okolicy, głównie na uroczystość Matki Bożej Różańcowej. Obok ołtarza pojawiło się wiele widomych znaków wysłuchania próśb (wota). Ks. kan. Stanisław Panceriusz sprawił w 1636 r. srebrno-pozłacaną sukienkę z klejnotami, która skradziona została wraz z wotami. W jej miejsce umieszczono w 1872 r. metalową suknię ufundowaną przez Ignacego Smolenia, miejscowego kupca. Obraz Matki Bożej odnowił w 1858 r. ks. Antoni Brygierski. Bazylika katedralna stanowi centralne sanktuarium diecezji kieleckiej.

    NMP Łaskawa - Kielce

    Obraz Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy, znajduje się obecnie na Starym Mieście w kościele jezuitów. Do Polski przybył w 1651 roku jak dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, przywieziony do Warszawy przez nuncjusza apostolskiego arcybiskupa Jana de Torres. Początkowo był przechowywany w kościele pijarów przy ul. Długiej. Umieszczono go tutaj niezwykle uroczyście dnia 24 marca 1651 roku. Jego koronacji dokonał wspomniany nuncjusz papieski. Złota korona wysadzana perłami była darem Warszawy. Uroczystość odbyła się z udziałem pary królewskiej i licznie zgromadzonych mieszkańców stolicy.
    W 1664 roku magistrat miasta, wobec szerzącej się zarazy, zarządził szczególne modlitwy przebłagalne przed wizerunkiem Matki Bożej. Urządzono uroczystą procesję z obrazem, który niesiono do murów miasta i do bramy Nowomiejskiej, chcąc jakby zagrodzić zarazie wstęp do stolicy. Epidemia rzeczywiście ustała, obwołano więc Maryję Patronką Warszawy. Był to jednocześnie akt wdzięczności za opiekę Najświętszej Panny nad miastem w latach grozy wojennej i klęsk spowodowanych “potopem szwedzkim”.
    Udział pijarów wraz ze starszymi uczniami w powstaniu 1794 roku spowodował w stosunku do nich akcje odwetowe. Po upadku Warszawy gen. Suworow zajął sanktuarium na polową cerkiew prawosławną. Zaborcy zakazali tradycyjnych procesji majowych. W zamian za utracony kościół władze carskie przekazały pijarom w 1834 r. zrujnowany kościół pojezuicki przy ul. Świętojańskiej, w którym mieścił się magazyn wełny. Pijarzy dźwignęli kościół z ruin i do roku 1866 królowała w nim Matka Łaskawa. W ramach represji za udział w powstaniu styczniowym nastąpiła kasata pijarów. Kult Matki Bożej zachował charakter tylko lokalny. Po I wojnie światowej kościół przejęli jezuici. Oni to ukryli wizerunek Matki Bożej w czasie powstania warszawskiego w podziemiach kościoła, a po zakończeniu II wojny światowej odbudowali kościół i odnowili kult Łaskawej Patronki.
    W roku 1970 Paweł VI zatwierdził tytuł “Patronki Warszawy”. Dla ożywienia i upowszechnienia kultu postanowiono ponowić akt koronacji. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia dnia 7 października 1973 r., w obecności biskupów i tysięcy mieszkańców Warszawy. Dnia 2 czerwca 1979 r., w pierwszy dzień swej pielgrzymki, św. Jan Paweł II złożył hołd Patronce Warszawy. W bolesnym i trudnym dla polskiego Narodu grudniu 1981 r., prymas Polski arcybiskup Józef Glemp modlił się przed Jej cudownym obrazem z całym ludem Bożym Warszawy za udręczoną Ojczyznę. Św. Jan Paweł II nawiedził obraz Matki Bożej Łaskawej również podczas swojej drugiej pielgrzymki do Ojczyzny (16 czerwca 1983 r.).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Matka Boża Łaskawa – zapomniana Patronka Warszawy

    (Obraz Matki Bożej Łaskawej)

    ***

    „Lata 60. XVII wieku to okres największego rozkwitu kultu Łaskawej Matki. Wówczas do Warszawy zbliżała się epidemia, która pustoszyła okolice. Właśnie wtedy, za sprawą księdza Hiacynta Orselliego, postanowiono umieścić w Bramie Nowomiejskiej czczony przez warszawiaków obraz. Modlono się o cud odpędzenia zarazy. Obraz był również noszony w procesjach. W końcu prośby o łaskę ocalenia zostały wysłuchane” – pisze Paweł Ozdoba, przypominając dzieje cudownego obrazu znajdującego się w warszawskim kościele księży jezuitów.

    Kościół przy Świętojańskiej

    Spacerując wąskimi uliczkami warszawskiej Starówki, trafimy w końcu na ulicę Świętojańską, gdzie w cieniu Archikatedry Św. Jana stoi piękny kościół księży Jezuitów, wzniesiony w pierwszej połowie XVII w. z inicjatywy księdza Piotra Skargi.

    Temu znanemu kaznodziei królewskiemu zależało na otwarciu nowej placówki Zakonu Księży Jezuitów. Najdogodniejszym miejscem były okolice Zamku Królewskiego. Niestety zabudowa tego rejonu nie pozwalała na konstrukcję kolejnego budynku. Wtedy właśnie z pomocą przyszła Rada Miasta, która udostępniła księdzu Skardze niewielki plac przy najbardziej ruchliwej i reprezentacyjnej ulicy ówczesnej Warszawy. Udało się również wykupić kilka sąsiadujących ze sobą kamienic kupieckich. Tym oto sposobem, znalazło się miejsce dla świątyni, będącej obecną rezydencją Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy.

    Za panowania Wazów, kościół, wówczas pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i św. Ignacego biskupa, stał się jednym z najważniejszych miejsc sakralnych w kraju. To właśnie w tym okresie jego wnętrze zapełniło się najwspanialszymi dziełami sztuki, np. Krucyfiksem z Lubeki. W II połowie XVII w. kościół sąsiadujący z Kolegiatą św. Jana nawiedzała cała rodzina królewska. Licznie przybywała również szlachta. Kazania głosili tutaj m.in. Adam Naruszewicz, Franciszek Bohomolec oraz święty Andrzej Bobola. Po kasacie Jezuitów w 1773 r., kościół stracił na znaczeniu. Pod koniec XVIII w. przekształcono go w  magazyn Kolegiaty. Charakter sakralny przywrócili jemu dopiero w 1836 r. ojcowie pijarzy. Niestety, druga wojna światowa nie oszczędziła pięknej świątyni, która została wysadzona w powietrze przez wojska niemieckie. Szczęśliwie, odbudowa zaczęła się już w kilka lat po zakończeniu wojny. Dzisiejsze mury stoją na zachowanych XVII-wiecznych fundamentach.

    Matka Boża z Faenzy

    Poznaliśmy już dzieje świątyni, w której od ponad 170 lat przebywa cudowny wizerunek Matki Bożej Łaskawej, zatem możemy przejść do samego obrazu. Kult Matki Bożej Łaskawej w Polsce rozwinął się bardzo szybko za sprawą nuncjusza apostolskiego abp. Giovanniego de Torres. To on przywiózł nad Wisłę obraz, który jest kopią oryginału mieszczącego się we włoskiej Faenzie. Był to dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, który miał go natchnąć przed zbliżającą się wyprawą berestecką.

    Podarunek biskupa Rzymu nie od razu zagościł w kościele przy Świętojańskiej. Pierwotnie opiekę nad nim sprawowali ojcowie pijarzy, ale po klęsce powstania listopadowego został przeniesiony do pojezuickiego kościoła i umieszczony w bocznej kaplicy. Gdy na początku XX w. Jezuici odzyskali świątynię, przenieśli obraz Matki Bożej Łaskawej do nawy głównej.

    O wyjątkowości obrazu świadczy również fakt, że był to pierwszy wizerunek maryjny zwieńczony koroną w Polsce. Nuncjusz de Torres nałożył na głowę Najświętszej Maryi Panny symbol władzy królewskiej już w marcu 1651 r., tj. 66 lat przed koronacją obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Wydarzenie to miało również oddźwięk we Włoszech, gdyż niedługo potem władze polskie przesłały do Faenzy chorągiew z łacińskim napisem: „Miasto Warszawa śluby ci składa i pozdrawia cię Dziewico, i pragnie by obraz, co niesie zdrowie ludom i królestwom, był ochroną zachowany w kościele pijarów. Bądź taką, jaką byłaś pod niebem Południa. Bądź strażniczką Lechii i pozwól, że nazwiemy Cię Patronką udręczonego ludu. Chroń berła Kazimierzowego i ofiaruj Lechii pokój oraz złamane strzały. Wojny otomańskie oraz choroby odpędź daleko. A swoich czcicieli i świątynię swoją broń, o Maryjo”. Warszawska uroczystość była specyficzna, gdyż odbyła się za zgodą papieża, lecz bez specjalnego dekretu Kongregacji ds. Obrzędów. Sformalizował ją dopiero w 1973 r. kardynał Stefan Wyszyński.

    Łaskawa Pani ratunkiem dla Rzeczpospolitej

    Lata 60. XVII wieku to okres największego rozkwitu kultu Łaskawej Matki. Wówczas do Warszawy zbliżała się epidemia, która pustoszyła okolice. Właśnie wtedy, za sprawą księdza Hiacynta Orselliego, postanowiono umieścić w Bramie Nowomiejskiej czczony przez warszawiaków obraz. Modlono się o cud odpędzenia zarazy. Obraz był również noszony w procesjach. W końcu prośby o łaskę ocalenia zostały wysłuchane. Epidemia nie dotarła do miasta. W dowód wdzięczności, Rada Miasta wydała oficjalny dokument pt. „Ślubowanie Warszawy” – Votum Varsavić, w którym to Stolica oddała się pod obronę Maryi jako „Tarczy” i „Obrony”.

    Patronkę Warszawy pokochano również w odległym Krakowie. Na początku XVIII w. zapanowało tam tzw. „morowe powietrze”. Krakowianie szukali pomocy. Wtedy to, z polecenia biskupa, który znał warszawskie cuda Łaskawej Pani, namalowano jej wizerunek na północnej elewacji kościoła Mariackiego. Żarliwe prośby mieszkańców grodu Kraka, szybko przyniosły pożądany efekt. Epidemia ustała, a mieszkańcy całym sercem oddali się pod opiekę Warszawskiej Patronki.

    Prawdopodobnie największym cudem, jaki przypisuje się Matce Bożej Łaskawej, jest pomoc w zwycięstwie nad bolszewikami w 1920 r. Jednakże jak twierdzi ks. Józef Bartnik, współautor książki „Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą”, wsparcie to jest celowo zagłuszane: „Zapomniano, że w dniu święta Wniebowzięcia, 15 sierpnia 1920 r. przed świtem, na tle jeszcze mrocznego nieba, pojawiła się nad idącymi do ataku polskimi żołnierzami jaśniejąca postać Matki Bożej w Swym wizerunku Matki Łaskawej Patronki Warszawy. Pojawienie się zjawiska wywołało taką panikę i popłoch wśród bolszewików, że krzycząc z przerażenia «uchadi, Matier Bożija zasłaniajet Poljakow», uciekali z miejsca walki porzucając broń”. Wśród wielu ustnych przekazów i świadectw wsparcia dla wojsk polskich ze strony Matki Bożej, możemy również dotrzeć do słów samego Józefa Piłsudskiego, który miał rzec do kardynała Aleksandra Kakowskiego: „Eminencjo, ja sam nie wiem, jak myśmy tę wojnę wygrali”.

    Pomimo wielu starań, by bagatelizować udział Matki Zbawiciela w zwycięstwie nad bolszewikami, miejmy nadzieję, że zgromadzone do tej pory dokumenty i świadectwa pozwolą na wpisanie tej historii i zasług Mater Gratiarum do podręczników, tak jak to miało miejsce w przypadku objawień w Fatimie czy Licheniu.

    Matka Boża Łaskawa jest z nami już przeszło 360 lat. Przez ten czas musiała przetrwać wiele trudnych chwil, jak te podczas II wojny światowej. Mimo to, nigdy nas nie zawiodła i wiele razy broniła Stolicy oraz całej Rzeczpospolitej. Wysłuchiwała próśb i błagań nie tylko królów i szlachty, ale również zwykłych ludzi, którzy uciekali się pod Jej obronę. Również dziś, w czasach kryzysu i szeroko pojętego upadku obyczajów nie zapominajmy o Naszej Matce i módlmy się do niej słowami błogosławionego papieża Jana Pawła II:

     „Matko Słowa Wcielonego, Pani Łaskawa, miej w opiece Warszawę, jej mieszkańców i całą naszą Ojczyznę!

    Strzeż obecności Twojego Syna w sercach wszystkich ochrzczonych, aby pamiętali zawsze o swej godności ludzi odkupionych krwią Chrystusa, wezwanych do ufności Bogu i do służenia z miłością człowiekowi.

    Wypraszaj, Maryjo Twojemu ludowi wytrwałość, której potrzebuje, aby mógł pełnić wolę Ojca niebieskiego i dostąpić spełnienia obietnicy zbawienia.

    Niech pod Twą opieką ziarno świętości, tak bogato posiane na polskiej ziemi, stale się rozwija ożywiane łaską Ducha Świętego i wydaje obfite owoce w kolejnych pokoleniach. Amen.”

    (Modlitwa wypowiedziana przez Ojca Świętego św. Jana Pawła II w Warszawie, 13.06.1999 r.)

    Paweł Ozdoba/PCh24.pl

    _______________________________________________________________________________

    Matko łaski Bożej, módl się za nami!

    fot. via Pixabay – mostafa meraji

    ***

    Matko łaski Bożej, módl się za nami!

    Oto drugi tytuł, którym wysławiamy Bogarodzicę. Ponieważ Maryja urodziła nam Jezusa, który przyszedł nie z mocą ziemską, nie jako surowy sędzia, lecz przeciwnie – jako dobroć i zbawienie ludzkości, jako uosobiona Łaska Boża. Jest więc ona całkiem słusznie Matką łaski Bożej.

    Jest nią Maryja z innego jeszcze tytułu. Pisze o tym św. Ambroży: “Została ona nazwana łaski pełną z przysługującego jej całkowicie prawa; gdyż ona sama otrzymała łaskę, której nie dostąpiło żadne inne stworzenie. Została albowiem napełniona Sprawcą łaski, Bogiem samym”. Najświętsza Panna ma także matczyny wpływ na Jezusa, krynicę wszelkich łask. Ona prosi właśnie jako Matka i dlatego prośba jej staje się rozkazem. Powiedziała tylko “Nie mają już wina” (J 2, 3), a Jezus natychmiast uczynił swój pierwszy cud! 

    Do św. Bernarda przyszedł raz wielki grzesznik. Zrozpaczony myślał: “Niepodobna, bym znalazł jeszcze łaskę u Boga”. Lecz św. Doktor odrzekł mu: “Obawiasz się, czy znajdziesz jeszcze łaskę u Boga, w takim razie ufaj, że znajdziesz ją u Maryi!” To otworzyło mu oczy na Matkę łaski Bożej i dokonało cudu. Nieszczęśliwy nabrał otuchy, nawrócił się i jeszcze w godzinę śmierci wielbił Maryję jako Matkę Łaski Bożej. 

    Pamiętaj i ty także o Matce Łaski Bożej, gdy ogarniać cię będzie zwątpienie na widok ciężkich grzechów, gdy szatan będzie próbował pogrążyć cię w małoduszności. 
    Mów wtedy z prostotą dziecięcą: “O Maryjo, łaski pełna, Matko miłosierdzia, spojrzyj, jak obarczony grzechami jęczę w niewoli szatana! Ach, zlituj się nade mną, o Matko Jezusowa, wstawiaj się za mną!” 

    Pamiętaj o Matce Łaski Bożej, gdy zasępi ci czoło troska o zbłąkaną duszę syna, córki, lub jakiegoś biednego grzesznika, którzy zeszli na manowce. Nigdy nie zaniedbuj zwracać się z serdeczną prośbą do Maryi, nawet wtedy, gdy pomoc nie przyjdzie natychmiast. Wystarczy, gdy przyjdzie przed śmiercią. W takich chwilach nie zapominaj nigdy o tym zapewnieniu z ust anioła: “Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga” (Łk 1, 30).

    o. Atanazy Bierbaum OFM, Z Bogiem, Kraków 1934/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 maja

    Święci Apostołowie Filip i Jakub

    Święty Filip Apostoł

    Filip pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim. Był uczniem Jana Chrzciciela. Powołany przez Jezusa, został jednym z dwunastu Jego uczniów:Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: “Pójdź za Mną”. Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: “Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu”. Rzekł do niego Natanael: “Czyż może być coś dobrego z Nazaretu?”. Odpowiedział mu Filip: “Chodź i zobacz” (J 1, 43-46).Wzmianka, że Filip pochodził z miasta Andrzeja i Piotra, wskazuje, że wszyscy trzej Apostołowie musieli się znać poprzednio, że znał go dobrze także św. Jan Apostoł, który te szczegóły przekazał. O powołaniu Filipa na Apostoła upewniają nas także katalogi, czyli trzy wykazy Apostołów, jakie nam pozostawiły Ewangelie (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14), gdzie Filip jest zawsze wymieniany na piątym miejscu.
    Filip jest czynnym świadkiem cudownego nakarmienia rzeszy przez Pana Jezusa:Potem Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. (…) Kiedy Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?”. A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział mu Filip: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać” (J 6, 1. 5-7).Filip musiał się cieszyć specjalnym zaufaniem Pana Jezusa, skoro poganie proszą go, aby im dopomógł w skontaktowaniu się z Chrystusem:A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: “Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi. A Jezus dał im taką odpowiedź: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy” (J 12, 20-23).W czasie ostatniej wieczerzy Filip prosi Pana Jezusa, aby pokazał Apostołom swojego niebieskiego Ojca:Rzekł do Niego Filip: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czyż nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec jest we Mnie?” (J 14, 8-10a).Postawione przez Filipa pytanie dało Jezusowi okazję wytłumaczenia Apostołom najintymniejszego związku, jaki w tajemnicy Trójcy Przenajświętszej istnieje pomiędzy Ojcem i Synem.Tyle informacji podaje Pismo święte. Za Klemensem Aleksandryjskim pierwszy historyk Kościoła, Euzebiusz, podaje, że św. Filip był w związku małżeńskim i miał dzieci. On też przytacza informację Polikratosa, biskupa Efezu, o córkach Filipa. Według tej relacji miał Apostoł zostawić trzy córki, które żyły bogobojnie w panieństwie. Euzebiusz pisze, że Filip miał cztery córki, które nazywa “prorokiniami”, a które miały zażywać wielkiej czci w Kościele pierwotnym. Papiasz, biskup Hierapolis, znał je osobiście. Wspomniane informacje o córkach św. Filipa Apostoła są wszakże tak fragmentaryczne, że niektórzy współcześni hagiografowie są skłonni przypuszczać, że w tym wypadku tradycja pomieszała dwie osoby: św. Filipa Apostoła i św. Filipa diakona z Dziejów Apostolskich (Dz 6, 1-6; 8, 4-40), który miał być żonaty i mieć cztery córki.
    Istnieją także dwa apokryfy: Dzieje Filipa i Ewangelia Filipa. Ze św. Filipem nie mają one żadnego związku, chociaż podszywają się pod jego autorstwo oraz świadków naocznych jego męki. Powstały one dopiero w wieku IV. Piszą one o wędrówkach apostolskich Filipa po krainie Partów i Helladzie oraz o różnych przygodach Apostoła, a wreszcie o jego męczeńskiej śmierci w Hierapolis. Opierały się one również na tym, co podawała pierwotna tradycja chrześcijańska, zatem mogą zawierać elementy prawdy. Ewangelia Filipa jest dziełem gnostyków, którzy pod imieniem Apostoła chcieli rozpowszechnić swoje heretyckie błędy.
    Filip miał apostołować również w Scytii – a więc w okolicach Donu i Dniepru. Byłby to więc pierwszy Apostoł Słowian. Potem miał przenieść się do Frygii (Mała Azja) i w jej stolicy, Hierapolis, ponieść męczeńską śmierć za panowania Domicjana (81-96) przez ukrzyżowanie, a potem ukamienowanie. Według świadectw greckich wraz ze św. Filipem miała być pochowana w Hierapolis również jego siostra Marianna i dwie córki Apostoła.
    Filip jest patronem Antwerpii oraz pilśniarzy i czapników.W ikonografii św. Filip przedstawiany jest z krzyżem, z pastorałem, ze zwojem. Czasami trzyma w ręku kamienie – znak męczeństwa. Towarzyszy mu anioł.

    Święty Jakub Młodszy, Apostoł

    Jakub, zwany Młodszym lub Mniejszym (dla odróżnienia od drugiego Apostoła Jakuba, zwanego także Starszym – przy czym starszeństwo oznacza tu kolejność włączenia do grona Apostołów), był synem Kleofasa i Marii (Mk 15, 40), rodzonym bratem św. Judy Tadeusza, krewnym Jezusa. W katalogach Apostołów jest wymieniany na jednym z ostatnich miejsc – co oznacza, że przyłączył się do grona Apostołów najpóźniej. Pochodził z Nazaretu. Jego matka miała na imię Maria (była spokrewniona ze św. Józefem), a jego ojcem był Alfeusz, zwany również Kleofasem (Mk 3, 18; Łk 6, 15; Mt 10, 3; J 19, 25). Jakub był rodzonym bratem św. Judy Tadeusza. Pisze o tym wyraźnie w swoim Liście i tym się chlubi: “Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba” (Jud 1). Także Łukasz nazywa Judę “Jakubowym”, czyli bratem Jakuba (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Jakub Młodszy i św. Juda mieli jeszcze jednego brata, Józefa. Pisze jasno o tym św. Marek: “Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa” (Mk 15, 40). Tak więc braćmi byli dla siebie: Jakub, Juda i Józef.
    Po zmartwychwstaniu Jezusa Jakub wyróżniał się wśród Apostołów jako przewodniczący gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie. Kiedy św. Piotr został cudownie uwolniony przez anioła z więzienia, każe o tym oznajmić Jakubowi (Dz 12, 17). Na soborze apostolskim św. Jakub zaraz po Piotrze zabrał głos i wpłynął na to, że św. Paweł mógł spokojnie pełnić swoją misję wśród pogan i nie narzucać im przepisów prawa Mojżeszowego (Dz 15, 13-21). Gdy św. Paweł po raz ostatni na Zielone Święta przybył do Jerozolimy (rok 57), św. Jakub przyjął go życzliwie (Dz 21, 17-26) i wyraził radość z jego sukcesów. Dla jego wszakże bezpieczeństwa proponuje św. Pawłowi, aby poddał się pewnym przepisom, które go obowiązywały jako Żyda.
    O tym, jak wielkiej powagi zażywał św. Jakub wśród Apostołów, świadczą Listy św. Pawła. Apostoł Narodów pisze w Liście do Koryntian, że Chrystus po swoim zmartwychwstaniu pokazał się również Jakubowi (1 Kor 15, 7). W Liście do Galatów szczyci się św. Paweł, że widział Jakuba, brata Pańskiego (Ga 1, 19). Jakub miał jednak żal do Pawła, że od nawróconych Żydów nie żądał zachowania obrzezania i innych nakazów prawa Mojżeszowego. Był bowiem przekonany, że ono nadal obowiązuje Żydów (Ga 2, 1-6). Także Paweł miał żal do Jakuba, że wpływał na Piotra, aby ten nadal przestrzegał Prawa Mojżeszowego (Ga 2, 11-14). Mimo tych różnic Paweł nie wahał się nazwać Jakuba filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jakub zostawił list do wiernych Kościoła narodowości żydowskiej. Napisał go w latach 45-49. List był pisany pięknym językiem greckim, co wskazuje, że św. Jakub go dyktował, a pisał doskonały stylista. Na wstępie Listu Apostoł przedstawia się i podaje tytuł, który go uprawnia do pisania, oraz podaje adresatów: “Jakub, sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa, śle pozdrowienie dwunastu pokoleniom w rozproszeniu” (Jk 1, 1-2). Na samym początku zachęca, aby wierni byli wobec pokus odważni. Pokusy rodzą się w samym człowieku. Z kolei jakby polemizował ze św. Pawłem, który w podkreśleniu konieczności wiary w Chrystusa mniej uwzględniał potrzebę dobrych uczynków. Jakub napomina, że wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2, 26). Podkreśla następnie, że wśród chrześcijan nie powinno się wyróżniać bogatych, a gardzić ubogimi, bo wszyscy są równi wobec Pana Boga. W bardzo obrazowym stylu akcentuje złość, jaką może wyrządzić język ludzki. Apostoł kończy swój list różnymi przestrogami i zachętą.
    O śmierci św. Jakuba Apostoła pisze Józef Flawiusz, współczesny mu historyk żydowski:Cesarz otrzymawszy wiadomość o śmierci Festusa, wysłał do Judei jako prokuratora Albinusa. Król (Agryppa II) natomiast pozbawił godności arcykapłańskiej Józefa i następcą jego na tym urzędzie mianował Ananosa (Annasza) o tym samym, co ojciec, imieniu. Młodszy Ananos… był z usposobienia człowiekiem hardym i niezwykle zuchwałym… Otóż Ananos… sądząc, że nadarzyła się dogodna sposobność, ponieważ umarł Festus, a Albinus był jeszcze w drodze, zwołał Sanhedryn i stawił przed sądem Jakuba, brata Jezusa, zwanego Chrystusem, oraz kilku innych. Oskarżył ich o naruszenie prawa i skazał na ukamienowanie (Dawne dzieje Izraela, 20, 9, 1).Panował wówczas cesarz Neron (54-68). Właśnie w Judei zmarł gubernator rzymski Porcjusz Festus (62). Tegoż więc roku 62 został ukamienowany św. Jakub Młodszy. Hegezyp, który żył w czasach po Apostołach ok. roku 160, pisał w swoich Pamiętnikach, że podczas kamienowania pewien folusznik (rzemieślnik produkujący tkaniny) doskoczył do Apostoła i uderzył Jakuba w głowę pałką. Euzebiusz dodaje, że przedtem strącono Jakuba ze szczytu świątyni.
    1 grudnia 351 r. na skutek objawienia, jakie miał mieć św. Epifaniusz, i poszukiwań zarządzonych przez św. Cyryla, patriarchę Jerozolimy, relikwie św. Jakuba Apostoła miały zostać znalezione razem z relikwiami Zachariasza i Symeona. Na tym miejscu wystawiono małą świątynię. Za czasów cesarza Justyna II (565-578) przeniesiono je do Konstantynopola, do kościoła wystawionego ku jego czci.
    Jakub już za życia doznawał wielkiej czci i to nie tylko wśród wyznawców Chrystusa, ale również wśród Żydów. Józef Flawiusz przytacza, że arcykapłan Annasz został po zaledwie 3 miesiącach sprawowania funkcji arcykapłana deponowany przez Heroda Agryppę właśnie za morderstwo, dokonane na Jakubie. I do Heroda, i do namiestnika doszły bowiem skargi, że Annasz nadużył swoich praw. Hegezyp, Klemens Aleksandryjski i Euzebiusz potwierdzają, że Jakub cieszył się wśród Żydów powagą ascety.
    Wśród apokryfów, czyli pism przypisywanych św. Jakubowi, chociaż autorem ich nie był, istnieje tak zwana Ewangelia Jakuba, zwana także Protoewangelią Jakuba. Apokryf pochodzi z wieku II. Zna go już Klemens Aleksandryjski, św. Justyn i Orygenes. Zawiera on wiele ciekawych szczegółów z życia Najświętszej Maryi Panny, które zapewne przekazała pierwotna tradycja chrześcijańska. Apokryf ten jest cenny i bardzo ciekawy.
    Św. Jakub jest patronem dekarzy.
    W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest w tunice i płaszczu, z mieczem oraz z księgą. Czasami jako biskup rytu wschodniego. Jego atrybutami są także: halabarda, kamienie, korona w rękach, torba podróżna, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Święty Filip

    Święty Filip

    Św. Jakub Mniejszy (po lewej) i św. Filip (po prawej)

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 6 WRZEŚNIA 2006

    (…) Apostoł zobowiązuje nas do poznania Jezusa z bliska. W istocie przyjaźń, prawdziwe poznanie drugiej osoby, wymaga bliskości, co więcej – po części żyje nią.

    Drodzy bracia i siostry,

    kontynuując omawianie postaci różnych Apostołów, jak to czynimy od paru tygodni, spotykamy dziś Apostoła Filipa. W wykazach Dwunastu znajduje się on zawsze na piątym miejscu (tak w Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14; Dz 1,13), a więc zasadniczo wśród pierwszych. Chociaż Filip był Żydem z pochodzenia, to jednak nosił greckie imię, podobnie jak Andrzej, co w pewnym sensie świadczy o otwarciu kulturowym, którego nie można nie doceniać. Wiadomości, jakie mamy o nim, przynosi nam Ewangelia Jana. Pochodził on z tego samego miejsca, co Piotr i Andrzej, czyli z Betsaidy (por. J 1, 44), miasteczka należącego do tetrarchii jednego z synów Heroda Wielkiego, który również miał na imię Filip (por. Łk 3, 1).

    Czwarta Ewangelia opowiada, że po powołaniu go przez Jezusa Filip spotyka Natanaela i mówi mu: “Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu” (J 1, 45). Słysząc dość sceptyczną odpowiedź Natanaela (“Czyż może być co dobrego z Nazaretu?”), Filip nie poddał się i odrzekł stanowczo: “Chodź i zobacz” (J 1, 46). W tej odpowiedzi, oschłej, lecz jednoznacznej, Filip ukazał charakter prawdziwego świadka: nie zadowolił się przekazaniem wiadomości jako teorii, ale zwrócił się wprost do rozmówcy, radząc mu, by osobiście przekonał się o tym, co usłyszał. By odważył się spróbować. Tych samych słów – chodź i zobacz – użył sam Jezus, kiedy dwaj uczniowie Jana Chrzciciela przyszli do Niego, by zapytać, gdzie mieszka. Jezus odpowiedział: “Chodźcie, a zobaczycie” (por. J 1, 39).

    Możemy sądzić, że Filip zwraca się również do nas w tych dwóch słowach, które zakładają osobiste zaangażowanie. Również nam powiedział Natanaelowi: “Chodź i zobacz”. Apostoł zobowiązuje nas do poznania Jezusa z bliska. W istocie przyjaźń, prawdziwe poznanie drugiej osoby, wymaga bliskości, co więcej – po części żyje nią. Nie należy zresztą zapominać, że – jak to napisał Marek – Jezus wybrał Dwunastu przede wszystkim po to, “aby Mu towarzyszyli” (Mk 3, 14), gdyż tylko w ten sposób, uczestnicząc w Jego życiu mogą Go poznać i później głosić Jego naukę. Muszą dzielić Jego życie i wprost od Niego uczyć się nie tylko stylu Jego postępowania, ale przede wszystkim, kim On naprawdę jest. Później, w Liście Pawła do Efezjan, przeczytamy, że ważne jest “nauczyć się Chrystusa” (4, 20), a więc nie tylko i nie tyle słuchać Jego nauczania i Jego słów, ile bardziej jeszcze poznawać Go osobiście, to znaczy Jego człowieczeństwo i boskość, Jego tajemnicę, Jego piękno. Albowiem jest On nie tylko nauczycielem, ale Przyjacielem, a nawet Bratem. Jak moglibyśmy poznać Go dogłębnie, pozostając w oddali? Zażyłość, poufałość, codzienne obcowanie pozwalają nam odkrywać prawdziwą tożsamość Jezusa Chrystusa. Otóż o tym właśnie przypomina nam apostoł Filip. I tym samym zachęca nas do “pójścia” i “zobaczenia”, a więc do wejścia w kontakt słuchania, odpowiadania i wspólnoty życia z Jezusem, dzień po dniu.

    Z kolei podczas rozmnożenia chleba, Jezus zwrócił się do Filipa z konkretną, choć zaskakującą prośbą, a mianowicie, gdzie można by kupić chleb dla zaspokojenia głodu wszystkich ludzi, którzy szli za Nim (por. J 6, 5). Wtedy Filip odpowiedział z wielkim realizmem: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać” (J 6, 7). Widzimy tu rzeczowy charakter i realizm Apostoła, który potrafi ocenić rzeczywiste aspekty sytuacji. Wiemy, co było potem: że Jezus wziął chleb, łamał go i – pomodliwszy się – rozdawał go. W ten sposób nastąpiło rozmnożenie chleba. Ciekawe jednak, że Jezus poprosił właśnie Filipa o pierwszą wskazówkę, jak rozwiązać problem: to wyraźny znak, że apostoł należał do ścisłej grupy otaczających Go.

    W innym bardzo ważnym dla przyszłej historii momencie, przed Męką, kilku Greków, znajdujących się w Jerozolimie z okazji Paschy, “przystąpiło do Filipa… i prosili go mówiąc: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (J 12, 20-22). Jeszcze raz mamy dowód jego wyjątkowego prestiżu w gronie kolegium apostolskiego. Przede wszystkim w tym przypadku występuje on w roli pośrednika między niektórymi Grekami, ponieważ najprawdopodobniej mówił po grecku i mógł być tłumaczem, a Jezusem; nawet jeśli przyłącza się do Andrzeja, innego apostoła o greckim imieniu, to jednak to do niego zwracają się cudzoziemcy. Jest to dla nas nauką, abyśmy i my byli zawsze gotowi zarówno na przyjęcie próśb o wstawiennictwo niezależnie od tego, od kogo by one pochodziły, jak i na skierowanie ich do Pana, jedynego, który może je w pełni zaspokoić. Ważne jest bowiem, aby wiedzieć, że to nie my jesteśmy adresatami próśb tych, którzy do nas przystępują, lecz Pan: do Niego mamy kierować każdego, kto znajdzie się w potrzebie. To właśnie: każdy z nas musi być drogą otwartą ku Jezusowi!

    Jest jeszcze jedna, zupełnie wyjątkowa sytuacja, w której Filip wkracza na scenę. Podczas Ostatniej Wieczerzy, gdy Jezus stwierdził, że poznanie Jego oznacza poznanie Ojca (por. J 14, 7), Filip niemal naiwnie zapytał: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” (J 14, 8). Jezus odpowiedział mu tonem dobrotliwej wymówki: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: «Pokaż nam Ojca?» Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?… Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie” (J 14, 9-11). Są to jedne z największych słów w Ewangelii Jana. Zawierają one prawdziwe i właściwe objawienie. Na zakończenie Prologu do swej Ewangelii Jan stwierdza: “Boga nikt nigdy nie wiedział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył” (J 1, 18).

    Otóż oświadczenie to, które pochodzi od ewangelisty, podjął tutaj i potwierdził sam Jezus, nadając mu jednak nowy odcień. Kiedy bowiem w Prologu Janowym mowa jest o wyjaśnieniu, jakiego udzielił Jezus słowami swego nauczania, to w odpowiedzi udzielonej Filipowi, odnosi się On do własnej osoby jako takiej, dając poznać, że można Go zrozumieć nie tylko przez to, co mówi, ale bardziej jeszcze przez to, kim On po prostu jest. Aby wyrazić to paradoksem Wcielenia, możemy rzec, że Bóg przybrał oblicze ludzkie, oblicze Jezusa, i w konsekwencji od tej chwili jeżeli naprawdę pragniemy poznać oblicze Boga, nie pozostaje nam nic innego, jak kontemplować oblicze Jezusa! W Jego obliczu widzimy rzeczywiście, kim jest Bóg i jaki jest Bóg!

    Ewangelista nie mówi nam, czy Filip w pełni zrozumiał słowa Jezusa. Pewne jest, że całkowicie poświęcił Mu własne życie. Według niektórych późniejszych przekazów (np. Dzieje Filipa i inne), nasz Apostoł ewangelizował najpierw Grecję, a potem Frygię i tam, w Gerapolis poniósł śmierć męczeńską, opisaną jako ukrzyżowanie bądź ukamienowanie. Chciałbym zakończyć naszą refleksję przypomnieniem celu, do którego ma zmierzać całe nasze życie: spotkanie Jezusa tak, jak spotkał Go Filip, starając się zobaczyć w Nim samego Boga, Ojca niebieskiego. Jeżeli zabraknie tego starania, będziemy zawsze odwoływać się do samych siebie, jak w lustrze, i będziemy coraz bardziej samotni! Filip natomiast uczy nas, by dać się pozyskać Jezusowi, być z Nim i zachęcać również innych do dzielenia tego nieodzownego towarzystwa. A widząc i znajdując Boga, znaleźć także prawdziwe życie.

    BENEDYKT XVI papież

    L’Osservatore Romano 1/2007/wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Św. Jakub Młodszy

    Audiencja generalna, Benedykt XVI – 28 czerwca 2006 r.

    (…) Księga Dziejów Apostolskich podkreśla wybitną rolę, jaką ten ostatni Jakub odegrał w Kościele jerozolimskim. Na Soborze Apostolskim, zwołanym tam po śmierci Jakuba Starszego, potwierdził wraz z innymi, że poganie mogą zostać przyjęci do Kościoła bez obowiązku poddania się przedtem obrzezaniu.

    Drodzy bracia i siostry,

    Obok postaci Jakuba “Starszego”, syna Zebedeusza, o którym mówiliśmy w ubiegłą środę, w Ewangeliach pojawia się inny Jakub, zwany “Młodszym”. On również znajduje się na liście dwunastu Apostołów, wybranych osobiście przez Jezusa i jest zawsze określany jako “syn Alfeusza” (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 5; Dz 1, 13). Często bywał on utożsamiany z innym jeszcze Jakubem, zwanym “Mniejszym” (por. Mk 15, 40), synem pewnej Marii (por. tamże), którą mogłaby być “Maria, żona Kleofasa”, obecna, według Czwartej Ewangelii, u stóp Krzyża wraz z Matką Jezusa (por. J 19, 25). On również pochodził z Nazaretu i prawdopodobnie był krewnym Jezusa (por. Mt 13, 55; Mk 6, 3), którego na sposób semicki nazywany jest “bratem” (por. Mk 6, 3; Ga 1, 19).

    Księga Dziejów Apostolskich podkreśla wybitną rolę, jaką ten ostatni Jakub odegrał w Kościele jerozolimskim. Na Soborze Apostolskim, zwołanym tam po śmierci Jakuba Starszego, potwierdził wraz z innymi, że poganie mogą zostać przyjęci do Kościoła bez obowiązku poddania się przedtem obrzezaniu (por. Dz 15, 13). Święty Paweł, który przypisuje mu szczególne ukazanie się Zmartwychwstałego (por. 1 Kor 15, 7), przy okazji swego wyjazdu do Jerozolimy wymienia go nawet przed Kefasem-Piotrem, uznając go na równi z nim za “filar” tego Kościoła (por. Ga 2, 9). Judeo-chrześcijanie uważali go później za swój główny punkt odniesienia. Przypisywany mu jest również List, noszący imię Jakubowego i należący do kanonu Nowego Testamentu. Nie występuje on w nim jako “brat Pana”, lecz jako “sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa” (Jk 1, 1).

    Uczeni rozważają zagadnienie kwestię tożsamości obu tych postaci o tym samym imieniu: Jakuba – syna Alfeusza i Jakuba – “brata Pana”. W tradycji ewangelicznej nie zachowała się żadna opowieść ani o jednym, ani o drugim w odniesieniu do ziemskiego życia Jezusa. Natomiast Dzieje Apostolskie ukazują nam ważną rolę, jaką pewien “Jakub” odegrał, jak już wspomnieliśmy, po zmartwychwstaniu Jezusa w pierwotnym Kościele (por. Dz 12, 17; 15, 13-21; 21, 18). Najbardziej znaczącym jego czynem była wypowiedź w sprawie trudnych stosunków między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego i tymi wywodzącymi się spośród pogan: wraz z Piotrem przyczynił się on do przezwyciężenia czy raczej zintegrowania pierwotnego judaistycznego wymiaru chrześcijaństwa, w którym nie narzucano nawróconym poganom obowiązku podporządkowania się wszystkim przepisom prawa Mojżeszowego. Księga Dziejów Apostolskich przekazała nam kompromisowe rozwiązanie, zaproponowane właśnie przez Jakuba, a zatwierdzone przez wszystkich obecnych tam Apostołów, zgodnie z którym od pogan, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa, należało wymagać jedynie, aby powstrzymali się od bałwochwalczego zwyczaju spożywania mięsa zwierząt złożonych w ofierze bogom oraz od “rozwiązłości”; termin ten najprawdopodobniej nawiązywał do niedozwolonych związków małżeńskich. W praktyce chodziło o przyjęcie nielicznych tylko zakazów prawa mojżeszowego, uważanych za dość ważne.

    W ten sposób osiągnięto dwa znaczące i uzupełniające się cele, ważne do dzisiaj: z jednej strony uznano nierozerwalną więź, łączącą chrześcijaństwo z religią żydowską jako jego nieustająco żywe i aktualne źródło; z drugiej strony, chrześcijanom wywodzącym się spośród pogan zezwolono na zachowanie własnej tożsamości społecznej, którą by utracili, gdyby zostali zmuszeni do przestrzegania tzw. mojżeszowych “przykazań ceremonialnych”: nie obowiązywały one już nawróconych pogan. W sumie zapoczątkowano praktykę wzajemnego uznania i szacunku, która mimo narastających później nieporozumień, miała na celu z samej swej istoty obronę tego, co było charakterystyczne dla każdej z obu stron.

    El Greco/pl.wikipedia.org

    ***

    Jakub wymieniany jest zawsze jako „syn Alfeusza” (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Często był utożsamiany z innym Jakubem, nazywanym Mniejszym (por. Mk 15, 40), synem Marii (por. tamże), którą mogła być „Maria, żona Kleofasa”, obecna, według czwartej Ewangelii, u stóp krzyża razem z Maryją, Matką Jezusa (por. J 19, 25). Również on pochodził z Nazaretu i prawdopodobnie był krewnym Jezusa (por. Mt 13, 55; Mk 6, 3), na sposób semicki nazywanym bratem (por. Mk 6, 3; Ga 1, 19).

    O tym ostatnim Jakubie księga Dziejów Apostolskich mówi, że odgrywał doniosłą rolę w Kościele w Jerozolimie. Podczas soboru apostolskiego zwołanego po śmierci Jakuba Starszego razem z innymi stwierdził, iż poganie mogą być przyjęci do Kościoła bez poddawania się wcześniej obrzezaniu (por. Dz 15, 13). Św. Paweł, który przypisuje mu szczególne ukazanie się Zmartwychwstałego (por. 1 Kor 15, 7), przy okazji swej podróży do Jerozolimy wymienia go nawet przed Kefasem – Piotrem, nazywając kolumną tego Kościoła, na równi z nim (por. Ga 2, 9). Później judeochrześcijanie uznawali go za swój główny punkt odniesienia. Jemu też został nawet przypisany list, który nosi imię Jakubowego, zawarty w nowotestamentalnym kanonie. Nie występuje on w nim jako „brat Pana”, ale jako „sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa” (Jk 1, 1).

    Wśród uczonych rozważa się kwestię identyfikacji tych dwóch osób o tym samym imieniu – Jakuba, „syna Alfeusza”, i Jakuba, „brata Pańskiego”. W tradycji ewangelicznej nie zachowała się żadna opowieść ani o jednym, ani o drugim w odniesieniu do ziemskiego życia Jezusa. Dzieje Apostolskie natomiast pokazują nam, że jeden Jakub odegrał doniosłą rolę, jak już wcześniej wspomnieliśmy, po zmartwychwstaniu Jezusa, będąc pośrodku Kościoła pierwotnego (por. Dz 12, 17; 15, 13-21; 21, 18). Najdonioślejszym aktem jego działalności była interwencja w kwestii trudnej relacji między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego: przyczynił się on, razem z Piotrem, do przezwyciężenia, albo lepiej – do zintegrowania oryginalnego wymiaru chrześcijaństwa z wymaganiami nienakładania na nawróconych pogan konieczności poddania się wszystkim normom Prawa Mojżeszowego.

    Księga Dziejów Apostolskich przechowała dla nas rozwiązanie kompromisowe, zaproponowane właśnie przez Jakuba i zaakceptowane przez wszystkich obecnych Apostołów, zgodnie z którym poganom, którzy uwierzą w Jezusa Chrystusa, stawia się jako warunek tylko powstrzymanie się od zwyczaju jedzenia mięsa zwierząt, które były ofiarowane bożkom, oraz od „nierządu”, który prawdopodobnie nawiązuje do niedozwolonego współżycia seksualnego. W praktyce chodziło o przylgnięcie tylko do nielicznych zakazów, które były uważane za bardzo ważne w prawodawstwie Mojżeszowym.

    W ten sposób otrzymano dwa znaczące i uzupełniające się rozwiązania, ważne do dzisiaj: z jednej strony uznaje się ścisły związek, jaki łączy chrześcijaństwo z religią żydowską, jako swym żywym i ważnym na zawsze źródłem; z drugiej zaś pozwala się chrześcijanom pochodzenia pogańskiego na zachowanie własnej identyczności socjologicznej, którą by utracili, gdyby zostali zmuszeni do zachowywania tzw. przykazań ceremonialnych Prawa Mojżeszowego. Nie muszą już one być uważane za obowiązujące dla nawróconych pogan. W ten sposób zapoczątkowano praktykę wzajemnego poszanowania i uznania, która – pomimo późniejszych różnych nieporozumień – ze swej natury dążyła do zachowania tego, co było charakterystyczne dla Żydów i pogan.

    Najstarsza informacja o śmierci tego Jakuba została nam przekazana przez historyka żydowskiego Józefa Flawiusza. W swoich Dawnych dziejach Izraela (20, 201n), zredagowanych w Rzymie pod koniec I wieku, mówi on, że śmierć Jakuba była przesądzona w sposób nielegalny przez najwyższego kapłana Ananiasza, syna Annasza, opisanego w Ewangeliach, który wykorzystał przerwę między obaleniem prokuratora rzymskiego Festusa a przybyciem jego następcy Albinusa, żeby zadekretować jego ukamienowanie w roku 62.

    Z imieniem tego Jakuba, oprócz apokryficznej Protoewangelii Jakuba, który wysławia świętość i dziewictwo Maryi, Matki Jezusa, jest w sposób szczególny związany list, który nosi jego imię. W kanonie Nowego Testamentu zajmuje on pierwsze miejsce wśród tzw. listów katolickich, czyli skierowanych nie tylko do konkretnego Kościoła, np. w Rzymie czy Efezie, ale do wielu Kościołów. Chodzi o list o szczególnej doniosłości, który bardzo mocno podkreśla konieczność nieograniczania własnej wiary do czystej deklaracji słownej czy abstrakcyjnej, ale o wyrażenie jej konkretnymi dobrymi czynami. Zachęca nas m.in. do wytrwałości w próbach radośnie przyjętych oraz do ufnej modlitwy, by otrzymać od Boga dar mądrości, dzięki któremu dojdziemy do zrozumienia, że prawdziwe wartości życia nie polegają na przemijających bogactwach, lecz na umiejętności podzielenia własnych zasobów z biednymi i potrzebującymi (por. Jk 1, 27).

    W ten sposób List św. Jakuba ukazuje nam chrześcijaństwo bardzo konkretne i praktyczne.

    Wiara musi realizować się w życiu, przede wszystkim w miłości bliźniego, szczególnie zaś w zaangażowaniu na rzecz ubogich. W tym kontekście trzeba czytać również słynne zdanie: „Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków” (Jk 2, 26). Czasem ta deklaracja Jakuba była stawiana jako przeciwieństwo stwierdzeń św. Pawła, według którego zostaliśmy usprawiedliwieni przez Boga nie na mocy naszych czynów, ale dzięki naszej wierze (por. Ga 2, 16; Rz 3, 28). Jednakże oba te zdania, pozornie przeciwstawne w swoich odmiennych perspektywach, w rzeczywistości, jeżeli są dobrze interpretowane, uzupełniają się wzajemnie. Św. Paweł sprzeciwia się pysze człowieka, który myśli, że nie potrzebuje miłości Boga, uprzedzającego nas; sprzeciwia się pysze ludzkiej wystarczalności, bez łaski danej i niezasłużonej. Św. Jakub natomiast mówi o dziełach jako naturalnym owocu wiary. „Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce” – mówi Pan (Mt 7, 17). Św. Jakub powtarza to i mówi to do nas.

    List św. Jakuba napomina nas, abyśmy zdali się na dłonie Boga we wszystkim, co czynimy, powtarzając zawsze słowa: „Jeżeli Pan zechce” (Jk 4, 15). Uczy nas w ten sposób, abyśmy nie ustawiali naszego życia w sposób automatyczny i interesowny, ale zostawili przestrzeń dla niepojętej woli Boga, który zna rzeczywiste dobro dla nas. W ten sposób św. Jakub pozostaje aktualnym na zawsze mistrzem życia dla każdego z nas.

    Benedykt XVI – papież

    z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________

    Święci Apostołowie Filip i Jakub. Jaką lekcję dają współczesnemu Kościołowi?

    web3-saint-apostles-james-the-less-philip-fr-lawrence-lew-o-p-flickr

    z lewej św. Jakub Mniejszy, z prawej św. Filip./fot. Fr Lawrence Lew O.P./Flickr/Aleteia.pl

    ***

    „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” – zawołał Filip. A Jakub dodawał: „Gniew męża nie wykonuje sprawiedliwości Bożej”.

    Całą noc spędził na modlitwie, a później ich wybrał. Dwunastu, którzy formowali się, widząc Jego życie, relację z Ojcem, nocne modlitwy, gdy znikał na długie godziny. Wśród dni byli Filip i Jakub zwany Młodszym lub Mniejszym.

    Wspominamy ich tego samego dnia. To zresztą charakterystyczne dla apostołów. Przecież nawet tak odmienne osobowości, tacy indywidualiści, jak Piotr i Paweł „wylądowali” w tym samym wezwaniu litanii, a ich imiona śpiewamy na jednym oddechu. Czy to nie lekcja dla współczesnego Kościoła, targanego sporami i dyskusjami? Sam Jakub pisał zresztą w latach 45–49 w swym liście, który wszedł do biblijnego kanonu: „Niech zbyt wielu z was nie uchodzi za nauczycieli, moi bracia, bo wiecie, że tym bardziej surowy czeka nas sąd. Wszyscy bowiem często upadamy”.

    Pochodzący z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim, czyli miasta Piotra i Andrzeja, Filip był pierwotnie uczniem Jana Chrzciciela. Do historii przeszła wymiana zdań między nim a Natanaelem, który słysząc: „Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu”, odparował: „Czyż może być coś dobrego z Nazaretu?”. „Chodź i zobacz” – usłyszał od Filipa.

    To Filip nie dowierzał, że można nakarmić głodny tłum: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”. To on w czasie ostatniej wieczerzy zawołał: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”.

    Euzebiusz z Cezarei pisał, że miał on cztery córki, które nazywał „prorokiniami”. Apostoł często mylony jest z diakonem Filipem, który w Dziejach Apostolskich posłuszny natchnieniom Ducha Świętego wykonał prawdziwy krok wiary… wychodząc w południe „na drogę, która była pusta”. Zaryzykował, a po chwili przejeżdżał nią etiopski dworzanin i cała historia zakończyła się chrztem. Jeśli prawdą jest to, że apostoł Filip działał w Scytii, w okolicach Donu i Dniepru, byłby pierwszym apostołem Słowian. Stamtąd miał przenieść się do Frygii i nauczać w jej stolicy, Hierapolis.

    Pochodzący z Nazaretu Jakub był synem Kleofasa i Marii, rodzonym bratem Judy Tadeusza (wspomina o tym w swym liście) i Józefa („Były tam również niewiasty, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa”). Jego imię po hebrajsku oznacza „Niech Bóg chroni”, a nazywamy go „młodszym” lub „mniejszym” ze względu na kolejność przystąpienia do grona apostołów. Ileż razy do pionu stawiały mnie jego zanotowane w liście zdania: „Oto mały ogień, a jak wielki las podpala. Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. Za jego pomocą wielbimy Boga i Ojca i nim przeklinamy ludzi stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi!”. To on przewodniczył gminie chrześcijańskiej w Jerozolimie (gdy Piotr został cudownie uwolniony z więzienia, kazał oznajmić o tym Jakubowi), on pisał do wiernych narodowości żydowskiej, że „wiara bez uczynków jest martwa”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________________

    Święci Apostołowie – Filip i Jakub Młodszy

    Święci Apostołowie – Filip i Jakub Młodszy

    Apostołowie św. Filip (po prawej) i św. Jakub Młodszy (po lewej) – El Greco, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Wśród grona świętych, których stawia nam za wzór Kościół około trzydziestu nosi imię Filip, a ponad czterdziestu pięciu Jakub. Pojawiali się w różnych epokach, ich drogi na ołtarze były odzwierciedleniem tego, co działo się w i z Kościołem w konkretnej rzeczywistości. Jednakże spośród wielu Filipów i Jakubów 6 maja wspominamy tych, którym dane było towarzyszyć Jezusowi. Apostołowie Filip i Jakub Młodszy mogli doświadczać Jego obecności widzieć, słuchać. I jak inni z grona wybranych nauczać, a wreszcie za wiarę oddać życie.

    To Filip prosił Jezusa – Pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy
    Święty Filip, pochodził z Betsaidy nad jeziorem Genezaret. I zanim pojawił się przy Jezusie, zanim usłyszał Pójdź za Mną, był uczniem Jana Chrzciciela. Wśród Apostołów, w tak zwanych katalogach, czyli wykazach zawartych w Ewangeliach jest zawsze wymieniany na piątym miejscu. I choć informacje o nim zawarte w innych, pozabiblijnych źródłach są nieprecyzyjne lub nie dają się zweryfikować (jak na przykład to czy rzeczywiście posiadał rodzinę i dzieci – córki), a niektóre mają charakter legend budujących kult i niosących sporą dawkę cudowności, to należy pamiętać, że nie jeden raz św. Jan Ewangelista ukazuje nam Filipa przy Jezusie.

    Filip towarzyszy Jezusowi w chwili, gdy Ten cudownie karmi liczne tłumy. To Filipa poganie pytają o Jezusa, chcąc się z nim spotkać. Do niego się zwracają: Panie, chcemy ujrzeć Jezusa. I ta sytuacja jest uważana za dowód szacunku jakim się cieszył Apostoł. Filip jest również w Wieczerniku i prosi Jezusa: Pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. A słowa jakie usłyszał wówczas w odpowiedzi, zawierają wyjaśnienie związku jaki w Trójcy Świętej istnieje między Bogiem Ojcem a Synem Bożym.  Ponadto, to Filip na sceptyczne stwierdzenie Natanaela: Czy może być co dobrego z Nazaretu?  Reaguje: Chodź i zobacz.

    W ikonografii św. Filip Apostoł jest przedstawiany w towarzystwie Anioła. Atrybutami świętego są pastorał i zwój oraz krzyż i czasami kamienie w rękach. Dwa ostatnie symbole odnoszą się do jego męczeńskiej śmierci (najpierw ukrzyżowania i następnie kamienowania). Śmierć miała nastąpić w czasach panowania Domicjana (między 81 a 96 rokiem). Życie zakończył w Hierapolis, stolicy Azji Mniejszej, gdzie nauczał. I to właśnie tam włoscy archeolodzy w ruinach bizantyjskiego kościoła odkryli grób z inskrypcjami wskazującymi na miejsce pochówku Apostoła.   

    Filar Kościoła – św. Jakub Młodszy
    Drugi ze świętych wspominanych 6 maja, to święty Jakub nazywany Młodszym jest wymieniany w spisach Apostołów na jednym z ostatnich miejsc, co świadczy o tym, że do grona dołączył najpóźniej (w odróżnieniu od świętego Jakuba Starszego, który pojawia się na początku listy). Wywodził się z Nazaretu, był spokrewniony z Jezusem. Nie mamy informacji o nim, o jego byciu przy Jezusie, zanim nastąpiło rozproszenie Apostołów. Dopiero po zmartwychwstaniu pojawia się Jakub, który pełni istotną rolę – przewodniczy gminie chrześcijańskiej w Jerozolimie i też cieszy się szczególnym poważaniem.

    Razem z bratem Tadeuszem obrany został apostołem i jego to odznaczył zmartwychwstający Jezus, albowiem jemu się objawił, a wstępując potem do Nieba, polecił mu zwierzchnictwo nad kościołem w Jerozolimie, jak głosi święty Hieronim. Niezmierny to był zaszczyt być biskupem pierwszego kościoła; ale i odwagę trzeba było mieć niemniejszą, aby się podjąć tego urzędu w mieście, w którym ukrzyżowano Chrystusa i w którym mieszkali najzajadlejsi nieprzyjaciele chrześcijaństwa. (Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937).

    Na soborze apostolskim przemawiał zaraz po św. Piotrze. Wiemy, że prawdopodobnie dzięki Jakubowi pojawił się pewien kompromis w zakresie wymagań stawianych nawróconym poganom, a dotyczący konieczności wypełniania tzw. przykazań ceremonialnych Prawa Mojżeszowego. Nie oczekiwano od nich ścisłego ich przestrzegania. Ta postawa, choć nie we wszystkim się zgadzali, była w tym bliska przekonaniom św. Pawła. I to też św. Paweł też określał Jakuba filarem Kościoła. Ponadto na szczególna uwagę zasługuje list, jaki Jakub skierował do wiernych Kościoła.

    „W kanonie Nowego Testamentu zajmuje on pierwsze miejsce wśród tzw. listów katolickich, czyli skierowanych nie tylko do konkretnego Kościoła, np. w Rzymie czy Efezie, ale do wielu Kościołów. Chodzi o list o szczególnej doniosłości, który bardzo mocno podkreśla konieczność nieograniczania własnej wiary do czystej deklaracji słownej czy abstrakcyjnej, ale o wyrażenie jej konkretnymi dobrymi czynami” (Benedykt XVI).

    Najstarsze informacje o śmierci św. Jakuba przekazał nam żydowski historyk Józef Flawiusz. Do śmierci Apostoła, w czasach panowania Nerona, przyczynił się człowiek hardy i niezwykle zuchwały – arcykapłan Annasz. Jakub został w roku 62 ukamienowany i też uderzony pałką w głowę albo zrzucony z dachu świątyni.

    Święty Jakub, będący patronem dekarzy, w ikonografii jest przedstawiany w tunice i płaszczu, z mieczem oraz z księgą. Jego atrybutami są również: halabarda, kamienie, korona w rękach, torba podróżna oraz zwój. Św. Jakub ukazywany jest również jako biskup rytu wschodniego.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 maja

    Święty Stanisław Kazimierczyk, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Katarzyna Troiani, dziewica
      •  Św. Anioł, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Sulprycjusz Nuncjusz
    ***
    Święty Stanisław Kazimierczyk

    Stanisław Sołtys urodził się 27 września 1433 r. w Kazimierzu, wówczas miasteczku pod Krakowem. Jego ojciec, Maciej, był tkaczem, a zarazem rajcą miejskim. Stanisław ukończył teologię na Akademii Krakowskiej. W 1456 r. wstąpił do klasztoru Kanoników Regularnych Laterańskich przy kościele Bożego Ciała w Krakowie. Klasztor ów został założony na specjalne życzenie świętej królowej Jadwigi. Po przyjęciu święceń kapłańskich (prawdopodobnie ok. 1458 r., można też spotkać datę 1462/1463), przełożeni zlecili mu pełnienie urzędu oficjalnego kaznodziei i spowiednika, a w klasztorze – funkcji mistrza nowicjatu, lektora i zastępcy przełożonego. Powierzonym obowiązkom poświęcił się bez reszty. Był przy tym wierny regule i przepisom zakonnym. “Dla wielu był przewodnikiem na drogach życia duchowego” – powiedział o nim św. Jan Paweł II. Prowadził intensywne życie kontemplacyjne, a zarazem jako znakomity kaznodzieja skutecznie oddziaływał na swoich słuchaczy. Zbliżał ich do Pana Boga nie tylko słowami prawdy, ale również przykładem życia i miłosierdziem wobec bliźnich. Bardzo troszczył się o chorych i biednych, usługiwał im z miłością. Często oddawał część własnego pożywienia potrzebującym. Wiele czasu spędzał na modlitwie, żywił gorące nabożeństwo do Męki Pana Jezusa, czcił Matkę Najświętszą i uważał się za Jej “wybranego” syna. Szczególną pobożnością otaczał swojego patrona, pielgrzymował do jego grobu w katedrze wawelskiej raz w tygodniu.
    W klasztorze przeżył 33 lata. Zmarł 3 maja 1489 r. w opinii świętości. Pochowano go pod posadzką kościoła Bożego Ciała, zgodnie z jego pokorną prośbą, aby wszyscy go deptali. Już w rok po śmierci Stanisława sporządzono spis 176 nadzwyczajnych łask uzyskanych dzięki jego orędownictwu. Elewacja relikwii odbyła się w 1632 r. 18 kwietnia 1993 roku podczas uroczystej Mszy świętej beatyfikacyjnej na placu św. Piotra w Rzymie św. Jan Paweł II dokonał potwierdzenia kultu księdza Stanisława Kazimierczyka i zaliczył go do grona błogosławionych. Także w Rzymie 17 października 2010 r. papież Benedykt XVI wpisał go do katalogu świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 maja

    Święty Florian, żołnierz, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Maria Rubio, prezbiter
    ***




    Sanktuarium Św. Wojciecha Biskupa i Męczennika w Cieszęcinie
    ***

    Według żywotu z VIII w., Florian z Lauriacum urodził się ok. 250 roku w Zeiselmauer (Dolna Austria). W młodym wieku został dowódcą wojsk rzymskich, stacjonujących w Mantem, w pobliżu Krems (obecnie w północno-wschodniej Austrii). Podczas prześladowania chrześcijan przez Dioklecjana został aresztowany wraz z 40 żołnierzami i przymuszony do złożenia ofiary bogom. Wobec stanowczej odmowy wychłostano go i poddano torturom. Przywiedziono go do obozu rzymskiego w Lorch koło Wiednia. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się groźbami i obietnicami zmusić oficera rzymskiego do odstępstwa od wiary. Kiedy jednak te zawiodły, kazał go biczować, potem szarpać jego ciało żelaznymi hakami, wreszcie uwiązano kamień u jego szyi i zatopiono go w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku. Jego ciało odnalazła Waleria i ze czcią je pochowała. Nad jego grobem wystawiono z czasem klasztor i kościół benedyktynów, objęty potem przez kanoników laterańskich. Do dnia dzisiejszego St. Florian jest ośrodkiem życia religijnego w Górnej Austrii. Św. Florian jest patronem archidiecezji wiedeńskiej.
    W roku 1184 na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego, syna Bolesława Krzywoustego, Kraków otrzymał znaczną część relikwii św. Floriana. W delegacji odbierającej relikwie miał się znajdować także bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski. Ku ich czci wystawiono w dzielnicy miasta, zwanej Kleparzem, okazałą świątynię. Kiedy w 1528 r. pożar strawił tę część Krakowa, ocalała jedynie ta świątynia. Odtąd zaczęto św. Floriana czcić w całej Polsce jako patrona podczas klęsk pożaru, powodzi i sztormów. Kraków jeszcze dzisiaj obchodzi pamiątkę św. Floriana jako święto. Florian jest patronem Austrii i Bolonii oraz Chorzowa; ponadto hutników, strażaków i kominiarzy, a także garncarzy i piekarzy. W Warszawie pod wezwaniem św. Floriana jest katedra warszawsko-praska. W ikonografii św. Florian przedstawiany jest jako gaszący pożar oficer rzymski z naczyniem. Czasami jako książę. Bywa, że w ręku trzyma chorągiew. Jego atrybutami są: kamień młyński u szyi, kolczuga, krzyż, czerwony i biały krzyż, miecz, palma męczeńska, płonący dom, orzeł, tarcza, zbroja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Święty Florian. Święty z kamieniem u szyi

    fot. zeller.de/Wikipedia

    ***

    Odmówił złożenia przysięgi wobec bożków rzymskich, a kiedy chciał wspomóc prześladowanych, sam zginął za wiarę. Został zamordowany w okrutny sposób. Dziś św. Florian jest jedynym, znanym z imienia “austriackim” męczennikiem z początków chrześcijaństwa.

    Człowiek wiary

    4 maja wspominamy w Kościele św. Floriana, męczennika, patrona strażaków.

    Florian żył w czasach ostatniego prześladowania chrześcijan za cesarza Dioklecjana w ówczesnej rzymskiej prowincji Ufernoricum, dzisiejszej Górnej Austrii. Był tam szefem kancelarii namiestnika.

    Jako członek chrześcijańskiej wspólnoty w Lauriacum (obecne Lorch) odmówił złożenia wymaganej przez cesarza przysięgi wobec bożków rzymskich, składanej przez urzędników. Z tego powodu został odsunięty od urzędu i osiedlił się w pobliżu dzisiejszego St. Pölten.

    Zginął, chcąc pomóc prześladowanym

    Dowiedziawszy się, że młody Kościół w Lauriacum przeżywa ciężkie prześladowania, powrócił tam, chcąc mu pomóc. Został jednak natychmiast ujęty. Biczowano go, rozrywano jego ciało hakami a później uwiązano kamień u szyi i utopiono. Stało się to 4 maja 304 r. na moście na rzece Enns.

    Stracono też grupę chrześcijan, którzy stanęli w obronie Floriana i protestowali przeciwko tak wysokiemu i niesprawiedliwemu wyrokowi. Ich doczesne szczątki spoczywają w nowym głównym ołtarzu bazyliki w Lorch. Położone nieopodal opactwo znajduje się w miejscu pierwszego pochowania św. Floriana.

    Patron strażaków

    Ponieważ Florian zginął śmiercią męczeńską w nurtach rzeki, pobożność ludowa obrała go sobie za patrona strażaków. Św. Florian czczony jest jako orędownik podczas pożarów i powodzi, patronuje także strażakom, hutnikom i kominiarzom oraz piwowarom, bednarzom, węglarzom i ceramikom.

    W 1971 r. austriacka diecezja Linz obrała św. Floriana za swego pierwszego patrona. Wtedy to relikwie męczennika przywiózł z Krakowa do Lorch ówczesny arcybiskup krakowski Karol Wojtyła.

    W związku z przypadającą w 2004 r. 1700 rocznicą śmierci św. Floriana, od 4 maja ten święty męczennik został – obok św. Leopolda – drugim patronem całej Austrii. Jest on jedynym, znanym z imienia „austriackim” męczennikiem z początków chrześcijaństwa.

    Najstarszym zachowanym dokumentem mówiącym o życiu św. Floriana jest pochodzący z VIII wieku „Passio Floriani”, spisany w 450 lat po męczeńskiej śmierci świętego. W oparciu o tę opowieść, pod bazyliką w Lorch archeolodzy odkryli fundamenty późnoromańskiego kościoła, a w nim – na centralnym miejscu – szczątki ok. 40 osób, najprawdopodobniej chrześcijan zamordowanych wraz z Florianem. W tym miejscu wznosi się obecnie ołtarz główny bazyliki w Lorch, nieopodal zaś opactwo św. Floriana.

    Św. Florian w Polsce

    W Polsce relikwie św. Floriana obecne są od XII wieku, co zapisano w „Annales Capituli Cracoviensis”. Początkowo przebywały w głównym ołtarzu katedry na Wawelu, a św. Florian został pierwszym patronem w Krakowie. Część relikwii pozostawiono dla wzniesionego w 1185 r. na krakowskim Kleparzu kościoła pod jego wezwaniem.

    Z Krakowa kult św. Floriana zaczął się rozchodzić na całą Polskę, a także na Węgry. Do Lorch podarował je w 1736 r. bp J. Lipski, co wpłynęło na ożywienie kultu św. Floriana w Austrii. Nasilenie się jego kultu nastąpiło na przełomie XIX i XX wieku w dobie społecznych oczekiwań na patrona w niebezpieczeństwach epidemii, pożarów i klęsk żywiołowych.

    KAI/Stacja7.pl

    _________________________________________________________________________________

    Modlitwa do Świętego Floriana

    Męczenniku święty, święty Florianie, od wieków czczony na polskiej ziemi, bądź i dziś naszym Patronem, Orędownikiem i Obrońcą przed Bogiem.

    Uproś nam u Boga żywą wiarę, byśmy oparli się laicyzacji życia i wszędzie słowem i czynami miłości umieli mężnie ją wyznać.

    Tak, jak dawniej chroń nas od wojny, ognia, powodzi i wszelkich klęsk żywiołowych.

    Czuwaj nad ludźmi ciężkiej i niebezpiecznej pracy: strażakami, hutnikami i kominiarzami.

    Strażaków ucz poświęcenia i ofiarnej służby w czasie klęsk żywiołowych, w ratowaniu ludzkiego życia i mienia.

    Ucz nas poszanowania środowiska naturalnego.

    Wypraszaj nam u Boga łaski i cnotę męstwa, abyśmy kiedyś przez Miłosierdzie Boże zasłużyli na wieczną nagrodę w niebie. Amen.

    _____________________________________________________________________________________________________________


    3 maja

    Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski
    główna Patronka Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Cudotwórca, biskup
      •  Święty Teodozy Peczerski, opat
    ***



    Tytuł Matki Bożej jako Królowej narodu polskiego sięga drugiej połowy XVI wieku. Grzegorz z Sambora, renesansowy poeta, nazywa Maryję Królową Polski i Polaków. Teologiczne uzasadnienie tytułu “Królowej” pojawi się w XVII wieku po zwycięstwie odniesionym nad Szwedami i cudownej obronie Jasnej Góry, które przypisywano wstawiennictwu Maryi.
    Wyrazicielem tego przekonania Polaków stał się król Jan Kazimierz, który 1 kwietnia 1656 roku w katedrze lwowskiej przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej obrał Maryję za Królową swoich państw, a Królestwo Polskie polecił jej szczególnej obronie. W czasie podniesienia król zszedł z tronu, złożył berło i koronę, i padł na kolana przed wielkim ołtarzem. Zaczynając swoją modlitwę od słów: “Wielka Boga-Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico”, ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Królestwa Polskiego. Przyrzekł szerzyć Jej cześć, ślubował wystarać się u Stolicy Apostolskiej o pozwolenie na obchodzenie Jej święta jako Królowej Korony Polskiej, zająć się losem ciemiężonych pańszczyzną chłopów i zaprowadzić w kraju sprawiedliwość społeczną. Po Mszy świętej, w czasie której król przyjął również Komunię świętą z rąk nuncjusza papieskiego, przy wystawionym Najświętszym Sakramencie odśpiewano Litanię do Najświętszej Maryi Panny, a przedstawiciel papieża odśpiewał trzykroć, entuzjastycznie powtórzone przez wszystkich obecnych nowe wezwanie: “Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”.
    Warto dodać, że Jan Kazimierz nie był pierwszym, który oddał swoje państwo w szczególną opiekę Bożej Matki. W roku 1512 gubernator hiszpański ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Florydy. W roku 1638 król francuski, Ludwik XIII, osobiście i uroczyście ogłosił Matkę Bożą Wniebowziętą Patronką Francji, a Jej święto 15 sierpnia ustanowił świętem narodowym.
    Choć ślubowanie Jana Kazimierza odbyło się przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie, to jednak szybko przyjęło się przekonanie, że najlepszym typem obrazu Królowej Polski jest obraz Pani Częstochowskiej. Koronacja obrazu papieskimi koronami 8 września 1717 roku ugruntowała przekonanie o królewskości Maryi. Była to pierwsza koronacja wizerunku Matki Bożej, która odbyła się poza Rzymem.
    Niestety śluby króla Jana Kazimierza nie zostały od razu spełnione. Dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. Episkopat Polski zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o wprowadzenie święta dla Polski pod wezwaniem “Królowej Polski”. Papież Benedykt XV chętnie przychylił się do tej prośby (1920). Biskupi umyślnie zaproponowali Ojcu świętemu dzień 3 maja, aby podkreślić nierozerwalną łączność tego święta z Sejmem Czteroletnim, a zwłaszcza z uchwaloną 3 maja 1791 roku pierwszą Konstytucją polską.
    Dnia 31 października 1943 roku papież Pius XII dokonał poświęcenia całej rodziny ludzkiej Niepokalanemu Sercu Maryi. Zachęcił równocześnie, aby aktu oddania się dopełniły wszystkie chrześcijańskie narody. Episkopat Polski uchwalił, że w niedzielę 7 lipca 1946 roku aktu poświęcenia dokonają wszystkie katolickie rodziny polskie; 15 sierpnia – wszystkie diecezje, a 8 września – cały naród polski. Na Jasnej Górze zebrało się ok. miliona pątników z całej Polski. W imieniu całego narodu i Episkopatu Polski akt ślubów odczytał uroczyście kardynał August Hlond.
    Wcześniej, zaraz po wojnie w roku 1945, Episkopat Polski pod przewodnictwem kardynała Augusta Hlonda odnowił na Jasnej Górze akt poświęcenia się i oddania Bożej Matce. Ponowił też złożone przez króla Jana Kazimierza śluby. W uroczystości tej brała udział milionowa rzesza wiernych. W przygotowaniu do tysięcznej rocznicy chrztu Polski (966-1966), w czasie uroczystej “Wielkiej Nowenny”, na apel prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego, cała Polska ponownie oddała się pod opiekę Najświętszej Maryi, Dziewicy-Wspomożycielki. 26 sierpnia 1956 roku Episkopat Polski dokonał aktu odnowienia ślubów jasnogórskich, które przed trzystu laty złożył król Jan Kazimierz. Prymas Polski był wtedy w więzieniu. Symbolizował go pusty tron i wiązanka biało-czerwonych kwiatów. Po sumie pontyfikalnej odczytano ułożony przez prymasa akt odnowienia ślubów narodu. W odróżnieniu od ślubowań międzywojennych, akt ślubowania dotykał bolączek narodu, które uznał za szczególnie niebezpieczne dla jego chrześcijańskiego życia. 5 maja 1957 r. wszystkie diecezje i parafie oddały się pod opiekę Maryi. Finałem Wielkiej Nowenny było oddanie się w święte niewolnictwo całego narodu polskiego, diecezji, parafii, rodzin i każdego z osobna (w roku 1965), tak aby Maryja mogła rozporządzać swoimi czcicielami dowolnie ku ich większemu uświęceniu, dla chwały Bożej i dla królestwa Chrystusowego na ziemi.
    Dnia 3 maja 1966 roku prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński, w obecności Episkopatu Polski i tysięcznych rzesz oddał w macierzyńską niewolę Maryi, za wolność Kościoła, rozpoczynające się nowe tysiąclecie Polski.
    W 1962 r. Jan XXIII ogłosił Maryję Królowę Polski główną patronką kraju i niebieską Opiekunką naszego narodu.Naród polski od wieków wyjątkowo czcił Maryję jako swoją Matkę i Królową. Bolesław Chrobry miał wystawić w Sandomierzu kościół pod wezwaniem Matki Bożej. Władysław Herman, uleczony cudownie, jak twierdził, przez Matkę Bożą, ku Jej czci wystawił okazałą świątynię w Krakowie “na Piasku”. Król Zygmunt I Stary przy katedrze krakowskiej wystawił ku czci Najświętszej Maryi Panny kaplicę (zwaną Zygmuntowską), która jest zaliczana do pereł architektury renesansu. Bolesław Wstydliwy wprowadził zwyczaj odprawiania Rorat w Adwencie. Jan Sobieski jako zawołanie do boju pod Wiedniem dał wojskom imię Maryi. Na tę pamiątkę papież bł. Innocenty XI ustanowił święto Imienia Maryi (obchodzone do dziś 12 września w rocznicę wiktorii wiedeńskiej). Maryja była także Patronką polskiego rycerstwa. Stefan Czarniecki przed każdą bitwą odmawiał Zdrowaś Maryja. Tadeusz Kościuszko swoją szablę poświęcił w kościele Matki Bożej Loretańskiej w Krakowie. Na palcu hetmana Stanisława Żółkiewskiego w czasie badania grobu znaleziono po wielu latach pierścień z napisem: Mancipium Mariae (własność Maryi).
    Bardzo często także mieszczanie zdobili swoje kamienice wizerunkami Matki Bożej, by mieć w Niej obronę. Figury i obrazy ustawiano na murach obronnych, jak to jeszcze dzisiaj można oglądać w Barbakanie Krakowskim. Pod figurą Matki Bożej Niepokalanej, która stała we Lwowie nad Bramą Krakowską, był napis: Haec praeside tutus (pod Jej opieką bezpieczny). Bardzo wiele przydrożnych kapliczek poświęcano Maryi. Święto Zwiastowania lud polski nazywał Matką Bożą Wiosenną; na nabożeństwach majowych wypełniał kościoły; Matkę Bożą Wniebowziętą nazywał Zielną, bo niósł wtedy do poświęcenia dożynkowe wieńce ziela; siewy rozpoczynał z Matką Bożą Siewną (Narodzenie Matki Bożej obchodzone 8 września). W wigilie, poprzedzające święta Matki Bożej – pościł. Na piersiach noszono szkaplerz lub medalik Matki Bożej. Pieśni religijnych ku czci Matki Bożej nie ma tyle żaden naród w świecie, co naród polski.
    Także polscy święci uznawali Maryję za swą szczególną Opiekunkę. Św. Wojciech uratowany jako dziecko z ciężkiej choroby za przyczyną Matki Bożej został ofiarowany na służbę Panu Bogu. Znana jest legenda o św. Jacku (+ 1257), jak wynosząc z Kijowa Najświętszy Sakrament przed Tatarami usłyszał głos z figury: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?”. Figurę tę pokazują dzisiaj w kościele dominikanów w Krakowie. Ze śpiewem na ustach Salve Regina zginęli z rąk Tatarów bł. Sadok i jego 48 towarzyszy (1260). Bł. Władysław z Gielniowa napisał Godzinki o Niepokalanym Poczęciu i kilka pieśni ku czci Matki Bożej. Św. Szymon z Lipnicy miał według podania umieścić w swojej celi napis: “Mieszkańcze tej celi, pamiętaj, byś zawsze był czcicielem Maryi”. W grobie św. Kazimierza znaleziono kartkę z własnoręcznie przez niego napisanym hymnem nieznanego autora Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję). Św. Stanisław Kostka, zapytany z nagła, czy kocha Matkę Bożą, zawołał: “Wszak to Matka moja!”. Chętnie o Niej mówił, Ona to zjawiła mu się w Wiedniu, dała mu na ręce Dziecię Boże i uzdrowiła go cudownie. Jego śmierć poznano po tym, że nie uśmiechnął się, kiedy wetknięto mu w ręce obrazek Matki Bożej. Uprosił sobie u Matki Bożej, że przeszedł do nieba z ziemi w samą Jej uroczystość (15 sierpnia 1568 r.), podobnie jak św. Jacek (15 sierpnia 1257 r.).
    Na terenie Polski znajduje się kilkadziesiąt dużych i znanych sanktuariów maryjnych. Bardzo często Maryi poświęcano utwory literackie. Jako pierwszy utwór w języku polskim podaje się hymn Bogarodzica, napisany według większej części krytyków w wieku XIII, a według niektórych wywodzący się nawet z czasów św. Wojciecha. Od wieku XIV pojawiają się także w muzyce polskiej tłumaczenia sekwencji, hymnów i innych utworów gregoriańskich, liturgicznych. Powstają pierwsze pieśni w języku polskim. Od wieku XV pojawia się w Polsce muzyka wielogłosowa (polifonia). Od tego też wieku znamy kompozytorów, którzy pisali utwory ku czci Matki Bożej. Najdawniejsze polskie wizerunki Matki Bożej spotykamy już od wieku XI (Ewangeliarz Emmeriański, Ewangeliarz Pułtuski i Sakramentarium Tynieckie; figury i płaskorzeźby w kościołach romańskich). Największym i szczytowym arcydziełem rzeźby poświęconym Maryi jest ołtarz Wita Stwosza z lat 1477-1489, wykonany dla głównego ołtarza kościoła Mariackiego w Krakowie, zatytułowany Zaśnięcie Matki Bożej. Jest to arcydzieło na miarę światową, należące do unikalnych. W wielu polskich miastach istnieją kościoły zwane mariackimi – a więc poświęcone w sposób szczególny Maryi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Maryjo, Królowo Polski

    (Slawomir Olzacki/FORUM )

    ***

    Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam – słowa Apelu Jasnogórskiego zawierają prawdę, coraz trudniejszą do przełknięcia także dla wielu współczesnych katolików, że Boża Rodzicielka jest naszą Monarchinią. To karygodne zawłaszczanie Matki Jezusa przez Polaków – dowodzą, nie wiedząc lub nie chcąc wiedzieć, że tytuł Królowej Polski został objawiony w… nadtyrreńskim Neapolu pewnemu włoskiemu jezuicie.

    W połowie XVI wieku polsko‑łaciński poeta Grzegorz z Sambora pisał, używając literackiej przenośni, o Matce Bożej jako Królowej Polski i Polaków. Tytuł ten rozpowszechnił się w następnym stuleciu (po cudownej obronie Jasnej Góry, ściśle wiązanej ze wstawiennictwem Najświętszej Dziewicy) przede wszystkim za sprawą króla Jana Kazimierza, który 1 kwietnia 1656 roku przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej w katedrze lwowskiej na klęczkach oddał Rzeczpospolitą szczególnej opiece Maryi, nazywając ją Królową Polski. W istocie jednak odnoszący się do Matki Zbawiciela oficjalny tytuł Królowej Polski nie jest wymysłem Polaków, a tym mniej przejawem – tak obśmiewanej przez wielu „oświeconych polakosceptyków” – naszej rzekomej megalomanii. Nie zrodził się on bowiem w umyśle żadnego człowieka, lecz objawiony sędziwemu jezuicie z Neapolu padł z ust samej… Najświętszej Dziewicy. Sprawa to iście sensacyjna, bo ani wcześniej, ani nigdy potem, nie zdarzyło się, by jakiemukolwiek narodowi dana została taka łaska. Owszem, liczne królestwa, państwa i narody ogłaszały Maryję swą Królową, ale nigdy nie zostało to ogłoszone – expressis verbis – przez Nią samą. Sprawa była jeszcze o tyle bardziej intrygująca, że proklamacja Maryi jako Królowej Polski została ogłoszona światu nie przez naszego rodaka, ale przez Włocha. Stąd też ewentualny zarzut, że Polacy w swej pysze wymyślili całą historię, jest całkowicie chybiony.

    Świadek życia i śmierci św. Stanisława Kostki

    Juliusz (Gulio) Mancinelli urodził się 13 października 1537 roku w miejscowości Macerata, dwieście kilometrów na północny wschód od Rzymu. Choć był cenionym mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów – tego samego, w którym przebywał i zmarł św. Stanisław Kostka – dosyć pewnym wydaje się, że to nasz osiemnastoletni zaledwie rodak odgrywał rolę jego przewodnika duchowego, a nie na odwrót. Ojciec Mancinelli, świadek życia młodego Polaka, podobnie jak inni rzymscy jezuici pozostawał pod wielkim wrażeniem jego śmierci. Zatrzymajmy się na moment przy tym zdarzeniu…

    1 sierpnia 1568 roku św. Piotr Kanizjusz głosił w Rzymie konferencję dla jezuickich nowicjuszy. Niemiecki prowincjał mówił o nagłej śmierci. Nauczał, że każdy miesiąc należy spędzić tak, jakby był ostatnim w życiu. Słuchający tych nauk młody, ale już słynny z wielkiej gorliwości, Stanisław Kostka odezwał się:

    – Dla wszystkich ta nauka męża świętego jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu.

    Zupełnie jeszcze zdrowy Stanisław przepowiedział tym samym swą rychłą śmierć – nie upłynęło bowiem trzydzieści dni, gdy oddał ducha o północy w wigilię święta Wniebowzięcia Matki Bożej. Umierał pogodnie, choć z ust sączyła mu się krew. Przed śmiercią mówił o ufności w miłosierdzie Boże. W pewnym momencie jego twarz rozjaśniła się tajemniczym blaskiem. Kiedy współbracia zaczęli się dopytywać, czego sobie życzy, ten odpowiedział, że przyszła po niego Matka Boża. Współbracia dopiero wtedy zorientowali się, że już umarł, gdy nie zareagował na podsunięty mu obrazek Maryi.

    Zobaczyć polską ziemię!

    Ojciec Juliusz Mancinelli słynął z pobożnego, świątobliwego życia – miał opinię proroka i cudotwórcy. Zakładał wiele dzieł miłosierdzia, a wszędzie, gdzie się pojawiał jako misjonarz – w Dalmacji, Bośni, Konstantynopolu czy w Afryce – notowano ogromną ilość nawróceń.

    W latach 1585-1586 przebywał w Polsce – w Kamieńcu Podolskim i Jarosławiu. Słynący bowiem z żarliwej czci dla Najświętszego Sakramentu oraz Najświętszej Maryi Panny włoski jezuita miał pewną duchową „przypadłość”, za którą my, Polacy, powinniśmy wznosić nieustanne modły o jego beatyfikację i kanonizację! Odznaczał się on bowiem ogromnym nabożeństwem do naszych świętych, zwłaszcza do dwóch świętych Stanisławów: Biskupa i Męczennika, a także wspomnianego już św. Stanisława Kostki. Gorąco modlił się za Polskę.

    Powróciwszy do Neapolu, marzył, aby móc znów ujrzeć polską ziemię i oddać jej hołd jako Matce Świętych, aby nawiedzić grób świętego biskupa i męczennika Stanisława, patrona św. Stanisława Kostki.

    Chciał też włoski jezuita podziękować w katedrze krakowskiej za liczne łaski, jakie mu wyświadczyła Maryja i prosić Ją o dalszą pomoc. Nie sądził jednak, by mogło się to stać – był już wszak w podeszłym wieku – niemniej często zanosił modły do Boga, prosząc, by mu jeszcze umożliwił taką wyprawę. I Pan go wysłuchał. Po dwudziestu pięciu latach ojciec Juliusz powrócił na nasze ziemie. Pieszo! A jakie okoliczności skłoniły go do tej podróży!

    Jemu tę łaskę zawdzięczasz…

    14 sierpnia 1608 roku niemal siedemdziesięciojednoletni zakonnik modlił się w swoim klasztorze przy jezuickim kościele Gesu Nuovo w Neapolu. Wspomniał, iż w uroczystość Wniebowzięcia minie czterdziesta rocznica śmierci polskiego współbrata, którego kochał i starał się naśladować. Wśród wielu cnót świętego małego Polaka – jak go nazywano – jaśniała niezwykłym blaskiem jego miłość i cześć dla Królowej Nieba, a tę właśnie cnotę ojciec Juliusz szczególnie sobie upodobał i starał się ją praktykować. Usilnie szerzył kult Królowej Wniebowziętej, zwłaszcza po choro­bie, z której cudem go podźwignęła.

    Zatopiony w modlitwie starzec ujrzał nagle okrytą purpurowym płaszczem Dziewicę z Dzieciątkiem na ręku wyłaniającą się z obłoku. U Jej stóp klęczał piękny młodzieniec w aureoli. Poznał go natychmiast – to przecież ukochany współbrat, narodzony dla Nieba czterdzieści lat wcześniej.

    – Wniebowzięta! O Królowo Wniebowzięta módl się za nami! – wyszeptał wzruszony zakonnik i upadł na kolana.

    Tymczasem Matka Boża zapytała:

    – Dlaczego nie nazywasz Mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie.

    Usłyszawszy te słowa Najświętszej Dziewicy, Juliusz wykrzyknął:

    – Królowo Polski Wniebowzięta módl się za Polskę!

    Matka Boża spojrzała z wielką miłością na klęczącego u Jej stóp Stanisława Kostkę, a następnie na starego zakonnika i rzekła:

    – Juliuszu, jemu tę łaskę zawdzięczasz!

    Po skończonej wizji stary jezuita zwrócił się do swych współbraci następującymi słowy:

    – Matka Boża wielkie rzeczy dla Polaków zamierza, po czym dodał:

    – Królowo Polski, módl się za nami.

    Niebawem, po zbadaniu sprawy i za pozwoleniem przełożonych ojciec Mancinelli poinformował o całym zdarzeniu swego polskiego przyjaciela, również jezuitę, Mikołaja Łęczyckiego. Poprosił go, by tę dobrą nowinę oznajmił królowi Zygmuntowi III Wazie. Stąd poznał ją ks. Piotr Skarga i cały zakon jezuitów, którzy wkrótce rozpowszechnili radosną wieść, że sama Bogarodzica kazała się nazywać Królową Polski.

    Jestem Matką tego narodu

    W roku 1610 ojciec Juliusz wiedziony wewnętrznym poruszeniem udał się w pieszą pielgrzymkę do Polski, chcąc nawiedzić grób św. Stanisława. Długą drogę z Neapolu do Krakowa podjął w wieku siedemdziesięciu trzech lat – wyczyn zaiste imponujący!

    Pierwsze swe kroki w Krakowie skierował do katedry wawelskiej (niektóre źródła podają, że został powitany przez króla i jego dworzan). Konający niemal ze zmęczenia staruszek udał się do Konfesji św. Stanisława, przed którą, ujrzawszy trumnę naszego głównego patrona, padł krzyżem i modlił się za Królestwo Polskie, a potem odprawił tam Mszę Świętą w dziękczynieniu za świętość Stanisława Kostki.

    Nagle podczas sprawowania Najświętszej Ofiary za pomyślność naszej ojczyzny włoski jezuita wpadł w ekstazę i ujrzał Maryję w królewskim majestacie. I znów usłyszał Jej głos:

    – Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest Mi bardzo drogi, więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj nieustannie, a Ja ci zawsze będę, jakom jest teraz, miłościwą.

    …ujrzysz mnie za rok w chwale Niebios

    Siedem lat po powrocie z Polski, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ojciec Juliusz Mancinelli patrzył z okna swej celi klasztornej na piękną Zatokę Neapolitańską. Modlił się, pragnąc ciągle oddawać jeszcze większą cześć Maryi.

    I oto znowu z gorejącego obłoku, który pojawił się na niebie, wyłoniła się piękna postać Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. U Jej stóp – tak jak poprzednio – klęczał młodzieniec w aureoli… Maryja zwróciła się do sędziwego jezuity:

    – Juliuszu, synu mój! Za cześć, jaką masz do Mnie Wniebowziętej, ujrzysz Mnie za rok w chwale niebios. Tu jednak, na ziemi, nazywaj Mnie zawsze Królową Polski.

    Stary jezuita zdołał tylko wyszeptać:

    – Królowo Polski, módl się za nami.

    Widzenie zakończyło się, ale w duszy zakonnika długo jeszcze panowała niebiańska radość.

    Miesiąc potem kurier z Neapolu przywiózł ojcu Mikołajowi Łęczyckiemu do Wilna list od ojca Juliusza Mancinellego, w którym pisał: Ja rychło odejdę, ale ufam, że przez ręce Wielebności sprawię, iż po moim zgonie w sercach i na ustach polskich mych współbraci żyć będzie w chwale Królowa Polski Wniebowzięta.

    Stało się wedle słów Królowej. Dokładnie rok po ostatnim objawieniu i pięćdziesiąt lat po śmierci św. Stanisława Kostki, w roku 1618, w uroczystość Wniebowzięcia Maryja wzięła do Nieba swego wiernego sługę.

    Niemal natychmiast za sprawą Polaków rozpoczął się proces beatyfikacyjny ojca Juliusza. Do Polski dotarła relikwia – część głowy, oraz portret włoskiego jezuity.

    Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy i z czasem zebrane dokumenty „utknęły” gdzieś między Neapolem a Rzymem. Sprawa się odwlekła, a późniejsza kasata zakonu jezuitów w roku 1773 wstrzymała proces beatyfikacyjny. Taka sytuacja trwa do dnia dzisiejszego i niestety, podobnie jak w przypadku naszego wielkiego kaznodziei – ks. Piotra Skargi – na razie nie ma widoków na rychłe wznowienie procesu.

    Czyżby współcześni jezuici nie byli już zainteresowani promocją obu wielkich synów duchowych św. Ignacego?

    Polskie echa objawień

    Na podstawie objawień danych włoskiemu jezuicie, 1 kwietnia 1656 roku, król Jan Kazimierz ogłosił w katedrze lwowskiej Najświętszą Maryję Pannę Królową Narodu i Państwa Polskiego. Monarcha, za panowania którego Rzeczpospolita zmagała się z Moskwą i Szwecją, nie wspominając nawet o wewnętrznej rebelii Chmielnickiego, napisał list do Ojca Świętego Aleksandra VII z błaganiem o pomoc. Papież odpowiedział, odwołując się do objawień ojca Mancinellego: Dlaczego zwracasz się o pomoc do mnie, a nie zwracasz się do tej, która sama chciała być Waszą królową? Maryja Was wyratuje, toć to Polski Pani. Jej się poświęćcie, Jej oficjalnie ofiarujcie, Ją Królową ogłoście, przecież sama tego chciała.

    List ten uzmysłowił polskiemu królowi, że jedyna nadzieja w Maryi – Królowej Polski. Powziął więc Jan Kazimierz postanowienie, że gdy jakikolwiek skrawek Rzeczypospolitej wolny będzie od wrogów, uda się tam, by dokonać ślubów z ogłoszeniem publicznym, że Matka Boża jest Królową Polski. Kiedy w marcu 1656 roku Szwedzi wycofali się ze Lwowa, król w tamtejszej katedrze przed obrazem Matki Bożej Łaskawej złożył obiecane śluby i koronował wizerunek Matki Bożej, ogłaszając Ją oficjalnie Królową Polski.

    Objawienia ojca Juliusza Mancinellego wywołały w naszym narodzie potężny odzew. Pod ich wpływem w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny roku 1628 Kraków uczcił swą Królową poprzez umieszczenie na wieży Kościoła Mariackiego pozłacanej korony (obecna korona pochodzi z roku 1666, zamontowano ją tam w dziesiątą rocznicę Ślubów Lwowskich). Podwawelski gród dał tym samym zewnętrzny wyraz wierze w królowanie Matki Bożej nad polskim narodem. Krakowianie uczcili też chwalebną śmierć ojca Juliusza.

    Niedługo po jego odejściu do wieczności Królową Polski zaczęli nazywać Maryję paulini z Jasnej Góry. Już w roku 1642 ojciec Dionizy Łobżyński stwierdził, że Maryja jest Królową Polski, Patronką bitnego narodu, Patronką naszą, Królową Jasnogórską, Królową niebieską, Panią naszą dziedziczną.

    W polskich kościołach zawisły wizerunki Matki Bożej z z Orłem Białym na piersiach – jest ich co najmniej kilkanaście. Na podstawie objawień ojca Mancinellego powstał też obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, na którym Maryja ma dwie korony – jako Królowa Świata i Królowa Polski.

    Bogusław Bajor/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 maja

    Święty Atanazy Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Zygmunt, król i męczennik
    ***
    Święty Atanazy Wielki

    Atanazy urodził się w 295 r. w Aleksandrii. Jak można wnosić z jego pism oraz z imienia jego brata, Piotra, który po nim zasiadł na stolicy aleksandryjskiej, Atanazy był z pochodzenia Grekiem. Posiadał wszechstronne wykształcenie. Jego młodość przypadła na krwawe prześladowanie Dioklecjana i Galeriusza. Miał dosyć okazji podziwiać męstwo męczenników oddających swoje życie za Chrystusa nieraz wśród najwyszukańszych tortur.
    W młodym wieku podjął życie w odosobnieniu na pustyni egipskiej, gdzie spotkał św. Antoniego Pustelnika, swego mistrza. Za rządów św. Aleksandra Atanazy w 319 r. został wyświęcony na diakona i pełnił przy biskupie urząd jego sekretarza. Jako autor listu św. Aleksandra do biskupów, w którym błędy Ariusza poddał szczegółowej analizie i krytyce, został zaproszony na Sobór Nicejski (325), na którym zajaśniał niezwykłą wymową i wiedzą teologiczną tak dalece, że można powiedzieć, iż przyczynił się w głównej mierze do potępienia przez ojców soboru Ariusza. Cesarz Konstantyn I Wielki skazał herezjarchę na wygnanie.
    Po śmierci biskupa Aleksandra jego następcą został wybrany Atanazy (328). Od samego początku jego pasterzowaniu towarzyszyły wielkie wyzwania. Cesarz Konstantyn odwołał bowiem z wygnania Ariusza i jawnie zaczął sprzyjać jego zwolennikom. Dla umocnienia wiernych swojej diecezji Atanazy rozpoczął uciążliwą wizytację od Assuanu po Tebaidę. W Tabennesi powitał go serdecznie św. Pachomiusz. W tym czasie przeciwnicy Atanazego oskarżyli go przed cesarzem, że objął stolicę aleksandryjską, nie mając jeszcze wieku kanonicznego, a ponadto że popiera przeciwników politycznych cesarza. Atanazy udał się więc do Nikomedii, gdzie wtedy urzędował cesarz, i zbił wszystkie zarzuty przeciwników. Cesarz żegnał go z wielkimi honorami (332).
    Przeciwnicy ponownie oskarżyli Atanazego, tym razem o to, że przyczynił się do potajemnego zamordowania ariańskiego biskupa Arseniusza. Kiedy Atanazy zażądał kategorycznie sądu, zorganizowano go na synodzie w Cezarei Palestyńskiej, gdzie została wykazana niewinność Atanazego. Z tej okazji cesarz Konstantyn wystosował nawet do Atanazego list pochwalny.
    Ariusz dzięki poparciu cesarza zdołał w tym czasie pozyskać bardzo wielu biskupów na Wschodzie. Sześćdziesięciu z nich zebrało się na synodzie w Tyrze (335). Atanazy omalże nie został na miejscu zabity. Ratował się ucieczką, ale cesarz skazał Atanazego na banicję do Trewiru w Galii. Daremnie w obronie Atanazego pisał do cesarza listy św. Antoni Pustelnik. Dopiero śmierć cesarza w 337 r. przywróciła udręczonemu obrońcy Kościoła wolność.
    Wrogowie ponownie wnieśli przeciwko Atanazemu skargę, tym razem do papieża, św. Juliusza I, o to, że nieprawnie objął stolicę biskupią. Atanazy zwołał wówczas synod do Aleksandrii, który wykazał jego niewinność. Przeciwnicy, korzystając z poparcia cesarza ariańskiego, Konstansa I (337-350), wymogli depozycję Atanazego; na jego miejsce wszedł biskup ariański, Grzegorz. Atanazy ponownie musiał ratować się ucieczką (338). Udał się wówczas do Rzymu. Papież św. Juliusz I zwołał dla rozpatrzenia sprawy synod do Rzymu. Wobec zebranych 50 biskupów została ponownie wykazana niewinność Atanazego. Papież wystosował list do biskupów Egiptu, Grzegorza obłożył klątwą i zdjął z urzędu (340). Cesarz poparł papieża i wydał zarządzenie namiestnikowi Egiptu, aby Atanazego przyjął z należnymi mu honorami. Kiedy ten powrócił na swoją stolicę, witały go takie tłumy, że – jak pisze św. Grzegorz z Nazjanzu – przypominało to wylew Nilu. Czterdziestu biskupów Egiptu złożyło mu homagium (346).
    Znów niestety Atanazy nie zaznał pokoju. Cesarz Konstancjusz II przeszedł jawnie na stronę arian. Zwołał synody w roku 353 do Arles (Francja), a w roku 355 do Mediolanu (Włochy), na którym potępiono uchwały Soboru Nicejskiego I z roku 325 i potępiono również Atanazego. Cesarz nalegał, by papież, św. Liberiusz I, uczynił to samo. Kiedy zaś ten wyraził stanowczy sprzeciw, także papieża skazał na wygnanie jako heretyka. Atanazy był właśnie wraz ze swoim klerem w katedrze, kiedy wszedł do niej wysłannik cesarski i ogłosił jego depozycję. Atanazy usunięty siłą przez 6 lat ukrywał się wśród znajomych i mnichów na pustyni. W miejsce Atanazego wybrano ariańskiego biskupa Jerzego. W czasie pobytu na pustkowiu wśród oddanych mu mnichów Atanazy napisał dwie apologie do cesarza Konstansa II: jedną w obronie Kościoła przeciwko arianom, drugą zaś w obronie własnej. Napisał także Historię arian.

    Święty Atanazy Wielki

    Po śmierci Konstancjusza II tron objął Julian Apostata. Na początku swoich rządów wydał dekret o uwolnieniu z więzień i banicji wszystkich prawowitych biskupów. Atanazy powrócił więc na swoją stolicę. Niebawem jednak cesarz zaczął jawnie sprzyjać poganom, a prześladować chrześcijan. Zachował się list Juliana Apostaty do namiestnika Egiptu, Egicjusza, z nakazem usunięcia Atanazego nie tylko ze stolicy biskupiej, ale i z Egiptu. Ponownie więc biskup musiał ratować się ucieczką. Cesarz jednak uwikłał się w wojnę z Persami. Przegrał ją i podczas niej zginął. Jego następca, Jan, był szczerze oddany katolikom. Atanazy po raz czwarty wrócił do Aleksandrii. Niestety, po roku umarł cesarz Jan. Po raz piąty Atanazy dekretem cesarskim został zmuszony opuścić swoją owczarnię. Tym razem jednak lud stanowczo opowiedział się za swoim pasterzem i zmusił cesarza do odwołania wyroku banicji. Cztery lata później, w nocy z 2 na 3 maja 373 r. Atanazy zmarł. Św. Grzegorz z Nazjanzu wygłosił ku jego czci wspaniałą mowę. Św. Bazyli nazwał go jedynym obrońcą Kościoła w czasach, kiedy szalał arianizm. Na Soborze Konstantynopolitańskim II (553) wobec papieża św. Wigiliusza zaliczono św. Atanazego do nauczycieli Kościoła. We wszystkich obrządkach obchodzi się jego doroczne święto, chociaż w różnych dniach. Atanazy pozostawił po sobie traktaty. W “Żywocie św. Antoniego” dał podwaliny pod koncepcje życia zakonnego.
    Św. German I (VII/VIII w.) przeniósł ciało św. Atanazego do kościoła Mądrości Bożej (Hagia Sofia) w Konstantynopolu w czasie najazdu Arabów. Król Baldwin w XII w. podarował ramię Świętego mnichom z Monte Cassino, a jego ciało przeniesiono do kościoła benedyktynek w Wenecji. Od 1806 roku relikwie Atanazego znajdują się w kościele św. Zachariasza. Jego czaszka znajduje się w opactwie benedyktynów w Valvanera, natomiast w rzymskim kościele pw. św. Atanazego znajduje się część jego ramienia.
    W ikonografii (zachodniej) św. Atanazy przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub ortodoksyjnego. Czasami jako kardynał albo mnich. Jego atrybutami są: łódka, rylec, zwój. Na Wschodzie przedstawiany jest w bizantyjskich szatach biskupich z dużymi krzyżami. W obu dłoniach trzyma Ewangelię. Ma szeroką, siwą brodę i łysinę czołową. Często towarzyszy mu św. Cyryl, arcybiskup aleksandryjski.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Św. Atanazy

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 20.06.2007

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Kontynuując przedstawianie wielkich nauczycieli starożytnego Kościoła, chcemy dziś poświęcić uwagę św. Atanazemu z Aleksandrii. Jest on w istocie jedną z najważniejszych postaci w tradycji chrześcijańskiej: zaledwie kilka lat po jego śmierci Grzegorz z Nazjanzu, wielki teolog i biskup Konstantynopola, nazwał go «filarem Kościoła» (Mowy, 21, 26), i zawsze, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, uznawano go za wzór prawowierności. Nie przypadkiem zatem w grupie czterech świętych doktorów Kościoła wschodniego i zachodniego, którzy we wspaniałej absydzie Bazyliki Watykańskiej otaczają katedrę św. Piotra, Gian Lorenzo Bernini obok Ambrożego, Jana Chryzostoma i Augustyna umieścił jego statuę.

    Atanazy był niewątpliwie jednym z najważniejszych i najbardziej czczonych Ojców starożytnego Kościoła. Lecz przede wszystkim ten wielki święty był zagorzałym teologiem wcielenia Logosu, Słowa Bożego, które — jak mówi prolog czwartej Ewangelii — «stało się ciałem i zamieszkało wśród nas» (J 1, 14). Właśnie z tego powodu Atanazy był również najważniejszym i najbardziej nieprzejednanym przeciwnikiem herezji ariańskiej, która zagrażała wówczas wierze w Chrystusa, umniejszając Go do poziomu stworzenia pośredniego między Bogiem i człowiekiem, zgodnie z pewną powracającą co pewien czas w historii tendencją, przejawiającą się na różne sposoby również dzisiaj. Atanazy urodził się prawdopodobnie w Aleksandrii w Egipcie około r. 300. Otrzymał solidne wykształcenie, a następnie został diakonem i sekretarzem biskupa egipskiej metropolii Aleksandra. Jako bliski współpracownik biskupa młody duchowny wziął wraz z nim udział w Soborze Nicejskim, pierwszym soborze powszechnym, zwołanym przez cesarza Konstantyna w maju 325 r., aby zapewnić Kościołowi jedność. Ojcowie Soboru Nicejskiego mogli zająć się wieloma różnymi sprawami, a przede wszystkim ważnym problemem, jaki powstał w związku z naukami głoszonymi przez aleksandryjskiego kapłana Ariusza.

    Jego teoria stanowiła zagrożenie dla prawdziwej wiary w Chrystusa, ponieważ twierdził on, że Logos nie był prawdziwym Bogiem, lecz Bogiem stworzonym, bytem «pośrednim» między Bogiem i człowiekiem, toteż prawdziwy Bóg pozostawał dla nas na zawsze niedostępny. Biskupi zgromadzeni w Nicei ustosunkowali się do tej teorii, uściślając i ustalając «Symbol wiary», który po późniejszym uzupełnieniu przez Sobór Konstantynopolitański pozostał w tradycji różnych wyznań chrześcijańskich oraz w liturgii jako nicejsko-konstantynopolitańskie wyznanie wiary. W tym bardzo ważnym tekście — który wyraża wiarę niepodzielonego Kościoła i który odmawiamy również dziś w każdą niedzielę podczas Mszy św. — użyto greckiego terminu homooúsios, po łacinie consubstantialis, aby wskazać, że Syn, Logos, jest «współistotny» Ojcu, jest Bogiem z Boga, jest Jego istotą. W ten sposób ukazano pełne Bóstwo Syna, które negowali arianie.

    Po śmierci biskupa Aleksandra w 328 r. Atanazy został jego następcą, biskupem Aleksandrii, i od razu dał się poznać jako stanowczy przeciwnik jakichkolwiek ustępstw na rzecz teorii ariańskich, potępionych przez Sobór Nicejski. Swą nieprzejednaną, stanowczą i niekiedy bardzo surową — nawet jeśli konieczną — postawą wobec tych, którzy sprzeciwili się jego wyborowi na biskupa, a przede wszystkim wobec przeciwników symbolu nicejskiego, przysporzył sobie zaciekłych wrogów wśród arianów i filoarianów. Pomimo jednoznacznego orzeczenia Soboru, który jasno potwierdził, że Syn jest współistotny Ojcu, błędne idee wkrótce znowu stały się popularne — tak dalece, że Ariusz został zrehabilitowany — i ze względów politycznych zyskały poparcie samego cesarza Konstantyna, a następnie jego syna Konstancjusza II. Cesarz zresztą, którego interesowała nie tyle prawda teologiczna, co jedność cesarstwa i jego problemy polityczne, chciał upolitycznić wiarę, czyniąc ją bardziej przystępną — w jego mniemaniu — dla wszystkich poddanych cesarstwa.

    Kryzys ariański, który w Nicei wydawał się przezwyciężony, trwał jeszcze przez kilkadziesiąt lat, a Kościół czekało wiele trudnych doświadczeń i bolesnych podziałów. W przeciągu 30 lat, od 336 do 366 r., aż pięć razy Atanazy był zmuszony opuścić swą diecezję, 17 lat spędził na wygnaniu i wiele wycierpiał dla wiary. Jednakże w okresie swego przymusowego oddalenia od Aleksandrii, biskup mógł umacniać i szerzyć na Zachodzie, najpierw w Trewirze, a następnie w Rzymie, wiarę nicejską oraz ideały życia monastycznego, które urzeczywistniał w Egipcie wielki eremita Antoni i które zawsze były Atanazemu bardzo bliskie. Św. Antoni, ze względu na swą duchową siłę, był najważniejszą postacią popierającą wiarę św. Atanazego. Powróciwszy na stałe do diecezji, biskup Aleksandrii mógł się poświęcić przywracaniu pokoju religijnego i reorganizacji wspólnot chrześcijańskich. Zmarł 2 maja 373 r. i tego właśnie dnia obchodzimy jego liturgiczne wspomnienie.

    Najbardziej znanym dziełem doktrynalnym św. biskupa Aleksandrii jest traktat O Wcieleniu Słowa Bożego, boskiego Logosu, który stawszy się ciałem, stał się do nas podobny dla naszego zbawienia. W tym dziele Atanazy zawarł słowa, które nieprzypadkowo stały się bardzo znane: Słowo Boże «stało się człowiekiem, abyśmy my stali się Bogiem; On stał się widzialny w ciele, abyśmy mieli wyobrażenie o Ojcu niewidzialnym, i zniósł od ludzi przemoc, abyśmy odziedziczyli niezniszczalność» (54, 3). Przez swe zmartwychwstanie Pan zniweczył bowiem śmierć, niczym «słomę w ogniu» (8, 4). Główną ideą, która przyświecała wszystkim teologicznym zmaganiom św. Atanazego było właśnie przekonanie, że Bóg jest dostępny. I to nie Bóg drugiej kategorii, ale Bóg prawdziwy. A my poprzez komunię z Chrystusem możemy rzeczywiście zjednoczyć się Bogiem. On rzeczywiście stał się «Bogiem z nami».

    Spośród innych dzieł tego wielkiego Ojca Kościoła — które w dużej mierze są związane z dziejami kryzysu ariańskiego — warto wspomnieć cztery listy napisane do jego przyjaciela Serapiona, biskupa Thmuis, o Bóstwie Ducha Świętego, które zostało przez niego wyraźnie potwierdzone, oraz trzydzieści listów «świątecznych», pisanych na początku każdego roku do Kościołów i klasztorów w Egipcie, aby je poinformować o dacie Wielkanocy, a przede wszystkim, by umocnić relacje między wiernymi, utwierdzić w nich wiarę i przygotować ich do tej wielkiej uroczystości.

    Atanazy jest też autorem medytacji o Psalmach, które zyskały z czasem wielki rozgłos, a przede wszystkim dzieła, które stało się swoistym bestsellerem starożytnej literatury chrześcijańskiej, a mianowicie Żywota Antoniego, czyli biografii św. Antoniego opata, napisanej tuż po śmierci świętego, kiedy biskup Aleksandrii przebywał wśród mnichów na pustyni w Egipcie na wygnaniu. Atanazy był przyjacielem wielkiego eremity, i to tak bliskim, że w spadku po nim otrzymał jedną z dwóch pozostawionych przez niego owczych skór oraz płaszcz, który sam mu niegdyś podarował. Dzieło to szybko stało się bardzo popularne, dwukrotnie zostało przetłumaczone na łacinę oraz na różne języki wschodnie. Ta wzorcowa biografia tej tak ważnej w tradycji chrześcijańskiej postaci przyczyniła się do rozwoju życia monastycznego na Wschodzie i na Zachodzie. To nie przypadek, że właśnie lektura tego tekstu w Trewirze jest głównym momentem pasjonującego opowiadania o nawróceniu dwóch urzędników cesarskich, które Augustyn zamieścił w Wyznaniach (VIII, 6, 15) jako wprowadzenie do opisu swego nawrócenia.

    Sam Atanazy jasno zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ na lud chrześcijański może mieć przykład św. Antoniego. W zakończeniu do tego dzieła napisał: «To, że wszędzie będzie znany, przez wszystkich podziwiany i upragniony, również przez tych, którzy nigdy go nie widzieli, będzie świadectwem jego cnoty i duszy zaprzyjaźnionej z Bogiem. Bowiem nie ze swych pism, mądrości ludzkiej czy jakichkolwiek innych umiejętności znany jest Antoni, lecz jedynie ze swej pobożności. I nikt nie będzie mógł zaprzeczyć, że jest to dar Boga. Czyż bowiem mówiłoby się w Hiszpanii, Galii, Rzymie i Afryce o tym człowieku, który żył w odosobnieniu pośród gór, gdyby Bóg sam nie sprawił, że wszędzie jest znany? Tak bowiem postępuje On z tymi, którzy do Niego należą i już na początku zapowiedział to Antoniemu. Bo choć ludzie tacy żyją w ukryciu i chcą pozostać nieznani, Pan ukazuje ich wszystkim niczym lampę, aby ci, którzy o nich usłyszą, wiedzieli, że można żyć według przykazań i nabrali odwagi do pójścia drogą cnoty» (Żywot Antoniego, 93, 5-6).

    Tak, bracia i siostry! Tak wiele zawdzięczamy św. Atanazemu! Jego życie, tak jak życie Antoniego i niezliczonej rzeszy świętych, ukazuje nam, że ten «kto zmierza ku Bogu, nie oddala się od ludzi, ale staje się im prawdziwie bliski» (Deus caritas est, 42).

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 7-8/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 maja

    Święty Józef, Rzemieślnik

    Zobacz także:
      •  Święty August Schoeffler, męczennik
      •  Jeremiasz, prorok
    ***



    Gerrit van Honthorst, holenderski malarz Złotego Wieku, przedstawił tu Józefa jako starszego mężczyznę w towarzystwie – jak się domyślamy – Jezusa, który przez obserwację i pomoc swojemu opiekunowi uczy się zawodu. Na drugim planie widzimy dwóch aniołów wskazujących na św. Józefa. Cała scena jest bardzo ciepła i osobista. Wydaje się, że jest późny wieczór. Klimat intymności tworzy światło świecy – ulubiony motyw oświetlania sytuacji w obrazach Honthorsta. 1620 r.
    © Ermitaż, Sankt Petersburg/Wikipedia|Domena publiczna
    /Aleteia.pl






    Pełen symboli obraz przedstawiający Świętą Rodzinę w warsztacie stolarskim. Jezus, pomagając Józefowi, rani się w dłoń. Jego babcia Anna obcęgami wyjmuje gwóźdź, który zadał ranę. Krew z dłoni kapie na stopę dziecka – zapowiada śmierć na krzyżu. Józef z troską ogląda skaleczenie, a Maryja pociesza Syna, ofiarując Mu policzek do pocałowania. Obok przechodzi strapiony chłopiec w skórzanej przepasce – to oczywiście Jan, a woda, którą niesie w naczyniu, symbolizuje wodę, którą ochrzci Jezusa. Asystent Józefa obserwujący całe zdarzenie reprezentuje przyszłych uczniów Jezusa, apostołów. I jeszcze 3 symbole: drabina odwołująca się do Drabiny Jakuba (por. Rdz 28,10-22), na niej gołąb, czyli figura Ducha Świętego oraz owce w owczarni jako obraz przyszłego Kościoła. John Everett Millais, 1850 r.
    © Tate Britain, Londyn/Wikipedia|Domena publiczna
    /Aleteia.pl

    ***


    Święty Józef był mężem Maryi. Jego postać znamy z przekazów Ewangelii. Czcimy go dwukrotnie w ciągu roku: 19 marca – jako Oblubieńca Matki Bożej, a dzisiaj – jako wzór i patrona ludzi pracujących. 1 maja 1955 roku zwracając się do Katolickiego Stowarzyszenia Robotników Włoskich papież Pius XII proklamował ten dzień świętem Józefa rzemieślnika, nadając w ten sposób religijne znaczenie świeckiemu, obchodzonemu na całym świecie od 1892 r., świętu pracy. Odtąd tego dnia także Kościół akcentuje szczególną godność i znaczenie pracy. To wspomnienie jest wyrazem zrozumienia i poszanowania jej roli w duchowym rozwoju człowieka, a także okazją do złożenia hołdu tym jej wartościom, które pozwalają stosunki między ludźmi ją wykonującymi oprzeć na zasadach pokoju społecznego, dalekich od niezgody, gwałtu i nienawiści.
    Całe swoje życie św. Józef spędził jako rękodzielnik i wyrobnik w ciężkiej zarobkowej pracy. Ewangelie określają go mianem tektōn (łac. faber), przez co rozumiano wyrobnika – rzemieślnika od naprawy narzędzi rolniczych, przedmiotów drewnianych itp. Były to więc prace związane z budownictwem, z robotą w drewnie i w żelazie. Józef wykonywał je na zamówienie i w ten sposób utrzymywał Najświętszą Rodzinę. Ta właśnie praca stała się równocześnie dla niego źródłem uświęcenia. Był mistykiem nie przez kontemplację, przez uczynki pokutne czy przez dzieła miłosierdzia, ale właśnie przez codzienną pracę. Praca go uświęciła, gdyż wykonywał ją rzetelnie, wypełniał ją cicho i pokornie jako zleconą sobie od Boga misję na ziemi. Spełniał ją zapatrzony w Jezusa i Maryję. Dla nich żył, dla nich się trudził, dla nich był gotów do najwyższych ofiar. Taki powinien być styl pracy każdego chrześcijańskiego pracownika. Praca ma go uświęcać, ma być źródłem gromadzenia zasług dla nieba, podobnie jak to było w życiu św. Józefa.Pismo Święte nie tylko nie potępia pracy, ale ją zaleca i nakazuje, i to we wszelkich odmianach, także gdy chodzi o pracę fizyczną. Już pierwsi rodzice w raju pracowali: “Jahwe Bóg wziął człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2, 15). Księga Przysłów oddaje najwyższe pochwały kobiecie pracowitej i wylicza, jakie pożytki i dobrodziejstwa ma z tego mąż i cały dom (Prz 31, 10-31). Pismo święte natomiast gromi leniwych i ostrzega przed nimi: “Do mrówki udaj się, leniwcze, patrz na jej drogi… w lesie gromadzi swą żywność i zbiera swój pokarm za życia. Jak długo, leniwcze, chcesz leżeć? A kiedyż ze snu powstaniesz?” (Prz 6, 6-9). “Ręka leniwa sprowadza ubóstwo, ręka zaś pilnych wzbogaca” (Prz 10, 4). “Kto ziemię uprawia, nasyci się chlebem” (Prz 12, 11). “Lenistwo nie złowi zwierzyny, ludzka pilność cennym bogactwem” (Prz 12, 27). Św. Paweł wprost pisze: “Gdy byliśmy u was, nakazaliśmy wam tak: kto nie chce pracować, niech też nie je” (2 Tes 3, 10). Przypowieść Pana Jezusa o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-16) i o talentach (Mt 25, 14-30; Łk 19, 11-28) akcentuje, że człowiek za swoją pracę odpowiada nie tylko wobec społeczeństwa, ale także w sumieniu wobec Pana Boga.Praca wyzwala z człowieka najpełniej jego uzdolnienia, energię, inicjatywę. Jest szkołą wielu cnót osobistych i społecznych, takich jak na przykład wytrzymałość, solidarność, cierpliwość, męstwo, odwaga i ład, współpraca, współzawodnictwo. Praca bogaci i łączy ludzi. Wyrównuje także nierówność społeczną. Jeśli człowiek traktuje pracę jako swoje posłannictwo, jako zleconą sobie od Boga misję, staje się ona wówczas dla niego środkiem uświęcenia i gromadzenia zasług dla nieba. Kościół wyniósł na ołtarze nie tylko władców, biskupów, papieży i zakonników, ale także zapobiegliwych ojców, dzielne matki, rzemieślników, żołnierzy i rolników.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Dziwny patron

    Według tradycji Józef umarł w obecności Maryi i Jezusa, dlatego został patronem dobrej śmierci.

    Według tradycji Józef umarł w obecności Maryi i Jezusa, dlatego został patronem dobrej śmierci.
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Dlaczego do cieśli z Nazaretu modlą się single i ekonomiści?

    Głowę Świętej Ro­dziny ogłoszono patronem rodzin oraz ojców i opiekunów. Powody są oczywiste, mimo że św. Józef nie był biologicznym ojcem Jezusa. Ewangeliści Łukasz i Mateusz podkreślają rolę Józefa w życiu Zbawiciela, kiedy przedstawiają rodowód Chrystusa. Podają tam imiona przodków Jezusa właśnie od strony Józefa. Zatem choć obaj opisują dziewicze poczęcie Odkupiciela, to Jego opiekuna traktują jak pełnoprawnego ojca. Jednak św. Józef jest też patronem osób, z których sytuacją nie miał na pozór wiele wspólnego. 


    Śmierć godna pozazdroszczenia


    „Obym umarł jak chwalebny Święty Józef w towarzystwie Jezusa i Maryi, wypowiadając ich najsłodsze imiona, które mam nadzieję błogosławić przez całą wieczność” – to część modlitwy o dobrą śmierć. „Święty Józefie, pociecho cierpiących i umierających, mój dobry Ojcze! (…) Bądź mi wzorem i pomocą, abym w godzinę śmierci, ze świadomością dobrze wypełnionego powołania, z czystym sercem i w pokoju szedł na spotkanie z Ojcem” – to z kolei słowa modlitwy kierowanej do samego Józefa. Święty z Nazaretu jest patronem dobrej śmierci, choć nie wiadomo, kiedy i jak zmarł. 


    Przybrany ojciec Jezusa po raz ostatni pojawia się na kartach Ewangelii w czasie, gdy Syn ma 12 lat i gubi się w świątyni jerozolimskiej. Ewangeliści nie opisują późniejszego życia Chrystusa, aż do chwili rozpoczęcia przez Niego działalności. Nie ma więc informacji o losach Świętej Rodziny, w tym Józefa. Kiedy Jezus jako 30-latek zaczyna nauczanie, o mężu Maryi nie ma już ani jednej wzmianki. Jest pewne, że nie żyje – choćby dlatego, że umierając na krzyżu, Jezus powierza swoją Matkę pod opiekę św. Jana, co świadczy o tym, że nie ma innego opiekuna – ale na tym kończą się informacje pochodzące bezpośrednio z Ewangelii. Według częstej w Kościele tradycji, św. Józef odszedł krótko po zdarzeniu w Jerozolimie. 


    Nieco inaczej przedstawiała jego śmierć hiszpańska mistyczka Maria z Agredy (jest sługą Bożą, jej proces beatyfikacyjny rozpoczęty 350 lat temu nigdy się nie zakończył). W dziele „Mistyczne miasto Boże” notowała, że św. Józef chorował przez 8 lat. Musiał być jeszcze sprawny fizycznie, kiedy wybierał się do świątyni z 12-letnim Jezusem, zatem umierałby co najmniej 20 lat po narodzinach przybranego Syna. O chorobie św. Józefa i obecności Jezusa i Maryi przy jego śmierci pisze też inna wizjonerka, bł. Katarzyna Emmerich. Według niej Józef zmarł krótko przed rozpoczęciem przez Chrystusa publicznej działalności. 


    Obie wizjonerki potwierdzają to, co mówiła tradycja i co sprawiło, że św. Józef został patronem dobrej śmierci – według każdej z wersji umiera on w obecności Maryi i Jezusa. Maria z Agredy zapisała, że Żona i przybrany Syn przez 9 ostatnich dni życia Józefa czuwali przy nim bez przerwy, a po śmierci to Jezus zamknął swojemu opiekunowi oczy. Zatem choć św. Józef musiał bardzo cierpieć, to takiej śmierci może mu pozazdrościć każdy chrześcijanin. 
 Bardzo często św. Józef jest przedstawiany w warsztacie stolarskim, a w pracy pomaga mu mały Jezus. Ponieważ pracował fizycznie, jest czczony jako patron ludzi pracy.

    Ekonomista zajęty czym innym


    Trudno się dziwić, że św. Józefa ogłoszono patronem ludzi pracy. Z Biblii wiadomo, że był cieślą, zatem wykonywał fizyczną pracę. Kościelna tradycja mocno podkreśla ten aspekt jego życia. Na obrazach przedstawiających Świętą Rodzinę Józef często pokazywany jest przy pracy albo przynajmniej z narzędziami stolarskimi w ręce. Dlaczego jednak stał się patronem ekonomistów? 


    Święta Rodzina nie była bogata. Łukasz podaje, że po narodzinach Jezusa Maryja i Józef złożyli w ofierze dwie synogarlice lub dwa gołębie. Była to ofiara ubogich, osobom zamożnym nakazywano przyprowadzanie droższych zwierząt. Przewieziony z Nazaretu do włoskiego Loreto dom Maryi także jest skromny. Ma tylko 9 metrów długości i 4 metry szerokości. Św. Józef nie obracał zatem większymi kwotami. Kłopoty ze znalezieniem miejsca w gospodzie sugerują, że nie miał dość gotówki, by przekonać niechętnych właścicieli, a także to, iż być może nie był tak obrotny jak jego imiennik, który kilkaset lat wcześniej został zastępcą faraona. Co więcej, Ewangelie nie pokazują Józefa w żadnej sytuacji związanej z pieniędzmi. Co zatem św. Józef ma wspólnego z ekonomią?


    Być może Józef jest wzorem dla osób zajmujących się finansami właśnie dlatego, że rodzina nie była dla niego przedsiębiorstwem mającym wypracować zysk. Jako mąż i ojciec odpowiadał za zapewnienie bytu Żonie i Synowi i w tym celu ciężko pracował. Jednak pieniądze były dla niego tylko środkiem, a nie celem. W żadnej z Ewangelii nie opisano sceny, w której Józef uczyłby Jezusa pracy w drewnie albo zarządzania firmą rodzinną (choć zapewne to robił). Coroczne wyprawy do Jerozolimy na święto Paschy pokazują za to, że poważnie podchodził do przekazania Synowi wiary. Pieniądze były na dalszym planie. 


    Nazwy i imiona


    Portal geodatos.net wylicza 39 miejscowości o nazwie San José, głównie w Ameryce Środkowej, ale też w USA czy na Filipinach (w obu tych krajach były hiszpańskie misje). Do tego dochodzą miejscowości, które w inny sposób odwołują się nazwą do imienia przybranego ojca Jezusa. Tylko w Meksyku jest ich ponad 280. Takie nazwy występują też w świecie anglo- i francuskojęzycznym. W Polsce miejscowości mających Józefa w nazwie jest kilkaset, choć z nie zawsze chodzi o świętego. Trudno ponadto zliczyć miasta, które przyjęły św. Józefa za patrona. Jednym z nich jest słynący z zakładów meblarskich Swarzędz. Decyzję o zawierzeniu miejscowości cieśli z Nazaretu podjęła rada miasta w 1996 r. Święty Józef patronuje też Florencji. Jej tradycyjnym opiekunem był od dawna św. Jan, ale w 1719 r. książę Kosma Medyceusz zadecydował, że drugim patronem stanie się Józef, którego sam bardzo czcił. Z kolei o powierzeniu opiece św. Józefa Belgii i misji w Chinach zadecydował papież Innocenty XI. 


    Od pewnego czasu za patrona swoich poszukiwań przyjmują św. Józefa ludzie mający trudność ze znalezieniem męża lub żony. To rozwinięcie kultu świętego z Nazaretu jako patrona rodzin. W przeciwieństwie do takich starotestamentalnych postaci jak Izaak i Rebeka czy Tobiasz i Sara, w przypadku Józefa i Maryi nie znamy okoliczności, w jakich się poznali. Błogosławiona Katarzyna przedstawia św. Józefa jako mężczyznę nieśmiałego w relacjach z kobietami i niechętnego do żeniaczki. Według mistyczki, szukano dla Maryi męża pochodzącego z rodu Dawida, a Józef został wskazany w cudowny sposób. Ewangelie nie opowiadają tej historii, ale niewątpliwie pobrało się dwoje świętych, więc każde z małżonków miało ostatecznie powody do zadowolenia (nawet jeśli wiadomość o ciąży Maryi była dla Józefa bardzo trudna). Józef jest dobrym opiekunem osób szukających małżonka także dlatego, że jest patronem czystości. Może więc pomagać w tym, by relację od początku budowano na dobrych fundamentach. 


    Single proszący męża Matki Bożej o pomoc odmawiają modlitwę, która zaczyna się od podziękowania za to, że jeszcze nikogo dla siebie nie znaleźli. Proszą też o błogosławieństwo dla osoby, z którą prawdopodobnie się poznają. Częścią modlitwy jest też obietnica nadania synowi na pierwsze lub drugie imię Józef.

    Patron Kościoła


    W 1870 roku papież Pius IX ogłosił św. Józefa patronem Kościoła powszechnego. Decyzję tę uzasadnił w specjalnym dekrecie pod nazwą „Quemadmodum Deus”. Cieśla z Nazaretu jest najlepszym opiekunem Kościoła Chrystusowego przede wszystkim dlatego, że sam Bóg obdarzył go ogromnym zaufaniem, powierzając jego opiece swego Syna i Jego Matkę Maryję. Papież przypomniał też, że od najdawniejszych czasów Kościół łączył kult św. Józefa z czcią oddawaną Matce Bożej, a w najtrudniejszych sytuacjach zawsze wzywał pomocy Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny. Zachęcał, aby w utrapieniach i bolesnych doświadczeniach, jakie dotykają Kościół, u św. Józefa szukać pomocy i wsparcia. Ta zachęta jest dziś bardzo aktualna.

    Modlitwa do świętego Józefa, Patrona Kościoła 


    (Do prywatnego odmawiania)


    Święty Józefie, błogosławiony, który uwierzyłeś, że się spełnią słowa Pana i byłeś powiernikiem tajemnicy „od wieków ukrytej w Bogu”, otaczaj swoją opieką wspólnotę Kościoła. Błogosław naszemu papieżowi i jego posłudze, prowadź biskupów i kapłanów na drodze służby Ewangelii, wiernym świeckim uproś łaskę całkowitego zawierzenia Miłosierdziu Bożemu. Trwaj przy osobach życia konsekrowanego, opiekuńczym spojrzeniem miłości wspierając tych, którzy za Twoim przykładem czystość, ubóstwo i posłuszeństwo obrali za swoją drogę. 


    Ty byłeś pierwszym powiernikiem wiary Bogurodzicy, w tych trudnych czasach strzeż naszej wspólnoty wiary, którą Jezus Chrystus zechciał uczynić wspólnotą swoich braci i sióstr. Nie pozwól nam ulec pokusie zniechęcenia i oddal ducha tego świata, abyśmy wciąż pozostawali czytelnym znakiem sprzeciwu. Pomóż, by nie gasnął w naszych sercach ten płomień, który z Ducha Świętego wziąwszy początek, w Duchu Świętym jednoczy nas ze wspólnotą wszystkich Świętych. Światło Patriarchów, oświecaj drogę Kościoła, aby w ciemne zaułki współczesnego świata mógł zanieść blask prawdy o łasce i grzechu, o życiu i śmierci, o miłosierdziu i sprawiedliwości. O Bogu, który w Trójcy Świętej Jedyny żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

    Jakub Jałowiczor/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Ogłoszenia – kwiecień 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

    ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS

    ***

    W PIĄTEK 3 MAJA W UROCZYSTOŚĆ KRÓLOWEJ POLSKI

    MSZA ŚWIĘTA BĘDZIE O GODZ. 19.00

    _________________________________

    Jasna Góra:

    zaproszenie na uroczystość Królowej Polski

     fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu wskazuje o. Samuel Pacholski. Przeor Jasnej Góry zaprasza na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja. Podkreśla, że Jasna Góra jest miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. Zachęca, by pozwolić się wprowadzać Maryi w przestrzeń, w której uczymy się ufać Bogu i „wierzymy, że w oparciu o tę ufność nie ma dla nas śmiertelnych zagrożeń, śmiertelnych zagrożeń dla naszej wolności”.

    – Żyjemy w czasach, kiedy nasza wspólnota narodowa jest bardzo podzielona. Myślę, że główny kryzys to kryzys wiary, który dotyka tych, którzy nominalnie są chrześcijanami, są katolikami. To ten kryzys generuje wszystkie inne wątpliwości. Trudno, by ci, którzy nie przeżywają wiary Kościoła, nie widząc naszego świadectwa, byli przekonani do naszych, modne słowo, „projektów”. To jest ciągle wołanie o rozwój wiary, o odrodzenie moralne osobiste i społeczne, bo bez tego nie będziemy wiarygodni i przekonujący – zauważa przeor. Jak wyjaśnia, jedną z głównych intencji zanoszonych do Maryi Królowej Polski będzie modlitwa o pokój, o dobre decyzje dla światowych przywódców i „byśmy zawsze potrafili budować relacje, w których jesteśmy gotowi na dialog, także z tymi, których nie rozumiemy”.

    O. Pacholski wskazuje na sens ewangelicznego wydarzenia, kiedy Jezus w ostatnich chwilach agonii na krzyżu w osobie Jana oddaje Maryi całą wspólnotę uczniów, wszystkich ludzi wszystkich czasów, także tych, którzy rodzą się na polskiej ziemi. Powierzenie nam Maryi jako Matki dotyka naszej najgłębszej potrzeby – miłości. Paulin wyjaśnia, że panowanie Maryi jest panowaniem przez miłość. – To Jej królowanie jest panowaniem przez czułość, nie jest panowaniem przez prawo, a zatem jest to zawsze służba, duchowa władza nad sercami tych, którzy uznają w Maryi swoją Matkę i Królową – wyjaśniał jasnogórski przeor. Wskazał na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu i podkreślił, że jeśli poddajemy się z własnej woli miłości, jaką ma do nas Jezus Chrystus a jaką objawił nam w tajemnicy krzyża, jeśli poddajemy się miłości Jego Matki, to jesteśmy coraz bardziej wolni. – Poddanie się komuś, kto jest doskonale wolny, w żaden sposób nie zawęża perspektywy naszej wolności, ale jest właśnie tym czynnikiem, który nas uwalnia od dotychczasowych zniewoleń – wyjaśnia zakonnik. Zauważa, że Jasna Góra jest w tym sensie miejscem „wolnościotwórczym”, w jakim dokonuje się dźwiganie człowieka z niewoli grzechu w sakramencie pokuty i pojednania, który jest szczególnie wpisany w misję częstochowskiego sanktuarium i paulinów.

    O. Pacholski podkreśla, że Jasna Góra jest wciąż miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. – To pielgrzymi potwierdzają, że to miejsce jest żywe i ciągle niesie przesłanie, które jest dla nich istotne – zauważa i zwraca uwagę, że to też wyzwanie dla paulinów, by w nauczaniu, głoszeniu „znajdowali przestrzeń nadziei, dla tych którzy często tu przychodzą poranieni, bez nadziei, zrozpaczeni nawet, z kryzysami wiary, kryzysami życia małżeńskiego, kryzysami, jakie rodzi dzisiejsza cywilizacja i żeby nie zabrakło nam sił, aby ich jednać z Bogiem, żeby pokazywać, że ta nadzieja wiąże się najpierw z uwolnieniem ciężaru grzechu i winy”.

    Na program uroczystości ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, które rozpoczną się już w wigilię, a więc 2 maja złożą się m.in. o godz. 18.00 Koncert Maryjny w wykonaniu chóru chłopięco – męskiego „Pueri Claromontani” (Bazylika), a 18.30 Procesja Maryjna po Wałach. Apel Jasnogórski o 21.00 poprowadzi abp Tadeusz Wojda, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, a nocne czuwanie podejmie Bractwo NMP Królowej Korony Polski przeżywające swoje święto patronalne.

    3 maja w uroczystość NMP Królowej Polski o godz.10.00 rozpocznie się modlitewne czuwanie: „W oczekiwaniu na beatyfikację sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej” połączone z możliwością podjęcia duchowej adopcji dziecka poczętego. Suma odpustowa odprawiona zostanie o godz. 11.00.

    Celebrować ją będą przedstawiciele Konferencji Episkopatu Polski na czele z przewodniczącym abp. Tadeuszem Wojdą, który wygłosi też kazanie. Ponowiony zostanie Milenijny Akt Oddania Polski w Macierzyńską Niewolę Maryi, Matce Kościoła za Wolność Kościoła Chrystusowego. Mszę św. celebrowaną w Bazylice o godz. 19.00 pod przewodnictwem abp. Wacława Depo, metropolity częstochowskiego poprzedzi o 18.30 procesja eucharystyczna po Wałach. Uroczystość zwieńczy Apel Jasnogórski z udziałem Wojska Polskiego z racji święta Konstytucji 3 maja.

    Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski nawiązuje do obrony Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 r. i ślubów króla Jana Kazimierza, w których powierza on królestwo opiece Matki Bożej oraz do uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Święto wyraża wiarę narodu w szczególną opiekę Bożą, jakiej Polacy doświadczali i doświadczają za pośrednictwem Maryi. Zostało ustanowione na prośbę biskupów polskich po odzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej. Oficjalnie zostało zatwierdzone w 1920 r. przez papieża Benedykta XV. Obchodzone jest od 1923 r. Po reformie liturgicznej w 1969 r. zostało podniesione do rangi uroczystości.

    BP @JasnaGóraNews/KAI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    IV NIEDZIELA WIELKANOCNA 21 KWIETNIA

    NIEDZIELA DOBREGO PASTERZA

    Chrystus – Dobry Pasterz

    Ikona współczesna. Chrystus trzyma na ramionach owieczkę, która symbolizuje zagubionego człowieka, którego Dobry Pasterz odnajduje i przynosi z powrotem do owczarni. Jezus przytula z czułością pyszczek owieczki do swojej twarzy w geście przebaczenia i bezwarunkowego przyjęcia. Szata Jezusa ma kolor czerwony – królewski, a na ramieniu jest złoty pas – klaw, symbol godności arcykapłana. Tło złotego koloru to symbol boskości i światła.
    Litery IC XC to skrót greckich słów „Jezus Chrystus”

    (Ikona wykonana w Pracowni Klasztoru Mniszek Benedyktynek w Żarnowcu w 2017r.)

    ***

    ADORACJA OD GODZINY 13.30/ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ

    MSZA ŚWIĘTA – GODZ. 14.00

    ***

    Dla Jezusa jesteś najważniejszy i niezastąpiony

    “Jezus myśli o każdym z nas jako o miłości swojego życia” – powiedział papież Franciszek w rozważaniu poprzedzającym południową modlitwę „Regina caeli”.

    Jezus Dobry Pasterz, któremu poświęcona jest w liturgii dzisiejsza niedziela, „daje życie swoje za owce”. Nie jest „najemnikiem, któremu nie zależy na owcach, ale tym, który je zna”.

    On nas zna, woła nas po imieniu, a kiedy zbłądzimy, szuka nas, aż nas znajdzie. Co więcej: Jezus jest nie tylko dobrym pasterzem, który dzieli życie owczarni; jest Dobrym Pasterzem, który ofiarował za nas swoje życie i po zmartwychwstaniu, dał nam swojego Ducha – wyjaśnił papież.

    Dla Jezusa jesteś niezastąpiony!

    Wskazał, że poprzez obraz Dobrego Pasterza Jezus chce nam powiedzieć „nie tylko, że jest przewodnikiem, Głową stada, lecz przede wszystkim, że myśli o każdym z nas jako o miłości swojego życia”.

    Pomyślmy o tym, że ja dla Chrystusa jestem ważny, niezastąpiony, jestem wart nieskończonej ceny Jego życia. Nie jest to pusta fraza: On naprawdę oddał za mnie życie, dla mnie umarł i zmartwychwstał, ponieważ mnie miłuje i znajduje we mnie piękno, którego często nie dostrzegam – podkreślił Franciszek.

    By odnaleźć siebie, trzeba stanąć w Jego obecności

    Zauważył, że wiele osób uważa, że „nasza wartość zależy od celów, jakie osiągamy, od naszego sukcesu w oczach świata, od osądów innych” i „często odrzucamy siebie z powodu błahostek”.

    Dzisiaj Jezus mówi nam, że jesteśmy dla Niego bardzo wiele warci, i to zawsze. Zatem pierwszą rzeczą, jaką musimy uczynić, aby odnaleźć siebie jest stanięcie w Jego obecności, pozwolenie, by nas powitały i podniosły miłujące ramiona naszego Dobrego Pasterza – zalecił papież

    Odkryj na nowo tajemnicę życia

    Zachęcił do zadania sobie pytania: „czy każdego dnia potrafię znaleźć chwilę, by przyjąć pewność, która nadaje wartość mojemu życiu? Chwilę modlitwy, adoracji, uwielbienia, przebywania w obecności Chrystusa i pozwolenia Mu, by mnie pogłaskał?”.

    Bracie, siostro, jeśli to uczynisz, odkryjesz na nowo tajemnicę życia: przypomnisz sobie, że Dobry Pasterz oddał za ciebie życie i że jesteś dla Niego ważny, wręcz niezastąpiony – powtórzył Franciszek.

    Kai/Stacja7.pl

    ***

    fot. radio Niepokalanów

    ***

    Każdego roku w IV Niedzielę Wielkanocną i następujący po nie tydzień jest czasem szczególnej modlitwy w intencji powołań do stanu kapłańskiego i życia zakonnego.

    Ojciec Święty Paweł VI 23 stycznia 1964 r. zarządził, że IV Niedziela Wielkanocna jest Niedzielą Dobrego Pasterza. Odtąd Kościół zachęca swoich wiernych do modlitwy o nowych „robotników żniwa”. Po raz pierwszy Dzień Modlitw o Powołania odbył się 12 kwietnia 1964 r.

    Jesteśmy wszyscy zaproszeni do żarliwej modlitwy o powołania kapłańskie, do życia konsekrowanego i misyjnego. Niech ten tydzień modlitw, który teraz przeżywamy, zachęci nas do stałej modlitwy w tych intencjach.

    Św. Jan Maria Vianney, który jest patronem kapłanów, zostawiał nam niesamowite ważne słowa, które, oby nas z mobilizowały do gorliwej i ustawicznej modlitwy o powołania kapłańskie: 

    „Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana. Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan. Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan. Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan. A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znowu kapłan… Po Bogu kapłan jest wszystkim!… On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie.”

    Również warto posłużyć się modlitwą papieża Benedykta XVI w intencji powołań:

    Ojcze, spraw, by wśród chrześcijan rozkwitały liczne i święte powołania kapłańskie, które będą podtrzymywały żywą wiarę i strzegły wdzięczną pamięć o Twoim Synu Jezusie poprzez głoszenie Jego Słowa i sprawowanie Sakramentów, za pomocą których nieustannie odnawiasz Twoich wiernych. Daj nam świętych szafarzy Twojego ołtarza, którzy będą mądrymi i żarliwymi stróżami Eucharystii, Sakramentu najwyższego daru Chrystusa dla zbawienia świata.

    Powołuj sługi Twego miłosierdzia, którzy poprzez sakrament Pojednania będą rozszerzać radość Twojego przebaczenia. Spraw, Panie, by Kościół przyjmował z radością liczne natchnienia Ducha Twojego Syna i posłuszny Jego wskazaniom troszczył się o powołanie kapłańskie i do życia konsekrowanego. Wspieraj Biskupów, kapłanów i diakonów, osoby konsekrowane i wszystkich ochrzczonych w Chrystusie, aby wiernie wypełniali swoje posłannictwo w służbie Ewangelii. Prosimy o to przez Chrystusa naszego Pana. Amen.

    ***

    TYDZIEŃ MODLITW W INTENCJI KAPŁANÓW

    ***

    „Posłuszny jestem kapłanom”. Jakie miejsce w przesłaniu Bożego miłosierdzia zajmują kapłani?

    Święta siostra Faustyna: O, jak wielką mam cześć dla kapłanów i proszę Jezusa, Najwyższego Kapłana, o wiele łask dla nich.

    Święta siostra Faustyna: O, jak wielką mam cześć dla kapłanów i proszę Jezusa, Najwyższego Kapłana, o wiele łask dla nich.
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Jezus jest Dobrym Pasterzem. Staje się to szczególnie czytelne w misji kapłanów. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć jej wielkości, ale możemy nieco z niej zrozumieć. Ułatwia to lektura „Dzienniczka” św. Faustyny.

    Krótko po pierwszych ślubach siostra Faustyna miała duchowe poznanie stanu pewnego duchownego, zagrożonego popełnieniem grzechu ciężkiego. „Zaczęłam prosić Boga, żeby dopuścił na mnie wszystkie udręki piekła, wszystkie cierpienia, jakie zechce, a przez to proszę o uwolnienie i wyrwanie z okazji popełnienia grzechu przez tego kapłana” – zanotowała święta w „Dzienniczku”. Jej ofiara została przyjęta: „W jednej chwili uczułam na głowie koronę cierniową. Kolce tej korony wdzierały mi się aż do mózgu. Trwało to trzy godziny”. Następnie Faustyna zapisała: „Uwolniony jest sługa Boży od onego grzechu, i umocnił Bóg jego duszę łaską szczególną”.

    Potrójna korona

    W przesłaniu Bożego miłosierdzia, przekazanym przez św. Faustynę, kapłani zajmują miejsce szczególne. To im i ich pasterskiej roli poświęcona jest znaczna część „Dzienniczka”. Najczęściej pojawiają się tam postacie kierownika duchowego Faustyny, ks. Michała Sopoćki, i jej spowiednika, jezuity o. Józefa Andrasza. Obaj ci duchowni zrozumieli, że Faustyna jest autentyczną mistyczką, obdarzoną wyjątkową misją, i bezbłędnie poprowadzili ją drogą woli Bożej. Ona sama była świadoma daru Bożego, jakim było dla niej ich duchowe towarzyszenie. Sam Jezus zapewnił ją w lutym 1938 roku: „Wiedz, że to jest wielka łaska Moja, jeżeli Ja daję duszy kierownika. Wiele dusz Mnie o to prosi, a nie wszystkim udzielam tej łaski”.

    Faustyna w pełni łaskę tę wykorzystała. Okazała całkowite posłuszeństwo swoim przewodnikom, a także wiele się za nich modliła. Ksiądz Michał Sopoćko nieraz przekonał się o skuteczności modlitw Faustyny. W styczniu 1936 roku święta zapisała: „W pewnej chwili prosił mnie jeden kapłan, żebym się pomodliła na jego intencję; obiecałam się pomodlić i poprosiłam o umartwienie”. Kiedy przełożona zgodziła się na podjęcie umartwienia, Faustyna poprosiła Jezusa ponadto, żeby przerzucił na nią wszystkie cierpienia, jakie tego dnia miał przeżywać ten duchowny.

    Skąd wiemy, że chodziło o ks. Sopoćkę? Wynika to z jego zapisków. „Trudności moje doszły do punktu kulminacyjnego w styczniu 1936 r. O tych trudnościach nikomu nie mówiłem, aż dopiero w dniu krytycznym prosiłem Siostrę Faustynę o modlitwę. Ku memu wielkiemu zdziwieniu w tymże dniu wszystkie trudności prysły jak bańka mydlana, zaś Siostra Faustyna opowiedziała mi, że przyjęła na siebie moje cierpienia i tegoż dnia doznała ich tyle jak nigdy w życiu” – wspominał 27 stycznia 1948 r.

    Z kolei Faustyna otrzymała duchowe wyjaśnienie, że cierpienia, których doświadcza ks. Sopoćko, są „dla potrójnej korony, która mu jest przeznaczona: dziewictwa, kapłaństwa i męczeństwa”.

    Kościół wyniósł księdza Sopoćkę do chwały ołtarzy. Obecnie toczy się proces beatyfikacyjny ojca Andrasza. Jezus kilkakrotnie zapewniał Faustynę, jak miły jest mu ten kapłan. „Dziś widziałam, jak ojciec Andrasz odprawiał Mszę Świętą; przed podniesieniem ujrzałam maleńkiego Jezusa, który był bardzo rozradowany” – zapisała święta w styczniu 1937 roku. Później zadała sobie pytanie, skąd ta radość. „Wtem usłyszałam te słowa wewnątrz: Bo dobrze Mi jest w sercu jego. I nie zdziwiło mnie to wcale, bo wiem, że bardzo kocha Jezusa” – podsumowała.

    Ojciec Andrasz jako spowiednik wielokrotnie rozjaśniał duchowe ciemności, w jakich czasem znajdowała się Faustyna. „Odpowiedzi jego tak głęboki spokój wprowadziły w duszę moją. Słowa jego były i są, i pozostaną na zawsze słupami ognistymi, które rozświeciły i oświecać będą duszę moją w dążeniu do najwyższej świętości” – zaświadcza zakonnica. Dalej przyznaje, że „mało jest takich kapłanów, którzy rozumieją całą głębię działania Bożego w duszy”.

    Jezus często podkreślał, że identyfikuje się ze spowiednikiem. „Wtem usłyszałam te słowa: Kapłan, kiedy Mnie zastępuje, to nie on działa, ale Ja przez niego; życzenia jego są życzeniami Moimi” – usłyszała święta w duszy. „Widzę, jak Jezus broni swych zastępców. Sam wchodzi w ich działanie” – skomentowała.

    Wiele będą żądać

    Faustyna bardzo szanowała kapłanów, co jednak nie znaczy, że odnosiła się do ich posługi potulnie i bezkrytycznie. Dzięki temu jej zawarte w „Dzienniczku” uwagi na temat duszpasterskiej funkcji duchownych są szczere i jasno formułowane. Najczęściej dotyczą one posługi w konfesjonale i kierownictwa duchowego i często wynikają z osobistych doświadczeń zakonnicy. „Czułam, że kapłan ten jakby się bał mnie spowiadać. To było dla mnie męczarnią” – zanotowała w pierwszym zeszycie „Dzienniczka”. Później rozwinęła tę myśl, stwierdzając: „Nie da duszy spokoju taki kapłan, jeżeli sam go nie posiada. O kapłani, wy świece jasne, które oświecacie dusze, niech jasność wasza nigdy nie będzie przyćmiona”. I dalej krótkie westchnienie: „O Jezu, daj nam kapłanów doświadczonych”.

    Święta wylicza błędy spowiedników. Należy do nich okazywanie zdziwienia, gdy penitent odsłania tajemnice swej duszy, których autorem jest Bóg. Taką reakcją spowiednik, który „mało zna drogi nadzwyczajne”, zamiast rozwiać wątpliwości, jeszcze ich przysparza. Kolejnym błędem jest okazywanie zniecierpliwienia. „Dusza wtenczas milknie i nie mówi wszystkiego, a tym samym nie odnosi pożytku” – pisze Faustyna. Wskazuje też na błąd lekceważenia drobnych rzeczy. „Nic nie ma w życiu duchowym drobnego. Czasami rzecz drobna na pozór odkryje rzecz wielkiej wagi, a dla spowiednika jest snopem światła w poznaniu duszy” – podkreśla. Zaznacza, że „cierpliwość i łagodność spowiednika otwiera drogę do najgłębszych tajni duszy”.

    W innym miejscu święta stwierdza: „O wiele więcej byłoby dusz świętych, gdyby było więcej kierowników doświadczonych i świętych”. Prowadzi ją to do konkluzji: „O wielka godności kapłana, ale i o wielka odpowiedzialności kapłana. Wiele ci dano, o kapłanie, ale i wiele od ciebie żądać będą…”. I wyznaje: „O, jak wielką mam cześć dla kapłanów i proszę Jezusa, Najwyższego Kapłana, o wiele łask dla nich”.

    Posłuszny Bóg

    Najważniejsze są w „Dzienniczku” słowa podkreślone, a w druku zaznaczone pogrubioną czcionką – to te, które wypowiada Jezus. Wielokrotnie są to wskazówki dla samej Faustyny, odnoszące się do korzystania z kapłańskiej posługi. Także w tym wypadku kontekstem jest najczęściej sakrament pokuty i pojednania. Wręcz szokująco brzmi zapewnienie Jezusa: „Przyszedłem pełnić wolę Ojca swego. Posłuszny byłem rodzicom, posłuszny katom, posłuszny jestem kapłanom”.

    Jezus jest posłuszny decyzjom, które kapłani podejmują w autorytecie swojego urzędu! O wyjątkowości tego autorytetu wiele mówi zdarzenie z ostatniego roku życia Faustyny, gdy przebywała w szpitalu. Ponieważ przez pewien czas nie przychodził do niej ksiądz z Komunią, zastępował go… serafin. Pewnego razu, gdy anioł zjawił się przed nią z Ciałem Pańskim, w Faustynie obudziła się wątpliwość co do czystości swojego serca. Zapytała o to Jezusa. „Nie mając odpowiedzi, rzekłam do Serafina: Czy byś mnie nie wyspowiadał? – A on mi odpowiedział: Żaden duch na niebie nie ma tej władzy” – czytamy w „Dzienniczku”. Żaden duch – jedynie kapłan.

    Faustyna, jako Sekretarka Bożego Miłosierdzia, wielokrotnie przekazuje wolę Jezusa w odniesieniu do kapłanów. „Córko Moja, mów kapłanom o tym niepojętym miłosierdziu Moim” – czytamy. Ze szczególnym naciskiem Jezus mówi o głoszeniu przez kapłanów Jego miłosierdzia: „Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu Moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim”. Towarzyszy temu obietnica: „Kapłanom, którzy głosić będą i wysławiać miłosierdzie Moje, dam moc przedziwną i namaszczę ich słowa, i poruszę serca, do których przemawiać będą”.

    Święta Faustyna, przebywając stale przy sercu Jezusa, dobrze rozumiała wielkość misji kapłańskiej. „Pragnęłabym się stać kapłanem, mówiłabym nieustannie o miłosierdziu Twoim duszom grzesznym, pogrążonym w rozpaczy. Pragnęłabym być misjonarzem i nieść światło wiary w dzikie kraje, by duszom dać poznać Ciebie, by dla nich wyniszczona umrzeć śmiercią męczeńską, jakąś Ty umarł dla mnie i dla nich” – modliła się z utęsknieniem. Jakby przeczuwając orzeczenie przyszłego soboru o uczestnictwie ochrzczonych w urzędzie kapłańskim Chrystusa, zakończyła tę modlitwę konkluzją: „O Jezu, wiem nadto dobrze, że mogę być kapłanem, misjonarzem, kaznodzieją, mogę umrzeć śmiercią męczeńską przez zupełne wyniszczenie i zaparcie się siebie z miłości dla Ciebie, Jezu, i dusz nieśmiertelnych”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________

    Ksiądz Arcybiskup Adrian Galbas SAC do księży:

    Śpiący i półsenni nikogo nie obudzą

    Abp Galbas do księży: Śpiący i półsenni nikogo nie obudzą

    Abp Adrian Galbas/fot.Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Śpiący i półsenni nikogo nie obudzą, a nieprzekonani nikogo nie przekonają! ‒ pisze do księży abp Adrian Galbas. Metropolita katowicki wystosował List do Księży z okazji Światowego Dnia Modlitwy o Powołania. Ten przypada w najbliższą niedzielę (21 kwietnia).

    W liście hierarcha zwraca uwagę na  orędzie papieża Franciszka. Przypomniał, że „bycie pielgrzymami nadziei i budowniczymi pokoju oznacza budowanie swojego życia na skale zmartwychwstania Chrystusa”, a naszym ostatecznym celem jest „spotkanie z Chrystusem i radość życia w braterstwie ze sobą na wieczność.” ‒ To ostateczne powołanie musimy antycypować każdego dnia: relacja miłości z Bogiem i z naszymi braćmi oraz siostrami zaczyna się już teraz, aby urzeczywistnić marzenie Boga, marzenie o jedności, pokoju i braterstwie ‒ wskazuje. Zachęca, za Ojcem Świętym, by nikt nie czuł się wykluczony z tego powołania!

    Arcybiskup pisze o odkrywaniu swojego powołania w Kościele i w świecie. „Bądźmy pasjonatami życia i zaangażujmy się w pełną miłości troskę o tych, którzy nas otaczają i o środowisko, w którym żyjemy” ‒ cytuje papieża Franciszka. Prosi również o modlitwę w intencji powołań. ‒ Módlmy się o to indywidualnie i wspólnotowo. Niech ta modlitwa będzie zanoszona podczas Mszy świętej oraz w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu ‒ czytamy.

    Hierarcha zarządził ponadto, aby od IV Niedzieli Wielkanocnej (Dobrego Pasterza) aż do uroczystości świętych Apostołów Piotra i Pawła, podczas każdej Mszy świętej lub bezpośrednio po niej, modlono się o powołania, dodając to wezwanie do modlitwy powszechnej. Intencja ma być obecna również podczas nabożeństw majowych i czerwcowych. ‒ Ludzie muszą mieć świadomość, że jeśli nie będą modlili się o powołania, nie będą mieli w przyszłości kogoś, kto poda im Słowo i sakramenty ‒ pisze arcybiskup.

    Jak wskazuje, troska o nowe powołania to także nieustanna dbałość o jakość naszego życia. ‒ Przygotowujemy się do jubileuszu setnej rocznicy powstania naszej diecezji. Nie chcemy tego robić przede wszystkim w sposób zewnętrzny; przez proporczyki i chorągiewki ‒ podkreśla. ‒ Nie oszukujmy się, do gromady ludzi nieustannie zmęczonych i zmanierowanych nikt nie przyjdzie! Śpiący i półsenni nikogo nie obudzą, a nieprzekonani nikogo nie przekonają! ‒ pisze abp Galbas.

    Zachęca księży do regularnego rachunku sumienia, czy ich styl życia jest wzorowy. ‒ Jeśli powołania są darem Boga, to z pewnością Bóg ich nikomu nie podaruje „na zmarnowanie”. Jeśli jakaś wspólnota, nie będzie dostatecznie dojrzała, aby przyjąć Boży dar, jeśli nie zagwarantuje, że każde powołanie rozezna, uszanuje i dobre wykorzysta, Bóg powołań nie da ‒ czytamy w przesłaniu.

    Jak zauważa arcybiskup, troska o powołania to także stałe, systematyczne duszpasterstwo młodych, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Zachęca do tworzenia dobrych miejsc spotkań na wzór oratoriów św. Jana Bosko. ‒ Nie szkodzi, że to kosztuje. Nie dajemy ze swoich ‒ przekonuje.

    Jak zaznacza, troska o powołania polega także na informacji. Odtąd w każdej parafialnej gablocie z ogłoszeniami ma pojawić się czytelna i jasna informacja o Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym. Katechetów, duszpasterzy Liturgicznej Służby Ołtarza, a także młodzież i studentów hierarcha prosi, aby tematowi rozeznawania powołania poświęcili czas na katechezie i podczas spotkań formacyjnych. Informacje mają być też dostępne na stronach internetowych parafii.

    Arcybiskup prosi też o liczny udział w uroczystości święceń prezbiteratu, która odbędzie się w katedrze Chrystusa Króla 11 maja o godzinie 10:00. Jak podkreśla, sprawa powołań to sprawa naszej teraźniejszości i przyszłości. ‒ Poświęćmy się jej bez reszty i bez wyjątku. Jeśli nasze intencje będą szczere, modlitwy wytrwałe, a działania odważne, Bóg na pewno nam pobłogosławi! ‒ pisze abp Galbas.

    ASP/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Materiały Stacji7

    ***

    7 kroków do rozpoznania powołania kapłańskiego

    Odpowiedź na pytanie, czy ktoś jest powołany do kapłaństwa, nie jest oczywista. Poniższe refleksje mają ją przynajmniej w jakiejś mierze ułatwić.

    Wszyscy stanowimy święte i królewskie kapłaństwo (por. Lumen gentium, 10), tzn., że wszyscy ochrzczeni są powołani do tego, by ze swojego życia czynili miłą Bogu (Rz 12,1). W tym sensie nie ma się nad czym rozwodzić: jesteś ochrzczony(a) – jesteś powołany do kapłaństwa.

    Jednak obok kapłaństwa powszechnego Chrystus ustanowił również kapłaństwo, o którym Urząd Nauczycielski mówi często: „kapłaństwo służebne” – a więc takie, którego członkowie stawiają się do szczególnej i wyjątkowej posługi w Kościele.

    Oto 7 kroków do rozpoznania powołania.


    Krok 1: Głos sumienia

    Dla wielu ludzi mieć powołanie oznacza usłyszeć wezwanie od Boga. Nazywam to głosem sumienia, gdyż Bóg rozmawia z nami w naszym wnętrzu właśnie poprzez sumienie. Jeśli powołanie pochodzi od Boga, nie może być czymś urojonym czy też wykombinowanym przez nas samych. Jak się o tym przekonać, jeśli nie poprzez sumienie?

    Najważniejsze rzeczy w życiu są najmniej uchwytne. Chrześcijanin nie powinien czuć się tym faktem zdeprymowany. Przypomnijmy sobie historię uczniów zmierzających do Emaus (Łk 24,13-35). To, co najważniejsze w spotkaniu uczniów z Jezusem – rozpoznanie Zmartwychwstałego – dokonało się dokładnie wtedy, gdy Jezus przestał być dla uczniów zmysłowo postrzegany: „Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu” (Łk 24,31).  Ten paradoks: rozpoznanie Jezusa dokładnie wtedy, gdy staje się On nieobecny, często powtarza się jako zasada w życiu duchowym. Dla nas znaczy to tyle, iż jest możliwym prawdziwie rozpoznać głos Boga także wtedy, gdy jest on nieuchwytny, wycofany. Innymi słowy, nie muszę doświadczać żadnego prywatnego objawienia (choć nie przeczę, że początkiem dróg wielu duchownych, były i są takie doświadczenia), gwiazdy na niebie nie muszą mi się ułożyć w napis: „Idź do seminarium”, nie musi uderzyć mnie piorun – nie musi się dziać nic niesamowitego w moim życiu, by móc o sobie zgodnie z prawdą powiedzieć, że jest się powołanym.

    Głos sumienia jest zazwyczaj subtelny. Czasem wiem wprost, co mi mówi: „Nie jedz tego pączka!”. Niestety, sumienie rzadko wygłasza pełne zdania. Częściej przemawia do nas językiem wyrzutów sumienia, tj. wewnętrznym niepokojem i ich odwrotnością – pokojem w sercu. Sumienie nie odnosi się tylko do konkretnych czynów, ale do tego, kim jesteśmy i jacy się stajemy. Sumienie może mi poprzez język wyrzutów i pokoju serca mówić: „Nie jesteś teraz sobą”, „To nie jest twoja droga”, itd. Jeśli sumienie w ten sposób podpowiada danej osobie, że jej tożsamością jest bycie księdzem, jeśli myśl o byciu księdzem jest źródłem pokoju (mimo całej świadomości ciężaru tego powołania), a myśl o wyborze innej drogi (mimo, że nie musi się ona wiązać z niczym grzesznym) rodzi wyrzut, iż zdradza się samego siebie i do pewnego stopnia Boga (piszę: „do pewnego stopnia”, gdyż jestem przekonany, że nawet wtedy, gdy nie odpowiadamy na Boże wezwanie albo wybieramy inne drogi, niż te, które On dla nas zaplanował, to nie jest to definitywny koniec przygody z Bogiem. Bóg ma zawsze w zanadrzu plan B.), to znaczy, że sumienie wzywa do kapłaństwa.

    Wiem, że powyższa odpowiedź nie rozwiązuje wszystkich niejasności. Sumienie to sprawa skomplikowana, przede wszystkim dlatego, że poprzez sumienie przemawia nie tylko Bóg. Ten kanał komunikacji jest często zakłócany przez inne ośrodki nadawcze: takim „agentem wpływu” na sumienie może być babcia, która byłaby szczęśliwa i wreszcie dumna z wnuczka, jeśli pójdzie on „na księdza”, ksiądz proboszcz, który na emeryturze będzie mógł się chwalić, że miał o dwa powołania więcej niż proboszcz sąsiedniej parafii, czy też otoczenie, które lubi wywierać presje: „Myśleliśmy, że pójdziesz do seminarium, bo zawsze kręciłeś się przy kościele”. To dlatego głos sumienia wzywający do kapłaństwa sam w sobie nie równa się pewności, że to Bóg powołuje mnie do kapłaństwa (niemniej jest to bardzo mocny tego znak). Potrzebne są jeszcze dalsze kroki na drodze rozeznania.


    Krok 2: Miłość do Kościoła

    Trzeba kochać dziewczynę, by móc myśleć o związaniu się z nią na całe życie w małżeństwie. Podobnie, trzeba miłować Kościół, żeby móc myśleć o poświęceniu mu całego swego życia. Innymi słowy, jeśli ktoś czuje na widok sutanny rosnącą irytację, zwykłych wiernych nazywa „moherami”, instytucje kościelne go drażnią, a mimo to twierdzi, że jest powołany do kapłaństwa, może chcieć przemyśleć sprawę jeszcze raz. Kapłaństwo jest pracą w instytucjach kościelnych, z innymi księżmi i dla wiernych, takich, jakimi oni są, a nie takich, jakimi ktoś chciałby, żeby byli. Ktoś, kto myśli o sobie jako o anty-klerykale będzie się bardzo męczył w kapłaństwie.

    To nie tylko kwestia zmęczenia czy dobrego samopoczucia, bo ostatecznie nie one decydują o autentyczności powołania. To kwestia urealnienia głosu sumienia oraz konkretności powołania. Pan Bóg, kiedy powołuje, jest konkretny. Wiadomo, o co Mu chodzi: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,19). Nie ma tu niedomówień. Z drugiej strony, kiedy mówimy o powołaniu do kapłaństwa, to wciąż poruszamy się w sferze abstrakcji, gdyż kapłaństwo jako takie jest czymś ogólnym. Gdy daną osobę pociąga przykład konkretnego księdza, wtedy opuszcza sferę abstrakcji. Może to być ksiądz – święty z przeszłości, ale być może nawet lepiej, gdy jest to ksiądz, którego się zna, a którego przykład, zachowanie i praca skłania do pomyślenia: „Chciałbym tak samo”. Wzory osobowe mogą się zmieniać w ciągu naszego własnego rozwoju – to jasne, niemniej, gdy ktoś jest w stanie w ten sposób ukonkretnić swoje roszczenie do bycia powołanym do kapłaństwa, to otrzymuje kolejny pozytywny znak w rozpoznawaniu swej drogi. Ktoś, kto nie czuje się przywiązany do Kościoła, kto nie jest w nim osadzony, może mieć spore problemy w ukonkretnianiu swego powołania. To dla niego znak ostrzegawczy: być może jeszcze buja w obłokach.


    Krok 3: Duch służby

    Możliwe, że ktoś zdziwił się, słysząc, że dokumenty Kościoła określają duchowieństwo mianem: „kapłaństwa służebnego”. Faktem jest, że częściej słyszy się np. o kapłaństwie urzędowym czy hierarchicznym, jednak to, że ulubioną formułą Soboru Watykańskiego II było „kapłaństwo służebne” ma swe proste uzasadnienie: kapłaństwo jest służebne, gdyż księża otrzymują święcenia, aby służyć wiernym (wystarczy przypomnieć sobie, co powiedział Jezus kłócącym się o pierwszeństwo Apostołom – Mt 20,25-28). To dlatego niektórzy ojcowie duchowni, którzy w seminariach towarzyszą klerykom w rozeznawaniu ich powołania, twierdzą, że najlepszą formą praktyk duszpasterskich jest ta, która sprawdza gotowość do służby. Innymi słowy szpital, dom starości czy hospicjum to znacznie lepsze miejsca rozeznawania powołania niż parafia czy szkoła. Tam sprawdza się to, czy przyszły duszpasterz będzie miał zapach owiec, o co dopomina się papież Franciszek (por. Evangelii gaudium, 24).

    Nie są to tylko pobożne ogólniki. Wielu młodych ludzi zmaga się z pytaniem, czy to, co biorą za powołanie do kapłaństwa, nie jest jakąś formą ucieczki przed wymaganiami życia? Co prawda, prestiż społeczny i status materialny księdza spadły dziś (szczególnie w dużych miastach) poniżej średniej krajowej, to jednak wciąż ta droga życia gwarantuje bezpieczeństwo i stabilność. Jak sprawdzić, czy moje motywacje są czyste? To właśnie tu decydującą sprawą jest stosunek do służby. Ktoś, kto ma takie pragnienie, nie ucieka przed trudami życia. Wręcz przeciwnie – z całą świadomością wychodzi im naprzeciw.


    Krok 4: Umiłowanie sakramentów

    Wrócę jeszcze raz do tekstów Soboru Watykańskiego II. „Dekret o posłudze i życiu prezbiterów”, wprowadzając podział na kapłaństwo powszechne i służebne, prosto wyjaśnia na czym polega służebność tego drugiego: „Pan (…) ustanowił niektórych sługami, by w społeczności wiernych na mocy święceń mieli świętą władzę składania Ofiary i odpuszczania grzechów” (pkt. 2). Istotą kapłaństwa służebnego jest sprawowanie sakramentów i głoszenie Słowa Bożego: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22,19b) wypowiedziane podczas Ostatniej Wieczerzy, „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (J 20,23a), „Głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16,15), wypowiedziane po Zmartwychwstaniu – to najważniejsza część testamentu Jezusa zostawionego Apostołom. We wszystkich innych zadaniach Kościoła księdza może zastąpić świecki.

    Jeśli ktoś chce zostać księdzem, bo szczególnie fascynuje go praca z młodzieżą, musi pamiętać, że może zajmować się tym (również w Kościele) bez przyjmowania święceń. Jeśli ktoś chce zostać księdzem, bo pochłania go gorliwość o niesienie Ewangelii tym, którzy nie znają Chrystusa, to też warto pamiętać, że w ewangelizacyjnej misji Kościoła można uczestniczyć będąc i świeckim. Solą życia księdza, główną jego treścią są sakramenty i Słowo Boże. Zastanowienie się nad tą prawdą jest ważnym momentem rozeznawania powołania. Może ona uświadomić wielu osobom, że tak naprawdę gonią w swym życiu za czymś innym, niż kapłaństwo. Z drugiej strony upodobanie w liturgii, szczególnie liturgii Eucharystii, radość z uczestnictwa w niej, stanowią poważne pozytywne znaki wezwania do Bożej służby. Nie ma nic przypadkowego w tym, że najwięcej powołań wywodzi się ze służby liturgicznej.


    Krok 5: Powołanie do ojcostwa

    W sensie negatywnym kryterium to znaczy, że kapłaństwo nie jest dla ludzi z różnych względów niezdolnych do założenia rodziny. Dla księdza być ojcem znaczy w pierwszym rzędzie rodzić wiarę wśród wiernych: własnym przykładem życia, modlitwy, głoszeniem Słowa Bożego. Księża są ojcami, gdyż jak mówił Sobór Watykański II, gromadzą rodzinę Bożą. Zadaniem księdza jest przywracać ludzi Bogu Ojcu. „Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi” (Mk 1,17) – powiedział Jezus powołując Szymona Piotra i Andrzeja. W sensie pozytywnym kryterium powołania do ojcostwa duchowego znaczy bycie wezwanym do łowienia ludzi dla Boga.

    Ojcostwo (również to duchowe) to branie na siebie odpowiedzialności za innych ludzi, przewodzenie im, troska o nich i ochrona przed niebezpieczeństwami. Innymi słowy, jeśli powołany do kapłaństwa jest równocześnie powołany do ojcostwa, to powinien odnajdywać w sobie takie cechy, jak życzliwość wobec ludzi, stałość ducha, słowność, stabilność emocjonalną, kulturę osobistą. Powyższa lista nie jest jakimś nieosiągalnym ideałem – w skrócie chodzi w niej o to, by rozeznający powołanie był dojrzałą osobą.


    Krok 6: Racjonalna ocena tego, czy jest się powołanym

    Już słyszę pomruki niezadowolenia: jak to? Czyż powołanie jako przychodzące do człowieka z góry nie przekracza tego, co nasz ograniczony intelekt może pojąć? Czyż „mądrość tego świata nie jest głupstwem u Boga” (1 Kor 3,19a)? Zgoda. Kiedy upieram się przy tym, że intelekt winien być zaangażowany w ocenę powołania, nie chodzi mi o to, że decyzja o pójściu do seminarium winna być chłodno wykalkulowana. W minimalnym sensie mowa w tym kryterium o tym, że rozeznawanie powołania nie może być wyłącznie kwestią czucia. Uczucia mają to do siebie, że, prędzej czy później, mijają. Kiedyś minie i subiektywne uczucie powołania. Czy ksiądz, któremu mija takie uczucie, ma stwierdzić, że już nie jest powołany i iść w świat?

    Racjonalna ocena powołania jest czymś dwuznacznym, gdyż bardzo łatwo zamienia się w racjonalną ocenę tego, czy się do kapłaństwa nadaję, a każdy trzeźwo myślący, kto staje przed ogromem wymagań i oczekiwań wobec posługi kapłańskiej, musi stwierdzić, że się nie nadaje. Bardzo często tego typu rozważania służą wielu autentycznie powołanym przez Boga jako szlachetna wymówka, by uchylić się przed Bożym wezwaniem. Trzeba zatem uważać, by ten krok rozeznawania nie zamienił się w konkurs kompetencji.

    Z drugiej strony, powtórzę, pytań typu: „Czy jestem powołany do bycia ojcem?”, „Czy chcę służyć innym?”, „Czy chcę być rybakiem ludzi?” nie można zostawić tylko subiektywnej ocenie tego, co aktualnie czuję. Decyzja o pójściu drogą kapłaństwa jest decyzją całego człowieka, a ponieważ rozum jest tym, co stanowi o naszym człowieczeństwie, dlatego i rozum winien być włączony w proces podejmowania tej decyzji.


    Krok 7: Poddanie się ocenie Kościoła

    W dziwny dla nas sposób wybierano w przeszłości biskupów. Kiedy w IV wieku powstał spór między arianami a katolikami, kto ma zostać nowym biskupem Mediolanu, na miejsce zamieszek w celu zapewnienia spokoju przybył namiestnik prowincji, Ambroży. Wtedy cały lud (ponoć pod wpływem dziecka) zaczął wołać: „Ambroży biskupem!”. I Ambroży biskupem został. Historia nie do końca nie przystaje do współczesnych realiów. Przechowuje ważną i dziś prawdę: to ostatecznie Kościół wybiera sobie ludzi, którzy będą mu służyli. Kiedy przyszło uzupełnić grono Dwunastu po zdradzie i śmierci Judasza, to Piotr wraz z pozostałymi Jedenastoma ustalili kryteria przyjęcia do swego grona kolejnej osoby (Dz 1,21-22). Historia ta pokazuje też ufność, że decyzji Kościoła towarzyszy i jest potwierdzana przez wolę samego Boga: „Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś” (Dz 1,24).

    W rozeznawaniu powołania nie wystarczy więc moja ocena. Musi ona zostać jeszcze potwierdzona przez Kościół, co dziś w praktyce oznacza przez biskupa diecezji, któremu doradza w tej kwestii rektor seminarium duchownego. Niektórym może się to wydać niesprawiedliwe. Nie jest niczym miłym być przekonanym, że spełnia się wszystkie sześć wymienionych wcześniej kryteriów, a na koniec usłyszeć od innych osób, że jednak nie.

    Z drugiej strony, tak jak głos sumienia, choć ważny, jest najmniej uchwytny, tak ocena Kościoła jest najbardziej konkretnym kryterium powołania i z tego względu niezwykle księżom potrzebnym. Jak pisałem wcześniej, uczucia mijają, zachwyty mijają, nachodzą za to wątpliwości, czy się nadaję, czy podołam, czy nie ulegam jakiejś iluzji, czy się nie okłamuję? Właśnie wtedy księdzu przychodzi z pomocą fakt, że Kościół swego czasu pozytywnie wypowiedział się na temat jego powołania. Oczywiście, by wybór przez Kościół w ten sposób utwierdzał w powołaniu, potrzebna jest szczerość i przezroczystość kandydata do kapłaństwa wobec Kościoła (przede wszystkim do przełożonych seminaryjnych) w czasie lat rozeznawania tego powołania w seminarium duchownym.

    ks. Marek Dobrzeniecki/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „O Jezu, tylko nie ja”

    ***

    Miała być historykiem, archeologiem, historykiem sztuki a nawet krytykiem teatralnym. Wybrała matematykę, po to, by i tak ostatecznie zostać benedyktynką-sakramentką. O swoich burzliwych losach i skomplikowanej drodze powołania opowiada matka Maria Blandyna Michniewicz.


    Warszawa, Rynek Nowego Miasta. Duszny lipcowy poranek. Dość ciche miejsce jak na stolicę, ale życie tętni i tu. Ludzie siedzą w kawiarniach pod parasolami, niektórzy biegną, śpieszą się. Wokół Rynku na ławeczkach siedzą osoby starsze. Choć jest tu ładnie, robię tylko kilka fotek, bo już dochodzi dziesiąta. Wprost z Rynku wchodzę do klasztoru, gdzie jestem umówiona z Matką Przełożoną Sióstr Benedyktynek – Sakramentek Marią Blandyną – Joanną Michniewicz.

    Kiedy zamykam za sobą drzwi, czuję, że czas się zatrzymał, więcej, że cały świat mi się zmienił. Zmęczony mrużeniem od słońca wzrok przyzwyczajam do ciemności. Zewsząd owiewa mnie przyjemny chłód starych murów. Witam się z siostrą na furcie. Dostaję klucze, otwieram nimi trzy kolejne masywne drzwi, przez które docieram do pokoju rozmów (rozmównicy). Tam czeka na mnie Matka. Jest w czarnym habicie, na głowie czarny welon, jedynie pod welonem twarz owija biała chusta. Uśmiecha się pogodnie: zresztą często będzie wybuchała serdecznym śmiechem. Przez całą rozmowę będzie mnie dzieliła od niej krata. Sprawia mi to trudność na początku, dla niej jest codziennością. Ciasto i kawa, którą częstuje mnie Matka, podjeżdża do mnie poprzez wymyślny kołowrotek w ścianie.

    ***

    ***

    Aneta Liberacka: Co czuje młoda dziewczyna, wchodząc tutaj z rynku tętniącego życiem miasta, kiedy zamykają się drzwi? To co ja? Że skończył się tamten świat i zostawiam wszystko za sobą?

    Matka Maria Blandyna Michniewicz: Nie myślałam o tym, co za sobą zostawiam, ale o tym, co przede mną. Byłam nieopisanie szczęśliwa, że znalazłam swoje miejsce. Dla mnie prawdziwe życie tętni tutaj, w ciszy klauzury. Pamiętam swoje pierwsze noce w klasztorze, kiedy budziłam się (nie byłam przyzwyczajona do twardego materaca!) i dotykałam ściany, żeby się upewnić, że to nie sen, że naprawdę jestem w klasztorze.

    Czyli prawdziwa pewność wyboru. Nie było żadnej myśli: co teraz?

    Ja przede wszystkim bardzo się cieszyłam, że jestem już po tej drugiej stronie drzwi, bo można powiedzieć, że ja się do tego klasztoru włamałam siłą. Po prostu uciekłam z domu i chciałam, żeby ta furta zamknęła się za mną jak najszybciej.

    Jak to “uciekłam z domu”? Rodzice nie chcieli się zgodzić?

    Absolutnie nie.

    To ma Matka historię podobną do Matki Magdaleny Mortęskiej. Dlaczego nie chcieli się zgodzić?

    Jestem jedynaczką. Moja mama była osobą bardzo przedsiębiorczą, bardzo zaradną. Chciała, bym miała rodzinę. Nie chciała pogodzić się z taką moją drogą.

    Rozmawiałyście o tym?

    Bardzo chciałam załatwić to jak należy, po ludzku. Dzień wcześniej, gdy miałam wyjechać do Karmelu (pierwotnie to Karmel był moim planem), wieczorem usiadłam obok mamy i powiedziałam jej o tym, licząc, że może jednak to zrozumie, może się uda. Jednak nie. Awantura była do rana. Rano mama pojechała do pracy, a ja (skoro świt) pojechałam do mojego spowiednika, ks. Wiesława Niewęgłowskiego. Mieszkał wtedy na najwyższym piętrze dzwonnicy przy kościele św. Anny. Byłam tam bardzo wcześnie, więc w zasadzie wyciągnęłam go z łóżka. Opowiedziałam mu, że tak straszna rzecz mnie spotkała, i zapytałam, co mam robić w takiej sytuacji. Czułam wewnętrznie, że powinnam już być w Karmelu, a ciągle jestem tutaj.

    W trakcie tej rozmowy w pewnym momencie zadzwonił dzwonek domofonu. Gdy ksiądz podszedł do domofonu, usłyszałam głos mojej mamy. Rozegrała się wtedy scena jak z filmu, mama jechała windą na górę, a ja schodami zbiegałam na dół, żeby się z nią nie spotkać.

    To prawdziwa ucieczka do Pana Boga. Bardzo musiało być ciężko Wam obu… Ostatecznie jednak mama pogodziła się z takim wyborem?

    Niestety, nigdy się z tym nie pogodziła. Było nawet tak, że mama udała się do Karmelu i zagroziła siostrom, że jeśli przyjmą mnie do klasztoru, to ona popełni samobójstwo.

    To straszne…

    Siostry się bardzo wystraszyły. Widocznie obiecały dyskrecję, bo nie powiedziały mi o tym. Dowiedziałam się później od księdza, któremu mama się przyznała.

    Po wizycie mamy siostry postanowiły, że mnie nie przyjmą. Nie powiedziały mi tego wprost, poinformowały mnie, że nie znam łaciny i albo nauczę się w jakimś niemożliwym terminie, albo mam pójść do innego klasztoru. Wymieniły klasztor sakramentek. Byłam przygnębiona i zdenerwowana. Nie wiedziałam, czy to jest próba, czy rzeczywiście mam podjąć wyzwanie i nauczyć się w krótkim czasie tej łaciny, czy raczej to jest znak, że to jednak nie to zgromadzenie.

    Stałam skołowana na przystanku tramwajowym i myślałam, że jak tylko tramwaj podjedzie, pojadę prosto do księdza i zapytam, co mam robić. Tramwaj nie podjeżdżał prawie godzinę – nigdy się tak nie zdarzało – stałam więc tak i biłam się z myślami, co mam zrobić. Kiedy tramwaj wreszcie przyjechał, wiedziałam, że już nie spotkam się z księdzem, ponieważ zaczął już zajęcia z katechumenami. Stwierdziłam więc ponad wszelką wątpliwość: pójdę do Sakramentek.

    Pan Bóg zrobił mi też kawał. Trwał Tydzień Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne i pamiętam, że gdy stałam w kościele i ksiądz powiedział: modlimy się o powołania, poczułam paniczny lęk i pomyślałam: O Jezu, tylko nie ja…

    Skąd w ogóle pomysł na zamknięty klasztor? I kiedy przyszedł do głowy?

    Powołanie wprost dopadło mnie na pierwszym roku studiów. Złożyło się na nie wiele wydarzeń oraz lektur. Pan Bóg zrobił mi też kawał, dlatego, że pierwsze wspomnienie, jakie mam z powołaniem, pochodzi z mojego dzieciństwa. Miałam wtedy 8-10 lat. Trwał Tydzień Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne i pamiętam, że gdy stałam w kościele i ksiądz powiedział: modlimy się o powołania, poczułam paniczny lęk i pomyślałam: O Jezu, tylko nie ja… (śmiech).

    ***

    ***

    Tak bardzo się Matka wzbraniała?

    Bardzo… Miałam nawet potem taki etap, że w ogóle odeszłam od Kościoła. Po zakończeniu liceum, wybrałam matematykę na Uniwersytecie Warszawskim, chociaż miałam w głowie wiele pomysłów na siebie, a moją główną pasją jest historia. Chciałam studiować historię, ale w tamtych czasach, w latach osiemdziesiątych, nie uczyłabym się prawdy.

    A w samej matematyce co Matkę fascynowało?

    W matematyce fascynował mnie rozmach, nieskończoność.

    Czyli jednak piękna, głęboka wiara.

    Tak. Nie ciągnęło mnie do fizyki, w której widziałam jakieś praktyczne zastosowania. Interesowała mnie, nie wiedzieć czemu, sama teoria. Potem na pierwszym roku odkryłam, że nie tej nieskończoności szukałam…

    Czyli na drugim roku skończyła Matka studia matematyczne?

    W zasadzie po pierwszym roku. I na tym właśnie polegał, ten kawał, który zrobił mi Pan Bóg. Od czasu, kiedy tak bardzo nie chciałam, by mnie powołał do stanu zakonnego, minęło tyle lat i nagle znów z wielką mocą mi o Sobie przypomniał. Dopadła mnie taka chęć wstąpienia do klasztoru, że zaczęłam naprawdę bardzo modlić się o powołanie. Wiedziałam, że ja chcę, ale nie wiedziałam, czy Pan Bóg też tego chce.

    Po zakończeniu liceum, wybrałam matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. W matematyce fascynował mnie rozmach, nieskończoność. Potem odkryłam, że nie tej nieskończoności szukałam… 

    Tak pomiędzy analizą matematyczną i algebrą nagle poczuła Matka powołanie?

    Dokładnie tak. Byłam nagle tak szaleńczo zakochana w Panu Bogu, że nie mogłam się  skupić na zajęciach. Siedziałam na ćwiczeniach i pisałam wiersze (śmiech).

    Prawdziwe zakochanie. Tak właśnie robią wszyscy zakochani. Kiedy już trafiła Matka po tych trudach do sakramentek od razu było wiadomo, że to jest to?

    Kiedy mistrzyni zaczęła opowiadać o duchowości i uwydatnił się ten rys wynagradzający tej duchowości, bardzo mnie to zaskoczyło i jednocześnie ujęło. W trakcie tej rozmowy byłam już pewna, że to jest to.

    Jak teraz wygląda jeden dzień z życia Matki? Jak wygląda takie macierzyństwo? Czy Matka za furtą klasztorną ma podobne problemy jak inne matki, np. bunt młodzieńczy, kryzysy, problemy wychowawcze? Niektóre dziewczyny przychodzą przecież czasem po liceum.

    Oczywiście, że są problemy, jesteśmy normalnymi ludźmi… W tej chwili już coraz rzadziej zdarza się, że przychodzi dziewczyna po liceum, raczej po studiach, czasem po dwóch fakultetach, więc przychodzą już raczej kobiety dojrzałe, wiedzące, czego chcą, czasem z przekonaniem o własnej wartości a czasem z pewnym bagażem doświadczeń.

    ***

    ***

    Mimo różnych problemów, jakich i w naszym życiu nie brakuje, nic nie jest w stanie zgasić radości z tego, że żyjemy tu, w Domu Bożym, pod jednym dachem z Nim, że wybrał nas dla Siebie na wyłączność

    Czy to powołanie daje radość, szczęście i spełnienie? Co jest największym blaskiem takiego życia?

    Mimo różnych problemów, jakich i w naszym życiu nie brakuje, nic nie jest w stanie zgasić radości z tego, że żyjemy tu, w Domu Bożym, pod jednym dachem z Nim, że wybrał nas dla Siebie na wyłączność, że powierza nam swoje sprawy i troskę o swoje dzieci w jakiś sposób składa w nasze ręce. I że całe nasze życie może stawać się adoracją i uwielbieniem Boga.

    Jest Matka osobą pełną pasji. Zrobiła Matka sama stronę internetową zgromadzenia, zresztą bardzo profesjonalną. Robi Matka piękne grafiki, filmy, kiedy tylko wspomnę, że przydałaby się jakaś funkcja na stronie, to następnego dnia już jest. Jak się realizuje takie pasje w zakonie klauzurowym? Czy w ogóle jest na to czas i możliwości?

    Strony to nie jest wcale moja pasja, tylko po prostu ktoś musi to zrobić i nie bardzo widzę na ten moment, kto mógłby się tym zająć. Pierwszą stronę internetową zrobił nasz kapelan ówczesny, ale była napisana w HTML-u i ciężko było nanosić jakieś zmiany, poprawki.

    Jest chyba Matka jedyną Przełożoną w Polsce, która posługuje się takim słownictwem programistycznym (śmiech)

    Musiałam najpierw trochę się nauczyć.

    Oczywiście, trzeba było sobie poradzić. Teraz nowa strona jest w WordPressie. Wszystko to Matka robiła sama, za zamkniętymi drzwiami klasztoru. Jak zdobywa się tu taką wiedzę i informacje o różnych nowinkach technologicznych?

    Z Internetu. Przecież wiadomo, że to jest źródło wiedzy wszelakiej.

    Czerpie Matka wiedzę z filmików na YouTube czy bardziej z czytania różnych artykułów? 

    Jak zaczynałam, to jeszcze nie było tak dużo filmików, raczej kursy, WordPressa uczyłam się po prostu na własnych błędach. Przeczytałam tylko, jak zainstalować, a potem to już poszło.

    Trochę nie chce mi się wierzyć, że Matka nie ma w tym pasji, bo jak oglądam stronę, zdjęcia, zrobione grafiki, to widać tam to “coś”: widać włożone serce i tę iskrę, która pokazuje, że człowiek, który siedział po drugiej stronie, bardzo to lubi. A inne Siostry realizują jakieś swoje pasje?

    W miarę możliwości. Nie wszystko się da. Są siostry bardzo uzdolnione, ale czasem tak się zdarza, że nie mogą swoich umiejętności rozwijać. Mamy np. siostrę, która ma ogromny talent do rzeźby. Niestety, nigdy się nie uczyła tego. Teoretycznie możemy rozwijać swoje talenty, ale po prostu brakuje na to czasu.

    A jak Matka znajduje czas na strony internetowe? To jest tak, że czasami się nie dosypia?

    Czasem tak jest. Wiadomo, że najlepiej pracuje się w nocy. Wtedy jest cisza, spokój – telefony nie dzwonią, domofon nie dzwoni, nikt nie puka.

    To prawda, a ma Matka konto na Twitterze?

    Swojego nie mam, prowadzę klasztorne.

    Na Facebooku też?

    Chciałabym, aby mi ktoś pomógł, ale na razie jestem sama. Są młodsze siostry, niektóre są bardzo biegłe w tych sprawach. Nasza nowicjuszka miała nawet swój teologiczny kanał na YouTube.

    Proszę, siostra klauzurowa, była vlogerka… Nam świeckim wydaje się, że kiedy człowiek idzie do klasztoru, ma święty spokój i dużo czasu na wszystko, a okazuje się, że cały dzień jest wypełniony. Jak wygląda taki jeden dzień Matki od rana do wieczora, czym jest wypełniony?

    Moje dni są bardzo zróżnicowane, bo mam dużo spraw do załatwienia i w zależności od tego, co muszę załatwić, czasami nawet zdarza się, że muszę w jakichś sprawach wychodzić. Czasem da się załatwić na miejscu. Przede wszystkim ogrom administracyjnych spraw.

    ***

    ***

    Jest też rytm życia klasztoru, rytm modlitwy… Zostaje tylko noc na pracę. Prowadzą siostry także opłatkarnię, dużo czasu pochłania siostrom ta praca? Jak wygląda rytm dnia?

    U nas musi być inaczej poukładane. Nie da się zachować 8-godzinnego rytmu pracy, ponieważ mamy przede wszystkim modlitwy. Każda siostra ma w kolejce długą adorację wynagradzającą, którą nazywamy z francuska reparacją, czyli długą Adorację Wynagradzającą, która trwa od Mszy św. do godziny 14. Więc taka siostra wypada z obiegu pracy.

    Sakramentki nazywają się tak samo jak paschalik, czyli świeca sakramentka. Czy jesteście takimi świecami dla nas, a jeśli tak to w jaki sposób? Czy nas ewangelizujecie?

    Przede wszystkim to duchowe wsparcie, ale też znak nieustannej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

    Czyli można powiedzieć, że światło od Was idzie wprost z Najświętszego Sakramentu. Dziękujemy.

    (zdjęcia pochodzą ze strony internetowej sióstr benedyktynek sakramentek)

    rozmawiała Aneta Liberacka/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Do seminarium poszedł w glanach. Ale zanim został księdzem, Bóg wyrwał go z ogromnej niewoli

    ks. Marcin Modrzyński

    fot. Wyrwani z Niewoli | YouTube

    ***

    Panie Boże, jeżeli ta myśl jest od Ciebie, pójdę do tego seminarium. Pójdę i udowodnię Ci, że się nie nadaję” – mówi ks. Marcin Modrzyński.

    Katarzyna Szkarpetowska: Co było powodem tego, że jako nastolatek zaczął ksiądz eksperymentować z technikami z pogranicza okultyzmu i New Age?

    Ks. Marcin Modrzyński: Wychowałem się w tradycyjnej rodzinie katolickiej. Gdy byłem w liceum, stwierdziłem, że wiara, o której tyle wcześniej słyszałem, którą wpajano mi od dzieciństwa, tak naprawdę nijak ma się do życia. Zastanawiałem się, jak to jest, że ludzie, którzy przychodzą do kościoła na mszę mają smutne miny i spuszczone głowy – przecież przyszli do tego kościoła na spotkanie z Bogiem!

    Na mój bunt i rodzące się w sercu wątpliwości nałożyły się także kompleksy, które w tamtym czasie miałem. Dziś mam 197 cm wzrostu, ale wtedy byłem jedną z najniższych osób w klasie. Nie chciałem być w szkole traktowany jak popychadło ani też okazywać słabości. Potrzebowałem udowodnić, że jestem silny, mocny. Nie miałem takiej możliwości w sferze fizycznej, więc postanowiłem spróbować na innym polu. Zacząłem interesować się różnymi, niebezpiecznymi duchowo teoriami, otwierać na doświadczenia ze świata New Age.

    Jednym z takich doświadczeń, na które ksiądz się otworzył, nie mając świadomości, że to zagrożenie duchowe, był świadomy sen.

    Tak. O świadomym śnie przeczytałem w internecie. Pomyślałem: fajna sprawa, spróbuję! Umiejętność kontrolowania snu opanowałem dość szybko, to była kwestia wykonywania określonych ćwiczeń. Spodobało mi się. Co noc mogłem mieć sen z sobą w roli głównej, przez siebie reżyserowany.

    Niestety, to sprawiło, że po jakimś czasie pojawiły się u mnie stany lękowe. Czułem na przykład ogromny lęk przed ciemnością. Pojawiły się paraliże senne, którym towarzyszyły duchowe efekty specjalne w postaci doświadczania demonicznej obecności. Przerażające było to, że w pewnym momencie zacząłem widzieć przy moim łóżku dziwne postaci. Paraliż senny może mieć co prawda podłoże medyczne, natomiast w moim przypadku problem był ewidentnie duchowy.

    Wtedy ksiądz jednak tego nie wiedział.

    Niestety. Jako kapłan od 13 lat pomagam egzorcystom, prowadząc posługę uwolnienia i wiem, po jakie taktyki sięga diabeł, żeby wprowadzić człowieka w świat iluzji, ale w tamtym czasie takiej wiedzy nie miałem. Byłem przekonany, że powodem lęku, tego, jak się czuję i czego doświadczam, jest wykonywanie przeze mnie zbyt małej ilości ćwiczeń mających na celu kontrolowanie snu. Zacząłem więc wykonywać ich więcej.

    To było błędne koło. Coś, co wyglądało z pozoru niewinnie, okazało się wejściem na teren przeciwnika. Byłem na wojnie, wszedłem na pole wroga i nie miałem broni. Te stany lękowe, o których wspomniałem, dręczenia diabelskie, wiązały się też z muzyką satanistyczną, z którą w tamtym czasie było mi po drodze. Zdarzało się, że słuchając jej zaczynałem warczeć. Nie chciałem tego, ale to warczenie było jakby niezależne ode mnie.

    Bał się ksiądz samego siebie?

    Tak i to było najgorsze, ponieważ od siebie człowiek nie ucieknie… Myślałem, że psycha mi siada. Nie opowiadałem o tych doświadczeniach innym, ponieważ bałem się, że jeśli komuś o tym powiem, zostanę uznany za wariata. To oczywiście potęgowało poczucie osamotnienia. Nawet moja mama nie wiedziała. Powiedziałem jej dopiero rok przed święceniami kapłańskimi.

    Które z tych trudnych doświadczeń najbardziej księdzem wstrząsnęło?

    Pewnego razu zły duch usiłował wypchnąć mnie pod koła samochodu. Skierował moje kroki w kierunki ruchliwej drogi. Czułem, że nie panuję nad własnymi nogami, że nie mogę im ufać – szedłem i to było, podobnie jak wspomniane wcześniej warczenie, niezależne ode mnie, mimowolne. Dzięki Bogu, gdy doszedłem do krawężnika, przewróciłem się. Gdy tak leżałem na chodniku, pomyślałem: Marcin, ktoś chce cię zabić! To był dla mnie bardzo trudny czas, ponieważ po tym upadku bałem się wychodzić z domu.

    Niedługo po tym zdarzeniu poznał ksiądz ludzi, którzy z jednej strony mówili księdzu o Bogu, z drugiej zaś próbowali zniechęcić do Kościoła katolickiego.

    To byli blackmetalowcy, którzy śpiewali o Jezusie. Później też okazało się, że są jakimś dziwnym, ekstremalnym odłamem zielonoświątkowców, z całym arsenałem pretensji i zarzutów pod adresem Kościoła katolickiego. Black metal to muzyka satanistyczna, powstała z inspiracji złego ducha, toteż na początku to łączenie – Jezusa i tej muzyki – wydawało mi się co najmniej dziwne. Nie rozumiałem tego. Ci ludzie jednak, oprócz tego, że śpiewali o Jezusie, czytali Pismo Święte, z szacunkiem traktowali Biblię. Mówili, że Chrystus uzdrawia, że Go spotkali. „Skoro tak mówią, to pewnie coś w tym jest”, myślałem.

    Któregoś razu kiepsko się czułem. Miałem za sobą trudny dzień, nawarstwiły się jakieś kłopoty. Poczułem, że chcę się pomodlić. Powiedziałem: „Panie Boże, jeżeli naprawdę jesteś, to chciałbym Cię spotkać”. To była chyba pierwsza tak szczera modlitwa w moim życiu. Pamiętam, że spojrzałem na półkę, na której leżała Biblia.

    Sięgnął ksiądz po nią?

    Tak. Wziąłem ją do ręki i – nie mając wcześniej takiego planu, to było zupełnie spontaniczne – otworzyłem na stronie ze słowami z Księgi Izajasza: „Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś moim! Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą, i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie. Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie strawi cię płomień. Albowiem Ja jestem Pan, twój Bóg, Święty Izraela, twój Zbawca” (Iz 43,1-3). Gdy czytałem te słowa, czułem, że sam Bóg wypowiada je w moim sercu. Zalała mnie fala miłości. Zacząłem płakać.

    Jaki to był płacz?

    Wyłem na całe gardło, ale ten płacz był uwalniający, uzdrawiał mnie. Czułem, że spadają mi z serca ogromne ciężary, przychodziła ulga. Gdy przestałem płakać, zorientowałem się, że po raz pierwszy od wielu miesięcy nie czuję obecności złych duchów. Pomyślałem: wow, ale jazda! I napisałem do tych ludzi od black metalu maila, w którym zrelacjonowałem, co się wydarzyło. Odpisali: „Słowo Boże ma moc egzorcyzmu, gdy czytasz je z wiarą”.

    Nigdy potem nie czuł ksiądz już obecności złych duchów?

    Czułem. Złe duchy tak łatwo nie odpuszczały, ale za każdym razem, gdy przychodziły, brałem do rąk Pismo Święte i gdy zaczynałem je czytać, one uciekały. Słowo Boże poruszało mnie, dotykało, uzdrawiało od wewnątrz. Płakałem czytając je, podkreślałem jakieś fragmenty… Pan Bóg mówił do mnie z czułością, bardzo osobiście, intymnie. Przychodził z uwolnieniem, z ukojeniem.

    Co sprawiło, że drogi – księdza i tych blackmetalowców – ostatecznie rozeszły się?

    To, że oni w międzyczasie cały czas usiłowali zaszczepić we mnie awersję do Kościoła katolickiego, do świętych, do Matki Bożej. W pewnym momencie zadałem sobie pytanie: jak to jest, że ludzie, którzy mówią o miłości Jezusa, buntują mnie przeciwko Kościołowi? Dowiedziałem się potem, że w przeszłości należeli do Kościoła katolickiego, ale z niego odeszli. Mieli w sercu jakieś poranienia, coś było nieuzdrowione.

    Skutkowało to m.in. tym, że gdy próbowałem weryfikować wiarygodność tego, co mówią, nie chcieli ze mną rozmawiać. Pytania, które zadawałem, były dla nich niewygodne. Z jednej strony Pan Bóg posłużył się nimi, żeby coś w moim życiu zrobić, a z drugiej strony potrzebowałem zerwać z nimi relacje, ponieważ widziałem, że manipulują.

    Kiedy po raz pierwszy pojawiła się w księdza głowie myśl o kapłaństwie? I czy była ona przez księdza chciana, czy niechciana?

    Niechciana 🙂 Mój kumpel, gdy zobaczył, że mam w domu Pismo Święte, zaczął wciągać mnie w rozmowy o wierze. Chciał mi udowodnić, że Boga nie ma. A ja już wiedziałem, że On jest. Po jakimś czasie stwierdziłem, że skoro potrafię godzinami rozmawiać o wierze z kolegą, który jest niewierzący, to potrafiłbym też rozmawiać o Bogu z innymi ludźmi. Przemknęło mi przez myśl, że może droga do tych rozmów wiedzie przez seminarium. Szybko jednak przywołałem się do porządku. „Marcin, to inny świat, nie dla ciebie. Na religii z jednym księdzem nie mogłeś wytrzymać, a co dopiero w seminarium!”, przekonywałem sam siebie. 

    O co przed maturą założył się ksiądz z Panem Bogiem i jakie były tego duchowe reperkusje?

    Dwa tygodnie przed maturą zorientowałem się, że nie za bardzo jestem do niej przygotowany. Nie miałem nawet zeszytów z notatkami. Kolega z klasy, Tomek, który był w podobnej sytuacji, wpadł na pomysł, że zamówi nam przez internet materiały do nauki. I tak zrobił. Przesyłka dotarła do nas po tygodniu, zatem na to, żeby przyswoić wiedzę, po którą nie sięgnęliśmy praktycznie przez całe liceum, został nam ostatni tydzień.

    Zaczęliśmy się uczyć. Po pierwszym dniu nauki byłem wyczerpany. Zasnąłem, po czym obudziłem się o piątej rano. Co ciekawe, tuż po przebudzeniu po głowie krążyła mi myśl o pójściu do seminarium. Odsunąłem ją czym prędzej. „Panie Boże, nie pójdę tam. Poszukaj wśród innych, którzy się do tego nadają. I nie rób mi takich numerów. Wiesz przecież, że potrzebuję być wyspany, bo przede mną mnóstwo nauki”, powiedziałem. Następnego dnia obudziłem się jeszcze wcześniej, bo o czwartej rano. I ta sama myśl. Na niczym innym nie byłem w stanie się skupić. Czułem, że coś jest na rzeczy.

    Bóg upominał się o księdza.

    Tak, walczył o mnie. Ale ja także prowadziłem w sercu walkę. Nie chciałem pozwolić, by myśl o seminarium zagrzała w mojej głowie miejsce na dobre. I właśnie wtedy się z Nim założyłem. Powiedziałem: „Panie Boże, jeżeli ta myśl jest od Ciebie i jeżeli sprawisz, że przez kolejne noce będę się wysypiał, to gdy zdam maturę, pójdę do tego seminarium. Pójdę i udowodnię Ci, że się nie nadaję”.

    Po tym, jak zrobiłem ten zakład – o dziwo! – zasnąłem. Kolejne noce także przespałem spokojnie. Po zdanej maturze kwestią honoru było pójść do seminarium i czekać, aż mnie wyrzucą (uśmiech). Nie wyrzucili, chociaż o to nie zabiegałem. Wcale nie chciałem wciskać się w seminaryjne ramy.

    Do seminarium poszedł Ksiądz w glanach 🙂

    Zawsze lubiłem glany. Noszę je do dzisiaj. Do sutanny. I pasują (uśmiech). Nikt z przełożonych przez sześć lat mojej bytności w seminarium nie zwrócił mi z tego powodu uwagi. Byli klerycy, którzy pytali:„Jak ty możesz chodzić w takich butach?”, ale nie przejmowałem się tym. „Chodzę, bo lubię, ty nie musisz”, odpowiadałem. Nawet na święcenia diakonatu poszedłem w glanach. Natomiast gdy dowiedziałem się, że chłopaki obstawiają między sobą, w jakich butach będę w dniu święceń kapłańskich, stwierdziłem, że nie warto generować niepotrzebnych emocji i włożyłem mokasyny (uśmiech).

    Ksiądz często podkreśla, że wiele w swoim życiu zawdzięcza Maryi.

    Wstawiennictwa i opieki Maryi doświadczam każdego dnia. Pamiętam, jak w jednej z parafii, w której posługiwałem, po mszy świętej podszedł do mnie mężczyzna i poprosił o błogosławieństwo. Zwierzył mi się wtedy, że nie może modlić się na różańcu. Gdy odmawiałem nad nim błogosławieństwo, usiłował zacisnąć swoje ręce na mojej szyi.

    Powiedział mi później, że kiedy się za niego modliłem, chciał mnie udusić. Zaproponowałem, by nazajutrz przyszedł na plebanię. Pojawił się i opowiedział o swoich problemach z wiarą. Kiedy ukląkł do modlitwy, zły duch zaczął nim potrząsać. Usłyszałem w sercu, że z pomocą przyjdzie Maryja. I tak się stało. Otuliła tego człowieka i uwolniła, gdy owinąłem go kapłańską stułą z Jej wizerunkiem. Takich i podobnych sytuacji miałem w życiu wiele. Maryja wyprasza łaski każdemu z nas. Jest naszą Pośredniczką. Matką, która zawsze jest blisko.

    *ks. Marcin Modrzyński – kapłan archidiecezji gnieźnieńskiej, rekolekcjonista, diecezjalny koordynator Odnowy w Duchu Świętym, duszpasterz ds. ruchów, organizacji i stowarzyszeń katolickich archidiecezji gnieźnieńskiej. Współtwórca projektów „Jedno Serce”,  Oddanie33.pl, autor książki „W strumieniach miłosierdzia”. Mieszka na terenie parafii pw. bł. Jolenty w Gnieźnie.

    rozmawiała Katarzyna Szkarpetowska/Aleteia.pl

    ___________________________________________________________

    Dobry Pasterz

    fot. Janusz Migura/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PIĄTEK 26 KWIETNIA

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    GODZINNA ADORACJA OD GODZINY 18.00/ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.

    MSZA ŚW. – GODZ. 19.00

    NOCNA ADORACJA W KLASZTORZE SIÓSTR BENEDYKTYNEK SAKRAMENTEK W LARGS OD GODZ. 21.00.

    ZAKOŃCZENIE – O BRZASKU DNIA ŚPIEWEM GODZINEK KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY I O GODZ. 5.00 – MSZA ŚWIĘTA

    ___________________________________________________________

    SOBOTA 27 KWIETNIA

    KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO

    GODZ. 10.00 – SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: W KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM (SAMARYTANKA – J 4, 1-42)

    ***

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZINY 17.00

    MSZA ŚW. WIGILIJNA V NIEDZIELI WIELKANOCNEJ O GODZ. 18.00

    W OSTATNIĄ SOBOTĘ KAŻDEGO MIESIĄCA MSZA ŚWIĘTA ODPRAWIANA JEST W INTENCJI WSPÓLNOTY ŻYWEGO RÓŻAŃCA

    _____________________________________________________________

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    V NIEDZIELA WIELKANOCNA 28 KWIETNIA

    ADORACJA OD GODZINY 13.30/ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.

    MSZA ŚW. – GODZ. 14.00

    ***

    MODLITWA ANIOŁA Z FATIMY

    “O mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię!
    Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy w Ciebie nie wierzą,
    nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i Ciebie nie kochają!”
    “Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty,
    uwielbiam Cię w najgłębszej pokorze, ofiarując najdroższe Ciało i Krew,
    Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa,
    obecne na wszystkich ołtarzach świata jako wynagrodzenie za zniewagi,
    świętokradztwa i obojętność jakimi jest On obrażany.
    I przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi,
    proszę Ciebie o łaskę nawrócenia biednych grzeszników”. Amen.

    ***************

    OBJAWIENIA ANIOŁA PORTUGALII

    Rok przed objawieniami Najświętszej Maryi Panny trójka pastuszków: Łucja, Franciszek i Hiacynta – Łucja de Jesus dos Santos i jej kuzyni Franciszek i Hiacynta Marto – mieszkająca w wiosce Aljustrel, należącej do parafii fatimskiej – miała trzy objawienia Anioła Portugalii, zwanego też Aniołem Pokoju.
     

    Pierwsze zjawienie się Anioła

    Pierwsze objawienie Anioła miało miejsce wiosną lub latem 1916 roku, przed grotą przy wzgórzu Cabeço, w pobliżu Aljustrel, i miało, zgodnie z opowiadaniem siostry Łucji, następujący przebieg:

    Bawiliśmy się przez pewien czas, gdy nagle silny wiatr zatrząsł drzewami, co skłoniło nas do popatrzenia, co się dzieje, ponieważ dzień był pogodny. Wtedy ujrzeliśmy w oddali, nad drzewami rozciągającymi się ku wschodowi, światło bielsze od śniegu, w kształcie przezroczystego młodego mężczyzny, jaśniejszego niż kryształ w promieniach słońca.

    W miarę jak się przybliżał, mogliśmy rozpoznać jego postać: młodzieniec w wieku około 14–15 lat, wielkiej urody. Byliśmy zaskoczeni i przejęci. Nie mogliśmy wypowiedzieć ani słowa.
    Gdy tylko zbliżył się do nas, powiedział:
    – Nie bójcie się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną.
    I klęcząc nachylił się, aż dotknął czołem ziemi. Pobudzeni nadprzyrodzonym natchnieniem, naśladując Anioła, zaczęliśmy powtarzać jego słowa:
    – O Mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy nie wierzą w Ciebie, nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i nie kochają Cię.
    Po trzykrotnym powtórzeniu tych słów podniósł się i powiedział:
    – Módlcie się tak. Serca Jezusa i Maryi uważnie słuchają waszych próśb.

    I zniknął. Atmosfera nadprzyrodzoności, jaka nas ogarnęła, była tak silna, że przez dłuższy czas prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszego własnego istnienia, pozostając w tej samej pozycji, w której nas Anioł zostawił, i powtarzając ciągle tę samą modlitwę. Obecność Boga była tak silna i tak dogłębna, że nie ośmieliliśmy się nawet odezwać do siebie. Następnego dnia jeszcze czuliśmy się ogarnięci tą atmosferą, która znikała bardzo powoli.

    Żadne z nas nie zamierzało mówić o tym zjawieniu, ale zachować je w tajemnicy. Taka postawa sama się narzucała. Było to tak dogłębne, że nie było łatwo powiedzieć o tym choćby słowa. Zjawienie to zrobiło na nas większe wrażenie, chyba dlatego, że było pierwsze. 

    Drugie zjawienie się Anioła 

    Po raz drugi Anioł pojawił się latem 1916 roku, przy studni domu Łucji, blisko której bawiły się dzieci. Oto jak siostra Łucja opowiada to, co Anioł powiedział jej samej i jej kuzynom:
    – Co robicie? Módlcie się! Módlcie się dużo! Przenajświętsze Serca Jezusa i Maryi chcą okazać przez was miłosierdzie. Ofiarowujcie nieustannie modlitwy i umartwienia Najwyższemu.
    – Jak mamy się umartwiać? – zapytałam.
    – Z wszystkiego, co możecie, zróbcie ofiarę Bogu jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, i jako uproszenie nawrócenia grzeszników. W ten sposób sprowadźcie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście 
    z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg wam ześle.
    I zniknął. Te słowa Anioła wyryły się w naszych umysłach jak światło, które pozwoliło nam zrozumieć, kim jest Bóg, jak nas kocha, jak chciałby być kochany. Pozwoliły nam również pojąć wartość umartwienia, jak ono Bogu jest miłe i jak dzięki niemu nawracają się grzesznicy.

    Trzecie zjawienie się Anioła

    Trzecie objawienie miało miejsce końcem lata i początkiem jesieni 1916 roku. Także i tym razem w grocie Cabeço. Potoczyło się ono, zgodnie z opisem siostry Łucji, w następujący sposób: 

    Gdy tylko tam przyszliśmy, padliśmy na kolana i dotknąwszy czołami ziemi, poczęliśmy powtarzać słowa modlitwy Anioła: „O Mój Boże wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię etc.!”
    Nie pamiętam, ile razy powtórzyliśmy tę modlitwę, kiedy ujrzeliśmy błyszczące nad nami nieznane światło. Powstaliśmy, aby zobaczyć, co się dzieje, i ujrzeliśmy Anioła trzymającego kielich w lewej ręce, nad którym unosiła się hostia, z której spływały krople krwi do kielicha. Zostawiwszy kielich i hostię zawieszone w powietrzu, Anioł uklęknął z nami i trzykrotnie powtórzyliśmy z nim modlitwę:
    – Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu, Duchu Święty, wielbię Cię z najgłębszą czcią i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, jako przebłaganie za zniewagi, świętokradztwa i zaniedbania, którymi jest On obrażany! Przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników.
    Następnie powstając, wziął znowu w rękę kielich i hostię.
    Hostię podał mnie, a zawartość kielicha dał do wypicia Hiacyncie i Franciszkowi, jednocześnie mówiąc:
    – Przyjmijcie Ciało i pijcie Krew Jezusa Chrystusa straszliwie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Wynagradzajcie zbrodnie ludzi i pocieszajcie waszego Boga.
    Potem znowu schylił się aż do ziemi, powtórzył wspólnie z nami trzy razy tę samą modlitwę: „Przenajświętsza Trójco… etc.” i zniknął.

    Natchnieni nadprzyrodzoną siłą, która nas ogarniała, naśladowaliśmy Anioła we wszystkim, to znaczy uklękliśmy czołobitnie jak on i powtarzaliśmy modlitwy, które on odmawiał. Siła obecności Boga była tak intensywna, że niemal zupełnie nas pochłaniała i unicestwiała. Wydawała się pozbawiać nas używania cielesnych zmysłów przez długi czas. W ciągu tych dni wykonywaliśmy nasze zewnętrzne czynności, jakbyśmy byli niesieni przez tę samą nadprzyrodzoną istotę, która nas do tego skłaniała.
    Spokój i szczęście, które odczuwaliśmy, były bardzo wielkie, ale tylko wewnętrzne, całkowicie skupiające duszę w Bogu. A również osłabienie fizyczne, które nas ogarnęło, było wielkie.

    Nie wiem, dlaczego objawienia Matki Bożej wywołały w nas zupełnie inne skutki. Ta sama wewnętrzna radość, ten sam spokój i to samo poczucie szczęścia, ale zamiast tego fizycznego osłabienia, pewna wzmożona ruchliwość. Zamiast tego unicestwienia w Bożej obecności, wielka radość. Zamiast trudności w mówieniu, pewien udzielający się entuzjazm. Lecz pomimo tych uczuć odczuwałam natchnienie, aby milczeć, zwłaszcza o niektórych rzeczach. Podczas przesłuchań czułam wewnętrzne natchnienie, które mi wskazywało odpowiedzi, aby nie odbiegając od prawdy, nie ujawniać tego, co wtenczas powinnam była ukryć.

    Objawienia Anioła w roku 1916 poprzedzone były trzema innymi wizjami. W okresie między kwietniem a październikiem 1915 roku, Łucja wraz z trzema innymi dziewczynkami, Marią Rosą Matias, Teresą Matias i Marią Justiną, ujrzały, z tego samego wzgórza Cabeço, ponad lasem znajdującym się w dolinie, zawieszony w powietrzu jakiś obłok bielszy od śniegu, przezroczysty, 
    w kształcie ludzkiej postaci. Była to postać, jakby ze śniegu, którą promienie słoneczne czyniły nieco przezroczystą. Jest to opis samej siostry Łucji.

    z książki: “Fatima – orędzie tragedii czy nadziei?” autorstwa A. Borellego

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Podczas każdej Mszy świętej jest miejsce na Twoje osobiste intencje. Jak je składać?

    EUCHARYSTIA
    Shutterstock

    ***

    Jest podczas Mszy świętej kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu swoje prośby.

    Na początku każdej niemal Mszy świętej słyszymy, że jest odprawiana w jakiejś intencji. Najczęściej za zmarłych – o dar życia wiecznego. Czasami za żywych, o Boże błogosławieństwo i potrzebne im łaski. O co tu właściwie chodzi? Jaki jest sens „zamawiania” Mszy św. w jakiejś intencji? I czy to znaczy, że jeśli Msza św. jest za Kowalskiego, to moja modlitwa w jakiejś osobistej sprawie nie będzie już w trakcie tej Mszy św. wysłuchana?

    Co to znaczy „zamówić” Mszę świętą?

    Znaczy to tyle, że Kościół – czyli wspólnota sprawująca daną Eucharystię pod przewodnictwem kapłana – zgadza się prosić Pana Boga, aby dobrami duchowymi wynikającymi z tej Eucharystii obdarzył konkretną osobę lub grupę osób. Co to za dobra?

    Odpowiedź kryje się w odpowiedzi na pytanie: Czym jest Eucharystia? To uobecnienie Ofiary Jezusa, którą złożył Ojcu z samego siebie oddając swoje życie na krzyżu. W tej Jedynej Ofierze Jezus doskonale i w pełni zjednoczył się z Ojcem.

    My sprawując Eucharystię włączamy się w tę Ofiarę Jezusa, stajemy się jej uczestnikami, jej częścią – bierzemy w niej udział, a więc jednoczymy się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie” z Ojcem. „Intencja” oznacza, że robiąc to prosimy, by Pan Bóg w to zjednoczenie włączył konkretnego człowieka – by to zjednoczenie stało się przede wszystkim jego udziałem. A zjednoczenie z Bogiem, to nic innego jak zbawienie.

    Jeśli prosimy na przykład o zdrowie, o pomyślne zdanie egzaminu, o błogosławieństwo i tak dalej, to w tym sensie, że one mają służyć sprawie zbawienia konkretnego człowieka, czyli jego bycia zjednoczonym z Bogiem na zawsze.

    Nie da się ofiarować komuś nic cenniejszego

    W gruncie rzeczy nie można prosić o nic więcej, o nic lepszego. I nie można nikomu ofiarować nic więcej niż to. Nasze zaangażowanie – nasza uwaga, obecność, poświęcony czas, gorliwa modlitwa czy ofiara materialna związana z „zamówieniem” mszy wyrażają naszą miłość, która w Eucharystii staje się częścią doskonałej i pełnej miłości jednoczącej Chrystusa z Ojcem.

    Proste „zamówienie” Mszy św. (zakładające zasadniczo także jak najpełniejsze w niej uczestnictwo), to coś absolutnie najcenniejszego – wręcz bezcennego – co człowiek może dać drugiemu człowiekowi – żywemu lub zmarłemu. Aż dziwne, że „zamawianie” intencji staje się coraz mniej popularne.

    A co z „prywatnymi” intencjami?

    Czy to oznacza, że moje „prywatne” intencje nie zostaną przez Boga wysłuchane, kiedy modlę się w nich podczas Mszy św.? Najpierw sprostowanie. Nie ma „prywatnych” intencji, bo Msza św. to nie moje sam-na-sam z Bogiem, ale wspólne dzieło całego Kościoła.

    I to nie tylko tego zebranego w konkretnym miejscu, ale naprawdę całego. Tę mszę, w której bierzemy udział sprawuje wraz z nami „Kościół rozproszony po całym świecie”. Na znak tego w każdej Mszy św., w modlitwie eucharystycznej przywołuje się imię papieża i miejscowego biskupa, którego jedność z papieżem jest znakiem jedności naszej wspólnoty z całym Kościołem Powszechnym.

    To dlatego tuż przed śpiewem „Święty, Święty, Święty” poprzedzającym konsekrację przypominamy sobie, że modlimy się wraz z aniołami i świętymi. Poza tym w Mszy świętej modlimy się za cały świat i za wszystkich ludzi. Jeśli uważnie wsłuchamy się w Modlitwę Eucharystyczną, to usłyszymy w niej skierowane do Boga błagania: „aby ta Ofiara sprowadziła na cały świat pokój i zbawienie”, abyś pamiętał „o całym Twoim ludzie i o wszystkich, którzy szczerym sercem Ciebie szukają”, a także prośbę za wszystkich naszych zmarłych braci i siostry oraz „tych których wiarę jedynie Ty znałeś”. Krótko mówiąc: nie ma takiego człowieka, za którego Kościół nie modliłby się sprawując Eucharystię.

    Czas i miejsce na nasze osobiste prośby

    Jak wynika z powyższego jest – i to jak najbardziej – we mszy świętej miejsce na moje osobiste intencje. Są one włączone w błaganie całego Kościoła. I bardzo dobrze jest przychodzić na Eucharystię z takimi osobistymi intencjami. Dlaczego? Po pierwsze – jeśli mam takie osobiste intencje, to znaczy, że kocham. A miłość – moja słaba, ułomna, ludzka miłość – jednoczy mnie z nieskończenie kochającym Chrystusem, który ofiaruje się odwiecznie miłującemu Ojcu.

    Po drugie – ta osobista intencja „motywuje” mnie do jak najbardziej gorliwego i świadomego uczestnictwa w sprawowanej Mszy św. A przez takie uczestnictwo coraz bardziej jednoczę się z Bogiem, który na serio mnie słucha i „bierze sobie do serca” to i tych, których ja noszę w swoim człowieczym sercu.

    Specjalne momenty

    Jest podczas Mszy św. kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu te swoje prośby. Najpierw na samym początku, kiedy kapłan informuje wspólnotę w jakiej intencji sprawujemy Eucharystię.

    Pamiętajmy, że nie jest ona „konkurencyjna” względem tej naszej osobistej. Wręcz przeciwnie. Im gorliwiej włączam się w tę „wspólną”, tym bardziej kocham, a więc tym bardziej to co noszę w swoim sercu staje się Jezusowe – tym bardziej On to może oddawać i polecać Ojcu. Kolejny dobry moment to „ofiarowanie”, czyli moment, kiedy na ołtarz przynoszone są chleb i wino, a kapłan przedstawia je po cichu Bogu, prosząc by niebawem stały się „Pokarmem i Napojem Duchowym”.

    W tym czasie zazwyczaj zbierana jest tak zwana „taca”. Nie należy lekceważyć tego momentu. Moja materialna ofiara z pieniędzy, które przecież są mi tak bardzo potrzebne do życia bardzo dosłownie wyraża moją ofiarę duchową. Przy tym nie wolno „magicznie” myśleć, że im więcej dam, tym bardziej zostanę wysłuchany. Kłania się ewangeliczna historia o wdowim groszu, którym zachwycił się Jezus (Marek 12,43). Bóg zna moje możliwości i wie, co to dla mnie znaczy dać naprawdę dużo.

    Najważniejszy moment i „Boski Zakładnik”

    Najważniejszy moment to ten, kiedy przyjmuję Chrystusa w Komunii. On jest ze mną, jest we mnie, jest w moim sercu. Moje serce – wszystkie jego sprawy i troski – stają się Jego. Mogę śmiało powiedzieć Ojcu: Mam Twojego Syna. Chcę Ci go ofiarować, oddać. A wraz z nim samego siebie, a więc też wszystko i wszystkich, którzy są dla mnie ważni. Wszystko albo nic, Panie Boże!

    Ten „święty szantaż” zadziała zawsze, jeśli powoduje mną miłość do Boga i człowieka. Bo ta miłość to przecież Duch Święty, który działa w moim sercu i przyczynia się za mną w błaganiach, których sam nie potrafię ubrać w słowa. To moment, kiedy najpełniej – tu na ziemi – uczestniczę w życiu Trójcy Świętej. Jestem z Bogiem, jestem w Bogu. Moje serce zanurzone w Nim. Wszystko, co moje, staje się Jego. Wszystko i wszyscy.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Post eucharystyczny jest obowiązkowy.

    Czy zbyt łatwo o nim nie zapominamy?

    PRZYGOTOWANIE DARÓW
    Shutterstock

    ***

    Kogo obowiązuje post eucharystyczny? Jakie ma znaczenie? I jak liczyć czas postu?

    Uczono nas o nim podczas przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, ale praktyka pokazuje, że często ulatuje nam z pamięci albo nie przykładamy do niego większej wagi. Tymczasem to podstawowy sposób przygotowania się do owocnego udziału w Mszy świętej.

    Obudzić pragnienie serca

    Powstrzymanie się od pokarmów i napojów podtrzymujących i uprzyjemniających nasze życie biologiczne ma uświadomić nam, że oto niebawem będziemy przyjmowali Pokarm i Napój dający nam życie duchowe i wieczne. Tak pisał o tym święty Efrem Syryjczyk:

    W Twym Chlebie ginie łakomstwo, Twój kielich unicestwia nieprzyjaciela – śmierć, co nas pożera. Spożywamy Cię, Panie, i pijemy nie tylko, by się nasycić, ale by żyć przez Ciebie.

    Fizyczny głód i pragnienie mają za zadanie rozbudzić naszą duchową tęsknotę za Jezusem w Eucharystii. Takie duchowe „przez żołądek do serca” à rebours.

    Niezwykły pokarm

    Post eucharystyczny znany był w Kościele już w pierwszych wiekach. Co prawda pierwsze pokolenie chrześcijan łączyło nieraz Eucharystię z braterską ucztą zwaną „agapą”, ale dość szybko zdecydowano się rozdzielić te dwa wydarzenia, a przyjmowanie Ciała Pańskiego poprzedzać czasem powstrzymywania się od jakichkolwiek innych pokarmów i napojów.

    Wynikało to z dużej wrażliwości na realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Uważano, że nie godzi się, by Chleb Eucharystyczny mieszał się w nas ze zwykłym, wcześniej przyjętym pożywieniem.

    Dziś może dziwić, a nawet śmieszyć nas takie „organiczne”, naturalistyczne podejście, ale powinno też sprowokować do pytania: Czy ja rzeczywiście zdaję sobie sprawę, że w Komunii przyjmuję naprawdę Ciało i Krew Boga?

    Komunia dla wytrwałych

    Pierwsze precyzyjne przepisy dotyczące postu eucharystycznego wprowadził w XVI w. Sobór w Trydencie. Ustalone tam zasady były bardzo surowe. Aby przystąpić do Komunii, należało powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu oraz napoju od północy aż do momentu jej przyjęcia. Zasada ta obowiązywała wszystkich i bez jakichkolwiek wyjątków.

    Stąd Msze święte sprawowano zasadniczo tylko w godzinach porannych. Był to też jeden – choć nie jedyny – z powodów, dla których wierni nie przystępowali do Komunii zbyt często.

    Dopiero w 1953 r. papież Pius XII pozwolił na picie w tym czasie samej wody, a niedługo potem skrócił obowiązujący czas postu eucharystycznego do trzech godzin. Następna zmiana przyszła już po II Soborze Watykańskim, gdy papież Paweł VI określił minimalny czas postu do jednej godziny. W 1973 r. w instrukcji Immensae caritatis zezwolił też, by w przypadku osób chorych, starszych oraz opiekujących się nimi było to jedynie piętnaście minut.

    Post eucharystyczny dzisiaj

    Obowiązujący nas dzisiaj Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r. w kanonie 919 nakazuje powstrzymanie się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju z wyjątkiem wody i lekarstw „przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii Świętej”.

    Post eucharystyczny nie obowiązuje osób w podeszłym wieku, chorych oraz opiekujących się nimi. Zwolniony z postu eucharystycznego jest też kapłan sprawujący drugą lub trzecią Mszę św. tego samego dnia, ale nie przed pierwszą Mszą św.

    Poza określonymi powyżej wyjątkami post eucharystyczny obowiązuje wszystkich wiernych i zasadniczo nie występuje możliwość dyspensowania (czyli zwalniania) od niego zarówno w przypadku przyjmowania Komunii podczas Mszy świętej, jak i poza nią. Czas postu eucharystycznego liczymy bowiem – o czym warto pamiętać – nie do chwili rozpoczęcia Mszy św., ale właśnie do przyjęcia Komunii św.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    ___________________________________________________________________________________________

    ŻYWY RÓŻANIEC

    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA

    NA MIESIĄC KWIECIEŃ 2024

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby wewnętrzne bogactwo i godność kobiet były szanowane we wszystkich kulturach i aby zniknęło zjawisko dyskryminacji, która przynosi tyle cierpienia w różnych częściach świata. 

    więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja

    _______________________________________________________

    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    *Panie Jezu, który jesteś pełen Miłosierdzia, rozświetlaj Swoimi Promieniami mroki naszych serc, abyśmy mieli odwagę przebaczać wszelkie zranienia zadane i sobie samym i naszym bliźnim. Tylko Twoja Łaska może uleczyć nasze rany. Ucz nas przez doświadczenia codzienności otwierać się ku naszym braciom i siostrom akceptując siebie nawzajem takimi jakimi jesteśmy. Przez Twoją Bolesną Mękę i Twoje Zmartwychwstanie miej Miłosierdzie dla nas i całego świata.

    ____________________________________________

    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),

    św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    *****

    W tym miesiącu możemy uzyskać odpust zupełny w następujące dni:

    *Niedziela 7 kwietnia 2024 – w UROCZYSTOŚĆ BOŻEGO MIŁOSIERDZIA – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca

    *Poniedziałek 8 kwietnia: w UROCZYSTOŚĆ ZWIASTOWANIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca. Wciąż brakuje nam kilka osób. Dlatego bardzo serdecznie prosimy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca.

    KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!

    ***

    Od 1 kwietnia modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 31 marca z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    O. Pio: Odmawiajcie Różaniec tak często, jak tylko to możliwe

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    O. Pio: Odmawiajcie Różaniec tak często, jak tylko to możliwe

    Święty Ojciec Pio od najmłodszych lat odznaczał się wyjątkowym umiłowaniem Najświętszej Maryi Panny. „Maryja jest wszelką przyczyną mej nadziei” – napisał na tabliczce zawieszonej nad drzwiami do swojej klasztornej celi. Wszystkim, którzy prosili go o pomoc, zawsze polecał, aby zawierzyli swoje sprawy naszej Matce.

    W swoim napisanym na kilka dni przed śmiercią duchowym testamencie włoski kapucyn zachęcał: „Kochajcie Matkę Najświętszą; czyńcie wszystko, by Ją kochano. Zawsze odmawiajcie Różaniec, róbcie to tak często, jak tylko to możliwe”. Sam, spełniając prośbę skierowaną przez Maryję do fatimskich dzieci, odmawiał Różaniec wiele razy dziennie, nazywając go swoją bronią.

    Tą modlitwą powierzał Bogu za przyczyną Matki Bożej wszystkich grzeszników, prosząc dla nich o nawrócenie. Szczególnie modlił się za kapłanów i zakonników, którzy mimo swojego wyjątkowego uprzywilejowania, oddają się grzesznemu życiu. Jeszcze zanim otrzymał łaskę noszenia stygmatów, w jednym z objawień Jezus powiedział mu: „Będę konał w agonii do końca świata z powodu dusz, które najbardziej uprzywilejowałem”.

    Takie samo polecenie otrzymały od Matki Bożej fatimskie dzieci. Hiacynta powiedziała pewnej siostrze zakonnej: „Matko moja, módl się za grzeszników! Módl się dużo za księży! Módl się dużo za zakonników! Księża powinni zajmować się wyłącznie sprawami Kościoła. Księża powinni być czyści, bardzo czyści. Nieposłuszeństwo księży i zakonników wobec ich przełożonych i wobec Ojca Świętego bardzo obraża Jezusa”.

    Modlitwa różańcowa za grzeszników, szczególnie za duchownych, jest wielkim głosem płynącym z fatimskich objawień i nauczania o. Pio. To modlitwa, do której wezwani są wszyscy katolicy, a która może wyjednać nawrócenie całego świata.

    kak/Giovanni Cavagnari, Ojciec Pio. Droga do świętości, tłum. Angieszka Daniluk, Kraków 2012

    Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    To była „kanonizacja stulecia”!

    10 lat temu Jana Pawła II ogłoszono świętym

    Na uroczystości kanonizacyjne dwóch papieży – Jana Pawła II i Jana XXIII, przybyło prawie milion osób z całego świata!

    fot. Jeffrey Bruno/WIKIMEDIA COMMONS CC BY-SA 2.0

    ***

    27 kwietnia 2014 roku, papież Franciszek, w obecności swojego poprzednika Benedykta XVI, wyniósł na ołtarze dwóch papieży: Jana Pawła II i Jana XXIII.

    „Współpracowali z Duchem Świętym, aby odnowić Kościół”

    Jan XXIII i Jan Paweł II współpracowali z Duchem Świętym, aby odnowić i dostosować Kościół do jego pierwotnego obrazu, który nadali mu święci w ciągu wieków – mówił w homilii Franciszek.

    Franciszek przypomniał, że obaj papieże zrealizowali w Kościele niezwykle istotne misje. Jan XXIII zwołał Sobór Watykański II, któremu przyświecał obraz pierwotnego Kościoła – prostego i pełnego miłości.

    Franciszek nazwał Jana Pawła II „papieżem rodziny”. Kiedyś sam tak powiedział, że chciałby zostać zapamiętany jako papież rodziny – przypomniał Franciszek.

    Proces beatyfikacyjny rozpoczął się półtora miesiąca po śmierci

    Okrzyk „santo subito”, czyli święty natychmiast, wznoszony podczas pogrzebu papieża Polaka zaczął się bardzo szybko realizować. Benedykt XVI zgodził się na otwarcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II półtora miesiąca po jego odejściu, 3 maja 2005 roku, a tym samym uchylił wymóg oczekiwania pięciu lat od śmierci kandydata na ołtarze.

    Do Watykanu spływało wiele świadectw o łaskach doznanych za wstawiennictwem Jana Pawła II. Jednak jako cud potrzebny do beatyfikacji wybrano przypadek uzdrowienia w czerwcu 2005 roku francuskiej zakonnicy Marie Simon-Pierre z zaawansowanej choroby Parkinsona, chorował na nią również papież.

    Msza beatyfikacyjna papieża Polaka miała miejsce 1 maja 2011 roku w Watykanie, a przewodniczył jej Benedykt XVI. W uroczystościach wzięło udział ponad milion wiernych, z czego ponad 100 tysięcy Polaków.

    Kobieta cudownie uzdrowiona z tętniaka mózgu

    Jako cud potrzebny do kanonizacji wybrano uzdrowienie Floribeth Mora Diaz z Kostaryki z tętnika mózgu, które nastąpiło dokładnie w dniu beatyfikacji Jana Pawła II.

    Jan XXIII zmarł w 1963 roku, a beatyfikował go Jan Paweł II w 2000 roku. Jako cud uznano niewytłumaczalne z punktu widzenia medycyny uzdrowienie w 1996 roku zakonnicy z Neapolu z ciężkiej choroby żołądka. Przed kanonizacją, Franciszek odstąpił od uznania kolejnego cudu.

    KAI/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dom świętego papieża. W krakowskim sanktuarium św. Jana Pawła II dzieją się cuda

    Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie.

    Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
    ***

    Jan Paweł II dopiero zaczyna działać. Doświadczają tego ludzie na całym świecie. W Krakowie widać to wyraźnie.

    Izabela Ostrowska i mąż po ślubie przez cztery lata bezskutecznie starali się o dziecko.

    – Lekarze nie potrafili wskazać przyczyny, ale w końcu orzekli, że dziecka nie będziemy mieli. Proponowali metodę in vitro, ale dla mnie i męża do przyjęcia było tylko naturalne zapłodnienie – opowiada. Zasmucona diagnozą poszła pomodlić się przed obraz Jana Pawła II o cud. – Powiedziałam, że jeśli Bóg chce, żebyśmy mieli dziecko, i jeśli będzie to syn, to otrzyma imiona Jan Paweł. Obiecywałam, że postaram się być najlepszą mamą i że nawet jeśli będę miała w życiu problemy, nie dam tego odczuć ani mężowi, ani dziecku – wspomina. Dwa tygodnie później dowiedziała się, że jest w ciąży. Od początku była przekonana, że nosi chłopca. Zgodnie z obietnicą jego patronem został Jan Paweł II.

    Dziś Jaś ma 11 lat. – Nie dość, że jest dzieckiem naturalnie poczętym i zdrowym, to, wiem o tym, jest dzieckiem z cudu. Od tamtej pory wciąż odczuwamy obecność św. Jana Pawła II. Jestem przekonana, że on czuwa nad nami, nad Jasiem – zapewnia Izabela Ostrowska. Za jeden z wyrazów opieki patrona uważa fakt, że Jaś był pierwszym dzieckiem, które przystąpiło do pierwszej Komunii w sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Wynikło to ze „zbiegu okoliczności”: kiedy Janek przygotowywał się do pierwszej Komunii Świętej, trwała pandemia, a dodatkowo pojawiły się też inne problemy, które skłoniły matkę do poszukania możliwości przyjęcia przez syna Komunii indywidualnie.

    Specjalność: rodzina

    Święty Jan Paweł II wciąż oddziałuje duchowo, po śmierci nawet bardziej niż za ziemskiego życia. Ważnym centrum jego duchowej aktywności jest krakowskie sanktuarium św. Jana Pawła II. – Jan Paweł II troszczy się o to miejsce – zapewnia ks. Tomasz Szopa, kustosz sanktuarium. – W każdą niedzielę nasz kościół jest pełny od rana do wieczora. Największą satysfakcję sprawia fakt, że najliczniej przychodzą rodziny z dziećmi. Co niedzielę o godzinie 11 samych dzieci jest kilkaset. Rodzice troszczą się o liturgię na tej Mszy św. Śpiew animuje schola złożona z rodziców – cieszy się kapłan. Panujący tam klimat dostrzegły także władze Krakowa, które już drugi rok z rzędu przyznały sanktuarium certyfikat „Miejsce przyjazne rodzinom z dziećmi”.

    Sanktuarium przyciąga także wiele par, które chcą zawrzeć tam sakrament małżeństwa, a także małżeństw, które chcą tam ochrzcić swoje dzieci. – Ponieważ nie jesteśmy parafią, pytamy o motyw, dlaczego akurat tutaj. Bardzo często słyszymy, że młodzi modlili się o dobrego małżonka przez wstawiennictwo Jana Pawła II i jego pomocy przypisują to, że się poznali. Mamy też wiele świadectw par długo starających się o potomstwo, które modliły się o to do Jana Pawła II i które otrzymały łaskę poczęcia – opowiada ksiądz kustosz.

    Ks. Tomasz Szopa sam nieraz przekonał się o skuteczności orędownictwa świętego papieża. Tak było m.in. bodaj trzy lata temu, w związku z planowanym świętem rodziny. – Staramy się tu organizować takie święto co roku, w jedną z ostatnich niedziel przed wakacjami. To jest dla nas bardzo ważne wydarzenie. Jest uroczysta Msza św., czasami z udziałem księdza arcybiskupa, a po niej mamy przygotowane na błoniach przeróżne atrakcje dla dzieci. Jest plac zabaw, są dmuchańce, konkursy. To się dzieje pod gołym niebem, a akurat w tamtą niedzielę była fatalna pogoda. Wiał silny wiatr i padał deszcz. Dmuchańce leżały klapnięte, nie można było ich napompować, bo by fruwały, organizatorzy się gdzieś pochowali… – relacjonuje duchowny. Bardzo go to zmartwiło. – Idąc na Mszę św. o godzinie 11, modliłem się, przyzywając absolutnie świadomie wstawiennictwa świętego papieża. Powtarzałem: „Janie Pawle II, jesteś opiekunem rodzin, zawsze Ci zależało na dzieciach, proszę Cię o dobrą pogodę”. Odprawiając Mszę, widziałem przez otwarte drzwi, jak nagle pogoda zaczęła się zmieniać. Przestało padać, a gdy Msza się kończyła, wiatr ustał i wzeszło słońce. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, wszystkie dmuchańce były już gotowe i mogło się odbyć wszystko, co przygotowaliśmy. Dla mnie to było ewidentnie działanie Jana Pawła II dla rodzin, a zwłaszcza dla ich najmłodszych członków – wyznaje. Wskazuje, że zgadza się to z zaangażowaniem duszpasterskim i teologicznym świętego papieża za jego ziemskich dni.

    – Ojciec Święty Franciszek powiedział na Mszy św. kanonizacyjnej, że św. Jan Paweł II jest patronem rodzin – podkreśla.

    Karteczki – świadectwa

    Sanktuarium św. Jana Pawła II przyciąga coraz liczniejszych pielgrzymów z różnych stron świata. Oni też podkreślają, że dobrze się tu czują. – Mówią, że doświadczają tu obecności św. Jana Pawła II. On jest z nami obecny duchowo w tajemnicy obcowania świętych, ale też w materialnych znakach, które przechowujemy tu jako najcenniejsze relikwie – zaznacza ksiądz kustosz. Wskazuje, że ogromne wrażenie na pielgrzymach robi zakrwawiona sutanna, którą Jan Paweł II miał na sobie w chwili zamachu. Wielu wiernych modli się tam w skupieniu. Drugą cenną pamiątką jest krzyż, który Ojciec Święty tulił krótko przed śmiercią, uczestnicząc w Drodze Krzyżowej za pośrednictwem transmisji telewizyjnej. I jest wreszcie płyta z pierwszego grobu Jana Pawła II.

    – Powtarza się tu to, co zaczęło się po śmierci Jana Pawła II, gdy wierni stali w długich kolejkach, żeby móc choć przez chwilę przy grobie się pomodlić. Zostawiali tam na karteczkach różnego rodzaju podziękowania i prośby. Także i tu wierni przychodzą i zostawiają swoje prośby i podziękowania za łaski otrzymane przez wstawiennictwo św. Jana Pawła II. Przechowujemy te karteczki jako pamiątkę i świadectwo realnego działania papieża Polaka także dziś. Znaczące, że bardzo wiele tych świadectw dotyczy spraw rodzinnych – zauważa duchowny.

    Święty się troszczy

    Barbara Sikora jest pedagogiem specjalnym i neurologopedą, zawodowo pracuje z osobami z niepełnosprawnościami. Choć mieszka blisko sanktuarium św. Jana Pawła II, wcześniej tam za bardzo nie zaglądała. Gdy zjawiła się tam w lutym 2020 roku, zauważyła, że po Mszy św. jest nabożeństwo z modlitwą w intencjach przedstawianych wstawiennictwu św. Jana Pawła II. – Pozostawiłam wtedy trzy intencje. W jednej z nich poprosiłam za swoją mamę, choć nie było to związane z jakąś konkretną potrzebą. Kiedy wyszłam z kościoła, otrzymałam telefon od rodziny, że mama jest od pół godziny reanimowana. Uświadomiłam sobie, że kiedy się to zaczęło, nieświadoma tej sytuacji, modliłam się w sanktuarium za mamę – opowiada. Reanimacja się powiodła, matce wszczepiono rozrusznik, ale kilka dni później doznała zawału serca i podczas zabiegu koronografii zmarła. – Na początku było to dla mnie trudne. Czułam wstawiennictwo i opiekę św. Jana Pawła II, ale nie spodziewałam się, że tak szybko się to potoczy. Jednak już w marcu wybuchła pandemia i wtedy uświadomiłam sobie, że termin śmierci tuż przed lockdownem był opatrznościowy: mama mogła mieć normalny pogrzeb z udziałem całej rodziny, a jej ostatni tydzień życia pozwolił nam przygotować się na jej odejście – wyznaje. Zdarzenie to wpłynęło także na konkretyzację pragnień, które Barbara Sikora pod wpływem rozmów z uczniami z niepełnosprawnością nosiła w sercu od pewnego czasu. – Kiełkowała mi w głowie myśl, żeby powstało w Krakowie takie duszpasterstwo czy też wspólnota dla osób z niepełnosprawnością, ich rodzin i osób wspierających je zawodowo bądź wolontaryjnie. Po moich niedawnych doświadczeniach wyklarowała się myśl, żeby taką wspólnotę utworzyć przy sanktuarium św. Jana Pawła II – tłumaczy. Kiedy przedstawiła tę ideę kustoszowi ks. Tomaszowi Szopie, okazało się, że on też nosił się z podobną myślą. Razem doszli do wniosku, że św. Jan Paweł II na pewno takiej wspólnoty by sobie tutaj życzył. Tak powstało przy sanktuarium duszpasterstwo „Barka”. Niedługo odbędzie się trzecia rocznica jego istnienia. Dzieło – jedno z wielu istniejących przy sanktuarium – się rozrasta. Pod jego opieką znajdują się obecnie 23 rodziny osób z różnymi niepełnosprawnościami. Często przyprowadzani są nowi ludzie i chętnie zostają, bo mają poczucie, że są członkami dużej, różnorodnej i wspierającej się rodziny. – W tym miejscu, w sanktuarium, panuje taka atmosfera, że czujemy się tam jak w domu – przekonuje Barbara Sikora.

    Zgadza się to z obserwacjami, jakie poczynił ks. Tomasz Szopa. – W ostatnim czasie usłyszałem od różnych osób deklaracje, że tu czują się jak w domu. Myślę, że w ten sposób spełnia się pragnienie kard. Stanisława Dziwisza, który tworząc to miejsce, powtarzał, że chciałby, żeby to był dom Jana Pawła II. Mówił, że papież nigdy właściwie nie miał swojego domu, że jego dzieciństwo i młodość były naznaczone pewnego rodzaju tułaczką. Słysząc, że ludzie czują się tu jak w domu, miałem dużą satysfakcję, że to się spełnia – podkreśla ksiądz kustosz. I dodaje: – To dom Jana Pawła II, on tu jest ojcem i z miłością przyjmuje wszystkich, którzy tutaj przychodzą.

    Franciszek Kuchrczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Bp Wątroba zainicjował czytanie Pisma Świętego na antenie diecezjalnej rozgłośni

    ***

    XVI Ogólnopolski Tydzień Biblijny. W tym roku wydarzeniu towarzyszy hasło: „Powołani do wspólnoty – komunii z Bogiem i bliźnimi w Kościele”. Celem inicjatywy jest odkrywanie i pogłębianie znaczenia Słowa Bożego w życiu Kościoła i w osobistym życiu wiernych.

    ***

    Otwórz się na Słowo,

    czyli jak przeżyć Tydzień Biblijny

    Po co jest Tydzień Biblijny? Jak go przeżyć? Z jakich pomocy korzystać? Wyjaśnia s. Judyta Pudełko PDDM, biblistka.

    Jak przeżyć Tydzień Biblijny?

    Nie bez powodu Kościół ustanowił Tydzień Biblijny w okresie wielkanocnym. Ma on nam pomóc otworzyć się na Słowo i realizować je na co dzień.https://www.youtube.com/embed/k6_SW-plxeg

    Sięgnij po jedyną taką instrukcję obsługi

    Jak to zrobić w praktyce? W pierwszej kolejności warto sięgnąć po „instrukcję obsługi” Pisma Świętego. W naszym cyklu video s. Judyta Pudełko wyjaśnia jak skonstruowana jest Biblia, o czym są poszczególne Księgi Pisma Świętego, kto je napisał, jakie wydarzenia są najważniejsze, jak za pomocą Biblii Bóg komunikuje się z człowiekiem i w końcu – jak Słowo wprowadzić w praktykę.

    Pokochaj niedzielną Liturgię Słowa

    Pomocą w odkrywaniu i lepszym rozumieniu Słowa Bożego może być także cykl „Jutro Niedziela” autorstwa ks. Przemysława Śliwińskiego i ks. Marcina Kowalskiego. „Jutro Niedziela” ma już swoich wiernych fanów, którzy nie wyobrażają sobie niedzieli bez lektury i analizy niedzielnej Liturgii Słowa. Cykl dostępny jest online w wersji skróconej, szersza analiza dostępna jest w książkowej wersji oraz jako EBOOK

    Wypracuj w sobie nawyk!

    Osobom, którym potrzebna jest duża dawka motywacji polecamy planere, który pomoże ci wyrobić nawyk czytania Pisma Świętego. Możesz z niego korzystać sam, bądź z całą rodziną! Nawykownik biblijny to precyzyjne narzędzie do planowania codziennego czytania Pisma Świętego. Z pewnością przypadnie on do gustu osobom, które nie wyobrażają sobie funkcjonować bez kalendarza, listy zadań, a także tym, które wiedzą, że planowanie i organizacja czasu może niezwykle ułatwić codzienne życie, a przede wszystkim… osiągać zamierzone cele! W przypadku naszego nawykownika cel jest jasny – wypracowanie nawyku czytania Pisma Świętego. Pobierz, drukuj i… zachwycaj się Słowem!

    Postaw na Bible Journaling, zasadę „4P” lub tradycyjne metody

    Czy słyszałeś o Bible Journaling jako praktyce rozważania Słowa Bożego? Bible Journaling to twórczy sposób wyrażania i dokumentowania tego, co mówi Pan Bóg w Piśmie Świętym. Inaczej tę praktykę rozważania Słowa Bożego nazywamy dziennikiem biblijnym. To tworzenie własnej historii opartej o tę, którą możemy znaleźć w Piśmie Świętym. Dziennik biblijny to metoda znana przede wszystkim za granicą, ale w Polsce zyskuje coraz większą popularnośćTę technikę przybliża biblista, członek Papieskiej Komisji Biblijnej i współautor cyklu „Jutro Niedziela”, ks. Marcin Kowalski.

    W rozmowie z Judytą Syrek swoim autorskim pomysłem na czytanie Pisma Świętego podzielił się abp. Adrian Galbas. Może stanie się także twoim sposobem na efektywne czytanie Pisma Świętego.

    Dla tych, którzy nie lubią innowacyjnych rozwiązań proponujemy rozwiązania, które od wieków stosowali święci Kościoła. Proponujemy aż 7 sprawdzonych metod czytania Pisma Świętego – wybierz najlepszą dla siebie!

    Zachwyć się Biblią!

    Dlaczego w opisie cudu podczas wesela w Kanie Galilejskiej nikt nie wspomina o pannie młodej? Czy Pan Bóg jest pro-choice czy jednak pro-life? O kim jest jedyna historia w Ewangelii, która mówi o nieudanym powołaniu? Skorzystaj z szerokiej oferty tekstów o bohaterach i wydarzeniach biblijnych, które przygotowujemy specjalnie dla Ciebie! Zachwyć się Biblią!

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „4xP”. Sposób Arcybiskupa Adriana Galbasa na czytanie Pisma Świętego

    fot. Ksiądz Arcybiskup Adrian Galbas SAC/Facebook/Stacja7.pl

    ***

    O osobistym dowodzie na to, że Słowo Boże jest żywe oraz o tym, dlaczego Biblia powinna być zawsze pod ręką, z ks. abp Adrianem Galbasem SAC rozmawia Judyta Syrek.

    Judyta Syrek: Zacznę od pytania, które często my, katolicy, słyszymy jako zarzut, że nie czytamy Pisma Świętego i nie żyjemy Słowem Bożym. Czy Ksiądz Biskup zgadza się z tym zarzutem?

    Abp Adrian Galbas SAC: Nie wiem. To zależy od każdego indywidualnie. Trzeba pytać osobiście: czy ja czytam Pismo Święte i czy próbuję stosować je w swoim życiu? Jeśli chodzi o duszpasterstwo, to na pewno jest dużo lepiej niż kiedyś. Od Soboru Watykańskiego II mamy w Kościele stały i wielowymiarowy proces nakłaniania katolików do bardziej regularnego spotkania ze Słowem Bożym i to przynosi owoce. Duszpasterstwo dzisiaj jest dużo bardziej „biblijne” niż jeszcze pół wieku temu. No, a jak jest w życiu pojedynczych osób, to już trzeba zajrzeć do swojego sumienia. I dobrą okazją jest tu najbliższa niedziela.

    Pozwolę sobie jeszcze pociągnąć wątek publicystyczny. To, że nam, świeckim, zarzuca się, że za mało znamy Pismo, to jedna strona. Ale jest też druga – skoro ksiądz Biskup mówi o duszpasterstwie – trudno nie nawiązać do praktyk księży, którzy nie zawsze w czasie codziennej Mszy św. komentują liturgię Słowa. A przecież dobre komentarze mogą świeckim ułatwić rozumienie Pisma.

    To jest właśnie jednym z głównych przesłań Niedzieli Słowa Bożego. Papież Franciszek mówi, że po pierwsze jest ona po to, by ukazać znaczenie Słowa w liturgii, czyli to, o czym Pani Redaktor mówi, a po drugie, by po raz kolejny zachęcić każdego do osobistego spotkania ze Słowem. Dziwię się, że są parafie w Polsce, gdzie nie ma jeszcze praktyki codziennego, choćby krótkiego głoszenia homilii, bo jest to nie do przecenienia i dla słuchaczy i dla głoszącego. Jeżeli ksiądz ma nawyk codziennego głoszenia, to prawdopodobnie ma także nawyk codziennej, choćby krótkiej medytacji, i nie spotyka się po raz pierwszy ze Słowem, dopiero wtedy, gdy w czasie liturgii słyszy je z ust lektorów, albo gdy sam podchodzi do ambony, by odczytać Ewangelię. Korzyści są więc wielorakie…

    Szczególnie, że Słowo Boże w liturgii pozwala ustawić codzienne patrzenie na wiele spraw. Wielu świeckich potwierdza, że Słowo z dnia trafia w to, z czym się w danej chwili zmagają.

    Dokładnie tak! Papież Franciszek w Liście ogłaszającym Niedzielę Słowa Bożego mówi, że między Pismem Świętym, a naszą wiarą zachodzi ekstremalna więź. To znaczy, że jeżeli nie mam nawyku codziennego spotkania ze Słowem Bożym, moja wiara szybko osłabnie, a nawet umrze, ale też jeżeli nie mam wiary, to będę czytał Pismo Święte jak zwykły tekst i nie zobaczę w nim Słowa Boga.

    Ojcowie Pustyni praktykowali Lectio Divina czyli Boże czytanie, uważali, że to najlepsza forma pobożności człowieka.

    Lectio Divina jest konkretnym sposobem łączenia Słowa Bożego z codziennym życiem. I bardzo dobrze, że ta praktyka przeżywa teraz swój renesans, zarówno za sprawą Verbum Domini papieża Benedykta XVI, jak i rozmaitych propozycji teologiczno-duszpasterskich, których mamy mnóstwo.

    Lectio Divina uczy nas, że Słowo nie powinno być czymś dodanym do życia, tylko, jak mówi Psalm 119 – ma być pochodnią. Nie reflektorem, który mogę zapalić i oświetlić sobie nim drogę długo naprzód, ale właśnie pochodnią, która oświetli mi miejsce tylko na jeden kroczek. Nie na zapas. Raz przeczytam i z głowy na pół roku. Właśnie nie! Pochodnia! Jak jej nie ma, to jest ciemno! Życia też się nie przeżywa na zapas…Ja mam swoje osobiste Lectio Divina, które nazywam: cztery „P”. To znaczy: przeczytaj, przemyśl, podejmij i popatrz.

    Przeczytaj – rozumiem. A kolejne „P”? Może Ksiądz Biskup rozwinąć, jak to wygląda w praktyce?

    „Przeczytaj” staram się praktykować wieczorem, czytając to, co liturgia proponuje na następny dzień…

    Przez cały rok w tym samym kluczu?

    Tak. Zgodnie z tym, co Pan Jezus mówi – czy człowiek śpi, czy czuwa, ziarno w nim kiełkuje. Mam więc taką nadzieję, że to Słowo posiane wieczorem, pracuje także przez sen, zresztą często mi się śni… Ja w łóżku, a Słowo w robocie… Następnego dnia staram się przemyśleć to Słowo, czyli odprawić medytację z prostym pytaniem: co Słowo mówi mi dzisiaj, w tej konkretnej sytuacji, w której jestem?

    Potem jest „podejmij” – czyli coś najważniejszego, ale i najtrudniejszego. Na to jest cały dzień. Chodzi o to, by życie dostosować do Słowa, a nie odwrotnie: by nie naginać Słowa do wymyślonego przez siebie życia. I Pan Bóg daje takie momenty, w których Słowo bardzo wyraźnie przypomina o sobie. Mówi: halo Adrian (bo jesteśmy ze Słowem po imieniu), oto teraz masz możliwość dokonania wyboru: albo zrobisz tak, że to będzie zgodne z tym, co usłyszałeś, albo…

    I ostatnie „P”: popatrz, czyli próba oceny, jak to bycie ze Słowem dzisiaj się udało, albo jak się nie udało i dlaczego? Jak wyglądało moje całodniowe przebywanie ze Słowem. To jest ocena całego minionego dnia i siebie w tym dniu. Najczęściej łączę to z Kompletą. A po „popatrz”, jest już następne: „przeczytaj”…

    ***

    ***

    To pomysł autorski czy zaczerpnięty z jakiegoś źródła?

    Te „P” to chyba sam sobie tak nazwałem, ale dynamika jest stara jak chrześcijaństwo. W spotkaniu ze Słowem Bożym dobrze jest znaleźć swoją metodę. Cudze sposoby nie zawsze muszą być moimi… Ważna jest wierność i to, by się nie zniechęcać. Sposób zależy też od osobistej sytuacji każdego. Na co innego może sobie pozwolić mnich, a na co innego człowiek żyjący aktywnie w świecie: z rodziną, obowiązkami zawodowym i czym tylko jeszcze. Ale każdy coś jednak może. Jeśli chce! Wielu z nas często dziś używa tzw. krokomierzy, chce każdego dnia przejść określoną liczbę kroków, by utrzymać kondycję. W spotkaniu ze Słowem też o to chodzi: o zrobienie paru świadomych i przemyślanych kroków. To bardzo dobrze wpływa na kondycję duchową.

    Ksiądz Biskup biega, więc to porównanie nie dziwi…

    Trzeba uważać, by nie było tu nierównowagi. Można przesadzić w trosce o swą fizyczność i zapomnieć o duchowości. To oczywiście dotyczy nie tylko świeckich, ale też nas, duchownych. Nawet szczególnie duchownych. Musimy bardzo uważać na – podkreślane zresztą często – niebezpieczeństwo zakłócenia równowagi pomiędzy eksportem a importem Słowa Bożego.

    Co to znaczy?

    My, księża, czy biskupi, stale eksportujemy Słowo, głosząc je na ambonie i w różnych innych przestrzeniach, np. na katechezie. Ale jak nie ma stałego importu, czyli przyjęcia Słowa, to prędzej czy później skończy się to jakąś duchową anoreksją, a nawet duchową śmiercią, albo tym, o czym pisała Agnieszka Osiecka w piosence „Sztuczny miód”: że cały ten nasz „eksport” Słowa stanie się niewiarygodny. Jak sztuczny miód, który z daleka wygląda na miód, ale nie ma ani zapachu, ani smaku, ani działania miodu.

    Jeżeli chodzi o techniki czytania Słowa, kiedyś popularyzowana była, szczególnie przez ruchy charyzmatyczne, taka praktyka: „Otwórz tam, gdzie Duch Święty ci podpowie”. Ojciec Badeni kiedyś w rozmowie zwrócił mi uwagę, że w tej metodzie jest też szansa, że zamiast Słowa i Pana Boga zacznę szukać siebie. Jak uniknąć złej interpretacji Słowa?

    Nigdy nie praktykowałem tego sposobu modlenia się Pismem Świętym. Niektórzy przestrzegają, że można otworzyć na fragmencie o Judaszu, który się powiesił, albo na fragmencie Psalmu mówiącym, że Boga nie ma – bo przecież i takie słowa znajdziemy w Biblii, w wyrwanym z kontekstu półzdaniu. Ale z drugiej strony, jeżeli ktoś miałby się w ogóle nie spotykać ze Słowem, to niech czyta, choćby i tak… Dla mnie jednak dużo lepsza jest nieco bardziej uporządkowana lektura Słowa, a najlepiej taka, w której dajemy się prowadzić Kościołowi, czyli kiedy korzystamy z pomocy liturgii dnia. Bardzo też zachęcam tych, którzy tego jeszcze nie zrobili, by przeczytali całe Pismo Święte. Przynajmniej raz w życiu.

    Od początku do końca?

    Można od początku do końca, można od końca do początku, czyli zacząć od Nowego Testamentu i potem dopiero poznawać Stary. Są też różne ciekawe aplikacje, które w tym pomagają. Dobre dla tych, którym trochę trudniej się samemu mobilizować. Kiedy byłem jeszcze w Nowicjacie, otrzymałem radę, by w rok przeczytać Pismo Święte. I przeczytałem. To było coś bardzo cennego. Oczywiście ktoś może w dwa lata, ale warto. To jest takie doświadczenie, którego dobro odkrywa się stopniowo, pomału. To przeczytane Słowo w człowieku pozostaje…

    W judaizmie Słowo Boże poznaje się od dziecka, więc może rodzina jest tym miejscem, gdzie powinniśmy zaczynać poznawać Słowo. Co poznajemy od dziecka, kiełkuje mocniej…

    Kiedyś pewna kobieta w Izraelu, pobożna i praktykująca Żydówka powiedziała mi, że gdy jej małe dziecko płacze, ona bierze je na kolana i czyta mu psalmy. Piękny sposób przekazywania Słowa i uczenia Słowa. U nas być może często jest tak, że jak dziecko płacze, mama daje mu smartfon z jakimś filmem, albo grą. Od naszych Starszych Braci na pewno możemy się uczyć miłości do Słowa. Zresztą, nieprzypadkowo, Niedziela Słowa Bożego została zaplanowana właśnie na trzecią niedzielę w ciągu roku, gdy jesteśmy krótko po Dniu Judaizmu i w Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan. Słowo nas łączy.

    Ojcowie Pustyni mówili, że Słowo Boże zawiera w sobie obecność Boga. Odczucie obecności jest może dla bardziej zaawansowanych, bo to już mistyka. Ale może każdy ma szansę na poczucie obecności Boga w trakcie czytania Słowa. Jak się do tego przygotować?

    Jak słyszymy “mistyka”, myślimy od razu…

    …wyższa szkoła jazdy…

    Św. Teresa z Ávila, Jan od Krzyża. Nie moja półka… Tymczasem mistyka dzieje się w codzienności, w której obecna jest Jego Obecność. Św. Hieronim mówi, że „kto nie zna Pisma Świętego, nie zna Chrystusa”. Nie, że nie ma wiedzy o Chrystusie, ale nie zna Chrystusa. Spotkanie ze Słowem, jeżeli tylko odbywa się w wierze, nie jest tylko spotkaniem z literką, z tekstem czy nawet z dźwiękiem, lecz z Osobą. Jak uczy Sobór Watykański II – kiedy odczytywane jest Pismo Święte, mówi sam Chrystus.

    ***

    ***

    Mówi się, że chrześcijaństwo to religia Słowa i dlatego w swoim codziennym życiu powinniśmy być bardziej wrażliwi na to, co mówimy. Czy Ksiądz Biskup czuje, przez wiele lat praktykowania codziennej lektury Pisma, że jest bardziej wrażliwy w komunikacji ze światem?

    To już muszą ocenić inni, ale na pewno Jego Słowo uczy, że i przez nasze słowo możemy się do kogoś zbliżyć, lub oddalić. Zbudować lub zniszczyć. I że nie ma słowa, które nie zostawia śladu. Zawsze coś robi w człowieku i między ludźmi. To kolejny pożytek ze stałego bycia ze Słowem Bożym. Bardziej doceniamy komunikację…

    Na koniec, zapytam standardowo, jaki fragment Pisma lubi Ksiądz Biskup najbardziej? Jest taki jeden?

    Nie mam ulubionego fragmentu. Bardzo lubię całe Słowo Boże. Były takie okresy w życiu, że z jakimś tekstem byłem bardziej związany, ale dzisiaj nie umiem takiego wskazać. Raczej wciąż się zaskakuję. Niby czytam ten sam tekst któryś już raz, a tu zdumienie…Coś takiego tam jest…Słowo zawsze trafia na konkretny moment w życiu. Nigdy jeszcze nie byłem w tym momencie życia, w którym jestem dzisiaj. I jeżeli to Słowo czytałem wczoraj, byłem człowiekiem z wczoraj. Nie miałem tego doświadczenia, tego przeżycia, tej emocji, tych rozterek, tych lęków, tych grzechów, tych słabości, tych szczęść i tych nieszczęść, które mam dzisiaj. To taki mój osobisty dowód na to, że Słowo Boże jest zawsze Słowem nowym i żywym.

    A z jakich komentarzy najlepiej korzystać? Kto Księdzu Biskupowi pomaga lepiej zrozumieć Pismo Święte?

    Jest ich mnóstwo. Lubię komentarze Ojców Pustyni. Nikt ich nie pobije w głębi interpretacji. Ze współczesnych, bardzo cenię nieżyjącego już kard. Martiniego. Korzystam też z komentarza Paulistów. Jest seria Lectio Divina wydawana przez siostry Loretanki, a ostatnio hitem są dla mnie komentarze do Ewangelii wydawnictwa “W drodze”. Ale nie każdy musi korzystać z komentarzy. Można sobie samemu zapisać i zaznaczyć pytania, które nas nurtują, których z lektury Pisma świętego nie rozumiemy, które są dziwne, czy nawet straszne, i poprosić duszpasterza o ich wyjaśnienie. Od tego w końcu duszpasterze są: by głosić i wyjaśniać Słowo. Bardzo wielką pomocą są także rozmaite grupy i duszpasterstwa biblijne. Jest ich coraz więcej i coraz różnych.

    Nie powiedziałem jeszcze o jednym. Skoro to koniec naszej rozmowy, to koniecznie muszę to dodać. Chodzi o to, by mieć w swoim mieszkaniu Biblię w widocznym miejscu, gdzieś pod ręką: na biurku, przy łóżku. Nawet jeżeli zwykle korzystamy z elektronicznej wersji Pisma Świętego. Czasem taki widok Księgi będzie nas kłuł w oczy, czasem pocieszy, a czasem po prostu o sobie przypomni… 

    Pamiętam jak kiedyś, na początku kapłaństwa, byłem na jednym z kursów ewangelizacyjnych i tam zadano uczestnikom pytanie: co by powiedziała twoja Biblia, gdyby dzisiaj umiała mówić? Chodzi nie o Słowo w niej zawarte, bo Ono przecież ciągle mówi, tylko o Księgę. To pytanie mocno we mnie zapadło i często stawiam je sobie przy rachunku sumienia…

    Czyli Biblia trochę tak, jak zdjęcie ukochanej osoby na biurku?

    Tak. Od Nowicjatu mam swoją osobistą, ulubioną Biblię. Są w niej zapisane różne modlitwy, podkreślone teksty. Jest nieźle zniszczona. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby dzisiaj umiała mówić? Jakoś ze mną idzie… W testamencie więc poprosiłem, żeby włożyli mi ją do trumny. Niech też idzie ze mną na to ostateczne spotkanie ze Słowem. Face to face.

    Judyta Syrek/BIBLIA/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Wybierz najlepszy sposób na modlitwę

    Słowem Bożym! 7 metod

    Czytanie Pisma Świętego jest jak zaspokajanie głodu – nie wystarczy raz porządnie się najeść, by już go nie odczuwać. W codziennym karmieniu się Bożym Słowem warto wybrać sobie jedną metodę rozważania, aby z czasem lektura i medytacja stawały się naturalnym czasem modlitwy.

    Jak modlić się Słowem Bożym? Okazuje się, że odpowiednie przygotowanie w znaczący sposób wpływa na lepsze rozumienie Słowa.

    Metoda ignacjańska

    Ignacy w medytacji dzieli modlitwę na 4 etapy. To, co cechuje tą metodę to porządek. Ignacy bardzo duży nacisk kładzie na Ewangelię i mówi, że to jest centrum. Kierujemy się też zasadą lectio continua (kolejnego dnia czytamy od miejsca, w którym skończyliśmy poprzedniego).


    Lectio divina

    To jedna z najstarszych praktyk, pochodząca jeszcze z czasów Ojców Pustyni i baza wszystkich duchowości, które istnieją w Kościele. Jej podstawą jest najbardziej fundamentalna rzecz w naszej wierze: Pismo Święte. W zasadzie większość metod modlitewnych można do niej sprowadzić i w większości ruchów formacyjnych taki model się pojawia. To klasyczny, najbardziej oryginalny i pierwotny model lectio divina, niezmodyfikowany przez żadną duchowość, zakon czy szkołę formacyjną, przez takiego czy innego świętego. To dotykanie Słowa wargami. Intymna rozmowa z Tajemnicą. Szkoła mistycznego zjednoczenia z Panem Bogiem.


    Metoda bł. Karola de Foucauld

    Metoda bibiljnej medytacji, którą praktykował Karol de Foucald, polega na uświadomieniu sobie w akcie wiary, co się zamierza czynić, a następnie – na przykład po lekturze fragmentu Nowego Testamentu – zapytaniu Boga, co ma nam do powiedzenia.


    Modlitwa karmelitańska

    Zmysłowa i banalna, ale jednocześnie – najbardziej ekstremalna „szkoła jazdy”. Ustępujesz w niej miejsca Bogu, oddajesz Mu wszystko i negujesz swoje pomysły. Masz się uczepić tylko jednego – wezwania „Pragnę Cię”. A właściwie… i tego Ci nie wolno.


    Metoda franciszkańska

    Medytacja franciszkańska jest kilkuwiekową metodą pracy duchowej. Powstała w oparciu o praktykę życia świętych franciszkanów – Bonawentury i Piotra z Alkantary. Jest prosta, opiera się na kilku punktach, których pierwsze litery układają się w słowo „amor” czyli „miłość”.


    Namiot Spotkania

    Za każdym razem, kiedy Mojżesz chciał się modlić – wchodził do Namiotu i rozmawiał z Bogiem „twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem” (Wj 33, 11). Podobnie czynili inni, którzy chcieli rozmawiać z Bogiem. Ta metoda rozważania Biblii jest bardzo popularna w Ruchu Światło-Życie, a zaproponował ją założyciel Oazy, ks. Franciszek Blachnicki.


    Metoda św. Teresy Wielkiej

    Człowiek modlący się metodą terezjańską nie sam pochyla się nad rozważaniem danej prawdy, ale wspólnie z samym Bogiem. Nie jest stworzona po to, by czynić z nas filozofów czy teologów: została stworzona po to, aby rozpalić się Panem. Bóg pragnie nieustannie nawiązać z nami kontakt. Chce mieć udział w naszym życiu.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Jak czytać Biblię i nie zniechęcić się?

    Jak czytać Biblię i nie zniechęcić się?

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    O lekturze trudnych fragmentów Pisma Świętego oraz początkach i owocach Dzieła Biblijnego w Polsce mówi ks. prof. Sławomir Stasiak, rektor Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu.

    ks. Rafał Bogacki: Czy Pismo Święte mogą czytać wszyscy, czy jest to lektura zarezerwowana dla wtajemniczonych?

    ks. prof. Sławomir Stasiak: 
    Może je czytać każdy wierzący człowiek. Nie zawiera ono w sobie żadnych informacji tajemnych czy niedostępnych dla czytelnika. Oczywiście lektura nie zawsze jest łatwa i często wymaga przygotowania. W odróżnieniu od literatury pozabiblijnej, zwłaszcza gnostyckiej, która mocno wchodziła w przestrzeń tajemnego znaczenia nawet poszczególnych słów, Pismo Święte jest słowem Boga skierowanym do człowieka. Wierzymy, że jest ono fundamentem teologii, jak również życia chrześcijańskiego, o czym przypomniał papież Benedykt XVI w adhortacji Verbum Domini.

    Od czego przeciętny katolik może rozpocząć lekturę Pisma Świętego?

    Warto rozpocząć od niedzielnych czytań mszalnych. Dzięki temu możemy osiągnąć podwójną korzyść. Po pierwsze, uczestnicząc w Eucharystii, jesteśmy przygotowani. Po drugie, mamy możliwość kontaktu z duszpasterzem. Najczęściej jest to kontakt w formie homilii, ale też w innych okolicznościach możemy zapytać o problemowe kwestie napotkane podczas lektury. Innym sposobem czytania Pisma Świętego jest rozpoczęcie od Nowego Testamentu. Wcześniejsze księgi są trudniejsze. Zdecydowana większość tekstów starotestamentalnych została zredagowana w języku hebrajskim. Podstawową trudnością jest to, że mamy do czynienia nie tylko ze zmianą języka, ale także zmianą mentalności. Semicki sposób myślenia zastąpiła mentalność europejska. Lepiej zatem zacząć od tych tekstów, które znajdują się u fundamentów naszej kultury.

    Czyli lektura „od deski do deski” nie jest najlepszym pomysłem…

    Taka lektura jest możliwa, ale wówczas trzeba mieć lepsze przygotowanie. Przyznam szczerze, że jeszcze będąc w szkole średniej, rozpocząłem lekturę od Księgi Rodzaju. Czytałem po jednym rozdziale dziennie. Lektura całej Biblii zajęła mi około trzech lat.

    Nie rozbił się Ksiądz Profesor o Księgę Kapłańską i zawarte w niej przepisy?

    Na szczęście formowałem się w Ruchu Światło–Życie. Bardzo mi to pomogło. Mogłem zadawać trudne pytania mojemu moderatorowi, a on potrafił szukać odpowiedzi. Był też cierpliwy w wysłuchiwaniu moich pytań. Dzięki temu przebrnąłem przez Księgę Kapłańską.

    Co jest największą trudnością w lekturze Pisma Świętego?

    Odległość czasowa i związana z tym mentalność autorów tekstów biblijnych. Trzeba zawsze pamiętać, że Pismo Święte to nie jest księga, która spadła z nieba. To tekst objawiony, który ma Boga za autora. Jednocześnie jest to tekst spisany przez ludzi, którzy żyli w konkretnej kulturze. Wejście w sposób myślenia ludzi tamtej epoki to duże wyzwanie.

    „Stary Testament ocieka krwią” – myślimy, wspominając kult w jerozolimskiej świątyni. Czy podobne teksty wciąż mogą karmić naszą wiarę?

    Rzeczywiście pytamy dziś: co te potoki krwi przelanej w świątyni jerozolimskiej mówią nam o Bogu, gdzie tutaj humanitaryzm? A on polega na tym, że nie zabijano wówczas ludzi. Miejsce człowieka zajęło zwierzę. W Starym Testamencie znajdujemy zakaz składania ludzi w ofierze. Dla nas to oczywiste, ale w kulturach starożytnych to była powszechna praktyka. Ludzie współcześni Abrahamowi nie mieli wątpliwości związanych z zabijaniem dzieci w ofierze dla bóstw.

    Wielu ludzi traktuje opowieści zawarte w Biblii jako legendy. Nie znajdujemy pozabiblijnych danych o historii Abrahama. Jak wierzący mają się odnieść do podobnych zarzutów?

    Przede wszystkim trzeba pamiętać, że ludzie spisywali te historie z perspektywy swojej wiedzy. Można powiedzieć, że Pismo Święte nie jest biografią Abrahama, Izaaka czy Jakuba ani stenogramem z wyjścia Izraelitów z Egiptu. Biblia zawiera opis historii zbawienia. Każdy z autorów miał określoną wizję wydarzeń, swój sposób rozumienia świata. Często stosował sposoby znane z historii literatury, by coś mocniej zaakcentować. Zarzuty dotyczące Biblii jako legendy czy fikcji literackiej pojawiały się w Polsce już w połowie XX wieku. Zenon Kosidowski opublikował wówczas „Opowieści biblijne”, a reakcją była odpowiedź ks. prof. Józefa Kudasiewicza zawarta w książce „Biblia, historia, nauka”. Znajdujemy w niej szereg rzeczowych argumentów. Ta publikacja nie straciła na aktualności. Wszystkim, którzy mierzą się z podobnymi pytaniami, polecam tę lekturę.

    W Starym Testamencie Bóg zachęca do prowadzenia wojen. Czy jako chrześcijanie powinniśmy odrzucić taki obraz Boga?

    Znowu powinniśmy pamiętać o mentalności ludzi tamtej epoki. Zadajmy proste pytanie: czy Izrael ma swojego Boga, który kształtuje jego historię? Odpowiedź jest oczywista. A skoro ten naród musi bronić swojej przestrzeni życia, prowadzi wojny z narodami, które mu zagrażają. Izraelici byli przekonani, że historia jest naznaczona obecnością Boga. Jeżeli dochodzi do wojny pomiędzy narodem, który wyznaje jedynego Boga, a narodem wyznającym inne bóstwo, to wniosek nasuwa się sam: Bóg zwycięskiego narodu jest potężniejszy. Mentalność ludzi, którzy spisywali te teksty, jest tutaj kluczowa.

    W Starym Testamencie znajdujemy także nakaz kamienowania – na przykład tych, których przyłapano na cudzołóstwie. Również za inne praktyki w Izraelu groziła śmierć…

    To były zwyczajowe kary obecne w ówczesnych kodeksach, na przykład w Kodeksie Hammurabiego. Podobnie było w średniowieczu, w europejskiej kulturze. Nikogo nie dziwiły obecne przy ratuszach pręgierze. Znajdowały się niemal we wszystkich miastach. Także popularna wówczas kara chłosty jest dzisiaj czymś nie do pomyślenia.

    Trudności mogą zrodzić się także przy lekturze tekstów Nowego Testamentu. Pracując we Francji, bardzo często słyszałem, że w listach Pawła znajdujemy fragmenty mówiące o dyskryminacji kobiet…

    Ja również spotykam się z podobnymi zarzutami. Czytając tekst, dosłownie moglibyśmy przyjąć, że Paweł zgadza się na dyskryminację kobiet. Ale pamiętajmy, że pisze on z perspektywy nauczyciela, który chwilę wcześniej był uczniem. Jezus instruował go, w jaki sposób ma żyć i głosić Ewangelię. Wspomina o tym we wszystkich swoich pismach. Paweł wypracował pewien model „nauczyciel–uczeń”, w którym jeden mówi, a drugi słucha. Z tej perspektywy mężczyzna to nauczyciel, a kobieta – uczeń. Gdy czytamy, że ma ona milczeć na zgromadzeniu, to jest tak nie dlatego, że nie ma nic do powiedzenia, ale że jest przykładem ucznia, który słucha, a następnie staje się mistrzem i przekazuje przyswojone treści. Bliska mi jest taka perspektywa – znacznie bardziej duchowa, otwarta, mniej literalna. Osobiście sam wiele zawdzięczam kobietom, które były moimi nauczycielami. Do dziś wspominam je z głębokim szacunkiem, one były dla mnie „mistrzyniami słowa”.

    Opublikował Ksiądz Profesor monografię „Biblia po obu stronach żelaznej kurtyny”, w której znajdujemy porównanie studiów biblijnych na wydziałach teologicznych we Florencji i we Wrocławiu w czasach komunistycznych. Czy współcześnie można porównać znajomość Pisma Świętego u katolików w Polsce i we Włoszech?

    Sądzę, że nasza znajomość Pisma Świętego jest na podobnym poziomie co katolików we Włoszech. Od czasów studiów biblijnych, czyli od 1994 roku, regularnie odwiedzam ten kraj. Badając nauki biblijne na obu uczelniach, zauważyłem wiele podobieństw. Podobnie jest w codziennym życiu chrześcijan. Ciekawe byłoby przeprowadzenie badań dotyczących funkcjonowania grup i kręgów biblijnych, celebrowania lectio divina i innych nabożeństw biblijnych w Polsce i w Italii. Myślę, że tutaj moglibyśmy wypaść nawet lepiej niż Kościół we Włoszech.

    W styczniu 2020 roku po raz pierwszy obchodziliśmy w Kościele powszechnym Niedzielę Słowa Bożego. Może należałoby połączyć ją z Niedzielą Biblijną?

    Gdy papież Franciszek ogłosił Niedzielę Słowa Bożego, pojawiły się głosy, by zainicjować dialog ze Stolicą Apostolską i wyjątkowo, dla Kościoła w Polsce, obchodzić to święto w III niedzielę wielkanocną. W styczniu, ze względu na odbywające się w Polsce wizyty duszpasterskie, trudno jednak dobrze przygotować Niedzielę Słowa Bożego. Ostatecznie pozostawiono dwie niedziele w myśl zasady: o słowie Bożym nigdy nie za dużo.

    rozmawiał ks. Rafał Bogacki/Gość Niedzielny

    ____________________________________________________________________________

    Jak spotykać się z Bogiem osobiście w czytaniu Słowa Bożego, w Lectio divina?

    LECTIO DIVINA

    TomFooleryLifePhotography | Shutterstock

    ***

    Św. Jan Paweł II powiedział, że jeżeli Lectio divina będzie wiernie praktykowane, to stanie się zaczątkiem nowej wiosny w Kościele. Ono opowiada nasze sprawy, towarzyszy nam w zwykłych wydarzeniach dnia, mieszka z nami tam, gdzie jest nasz dom, w miejscu pracy itp.

    ***

    Z o. Piotrem Stawarzem SDS, salwatorianinem z Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, kierownikiem duchowym i rekolekcjonistą, rozmawia Małgorzata Bilska.

    Małgorzata Bilska: Budujecie w Krakowie Dom Słowa. To piękna nazwa – Słowo ma dom. Dom karmi słowem. Czyja to inicjatywa?

    O. Piotr Stawarz SDS: W ramach naszych prowincji funkcjonują różne dzieła apostolskie. Nazywamy je apostolatami. Jednym z nich jest krakowskie Centrum Formacji Duchowej (dyrektorem jest Krzysztof  Wons SDS) i to właśnie tu narodziła się ta inicjatywa. Centrum prężnie się rozwija od blisko 25 lat, potrzebujemy więcej przestrzeni. Decyzja została podjęta, choć długo dojrzewała jej realizacja. 

    Organizujecie rekolekcje, szkoły biblijne, szkoły kierownictwa duchowego, ćwiczenia ignacjańskie itd. – na bardzo wysokim poziomie. Chętnych jest często więcej niż miejsc, ale wciąż są ludzie, którzy was nie znają. Co jest wyróżnikiem Centrum?

    Doświadczenie spotkania z Bogiem. Oczywiście poza Centrum też można spotkać Pana Boga, ale ma ono cechy charakterystyczne. Spotkanie rodzi się tu w klimacie ciszy. Dziś jest to ogromne wyzwanie, czasem na początku trudne, bo na co dzień rzadko jej doświadczamy…

    Poza tym słowo Boga jest odkrywane jako osobiste, jako słowo na dzisiaj. Pan Bóg kieruje je do mnie! Ono naprawdę dotyka mego serca. Porusza je, nawraca, uzdrawia. To charyzmat, który Pan Bóg dał salwatorianom przez bł. Franciszka Jordana. On kochał słowo. Staramy się to w Centrum pielęgnować.

    Wśród prowadzących rekolekcje są goście z kraju i zagranicy a niektórzy przyciągają wręcz tłumy chętnych. Kto – przykładowo – u was był?

    Te osoby tworzyły ten dom, dużo im zawdzięczamy. Uczyły nas słuchania słowa. Pierwsze nazwisko, jakie mi się nasuwa, to śp. ks. Alessandro Pronzato, wybitny autor ponad 100 książek napisanych na bazie Biblii. Byli: kard. Gianfranco Ravasi (biblista i specjalista od języka hebrajskiego), prof. Bruna Costacurta (wykładowczyni teologii i duchowości Starego Testamentu na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie), ojciec Amadeo Cencini (psychopedagog, formator), ojciec Innocenzo Gargano (patrolog, wielki propagator drogi Lectio divina), bracia kameduli ze wspólnoty Rocca di Gardia w północnych Włoszech.

    Są to wyjątkowe postacie. Planowaliśmy rekolekcje z kard. Luisem Antonio Tagle z Filipin, ale właśnie w tym czasie otrzymał nominację na prefekta Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów w Watykanie. W ostatniej chwili odwołał wtedy wszystkie zaplanowane spotkania. Jeśli chodzi o Polaków, to stałym gościem jest abp Grzegorz Ryś, bywa ks. dr hab. Wojciech Węgrzyniak, ks. prof. Waldemar Chrostowski, biblistka s. dr Joanna Nowińska, s. dr Judyta Pudełko, pani dr Danuta Piekarz w roli wykładowcy i tłumacza z języka włoskiego i wiele innych cennych osób. Sesje biblijne regularnie prowadzi oczywiście ojciec Krzysztof Wons, dyrektor i rekolekcjonista, autor wielu książek.

    W czasach odchodzenia od chrześcijaństwa (na różnych poziomach) wiele mądrych osób w Kościele stara się dotrzeć do ludzi nowymi metodami. Powstają wspólnoty, kwitnie ruch charyzmatyczny, są dzieła nowej ewangelizacji, a wy propagujecie pogłębianie czytania Biblii! Słowa, które jest pod ręką na półce niemal w każdym domu…

    Bo w Słowie, w Osobie jest orędzie, jest niesamowicie żywy i uniwersalny przekaz! Jest Dobra Nowina. Od Słowa wszystko się zaczęło. Nowe formy przekazu są ważne, ale one też czerpią ze Słowa… Słowo i ścieżka Lectio divina, którą praktykujemy – i jej uczymy – okazuje się niesamowitym darem dla Kościoła.

    Przed laty papież Jan Paweł II powiedział, że jeżeli Lectio divina będzie wiernie praktykowane, to stanie się zaczątkiem nowej wiosny w Kościele. I te słowa się spełniają. Całe środowiska, wspólnoty zakonne, przeżywają niezwykły renesans praktykując tę drogę.

    Nie chodzi o to, że od razu mają o 200 procent powołań więcej. Po prostu życie tych wspólnot, osób je tworzących, jest niesamowicie przesiąknięte modlitwą, Panem Bogiem. Oni żyją wiarą. To jest piękny owoc powrotu do tej pięknej tradycji.

    A czym jest Lectio divina? Ta praktyka czytania kiedyś była domeną mnichów. Dziś każdy chrześcijanin może w niej poznawać Boga. Z badań wynika jednak, że mało kto z młodych ludzi „modli się Biblią”. Bo Biblię się czyta jak literaturę…

    Lectio divina oznacza w dosłownym tłumaczeniu „Boże czytanie” albo „Boża lektura”. Pierwsze rozumienie określenia jest szerokie. To każdy kontakt człowieka ze słowem Bożym. Czyli ktoś, kto bierze do ręki Biblię rano czy wieczorem, by przeczytać drobny fragment, praktykuje drogę Lectio divina. I pewnie to jest słuszne.

    Jeśli te osoby otrzymają pomoc w spotkaniu ze słowem Bożym, ono staje się bardzo bliskie. Zostaje przetłumaczone na osobiste doświadczenie, na sytuację z życia. Potrzebne jest jednak wprowadzenie w to czytanie. Służą temu m. in. sesje weekendowe, które organizujemy.

    Jak spotykać się z Bogiem osobiście w czytaniu Słowa, w Lectio divina? Ono opowiada nasze sprawy, towarzyszy nam w zwykłych wydarzeniach dnia, mieszka z nami tam, gdzie jest nasz dom, w miejscu pracy itp. Możemy sięgać po Biblię codziennie.

    Boże czytanie w konsekwencji oznacza, że Bóg w spotkaniu ze mną czyta mnie, czyta moje życie. Znajduję w słowie Bożym komentarz, wskazówkę do zrozumienia głębi tego, co się w moim życiu wydarza.

    Jest w tej drodze jeszcze druga płaszczyzna – to my poznajemy Boga. Bóg pozwala siebie czytać w Lectio divina. Mówi o sobie, że jest miłością. Mówi o zamiarach. Wzdryga się przed tym, żeby wyniszczyć swój naród. Odkrywa przed nami to, jaki jest. Mówiąc językiem antropomorficznym – jakie jest Jego serce, pragnienia, myśli. Inne niż sobie wyobrażamy. Boże czytanie działa w dwie strony.  

    A węższe znaczenie określenia? Lectio divina ma 4 etapy.

    Tak. Są to: lectio (czytanie), meditatio (medytacja), oratio (modlitwa) i contemplatio (kontemplacja). Lectio divina nie była nigdy „przepisem” na modlitwę, raczej opisano w ten sposób doświadczenie mnichów. Ale rzeczywiście modlitwa słowem Bożym w ten sposób rośnie w człowieku. Tak się to dzieje.

    Etapy nie zostały sztucznie wymyślone, biorą się z wielowiekowego doświadczenia. Najczęściej osobiste przeżycie rekolekcji czy sesji prowadzi do odkrycia, o jakim doświadczeniu tu mówimy.

    Czemu ma służyć Dom Słowa, który budujecie obok obecnego Centrum?

    Zaczęliśmy budowę rok temu, 16 października 2020 roku (nieprzypadkowo wybraliśmy tę datę!) – wtedy poświęcony był plac budowy. Do końca marca planujemy ją zakończyć. Mamy nadzieję, że uda się zebrać konieczne środki. Praca idzie bardzo sprawnie. Część pieniędzy mieliśmy uzbieranych, część pochodzi z dotacji (składamy wnioski tam, gdzie możemy).

    Otrzymaliśmy pożyczkę od władz generalnych zgromadzenia, którą będziemy spłacać przez lata. Wciąż brakuje nam jednak pieniędzy, dlatego prosimy o pomoc ludzi dobrej woli, którzy chcą wesprzeć budowę Domu Słowa. Kiedy powstanie, będziemy mogli przyjmować dużo większą liczbę chętnych do uczestniczenia w warsztatach, szkołach, sesjach i rekolekcjach.

    Niestety często musimy odmawiać osobom zgłaszającym się na spotkania. Po prostu brakuje nam miejsc, żeby przyjąć wszystkich, którzy przysyłają zgłoszenia. 

    Jeśli ktoś chce się włączyć w budowę Domu Słowa, informacje znajdzie pod tym linkiem. Można również wesprzeć rozbudowę wykupując cegiełki. Za wszelką pomoc z serca dziękujemy i wspieramy darczyńców modlitwą. Liczymy na opiekę św. Józefa, patrona naszego zgromadzenia i patrona Kościoła.

    Małgorzata Bliska/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „Jest taki moment”. Poszukując klucza do Biblii

    „Jest taki moment”. Poszukując klucza do Biblii

    ks. dr Rafał Bogacki – redaktor „Gościa”, rzecznik archidiecezji katowickiej, biblista.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    O tym, co znaczy tęsknić za Biblią, i o chodzeniu po piaskach pustyni wraz z Abrahamem mówi ks. Rafał Bogacki, biblista, redaktor “Gościa Katowickiego”.

    Piotr Sacha: „Rafale, będziesz Biblię nieustannie czytał… Nigdy się z nią nie rozstaniesz”.

    Ks. Rafał Bogacki:
     Zaczynamy od Brandstaettera?

    W oryginalnym tekście „Kręgu Biblijnego” dziadek kieruje wspomniane słowa co prawda nie do Rafała, a do Romka, ale pomyślałem, że każdemu bibliście są one bliskie.

    Oczywiście, odnajduję się w tym zaproszeniu, gdzie pobrzmiewają słowa usłyszane przez Augustyna: „Tolle lege”, czyli „bierz, czytaj”. W tle słyszę też słowa: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym” (Pwt 6,4). Jednak pierwsza myśl, jaka mi przyszła, to ta, że ktoś tego Romka Brandstaettera wprowadził w świat Biblii. Mieć mistrza, który cię za sobą pociągnie, wskaże kierunek, zainspiruje… To szalenie ważne.

    Na kolejnej stronie Brandstaetter zostawił cenną wskazówkę: „Każdy musi samodzielnie wędrować po Biblii. Każdy musi sobie do niej drogę wymościć”. Pamiętasz, kiedy dorosłeś do samodzielnej wędrówki?

    To dorastanie zaczęło się krótko przed wstąpieniem do seminarium duchownego. Oaza, namiot spotkania, wejście w modlitewną lekturę Pisma Świętego. Ale musiał pojawić się ktoś – ksiądz i animatorzy świeccy – kto pokazał mi, jak się do tego zabrać. Ktoś, kto dotarł w wędrówce już dalej. Zresztą w tej indywidualnej podróży po Biblii zawsze ważnym punktem odniesienia będzie wspólnota.  

    Dlaczego to jest takie ważne, żeby mieć jako przewodnika Kościół?

    Bo gdy samemu, trochę po omacku, zapuszczasz się w obce krainy, to podejmujesz ryzyko, że coś ważnego cię ominie, a może nawet znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Historia Kościoła zna wiele przykładów dryfowania w stronę herezji. Ludzie oddalali się od wspólnoty, bezpośrednich świadków, od apostołów, ich następców, bo szli za swoimi prywatnymi intuicjami. Myślę, że we współczesnej kulturze, gdzie indywidualizm jest mocno podkreślany, istnieje podobne niebezpieczeństwo. Kościół natomiast oferuje bezpieczeństwo. Kto pozwala prowadzić się Duchowi Świętemu, ten zawsze znajdzie własną drogę w Kościele. Bo ten sam Duch, który natchnął autorów biblijnych, jest Duchem Kościoła. Jest Przewodnikiem.

    Zdarza się, że tęsknisz za Pismem Świętym?

    Zdarza się tak, mimo że zawsze mam je pod ręką – czy to w wersji papierowej, czy cyfrowej. Dochodzimy do ważnej kwestii: jaki użytek robię z Biblii. Czy jest ona obok, czy też – mówiąc słowami z Listu do Rzymian – „Słowo to jest blisko ciebie, na twoich ustach i w sercu twoim” (Rz 10,8). Tęsknota za Słowem pobudza mnie do wertowania kolejnych ksiąg, do zanurzenia się w nich.

    To ten rodzaj tęsknoty, jaki znamy, tęskniąc za osobą?

    Ostatecznie tęsknota do Biblii to tęsknota za osobą. Bo Pismo Święte ma doprowadzić mnie do spotkania. Celem jest stanięcie w Bożej obecności. Kiedy pytasz o tęsknotę, przypominam sobie inne słowa św. Augustyna: „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”.

    „Jeśli nie chcesz przestać się modlić, nie przestawaj tęsknić”. To też Augustyn.

    To jeszcze jedna myśl od tego samego autora: „Nasze pragnienia zawsze się modlą, choćby wargi milczały”. Myśl bardzo mi bliska.

    Sięgnijmy więc po Biblię. Mam przed sobą egzemplarz „Tysiąclatki”. Jak to się dzieje, że wydrukowana księga z mnóstwem opowieści zapisanych w określonym czasie zamienia się w słowo Boże, czyli staje się opowieścią o mnie?

    Pomocne będzie zdanie z ostatniego soboru: „Pismo Święte powinno być czytane i interpretowane w tym samych Duchu, w jakim zostało napisane” (KO 12). Jest taki moment, który pozwala przejść od historii literackich do mojej opowieści. To moment łaski, w którym Duch Święty daje ci wejść w wydarzenie. On staje się Przewodnikiem – co już powiedzieliśmy – i pozwala zrobić krok dalej. Czytam już nie tylko o ludziach i wydarzeniach z przeszłości, ale o sobie dziś.
     
    Brzmi prosto.

    Trzeba tylko stworzyć odpowiednie warunki. Bo jeśli Biblia będzie zakurzoną książeczką na półce, to raczej ten moment łaski nie nadejdzie. Trzeba ją wziąć i czytać. Po prostu. Czasem się zmagać, stawiać pytania, szukając swojego sposobu lektury.

    Zdarza ci się zatrzymać na dłużej nad jednym, dwoma słowami?

    Bywa, że jedno słowo wprowadza mnie na spotkanie z Bogiem. Wtedy trwam przy tym jednym słowie.

    A później na temat tego jednego słowa głosisz rekolekcje?

    Niedawno prowadziłem rekolekcje na temat jednego zdania. (śmiech). A właściwie dwóch słów: „Chodźcie, a zobaczycie” (J 1,39). Z kolei jednemu słowu z Pierwszego Listu Świętego Jana poświęciłem pracę magisterską. To greckie słowo „parakletos”, które występuje w Biblii pięć razy. Sporo było przy tym intelektualnej dłubaniny, wędrowania różnymi zakamarkami Pisma Świętego.

    Biblia jak wielki labirynt? Czy wszędzie już byłeś?

    Jeszcze nie wszędzie (śmiech). Z kolei mi do głowy przyszedł inny obraz – Biblii jako kopalni. W miarę jej penetrowania docieramy do kolejnych warstw, kolejnych pokładów. I pewnie życia nam nie starczy, żeby być wszędzie. Kto był w kopalni, a ja miałem raz taką możliwość, ten wie, jaka to wymagająca i złożona rzeczywistość. Ale prawdą jest, że większość ludzi nie zjeżdża pod ziemię, a korzysta z wydobytego przez górników węgla.

    Czujesz się biblistą przodowym?

    Nie, na przodku są inni. (śmiech) Mam na myśli egzegetów i teologów, którzy zajmują się Biblią stricte naukowo. Jestem raczej tym zwykłym górnikiem, który każdego dnia stara się docierać w głąb i spotyka tam Kogoś.

    „Czytanie Biblii jest rzeczą bardzo łatwą. Trzeba ją tylko sobą wypełnić” – pisze Brandstaetter. Jak to jest, to Biblia nas wypełnia, czy my ją?

    Myślę, że najpierw to jednak ona nas wypełnia. Św. Paweł pisze do Tymoteusza: „Wszelkie Pismo od Boga natchnione…” (2 Tm 3,16). Ono tchnie Bogiem. A więc czytane z wiarą wypełnia mnie. Na rekolekcjach ignacjańskich dowiedziałem się, jak wejść na kontemplacyjną ścieżkę spotkania ze słowem Bożym, jak wypełnić sobą tekst, jak tam się znaleźć – na przykład przy stole wraz z Jezusem i uczniami, albo pod krzyżem.

    W jakim stopniu Biblia jest wypełniona księdzem Rafałem Bogackim?

    To ciekawe pytanie. Dotąd zastanawiałem się zwykle nad tym, ile Biblii jest we mnie. Bardzo chciałbym dotrzeć do wielu miejsc, w których jeszcze nie byłem. Przeczytałem cały tekst Biblii. Ale czym innym jest ją poznać, a czym innym wypełnić. Myślę, że to wypełnienie to zadanie na całe moje życie. „Żywe jest słowo Boże i skuteczne…” – mówi autor Listu do Hebrajczyków. A zaraz potem dopowiada:
    „Wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek” (Hbr 4,13). Cel to odkryć takiego Boga, przed którym nie muszę niczego ukrywać. Mogę stanąć nagi, z moim bólem, moim grzechem, ale i z bogactwem duchowym. Cały ja. Bez masek. Dać się Słowu przeczytać.

    Na pewno nosisz w pamięci długą listę ulubionych, poruszających Cię wersetów. Możemy wejść do któregoś z nich?

    Zapraszam. Ponieważ jesteśmy w okresie paschalnym, to proponuję spotkanie Zmartwychwstałego z Marią Magdaleną przy grobie. Pytanie: „Kogo szukasz” (J 20,15) jest dla mnie kluczowe. Zatrzymajmy się przy nim. Ono mnie odsyła do początku Ewangelii. Pierwsze pytanie, które Jezus stawia uczniom Jana brzmi: „Czego szukacie?” (J 1,38). W scenie przy grobie wybrzmiewa już nie „czego”, a „kogo”. To pytanie, które sam sobie stawiam. Czy ja szukam ostatecznie Chrystusa. I co to właściwie dla mnie znaczy? Jezus mówi Marii Magdalenie: „Idź do moich braci”.

    Gdzie Ciebie posyła dzisiaj?

    Posyła mnie do redakcji „Gościa”, posyła mnie do ludzi, na Eucharystię do konfesjonału i ołtarza, do moich malutkich obowiązków, do codziennych zajęć. Mówi mi: „żyj, angażuj się”. Mamy poranek po Zmartwychwstaniu, widzę tamten ogród, zieleń liści, czuję powiew wiatru…

    Często tak robisz? Uruchamiasz wyobraźnię, czytając Biblię?

    Tak, tekst do mnie przemawia. Daję mu się zaskoczyć, poprowadzić. Jeśli jestem w psalmie, to zwykle przebywam w świątyni, a gdy otwieram Księgę Rodzaju, to chodzę po piaskach pustyni razem z Abrahamem. Jest tam jasno, jest światłość. Bo ostatecznie nasza lektura Pisma Świętego ma być chrystocentryczna, przeniknięta tajemnicą paschalną, zmartwychwstaniem, Chrystusem, który wszystko rozjaśnia.

    I nie ma w nim żadnej ciemności.

    Nie ma.

    Wróćmy jeszcze do tamtego poranka, gdy Maria spotyka Jezusa. Dwukrotnie się odwraca w Jego stronę.

    Widzę w tym zaproszenie, żebym się nieustannie odwracał do Niego. Ale widzę też odniesienie do innej księgi – Pieśni nad pieśniami. Chór zwraca się do oblubienicy: „Odwróć się, odwróć Szulamitko, obróć się, obróć się, nich się twym widokiem nacieszymy” (Pnp 7,1), a po tym wezwaniu oblubieniec zachwyca się pięknem swej umiłowanej. Jan, który zna świetnie Pisma wskazuje, że relacja – ja i Jezus – to relacja miłości. A odwracać się powinienem się od swojego egoizmu, od grzechu, słabości, od gór, które wyrastają przede mną, od trudności, które wydają się nie do pokonania, a ostatecznie od swojej niewiary – ku wierze, że z Nim wszystko jestem w stanie przejść.

    Wygląda na to, że „słowo Boże jest żywe i skuteczne”.

    Tak! Pozwala odwrócić wzrok od siebie, od własnego grobu. Usłyszeć to wezwanie: „Rafale!”. I odpowiedzieć: „Rabbuni”.

    Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Skąd wzięły się rysy na obrazie jasnogórskim? Nieznane historie najbardziej znanego sanktuarium

    Obrona Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 roku.

    Obrona Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 roku.
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Rysy na cudownym obrazie Maryi mówią o tym, że wszystko, co materialne, możemy stracić. Nawet taki skarb. Mało kto wie, jak często jasnogórskie sanktuarium, a z nim święta ikona, były zagrożone.

    Była Wielkanoc 14 kwietnia 1430 roku. Do klasztoru jasnogórskiego, który był już znanym sanktuarium, wpadła znaczna grupa zbrojnych. Wokół obiektu nie było jeszcze obwarowań, dzięki czemu napastnicy z łatwością dostali się do wnętrza. Byli to „pewni szlachcice polscy, którzy zbyt rozrzutnie roztrwonili swoje majątki po ojcach i mieli długi” – zapisał Jan Długosz. Historyk twierdził, że napastnicy liczyli na zdobycie wielkich skarbów, więc dobrali sobie „rabusiów z Czech, Moraw i Śląska”. Kosztowności, na które liczyli, nie było wiele. Zawiedzeni, rzucili się na sprzęty liturgiczne. „Ograbiają nawet sam obraz Najjaśniejszej Naszej Pani, którą pobożni wierni przystroili złotem i perłami. I nie poprzestając na grabieży, przebijają w poprzek mieczem twarz obrazu i łamią ramy, w które był oprawiony obraz, żeby na podstawie tak okrutnych i niegodziwych czynów wzięto ich nie za Polaków, ale za Czechów [chodziło o zrzucenie winy na husytów – przyp. F.K.]. Po dokonaniu tak niegodziwego czynu wychodzą z klasztoru z niewielkim łupem, bardziej zniesławieni niż wzbogaceni” – zanotował dziejopis.

    Święty wizerunek, pozbawiony wszelkich kosztowności, rabusie porzucili gdzieś poza klasztorem. Obraz został wielokrotnie cięty ostrym narzędziem, deska rozpadła się na trzy części, a oklejające ją płótno rozerwało się w kilku miejscach.

    Wstrząśnięty król Władysław Jagiełło kazał sprowadzić ikonę do Krakowa i zlecił naprawę zespołowi malarzy. Ci przeprowadzili gruntowną renowację. Skleili rozbitą tablicę i uzupełnili ubytki, a ślady cięć na twarzy Maryi nie tylko zachowali, lecz dodatkowo podkreślili je rylcem. Naprawiony obraz oprawili w gotycką ramę, a król w hołdzie Maryi podarował grawerowane srebrne i złote blachy w charakterze tła i nimbów nad głową Maryi i Dzieciątka.

    Obraz wywieziony

    Jeszcze w tym samym roku, 1430, wizerunek został przeniesiony w uroczystej procesji z Krakowa do Częstochowy, co przyniosło wzrost jego czci i sławy sanktuarium. Odtąd paulini wzmogli czujność, troszcząc się o bezpieczeństwo powierzonego im skarbu. A historia miała jeszcze nieraz dawać po temu powody. Już w 1466 roku Częstochowę najechał czeski oddział Ścibora Towaczowskiego, wysłany przez husyckiego króla Jerzego z Podiebradów. Wojsko czeskie, plądrując Śląsk, zapędziło się aż pod Jasną Górę. Tym razem obraz nie ucierpiał, ale zniszczeń w klasztorze było wiele, zniszczona została także Częstochowa. Jasne się stało, że bez solidnych murów sanktuarium jest bezbronne. W związku z tym król Zygmunt III Waza nakazał zbudowanie wokół Jasnej Góry fortyfikacji. Ostatecznie budowę twierdzy ukończono dopiero w 1648 roku, za panowania Władysława IV. Nie była to wielka forteca, ale zbudowana według najnowszych wzorów sztuki fortyfikacyjnej.

    Już za siedem lat okazało się, jak bardzo było to potrzebne. Gdy na Polskę zwalił się szwedzki potop, Jasna Góra była w stanie stawić czoła regularnym wojskom. Szwedzki generał Müller szybko oszacował jakość świeżo ukończonej twierdzy. Już po czterech dniach oblężenia pisał do króla Karola X Gustawa: „Przeto zwróciłem się do Pana Marszałka Polnego Wittenberga do Krakowa o dostarczenie mi paru ciężkich dział i jednego wielkiego moździerza, ponieważ klasztor, położony na dość wysokiej skale, otoczony jest bardzo głęboko wpuszczonym w ziemię i trudnym do zdobycia szturmem, wysokim i mocnym murem z wygodnymi flankami i dobrą artylerią, liczącą wiele małych, nawet 12-funtowych, a kto wie, czy nie większych dział”.

    Jak wiemy, echo wystrzałów spod Jasnej Góry odbiło się w całym kraju, a heroiczna obrona twierdzy stała się punktem zwrotnym w wojnie ze Szwedami. Przezorny przeor Augustyn Kordecki liczył się jednak z najgorszymi scenariuszami, dlatego kazał wywieźć na Śląsk cudowny obraz Matki Bożej. Dzień przed nadejściem wroga, 17 listopada 1655 roku, prowincjał o. Teofil Bronowski zabrał bezcenny wizerunek i pod osłoną ciemności przewiózł go do granicy, a stamtąd do klasztoru paulinów w Mochowie koło Głogówka. W jego miejsce w kaplicy na Jasnej Górze zawisła kopia.

    Znowu Szwedzi

    Po powrocie ze Śląska obraz nigdy już nie opuścił Jasnej Góry. Nastały dni wielkiej chwały tego miejsca. Twierdza stała się dwukrotnie – w latach 1657 i 1661 – rezydencją dworu królewskiego i miejscem obrad Senatu Rzeczpospolitej.

    W tym wspaniałym okresie dziejów Jasnej Góry nie obyło się bez fatalnego zgrzytu. Klasztor nie udzielił pomocy wojskom królewskim w czasie bitwy stoczonej 4 września 1665 roku z rokoszanami Jerzego Lubomirskiego pod murami twierdzy. Konsekwencją postawy neutralności, jaką przyjął pełniący ponownie funkcję przeora Augustyn Kordecki, była klęska żołnierzy królewskich, głównie pułków litewskich. Ponieważ nie otwarto im bram twierdzy ani nie użyto dział przeciw buntownikom, żołnierze królewscy zostali zepchnięci do rowu fortecznego i zmasakrowani. Straty szacowano na 1300 zabitych i 800 wziętych do niewoli. Rozgniewany król Jan Kazimierz zarządził wymianę garnizonu – żołnierze klasztorni zostali rozbrojeni i zwolnieni, a rotmistrz załogi klasztornej trafił na rok do więzienia. Twierdzę obsadziło wojsko królewskie.

    Nie wpłynęło to na stosunek następców Jana Kazimierza do klasztoru. Kolejną rozbudowę fortyfikacji zainicjował Jan III Sobieski, a kontynuowali następcy. Polscy władcy byli świadomi, że po skarby tak znacznego sanktuarium mogą zechcieć wyciągnąć ręce liczni wrogowie. A wtedy zagrożony może być skarb największy – cudowny wizerunek Maryi z Dzieciątkiem.

    Historia pokazała, że mieli rację. Pół wieku po potopie szwedzkim, podczas III wojny północnej, wojska szwedzkie znów stanęły pod klasztorem. W dniach 13–15 sierpnia 1702 roku Częstochowę zajął 9-tysięczny korpus gen. Nilsa C. Gylenstierna. Próby zdobycia twierdzy nie powiodły się i Szwedzi pomaszerowali na Kraków. W styczniu 1704 roku Szwedzi ponownie zaatakowali klasztor. 10 lutego doszło nawet do bezpośredniego szturmu (co w czasie potopu się nie zdarzyło), ale napastnicy nie zdołali wedrzeć się do wnętrza twierdzy. Kolejny atak, w dniach 1–14 kwietnia 1705 roku, przeprowadził szwedzki korpus generała Nilsa Stromberga – z podobnym skutkiem. Wreszcie w dniach 7–15 września 1709 roku Jasna Góra odparła atak szwedzkich oddziałów gen. Ernesta Detlor von Krassowa.

    Wielkie zasługi dla obrony Jasnej Góry w tych latach położyli kolejni przeorowie, pełniący zarazem funkcję komendantów twierdzy – o. Euzebiusz Najman, o. Innocenty Pokorski i o. Dionizy Chełstowski. Podkreślić trzeba, że żaden z nich nie mógł liczyć na pomoc ze strony panującego wówczas w Polsce Augusta II Sasa ani jego rywala Stanisława Leszczyńskiego.

    Okupanci w klasztorze

    W latach 1770–1772 Jasną Górę, mimo protestów przeora, podstępem zajęli konfederaci barscy – związek zbrojny polskiej szlachty utworzony przeciw panoszącym się w kraju wojskom rosyjskim. Konfederaci uczynili z fortecy centrum obozu warownego, usypując szańce na jej przedpolach. 1 stycznia 1771 roku pod klasztor podeszły rosyjskie oddziały korpusu oblężniczego płk. Drewicza. Trwające wiele dni walki nie przyniosły Rosjanom sukcesu. Dopiero półtora roku później, 1 sierpnia 1772 roku, rosyjski korpus gen. Golicyna przystąpił do ścisłej blokady i oblężenia twierdzy. Rozpaczliwa obrona skończyła się zawarciem układu, na mocy którego konfederaci poddali twierdzę hetmanowi Branickiemu, a ten następnie przekazał ją Rosjanom. 18 sierpnia 1772 roku po raz pierwszy w dziejach Jasnej Góry do twierdzy wkroczyły obce wojska. Wieczorem tego dnia garnizon rosyjski objął tam służbę i zaciągnął warty.

    Okupacja warownego sanktuarium trwała 6 miesięcy. Kosztowała paulinów 3 tysiące złotych dukatów. Rosjanie w tym czasie splądrowali bibliotekę i arsenał. Odchodząc, zabrali prawie całe uzbrojenie twierdzy.

    W 1793 roku przed wojskami pruskimi bronił się w twierdzy jasnogórskiej ostatni polski garnizon I Rzeczpospolitej. Także podczas zaborów grzmiały tam działa i zmieniały się załogi, kolejno: Prusacy, Francuzi, wojska Księstwa Warszawskiego, Rosjanie i Austriacy. W 1918 roku powróciła Polska, a klasztor na dwie dekady zaznał spokoju.

    3 września 1939 roku do Częstochowy wkroczyli Niemcy. Paulini obawiali się, że potraktują cudowny obraz jako łup wojenny i wywiozą do Rzeszy, dlatego zawczasu podmienili obraz Matki Bożej na jego wierną kopię. Oryginał zamurowali w jednej z cel klasztornych, a potem ukryli go w bibliotece, w specjalnie przygotowanym blacie stołu o podwójnej konstrukcji. Wiedziało o tym jedynie kilku zakonników. Niemcy nie byli świadomi, że w ołtarzu kaplicy została umieszczona jedynie kopia wizerunku Czarnej Madonny.

    Tak obraz przetrwał wojnę. Po kolejnej renowacji znów trafił na swoje miejsce, podtrzymując Polaków w latach komunizmu i patronując w czasach wolności. Dzięki męstwu strażników częstochowskiego sanktuarium Maryja w cudownym wizerunku pozostała ostoją Polaków w ich trudnej historii. Za sprawą Bożej Opatrzności Jasna Góra wciąż jest miejscem, o którym Jan Paweł II powiedział: „Tu zawsze byliśmy wolni”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej/Flickr

    ***

    Dlaczego czcimy relikwie?

    Czy obecność relikwii nie odwraca uwagi od kultu Pana Boga? Jaką rolę mają w Kościele?

    W Polsce trwa peregrynacja relikwii Rodziny Ulmów. Warto zadać sobie pytanie: na czym polega fenomen relikwii?

    Skąd się wziął kult relikwii w Kościele?

    Nie minęło sto lat od Zmartwychwstania Pana Jezusa, kiedy ciało św. Ignacego Antiocheńskiego, męczennika, zostało w uroczystej procesji przeniesione na cmentarz w Antiochii. Był rok 107. Z czasem nad grobami zaczęto budować coraz bardziej okazałe pomniki, zwane nieraz konfesjami – najbardziej znane z późniejszych to watykańska konfesja św. Piotra czy gnieźnieńska konfesja św. Wojciecha.

    Kolejnym krokiem było wprowadzenie zasady, że szczątki zmarłego po ogłoszeniu świętym powinny zostać umieszczone w godnym i łatwo dostępnym miejscu – to już czasy wczesnego średniowiecza. Coraz więcej osób pytało jednak: a nie można by tych świętych… zobaczyć? Od XIV wieku relikwiarze są coraz częściej przezroczyste, barok wprowadza przezroczyste trumny. Zobaczyć, dotknąć, doświadczyć – to zupełnie naturalna potrzeba, która przesądziła o rosnącej popularności relikwii.

    Jednocześnie, subiektywizacja i koncentracja na własnych potrzebach groziła nadużyciami. I tych nie brakowało. Sobór Lyoński w XIII w. surowo potępił praktykę humiliacji. Polegała na tym, że jeśli modlitwa za wstawiennictwem danego świętego nie przynosiła oczekiwanych rezultatów, za karę… poniżano jego relikwie lub obraz. „Odrażające nadużycie” – orzekł Sobór.

    Chociaż czasem pasterze Kościoła musieli z bezradnością stwierdzić za św. Augustynem „jedno nauczamy, a co innego musimy tolerować”, podjęli wiele wysiłków, żeby kult relikwii prowadził do dobrych skutków. A tych jest wiele.

    Zero magii, dużo łaski

    Pierwszym jest nadzieja. Chrześcijanie nie obchodzili urodzin świętych, ale dzień ich narodzin dla nieba – czyli dzień śmierci. Odprawianie Mszy czy modlitwa przy ich szczątkach pozwalała pomyśleć: oni są już szczęśliwi! I ja nie muszę więc bać się śmierci, przywiązywać do tego, co doczesne, ale mogę z nadzieją czekać na dłuższą i piękniejszą część mojego życia.

    Kolejnym owocem jest lepsze rozumienie życia wiecznego. „Wierzę w ciała zmartwychwstanie” – powtarzamy przecież. Szacunek dla ciała zmarłych, którzy byli zjednoczeni z Bogiem, wyrażano już w Starym Testamencie (zabrano z Egiptu szczątki Jakuba-Izraela i Józefa, żeby mogli spocząć w ojczystych stronach), ale Zmartwychwstanie Pana Jezusa postawiło kwestię życia po śmierci w zupełnie innym świetle – w wielkim blasku Bożej miłości. Oddajemy cześć relikwiom, chociaż wiemy, że w wieczności nie będziemy mieli takich samych ciał, ale przebóstwione. Ale będziemy żyli w ciele i duszy. Skoro więc oni, mimo że umarli, żyją, modlitwa przy relikwiach pozwala na zdrowe spojrzenie na ciało: jest czymś ważnym i godnym szacunku, ale jego wartość wynika z istnienia nieśmiertelnej duszy.

    Trzeci z dobrych skutków, który zapewne jest najczęstszym bodźcem do oddawania czci relikwiom świętych, to ich pomoc. Pan Bóg nie potrzebuje pośredników, jedynym Pośrednikiem jest Chrystus Jezus (por. 1 Tm 2,5-6). Nie trzeba mieć znajomości ze świętymi, żeby pozwolili ominąć kolejkę. Ale Pan Bóg potrzebuje i oczekuje wiary od tego, kto prosi. A wiarę przeżywa się we wspólnocie, w Kościele, nie tylko w Kościele pielgrzymującym, czyli ziemskim – również razem z Kościołem chwalebnym.

    Modlitwa przy relikwiach pozwala zrozumieć: nie modlę się sam. Jest ktoś, na kogo mogę liczyć! I nie jest to fikcyjna czy mityczna postać, ale prawdziwy człowiek, który kiedyś chodził po ziemi, a dziś jest zjednoczony z Bogiem i chce mnie wspierać swoją modlitwą i wstawiennictwem. Święci nigdy nie są egoistami – nie mogliby nimi być, skoro są zjednoczeni z Bogiem, który jest Miłością. Dlatego ważnym elementem w procesie beatyfikacyjnym lub kanonizacyjnym jest uznanie cudu za wstawiennictwem danej osoby – skoro jej wstawiennictwo przynosi dobre owoce, musi być już blisko Pana Boga. Konstytucja o Kościele „Lumen Gentium” mówi, że możemy traktować świętych „jako przyjaciół i współdziedziców Jezusa Chrystusa, a zarazem braci naszych i szczególnych dobroczyńców”.

    Dobrze mieć przyjaciół

    Przyjaciele i współdziedzice Jezusa: dlatego do Niego kierują. Relikwie nie mają żadnej mocy same w sobie, ich siła leży w kierowaniu w stronę Pana Boga. Kult świętych jest zdrowy, jeśli patrząc na ich życie chwalimy Tego, który obdarzył ich tak wieloma łaskami. Szacunek do relikwii wynika z szacunku do Dawcy życia. Pan Jezus odkupił również nasze ciała – dlatego możemy czcić to, co cielesne, materialne. Co więcej, to zupełnie normalne, że posługując się zmysłami szukamy pomocy w modlitwie w tym, co zmysłowe. Przyjmujemy sakramenty, które są widzialne, i pozwalają one doświadczyć niewidzialnej łaski.

    Dobrze więc, że mamy relikwie: kierują one w stronę świętych, a ci pokazują zgodnie z jednym kierunku – na Pana Boga. Relikwie budzą nadzieję, pozwalają lepiej rozumieć obietnice życia wiecznego, pozwalają doświadczyć Bożych łask. Nie jesteśmy sami fizycznie ani duchowo: wokół jest tłum świętych i błogosławionych!

    ks. Grzegorz Pakowski/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. wikimedia.org

    ***

    Obrazki, rzeźby, medaliki. Dlaczego czcimy wizerunki Chrystusa, Maryi czy świętych?

    Wizerunki Chrystusa Maryi czy świętych towarzyszą nam na każdym kroku. Dlaczego czcimy wizerunki umieszczone na obrazach, rzeźbach czy medalikach? Co na ten temat mówi Pismo Święte?

    „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu” (Wj 20, 4) — ilekroć ktoś cytuje te słowa, katolik może poczuć się nieswojo. Przecież w naszym życiu wiary obrazy, rzeźby i medaliki, przedstawiające Chrystusa, Maryję i świętych, towarzyszą nam na każdym kroku. Jest to zresztą powód, dla którego radykalne odłamy protestantyzmu oskarżają katolicyzm o idolatrię, niczym nie różniącą się od tej pogańskiej. Oskarżenie poważne, na które trzeba odpowiedzieć — także po to, żeby bardziej świadomie przeżywać to, co zwane jest w Kościele kultem obrazów.

    Co Pismo Święte mówi o kulcie obrazów?

    Oczywiście, dla zacytowanego powyżej ostrego zakazu można przytoczyć przynajmniej jeden wyjątek, mianowicie Boży nakaz wykonania posągów cherubów, które miały zostać umieszczone przez Mojżesza na obu krańcach Arki Przymierza (Wj 25, 18-20). Nie to jednak stanowi główny argument przemawiający za kultem obrazów. Kiedy w VIII wieku cesarz Leon III Izauryjczyk nakazał zniszczenie świętych wizerunków w całym Imperium, rozpoczynając w ten sposób okres ikonoklazmu. 

    Autorzy ortodoksyjni broniąc ikon, odwoływali się przede wszystkim do argumentu chrystologicznego. Podkreślali, że o ile w Starym Przymierzu Bóg zakazywał sporządzania wizerunków, o tyle w Nowym sam dał ludziom swój wizerunek — Jezusa Chrystusa, „Słowo, które stało się ciałem” (por. J 1, 14). On właśnie jest Słowem nie tylko usłyszanym, ale tym, które ujrzeliśmy własnymi oczami, na które patrzyliśmy i którego dotykały nasze ręce (por. 1 J 1, 1). Jest „obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1, 15, por. 2 Kor 4, 4) i Bóstwo mieszka w Nim „na sposób ciała” (Kol 2, 9). Bóg już dłużej nie chce być jedynie Głosem, który powołuje i poucza, ale postanowił „olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Chrystusa” (2 Kor 4, 6). 

    Materia czy Stwórca?

    Jeden z pierwszych wielkich teologów ikony, św. Jan Damasceński (675-749), tak o tym pisał: „W dawnych czasach Boga, który nie ma ciała ani (widzialnej) postaci, nigdy nie przedstawiano w sposób obrazowy. Teraz natomiast, odkąd Bóg stał się widzialny w ciele i przebywał z ludźmi, mogę przedstawić to, co z Boga stało się widzialne. Nie wielbię materii, wielbię jej Stwórcę, który ze względu na mnie sam stał się materią, w niej żył i przez jej pośrednictwo dokonał dzieła zbawienia i zawsze będę okazywał szacunek materii, przez którą przyszło moje ocalenie”.

    Nasza sytuacja nie jest więc już taka sama, jak Izraelitów, którym Bóg ukazywał się w ciemnym obłoku, czuwając, by nikt nie spojrzał na Jego oblicze („gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu”, Wj 33, 20). Nowy Testament nie jest bowiem dopisanym do Starego, dodatkowym rozdziałem, ale jest tym, na co cały Stary Testament wskazywał, jest jego przekształceniem i doprowadzeniem do pełni. Można powiedzieć, że starotestamentalny zakaz sporządzania obrazów miał ochronić Izraelitów przed tym, by przedwcześnie nie przyjęli jakiegoś fałszywego obrazu Bóstwa. Był gwarancją tego, że w ich sercach będzie coś jak puste miejsce, nieskażone czysto ludzkimi wyobrażeniami, czekające na jedyny autentyczny Obraz, jakim jest wcielony Syn Boży. Kiedy to oczekiwanie się spełniło, nakaz nabrał odmiennego sensu (choć nie stracił swojej ważności, bo pokusa idolatrii stale towarzyszy człowiekowi).

    Czy można czcić ikony Maryi i świętych?

    A co z Maryją i świętymi? O nich przecież nie możemy powiedzieć, że są obrazem Boga, a jednak przedstawiamy ich na obrazach… Jak to usprawiedliwić? Przede wszystkim warto pochylić się nad tym, co stanowi istotę ludzkiej świętości. Nie jest nią sama moralna doskonałość czy radykalizm w spełnianiu przykazań, ale wewnętrzne upodobnienie do Chrystusa. Nie ma lepszego wizerunku Chrystusa niż człowiek, który Go konsekwentnie naśladuje — nie tyle odgrywając Jego rolę, ale odtwarzając w sobie Jego dążenia i Jego wewnętrzną postawę. Jak pisał wielki angielski poeta Gerard Manley Hopkins SJ, dzięki świętym „w tysiącach miejsc Chrystus się jarzy / Blaskiem, co ciała cudze prześwietla i oczy / By Pan mógł dostrzec światłość w rysach ludzkich twarzy” (tłum. S. Barańczak)[1]. Najlepsze ikony świętych nie są przedstawieniem ich czysto ludzkiej doskonałości, ani też możliwie dokładnym odtworzeniem ich ziemskich rysów: są symbolicznym ukazaniem ich podobieństwa do Chrystusa, tej cząstki chwały Bożej, którą w sobie odbili.

    Spór o kult obrazów

    Ostatecznie spór o kult obrazów tylko pozornie jest sporem o wierność zakazowi z Księgi Wyjścia. Tak naprawdę jest sporem o to, czy stworzony, widzialny świat, materia i ludzkie ciało mogą nas prowadzić do Boga. Marcin Luter nie wierzył w to, dlatego stwierdzał dobitnie, że „tylko słuch jest zmysłem chrześcijanina” — poza nagim posłuszeństwem nie ma żadnej innej formy kontaktu człowieka z Bogiem. Nie wierzą w to również dzisiejsi poszukiwacze „czystej” duchowości, którzy symboli Boga upatrują jedynie w tym, co wzniosłe i pozbawione treści, jak bezkres morza czy pusta, jednorodna przestrzeń. Katolicyzm, przeciwnie, zawsze twierdził, że nasza swojska, widzialna rzeczywistość jest w stanie odsłonić nam coś z tajemnicy samego Boga — nie dlatego, że sama z siebie ma taką moc, ale dlatego, że Stwórca zechciał ją do tego uzdolnić.

    To nie amulety

    Nie znaczy to, że niebezpieczeństwo bałwochwalstwa jest raz na zawsze zażegnane. W wielu z nas odżywa czasami poganin, który chciałby mieć Boga na wyciągnięcie ręki, z ulubionego świętego czy świętej zrobić sobie jakieś mniejsze, bliższe bóstwo, a z różańca, medalika czy krzyża — magiczny amulet, który swoją własną mocą ochroniłby nas przed złem. Obrazy, rzeźby i wszelkie materialne wizerunki spełniają swoją rolę, jeśli są dla nas oknem, a nie zasłoną. Zaufanie do pośrednictwa materii nie zmienia przecież tej podstawowej prawdy, o której Słowo Boże przypomina nam nieustannie: do Boga zdążamy drogą wiary, nie widzenia (por. 2 Kor 5, 7). Póki jesteśmy Kościołem pielgrzymującym, widzenie twarzą w twarz pozostaje dla nas przedmiotem nadziei i tęsknoty. 


    [1] Wiersz bez tytułu („I ważek wartkie wrzenia…”), w: G. M. Hopkins, Wybór poezji, Kraków: Znak 1981, s. 79.

    ks. Andrzej Persidok /Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Grant Whitty/unsplash.com

    ***

    Warunki dobrej spowiedzi. Q&A

    Kiedy przychodzimy do spowiedzi, nie siadamy ani na ławie oskarżonych, ani na krześle w gabinecie terapeuty. Kiedy przychodzimy do spowiedzi, pozwalamy, żeby to Jezus usiadł przy nas i przez swoją łaskę przywrócił nam życie, które sami sobie odebraliśmy przez grzech.

    Ława oskarżonych czy krzesło w gabinecie terapeuty? Czasem przyjście do spowiedzi może nam się kojarzyć z usadowieniem się w którymś z tych miejsc.

    Co więcej, jak w przypadku każdego skojarzenia, również i te związane ze spowiedzią mają w sobie coś z prawdy, ale też element zakłamania rzeczywistości. Bo w istocie konfesjonał ma w sobie coś z ławy oskarżonych. Jak w sądzie tak i tu mówienie nieprawdy wiąże się z sankcją, pożądane jest przyznanie się do winy, a na końcu zapada wyrok. Jednak z drugiej strony spowiednik nie jest i nie powinien stawiać siebie w roli prokurator śledczego, zaś tym, co można dostać w spowiedzi, jest miłość i miłosierdzie – i to nie w zawiasach.

    Z kolei siedząc w gabinecie terapeuty, podobnie jak wtedy, gdy klęczmy przy kratkach konfesjonału, mówimy obcej osobie, którą obowiązuje tajemnica, o naszych przeżyciach, mrocznych sprawach i życiowych przejściach, bo mamy nadzieję, że uzyskamy pomoc w powrocie do zdrowia. Ale z drugiej strony w przeciwieństwie do terapeuty spowiednikowi nie płaci się za rozmowę, celem spowiedzi nie jest rozwiązanie problemów psychiczno-emocjonalnych, a zdrowie, które można w jej trakcie uzyskać, dotyka najgłębszych warstw człowieczeństwa. Krótko mówiąc, niestety łatwo stracić orientację w tym, co wiąże się z sakramentem pokuty i pojednania. Na szczęście mamy drogowskazy.

    Pięć warunków dobrej spowiedzi pomaga odnaleźć się w tym spowiedziowym galimatiasie. Bo choć one same wiążą się raczej z prawniczym sposobem myślenia o spowiedzi, to jednak nie ignorują całego naszego bogactwa życia wewnętrznego i koniec końców prowadzą nas pewnie do tego, co w spowiedzi najistotniejsze – spotkania z łaską, która oczyszcza nas z grzechów.

    Trzy spośród pięciu warunków, czyli żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy i szczera spowiedź, mówią nam o tym, co jest niezbędne, żeby w ogóle spotkać się z łaską, a więc między innymi uzyskać ważne rozgrzeszenie. Pozostałe dwa warunki – mimo tego, że bez ich wypełnienia, w tym bez odprawienia pokuty, można zaraz po odejściu od konfesjonału przyjąć Najświętszy Sakrament – są również ważne dla rozwoju naszej relacji z Chrystusem przez spowiedź.

    Przyjrzyjmy się nieco poszczególnym warunkom dobrej spowiedzi z perspektywy pytań, które spłynęły do redakcji.


    RACHUNEK SUMIENIA

    Czy istnieje jakiś uniwersalny rachunek sumienia dla każdego?

    Cienka książeczka z pożółkłymi stronami zapisanymi dziesiątkami pytań. Myślę, że nie tylko mnie wyobraźnia podsuwa ten obraz, gdy myślę o rachunku sumienia. I żeby było jasne, nie ma w tym nic złego. Wyglądające w podobny sposób publikacje, które mają nam pomagać w przygotowaniu do spowiedzi za pomocą katalogów pytań o różne aspekty życia, bywają pomocne. Jednak katalog pytań dotyczący grzechów to nie jest rachunek sumienia. Rachunek sumienia to przede wszystkim forma modlitwy, w której prosimy w imię naszego Pana, Jezusa, by Duch Święty pomógł nam zobaczyć nasze życie w swoim świetle i by wskazał nam drogę powrotu do jedności z Ojcem.

    Oczywiście możemy o rachunku sumienia myśleć jako o schemacie dochodzenia, w którego toku uzyskujemy listę przewinień do wyznania na spowiedzi. Jednak osobiście wolę myśleć o rachunku sumienia jako o czasie spędzonym z Bogiem, który owocuje tym, że jestem w stanie zidentyfikować w sobie rany zadane przez grzech. A dzięki temu, że znam moje rany, mogę powierzyć je pieczy Miłosiernego Lekarza.

    W związku z tym odpowiedź na pytanie o to, czy istnieje uniwersalny rachunek sumienia dla każdego, jest prosta. Tak, uniwersalnym rachunkiem sumienia dla każdego jest taki rachunek sumienia, w którym każdy z nas spotyka się z Bogiem. Natomiast to, czy ktoś w czasie rachunku sumienia używa książeczki z pożółkłymi stronami, czy rozważa Kazanie na Górze, czy korzysta z jakiegoś tekstu znalezionego w internecie, jest drugorzędne. Pierwszorzędne jest spotkanie z Bożym Miłosierdziem.

    Jak często powinno się go robić?

    Przede wszystkim rachunek sumienia warto robić przed każdą spowiedzią. Co więcej osoby odmawiające całość Liturgii Godzin powinny przeprowadzać rachunek sumienia codziennie przy okazji komplety. Natomiast niewątpliwie czymś dobrym jest to, żeby od czasu do czasu pomiędzy spowiedziami każdy z nas poświęcił parę chwil na to, żeby poprosić Boga o to, by rzucił światło na nasze życie. Światło od Boga jest nam potrzebna, bo pozwala nam zobaczyć to, co w nas samych wymaga naszej szczególnej troski i działania Bożej Miłości.


    ŻAL ZA GRZECHY

    Czy można się spowiadać, nie żałując?

    Nie można się spowiadać, nie mając żalu za grzechy, ale można się spowiadać, kiedy nie rozpacza się z powodu grzechów. Jest przecież wiele grzechów, po których popełnieniu nie rodzi się w nas rozpacz lub choćby smutek, ale raczej poczucie satysfakcji lub zadowolenia. Do tego, by uzyskać rozgrzeszenie, nie jest potrzebne użalanie się nad własnym grzechem, a jedynie wzbudzenie żalu za grzechy.

    Czym jest żal za grzechy?

    Uczucie pomiędzy smutkiem a wstydem, które przeżywamy, gdy zrobimy coś, co kłóci się z naszym kodeksem moralnym. To doświadczenie nazywamy poczuciem winy. Nie jest ono wymagane przy spowiedzi. Natomiast żal za grzechy, który jest konieczny do tego, by sakrament pokuty i pojednania mógł się dokonać, wiąże się ściśle z pracą naszego rozumu i decyzją woli. Praca rozumu polega na zestawieniu własnego działania i motywacji z tym, co w Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła Bóg każe nam robić lub czego unikać.

    Decyzja woli polega na tym, by zgodzić się na to, że jeśli to, co ja uważam i co uważa Bóg, nie zgadza się ze sobą, to Bóg ma rację – nawet gdy nie rozumiem Jego stanowiska. Żal za grzechy polega na uznaniu, że Bóg lepiej ode mnie wie, co jest dla mnie dobre i co jest złe, a fakt, że zrobiłem coś wbrew Jego Prawu Miłości, nie tylko niszczy moje życie, ale narusza relację ze Źródłem życia i wymaga pojednania. Krótko mówiąc, żal za grzechy pojawia się we mnie wtedy, gdy widząc, że moja praktyka życiowa kłóci się z Ewangelią, nie chcę zmieniać Ewangelii, ale moją życiową praktykę.

    MOCNE POSTANOWIENIE POPRAWY

    Jak można postanowić poprawę, skoro jesteśmy wszyscy grzeszni?

    Gdybyśmy nie byli grzeszni, postanowienie poprawy nie byłoby możliwe, bo nie byłoby z czego się poprawiać. Postanowienie poprawy jest właśnie dla nas, dla ludzi słabych i poranionych przez grzech. Gdyby nasze postanowienie poprawy, które mamy wzbudzić przy spowiedzi, miało obejmować pewność zerwania z wszelkim grzechem, nikt z nas, nigdy nie uzyskałby najprawdopodobniej odpuszczenia grzechów w sakramentalnej spowiedzi. Przecież, czy tego chcemy, czy nie, nasze życie bywa naznaczone chciwością, bezwładem woli, żądzą i innymi siłami, które w nas działają. Nie przeczę temu, że jesteśmy wezwani do przeciwstawiania się tym czynnikom. Jednak zdolność panowania nad nimi nie przychodzi na początku, ale czeka na nas bliżej końca drogi naśladowania Wcielonej Miłości.

    Czy wystarczy deklaracja poprawy, czy to musi być konkretna czynność?

    W sakramencie pokuty i pojednania spowiednik zawsze bazuje na tym, co deklaruje osoba, która przychodzi do spowiedzi. Spowiednik nie siedzi w konfesjonale po to, żeby oceniać, czy ktoś mówi prawdę, czy nie, czy żałuje swoich grzechów, czy nie, czy zmieni swoje życie po spowiedzi, czy nie. Rolą spowiednika jest przyjęcie wyznanie grzechów i udzielenie rozgrzeszenia, o ile osoba przystępująca do spowiedzi deklaruje żal za grzechy i postanowienie poprawy, a przy tym jednocześnie nie przeczy temu tym, co sama mówi.

    Innymi słowy, gdy ktoś wyznaje w konfesjonale, że zrobił coś sprzecznego z Bożym prawem, deklaruje żal i postanowienie poprawy, ale jednocześnie stwierdza na głos lub wyłącznie w swoim sercu, że nie uznaje tego, co zrobił za grzech, spowiednik nie jest w stanie udzielić tej osobie ważnego rozgrzeszenia. Nie jest w stanie tego zrobić, nie dlatego że jest gdzieś taki przepis, który zabrania udzielenia rozgrzeszenia w opisanej sytuacji. To po prostu nie jest możliwe – ani dla spowiednika, ani nawet dla samego Chrystusa.

    Grzech może zostać odpuszczony wyłącznie, gdy osoba, która popełniła ten grzech, wyznaje, co zrobiła, żałuje tego i chce tego więcej nie robić. Jeśli nie widzimy naszego grzechu, nie chcemy usunąć go z naszego życia lub choćby rozpocząć z nim walki, pozbawiamy Wszechmocnego Boga możliwości działania w naszym życiu poprzez przebaczenie i odpuszczenie grzechów.

    Natomiast jeśli w naszej spowiedzi, choć w szczątkowej formie jest obecny prawdziwy żal za grzechy i faktyczne postanowienie poprawy, Bóg nie pragnie dla nas niczego innego niż pojednanie z Sobą Samym. A zakres działania, które mamy podjąć w związku z przebaczeniem, które otrzymujemy, zależy od tego, co nam przebaczono i na ile jesteśmy w stanie działać. Bóg jest długodystansowcem. Szanuje czas, którego potrzebujemy na pełne nawrócenie. Wie, że może nam się zdarzyć powrót do zła, nawet jeśli pragniemy zerwać z grzechem. Nie ignoruje tego, na co nas stać w danym momencie, choć to często niewiele.

    Po naszej stronie leży pierwszy krok. Bóg z kolei wie, jak poprowadzić nas dalej.


    SZCZERA SPOWIEDŹ

    Co powiedzieć księdzu o sobie przed wyznaniem grzechów?

    Przed wyznaniem grzechów, na początku spowiedzi należy powiedzieć spowiednikowi, kiedy ostatnio było się u spowiedzi i czy odprawiło się zadaną pokutę. Jest też szereg innych informacji, które warto przekazać spowiednikowi. Istotny jest wiek. Ważne jest również to, czy żyje się samotnie, czy w małżeństwie, czy ma się dzieci, czy jest się po rozwodzie, czy jest się zakonnicą, zakonnikiem lub osobą duchowną albo wdową lub wdowcem.

    Warto przekazywać spowiednikowi w czasie sprawowania sakramentu tylko te informacje, które są istotne z punktu widzenia wyznawanych grzechów. Jeśli spowiednik uzna, że potrzebuje jakiejś dodatkowej wiedzy, prawdopodobnie zada pytanie, które pozwoli mu ją zdobyć.

    Jak często się spowiadać?

    Zawsze, kiedy jest to niezbędne. Spowiedź jest konieczna za każdym razem, kiedy świadomie i dobrowolnie przekroczymy Boże prawo w ciężkiej materii, czyli popełnimy grzech ciężki. „Ciężka materia” to element żargonu związanego ze spowiedzią, który zasadniczo oznacza działania przeciwne któremuś z dziesięciorga przykazań. Kiedy nie popełniamy ciężkich grzechów, to zgodnie z jednym z przykazań kościelnych mamy obowiązek przynajmniej raz do roku przystąpić do spowiedzi.

    Jednak spowiedź to nie tylko moment, w którym uzyskujemy rozgrzeszenie. Spowiedź jest sakramentem, co oznacza, że zawsze kiedy do niej przystępujemy, Bóg udziela nam swojej łaski. Jeśli potrzeba, odpuszcza nam nasze grzechy, ale również pragnie udzielać nam łaski potrzebnej do życia w zgodzie z przykazaniami, siły do podejmowania nawrócenia, mądrości do harmonijnego funkcjonowania w naszym środowisku życia. Krótko mówiąc, mimo że nie popełniamy grzechów, które sprawiają, że spowiedź jest niezbędna, warto regularnie, na przykład co miesiąc, przystępować do spowiedzi. Bo szkoda marnować okazji, kiedy Bóg chce otoczyć nas swoją mocą, miłością i pokojem.


    ZADOŚĆUCZYNIENIE BOGU I BLIŹNIEMU

    Na czym powinno ono polegać?

    Zadośćuczynienie nie jest ceną, którą musimy zapłacić za przebaczenie grzechów. Cenę za nasz grzech zapłacił Pan Jezus przez swoje życie, śmierć i zmartwychwstanie. Jednak choć Chrystus zgładził nasze grzechy i w spowiedzi jedna nas z Ojcem, to nie usuwa konsekwencji zła, które świadomie i dobrowolnie wyrządziliśmy.

    Następstwa grzechu w naszym życiu rozciągają się od krzywdy wyrządzonej innym, poprzez naruszenie relacji z Bogiem i ludźmi, aż po spustoszenie, które dokonuje się w naszych własnych sercach. Zadośćuczynienie Bogu i bliźniemu jest związane właśnie z tymi konsekwencjami naszych grzechów.

    Zadośćuczynienie Bogu, które można kojarzyć z pokutą nakładaną na nas w czasie spowiedzi, ma na celu odbudowanie relacji z Bogiem i powrót do pełnego zdrowia duchowego. Z zasady pokuta powinna odpowiadać w jakiś sposób ranom, które zadaje nam grzech. Może to być podjęcie dzieła miłosierdzia, post, adoracja lub inna forma modlitwy.

    Z kolei zadośćuczynienie bliźniemu polega na przywrócenie naruszonego porządku sprawiedliwości. Jeśli komuś coś ukradłem, powinienem to zwrócić. Jeśli kogoś pomówiłem, powinienem sprostować pomówienie. Jeśli postąpiłem nie fair względem kogoś, powinienem przeprosić.

    Zadośćuczynienie powinno być współmierne do krzywdy, która się dokonała. Natomiast fakt, że nie mogę zadośćuczynić komuś bezpośrednio, nie zwalnia mnie z obowiązku próby naprawienia szkody, na przykład, poprzez wpłatę pieniędzy na działalność jakiejś fundacji roztaczającej opiekę nad osobami skrzywdzonymi działaniami podobnymi do moich własnych.

    Zadośćuczynienie w wielu przypadkach wymaga kreatywności i poświęcenia, ale nigdy nie jest pozbawione sensu.

    Czy można zadośćuczynić bliźniemu, nie informując go o tym?

    To zależy od rodzaju krzywdy wyrządzonej bliźniemu. Jednak zasadniczo można wyobrazić sobie sytuację, w której nie trzeba informować kogoś, komu czyni się zadość.

    o. Radoslaw Więcławek OP/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ***

    Ignacjański rachunek sumienia

    Ignacjański rachunek sumienia polega na „rachowaniu” nie swoich grzechów, ale… Bożej dobroci! Trwa tylko 15 minut, a pozwala uwrażliwić serce na Boże poruszenia. Sprawdź, jak 500-letnia metoda modlitwy może zmienić Twoje życie wewnętrzne.

    Ignacjański rachunek sumienia to forma codziennej modlitwy. Św. Ignacy z Loyoli proponuje, by zamiast „rachować” swoje grzechy, „badać” swoje sumienie. Tylko wtedy, kiedy ta modlitwa jest praktykowana każdego dnia, może przynosić regularne owoce.

    Ignacjański rachunek sumienia. Na czym polega?

    Rachunek sumienia większości z nas kojarzy się z mało przyjemnym obowiązkiem przed spowiedzią. W końcu ciężko z entuzjazmem podejmować się konfrontacji z czarną listą naszych grzechów, upadków i win. To, jak przeżywamy rachunek sumienia, zależy też w dużej mierze od tego jak postrzegamy Boga. Trudno jest przed Nim stanąć w prawdzie, pokazać się takimi, jakimi jesteśmy, jeśli się Go boimy i spodziewamy się jedynie kary za nasze występki. 

    Św. Ignacy z Loyoli proponuje zgoła inne podejście. Zamiast „rachować” swoje grzechy, zachęca w swoich Ćwiczeniach Duchownych do „badania” swojego sumienia. Sumienie to takie miejsce w nas gdzie przebywamy z Bogiem. Badamy to miejsce, żeby się spotkać z Nim – bliskim i kochającym. 

    Polega ona na słuchaniu Boga i słuchaniu swojego serca. Na spotkaniu z miłującym Bogiem i na spotkaniu z samym sobą w atmosferze Jego miłości. Na badaniu Jego wezwań i naszych odpowiedzi na nie. I wreszcie na „rachowaniu” Jego darów i miłości, którymi nas obdarza.

    Przede wszystkim skupiamy się na Nim i na dobru, które od niego otrzymujemy, a dopiero później na swojej grzeszności. Jednak nawet w momencie, kiedy zabieramy się za „pranie brudów”, nie robimy tego sami, tylko z Jego łaską. Nie po to, aby zadręczać się swoją słabością, ale po to, żeby odkryć mechanizmy zła, którym się poddajemy i przeciwdziałać im.

    Celem tej metody badania sumienia jest wdzięczność za działanie Boga i ukierunkowanie na przyszłość. Dzięki codziennej praktyce nasze serce jest bardziej czujne na Boże poruszenia i łatwiej nam odróżnić dobro od zła. 

    Jeśli podejmiesz się praktykowania tego sposobu modlitwy nie z lęku przed karą za swoje grzechy, ale z troski o swoje życie wewnętrzne, szybko zobaczysz jakie owoce ona przynosi.

    Kwadrans szczerości, czyli ignacjański rachunek sumienia krok po kroku

    Ignacjański rachunek sumienia jest bardzo prosty i składa się z pięciu punktów. Ta modlitwa ma trwać dokładnie piętnaście minut – ani dłużej, ani krócej.

    1. Podziękować Bogu, naszemu Panu za otrzymane dobrodziejstwa.

    Tak! Rachunek sumienia powinieneś zacząć od dziękczynienia! „Cóż masz, czego byś nie otrzymał?” – pyta św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian (4,7). Każde dobro w ciągu dnia, każda łaska, czy choćby dar życia – to wszystko pochodzi od Boga. Dlatego rachunek sumienia zacznij od tego, co dobre. Zacznij od Tego, który jest dobry. W pierwszym, punkcie „rachujesz” Boże dary, zamiast własnych grzechów.

    Popatrz na cały swój dzień i zastanów się: Co mnie dobrego dziś spotkało? W czym widziałem miłość Boga? Jak On się o mnie troszczył? Co szczególnego się dzisiaj wydarzyło? Jakie Jego dary i prezenty odkryłem w swoim życiu? 

    W tym punkcie nie chodzi tylko o to, żeby dziękować za rzeczy oczywiste: „miałem co jeść”, „miałem gdzie spać” itd. Dziękuj bardzo konkretnie: wymień te dary, sytuacje, myśli, za które jesteś wdzięczny. Możesz także podziękować Bogu za to, czego nie straciłeś tego dnia. A jeśli naprawdę wydaje Ci się, że nie masz za co dziękować, możesz zawrzeć z Bogiem umowę: „Panie Boże, daj mi jutro tylko to, za co dzisiaj Ci podziękuję”.

    Uwaga! Jeśli ten punkt Cię zaabsorbuje, będziesz znajdować coraz to nowe rzeczy, za które możesz dziękować i Twój duch się będzie radował to trwaj w tej dziękczynnej modlitwie, aż do nasycenia. Smakuj dobroci Boga, ciesz się nią i bądź mu wdzięczny. Nie przejmuj się, że masz jeszcze cztery punkty „do przerobienia” – możesz spędzić na tym punkcie całe 15 minut przeznaczone na rachunek. Twoje spotkanie z Panem już przyniosło owoce!

    2. Prosić o łaskę poznania grzechów i porzucenia ich.

    Przechodząc do drugiego punktu, proś Ducha Świętego o łaskę spojrzenia na miniony dzień Jego oczami. Dlaczego to takie ważne? W tym punkcie skupiamy się na naszej grzeszności, słabości i naszych upadkach. Patrząc na nie jedynie ze swojej perspektywy możemy, łatwo wpaść w pułapkę samooskarżania się. Często jesteśmy dla samych siebie najbardziej surowymi sędziami. Musisz jednak pamiętać, że Bóg nigdy nie oskarża, nie wzbudza chorego poczucia winy, nie „wgniata” Cię w ziemię Twoimi grzechami. Tak działa szatan! Patrząc na nasze grzechy z pomocą Ducha Świętego, poucza on nas o naszym grzechu w sposób pełny miłości i delikatności po to, aby nas pobudzić do nawrócenia.

    Samo poznanie grzechów jednak nie wystarcza – potrzebujesz jeszcze przyznać przed sobą i Bogiem: „To JA zgrzeszyłem”. Dopiero kiedy uznasz swój grzech, możesz go odrzucić (nie możesz odrzucić grzechu, póki nie jest Twój). Wystarczy Twoja decyzja serca, akt woli. Łaska Boża zrobi resztę.

    3. Domagać się od duszy zdania sprawy od chwili powstania z łóżka aż po obecny rachunek sumienia, godzina po godzinie i chwila po chwili, najpierw z myśli, potem z mowy, wreszcie z uczynków (…). 

    W trzecim punkcie chodzi o to, abyś w Jego obecności uświadomił sobie, co się działo w ciągu dnia. Szczególnie przyjrzyj się swoim myślom, bo z nich bierze początek każdy czyn. Spróbuj zwrócić uwagę na to: z jakich myśli i intencji brały się dobre i złe czyny, które popełniłeś w ciągu dnia? Jakie były twoje motywacje? Za jakim sposobem myślenia podążasz?

    Skup się również na tym: jakie natchnienia otrzymałeś? Czy za nimi poszedłeś? Czy dałeś się kształtować Bogu?

    Nie odpowiadaj na te pytania sam. Porozmawiaj z Nim o tym, wysłuchaj Jego zdania. Poproś, żeby Ci pokazał, jak on widział ten dzień: co Jemu się podobało a co nie?

    Jeśli będziesz mieć problem z przypomnieniem sobie każdej chwili dnia (na początku może to być bardzo trudne!) to postaraj się popatrzeć na dzień jak na etapy, np.: od wstania z łóżka do wyjścia na uczelnię, od pierwszych zajęć do obiadu, od powrotu do domu do rachunku sumienia itp.

    4. Prosić Boga, naszego Pana, o przebaczenie win.

    Kiedy już zobaczyłeś cały swój dzień, uświadomiłeś sobie swoje grzechy i podjąłeś w sercu decyzję o ich odrzuceniu – przyszedł czas na kolejny etap. Proś Boga o to, aby wybaczył Ci Twoje winy. „Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości.” – pisze św. Jan w swoim liście (1 J 1,9). Uświadom sobie, że potrzebujesz wybawcy i nie zapominaj, że On jest większy niż każda Twoja słabość!

    Pamiętaj, że nie stajesz przed sędzią, który chce Cię ukarać, ani przed policjantem, który przyłapie Cię na każdym najmniejszym wykroczeniu. Stajesz przed miłującym Ojcem, który chce Cię przyjąć w swoje ramiona. Pozwól Bogu kochać Cię takim, jaki jesteś.

    5. Postanowić poprawę za Jego łaską.

    Jeśli jeszcze nie minęło 15 minut, a wszystkie poprzednie punkty masz już za sobą, to przed Tobą ostatnia rzecz do zrobienia. Postanów poprawę Z JEGO ŁASKĄ. Nie próbuj własnymi siłami się zmieniać, nawracać czy pokonywać słabości, bo będziesz skazany na porażkę. 

    Jeśli pozwoliłeś się prowadzić Duchowi Świętemu w tej modlitwie, to z pewnością zauważysz co w Twoim życiu jest do poprawy. Owocem skruchy będzie to, że sam będziesz chciał się rozwijać i wzrastać.

    Nie czyń jednak jakichś wielkich postanowień! Niech to będzie jedna, drobna zmiana. Naucz się stawiać małe, konsekwentne kroki w rozwoju swojego życia duchowego. Mniej znaczy więcej! Tutaj również ważny jest konkret: nie „od jutra będę lepszy”, ale „przez najbliższe 7 dni poświęcę każdego ranka 5 minut na modlitwę za nadchodzący dzień”. Niech to postanowienie wypływa z tego, co zauważyłeś w ciągu całego dnia.

    Ojcze nasz

    Kilka przydatnych wskazówek

    • Ignacjański rachunek sumienia warto robić codziennie wieczorem, ale nie przed samym snem. Jeśli będziesz za bardzo znużony, możesz zasnąć w trakcie. Poruszenia w trakcie rachunku mogą Cię również pobudzić na tyle, że będziesz mieć problem z zaśnięciem!
    • Nie zniechęcaj się, jeśli będzie Ci na początku szło „topornie”. Potrzebujesz wytrwałości i cierpliwości. Łatwiej Ci się będzie zdyscyplinować, jeśli ustalisz stałą godzinę w ciągu dnia, w której będziesz robić rachunek sumienia. Możesz też spróbować kwadrans na rachunek „przypiąć” do jakiegoś stałego punktu wieczoru, np.: po kolacji, przed wieczorną toaletą itp.
    • Dopilnuj, aby ta modlitwa trwała dokładnie 15 minut (możesz ustawiać sobie minutnik). Jeśli trudno jest Ci wytrwać na modlitwie, chęć jej skrócenia potraktuj jako pokusę. Przekonasz się, że często w ostatnich sekundach Bóg poruszy Twoje serce. Za pokusę uznaj również chęć przedłużenia modlitwy. Kwadrans to kwadrans i bądź temu wierny. „Lepsze jest posłuszeństwo od ofiary” (1 Sm 15,22).
    • Jeżeli w którymś z punktów, Twoja modlitwa bardzo Cię poruszy, zacznie Cię nasycać, rozpalać do tego stopnia, że będziesz chcieć trwać w tym miejscu – nie przechodź do następnych punktów, nawet jeśli kończy Ci się czas. Słuchaj serca, a nie metody. Schemat modlitwy jest po to, aby Ci pomóc, a nie po to, żeby „odhaczyć” wszystkie jego punkty. 

    Paweł Witek/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Instytut Prymasowski

    ***

    Rachunek sumienia z Prymasem Wyszyńskim

    Jako najważniejsze przykazanie Jezus zostawił nam Przykazanie Miłości. W jednej ze swoich przypowieści pokazał, że z końcem świata będziemy sądzeni właśnie z niej – z miłości okazanej potrzebującym, miłości okazanej bliźnim, miłości w relacjach. Jak sprawdzić, czy mamy w sobie tę miłość?

    Z pomocą przychodzi ABC Społecznej Krucjaty Miłości, które przedstawił kard. Stefan Wyszyński w 1967 roku w liście pasterskim na Wielki Post. Te 10 punktów z powodzeniem można wykorzystać jako punkt wyjścia do rachunku sumienia, do znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy potrafimy prawdziwie kochać.

    1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata (siostrę).

    • Jak traktuję swoich bliskich? Czy widzę w nich Jezusa? 
    • Jak okazuję swoją wrażliwość i troskę?

    2. Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.

    • Kogo oceniłem zbyt szybko? 
    • Co myślę o osobach niewierzących, błądzących, żyjących bez Boga?

    3. Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.

    • Co mówię o innych osobach, czy daję się wciągnąć w plotkowanie? 
    • Jak często oczerniam kogoś w rozmowie z innymi? 

    4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć.

    • Co dobrego udało mi się ostatnio powiedzieć moim bliskim, przyjaciołom? 
    • Które z moich słów mogły kogoś – nawet niezamierzenie – zaboleć, zranić? 

    5. Przebaczaj wszystko wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.

    • Jak często mam odwagę przyznać się do błędu?
    • Czy pielęgnuję w sobie urazę do kogoś? 

    6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.

    • Kiedy ostatnio udało mi się zrobić coś dobrego z własnej inicjatywy? 
    • Czy zawsze dziękuję za miłe słowo, okazane wsparcie? 

    7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.

    • Jak reaguję na cierpienie moich bliskich, przyjaciół, znajomych?
    • Komu powinienem teraz pomóc najbardziej?

    8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.

    • Jak wygląda mój dzień? Jak wykorzystuję swój czas? 
    • Które z powierzonych mi zadań wykonuję sumiennie i uczciwie? 

    9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.

    • Na co przeznaczam swoje pieniądze? Czy pamiętam o potrzebujących? 
    • Jak dzielę się swoimi talentami w służbie innym? 

    10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.

    • O kim pamiętam w swoich modlitwach? 
    • O co modlę się dla osób, z którymi mam trudne relacje?

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Ivan Oboleninov/ Pexels

    ***

    Rachunek sumienia z miłosierdzia

    Papież Franciszek wskazał, że oliwą, którą powinniśmy napełniać swoją lampę, wiarę, są uczynki miłosierdzia. To one, wykonywane każdego dnia ze szczerością i zaangażowaniem, pomagają przygotować się na spotkanie z Jezusem. Przy spotkaniu na końcu naszego życia okaże się, czy mamy przygotowany zapas tej oliwy. Ten rachunek sumienia pozwoli sprawdzić, na ile praktykujemy uczynki miłosierdzia w naszej codzienności.

    Uczynki miłosierdzia co do duszy i co do działa to duchowy program do praktykowania miłosierdzia. Kościół daje konkretne wskazówki, by miłosierdzie nie było tylko patetycznym hasłem, ale prawdziwą postawą. Uczynki miłosierdzia mogą kształtować nasze myśli i wpływać na nasze decyzje.

    Oto propozycje pytań do rachunku sumienia, który pomoże sprawdzić, jak radzimy sobie z byciem miłosiernymi.

    UCZYNKI MIŁOSIERDZIA WZGLĘDEM DUSZY

    Grzeszących upominać

    • Jakie grzechy dostrzegam w sobie?
    • Jak często przystępuję do spowiedzi?
    • Czy chcę być zbawiony? Czy chcę tego dla moich przyjaciół i bliskich?
    • Jakie grzechy u innych przykuwają moją uwagę?
    • Jak zachowuję się, gdy ktoś robi coś złego?
    • W jaki sposób zwracam uwagę?

    Nieumiejętnych pouczać

    • W jaki sposób dbam o swoją formację w wierze? Skąd czerpię wiedzę na temat Boga i Kościoła?
    • Jak często czytam Pismo święte? Jak często sięgam po katolickie książki, artykuły?
    • Jak często rozmawiam ze znajomymi o wartościach?
    • W jaki sposób odnoszę się do osób, które mają mniejszą wiedzę?
    • W jaki sposób wyjaśniam, tłumaczę to, co niezrozumiałe?
    • Czy sam potrafię przyjąć pouczenie?

    Wątpiącym dobrze radzić

    • Jak zachowuję się, gdy nachodzą mnie wątpliwości w wierze?
    • Jak często modlę się o wiarę?
    • Gdzie szukam odpowiedzi na ważne pytania?
    • W jaki sposób troszczę się o ludzi zagubionych w wierze?
    • Jakich rad udzielam? Czy nie wywieram na kimś presji?
    • Jak często się za nich modlę?

    Strapionych pocieszać

    • Jak zachowuję się, gdy coś mnie smuci?
    • Jak traktuję trudności, które mnie spotykają?
    • Co mówię innym o przeżywaniu trudności?
    • Jak podnoszę znajomych na duchu?
    • W jaki sposób towarzyszę im w trudnych chwilach?
    • Czy potrafię przyznać się do bezradności?

    Krzywdy cierpliwie znosić

    • Jak reaguję na krzywdę?
    • Co najbardziej mnie boli?
    • W jaki sposób radzę sobie ze złością?
    • Co odpowiadam, gdy ktoś mnie obraża?
    • Co mówię o osobach, które mnie skrzywdziły?
    • Czy modlę się za osoby, które mnie zraniły?

    Urazy chętnie darować

    • Czym jest dla mnie przebaczenie?
    • Komu najtrudniej jest mi wybaczyć?
    • Jaką ranę noszę w sobie?
    • Czy mam tendencję do wyolbrzymiania krzywd?
    • W jaki sposób daję komuś wybaczenie?
    • Jak często myślę o tym, ile darował mi Chrystus?

    Modlić się za żywych i umarłych

    • Za kogo najczęściej się modlę?
    • Za kogo trudno mi się modlić?
    • O co modlę się dla innych?
    • Jak wygląda moja modlitwa za inne osoby?
    • Jak często modlę się za zmarłych?
    • Czy potrafię prosić o modlitwę za siebie?

    UCZYNKI MIŁOSIERDZIA WZGLĘDEM CIAŁA

    Głodnych nakarmić

    • Jak się odżywiam?
    • Jakie jest moje podejście do postu?
    • Czy traktuję jedzenie jako dar?
    • Jak często przygotowuję posiłki dla innych?
    • W jaki sposób pomagam instytucjom, które dbają o najuboższych?
    • Czym karmię ludzi w rozmowie z nimi?

    Spragnionych napoić

    • Jak dbam o środowisko naturalne?
    • Czy staram się nie marnować wody?
    • Jak podchodzę do kwestii picia alkoholu?
    • Jakie są moje pragnienia?
    • Czym je zaspokajam?
    • Jak często pomagam misjonarzom w krajach, gdzie brakuje wody?

    Nagich przyodziać

    • Jak reaguję na modowe trendy?
    • Na ile ważny jest dla mnie mój wygląd?
    • Jak daję wyraz temu, że ciało jest świątynią ducha?
    • Czym jest dla mnie czystość?
    • Co robię z nieużywanymi ubraniami? 
    • Co mówi o mnie mój ubiór?

    Podróżnych w dom przyjąć

    • Jak reaguję na niezapowiedziane wizyty? 
    • W czym przejawia się moja gościnność?
    • W jaki sposób rozmawiam z gośćmi? 
    • Czy w każdym człowieku widzę Boga? 
    • Na czym najbardziej mi zależy gdy przyjmuję gości? 
    • Jakim ja jestem gościem? 

    Więźniów pocieszać

    • Co myślę o osobach w więzieniu? 
    • Czy modlę się za nie?
    • Jak mogę im pomóc? 
    • Czy zdarzyło mi się kogoś niesłusznie oskarżyć?
    • Jakie zniewolenia dostrzegam w sobie?
    • Jakie pocieszenie mogę dać osobom w więzieniu?

    Chorych nawiedzać

    • W jaki sposób dbam o swoje zdrowie?
    • Jak pomagam chorym w moim otoczeniu?
    • Jak często wspieram organizacje pomagające chorym?
    • Które z moich zdolności mogę wykorzystać, by pomóc chorym?
    • Kiedy ostatni raz odwiedziłem kogoś chorego, potrzebującego pomocy?
    • Jak podnoszę chorych na duchu?

    Umarłych pogrzebać

    • Jak często modlę się za zmarłych?
    • Kiedy ostatni raz odwiedziłem groby bliskich?
    • Czy modlę się za dusze czyśćcowe?
    • Jakie jest moje podejście do kremacji?
    • Jak reaguję na śmierć kogoś bliskiego?
    • Jak często korzystam z możliwości uzyskania odpustu?

    Stacja7.pl


    fot. remehernandez/cathopic.com

    ***

    Modlitwy, które pomogą dobrze przeżyć spowiedź

    Sakrament pokuty wymaga skupienia i modlitewnej refleksji. Oto modlitwy, które pomogą właściwie przygotować się do pojednania z Panem Bogiem.

    Modlitwa przed rachunkiem sumienia

    Ojcze niebieski! Oto ja, grzeszne dziecko Twoje, przystępuję do Ciebie z całą pokorą serca, aby uprosić Twoje przebaczenie. Pragnę oczyścić moją duszę z licznych grzechów, którymi Cię obraziłem. Chcę odprawić dobrą spowiedź świętą i z Twoją pomocą szczerze się poprawić. Ześlij Ducha świętego do serca mego i wspomóż mnie swoją łaską.

    Przyjdź Duchu Święty, oświeć mój rozum, abym grzechy swoje dokładnie poznał, wzrusz moją wolę, abym za nie serdecznie żałował, szczerze się z nich wyspowiadał i stanowczo się poprawił. O Maryjo, Ucieczko grzesznych, wstawiaj się za mną! Święty Aniele Stróżu, święty mój Patronie, wyproście mi łaskę dobrej spowiedzi świętej. Amen.

    Ojcze nasz… Zdrowaś…


    Modlitwa przed spowiedzią

    Wszechmogący i miłosierny Boże, oświeć mój umysł, abym poznał grzechy, które popełniłem, i odmień moje serce, abym szczerze nawrócił się do Ciebie. Niech Twoja miłość zjednoczy mnie z wszystkimi, którym wyrządziłem krzywdę. Niech Twoja dobroć uleczy moje rany, umocni moja słabość. Niech Duch święty obdarzy mnie nowym życiem i odnowi we mnie miłość, aby w moich czynach zajaśniał obraz Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje na wieki wieków. Amen.


    Modlitwa po spowiedzi

    Panie i Boże mój, dziękuję Ci za to, żeś mnie stworzył, żeś mnie powołał do wiary w Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, Zbawiciela naszego. Ty udzielasz nam Ducha Świętego, abyśmy się stali Twoimi dziećmi i dziedzicami. Ty nie opuszczasz grzesznika, lecz szukasz go z ojcowską miłością. Ty stale odnawiasz nas przez Sakrament Przebaczenia i Pojednania, abyśmy coraz doskonalej upodabniali się do Twojego Syna. Dziękuję Ci za cudowne dzieło Twego Miłosierdzia i wielbię Cię wraz z całym Kościołem za nasze zbawienie. Tobie niech będzie chwała przez Chrystusa w Duchu Świętym teraz i na wieki. Amen.

    Wszechmogący miłosierny Boże, proszę Cię pokornie w imię Syna Twego, Jezusa Chrystusa, daj mi wytrwałość w dobrem aż do śmierci. Wspieraj mnie i nit dozwól mi oddalać się od Ciebie. Amen.


    Modlitwa o ducha pokuty
    (św. Wincenty Pallotti)

    Najświętsza Maryjo Panno, Matko Boża i Ucieczko wszystkich biednych grzeszników. Przez nieskończone miłosierdzie Boże, przez nieskończone zasługi Jezusa Chrystusa i przez zasługi całego dworu niebieskiego racz przejąć z Najświętszego Serca Jezusowego cierpienia, które znosił przez całe życie, a które przyprawiły Go o konanie i krwawy pot w Ogrodzie Oliwnym. Racz je wyryć w sercu naszym i w sercach wszystkich ludzi; dla tych bowiem cierpień chcemy płakać i wyrzec się wszystkich grzechów, i za nie pokutować. Ofiarujemy też Krew Jezusa Chrystusa na podziękowanie, jak gdyby nam już wyjednała łaskę, o którą Cię prosiliśmy. Amen.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Marcos Paulo Prado/Unsplash

    ***

    Akty: wiary, nadziei, miłości i żalu.

    Warto się nimi modlić!

    Akty: wiary, nadziei, miłości i żalu to jedna z najpopularniejszych, a zarazem najpiękniejszych modlitw. Modląc się nimi, prosimy Boga o przymnożenie wiary, o miłosierdzie, o pragnienie dobra i przebaczenie.

    Akty: wiary nadziei, miłości i żalu to doskonały sposób na codzienną modlitwę. Warto się nimi modlić w codzienności. To naprawdę prosty, rymowany zwrot do Boga, który oddaje istotę naszej wiary i pokładanej nadziei w Boże miłosierdzie. Zobaczcie sami!

    Akty: wiary, nadziei, miłości i żalu

    Wiara to odpowiedź człowieka na Boskie Objawienie. Osiągamy ją tylko dzięki łasce Bożej i pomocy Ducha Świętego. Prośmy Boga, by przymnożył nam wiary, by nie pozwolił nam zwątpić nam zwątpić w Jego miłosierdzie, w Jego Miłość.

    Akt wiary

    Wierzę w Ciebie, Boże żywy,
    W Trójcy jedyny, prawdziwy.
    Wierzę, coś objawił, Boże.
    Twe słowo mylić nie może.


    Często tracimy zaufanie w Boży plan. Wtedy z pomocą przychodzi nadzieja, która pomaga nam wierzyć, że Bóg ma dla nas najlepszy sposób na życie, a to, co dla nas przygotował, będzie ponad wszelkie nasze oczekiwania. Prośmy Boga, byśmy nigdy nie stracili nadziei, byśmy potrafili zawierzyć Mu całe swoje życie.

    Akt nadziei

    Ufam Tobie, boś Ty wierny,
    Wszechmogący i miłosierny.
    Dasz mi grzechów odpuszczenie,
    Łaskę i wieczne zbawienie.


    Miłość jest centrum moralności chrześcijańskiej. To na niej opierają się wszystkie Boże prawa – w końcu sam Bóg jest Miłością. Dlatego prośmy Go, by nigdy miłości nie zabrakło w naszym życiu, byśmy potrafili kochać, ale także byśmy czuli się kochani.

    Akt miłości

    Boże, choć Cię nie pojmuję,
    jednak nad wszystko miłuję,
    nad wszystko, co jest stworzone,
    boś Ty dobro nieskończone.


    Upadki są nieodłącznym elementem naszego życia. My upadamy, ale także nasi bliscy. Świadomie lub mniej świadomie, popełniamy grzechy, błądzimy. Ważnym jednak jest, aby umieć wstać, podnieść głowę i podać rękę drugiej osobie. Prośmy Boga o przebaczenieale także abyśmy i my działając w Jego imieniu potrafili przebaczyć tym, którzy nas skrzywdzili.

    Akt żalu

    Ach, żałuje za me złości
    jedynie dla Twej miłości.
    Bądź miłościw mnie, grzesznemu,
    dla Ciebie odpuszczam bliźniemu.


    źródło: eszkola.pl, modlitwy.24

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Tylko Boże Miłosierdzie może nas uratować!

    Tuż przed wybuchem II wojny światowej, w jednym z najtrudniejszych momentów dla ludzkości, Pan Jezus objawił się polskiej zakonnicy, aby przekazać jej prawdę dotyczącą całego świata. Jest to prawda o Bożym Miłosierdziu – jedynej nadziei dla zatwardziałych grzeszników...

    Za nami najważniejsze Święta chrześcijaństwa. Lecz zaraz po nich, zgodnie z życzeniem naszego Zbawiciela, w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, Kościół obchodzi uroczystość Bożego Miłosierdzia. Jej genezą była seria objawień, jakich doznała siostra Faustyna Kowalska w Płocku i Wilnie w latach trzydziestych XX wieku…

    To właśnie przez Polkę Bóg przekazał światu tajemnicę Swojego Miłosierdzia. Dlatego też to my, Polacy jesteśmy szczególnie zobowiązani do zgłębiania tej prawdy i propagowania jej w świecie! Niestety… choć na ten temat ukazało się już wiele opracowań, to pewna część z nich traktuje temat powierzchownie lub – co gorsza – używa Miłosierdzia Bożego jako usprawiedliwienia swoich i cudzych grzechów lub powodu do zapomnienia o Sądzie i karze…

    Bóg jest miłosierny, ale też sprawiedliwy. Jego Miłosierdzie to dla nas jedyna szansa na ocalenie, lecz potrzebna jest też nasza współpraca z Bożą łaską…

    Boże Miłosierdzie czeka na Ciebie!

    Przymierze z Maryją/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 kwietnia

    NIEDZIELA BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    „Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była Świętem Miłosierdzia”

    (słowa Pana Jezusa wypowiedziane do św. Faustyny Kowalskiej)

    UROCZYSTA MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 14.00

    ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW. PRZED I PO MSZY ŚW.

    KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA W GODZINIE MIŁOSIERDZIA 

    ***

    Święto Miłosierdzia w I niedzielę po Wielkanocy ustanowił całego Kościoła papież Jan Paweł II w dniu kanonizacji s. Faustyny Kowalskiej 30 kwietnia 2000 r.

    Wcześniej, jako pierwszy wpisał je do kalendarza liturgicznego kardynał Franciszek Macharski dla archidiecezji krakowskiej w roku 1985. Dziesięć lat później, na prośbę Polskiego Episkopatu, św. Jan Paweł II ustanowił to święto dla wszystkich diecezji w Polsce.


    Po raz pierwszy o ustanowieniu tego święta mówił Pan Jezus siostrze Faustynie w Płocku w 1931 r., gdy przekazywał swą wolę co do powstania obrazu: “Ja pragnę, aby było święto Miłosierdzia. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, żeby był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy – ta niedziela ma być świętem Miłosierdzia” (Dz. 49).

    Wybór pierwszej niedzieli po Wielkanocy na Święto Miłosierdzia jest ściśle związane z wielkanocną Tajemnicą Odkupienia a tajemnicą Bożego Miłosierdzia. Ten związek podkreśla także Nowenna wraz z Koronką do Bożego Miłosierdzia, którą również Pan Jezus podyktował polecając, aby pierwszy dzień nowenny rozpoczynał się w Wielki Piątek.

    Święto Bożego Miłosierdzia jest dniem szczególnym, w którym Kościół uwielbia Boga w tajemnicy miłosierdzia a dla wszystkich ludzi jest czasem szczególnej łaski:

    W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego. Która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar. W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski” (Dz. 699).

    Wielkość tego święta mierzy się miarą niezwykłych obietnic, jakie Pan Jezus z tym świętem związał: “Kto w dniu tym przystąpi do Źródła Życia – powiedział Chrystus – ten dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar” (Dz. 300).

    Niech się nie lęka zbliżyć do Mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat” (Dz. 699).

    Aby skorzystać z tych wielkich darów, trzeba wypełnić warunki nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego (ufność w dobroć Boga i czynna miłość bliźniego) oraz być w stanie łaski uświęcającej (po spowiedzi świętej) i godnie przyjąć Komunię Świętą.

    ____________________________________________________

     fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Modlitwa, którą św. Jan Paweł II wypowiedział podczas konsekracji Bazylki Bożego Miłosierdzia 7 sierpnia 2002 roku w Łagiewnikach:

    Boże, Ojcze Miłosierny, który objawiłeś swoją miłość

    w Twoim Synu Jezusie Chrystusie,

    i wylałeś ją na nas w Duchu Świętym, Pocieszycielu,

    Tobie zawierzamy dziś losy

    świata i każdego człowieka.

    Pochyl się nad nami grzesznymi, ulecz naszą słabość,

    przezwycięż wszelkie zło,

    pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi

    doświadczyć Twojego miłosierdzia,

    aby w Tobie, Trójjedyny Boże,

    zawsze odnajdywali źródło nadziei.

    Ojcze Przedwieczny,

    dla bolesnej męki i zmartwychwstania Twojego Syna,

    miej miłosierdzie dla nas i całego świata!

    _______________________________________________________________________

    Ostatnia deska ratunku
    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Dlaczego tę niedzielę porównuje do „drugiego chrztu”?

    Największa łaska

    Sam Jezus chciał, aby niedziela po Wielkanocy była obchodzona w Kościele jako Niedziela Miłosierdzia. Mówił o tym do św. siostry Faustyny Kowalskiej. Największą łaską jaką możemy otrzymać jest „zupełne odpuszczenie win i kar”. Należy w tym dniu przyjąć Komunią świętą po dobrze odprawionej spowiedzi (bez przywiązania do najmniejszego grzechu). W 2000 roku, podczas kanonizacji św. siostry Faustyny, papież Jan Paweł II ogłosił drugą niedzielę wielkanocną jako Niedzielę Miłosierdzia dla całego Kościoła.

    Słowa klucze

    Jezus: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.

    Najlepszym komentarzem do tego fragmentu są słowa Jezusa, które powiedział podczas jednego z objawień św. siostrze Faustynie:
    „Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia (Dz. 299). Pragnę, aby święto Miłosierdzia, było ucieczką i schronieniem dla wszystkich dusz, a szczególnie dla biednych grzeszników. W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego. Która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar. W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski (Dzienniczek św. s. Faustyny, nr 699).

    Ks. Prof. Ignacy Różycki, który był członkiem Międzynarodowej Komisji Teologicznej, a wcześniej na polecenie kard. Karola Wojtyły jako arcybiskupa krakowskiego przeprowadził teologiczną analizę Dzienniczka św. s. Faustyny tak skomentował tę obietnicę Jezusa:
    „odpuszczenie wszystkich win i kar jest tylko sakramentalną łaską chrztu świętego. W przytoczonych zaś obietnicach Chrystus związał odpuszczenie win i kar z Komunią świętą przyjętą w święto Miłosierdzia, czyli pod tym względem podniósł ją do rzędu «drugiego chrztu»”.

    Dziś

    W Niedzielę Miłosierdzia możemy otrzymać łaskę porównywaną przez teologów do „drugiego chrztu”. Wykorzystajmy tę okazję, którą daje nam Jezus i powiedzmy o tym innym.

    ks. Paweł Rytel Andrianik/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Odpust zupełny na Święto Miłosierdzia

    fot. Karol Porwich/Niedziela

    ***

    Ażeby wierni przeżywali to święto z głęboką pobożnością, Ojciec Święty rozporządził, że we wspomnianą niedzielę będzie można dostąpić odpustu zupełnego, zgodnie ze wskazaniami podanymi poniżej. Dzięki temu wierni będą mogli obficiej korzystać z daru pocieszenia Ducha Świętego, a przez to żywić coraz większą miłość do Boga i bliźniego; kiedy zaś uzyskają oni Boże przebaczenie, sami będą z kolei gotowi przebaczyć ochoczo braciom.

    Dzięki temu wierni w sposób doskonalszy zachowywać będą ducha Ewangelii, urzeczywistniając w sobie odnowę wskazaną i wprowadzoną przez Sobór Watykański II: «Chrześcijanie, pamiętając o słowach Pana: ‘Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali’ (J 13, 35), niczego nie powinni pragnąć goręcej, niż żeby coraz wielkoduszniej i skuteczniej służyć ludziom w dzisiejszym świecie. (…) Ojciec zaś chce, abyśmy we wszystkich ludziach rozpoznali Chrystusa jako brata i skutecznie miłowali, tak słowem, jak i czynem» (Gaudium et spes, 93).

    Dlatego Ojciec Święty, powodowany gorącym pragnieniem rozbudzenia w chrześcijańskim ludzie jak najżywszej czci Bożego Miłosierdzia – ze względu na przebogate duchowe owoce, jakie może ona wydać – podczas audiencji udzielonej w dniu 13 czerwca 2002 r. niżej podpisanym, przełożonym Penitencjarii Apostolskiej, zechciał przyznać odpusty na następujących zasadach:

    Udziela się odpustu zupełnego na zwykłych warunkach (spowiedź sakramentalna, komunia eucharystyczna, modlitwa w intencjach papieskich) wiernemu, który w II Niedzielę Wielkanocną, czyli Miłosierdzia Bożego, w jakimkolwiek kościele lub kaplicy, z sercem całkowicie wolnym od wszelkiego przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, choćby powszedniego, weźmie udział w pobożnych praktykach spełnianych ku czci Bożego Miłosierdzia albo przynajmniej odmówi przed Najświętszym Sakramentem Eucharystii, wystawionym publicznie lub ukrytym w tabernakulum, modlitwę «Ojcze nasz» i Credo, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego (np. «Jezu Miłosierny, ufam Tobie»).

    Udziela się odpustu cząstkowego wiernemu, który – przynajmniej z sercem skruszonym – skieruje do Pana Jezusa Miłosiernego jedno z prawnie zatwierdzonych pobożnych wezwań.

    Ponadto marynarze, którzy wykonują swoje obowiązki na niezmierzonych obszarach mórz; niezliczeni bracia, których tragedie wojenne, wy- darzenia polityczne, uciążliwe warunki naturalne i inne podobne przyczyny zmusiły do opuszczenia rodzinnej ziemi; chorzy i ich opiekunowie oraz ci wszyscy, którzy z uzasadnionej przyczyny nie mogą opuścić domów lub wykonują pilnie potrzebne zadania dla dobra społeczności, mogą uzyskać odpust zupełny w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, jeśli wyrzekając się cał- kowicie jakiegokolwiek grzechu, jak to zostało powiedziane powyżej, i z zamiarem spełnienia – gdy tylko będzie to możliwe – trzech zwykłych warunków, odmówią przed świętym wizerunkiem naszego Pana Jezusa Miłosiernego modlitwę «Ojcze nasz» i Credo, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego (np. «Jezu Miłosierny, ufam Tobie»).

    www.faustyna.pl/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Eugeniusz Kazimirowski, Obraz Jezusa Miłosiernego, 1934 | Wikipedia

    ***

    Poprosił o nie sam Jezus.

    Święto Miłosierdzia Bożego

    Święto Miłosierdzia Bożego obchodzone jest w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Choć jest ono jednym z najmłodszych w kalendarzu liturgicznym, ukazuje jedną z najważniejszych prawd chrześcijaństwa. Można powiedzieć, że zostało ustanowione na prośbę samego Jezusa, przekazaną w objawieniach s. Faustynie Kowalskiej.

    Pragnienie Jezusa

    „Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia (Dz. 299). Pragnę, aby święto Miłosierdzia, było ucieczką i schronieniem dla wszystkich dusz, a szczególnie dla biednych grzeszników. W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego. Która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar. W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski” (Dz. 699).

    Takimi słowami zwrócił się do św. s. Faustyny Pan Jezus. Święto Miłosierdzia zamyka Oktawę Wielkanocy oraz otwiera Tydzień Miłosierdzia. To czas uważnego rozejrzenia się wokół, by lepiej dostrzec tych, którzy szczególnie potrzebują naszej pomocy. Jest czasem budzenia „wyobraźni miłosierdzia”, o którą apelował Jan Paweł II, po konsekracji świata Bożemu Miłosierdziu.

    Święto na zakończenie Oktawy Wielkanocnej

    Wybór pierwszej niedzieli po Wielkanocy na Święto Miłosierdzia nie jest przypadkowy – na ten dzień przypada oktawa Zmartwychwstania Pańskiego, która wieńczy obchody Misterium Paschalnego Chrystusa. Ten okres w liturgii Kościoła ukazuje tajemnicę miłosierdzia Bożego, która najpełniej została objawiona właśnie w męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Inaczej mówiąc – nie byłoby dzieła odkupienia, gdyby nie było miłosierdzia Boga.

    W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego

    Przygotowaniem do obchodów święta jest nowenna, polegająca na odmawianiu Koronki do Miłosierdzia Bożego przez 9 dni, poczynając od Wielkiego Piątku. W tej nowennie – mówił sam Jezus – „udzielę duszom wszelkich łask” (Dz. 796).

    Święto Miłosierdzia Bożego wpisał do kalendarza liturgicznego najpierw kard. Franciszek Macharski dla archidiecezji krakowskiej (1985), a potem niektórzy biskupi polscy w swoich diecezjach. Na prośbę Episkopatu Polski Jan Paweł II w 1995 roku wprowadził to święto dla wszystkich diecezji w Polsce. Po kanonizacji Siostry Faustyny 30 kwietnia 2000 roku Papież ogłosił to święto jako obowiązujące w całym Kościele.

    Kult Bożego Miłosierdzia

    Pierwsze objawienia s. Faustyna miała w 1931 r. w Płocku, a później w Wilnie. Wedle jej wskazań malarz Eugeniusz Kazimirowski namalował obraz „Jezu Ufam Tobie” w 1934 r. w Wilnie. Wówczas wydrukowano także jego małe, czarno-białe reprodukcje. Został on umieszczony w wileńskim kościele św. Michała, w 1948 r. skonfiskowany przez sowietów, ale wykupiony potajemnie przez wiernych i ukryty.

    Maleńkie modlitewniki z Koronką i reprodukcją obrazu Jezusa Miłosiernego, w czasie II wojny światowej były bardzo popularne. Jest wiele świadectw mówiących o tym, że właśnie w trudnym okresie wojny wierni spontanicznie zwracali się do Miłosierdzia Bożego. Żołnierze polscy roznieśli orędzie s. Faustyny na cały świat.

    Dzięki Polakom z armii Andersa, utworzonej w 1941 roku w ZSRR, kult Miłosierdzia dotarł do Iranu, Palestyny, Libanu, Egiptu, a stamtąd – do Afryki i Włoch. Wielkie zasługi w szerzeniu kultu poza granicami oddał marianin ks. Józef Jarzębowski, który podczas okupacji wydostał się z Wilna wywożąc memoriał o nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego ks. Michała Sopoćki, spowiednika s. Faustyny i dotarł w niemal cudowny sposób do Stanów Zjednoczonych, podróżując przez Syberię i Japonię. Jeszcze w czasie wojny pojawiły się teksty nowenny, koronki oraz litanii do Miłosierdzia Bożego w językach: niemieckim, litewskim, francuskim, włoskim i angielskim.

    W 1943 r. krakowski spowiednik s. Faustyny, o. Józef Andrasz, jezuita, poświęcił drugi obraz Jezusa Miłosiernego namalowany przez Adolfa Hyłę, także według wizji s. Faustyny i ofiarowany do klasztornej kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach. O. Andrasz zapoczątkował też uroczyste nabożeństwo ku czci Miłosierdzia Bożego. Kaplica, która służyła dotąd siostrom i ich wychowankom, stała się miejscem publicznego kultu. Wizerunek bardzo szybko zasłynął licznymi łaskami.

    Próba ogniowa

    Zaraz po zakończeniu wojny, już w 1946 roku w sprawę zatwierdzenia kultu zaangażowali się biskupi polscy. W 1948 roku skierowana została prośba do Stolicy Apostolskiej o ustanowienie święta Miłosierdzia Bożego w myśl poleceń, które otrzymała s. Faustyna (Dzienniczek, nr 49,88,1530). 27 lutego 1948 r. rozgłośnia Radia Watykańskiego nadała audycję o siostrze Faustynie i jej posłannictwie.

    Pod koniec lat 50., według Marii Winowskiej – autorki biografii s. Faustyny, apostołka Miłosierdzia Bożego znana była w całej Europie, obu Amerykach, w Australii, w wielu krajach Azji i Afryki. Dzieła teologiczne poświęcone Miłosierdziu Bożemu oraz obrazki wraz z koronką do Miłosierdzia Bożego ukazały się w językach angielskim, francuskim, hiszpańskim, portugalskim, włoskim, niemieckim oraz w liturgicznym wówczas języku Kościoła – po łacinie. Same teksty nabożeństw i akt „Jezu, ufam Tobie!” przetłumaczone zostały ponadto na litewski, łotewski, niderlandzki, czeski, słowacki, ukraiński, węgierski oraz chorwacki. W Polsce istniało już wiele ośrodków, w których czczono Boże Miłosierdzie.

    W tej sytuacji sporym zaskoczeniem była Notyfikacja Świętego Oficjum z 1958 r., które kwestionowało nadprzyrodzoność objawień siostry Faustyny, sprzeciwiało się wprowadzeniu święta Miłosierdzia Bożego, zakazywało rozpowszechniania obrazków i pism propagujących nabożeństwo w formach proponowanych przez siostrę Faustynę. Wątpliwości związane były nie tyle z samym kultem, co wynikały z pewnych nieprawidłowości w jego formach. Były dwa główne powody wydania przez Święte Oficjum dekretu zakazującego nowego kultu.

    Na pierwszy złożyło się rozpowszechnianie wyrwanych z kontekstu albo niedokładnych i „poprawionych” przez jedną z sióstr fragmentów „Dzienniczka” siostry Faustyny, obecnych we włoskim tłumaczeniu, które dotarło do kongregacji, drugim zaś było – co może dziś szokować – stanowisko większości polskich hierarchów. Watykańscy eksperci opierali się na niedokładnych i źle przetłumaczonych odpisach rękopisów „Dzienniczka”. Ich autorka, siostra Ksawera Olszamowska, działając w dobrej wierze, „poprawiła” nieco dzieło Faustyny. Opuściła wielostronicowe fragmenty tekstu, pominęła wiele zdań i pozmieniała sens niektórych sformułowań.

    W drugiej nocie Świętego Oficjum z 6 marca 1959 r. autorzy wycofali się jednak z negatywnego sądu co do prawdziwości objawień, nie zakazywano tak ostro propagowania samego kultu, ale powierzono to „roztropności biskupów, włącznie z usunięciem ww. obrazów, które ewentualnie zostały już wcześniej wystawione do kultu”. W związku z czym obrazy ze świątyń zostały usunięte, zaprzestano organizowania nabożeństw.

    Jednak ówczesny metropolita krakowski abp Eugeniusz Baziak, zdecydował, że obraz Adolfa Hyły przedstawiający Jezusa Miłosiernego, związany z objawieniem siostry Faustyny ma pozostać tam, gdzie był, czyli w kaplicy klasztoru w Łagiewnikach. Z innych kościołów został usunięty.

    Karol Wojtyła

    Zasadniczą rolę w zdjęciu zakazu i dalszym rozwoju kultu Miłosierdzia Bożego odegrał następca abp Baziaka, abp Karol Wojtyła, który nie miał wątpliwości, jak pokazują następne wydarzenia, co do prawdziwości objawień siostry Faustyny i szczególnej aktualności przesłania o Bożym Miłosierdziu. Będąc młodym księdzem wracał często do kaplicy w Łagiewnikach. Kronika sióstr odnotowuje, że ksiądz Wojtyła kilkakrotnie głosił kazanie w trzecią niedzielę miesiąca w czasie Mszy świętej i nabożeństwa do Bożego Miłosierdzia.

    Wojtyła jako arcybiskup krakowski od 1964 r., przyjął bardzo mądrą strategię polegającą na tym, że najpierw należy doprowadzić do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego s. Faustyny, a potem dopiero podjąć kroki mające na celu propagowanie kultu Bożego miłosierdzia.

    Proces informacyjny ws. siostry Faustyny w archidiecezji krakowskiej rozpoczął się w 1965. Zakończył po dwóch latach, a w 1968 zaczął być prowadzony jej proces beatyfikacyjny w watykańskiej Kongregacji ds. Świętych. W tym czasie kard. Wojtyła zarządził nowe wydanie „dzienniczka”, gdzie tekst został skopiowany dosłownie, bez opuszczeń i dopisków oraz ze zwróceniem uwag na podkreślenia ołówkiem, którym s. Faustyna zaznaczała słowa Jezusa.

    Zlecił on ekspertyzę teologiczną „Dzienniczka” s. Faustyny ks. prof. Ignacemu Różyckiemu z krakowskiego Papieskiego Wydziału Teologicznego, który znany był z tego, że nie był przekonany do orędzia siostry Faustyny. Jednakże napisana przez niego obiektywna, naukowa analiza, dała podstawy do tego, że Paweł VI w 1978 r. odwołał ograniczenia dotyczące kultu Bożego Miłosierdzia. W tym samym roku kard. Wojtyła został papieżem.

    Encyklika i „Dzienniczek”

    W 1980 roku Jan Paweł II ogłosił encyklikę „Dives in misericordia” o Bożym Miłosierdziu. Ważny etap rozwoju kultu stanowiła beatyfikacja s. Faustyny (18 kwietnia 1993 roku w Rzymie). Siedem lat później, 30 kwietnia 2000 r., bł. s. Faustyna Kowalska została wyniesiona przez Jana Pawła II do chwały ołtarzy jako święta. 5 maja 2000 roku Kongregacja Kultu Bożego i ds. Dyscypliny Sakramentów wydała dekret ustanawiający obowiązujące w całym Kościele powszechnym Święto Miłosierdzia Bożego. Polecenia Pana Jezusa, sformułowane w trakcie objawień zostały tym samym zrealizowane.

    W Polsce do rozwoju kultu Miłosierdzia Bożego przyczyniło się także wydane w 1981 r. krytyczne opracowanie „Dzienniczka” w jego oryginalnym kształcie. W połowie lat 80. nie było już diecezji, która by nie miała parafii pw. Miłosierdzia Bożego.

    Akt zawierzenia

    7 sierpnia 2002 roku Jan Paweł II zawierzył świat Bożemu Miłosierdziu. Tego dnia w Krakowie-Łagiewnikach konsekrował świątynię pod wezwaniem Bożego Miłosierdzia i ustanowił w niej światowe sanktuarium Miłosierdzia Bożego.

    „Tobie zawierzamy dziś losy świata i każdego człowieka. Pochyl się nad nami grzesznymi, ulecz naszą słabość, przezwycięż wszelkie zło, pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi doświadczyć Twojego miłosierdzia, aby w Tobie, Trójjedyny Boże, zawsze odnajdywali źródło nadziei” – modlił się wówczas Papież, powierzając cały świat Bożemu Miłosierdziu.

    „Czynię to z gorącym pragnieniem, aby orędzie o miłosiernej miłości Boga, które tutaj zostało ogłoszone za pośrednictwem Siostry Faustyny, dotarło do wszystkich mieszkańców ziemi i napełniało ich serca nadzieją. Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca na całą naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat” – wyjaśniał, apelując, że „Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia, gdyż w miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście”.

    „To zadanie powierzam wam, drodzy bracia i siostry, Kościołowi w Krakowie i w Polsce oraz wszystkim czcicielom Bożego miłosierdzia, którzy tutaj przybywać będą z Polski i z całego świata. Bądźcie świadkami miłosierdzia!” – apelował.

    Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia, gdyż w miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście”.

    Jan Paweł II odszedł do Domu Ojca po pierwszych Nieszporach Niedzieli Miłosierdzia 2005 r.; uroczystości, którą sam ustanowił. Fakt ten wydaje się wymownym dopełnieniem roli, jaką odegrał w upowszechnieniu prawdy o Bogu bogatym w miłosierdzie. Prawdy przypomnianej za pośrednictwem prostej s. Faustyny, przy grobie której modlił się w młodości.

    Łagiewniki i nie tylko

    Dziś do sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie Łagiewnikach przybywa corocznie około 2,5 miliona pielgrzymów z Polski i wszystkich kontynentów. Szczególnie licznie sanktuarium odwiedzili młodzi podczas Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku w Krakowie.

    Jednym z owoców konsekracji świata Bożemu Miłosierdziu w Krakowie, była decyzja o utworzeniu sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Wilnie, mieście, gdzie s. Faustyną doświadczyła większości swych objawień. Obecny na uroczystościach w Łagiewnikach metropolita wileński kard. Audrys Juozas Bačkis postanowił pracować nad ożywieniem kultu na całej Litwie.

    Pierwszym krokiem miało być otwarcie sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Kardynał wyremontował w tym celu kościół św. Trójcy w Wilnie, do którego przeniósł we wrześniu 2005 r. cudowny obraz Jezusa Miłosiernego. Obraz ten od czasów wojny, przez kilkadziesiąt lat ukrywany był w jednej z parafii na Białorusi, a do Wilna powrócił w 1987 r. i początkowo umieszczony został w należącym do miejscowych Polaków kościele Świętego Ducha.

    Dziś w wileńskim sanktuarium Bożego Miłosierdzia każdego dnia sprawowane są liturgie zarówno po litewsku jak i po polsku oraz w wielu innych językach. Przybywają tam pielgrzymki z całego świata.

    W Polsce obok sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach kult Miłosierdzia Bożego szerzony jest również w kilku innych sanktuariach, to znaczy w Dolinie Miłosierdzia w Częstochowie, w Myśliborzu, w Ożarowie Mazowieckim, w Kaliszu, Płocku, Warszawie, w Białymstoku, w Świnicach Warckich.

    Kult Bożego Miłosierdzia za granicą

    We Włoszech główne miejsce szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego stanowi Centro della Divina Misericordia przy kościele Santo Spirito in Sassia w Rzymie w pobliżu Watykanu. Specyficzną formą szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego w tym kraju jest peregrynacja obrazu Jezusa Miłosiernego do parafii i wspólnot zakonnych, które tego pragną. Kilkudniowy pobyt obrazu Jezusa Miłosiernego w parafii lub wspólnocie kończy się zapoczątkowaniem odmawiania na stałe koronki do Miłosierdzia Bożego i Godziny Miłosierdzia.

    W Niemczech od 1987 roku działa w Brilon Schwester Faustine Sekretariat, zajmujący się wydawaniem i dystrybucją obrazków, folderów i książek propagujących posłannictwo św. Siostry Faustyny i jej duchowość.

    We Francji od zakończenia II wojny światowej kult Miłosierdzia Bożego szerzą księża pallotyni z ośrodka w Osny pod Paryżem. W 1993 roku wznowione zostało po 35 latach przerwy czasopismo pt. „Messager de la Misericorde Divine”. Kult Jezusa Miłosiernego sprawowany jest w około 100 kościołach, kaplicach i wspólnotach zakonnych we Francji.

    W Portugalii szerzeniem kultu Miłosierdzia Bożego zajmuje się Apostolat Miłosierdzia Bożego z siedzibą w Balsamao. Oprócz Balsamao istnieje w Lizbonie ośrodek kultu Miłosierdzia Bożego założony przez Stowarzyszenie Katolików Świeckich pod nazwą „Odnowić wszystko w Chrystusie”.

    W Anglii i Irlandii istnieją liczne ośrodki kultu Miłosierdzia Bożego prowadzone przez księży marianów, a także ludzi świeckich. Za przykład można podać Fawley Court w Henley-on-Thames w Anglii. Ośrodek ten rozwija działalność duszpasterską i wydawniczą.

    W Czechach ośrodki kultu Miłosierdzia Bożego w Brnie i innych miastach utrzymują kontakty z sanktuariami polskimi. Czciciele Miłosierdzia Bożego z Czech co roku licznie przybywają do sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach na święto Miłosierdzia.

    Na Węgrzech główny ośrodek kultu Miłosierdzia Bożego mieści się w Egerze, a osobą odpowiedzialną za kontakty i współpracę Episkopatu Węgier z sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach jest tamtejszy sufragan bp Istvan Katona.

    Na Słowacji księża pallotyni budują w Spisska Nova Ves kościół pod wezwaniem Bożego Miłsoierdzia i od 1997 roku wydają czasopismo „Apostol Bozieho Molosrdenstva”.

    W Szwecji od 1995 roku grupa czcicieli Miłosierdzia Bożego gromadzi się regularnie przy parafii Najświetszej Maryi Panny w Malmo. Podobne grupy działają w Boras i w Göteborgu.

    Bardzo żywo kult miłosierdzia rozwija się od czasów II wojny światowej w Stanach Zjednoczonych. Obecnie w USA istnieje 75 sanktuariów Bożego Miłosierdzia, na czele z Narodowym Sanktuarium Miłosierdzia Bożego Stanów Zjednoczonych w Stockbridge w stanie Massachusetts.

    Kult, zapoczątkowany objawieniami św. Faustyny, jest bardzo rozpowszechniony także w Ameryce Południowej i Afryce, na Filipinach, Korei i Nowej Zelandii. W Australii działa Bractwo Miłosierdzia Bożego, które zrzesza ponad 5 tys. osób z 14 krajów. Bardzo prężnym ośrodkiem duszpasterskim i wydawniczym jest również kanadyjska wspólnota w Verdun, której członkowie troszczą się o ludzi zagubionych moralnie.

    Czciciele Miłosierdzia Bożego zrzeszają się ponadto w dwóch międzynarodowych organizacjach: Stowarzyszeniu Apostołów Bożego Miłosierdzia „Faustinum”, które liczy ok. 5 tys. osób z ponad 40 krajów oraz w wielomilionowym Apostolskim Ruchu Bożego Miłosierdzia. W samych Stanach Zjednoczonych należy do niego ok. miliona osób.

    Szerzeniem orędzia Miłosierdzia Bożego w szczególny sposób zajmuje się zgromadzenie Matki Bożej Miłosierdzia, do którego należała s. Faustyna oraz siostry Jezusa Miłosiernego – zgromadzenie założone przez kierownika duchowego i spowiednika s. Faustyny, bł. ks. Michała Sopoćkę.

    KAI/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „Francuskie Łagiewniki”.

    Słyszałeś o tym pięknym sanktuarium?

    Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Gallardon

    fot. Pack-Shot / Shutterstock

    ***

    70 km od Paryża, w Dolinie Loary, znajduje się sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Gallardon. Można tu znaleźć liczne polskie akcenty. Obowiązkowy punkt do odwiedzenia podczas podróży po Francji!

    Wielka łaska Bożego Miłosierdzia

    Kult Bożego Miłosierdzia, w ołtarzu relikwie trojga wybitnych Polaków: św. Jana Pawła II, św. s. Faustyny oraz św. Stanisława, biskupa i męczennika, na czele wspólnoty polski rektor pallotyn ks. Adam Gałązka – choć mowa o sanktuarium w Gallardon we Francji, to jednak jest to miejsce, w którym polskie wątki są bardzo wyraźne.
    „Zapraszamy ludzi do korzystania z wielkiej łaski Bożego Miłosierdzia, regularnie trwamy w konfesjonale i czekamy na tych, którzy tej łaski doświadczają, a potem sami dzielą się wielką radością wolności i uzdrowienia” – powiedział ks. Gałązka, który w 2023 r. został następcą twórcy tego sanktuarium ks. kan. Dominiqe’a Auberta.
    Gallardon to niewielka miejscowość leżąca ok. 70 km na południowy zachód od Paryża, w Regionie Centralnym – Dolinie Loary we Francji. Znajduje się tu stosunkowo mało znane sanktuarium. Początki kultu Jezusa Miłosiernego w tym miejscu na szerszą skalę sięgają 2015 r., który został ustanowiony przez papieża Franciszka Rokiem Bożego Miłosierdzia.

    Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Gallardon

    fot. archiwum ks. Adama Gałązki SAC

    ***

    Miejsce duchowego uzdrowienia

    „Na początku sanktuarium niewiele mówiło wiernym, skąd wziął się słynny obraz ‘Jezu, ufam Tobie!’ i co oznacza przesłanie siostry Faustyny” – podkreślił ks. Adam Gałązka SAC. Znaczący wpływ na to miejsce miała wizyta ówczesnego rektora ks. Dominique’a Auberta w sanktuarium w Łagiewnikach. „Rektor nawiązał kontakty z siostrami Matki Bożej Miłosierdzia, zaczął wczytywać się w ‘Dzienniczek’ s. Faustyny” – opowiedział obecny polski rektor tego miejsca. Ówczesny metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz zachęcił ks. Auberta do szczególnego propagowania sakramentu pokuty i pojednania jako wyraźnego znaku Bożego Miłosierdzia.
    Do Gallardon sprowadzono też relikwie polskich świętych. „Gdy pojawiły się relikwie i obraz Jezusa Miłosiernego, zaczęły pojawiać się osoby, modlić się, wczytywać w przesłanie s. Faustyny i doświadczać wewnętrznego uzdrowienia” – zrelacjonował ks. Gałązka.

    Pallotyni od Bożego Miłosierdzia

    Zanim ks. Adam Gałązka trafił do Gallardon, trzy lata pracował w pallotyńskim Centrum Dialogu w Paryżu. W tym czasie kończący kadencję rektora sanktuarium w Gallardon ks. Aubert zwrócił się z prośbą do polskich pallotynów. „On wielokrotnie słyszał o charyzmacie pallotynów, dlatego właśnie nawiązał kontakt z naszym przełożonym, ks. Krzysztofem Hermanowiczem, który zgłosił się właśnie do mnie, czy byłbym zainteresowany taką nową posługą przy sanktuarium Bożego Miłosierdzia” – opowiedział ks. Adam Gałązka.

    Przypomniał, że pallotyni we Francji znani są z działalności na polu Bożego Miłosierdzia. Pollotyńska regia (prowincja) we Francji nosi właśnie ten tytuł.

    Już w czasach II wojny światowej polscy pallotyni we Francji propagowali Boże Miłosierdzie, m.in. odmawianie koronki, do czego zachęcał wiernych były rektor Polskiej Misji Katolickiej we Francji ks. Franciszek Cegiełka. „Doświadczył ocalenia z niemieckiego obozu w Dachau, jak sam o tym świadczył, dzięki zaufaniu Bożemu Miłosierdziu i odprawianiu koronki” – zaznaczył rozmówca Polskifr.fr. Ks. Gałązka przypomniał też postać innego pallotyna ks. Alojzego Misiaka, który na różne sposoby starał się propagować we Francji kult Miłosiernego Chrystusa.

    „Czasem spotykam się z ciekawą reakcją ludzi, którzy znają już pallotynów jako propagatorów Miłosierdzia Bożego. Dziwią się, że s. Faustyna nie była pallotynką, tylko pochodziła z innego zgromadzenia” – powiedział z uśmiechem ks. Gałązka.

    Głosić Miłosierdzie Boże na różne sposoby

    Obraz Miłosierdzia Bożego ma dla Francuzów nieco inną wymowę niż dla Polaków, gdyż powstał w polskich realiach. „To nie przeszkadza w propagowaniu tego, co jest głębią, istotą samego Bożego Miłosierdzia, które w tej chwili jest propagowane już nie tylko przez pallotynów, w różnych miejscach, w różnych formach, poprzez różne ruchy kościelne” – podkreślił ks. Adam Gałązka. Jako przykład podał comiesięczne czuwania modlitewne w pierwsze piątki miesiąca prowadzone w bazylice Sacré-Cœur i kościele Saint-Sulpice, prowadzone przez Francuzkę polskiego pochodzenia Wiolettę Wawer.

    Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Gallardon

    fot. archiwum ks. Adama Gałązki SAC

    ***

    Święto Miłosierdzia Bożego, które obchodziliśmy w tym roku 7 kwietnia, ustanowił św. Jan Paweł II, odpowiadając na prośbę Jezusa, który w przesłaniu do s. Faustyny wyraził takie życzenie. „W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski” („Dzienniczek”, 699) – mówił Chrystus do polskiej zakonnicy. To święto otwiera w Polsce Tydzień Miłosierdzia.

    ks. Adam Gałązka SAC/Aleteia.pl


    „Dzienniczek” – dzieło w kooperacji Boga

    i prostej kobiety

    „Dzienniczek” przynosi otuchę milionom ludzi i, dając nadzieję na Boże przebaczenie, skłania ich do nawrócenia.

    „Dzienniczek” przynosi otuchę milionom ludzi i, dając nadzieję na Boże przebaczenie, skłania ich do nawrócenia.
    fot.Jacek Bednarczyk/ PAP

    ***

    „Nie umiem pisać” – skarżyła się Jezusowi św. Faustyna. Ale posłuchała Go. Tak powstało dzieło uważane za perłę literatury mistycznej.

    Zbliżała się połowa sierpnia 1935 roku. Siostra Faustyna odprawiała trzydniowe rekolekcje w klasztorze w Wilnie. Pierwszego dnia o godzinie dziesiątej kaznodzieja mówił o miłosierdziu Bożym i o dobroci Boga względem człowieka. W tej chwili zakonnica zobaczyła w ołtarzu Pana Jezusa w białej szacie. Zauważyła, że trzymał w ręku zeszyt, w którym notowała swoje przeżycia. „Podczas całej tej medytacji Jezus przekładał karty zeszytu i milczał, jednak serce moje znieść nie mogło żaru, który się w duszy mojej zapalił” – zapisała później. W pewnej chwili Zbawiciel powiedział do niej: „Nie wszystko napisałaś w tym zeszycie o dobroci Mojej ku ludziom; pragnę, ażebyś nic nie pominęła, pragnę, niech się ugruntuje serce twoje w zupełnym spokoju” (Dz. 459).

    Sześć zeszytów

    Gdy w czerwcu 1938 roku, trzy miesiące przed śmiercią, s. Faustyna kreśliła ostatnie słowa w „Dzienniczku”, świat stał u progu drugiej wojny światowej. Zawarte tam przesłanie o Bożym miłosierdziu było jak diagnoza i recepta dla każdego człowieka. „Nie zazna ludzkość spokoju, dopokąd nie zwróci się do źródła miłosierdzia Mojego” – mówił Jezus do zakonnicy (Dz. 699). Sześć zeszytów, zapisanych niewprawnym pismem – w oryginale pełnych błędów ortograficznych i stylistycznych – składa się na dzieło określane przez teologów jako perła literatury mistycznej. Stworzenie czegoś takiego bez pomocy łaski jest niemożliwe, tym bardziej że Faustyna ukończyła jedynie trzy klasy szkoły podstawowej.

    Wiele fragmentów „Dzienniczka” przynosi otuchę milionom ludzi i, dając nadzieję na Boże przebaczenie, skłania ich do nawrócenia.

    „Rozkosz mi sprawiają dusze, które się odwołują do mojego miłosierdzia. Takim duszom udzielam łask ponad ich życzenia. Nie mogę karać, choćby ktoś był największym grzesznikiem, jeżeli on się odwołuje do mej litości, ale usprawiedliwiam go w niezgłębionym i niezbadanym miłosierdziu swoim” – zapewnia Zbawiciel Faustynę, a poprzez nią świat. Na kartach „Dzienniczka” robi to bezustannie.

    Sama święta wcale nie paliła się do pisania. „Mój Jezu, Ty widzisz, że dosyć nie umiem pisać, to jeszcze i pióra nawet dobrego nie mam, a nieraz to naprawdę tak mi się źle pisze, że po jednej literze muszę składać zdania” – skarżyła się Zbawicielowi. Do tego dochodził problem natury technicznej. „Notuję te niektóre rzeczy w sekrecie wobec sióstr, więc muszę nieraz co chwila zamykać zeszyt i cierpliwie wysłuchać opowiadania danej osoby, i czas, który miałam przeznaczony na pisanie, przeszedł, a nagłe zamykanie zeszytu – maże mi się. (…) Dziwna rzecz, że przecież nieraz pisze mi się możliwie, ale nieraz – to naprawdę sama ledwie przeczytam” – tłumaczyła.

    Ważna uwaga: Faustyna pisała z nakazu swojego kierownika duchowego i spowiednika, ks. Michała Sopoćki. On sam w liście do władz zgromadzenia z 1972 roku tak wyjaśniał okoliczności owej decyzji: „Byłem wówczas profesorem w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Nie miałem czasu wysłuchiwać jej długich zwierzeń w konfesjonale, poleciłem jej spisać je w zeszycie i podawać mi je od czasu do czasu do przejrzenia. Stąd powstał »Dzienniczek«”.

    Napisz wszystko

    Choć Faustyna była wzorem posłuszeństwa, nie ustrzegła się błędu. Pewnego razu, gdy jej spowiednik wyjechał na kilka tygodni do Ziemi Świętej, dała się zwieść postaci, którą błędnie wzięła za anioła. „Głupstwo piszesz i narażasz tylko siebie i innych na wielkie przykrości” – przekonywała zjawa. Tłumaczyła, że pisanie jest stratą czasu. Gdy widzenie się powtórzyło, Faustyna spełniła żądanie i spaliła prowadzone zapiski. „Kazałem jej za pokutę odpisać treść zniszczoną, a tymczasem następowały nowe przeżycia, które ona notowała, przeplatając wspomnieniami ze spalonego zeszytu. Stąd w jej »Dzienniczku« nie ma porządku chronologicznego” – wyjaśniał później ks. Sopoćko.

    Sam Jezus, objawiając się Faustynie, wiele razy podkreślał, jak ważny jest „Dzienniczek” w jego planach. „Twoim zadaniem jest napisać wszystko, co ci daję poznać o Moim miłosierdziu dla pożytku dusz, które czytając te pisma, doznają w duszy pocieszenia i nabiorą odwagi zbliżać się do Mnie” – mówił, zaznaczając, że święta powinna wszystkie chwile wolne poświęcić pisaniu. Wielokrotnie też motywował Faustynę do kontynuowania zapisków. „Dziś nie miałam chęci do pisania – wtem usłyszałam głos w duszy: Córko Moja, nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz, pisz dla ich pożytku. Wiesz, że wolę Moją co do pisania to już ci tyle razy potwierdzili spowiednicy” – zanotowała święta.

    Nie zniechęcaj się

    Chodzi więc o pożytek dusz, jaki odnoszą one dzięki lekturze „Dzienniczka”, a ten jest niezaprzeczalny. Wielu czytelników od lat zaświadcza, jak wiele dobra przyniosła im lektura zapisków św. Faustyny. Do najnowszych świadectw zaliczyć można m.in. entuzjastyczne komentarze, umieszczane pod kolejnymi odcinkami podkastu Zeszyty Miłości Pełne. Prowadzi go na platformie YouTube siostra Gaudia Skass, rzeczniczka Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. – Tam jest istny wylew wdzięczności i miłości. Ludzie piszą, jak ich „Dzienniczek” porusza i inspiruje – wyjaśnia.

    Siostra czyta w podkaście kolejne fragmenty „Dzienniczka” (docelowo „od deski do deski”), komentując je i objaśniając trudne miejsca. Bo i to trzeba powiedzieć, że nie jest to lektura łatwa. Wielu się zniechęca, niektórzy odczuwają nawet strach, czytając o skutkach grzechów, o odpowiedzialności za swoje czyny i o piekle. – Coraz częściej spotykałam się z takimi opiniami. Serce mnie bolało, kiedy słyszałam o ludziach, którzy odkładają „Dzienniczek” po pierwszych fragmentach. Było mi strasznie przykro, bo ta książka dała mi tak wiele… Znam ludzi na całym świecie, których życie zmieniło się o 180 stopni przez lekturę „Dzienniczka” – opowiada s. Gaudia.

    Wyjaśnia, że właśnie ta świadomość nasunęła jej myśl o stworzeniu podkastu. – Oczywiście w „Dzienniczku” jest o grzechu i o jego konsekwencjach, ale jeśli ktoś czyta Ewangelię selektywnie, też może uznać, że jest przerażająca. Gdy Jezus mówi tylko „biada, biada, biada”, to nie brzmi to jak dobra nowina. Jeśli się czyta selektywnie „Dzienniczek”, będzie to samo, bo tam, podobnie jak w Ewangelii, jest i opowieść o wielkiej miłości Boga, i przestroga przed konsekwencjami grzechów. Po prostu trzeba czytać całość – doradza s. Gaudia. Zwraca uwagę, że ze stron „Dzienniczka” wylewa się dużo więcej miłości niż przestróg, a te drugie muszą być odczytywane, podobnie jak Jezusowe „biada”, jako troska o ludzkie zbawienie. – W związku z tym Jezus nie może nam mówić tylko: „Kocham was, róbcie, co chcecie”. Z miłości przestrzega nas przed konsekwencjami grzechu, który jest naprawdę niszczący. Kościół katolicki przecież także uczy, że jest grzech, a jego skutki mogą sięgać wieczności. Nie można po Faustynie spodziewać się czegoś innego – żeby ona tam napisała tylko o słodyczach nieba, które osiąga się bez względu na to, jakie prowadziło się życie – zauważa siostra.

    Trudności w lekturze „Dzienniczka” mogą brać się także z faktu, że powstał on, bądź co bądź, w innej epoce, a do tego w obcym większości odbiorców środowisku zakonnym. – Trzeba pamiętać, że Faustyna pisze w pierwszej połowie XX wieku, przed Soborem Watykańskim II. Dobrze jest znać charakterystykę tamtych czasów, bo jest tam trochę wątków dziś już niezrozumiałych, zdecydowanie wymagających wyjaśnienia. Natomiast w tym, co w „Dzienniczku” jest wyakcentowane pogrubioną czcionką, czyli w słowach Jezusa, nie ma nic, co byłoby związane tylko z tamtym czasem. Jezus wypowiada się bardzo uniwersalnie – choć mówi językiem Faustyny. To jest Jego piękna subtelność, że gdy się z nami komunikuje, mówi do nas naszym językiem, dostosowuje się. Choć dla nas, czytających zapiski Faustyny, stanowi to pewne wyzwanie – podkreśla s. Gaudia. To wszystko rzeczniczka zgromadzenia bardzo szczegółowo i przystępnie wyjaśnia w podkaście. – Widzę, że to działa. Wielu ludzi pisze, że kiedyś zeszyty Faustyny były dla nich zbyt wymagające, a teraz mówią na przykład: „Aż się boję, że ten »Dzienniczek« się kiedyś skończy. Co wtedy zrobię?” – śmieje się.

    Owoc posłuszeństwa

    Uniwersalność zawartego w „Dzienniczku” przesłania o miłosierdziu Bożym potwierdza sama popularność tej pozycji. Żadna polska książka nie jest tak znana na świecie i tak często tłumaczona na języki obce. Ogólny nakład, w jakim rozchodzi się „Dzienniczek”, jest nie do oszacowania, zwłaszcza że do wersji drukowanej należy dziś doliczyć obfite korzystanie z wersji elektronicznych. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie posłuszeństwo prostej zakonnicy, którą Bóg posłużył się dla przekonania ludzkości o swoim niezgłębionym miłosierdziu.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Należał do najbogatszych w Polsce, gdy trafił na „Dzienniczek”: prezes prezesów rozłożony na łopatki

    ROMAN KLUSKA

    Anna Kaczmarz/Dziennik Polski/Polska Press/East News | HistoryIsResearch/Wikipedia | CC BY-SA 4.0

    ***

     Proszę sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy czytając „Dzienniczek”, nie miałem ani jednej uwagi do Faustyny! Prezes prezesów rozłożony na łopatki przez dziewczynę po 3. klasie podstawówki. Urzekło mnie też to, że objawienie jest po polsku.

    Z Romanem Kluską – przedsiębiorcą, twórcą i byłym prezesem firmy Optimus, współtwórcą portalu Onet.pl, w latach 90. jednym z najbogatszych Polaków, niesłusznie oskarżonym o wyłudzenie 30 mln złotych podatku VAT; obecnie – właścicielem firmy produkującej zdrową żywność Prawdziwe Jedzenie, hodowcą owiec – rozmawia Małgorzata Bilska.

    Rozum i wiara

    Małgorzata Bilska: Rozum jest darem Boga, choć nie zawsze wiemy, jak go używać. Do czego w istocie służy?   

    Roman Kluska: Jesteśmy istotami rozumnymi, stworzonymi na wzór i podobieństwo Pana Boga. Rozum służy do tego, aby poznawać Go, wielbić; uczyć się i doskonalić. Korzystać z niego w każdej możliwej dziedzinie. Abyśmy z każdym dniem byli lepsi.

    Od czasu oświecenia drogi rozumu i wiary jakby się rozjechały. Rozum kojarzy się z naukowym racjonalizmem, w opozycji do religii. Do czego przydaje się w wierze?

    Nie rozłączałbym tych rzeczywistości. Wiara jest silnie wspomagana przez naukę, a nauka – przez wiarę… Jest to nierozłączna całość. Stanowi o pełni człowieczeństwa. Nie wyobrażam sobie ich rozdzielenia, będziemy wtedy błądzić.

    Na poparcie tej tezy mam dziesiątki, jeżeli nie setki spotkań z wybitnymi ludźmi nauki, głównie z obszaru nauk ścisłych (matematykami, fizykami, astronomami, chemikami, biologami itd.). Kiedy siedziałem z nimi wieczorem przy kolacji, prowadziłem z nimi dyskusje, często mówili, że nic tak nie umacnia wiary jak nauka.

    Prowadząc badania, rozkoszują się wielkością Stwórcy. Jego doskonałością. Wielkością – niepojętą dla nas. Im więcej wiedzą, tym większy czują zachwyt na dziełem stworzenia; nad Autorem.

    Im więcej ktoś wie, tym jest bardziej pokorny.

    Panu pokory troszkę brakowało przed spotkaniem Boga. Jak pan sam opowiada, dlatego że jest pan wybitnie inteligentny, co potwierdzają testy i badania. Tak było do wypadku?

    To nie całkiem tak. Już od szkoły średniej prowadziłem dyskusje z kolegami (myślącymi), poszukując odpowiedzi na pytanie: Jestem przypadkowym produktem ewolucji czy zostałem stworzony przez Stwórcę? Próbowaliśmy to zgłębić rozumem.

    Jako „licealne szczeniaczki”, potem studenci, prowadziliśmy „dyskusje akademickie”, które wielkiego śladu po sobie nie zostawiły. Ale nabrałem takiego nawyku. Przez całe życie, jak miałem chwilkę i wpadła mi w ręce jakaś wybitna publikacja, próbowałem uzyskać odpowiedź na to pytanie.

    Po przeczytaniu wielu książek pewności nie miałem, ale doświadczenia innych są pomocne. Jeśli książka jest zrobiona pięknie i godnie – to znaczy rzetelnie. Mając do czynienia z osobą poszukującą, z rozumem, który nie kombinuje, lecz szuka prawdy, mogę po lekturze zajść nawet dalej niż sam autor.

    Przez całe życie szukałem odpowiedzi. Była to jednak tylko wiedza, wynik aktywności rozumu. I tu dochodzimy do sedna problemu, który pani postawiła. Rozum czy wiara? W poznaniu naukowym (tak to nazwijmy) posuwałem się do przodu…

    Na gruncie teorii.

    Tak, argumentów czysto rozumowych. Z dziedziny filozofii, nauk ścisłych itd. Moja wiedza była „sucha”, jak nauka matematyki. Przełomem stało się moje cierpienie. Pozwoliło mi na osobiste przeżycie Dzienniczkasiostry Faustyny.

    Wypadek i siostra Faustyna

    Złamał pan nogę na nartach?

    Gorzej. Byłem człowiekiem bardzo zapracowanym. Nie miałem czasu pójść na narty w dzień, bo musiałbym przestać pracować (śmiech). A co gorsze, za dnia były długie kolejki do wyciągów.

    Była niedziela, ale ja nie mogłem sobie pozwolić na takie marnotrawstwo czasu. Gdyby można było rano zjechać 10 razy w ciągu godziny i wrócić, to bym tak zrobił! Ale godzinę stać w kolejce, żeby raz zjechać? To się nie mieściło w mojej racjonalności.

    Poszedłem na narty, jak zrobiło się ciemno. Wtedy stoki były: raz – bardzo słabo oświetlone, a dwa – o ratrakach nikomu się nie śniło. Choć to był kurort – Krynica.

    Jechałem po ciemku. Skończyło się zerwaniem zaczepu ścięgna Achillesa. Unieruchomiło mnie to w łóżku na długo. Jako człowiek pracy szybko zresztą odkryłem, że z niego można pracować. Korzystając z telefonu (internetu nie było), zarządzałem „imperium”.

    Jest pan więc prekursorem zdalnego zarządzania…

    (Śmiech) Można tak powiedzieć. Było mi o tyle łatwiej niż w pandemii, że wszyscy inni byli na stanowiskach. Miałem pod sobą około 30 przedsiębiorstw. Byłem szefem szefów i nikt nie dyskutował, jak dzwoniłem. Nieważne, o której godzinie.

    Dopóki ludzie byli pracy, gdzieś do 20.00, byłem zajęty. Tylko co potem? Nie potrafię nic nie robić. Pewnego wieczoru zostałem w domu sam, nie mogąc ruszyć się nawet po gazetę czy pilot od telewizora.

    Tortura.

    Jedyną pozycją, która leżała w zasięgu ręki, były fragmenty Dzienniczka siostry Faustyny. Dziś wiem, że to nie był przypadek.

    Żona zostawiła?

    Teściowa dostała tę książeczkę w Tarnowie w kościele, przywiozła, a żona położyła ją przy moim łóżku. Leżała aż do tamtego wieczora.

    Nie sięgnął pan po nią wcześniej.

    Autorka miała ukończone 3 klasy szkoły podstawowej…

    Żaden z niej partner do debat naukowych.

    A jej wykład jest tak logiczny! Byłem przyzwyczajony do tego, że niemal każdego z moich zastępców, prezesów podległych firm, bez problemu łapałem na niekonsekwencjach czy braku logiki. Wyłapywałem wszystkie uchyłki czyichś umysłów.

    Proszę sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy czytając Dzienniczek, nie miałem ani jednej uwagi do Faustyny! Prezes prezesów rozłożony na łopatki przez dziewczynę po 3. klasie podstawówki. Tam nie ma żadnej niekonsekwencji wewnętrznej. Jest logiczna do bólu.

    Uznałem, że nie mogła tego sama napisać, naprawdę jest sekretarką Pana Jezusa. Nie byłaby w stanie zrobić spójnego wykładu na 600 stron książki o tym, jak powinniśmy żyć. Co jest dobre, a co złe. W zakonie była mniszką drugiego chóru, na pewno też nikt jej nie pomógł.

    Trzeba uznać, posługując się rozumem, że podyktował jej to Pan Jezus. Urzekło mnie też to, że objawienie jest po polsku, przekazane językiem XX wieku. Tekst nie wymaga tłumaczenia, jak Biblia. Tyle skarbów w jednym!

    Inwestycja w poznanie Stwórcy

    Jak to na pana wpłynęło?

    Zachwyciłem się Panem Bogiem. Jego doskonałością w każdym wymiarze.

    Mam wrażenie, że pan lubi pojedynki intelektualne i nie tyle nie złapał na braku logiki siostry Faustyny, co spotkał Boga – Arcymistrza logiki…

    Może pani to nazwała po imieniu. Po prostu to było tak piękne, wspaniałe, doskonałe, a równocześnie budujące. I takie konsekwentne!

    Bóg mówi człowiekowi: Masz do wyboru moją nieskończoną miłość miłosierną lub moją sprawiedliwość. Wszystko zależy od ciebie. Jesteś wolny! Wybieraj. Wreszcie poczułem, co to znaczy być człowiekiem wolnym… Mam prawo wyboru.

    Przeszedł pan długą drogę od wiedzy o Bogu do osobistej relacji z Nim. Jak ją budować?

    To jest trudne. Nie mogę być tu ani mistrzem, ani nauczycielem… Jestem marnością, jak my wszyscy. Mogę tylko powiedzieć, że kluczem do relacji jest chyba (mówiąc moim językiem biznesu) inwestycja w poznanie Stwórcy. Jak mogę mieć relację z kimś, kogo nie znam?

    Możliwości poznania jest wiele: Biblia, objawienia publiczne i prywatne, modlitwa, teologia. Muszę to potem sam rozważyć, rozumem i sercem. Wiedza to za mało. A następnie zacząć się rozkoszować Jego doskonałą Miłością. Wielkością. Wszechmocą. Musi przyjść zachwyt, a zarazem pokora.

    Dopiero gdy poczuję zachwyt, uznając przy tym w pokorze własną marność (to warunek konieczny), może się utworzyć jakaś relacja.

    Pana doświadczenie religijne jest zgodne z wiedzą z religioznawstwa. Według Rudolfa Otto są dwa wymiary doświadczenia sacrum: mysterium fascinans i mysterium tremendum. Przed Bogiem czujemy jednocześnie zachwyt i trwogę.

    Muszę coś dodać do kwestii miłosierdzia Bożego. Ono nie jest za darmo. Na przeogromną miłość, jaką Bóg nam ofiarował, musimy odpowiedzieć równie silnym zaufaniem. Nawet w naszej marności możemy je z siebie wykrzesać.

    W dzisiejszych czasach to jest trudne. Tu się wali, tam pali, a tam – gotuje. Nasz świat wygląda zupełnie inaczej, niż byśmy chcieli. A my musimy – w pokorze – okazać Bogu zaufanie. Do tego dodać jeszcze jakość życia.

    Nie mogę iść do Pana, który jest doskonałością, będąc brudnym od grzechów. Bez spowiedzi. Miłosierdzie nie polega na tym, że Bóg jest dobry i można robić, co się chce. To absurd.

    Jak mówić „Jezu, ufam Tobie”, skoro spada zaufanie do Kościoła?

    To już inny problem. Mnie jest łatwiej, bo jestem człowiekiem starszej daty. Wiem, czym był komunizm i jakimi metodami, jak perfidnie ideologowie niszczyli kapłanów. To była tak ogromna maszyna do niszczenia Kościoła, że konsekwencje są do dzisiaj.

    Polski Kościół był niszczony w konfrontacji z realnym socjalizmem, co skutkuje jakością ludzi. Trzeba mu więcej wybaczyć. Nie patrzeć tylko z perspektywy ideału, jaki być powinien.

    Małgorzata Bilska/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jakim językiem mówi do nas Bóg?

    Odpowiedź znajdziemy w „Dzienniczku” s. Faustyny

    Jakim językiem mówi do nas Bóg? Odpowiedź znajdziemy w „Dzienniczku” s. Faustyny

    fot. Blisko Rahamim/Youtube

    ***

    Czytając „Dzienniczek” krok po kroku będzie powiększała się nasza wrażliwość na duchowy świat i na nasze poruszenia wewnętrzne. Będziemy uczyć się ich interpretacji i rozumienia. Jego lektura może pomóc nam nauczyć się komunikacji z Panem Bogiem i rozumieć jakim językiem komunikuje się z nami – mówi s. Gaudia Skass z podcaście „Zeszyty Miłości Pełne”.  W pierwszym odcinku czytany jest „Dzienniczek” w punktach 1-16.

    Jak piszą siostry „Dzienniczek” będą czytać od deski do deski, a s. Gaudia będzie pomagać zrozumieć czasem niełatwe treści i odkryć w nich ważne inspiracje na naszą osobistą drogę.

    „Celem tej serii nie jest wyjaśnienie wszystkich wątków z „Dzienniczka”, bo seria ta mogłaby trwać dłużej niż życie tych, którzy ją nagrywają. Będziemy się skupiać się na wyszukiwaniu w faustynowych treściach tego, co dla nas najważniejsze, czego możemy się od niej nauczyć i co Jezus chce nam powiedzieć przez jej doświadczenie” – piszą siostry.

    – Jest niesamowite, że na trzech stronach siostra Faustyna zdołała opisać 20 lat swojego życia. Pisze o momentach, w których opisuje, jak Bóg dał jej poznać, jak bardzo ją kocha. Opisuje to, co najistotniejsze, momenty, który mają dać zrozumieć jej dalszą historię, jak Pan Bóg ją prowadził i jak doprowadził do momentu, gdzie dzieją się te wszystkie trudne rzeczy w jej życiu. Jak spotykanie Pana Boga i widzenie Pana Boga – mówi w komentarzu s. Gaudia.

    Do czego może nas to zainspirować?

    – Może byśmy zobaczyli, jak Pan Bóg nas prowadzi. Może teraz na początku roku jest taki dobry moment, żeby spojrzeć wstecz i dostrzec to Boże prowadzenie. By zobaczyć to, że On był zawsze w twoim życiu,  że się z tobą komunikował. Przypomnieć sobie momenty jakieś szczególnej łaski, szczególnych spotkań z Panem Bogiem. Być może wkładałeś jakieś poruszenia serca do szuflady, myśląc ze coś ci się wydawało. A może to jednak jest coś istotnego – zachęca.

    – Czytanie „Dzienniczka” jest tez po to, żebyśmy się nauczyli komunikacji z Panem Bogiem. Nauczyli się odczytywać i rozumieć Jego język – mówi.

    I podkreśla: – Rozumieć to, co chce nam powiedzieć i w jaki sposób się z nami komunikuje. I będziemy się tego uczyć krok po kroku. Czytając „Dzienniczek” siostry Faustyny będzie powiększała się nasza wrażliwość na duchowy świat, na nasze duchowe poruszenia i będziemy się uczyć ich interpretacji i rozumienia ich.

    – Siostra Faustyna mówi o tym, że pierwsze poruszenie zewnętrzne, kiedy Pan Bóg ją do czegoś zapraszał działo się w wieku 7 lat. (…) Kiedy jej rodzice, choć pobożni ludzie, nie zgadzają się jednak, by wstąpiła do zakonu, Helena zaczyna żyć tak, żeby o Panu Bogu nie myśleć, zagłuszyć się rozrywkami – mówi zakonnica.

    – Jest to naprawdę bardzo wartościowe, że możemy zobaczyć czyją drogę rozwoju – dodaje.

    Wiele znaków zapytania i niepewności

    – Siostra Faustyna opisuje dużo szczegółów swojej drogi z Bogiem, rozwoju swojej duchowości. Opisuje, jak wszystko zaczyna się od wielu znaków zapytania i niepewności. Nie wie, czy dobrze rozumie, ale Pan Bóg daje jej dużo zrozumienia przez wiele dróg. Ale jedną taką najważniejszą jest powiedzenie tego, co jej dzieje się w jej duszy poprzez kapłana, który jest jej kierownikiem duchowym – mówi siostra Gaudia.

    Pierwsze widzenie Boga na balu w Łodzi 

    I dodaje: – Takim apogeum zagłuszania swojego wewnętrznego głosu jest bal, na który idzie w centrum Łodzi. I to jest genialny moment w jej historii, co trzeba podkreślić, bo to jest ten pierwszy raz, kiedy Helena Pana Boga zobaczy realnie jako człowieka, nie pod postacią Hostii, gdzie jej ukryty. I to jest właśnie na imprezie. To burzy wiele naszych schematów, dotyczących naszej pobożności i tego, jak Pan Bóg może się z nami komunikować – że będzie się to działo tylko w miejscach bardzo świętych, tylko na kolanach, na modlitwie.

    – Nie. Pierwsze objawienie, które ma siostra Faustyna pokazuje nam jasno, że Pan Bóg bardzo lubi z nami spędzać codzienność. Nigdy nie wiesz, kiedy przyjdzie moment szczególnej łaski, szczególnego spotkania z Nim. Moment szczególnej komunikacji z Nim może być momentem najgorszego upadku, kiedy Pan Bóg stanie się szczególnie bliski – dodaje s. Gaudia.

    s. Gaudia Skass ZMBM /Deon.pl

    _____________________________________________________________________________

    S. Gaudia Skass ZMBM:

    Miłosierdzie to odpowiedź na wszystkie tęsknoty naszego serca

    S. Gaudia Skass pochodzi z Warszawy, gdzie ukończyła studia na wydziale malarstwa Akademii Sztuk Pięknych. Po studiach wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Obecnie głosi Boże Miłosierdzie głównie w mediach, prowadząc przestrzeń ewangelizacyjną  „Blisko Rahamim”.

    fot. Roman Koszowski/ Gość Niedzielny

    S. Gaudia Skass pochodzi z Warszawy, gdzie ukończyła studia na wydziale malarstwa Akademii Sztuk Pięknych. Po studiach wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Obecnie głosi Boże Miłosierdzie głównie w mediach, prowadząc przestrzeń ewangelizacyjną „Blisko Rahamim”.

    O „Blisko Rahamim”, malowaniu i rezygnacji z niego mówi s. Gaudia Skass.

    Barbara Gruszka-Zych: Jak się Siostra czuje jako dziewczyna z plakatu?

    S. Gaudia Skass:
     Znoszę to z przymrużeniem oka. Wersję z moją twarzą siostry wydrukowały tylko do naszego biura. W innych miejscach plakat reklamujący naszą przestrzeń ewangelizacyjną „Blisko Rahamim” zdobi tylko miniaturka naszego pierwszego podcastu.

    Zwykle zakonnice usuwają się na drugi plan, a Siostra jest na pierwszym – Wasz kanał oglądają dziesiątki tysięcy zainteresowanych.

    Pewnie zachęca ich właśnie nasza normalność, czyli to, że my, jego realizatorzy, nie przejmujemy się kamerą, a skupiamy się na przekazie treści o miłosiernym Bogu. Ludzie doceniają to, że szukamy nowych dróg, by do nich dotrzeć. Szczególnie zależy nam na młodszym pokoleniu, na tych, którzy częściej są w sieci niż w kościele.

    Nikt Siostrze nie wypomina, że jest za bardzo medialna?

    Rzadko się to zdarza. To dzieło całego naszego zgromadzenia, nawet siostry z innych zgromadzeń mi za nie dziękują. Cieszą się, że odważyłam się na to medialne działanie, a tym samym zmieniam funkcjonujący gdzieś jeszcze fałszywy obraz siostry zakonnej. Rozmawiam z wieloma z nich i wiem, że nie jestem odosobniona w tym, jak żyję i myślę, więc często, mówiąc o miłosierdziu, zamiast zaimka „ja” używam „my”.

    Jaka jest ta miłość miłosierna, o której Siostra mówi?

    Mam zamiar mówić o tym do skończenia świata lub jak długo Pan Bóg da. Miłosierdzie to odpowiedź na wszystkie tęsknoty naszego serca. To Bóg, który naprawdę przyjmuje nas takimi, jacy jesteśmy, który otwiera się na człowieka w jego biedzie, słabości, poranieniu. On jest Miłością, która jest gotowa przebaczyć największy grzech. Ale w przyjęciu jej często przeszkadza nam głęboka nieufność, która podpowiada, że akurat takich grzechów jak nasze przebaczyć się nie da. Często zamęczamy się, zmagając się z własnymi historiami przewinień i zaniedbań. Jest też druga skrajność, w którą zdarza się nam wpadać – dziwnie dobrotliwe wyobrażenie miłosiernego Boga, który jakby niedowidział, niedosłyszał. On przypomina takiego dziadzia, który zawsze nas pogłaszcze po głowie, bez względu na to, co przed chwilą zrobiliśmy. To niebezpieczna optyka, bo ktoś tak odbierający Boga przestaje uważać, że jego codzienne wybory są ważne. Myśli, że cokolwiek zrobi, wszystko zostanie mu wybaczone.

    To jak się powinno patrzeć na Pana Boga?

    Bardzo lubię Jego symboliczny obraz stworzony przez Clive’a Staplesa Lewisa w „Opowieściach z Narnii”. Chrystus ukazany jest tam pod symbolem lwa, potężnego, majestatycznego króla Narnii – dobrego, ale jednocześnie groźnego, a zarazem nieuchwytnego, nieobliczalnego. I choć jest nieprzewidywalny, to jednocześnie wiemy, że cokolwiek zrobi, będzie to dobre. Bo Bóg jest miłością i miłosierdziem.

    Wielu kwestionuje miłosierdzie Boga, kiedy spotyka ich cierpienie.

    Rozumiem reakcje doświadczonych przez życie osób. Naprawdę trzeba ogromnej dojrzałości duchowej, by w pierwszej chwili zareagować inaczej. Ale są też tacy, którzy z lubością obwiniają Boga o całe cierpienie tego świata, sami nie poczuwając się do żadnej odpowiedzialności. Wydaje mi się, że może to być ich nieuświadomiony sposób radzenia sobie z poczuciem winy. W komentarzach na naszym kanale regularnie pojawiają się te same oskarżenia wobec Boga. Padają pytania: „Czemu milczał, kiedy mordowano ludzi w Oświęcimiu?” czy „Gdzie jest, kiedy dzieci umierają na raka?”. I wiele podobnych.

    Co Siostra wtedy odpisuje?

    Staram się usłyszeć każdą osobę, bo przeczuwam, że za takim komentarzem stoi osobista historia czyjegoś bólu. Jeśli widzę, że ktoś chce dociec prawdy, wówczas istnieje szansa, żeby dojść do jakiegoś dobra. Myślę, że wielu z nas nie pojmuje tajemnicy Boga Wszechmogącego i Miłosiernego. Jakoś nie łączy się nam to w głowie z tym, że cierpimy z powodu konsekwencji każdego grzechu. Wielu, niestety, nie podejmuje takiej refleksji, ale to my, siostry, mamy prowokować do myślenia, do zadawania niewygodnych pytań. Kiedyś zajmowałam się w sanktuarium korespondencją z anglojęzycznymi pielgrzymami. Pewna pani z Irlandii po powrocie z Łagiewnik napisała do nas list z pretensjami, jak możemy głosić, że Bóg jest taki dobry, skoro dopuszcza tyle cierpienia. Wyjawiła w nim tak trudną historię swojego życia, że po jej przeczytaniu czułam się kompletnie bezradna.

    Poradziła jej Siostra coś?

    Byłam dopiero dwa lata po ślubach, dlatego poszłam po mądrość do jednej z naszych starszych sióstr. Usłyszałam od niej radę, która do dziś brzmi w moich uszach: „Odpisz jej jedno – »Zachęcam cię do adoracji krzyża Jezusa Chrystusa«”. Tylko tyle. Ale to było bardzo mocne. Kiedy od tej pani otrzymałam kolejny list, było w nim o połowę mniej goryczy. Myślę, że my, ludzie, od dawna mamy problem, który dobrze widać na przykładzie narodu izraelskiego w czasach Jezusa. Oni wtedy oczekiwali, że przyjdzie Mesjasz, który naprawi świat według ich ludzkiej logiki. My też chcemy, żeby przyszedł Bóg, który wszystko po naszemu naprawi. A tu przychodzi Jezus, który naprawia po swojemu – wchodzi w sam środek naszego cierpienia, dzieli je z nami i umiera za nas na krzyżu.

    A my chcemy Boga, którego sobie wymyśliliśmy.

    Jeżeli okazałby się taki, jak chcemy, to bylibyśmy głęboko rozczarowani.

    Cała nasza wiara jest zbudowana z paradoksów i zdziwienia nimi. Siostra Faustyna też musiała budzić zdziwienie. Jak Siostra na nią trafiła?

    Trafiłam najpierw na Jezusa, o którym ona pisze. Zaczęłam zaglądać do jej „Dzienniczka”, który leżał na wierzchu w moim domu. Kupiła go moja mama. Błogosławię Boga za mamy, które kupują dobre książki!

    Co Siostrę do niego przyciągnęło?

    Moc słów Jezusa, Jego wielka miłość i to, że tak po prostu rozmawia z kobietą żyjącą w XX wieku, i to Polką!

    Nie miała Siostra pokusy, by pomyśleć, że te duchowe rozmowy s. Faustyny to jakiś odlot?

    Wtedy otrzymałam szczególną łaskę, bo zwykle bardzo sceptycznie podchodzę do objawień prywatnych. Specjaliści mówią, że 90 proc. tzw. objawień zewnętrznych to wynik zaburzeń psychicznych lub działań złego ducha. U Faustyny bardzo mnie ujęło to, że sama sobie nie dowierzała, że szczerze szukała prawdy i była gotowa zanegować wszystko, co widziała i słyszała, jeśli Kościół tego nie potwierdzi.

    Kiedy Siostra poznawała św. Faustynę, sama była studentką ASP. Zwykle artyści bywają mocno zapatrzeni w siebie.

    Rzeczywiście, na studiach kładziono duży nacisk na to, by się wyróżniać. Jednocześnie byliśmy zachęcani, by odkrywać, co chcemy dać światu przez naszą sztukę. Wstępując do zgromadzenia, wiedziałam, że przestanę malować. To była moja świadoma rezygnacja.

    A co Siostra malowała na uczelni?

    Na ostatnim roku zdecydowałam się na szaleństwo i namalowałam dwadzieścia tajemnic Różańca. Zrobiłam z tego dyplom, przekonana, że muszę zająć się czymś istotnym, bo na dyplom poświęca się przecież minimum rok życia.

    A w którym momencie zdecydowała się Siostra wstąpić do klasztoru?

    Trzy tygodnie po obronie dyplomu. Chwila wstąpienia była jednocześnie bardzo trudna i bardzo łatwa. Czułam, że niesie mnie jakaś szczególna łaska, bo o własnych siłach nie byłabym w stanie tego zrobić. Potem przeczytałam, że św. Teresa Wielka podobnie przeżyła czas swojego wstąpienia do zakonu.

    Wybierając życie zakonne, umiera się dla tego świata?

    W czasach s. Faustyny podczas ślubów wieczystych, gdy śpiewana była Litania do Wszystkich Świętych, siostry kładły się krzyżem na ziemi i były przykrywane czarnym kirem z wyszytym na nim białym krzyżem. To był znak, że umierają dla tego świata.

    Siostry nie nakryto kirem.

    Nie ma już tego zwyczaju, ale czułam, że decyduję się na szczególną drogę świadomego umierania. Litania do Wszystkich Świętych była moim autentycznym wołaniem o pomoc całego nieba, bo mam świadomość własnych słabości.

    Jak sobie Siostra z nimi radzi?

    Po prostu oddaję je Bogu i nieustannie proszę Go o pomoc. Kilku świętym też się codziennie przypominam.

    A co z życiem, z którego Siostra zrezygnowała – dziećmi, mężem?

    To jest wielkie dobro, z którego można zrezygnować tylko wtedy, gdy się ma powołanie do innej formy życia. Powołaniu towarzyszy specjalna łaska, której autentycznie doświadczam, co nie znaczy, że łatwo jest żyć ślubami. One stanowią wyzwanie. Dla mnie zawsze najważniejszy był ślub czystości, przez który Jezusa stawiamy w centrum naszego serca, myśli, pragnień, wysiłków. Kiedyś, gdy słyszałam te słowa z Ewangelii: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”, czułam wyrzuty sumienia, że ja tak nie potrafię, myślałam, że to za wysoko podniesiona poprzeczka. Ale potem usłyszałam te słowa jako obietnicę. Ucieszyłam się, że Bóg mi obiecuje, że mnie do takiej miłości doprowadzi!

    Pomaga Siostrze to, że jest zakonnicą w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia?

    Dla mnie ważne jest, że zgromadzenie, do którego należę, skupia się na tym, co najistotniejsze w sercu Kościoła, czyli na Bożym miłosierdziu. Mój wybór przypieczętowały słowa papieża Jana Pawła II, które skierował do sióstr w Łagiewnikach w 1997 roku: „Dzisiejszy człowiek potrzebuje waszego głoszenia miłosierdzia; potrzebuje waszych dzieł miłosierdzia i potrzebuje waszej modlitwy o miłosierdzie”. W tym zdaniu ujął całe nasze życie apostolskie, bo to są trzy filary tego, co robimy w Kościele.

    Na swoim kanale czyta Siostra codziennie „Dzienniczek”.

    Bardzo się cieszę, że od niedawna mogę to robić z tysiącami osób z różnych zakątków świata! Wraz z początkiem roku wystartowaliśmy z nowym podcastem, zatytułowanym „Zeszyty miłości pełne”, w którym czytam i komentuję zapiski św. Faustyny. Do komentowania zapraszam również moje siostry i specjalnych gości. Ten podcast naprawdę wywołuje duże poruszenie. Nigdy w życiu nie czytałam tak wielu pięknych e-maili, wiadomości, komentarzy. Ewidentnie widać w tym projekcie działanie Boga!

    A Koronkę do Bożego Miłosierdzia często Siostra odmawia?

    Przede wszystkim staram się ją odmawiać z zaangażowaniem serca, skupiając się na Bogu Ojcu, który patrzy na mnie i na wszystkich nas, biednych grzeszników, przez rany swojego Syna. To jest wstrząsający obraz! Dlatego też serce Ojca jest nim głęboko poruszone. Bóg sam obiecał przez św. Faustynę naprawdę wielkie łaski dla tych, którzy będą się modlić koronką. Poza obietnicą dawania nam wszystkiego, o co Go prosić będziemy, oczywiście jeśli to będzie zgodne z Jego wolą, czyli naprawdę dobre, obiecał, że „Chociażby był grzesznik najzatwardzialszy, jeżeli raz tylko zmówi tę koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego miłosierdzia Mojego. Pragnę, aby poznał świat cały miłosierdzie Moje. Niepojętych łask pragnę udzielać duszom, które ufają Mojemu miłosierdziu”.

    Gość NIedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dużo światła. I zaufania

    Dużo światła. I zaufania

    Miała na imię Miriam, siedziała w półmroku wejścia do bazyliki Bożego Grobu, trzymała w ręce różaniec. Siedziałem tam i ja.

    Oboje patrzyliśmy na przechodzących ludzi, z których część padała na kolana przy płycie ociekającej niesamowicie pachnącym olejkiem. W pewnej chwili spojrzeliśmy na siebie, a ona wyciągnęła z torebki niewielki obrazek z Jezusem Miłosiernym i podpisem w języku arabskim. Była Palestynką, chrześcijanką. Podała mi obrazek, na co zareagowałem radością i słowami: „Mam taki, ale z podpisem po polsku”. Uśmiechnęła się również, odpowiadając, że miłosierdzie Boże to najpiękniejsze, co ją w życiu spotyka. Wzruszyłem się, nie ukrywam, zwłaszcza że dopiero co zetknąłem się z bardzo trudną sytuacją za pobliską granicą; Miriam schowała różaniec, na którym, jak powiedziała, zawsze w tym miejscu, u stóp Golgoty, odmawia Koronkę do Miłosierdzia Bożego.

    Arabskie litery pod najbardziej znanym na świecie polskim obrazem porównuję czasem z niezrozumiałymi znakami koreańskimi, dziwnie brzmiącym duńskim, trudnym do wypowiedzenia islandzkim… i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jeśli są takie słowa, które najpierw padły po polsku, a potem zostały przetłumaczone na wszystkie języki tego świata, to zwrot „Jezu, ufam Tobie” należy do nich na pewno. A wizerunek namalowany pod dyktando świętej siostry Faustyny jest chyba najbardziej rozpoznawalnym polskim znakiem eksportowym. Chcę o tym pamiętać, bez pustego nadęcia tak często nam towarzyszącego, bo żadna to nasza zasługa, aczkolwiek cieszyć się z tego nie zamierzam przestać. W pierwszą niedzielę po Wielkanocy natomiast, kiedy obchodzimy święto Miłosierdzia Bożego, zawsze przypominam sobie, że i o miłosierdziu, i o sprawiedliwości niezmiernie rzadko myślimy w sposób właściwy. Trochę to moje doświadczenie z początkowego okresu pontyfikatu Franciszka, gdy opublikował on dokument reformujący (najogólniej rzecz biorąc) proces o nieważność małżeństwa – Mitis iudex. Pół nocy straciłem wówczas na poszukiwaniach kolejnych znaczeń słowa mitis, bo dotychczas znaczyło ono dla mnie „łagodny”, a sędzia – jak wiedziałem – ma być przede wszystkim sprawiedliwy – iudex iustus. Sprawiedliwość i łagodność nie zgadzały mi się wówczas zupełnie, a jeszcze gorzej było, kiedy odkryłem, że jednym z możliwych tłumaczeń łacińskiego mitis jest „słodki”. Tego mi było za dużo. Śmieję się dzisiaj z tamtej zarwanej nad wszystkim posiadanymi słownikami nocy. Dzisiaj wiem, że rozumienie zarówno sprawiedliwości, jak i miłosierdzia kuleje u większości z nas na skutek prostego, aczkolwiek bardzo utrwalonego stereotypu, najmocniej dotyczącego Boga: albo traktując Go jako miłosiernego, przestajemy wierzyć w katastrofalne skutki własnych grzechów, albo uważając, że jest zimnym rygorystą, żyjemy w nieustannym poczuciu winy lub osądzamy innych. Nic z tego nie jest właściwe. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale z błędu świadomie nie wychodzić – diabelską. Życzę w tę szczególną niedzielę dużo światła. I zaufania.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje

    Św. Siostra Faustyna Kowalska zapisała w pierwszym zeszycie swojego “Dzienniczka” modlitwę, w której kolejne wezwania rozpoczyna słowami “Dopomóż mi, Panie” (nr 163)


    + Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie, o Panie; niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie Jego, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich.

    Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.

    Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.

    Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.

    Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.

    Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.

    Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem. że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój. (Dz. 163).

    ______________________________________________________

    Św. Siostra Faustyna o modlitwie

    Dusza zbroi się przez modlitwę do walki wszelakiej. W jakimkolwiek dusza jest stanie, powinna się modlić. Musi się modlić dusza czysta i piękna, bo inaczej utraciłaby swą piękność; modlić się musi dusza dążąca do tej czystości, bo inaczej nie doszłaby do niej; modlić się musi dusza dopiero co nawrócona, bo inaczej upadłaby z powrotem; modlić się musi dusza grzeszna, pogrążona w grzechach, aby mogła powstać. I nie ma duszy, która by nie była obowiązana do modlitwy, bo wszelka łaska spływa przez modlitwę (Dz. 146).

    Niech dusza wie, że aby się modlić i wytrwać w modlitwie, musi się uzbroić w cierpliwość i mężnie pokonywać trudności zewnętrzne i wewnętrzne – trudności wewnętrzne: zniechęcenie, oschłości, ociężałość, pokusy; zewnętrzne: wzgląd ludzki – uszanować chwile, które są przeznaczone na modlitwę. Sama tego doświadczyłam, że jeżeli nie odprawiłam modlitwy w czasie dla niej przeznaczonym, później też jej nie odprawiłam, bo mi obowiązki nie pozwoliły, a jeżeli ją odprawiłam, to z wielkim trudem, bo myśl ucieka do obowiązku.

    Zdarzała mi się ta trudność, że jeżeli dusza dobrze odprawiła modlitwę i wyszła z niej z wewnętrznym, głębokim skupieniem, inni sprzeciwiają jej się w tym skupieniu, a więc musi być cierpliwość, aby wytrwać w modlitwie. Zdarzała mi się rzecz taka niejednokrotnie, że kiedy dusza moja była głębiej pogrążona w Bogu i większy owoc odniosła z modlitwy, i obecność Boża towarzyszyła w ciągu dnia, a przy pracy było większe skupienie i większa dokładność, i wysiłek w obowiązku – to jednak zdarzało mi się, że właśnie wtenczas najwięcej miałam upomnień, że jestem nieobowiązkowa, że jestem obojętna na wszystko, bo dusze mniej skupione chcą, aby i inni byli im podobni, ponieważ są dla nich ustawicznym wyrzutem (Dz. 147).

    Poznałam, jak bardzo potrzeba nam wytrwałości w modlitwie, i od takiej ciężkiej modlitwy zależy nieraz nasze zbawienie (Dz. 157).

    ______________________________________________________________________________

    fot. WikiCommons

    ***

    Jak s. Faustyna radziła sobie z cierpieniem? „Zaczęłam wołać o miłosierdzie…”

    Czujesz lęk przed śmiercią, chorobą? A może sam właśnie jesteś w trudniejszym czasie swojego życia? I codziennie pytasz Boga: „Czy Ty nie widzisz, że ja cierpię?”. Zobacz jak w takich sytuacjach radziła sobie św. s. Faustyna!

    S. Faustyna mając zaledwie 22 lata przeżywała mroczne doświadczenia: „…zaczęłam wołać o miłosierdzie. Jednak Jezus nie słyszy wołań moich. Czuję zupełne opuszczenie sił fizycznych, padam na ziemię, rozpacz zawładnęła całą duszą moją, prawdziwie przeżywam męki piekielne…” (Dzienniczek, 24).

    To zaledwie krótki fragment tego, co doświadczała przed półtora roku. Jednak przeszła przez to doświadczenie zwycięsko. Jak i jakie szczęście czekało ją na końcu drogi? O tym usłyszysz w kolejnym odcinku podcastu „Zeszyty Miłości Pełne” prowadzonym przez s. Gaudię Skass ZMBM.

    „Siostra Faustyna walczy”

    Kiedy przychodzi cierpienie i kiedy ono trwa i trwa – bez względu na to, czy to jest kilka godzin, kilka dni, miesięcy, lat – wraz z nim przychodzi myśl, która tak bardzo nas osłabia, że to się chyba nigdy nie zmieni, że to już chyba zawsze tak będzie. Tego również doświadczyła św. s. Faustyna. Co robiła w takiej sytuacji? Siostra Faustyna walczy. Opiera się o Słowo Boże – wskazuje s. Gaudia Skass ZMBM.

    Siostra Faustyna oprócz cierpienia fizycznego doznała wiele cierpień duchowych. Wiele razy popadała w przekonanie, że Bóg zostawił ją samą, odrzuca ją i jej nie chce. Faustyna pokazuje genialnie, że w takich doświadczeniach duchowych masz moc wybrać, że nie jesteś skazany na to, żeby żyć w rozpaczy, że pomimo, że się ta rozpacz wkrada do twojego serca, ty możesz wybrać, że będziesz ufać, że nie pójdziesz za rozpaczą.

    „Zaufanie to WYBÓR”

    Faustyna mówi: „Jezu, ufam Tobie, wbrew wszelkiej nadziei, wbrew wszelkiemu uczuciu, które mam wewnątrz, sprzeciwiające się nadziei.” Zobaczcie, widać po tym bardzo jasno, że zaufanie nie jest uczuciem, że zaufanie jest wyborem. Tak, jak miłość nie jest uczuciem, tylko miłość jest wyborem. I my mamy moc wyboru, zawsze.

    Słuchajcie, choćby nie wiem co się działo w naszym życiu, to ty zawsze masz moc wyboru, co ty z tym czymś zrobisz. Po jakiej stronie się opowiesz? Jaką wybierzesz postawę wobec Pana Boga w tym wszystkim? Czy Go przekreślisz jako Tego niedobrego, który zsyła na ciebie to wszystko? Czy jednak, pomimo tego cierpienia, będziesz wierzył, że On jest dobrym Ojcem, miłosiernym, kochającym. Że będziesz Mu ufał, że On jakoś jest obecny w tym, że skoro to dopuszcza, to w tym jest jakaś Jego mądrość, jakaś Jego miłość, której ty nie musisz rozumieć.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Będą na ciebie patrzeć jak na dziwaczkę, ale Bóg łaski swojej nie poskąpi”. Co św. Faustyna mówiła o inności?

    “Jeżeli te rzeczy, które mi mówisz, prawdziwie od Boga pochodzą, to przygotuj duszę swoją na wielkie cierpienia. Spotkasz się z nieuznaniem, z prześladowaniem, będą na ciebie patrzeć jak na histeryczkę, dziwaczkę, ale Bóg łaski swojej nie poskąpi. Prawdziwe dzieła Boże zawsze napotykają na trudności i nacechowane są cierpieniem” – zapisała św. s. Faustyna w “Dzienniczku”.

    Fanatyczka, wizjonerka, histeryczka – to tylko kilka epitetów, które wielokrotnie słyszała Faustyna w związku z jej objawieniami. W tamtym czasie nikt nie wierzył jej, że spotyka się z samym Jezusem.

    Siostra Faustyna przez niemal dwa lata nie spotkała nikogo, kto utwierdziłby ją w przekonaniu, że objawienie się Jezusa nie było wytworem jej chorej wyobraźni. Był to dla niej bardzo trudny czas, a nawet najtrudniejszy w życiu. Ona jednak nie poddawała się i oddawała Jezusowi wszystkie przykrości. Oto co zapisała w “Dzienniczku” na ten temat: 

    Jezu, Jezu, już nie mogę” 

    W pewnym dniu jedna z matek tak się na mnie nagniewała i tak mnie upokarzała, że już myślałam, że nie zniosę tego. – Mówi mi: Dziwaczko, histeryczko, wizjonerko, wynoś mi się z pokoju, niech nie znam siostry. Sypało się na głowę moją wszystko, co się dało. Kiedy przyszłam do celi, padłam na twarz przed krzyżem i spojrzałam na Jezusa, a nie mogłam już ani jednego słowa wymówić. A jednak taiłam się przed innymi i udawałam, jakoby nic nie zaszło pomiędzy nami. 

    Szatan zawsze korzysta z takich chwil; zaczęły mi przychodzić myśli zniechęcenia: za wierność i szczerość – masz nagrodę. Jak można być szczerą, kiedy się jest tak nie zrozumianą. Jezu, Jezu, już nie mogę. Upadłam znowuż na ziemię pod tym ciężarem i pot wystąpił na mnie, i lęk jakiś zaczął mnie ogarniać. Nie mam się na kim wewnętrznie oprzeć. – Wtem usłyszałam głos w duszy: Nie lękaj się, Ja jestem z tobą. I jakieś dziwne światło oświeciło mój umysł, i poznałam, że nie powinnam się poddawać takim smutkom, i jakaś siła napełniła mnie, i wyszłam z celi z nową odwagą do cierpień.

    Dzienniczek, nr 129

    “Bóg łaski swojej nie poskąpi” 

    Bez pokory nie możemy się podobać Bogu. Ćwicz się w trzecim stopniu pokory, to jest nie tylko się nie tłumaczyć i uniewinniać, jak nam coś zarzucają, ale cieszyć się z upokorzenia.

    Jeżeli te rzeczy, które mi mówisz, prawdziwie od Boga pochodzą, to przygotuj duszę swoją na wielkie cierpienia. Spotkasz się z nieuznaniem, z prześladowaniem, będą na ciebie patrzeć jak na histeryczkę, dziwaczkę, ale Bóg łaski swojej nie poskąpi. Prawdziwe dzieła Boże zawsze napotykają na trudności i nacechowane są cierpieniem. Jeżeli Bóg będzie chciał coś przeprowadzić, czy wcześniej, czy później przeprowadzi, pomimo trudności przeprowadzi, a ty tymczasem uzbrój się w wielką cierpliwość.

    Dzienniczek, nr 270

    “Kropla umysłu ludzkiego umie tak przetrząsać dary Boże”

    Gdy pewna siostra ustawicznie mnie prześladuje jedynie z tego powodu, że Bóg ze mną tak ściśle obcuje; jej się zdaje, że to wszystko we mnie jest udane. Kiedy jej się wydaje, że popełniam jakieś uchybienia, wtenczas mówi: Objawienia mają, a takie błędy popełniają. 

    Rozpowiedziała o tym i innym siostrom, lecz w znaczeniu zawsze ujemnym, raczej podaje opinię jakiejś dziwaczki. W jednym dniu zabolało mnie to, że ta kropla umysłu ludzkiego umie tak przetrząsać (119) dary Boże. Po Komunii świętej modliłam się, aby ją Bóg oświecił; jednak poznałam, że dusza ta, jeżeli nie zmieni swojego wewnętrznego usposobienia, nie dojdzie do doskonałości.

    Dzienniczek, nr 1527

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Mazur/Episkopat News/fliockr.com

    ***

    „Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz”. Historia obrazu Jezusa Miłosiernego

    22 lutego 1931 roku. Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku. Była pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Wieczór. Faustyna wróciła właśnie do swojej celi. Nagle zobaczyła w celi Pana Jezusa.


    „Wszystko było jeszcze do zniesienia. Ale kiedy Pan zażądał, abym malowała ten obraz, już teraz naprawdę zaczynają mówić i patrzeć na mnie jako na jakąś histeryczkę i fantastyczkę (12526)” – pisała Siostra Faustyna w Dzienniczku o doświadczeniach z 1931 roku.

    „Histeryczka, wizjonerka, dziwaczka”

    „Fantastyczka”, a właściwie: fantastka, ale także histeryczka, wizjonerka, dziwaczka, nędza… Ile jeszcze epitetów musiała znieść? A wszystko to za sprawą objawienia Jezusa, który nakazał jej namalowanie obrazu, dzisiaj znanego na całym świecie, z podpisem „Jezu, ufam Tobie”. To był również początek realizacji misji przekazania światu orędzia o Bożym miłosierdziu.

    Siostra Faustyna przez niemal dwa lata nie spotkała nikogo, kto utwierdziłby ją w przekonaniu, że objawienie się Jezusa nie było wytworem jej chorej wyobraźni. Był to dla niej bardzo trudny czas. Bodaj najtrudniejszy w życiu.

    „Wymaluj obraz”

    Rozpoczął się 22 lutego 1931 roku. Siostra Faustyna, od sześciu lat w zakonie, niemal od roku mieszkała w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku. Była pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Wieczór. Faustyna wróciła właśnie do swojej celi. Była po kolacji i modlitwach w klasztornej kaplicy. Przygotowywała się do snu. Nagle zobaczyła w celi Jezusa. „Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady – opisywała w Dzienniczku. – W milczeniu wpatrywałam się w Pana, dusza moja była przejęta bojaźnią, ale i radością wielką. Po chwili powiedział mi Jezus: Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie.

    „Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie. Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie. Obiecuję także, już tu na ziemi, zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinę śmierci. Ja sam bronić ją będę jako swej chwały” (47).

    – Siostry przechodzące akurat koło oficyny widziały jakieś światło w oknie, jaśniejsze niż lampy naftowej – siostra Klawera Wolska, do niedawna przełożona płockiego domu, powtarza to, co w zakonie przetrwało w ustnych przekazach.

    faustyna_oltarz
    SANKTUARIUM MIŁOSIERDZIA BOŻEGO W KRAKOWIE-ŁAGIEWNIKACH | FOT. PIMKE/WIKIMEDIACOMMONS

    ***

    Orędzie i misja

    Spotkanie w celi nie było złudzeniem. Siostra Faustyna wiedziała to na pewno. Już wcześniej, kilkakrotnie, widziała Pana. Mówił do niej przed wstąpieniem do zgromadzenia, przynaglając do tego kroku, i później, gdy równolegle do formacji zakonnej postępowała na drodze życia mistycznego. Faustyna, po oczyszczeniu zmysłów i ducha podczas znanej tylko mistykom tak zwanej nocy ciemnej, coraz częściej w nagłych momentach światła udzielanego duszy przez Boga poznawała Jego Istotę i doznawała zjednoczenia z Bogiem w miłości.

    Dla Faustyny, która wcześniej nie wiedziała nic o meandrach życia mistycznego, były to wielkie, ale i trudne doświadczenia. Dopóki jednak to wszystko działo się wewnątrz jej duszy i dotyczyło jej samej, dopóty było radością jej serca. Ale tamtej niedzieli, 22 lutego 1931 roku, to się zmieniło. Tego dnia Jezus powierzył jej misję głoszenia orędzia o Bożym miłosierdziu całemu światu. Namalowanie obrazu było jej pierwszą częścią.

    Cztery lata później Jezus powie Faustynie, że ma przygotować świat na ostateczne Jego przyjście. Niemniej już wtedy, w Płocku, była przerażona wielkością zadania, które z czasem będzie się jeszcze rozrastać. I trudno się dziwić. Sama nie mogła namalować obrazu, gdyż nie miała takich zdolności. Jezus nakazał jej, aby wszystko, o czym jej mówi, przekazywała przełożonym. Ci jednak jej słowom nie dowierzali. „(…) okazują mi litość, jakbym była w złudzeniu albo pod wpływem wyobraźni” (38) – skarżyła się w duszy Bogu, co po latach zapisała w Dzienniczku. Oczekiwała, że przełożeni, którzy w jej przekonaniu powinni mieć lepsze rozeznanie w życiu duchowym niż ona, okażą jej pomoc.

    OLYMPUS DIGITAL CAMERA
    SANKTUARIUM BOŻEGO MIŁOSIERDZIA W KRAKOWIE – PREZBITERIUM | FOT. ALBERTUS TEOLOG/WIKIMEDIACOMMONS

    ***

    Rady spowiedników

    Pierwszą osobą, której Faustyna powiedziała o objawieniu Jezusa, był spowiednik. Nie wiemy, niestety, kto nim był. W tym czasie spowiedzi w płockim klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia słuchali trzej księża: Adolf Modzelewski, Ludwik Wilkoński i Wacław Jezusek. Ten ostatni po drugiej wojnie światowej (zmarł w 1950 roku) dużo i z przejęciem opowiadał klerykom w seminarium w Płocku o objawieniach siostry Faustyny, co nie znaczy, że wcześniej nie mógł być wobec doświadczeń Faustyny krytyczny.

    Pan Jezus prosi o ustanowienie Święta Miłosierdzia

    Wiadomo, że Spowiednik, któremu Faustyna powiedziała o objawieniu Jezusa, przyjął to z ogromną rezerwą. Właściwie zanegował polecenie Jezusa. Powiedział jej: „To się tyczy duszy twojej. (…) maluj obraz Boży w duszy swojej” (49). Gdy Siostra Faustyna uspokojona taką interpretacją objawienia odeszła od konfesjonału, usłyszała słowa Jezusa: „Mój obraz w duszy twojej jest”.

    Po chwili Jezus dodał: „Ja pragnę, aby było Miłosierdzia święto. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, żeby był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być świętem Miłosierdzia” (45). Powiedział też, że tego dnia kapłani mają głosić ludziom Jego „wielkie miłosierdzie względem dusz grzesznych” (50).

    Jezus sformułował więc kolejne życzenie: ustanowienia święta Bożego Miłosierdzia. Kult Jezusa w obrazie i święto Miłosierdzia Bożego to były dwie pierwsze formy nowego nabożeństwa do Miłosierdzia, o których realizację Siostra Faustyna, ponaglana przez Chrystusa, będzie się odtąd starać wytrwale. A Jezus w kolejnych odsłonach będzie jej dawał poznać, czym jest Boże Miłosierdzie.

    200px-Faustina

    ***

    Niełatwe zadanie

    Faustyna, nie znajdując zrozumienia u spowiednika, powiedziała o objawieniu Jezusa przełożonej płockiego klasztoru matce Róży Kłobukowskiej. Ale i ona nie dowierzała. „Kiedy o tym powiedziałam matce przełożonej, że Bóg tego żąda ode mnie, odpowiedziała mi, żeby Jezus dał to wyraźnie poznać przez jakiś znak. Kiedy prosiłam Pana Jezusa o jakiś znak na świadectwo, iż prawdziwie Ty jesteś Bóg i Pan mój i od Ciebie pochodzą te żądania, na to usłyszałam taki głos wewnętrzny: Dam poznać przełożonym przez łaski, których udzielę przez ten obraz” (51). Jezus wymagał, ale nie ułatwiał wykonania zadania.

    Dopiero po latach Faustyna zrozumie, a Jezus jej to wyraźnie powie, że trudności są potrzebne dla potwierdzenia prawdziwości objawienia. Ponadto największą wartość w oczach Boga ma nie efekt działania człowieka, ale sama intencja, z jaką się je podejmuje, oraz cierpienie z nim związane. Wówczas jednak, w 1931 roku, Faustyna była zdezorientowana i skonfundowana: „(…) chodziłam od przełożonych do spowiednika, od spowiednika do przełożonych, a uspokojenia nie znajdowałam” (122) – pisała. Jednak przełożone Faustyny też nie miały łatwego zadania. Musiały być mocno zdziwione i strwożone, gdy pewnego dnia młoda zakonnica drugiego chóru oświadczyła im, że ukazał się jej Jezus i nakazał namalować obraz religijny nowego typu. Co więcej, polecił, by Kościół ustanowił nowe religijne święto.

    Przełożone Faustyny widziały w niej zapewne dobrą i pokorną, zjednoczoną z Jezusem, ale prostą i niewykształconą zakonnicę, która nie złożyła jeszcze ślubów wieczystych. Dlaczego – mogło im się zdawać – to jej Jezus miał się objawiać? Dlaczego jej przekazywać orędzie? I cóż mogła ona wiedzieć o mistyce? Gdzie owych stanów duchowych doznawać? Za ladą sklepu piekarniczego albo przy piecu kuchennym – gdzie pracowała?

    Objawienia – wierzyć czy nie?

    Objawienia prywatne są sprawą trudną. Nie stanowią problemu, dopóki są przeznaczone dla człowieka indywidualnie – jego nawrócenia czy wzrostu wiary. Stają się kłopotliwe, gdy wizjoner ogłasza, że otrzymał misję: ma przekazać światu słowa Boga, Maryi czy świętych. Dla Kościoła jedynym i ostatecznym Objawieniem się Boga jest Chrystus, Syn Boży. To najważniejsze Objawienie – zwane publicznym – jest zawarte w Piśmie Świętym. Kościół nie odrzuca objawień prywatnych, jeśli w długim zazwyczaj i żmudnym procesie uzyska pewność, że nie rozszerzają one, nie przekraczają ani nie zmieniają Objawienia publicznego, lecz wydobywają z niego jakieś zapomniane czy niedoceniane wątki, które w danej epoce historycznej są istotne. Drugą nie mniej ważną okolicznością jest upewnienie się, że wizjoner nie ogłasza objawień z przyczyn egoistycznych, nie szuka chwały, zaspokojenia swoich ambicji oraz że prowadzi życie w pełni chrześcijańskie. W ocenie prawdziwości objawień niezmiernie ważne jest też poddanie się dyscyplinie kościelnej, decyzjom przełożonych nawet za cenę cierpienia.

    Sw_faustyna_helena_kowalska
    HELENA KOWALSKA (FAUSTYNA TO IMIĘ ZAKONNE) W WIEKU 18 LAT

    ***

    Jedno z największych niebezpieczeństw objawień – podkreśla ksiądz Jan Machniak, profesor teologii duchowości, autor wielu książek poświęconych duchowości siostry Faustyny – wynika z tego, że dokonują się one w sferze zmysłów. Oddziałują na wzrok, słuch, dotyk, węch. – To wszystko, co działa na nasze zmysły, podlega też działalności złego ducha, który może zwodzić człowieka – wyjaśnia ksiądz Jan Machniak. – Dlatego święty Jan od Krzyża mówił, aby odrzucać wszystkie objawienia, nawet te, które przybliżają nas do Boga, aby nie popaść w pułapkę, jaką może zastawić na człowieka zły duch.

    Dystans

    Przełożone i spowiednicy Faustyny mieli zapewne jeszcze inne powody, by zachować dystans wobec tego, co mówiła. Prawdopodobne nieraz spotkali już osoby, których rzekome objawienia były po prostu wynikiem choroby psychicznej. Przeżycia wewnętrzne bardzo mocno działają bowiem na psychikę człowieka, dlatego czasem trudno odróżnić doznanie mistyka od choroby psychicznej. Potrzeba więc dużej ostrożności, a nawet badań psychiatrycznych. Dlatego kilka lat później, w Wilnie, ksiądz Michał Sopoćko, zanim został kierownikiem duchowym siostry Faustyny i pomocnikiem w głoszeniu orędzia o Bożym miłosierdziu, najpierw poprosił o zbadanie przyszłej świętej przez psychiatrę.

    Był jeszcze jeden powód rezerwy wobec objawień Faustyny. Jezuita ojciec Józef Andrasz, który także był kierownikiem duchowym pod koniec życia siostry Faustyny, twierdził, że jej zgromadzenie sceptycznie odnosiło się do nadzwyczajnych objawień, bo zwyczajnie na nie nie czekało. Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia „wychowane na ascezie świętego Ignacego”, założyciela jezuitów, „dalekie od wszelkiej egzaltacji” miało już określone metody i kierunek pracy: „Przez swoje reguły, przez swoje ćwiczenia duchowe, przez coroczne rekolekcje, przez konferencje prowadzone przez kapłanów i przełożone, wpaja [zakon – przyp. red.] w swoje siostry wielki szacunek nie dla nadzwyczajności, ale dla cichej, gruntownej pracy, zaczynając od pokuty i pokory, a kończąc na gorącej, ale równocześnie ofiarnej miłości Boga i dusz. (…) Można z całą pewnością stwierdzić, że duchowa gleba zgromadzenia nie jest bynajmniej podatna, aby na niej mogły rozwijać się wizje mistyczne niepewnej wartości” – konkludował ojciec Andrasz, który w latach trzydziestych ubiegłego wieku dobrze poznał zgromadzenie.

    okno_faustyna_lagiewniki
    OKNO CELI, W KTÓREJ MIESZKAŁA SIOSTRA FAUSTYNA W KLASZTORZE W KRAKOWSKICH ŁAGIEWNIKACH | FOT. X ZIOMAL X/WIKIMEDIACOMMONS

    ***

    Po ludzku – została sama

    W ten sposób Siostra Faustyna z objawieniami, które nie były przeznaczone tylko dla niej, ale także dla całego świata, została po ludzku biorąc – sama. Był z nią Jezus, którego obecność i miłość do końca życia będą dodawać jej sił w realizacji powierzonej jej misji. Nie znaczy to jednak, że Faustynie nie towarzyszyły rozterki i wątpliwości. Podsycali je przełożeni, którzy nie dowierzali jej słowom, wprowadzali zamęt w jej sercu. Trwało to do momentu spotkania spowiedników, którzy rozpoznali charakter jej życia duchowego.

    Tymczasem w Płocku Siostra Faustyna strofowana przez przełożone zaczęła, jak pisze, „trochę opuszczać” się, czyli unikać wewnętrznych natchnień. „Zaczęłam unikać spotkania się z Panem we własnej duszy, bo nie chciałam być ofiarą złudzenia”. Ale na nic się to zdało, bo „mowa Boża wymowna jest i nic jej zagłuszyć nie może” – pisała. Pan ścigał ją „swymi darami”: „naprawdę, na przemian doznawałam męki i radości” (130).

    Gdy próbowała uciekać od nakazu Jezusa, On tym bardziej przynaglał ją do działań. Siostra Leokadia Drzazga pamiętała po latach, że przy jakiejś okazji, w Płocku, Siostra Faustyna powiedziała jej: „Za te dusze, które mają objawienia i widzenia, trzeba bardzo się modlić, bo mają wiele doświadczeń, wątpliwości i niepewności, tak, że mogą się załamać”.

    Niepewność i brak pomocy

    Kiedyś Siostra Faustyna zmęczona niepewnościami zwróciła się do Jezusa: „Jezu, czy Ty jesteś Bóg mój, czy widmo jakie? Bo mówią mi przełożeni, że bywają złudzenia i widma różne. Jeżeli jesteś Pan mój, to proszę, pobłogosław mi. – Wtem uczynił Jezus duży znak krzyża nade mną, a ja się przeżegnałam. Kiedy przeprosiłam Jezusa za to pytanie, Jezus mi odpowiedział, że tym pytaniem nie sprawiłam mu żadnej przykrości. I powiedział mi Pan, że bardzo Mu się podoba ufność moja” (54) – zapisała w Dzienniczku.

    Jednak mijały miesiące, a Siostra Faustyna nie mogła spełnić żadnego z poleceń Jezusa. Siostrze Damianie Ziółek, z którą w Płocku się zaprzyjaźniła, powiedziała kiedyś, że „jedna z sióstr” widziała „ślicznego Pana Jezusa (…) cały w promieniach jaśniejący”, chciała „odmalować Pana Jezusa, ale nie umiała”. Choć Damiana widziała zachwyt, z jakim to mówiła, nie domyślała się, że chodzi o nią. Faustyna prosiła o pomoc inne siostry, nie wtajemniczając ich w sprawę. Siostra Bożenna Pniewska: „Nie umiejąc malować twarzy, a nie wiedząc, że jej chodziło o obraz nowego typu, zaproponowałam, że mając dużo ładnych obrazków, dam je jej do wyboru. Podziękowała mi za tę propozycję, lecz jej nie przyjęła”.

    faustyna_filipiny
    FIGURA ŚW. FAUSTYNY KOWALSKIEJ W CANAN NA FILIPINACH | FOT. JUDGEFLORO/WIKIMEDIACOMMONS
    FIGURA ŚW. FAUSTYNY KOWALSKIEJ W CANAN NA FILIPINACH | FOT. JUDGEFLORO/WIKIMEDIACOMMONS

    ***

    Reakcja przełożonej

    Jesienią 1931 roku przełożona płockiego domu matka Róża Kłobukowska poinformowała matkę generalną Michaelę Moraczewską, że w przekonaniu siostry Faustyny Jezus polecił jej namalować obraz. Matka Michaela Moraczewska: „(…) mimo woli, przy całej wielkiej życzliwości, musiałam Siostrze Faustynie przyczynić cierpienia. (…) Dopóki jej bogate przeżycia wewnętrzne i mistyczne zamykały się w obrębie murów zakonnych, były tajemnicą między Bogiem, jej duszą i przełożonymi, [cieszyłam się], widząc w tych wszystkich łaskach wielki dar Boży dla Zgromadzenia. Inaczej jednak, gdy objawienia Siostry zaczęły dążyć do ujawnienia na zewnątrz. Bardzo się wtedy lękałam, żeby nie wprowadzić do życia Kościoła choćby najmniejszej nowostki, fałszywych nabożeństw itp., a jako główna przełożona czułam się tu za nasze Zgromadzenie odpowiedzialna”.

    Przyznaje też, że obawiała się u Faustyny „podkładu wybujałej fantazji albo może jakiejś histerii, bo nie zawsze co zapowiadała, spełniało się”. Matka Moraczewska pamiętała bowiem, iż pewnego dnia Faustyna prosiła inne siostry, aby modlić się za pewną uczennicę, która była w zakładzie wychowawczym prowadzonym przez zgromadzenie. Miała ona, według słów siostry Faustyny, „doświadczyć wielkich trudności w wyznawaniu swoich grzechów, lecz uczennica nie myślała w ogóle, że będzie się spowiadać, i nic o tym nie mówiła”. Dlatego matka generalna przyznaje, że „chętnie i ze zbudowaniem” słuchała, gdy Faustyna opowiadała „głębokie i śliczne swoje myśli, nadprzyrodzone oświecenia”, do czasu gdy poprosiła „o jakieś posunięcia zewnętrzne”. Wówczas odniosła się do nich „z wielką rezerwą”. Nie wiadomo, co matka Moraczewska poradziła czynić przełożonej klasztoru w Płocku w związku ze sprawą Faustyny. Być może radziła zachować dużą ostrożność i nie ulegać jej sugestiom.

    Brak zrozumienia

    Gdy w listopadzie 1932 roku Faustyna przyjechała z Płocka do Warszawy i osobiście powiedziała matce generalnej o poleceniu Jezusa, ta odpowiedziała: „Dobrze, dam siostrze farby i płótno, niech siostra maluje!”. Faustyna odeszła smutna.

    Nie znajdując u nikogo zrozumienia, modliła się gorąco o kierownika duchowego, który pomoże zrozumieć, co dzieje się w jej duszy i ułatwi spełnić polecenia Jezusa.

    1280px-Lomza_Holycross_fc03
    OBRAZY ŚW. FAUSTYNY KOWALSKIEJ I BŁ. MICHAŁA SOPOĆKI W KOŚCIELE PW. KRZYŻA ŚWIĘTEGO W ŁOMŻY | FOT. FCZARNOWSKI / WIKIMEDIACOMMONS

    ***

    Pomówienia

    Tymczasem w płockim klasztorze wśród sióstr zaczęła rozchodzić się fama, jakoby Faustyna widziała Jezusa. Siostry zaczęły przyglądać się jej z zaciekawieniem, bacznie obserwować. A że na zewnątrz niczym, oprócz szczególnego umiłowania modlitwy, nie wyróżniała się, większość niedowierzała tym wiadomościom. Niektóre siostry ostrzegały Faustynę, że ulega złudzeniom, mówiły, że jest fantastką, histeryczką. Były i siostry życzliwe Faustynie, wśród nich siostra Damiana Ziółek.

    Nie wiadomo, czy to ona czy inna zakonnica prosiła Faustynę, by się broniła przed pomówieniami. „Szczera była ta dusza i co słyszała – powiedziała mi szczerze. Ale podobne rzeczy codziennie wysłuchiwać musiałam” (125) – pisała Faustyna. I chociaż ją to wewnętrznie męczyło, postanowiła nie tłumaczyć się, ale wszystko znosić w cichości i pokorze. „Jednych drażniło to moje milczenie, a zwłaszcza więcej ciekawych. Drugie – głębiej myślące – mówiły, że jednak Siostra Faustyna musi być bardzo blisko Boga, że ma siłę znieść tyle cierpień. I widziałam przed sobą jakby dwie grupy sędziów. Starałam się o ciszę wewnętrzną. Nie mówiłam nic, co się tyczyło mojej osoby, chociaż byłam przez niektóre siostry wprost pytana. Zamilkły usta moje. Cierpiałam, jak gołębica, nie skarżąc się. Jednak niektóre siostry miały jakoby przyjemność, aby mi w jakikolwiek sposób dokuczyć. Drażniła je moja cierpliwość, jednak Bóg dawał mi wewnętrznie tyle siły, że znosiłam to ze spokojem” (126).

    „Strzeżona jak złodziej”

    W Dzienniczku, pisanym przecież od 1934 roku, Faustyna raz jeszcze wraca do sytuacji w płockim klasztorze, co pokazuje, że był to dla niej trudny czas. Po okresie zainteresowania sióstr jej osobą nastąpiło chwilowe uspokojenie, po czym znów ich wścibstwo wybuchło z dużą siłą, a do tego doszły jakieś niepowodzenia zewnętrzne, których jednak Faustyna nie precyzuje. „Widzę teraz, że jestem jak złodziej strzeżona wszędzie: w kaplicy, przy obowiązku, w celi. Już teraz wiem, że oprócz obecności Bożej mam zawsze obecność ludzką; naprawdę, nieraz bardzo ta obecność ludzka mnie męczyła. Były chwile, że się zastanawiałam, czy się rozebrać do mycia czy nie. Naprawdę, biedne moje łóżko, ono także było wiele razy kontrolowane. Śmiech mnie nieraz ogarnął, jak się dowiedziałam, że nawet łóżka nie zostawią w spokoju. Sama mi jedna z sióstr powiedziała, że co dzień wieczorem patrzyła się do mnie do celi, jak się w niej zachowuję” (128).

    Siostra Faustyna pomawiana o histerię, pod obstrzałem spojrzeń przełożonych, spowiedników i sióstr, chwilami niedowierzająca samej sobie nie przestawała modlić się o kierownika duchowego. Jej prośby zostały wysłuchane w 1933 roku, gdy w Wilnie poznała księdza Michała Sopoćkę, dziś błogosławionego. Rok później powstał obraz Jezusa Miłosiernego. Ale musiało minąć niemal pół wieku, aby objawienia prywatne siostry Faustyny zostały przez Kościół uznane.

    fragment książki „Siostra Faustyna. Biografia Świętej” autorstwa Ewy K. Czaczkowskiej/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Co można wyczytać

    z obrazu Jezusa Miłosiernego?

    ***

    Prosta siostra Faustyna “od garnków”, zobaczyła i przekazała nam obraz, który teraz znany jest na całym świecie. O co w nim chodzi? O fenomenie Bożego Miłosierdzia opowiada s. Gaudia Skass ZMBM.

    „Uratowani” to ludzie, którzy w pewnym momencie swojego życia spotkali Chrystusa i poszli za Nim. „Uratowani” to też Ci, którzy w konfesjonale zostawiają cały swój ból Jezusowi. Jesteśmy wszyscy uratowani przez Miłość, bo za wszystkich nas umarł Chrystus. Wydarzenie Jego męki i śmierci najwięcej mówi o tym, jak bardzo nas kocha. Nie nas ogólnie, ale nas szczególnie – Ciebie i mnie.

    Ktoś oddał za Ciebie życie

    Nie każdy jest tego świadomy. To wielka szkoda. To straszne, jak wielu ludzi nie wie, że są uratowani. Przypomina mi się historia ze Stanów Zjednoczonych. Wyobraźcie sobie typowy amerykański dom – duży, zadbany, elegancki. W dużym salonie na parterze w szklanej gablocie wisiał mundur strażacki. Brudny, podarty mundur – widać, że po akcji. Kiedyś zaproszeni przez właścicieli goście zapytali, o co chodzi z tym mundurem, bo to dość nietypowe. Właściciel opowiedział im, że kiedy był mały w jego domu rodzinnym wybuchł pożar. Mundur ten należał do strażaka, który uratował go z płomieni, ale sam nie przeżył. „Od tej pory trzymam ten mundur u siebie w domu, żeby codziennie pamiętać, że ktoś oddał za mnie życie” – powiedział właściciel.

    ot. Faustyna.pl

    ***

    „Wszystko mi mówi o Bożym miłosierdziu”

    W pewnym sensie s. Faustyna miała łatwiej, bo mówiła „wszystko mi mówi o Bożym miłosierdziu”. Można by jej pozazdrościć. A nam na pewno o Bożym Miłosierdziu mówi ten obraz, obraz Jezusa Miłosiernego. Patrząc na niego możemy mówić „mam wizję, mam objawienie”, bo uczestniczymy w tym samym wydarzeniu, które opisała Faustyna. Ona była zachwycona i przerażona zarazem, bo z jednej strony to wielka radość, że Bóg jest tak blisko, a jednocześnie drżenie – bo to przecież Bóg. Jezus powiedział po prostu „Wymaluj obraz. Chcę by był czczony na całym świecie. Będę dawał wiele łask przez ten obraz.”

    Jezus Miłosierny na tym obrazie jest odpowiedzią na kryzys bliskich relacji, których ciągle nam brakuje. On przychodzi zwyczajnie, by z Tobą być, by Ciebie słuchać. Ręce Jezusa mają ślady po gwoździach. Bóg, który do nas przychodzi to poraniony Bóg i może dlatego tak łatwo nam z Nim być – bo też jesteśmy poranieni. Jego dłonie są też odpowiedzią na nasze niskie poczucie własnej wartości, bo krwawa rana to wyryte na nich moje i Twoje imię. Już przez Izajasza Bóg mówił nam „jesteś dla mnie bezcenny, wykupiłem Cię”.

    fot. Faustyna.pl

    ***

    Prosta siostra Faustyna od garnków, zobaczyła i przekazała nam obraz, który teraz znany jest na całym świecie. A wszystko zaczęło się w Płocku, w Polsce. Naprawdę dzieją się cuda, ludzie zbliżają się do Boga. Ten obraz jest niejako oknem na spotkanie z Bogiem. Jezus z tego obrazu mówi dziś „Spójrz na moje stopy. Nieustannie idę do Ciebie, nieustannie Cię szukam, ścigam Cię gdy się zagubisz”.

    fot. Faustyna.pl

    ***

    Krew i woda – eucharystia i spowiedź, życie i oczyszczenie

    Jezus chce wyprostować wszystkie zawikłane ścieżki i chce dać Ci pełnię życia, abyś poczuł jego smak. Dlatego czeka na Ciebie w sakramentach. Jezus powiedział Faustynie – „moją chwałą jest grzesznik”. Bóg nie męczy się przebaczaniem, mówił o tym papież Franciszek. On jest gotów cały czas nam przebaczać. Miłosierdzie Boże to odpowiedź na naszą nieumiejętność przebaczania sobie samym i innym, których często tak łatwo osądzamy.

    „Jezu, ufam Tobie”

    Ufa się tylko komuś, o kim wiesz, że Cię akceptuje takiego, jakim jesteś; kto Cię nie odrzuci, nawet gdybyś powiedział o najgorszych świństwach swojego życia. Bóg Cię nie odrzuci, będzie wzruszony, że mu zaufałeś. Takiego Boga poznała s. Faustyna – zaufała Mu na całego. Wiedziała, że Bóg jest samą Miłością i nie ma innej opcji, jak tylko zaufać Mu bezgranicznie.


    s. Gaudia Skass ZMBM – malarka i dziennikarka, przez wiele lat pracowała w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Współorganizowała duchowe przygotowania do Światowych Dni Młodzieży.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wśród pamiątek po bł. ks. Michale Sopoćce można znaleźć mocno zniszczoną z powodu częstego używania ulotkę z tekstem Nowenny do Miłosierdzia Bożego.

    fot. Józef Wolny/Gość NIedzielny

    Wśród pamiątek po bł. ks. Michale Sopoćce można znaleźć mocno zniszczoną z powodu częstego używania ulotkę z tekstem Nowenny do Miłosierdzia Bożego.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. M. Mazur/Flickr episkopat.pl

    ***

    Koronka do Miłosierdzia Bożego.

    Modlitwa o wielkiej mocy

    Koronka do Miłosierdzia Bożego to modlitwa, którą podczas objawień przekazał św. s. Faustynie sam Jezus Chrystus. Obiecał, że ktokolwiek będzie odmawiał Koronkę, dostąpi wielkiego miłosierdzia w godzinę śmierci. Jak odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego?

    Koronka do Miłosierdzia Bożego to modlitwa, którą Pan Jezus podyktował św. s. Faustynie w Wilnie, 13-14 września 1935 roku jako przebłaganie i uśmierzenie gniewu Bożego (zob. Dz.474-476).

    Ten, kto odmawia koronkę ofiaruje Bogu Ojcu „Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo” Jezusa Chrystusa na przebłaganie za grzechy swoje, bliskich i całego świata, a także jednoczy się z ofiarą Jezusa. Podczas modlitwy odwołuje się do tej miłości, jaką Ojciec niebieski darzy swego Syna, a w Nim wszystkich ludzi.

    W tej modlitwie możemy prosić również o „miłosierdzie dla nas i całego świata”. Tym samym spełniamy uczynek miłosierdzia. Kiedy dodamy do tego podstawę ufności i wypełnimy warunki każdej dobrej modlitwy (pokora, wytrwałość, przedmiot zgodny z wolą Bożą), możemy oczekiwać spełnienia Chrystusowych obietnic. Dotyczą one szczególnie godziny śmierci: łaski nawrócenia i spokojnej śmierci. Dostąpią ich nie tylko osoby, które odmawiają tę koronkę, ale także konający, przy których inni jej słowami modlić się będą.

    12 stycznia 2022 roku mija 20 lat od kiedy Polska otrzymała specjalny przywilej. Każdy, kto odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego i zachowa odpowiednie warunki, otrzyma odpust zupełny. Zezwolenie to było odpowiedzią Stolicy Apostolskiej na prośbę kard. Józefa Glempa, prymasa Polski i przewodniczącego Konferencji Episkopatu.

    Stacja7.pl


    KORONKA  DO  MIŁOSIERDZIA  BOŻEGO

    odmawiamy na zwykłej cząstce różańca – 5 dziesiątek


    Na początku

    Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen.

    Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Wierzę w Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, i w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego, który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Maryi Panny, umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion. Zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał. Wstąpił na niebiosa, siedzi po prawicy Boga Ojca wszechmogącego. Stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny. Amen.


    Na dużych paciorkach (1 raz)
    Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata.


    Na małych paciorkach (10 razy)
    Dla Jego bolesnej męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.


    Na zakończenie (3 razy)
    Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ikona Bożego Miłosierdzia będzie pielgrzymować po świecie

    Samplefot. Marcin Jarzembowski / Biuro Prasowe Diecezji Bydgoskiej

    ***

    W Niedzielę Bożego Miłosierdzia rozpoczęła się ogólnoświatowa peregrynacja ikony Bożego Miłosierdzia. Została ona pobłogosławiona przez papieża Franciszka w czasie listopadowej audiencji dla wolontariuszy i podopiecznych Małego Domu Miłosierdzia z Geli.

    Zalecenie Ojca Świętego jest jasne: zanieść przygotowaną specjalnie na tę okazję ikonę Jezusa Miłosiernego do kościołów, na place i do domów na całym świecie aż do 2033 roku, kiedy obchodzone będzie dwa tysiące lat Odkupienia, przechodząc przez zwykły Jubileusz 2025 roku. Wraz z ikoną peregrynować będą po świecie relikwie czworga świętych – Jana Pawła II, Faustyny Kowalskiej, Teresy od Dzieciątka Jezus, Matki Teresy z Kalkuty oraz bł. Carlo Acutisa.

    W 2013 roku papież Franciszek poprosił ks. Pasqualino di Dio o założenie Małego Domu Miłosierdzia. Dzięki pracy wolontariuszy rozpoczęły się różne działania solidarnościowe. Dom pomaga w różnych trudnościach udzielając potrzebującym pomocy psychologicznej, żywnościowej. Prowadzi też jadłodajne, akademik i poradnię medyczną. W liście do założyciela, Ojciec Święty nazwał ten ośrodek „latarnią światła i nadziei w ciemności cierpienia i rezygnacji”. A podczas prywatnej audiencji dla 300 pielgrzymów z Geli stwierdził: „Daliście się sprowokować potrzebami braci i sióstr, których Bóg postawił na waszej drodze, zwłaszcza tych ostatnich, najbardziej potrzebujących”. Dodał, że w obecnym czasie niepewności, wojen, mocno wybrzmiewają słowa Jezusa Miłosiernego, powierzone polskiej mistyczce: „Ludzkość nie znajdzie pokoju, dopóki nie zwróci się z ufnością do Bożego Miłosierdzia”.

    9 kwietnia 2024/Vatican News PL/Watykan Ⓒ Ⓟ

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PONIEDZIAŁEK 8 KWIETNIA

    UROCZYSTOŚĆ ZWIASTOWANIA PAŃSKIEGO

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    MSZA ŚW. W KAPLICY IZBIE JEZUSA MIŁOSIERNEGO O GODZ. 19.00

    Po Mszy św. będzie możliwość rozpoczęcia Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Członkowie Żywego Różańca mogą tego dnia uzyskać odpust zupełny pod zwykłymi warunkami:

    • stan łaski uświęcającej; 
    • brak przywiązania do jakiegokolwiek grzechu (jeśli tego warunku brak, zyskujemy odpust cząstkowy); 
    • Komunia św. ; 
    • modlitwa w intencjach, w których modli się papież

    ***

    Zwiastowanie Pańskie prowadzi do Zmartwychwstania

    W tym roku uroczystość Zwiastowania Pańskiego przypada 8 kwietnia, ponieważ 25 marca Kościół przeżywał Wielki Tydzień. Dziś, po świętach paschalnych, wracamy do tego momentu, w którym wypełniła się Boża obietnica. Zwiastowanie Pańskie miało miejsce w maleńkiej mieścinie, pogardzanej przez mieszkańców nie tylko Jerozolimy. To tam właśnie Anioł Pański przychodzi do bardzo prostej, skromnej i młodziutkiej dziewczyny, która nazwała siebie służebnicą Pańską.

    To nie ludzka pycha, to nie chęć, aby innymi ludźmi się posługiwać decyduje o losach świata. To Miriam przez swoją zgodę, o którą pytał Archanioł Gabriel, spowodowała nowy czas dla ludzkości.

    __________________________________________________________________________

    Zwiastowanie Pańskie i najważniejsza decyzja świata

    Zwiastowanie Pańskie i najważniejsza decyzja świata

    Bazylika Zwiastowania – Grota Zwiastowania, ikona/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    W szóstym miesiącu „Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi i poczęła z Ducha Świętego”.

    G7 (ang. Group of Seven) to grupa państw uznawanych za najbardziej rozwinięte gospodarki i demokracje świata. Jednak żadne z polityczno-gospodarczych posiedzeń „na szczycie” tego międzyrządowego forum, złożonego z przedstawicieli Stanów Zjednoczonych, Japonii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Kanady, nie miało takiego znaczenia jak pewne kameralne spotkanie w otoczonym zielonymi wzgórzami galilejskim miasteczku. Na skraju potężnego Imperium Rzymskiego, i to w jego najbardziej kłopotliwej prowincji. Odbyło się przy zamkniętych drzwiach, z dala od ciekawskich oczu. Żydowska nastolatka rozmawiała twarzą w twarz z potężnym Gabrielem.

    „Zapłatą za grzech jest śmierć” – Jezus przekonał się o tym na własnej skórze. Czy to dlatego Bóg wysłał do Nazaretu archanioła, który w angelologii jest aniołem wykonującym Boże wyroki i który miał obrócić w pył Sodomę i Gomorę? Już samo jego potężne imię, brzmiące „Bóg jest mocą”, budziło grozę. Czy zaskoczona Maria zrozumiała narrację: „Urodzisz sędziego, który… wykona wyrok na samym sobie”? Podejmując najważniejszą decyzję w dziejach wszechświata, odrzekła: Hineni – „Oto jestem”, a Jej słowa podzieliły historię na dwie ery: „przed” narodzeniem Tego, o którym wspomniał archanioł, i „po” nim. To dzięki nim w Nazarecie przeczytamy dziś dewizę: Verbum caro hic factum est. „Tu słowo stało się ciałem”. Tu, nie w Betlejem.

    – Gabriel nazywa Maryję tajemniczym imieniem kecharitomene – wyjaśnia ks. prof. Mariusz Rosik. – Ten grecki termin oznacza „pełną łaski”. Ciekawe, że Biblia wielokrotnie mówi o ludziach wypełnionych Bożą łaską, jednak za każdym razem pojawia się tam fraza złożona z dwóch wyrazów. O Szczepanie mówi się w Dziejach Apostolskich, iż był pełen łaski (6,8), jednak Łukasz używa tam sformułowania złożonego z dwóch słów (pleres charitos). Tymczasem w przypadku Maryi ten sam autor sięga po inny termin, aby wyraźnie odróżnić postać Matki Jezusa od innych postaci, które również obdarzone były łaską. W opisie zwiastowania warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno określenie – genoito, które tłumaczymy: „niech się stanie”. Zawołanie to nie jest – jak chcieliby niektórzy – naznaczone rezygnacją czy determinacją („no dobrze, niech już tak będzie”). Oryginalne, greckie wyrażenie jest jak najdalsze od takiego wydźwięku! Użyta przez Łukasza forma występuje niezwykle rzadko na kartach Nowego Testamentu, a greckie genoito jest radosnym zawołaniem „niech tak będzie!” i wyraża ochocze przyjęcie woli Bożej, entuzjastyczne wręcz podjęcie współdziałania z nią.

    – Scena przedstawiona przez św. Łukasza wpisuje się w dobrze nam znaną opowieść z kart Księgi Rodzaju – podsumowuje dominikanin Wojciech Surówka. – Zarówno u początku odkupienia, jak i u wrót upadku stoi rozmowa. Dwie rozmowy zaciążyły na losach ludzkości: jedna w rajskim ogrodzie, druga w domu w Nazarecie. Pierwsza zamknęła raj, druga otworzyła niebo.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________

    W Uroczystość Zwiastowania Pańskiego Kościół przeżywa Dzień Świętości Życia.
    W intencji dziecka zagrożonego w łonie matki zabiciem możemy podjąć  Duchową Adopcję Dziecka Poczętego, która trwa przez 9 miesięcy. Adoptujemy każdorazowo tylko jedno nieznane dziecko zagrożone aborcją. Pan Bóg – Dawca Życia zna jego imię i sam nam je wybiera.

    Zwykle Duchową Adopcję rozpoczynamy od złożenia przyrzeczenia, które powinno być składane w sposób uroczysty w kościele czy w kaplicy; warunkowo można składać przyrzeczenie adopcyjne prywatnie, przed Krzyżem albo wizerunkiem Matki Bożej (np. z powodu choroby lub  znacznej odległości miejsca zamieszkania od kościoła sprawującego liturgię przyrzeczeń adopcyjnych), najlepiej w któreś święto Matki Bożej.

    ***

    Zwiastowanie – źródło świętości życia

     Renáta Sedmáková/fotolia.com

    ***

    Tajemnica Wcielenia nierozerwalnie związana jest z tajemnicą śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. Trudno się zatem dziwić, że w kalendarzu katolickim uroczystość Zwiastowania niemal sąsiaduje z Wielkanocą, mimo że kojarzy się przede wszystkim z Bożym Narodzeniem.

    Jeśli kogoś dziwi ta koincydencja chrześcijańskich tajemnic, to prawdopodobnie padł ofiarą szkodliwych skrótów myślowych. Zarówno bowiem we Wcieleniu, jak i w świętach paschalnych chodzi o to samo dzieło, któremu na imię zbawienie człowieka. Chrystus przyszedł w ludzkim ciele, aby to ciało mogło być umęczone i zabite na krzyżu. Gdyby w tym miejscu kończyła się historia zbawienia, nie byłoby powodów do radości, dlatego trzeba dopowiedzieć najważniejsze: Chrystus przyszedł w ludzkim ciele, aby to ciało mogło zmartwychwstać.

    Uświęcił naturę

    Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt tej tajemnicy. Niektórzy zastanawiali się na przykład, czy Chrystus mógł się pojawić na ziemi w inny sposób, niż to miało miejsce. Skoro jednym z przymiotów Boga jest Jego wszechmoc, Odwieczny mógł zesłać swego Syna nawet na chmurze. Skoro jednak miało miejsce Wcielenie odwiecznego Logosu, w fakcie tym należy dopatrywać się dodatkowych treści. Jedną z nich jest niewątpliwie uświęcenie ludzkiego życia, a nawet uświęcenie sposobu jego przekazywania. Innymi słowy – to nie przypadek, że Pan Jezus został poczęty pod sercem swojej Matki. To nie przypadek, że rozwijał się tam jak wszystkie dzieci, które poczęte przez dziewięć miesięcy oczekują w bezpiecznym miejscu na rozwiązanie. To nie przypadek także, że wśród malarzy znaleźli się tacy, którzy mieli odwagę namalować Matkę Najświętszą w stanie błogosławionym. Maryja, dokładnie tak jak się to dzieje w przypadku wszystkich matek, nosiła swego Syna pod sercem przez dziewięć miesięcy.

    Aby zrozumieć doniosłość tego wydarzenia, warto przytoczyć zręby żydowskiego myślenia na temat ludzkich urodzin. Akt ten traktowany był przez naszych starszych braci w wierze za nieczysty. Po narodzinach dziecka rodzice przychodzili do świątyni, aby się oczyścić. Od momentu przyjścia na świat Jezusa Chrystusa możemy więc mówić o swoistym przewrocie kopernikańskim. Nie tylko ludzkie życie jest święte, ale święty jest także sposób jego przekazywania. Możemy powiedzieć, że akt ten jest nawet podwójnie święty: po pierwsze – zapisany został w Bożej pedagogice, a po drugie – uświęcony został przyjściem na świat Jezusa Chrystusa. To przecież znów nie mógł być przypadek, że Chrystus pojawił się wśród nas nie na chmurze, ale w sposób jak najbardziej naturalny – począł się, a później narodził.

    W nazaretańskim domu

    Uroczystość Zwiastowania w kalendarzu chrześcijan pojawiła się dość późno, bo – w zależności od miejsca na mapie starożytnego świata – od VI do VII wieku. W Nazarecie jednak już w IV wieku powstała bazylika upamiętniająca moment Zwiastowania. Wybudowana została ona w miejscu, gdzie prawdopodobnie znajdował się dom Matki Najświętszej. Dzisiaj Nazaret jest arabskim miastem, którego mieszkańcy w zdecydowanej większości stanowią ludność muzułmańską. Można tam jednak podziwiać współczesny kościół upamiętniający spotkanie Maryi z aniołem, a także pozostałości po dawnej świątyni z IV wieku. Przyzwyczailiśmy się traktować tę uroczystość jako okazję do oddania czci Matce Najświętszej, ale warto pamiętać, że pierwotnie traktowana była ona przede wszystkim jako dzień poświęcony osobie Jezusa Chrystusa. Przecież w momencie Zwiastowania pod sercem Maryi zaczęło rozwijać się ludzkie ciało. Od tego momentu zasadne jest pytanie stawiane przez teologów całego świata: dlaczego Bóg stał się człowiekiem?

    Aby dobrze odpowiedzieć sobie na to pytanie, warto odwołać się do Protoewangelii ze Starego Testamentu. Już tam, w Księdze Rodzaju (3, 14-15), można spotkać się z zapowiedzią, po wielekroć powtarzaną później przez proroków będących piewcami Dobrej Nowiny. W zapowiedzi tej jest mowa o potomku Maryi, który zmiażdży głowę węża (szatana).

    Budzenie sumień

    Wspomnienie poczęcia Jezusa Chrystusa stało się okazją do ustanowienia Dnia Świętości Życia. Jan Paweł II w 85. numerze encykliki „Evagelium vitae” napisał następujące słowa: „proponuję (…) aby corocznie w każdym kraju obchodzono Dzień Życia (…). Trzeba, aby dzień ten był przygotowany i obchodzony przy czynnym udziale wszystkich członków Kościoła lokalnego. Jego podstawowym celem jest budzenie w sumieniach, w rodzinach, w Kościele i w społeczeństwie świeckim wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia w każdym momencie i w każdej kondycji. Należy zwłaszcza ukazywać, jak wielkim złem jest przerywanie ciąży i eutanazja, nie należy jednak pomijać innych momentów i aspektów życia, które trzeba każdorazowo starannie rozważyć w kontekście zmieniającej się sytuacji historycznej”.

    Tegoroczne obchody Dnia Świętości Życia odbywać się będą w wyjątkowym kontekście historycznym. Skoro bowiem Jan Paweł II zachęcał do uwzględnienia zmieniającej się sytuacji historycznej, trudno byłoby nie dostrzec dyskusji, która w tych dniach obecna była niemal we wszystkich mediach w naszej ojczyźnie, a nawet na ulicach większych miast. Rzecz dotyczy tzw. aborcji eugenicznej, która póki co w naszym kraju jest legalna i pozwala na usunięcie uszkodzonego płodu z łona matki przed urodzeniem dziecka. W kontekście tej dyskusji warto więc podkreślić, że Jan Paweł II mówił o życiu w każdej kondycji. Słowa te są tym bardziej warte podkreślenia, im bardziej uświadomimy sobie, że coraz wyraźniejsza jest w opinii publicznej narracja wspominająca o tzw. jakości życia. Niektórzy etycy chcieliby przekonać, że wartość ludzkiego życia uzależniona jest od jego jakości.

    W dyskusji na ten temat zwolennicy aborcji zarzucają przeciwnikom, że osoby broniące życia zmuszają potencjalne matki dzieci niepełnosprawnych do heroizmu. W tak sformułowanej tezie kryje się jednak bardzo niebezpieczna manipulacja. Dojrzałe społeczeństwa powinny w swoich budżetach przewidzieć niezbędne fundusze na ośrodki, w których można by wychowywać niepełnosprawne dzieci w przypadku, gdyby ich naturalni rodzice z jakiegoś powodu nie dali rady. Z faktu, że ktoś urodzi niepełnosprawne dziecko, nie musi wcale wynikać obowiązek jego wychowania. Św. Matka Teresa z Kalkuty wielokrotnie prosiła kobiety w stanie błogosławionym, by urodziły swoje dzieci i w przypadku biedy czy innej okoliczności przynosiły je później do domów, w których zajmą się nimi siostry miłosierdzia. Prawdziwa świętość rozumiała, że życie jest święte od poczęcia do naturalnej śmierci.

    ks. Marek Łuczak/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    MATKA BOŻA z Guadalupe,

    Patronka życia poczętego

    No photo description available.

    ***

    Niezwykłe odkrycia naukowców:

    – Temperatura płótna, na którym znajduje się obraz wynosi 36,6 stopni Celsjusza.

    specjaliści NASA odkryli także w ikonie tętno. Okazało się, że puls wynosi 115 uderzeń na minutę – jak bicie serca dziecka w łonie matki!

    – 30 kwietnia 2007 roku podczas Mszy Świętej odprawianej w intencji dzieci zabitych przed narodzeniem, na cudownym wizerunku Matki Bożej z Guadalupe przez około godzinę obserwowano niewytłumaczalne światło. Wydawało się, że wychodzi z łona i ma formę oraz rozmiary, a także charakterystyczne dla obrazu USG cienie – ludzkiego embriona. Liczni świadkowie tego cudu – który wydarzył się w chwili, gdy w Meksyku zalegalizowano aborcję – uznali, że „Maryja ukazała nam Jezusa w swoim łonie!”.

    – Układ gwiazd uwidoczniony na płaszczu Maryi wg astronomów odzwierciedla dokładnie konstelację z 12 grudnia 1531 roku. Jak ustalono, układ gwiazd widziany jest jednak nie z ziemi ale… z nieba.

    – Na wizerunku z tilmy nie ma żadnych cząstek farby ani śladów barwników naturalnych, oleju, gruntowania ani śladów szkicowań czy pociągnięć pędzlem.

    – W 1936 roku badający wizerunek niemiecki chemik, późniejszy noblista Richard Kuhn doszedł do wniosku, że włókna tilmy nie są niczym zabarwione – po prostu są kolorowe – tak jakby były one syntetyczne, choć barwniki syntetyczne wynaleziono dopiero w 1850 roku!

    – Na płaszczu Matki Bożej dostrzeżono zapisane nuty. Muzykę tę nazwano niebiańską. Można jej posłuchać na YT

    Radio Niepokalanów

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Abp Galbas: prawa kobiet są ważne, ale czemu mają być ważniejsze niż prawa dzieci?

     

    Abp Adrian Galbas

     Arcybiskup Adrian Galbas SAC/fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Prawa kobiet są ważne, ale czemu mają być ważniejsze niż prawa dzieci? – pytał abp Adrian Galbas w homilii podczas Mszy sprawowanej w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w Katedrze Chrystusa Króla. Liturgia zainaugurowała rekolekcje „oddanie 33” w Archidiecezji Katowickiej.

    W homilii abp Galbas mówił o szaleństwie Zwiastowania Pańskiego, szaleństwie Bożej miłości, „która popchnęła Boga do tego, by stał się człowiekiem dla nas i dla naszego zbawienia”. – W Nazarecie stało się coś radykalnego i niesamowitego: Bóg nie tylko pochylił się nad ziemią, ale przyszedł na ziemię. Daleki Bóg, stał się bliski, odwieczny Bóg poddał się prawom czasu, wielki Bóg stał się mały, tak mały, że zmieścił się w kobiecym łonie. Bóg nie tylko zmniejszył odległość do człowieka, ale tę odległość całkowicie zlikwidował; sam stał się człowiekiem. To co stało się w Nazarecie nieskończenie przewyższa wszystkie zapowiedzi i wszystkie oczekiwania prorockie wyrażone na kartach pisma – podkreślił abp Galbas.

    Zachęcał , by odpowiedzą na tak wielki gest Boga było przyjęcie i pełnienie Jego woli. Za wzór najpierw postawił Chrystusa, a później Maryję która „dała całą siebie do dyspozycji woli Bożej”. Zauważył, że „droga do pełnienia woli Bożej jest prosta, stosowana i proponowana przez Kościół od wieków”. – Składa się z trzech elementów: unikaj trwania w grzechu, trzymaj się łaski Bożej i bądź posłuszny nauce Kościoła – mówił.

    Metropolita katowicki przypomniał, że Uroczystość Zwiastowania Pańskiego obchodzona jest jako dzień świętości życia. – Najczęściej kojarzymy to określenie z podjęciem adopcji dziecka poczętego, czyli z tym szlachetnym protestem przeciwko grzechowi i złu tzw. aborcji. Dziś głos w obronie życia poczętego znów musi być podnoszony wyraźnie. Kościół naucza niezmiennie (por. KKK 2270 nn.), że życie ludzkie zaczyna się przy poczęciu i od poczęcia ma pełną wartość i godność, tak samo jak życie w każdym innym momencie, aż do naturalnej śmierci. Podlega też takiej samej ochronie. I w pierwszym tygodniu, i w jedenastym, i w dwunastym i w każdym, aż po ostatni – powiedział abp Galbas.

    Wyraził wdzięczność wszystkim, którzy to rozumieją, tak postępują, zwłaszcza matkom”. – Rozumiem też tych rodziców poczętego już dziecka, dla których informacja o poczęciu jest trudna do przyjęcia, są nią zszokowani, zaskoczeni, nieprzygotowani, więcej: nie chcą tego dziecka. Tak się zdarza i nie świadczy to o ich okrucieństwie. Nie świadczy to o tym, że są współczesnymi Herodami, lub innymi zbrodniarzami. Częściej świadczy to po prostu o bezradności i poczuciu, że życie ich przerosło – zauważył. – Niech jednak nigdy rozwiązaniem nie będzie tzw. aborcja. Państwo, z pomocą innych instytucji w tym Kościoła, musi wtedy tym rodzicom konkretnie pomóc; musi podjąć trud zapewnienia im potrzebnej pomocy i wsparcia, a dziecku dobry dom i dobre życie. To w XXI wieku jest możliwe. Tak, prawa kobiet są ważne, ale czemu mają być ważniejsze niż prawa dzieci? Jedne i drugie można i trzeba pogodzić – stwierdził abp Galbas.

    Z okazji patronalnego święta dziewic konsekrowanych podziękował im za posługę w archidiecezji. – Bądźcie widoczne dla świata nie przez zewnętrzny strój i zajmowanie w świątyni pierwszych miejsc, ale przez upodobanie w miejscach ostatnich, bo tam najprędzej spotkacie Chrystusa, waszego Oblubieńca – powiedział.

    Liturgia oficjalnie zainaugurowała rekolekcje „oddanie 33” w Archidiecezji Katowickiej, choć już wcześniej wiele osób podjęło je prywatnie. – Niezliczone są dobra, które otrzymali uczestnicy tych rekolekcji. Przede wszystkim to jedno: dar głębokiej więzi z Maryją i pokornej ufności w Bożą Opatrzność. Dzięki rekolekcjom następuje szczere oddanie się Maryi i szczere oddanie się z Maryją – podkreślił. Jednocześnie podziękował wszystkim, którzy te rekolekcje propagują i organizują, uczestnikom zaś życzył wytrwałości i odwagi.

    ks. Rafał Skitek /Radio eM/KAI/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ŻYWY RÓŻANIEC

    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA

    NA MIESIĄC KWIECIEŃ 2024

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby wewnętrzne bogactwo i godność kobiet były szanowane we wszystkich kulturach i aby zniknęło zjawisko dyskryminacji, która przynosi tyle cierpienia w różnych częściach świata. 

    więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja

    _______________________________________________________

    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    *Panie Jezu, który jesteś pełen Miłosierdzia, rozświetlaj Swoimi Promieniami mroki naszych serc, abyśmy mieli odwagę przebaczać wszelkie zranienia zadane i sobie samym i naszym bliźnim. Tylko Twoja Łaska może uleczyć nasze rany. Ucz nas przez doświadczenia codzienności otwierać się ku naszym braciom i siostrom akceptując siebie nawzajem takimi jakimi jesteśmy. Przez Twoją Bolesną Mękę i Twoje Zmartwychwstanie miej Miłosierdzie dla nas i całego świata.

    ____________________________________________

    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),

    św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    *****

    W tym miesiącu możemy uzyskać odpust zupełny w następujące dni:

    *Niedziela 7 kwietnia 2024 – w UROCZYSTOŚĆ BOŻEGO MIŁOSIERDZIA – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca

    *Poniedziałek 8 kwietnia: w UROCZYSTOŚĆ ZWIASTOWANIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca. Wciąż brakuje nam kilka osób. Dlatego bardzo serdecznie prosimy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca.

    KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!

    ***

    Od 1 kwietnia modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 31 marca z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    (strona Żywego Różańca: zr.kosciol.org – intencje, ogłoszenia, patroni róż, tajemnice)

    ___________________________________________________________________________________________

    o. Samuel Karwacki paulin, Krajowy Moderator Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego:

    Stańmy w obronie tych, którzy jeszcze sami nie potrafią się bronić

    Sample

    fot. Bonnie Kittle/Unsplash

    ***

    Coraz częściej widzimy, że nowe życie traktowane jest jako zagrożenie dla tych, którym jest dane. Nie pozwólmy na takie wypaczenie naszych sumień – apeluje paulin o. Samuel Karwacki. Krajowy Moderator Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego w liście do wiernych Kościoła w Polsce zachęca do podjęcia troski o nienarodzonych, by w dzień Zwiastowania Pańskiego, który w tym roku przypada wyjątkowo 8 kwietnia, „nie zabrakło kochających serc, które przyjmą do siebie małe bezbronne dzieci i ich rodziny”.

    Jasna Góra od lat stanowi centrum tej modlitwy. Obrona życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci jest również realizacją Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego i nauczania bł. Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego.

    Na Jasnej Górze znajduje się Centralny Ośrodek Duchowej Adopcji. Zlokalizowany jest on w murach klasztornych naprzeciwko Kaplicy św. Józefa na tzw. Halach i jest czynny od wtorku do soboty w godz. od 11.00 do 15.00.

    – Każde życie – od poczęcia do naturalnej śmierci – jest niesamowitym darem Boga dla każdego i każdej z nas pisze o. Karwacki i zauważa, że obecnie „coraz częściej widzimy, że nowe życie traktowane jest jako zagrożenie dla tych, którym jest dane”.

    – Nie pozwólmy na takie wypaczenie naszych sumień. Każde dziecko przyjmujmy z wdzięcznością Panu Bogu, bo – jak pisał św. Jan Paweł II – „każde z nich jest dowodem pokładanej w was przez Boga ufności. On chce wasze współpracy w swoim stwórczym dziele” – apeluje o. Karwacki. Zauważa, że często różne okoliczności i warunki powodują, iż „nie zawsze rodzice cieszą się z nadchodzących narodzin nowego człowieka, a widać to również w skali całego społeczeństwa, któremu dziś wmawia się, że dziecko jest własnością jedynie kobiety, która może z nim zrobić co sama uważa za słuszne”. Krajowy Moderator Duchowej Adopcji Dziecka apeluje, by stanąć w obronie tych nienarodzonych, którzy jeszcze nie potrafią sami się bronić.

    – Otoczmy też wsparciem całe rodziny, aby miały w sobie tyle miłości i odwagi, żeby przyjąć ten piękny dar, jakim jest nowe życie w ich codzienności – zachęca zakonnik. Wskazuje też, że „największym wsparciem, przemieniającym rzeczywistość, jakie możemy ofiarować jest dar modlitwy”.

    – Zachęcam Was wszystkich do podjęcia duchowej adopcji dziecka poczętego. To tak niewiele: jedna dziesiątka różańca dziennie przez dziewięć miesięcy, krótka modlitwa oraz podjęte dobrowolne wyrzeczenie. To taka nasza „mała cząstka” – jak małe ziarenko padające na glebę – niby niewielkie, ale wyrosnąć z niego może niejedno drzewo, dające dobre owoce! Ta codzienna wierność podjętej modlitwie przemienia oblicze świata. Niech w dzień Zwiastowania Pańskiego, który w tym roku przypada wyjątkowo 8 kwietnia, nie zabraknie kochających serc, które przyjmą do siebie te małe bezbronne dzieci i ich rodziny – pisze Krajowy Moderator Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego.

    Uroczystość Zwiastowania Pańskiego ( w tym roku wyjątkowo 8 kwietnia) przeżywana jest od 26 lat jako Dzień Świętości Życia jako odpowiedź biskupów na apel św. Jana Pawła II zawarty w encyklice „Evangelium Vitae”. Jedną ze skutecznych form obrony życia jest Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego. To modlitwa wstawiennicza w intencji życia, które poczęło się w łonie matki, a jednak nie zostało przez nią przyjęte. Ma formę dziewięciomiesięcznej modlitwy. Polega na codziennym odmawianiu jednej tajemnicy różańcowej – radosnej, bolesnej, chwalebnej lub światła oraz specjalnej modlitwy w intencji dziecka i jego rodziców. Do modlitwy można też dołączyć dowolnie wybrane postanowienia (np. częsta spowiedź i Komunia święta, adoracja Najświętszego Sakramentu, czytanie Pisma Świętego), nie jest to jednak obowiązkowe.

    Duchową Adopcję Dziecka Poczętego może podjąć każdy człowiek i zacząć ją w dowolnym czasie, ale w sposób uroczysty można ją rozpocząć właśnie w uroczystość Zwiastowania Pańskiego.

    Wiele osób, także młodzież, podejmuje modlitwę za dziecko, którego życie w łonie matki jest zagrożone, podczas letnich pieszych pielgrzymek na Jasną Górę. To już wieloletni zwyczaj wielu grup, np. pielgrzymki pieszej diec. płockiej.

    Inicjatorami powstania w Polsce duchowej adopcji byli świeccy skupieni we wspólnocie „Straż Pokoleń” przy paulińskim kościele Świętego Ducha w Warszawie, skąd, co roku, wyrusza piesza pielgrzymka na Jasną Górę. W tym kościele 2 II 1987 r. zostały złożone pierwsze przyrzeczenia Duchowej Adopcji. Obecnie to Sanktuarium Jasnogórskiej Matki Życia. Tego tytułu Maryi – Matka Życia używał kard. Stefan Wyszyński.

    W Roku Rodziny (1994) Jan Paweł II udzielił Dziełu Krzewienia Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego błogosławieństwa, co stało się inspiracją do powołania Centralnego Ośrodka Krzewienia Duchowej Adopcji z siedzibą na Jasnej Górze. W roku powołania Centralnego Ośrodka jego siedziba znajdowała się przy Jasnogórskiej Poradni Rodzinnej. 16 maja 2004 r. na podstawie decyzji wydanych przez ówczesne władze klasztoru jasnogórskiego Ośrodek Duchowej Adopcji stał się samodzielną jednostką.

    Watykański Komitet Obchodów Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 zalecił modlitwę Duchowej Adopcji jako skuteczny środek budowania kultury życia.

    Obrona życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci jest również realizacją Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. Jednym z punktów jest przyrzeczenie „że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia, walczyć będziemy w obronie każdego dziecka i każdej kołyski, równie mężnie, jak Ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli zadać śmierć bezbronnym a dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca wszelkiego życia i za najcenniejszy skarb Narodu”.

    Jasna Góra/kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak rozmawiać o aborcji. Przegramy debatę, jeśli nie odświeżymy języka

    Aborcja coraz częściej traktowana jest jak „prawo człowieka”, a każdy głos podważający taką opinię  lub wskazujący, że mamy tu do czynienia z zabójstwem, nazywany jest opresyjnym, przemocowym, „talibańskim”.

    Aborcja coraz częściej traktowana jest jak „prawo człowieka”, a każdy głos podważający taką opinię lub wskazujący, że mamy tu do czynienia z zabójstwem, nazywany jest opresyjnym, przemocowym, „talibańskim”.
    Istockphoto/Gość Niedzielny

    ***

    W tej dyskusji daliśmy się zepchnąć do narożnika i, jeśli nie chcemy całkiem z niej wypaść, potrzebna jest poważna refleksja nad językiem, którego używamy w obronie życia.

    Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zapowiedział na 10–12 kwietnia debatę nad czterema projektami ustaw dotyczących aborcji. Można przewidywać, że dla zwolenników obrony życia nienarodzonych będzie to jedna z najtrudniejszych debat, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich latach. Język, którym na ten temat rozmawiamy, zmienił się bowiem tak bardzo, że trudno będzie osiągnąć jakiekolwiek porozumienie. To nie przypadek, ale efekt bardzo przemyślanej strategii, od lat stosowanej zwłaszcza przez środowiska lewicowe na całym świecie. Pod tym względem moglibyśmy się od nich wiele nauczyć.

    Dopuszczalność czy swoboda

    Debata przypada na bardzo niekorzystny moment w historii – we Francji miażdżąca większość parlamentarzystów opowiedziała się za wpisaniem do konstytucji „prawa do aborcji”. Do artykułu 34. francuskiej ustawy zasadniczej dodano nowy paragraf: „Ustawa określa warunki korzystania z przysługującej kobiecie swobody dobrowolnego przerywania ciąży”. Francja jest, póki co, jedynym krajem na świecie, który ma podobny zapis w konstytucji, ale jeśli ten trend się utrzyma, bardzo realne jest, że w ślad za nią pójdą inne państwa. Już teraz w Polsce można usłyszeć głosy stawiające pod tym względem Francję za wzór – padają one nawet z ust dziennikarzy głównego wydania wiadomości telewizji publicznej. Aborcja coraz częściej traktowana jest jak „prawo człowieka”, a każdy głos podważający taką opinię lub, nie daj Boże, wskazujący, że mamy tu do czynienia z zabójstwem, nazywany jest opresyjnym, przemocowym, „talibańskim”.

    Zauważmy, do jakich przesunięć doszło na poziomie języka – tytuł obowiązującej ciągle w Polsce „kompromisowej” ustawy z 1993 r. mówi o „planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży”. Te dwa słowa: „warunki dopuszczalności” – sugerują, że mamy do czynienia z jakąś sytuacją wyjątkową; że generalnie aborcja jest czymś złym i jeśli prawo ją dopuszcza, to tylko pod pewnymi, ściśle określonymi warunkami. Takie podejście stwarza pole do dyskusji, ale jest to raczej dyskusja na temat tego, kiedy można odstąpić od karania, by nie wywołać jeszcze gorszych szkód. Ci, którzy opowiadają się za zmniejszeniem zakresu tego karania, nie zawsze muszą być zwolennikami aborcji. Osobiście uważam, że za argumentowaną w ten sposób liberalizacją przepisów stoi nierzadko pewna naiwność i lekceważenie wychowawczej funkcji prawa, niekoniecznie jednak jest to zła wola. Warto o tym pamiętać w dyskusjach, bo może się okazać, że pochopnie uznamy za przeciwnika kogoś, kto w sprawach najistotniejszych ma w gruncie rzeczy podobne do nas poglądy.

    Zabiegi językowe

    Nowy paragraf francuskiej konstytucji przenosi jednak debatę w zupełnie inne rejony. Nie mówimy tu już o „warunkach dopuszczalności”, ale o „warunkach korzystania z przysługującej kobiecie swobody”. Słowem: aborcja jest w tym ujęciu czymś, co się kobiecie po prostu należy. Jeżeli jej zapragnie – może z niej skorzystać. W Polsce drogę do takiego myślenia od lat torują chociażby „Wysokie Obcasy” – magazyn „Gazety Wyborczej”, który na jednej ze swoich okładek umieścił nawet aktywistki w koszulkach z napisem „Aborcja jest OK”. Dodajmy jednak, że środowiska propagujące aborcję z reguły zalecają unikanie sformułowań „aborcja na życzenie” czy „aborcja na żądanie”. Pierwsze z nich kojarzy się bowiem z kaprysem, drugie jest nacechowane agresywnie. Zamiast tego proponują formy pozornie bardziej neutralne – „aborcja w pełni dostępna” albo „aborcja do 12. tygodnia ciąży bez ograniczeń”. W gruncie rzeczy chodzi jednak o to samo: pokazanie, że aborcja jest jedynie „zabiegiem”, czymś, co da się zestawić np. z wyrwaniem zęba (takiej analogii dokonała niedawno podczas dyskusji na Kanale Zero ginekolog dr Anna Orawiec, która próbowała też dowodzić, że z biologicznego punktu widzenia płód da się porównać do pasożyta).

    Środowiska określające siebie jako pro-choice wiedzą jednak, że to, jakich używamy w tej debacie sformułowań, jest bardzo istotne. Dlatego publikują nawet rozmaite poradniki, uczące adeptów aborcyjnej propagandy, których określeń używać, a których unikać. Przykład z „aborcją na życzenie” i „aborcją w pełni dostępną” zaczerpnąłem z poradnika „Jak mówić/pisać o aborcji?”, przygotowanego przez Federację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Na pierwszej stronie tego poradnika można wyczytać hasło: „Język kreuje rzeczywistość” – i jest to mimowolna autodemaskacja jego autorów. Tak właśnie: kreuje, a nie odzwierciedla, bo w lewicowej nowomowie chodzi o to, by stworzyć alternatywną rzeczywistość. Niczym w „Roku 1984” Orwella język jest tu kształtowany tak, by nie dało się nawet pomyśleć czegoś, co godziłoby w proaborcyjną ideologię. Charakterystyczną cechą tego języka jest odwracanie pojęć – według poradnika „Federy” nie należy używać określenia takich jak „obrońca/obrończyni życia (pro-life)”, lecz powinno się je zastąpić negatywnymi sformułowaniami, np. „przeciwnik/przeciwniczka aborcji/wyboru (anti-abortion, anti-choice)”. „»Pro-life« sugeruje, że zwolennicy wyboru i dostępu do bezpiecznej aborcji są przeciwko życiu, tymczasem to im zależy na życiu kobiet zarówno w sensie jego fizycznej ochrony, jak też poszanowania konstytucyjnego prawa do decydowania o swym życiu osobistym” – tłumaczą autorzy poradnika. W skrócie: prawdziwymi obrońcami życia są ci, którzy opowiadają się za możliwością jego przerwania na mniej lub bardziej wczesnym etapie.

    Tak mówić, żeby było widać

    To odwrócenie pojęć jest możliwe dzięki redukowaniu ich znaczenia do tych elementów, które pasują do obowiązującej ideologii. Na przykład pojęcie „życia” można ograniczyć do tego, co urodzone. Prawa kobiet da się wtedy odmieniać przez wszystkie przypadki i rozszerzać na to, co żadnym prawem nie jest, a mały człowiek w łonie matki traci swoją podmiotowość – nie ma żadnych praw. Znamienne, że w podrozdziale „Język wizualny” wspomniany poradnik zaleca, by „ze względu na siłę obrazu” unikać przy tekstach o aborcji „stereotypowych” ilustracji, w tym – uwaga! – „płodów przypominających noworodki”. Dlaczego? Czy przypadkiem nie po to, by ktoś nie pomyślał, że mamy jednak do czynienia z człowiekiem?

    I tu warto się zatrzymać, bo wydaje się, że i od lewicowych ideologów możemy się czegoś nauczyć, przekuwając ich przestrogi w zachętę. Skoro obraz ma taką siłę – wykorzystajmy ją! Niekoniecznie wystawiając w miejscach publicznych zdjęcia rozczłonkowanych ciał, które mogą przerazić małe dzieci. Ale pokazujmy, jak wygląda człowiek na różnych etapach życia płodowego. I mówmy o nim tak, żeby było widać to, o czym opowiadamy. Starajmy się odzwierciedlać, a nie kreować rzeczywistość. Czy faktycznie wymaga to używania terminologii biologicznej: zygota, zarodek, embrion i płód, jak zachęca Dominika Kozłowska w internetowej rozmowie z Karolem Paciorkiem? Redaktor naczelna miesięcznika „Znak” uważa za nadużycie stosowanie w debacie publicznej określenia „dziecko nienarodzone”, bo „wtedy terminacja ciąży czy aborcja staje się od razu zabójstwem”. Natomiast proponowana przez nią terminologia „stara się opisywać i pokazywać pewną stopniowalność rozwoju życia ludzkiego”. Jest jednak w tym rozumowaniu pewien paradoks: skoro według samej naczelnej „Znaku” wszystkie te fazy rozwoju dotyczą „życia ludzkiego”, to czy słowo „zabójstwo” nie jest tu jak najbardziej na miejscu? Od którego w takim razie momentu zaczyna się człowiek? Czy to aby nie biologia dostarcza nam odpowiedzi na to pytanie, mówiąc, że zygota, czyli komórka powstała w wyniku zapłodnienia, „jest pierwszym stadium rozwojowym nowego, genetycznie unikalnego osobnika potomnego”?

    Nie tylko o zakazach

    W tym kontekście warto też wspomnieć o tak często pomijanym w dyskusji na temat tzw. tabletki „dzień po” fakcie, że jednym z możliwych jej działań jest uniemożliwienie zagnieżdżenia zarodka (w stadium blastocysty) w macicy. Najczęściej mówi się tylko, że tabletka w tej sytuacji „zapobiega ciąży”, przyjmując, że ta zaczyna się właśnie od momentu zagnieżdżenia (nie jest to zresztą jedyna istniejąca definicja ciąży). Ale skoro już posługujemy się terminologią biologiczną, to bądźmy w tym konsekwentni i precyzyjni. Czemu m.in. poradnik „Federy” nie używa w tym kontekście np. terminu „zarodek”, tylko mówi o „zapłodnionej komórce jajowej”? Czy nie po to, by ktoś przypadkiem nie pomyślał, że mamy do czynienia z ludzkim życiem?

    Osobiście jestem jak najbardziej za tym, by używać w tej debacie wiedzy z dziedziny biologii, zwłaszcza że to właśnie ona dostarcza najsilniejszych argumentów za tym, by chronić życie od samego początku. Warto jednak korzystać z tej wiedzy w taki sposób, by rozjaśniać, a nie zaciemniać czy rozmydlać rzeczywistość. Naukowa terminologia może się przydać w specjalistycznych sporach o niuanse, ale w rozmowach między laikami lepszy będzie język bardziej obrazowy. Mówmy więc o tym, że już od pierwszych tygodni rozwoju zarodka rozwija się układ nerwowy małego człowieka; pokazujmy, kiedy pojawiają się poszczególne organy, kiedy zaczyna bić serce (według najnowszych badań już w 16. dniu od poczęcia!). Unikajmy natomiast w tej rozmowie agresji – w ten sposób nikogo nie przekonamy; sprawimy tylko, że strony okopią się na swoich stanowiskach. I wreszcie (w tym akurat rację ma redaktor naczelna „Znaku”) debata nie powinna dotyczyć wyłącznie zakazów, ale także, a może przede wszystkim, wsparcia – państwowego, społecznego, kościelnego – dla kobiet w ciąży, ofiar przemocy, rodziców wychowujących dzieci z niepełnosprawnościami. Bo życie ludzkie wymaga ochrony na każdym jego etapie – przed i po narodzinach. Nasze bycie pro-life nie będzie wiarygodne, jeśli zaniedbamy którykolwiek z tych etapów.

    Szymon Babuchowski/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „Nie chcesz aborcji, to jej nie rób”, „prawo człowieka”, „wybór kobiety”. 10 mitów o aborcji

    10 mitów o aborcji

    fot. StunningArt / Shutterstock

    ***

    Niewiele jest tematów w debacie publicznej, wokół których narosło tyle nieprawdziwych przekonań co wokół aborcji. Słyszeliście na przykład, że tysiące Polek wyjeżdżają do sąsiednich krajów w celu wykonania aborcji? To nieprawda. Oto 10 mitów o aborcji.

    Człowiek – od kiedy?

    Zwolennicy aborcji operują argumentem, że nie wiąże się ona z zabiciem człowieka tylko jest usunięciem „płodu”, czy zestawu tkanek, który nie ma cech ludzkich. Zupełnie inaczej wypowiadają się na ten temat przedstawiciele nauki, twierdząc, że nie istnieje żaden inny moment początku życia człowieka jak zapłodnienie komórki jajowej w organizmie matki.

    Podczas konferencji Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu w 2012 roku uczeni z różnych dziedzin dyskutowali na temat: „Człowiek – od kiedy?”. Profesorowie genetyki zgodnie stwierdzili, że z momentem wniknięcia plemnika do komórki jajowej mamy do czynienia z życiem ludzkim. Andrzej Legocki z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN, stwierdził, że zarodek jest człowiekiem. „Bo jeśli nie, to czym jest? Nie jest jedynie tkanką ludzką, bo jeśli tak, to czyją?” – pytał. „Kiedy mówimy o początku życia, nie ma wątpliwości, że życie zaczyna się wtedy, kiedy komórka jajowa zostaje zapłodniona. Ta zapłodniona komórka ma potencjał rozwoju w cały organizm, także ludzki” – ocenił prof. Marek Świtoński z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, wiceprezes poznańskiego oddziału PAN.

    Tezę tę potwierdza wielu innych naukowców z całego świata, wśród nich słynny genetyk, odkrywca Zespołu Downa, nieżyjący już prof. Jérôme Lejeune. „Przyjęcie za pewnik faktu, że po zapłodnieniu powstała nowa istota, nie jest już sprawą upodobań czy opinii. Ludzka natura tej istoty od chwili poczęcia do starości nie jest metafizycznym twierdzeniem, z którym można się spierać, ale zwykłym faktem naukowym” – posumował.

    Dziecko – pierwsza ofiara aborcji

    Pierwszą i główną ofiarą aborcji jest dziecko, które jeszcze przed urodzeniem jest zdolne do odczuwania bólu. Aborcja zadaje dziecku ogromne cierpienie fizyczne, fakt ten potwierdzają badania brytyjskich naukowców które wykazały, że receptory bólu pojawiają się w 7. tygodniu ciąży, od 20. tygodnia są już obecne w całym ciele. Pierwszą częścią ciała dziecka, reagującą na dotyk, są okolice ust około – 8. tygodnia ciąży. W okolicach 14. tygodnia ciąży większość ciała dziecka jest na niego wrażliwa, szereg badań dokumentuje też zdolność dziecka do reakcji na sytuację stresową – reaguje podniesionym poziomem hormonu stresu np. po inwazyjnych badaniach wymagających przekłucia powłok brzusznych.

    W literaturze medycznej opisane są liczne przypadki dzieci, które przeżyły aborcję, doznały jednak poważnych uszkodzeń ciała. Niektóre z nich zmarły zaraz po urodzeniu, inne borykały się z tymi skutkami przez całe życie.

    Matka – druga ofiara aborcji

    Choć aborcja może zdawać się szybkim rozwiązaniem problemu, w rzeczywistości jednak pozostawia on trwały ślad w organizmie kobiety, która długo odczuwa skutki psychiczne i fizyczne. Niektóre z nich pojawiają się dopiero po upływie kilku lat lub przy staraniu o kolejne dziecko.

    Powikłania, występujące bezpośrednio po zabiegu obejmują m.in.: krwotok z macicy, uszkodzenia trzonu lub szyjki macicy, infekcję narządu rodnego lub macicy, perforację macicy, zapalenie otrzewnej, niekompletną aborcję wymagająca dalszej interwencji chirurgicznej, wstrząs septyczny czy nawet zgon. Około 30% zgonów związanych z aborcją ma miejsce wskutek infekcji dróg rodnych.

    Jednym z częstszych skutków aborcji są problemy psychiczne takie jak: syndrom poaborcyjny, depresja, lęk napadowy, ataki paniki, zaburzenia dwubiegunowe i adaptacyjne, zaburzenia nastroju i myśli samobójcze, ryzykowne stosowanie używek, uzależnienie od alkoholu, nikotyny, narkotyków, symptomy zespołu stresu pourazowego PTSD.

    Aborcja niesie za sobą także skutki odległe w czasie, a wśród nich: ryzyko wystąpienia ciąży pozamacicznej, łożyska przodującego, przedwczesnego porodu oraz poronienia w kolejnej ciąży, urodzenia martwego dziecka i wtórnej niepłodności.

    Proceder ten może także powodować problemy w relacji z partnerem. 22 proc. relacji uległo rozpadowi w ciągu roku po aborcji, a połowa kobiet z tych związków właśnie aborcję uważa za jego pośrednią przyczynę. Innym skutkiem mogą być czasowe lub długoterminowe dysfunkcje seksualne oraz częste konflikty.

    Podobnie jest, jeśli chodzi o aborcję farmakologiczną. W Stanach Zjednoczonych, w których można dokonać legalnej aborcji za pomocą pigułki aborcyjnej, w latach 2000-2011 zmarło 14 kobiet. Statystyki dotyczące liczby zgonów kobiet związanych z aborcją w tym kraju dowodzą że w latach 2000-2009 było ich ogółem 87, z czego dwie powiązane z nielegalną aborcją. Z kolei fińskie badania przeprowadzone w latach 1987-2000 wykazały, że wskaźnik śmiertelności kobiet po aborcji farmakologicznej wyniósł 83 na 100 000 ciąż w porównaniu do 28 po porodzie.

    Inny stereotyp mówi o tym, że aborcja farmakologiczna jest całkowicie bezpieczna. Dlaczego więc same kliniki aborcyjne na swoich stronach internetowych ostrzegają, że aborcja farmakologiczna jest ryzykowna i kobieta nie powinna jej dokonywać w domu? Możliwymi powikłaniami są m.in. krwotoki, poważne infekcje wymagających hospitalizacji i transfuzji krwi, konieczność interwencji chirurgicznej, ciąży pozamaciczne w przyszłości, a nawet zgony. W 2021 roku wskutek powikłań po aborcji farmakologicznej zmarła 23-letnia argentyńska aktywistka proaborcyjna, która wcześniej walczyła o legalizację.

    Zapomniane ofiary – ojcowie

    Także niektórzy ojcowie cierpią po aborcji, doświadczają przewlekłego stresu, poczucia winy, bólu, przerażenia. Uważają, że aborcja miała negatywny wpływ na ich relacje z partnerką i uznają swoją obecność przy jej dokonaniu za traumatyczną. Część z nich żałuje podjętej decyzji, odczuwa tęsknotę, niepokój i popada w depresję.

    Prawo jak dotąd nie wymaga zgody obojga małżonków na dokonanie aborcji, zdarza się też że ojcowie są pomijani w decyzjach aborcyjnych ich partnerek. Sprzeciw ojców, którzy chcieliby zachować swoje dziecko przy życiu, pozostaje niemy, ponieważ jest pozbawiony mocy prawnej. Chociaż w Polsce w świetle prawa cywilnego domniemanie ojcostwa jest gwarantowane (art. 62 Kodeks rodzinny i opiekuńczy), dotyczy jedynie dziecka urodzonego, także z powództwem o ustalenie ojcostwa można wystąpić jedynie wobec dziecka narodzonego. W innym miejscu kodeks stwarza możliwość uznania przez mężczyznę dziecka za swoje jeszcze przed jego narodzeniem, jednak potrzeba do tego potwierdzenia przez matkę  (Art. 73 KRO).

    Aborcja to kwestia sumienia?

    „Aborcja to sprawa sumienia, prawo nie ma znaczenia” – głoszą proaborcyjne środowiska. Gdybyśmy zawsze podejmowali tylko dobre decyzje, kodeks karny byłby pusty. Każdy człowiek stoi przed pokusą dokonania zła, dlatego prawo stanowione jest niezbędne i ma realny wpływ na kształtowanie w świadomości społecznej tego, co  jest dobre a co złe.

    Aborcja prawem człowieka?

    Aborcja nie może być nazywana prawem człowieka, ponieważ życie człowieka, także tego znajdującego się w łonie matki, jest podstawowym dobrem podlegającym ochronie prawnej. Żaden wiążący akt prawa międzynarodowego nie nakłada na państwa obowiązku legalizacji aborcji w jakimkolwiek zakresie, pozostawiając decyzję w tej kwestii wyłącznie poszczególnym państwom.

    Polacy nie chcą aborcji na życzenie

    Środowiska lewicowe twierdzą, że Polacy chcą aborcji na życzenie. To kolejna manipulacja, z ostatnich badań CBOS opublikowanych w marcu br., wynika, że nadal większość Polaków, bo 63% (w tym 41% zdecydowanie) nie zgadza się na liberalizację dostępu do aborcji, gdy kobieta „po prostu nie chce mieć dziecka”.

    Aborcje Polek za granicą

    Także twierdzenia o tysiącach Polek wykonujących aborcję w klinikach w Czechach, Niemczech, Holandii czy Wielkiej Brytanii są zmyślone. Wszystkie kraje, w których aborcja przeprowadzona jest legalnie w szpitalach lub klinikach, podają dokładne dane na ten temat. Zgodnie z oficjalnymi statystykami tych krajów, rocznie przerywa tam ciążę od kilkunastu do kilkuset Polek. To ciągle o kilkaset za dużo, ale liczba ta nie przystaje do statystyk organizacji feministycznych, mówiących o 10-30 tysiącach zagranicznych aborcji rocznie.

    Aborcja dzieci chorych lub niepełnosprawnych

    Ze strony środowisk proaborcyjnych można usłyszeć argument, że aborcja jest najlepszym rozwiązaniem w przypadku zdiagnozowania choroby lub niepełnosprawności dziecka na etapie prenatalnym. Tymczasem dzisiejsza medycyna może rozwiązać wiele zdrowotnych problemów na tym wczesnym etapie życia. W Polsce operuje się dzieci wewnątrzmacicznie w pięciu ośrodkach: Bytomiu, Łodzi, Gdańsku i dwóch szpitalach w Warszawie. Operacje te są refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Już w okresie prenatalnym w kilku ośrodkach w Polsce można leczyć m.in. wady układu moczowego, bezgłowie, małowodzie, wielowodzie, wodogłowie wewnętrzne, nieimmunologiczny obrzęk płodu, wrodzone wytrzewienie, konflikt serologiczny, zespół podkradania w ciąży bliźniaczej, czy przeszczep kręgosłupa. Ten ostatni to jedna z najczęstszych wad rozwojowych cewy nerwowej. Wada ta każdego roku w Europie jest podstawą do dokonania ponad tysiąca aborcji, podczas gdy wczesne wykrycie rozszczepu kręgosłupa dzięki rutynowemu badaniu USG może uchronić dziecko przed ciężką niepełnosprawnością. Oczywiście, nie wszystkie choroby są uleczalne. Kiedy terapia jest niemożliwa, rodzice mogą skorzystać z opieki hospicjów perinatalnych.

    Moje ciało, moja decyzja, mój wybór

    To moje ciało, mogę o nim decydować – mówią zwolenniczki aborcji. W czasie ciąży dziecko oczywiście znajduje się w ciele kobiety, nie jest jednak jego integralną częścią. Żadna matka nie ma dwóch głów, czterech rąk, czterech nóg… Dziecko różni od matki DNA, a często również grupa krwi. Człowiek, którego życie rozpoczęło się w momencie zapłodnienia, jest więc odrębną istotą.

    Każdy dojrzały człowiek wie, że w wyniku współżycia może począć się dziecko i właśnie wtedy pojawia się czas wyboru – przed podjęciem współżycia. Matka nie może mieć wyboru, czy zabije dziecko, czy nie. Może natomiast zdecydować, czy wychowa je sama, czy odda do adopcji. Warto zaznaczyć, że przed 2020 r. w wielu szpitalach jedyną opcją dla kobiety, która dowiadywała się o chorobie swojego dziecka, była aborcja. W większości kobiety nie były informowane o tym, że w Polsce można operować dziecko wewnątrzłonowo (na NFZ) lub też, że mogą skorzystać z kompleksowej pomocy w hospicjum perinatalnym.

    I jeszcze jedna kwestia. Stwierdzenia, że aborcja to sprawa kobiety, jest natomiast bardzo wygodne dla nieodpowiedzialnych mężczyzn, którzy mogą czerpać przyjemność ze współżycia i nie muszą ponosić żadnych konsekwencji. A zdjęcie z mężczyzn odpowiedzialności za poczęte dziecko może prowadzić do powielania schematu „to twoja sprawa” także w innych sytuacjach życiowych.

    ***

    Artykuł powstał na podstawie książki „Ekologia prokreacji – Vademecum” (wydanie trzecie, Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka, Kraków 2021 r.), gdzie znaleźć można  rozwinięcie poruszonych powyżej tematów i przytoczonych argumentów, a także szczegółowe przypisy.

    Anna Rasińska-KAI/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Pijane wahadło

    Pijane wahadło

     

    Kompromis przyzwoitości ze zbrodnią zawsze jest wyłącznym sukcesem tej drugiej. 

    Jak wiadomo, Sejm przyjął do dalszych prac wszystkie cztery projekty aborcyjne, z których ani jeden, z punktu widzenia ludzkiego prawa do życia, nie jest do przyjęcia. W tym kontekście słyszę często, że gdyby poprzednia władza nie „zaostrzała” prawa dotyczącego aborcji, to nie byłoby tego dążenia do jego „liberalizacji”. Bo trzeba było nie ruszać „kompromisu aborcyjnego”; teraz zaś wahadło odbije w drugą stronę, tratatata.

    Pozwolę sobie zakwestionować tezę, jakoby pozostawienie prawa na wcześniejszym poziomie zagwarantowałoby pokój społeczny i pozostanie przy rzeczonym „kompromisie aborcyjnym”. A guzik. Nigdy nie ustało dążenie drugiej strony do poszerzenia w Polsce swobody dokonywania aborcji. Nie udało się to, ponieważ się po prostu nie dało – konstytucja na to nie pozwala. Trybunał Konstytucyjny, jakikolwiek by był, musiałby to przyznać. Dlatego nie uda się i teraz, chyba że dojdzie do złamania prawa, tak jak doszło już w innych dziedzinach.

    To jedno. A drugie, że Polska ze swoim prawem chroniącym ludzkie życie (pamiętajmy, że wciąż chroni) jest jak trzeźwy na libacji alkoholowej. Pijani uczestnicy takich imprez bardzo nie lubią takich ludzi. To dla nich wyrzut sumienia i wskazanie, że można inaczej. Dlatego pijane krwią wpływowe państwa nam nie odpuszczą. Dla nich to nie do pojęcia, żeby ktokolwiek w środku Europy śmiał nie tylko pozostawać w aborcyjnej stagnacji, ale wręcz iść w przeciwnym niż one kierunku. Znaczące, że rząd francuski we wstępie do ustawy wprowadzającej aborcję do konstytucji oznajmił, że Francja robi to w odpowiedzi na decyzję Sądu Najwyższego USA, znoszącą federalne prawo do aborcji. A przy tym wyraził ubolewanie, że „w wielu krajach, również w Europie, istnieją nurty opinii próbujące za wszelką cenę utrudniać kobietom swobodę przerywania ciąży”. To oczywiście o nas. A już bezpośrednio do nas zwrócił się Parlament Europejski, wzywając Polskę do uchylenia prawa ograniczającego aborcję. Pozostałym zaś krajom zalecił wprowadzenie pełnej niekaralności aborcji.

    I teraz pytanie: dlaczego w krajach, gdzie wolno dzieci poczęte zabijać wedle kaprysu, „wahadło” jakoś nie wraca na stronę pro-life? Dlaczego, choć dawno już przebiło ścianę, wychyla się jeszcze bardziej w stronę zabijania? Odpowiedź: bo nie ma sprzeciwu. Podczas gdy tam bożek Moloch dąży do zabetonowania swojego „prawa” do pożerania dzieci, u nas próbuje dopiero wyszarpać dla siebie chociaż niektóre maleństwa. Nie dajmy więc sobie wmówić, że w Polsce prawo „za bardzo” dziś chroni życie i że to „daje paliwo” zwolennikom opcji przeciwnej. Zło nigdy nie nasyci się nieprawością. Jeśli nikt nie stawia mu tamy, ono ogarnie kolejne obszary i pójdzie dalej. Nie zadowoli się jakimiś „kompromisami”. Naszym zadaniem jest więc pozostać trzeźwymi, choćby wszyscy inni wpadli w delirium. Tu chodzi o ludzkie życie, i to nie tylko doczesne.


    KRÓTKO:

    Kolejne „otwarcie”

    Belgia dojrzewa do dalszego poszerzania oferty eutanazyjnej. Jak informuje portal Vatican News, pojawił się tam projekt eutanazji dla „ludzi zmęczonych życiem”.

    Inicjatorem pomysłu stworzenia nowej kategorii uprawnionych do rozstania się z życiem jest Luc Van Gorp, prezes jednego z funduszy ubezpieczeń, dążącego do zapewnienia każdemu godnej opieki zdrowotnej. Dyskusja na ten temat rozgorzała już w tamtejszej prasie. Przeważa oczywiście opcja „za”. Van Gorp stwierdził, że „ci, którzy są zmęczeni życiem, powinni mieć możliwość spełnienia swojego pragnienia o końcu życia”. Wskazał na „kwestię starzenia się społeczeństwa”, stwierdzając, że „nie można przedłużać życia tych, którzy sami już tego nie chcą, bo chodzi o budżet i kosztuje to rząd duże pieniądze”. Zauważył też, że w coraz starszych społeczeństwach Europy jest to narastający problem, przejawiający się m.in. w braku personelu do opieki nad ludźmi starymi. Trzeba przyznać, że pan prezes ujmuje rzecz dość jasno: szkoda kasy na ludzi starych (czytaj: bezproduktywnych, niepotrzebnych), więc trzeba ich uśmiercić.

    Teoretycznie chodzi o dobrowolność, o możliwość skorzystania z prawa do śmierci, ale w praktyce każdy co bardziej wrażliwy starszy Belg zrozumie, że społeczeństwo już go nie chce, i wyciągnie wnioski. Krótko mówiąc: projekt przewiduje uśmiercanie tych, którym się żyć odechciało, a państwo zrobi wszystko, żeby takich ludzi było jak najwięcej.

    Franciszek Kucharczak/Gość NIedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 MARCA

    NIEDZIELA ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO

    UROCZYSTA MSZA ŚWIĘTA – godzina 14.00

     
    autor/źródło: AC,AC, Licencja:2/Opoka.pl

    __________________________________

    Liturgia Wielkiej Nocy przemawia na różne sposoby,

    nawet kamieniem, który znajdował się u wejścia do grobu Pana.

    Niewiasty idąc drogą, tym kamieniem się martwiły – bo kto go odsunie?

    Jeszcze nie wiedziały, że zupełnie niepotrzebnie taki ciężar niosły.

    Każdy z nas też jest na tej drodze

    i też ciężar dźwiga, i to coraz większy, bo już samo przemijanie jest jak kamień:

    twarde, zimne i nieubłagane.

    Zechciej przyjąć na te święta Wielkiej Nocy życzenia,

    żeby głaz już piersi nie przytłaczał,

    żeby wreszcie rozpadł się mur ułożony z kamieni obrazy,

    żeby radość wróciła i już nie było kamiennej twarzy,

    żeby zwątpienie zrodzone z niepotrzebnej trwogi

    zobaczyło moc Zmartwychwstałego Pana, który wszystko uczynił już nowe.

    ks. Marian

    ___________________________________________________

    * TRZECI DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 KWIETNIA

    PONIEDZIAŁEK WIELKANOCNY  

    MSZA ŚWIĘTA – godzina 14.00

    * CZWARTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    _____________________________________________________________

    emaus

    zdjęcie ze strony: grupa modlitwy o. Pio/diecezja kaliska

    ***

    Bogu niech będą dzięki za kolejny rok, w którym znowu jest nam dane przeżywać najważniejsze wydarzenia w dziejach całego wszechświata, bo dzięki tym wydarzeniom dokonuje się nieustannie dzieło Bożego miłosierdzia.

    Wejdźmy na drogę, którą przemierzali uczniowie zmierzający do miejscowości zwanej Emaus. Wydawało im się, że są tylko we dwoje…

    Idą całkowicie zawiedzeni i rozgoryczeni wydarzeniami jakie miały miejsce w świętym mieście Jeruzalem. Ich upragniony i oczekiwany Mesjasz, jakim miał być Jezus z Nazaretu, nie tak wypełnił swoją misję, jak się spodziewali.

    Odchodzą od miejsca umęczenia i ukrzyżowania Pana Jezusa nie wiedząc, że oto na tej swojej drodze ucieczki spotykają Nieznajomego, któremu opowiadają całą swoją gorycz a potem słuchają, jak Boży zamysł w szczegółach opisany w świętych Księgach wypełnił się dokładnie co do joty. I choć “oczy ich były niejako na uwięzi” – to jednak serca “pałały”.

    Jak to dobrze, że przymusili, wciąż jeszcze Nierozpoznanego Towarzysza ich drogi, aby pozostał z nimi w miejscu do którego zdążali. Bo gdyby nie ich gościnność, z taką żarliwością wypowiedziana, pewnie nadal pozostałoby w nich i rozczarowanie i strach.

    Jak to dobrze, że tak usilnie prosili owego Nieznajomego, aby pozostał – bo w końcu zobaczyli kim ON jest naprawdę. Kiedy przełamał chleb, którym został poczęstowany – nagle znikł strach, znikło rozczarowanie, niczym mgła.

    Mimo, że był już wieczór, późny wieczór, natychmiast powrócili do Jerozolimy, bo nie mogli  nie opowiedzieć o spotkaniu z Jezusem, który rzeczywiście zmartwychpowstał.

    Ci sami a jakże przemienieni! Przekroczyli swoje ludzkie oczekiwania.

    Niech Zmartwychwstały Pan sprawi, w Twoim i w moim sercu, też taką wielką przemianę.

    Wystarczy tylko wypowiedzieć całą swoją niemoc a potem słuchać uważnie co mówi do Ciebie i do mnie wciąż jeszcze do końca NIEROZPOZNANY TEN SAM ZAWSZE OBECNY na drogach naszego ziemskiego “padołu”.

    I choć nasze oczy też są tak często “na uwięzi” – wystarczy tylko zaprosić i to zaprosić tak usilnie, jak uczynił to Kleofas ze swoim towarzyszem drogi, do swojego Emaus …..       

    ks. Marian
    Ilustracja

    Wieczerza w Emaus/Rembrandt/Paryż

    [7] Rembrandt 1660, olej 50 x 64 cm Luwr

    Wieczerza w Emaus /Rembrandt/Luwr

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ZMARTWYCHWSTAŁY PAN

    zmartwychwstały

    ***

    Jadąc wiosenną porą wzdłuż budzących się do życia wrzosowych pól patrzę na maleńkie, dopiero co urodzone baranki porozrzucane na rozległych przestrzeniach uroczej Szkocji. Te maleństwa są takie bezbronne. I pomyśleć, że Pan Jezus jest takim barankiem. Liturgia przypomina tę prawdę, bo mówi o Baranku Wielkanocnym, który zgładził grzechy świata.

    Dokonało się to poprzez Jego Mękę i Śmierć. W okresie Wielkiego Postu, a szczególnie w Wielkim Tygodniu Ewangelie opisywały bardzo dokładnie poszczególne etapy Drogi Krzyżowej. Ta Jezusowa śmierć – straszna, przeraźliwa, okropna – stwierdzona ponad wszelką wątpliwość tak przytłoczyła apostołów i najbliższe otoczenie, że oni nie tyle co zapomnieli o obietnicy zmartwychwstania, ile raczej znajdowali się w stanie zupełnej niemożliwości, aby uwierzyć w to, co mówił Chrystus o swoim powstaniu z martwych. Bo czym jest Zmartwychwstanie? Z czym porównać tę nieprawdopodobną i całkowicie niewyobrażalną nową rzeczywistość?

    Ksiądz Biskup Jan Pietraszko w książce pt. „Po śladach Słowa Bożego” tłumaczy, że „wiara w zmartwychwstanie Chrystusa nie narodziła się z naiwnych pragnień, ani ze świadectwa ludzi, ani też ze świadectwa straży, ani z pogłosek, które roznosiły niewiasty, jak również nie ze świadectwa miłującej Go bardzo Magdaleny, ani z wieści krążących pomiędzy łatwowiernymi ludźmi; wiara w zmartwychwstanie wykształtowała się w pierwotnym Kościele z samego Jezusa Chrystusa, który przez częste ukazywanie się i słowo swoje uporczywie gruntował w świadomości swoich uczniów przekonanie, że naprawdę powstał z grobu i żyje”.

    Dopiero z tych wielokrotnych spotkań narodziło się przekonanie i wiara, że Pan rzeczywiście żyje. Dlatego Piotr z całym przekonaniem mógł powiedzieć w domu centuriona w Cezarei: „Myśmy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu”. Tak więc św. Piotr i inni Apostołowie stali się świadkami Zmartwychwstania wobec całego świata. Na tym świecie głosili Ewangelię, to znaczy Dobrą Nowiną, która jest objawieniem Bożej Miłości. To Ona rządzi światem, a nie zło. To Ona daje każdemu człowiekowi prawdziwie życie, które jest życiem w pełni. Kościół czyta dziś słowa św. Pawła, że „razem z Chrystusem powstaliśmy z martwych”.

    Każda epoka ma swoich świadków Zmartwychwstania. I jak pisze ks. Jerzy Chowańczak: „Nie ma tak ciemnej godziny, w której ukazuje się w całej pełni siła ‘tajemnicy nieprawości’, w której by jednocześnie nie zajaśniało w życiu ludzi światło zwycięstwa dobra nad złem”. Tę moc wiary Kościół poprzez wieki czerpie od Tego, który po trzech dniach swój grób pozostawił pusty. I odtąd Jezus daje swoje życie. Człowiek może w tym Bożym życiu uczestniczyć i uczestniczy. Jak wielu jest dziś świadków Zmartwychwstania, których życie zanurza się coraz bardziej w Życie Jezusa.

    Uczestnicząc w dzisiejszej Liturgii Zmartwychwstania Pańskiego czy nie czuję się jakby przymuszonym, na podobieństwo owych pozbieranych z opłotków z Jezusowej przypowieści, których zaproszono na ucztę. Pan Jezus zechciał wybrać właśnie nas – i to też jest wielka tajemnica Bożego Miłosierdzia. Wybrał nas i zgromadził. Aby lepiej zrozumieć przeżywane Misterium zacytuję słowa, które powiedział kardynał Jean-Marie Lustiger: „Moc Boża, wbrew wszelkim naszym słabościom, niezdolności uwierzenia, wbrew naszym grzechom i ciemnościom, czyni z nas uczniów Jezusa, lud ‘żywych’, żyjący życiem, które nie do nas należy, ale które staje się naszym. W ten sposób jesteśmy jakby niesieni, unoszeni przez moc, która nas przerasta, a o której mamy świadczyć naszym braciom. Jesteśmy jak ci ślepcy porażeni światłem, którzy mają mówić, że światło istnieje”.

    Panie Jezu Chryste spraw swoją mocą, abym całym moim życiem głosił, żeś zmartwychwstał, żeś prawdziwie zmartwychwstał.

    ks. Marian

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Prof. Marinelli: Całun Turyński to Ewangelia napisana ciałem Jezusa

    fot. via: Wikipedia (domena publiczna)

    ***

    Prof. Marinelli: Całun Turyński to Ewangelia napisana ciałem Jezusa

    Całun to pierwsza Ewangelia, napisana przez samego Jezusa Jego własnym ciałem – powiedziała prof. Emanuela Marinelli, badaczka Całunu Turyńskiego. W rozmowie z KAI przedstawiła ona zarówno historię badań nad tą szczególną relikwią, jak i jej znaczenie dla wiary w mękę i zmartwychwstanie Pana Jezusa.

    Istnieje całkowita zbieżność między tym, co zostało utrwalone na Całunie, a tym, co opisuje Ewangelia. Prof. Marinelli podaje szczegóły. W Ewangelii czytamy, że Jezus został ubiczowany. Płótno daje dowody, że Jezusowi wymierzono ok. 120 uderzeń biczem. Bicz był zakończony kawałkami kości albo ołowiu, które rozrywały skórę. Potem nałożono Mu koronę cierniową. Także tu Ewangelie nie podają szczegółów, jak ona wyglądała, artyści zaś przedstawiają ją jako małą obręcz wokół skroni. W rzeczywistości Jezus został ukoronowany jako król Judei, miał więc na głowie rodzaj królewskiej mitry, jakby kask z cierni, które zadały Mu ok. 50 ran. Następnie niósł patibulum, czyli poprzeczną belkę krzyża. Wielokrotnie pod nią upadał: Jego twarz nosi ślady wielu obrzęków na czole i policzkach. Był torturowany przez swoich oprawców. Widzimy, np. że z jednej strony wyrwano mu brodę. Jego twarz i kolana noszą ślady ziemi wymieszanej z krwią. To dowód, że upadał.

    Chrystus został ukrzyżowany za pomocą gwoździ, ale Całun pokazuje, że aby mogły one podtrzymywać całe ciało, zostały wbite w nadgarstki, a nie w dłonie. Wreszcie ostatnia z ran. To rana w boku. Wiemy, że zadano ją po śmierci, i że z niej, jak widzimy to na Całunie, wypłynęły krew i osocze. Wewnątrz klatki piersiowej doszło wcześniej do krwotoku wewnętrznego wokół serca. Kardiologowie mówią, że Jezus zmarł wskutek ataku serca: w następstwie bardzo silnego okrzyku bólu Jego serce się zatrzymało. Po śmierci Jego ciało wisiało jeszcze ok. 2,5 godz. na krzyżu, aby zesztywniało.

    Czy Całun jest również świadkiem zmartwychwstania? „Obraz ciała, który widzimy na Całunie, pozostaje wielką tajemnicą, bo pochodzenia tego obrazu nie można wyjaśnić inaczej, jak tylko w ten sposób, że ciało wygenerowało promieniowanie, rodzaj światła. Sam obraz jest odbiciem, które powstało na materiale wskutek działania światła. Pewne dziecko powiedziało, że na Całunie Jezus zrobił sobie ‘selfie’. Urocze porównanie” – mówi badaczka.

    o. Aleksander Posacki/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cuda Zmartwychwstania: Chusta z Manopello

    Screenshot via: Youtube (Miłujcie się!, Agape & RCS TV)

    ***

    Cuda Zmartwychwstania: Chusta z Manopello

    Od wieków w Watykanie czczony jest wizerunek Jezusa, który miał odbić się na chuście Weroniki. Czy to prawdziwe oblicze? Czy jest to chusta Weroniki? I czy płótno to rzeczywiście znajduje się jeszcze w Watykanie? Paule Badde twierdzi, iż wizerunek zwany vera eikon (tzn. prawdziwe oblicze), został wykradziony z bazyliki św. Piotra przed 500 laty, a przechowywany jest obecnie w Manopello. Płótno to nie jest jednak chustą Weroniki lecz całunem, którym przykryto twarz Chrystusa po złożeniu do grobu

    Z Paulem Badde rozmawia Judyta Syrek

    W książce „Boskie oblicze” przedstawia Pan historię prawdziwego wizerunku Jezusa odbitego na delikatnej tkaninie. Czy rzeczywiście jest to prawdziwe oblicze, niepisane ludzką ręką?

    Istnieją przesłanki, przemawiające za tym, że faktycznie jest to obraz niemalowany ludzką ręką, ten o którym słyszymy od dwóch tysięcy lat. Chociaż obraz ma charakter szkicu, malunku, holografii, to nie jest wykonany żadną z tych wymienionych technik. Poza tym obraz ma nieporównywalny z niczym wyraz. Najlepszym określeniem tego wizerunku  jest stwierdzenie, że spotkanie z nim, jest jak spotkanie z żywym człowiekiem. I tak też się go opisuje.

    Czy to oblicze znajduje się w Watykanie, czy też zostało wykradzione?

    I tak, i nie. Wizerunek ten przez wieki był przechowywany w Watykanie i pokazywany jako chusta Weroniki, natomiast w pewnym momencie został wykradziony z bazyliki św. Piotra i dzisiaj znajduje się w innym miejscu. Ale ponieważ Watykan nie przestał nadal pokazywać chusty Weroniki (nie zostało oficjalnie podane, iż wizerunek ten został skradziony i raz do roku pokazywany publicznie – przyp. red.), to pamięć o nim nie zaginęła. Paradoksalnie, Watykan pokazując kopię oblicza Chrystusa zachował „tradycję” o prawdziwym obrazie. Sprawił, że pamięć o tym obrazie wciąż jest żywa, a pielgrzymi w Watykanie wciąż mogą je oglądać.

    Czym różni się całun z Manopello od całunu z Turynu?

    Różnica jest jak między dniem i nocą. Te obrazy nie tylko się różnią, można powiedzieć, że one się również uzupełniają. Całun z Turynu szczegółowo opisuje przebieg męki Chrystusa i ukazuje całe ciało. Opowiada również o takich szczegółach, których nie ma w Ewangelii. Podczas gdy całun z Manopello jest wizerunkiem twarzy uchwyconym w jednym momencie, a jest to moment zmartwychwstania, moment, w którym człowiek budzi się ze snu. 
    Całun z Manopello nie tylko różni się wizerunkiem twarzy, inna jest również tkanina, na której został on utrwalony (przezroczysty jedwab morski – przyp. red.). Ponad to wyraz twarzy na całunie zManopello przeniknięty jest zdziwieniem i miłosierdziem.

    Ten wizerunek Jezusa jest archetypem licznych wizerunków przedstawianych od wielu wieków przez malarzy. Wzorował się na nim między innymi Tycjan. Skąd artyści o nim wiedzieli?

    Obraz ten nie był tajemnicą. Znali go wielcy twórcy, między innymi Dante, który pisze o nim w „Boskiej komedii”. Był to obraz znany tym wszystkim, którzy przybywali do bazyliki św. Piotra, a traktowano go  jako matkę wszystkich innych ikon Jezusa. Widzieli go malarze ikon ze Sieny, widział go autor mozaiki w kościele w Konstantynopolu, jak również Dürer czy Rafael. Jednak ci malarze przedstawiali tylko pewne aspekty tego wizerunku, nie oddali wszystkiego, ponieważ na tym obrazie wszystkie pojedyncze aspekty łączą się, tworząc jedność.

    W Pana książce charakterystyczne są dwie postacie: siostra Blandina i ojciec Pheifer. To dwie, zupełnie różne osobowości, które badają owo oblicze. Siostra jest, trapistką i kontemplatyczką, zaś Ojciec jest typem naukowca. Co Pan chciał powiedzieć czytelnikowi przedstawiając te dwie postacie w książce?

    Nie chciałem nic przez to powiedzieć. Po prostu spotkałem te osoby na swojej drodze. Z siostrą Blandiną spędziłem wiele godzin na rozmowach, godzinami też rozmawiałem z Ojcem. Jednak ta książka ma wielu bohaterów: są ojciec Pio i ojciec Dominik, których nie poznałem osobiście. Również ja stałem się bohaterem tej książki oraz osoby, które angażowały się w jej przekład na język polski. Ale chciałbym podkreślić, że wszystkie te osoby są na drugim planie, bo główną postacią jest Jezus i Jego oblicze z Manopello. To Jezus przyciąga do książki kolejnych współpracowników czy współbohaterów. I tak w polskim wydaniu pojawia się kard. Joachim Meissner, o którym nie pisałem tak wiele w przekładzie niemieckim. Kardynał napisał posłowie do wydania polskiego. W kolejnym wydaniu, może w jeszcze większym zakresie, pojawi się papież Benedykt XVI.

    Wizerunkiem z Manopello zainteresował się Benedykt XVI, ale to oblicze Jezusa kontemplował również Jan Paweł II. Czy rozmawiał Pan kiedyś z nim o całunie z Manopello?

    Jan Paweł II nigdy nie widział tego wizerunku bezpośrednio, widział tylko bardzo starą kopię która znajduje się w kaplicy sykstyńskiej. Jest to obraz z Edessy, tzw. Mandylion z Edessy. Z czasem to oblicze zaczęło odgrywać coraz większą rolę w nauczaniu Jana Pawła II. W przesłaniu, które zostawił nam na nowe tysiąclecie podkreślił, że potrzebujemy nowej świętości, która rodzi się z oblicza Jezusa. A jedną z ostatnich wielkich wizji, jakie zostawił nam Jan Paweł II, była wizja Europy nad którą unosi się pełne chwały oblicze Chrystusa. 
    Pod koniec jego życia wysłałem mu fotografię całunu z Manopello i otrzymałem bardzo osobistą odpowiedź. Niestety Jan Paweł II był zbyt chory, aby odwiedzić Manopello. Prawdopodobnie stanie się to udziałem jego następcy.

    Jak mieszkańcy Manopello przeżywają obecność prawdziwego wizerunku w swoim miasteczku?

    Mieszkańcy Manopello zawsze otaczali ten obraz wielką czcią i miłością. Ale Włosi z natury są ludźmi mniej podatnymi na sensację niż Niemcy. Oni mają o wiele bardziej bezpośredni kontakt ze świętością niż my i traktują takie rzeczy inaczej.

    Czy myśli Pan, że całun z Manopello będzie tak popularny i tak poruszy świat, jak całun z Turynu?

    Myślę, że ten całun stanie się jeszcze sławniejszy, kiedy tylko zostanie udowodniony przez naukowców, że nie został on namalowany ludzką ręką, lecz jest dziełem samego Boga. Stanie się bardziej popularny, ponieważ mówi o wiele więcej niż całun z Turynu. Jest bardziej bezpośredni w wyrazie. Na tym całunie widnieje wyraźny zarys twarzy Chrystusa i właśnie dlatego wielu krytyków mówi, że to nie mogło być dzieło Boga. Całun z Turynu i wizerunek, który na nim został odbity jest bardzo niewyraźny, ale mówi się, że to może być dzieło Boga, zaś wyrazistość na całunie z Manopello, ma rzekomo zdaniem krytyków, przemawiać za tym, iż jest to dzieło malowane ludzką ręką… 
    Uważam, że jeśli zostanie dowiedzione cudowne pochodzenie i prawdziwość wizerunku z Manopello to jestem pewien, iż stanie się on bardziej popularny. Wizerunek z całunu turyńskiego jest bardzo majestatyczny, zaś oblicze z całunu przechowywanego w Manopello charakteryzuje się ogromnym miłosierdziem i dobrocią Jezusa. Nie znam innego obrazu na całym świecie, z którym człowiek byłby w stanie wejść w tak bezpośredni kontakt.

    Dziękuję za rozmowę!

    Paul Badde, Judyta Syrek (tłum. Artur Kuć)

    Sekty i fakty/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Oktawa Wielkiej Nocy

    Cud Zmartwychwstania „nie mieści się” w jednym dniu, dlatego też Kościół obchodzi Oktawę Wielkiej Nocy – przez osiem dni bez przerwy wciąż powtarza się tę samą prawdę, że Chrystus Zmartwychwstał.

     

    fot. Karol Porwich

    ***

    Nazwa “oktawa” pochodzi od łacińskiego słowa oznaczającego liczbę osiem. Ta wielkanocna jest weselem z wydarzeń przeżywanych podczas Triduum Paschalnego. To osiem dni świętowania Kościoła, które później przedłuża się aż do Pięćdziesiątnicy.

    Zwyczaj przedłużania najważniejszych świąt chrześcijańskich na oktawę jest bardzo dawny. Nie znamy dokładnej daty powstania oktawy Paschy. Jednak wspomina o niej w już IV stuleciu Asteriusz Sofista z Kapadocji. Kościół chce w ten sposób podkreślić rangę i ważność uroczystości.

    Oprócz Wielkanocy w Kościele obchodzi się również oktawę Narodzenia Pańskiego.

    Dni oktawy Wielkanocy mają, podobnie jak Niedziela Zmartwychwstania, rangę uroczystości. Okres ośmiu dni traktowany jest jak jeden dzień, jako jedna uroczystość. Dlatego w oktawie Wielkanocy nie obowiązuje piątkowy post.

    W te dni codziennie śpiewamy “Gloria” i wielkanocną sekwencję „Niech w święto radosne”. Na Mszach świętych czytane są także perykopy o spotkaniach Zmartwychwstałego, m.in. z Marią Magdaleną, z uczniami idącymi do Emaus, z uczniami nad jeziorem Genezaret.

    Teksty mszalne wyjaśniają tez znaczenie sakramentu chrztu. W dawnych wiekach był to bowiem czas tzw. katechezy mistagogicznej dla ochrzczonych w Święta Paschalne. Miała ona na celu wprowadzić ich w tajemnicę obecności Chrystusa we wspólnocie wierzących.

    Ostatnim dniem oktawy jest Biała Niedziela. Niegdyś w ten dzień neofici ochrzczeni podczas rzymskiej Wigilii Paschalnej, odziani w białe szaty podarowane im przez gminę chrześcijańską, szli w procesji do kościoła św. Pankracego, by tam uczestniczyć w Mszy.

    Święty Jan Paweł II ustanowił tę niedzielę świętem Miłosierdzia Bożego.

    W czasie jednej z wizji św. siostry Faustyny Kowalskiej Jezus powiedział do niej:

    “Święto Miłosierdzia wyszło z wnętrzności moich, pragnę, aby uroczyście obchodzone było w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Nie zazna ludzkość spokoju, dopokąd nie zwróci się do źródła miłosierdzia mojego”.

    W roku 2000 papież Jan Paweł II ustanowił tę niedzielę świętem Miłosierdzia Bożego dla całego Kościoła powszechnego. Stąd dzisiaj określa się niedzielę w oktawie Wielkanocy jako Niedzielę Miłosierdzia Bożego.

    Liturgiczny okres wielkanocny

    Sam liturgiczny okres wielkanocny trwa 50 dni, aż do uroczystości zesłania Ducha Świętego (tzw. Pięćdziesiątnicy).

    W tym czasie paschał, mający swoje miejsce przy ambonie lub przy ołtarzu, jest zapalony we wszystkich uroczystych celebracjach liturgicznych, a więc w czasie mszy św., podczas jutrzni i w czasie nieszporów, aż do niedzieli zesłania Ducha Świętego.

    Krzyż ołtarzowy w okresie wielkanocnym przyozdobiony jest czerwoną stułą. Na miejscu widocznym, w pobliżu ołtarza, ale nie na nim, ustawia się figurę Chrystusa zmartwychwstałego. Ponadto zamiast modlitwy “Anioł Pański” odmawia się modlitwę “Królowo nieba” (Regina coeli).

    Zgodnie z przykazaniami kościelnymi każdy wierny zobowiązany jest przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię Świętą (III przykazanie kościelne).

    205. Konferencja Episkopatu Polski 21 marca 1985 r. w Warszawie ustaliła, że w naszym kraju “okres, w którym obowiązuje czas wielkanocnej komunii św. obejmować będzie okres od Środy Popielcowej do niedzieli Trójcy Świętej”. W tym roku 2024 uroczystość Trójcy Przenajświętszej przypadnie 26 maja.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    „Regina Coeli” zamiast modlitwy „Anioł Pański”. Co to za antyfona?

    OLYMPUS DIGITAL CAMERA/Stacja7.pl

    ***

    W okresie wielkanocnym –trwającym w Kościele katolickim do Zesłania Ducha Świętego południową modlitwę “Anioł Pański” zastępuje hymn Regina Coeli. To jedna z czterech wielkich antyfon maryjnych. Jej tekst znaleziono w pochodzącym z 1171 r. antyfonarzu z bazyliki św. Piotra.

    Kto jest jej autorem „Regina caeli”?

    Przyjmuje się, że hymn ten powstał między Xi a XII wiekiem, choć dokładna data ani autor nie są znane. Dość często autorstwo dzieła przypisuje się papieżowi Grzegorzowi V (996-99). Nazywał się on Bruno i był Saksończykiem, synem księcia Karyntii (w dzisiejszej Austrii), spokrewnionym z cesarzem niemieckim Ottonem II. Na Tron św. Piotra wstąpił, mając 24 lata, zapoczątkowując stosunkowo krótki okres papieży niemieckich. Mimo młodego wieku i krótkiego pontyfikatu, w dziejach Kościoła zdążył zapisać się m.in. tym, że jako pierwszy biskup Rzymu ogłosił interdykt, czyli klątwę, obejmującą cały kraj, w tym wypadku Francję z powodu niemoralnego, według niego, postępku jej króla Roberta II. Pod koniec krótkiego, jak się później okazało, życia zaczął reformować Kościół w duchu zmian zapoczątkowanych w Cluny. I właśnie temu papieżowi niektórzy przypisują ułożenie antyfony „Regina Caeli”.

    Anielski śpiew

    Bardzo piękna, barwna legenda widzi jej autora w innym papieżu o tym samym imieniu, ale wcześniejszym o 4 stulecia – św. Grzegorzu I Wielkim (590-604). Według tej wersji, w r. 596, w okresie wielkanocnym Rzym nawiedziła zaraza. Aby ją powstrzymać, Papież zarządził procesję pokutno-błagalną. O świcie oznaczonego dnia przybył on wraz ze swym duchowieństwem do rzymskiego kościoła Ara Caeli, skąd wyruszono do bazyliki św. Piotra. Papież niósł ikonę Matki Bożej, której autorstwo przypisywano powszechnie św. Łukaszowi Ewangeliście. Gdy mijano Zamek Hadriana, usłyszano głos z wysokości, opiewający Maryję Królową Nieba. Ojciec Święty, zaskoczony niezwykłym zjawiskiem i ujęty anielskim śpiewem, odpowiedział głośno: „Ora pro nobis Deum, alleluia” (Módl się za nami do Boga, alleluja). W tejże chwili ukazał się świetlisty anioł, trzymający w ręku miecz zarazy, który natychmiast schował do pochwy i od tego czasu epidemia ustała.

    Na pamiątkę tamtego cudownego wydarzenia nazwę Zamku zmieniono na Zamek Świętego Anioła a słowa anielskiego hymnu umieszczono na dachu kościoła Ara Caeli. Znacznie później (prawdopodobnie w wieku XII) do wezwania tego dopisano następne i tak powstała dzisiejsza antyfona.

    Wszystko dzięki franciszkanom

    Wielkimi jej propagatorami, jak zresztą wielu innych modlitw maryjnych, byli franciszkanie, którzy najpierw odmawiali ją jako dodatek do hymnu Magnificat, wykonywany w w czasie Nieszporów w oktawie wielkanocnej, a w drugiej połowie XIII w. włączyli ją do modlitwy brewiarzowej swego zakonu. Na polecenie Mikołaja III (1277-80) trafiła ona do modlitw kapłańskich w całym Rzymie. Benedykt XIV (1740-58) dekretem z 20 kwietnia 1742 zalecił odmawianie tego hymnu w okresie wielkanocnym, począwszy od Wielkiej Soboty aż do soboty przed Zesłaniem Ducha Świętego.

    Oto oryginalny tekst tej modlitwy i tłumaczenie:

    Regina Caeli, laetare, alleluia (Królowo nieba, wesel się, alleluja)
    Quia quem meruisti portare, alleluia, (Bo Ten, któregoś nosiła, alleluja)
    Resurrexit, sicut dixit, alleluia, (Zmartwychwstał jak powiedział, alleluja)
    Ora pro nobis Deum, alleluia. (Módl się za nami do Boga, alleluja.)

    Po odśpiewaniu tych zwrotek kapłan mówi: 

    Gaude et laetare Virgo Maria, alleluia (Raduj się i wesel, Panno Mario, alleluja).

    Wierni odpowiadają: 

    Quia surrexit Dominus vere, alleluia (Bo zmartwychwstał Pan prawdziwie, alleluja).

    Modlitwa: 

    Oremus. Deus, qui per resurrectionem Filii Tui Domini nostri Iesu Christi mundum laetificare dignatus es: praesta, quaesumus, ut, per eius Genitricem Virginem Mariam, perpetuae capiamus gaudia vitae. Per Christum Dominum nostrum. Amen.

    (Módlmy się. Boże, któryś przez zmartwychwstanie Syna swojego, Pana naszego Jezusa Chrystusa świat uweselić raczył, daj nam, prosimy, abyśmy przez Jego Rodzicielkę Pannę Maryję dostąpili radości życia wiecznego. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.)

    W każdą niedzielę okresu wielkanocnego modlitwę „Regina Caeli” odmawiać będzie w południe z wiernymi Papież Franciszek.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jakie owoce przynosi kontemplacja spotkań ze Zmartwychwstałym?

    Piotr Faber był jednym z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli.

    Piotr Faber był jednym z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli.
    fot. Henryk Przondzuino/ Gość Niedzielny

    ***

    Jakie owoce przynosi kontemplacja spotkań ze Zmartwychwstałym? Odpowiedzi można szukać w zapiskach duchowych Piotra Fabera, XVI-wiecznego jezuity.

    Droga ćwiczeń duchowych zaproponowana przez św. Ignacego obejmuje cztery tygodnie. Pierwszy poświęcony jest medytacjom nad miłością Boga i własnym grzechem. W drugim rozważa się życie Jezusa, Jego codzienność, publiczną działalność, aż do zapowiedzi męki. Kolejne dwa tygodnie obejmują mękę, śmierć oraz zmartwychwstanie Chrystusa.

    Już w drugim tygodniu odprawiający ćwiczenia zaproszony jest do tego, by od modlitwy medytacyjnej, w której akcent kładzie się na rozważanie, wszedł na drogę kontemplacji ewangelicznej. To przejście od rozumu do serca, od intelektualnej pracy i wysiłku do trwania przy Jezusie, obecności i aktywnego uczestnictwa.

    Przez wyobraźnię do spotkania

    W kontemplacji ewangelicznej istotną rolę odgrywa zaangażowanie wyobraźni, uczuć i całego świata wewnętrznego, czyli umiejętność, którą w pewnej mierze można wypracować. W jaki sposób Ignacy zachęca do używania jej w rozważaniu spotkań ze Zmartwychwstałym? Rada jest prosta. Chodzi o „ustalenie miejsca, jakby się widziało” – pisze w książeczce ćwiczeń (CD 220). Pierwsza zalecana kontemplacja opiera się nie na Biblii, lecz na przekazie tradycji. To spotkanie Zmartwychwstałego z Matką. Ignacy zaleca „widzieć urządzenie wewnętrzne świętego grobu i miejsce, czyli dom Pani naszej, oglądając poszczególne jego części, pokój, miejsce modlitwy itd.”. W kontemplacjach o zmartwychwstaniu założyciel Towarzystwa Jezusowego ma jasny cel. Chce, by modlący się przylgnął do Chrystusa, pokochał Go, naśladował, był z Nim w każdym momencie Jego życia, od kołyski aż po grób, i dalej – by wkroczył z Nim w radykalizm nowego życia. Wyraźnie określa owoc kontemplacji czwartego tygodnia. To „łaska wesela i silnej radości”.

    Ignacy daje też dodatkowe wskazania pomocne w osiągnięciu radości paschalnej. Ten, który pragnie spotkać Chrystusa, powinien „pamięcią i myślą ogarniać rzeczy, które pobudzają do zadowolenia, wesela i radości duszy, np. chwałę w niebie”. Są też inne zalecenia. Jedne dotyczą wspomnień, inne… uważnej obserwacji przyrody. Radość rodzi się ze spotkania i odkrycia bóstwa Chrystusa, które, ukryte w męce, po zmartwychwstaniu jaśnieje niezwykłym blaskiem. Nie jest jednak oderwana od doświadczenia życiowego. Ignacy zachęca do wspomnienia pozytywnych doświadczeń międzyludzkich, momentów wesela, rozmów z przyjaciółmi, które wniosły w życie sporą dawkę dobra. Innym środkiem pomocnym w uzyskaniu radości paschalnej ma być korzystanie „z blasku dnia i z miłych stron pór roku, np. ze świeżości na wiosnę albo ze słońca i ciepła zimą…”. Uwaga poświęcona naturalnemu otoczeniu ma pomóc w dojściu do celu, którym jest „radowanie się w Stworzycielu i Odkupicielu swoim” (CD 229c). W tym punkcie wyraźnie widać, że kontemplacja dla Ignacego nie jest próbą przyswojenia abstrakcyjnych treści. Chodzi raczej o wejście w logikę daru, zwrócenie uwagi na tak prozaiczne sprawy jak jakość międzyludzkich relacji czy warunki atmosferyczne. W drodze do Boga pomocne może być wszystko.

    Radość jak zaczyn

    Pisząc książeczkę ćwiczeń, Ignacy miał jasną wizję drogi chrześcijańskiej. Jej istotnym elementem jest radość. Jak ją rozumiał? „Zajmujemy się tutaj paschalną radością, radością właściwą Wielkanocy, która wytryskuje z jeszcze bardziej fundamentalnej łaski, łaski wiary i miłości czyniącej zmartwychwstałego Chrystusa, choć się Go nie widzi, samym rdzeniem istnienia wierzącego” – pisze Michael Ivens, jezuita, w książce „Przewodnik po Ćwiczeniach Duchowych”. Dodaje też, że chodzi o rzeczywiste spotkanie ze Zmartwychwstałym. On wnosi w świat i w życie wierzącego radykalną nowość, nadzieję i radość. On daje siłę, impuls do prowadzenia apostolskiej misji, pocieszenie pośród trudności. Udzielony przez niego dar radości wzmacnia zwykłe radości życia, choć różni się od nich znacząco. Jest jak „zaczyn subtelnie przenikający smutek czy ociężałość, które w danej chwili trzeba znieść”.

    Obserwacja i uczestnictwo

    Za pomocą wyobraźni modlący się wkracza w ewangeliczną scenę, by stanąć w centrum wydarzeń. Jest i obserwatorem, i uczestnikiem. Czuje, przeżywa, słyszy ton głosu. Oddycha klimatem danej sceny. Nic nie umyka jego uwadze. Jest cały w tym, co rozważa, a przez to otwiera się na wewnętrzne poruszenia.

    Ignacy miał świadomość, że ta forma modlitwy zawiera wiele subiektywnych elementów. W modlitwie chodzi jednak o coś znacznie głębszego. Wydarzenia zbawcze są punktem wyjścia do odkrycia ich znaczenia w życiu wierzącego. Ignacy świadomie wprowadził element subiektywny, aby stworzyć warunki dla spotkania i przez to dopuścić Zmartwychwstałego do życia tego, który się modli.

    Metoda zalecana przez Ignacego to droga wewnętrznego poznania. Inny typ „uczenia się Jezusa”. Uzupełnia teologiczną refleksję oraz studia Pisma Świętego. Pozwala wejść w świat, do którego rozum ma ograniczony dostęp.

    W jaki sposób Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy Ignacego, wprowadził ją w życie? Jakie ślady pozostawiała w jego sercu?

    Pobożność dla zadowolenia?

    Wigilia Paschalna 1543 roku. Piotr Faber, jezuita, przebywa w Niemczech. Od chwili, gdy Marcin Luter przybił do drzwi katedry w Wittenberdze swoje tezy, minęło ponad 20 lat. Piotr jest przekonany, że reforma Kościoła nie dokona się inaczej jak przez odnowę duchową. Uformowany w szkole ćwiczeń duchowych przez Ignacego, notuje w swoim dzienniku jedno z wewnętrznych doświadczeń: „Zrodziły się we mnie dobre myśli o tych dwóch artykułach wiary: »Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał«. Kiedy myślałem o tym, wzbudziło się we mnie pragnienie, by coś wycierpieć dla Chrystusa, dźwigać swój krzyż codziennie, umrzeć dla grzechu i dla świata”. Dalej pisze o pragnieniu życia w Chrystusie. Chce zmartwychwstać „z nowym duchem i nowym ciałem”. W opisie duchowych doświadczeń używa języka przenikniętego Biblią. Piotr przeżywa ogromny pokój ducha. W Wielki Piątek rozważał mękę Chrystusa i doświadczał wielkich strapień, myśląc o własnej niedoskonałości. Notował, że w jego działaniach dominowały nieporządek, lenistwo i brak duchowej przenikliwości. Teraz, w Wigilię Paschalną, rozważając zstąpienie Chrystusa do otchłani i Jego zmartwychwstanie, doświadcza wielkiego pokoju. Gotów jest znosić wszelkie przeciwności dla Chrystusa. Ma świadomość, że Zmartwychwstały ogarnia Jego życie.

    Także w Niedzielę Zmartwychwstania doznaje wielkich pocieszeń. Zaskakująco brzmi ten fragment, w którym pisze, że nie towarzyszyła mu wówczas pobożność. Piotr znajduje wyjaśnienie. Jest przekonany, że i ten brak wpisuje się w duchową drogę wyznaczoną mu przez Boga. „Często pragnąłem pobożności dla własnego zadowolenia i dla zbudowania bliźniego, szukając w tym samego siebie, albo przynajmniej było w tym trochę nieuporządkowania co do intensywności pragnienia, jakie się we mnie budziło”. Wie, że to nie wewnętrzne uczucia, ale czysta wiara jest w stanie ukierunkować jego życie i doprowadzić je do upragnionego celu. Żarliwie prosi Boga, „przez Jezusa Chrystusa, który powstał z martwych, aby dzięki Jego łasce mógł pewnego dnia zobaczyć swoje ciało, swoją duszę i swego ducha uwielbione ku chwale Boga, z którego, przez którego i w którym mieszka cała łaska, chwała i całe naturalne dobro”.

    Piotr modli się, aby wszyscy w święto Zmartwychwstania zostali napełnieni łaskami. Prosi o konkretne dary. „Prosiłem o pewne uzdolnienia dla mego ducha: aby użyczono mi łaski, bym dla czynienia dobra i znoszenia zła był na przyszłość bardziej zręczny, bardziej przenikliwy i przejrzysty oraz mniej wrażliwy na zło”.

    Doświadczyć wolności

    Owocne przeżycie świąt przez Piotra, pragnienia wzbudzone pod wpływem kontemplacji spotkań ze Zmartwychwstałym gasną jednak, jak się zdaje, dzień później. W Poniedziałek Wielkanocny Faber zapisuje, że powrócił „do swego zwyczajnego już krzyża”. Wymienia trzy przyczyny smutku: brak odczuwania znaków Bożej miłości „tak, jak by mi się to podobało”, doświadczenie słabości, „oznak starego Adama bardziej, niżby tego pragnął” oraz poczucie braku wpływu na innych ludzi, „przynoszenia w bliźnich owoców, jakich by pragnął”. Trzy udręki, które dają o sobie znać tuż po świętach. Jednak refleksja nad własnym duchowym stanem prowadzi go do doświadczenia wolności. Piotr jest przekonany, że w Wielkanoc 1543 roku zostały mu udzielone trzy wielkie dary. Pierwszy to odkrycie, że pokój rodzi się z uporządkowanej pobożności, szukania Boga, a nie skupienia na Jego darach. Drugi związany jest z wolnością wobec niedoskonałości, „pawłowego ościenia”, którego spotkanie ze Zmartwychwstałym nie usunęło. I po trzecie – zgoda na brak zewnętrznych owoców, uznania i pochwał.

    Czy i my, zachłanni ludzie XXI wieku, nie potrzebujemy podobnego uporządkowania, wewnętrznej wolności i zgody na życie?

    ks. Rafał Bogacki /Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    WTOREK 2 KWIETNIA 2024

    XIX ROCZNICA “ODEJŚCIA DO DOMU OJCA”

    ŚW. JANA PAWŁA II

    Bazylika Mniejsza w Wadowicach widziana z ulicy Kościelnej, na której stoi dom rodzinny Papieża Jana Pawła II-go.
    Na ścianie Bazyliki Mniejszej NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY w Wadowicach znajduje się zegar słoneczny, który Karol Wojtyła oglądał codziennie z okien swojego mieszkania. Oto jego słowa, które wypowiedział był na wadowickim rynku: „A dom był tutaj, za moimi plecami, przy ulicy Kościelnej. Kiedy patrzyłem przez okno, widziałem na murze zegar słoneczny i napis: „Czas ucieka, wieczność czeka”. Po śmierci św. Jana Pawła II dopisano datę: „2 kwietnia 2005”. Inskrypcja została wpisana między godziny oznaczone rzymskimi cyframi XI i X. Ma to symbolizować godzinę 21.37, tę, w której odszedł Jan Paweł II do Domu Ojca.(fot. ze strony: muzeum JPII)
    Jan Paweł II zamieszkał tu na stałe
    Rodzinny dom Karola Wojtyły w Wadowicach – widok na zegar słoneczny na ścianie kościoła parafialnego
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ________________________________________________________________________

    Jan Paweł II – odchodzenie Pasterza

    Sample

    fot. East News

    ***

    2 kwietnia przypada 19. rocznica śmierci Jana Pawła II. Z tej okazji z publikujemy kilkadziesiąt faktów i opinii związanych z odchodzeniem Papieża.

    Podczas ostatniej, jak miało się okazać, pielgrzymki do Polski, w 2002 r., papież „pożegnał się” z drogimi mu miejscami z młodości. Przejechał obok domu przy Tynieckiej, gdzie mieszkał wraz z ojcem po przyjeździe do Krakowa, przed kościołem św. Floriana, gdzie był duszpasterzem młodzieży, ponadto nawiedził grób rodziców, opactwo w Tyńcu i klasztor kamedułów na krakowskich Bielanach. Papieski helikopter przeleciał nad rodzinnymi Wadowicami i ukochanymi Tatrami…

    Jan Paweł II zaczął pisać testament już pół roku po rozpoczęciu pontyfikatu – w marcu 1979 r. Tekst uzupełniał siedmiokrotnie, zawsze w czasie rekolekcji wielkopostnych. Ostatni zapis nosi pochodzi z roku 2000. W tym niezwykłym, bardzo osobistym dokumencie papież z wdzięcznością wspomina rodziców, rodzeństwo, ludzi związanych z bliskimi mu miejscami: Wadowicami, szkołą podstawową, gimnazjum, uniwersytetem, fabryką, Niegowicią, kościołem św. Floriana… „Wszystkim im pragnę powiedzieć jedno: «Bóg Wam zapłać!»”. Ten niezwykle prosty dokument kończą przywołane po łacinie słowa Chrystusa: „w ręce Twoje Panie oddaję ducha mego”.

    Ostatnią niedzielą w życiu papieża była Niedziela Wielkanocna 27 marca 2005. Tego dnia w południe chory Papież podszedł do okna swojego apartamentu, żeby z tego miejsca pozdrowić rzesze wiernych i turystów zgromadzone na Placu św. Piotra i udzielić tradycyjnego błogosławieństwa Urbi et Orbi (Miastu i światu). Nie był już jednak w stanie wypowiedzieć żadnego słowa, jedynie pobłogosławił wiernych.

    Świadomość wzrastających ograniczeń fizycznych, niewątpliwie potęgowała cierpienie papieża. Na niespełna tydzień przed śmiercią wyznał swojemu otoczeniu: jeśli nie mogę być z ludźmi, jeśli nie mogę celebrować Mszy św. w tak wielkie święto jak Wielkanoc, jeśli nie mogę przemówić, to lepiej, żebym odszedł.

    Jan Paweł II doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że umiera. W ostatnim dniu chciał mieć dużo spokoju. Poprosił, aby mu czytać Ewangelię św. Jana a wieczorem zwrócił się do najbliższych, żeby odprawili przy jego łóżku Mszę św. i przyjął jeszcze parę kropel Eucharystii, po czym stopniowo tracił świadomość.

    Papież zmarł 2 kwietnia 2005 r. w wieku 84 lat. Śmierć nastąpiła o 21. 37. Przy łożu Jana Pawła II umierającego w papieskich apartamentach byli jego najbliżsi współpracownicy m.in.: abp Stanisław Dziwisz osobisty sekretarz papieża, ks. prof. Tadeusz Styczeń, jego uczeń z KUL, ks. prałat Mieczysław Mokrzycki i opiekujące się Janem Pawłem II na co dzień siostry sercanki. Obecna była także dr Wanda Półtawska, którą z ks. Wojtyłą łączyła wieloletnia współpraca i przyjaźń.

    Na dwa dni przed śmiercią Jan Paweł II zawierzył Kościół i świat Bożemu Miłosierdziu. W specjalnym telegramie z 31 marca 2005 na uroczystość Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach r., napisał m.in. „Pragnę ponownie zawierzyć tej Miłości Kościół i świat, wszystkich ludzi na całym okręgu ziemi, a także siebie samego w mojej słabości”. Telegram został odczytany w sanktuarium nazajutrz po śmierci papieża, w niedzielę 3 kwietnia.

    Pontyfikat 264. następcy św. Piotra trwał 26 lat 5 miesięcy i 16 dni i był trzecim co do długości w historii papiestwa – po św. Piotrze i Piusie IX. W audiencjach generalnych u Jana Pawła II uczestniczyło w sumie około 18 milionów osób.

    Przejmujący opis ostatnich chwil Jana Pawła II przekazał kilka dni po jego śmierci obecny przy nim do końca ks. prof. Tadeusz Styczeń. „Byłem świadkiem, jak podnosił ręce (…) jak gdyby wołał pasterza, ponieważ ja chcę być do końca według miary mierzonej przez Ojca mojego. (…) ta twarz pojawiła się nieoczekiwanie jako twarz kogoś uśmiechniętego (…). Uśmiech, który jak gdyby nie konał, ale pozostawał żywy, coraz bardziej wymowny”.

    Zgodnie z tradycją towarzysząca pochówkom papieży, do trumny z ciałem Jana Pawła II włożono – zapieczętowany w specjalnej metalowej tubie – napisany po łacinie jego krótki życiorys. Początek tego dokumentu, zwanego „rogito”, brzmi: „W świetle Chrystusa zmartwychwstałego, 2 kwietnia roku Pańskiego 2005, o godzinie 21:37 wieczorem, gdy sobota dobiegała kresu i weszliśmy już w Dzień Pański w Oktawie Wielkanocy i Niedzielę Bożego Miłosierdzia, umiłowany Pasterz Kościoła Jan Paweł II przeszedł z tego świata do Ojca. Jego odejściu towarzyszył modlitwą cały Kościół, zwłaszcza młodzież”.

    Jan Paweł II, dzień przed śmiercią, pożegnał się ze swoim najbliższym otoczenie pisząc, z pomocą arcybiskupa Dziwisza, na niewielkiej karteczce: „Jestem radosny, wy także bądźcie. Módlmy się razem z radością. Wszystko powierzam Pannie Maryi”.

    „Gdy zaś nadejdzie chwila ostatecznego «przejścia», pozwól, abyśmy umieli ją powitać z pokojem w sercu, nie żałując niczego, co przyjdzie nam porzucić” – napisał Jan Paweł II w ułożonej przez siebie w 1999 r. modlitwie, zamieszczonej w „Liście do osób w podeszłym wieku”.

    Czas umierania papieża spowodował olbrzymie zainteresowanie mediów, nieporównywalne bodaj z żadnym innym wydarzeniem w dziejach świata. Nie jest tajemnicą, że światowe stacje telewizyjne już na wiele miesięcy wcześniej wyłożyły ogromne pieniądze za prawo do ustawienia kamer w miejscach, z których roztaczał się dogodny widok na Plac św. Piotra.

    Poprzez fakt, że w ostatnich dniach życia papieża Jan Paweł II był absolutnym tematem nr 1 w mediach na całym globie, miliony ludzi na całym świecie mogły nie tylko na bieżąco śledzić rozwój sytuacji ale też modlić się w intencji papieża w poczuciu solidarności z wiernymi i turystami gromadzącymi się na Placu św. Piotra.

    Świadectwo jakie dał światu umierający Jan Paweł II nazwano jego „piętnastą encykliką”. Powszechnie zwracano uwagę, że pomimo ciężkiej choroby chciał wypełnić swa misję do końca; że (w przeciwieństwie do dotychczasowych obyczajów watykańskich) nie czynił ze swojej choroby tajemnicy że z niezwykłym spokojem przyjmował nadchodzący kres życia, zachęcając otoczenie, by pozostawało radosne bo on sam zachowuje radość.

    „Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie i za to wam dziękuję” – wyszeptał na łożu śmierci Jan Paweł II, gdy dowiedział się, że na Plac św. Piotra przybyły rzesze młodych ludzi by modlić się w jego intencji.

    „Umierający Jan Paweł II przypominał mi Chrystusa, z tą różnicą, że Chrystus na krzyżu mógł mówić, Papież zaś odchodził w milczeniu” – powiedział na kilka dni przed śmiercią papieża doktor Renato Buzzonetti. Włoski lekarz towarzyszył mu od początku pontyfikatu aż do ostatnich chwil.

    Ostatnie w swoim życiu nabożeństwo Drogi Krzyżowej, ciężko chory papież odprawił w Wielki Piątek, 25 marca 2005 w swojej prywatnej kaplicy, obserwując na ekranie telewizora transmisję z tradycyjnej Drogi Krzyżowej w Koloseum. Pod koniec nabożeństwa papież wziął w dłonie duży, drewniany krzyż. Fotografie, na których uwieczniono te chwile, należą do najbardziej znanych zdjęć całego pontyfikatu.

    Podczas ostatniego w życiu pobytu w klinice Gemelli, Jan Paweł II przeszedł 24 lutego operację tracheotomii. Zabieg miał pomóc papieżowi w oddychaniu. Stan papieża rzeczywiście poprawił się, ale – co jest naturalnym skutkiem takiego zabiegu – papież na początku utracił głos, choć po kilku dniach, choć z trudem, porozumiewał się z otoczeniem.

    „Jan Paweł II na nowym etapie swojego cierpienia wkroczył na drogę męki Chrystusa” – mówił kard. Joseph Ratzinger wkrótce po tym, jak papież przeszedł operację tracheotomii. Ocenił wówczas, że milczenie papieża ma swój sens i Jan Paweł II jest gotowy w inny sposób przekazywać decyzje i komunikować się. Kardynał, który półtora miesiąca później miał zostać następca chorego papieża podkreślił, że symbolem długiego pontyfikatu Jana Pawła II jest cierpienie, które stanowi jedyne w swoim rodzaju przesłanie. „Również na drodze swojego cierpienia papież wiele ludziom powiedział i ofiarował”.

    Śmiertelnie chory Jan Paweł II zdążył jeszcze zobaczyć swoją świeżo wydaną książkę „Pamięć i tożsamość”. Pierwsze egzemplarze wręczył papieżowi 9 marca w klinice Gemelli prezes Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak, Henryk Woźniakowski. Wedle jego relacji papież położył rękę na okładce, pogłaskał ją i powiedział: „Niech teraz idzie między ludzi”. W późniejszych dniach, na życzenie Jana Pawła II opiekujące się nim osoby czytały mu tę książkę na głos.

    W 1989 i 1994 roku Jan Paweł II napisał dwa listy, w których wyraził gotowość ustąpienia z powodu ciężkiej choroby lub innej przeszkody, uniemożliwiającej pełnienie posługi (treść dokumentów ujawniono pięć lat po śmierci papieża). W liście z 15 lutego 1989 roku napisał: „(…) w przypadku choroby (…), która nie pozwoliłaby mi skutecznie pełnić mojej posługi apostolskiej, bądź w przypadku, gdyby inna poważna i długotrwała trudność była w tym również przeszkodą, zrezygnuję z mego świętego i kanonicznego urzędu, zarówno jako Biskupa Rzymu, jak i Głowy świętego Kościoła katolickiego, na ręce Księdza Kardynała Dziekana Kolegium Kardynalskiego (…)”. W drugim liście, 74-letni wówczas papież napisał: „(…) pozostawiłem na piśmie moją wolę rezygnacji ze świętego i kanonicznego urzędu Rzymskiego Papieża w przypadku choroby, która byłaby uznana za nieuleczalną i która uniemożliwiałaby [skuteczne] pełnienie funkcji posługi Piotrowej”.

    We wrześniu 1981 r. Papież napisał specjalne przesłanie na temat zamachu, które miał odczytać podczas audiencji generalnej. Zaznaczył w nim, że swoje słowa kieruje „również do tego mojego brata, który 13 maja chciał pozbawić mnie życia, a chociaż do tego nie doszło, przyczynił się on do licznych ran, które musiałem leczyć przez wiele miesięcy”. Papież zapewnił, że przebaczył sprawcy już w karetce, która wiozła go po zamachu i dodał: „Akt przebaczenia jest pierwszym i podstawowym warunkiem, abyśmy my, ludzie, nie byli nawzajem podzieleni i stanęli jeden przeciwko drugiemu, jak nieprzyjaciele”. Ostatecznie zrezygnował z odczytania tego tekstu, uznając, że nie byłoby to właściwe z powodu toczącego się śledztwa w sprawie zamachu.

    Przed zamknięciem drewnianej trumny z ciałem Jana Pawła II nastąpił obrzędem przykrycia jego twarzy białym welonem. Towarzyszyła temu modlitwa do Pana życia i śmierci: „Wierzymy, że życie Jana Pawła II jest obecne w Tobie. Jego twarz, nieoświetlona już światłem tego świata niech będzie na zawsze oświetlona Twoim, wiecznym i niewyczerpanym Światłem. Jego Twarz, która badała Twoje szlaki, żeby wskazać je Kościołowi, niech cieszy się Twoją łaską. Jego twarz, której my już nie będziemy oglądać, niech cieszy się Twoją obecnością”.

    Jan Paweł II został pochowany w miejscu, gdzie do 2001 r. był grobowiec Jana XXIII. Trumnę z ciałem tego papieża przeniesiono w związku z jego beatyfikacją (3 września 2000) do bazyliki św. Piotra.

    Pogrzeb Jana Pawła II, który miał miejsce 8 kwietnia 2005 roku w Rzymie, stał się największym w dziejach świata zgromadzeniem najważniejszych przedstawicieli globu. W pożegnaniu papieża Wojtyły wzięło udział dwieście oficjalnych delegacji z szefami państw i rządów oraz przedstawicielami rodów królewskich i książęcych, przywódcami wyznań i religii z całego świata i szefami największych organizacji międzynarodowych.

    Liturgii pogrzebowej Jana Pawła II przewodniczył dziekan kolegium kardynalskiego, kard. Joseph Ratzinger, a wraz z nim koncelebrowało 160 kardynałów i patriarchowie wschodnich Kościołów oraz kilkumilionowa rzesza wiernych ze wszystkich stron świata. W homilii podczas Mszy za duszę papieża kard. Ratzinger powiedział: „Możemy być pewni, że nasz umiłowany Papież jest obecnie w oknie domu Ojca niebieskiego, widzi nas i nam błogosławi”.

    To właśnie Jan Paweł II „sprowadził” kard. Josepha Ratzingera, późniejszego Benedykta XVI, do Watykanu. 25 listopada 1981 r. dotychczasowy metropolita Monachium i Fryzyngi został mianowany prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Stał się jedną z najbardziej wyrazistych postaci Watykanu i „strażnikiem doktryny” podczas całego niemal pontyfikatu papieża Wojtyły.

    Podczas uroczystości pogrzebowej na Placu św. Piotra, zgodnie z tradycją trumna z ciałem papieża spoczęła nie na katafalku, lecz na dywanie rozłożonym na kamiennych schodach bazyliki. Przed pochówkiem w grotach watykańskich, trumnę cyprysową umieszczono w drugiej, metalowej i ocynkowanej. Na obydwu umieszczono pieczęcie urzędów watykańskich. Do środka włożono medale pamiątkowe pontyfikatu. Ciało Jana Pawła II zostało złożone do grobu 8 maja o 14. 20.

    Tomasz Królak/e-Kai

    ____________________________________________________________________________________

    Wykonało się Jana Pawła II

    Wykonało się Jana Pawła II

    East News/Se/Sebastian Musioł/Gość Niedzielny

    ***

    Jego śmierć była jak pieczęć potwierdzająca dokonane dzieło. Życie spełnione i wierne aż po ostatnie „Amen”. Umierający Jan Paweł II mógł bez wątpienia powtórzyć za Ukrzyżowanym: „Wykonało się!”.

    Ostatnie słowa Jezusa – ostatnie słowa Jana Pawła II. Czy wolno pozwolić sobie na takie zestawienie? Wolno, a może nawet trzeba. Papież powtarzał przecież, że człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa. Tym bardziej tego człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa.

    Jakie życie, taka śmierć

    Umieranie Jana Pawła II było i pozostanie doświadczeniem bardzo osobistym dla wielu ludzi na całym świecie, nie tylko dla wierzących. Pewnie dlatego, że Papież z Polski miał niezwykły dar komunikacji. Budował osobistą więź. Nawet kiedy spotykał się z ludźmi w tłumach, nawiązywał kontakt z każdą osobą. Kiedy stałem na Placu św. Piotra wpatrzony w okna pokoju Papieża, miałem wrażenie, jakbym był tuż obok niego. Drugim uczuciem było poczucie jedności z wszystkimi, którzy są obok mnie, a także dalej w Polsce i na całym świecie. Byliśmy razem, jak rodzina żegnająca ukochanego Ojca. Aż żal, że te chwile jedności, zwłaszcza wśród Polaków są tak rzadkie. Pomimo ogromnej medialności tego wydarzenia, uszanowana została intymność śmierci. Bezpośrednich świadków ostatnich chwil Papieża było niewielu. Najbliżsi współpracownicy, przyjaciele. Pod krzyżem Chrystusa stało także niewielu, a przecież ta śmierć miała znaczenie uniwersalne. Śmierć Papieża poruszyła świat. Zostawiła ślad nie tylko w emocjach, łzach, wzruszeniu, ale doprowadziła wielu do przemiany życia, do nawrócenia.


    Jan Paweł II wygłosił w 1987 roku w katedrze wawelskiej przejmującą medytację o krzyżu w życiu św. Jadwigi Królowej. „Skąd się bierze ta władza? – pytał Papież. – Jaką ma moc, On, wyniszczony, skazany na swoją krzyżową agonię na tylu miejscach świata? Poprzez tę agonię, poprzez wyniszczenie, poprzez obraz skrajnej słabości, hańby i nędzy, przemawia moc: jest to moc miłości »aż do końca«”. Wielu dziennikarzy przybyłych do Rzymu nie rozumiało, co się dzieje. Dlaczego tylu ludzi? Skąd ta wyjątkowa atmosfera? Tyle modlitwy, skupienia, nadziei? I ani śladu rozpaczy? Papież umierał przytulony do krzyża Chrystusa. Dlatego zwyciężył. Mocą miłości „do końca”. Świadomość, że usta, które wypowiedziały tyle dobrych, mądrych, jasnych słów, za chwilę zamilkną, potęgowała oczekiwanie na słowa ostatnie. Watykański dokument, który ukazał się pół roku po śmierci Jana Pawła wspomina tylko o jednym zdaniu, które wypowiedział w agonii: „Pozwólcie mi odejść do domu Ojca”. Do świata przeciekały informacje także o innych słowach. Nikt tych wieści oficjalnie nie potwierdził, ale były one bez wątpienia w jego stylu.

    Słowa wyszeptane
    „Jestem radosny, wy też bądźcie” – tak napisał ponoć Jan Paweł II na karteczce podanej współpracownikom. To słowa nadziei większej niż cierpienie i śmierć. To jakby echo i potwierdzenie wyznania sprzed lat: „Głębokim pokojem napełnia mnie myśl o chwili, w której Bóg wezwie mnie do siebie z życia do życia! Dlatego wypowiadam często – i bez najmniejszego odcienia smutku – modlitwę: w godzinie śmierci wezwij mnie i każ mi przyjść do Siebie”. „Szukałem was, a teraz przyszliście do mnie, i za to wam dziękuję”. Podano, że Papież wyszeptał te słowa do młodzieży wieczorem 1 kwietnia. Może usłyszał modlitwę czy śpiew pod oknami, chyba czuł obecność młodych. Potwierdził, że kocha ich na śmierć i życie. Młodzież od razu odwzajemniła te słowa. Jak zawsze. Mówiono o nich nieustannie, wypisywano je na papieskich flagach, portretach, transparentach. Ojciec Góra z ekipą z Lednicy, stojąc w kolejce do Bazyliki św. Piotra, śpiewał je jak refren w litanii do Papieża.

    „Amen”. Taki był podobno ostatni szept umierającego Papieża. To słowo najmocniej kojarzy się z Jezusowym „Wykonało się”. W ustach Ukrzyżowanego to słowo było obwieszczeniem ukończenia dzieła, wypełnienia zadania. Było ostatecznym potwierdzeniem życia Chrystusa, które było całkowicie dla innych – dla Ojca i dla ludzi. Życie wydane, poświęcone, w służbie, w posłuszeństwie. Czyż ten Chrystusowy wzór nie był programem życia Jana Pawła? Życie Papieża wykonało się. Życie dobre, spełnione, domknięte. Jak ziarno rzucone w glebę świata, ziemię serc. Przyniosło, przynosi plon obfity.

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________

    Ostatnie przesłanie św. Jana Pawła II:

    „Zostań z nami, Panie…”

    fot. Eric Draper – whitehouse.gov/Wikipedia

    ***

    Podczas swoich ostatnich życzeń wielkanocnych papież Polak skierował przepiękne słowa przesłania do każdego z nas.

    Ostatnie życzenia Ojca Świętego i ostatnie przesłanie z roku 2005:

    Moi drodzy, prowadzeni przez liturgię, módlmy się do Pana Jezusa, aby świat zobaczył i uznał, że dzięki Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu to, co uległo zniszczeniu, zostaje odbudowane, to co było stare, odnawia się, i wszystko powraca — jeszcze piękniejsze — do swej pierwotnej doskonałości.

    Z całego serca składam wszystkim gorące życzenia i zapewniam o pamięci w modlitwie, aby zmartwychwstały Pan obdarzył każdego z was oraz wasze rodziny i wspólnoty paschalnym darem swego pokoju.

    Zostań z nami, Panie…
    Potrzebujemy Ciebie, zmartwychwstały Panie,
    także i my, ludzie trzeciego tysiąclecia!
    Zostań z nami teraz i po wszystkie czasy.
    Spraw, by materialny postęp ludów
    nigdy nie usunął w cień wartości duchowych,
    które są duszą ich cywilizacji.
    Prosimy Cię, wspieraj nas w drodze.
    W Ciebie wierzymy, w Tobie pokładamy nadzieję,
    bo Ty jeden masz słowa życia wiecznego.

    Stacja7.pl

    ________________________________________________________________________

    03.04.2005 – Rzym Watykan n/z Plac św. Piotra po śmierci papieża Jana Pawła II /fot.Tomasz Wierzejski

    ***

    „Nawróciłam się, kiedy umierał Jan Paweł II”

    Od tamtego momentu nie mam już żadnych wątpliwości: Bóg istnieje. I to właśnie Jemu, Karolowi, udało się mnie o tym przekonać. Właśnie wtedy, kiedy nie potrafił już mówić…

    Byłam ateistką. Ignorowałam Boga, Kościół, no i Papieża. Chociaż może mógł wydawać się jednym z nas, ja widziałam w nim starego uparciucha, który wierzył w coś, co zupełnie nie istnieje.

    „Nie wiem dlaczego zaczęłam śledzić te wiadomości”

    Potem docierały do mnie wiadomości, że Papież odchodzi z tego świata. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam śledzić wszystkie wiadomości i programy w telewizji. Widziałam plac św. Piotra pełen twarzy, łez. Ludzie modlili się na kolanach, młodzież śpiewała, skandowała jego imię. Czuło się atmosferę adoracji, zwycięstwa miłości nad śmiercią. Właśnie w tym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy nie stoję czasami po złej stronie…

    A kiedy wiadomość o śmierci Papieża obiegła świat, powtarzałam w duchu tylko jedno zdanie: „Nie, nie, to nie może być prawdą, Boże mój, nie!”. Mając nadzieję, że zdarzy się cud, oczekiwałam na Jego postać, patrząc w papieskie okno. Chciałam powiedzieć Mu, że do tej pory byłam ślepa.

    Na koniec ten „stary uparciuch” zaprowadził mnie do Boga!

    Kiedy potwierdzono wiadomość o śmierci Jana Pawła II, nie potrafiłam już się opanować. Wybuchłam płaczem. Jeszcze dziś nie potrafię wytłumaczyć, co się ze mną stało. Odczuwałam taki straszny ból, co dla mnie samej było czymś niewyjaśnionym. Od tamtego momentu nie mam już żadnych wątpliwości: Bóg istnieje. I to właśnie Jemu, Karolowi, udało się mnie o tym przekonać. Właśnie wtedy, kiedy nie potrafił już mówić…

    Ile razy ignorowałam Jego nauki, a na koniec ten „stary uparciuch” zaprowadził mnie do Boga! Podczas Jego pogrzebu oddałam Mu się w opiekę, aby pomógł mi stawać się dobrą chrześcijanką. Jest świętym wszystkich, nawet tych, którzy podobnie jak ja odkryli zbyt późno, kim On jest naprawdę i ile miłości nam dał.

    Benedetta, Włochy


    Świadectwo pochodzi z książki „100 cudów na 100-lecie urodzin Jana Pawła II” Wydawnictwa św. Stanisława BM, zawierającej historie nawróceń, odzyskanego zdrowia, daru potomstwa – które swoją modlitwą wyprosił u Boga św. Jan Paweł II.


    Kardynał Angelo De Donatis zaprasza wiernych do udziału we Mszy świętej w 10 rocznicę kanonizacji św. Jana Pawła II

    Samplefot. Moisés Becerra / Cathopic

    ***

    Do czynnego udziału we Mszy św. sprawowanej pod przewodnictwem dziekana Kolegium Kardynalskiego, kard. Giovanniego Battisty Re 27 kwietnia o godz. 17.00 w 10 rocznicę kanonizacji św. Jana Pawła II w bazylice Świętego Piotra zachęcił wiernych i duchowieństwo Wiecznego Miasta, kard. Angelo De Donatis. Wikariusz Ojca Świętego dla Rzymu zaapelował do nich, „aby raz jeszcze zademonstrowali miłość diecezji do swego biskupa”.

    Kard. De Donatis przypomniał o słowach prośby wypowiedzianej przez papieża z Polski podczas pierwszej prywatnej audiencji dla ówczesnego kardynała wikariusza – Ugo Polettiego, aby pomógł mu poznać Rzym, jego rzeczywistość chrześcijańską, duchową, ludzką i cywilną. Zaznaczył, że od tej chwili rozpoczęła się miłość Ojca Świętego do jego diecezji, która stawała się coraz silniejsza z upływem każdego dnia. „Możemy powiedzieć z absolutną pewnością, że święty Jan Paweł II bardzo kochał Rzym i jego mieszkańców, a Wieczne Miasto zdecydowanie odwzajemniało tę miłość!” – stwierdził purpurat. Przypomniał, że świadczą o niej liczne wizyty w rzymskich parafiach. „W ciągu ponad 26 lat pontyfikatu papież Wojtyła odwiedził aż 301 parafii, a gdy w 2002 r. stan zdrowia nie pozwalał mu już na zbyt częste wędrówki po mieście, zaczął zapraszać wspólnoty parafialne do Watykanu: 16 wspólnot przybyło do Auli Pawła VI” – podkreślił papieski wikariusz dla Rzymu.

    „Miał zdolność wsłuchiwania się zarówno w radości, jak i niepokoje, których doświadczał lud Boży, poprzez konkretność życia parafialnego, aby następnie sformułować odpowiedzi wykraczające poza lokalne realia. W ten sposób parafie odwiedzone przez Papieża stały się prawdziwą Katedrą Piotrową, z której można było usłyszeć głos Biskupa Rzymu jako Pasterza Kościoła Powszechnego” – stwierdził kard. De Donatis. Zaznaczył, że 27 kwietnia kapłani, którzy wyrażą taką wolę będą mogli wziąć udział w koncelebrowanej Mszy św., przynosząc ze sobą albę i stułę.

    e-Kai/Vatican

    ______________________________________________________________________________________________________________

    WTOREK 2 KWIETNIA 2024

    * PIĄTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ŚRODA 3 KWIETNIA 2024

    * SZÓSTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ***

    3 kwietnia 33 r. – dzień, w którym umarł Jezus

    Data śmierci Jezusa to zapewne 3 kwietnia 33 r.

    fot. Eyepix / NurPhoto / AFP

    ***

    Pięć dni temu, w Wielki Piątek, obchodziliśmy liturgiczną pamiątkę śmierci, która przyniosła wybawienie całej ludzkości. A dzisiaj prawdopodobnie wypada rocznica historyczna. Data śmierci Jezusa to zapewne 3 kwietnia 33 r.

    Liturgia i historia

    Wielkanoc jest świętem ruchomym (wypadającym, jak niedawno pisaliśmy, w terminie między 21 marca a 25 kwietnia), a więc wcześniejszy o trzy dni Wielki Piątek również ma w różnych latach różne daty, które może dzielić maksymalnie aż 34 dni.

    Ale nie zapominajmy, że ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa miało miejsce w konkretnym miejscu i czasie. Kiedy? Najbardziej prawdopodobna data to 3 kwietnia 33 r. n.e. Tak wynika z opublikowanego w 1983 r. w piśmie naukowym Nature artykułu Colina J. Humphreys i W. G. Waddingtona. Badacze przedstawili tam wnioski z analizy świątynnego kalendarza żydowskiego, danych astronomicznych, zapisków historycznych (przede wszystkim kroniki historyka żydowskiego Józefa Flawiusza) i informacji podanych w Biblii.

    Pod Ponckim Piłatem

    Jezus został zamordowany – jak czytamy w Piśmie Świętym i jak powtarzamy w Credo – w czasie, kiedy prokuratorem Judei był Poncjusz Piłat. Czyli wydarzyło się to między 26 a 36 r. n.e.

    Jak wiemy z czterech Ewangelii, Pan Jezus skonał na krzyżu w piątek, dzień przed żydowskim świętem Paschy, czyli 14. lub 15. dnia miesiąca nisan (badacze nie są w tej kwestii zgodni). Zgodnie z żydowskim zwyczajem dzień zaczyna się i kończy zachodem słońca, które wiosną w Izraelu ma miejsce – „przekładając” to nasz zegar – około godziny 19.

    Pan Jezus umarł około godziny 15. Świętowanie Paschy zaczynano od rytualnego zabicia baranka, które zwykle miało miejsce między godziną 15 a 17 . Kiedy wschodził księżyc (tej nocy zawsze była pełnia), rozpoczynała się wieczerza paschalna.

    Pięć możliwych dat

    14 dzień miesiąca nisan w latach 26-36 wypadł w piątek tylko trzy razy: 11 kwietnia 27 r., 7 kwietnia 30 r. i 3 kwietnia 33 r. Natomiast 15 dzień nisan – 23 kwietnia 34 r. lub w wyjątkowych okolicznościach (kiedy z powodu złych zbiorów zarządzano rok przestępny i dodawano jeden miesiąc do kalendarza) – 11 kwietnia 27 r.

    Kwiecień roku 27 to zbyt wcześnie z dwóch powodów. Jan Chrzciciel rozpoczął swoją działalność w 28 lub 29 r., ponieważ czytamy: „Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara…” (Łk 3,1-2). Chrzest Jezusa w Jordanie nie mógł więc mieć miejsca przed 28 r. Po drugie z niektórych zapisów Ewangelii według św. Łukasza wynika, że Piłat był już prokuratorem Judei przez jakiś czas przed ukrzyżowaniem Jezusa, bo Jezus podczas swojej publicznej działalności, w czasie jednej z podróży do Jerozolimy, usłyszał „o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar” (Łk 13,1).

    Z kolei rok 34 jest datą zbyt późną. Rok ten uważa się za datę nawrócenia św. Pawła, na co wskazują również dane z Jego listu do Galatów (Ga 1,18; 2,1). Ponadto 15. dzień nisan wypadłby w piątek 34 r. tylko wtedy, gdyby do kalendarza tego roku został wprowadzony dodatkowy miesiąc przestępny – a na to nic nie wskazuje.

    A więc dwie możliwe daty śmierci naszego Pana Jezusa Chrystusa to: 7 kwietnia 30 r. lub 3 kwietnia 33 r. Tę pierwszą należy wykluczyć z powodu wspomnianego terminu rozpoczęcia działalności Jana Chrzciciela najwcześniej jesienią 28 r. Z Ewangelii według św. Jana wiemy bowiem, że Jezus w czasie swojej publicznej działalności obchodził trzy razy święto Paschy.

    Zostaje jedna data – piątek, 3 kwietnia 33 r. A więc dziś wypada 1991. rocznica śmierci, która przyniosła zbawienie całej ludzkości.

    Zaćmienie i krwawy księżyc

    Jest jeszcze jedna przesłanka potwierdzająca tę opcję. W Dziejach Apostolskich czytamy, że w dzień Zesłania Ducha Świętego, czyli kilka tygodni po śmierci Jezusa, św. Piotr w słynnej mowie do swoich współbraci Żydów powiedział im, że na ich oczach spełniła się przepowiednia proroka Joela: „Słońce zamieni się w ciemności, a księżyc w krew, zanim nadejdzie dzień Pański, wielki i wspaniały” (Dz 2,14-20). Piotr z pewnością wspomina tu o trzech godzinach ciemności, które zapadły nad Jerozolimą w czasie ukrzyżowania Jezusa, oraz późniejszym zaćmieniu księżyca, które na ziemi jest obserwowane właśnie jako czerwona barwa księżyca.

    W latach 26-36 w Jerozolimie miało miejsce jedno częściowe zaćmienie księżyca – 3 kwietnia 33 roku! Zaczęło się ono ok. godz. 18.20 (gdy księżyc był tuż nad horyzontem i gdy pobożni żydzi szczególnie intensywnie mu się przyglądali, czekając na sygnał do rozpoczęcia wieczerzy) i trwało ok. 30 minut.

    Ustalenia dotyczące prawdopodobnej historycznej daty śmierci Jezusa niczego nie zmieniają w liturgii Kościoła ani – tym bardziej – w naszej wierze. Ale może warto w tym dniu, w którym zapewne dokonało się nasze zbawienie, jeszcze raz westchnąć do Pana i podziękować Mu za to, że z miłości do nas przyszedł na świat, umarł za nas i nas wybawił?

    Joanna Operacz/Aletaia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 KWIETNIA – PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA

    * ŚIÓDMY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO – 4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD

    MSZA ŚW. W KAPLICY IZBIE JEZUSA MIŁOSIERNEGO O GODZ. 19.00

    PO MSZY ŚW. – GODZINA ŚWIĘTA W INTENCJI KAPŁANÓW

    Adoracja Najświętszego Sakramentu

    fot. Opoka.pl

    ***

    “Dzieło Duchowej Adopcji Kapłanów powstało po to, by zrzeszać ludzi pragnących wspierać kapłanów w ich posłudze, przede wszystkim poprzez modlitwę, ofiarowanie cierpień duchowych lub fizycznych, czy udział we Mszy Świętej. Gorąco wierzymy, że nasze modlitwy przyczynią się do wzrostu wiary kapłanów oraz rozpalania charyzmatu ich powołania, przez co staną się lepszymi głosicielami Słowa Bożego i szafarzami Sakramentów”.

    Dobry pasterz, pasterz według Bożego serca, jest największym skarbem, jaki dobry Bóg może dać parafii i jednym z najcenniejszych darów Bożego miłosierdzia (św. Jan Maria Vianney).

    Modlitwa za kapłanów

    Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, aby głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni. Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie. Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA

    5 KWIETNIA – PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA

    ADORACJA I SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZ. 18.00

    MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00 W INTENCJI PRZEBŁAGALNEJ ZA GRZECHY NASZE I GRZECHY CAŁEGO ŚWIATA

     Adobe Stock

    ***

    W piątek 10 czerwca 1675 r., po oktawie Bożego Ciała, miało miejsce ostatnie objawienie Jezusowego Serca św. Małgorzacie Marii. Jezus powiedział do niej: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że nie szczędziło niczego aż do zupełnego wyniszczenia się dla okazania im miłości, a w zamian za to doznaje od większości ludzi tylko gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw, jakie oddają mu w tym Sakramencie Miłości. Dlatego żądam, aby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto ku czci Mojego Serca i na wynagrodzenie Mi przez komunię i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznaję”.

    __________________________________

    * ÓSMY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 KWIETNIA – PIERWSZY SOBOTA MIESIĄCA

    * DZIEWIĄTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    MSZA ŚW. WIGILIJNA Z UROCZYSTOŚCI BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    O GODZ. 18.00

    PO MSZY ŚW. NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA SKIEROWANE PRZECIWKO NIEPOKALANEMU SERCU NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.

    This image has an empty alt attribute; its file name is NSM.jpg

    *****

    Pierwsza sobota miesiąca.

    Maryja: “Przybędę z łaskami”

    „Córko moja – prosiła Maryja – spójrz, Serce moje otoczone cierniami, którymi niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewdzięczność stale ranią. Przynajmniej ty staraj się nieść Mi radość i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w godzinie śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia do tych wszystkich, którzy przez pięć miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię świętą, odmówią jeden różaniec i przez piętnaście minut rozmyślania nad piętnastu tajemnicami różańcowymi towarzyszyć Mi będą w intencji zadośćuczynienia”. Te słowa zawierające prośbę Maryi wypowiedziane w dni 10 grudnia 1925 r. w Pontevedra (Hiszpania) są nadal mało znane, a tym bardziej słabo praktykowane w kościele Chrystusowym. W tym dniu Maryja objawiła się s. Łucji z Dzieciątkiem Jezus i pokazała cierniami otoczone Serce…

    Nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, które tu omawiam, jest ściśle związane z Objawieniami Fatimskimi w 1917 roku. Spośród trójki dzieci Franciszka, Hiacynty i Łucji, „Niebo” wybrało Łucję do „specjalnego zadania” o którym poinformowała ją Najświętsza Maryja w dniu 13 czerwca 1917 roku: „Jezus chce posłużyć się tobą, abym była bardziej znana i miłowana. Chce zaprowadzić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Tym, którzy przyjmą to nabożeństwo, obiecuję zbawienie. Te dusze będą przez Boga kochane jak kwiaty postawione przeze mnie dla ozdoby Jego tronu”.

     S. Łucja również otrzymała w nocy z 29 na 30 maja 1930 r. w Tuy odpowiedź od Pana Jezusa na pytanie o zasadność pięciu pierwszych sobót miesiąca.
    „Córko moja, powód jest prosty: Jest pięć rodzajów obelg i bluźnierstw wypowiadanych przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi:
    – bluźnierstwa przeciw Niepokalanemu Poczęciu;

    Dzisiaj zatrzymamy się nad pierwszym bluźnierstwem przeciwko Niepokalanemu Poczęciu.

    Papież Pius IX w 9 grudnia 1854 roku w konstytucji apostolskiej Ineffabilis Deus ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, który brzmi: 
    (…) ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmogącego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana jako nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną, i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć.

    Niestety sam termin “Niepokalane Poczęcie” wielu ludzi doprowadza do najwyższej irytacji. Często słychać nawet z ust ludzi wierzących “wszystko w tym chrześcijaństwie mogłabym przyjąć, tylko tego Niepokalanego Poczęcia nie mogę przełknąć!”. Takie spojrzenie jest dobrym powodem, aby spokojnie się zastanowić nad tą prawdą wiary katolickiej, którą dopiero w dziewiętnastym wieku uznano za dogmat. Trzeba tu jednak dodać, że cztery lata później „samo Niebo” jakby go potwierdziło „posyłając” Maryję do skromnej 14 letniej Bernadety w Lourdes, a Ona w święto Zwiastowania, 25 marca 1858 roku powiedziała: “Ja jestem Niepokalanym Poczęciem”. Bernadetta była zaskoczona tą odpowiedzią, gdyż nie wiedziała, co znaczy to dziwne imię “Niepokalanie Poczęta”, tym bardziej że nigdy o nim nie słyszała. Nie zdążyła się już jednak o nic więcej zapytać, ponieważ śliczna Pani zniknęła. 
    Gdy słyszę, jak ktoś w podobny sposób podważa dogmat o Niepokalanym Poczęciu nietrudno udowodnić takim ludziom, że w ogóle nie wiedzą o czym mówią, bo często bywa tak, że mylą oni dogmat o Niepokalanym Poczęciu z zupełnie inną prawdą wiary o dziewictwie Maryi i narodzinach Bożego Syna z Dziewicy. Ale to są dwie całkowicie różne sprawy. 
    Bóg wybrał Maryję, aby stała się Matką Odkupiciela rodzaju ludzkiego i o Niej słyszymy: błogosławioną między niewiastami. Jest błogosławiona, ponieważ uwierzyła, że u Boga nie ma nic niemożliwego. Wielokrotnie Bóg przemawiał przez proroków chcąc wejść w ludzkie życie i szukając, którędy by mógł do nas wejść, i tak Pan znalazł otwarte Serce Maryi na boży głos gotowe wypełnić Bożą wolę. Kiedy chce przemówić do nas – choćby w tym nadchodzącym czasie pokuty – to być może szuka właśnie owego Maryjnego punktu w naszym życiu. Być może nie interesuje Go, jak bardzo jesteśmy pobożni, moralni, ascetyczni i zdyscyplinowani – chce raczej wiedzieć, jak bardzo jesteśmy otwarci na Jego Słowo i Jego wolę, czyli jak bardzo jest otwarte nasze serce. 
    Brama, przez którą wchodzi Pan w historię życia ludzkiego, jest Maryjne FIAT, “stań się” – “Niech mi się stanie według Słowa Twego!”. U początków dzieła stworzenia znajduje się Boże FIAT – Niech się stanie! Niech się stanie światłość! Niech się stanie ziemia! Niech się staną słońce i gwiazdy! To Boże słowo wyraża Jego władze i stwórczą potęgę, powołuje rzeczy z niebytu do bytu – tak było na początku dzieła stworzenia o czym czytamy w księdze Rodzaju.

    Gdy jednak ludzkość uległa podszeptom szatana i uległa grzechowi, Pan rozpoczyna swoje dzieło naszego odkupienia, przez które dziełu stworzenia dopiero nadaje ostateczną głębię i sens. To dzieło również jest zależne od FIAT Maryi – będące ludzką odpowiedzią na Boże wezwanie. Słowo wiary Maryi: “Fiat mihi secundum verbum Tuum” – “Niech mi się stanie według słowa Twego”. Owo FIAT czyli “stań się” wypowiada Maryja całym swoim jestestwem, całą swoją wiarą i życiem Ta, która nie doznała skazy grzechu pierworodnego.

    Cieszmy się zatem, że mamy taką Matkę, która dla nas jest też prawdziwym przykładem, że Pan Bóg ma w swej opiece tych, którzy Mu ufają.

    W każdym czasie naszej egzystencji chcemy się uczyć takiej wiary i ufności – dlatego my Sercanie Biali zapraszamy do naszego klasztoru w Polanicy Zdroju ul. Reymonta 1, do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej, czyli SZKOŁY SERCA na pierwsze soboty miesiąca, aby razem wynagradzać za grzechy, jakich dopuszczają się ludzie, także niewierzący, przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi, a w konsekwencji przeciw Bogu, ale również uczyć się od Maryi miłości i posłuszeństwa Panu Bogu, czyli mówić Bogu w sposób świadomy i odważny FIAT „niech mi się tak stanie”. 
    Nasze modlitewne spotkanie zaczynamy o godzinie 20.00 Mszą Świętą, a później Różaniec wynagradzający i czuwanie. Jest to dobra okazja do odbycia spowiedzi. 
    (Szczegóły na stronie www.sanktuarium-fatimskie.pl ) 
    W ten sposób chcemy wynagradzać Niepokalanemu Sercu Maryi za różne obelgi i bluźnierstwa.
    Zapraszamy wszystkich chętnych do przybycia do MATKI… 
    „Muszę wyznać – pisała Siostra Łucja – że nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, niż kiedy przychodzi pierwsza sobota. Czy nie jest prawdą, że największym naszym szczęściem jest być całym dla Jezusa i Maryi i kochać Ich wyłącznie, bezwarunkowo?”.

    fronda.pl/o. Zdzisław Świniarski SSCC (Sercanin Biały)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Marksizm nadal zaraża.

    Prof. Wojciech Roszkowski w nowej książce o powracającej modzie na marksizm

    Marksizm nadal zaraża. Prof. Wojciech Roszkowski w nowej książce o powracającej modzie na marksizm

    fot. Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

    ***

    Marksizm jest jak hydra – gdy odcina się jedną głowę, na jej miejscu wyrastają nowe, nie mniej groźne. Fenomen długiego trwania marksizmu analizuje prof. Wojciech Roszkowski w swej najnowszej książce.

    Marksizm w przeszłości interesował polskich intelektualistów nie tylko jako teoretyczna idea, ale jako ideologia, która zmieniła bieg historii po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej w Rosji, a później w wyniku sowietyzacji Europy Wschodniej. Wśród autorów zajmujących się tym zagadnieniem wyjątkowe miejsce zajmują prof. Leszek Kołakowski oraz o. Józef M. Bocheński. Po 1989 r. studia nad marksizmem ograniczały się do badania historycznych uwarunkowań jego percepcji. Zasługą prof. Wojciecha Roszkowskiego jest przeniesienie tej dyskusji w czasy współczesne, gdyż jak dowodzi, marksizm, chociaż jest nagi i martwy, zaraża kolejne pokolenia.

    – Książka powstawała bardzo długo – mówi w rozmowie z „Gościem” prof. Roszkowski – ponieważ jest oparta m.in. na moich notatkach z czasów, gdy zdawałem egzamin doktorski z filozofii i musiałem się przygotować także z filozofii marksistowskiej. Wydaje mi się, że istnieje potrzeba analizy marksizmu jako źródła różnych współczesnych izmów. Celem nie jest stuprocentowa kontynuacja marksizmu, ale traktowanie go jako źródła inspiracji przynajmniej w dwóch punktach: wojującego ateizmu oraz rewolucji. Marks w młodości był satanistą i jego głównym założeniem był wojujący ateizm. Dla niego religia nie tylko jest opium dla mas – przekonuje prof. Roszkowski. – Zakładał on, że świat jest zjawiskiem jedynie materialnym. Z tego bierze się cała jego fałszywa filozofia – dodaje.

    Natomiast drugim fundamentalnym bytem w myśli marksistowskiej była rewolucja. Założenie podstawowe zakładało, że istniejący świat i porządek społeczny należy zburzyć. Jednocześnie Marks nie opisuje, jaki nowy świat z tego chaosu powstanie. Natomiast cała warstwa społeczno-ekonomiczna marksizmu jest oparta na wielu nieporozumieniach i bałamutnych twierdzeniach: teorii wartości opartej na pracy, teorii wartości dodatkowej itp. Jak ocenia prof. Roszkowski, katastrofalna jest także antropologia Marksa, gdyż z niej wypływa tak modne dzisiaj założenie, że człowiek sam się stwarza. To jest antropologia nieograniczona, jak mówią niektórzy badacze. Chrześcijaństwo opiera się na antropologii ograniczonej, gdyż człowiek jest stworzeniem, a nie stwórcą. Zaś antropolodzy nieograniczeni uważają, że stwórcy nie ma, a człowiek sam się stwarza. I to jest w gruncie rzeczy Marks. Całe jego wywody na temat niesprawiedliwości społecznej, które przysporzyły mu sławy oraz sympatii w różnych kręgach społecznych jako głównemu ideologowi części ruchu robotniczego, oparte są na tej bałamutnej antropologii. Marks chciał zburzyć istniejący świat. Jemu w ogóle nie zależało na poprawie losu robotników. Wyznawał bowiem rewolucyjną ideologię, bliską rosyjskim anarchistom Bakuninowi czy Nieczajewowi, że poprawa warunków życia robotników utrudnia rewolucję. Prawdziwa poprawa sytuacji robotników miała miejsce w Anglii, dzięki działalności związków zawodowych. Jak jednak przypomina prof. Roszkowski, Marks w „Manifeście komunistycznym” wyraża poparcie dla najbardziej skrajnego, rewolucyjnego sposobu zmiany położenia warstw najuboższych. Narzędziem tej zmiany, podkreśla, miała być rewolucja przeprowadzona w imię jakiegoś nowego człowieka, którego Marks nie potrafi zdefiniować.

    Marksizm zrusyfikowany

    Zwycięstwo bolszewików w Rosji zapoczątkowało realizację marksistowskiej utopii w kraju, w którym według Marksa nie miało prawa się to wydarzyć. Klasa robotnicza była tam nieliczna, a zasadniczym rezerwuarem sił rewolucyjnych było chłopstwo. Ten rozdział pracy prof. Roszkowskiego jest jednocześnie studium sowieckiego modelu władzy, jedynej w praktyce dziejowej spełnionej formy pomysłów Marksa i Engelsa. Jak słusznie zauważa prof. Roszkowski, Lenin, przystępując do budowy komunizmu w Rosji, nie kopiował rewolucyjnych wzorów opisanych w dziełach Marksa i Engelsa, ale przeprowadził ich adaptację do specyficznych, rosyjskich warunków. Marksizm – jak ocenił to jeden z najwybitniejszych rosyjskich myślicieli tamtej epoki Mikołaj Bierdiajew – został w ten sposób „zrusyfikowany”. Nie robotnicze masy zdecydowały o biegu wydarzeń, ale kadrowa partia bolszewików, która raz zdobytej władzy nie oddała, posługując się terrorem w skali wcześniej nieznanej. Kolektywizacja rolnictwa także wpisywała się w kultywowane w Rosji od wieków tradycje nie indywidualnego posiadania ziemi, lecz uprawiania jej przez wspólnoty – miry i obszcziny. Pierwszym widzialnym skutkiem rewolucji bolszewickiej było powstanie ogromnej armii urzędników, zarządzającej upaństwowionym majątkiem narodowym oraz kontrolującej coraz to nowe obszary życia społecznego. Wyjątkowe miejsce w tym systemie zajęła tajna policja, tzw. czeka, która w pewnym momencie miała także prawo do osądzenia winnych i natychmiastowego wykonywania wyroków śmierci.

    Jedną z ofiar rewolucji stała się rosyjska Cerkiew prawosławna, która pierwsza wzięła na siebie uderzenie neopogańskiej furii bolszewików. Później represje dotknęły także inne wspólnoty religijne, zwłaszcza Kościół katolicki. Wszystkie organizacje religijne utraciły podmiotowość prawną i znalazły się pod kontrolą zarówno administracji państwowej, jak i tajnej policji. Już w sierpniu 1918 r. zaczęto w Rosji zakładać obozy koncentracyjne, które po latach stały się częścią wielkiej państwowej struktury zorganizowanego niewolnictwa – Gułagu. Początkowo zamykano tam „kułaków, księży, białogwardzistów i inne wątpliwe elementy”, później zbuntowanych chłopów, a w końcu każdego, kto wyrażał jakąkolwiek wątpliwość co do słuszności bolszewickich metod rządzenia krajem. W szczytowej fazie w łagrach siedziało 12 mln ludzi, współczesnych niewolników.

    Przyjmuje się, że terror pochłonął ok. 67 mln obywateli sowieckich: ofiar głodu, łagrów i masowych egzekucji. W krwawym młynie rewolucji przemielona została cała warstwa rosyjskiej inteligencji, przemysłowców, ziemiaństwa, zamożniejszego chłopstwa oraz duchowieństwa wszystkich wyznań i religii. Związek Sowiecki był przez wiele dziesięcioleci jedynym przykładem realizacji teorii Marksa i Engelsa przez Lenina i Stalina. Kolejne mutacje tego systemu w Chinach oraz niektórych krajach Azji były nie mniej okrutne. Nieco inaczej potoczyły się losy krajów Europy Wschodniej, gdzie model sowiecki adaptowano do miejscowych warunków. Nigdzie jednak ten system społeczny nie rozwiązał żadnego z istotnych problemów społecznych. Poza tym okazał się kompletnie niewydolny gospodarczo. Dlatego, jak pisze Roszkowski, „socjalizm realny” nazywano coraz częściej najdłuższą drogą od kapitalizmu do kapitalizmu.

    Życie po życiu

    Wydawałoby się, że upadek komunizmu oraz rozpad Związku Sowieckiego oznaczać będzie także kres marksistowskiej utopii. Tak się jednak nie stało. Obecnie powraca moda na marksizm, adaptowany do współczesnych warunków. Próbą wyjaśnienia tego zjawiska jest ostatniaczęść książki prof. Roszkowskiego, zatytułowana „Sieroty po Marksie”. Jego zdaniem we współczesnych utopiach przetrwały przede wszystkim dwa zasadnicze fundamenty marksizmu: ateizm i przekonanie o konieczności rewolucyjnej przebudowy świata. Nie mniej ważna jest – obecna zarówno w praktyce komunistycznej, jak również w wielu współczesnych izmach – kategoria grup i społeczności „wykluczonych”. – Najpierw opisywana była w ten sposób klasa robotnicza, później kobiety, teraz transseksualiści – analizuje to zjawisko prof. Roszkowski. Rozwinięciem myśli marksistowskiej jest uznanie, że zagrożeniem dla rewolucji są ludzie jako tacy, dlatego że ekologizm zakłada, że to człowiek jest przeszkodą w rozwoju gospodarczym i generalnie zagraża światu. – Nie jestem przeciwko ochronie środowiska – wyjaśnia prof. Roszkowski. – Jednak pomiędzy polityką ekologiczną a ekologizmem jest zasadnicza różnica. Ekologizm jest uwielbieniem matki Ziemi, której szkodzą ludzie. Oczywiście ubrane to jest w inne słowa, ale logika działania i filozofia są podobne do marksizmu.

    Praca prof. Roszkowskiego jest zarówno esejem filozoficznym, jak i studium historii, opisywanej ze szczególnym uwzględnieniem roli, jaką w niej odgrywał marksizm. Autor zwraca uwagę, że marskizm zawsze odwoływał się do różnych ludzkich słabości, które usprawiedliwiał, twierdząc, że moralność jest kwestią społeczną. Z tej perspektywy oceniane było także prawo, które według Marksa było narzędziem ucisku i ma wymiar klasowy. Dotyczy to także zdefiniowanego na nowo pojęcia rodziny, co jest istotnym elementem wywodów kontynuatorów Marksa, postulujących „wyzwolenie” rodziny spod władzy zastałych, „patriarchalnych” struktur społecznych. Temu mają służyć głębokie zmiany w prawie. – Filozofia, jak mówił Marks, nie jest po to, aby świat wytłumaczyć, ale aby go zmienić – konkluduje prof. Roszkowski. – Feminizm, genderyzm, ekologizm i transhumanizm są ideologiami, które także nie tłumaczą świata, ale chcą go zmienić w sposób równie radykalny, jak proponował to niegdyś Marks.

    Andrzej Grajewski/Gość Niedzielny

    ***

    W. Roszkowski,  Bezbożność, terror i propaganda.  Fałszywe proroctwa marksizmu  Kraków 2024 r., ss. 301

    Wojciech  Roszkowski, Bezbożność, terror i propaganda. Fałszywe proroctwa marksizmu Kraków 2024 r., ss. 301
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – kwiecień 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    _____________________________________________________________________________________________________________

    30 kwietnia

    Święty Pius V, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Benedykt Cottolengo, prezbiter
      •  Święta Maria od Wcielenia Guyard-Martin, zakonnica
      •  Święty Gualfard
      •  Święty Aldobrand, biskup
    ***
    Święty Pius V

    Antonio Ghislieri (znany także jako Aleksandrinus) urodził się 17 stycznia 1504 r. w Bosco Marengo, w Piemoncie (Włochy). Drogowskazem jego całego życia była najdoskonalsza pobożność chrześcijańska. Rodziców nie było stać na kształcenie syna. Dlatego Antonio zajmował się wypasem owiec. W wieku 14 lat dzięki pomocy jednego z sąsiadów dostał się na studia do konwentu dominikanów. Mając zaledwie piętnaście lat, w 1520 r., przywdział habit dominikański. Otrzymał zakonne imię Michał. W 1521 r. złożył śluby. W zakonie stał się wzorem doskonałości religijnej. Studia teologiczne odbywał kolejno w Bolonii i w Genui. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1528 roku, gdy miał 24 lata. Po uzyskaniu tytułu lektora teologii wykładał w klasztorach w Vigevano, w Soncino i w Alba. Praca ta zajęła mu szesnaście lat; prócz tego pełnił w zakonie inne ważne funkcje. Wielokrotnie wybierano go na przeora, ponieważ wyróżniał się szlachetnymi obyczajami i prowadził surowe życie.
    Dla zażegnania szerzących się herezji papież Paweł III w roku 1542 wyznaczył w każdej diecezji inkwizytorów rzymskich. Ojciec Michał musiał wyróżniać się niezwykłą gorliwością, skoro został wyznaczony na wikariusza inkwizytora papieskiego na Padwę. Niedługo potem został mianowany inkwizytorem Pawii, a w roku 1546 – na diecezję Como i Bergamo. Wreszcie na propozycję kardynała Piotra Carafy papież mianował o. Michała inkwizytorem na okręg rzymski (1551). W roku 1555 na tron papieski wstąpił kard. Piotr Carafa pod imieniem Pawła IV. Jako zwolennik generalnych reform w Kościele w roku 1556 zaprosił o. Michała do Rzymu dla przeprowadzenia reform w kurii rzymskiej. W tymże roku Paweł IV mianował o. Michała biskupem Nepi i Sutri. W roku zaś 1557 wyniósł go do godności kardynała. Wreszcie w roku 1558 powierzył mu urząd naczelnego inkwizytora na cały Kościół powszechny.
    Pomimo tylu tak zaszczytnych godności kardynał Michał Ghislieri wyróżniał się nadal niezwykłą prostotą i stylem życia. Po pewnym czasie jednak naraził się papieżowi. Paweł IV był bowiem zwolennikiem rządów twardych i na punkcie prawowierności był nieubłagany. Polecił inkwizytorom, by wobec podejrzanych o sprzyjanie nowinkom byli bezwzględni. Nie można się temu dziwić, gdyż głoszone błędy znajdowały wielu zwolenników także wśród hierarchii kościelnej. Kardynał Ghislieri był natomiast zwolennikiem taktyki przekonywania, upominania i jak najłagodniejszych kar. Dzięki temu uwolnił od podejrzenia o herezję kardynała Morone i uwolnił z więzienia arcybiskupa Toledo, Bartłomieja Carranza, podejrzanego również o sprzyjanie herezji. Na wiadomość o tym surowy papież wypominał kard. Ghislieri, że przez swą zbytnią łagodność rozzuchwala błędnowierców. Doszło do tego, że wyrzucał mu wprost, że jest niegodnym kardynalskiej purpury, groził mu nawet uwięzieniem w Zamku Anioła (1559).
    Następca Pawła IV, Pius IV zwolnił kard. Ghislieri z urzędu naczelnego inkwizytora i przeniósł go z Rzymu na biskupstwo Mondovi w Piemoncie (1560). Okazało się, że także do jego diecezji dotarły “nowinki” heretyckie. Gorliwy biskup starał się wszelkimi sposobami pozyskać odpadłych od Kościoła. Unikał przy tym środków represyjnych.
    9 grudnia 1565 roku zmarł papież Pius IV. Kardynałowie, na wniosek św. Karola Boromeusza, 7 stycznia 1566 roku wybrali jego następcą kardynała Ghislieri. Nowy papież przybrał sobie imię Piusa V. Koronacja odbyła się 17 stycznia, w sam dzień urodzin papieża. Miał on wtedy 62 lata.
    Pius V od razu przystąpił do wprowadzania w życie uchwał zakończonego 3 lata wcześniej Soboru Trydenckiego. Zwracał baczną uwagę, by do urzędów kościelnych dopuszczać tylko najgodniejszych. Odrzucał stanowczo względy rodzinne, dyplomatyczne czy też polityczne. Przeprowadził do końca reformę w kurii rzymskiej: w Datarii, Sygnaturze, w Kamerze i w Kancelarii Papieskiej. Zaprowadził także ład w poszczególnych kongregacjach rzymskich i wprowadził kongregacje nowe, jak na przykład kongregację interpretacji uchwał Soboru Trydenckiego i kongregację indeksu. Wprowadził zakaz opuszczania na dłuższy czas przez biskupów diecezji i parafii przez proboszczów. Nakazał biskupom odbywanie regularnych wizytacji parafii. Dla podniesienia studiów i poziomu moralnego kleru państwa watykańskiego nakazał, by klerycy odbywali studia w Kolegium Rzymskim, które zostało powierzone jezuitom. Nalegał niemniej stanowczo, by każda diecezja miała seminarium dla swoich kleryków. Wyznaczył wizytatorów apostolskich, którzy mieli dopilnować, aby uchwały Soboru były przeprowadzone we wszystkich krajach. Jednym z pierwszych posunięć nowego papieża było uzupełnienie kolegium kardynalskiego o ludzi prawych i całkowicie oddanych sprawie Kościoła.
    W swoich wysiłkach dla przeprowadzenia reformy nie pominął papież także zakonów. Kiedy humiliaci nie chcieli poddać się zarządzeniom papieskim, zostali zniesieni dekretem w 1571 roku.
    Dla pozyskania prawosławnych Greków Pius V wyniósł do godności doktorów Kościoła czterech przedstawicieli Kościoła wschodniego: św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanu, św. Grzegorza z Nyssy i św. Jana Złotoustego. Wprowadził też ich imiona do liturgii łacińskiej na wzór czterech wielkich doktorów w Kościele zachodnim, którymi byli: św. Ambroży, św. Hieronim, św. Augustyn i św. Grzegorz I Wielki. Do grona doktorów, czyli nauczycieli Kościoła, dołączył w 1567 r. także swojego współbrata zakonnego, św. Tomasza z Akwinu (z tytułem Doktora Anielskiego) i zarządził wydanie drukiem jego dzieł, a także wprowadził je do programów seminaryjnych.
    Katechezie katolickiej przysłużył się przez zainicjowanie i ogłoszenie Katechizmu Rzymskiego (1566), który miał być dla proboszczów podstawą do wykładu wiary. Zasługą Piusa V była także reforma brewiarza (1568) i mszału (1570). Dla ujednolicenia liturgii łacińskiej papież zniósł zbyt daleko idące na tym polu przywileje liturgii partykularnych kościołów czy też zakonów. Inkwizytorom nakazał stosować wielką roztropność i umiar. Wystąpił stanowczo przeciwko inkwizycji hiszpańskiej, która nie miała nic wspólnego z obroną wiary, a służyła wyłącznie celom politycznym króla Filipa II.
    Tak wszechstronnie zaplanowana i konsekwentnie przeprowadzona reforma Kościoła zaczęła bardzo szybko wydawać błogosławione owoce religijnego odrodzenia.

    Święty Pius V

    Papież starał się zaprowadzić ład także w państwie kościelnym. Raz w miesiącu osobiście przyjmował zażalenia na wyroki sądów i urzędników papieskich i rozstrzygał je na korzyść poszkodowanych. Dwa razy w tygodniu przyjmował skargi ubogich. W owym czasie rozwinął się bardzo w państwie kościelnym bandytyzm. Pius V ścigał przestępców z całą surowością, aż zaprowadził wreszcie upragniony spokój. Wystawił wiele szkół, szpitali i przytułków. Uzdrowił administrację w państwie kościelnym i rozkładał sprawiedliwie podatki. Cenił bardzo modlitwę różańcową i propagował ją wśród duchowieństwa i ludu. W 1569 r. specjalnym dokumentem nadał różańcowi formę, która przetrwała aż do naszych czasów.
    Za jego pontyfikatu książę Juan de Austria, nieślubny syn cesarza Karola V, wystąpił przeciwko Turkom podczas jednej z najkrwawszych bitew morskich pod Lepanto. Zjednoczona flota chrześcijańska odniosła 7 października 1571 roku wspaniałe zwycięstwo. Z 250 galer tureckich 60 zostało zatopionych lub dostało się do niewoli. Z armii tureckiej, liczącej 75 tys. doborowego żołnierza 27 tys. zatonęło, a 5 tys. dostało się do niewoli. Straty chrześcijańskie wyniosły: 12 zatopionych galer i 8 tys. zabitych. Na wieść o zbliżającej się wojnie papież, dominikanin i wielki czciciel Matki Bożej, rozpoczął żarliwe odmawianie modlitwy różańcowej w intencji powstrzymania islamizacji Starego Kontynentu. Po zwycięstwie przypisał je wstawiennictwu Najświętszej Marii Panny Różańcowej i ustanowił w tym dniu jej święto (początkowo obchodzone tylko w kościołach, przy których były Bractwa Różańcowe).
    W rok po tym zwycięstwie ciężko zachorował na nerki. Zaopatrzony ostatnimi sakramentami świętymi, ubrany w habit dominikański modlił się: “Panie, powiększaj moje cierpienia, ale z nimi powiększaj cierpliwość”. Zmarł 1 maja 1572 roku w wieku 68 lat. Zaraz po śmierci otoczyła go cześć ludu. Na ołtarze wyniósł go w chwale błogosławionych dopiero papież Klemens X w roku 1672. Kanonizował go zaś papież Klemens XI 22 maja 1712 r. Jego ciało spoczywa w Rzymie, w bazylice Santa Maria Maggiore. Jest patronem Kongregacji Nauki Wiary. Pontyfikat Piusa V to początek białej sutanny papieży. Zaczerpnięty z dominikańskiego habitu kolor sutanny do dziś używany jest przez biskupów Rzymu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Święty Józef Marello, biskup

    Święty Józef Marello

    Józef Marello przyszedł na świat w dniu 26 grudnia 1844 roku w Turynie. Tego samego dnia został ochrzczony. Jego rodzina pochodziła z San Martino Alfieri, wioski astyjskiej, położonej na wzgórzu, nad rzeką Tanaro. Po śmierci matki (1848 r.) Józef tam właśnie spędził swe dzieciństwo wraz ze swoim młodszym o 3 lata bratem. Tam też narodziło się jego powołanie. “Już w dzieciństwie, jeszcze zanim poznaliśmy tajemnicę Eucharystii, uczono nas nabożeństwa do Matki Bożej. Jestem szczęśliwy, że zostaliśmy tak wychowani” – wspominał później. Maryja razem ze św. Józefem stali się dla niego najważniejszymi po Bogu osobami w życiu.
    Był posłusznym, rozważnym chłopcem, który lubił grać w piłkę i bawić się z innymi dziećmi. Był odpowiedzialny i nad wiek dojrzały, dlatego miejscowy proboszcz powierzył mu prowadzenie katechezy dla jego rówieśników. W wieku dwunastu lat ojciec zabrał go na wycieczkę do Savony, do sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia. Przed wizerunkiem Maryi Józef gorąco się modlił, a zaraz po powrocie do domu poszedł do ojca i powiedział mu, że chce iść do seminarium.
    Młody seminarzysta od początku wyróżniał się pracowitością i pobożnością. Był przy tym przez wszystkich lubiany. Często był stawiany za wzór do naśladowania. Jednak sielanka seminarium nie trwała długo. Józef wszedł w stan duszy, określany mianem kryzysu czy też próby powołania.
    Tymczasem wiosną 1859 roku wybuchła wojna między Piemontem i Austrią. Seminaria zostały zamknięte, a ich budynki zamieniono na szpitale i koszary wojskowe. Klerycy zostali wysłani do domów rodzinnych albo zamieszkiwali na stancjach. Marello zatrzymał się u jednej ze znajomych rodzin w Asti. Dalej uczęszczał na wykłady, które odbywały się w miejscowej kurii. Dynamiczne zmiany, polityka, niekończące się dyskusje, przy tym ojciec marzący o tym, by syn przejął po nim przedsiębiorstwo handlowe – to wszystko spowodowało, że Józef opuścił seminarium.
    Zaczął studia handlowe, później techniczne, by móc zostać geometrą. Jednocześnie dał się porwać prądom rewolucyjnym, mającym pomóc, jak mu się wydawało, ludziom najuboższym. Bardzo szybko jednak przejrzał i – jak sam później wyznał – zobaczył, że “w tym świecie, który go zafascynował, w tych wszystkich projektach mających uzdrowić ludzkość, nie było miejsca dla Boga”. Nastąpił zwrot w jego życiu. Ciężko zachorował na tyfus. Był już bliski śmierci, gdy we śnie ujrzał Maryję, która powiedziała mu, że wyzdrowieje, jeśli wróci na drogę kapłaństwa. Marello postanowił, że jeśli wróci do zdrowia, to wróci także do seminarium. Tak też się stało.
    We wrześniu 1868 roku przyjął święcenia kapłańskie. Potem został sekretarzem biskupa Asti Carlo Savio, a jednocześnie jego spowiednikiem. Wraz z biskupem uczestniczył w obradach Soboru Watykańskiego I. Przeżywał wtedy fascynację Kościołem, który objawił swą jedność z papieżem. Tam poznał przyszłego papieża Leona XIII.

    Święty Józef Marello

    Według Józefa kapłan powinien być jak Chrystus. Nie może być inny. Już jako kleryk w swej regule życia napisał: “Biada klerykowi, który przypuszcza, że dostąpi stanu kapłańskiego bez ducha Jezusa Chrystusa”. Później to wielokrotnie powtarzał. Prawdziwym sensem życia dla kleryka, słuszną pedagogią i podstawą ascezy powinien być “duch Chrystusowy. A kapłan ukształtowany w duchu Chrystusa powinien być czysty, doskonały i wykształcony”. Dlatego powinien poświęcić się przede wszystkim modlitwie, nabrać dystansu do spraw przyziemnych, być gorliwym w głoszeniu chwały Boga, działać dla odkupienia dusz, poświęcać się w duchu pokory i pokuty, i zawsze być gotowym na wezwanie pasterza.
    Ksiądz Józef nigdy nie pracował w parafii jako wikariusz czy proboszcz. To był jego krzyż. W pewnym momencie życia zapragnął wstąpić do trapistów, by całkowicie oddać się modlitwie. Od tego zamiaru odwiódł go biskup Savio, mówiąc mu, że Bóg żąda od niego czegoś innego. Ksiądz Marello zorientował się, że może Bóg od niego chce, by ożywił życie zakonne w Piemoncie, tak bardzo niszczone przez nowe prądy. W 1878 roku dał początek nowemu zgromadzeniu – Oblatom św. Józefa. Postawił przed nimi cel – po prostu być zakonnikami. Później wyznaczył im zadanie ewangelizacji i nauczania. W 1889 r. został biskupem sąsiedniej diecezji Aqui. Podczas pasterzowania diecezją przez 6 lat zwizytował każdą parafię.
    Eucharystia dla biskupa Marello była centrum życia. Każda Msza święta była dla niego autentycznym zmartwychwstaniem Chrystusa. W parafiach diecezji Aqui pozostało na długo w pamięci wspomnienie, jak ich biskup celebrował Mszę świętą. To zawsze był najważniejszy element wizyty duszpasterskiej. Była to dla kapłanów prawdziwa lekcja liturgii i skromności. Tak silnie biskup Marello utożsamiał się z ofiarą eucharystyczną.
    Zaproszono go do Savony na uroczystości 300-lecia śmierci św. Filipa Neri. Od pewnego czasu czuł się bardzo źle. Wszyscy doradzali mu, by nie jechał. Zmarł 30 maja 1895 roku w Savonie, w tych samych apartamentach, w których więziony był papież Pius VII. Do grona błogosławionych wprowadził go w dniu 26 września 1993 roku papież św. Jan Paweł II. On też ogłosił go świętym w dniu 25 listopada 2001 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 kwietnia

    Święta Katarzyna ze Sieny,
    dziewica i doktor Kościoła
    patronka Europy

    Święta Katarzyna ze Sieny

    Katarzyna Benincasa urodziła się 25 marca 1347 r. w Sienie (Włochy). Była przedostatnim z dwudziestu pięciu dzieci mieszczańskiej rodziny Jakuba Benincasy i Lapy Piangenti – córki poety Nuccio Piangenti. Przyszła na świat jako bliźniaczka, ale jej siostra, Janina, zaraz po urodzeniu zmarła. Rodzina nie cierpiała biedy, skoro stać ją było na to, by przyjąć do swego grona sierotę po starszym bracie, Tomasza Fonte, który, po wstąpieniu do dominikanów, był pierwszym spowiednikiem Katarzyny.
    Katarzyna już jako kilkuletnia dziewczynka była przeniknięta duchem pobożności. Wspierana Bożą łaską w wieku 7 lat (w 1354 r.) złożyła Bogu w ofierze swoje dziewictwo. Kiedy miała 12 lat, doszło po raz pierwszy do konfrontacji z matką, która chciała, by Katarzyna wiodła życie jak wszystkie jej koleżanki, by korzystała z przyjemności, jakich dostarcza młodość. Katarzyna jednak już od wczesnej młodości marzyła o całkowitym oddaniu się Panu Bogu. Dlatego wbrew woli rodziców obcięła sobie włosy i zaczęła prowadzić życie pokutne. Zamierzała najpierw we własnym domu uczynić sobie pustelnię. Kiedy jednak okazało się to niemożliwe, własne serce zamieniła na zakonną celę. Tu była jej Betania, w której spotykała się na słodkiej rozmowie z Boskim Oblubieńcem. Z miłości dla Chrystusa pracowała nad swoim charakterem, okazując się dla wszystkich życzliwą i łagodną, skłonną do usług. W woli rodziców zaczęła upatrywać wolę ukochanego Zbawcy.
    Pomimo wielu trudności ze strony rodziny, w 1363 roku wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika (tercjarek dominikańskich) w Sienie i prowadziła tam surowe życie. Modlitwa, pokuta i posługiwanie trędowatym wypełniały jej dni. Jadła skąpo, spała bardzo mało, gdyż żal jej było godzin nie spędzonych na modlitwie. Często biczowała się do krwi. W wieku 20 lat była już osobą w pełni ukształtowaną, wielką mistyczką. Pan Jezus często ją nawiedzał sam lub ze swoją Matką. Pod koniec karnawału 1367 roku, gdy Katarzyna spędzała czas na nocnej modlitwie, Chrystus Pan dokonał z nią mistycznych zaślubin, zostawiając jej jako trwały znak obrączkę. Odtąd Katarzyna stała się posłanką Chrystusa. Przemawiała odtąd i pisała listy w imieniu Chrystusa do najznakomitszych osób ówczesnej Europy, tak duchownych, jak i świeckich. Skupiła ponadto przy sobie spore grono uczniów – elitę Sieny – dla których była duchową mistrzynią i przewodniczką. Wspierana nadzwyczajnymi darami Ducha Świętego i posłuszna Jego natchnieniom, łączyła w swoim życiu głęboką kontemplację tajemnic Bożych w “celi swojego serca” z różnorodną działalnością apostolską. Z jej przemyśleń i duchowych przeżyć zrodziło się zaangażowanie w sprawy Kościoła i świata.
    Katarzyna miała wielu wrogów. Uważano za rzecz niespotykaną, by kobieta mogła tak odważnie przemawiać do kapłanów, biskupów, a nawet do papieży w imieniu Chrystusa, ogłaszać się publicznie Jego posłanką. Pod naciskiem opinii wezwano więc przed trybunał inkwizycji do Florencji. Kościelny przewód sądowy odbył się w klasztorze dominikanów przy kościele S. Maria Novella. Było to w samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 21 maja 1374 roku. Katarzyna miała jednak przy sobie nie tylko oskarżycieli, ale również obrońców. Sąd inkwizycyjny nie dopatrzył się żadnej herezji ani błędu, tak w jej wypowiedziach, jak też w jej pismach.
    Zaledwie Katarzyna wróciła do Sieny, miasto nawiedziła dżuma. Katarzyna oddała się posłudze zarażonym z heroicznym oddaniem. W nagrodę za to 1 kwietnia 1375 roku otrzymała od Chrystusa stygmaty (jednak nie w postaci ran, lecz krwawych promieni).
    Podczas licznych konfliktów na terenie Italii i w samym Kościele była orędowniczką pokoju i mediatorem. Domagała się od kolejnych papieży (najpierw od bł. Urbana V, a potem od Grzegorza XI) powrotu z Awinionu do Rzymu. Wobec nieskuteczności wysyłanych listów udała się do Awinionu, by skłonić Grzegorza XI do zamieszkania w Wiecznym Mieście. Kiedy papież zdecydował się powrócić, jej pośrednictwu przypisywano to ważne wydarzenie. Po śmierci papieża Grzegorza XI kardynałowie wybrali arcybiskupa z Bari, który przyjął imię Urbana VI (1378-1389). Ten jednak swoją surowością zraził sobie kardynałów, dlatego część z nich zbuntowała się i wybrała antypapieża w osobie Klemensa VII (1378-1394). Kościół został podzielony. Kilka lat później, w 1409 r., miał pojawić się jeszcze drugi antypapież, co wywołało prawdziwy chaos. Rozłam trwał 39 lat. Kiedy wysiłki Katarzyny nie dały rezultatu, gdyż antypapież nie chciał ustąpić, Katarzyna robiła wszystko, by jak najwięcej zwolenników skupić koło osoby prawowitego papieża. Nawoływała do modlitw w jego intencji. Popierała też usilnie reformy, jakie Urban VI wprowadził. Na jego życzenie udała się do Rzymu, by tam pracować dla dobra Kościoła. Wielu mężczyznom i kobietom, pochodzącym z różnych warstw społecznych, pomogła wejść na drogę cnoty lub osiągnąć pokój.
    Umarła z wyczerpania 29 kwietnia 1380 r. w Rzymie w wieku 33 lat. Pozostawiła po sobie trzy dzieła, które zawierają jej naukę: “Dialog o Bożej Opatrzności”, “Listy” oraz “Modlitwy”. Jej kult rozpoczął się zaraz po jej śmierci. Nikt już nie wątpił, że była wybranką Bożą i niewiastą opatrznościową dla Kościoła. Pan Bóg wsławił też jej grób wielu cudami. Już w roku 1383 bł. Rajmund z Kapui, ówczesny generał dominikanów, za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej przeniósł jej ciało do kaplicy kościoła dominikanów S. Maria della Minerva w Rzymie i wybudował dla niej okazały grobowiec. Jemu zawdzięczamy obszerny “Żywot świętej Katarzyny ze Sieny”, wydany również po polsku. Bł. Rajmund napisał go na podstawie osobistych kontaktów ze św. Katarzyną (był jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym) oraz korzystając ze świadectwa innych bliskich jej osób, z którymi przeprowadził wiele rozmów. Pius II 26 czerwca 1461 roku w bazylice św. Piotra dokonał uroczystej kanonizacji sługi Bożej. W nagrodę za poniesione trudy w obronie Kościoła Pius IX w roku 1866 ogłosił św. Katarzynę drugą, po św. Piotrze, patronką Rzymu. W roku 1939 papież Pius XII proklamował św. Katarzynę ze Sieny drugą, obok św. Franciszka z Asyżu, patronką Italii, a Paweł VI w 1970 roku ogłosił ją doktorem Kościoła. Papież św. Jan Paweł II ogłosił ją w 1999 roku współpatronką Europy. Jest także patronką Sieny oraz pielęgniarek, strażników, strażaków.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w habicie dominikanki, w koronie cierniowej, z krzyżem w dłoniach, z różańcem. Niekiedy trzyma tiarę. Ukazywana jest także z Dzieciątkiem Jezus, które podaje jej pierścień – znak mistycznych zaślubin, których dostąpiła. Jej atrybutami są także: czaszka, diabeł u stóp, krucyfiks, lilia, serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna ze Sieny

    Benedykt XVI – Audiencja Generalna – 24.11.2010 r.

    Drodzy bracia i siostry!
    Dziś chcę mówić o kobiecie, która odegrała wybitną rolę w dziejach Kościoła. Jest nią św. Katarzyna ze Sieny. XIV w., w którym żyła, był burzliwym okresem w życiu Kościoła i wszystkich warstw społecznych we Włoszech i Europie. Jednakże nawet w najtrudniejszych chwilach Pan nieustannie błogosławi swój lud, dając mu świętych i święte, którzy budzą umysły i serca i skłaniają do nawrócenia i odnowy. Do nich należy Katarzyna, która jeszcze dzisiaj przemawia do nas i zachęca, byśmy z odwagą dążyli do świętości i coraz pełniej stawali się uczniami Pana.
    Urodziła się w 1347 r. w bardzo licznej rodzinie, zmarła w Rzymie w 1380 r. Gdy miała 16 lat, ukazał się jej św. Dominik i pod wpływem tej wizji wstąpiła do trzeciego zakonu dominikańskiego, jego gałęzi żeńskiej, czyli tzw. mantellate. Mieszkała z rodziną, ale potwierdziła ślub dziewictwa, który złożyła prywatnie, gdy była jeszcze dorastającą dziewczynką i oddawała się modlitwie, pokucie i dziełom miłosierdzia, zwłaszcza opiece nad chorymi.

    Gdy jej sława świętości się rozpowszechniła, rozpoczęła intensywną działalność, udzielając porad duchowych osobom wszystkich kategorii: szlachcie i politykom, artystom i prostemu ludowi, osobom konsekrowanym i duchownym, łącznie z papieżem
    Grzegorzem XI, którego siedzibą był w tym czasie Awinion i którego Katarzyna przekonująco energicznie i skutecznie wzywała do powrotu do Rzymu. Odbyła liczne podróże, podczas których nawoływała do wewnętrznej reformy Kościoła i pokoju między państwami: również z tego powodu czcigodny sługa Boży Jan Paweł II ogłosił ją współpatronką Europy – aby Stary Kontynent nie zapominał nigdy o chrześcijańskich korzeniach, z których wywodzi się jego rozwój, i nadal czerpał z Ewangelii fundamentalne wartości, zapewniające sprawiedliwość i zgodę.

    Podobnie jak wielu świętych, Katarzyna wiele wycierpiała. Niektórzy doszli nawet do wniosku, że nie można jej ufać, toteż w 1374 r., sześć lat przed jej śmiercią, kapituła generalna dominikanów wezwała ją do Florencji na przesłuchanie. Przydzielili jej uczonego i pokornego zakonnika, Rajmunda z Kapui, przyszłego magistra generalnego zakonu. Został jej spowiednikiem, a także “synem duchowym”, napisał również pierwszą pełną biografię świętej. Została kanonizowana w 1461 r.
    Katarzyna z trudem nauczyła się czytać, a pisać — już jako dorosła. Jej nauka zawarta jest w Dialogu o Opatrzności Bożej, czyli Księdze o Bożej Nauce, arcydziele literatury duchowej, w jej Listach oraz w zbiorze Modlitw. Jej nauka jest tak bogata, że sługa Boży Paweł VI ogłosił ją w 1970 r. doktorem Kościoła; nosi też tytuł współpatronki Rzymu, przyznany jej przez bł. Piusa IX, i patronki Włoch, na mocy decyzji czcigodnego sługi Bożego Piusa XII.

    W jednej z wizji, która zapisała się na zawsze w sercu i umyśle Katarzyny, Matka Boża przedstawiła ją Jezusowi, który ofiarował jej wspaniały pierścień, mówiąc: «Ja, twój Stwórca i Zbawiciel, poślubiam cię w wierze, którą zachowasz w czystości aż do chwili, gdy będziesz świętować ze mną w niebie twoje zaślubiny wieczne» (Raimondo da Capua, S. Caterina da Siena, Legenda Maior, n. 115, Siena 1998). Pierścień ten był widzialny tylko dla niej. Ten nadzwyczajny epizod pozwala nam dostrzec najistotniejszy element religijności Katarzyny i wszelkiej autentycznej duchowości: chrystocentryzm. Chrystus jest dla niej jak oblubieniec, a więź z Nim oparta jest na zażyłości, wspólnocie i wierności; jest dobrem miłowanym ponad wszelkie inne dobro.
    To głębokie zjednoczenie z Panem ukazuje inny epizod z życia tej wybitnej mistyczki: wymiana serca. Według Rajmunda z Kapui, który przekazuje wyznania Katarzyny, Pan ukazał się jej z ręką z ludzkim czerwonym jaśniejącym sercem, otworzył jej pierś, włożył je i powiedział: «Najdroższa córko, tak jak poprzedniego dnia wziąłem serce, które mi ofiarowałaś, teraz daję ci moje, i odtąd będzie ono zajmowało miejsce twojego» (tamże). Katarzyna naprawdę żyła słowami św. Pawła: «Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus» (Ga 2, 20).

    Podobnie jak święta sieneńska, każdy wierzący odczuwa potrzebę kształtowania swoich uczuć na wzór Serca Chrystusa, by miłować Boga i bliźniego tak, jak miłuje Chrystus. Serca nas wszystkich mogą się przemienić, a my możemy się nauczyć miłować jak Chrystus, w zażyłości z Nim, karmionej modlitwą, rozważaniem Słowa Bożego i sakramentami, przyjmując zwłaszcza często i pobożnie komunię św. Również Katarzyna należy do tego zastępu świętych eucharystycznych, których wymieniłem na zakończenie mojej adhortacji apostolskiej Sacramentum caritatis (por. n. 94). Drodzy bracia i siostry, Eucharystia jest nadzwyczajnym darem miłości, który Bóg nieustannie nam ofiarowuje, by umacniać nas na drodze wiary, ożywiać naszą nadzieję i rozpalać naszą miłość, byśmy byli coraz bardziej podobni do Niego.

    Wokół tak silnej i autentycznej osobowości powstała prawdziwa rodzina duchowa. Tworzyły ją osoby zafascynowane przez autorytet moralny tej młodej kobiety, która prowadziła bardzo wzniosłe życie, niekiedy pozostawały one także pod wrażeniem zjawisk mistycznych, których były świadkami, takich jak częste ekstazy. Wielu poświęciło się jej służbie, a przede wszystkim uważali za przywilej to, że Katarzyna była ich duchową przewodniczką. Nazywali ją «mamą», ponieważ jako dzieci duchowe od niej otrzymywali pokarm duchowy.
    Również dzisiaj jest dla Kościoła wielkim dobrodziejstwem macierzyństwo duchowe tylu kobiet, konsekrowanych i świeckich, które podtrzymują w duszach myśl o Bogu, umacniają wiarę ludzi i ukazują coraz wyższe szczyty życia chrześcijańskiego. «Mówię wam i nazywam synem — pisze Katarzyna, zwracając się do jednego ze swych synów duchowych, kartuza Jana Sabatiniego — ponieważ rodzę was przez nieustanne modlitwy i pragnienie przed obliczem Boga, tak jak matka rodzi syna» (Listy, List n. 141: Do don Jana de’ Sabbatini). Do zakonnika dominikańskiego Bartłomieja de Dominici zwracała się w następujących słowach: «Umiłowany i drogi bracie i synu w Chrystusie słodkim Jezusie».

    Inny rys duchowości Katarzyny wiąże się z darem łez. Mówią one o subtelnej i głębokiej wrażliwości, zdolności do wzruszeń i czułości. Wielu świętych miało dar łez, przypominający o wzruszeniu Jezusa, który nie powstrzymywał i nie ukrywał płaczu, gdy stanął przed grobem przyjaciela Łazarza i widział ból Marii i Marty, a także gdy patrzył na Jerozolimę w swoich ostatnich dniach na ziemi. Według Katarzyny, łzy świętych mieszają się z krwią Chrystusa, o której mówiła ona ze wzruszeniem i za pomocą sugestywnych obrazów symbolicznych: «Pamiętajcie o ukrzyżowanym Chrystusie, Bogu i człowieku (…). Stawajcie naprzeciw ukrzyżowanego Chrystusa, ukryjcie się w ranach ukrzyżowanego Chrystusa, zanurzcie się w krwi ukrzyżowanego Chrystusa» (Listy, List n. 16: do tego, kogo nie wymienia się z imienia).

    Możemy w tym momencie zrozumieć, dlaczego Katarzyna, choć była świadoma ludzkich niedociągnięć kapłanów, zawsze żywiła do nich wielki szacunek: oni to są szafarzami zbawczej mocy krwi Chrystusowej przez sakramenty i Słowo. Święta ze Sieny zachęcała zawsze świętych szafarzy, również papieża, którego nazywała «słodkim Chrystusem na ziemi», do wierności zobowiązaniom, kierując się zawsze i jedynie swoją głęboką i niezmienną miłością do Kościoła. Przed śmiercią powiedziała: «Opuszczając ciało, strawiłam zaprawdę i dałam życie w Kościele i za Kościół święty, co jest dla mnie szczególną łaską» (Raimondo da Capua, S. Caterina da Siena, Legenda Maior, n. 363).

    Tak więc od św. Katarzyny uczymy się najwznioślejszej wiedzy: poznawania Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła i miłości do nich. Posługując się w Dialogu szczególnym obrazem, przedstawia ona Chrystusa jako most przerzucony między niebem i ziemią. Tworzą go trzy schody, którymi są stopy, bok i usta Jezusa. Dusza idąc tymi schodami pokonuje trzy etapy wszelkiej drogi uświęcenia: oderwanie się od grzechu, praktykowanie cnoty i miłości oraz słodkie i serdeczne zjednoczenie z Bogiem.
    Drodzy bracia i siostry, uczmy się od św. Katarzyny kochać odważnie, głęboko i szczerze Chrystusa i Kościół. Powtórzmy jak własne słowa św. Katarzyny, które czytamy w Dialogu na zakończenie rozdziału mówiącego o Chrystusie-moście: «Przez miłosierdzie obmyłeś nas w krwi, przez miłosierdzie chciałeś rozmawiać ze stworzeniami. O Szalony z miłości! Nie wystarczyło Ci się wcielić, ale chciałeś także umrzeć! (…) O miłosierdzie! Moje serce pogrąża się w myśleniu o Tobie: gdziekolwiek myśl moją kieruję, znajduję jedynie miłosierdzie» (rozdz. 30, ss. 79-80). Dziękuję.

    Benedykt XVI

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna ze Sieny

    René Lejeune

    KATARZYNA ZE SIENY – GŁOS ROZBRZMIEWAJĄCY PRZEZ WIEKI

    W wiosenny poranek 25 marca 1347 roku, Jakub Benincasa jest szczęśliwym człowiekiem: po raz kolejny został ojcem. Jego małżonka Mona urodziła właśnie bliźniaczki. Jedna dziewczynka umiera, druga – przeżyła. Dziecko przyjmuje rodzina tryskająca życiem. Jest to 23 dziecko zrodzone z tej samej mamy. Po niej urodzi się jeszcze dwoje. Mona jest w najwyższym stopniu kobietą, o której mówi Psalm 128: «Małżonka twoja jak płodny szczep winny we wnętrzu twojego domu».
    Ani ojciec, ani matka nie przypuszczali, że ich córkę czeka los nadzwyczajny, że stanie się jedną z wyjątkowych kobiet, która naznaczy swój czas szczególnym znamieniem, do tego stopnia, że w 6 wieków później papież ogłosi ją «Doktorem Kościoła». Życie i prorockie dzieła tej duszy w najwyższym stopniu świętej są tym bardziej wstrząsające, że zapisały się jak kometa na średniowiecznym niebie: Katarzyna umiera bowiem w 33 roku życia. Tak jak Pan.

    PERŁA GOTYCKA
    Bajeczna Siena jest właśnie u szczytu swego rozwoju. Od XIII wieku arcydzieła architektury gotyckiej wyrosły z jej ziemi, tworząc z niej materialny ogród Eden. Wokół Duomo – absolutnej wspaniałości – wianuszek monumentalnych kościołów w stylu gotyckim, pozbawionych ozdób świata, który przemija jak cień obłoku. Katarzyna stąpała po ich nawach, po nadzwyczajnych brukach. Szczęśliwość jej rodzinnego miasta wydaje się jednak zatrzymywać na progu jej życia. Ma zaledwie rok, kiedy Sienę pustoszy czarna zaraza, zabierając ze sobą dwie trzecie mieszkańców. Bogata i okazała Siena – jak cała Europa pogrążona w egzystencjalnym kryzysie w tym burzliwym XIV wieku – zadaje sobie pytanie o sens życia i śmierci. Katarzyna stanie się rzeczniczką Ducha Bożego w odpowiedzi na to dramatyczne pytanie.
    Życie jej jest nadzwyczajne, a jednocześnie cechuje je już u samych podstaw ewangeliczna prostota. W wieku dorastania musiała stawić czoła rodzicom, którzy – mając dobre zamiary zapewnienia jej odpowiedniej pozycji – planowali, że Katarzyna wyjdzie za mąż. Szukali więc dla niej odpowiedniego męża. Piękna dziewczyna zdecydowanie sprzeciwiła się temu planowi. Poświęciła się Panu i uczyniła w tajemnicy ślub dozgonnego dziewictwa, o którym nie ośmieliła się powiedzieć rodzicom. Obcięła bujne włosy. Odtąd głęboki konflikt poróżnił ją z rodziną, szczególnie z matką. Stosunki pod rodzinnym dachem stały się bolesne do tego stopnia, że Katarzyna zamyka się na 3 lata w celi. Czas ten odmierza modlitwa, pokuta, doświadczenia mistyczne. Korzysta z bezpośredniego kierownictwa Pana i Najświętszej Matki dla ukształtowania swojej duszy i przygotowania się do przyszłej misji. To w samotności dorastania ujawniają się pierwsze oznaki jej cudownej bliskości z Sercem Pana: kontemplacja, ale także obserwacja. Uważne studium Serca Jezusowego, aby nauczyć się żyć w coraz większej zgodzie z Bożym zamysłem. To wtedy, w pełni XIV wieku, formują się podziemne wody, które wytrysną w ogrodach Kościoła 2 wieki później, aby osiągnąć swój punkt kulminacyjny w objawieniach danych św. Małgorzacie Marii w Paray-le-Monial.
    W tej domowej celi mają początek wizje, ekstazy i nadprzyrodzone zjawiska, które nie ustaną aż do śmierci Katarzyny. Nie brak jej prób w tym odosobnieniu, które nie jest całkowite. Spada na nią wszystko: drwiny, upokorzenia, wyrzuty. Wyznacza się jej najcięższe prace. Dzielnie i z pomocą łaski realizując rady ewangeliczne, przyjmuje każde doświadczenie jako narzędzie doskonalenia, kolejny stopień na drodze ku świętości. Jej zachowanie – pełne dobrej woli, humoru i pokory – zwycięża wreszcie zawzięte serca bliskich. W końcu odkrywa przed nimi swój sekret: jako dziecko złożyła ślub, że będzie należeć zawsze wyłącznie do Jezusa. Jej ojciec zrozumie ją bez trudu, matce zabierze więcej czasu przyjęcie tego, czego i tak nie można odwrócić. Wreszcie i ona stanie się żarliwą uczennicą własnej córki.
    Pod koniec ciężkiego okresu w celi dochodzi do cudownego wydarzenia, które koronuje jej młode życie niepohamowanym porywem ku Chrystusowi: zostaje przez Niego «poślubiona w wierze». I tak – stanęła na szczycie, z którego już nigdy nie zejdzie. «Córko Moja, myśl o Mnie. Uczyń to, a Ja nigdy nie przestanę myśleć o tobie.» – mówi do Katarzyny Pan.
    Odtąd dręczy ją tylko jedyna troska: zjednoczyć się w myśli z Umiłowanym, działać zgodnie z Jego pragnieniami, podobać Mu się coraz bardziej, stać się «Nim w miłosnym zjednoczeniu». W ten sposób żyje w wielkiej zażyłości z Jezusem.
    «Z trudnością znaleźlibyśmy dwie istoty ludzkie, które łączyła wzajemna więź tak ciągła jak ta, która łączyła Katarzynę ze Zbawicielem ludzi» – napisał jej pierwszy biograf Raymond de Capoue. «Pan Jezus mówi do mnie tak, jak ja mówię do pana» – zwierzyła mu się. Odtąd żyje w innej celi, której już nie opuści: «celi duchowej». Żyje w niej w stałym towarzystwie Umiłowanego, dostrzega Chrystusa w każdej istocie, z którą się spotyka. Czyż każdego człowieka nie odkupiła krew przelana na Krzyżu?
    Katarzyna nieustannie powraca do absolutnej konieczności, jaka stoi przed każdą duszą: w najgłębszej tajemnicy zbudować wnętrze tej miłosnej «celi», która jest miejscem spotykania się z Bogiem. To w tej wewnętrznej celi uczymy się coraz bardziej poznawać Pana wszechświata i w niej odkrywamy powoli siebie w Bogu. To w tej wewnętrznej celi «wyrywany jest z duszy korzeń miłości własnej». To tam istota ludzka odzyskuje swe siły po działaniu. Tam również to, co niewidzialne, odkrywa się stopniowo przed zachwyconym spojrzeniem i odnajduje się spokój, nawet jeśli życie pogrążone jest we wzburzeniu świata.
    «Tę celę serca – mówi Katarzyna osobie, która stała się jej najbliższa i będzie jej przyszłym biografem – pan również powinien zawsze nosić ze sobą. Trzeba wiedzieć, że dopóki w niej pozostajemy, dopóty nieprzyjaciel nie potrafi nam szkodzić.»

    OSOBA ŚWIECKA, A POŚWIĘCONA BOGU
    Jej życie, prowadzone przez Pana, przemierza szczególną drogę. Zgodnie ze sposobem myślenia wielu ludzi Katarzyna powinna była wstąpić do klasztoru. Jednak pozostaje w świecie. To tam – jak rozumuje – będzie mogła wyrwać więcej dusz z ciemności, aby ofiarować je Panu. To tam również będzie mogła lepiej służyć Kościołowi, ku któremu odczuwa palącą miłość, prawdziwą pasję. Wstępuje więc do Trzeciego Zakonu Dominikańskiego, zarezerwowanego zgodnie ze zwyczajem dla wdów oraz dojrzałych kobiet. Tymczasem ona ma zaledwie 18 lat, kiedy przyjmuje pokutny habit dominikanek.
    Wkrótce opuszcza dzielnicę Fontebranda, w której mieści się dom i farbiarnia rodziców. Na podobieństwo normalnej rodziny powoli powstaje wokół niej żarliwa wspólnota osób. Ta młoda niewiasta – promienna i obdarzona łaskami – przyciąga w sposób nie do odparcia. Katarzyna staje się dla nich całkiem naturalnie «mamą». Wypełnia zadanie duchowego macierzyństwa w tej nowej rodzinie, która podąża za nią wszędzie: tak w Sienie, jak i w podróżach Katarzyny. W grupie tej są mężczyźni i kobiety. Mężczyźni zajmują się relacjami ze światem zewnętrznym, zapisywaniem jej słów, oraz materialnymi wymogami życia wspólnotowego. Kobiety – troszczą się o Katarzynę, osłabioną surowymi pokutami i narażoną na fizyczne niebezpieczeństwa w czasie licznych ekstaz. Krąg otaczających ją osób utworzył się niemalże z konieczności. Katarzyna spalała się żyjąc intensywnie i wyłącznie w bliskości z Chrystusem. Tymczasem plan Boży w stosunku do niej był inny. Dusza kontemplacyjna miała być także duszą apostolską.
    Ta – która poznała «tajemnicę Serca Jezusowego» przez ranę w boku – pragnie odtąd kochać tak jak sam Jezus. Staje się Jego obrazem i zajmuje się gorliwie i całkowicie sprawą, która porusza Pana: «Moje pragnienie rodzaju ludzkiego – zwierzył się jej Chrystus – było nieskończone, tymczasem cierpienia i udręki, jakie znosiłem miały kres». Zwracając się za jej pośrednictwem do grupy uczniów powiedział: «Ukazując wam mój otwarty bok chciałem, abyście ujrzeli tajemnicę mojego Serca, abyście pojęli, że kocham was o wiele bardziej niż mogło to uwidocznić moje skończone cierpienie. Sprawiając, że wytrysnęła krew i woda, ukazałem wam, że otrzymaliście święty chrzest: wodą, lecz przez zasługę krwi. To dlatego z rany wypłynęła woda i krew.» «Przyjmując waszą naturę – powiedział jeszcze Jezus umiłowanej Katarzynie – upodobniłem się do was. To dlatego już nie ustaję w pracy nad upodobnieniem was do Mnie tak bardzo, jak tylko jesteście do tego zdolni. Usiłuję odnowić w waszych duszach, w drodze ku Niebu, wszystko, co dokonało się w Moim Ciele.»
    Katarzyna chętnie posługuje się obrazem szczepienia roślin dla opisania stałego działania Pana w nas. Chodzi o prawdziwe szczepienie Bożej natury na ludzkim dzikim pędzie, jakim jesteśmy. Kiedy ono się «przyjmuje», owoce są wspaniałe, pełne wdzięku i coraz bardziej obfite.
    U Katarzyny, ukształtowanej w szkole Pana, te owoce są z pewnością wyjątkowe. Całe jej zachowanie odbijało Bożą pieczęć, jaką Chrystus w niej pozostawił. Oto jeden z charakterystycznych przykładów.
    Pokora jest kamieniem probierczym świętości, jest królową chrześcijańskich cnót. W Sienie żyła Palmerina, kobieta znana ze swej złośliwości. Kiedy się zestarzała, zapałała nienawiścią do Katarzyny Benincasa, o której tyle mówiono. Przeklinała córkę farbiarza i obrzucała ją oszczerstwami. Katarzyna poszła ją odwiedzić. Została potraktowana obelżywie i pogardliwie. Na próżno ponawiała swoje wizyty. Kiedy staruszka poważnie zachorowała, Katarzyna pobiegła, by się nią zaopiekować. Palmerina nie miała nikogo obok siebie, a jej stan ciągle się pogarszał. Nadal jednak obrzuca swą młodą dobrodziejkę obelgami. Zaczyna się agonia. Katarzynę przeraża nienawiść, która pochwyciła tę duszę na łożu śmierci jak dziki zwierz swoją zdobycz. Wtedy Święta podejmuje z przeciwnikiem walkę bez ustępstw. Grzesznica już z ledwością oddycha. Katarzyna prosi Chrystusa o łaskę dla tej potępiającej się duszy. Wydało się, że miłosierdzie Boże się ukrywa. Święta podwaja żarliwość swojej prośby, zaczyna błagać ze łzami i rzuca się do stóp Pana. Straszna walka trwa trzy dni i trzy noce. Wreszcie zwyciężony zwierz porzuca swoją zdobycz. O, cudzie! Umierająca zaczyna się uśmiechać i mówić Katarzynie o swej serdecznej wdzięczności. Potem spokojnie oddaje swą nawróconą duszę Bogu.
    Wycieńczonej tą walką Katarzynie Pan ukazuje duszę Palmeriny. Choć nie była jeszcze w chwale Nieba, promieniała blaskiem, jaki Stwórca dał stworzeniu uczynionemu na Swój obraz, powiększonemu o promienny blask chrztu. Katarzyna widzi Pana, który mówi: «Najsłodsza córko, oto dzięki tobie odnalazłem tę duszę, już zgubioną… Któż nie wziąłby na siebie wszelkiego trudu dla zdobycia tak wspaniałego stworzenia. Jeśli Mnie, który jestem królewską pięknością, Mnie, od którego pochodzi wszelkie piękno, pochłonęła miłość do piękna dusz do tego stopnia, że zstąpiłem na ziemię i przelałem moją własną krew dla ich odkupienia, o ileż więcej wy powinniście działać wzajemnie dla siebie, aby nie pozwolić się zatracić tym pięknym stworzeniom! Jeśli ukazałem ci tę duszę, to uczyniłem tak dlatego, abyś stała się bardziej gorliwa dla zapewniania zbawienia wszystkim i abyś również innych wciągnęła do tego dzieła, zgodnie z łaską, jaka zostanie ci udzielona.»
    Bez pokory Katarzyny, która przyjęła obelgi, zniewagi i obrazy, Palmerina – skostniała w nienawiści i złości – byłaby stracona. Im bardziej dusza pogrążona jest w złu, tym dłuższa i boleśniejsza walka jest potrzebna, aby ją z niego wyrwać.

    KATARZYNA SIENEŃSKA – PROROKINI
    Wypełniając swoją misję Katarzyna karmiła się Ciałem Chrystusa i piła jego Boską Krew. Czyniła to tak często, jak było to możliwe. Był to bezpośredni kontakt z Oblubieńcem, umiłowanym i nieustannie upragnionym. Eucharystia to święta przestrzeń, w której Bóg spotyka człowieka, w niej daje się swemu stworzeniu. Katarzyna czerpie z niej pełnię szczęścia. Jezus odwzajemnia tę jej szaloną miłość. Zdarza się, że hostia frunie z rąk kapłana do ust Świętej. Katarzyna widzi Jezusa, żyjącego w hostii.
    Chrystus przynagla ją do oderwania się od kontemplacji, aby zbliżyć się do wielkich wód Kościoła i wysłać orędzia do pasterzy dusz, kapłanów, biskupów, a nawet do samego papieża. Katarzyna nie potrafi ani czytać, ani pisać. Dyktuje więc płomienne listy sekretarzom, którzy zakładają wokół niej prawdziwą kancelarię. Listy te, naznaczone gorliwością ducha tej wyjątkowej kobiety, stają się arcydziełem włoskiej literatury.
    Styl tej korespondencji, najwyższego lotu, raz przenośny, raz konkretny, osiąga bez trudu cele. Do pewnego kardynała zdjętego lękiem wobec potrzeb Kościoła pisze: «Ach, jakże ten lęk jest niebezpieczny! Podcina bowiem ramiona świętego pragnienia, zaślepia człowieka sprawiając, że nie zna on ani nie widzi prawdy. Lęk ten poprzedza zaślepienie miłością własną.»
    «Proszę zdjąć z siebie przywiązanie do wszelkiego stworzenia, do mnie jako pierwszej – pisze do Piotra Maconi – a przyoblec się w miłość Bożą!» Piotr Maconi stanie się generałem Kartuzów. Zostanie ogłoszony błogosławionym.

    KATARZYNA I PAPIEŻ
    Wobec papieża Grzegorza XI Katarzyna ze Sieny zareagowała z mocą i skutecznie. Kościół był w poważnym kryzysie, zraniony przeniesieniem Stolicy Piotrowej do Awinionu od 1305 roku. W roku tym Bertrand de Got, arcybiskup Bordeaux, został wybrany papieżem. Przyjął imię Klemensa V. Wybrał się w drogę do Rzymu i zatrzymał się nad brzegiem Rodanu, w hrabiostwie Venaissin, które od 1229 stanowiło część ziem papieskich. Klemens V zadomawia się w Awinionie, żywo popierany przez Filipa Pięknego, króla Francji. We Włoszech ziemie Kościoła rzymskiego dewastuje wojna. Następuje po sobie 7 papieży w Awinionie. Nadchodzi rok 1375. Grzegorz XI zasiada w Awinionie na Tronie Piotra. To wtedy interweniuje Katarzyna, prosta tercjarka Zakonu Dominikańskiego ze Sieny. Jej wizje i ekstazy, cuda, do jakich doszło w ślad za nimi, powodują, iż jest uznawana za wyrazicielkę woli Boga. Tymczasem Grzegorz XI usiłuje znaleźć światło dla poznania prawdziwej woli Bożej. Katarzyna błaga w listach kierowanych do niego o oczyszczenie skalanego Kościoła: «Niestety! Trzeba najpierw wyrwać z ogrodu Świętego Kościoła rośliny, które szerzą zarazę nieczystości, chciwości, pychy, to znaczy złych pasterzy i władców, którzy zatruwają i niszczą ten ogród. Wasza Świątobliwość jest naszym Nauczycielem, proszę więc użyć posiadanej władzy, aby wyrwać te rośliny… a zasadzić w tym ogrodzie kwiaty pachnące: pasterzy i zarządców, którzy będą prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa i ojcami dla ubogich.»
    Zepsucie panowało pośród zarządców papieskich ziem, a także w łonie duchowieństwa. Katarzyna wyraża cierpienie, jakie sprawiało to Chrystusowi, szczególnie wojna pomiędzy Florencją a Papieżem. «Wypowiedzcie wojnę wojnie i nienawiści – błaga Papieża – Pokojem pokonacie wojnę i nienawiść, jaka dzieli ludzkie serca. Zjednoczcie je.»
    Święta prosi wiele razy Grzegorza XI, aby nie zwracał uwagi na zniewagi dotykające jego osoby i nienawistne oszczerstwa, jakimi jest obsypywany, lecz aby widział jedynie perspektywę zbawienia dusz i chwały Bożej. Wreszcie Katarzyna decyduje się na podróż do Awinionu, aby błagać Papieża o powrót do Rzymu. Udaje się w drogę i przybywa tam w czerwcu 1376. Pozostaje w Awinionie 3 miesiące. «Niech wasza Świątobliwość idzie, niech idzie bez opierania się już woli Boga, który wzywa. Zagłodzone owieczki czekają, że zajmiecie i zachowacie miejsce waszego poprzednika – świętego Apostoła Piotra… Niczego się nie lękajcie. Bóg będzie z wami.» – napisała do Papieża.
    Po powrocie Papieża spodziewała się przede wszystkim reformy w Kościele, jaką Grzegorz XI miał rozpocząć, a także zahamowania wrogości wobec Florencji oraz wzięcia w ręce ziem papieskich zarządzanych przez zepsutych administratorów. Grzegorz XI, niezdecydowany i przytłoczony, daje się zwyciężyć młodej misjonarce pełnej zapału i ognia. Udaje się do Marsylii, zdecydowany poczynić kroki, o których mówiła mu Katarzyna. Na początku postanawia otoczyć się grupą osób bez zarzutu: świętych, ascetów, mistyków, którzy mogą go wesprzeć swymi modlitwami oraz radami. Przybywa do Rzymu 15 stycznia 1377. W 2 tygodnie później podpisuje bullę tworzącą tę grupę… Niestety! Surowość zimowej podróży nadwerężyła jego zdrowie. Grzegorz XI umiera w rok po swoim powrocie.
    Jego następca, Urban VI, zostaje wybrany w okolicznościach dramatycznych i nieprawdopodobnych. Nowy papież jest uczciwy, lecz gwałtowny. Wywołuje zamieszanie, ma niewłaściwe pomysły. Po pięciu miesiącach grupa kardynałów-odstępców ogłasza, że wybór Urbana VI jest nieważny. Wybierają więc Roberta z Genewy, który przyjmuje imię Klemensa VII. I tak Kościół ma 2 papieży. Obydwaj usiłują narzucić się siłą, manipulowani przez władców chrześcijańskiego świata. Katarzyna pisze do kardynałów, którzy wybrali Klemensa VII: «Daliście nam prawdę i oto sami rozkoszujecie się kłamstwem… Potwierdziliście prawomocność wyboru Urbana VI przez uroczystość koronacji, szacunek, jaki mu okazywaliście… Jesteście kłamcami i bałwochwalcami!» Katarzyna nie ustanie w walce po stronie Urbana VI. W związku z nim Święta miała wizję Kościoła wspartego mocno na Ewangelii.
    Jednak w niedalekiej przyszłości będzie 3 papieży. Wielka schizma Zachodu otwiera głęboką ranę w Ciele Chrystusa. Zagoi się ona dopiero w 1417 roku wraz z Soborem w Konstancji, który wybiera na Papieża kardynała Colonna, zwykłego subdiakona. W ciągu 3 dni został on wyświęcony na diakona, kapłana i biskupa. 21 listopada 1417 zostaje ukoronowany tiarą jako Innocenty VII. W ten sposób kończy się 39 lat schizmy, u progu nowego wieku następującego po jednym z najbardziej burzliwych okresów w historii Kościoła. Inne rany czekają go już po upływie wieku…

    CZY MISJA KATARZYNY NIE POWIODŁA SIĘ?
    Już od dawna zamilkł głos prorokini ze Sieny. Po powrocie do rodzinnego miasta w 1378 prowadzi inne walki «na chwałę Bożą i dla zbawienia dusz». Potem dyktuje swój sławny «Dialog» zapisany jako rozmowa, którą prowadzi z Bogiem. Dzieło to staje się syntezą zawierającą całą myśl teologiczną i doświadczenie mistyczne Świętej. Ma to dla niej wielkie znaczenie. Umierając radzi swoim uczniom, by czytali i rozmyślali nad jej Księgą Bożej doktryny, która jeszcze dziś pozostała skarbnicą duchową i przewodnikiem dla dusz owładniętych Absolutem. Umiera 29 kwietnia 1380, szepcząc: «Próżna chwała – nie! Prawdziwa chwała w ukrzyżowanym Chrystusie.» Potem jej piękna dusza umyka, wznosząc się ku Umiłowanemu.
    Czy jej misja zakończyła się z niepowodzeniem? W świętej historii głos proroków rzadko prowadzi do zwycięstwa. Ich rola nie sprowadza się do bycia wodzem, lecz wartownikiem o świcie. Przestrzega on przed tragicznymi konsekwencjami poczynań ludzi, którzy zeszli z drogi upragnionej przez Pana. Przypomina wolę Bożą. To właśnie czyniła Katarzyna Sieneńska – dusza oczyszczona jak złoto w tyglu dobrowolnie przyjętego cierpienia. Głos proroków nie dotyczy jedynie epoki, w której żyją. Rozbrzmiewa on poprzez wieki, błagając całe narody i pojedynczych grzeszników o porzucenie krętych dróg. Tak samo ma się sprawa z błaganiami i radami świętej Katarzyny. Dotyczą nas one w takim samym stopniu jak ludzi czasu, w którym żyła. Jakie są na to dowody? Otóż 4 października 1970 roku Paweł VI uroczyście ogłosił ją «Doktorem Kościoła».
    Dziewica poświęcona Panu, Święta ze Sieny, nie ustaje w dawaniu życia i karmieniu ludzi. Potrafiła w sposób doskonały wykonywać «dzieło Marty w duchu Marii». Doskonale uległa na prośby Jezusa Chrystusa, który powiedział jej pewnego dnia: «O, córko Moja! Pocznij i wydawaj na świat dzieci! Daj życie rasie ludzi, którzy nienawidzą grzechu i kochają Mnie prawdziwie».
    René Lejeune

    Stella Maris – szwajcarski miesięcznik religijny nr 4/95, str. 1-4; przekład z franc. E.B. w: „Vox Domini” nr 8/95, str. 5-7

    ___________________________________________________________________________


    ‘Kobieta czysta’, doktor Kościoła – św. Katarzyna ze Sieny

    'Kobieta czysta', doktor Kościoła – św. Katarzyna ze Sieny

    Św. Katarzyna ze Sieny otrzymuje stygmaty – Sailko,

    CC BY 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    „Żadne Państwo nie może osiągnąć doskonałości w prawie cywilnym bez zanurzenia w świętej sprawiedliwości” – to powiedzenie, które rozsławiło św. Katarzynę ze Sieny, patronkę Europy. Nie chodziła do szkoły, nie miała nauczycieli. Gdy miała 12 lat, rodzice zaczęli rozmowy o małżeństwie. A Katarzyna konsekwentnie mówiła ‘nie’. I stawiała na swoim.

    Poprosiła jedynie o mały pokoik, który byłby jej ‘celą’ jako tercjarki dominikańskiej. Mały pokoik stał się wieczernikiem artystów i uczonych, ludzi Kościoła, a wszystkich lepiej wykształconych od niej. Nazywano ich od imienia świętej ‘Caterinati’. Ponoć nauczyła się czytać i pisać, ale większość tekstów dyktowała. Tak przemawiała do papieży i królów, do gospodyń domowych i królowych, a nawet do więźniów. Była zwolenniczką powrotu papieży do Rzymu z tzw. niewoli Awiniońskiej. Zachorowała i zmarła w Rzymie, mając zaledwie 33 lata.

    Katarzyna to z greckiego ‘kobieta czysta’. Była dwudziestym czwartym z dwudziestu pięciu dzieci Jacopo Benincasa, farbiarza i Lapy di Puccio de’ Piacenti. Przyszła na świat w Sienie 25 marca 1347 r.

    Pierwszą wizję Chrystusa, ubranego majestatycznie jako Najwyższy Kapłan (papież), miała w wieku sześciu lat. Mając ich siedem złożyła ślub dziewictwa. Modlitwa, pokuta i post były u niej na porządku dziennym, nie było miejsca na zabawę. Od najmłodszych lat – jak opisują jej biografowie – wchodziła na drogę chrześcijańskiej doskonałości: ograniczała jedzenie i sen, zrezygnowała z mięsa, jadła surowe zioła i niektóre owoce, nosiła włosienicę…

    Trzy rzeczy w życiu św. Katarzyny wysuwają się na plan pierwszy: całkowite oddanie się Chrystusowi, niezwykła mądrość i odwaga. W ikonografii towarzyszą jej dwa symbole, księga i lilia, symbolizujące odpowiednio doktrynę i czystość. Katarzyna została ogłoszona doktorem Kościoła 4 października 1970 r. na polecenie św. Pawła VI. 1 października 1999 r. św. Jan Paweł II ogłosił ją patronką Europy, wraz z kilkoma innymi świętymi.

    Toskania za czasów św. Katarzyny to kraina o niezwykłym bogactwie duchowym i kulturowym. W jej czasach działali tak wielcy artyści jak Giotto (1267-1337) czy Dante Alighieri (1265-1321). Był to jednak także czas waśni i bratobójczych walk pomiędzy możnymi rodami.

    Katarzyna pragnęła zdobyć wiele dusz dla Chrystusa. Zanim jednak mogła to zrealizować, musiała walczyć z silną niechęcią rodziców, którzy chcieli ją wydać za mąż. W geście protestu, gdy miała zaledwie 12 lat, obcięła włosy, zakryła głowę welonem i zamknęła się w domu. Decydujące znaczenie miało to, co pewnego dnia zobaczył jej ojciec: zdziwił się, gdy zobaczył, że w czasie modlitwy nad jego córką unosi się gołębica.

    W 1363 roku przywdziała habit trzeciego zakonu dominikańskiego dla świeckich. Był to niezwykły wybór dla Katarzyny, bo do tamtej pory ‘mantellate’, czyli ‘odziane płaszczem’ (czarny płaszcz nakładany na biały habit dominikanów) to głównie kobiety dojrzałe lub wdowy, które nadal żyły w świecie, ale składały śluby posłuszeństwa, ubóstwa i czystości.

    ***

    Św. Katarzyna ze Sieny - Sailko, CC BY 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia CommonsŚw. Katarzyna ze Sieny – Sailko, CC BY 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Pod koniec karnawału w 1367 r. miały miejsce mistyczne zaślubiny: od Jezusa otrzymała pierścień ozdobiony rubinami. Między Chrystusem, umiłowanym ponad wszelkie inne dobra, a Katarzyną nawiązała się bardzo szczególna relacja bliskości i intensywnej komunii, aż do fizycznego zjednoczenia serc.

    Rozpoczęła intensywną działalność charytatywną na rzecz ubogich, chorych i uwięzionych, a w międzyczasie przeżywała niewypowiedzianie cierpienia za świat, który był w rozpadzie i grzechu. Europę ogarnęły zarazy, głód i wojny.

    Listy

    Listy, które św. Katarzyna pisze do papieża w imieniu Boga, są prawdziwymi strumieniami lawy, dokumentami rzeczywistości, która ogarnia niebo i ziemię. Jej listy są mieszaniną prozy i poezji, w której apele do władz, zarówno duchownych, jak i cywilnych, są stanowcze i nieprzejednane, ale przepojone ciepłem i matczynym uczuciem. Używa piorunujących wyrażeń, zachęcając do męskości wyborów i działań, ale jest również delikatna, co potrafi przejawiać tylko duch kobiecy.

    Dla sprawy Chrystusa

    Katarzyna usilnie i nieustannie zachęca, wspiera, zaprasza do sprawy Chrystusa, a nawet wywiera nacisk – jako mediator – na ważne rody. Wokół niej żyje liczna ‘rodzina duchowa’, złożona ze współsióstr i współbraci, spowiedników i sekretarzy.

    Zmagała się z diabłem, miała lewitacje, ekstazy, bilokacje. Rozmawiała z Chrystusem.

    Tematy, na których skupiła się Katarzyna, to: pokój we Włoszech, konieczność krucjaty, powrót papiestwa do Rzymu i reforma Kościoła. Troskliwie opiekowała się chorymi w czasie zarazy w Sienie. 1 kwietnia 1375 r. w kościele Santa Cristina otrzymała bezkrwawe stygmaty.

    Benedykt XVI powiedział o niej w trakcie audiencji generalnej, że „Wiek, w którym żyła – XIV – był czasem trudnym dla Kościoła i całych społeczeństw we Włoszech i w Europie. Jednak nawet w najtrudniejszych czasach Pan nie przestaje błogosławić swojego ludu, wzbudzając świętych, którzy wstrząsają umysłami i sercami, prowokując do nawrócenia i odnowy”.

    Św. Katarzyna kochała kapłanów, ponieważ przez sakramenty i Słowo przekazywali moc zbawienia. Pisała z żarliwością: „Ja, Katarzyna, sługa i niewolnica sług Jezusa Chrystusa, piszę do was w Jego drogocennej krwi”.

    Zmarła 29 kwietnia 1380 r., mając 33 lata, w ‘wieku Chrystusowym’, w którym się zatraciła, aby na nowo odkryć swoją najprawdziwszą istotę.

    www.santiebeati.it/Cristina Siccardi/pzk/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Nigdy nie nauczyła się biegle pisać, więc listy w imieniu Chrystusa dyktowała

    Nigdy nie nauczyła się biegle pisać, więc listy w imieniu Chrystusa dyktowała

    Św. Katarzyna ze Sieny (fot. Domena Publiczna)

    ***

    Święta Katarzyna ze Sieny – doktor Kościoła i patronka Europy, która nigdy nie nauczyła się biegle pisać, więc listy w imieniu Chrystusa dyktowała.

    Urodziła się w marcu 1347 roku. Była jednym z 25 dzieci w rodzinie farbiarza ze Sieny. Jej życie miało być zwyczajne. Kiedy przyszła pora, jej matka uznała, że jako przysłowiowa „panna na wydaniu” dziewczyna powinna nie tylko zadbać o siebie, ale i cieszyć młodością.  A wtedy ona ogoliła głowę, co dla kobiety w tamtych czasach było znakiem hańby i upadku. Za karę pozbawiono ją własnego pokoju i nakazano ciężko pracować.

    Ale dla Katarzyny Benincasa, przyszłej świętej, taka dolegliwość była tylko umocnieniem powołania. Ona już wcześniej wybrała swą drogę.

    Jako niespełna siedmiolatka ślubowała Bogu dziewictwo. Jej pragnienia oddania się na służbę Bożą sprawiły, że ceniła sobie samotność, modlitwę, wspieranie bliźnich i pokutę. Chciała trafić za bramy klasztoru. Jednakże, aby to się stało, musiała czekać. Musiała pokonać opór matki, chorobę i obawy zakonnic. Ostatecznie, w 1363 roku wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika w Sienie – została tercjarką dominikańską.

    „Ojcze Święty, naprzód, odważnie! Mówię ci, nie trzeba się bać. Natomiast jeśli nie zrobisz tego, co powinieneś, będziesz się musiał bać” – tak zwracała się Katarzyna do głowy Kościoła.

    Początkowo jej życie w zgromadzeniu toczyło się nieco inaczej niż pozostałych. Naznaczone ascezą – radykalnymi postami, biczowaniem do krwi, godzinami modlitwy – dokonywało się w zaciszu celi, w odosobnieniu. Dopiero po miesiącach Katarzyna wyszła do świata. Była w tym posłuszna woli Jezusa, którego obecności, jak i Matki Bożej oraz świętych, dane jej było po wielokroć w życiu doświadczać. Poszła do potrzebujących. Zajmowała się chorymi, między innymi trędowatymi, towarzyszyła umierającym. Była z tymi, którzy zostali odrzuceni – z grzesznikami.

    Mistyczka, która realizowała się przez działanie

    To pójście do potrzebujących nie było przeciwne jej „naturze” – mistyczka i mistrzyni kontemplacji spełniała się będąc wśród ludzi. Mistyczne zaślubiny z Chrystusem, które dokonały się 1367 r., dar stygmatów (nie w postaci ran, ale krwawych promieni) otrzymany w 1375 r., czy też wiele doświadczeń ekstatycznych, nie wyłączyły jej z aktywności. Przekazywała innym to, co dokonywało się w „celi serca”, zgodnie z dewizą zakonu św. Dominika „Contemplata allis tradere”, czyli dawaniem innym tego, co jest wynikiem osobistej modlitwy i kontemplacji. Taki sposób postępowania był charakterystyczny dla przyszłej świętej.

    Katarzyna prowadziła ożywioną i rozległą działalność apostolską. Ta, która nie umiała pisać, dyktowała listy w imieniu Chrystusa. W Jego imieniu również przemawiała do ludzi Kościoła – od kapłanów przez biskupów do kardynałów i papieży. Słowa pouczenia kierowała też do władców Europy. A język wypowiedzi był niejednokrotnie bardzo bezpośredni, czasami ostry.

    Niespotykana aktywność mniszki stała się nawet powodem postawienia jej przed trybunałem inkwizycji we Florencji. Ten jednak nie znalazł ani herezji, ani błędów w nauczaniu tercjarki. Została nie tylko uwolniona od wszelkich podejrzeń, co więcej, przesłuchujący ją sam doznał nawrócenia i rozdał majątek ubogim.

    Katarzyna pisze do papieża: “jeśli nie zrobisz tego, co powinieneś, będziesz się musiał bać”. 

    Skuteczność jej modlitw, uzdrowień za jej wstawiennictwem czy też nawróceń sprawiły, że skromna zakonnica była darzona wielkim szacunkiem i uznaniem. Jej dar jednania i umiejętność łagodzenia waśni stały się bardzo przydatne w sytuacji konfliktów rozgrywających się nie tylko na terenie Italii, ale przede wszystkim w łonie samego Kościoła. Był to bowiem okres szczególnie trudny dla katolików – czas niewoli awiniońskiej papiestwa (1309-1377) i schizmy zachodniej.  

    Katarzyna, prosta mniszka, dla której kiedyś opuszczenie klasztornej celi było męką, znalazła się w samym centrum najważniejszych wówczas wydarzeń.

    Ostatnie miesiące pełnego wyrzeczeń życia, wypełniły jej modlitwa i cierpienie. W wieku zaledwie 33 lat odeszła skromna mniszka, której działania miały ogromne znaczenie dla jedności, naprawy i oczyszczenia Kościoła.

    „Ojcze Święty, naprzód, odważnie! Mówię ci, nie trzeba się bać. Natomiast jeśli nie zrobisz tego, co powinieneś, będziesz się musiał bać” – tak zwracała się Katarzyna do głowy Kościoła.

    Potrafiła dotrzeć nawet do papieża Grzegorza XI i wpłynąć na jego powrót z Awinionu do Rzymu. Nie był to jednak koniec kryzysu, więc i ona nie mogła zrezygnować z walki o naprawę sytuacji. Przebywając w Rzymie, wspierała kolejnego prawowitego następcę św. Piotra, czyli Urbana VI.

    Katarzyna umarła z wyczerpania 29 kwietnia 1380 roku. Ostatnie miesiące pełnego wyrzeczeń życia, wypełniły jej modlitwa i cierpienie. W wieku zaledwie 33 lat odeszła skromna mniszka, której działania miały ogromne znaczenie dla jedności, naprawy i oczyszczenia Kościoła. Pozostały po niej również trzy dzieła: „Dialog o Bożej Opatrzności”, „Listy” oraz „Modlitwy”.

    Została kanonizowana w 1461 roku przez papieża Piusa II. Jest patronką Włoch i Rzymu. Od 1970 roku Katarzyna ze Sieny, jako druga kobieta, jest doktorem Kościoła. Natomiast od 1999 roku (obok św. Brygidy i św. Benedykty od Krzyża/Edyty Stein) jest również patronką Europy.  Jan Paweł II pisał o niej: „Katarzyna dowodziła, że w społeczeństwie kierującym się wartościami chrześcijańskimi żaden przedmiot sporu nie jest na tyle poważny, aby wolno było stawiać prawo siły ponad racjami rozumu”.

    Joanna Pawełczak/Deon.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna Sieneńska – Geniusz kobiety

    Św. Katarzyna Sieneńska - Geniusz kobiety

    fot. Lawrence OP / Source / CC BY-NC-ND

    ***

    Katarzyna nie umiała dobrze czytać ani pisać, dlatego swoje przeżycia duchowe i mistyczne oraz listy dyktowała bł. Rajmundowi z Kapui, który był jej kierownikiem mianowanym przez kapitułę dominikanów we Florencji. To między innymi dzięki jej intensywnej modlitwie i zdecydowanemu charakterowi, papież  Grzegorz XI powrócił z Awinionu do Rzymu. Podobnie jak Maryja, która bezgranicznie zaufała Bożemu działaniu, również Katarzyna rozwinęła w sobie “geniusz kobiety” (Jan Paweł II). Uparcie i z determinacją napominała kolejnych papieży, przynaglając następców Piotra, by powrócili do Rzymu, gdzie jest ich miejsce, by być skałą Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa.

    Katarzyna urodziła się w Sienie 25 marca 1347 r. w wielodzietnej rodzinie mieszczańskiej głęboko zakorzenionej w wierze Kościoła. Mając siedem lat doznała pierwszej mistycznej łaski ofiarując się całkowicie Bogu. W wieku trzynastu lat została tercjarką dominikańską w rodzinnym mieście. Dzięki temu zetknęła się z najwybitniejszymi kierownikami duchowymi XIV w. Katarzyna z wielkim zaangażowaniem poznawała tajniki życia duchowego, by zrozumieć swoje doznania mistyczne. Interesowała się też życiem politycznym, była wielką zwolenniczką organizowania nowej wyprawy krzyżowej. Odwiedzała różne miasta włoskie, głosząc potrzebę nowej krucjaty, by mógł na nowo zapanować pokój. Podczas swego pobytu w Pizie otrzymała stygmaty (zewnętrzne znaki męki Pańskiej), które do końca życia ukrywała.

    Katarzyna bardzo ubolewała nad niewolą Kościoła i smutną sytuacją Ojca Świętego, który został zmuszony przez ziemskie potęgi do opuszczenia swojej rzymskiej siedziby i musiał udać się do Awinionu. Przez całe życie zabiegała – a była znakomitym politykiem – o taki splot wydarzeń, by skłócone ze sobą włoskie księstwa mogły odzyskać pokój, tak aby powrót papieża z niewoli awiniońskiej do Wiecznego Miasta był możliwy. To ona łagodziła spory pomiędzy papiestwem i Florencją, dlatego w tej sprawie udała się do Awinionu, by spotkać się z papieżem, Grzegorzem XI. Bardzo cieszyła się, gdy na skutek wielu sprzyjających okoliczności papież powrócił do Rzymu. Także ona zamieszkała w Rzymie w 1378 r. Bóg obdarzył ją nadzwyczajnymi darami mistycznymi i przenikliwością umysłu. Z wielką troską dostrzegała choroby Kościoła: pogoń za zaszczytami i bogactwem, szukanie ziemskich przyjemności zamiast słodyczy Jezusowego krzyża. Nic nie mogło jej powstrzymać od napominania kapłanów, hierarchów, a nawet papieży, by przestrzegali Bożych przykazań i byli wiarygodnymi pasterzami dla ludu powierzonego ich duchowej opiece. W jej Dialogu o Bożej Opatrzności, który podyktowała pod koniec życia, można znaleźć przejmujące napomnienia skierowane do kapłanów:

    “Gdyby zastanowili się nad stanem swoim, nie popadliby w takie nieszczęścia; byliby tym, czym winni być i czym nie są. Przez nich cały świat jest zepsuty, gdyż postępują gorzej, niż sami ludzie świata. Nieczystością swą kalają oblicze swej duszy, zatruwają swych podwładnych, ssą krew Oblubienicy mojej, świętego Kościoła. Pobladła i omdlała od grzechów ich. Miłość i uczucie, które winni mieć dla niej, przenieśli na siebie samych; gorliwi są tylko w łupieniu jej. Mieli dbać o dusze, a ubiegają się tylko o wysokie urzędy i wielkie dochody. Z powodu swego złego życia wywołują u ludzi świeckich pogardę i nieposłuszeństwo względem Kościoła, choć pogarda ta i to nieposłuszeństwo jest rzeczą godną potępienia i grzech kapłanów nie usprawiedliwia błędu ludzi świeckich”.

    Katarzyna, rozwijając treści z XII rozdziału Pierwszego Listu do Koryntian, pogłębiła nauczanie św. Pawła o Kościele, Mistycznym Ciele Jezusa Chrystusa. Bardzo kochała Kościół, Oblubienicę Pana, w którym jesteśmy obdarzani Bożym życiem.  

    Katarzyna przypomniała też całej ludzkości, że Jezus Chrystus jest jedynym naszym Zbawicielem. On jest jedynym MOSTEM, przez który trzeba przejść by dotrzeć do Ojca. Pan Jezus jest naszym Mostem wówczas, gdy z wielką prostotą naśladujemy pokorę Pana, który stał się Sługą nas wszystkich.

    Czytając, a raczej rozważając jej wchodzimy niejako w Boży świat, otwarty dla każdego człowieka, który potrzebuje nawrócenia. Dramat człowieka, zagubionego na skutek grzechów i niepohamowanej zmysłowości, został z wielkim realizmem opisany przez św. Katarzynę, która ukazała przy tym bezmiar Bożego Miłosierdzia.

    Zmarła 29 kwietnia 1380 r. wyczerpana tak bardzo aktywnym życiem i umartwieniami. Została kanonizowana przez Piusa II w 1461 r., zaś papież Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła w 1970 r.

    Dzisiaj, gdy mass-media zalewane są brudem pornografii, słowa Patronki Włoch brzmią proroczo i są bardzo aktualne. Jej obserwacje, demaskujące choroby społeczeństwa XIV wieku, nic nie straciły ze swej aktualności. Obyśmy mieli dość odwagi i zdecydowania, by zobaczyć ogrom niesprawiedliwości i niewdzięczności ludzi wobec Zbawiciela, który przecież już zniszczył grzech i zwyciężył Nieprzyjaciela człowieka. A jednak walka duchowa wciąż trwa. Państwo Boże doznaje wielu cierpień z powodu działania także Księcia tego świata, który niestety zwodzi pozornym szczęściem tak wielu z nas.

    Święta ze Sieny uczyła też okazywania szacunku kapłanom, choćby ich życie było mało przykładne, bo to oni przekazują nam łaskę w sakramentach świętych:

    “Winniście ich szanować, jakiekolwiek były ich błędy, przez miłość do Mnie, Boga wiecznego, który wam je zsyłam i przez miłość życia łaski, którą znajdujecie w tym skarbie [w Eucharystii], zawiera on bowiem całego Boga-człowieka, Ciało i Krew Syna mojego, zjednoczonego z moja naturą boską. Winniście ubolewać nad ich grzechami, darząc je nienawiścią i starać się, przez miłość i świętą modlitwę, przyodziać ich często i zmyć łzami waszymi ich brud; i ofiarować w moim obliczu za nich wasze łzy i wielkie pragnienie, abym ich przyodział, przez dobroć moją, szatą miłości”.

    Święta Katarzyno, mężna kobieto, wyproś nam łaskę odnalezienia drogi, która prowadzi nas ponad wody grzechu, rozpaczy, zniechęcenia i beznadziei, do Mostu, którym jest Pan Jezus, Odkupiciel człowieka. Mężna św. Katarzyno, wypraszaj nam łaskę duchowego rozeznawania dróg życia i dróg śmierci. Obyśmy podjęli codzienny trud nawrócenia. Ty jesteś przykładem umiłowania Jezusa Chrystusa w Kościele Katolickim, który zachowuje cały depozyt wiary przekazany nam przez Apostołów. Prośmy Boga, byśmy z pokorą, jak św. Katarzyna, dostrzegając grzechy ludzi Kościoła, duchownych i świeckich, z tym większą gorliwością modlili się o ich świętość.

    z książki: Święci z charakterem/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 kwietnia

    Święta Joanna Beretta Molla

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Chanel, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławieni Luchezjusz i Buonadonna z Poggibonsi
    ***
    Święta Joanna Beretta Molla z dwójką swoich dzieci

    Joanna Beretta Molla była przedostatnim, dwunastym dzieckiem Alberta i Marii. Urodziła się w Magencie, niedaleko Mediolanu, w 1922 r. Dom, w którym rosła, pełen był miłości i wiary. Dzieci razem z matką codziennie modliły się i chodziły na Mszę św.
    W 1942 r. Joanna rozpoczęła studia medyczne. Niestety również w tym roku, jedno po drugim, w odstępie zaledwie czterech miesięcy umarli jej rodzice. Żywa wiara i zaufanie Bogu nie pozwoliły na pogrążenie się w rozpaczy osieroconemu rodzeństwu. Studiując, Joanna podjęła intensywną pracę w szeregach Akcji Katolickiej i Stowarzyszeniu św. Wincentego a Paulo. Głosiła katechezy dla dziewcząt. Z zachowanych do dziś jej notatek z tego okresu przebija ogromna dojrzałość wiary i odpowiedzialność za każde słowo. Jej siostra i dwóch braci wybrało drogę zakonnego powołania. Joanna też miała taki zamiar, ale stan zdrowia jej na to nie pozwalał. Chciała zostać misjonarką.
    Po uzyskaniu dyplomu z medycyny i chirurgii w 1949 r. na Uniwersytecie w Pawii, otworzyła klinikę medyczną w Mesero (koło Magenty). W kolejnym roku zrobiła specjalizację z pediatrii na uniwersytecie w Mediolanie, gdzie później prowadziła swoją praktykę lekarską.
    W 1951 r. po raz pierwszy przypadkowo spotkała inżyniera Piotra Mollę. Kolejne spotkanie nastąpiło trzy lata później. Od tego czasu byli już nierozłączni. Kochali się bardzo, byli sobą zauroczeni. Wiedzieli, że chcą być ze sobą na zawsze. Snuli plany założenia rodziny otwartej na Boga i Jemu uległej. Na dziesięć dni przed ślubem Joanna pisała do Piotra: “Chciałabym, aby nasza nowa rodzina mogła się stać jakby wieczernikiem zjednoczonym wokół Jezusa”.
    24 września 1955 r. Joanna i Piotr wzięli ślub. Byli ludźmi pracowitymi, ale pogodnymi i szczęśliwymi. Cechowała ich rzetelność i uczciwość. Starali się spędzać razem jak najwięcej czasu. Chodzili po górach, jeździli na nartach, lubili koncerty i przedstawienia teatralne. Joanna interesowała się modą, przeglądała nowe żurnale. Była elegancką i zadbaną kobietą. Umiała prowadzić samochód, co w tamtych czasach nie było częste wśród kobiet.

    Święta Joanna Beretta Molla z rodziną

    Państwo Molla chcieli mieć dużo dzieci. Rok po ślubie, w 1956 r., urodził się Pierluigi. W 1957 r. przyszła na świat Maria Zita, a dwa lata później – Laura. W 1962 r. miało urodzić się kolejne dziecko. We wrześniu 1961 r., pod koniec drugiego miesiąca ciąży, okazało się, że w macicy Joanny rozwinął się włókniak, który zagrażał rozwijającemu się płodowi i życiu matki. Mimo wskazań medycznych do przerwania ciąży, Joanna zdecydowała się donosić ją do końca. Wiedziała, zwłaszcza jako lekarz, że stan jest poważny. Zdawała sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa. Od początku stanowczo domagała się ratowania życia dziecka za wszelką cenę. Operacja usunięcia włókniaka udała się, dziecko mogło rosnąć bez przeszkód, ale stan zdrowia matki pogorszył się. Był to trudny czas dla całej rodziny. Mimo gorących modlitw o ocalenie matki i dziecka, Bóg zdecydował inaczej. 20 kwietnia 1962 r., w Wielki Piątek, Joanna przyjechała do szpitala. Nazajutrz rano urodziła zdrową, piękną córeczkę, ale sama znalazła się w agonii. Tydzień później – 28 kwietnia 1962 r. zmarła. Oddała swoje życie za dziecko, by mogło się bezpiecznie urodzić. Miała niecałe 40 lat. Przez siedem lat była mężatką. Pozostawiła męża i czworo małych dzieci. Mąż, rodzina, przyjaciele, ale też pacjenci, którym służyła, zapamiętali ją jako dobrą i delikatną kobietę.
    Mąż po jej śmierci powiedział: “Aby zrozumieć jej decyzję, trzeba pamiętać o jej głębokim przeświadczeniu – jako matki i jako lekarza – że dziecko, które w sobie nosiła, było istotą, która miała takie same prawa, jak pozostałe dzieci, chociaż od jego poczęcia upłynęły zaledwie dwa miesiące”.
    Św. Jan Paweł II beatyfikował Joannę podczas Światowego Roku Rodziny 24 kwietnia 1994 r., a kanonizował ją dziesięć lat później – 16 maja 2004 r. Na uroczystej Mszy św. byli obecni m.in. mąż Joanny i najmłodsza córka – Joanna Emanuela. Relikwie św. Joanny Molla znajdują się w wielu kościołach na całym świecie. W Polsce są też w wielu parafiach, bo święta ta cieszy się u nas dużym kultem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Joanna Beretta-Molla (1922-1962)

    René Lejeune

    ŚW. JOANNA BERETTA-MOLLA (1922-1962)

    30 lat po śmierci Joanna Beretta-Molla została beatyfikowana w Rzymie przez Jana Pawła II. Wzywana jest szczególnie przez zrozpaczone matki. Joanna jest świętą dla naszych czasów, czasów heroizmu codziennego matek, ale również czasów masakrowania w ich łonach niewinnych dzieci.
    Śmierć Joanny w cudowny sposób ilustruje słowa Chrystusa: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Całe jej istnienie to hymn na cześć prawdziwych wartości życia przeżytego zgodnie z Ewangelią.

    HEROIZM CHRZEŚCIJAŃSKIEJ MATKI
    Joanna ma 39 lat. Jest matką trojga dzieci. Oczekuje czwartego i oto nagle zostaje powalona nieszczęściem. Lekarz odkrywa złośliwy guz macicy. Usunąć nowotwór? Pojawi się więc z pewnością na nowo przed zakończeniem ciąży. Jest jedno rozwiązanie: usunięcie całej macicy. To łączyłoby się z poświęceniem dziecka, które w niej żyje i wzrasta. Operację połączono by więc z przerwaniem ciąży. Matka nie waha się nawet przez chwilę. Z siłą i autorytetem wzywa lekarza: «Jeśli chodzi o dokonanie wyboru między mną a dzieckiem, proszę się w ogóle nie wahać. Proszę wybrać – żądam tego – dziecko. Ratujcie je!»
    Joanna waży słowa. Wie, o czym mówi. Jest lekarzem chirurgiem i pediatrą. Zgadza się, by usunięto guz dopiero wtedy, gdy nie będzie niebezpieczeństwa dla dziecka. To ułatwi ciążę. Ale niestety źródło zła nie zostanie opanowane, jest tego prawie pewna. To, czego pragnie całą swą istotą, to zachować dziecko przy życiu aż do jego urodzenia. Jest w 2 miesiącu ciąży. Włókniak został usunięty, jednak zło pozostaje w niej. Wchodzi w okres niekończących się 7 miesięcy, które zakończą się w kwietniu 1962. Prognozy medyczne są raczej mroczne: zaledwie jedna szansa na dziesięć, że matka uniknie śmierci. Ma 39 lat. Czy jest smutna? Tak, oczywiście, na myśl, że zostanie odebrana dzieciom, mężowi, pozostawiając ich samych, rozbitych, przygniecionych. Choć jej ból jest stały, czasem dotkliwy, nie daje tego po sobie poznać. Poświęca się, jak ma w zwyczaju, licznym obowiązkom matki. Zajmuje się jak zawsze z uwagą i czułością mężem. I – znak jej najwyższej delikatności – prosi go o wybaczenie troski, jaką zadaje mu swym stanem. Ani jednego słowa o powadze stanu. Unika powiększania bólu istot, które są jej tak drogie. Nadal wykonuje zawód lekarza. Chorzy kochają ją za jej łagodność, uprzejmość, wspaniałomyślność, jej bezinteresowność. Przy niej chory znajduje pociechę. Można by powiedzieć, że sama jej obecność uruchamia i przyśpiesza proces powrotu do zdrowia.
    Dokładnie porządkuje swe rzeczy, jak gdyby miała się udać w bardzo daleką podróż. Zachowuje uśmiech. Savina, młoda służąca, zaświadczy: «Zawsze widziałam ją zadowoloną, nawet w ostatnich miesiącach jej życia. Nigdy się nie uskarżała.» Za nic na świecie nie opuściłaby codziennej Mszy św. Krótko mówiąc, świętość w codziennym życiu.

    CHRZEŚCIJAŃSKA RODZINA
    Joanna Beretta-Molla miała z kogo brać przykład. Urodziła się 4 października 1922 w Magenta, w Lombardii. Była 10 dzieckiem małżeństwa żyjącego w pełni i żarliwie swą wiarą. Rodzice są tercjarzami św. Franciszka. Albert, ojciec, jest kasjerem w spółce bawełnianej. Wstaje codziennie o piątej rano, aby przed pracą pójść na Mszę św. Dzieci idą także, choć w żaden sposób nie zobowiązuje się ich do tego. Jednak mama ma taki nieskończenie łagodny i radosny sposób budzenia swych dzieci przed wyjściem do kościoła, że one również chcą iść z nią. Robią to już choćby dla zobaczenia jak okazuje swą radość z posiadania dzieci blisko siebie w czasie tego porannego spotkania z umiłowanym Panem. Jeśli kogoś brakuje, to znaczy, że jest jakiś poważny powód. Żadnego przymusu, a nawet zaproszenia, aby tam poszły. Rodzice i dzieci są tak złączeni miłością, że dla dzieci staje się radością móc wypełnić skrywane pragnienie rodziców.
    Pomiędzy ośmiorgiem, którzy przeżyli, jest dwóch kapłanów, czterech lekarzy chirurgów, jedna zakonnica i jedna farmaceutka. Wszyscy ukończyli studia doktoratami nawet dwaj kapłani, z których jeden jest chirurgiem, a drugi – inżynierem.
    Wieczorem dzieci gromadzą się przed figurą Dziewicy. Starsi stoją blisko ojca, mniejsi siedzą obok mamy. To czas czułej maryjnej melodii, śpiew duszy, który się wznosi żarliwie ku Matce Jezusa. Przesuwa się w rodzinie różaniec tak, jakby liczyło się cenne perły. Różaniec zamyka dni, nie zapomina się o nim nigdy, jak nie zapomina się o kolacji.
    Mama nosi imię Dziewicy. Kobieta nadzwyczajna! Na stoliku, przy którym pracuje, zawsze są kawałki materiału. Szyje dziecięce ubranka. Czuwa nad ich zadaniami domowymi do tego stopnia, że nauczyła się z radością łaciny i greki, by pomóc swym małym uczniom w lekcjach.
    Niedziela w całości poświęcona jest Panu: Eucharystia i nieszpory to wydarzenia, które wyznaczają główne punkty dnia. Starsi towarzyszą ojcu w odwiedzinach starszych, samotnych, chorych i biednych. Wszystko, co rodzina zdoła zaoszczędzić, jest przeznaczone, aby dostarczyć odrobinę radości biednym i opuszczonym. W domu Berettów nie znajduje się też nic zbytecznego. Jeśli dziecko pragnie czegoś, ojciec pyta, czy to naprawdę niezbędne. Tak więc dziecko uczy się od najmłodszych lat wyrzeczenia. Jest to wyższa szkoła kształcenia charakteru. Dzieci widzą, że wszystko, co zbyteczne, a nawet część tego, co uważa za niezbędne, jest dawane biednym i posyłane na misje. Nigdy na próżno nie puka się do drzwi Berettów. Mama kupuje zazwyczaj 4-5 kg chleba dodatkowo, aby móc nasycić głodnych. Oto rodzina, która stała się szkołą świętości! Rodzina przekształcona w «kościół domowy», jak się będzie mówić później.

    OD PRZEDSZKOLA DO UNIWERSYTETU
    Kiedy Joanna ma 3 lata rodzina opuszcza Mediolan i jedzie do Bergame. Kruche zdrowie najstarszej doprowadziło rodziców do opuszczenia skażonego powietrza przemysłowego miasta. Ojciec będzie dojeżdżał do pracy. Joanna pozostanie do wieku 11 lat w ładnym mieście u stóp Alp.
    W wieku 5 lat miało miejsce pierwsze spotkanie z Panem w Eucharystii. Ogromna radość dla tego dziecka zawsze uśmiechniętego, o spojrzeniu dziwnie przenikliwym. Przedszkole u sióstr, potem 1 rok nauki w szkole publicznej i powrót do sióstr, u których kończy szkołę podstawową. W międzyczasie, w wieku 8 lat – bierzmowanie w katedrze w Bergame. Joanna nie jest szczególnie uzdolniona do nauki. Jednakże jest pilna w pracy szkolnej, nic więcej. Woli wałęsać się na łonie natury i sycić swą duszę pięknościami, które ta ofiarowuje jej w obfitości.
    Kiedy faszyzm osiąga szczyt, niebezpieczeństwo czyha na rodzinę Berettów. Ideologia dobiera się do dzieci od najmłodszych lat, aby uczynić z nich poddane sługi totalitarnego państwa. Berettowie są uczuleni na zdobycze zwolenników Mussoliniego. Nie umyka to uwadze. Pewnego dnia odkrywają z przerażeniem napis smołą na murze ogrodu: «Jest się z nami albo przeciwko nam».
    W 1933 Joanna rozpoczyna naukę w liceum w Bergame. Codzienna Msza św. bardziej ją pociąga niż łacińskie odmiany. Jej gorliwość ma wpływ nawet na niektórych kolegów z jej klasy. «Przypominam ją sobie dobrze: łagodny charakter, twarz zawsze uśmiechnięta, głębokie spojrzenie ujawniające zrównoważonego ducha. Miała czystą duszę, wspaniałomyślne serce, przyjmujące i otwarte na wszystko, co dobre… Nie pozwalała na osądzanie lub krytykowanie profesorów ani na mówienie źle o innych. Jeśli ktoś zaczynał, dawała znak, by przestał» – powie jedna z koleżanek Joanny. Sprawiać przyjemność innym wokół siebie, to jej stała troska. Aby to uczynić, chętnie się poświęca. Wszystkie świadectwa są zgodne dając obraz nastolatki wyjątkowo ujmującej, wspaniałomyślnej i promiennej.
    Od 1934 Joanna znajduje idealne miejsce, aby rozbudzić gorliwość apostolską, której przykład daje rodzina. Przystępuje z zapałem do katolickiej akcji młodzieżowej. Młodzi prowadzeni przez zasadę: «Działanie-modlitwa-ofiara», stawiają sobie za cel przesycenie społeczeństwa wartościami duchowymi i moralnymi Ewangelii i uczynienie ponownie z rodziny narzędzia odnowy społecznej.
    W 1937 Amalia, najstarsza o wątłym zdrowiu, umiera w wieku 37 lat. Joanna jest bardzo boleśnie dotknięta. Nowa przeprowadzka rodziny na brzeg morza, blisko Gęnes, w pobliżu Uniwersytetu, do którego uczęszczają starsi. Joanna kontynuuje naukę w liceum u sióstr św. Doroty. Jest szczęśliwa. Piękna oprawa liturgiczna w parafii zachwyca jej duszę. Ma 16 lat i oto jest jej dane wstąpić na szczyt duchowy, który pozostawi na niej ślad. Przez 3 dni uczestniczy w rekolekcjach św. Ignacego, prowadzonych przez jezuitę. Odkrywa w nich wspaniały obraz życia ludzkiego przeżytego według Serca Bożego: naśladowanie Chrystusa możliwe do spełnienia dzięki łasce i podtrzymywane przez modlitwę; apostolstwo widziane jako jedna z najwyższych form miłości; żarliwe wstępowanie duszy do Boga ciągle zagrożonej przez grzech. Jedenaście postanowień wyznacza jej zdecydowanie przyśpieszenia postępowania drogą świętości. Postanawia m. in.: «Wolę raczej umrzeć, niż popełnić grzech ciężki.» «Postanawiam wszystko zrobić dla Pana. Ofiarowuję Mu wszystko, co czynię, każdą napotkaną trudność.» «Każdego dnia odmówię „Zdrowaś Maryjo”, aby Pan dał mi dobrą śmierć.» «Aby służyć Bogu nie pójdę już do kina, zanim nie upewnię się, że film jest odpowiedni, że nie jest gorszący lub niemoralny».
    Te 3 dni marca 1938 są dla Joanny niesłychanie owocne. Odkrywa szerokie i wielkie horyzonty chrześcijańskiej wiary. Uczy się adoracji, przebywania twarzą w twarz z Panem Jezusem, do którego zwraca się już nie słowami ułożonych modlitw, lecz tryskającymi spontanicznie z głębi duszy. Jakże kocha to trwanie sercem przy Sercu Jezusa, Miłości Wcielonej! Będzie się odtąd zagłębiać coraz bardziej w nieskończone mistyczne przestrzenie, gdzie dusza rośnie bez przerwy wznosząc się w Bożym świetle.
    W 1941 rodzina Berettów, uciekając przed bombardowaniem Gęnes, powraca do Bergame. 29 kwietnia 1942 dotyka ją najbardziej okrutne z doświadczeń: mama umiera nagle w wieku 53 lat. W 4 miesiące później nowe doświadczenie równie rozdzierające: anemia złośliwa odbiera im ojca. Czworo starszych zastępuje go.
    Joanna czuje w sobie niewyraźnie powołanie misyjne. W międzyczasie podejmuje studia medyczne: 3 lata w Mediolanie, reszta w Pawii. Dni zajmują jej studia i modlitwa, oczywiście po porannej Mszy św. Natura pociąga ją do tego stopnia, że spędza na jej łonie długie godziny, przeglądając notatki z wykładów.
    Wojna rozszerza się straszliwie, ale bez większej szkody dla braci i sióstr. Franciszek, zatrzymany przez nazistów, powraca po 3 tygodniach. Dwaj bracia – lekarze oficerowie – chronią się w Szwajcarii. Joanna koncentruje się na chwili obecnej, którą usiłuje przeżyć w sposób święty. «Przeszłość trzeba powierzyć miłosierdziu Bożemu, przyszłość Bożej Opatrzności.» Jej nowa zasada to: «Żyć w każdej chwili radośnie wolą Bożą».
    16 czerwca 1946 wydarzenie wyjątkowe: brat Józef (inżynier) wyświęcony na kapłana w Bergame. 13 marca 1948 Henryk (lekarz) wyświęcony w Mediolanie. Wyjeżdża jako misjonarz do Brazylii. Joanna kontynuuje studia z dobrymi wynikami. W 1949, w wieku 27 lat, broni z powodzeniem doktoratu z medycyny.

    DZIAŁACZKA AKCJI KATOLICKIEJ
    Przez wszystkie lata studiów surowych i trudnych, Joanna nie osłabiła wysiłków jako działaczka akcji katolickiej. Jest z początku animatorką grupy. Młodzi poszliby za nią aż na koniec świata. To, czego poszukuje przede wszystkim, to dzielić się wewnętrznymi bogactwami. Ile otrzymała, tyle jest winna innym. Począwszy od 1944 pnie się w górę po drabinie odpowiedzialności w akcji katolickiej, nie z powodu ambicji, lecz z nakazu przełożonych, którzy odkrywają w niej wyjątkową duszę. Od 1949 jest przewodniczącą ruchu młodzieży żeńskiej. Mnożą się konferencje i kontakty osobiste. Jest przekonywująca, ponieważ czuje się, że żyje tym, co mówi. Idzie się do niej, by prosić o radę. Udziela jej chętnie, kończąc zawsze zachętą: «A przede wszystkim módl się!» Gromadzi wokół siebie najbardziej żarliwe dziewczęta i formuje z nimi «wieczernik», rodzaj szkoły modlitwy i formacji apostolskiej. «Pragnę, byście się stały solą, kwasem dla kandydatek… Bądźcie prawdziwymi apostołami, zdobywającymi dusze koleżanek», mówi im. Nie zadowala jej formacja, przechodzi do działania na rzecz biednych, na czele grupy 40 dziewcząt Konferencji św. Wincentego ŕ Paulo, korzystając z dobrej tradycji przekazanej przez jej rodziców w Bergame.
    Życie Joanny jest życiem apostoła, który zatrzymuje się tylko, aby – z nieruchomego bieguna modlitwy – zaczerpnąć siłę do kroczenia naprzód i dawania. Jej życie jest samą ofiarą dla innych.
    W 1952 zdaje egzaminy specjalizacyjne w dziedzinie pediatrii z najwyższą liczbą punktów. Osiedla się w Mesero. Mieszkańcy wkrótce rozpoznają w niej bardzo cenną perłę. Wzywa się ją dniem i nocą. Nigdy nie odmawia, bez względu na zmęczenie. Ona pielęgnuje, a Pan leczy. Modlitwa poprzedza i zawsze towarzyszy czynnościom lekarskim. Przede wszystkim lubi leczyć dzieci i mamy. To powód, dla którego wybrała pediatrię. Troska o dusze może towarzyszyć trosce o ciała mam i ich pociech. Choroba jest uprzywilejowanym momentem apostolatu. Marzy, by móc wyjechać daleko jak jej siostra Wirginia, lekarka-misjonarka, do Indii i Albert, również lekarz-misjonarz, ale w Brazylii, gdzie zbudował szpital. W 1949 już jest prawie spakowana, by jechać do Brazylii. Droga zaprowadzi ją gdzie indziej. Tego właśnie roku Joanna spotyka Piotra Molla z Mesero, o 10 lat starszego od siebie.
    Syn szewca, Piotr, inżynier, kieruje ważną fabryką produktów z drewna, która zatrudnia 3500 robotników. Jest pobożny i działa – on również – w akcji katolickiej. Rzuca pytające spojrzenie na tę młodą, promienną kobietę. Spojrzenie napełnia się powoli czułością. Zadaje pytanie sobie, potem pyta Joannę. Jest niezdecydowana, modli się, prosi o modlitwę, aby poznać wolę Bożą. Jedzie do Lourdes, «aby poprosić Dziewicę o wskazanie, co powinna uczynić: wyjechać na misje czy wyjść za mąż» Spowiednik mówi jej: «Załóż rodzinę. Tak bardzo potrzeba dobrych matek!» Okres wzajemnego poznawania siebie jest jednak długi. Dopiero w niedzielę 20 lutego 1955 Piotr pyta Joannę, czy chce zostać jego żoną. Nazajutrz po nocy modlitwy posyła mu list, który poruszy Piotra: «Naprawdę chciałabym cię uczynić szczęśliwym i być tą, której pragniesz: dobrą, wyrozumiałą, gotową do poświęceń, których życie od nas zażąda. Jeszcze ci nie powiedziałam, że jestem stworzeniem spragnionym uczucia i bardzo wrażliwym. Kiedy żyli moi rodzice, ich miłość mi wystarczała… Teraz, kiedy jesteś ty, już cię kocham i chcę oddać się tobie, aby założyć rodzinę prawdziwie chrześcijańską.» Zaręczyny odbywają się 11 kwietnia. Wymieniają listy promieniejące wiarą i radością.
    Piotr: «Dziękuję Panie za to, że dałeś mi Joannę, jako bardzo łagodną towarzyszkę mego życia. Spraw, byśmy się kochali zawsze miłością najmocniejszą, najłagodniejszą i czystą. Spraw, abym był jej godzien i by nasza rodzina była święta i błogosławiona w Niebie»
    Joanna, w chwili zbliżania się ślubu: «Jeszcze tylko kilka dni. Jestem wzruszona zbliżając się do sakramentu miłości. Staniemy się współpracownikami Boga w stwarzaniu; możemy Mu dać dzieci, które Go będą kochać i służyć Mu.»

    MAŁŻONKA I MATKA
    24 września 1955 ks. Józef Beretta asystuje przy ślubie Piotra i Joanny w kościele w Magnenta, gdzie została ochrzczona. Daje swej siostrze przykład ich matki, «zawsze uśmiechniętej, uległej, cierpliwej, aktywnej, zawsze zjednoczonej z Bogiem, zarówno w radości jak i w cierpieniu.» Taka właśnie będzie droga Joanny. Czeka ją 7 lat szczęścia, 7 krótkich lat, które doprowadzą ją na Kalwarię.
    Małżeństwo osiedla się w Pontenuovo między Magnenta a Mediolanem, w służbowym domu. «Czynić jedynie to, co jest zgodne z wolą Bożą i z moralnością autentycznie chrześcijańską». Oto teologia małżeńska Joanny, zgodnie z określeniem jej małżonka. Nadal wykonuje zawód lekarza w Mesero. Od czasu do czasu towarzyszy Piotrowi w podróżach za granicę. Jadą na koncert i do teatru do Mediolanu, jeżdżą na nartach w Alpach. Normalne życie wykształconego małżeństwa. Dni kończą się różańcem.
    19 listopada 1956 Joanna rodzi swego pierworodnego. Jej radość matki jest pełna i doskonała. Dziecko jest poświęcone Najświętszej Dziewicy. Rok po Piotrze-Ludwiku rodzi się Maria-Zyta. Ciąża była dotkliwa. To wspomnienie szybko się zaciera: «Powinniśmy naprawdę podziękować Panu za to, że dał nam dwa wielkie skarby tak piękne, zdrowe i mocne.» W chwilach nieobecności ojca pisze do niego listy pełne uczucia o życiu swoim i dzieci. Jest zadowoloną małżonką i matką. W 1960 rodzi się Laura, która jest poświęcona Matce Bożej Dobrej Rady. Ciążę i poród przeżyła w cierpieniu. Jednak nigdy nie słychać najmniejszej skargi tej mamy w oczekiwaniu na dziecko. Joanna wychowuje swe pociechy pokojowo, bez podnoszenia głosu, prowadzi je bardzo wcześnie na Mszę św. Każdego wieczoru robi z nimi rachunek sumienia z dnia. Ma duszę pedagoga.
    Nowa ciąża – w sierpniu 1961, potem od 2 miesiąca tragiczne odkrycie. Kapłanowi, który przyszedł ją wyspowiadać i przyniósł Komunię, mówi: «Mam ufność w Bogu, tak. Teraz mam wypełnić mój obowiązek matki. Ponawiam przed Panem ofiarę z mojego życia. Jestem gotowa na wszystko, byle tylko ocalono moje dziecko.»
    Zdecydowanie Joanny czyni operację bardzo delikatną. Szew na macicy po usunięciu włókniaka grozi rozerwaniem w 4 i 5 miesiącu i śmiercią matki. Joanna wie to wszystko. Modli się i prosi o modlitwę, nie o swoje ocalenie, lecz aby nie stracić dziecka. Uaktywnia się w służbie dla rodziny, a nawet udziela konsultacji. Jednakże wie, co ją czeka: «Najtrudniejsze ma dopiero nadejść», mówi do swego brata, kapłana. Nadchodzi czas rozwiązania. «Idę do szpitala i nie jestem pewna, czy wrócę do domu», mówi do przyjaciółki. «Módl się za mnie, ponieważ się boję. Módl się, aby udało mi się dobrze spełnić wolę Bożą» zwierza się innej. Usiłuje się ją przekonać, że nie powinna się poświęcać: ma 3 dzieci. Odpowiada zawsze: «Chcę, aby moje dziecko żyło».
    W Wielki Piątek 20 kwietnia 1962 idzie na oddział położniczy w Monza: «Jestem gotowa na wszystko, czego Bóg będzie chciał», powtarza. Poród jest długi i niewypowiedzianie bolesny. Joanna-Emmanuela przychodzi na świat w Wielką Sobotę rano. Wspaniały noworodek: 4,5 kg. Stan matki pogarsza się nagle. Straszliwie cierpi, ma między zębami chusteczkę, aby lepiej zapanować nad silnym bólem i uniknąć jęków. «Gdybyś wiedziała, jak się cierpi, kiedy musi się umierać pozostawiając małe dzieci», mówi do swej siostry Wirginii, która powróciła pośpiesznie z Indii. Ma jeszcze siłę, by powierzyć dzieci swej siostrze i dać wskazania im i mężowi. Pozostaje troska, że jest oskarżona o porzucenie męża i dzieci. Piotr rozwiewa tę obawę mimo cierpienia.
    W środę po Wielkanocy zaczyna konać, całuje krzyż misyjny Wirginii powtarzając: «Jezu, kocham Cię.» Chwila wytchnienia. Mówi do męża: «Byłam już w tamtym świecie. Gdybyś wiedział, co widziałam!» 28 kwietnia 1962 o 8 rano w obecności męża i czworga braci i sióstr Joanna oddaje swą piękną duszę Bogu.

    EPILOG
    Pietro Molla zmarł 3 kwietnia 2010 r. Pod koniec życia opiekowała się nim córka, która urodziła się dzięki temu, że Joanna odmówiła dokonania aborcji, zalecanej ze względów zdrowotnych przez jej lekarzy. Jednym z ostatnich momentów, w których pan Molla pojawił się publicznie, była kanonizacja żony w 2004 r., miał wówczas 92 lata. W wywiadach często powtarzał: „Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że żyję ze świętą”. Joanna-Emmanuela, dziecko poniesionej ofiary, jest lekarzem w Mediolanie. Piotr-Ludwik jest szczęśliwym ojcem rodziny, doktorem nauk ekonomicznych. Mieszka w Mediolanie. Laura, doktor ekonomii politycznej, pracuje z bratem. Maria-Zyta urodzona w 1957 zmarła w wieku 6 lat, rok po swej matce. Spoczywają razem w kaplicy cmentarza w Mesero.

    René Lejeune
    Stella Maris nr 292 (4/94) Tłum. z franc. E. B. w: „Vox Domini” nr 2/94, str. 5-8

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Miłość (nie) z tego świata

    Święta Joanna Beretta Molla z mężem Piotrem na placu św. Piotra w Rzymie

    Święta Joanna Beretta Molla z mężem Piotrem na placu św. Piotra w Rzymie
    MTROJNAR.RZESZOW.OPOKA.ORG.PL

    ***

    „Jaka mam być i co robić, byś Ty był szczęśliwy?” – pisała do swojego narzeczonego św. Joanna Beretta Molla. Miała przepis na małżeństwo tak wyborny, że gdyby przestrzegać jego reguł, rozwody przeszłyby do lamusa. Ale przepis niełatwy…

    Historia św. Joanny Beretty Molli wydaje się dobrze znana: matka, która heroicznie oddała życie za swoje dziecko. Ale świętość Włoszki wychodzi poza horyzont obrony życia. Beretta Molla była świętą żoną. – Moja mama postawiła wysoko poprzeczkę – mówi mi Pierluigi Molla, syn świętej. – Miała mocny charakter, wiedziała, czego chce: małżeństwa, rodziny, opartej wyłącznie na Bogu i Jego prawie. W jednym z listów do taty napisała: „Pietro, chcę być dla Ciebie silną kobietą z Ewangelii”. Nie z feministycznych, nawołujących mężatki do pseudoniezależności i wolności tabloidów, ale z Ewangelii! Przejmujące jest to stwierdzenie. Choć w małżeństwie Mollów nie brakowało trudnych chwil, a Gianna nieraz musiała zagryzać zęby, z listów, które pisała do męża, wyłania się pomysł, jaki Bóg ma na trwałe małżeństwo i rodzinę. 

    Jak Wieczernik

    Rok 1950. Gianna Beretta pracuje na oddziale szpitala w Magenta, pod Mediolanem. Młody inżynier Pietro Molla spędza całe dni w pobliskiej fabryce. Zjawia się w szpitalu ze swoją umierającą siostrą Teresą. Gianna bada ją. Przyszli małżonkowie widzą się po raz pierwszy. „Wtedy nie zamieniliśmy ani słowa. Potem były jeszcze dwa spotkania w laboratorium w Mesero i w kościele na Mszy” – opowiada Pietro Molla w rozmowie rzece z Elio Guerriero. – „W pamiętniku zapisałem: »Dziękuję Bogu za to dobre spotkanie«”. – A potem wszystko potoczyło się tak, jak zaplanowała jedna z moich ciotek. Zaprosiła ich oboje na Boże Narodzenie 1954 r. na spektakl do La Scali – mówi mi Pierluigi Molla. Pietro Molla: „Zakochałem się po uszy. Jej piękne oczy, fizyczna atrakcyjność, dobroć zafascynowały mnie. Nie wiedziałem jednak, jak jej to powiedzieć. Na szczęście Gianna była bardziej przebojowa ode mnie i wystartowała pierwsza. Ona była otwarta i pogodna, ja byłem zamknięty i nieco przygaszony”. Po kilku miesiącach byli już małżeństwem.

    Pietro miał 43 lata, a Gianna 33. Gianna myślała wtedy o wyjeździe do Brazylii, gdzie chciała pracować jako lekarka-misjonarka w amazońskiej puszczy z bratem. Nie myślała o założeniu rodziny. „Dowiedziałem się o tym już po ślubie. Przypadkiem. Gdybym wiedział wcześniej, że mam przed sobą dziewczynę, która chce być osobą konsekrowaną, nie zdecydowałbym się na małżeństwo” – wspomina Pietro Molla. – „Ale Gianna wyznała mi, że odkryła dzięki mnie powołanie do małżeństwa”.

    Rok 1955, kwiecień. Gianna i Pietro zaręczają się. „Zacznijmy nasze oficjalne zaręczyny Mszą św. i przyjmijmy Komunię” – proponuje Gianna. Byli przeszczęśliwi. Pojechali razem na narty do Bormio. Na zdjęciach z tego wyjazdu widać, jak Gianna promienieje. Data ślubu została wyznaczona na 24 września 1955 r. „»Jeszcze tylko 20 dni i będę Gianną Mollą«, mówiła mi Giannina. Zaproponowała, byśmy przygotowali się, poszcząc przez trzy dni i modląc się razem. Do głowy by mi to nie przyszło. Ale skoro chciała, tak było” – wspomina Pietro. 10 dni przed ślubem Gianna napisała: „Chcę, by nasza nowa rodzina była wieczernikiem zgromadzonym wokół Jezusa”.

    Co mogę zrobić, by uczynić Cię szczęśliwym 

    „Najdroższy Piotrze, jak mam dziękować Ci za ten przepiękny pierścionek zaręczynowy? W zamian oddaję Ci moje serce (…). Wiesz, jak bardzo pragnę widzieć Cię szczęśliwym. Powiedz proszę, jaka mam być i co mogę zrobić, byś to Ty był szczęśliwy? Ufam tak bardzo Bogu i jestem pewna, że Pan pomoże mi być godną ciebie żoną” – napisała przyszła święta 9 kwietnia 1955 r. Nie zdarzyło mi się jeszcze doczytać tego listu do końca. Wzruszenie, a często zakłopotanie biorą górę. Bo czy w małżeństwie nie staję dziś bardziej w roli prokuratora, walczę o swoje racje, a nie o szczęście męża? – To zupełnie inna perspektywa miłości, niż ta serwowana dzisiaj. Najpierw „ty”, a „ja” na końcu. Miłość pełna, czysta, jak u św. Pawła, bezinteresowna. Uczę się tego od mamy do dziś, jako mąż i ojciec – mówi Pierluigi. „Powiedz, co mogę zrobić, by uczynić Cię szczęśliwym” – to zdanie powraca jak mantra w listach Gianny do Pietra. „Odpowiedź, jedyna, jakiej można udzielić na taką miłość, brzmi: skoro Ty pragniesz mojego szczęścia, ja będę walczył o Twoje – podkreśla Pietro Molla. – I tak odpisywałem Giannie, tak żyliśmy, walcząc o szczęście dla drugiego.

    Ta walka pomogła mi być mniejszym introwertykiem. Gianna nauczyła mnie tak zrzucać maskę w relacjach z innymi”. Św. Joanna pisze zawsze czule, używa subtelnych zwrotów. W intymnej niemal korespondencji udało jej się jednak nakreślić przepis na małżeństwo, rodzinę. Poruszające jest to, że mówiąc o relacji z mężem, używa zawsze określenia „sakrament miłości”. „Przyjmując Sakrament Miłości staniemy się Piotrze współpracownikami Boga w dziele stworzenia. Możemy już teraz oddać Mu nasze przyszłe dzieci, by Go kochały i Mu służyły” – napisała w jednym z listów. Gianna ma pełną świadomość zadania, jakim jest małżeństwo, roli, jaką odgrywa w nim kobieta. Pisze do Pietra: „Lubię medytować nad tekstem z Księgi Przysłów: ››Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły. Serce małżonka jej ufa, na zyskach mu nie zbywa; nie czyni mu źle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia‹‹ (Prz 31,10). Piotrze, mogłabym być dla Ciebie silną kobietą z Pisma Świętego!!! Czuję się jednak słaba. Oprę się o Twoje silne ramię. Czuję się przy Tobie tak bezpieczna. Mam do Ciebie prośbę. Od dzisiaj, Piotrze, jeśli zrobię coś nie tak, powiedz mi o tym od razu, popraw, skoryguj, rozumiesz? Będę Ci za to wdzięczna”. 

    Niejedno bym zmienił

    – Tata powtarzał zawsze, że mama dużo od siebie wymagała. To ona ustaliła reguły, tyle że one znane były od tysięcy lat! – śmieje się Pierluigi. Bo św. Joanna wiedziała, że jedyny przepis na małżeństwo i rodzinę skomponował Bóg. Długo, zanim poznała Pietra, przekonywała w czasie odczytów: „Jeśli ktoś nie potrafi kochać, nie może iść drogą małżeństwa. Kochać znaczy pragnąć udoskonalać się, przezwyciężać swój egoizm, dać się w całości. Miłość musi być bezwarunkowa, pełna, poddana jedynie Bożemu prawu, na wieki”. Beretta Molla stosuje tę zasadę rygorystycznie. I w relacji z mężem i teściową, która z początku nie akceptuje małżeństwa syna, i wobec dzieci. „Ustaliliśmy, że dzieci będziemy wychowywać inaczej niż inni – popularne wtedy kary cielesne nie wchodziły w grę. Chcieliśmy stosować Bożą pedagogikę miłości” – wspomina Pietro.

    Z mężem modlą się o każde dziecko. Wieczorem Różaniec, rano Gianna jest na Mszy św., „bo dziękuję Bogu za łaski i proszę, by nauczył mnie być dobrą żoną i mamą”. Każdy chrzest poprzedza akt oddania dziecka pod opiekę Matki Bożej. Ale w małżeństwie Mollów nie zawszy wszystko dobrze się układa. Pietro sporo pracuje, często nie ma go w domu. Jest rok 1959. Gianna jest w zaawansowanej ciąży z Laurą, Pierluigi ma niecałe trzy lata, a Mariolina dwa. Mąż świętej od 40 dni jest w podróży służbowej w Ameryce. „Zaczął się 9. miesiąc – pisze Gianna w liście – łatwo się męczę. Jestem całkowicie sama i nic tylko czytam ciągle Twój list. Przyznam, że psychicznie już nie wytrzymuję. (…) Wracaj tak szybko, jak możesz”.

    Z korespondencji Mollów wynika, że okresy dłuższej nieobecności inżyniera przypadają za każdym razem, kiedy Gianna jest w ciąży. Święta zaciska zęby, toczy wewnętrzną walkę. „Dziś wieje lodowaty wiatr i Pierluigi nie może wyjść… Wczoraj, jak już Ci napisałam, bez przerwy wymiotował. U Marioliny wyrzynają się ząbki. Nie śpię już trzecią noc z rzędu. Drogi Piotrze, nigdy nie myślałam, że bycie mamą jest tak trudne! Chciałabym, by były zdrowe, uśmiechnięte, tymczasem codziennie coś nowego się wydarza. Na szczęście Ty jesteś optymistą i dodajesz mi tak odwagi; przeciwnie ciągle miałabym doła” – napisała w jednym z listów. 

    Kiedy Pietro wyjeżdża do sanatorium do San Remo, by podbudować siły, Gianna jest już w ostatniej ciąży. Podobnie jak poprzednie ciężko ją znosi. „Nie narzekała, nie mówiła nigdy, że cierpi. Nie chciała mnie martwić” – wspominał Pietro. Po przebytej w ciąży operacji dopada ją przygnębienie. W samotności przeżywa najtrudniejszy wybór, jakiego musi dokonać w życiu. Boli ją świadomość, że zostawi męża i trójkę małych dzieci oraz noworodka. „Przed zemdleniem na pogrzebie uchronił mnie pięcioletni syn. Zapytał, czy mama nas widzi i słyszy. I czy może nadal z nią rozmawiać. Odparłem, że tak. I to mnie trzymało. I trzyma do dziś” – opowiadał po latach Pietro.

    – Moi rodzice żyli ze sobą tylko siedem lat. W tym czasie napisali do siebie wiele listów, dziś może byłyby to esemesy. Mama pisała tacie nawet o moich kaprysach, choć wiem, że sporo mu zaoszczędziła. Bije z nich miłość, ta Pawłowa, która nie szuka swego i myśli tylko o szczęściu drugiej osoby… – mówi Pierluigi. „Listy to jedna z najbardziej poruszających relikwii, jakie zostały mi po żonie” – mówił zawsze Pietro. – „Wiele inaczej widzę i nie jedno bym zmienił. W sobie…”.

    Joanna Bątkiewicz-Brożek/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________

    28 kwietnia

    Błogosławiona Hanna Chrzanowska

    Błogosławiona Hanna Chrzanowska

    Hanna Chrzanowska urodziła się 7 października 1902 r. w Warszawie. Jej dziadkowie po stronie matki to znani warszawscy przemysłowcy, zaś dziadkowie po stronie ojca to podlascy ziemianie. Obie rodziny znane były z działalności charytatywnej, przy czym dziadkowie po stronie matki byli wyznania ewangelickiego, dziadkowie zaś po stronie ojca byli katolikami. To było jedną z przyczyn, że w domu rodzinnym Hanny nie było większego zaangażowania religijnego. Podstawowe wykształcenie Hanna otrzymała w swoim domu rodzinnym, szkołę średnią ukończyła u urszulanek w Krakowie. Po zdaniu matury wraz z koleżanką zaangażowała się w niesienie pomocy żołnierzom w czasie wojny bolszewickiej.
    W 1922 r. podjęła studia w nowo otwartej Szkole Pielęgniarstwa w Warszawie, które ukończyła z wysoką oceną. Skorzystała z przyznanego jej rocznego stypendium i wyjechała do Francji, aby tam przypatrzyć się bliżej organizowaniu pomocy chorym. W latach 1926-1929 pracowała jako instruktorka w Uniwersyteckiej Szkole Pielęgniarek i Higienistek w Krakowie. W latach 1929-1939 redagowała miesięcznik “Pielęgniarka Polska”. W tym okresie widać u niej coraz większe zbliżenie się do Boga. Odzwierciedlają to jej publikacje z tego okresu i udział w pracach przy organizowaniu katolickiego Związku Pielęgniarek Polskich w roku 1937.
    Po wybuchu wojny w 1939 r. przyjechała do Krakowa. Jej ojciec zostaje aresztowany przez Niemców i wywieziony wraz z innymi profesorami UJ do obozu, gdzie zmarł. Brat Hanny, Bogdan, zmobilizowany w 1939 r., został zamordowany w Kozielsku. Hanna nie załamała się. Zaangażowała się w działalność charytatywną w Obywatelskim Komitecie Pomocy, któremu przewodniczył ks. abp Adam Stefan Sapieha. Z chwilą powołania Rady Głównej Opiekuńczej (RGO) Hanna podjęła pracę w dziale Opieki nad Uchodźcami i Wysiedlonymi. Organizowała dla nich kwatery, posiłki, szukała miejsc do pracy. Szczególną troską otaczała dzieci, w tym także dzieci żydowskie. Organizowała dla nich kolonie, starała się umieścić sieroty w moralnie dobrze ustawionych rodzinach. Pod koniec wojny śpieszyła z pomocą wysiedlonym z Warszawy. W tym czasie jej życie religijne coraz bardziej się pogłębiało. Nie afiszowała się z tym, ale widać było, że przeżycia, które przeszła, bardzo wpłynęły na jej stan duchowy. Widać też, że jej życie wewnętrzne koncentrowało się przede wszystkim w Eucharystii i niesieniu pomocy bliźniemu w duchu ewangelicznym.
    Po zakończeniu wojny i otwarciu Uniwersyteckiej Szkoły Pielęgniarsko-Położniczej w Krakowie zaczęła pracę jako kierownik działu pielęgniarstwa społecznego i domowego, kładąc na wykładach duży nacisk na solidne przygotowanie uczennic do pielęgnowania chorych w warunkach domowych. Wspólnie z uczennicami odwiedzała obłożnie chorych, służąc im radą i pomocą podczas odbywanych praktyk.

    Błogosławiona Hanna Chrzanowska

    Przez krótki czas pełniła funkcję dyrektorki szkoły pielęgniarstwa psychiatrycznego w Kobierzynie. Po niespodziewanej likwidacji tej szkoły przez komunistyczne władze Hanna, której postawa religijna była dla nich przeszkodą, była zmuszona przejść na wcześniejszą emeryturę. Będąc w pełni sił, znając sytuację chorych pozostających w domach, podjęła się zorganizowania opieki nad obłożnie chorymi i opuszczonymi na terenach parafii krakowskich, przy pełnej aprobacie władz kościelnych. Potrafiła zdobyć pomoc materialną dla tej pracy, jak również zwerbować osoby chętne do współpracy: pielęgniarki, znajomych, studentów czy siostry zakonne. Przyuczała rodziny i sąsiadów do prostych posług przy obłożnie chorych. Jako pierwsza w Polsce zaczęła organizować rekolekcje dla chorych. Dzięki ogromnej kulturze i wytrwałości w działaniu zyskiwała coraz więcej zwolenników i powszechne uznanie.
    Roztropnie troszczyła się o sprawy duchowe chorych, nie przejmowała roli duchownych, ale umiała wyczuć moment, kiedy zaistniała potrzeba np. wezwania księdza do chorej, a gdy istniała możliwość odprawienia Mszy Świętej w mieszkaniu chorego, chętnie śpieszyła z pomocą.
    Od 1966 r. cierpiała z powodu choroby nowotworowej. Poddała się operacji. Choroba jednak drążyła jej organizm i doprowadziła do śmierci, która nastąpiła 29 kwietnia 1973 r.
    Kondukt pogrzebowy prowadził kard. Karol Wojtyła. W tym celu specjalnie przyjechał do Krakowa, brał bowiem w tym czasie udział w posiedzeniu Konferencji Episkopatu Polski. Pogrzeb był wielką manifestacją ludzi wszelkiego stanu. Wzruszenie budziła wielka liczba chorych na wózkach, którzy chcieli, pełni wdzięczności, odprowadzić swoją opiekunkę na cmentarz. W kazaniu kard. Wojtyła powiedział: “Dziękujemy ci, pani Hanno, że byłaś wśród nas, że byłaś taką, jaką byłaś, z tą twoją wielką prostotą, z tym wewnętrznym żarem, że byłaś wśród nas jakimś wcieleniem Chrystusowych błogosławieństw z kazania na górze, zwłaszcza tego, które mówi: Błogosławieni miłosierni. Dziękujemy Panu Bogu za to życie, które miało taką wymowę, które pozostawiło nam świadectwo tak bardzo przejrzyste, tak bardzo czytelne. Niech twoją nagrodą będzie sam Pan, niech promieniowanie twojej posługi trwa wśród nas i wszystkich nas nieustannie uczy, jak służyć Chrystusowi w bliźnich”.

    Błogosławiona Hanna Chrzanowska

    Z inicjatywy członkiń Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych w 1993 r. powstała propozycja wyniesienia Hanny Chrzanowskiej na ołtarze. 3 listopada 1998 r. otwarto jej proces beatyfikacyjny w Krakowie. 30 września 2015 za zgodą papieża Franciszka promulgowano dekret o heroiczności jej życia i cnót. Cudem wymaganym do beatyfikacji okazało się uleczenie z rozległego udaru mózgu Zofii Szlendak-Cholewińskiej, jednej z pomysłodawczyń rozpoczęcia procesu. 7 lipca 2017 r. za zgodą papieża Franciszka Stolica Apostolska, po zbadaniu okoliczności tego uzdrowienia, uznała je za nadzwyczajne.
    Beatyfikacja nastąpiła 28 kwietnia 2018 r. w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach podczas Mszy świętej, którą sprawował kard. Angelo Amato przy licznym udziale duchowieństwa oraz pielęgniarek, lekarzy, chorych z ich opiekunami, a także wolontariuszy oraz krewnych Hanny wraz z jej chrześniakiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    28 kwietnia

    Święty
    Ludwik Maria Grignon de Montfort, prezbiter

    Święty Ludwik Grignon de Montfort

    Ludwik pochodził ze starego francuskiego rodu. Urodził się 31 stycznia 1673 r. w Montfort-la-Cane (obecnie Montfort-sur-Meu w Bretanii, Francja) jako drugi z osiemnaściorga dzieci adwokata Jana Chrzciciela Grignon i Joanny Robert, córki urzędnika miejskiego. Rodzina była bardzo pobożna. Jego dwóch braci zostało kapłanami, jeden dominikaninem, a dwie siostry wstąpiły do klasztoru. Po ukończeniu miejscowej szkoły Ludwik pobierał naukę w kolegium jezuitów w Rennes (1685-1693). Potem udał się do Paryża, gdzie u sulpicjanów studiował teologię (1693-1700). W liście do swojego przełożonego nakreślił taki program swojego działania: “Odczuwam wielkie pragnienie umiłowania Pana naszego i Jego świętej Matki. Chciałbym jako prosty i ubogi kapłan uczyć biednych wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”.
    Po przyjęciu święceń kapłańskich (5 czerwca 1700 r.) pracował jako kapelan szpitala w Poitiers (1701-1703). W listopadzie 1700 r. wstąpił do tercjarzy dominikańskich, prosząc o zgodę nie tylko na naukę odmawiania różańca, ale i na zakładanie bractw różańcowych. Założył z Marią Ludwiką Trichet zgromadzenie żeńskie pod wezwaniem Bożej Mądrości dla pielęgnowania chorych. Następnie z woli przełożonych został misjonarzem. Wędrował od wioski do wioski, od miasteczka do miasteczka i głosił Boże słowo. Natrafił jednak niespodziewanie na opór miejscowych duszpasterzy, którzy widzieli w misjonarzu intruza, który wchodzi w ich kompetencje. Udał się więc do Rzymu i u papieża Klemensa XI wyprosił sobie przywilej głoszenia kazań w całej Francji. Zwalczał szczególnie szerzący się jansenizm, w którym widział głównego wroga pobożności chrześcijańskiej (przedstawiciele tego ruchu zaprzeczali wolnej woli uważając, że bez specjalnej łaski Bożej człowiek nie jest w stanie zachować przykazań; ograniczali też możliwość przystępowania do Komunii św.). W czasie swoich wędrówek Ludwik wygłosił około 200 rekolekcji i misji. Każda misja trwała do 5 tygodni: uczył religijnych śpiewów, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół krzyża. Aby swojemu słowu nadać skuteczność, podejmował w intencji nawrócenia grzeszników wiele pokut, co tym więcej wzruszało i kruszyło serca.
    Ludwik miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. Oddał się Jej w “niewolę miłości” i na wyłączną własność. W Jej ręce złożył nawet wszystkie swoje zasługi, modlitwy, posty, uczynki pokutne, prace apostolskie, całą swoją osobę. Napisał Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Matki Najświętszej, w którym szeroko rozwinął i uzasadnił korzyści, jakie daje to całkowite oddanie się Maryi. Zostawił także regulaminy wspomnianych wcześniej bractw, które zakładał, oraz teksty pobożnych pieśni, które ułożył. Zostawił wreszcie kilka traktatów teologicznych i ascetycznych, z których najciekawszy to traktat Miłość Jezusa – odwieczna Mądrość.
    Zbyt intensywna apostolska praca wyczerpała siły Świętego. Pożegnał ziemię dla nieba 28 kwietnia 1716 roku, mając zaledwie 43 lata. Pozostawił po sobie dwa zakony: “Towarzystwo Maryi” i “Zgromadzenie Córek Mądrości (Bożej)”. Jako cel wyznaczył swoim synom i córkom duchowym nauczanie ubogiej młodzieży, nawiedzanie i doglądanie chorych w szpitalach, przytułkach i domach prywatnych, oraz służenie pomocą wszystkim, którzy się do nich o nią zwrócą. Akt oddania siebie Maryi podejmowali później papieże, teologowie, m.in. św. Pius X, Benedykt XV i Pius XI, Stefan kardynał Wyszyński oraz św. Jan Paweł II, który w swoim herbie umieścił zawierzenie Bogurodzicy: “Totus Tuus” – “Cały Twój”. On też w uroczystym akcie powierzył NMP Kościół i świat.
    Ludwika beatyfikował w roku 1888 papież Leon XIII, a kanonizował w roku 1947 papież Pius XII. Relikwie św. Ludwika znajdują się w kościele w St. Lament-sur-Serve, gdzie zmarł.
    Dzieła św. Ludwika Marii Grignon de Montfort zostały początkowo zapomniane, ale odkryte na nowo w XIX w. – do dziś są wydawane.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 kwietnia

    Święty Józef Moscati

    Zobacz także:
      •  Święta Zyta, dziewica
      •  Błogosławiony Aszard, biskup
    ***
    Święty Józef Moscati

    Józef urodził się w Benevento (Włochy) 25 lipca 1880 roku. Jego ojciec, Franciszek, był urzędnikiem miejskim, a matka, Róża de Luca, pochodziła z markizów di Rosato. Chrzest otrzymał 31 lipca w kościele parafialnym św. Marka. Przyjął wówczas imiona Józef, Maria, Karol, Alfons. Kiedy chłopiec miał zaledwie rok, ojciec został przeniesiony do Ankony. Tam więc Józef spędził swoje dzieciństwo (1881-1888). Następnie ojciec przeniósł się do Neapolu. Tu jego syn, Józef, przyjął pierwszą Komunię świętą w kaplicy Służebnic Świętego Serca.
    Młodzieniec okazywał niezwykłe zdolności i rzetelność w studiowaniu. Wszystkie stopnie szkół przeszedł celująco. Po śmierci ojca (1897) zapisał się na uniwersytet w Neapolu, na wydział medycyny. Wykładali wtedy na nim profesorowie, cieszący się światową sławą, ale deklarujący się jako ateiści: Vogt, Moleschott, Büchner i Feuerbach. Nie zdołali oni jednak osłabić wiary w młodzieńcu; wręcz przeciwnie: ich wystąpienia antykościelne skłaniały go do pogłębiania wiedzy religijnej.
    Studia uniwersyteckie Józef ukończył celująco w roku 1903 i przyjął posadę w jednym ze szpitali miasta. Od roku 1904 przeniósł się do szpitala S. Maria del Popolo, przeznaczonego dla nieuleczalnie chorych. W roku 1911 został prymariuszem tego szpitala po zdaniu bardzo trudnego egzaminu. Równocześnie prowadził wykłady na uniwersytecie neapolitańskim, gdzie uczył chemii fizjologicznej. Z tej dziedziny wydał 32 prace. Brał także czynny udział w międzynarodowych kongresach lekarskich: w Budapeszcie (1911) i w Edynburgu (1923).
    Chociaż jako specjalista cieszył się zasłużoną sławą, życie wewnętrzne wśród swoich rozlicznych zajęć stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Codziennie przystępował do Komunii świętej. Zawód lekarski traktował jako powierzoną sobie od Pana Boga specjalną misję. Dlatego udzielał pomocy lekarskiej darmo, zadowalając się pensją, jaką otrzymywał miesięcznie. Chorych zachęcał do ufności w Bogu, a błądzących – do powrotu do Boga. Kiedy sławny profesor L. Bianchi doznał nagle w czasie wykładu ataku serca, Moscati zbliżył się do umierającego i pomógł mu wzbudzić żal doskonały za grzechy, zanim przybył kapłan.
    Bywało, że wolnomyślni koledzy pokpiwali sobie z profesora, nazywając go bigotem i fanatykiem. Kiedy radzono profesorowi, by się bronił, odpowiadał: “Dajcie spokój! Jesteśmy przecież chrześcijanami! Pozwólmy działać Panu Bogu”.
    Gdy 4 kwietnia 1906 roku Neapol przeżywał grozę wybuchu Wezuwiusza, profesor z narażeniem życia wynosił chorych z pobliskiego szpitala w bezpieczne miejsce. Kiedy w roku 1911 wybuchła epidemia cholery, niestrudzenie pielęgnował chorych z narażeniem własnego życia.
    Dla wiedzy medycznej przysłużył się redagowaniem pisma Riforma medica, w którym publikował najnowsze osiągnięcia z dziedziny medycyny. Zostawił także osobisty dziennik duchowy, który pozwala wejść w jego życie wewnętrzne. Oto kilka jego refleksji: “Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa. Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my, lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje miłować, jak siebie samego”. Zapewne dla tej idei: całkowitego poświęcenia się służbie bliźnim, profesor nie założył własnej rodziny, żył sam.
    Zmarł 12 kwietnia 1927 r. Jak każdego dnia, rano uczestniczył w Mszy świętej i przystąpił do Komunii; później pracował w szpitalu. Po powrocie do domu i posiłku przyjmował pacjentów. Po południu źle się poczuł i zmarł w fotelu w swoim gabinecie. Jego śmierć poruszyła wiele osób, w sposób szczególny najuboższych pacjentów, którzy wielokrotnie doświadczyli jego troskliwości. Został pochowany na cmentarzu Poggio Reale, ale trzy lata później jego szczątki zostały ekshumowane i spoczęły w kościele Gesù Nuovo.
    W czasie uroczystości beatyfikacyjnych w 1975 r. papież Paweł VI powiedział: “Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich. Ten człowiek uczynił ze swego życia dzieło ewangeliczne. Był profesorem uniwersytetu. Zostawił wśród swoich uczniów pamięć niezwykłej wiedzy, ale przede wszystkim prawości moralnej, czystości wewnętrznej i ducha ofiary”. Jego kanonizacji dokonał 25 października 1987 r. papież św. Jan Paweł II. Do gabinetu “świętego lekarza” i do jego grobu w kościele dominikanów udają się nieustannie pielgrzymi w nadziei, że skoro za życia Józef służył w potrzebach ciała i duszy, tym skuteczniej czynić to może przed tronem Boga po śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 kwietnia

    Najświętsza Maryja Panna, Matka Dobrej Rady

    Zobacz także:
      •  Święty Klet, papież
      •  Święty Piotr Betancur, zakonnik
      •  Błogosławeni Bonifacy i Emeryk, biskupi
      •  Święty Marcelin, papież i męczennik
    ***
    Maryja, Matka Dobrej Rady
    Kiedy Jezus został ukrzyżowany, mimo niepokoju, jaki zapanował w przyrodzie, w sercach tych, którzy ufali Jezusowi, zapanował pokój. Wielki wewnętrzny pokój, napełniający Maryję, udzielał się Jej najbliższemu otoczeniu. Ona wiedziała, że ta Ofiara była potrzebna. Maryja z pełną ufnością poddała się woli Ojca i Syna.
    Kult Matki Bożej Dobrej Rady związany jest nierozerwalnie z obrazem Maryi pod tym samym tytułem, który znajduje się w kościele augustianów w Genazzano w Umbrii we Włoszech. Pochodzi on z pierwszej połowy XV wieku. Związana jest z nim pewna opowieść. Kiedy w Genazzano kończono budowę kościoła dla Matki Bożej, na jednej z jego ścian pojawił się wizerunek Maryi z Dzieciątkiem. Wiadomość o tym szybko się rozeszła. Gdy któregoś dnia przyszli do Genazzano dwaj pielgrzymi z Albanii, rozpoznali w obrazie wizerunek Matki Bożej Dobrej Rady ze Szkodry, miejscowości leżącej w ich ojczyźnie.
    Już w XV i XVI wieku obraz zasłynął wieloma łaskami, dlatego w 1682 r. za zgodą papieża Innocentego XI został ukoronowany.
    Do rozszerzenia kultu Matki Bożej Dobrej Rady przyczynił się augustianin o. Andrzej Bacci. Podczas ciężkiej choroby złożył on ślub, że jeżeli Maryja uzdrowi go, zajmie się rozpowszechnianiem kopii tego obrazu. Wypełnił swój ślub, dzięki czemu prawie 70 000 kopii tego obrazu zostało rozwiezionych po całym świecie. W XVIII w. kapituła generalna Zakonu Augustianów podjęła uchwałę, aby kult Matki Bożej Dobrej Rady jeszcze bardziej rozszerzać.
    Matkę Dobrej Rady można prosić o orędownictwo, zwłaszcza wtedy, gdy stajemy na rozstaju dróg, gdy musimy podjąć ważne życiowe decyzje. Czcząc Maryję pod tym wezwaniem uznajemy, że może Ona wyprosić nam dar dobrej rady u Ducha Świętego. W chwilach zagubienia i w chwilach ważnych decyzji może nam pomóc. “W wątpliwościach myśl o Maryi, wzywaj Maryi! Jeżeli bowiem o niej myślisz, nigdy nie zejdziesz na manowce” – powtarzał św. Bernard z Clairvaux (XII w.). Do Maryi można odnieść słowa proroka Izajasza: “I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej” (Iz 11, 2). To samo powiedział do Maryi Archanioł Gabriel: “Duch Święty zstąpi na Ciebie” (Łk 1, 35).
    W innych miejscach Biblia wspomina: “Moja jest rada i stałość, moja – rozwaga” (Prz 8, 14); “Rada jej rozlewać się będzie jak żywe źródło” (Syr 21, 13); “Słuchaj, synu, przyjmij me zasady, a rady mojej nie odrzucaj” (Syr 6, 23).
    Wśród wielu tytułów, jakimi Kościół obdarza Matkę Bożą, ten jest szczególny. Dlatego doczekał się osobnego wspomnienia, a w zakonach augustiańskich nawet święta.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 kwietnia

    Święty Marek, Ewangelista

    Święty Marek Ewangelista

    Marek w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan. Dzieje Apostolskie (Dz 12, 12) wspominają go jako “Jana zwanego Markiem”. Pochodził z Palestyny. Imienia jego ojca nie znamy. Zapewne w czasach publicznej działalności Pana Jezusa jego matka, Maria, była wdową; pochodziła z Cypru. Jest bardzo prawdopodobne, że była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami ostatnią wieczerzę. “Człowiek niosący dzban wody” (Mk 14, 13) – to prawdopodobnie Marek. Jest również bardzo możliwe, że matka Marka była właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Marek bowiem w swojej Ewangelii podaje ciekawy szczegół, o którym żaden z Ewangelistów nie wspomina: że w czasie modlitwy Pana Jezusa w Ogrójcu znalazł się w nim (zapewne w budce czy też w małym domku, jaki się tam znajdował) pewien młodzieniec. Kiedy usłyszał krzyki zgrai żydowskiej, obudził się i owinięty jedynie prześcieradłem, wybiegł na zewnątrz. Kiedy zobaczył, że Jezusa zabierają oprawcy, zaczął krzyczeć. Wtedy ktoś ze służby świątyni podbiegł do niego, aby go pochwycić, ale on uciekł, zostawiając prześcieradło (Mk 14, 51).
    Marek był uczniem św. Piotra. Prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotr udzielił Markowi chrztu, dlatego nazywa go swoim synem (1 P 5, 13). Wieczernik służył Apostołom za dom schronienia po śmierci Chrystusa Pana. Tam właśnie udał się książę Apostołów zaraz po swoim cudownym uwolnieniu przez anioła z więzienia (Dz 12, 11-17).
    Kiedy w roku 44 św. Paweł i św. Barnaba przybyli do św. Piotra z jałmużną dla Kościoła w Jerozolimie, znaleźli św. Piotra i św. Jakuba w Wieczerniku. Barnaba był krewnym Marka. Marek towarzyszył Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Kiedy zaś Paweł chciał iść w głąb Małej Azji przez wysokie góry Tauru, Marek się sprzeciwił, co bardzo rozgniewało Apostoła narodów. Marek nie czuł się zdolny ponosić trudów tak uciążliwej pieszej wyprawy i dlatego w roku 49 w Perge zawrócił (Dz 12, 25; 13, 13).
    Kiedy Paweł wybierał się z Barnabą w swą drugą podróż apostolską, Barnaba chciał zabrać ze sobą Marka, ale Apostoł narodów nie zgodził się na to. Wtedy Barnaba opuścił Pawła. Razem z Markiem udali się wówczas razem na Cypr. Była to wyspa rodzinna Barnaby, a może także i Marka (Dz 15, 35-40). W kilkanaście lat potem, w roku 61, widzimy ponownie Marka przy Pawle w Rzymie. Pisze o tym sam Apostoł w Liście do Kolosan i do Filemona (Kol 4, 10; Flm 24). Możliwe, że Marek wybierał się wtedy, wysłany przez św. Pawła, do wspomnianych adresatów, gdyż Apostoł narodów żąda dla niego gościnnego przyjęcia.
    W Liście do Tymoteusza, który pisze z więzienia, Paweł prosi, aby przybył do niego także Marek, jest mu bowiem “przydatny do posługiwania” (2 Tm 4, 1).
    Na tym urywają się wszelkie historyczne wiadomości o św. Marku. Nie wiemy nic pewnego o jego dalszych losach. Według tradycji miał być założycielem gminy chrześcijańskiej w Aleksandrii i jej pierwszym biskupem. Tam również miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona. Inni przesuwają datę jego śmierci do czasów cesarza Trajana (98-117). Odnośnie męczeństwa św. Marka nie mamy żadnych danych. Zastanawia to, że o męczeńskiej śmierci Marka nic nie wie św. Hieronim. Tym większe zastrzeżenie budzi legenda, według której Marek miał głosić Ewangelię w Akwilei, a nawet w Lorch (Austria).Największą zasługą św. Marka jest to, że zostawił nam napisany zwięzły opis życia i nauki Pana Jezusa. Jego Ewangelia miała być wiernym echem katechezy św. Piotra. Marek napisał ją przed rokiem 62, w którym ukazała się Ewangelia według św. Łukasza. Tekst Markowy mógł więc powstać w latach 50-60. Autor zaczyna swoją relację od chrztu Pana Jezusa i powołania Piotra na Apostoła. Podaje on jako charakterystyczny szczegół pobyt Pana Jezusa w domu św. Piotra i uzdrowienie jego teściowej (Mk 1, 29-31).
    Święty Marek znał doskonale język aramejski i grecki. Ewangelię swoją pisał nie dla Żydów, gdyż często tłumaczy słowa aramejskie na język grecki (Mk 5, 4; 14, 36; 15, 22). Tłumaczy również zwyczaje żydowskie (Mk 7, 1-23; 14, 12). Ewangelię swoją pisał zapewne w Rzymie, gdyż przypomina znanych w Rzymie gminie chrześcijańskiej: Aleksandra i Rufusa (Mk 15, 21) jako pośrednich świadków męki Pańskiej.
    Święty Marek jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy i szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody.

    Święty Marek

    W ikonografii św. Marek ukazywany jest w stroju arcybiskupa, w paliuszu albo jako biskup wschodniego rytu. Trzyma w dłoni zamkniętą lub otwartą księgę. Symbolizuje go m.in. lew ze skrzydłami – jedno z ewangelicznych zwierząt, lew u stóp, drzewo figowe, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Święty Marek, Ewangelista

    Św. Marek ewangelista - Joachim Wtewael, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Marek ewangelista – Joachim Wtewael, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan, Dzieje Apostolskie (Dz 12, 12) wspominają go jako “Jana zwanego Markiem”, syna Marii, która prawdopodobnie była właścicielką domu, w którym odbyła się Ostatnia Wieczerza. Był Palestyńczykiem. Imienia jego ojca nie znamy. Zapewne, w czasach publicznej działalności Pana Jezusa matka jego, Maria, była wdową; pochodziła z Cypru.

    Jest bardzo prawdopodobne, że matka jego była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami ostatnią wieczerzę. Jest bardzo również możliwe, że matka św. Marka była również właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Św. Marek bowiem w swojej Ewangelii podaje ciekawy szczegół, o którym żaden z Ewangelistów nie wspomina, że w czasie modlitwy Pana Jezusa w Ogrójcu znalazł się w nim (zapewne w budce czy też w małym domku, jaki się tam znajdował) pewien młodzieniec. Kiedy usłyszał krzyki zgrai żydowskiej, obudził się i owinięty jedynie prześcieradłem wybiegł na zewnątrz. Kiedy zobaczył, że Pana Jezusa zabierają oprawcy, zaczął krzyczeć. Wtedy ktoś ze służby świątyni podbiegł do niego, aby go pochwycić, ale on uciekł, zostawiając prześcieradło w rękach pachołka (Mk 14, 15).

    Marek był uczniem św. Piotra. Prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotr udzielił św. Markowi Chrztu świętego. Dlatego nazywa go swoim synem (1 P 5, 13). Wieczernik służył Apostołom za dom schronienia po śmierci Chrystusa Pana. Tam właśnie udał się książę Apostołów zaraz po swoim cudownym uwolnieniu przez anioła z więzienia (Dz 12, 11-17).

    Kiedy w roku 44 św. Paweł i św. Barnaba przybyli do św. Piotra z jałmużną dla Kościoła w Jerozolimie, znaleźli św. Piotra i św. Jakuba w Wieczerniku. Barnaba był krewnym św. Marka. Marek towarzyszył Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Kiedy zaś Paweł chciał iść w głąb małej Azji przez wysokie góry Tauru, Marek się sprzeciwił, co bardzo rozgniewało Apostoła Narodów. Marek nie czuł się zdolny ponosić trudów tak uciążliwej pieszej wyprawy i dlatego w roku 49 w Pergo zawrócił (Dz 12, 25; 13, 13).

    Kiedy Paweł wybierał się z Barnabą w swą drugą podróż apostolską, Barnaba chciał zabrać ze sobą Marka, ale Apostoł Narodów się nie zgodził. Wtedy Barnaba opuścił Pawła, tak że ten odtąd sam w towarzystwie św. Łukasza Ewangelisty i innych odbywał swoje apostolskie podróże. Razem wówczas Barnaba i Marek udali się na Cypr. Była to wyspa rodzinna Barnaby, a być może, że również św. Marka (Dz 15, 35-40). W kilkanaście lat potem, w roku 61 widzimy ponownie św. Marka przy Pawle w Rzymie. Pisze o tym sam Apostoł w Liście do Kolosan i do Filemona (Kol 4, 10; Flm 24). Możliwe, że Marek wybierał się wtedy, wysłany przez św. Pawła, do wspomnianych adresatów, gdyż Apostoł Narodów żąda dla niego gościnnego przyjęcia. W Liście do Tymoteusza, który pisze z więzienia, Paweł prosi, aby przybył do niego także Marek, “jest mi bowiem przydatny do posługiwania” (2 Tm 4, 1).

    Na tym urywają się wszelkie historyczne wiadomości o św. Marku. Nie wiemy nic pewnego o dalszych losach jego życia. Według tradycji miał być założycielem gminy chrześcijańskiej w Aleksandrii i jej pierwszym biskupem. Tam również miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona. Inni przesuwają słusznie datę jego śmierci do czasów cesarza Trajana (98-117). Odnośnie męczeństwa św. Marka nie mamy żadnych danych. Zastanawia, że o śmierci męczeńskiej św. Marka nic nie wie św. Hieronim. Tym większe zastrzeżenie budzi legenda, wg której Marek miał głosić Ewangelię w Akwilei, a nawet w Lorch (Austria).

    Największą zasługą św. Marka jest to, że zostawił nam napisany zwięzły opis życia i nauki Pana Jezusa. Jego Ewangelia miała być wiernym echem katechezy św. Piotra. Napisał ją św. Marek przed rokiem 62, w którym ukazała się Ewangelia św. Łukasza. Mogła więc powstać w latach 50-60. Zaczyna on swoją Ewangelię od Chrztu Pana Jezusa i od powołania św. Piotra na Apostoła. Podaje on jako szczegół charakterystyczny: pobyt Pana Jezusa w domu św. Piotra i uzdrowienie jego teściowej (Mk 1, 29-31).

    Święty Marek znał doskonale język aramajski i grecki. Ewangelię swoją pisał nie dla Żydów, gdyż często tłumaczy słowa aramajskie na język grecki (Mk 5, 4; 14, 36; 15, 22). Tłumaczy również zwyczaje żydowskie (Mk 7, 1-23; 14, 12). Ewangelię swoją pisał zapewne w Rzymie, gdyż przypomina znanych w Rzymie gminie chrześcijańskiej: Aleksandra i Rufusa (Mk 15, 21) jako świadków pośrednich męki Pańskiej.

    Święty Marek jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy i szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody.
    Księga jest atrybutem każdego z czterech Ewangelistów, również św. Marka. Często przedstawia się go piszącego.


    Atrybuty św. Marka

    Francisco de Zurbaran: Święty Marek, olej na płótnie, 1638


    Księga jest atrybutem każdego z czterech Ewangelistów, również św. Marka. Często przedstawia się go piszącego.
     

    Iluminowany inicjał z francuskiego rękopisu, XIV w.


    Każdy Ewangelista ma swój symbol, nawiązujący do początku jego Ewangelii. U św. Marka jest to lew. Zaczyna on bowiem od św. Jana Chrzciciela na pustyni, a lew najbardziej kojarzył się wówczas z pustynią.

    Vittore Carpaccio: Lew Świętego Marka

    Ciało św. Marka zostało w 828 r. sprowadzone do Wenecji, jest on obecnie patronem tego miasta. Wizerunek lwa św. Marka można w Wenecji spotkać w wielu miejscach. Zwykle trzyma on otwartą księgę ze słowami: “Pax tibi Marce, evangelista meus” (Pokój z tobą Marku, mój ewangelisto).


    Paolo Veneziano: Scena z życia Świętego Marka, 1345

    Według tradycji św. Marek przepływał kiedyś w okolicach Wenecji i podczas sztormu udzielił pomocy miejscowym żeglarzom. Dlatego Wenecjanie obrali go za swojego patrona, sprowadzili ciało Ewangelisty do miasta i wybudowali na jego cześć wspaniałą bazylikę. W sztuce weneckiej często św. Marek jest ukazywany z żeglarzami.

    wiara.pl

    _______________________________________________________________________________

    Śladami świętego Marka

    25 kwietnia Kościół wspomina św. Marka Ewangelistę. Marek jest nam znany przede wszystkim ze swojej Ewangelii, którą ułożyć miał na podstawie świadectw św. Piotra Apostoła, z którym przebywał w Rzymie.

    Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

    św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

    ***

    Ewangelia wg św. Marka to najwcześniej spisana Ewangelia – pochodzi z ok. 70 r. n.e. Powstała w Rzymie i przeznaczona była dla nawróconych na chrześcijaństwo Greków i Rzymian. Szczególnie dużo jest w niej scen z udziałem Piotra Apostoła; zwłaszcza scen niekorzystnych. Dlaczego?Egzegeci uważają, że Piotrowa skromność oddziaływała na stworzenie tej Ewangelii, a on sam świadomie pomijał swoje zasługi. Ale też w tej Ewangelii dużo jest opisów, które mówią o nastrojach Jezusa – to przykład, że przekazywał to człowiek szczególnie blisko związany z osobą Zbawiciela; kimś takim mógł być jedynie Piotr Apostoł. Biskup Lyonu św. Ireneusz, który spotkał biskupa Polikarpa ze Smyrny (ob. Izmir w Turcji), który z kolei słuchał nauk św. Jana Apostoła, również przekazuje nam, że to św. Marek był sekretarzem św. Piotra, a po jego śmierci przekazał nam „Piotrowe świadectwo”.

    Być może to Marek był obecny podczas pojmania Jezusa, uciekając potem w obawie przed schwytaniem. Matka Marka była właścicielką domu, w którym odbyła się doskonale znana wszystkim chrześcijanom Ostatnia Wieczerza. Z czasem Marek został zwierzchnikiem gminy w Aleksandrii (Egipt), tam też zginął śmiercią męczeńską ok. 67 r.: napadnięto go przy ołtarzu, wokół szyi zaciągnięto powróz i wleczono końmi, aż do utraty życia.

    Św. Marek jest orędownikiem w cierpieniach, w czasie śmierci, sprzyja dobrej pogodzie, dobrym żniwom, chroni także przed burzą. Jest patronem notariuszy, pisarzy, robotników budowlanych, murarzy, szklarzy. W średniowieczu w dzień św. Marka obchodzono w procesjach pola, by wyprosić pomyślność dla rolników. Symbolem św. Marka w ikonografii chrześcijańskiej jest lew: zaczyna on bowiem swoją wersję Ewangelii od św. Jana Chrzciciela na pustyni, a lew kojarzył się w dawnych czasach z pustynią. Lew symbolizuje także boską moc i królewskość Chrystusa oraz Jego zwycięstwo nad śmiercią. Podobiznę św. Marka znajdziemy np. w kościele w Tyczynie. Obraz namalował szkocki malarz Augustyn Mirys. Od 1750 r. pracował na dworze Jana Klemensa Branickiego – jednego z najbogatszych magnatów polskich, kandydata do korony polskiej. Na dworze Branickiego powstały obrazy przeznaczone dla kościoła w Tyczynie, w tym portrety czterech ewangelistów. Mirys pieczętował się herbem, który przywiózł ze sobą ze Szkocji (trzy snopy zboża, a nad nimi trzy gwiazdy). W 1770 r. nobilitowano go w Polsce, a nawet nadano tytuł barona. Mówiono, że Augustyn był wiecznym malkontentem i wszystko postrzegał w czarnych barwach.

    Na portrecie w kościele w Tyczynie św. Marek opiera się na głowie lwa, zaś w drugiej ręce trzyma otwartą księgę – fragment Ewangelii swojego autorstwa. Artysta przedstawił go zamyślonego nad słowami Ewangelii, którą właśnie ukończył…

    Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 kwietnia

    Święty Jerzy, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Fidelis z Sigmaringen, prezbiter i męczennik
      •  Święta Franka, dziewica
      •  Błogosławiona Teresa Maria od Krzyża (Manetti), dziewica
    ***
    Święty Jerzy

    Jerzy pochodził z Liddy (Azja Mniejsza). Zachowały się o nim nikłe dane biograficzne, jednak są bardzo liczne i wczesne dowody kultu Świętego. Jego ojcem miał być Pers – Geroncjusz. Syn miał być uproszony przez rodziców w późnej ich starości długą modlitwą. Jerzy jako ochotnik wstąpił do legionów rzymskich. Doszedł do rangi wyższego oficera (trybuna?). Podczas prześladowań za czasów Dioklecjana jako chrześcijanin odmówił złożenia ofiary bóstwom rzymskim (305?). Rozdał wcześniej całą swą majętność ubogim. Poddano go okrutnym i długim męczarniom – według niektórych tekstów trwały one aż 7 lat. Przybijano go do krzyża, torturowano na katowskim kole. Umęczono go w Diospolis na terenie Palestyny.
    Okrucieństwo zastosowane wobec św. Jerzego musiało być wyjątkowe, skoro wśród tak ogromnej liczby męczenników, którzy wówczas zginęli za wiarę, jemu nadano tytuł Wielkiego Męczennika. Jego kult na Wschodzie był tak popularny, że zajmował pierwsze miejsce po Najświętszej Pannie Maryi i św. Michale. W samym Egipcie i na Cyprze wzniesiono ku jego czci 60 kościołów, a nie było ani jednej świątyni bez jego wizerunku. W Jerozolimie już w wieku IV istniał kościół, a od wieku VI również klasztor ku jego czci. Podobny kościół i klasztor powstały w wieku VI w Jerychu. W Etiopii (Abisynii) do dzisiaj jego kult jest bardzo żywy. Na Kaukazie cała prowincja otrzymała jego nazwę (Georgia – Gruzja). Do kultu i legendy o Świętym przyczyniły się wyprawy krzyżowe, z których jedna stacjonowała pod Liddą. Za swego patrona uznają go: Anglia, Holandia, Niemcy, Szwecja i Litwa; archidiecezja białostocka i wileńska oraz diecezja pińska; miasta – między innymi Ferrara i Neapol. Pod wezwaniem św. Jerzego powstało wiele bractw rycerskich oraz zgromadzeń zakonnych. Stał się patronem rycerzy, żołnierzy, ludzi mających związek z bronią i walką – rusznikarzy, zbrojmistrzów, puszkarzy, kawalerzystów, wojsk pancernych, a także rolników, skautów i harcerzy. Jest orędownikiem podczas epidemii, zwłaszcza trądu, oraz w chorobach skóry.

    Święty Jerzy

    W ikonografii Święty ukazywany jest w krótkiej tunice jako rycerz na koniu zabijający smoka. Jego atrybutami są: anioł z wieńcem laurowym lub z koroną, baranek, biała chorągiew lub lanca z czerwonym krzyżem, koń, palma męczeństwa oraz m.in. przedmioty jego męki – gwoździe, kamień młyński i koło, miecz, smok u stóp, smok zabity.
    Smok na obrazach (symbolizujący szatana) pochodzi z podań o św. Jerzym, prawdopodobnie średniowiecznych. Historię opisał m.in. Jakub de Voragine OP około roku 1260 w “Złotej legendzie”. Na źródle, którego woda zaopatrywała miasto Silene (prawdopodobnie późniejsza Cyrena w Libii), smok zrobił swoje gniazdo. Na czas nabierania wody mieszkańcy musieli wypędzać smoka. Aby potwór ruszył się, musiał dostać każdego dnia owcę. Kiedy owiec zabrakło, mieszkańcy musieli oddawać codziennie jedną z dziewcząt. Ofiara była wybierana przez losowanie. Pewnego razu losowanie wskazało księżniczkę. Monarcha żebrał o jej życie, jednak bez skutku. Miała już zostać ofiarowana smokowi, gdy na jego drodze pojawił się święty Jerzy. Stanął twarzą w twarz ze smokiem, przeżegnał się znakiem krzyża, pokonał smoka i uratował księżniczkę. Wdzięczne miasto porzuciło pogaństwo i przeszło na chrześcijaństwo.
    Broń, którą św. Jerzy pokonał smoka, nazwano Ascalon. Na miejscu, gdzie padł smok, król zbudował kościół pod wezwaniem NMP i św. Jerzego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________


    Legenda św. Jerzego

     

    Święty Jerzy walczący ze smokiem. Rzeźba zdobiąca Dwór Bractwa św. Jerzego w Gdańsku

     święty Jerzy walczący ze smokiem. Rzeźba zdobiąca Dwór Bractwa św. Jerzego w Gdańsku/wikipedia.org

    ***

    Św. Jerzy – choć historyczność jego istnienia była niedawnymi czasy kwestionowana – jest ważną postacią w historii wiary, w historii w ogóle, a przede wszystkim w legendzie.

    Św. Jerzy, oficer rzymski, umęczony był za cesarza Dioklecjana w 303 r. Zwany św. Jerzym z Liddy, pochodził z Kapadocji. Umęczony został na kole w palestyńskiej Diospolis. Wiele informacji o nim podaje Martyrologium Romanum. Jest jednym z czternastu świętych wspomożycieli. W Polsce imię to znane było w średniowieczu. Św. Jerzy został patronem diecezji wileńskiej i pińskiej. Był także patronem Litwy, a przede wszystkim Anglii, gdzie jego kult szczególnie odcisnął się na historii. Św. Jerzy należy do bardzo popularnych świętych w prawosławiu, jest wyobrażany na bardzo wielu ikonach.

    Z reguły przedstawiano go jako rycerza w zbroi, siedzącego na wspiętym koniu, z przypisaną mu jako jeden z atrybutów białą chorągwią, przekreśloną czerwonym krzyżem, gdy kopią zabija smoka. Zofia Kossak-Szczucka w książce Szaleńcy Boży pisze o jego czystej miłości do młodej dziewczyny, którą uratował przed zagrażającym jej smokiem. Na wszystkich właściwie wizerunkach trzyma w ręku kopię. Wyobrażany bywa zwykle ze swoimi atrybutami – smokiem lub kołem.

    Stał się patronem rycerzy i w ogóle wojska. W takim charakterze dwukrotnie przedstawiał go wielki malarz i grafik niemiecki Albrecht Dürer. Raz w rycinie z 1508 r., gdzie pokonany smok leży u nóg jego konia, drugi raz – w malarstwie na skrzydle tzw. ołtarza Paumgärtnerów z 1504 r. Tu św. Jerzy jest bez konia, kroczy tylko ze swą chorągwią i w lewej ręce trzyma za szyję zabitego smoka.

    Św. Jerzy był patronem i wspomożycielem w różnych potrzebach i zawodach, a także w przypadkach różnych chorób, co jest jednym ze świadectw jego wielowiekowej popularności.
    Pozycja życiowa św. Jerzego jako wysokiej rangi oficera i znakomitego wojskowego była powodem jego legendy w świecie wojskowych. Np. w Rosji w XVIII wieku ustanowiono Order św. Jerzego, w 1913 r. nazwany Krzyżem św. Jerzego.
    O popularności tego odznaczenia wśród wojskowych rosyjskich świadczy fakt, że nawet muzułmanie służący w armii rosyjskiej ubiegali się o nie, nie bacząc na to, iż jest to krzyż.

    Wspominając imię Jerzego, musimy zawsze pamiętać, iż nosił je tak popularny w Polsce męczennik za wiarę i kandydat na ołtarze – ks. Jerzy Popiełuszko. I on był rycerzem świętej sprawy, choć walczył bez użycia przemocy. Tak więc, obok św. Jerzego z Liddy, przybędzie nam niezawodnie drugi św. Jerzy – Popiełuszko.

    Jerzy Skrodzki/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________

    24 kwietnia

    Nawrócenie św. Augustyna,
    biskupa i doktora Kościoła

    Nawrócenie św. Augustyna
    Augustyn z Hippony, dorastając, wybrał hedonistyczny styl życia. Związał się z sektą manicheistyczną i zaczął wierzyć w naukę przez nią głoszoną. Jego matka, św. Monika, nie zrażając się trudnościami, modliła się o nawrócenie syna. Obawiając się o niego, jeździła za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Pewien biskup prorokował: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”.
    W wyzwoleniu z wiary w astrologię pomogła Augustynowi rozmowa w 386 r. z Firminusem, jednym z jego przyjaciół. Ponieważ czytał dużo dzieł filozoficznych platońskich i neoplatońskich, przełożonych z greki na łacinę przez Gajusza Mariusza Wiktoryna, sławnego retora i filozofa, który nawrócił się w 355 r., Augustyn zaczął studiować Pismo Święte, przede wszystkim listy św. Pawła. Pod koniec sierpnia 386 r. odwiedził go Pontycjan, wysoki urzędnik cesarski z Afryki – głęboko wierzący katolik. Opowiedział mu o swoich dwóch współtowarzyszach, którzy w Trewirze wstąpili do zakonu założonego przez św. Antoniego Wielkiego. Augustyna opanowało silne pragnienie, by uczynić na wzór owych nieuczonych ludzi: “To, co oni mogą, czyż nie powinieneś móc także i ty?” Augustyn na dobre postanowił porzucić dotychczasowe zajęcie, wypełnił ostatnie obowiązki profesora retoryki i wyjechał na podalpejską wieś, aby nabrać sił i przygotować się do przyjęcia chrztu.
    Na wsi zaczął pisać Soliloquia i inne dialogi o duszy. Ostatecznym powodem do całkowitej przemiany było pewne wydarzenie. Pewnego dnia, płacząc pod wpływem wewnętrznego wzburzenia, wybiegł do ogrodu, by w odległym kącie położyć się pod drzewem i się modlić. Wtedy usłyszał z sąsiedniego ogrodu śpiew dziecka, które powtarzało słowa: “Tolle, lege! – Weź, czytaj!” Augustyn odniósł te słowa do siebie, odczytując je jako znak Opatrzności Bożej. Powrócił do domu, sięgnął do Listu do Rzymian. Jego oczy trafiły na przypadkowe słowa: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości, ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14). Doznał przy tym wyzwolenia z przywiązania do seksu, a w jego sercu zrodziła się chęć zachowania celibatu. Przeżycie to na trwałe zmieniło jego życie. Wkrótce powiedział o tym swojej matce, która tak długo modliła się o jego nawrócenie. Na początku marca 387 r. wrócił do Mediolanu, gdzie w Wigilię Wielkanocy przyjął chrzest z rąk biskupa Ambrożego wraz z synem Adeodatem i przyjacielem Alipiuszem. Rodzina i przyjaciele postanowili wrócić do ojczystej Afryki. Jednakże po przybyciu do portowej Ostii św. Monika ciężko zachorowała na febrę i zmarła.
    Augustyn zawsze uważał swoje nawrócenie za niezasłużony dar Boży. W “Wyznaniach” ustosunkował się do błędów swej młodości i opisał doświadczenia, które były powodem całkowitej odmiany jego życia. Zamierzeniem tego dzieła było uwielbienie Boga i podziękowanie Mu za prowadzenie go przez życie. Święto nawrócenia św. Augustyna powinno być dniem radości i dziękczynienia za to, że Bóg potrafi dla każdego w mrokach ciemności niewiary i zagubienia zapalić jasne światło wiary, nadziei i miłości.
    Więcej informacji o św. Augustynie – pod datą 28 sierpnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn (354-430)

    René Lejeune

    ŚWIĘTY AUGUSTYN (354-430) – GWIAZDA NA NIEBIE OJCÓW KOŚCIOŁA

    Spis treści:

    • Głos Boga
    • Kochać i być kochanym
    • Wytrwałość matki
    • «Augustyn – kapłanem!»
    • Biskup
    • Barbarzyńskie rozruchy
    • Monumentalne dzieło
    • Z Księgi X „Wyznań”

    GŁOS BOGA

    «W bezmiernej skrusze serca płakałem. I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!” …Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył księgę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię.» (Wyznania, VIII.12)

    Scena rozgrywa się w Mediolanie, w ciepły sierpniowy dzień 386 roku. Retor Augustyn z Tagasty w Numidii ma 31 lat. Znany jest z wymowy i filozoficznego stylu. To jego wybrano do wygłoszenia mowy pogrzebowej cesarza i konsula.
    W czasie swych studiów w Kartaginie, rozpoczętych w 17 roku życia, z dala od swej matki, Moniki, pobożnej chrześcijanki, zanurzył się w złudnych przyjemnościach pogaństwa. Zamieszkał z młodą, prostą dziewczyną. Miał z nią syna, którego nazwał Adeodat (dar Boga). Szybko zmęczony powierzchownym życiem usiłował nasycić swe pragnienie nieskończoności manicheizmem. Teraz zaś jest w Mediolanie słysząc dziwny głos. Bierze księgę z pismami św. Pawła, otwiera przypadkowo i czyta znamienity fragment z Listu do Rzymian: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła. Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13,12-14).
    Młodego i znanego retora uderza jak grom łaska Boga. Cała jego istota zostaje wstrząśnięta niezwykłym i nie do odparcia wylaniem Ducha Świętego. Jego nawrócenie się na katolicyzm będzie błyskawiczne i pozostanie niewzruszone.
    Umiera w nim człowiek zmysłowy, a w jednej chwili rodzi się człowiek duchowy. Ginie ostatni geniusz zrodzony przez świat starożytny. Rodzi się duch natchniony, prekursor czasów współczesnych. Po rozstaniu się z nielegalną żoną i zgromadzeniu małej wspólnoty w Mediolanie Augustyn zagłębia się w lekturze Pisma Świętego i w kontemplowaniu Boga w Trójcy, modli się i studiuje. Pisze wyznania i oddaje je biskupowi Ambrożemu. Dotyczą jego błędów, postępowania pogańskiego i manichejskiego, całości jego grzechów oraz nawrócenia.
    W Wielkanoc, 25 kwietnia 387 r., świętując Uroczystość Zmartwychwstania Jezusa Augustyn także zmartwychwstaje do życia poprzez chrzest. Jego syn, 14-letni Adeodat, także przyjmuje chrzest z rąk biskupa Ambrożego. Przygotowując się do tego dnia Augustyn narzucił sobie surowe umartwienia.

    «KOCHAĆ I BYĆ KOCHANYM»

    Augustyn do dnia swego nawrócenia i chrztu przebył w swym życiu długą drogę. Urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście (dziś: Souk-Ahras w Algierii). Jego ojcem był poganin, matką – chrześcijanka. W Tagaście i w Kartagninie, gdzie się kształcił, jego umysł przeniknęła kultura rzymska. Matka bardzo wcześnie chciała go włączyć w grono katechumenów. Augustyn opierał się. Monika wyżaliła się więc przed starym biskupem Tagasty, który pocieszył ją, choć w twardych słowach: „Zostaw mnie, idź w pokoju. Nie może się to stać, żeby syn takich łez miał zginąć” (Ks. III.12). Monika płakała jeszcze 20 lat. Czas Boga nie jest naszym czasem.
    Tak więc po ukończeniu szkoły w Tagaście, Augustyn rozpoczął studia w Kartaginie. Młodego studenta pochłania retoryka. W wieku wzburzonego rozwoju biologicznego i emocjonalnego, odkrywa rozkosze miłości: „Przybyłem do Kartaginy i od razu znalazłem się we wrzącym kotle erotyki. Jeszcze się nie zakochałem, a już kochałem samą myśl o zakochaniu… Szukałem przedmiotu miłości. Samo bowiem kochanie kochałem, a gardziłem bezpieczeństwem, drogami bez wilczych dołów… To było moim marzeniem: kochać i być kochanym wzajemnie, i radować się ciałem owej istoty kochającej… Pogrążyłem się też wreszcie w takim romansie, jakiego szukałem… Byłem wtedy kochany wzajemnie i w ukryciu dałem się spętać łańcuchami wypełnienia…” (Ks. III.1)
    Augustyn zapisał to mając 45 lat. 25 lat wcześniej rozkoszował się jeszcze życiem zmysłowym, nie umiejąc go porzucić. Matka wiele razy usiłowała go z tego wyciągnąć. Konkubina Augustyna pochodziła z prostego ludu. Prawo zaś rzymskie zakazywało podobnych mezaliansów. Przez to więc już sama obiecująca kariera Augustyna była zagrożona. Inny to był czas i inne zwyczaje.
    Augustyn oddawał się też studiom – swej drugiej pasji. Pochłonął „Hortensjusza” Cicerona, dzieło mądrości pogańskiej, ograniczone, które go rozczarowuje. Zaciekawiony zwraca się ku Biblii: „Postanowiłem więc zbadać księgi Pisma Świętego, sam się przekonać, co w nich się kryje.” (Ks. III,5). Te pierwsze nasiona rozkwitną dopiero w Mediolanie. Wznoszenie się bowiem ku temu co Boskie następuje etapami. Retora Augustyna, wrażliwego na zachowywanie klasycznych kryteriów formy i treści, początkowo rozczarowuje Biblia. Odkrywa więc w Kartaginie manicheizm. Na 10 lat wpada w pułapkę wewnętrznego świata okrutnie skłóconego i nie do pogodzenia.
    Po studiach podejmuje pracę nauczyciela: uczy retoryki w Tagaście, potem w Kartaginie. Również teorie Manesa zaczynają go rozczarowywać. Spotkanie z „biskupem” manichejczyków, Faustusem pozbawia go ostatecznie złudzeń: widzi rozbieżność pomiędzy głoszoną nauką a życiem. Pragnie zmienić atmosferę i horyzonty. Wtedy cały jego wewnętrzny świat doznaje wstrząsu między jesienią 384 roku a Wielkanocą 385. Jako narzędzie Pana Augustyn stanie się jednym z geniuszów ducha z pierwszych wieków chrześcijaństwa.
    Na razie udaje się do Rzymu, a potem do Mediolanu. Jego pobyt w Italii potrwa 5 lat. Tu wywrze na niego niezwykły wpływ biskup Ambroży. On także jest także wyposażony w niezwykły, rozpalający dar wymowy. W dodatku jest mistrzem egzegezy biblijnej. Augustyna pociąga ten wzniosły umysł, który jest mu bliski i tak łatwo zaspokaja jego pragnienie nieskończoności.
    Ewangelia – oto odpowiedź ostateczna i całkowicie zadowalająca tak dla ducha jak i dla rozumu szukającego pewników. To dzięki niej, w Mediolanie, Augustyn doszedł do kresu nocy duszy.

    WYTRWAŁOŚĆ MATKI

    Monika marzyła o tym, by ujrzeć syna żyjącego w dobrym chrześcijańskim małżeństwie. Augustyn zaś wszedł na drogę radykalną. Przyoblekł się w Jezusa Chrystusa i zdecydował się na zostanie mnichem, idąc śladami św. Antoniego Pustelnika.
    Monika spotkała się z Augustynem w Mediolanie. Postanowili powrócić do rodzinnej ziemi. To tam Augustyn miał nadzieję znaleźć dusze spragnione nieskończoności i pragnące dzielić radykalizm jego wyboru: wspólnotowego życia zakonnego.
    Wyjechał z matką z Mediolanu, po swoim chrzcie, w sierpniu 387 roku. Przybyli do Ostii. To w tym porcie, czekając na statek, Augustyn i Monika przeżyli ekstazę. Na moment dotknęli niewysłowionej pełni Nieba, pogrążając się w Bogu. „Synu – wyszeptała potem Monika – mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu jeszcze robię?”
    Po 5 dniach Monika rozchorowała się w wilgotnym i ciepłym powietrzu Ostii. Wkrótce zmarła. Miała 56 lat. Pan zabrał ją dawszy jej poznać smak wysłuchania nieustannej modlitwy całego jej życia. Augustyn pochował ją w Ostii z dala od rodzinnych stron. Jeszcze przez rok pozostał w Rzymie, a potem z synem Adeodatem wyjechał do Numidii.
    Odkąd Augustyn odpowiedział na wezwanie Chrystusa życie jego toczy się w radości. Tymczasem przed 5 laty, przybywając do Italii, żył w niepokoju bliskim wewnętrznej rozpaczy.
    Oto jest w Tagaście. Rozdziela biednym swój majątek, w posłuszeństwie Ewangelii. Zakłada ubogi klasztor i chroni się w nim wraz z przyjaciółmi i Adeodatem. Mała wspólnota oddaje się modlitwie, postowi, rozmyślaniu nad Słowem Bożym. W nim zaś odżywa jeszcze duch dawnego retora: w rzadkich chwilach wolnych pisze traktat o muzyce.
    Trzy lata słodkiego szczęścia przerywa brutalnie najokrutniejsze z doświadczeń: Adeodat ledwie osiągnął wiek dojrzały, syn, którego tak bardzo ukochał i tak się nim szczycił dzięki wczesnym oznakom genialnego umysłu i pobożności, nagle odchodzi. Augustyn pisze: „Przedwcześnie, Panie, odebrałeś mu życie, lecz myślę o nim jako o duchu ogarniętym pokojem.”

    «AUGUSTYN – KAPŁANEM!»

    Po odnalezieniu pokoju mała wspólnota oddaje się życiu poświęconemu uwielbianiu Boga. Wtedy zaczynają się podnosić głosy wśród chrześcijan z Tagasty, domagające się, by Augustyn został wyświęcony na kapłana. On zaś marzy jedynie o samotności. „Beata solitudo, sola beatitudo!” Okazuje się, że zamysł Augustyna nie jest zamysłem Pana.
    Chcąc umknąć przed coraz bardziej natarczywymi głosami Kościoła w Tagaście, wzywającymi go do kapłaństwa, Augustyn podejmuje decyzję oddalenia się ze swymi mnichami, bezimiennie do Hippony. Ledwie tam przybył, w niedzielę słucha w kościele biskupa Waleriusza. Głosi on kazanie o dramatycznym braku kapłanów w diecezji. Z pochodzenia Grek, biskup Waleriusz bardzo źle mówi po łacinie, a wcale – w lokalnym dialekcie. W obliczu mnożących się ognisk arianizmu – jest bezbronny. Wierni nie są zadowoleni. Nagle w czasie homilii biskupa rozlega się wołanie tłumu: „Augustyn – kapłanem!” Cóż, sława nawróconego retora rozeszła się wbrew niemu! Wierni szczycą się nawróceniem znanego pisarza.
    Mnich zostaje więc wyświęcony na kapłana i oto jest nim już na wieki. „Zadano mi gwałt – jęczy święty – z pewnością po to, by mnie za me grzechy ukarać. Z jakiegoż innego powodu powierzono by mi drugie miejsce u steru, gdy tymczasem nie potrafiłem nawet wiosła utrzymać”?
    Rzeczywiście, zaledwie Augustyn przyzwyczaja się do swej funkcji, a już biskup – uznając jego duchowe walory i uzdolnienia – powierza mu zadanie wygłaszania kazań w bazylice oraz przemawiania do katechumenów, przygotowujących się do chrztu. To są dwa ważne zadania, zastrzeżone dla biskupa. Jednak Waleriuszowi z trudem przychodzi wypełnianie ich z powodu ubóstwa jego łaciny. Augustyn staje się więc rzeczywistym asystentem swego biskupa. Ten zaś oddaje mu swój wielki ogród na wybudowanie w nim klasztoru: przyszłej szkółki kapłanów i biskupów. Augustyn dzieli teraz czas pomiędzy życie wspólnotowe i troskę o dusze u boku biskupa.

    BISKUP

    Cztery lata po święceniach kapłańskich, biskup Waleriusz wyświęca Augustyna na biskupa. Śpieszył się, gdyż sława Augustyna szerzy się w Numidii, więc starego biskupa ogarnia lęk, że odbiorą mu Augustyna, by uczynić go biskupem gdzie indziej. W dwa lata później sam oddaje ducha Panu.
    Odtąd Augustyn niesie na sobie brzemię diecezji w Hipponie. Będzie je niósł przez 34 lata. Będzie to czas niezwykły nie tylko dla Kościoła w Hipponie, lecz także dla Kościołów w Afryce, a nawet dla całego chrześcijańskiego świata po dziś dzień.
    W biskupim domu, gdzie chroni się ze swą wspólnotą, oddaje się lekturze i pisarstwu. W tej wspólnocie – utworzonej przez wyświęconych mnichów, a nie, jak u początków, świeckich – może zaspokoić pragnienie modlitwy i kontemplacji.
    Jego działalność nie ma granic. W soboty i niedziele – głosi kazania. Dar wymowy przyciąga tłumy, które są jego słowami wstrząśnięte. Formuje kapłanów z dobrocią i surowością. Zakłada klasztory męskie i żeńskie. Odwiedza chorych. Zarządza dobrami kościelnymi, zasiada jako sędzia pod portykiem przylegającym do bazyliki. W obronie wiernych interweniuje u władz świeckich.
    Jego działalność nie ogranicza się do diecezji. Często podróżuje: albo żeby uczestniczyć w licznych afrykańskich synodach, albo żeby odpowiedzieć na wezwania, jakie otrzymuje zewsząd, a zwłaszcza z diecezji osaczonych przez heretyków. Wkrótce ujawnia się jako wielki obrońca wiary katolickiej. W istocie bez wytchnienia walczy przeciw tym, którzy schodzą z drogi wiary określonej przez wielkie Sobory. Manichejczycy, donatyści, pelagianie, arianie i poganie to cel, jakiego bez wytchnienia dosięga potężny głos biskupa Hippony.
    W decydującej fazie rozwoju Kościół jest w stanie oblężenia. Pan wzbudza więc obrońcę na miarę zagrożenia. „Wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów” (Dz 9,15). Słowo Pana wypowiedziane o Szawle, przyszłym apostole Pawle, zachowuje aktualność w czasie całej dramatycznej historii Kościoła.

    BARBARZYŃSKIE ROZRUCHY

    Pod koniec roku 410 dochodzi do Hippony niewiarygodna nowina o zniszczeniu Rzymu przez barbarzyńskie hordy. Wykształcony Augustyn, dawny retor, błyszczący rzymską kulturą jest tym straszliwie dotknięty. Od dawna, agonia Imperium sprawiała, że przewidywał to, co najgorsze. Bardziej niż kiedykolwiek dotąd jest przekonany, iż jedynym rozwiązaniem problemu moralnej nędzy świata, ogarniętej gorączką rozluźnienia obyczajów jest Ewangelia. Plądrowanie Rzymu to jedynie powtórzenie zniszczenia Jerozolimy, z tych samych powodów, jakie zaistniały w przeszłości. Te same przyczyny, te same skutki: „Jeśli Rzym został ukarany, to dlatego że pozostał w większości pogański. Niechże się nawróci, niech powróci do cnót swych przodków, a na nowo stanie się nauczycielką narodów” – stwierdza Augustyn.
    Niestety w 20 lat później przyjdzie kolej na Numidię. Stary biskup Hippony stanie się jej ofiarą tej napaści. Wobec potężnych ciosów barbarzyńskich hord, władza rzymska, niedawno tak potężna, upada. Alanowie, Swewowie, Burgonowie i Wandalowie osiedlają się w Galii. Wandalowie zalewają swą niszczycielską siłą Hiszpanię i Portugalię. Pokonują morze i oto są już w Numidii, na północy Afryki, zwycięscy i nie do pokonania.
    W 430 r. oblegają Hipponę. Augustyn usiłuje pojąć sens tej barbarzyńskiej inwazji, jej znaczenie w Bożym planie. Pióro Orosa, uciekiniera z Portugalii, ujawnia myśl biskupa – wizjonera: „Któż wie, może barbarzyńcy mogli przeniknąć do cesarstwa rzymskiego, aby na Wschodzie, jak i na Zachodzie, Kościoły Chrystusa otwarły się szeroko przed Hunami, Wandalami, Swebami i innymi niezliczonymi ludami przyszłych wierzących? Czy w takim wypadku nie należałoby czcić Miłosierdzia Bożego? Dzięki bowiem naszemu zniszczeniu tak wiele ludów dowiedziało się o prawdzie, z którą inaczej nie mieliby styczności” („Historia przeciw Poganom”).
    Jeśli władza rzymska upada, to jednak powstają inni obrońcy ludzi: biskupi. Są zarządcami i sędziami, organizują obronę miasta, zapewniają bezpieczeństwo. To właśnie czyni Augustyn.

    MONUMENTALNE DZIEŁO

    Od zniszczenia Rzymu do oblężenia Hippony minęło 20 lat. Pobudzany upływem czasu Augustyn publikuje swe dzieła. Napisał 50 książek, w tym dzieło największe: „De Civitate Dei”. Wspaniała broń wojenna przeciw pogaństwu, z jego obrządkami, krwawymi ofiarami, świętami, którym towarzyszą orgie, hulanki, pijaństwo i lubieżne rozpasanie. Dzieło „O państwie Bożym” ukazuje – w przeszywającym kontraście z państwem tego świata skazanym na upadek – promienne Państwo całkowicie zdane na Opatrzność Bożą, budujące swą harmonię społeczną na mocy jaśniejącej broni: duchowej. Wychodząc od tej początkowej wizji Augustyn ukazuje historię jako dramat w pięciu aktach: Stworzenie, Upadek, Zapowiedź Zbawiciela, Wcielenie, Kościół. Wiara i rozum powinny razem współdziałać dla rozwiązania wielkich problemów historii, wywołanych walką dobra ze złem, mając na uwadze zwycięstwo dobra w perspektywie wiecznego przeznaczenia człowieka.
    To dzieło „gigantyczne, długie i trudne” – jak mówił o nim Augustyn – nad którym pracował 15 lat, wywrze niezwykły wpływ na nadchodzące wieki, a szczególnie na średniowiecze. Przez całe drugie tysiąclecie, użyźnione Ewangelią dzieło Augustyna „De Civitatis Dei”, będzie silnie uczestniczyć w szerzeniu na świecie, począwszy od Europy, myśli zachodniej, przenikniętej wiarą chrześcijańską. Dzieło to nie traci swej aktualności, gdyż zajmuje się fundamentalnymi problemami moralnymi, społecznymi oraz politycznymi człowieka. Rzuca na historię ostatnich czasów Światło Chrystusa.
    Poza tym arcydziełem są dwie księgi autobiograficzne „Wyznania” (jego najbardziej poczytna książka do dnia dzisiejszego) oraz rozprawy. Jest to seria dzieł filozoficznych dotyczących takich problemów jak: wolność człowieka, istnienie Boga, obrona wiary chrześcijańskiej w obliczu pogaństwa, dzieła dogmatyczne, moralne, duszpasterskie, liczne księgi egzegetyczne o Nowym i Starym Testamencie, traktaty biblijne, takie jak komentarz do pism św. Jana oraz psalmów, będący jedynym pełnym wykładem o psalmach w całej literaturze patrystycznej. Zachowało się też 300 listów, bezcennych dla poznania przeróżnych aspektów ciekawej osobowości Augustyna. W końcu jest też skarbiec jego homilii. Pozostało ich 400 z trzech może czterech tysięcy, jakie mieściła biblioteka w Hipponie. To wzorce przemów prostych, jasnych i głębokich, bliskich ludowi wiernych. „Wolę być krytykowany przez gramatyków niż niezrozumiany przez prosty lud” – mawiał wzorowy pasterz.
    Analiza myśli augustiańskiej jest niewyczerpana. Takim bowiem jest także jego geniusz. Do niego „możemy porównać zaledwie nieliczne jednostki zrodzone na ziemi od początku świata do dziś” – powiedział o Augustynie Pius XI w 1930 roku. I to wciąż jest prawdą, choć od jego śmierci minęło już blisko szesnaście wieków, a my stoimy u progu trzeciego tysiąclecia.
    W 429 r. rozpętuje się wielki barbarzyński zalew. Ogarnięta jest nim Numidia, zrozpaczona ludność rzuca się do ucieczki. W Hipponie Augustyn powstaje jak gigant: zbiera siły, apeluje do władz politycznych i wojskowych. Daremnie! W 430 roku Hippona jest w oblężeniu. Stary biskup, mający 75 lat, nadal napełnia odwagą chwiejące się dusze.
    W trzecim miesiącu oblężenia Augustyn pada zwalony chorobą. Z pewnością stał się ofiarą jakiejś epidemii. Szerzą się one w powietrzu ciepłym i wilgotnym, w którym szybko rozkładają się zwłoki. Do Augustyna przyprowadzają chorych, choć i on sam leży już w łóżku. Przez jego wstawiennictwo liczni odzyskują zdrowie. Stan samego Augustyna pogarsza się. 5 sierpnia 430 roku jest już w agonii, otoczony kapłanami i michami. Święty biskup szepcze: „Moja dusza pragnie Boga, Boga żywego. kiedyż więc ujrzę Jego oblicze?” (Ps 42,3).
    Kołysany liturgicznym śpiewem zalanych łzami towarzyszy, biskup zamyka oczy, jego twarz łagodnieje, a wargi przestają szeptać… Umarł na ziemi Augustyn z Tagasty, lecz zrodził się dla Nieba jeden z największych świętych w historii ludzkości.
    Stella Maris, listopad 1998, str. 10-12. Przekład z franc.: E. B.

    Z Księgi X „Wyznań” – w przekładzie Z. Kubiaka

    1. Pragnąłbym Cię poznać, o Panie, który mnie znasz. Pragnąłbym Cię poznać tak, jak i ja jestem poznany: Mocy duszy mej! – wejdź w nią i przystosuj ją do siebie, abyś ją objął w posiadanie nieskalaną i bez zmazy. Ufam, że tak się stanie. Dlatego ośmielam się tak mówić. I tą nadzieją się weselę, ilekroć się weselę zbawiennie. A inne tego życia sprawy? Tym mniej zasługują na łzy, im częściej się nad nimi płacze. Tym bardziej się powinno nad nimi płakać, im mniej się nad nimi łez leje. Ty prawdę umiłowałeś. Kto ją wypełnia, dąży do światła. W moich wyznaniach pragnę ją w sercu wypełniać wobec Ciebie, a w tej książce – wobec wielu świadków.

    2. Dla Ciebie jednak, Panie, przed którego oczyma cała otchłań ludzkiego sumienia jest obnażona, cóż mogłoby we mnie być zakryte, choćbym nawet nie chciał się spowiadać? Tylko Ciebie przed sobą bym ukrył, a nie siebie przed Tobą. Kiedy wydzierający się z mej piersi jęk daje świadectwo, jak bardzo się sobie nie podobam, Ty mi rozbłyskasz na nowo, raduję się Tobą, kocham Cię, tęsknię za Tobą; wstydząc się siebie, odrzucając siebie precz. Ciebie tylko wybieram. I nie tylko Tobie, lecz i sobie samemu mogę się podobać tylko w Tobie. Wyraźnie widzisz, Panie, to wszystko, czym jestem. A jak jest dla mnie pożyteczne spowiadanie się Tobie, już powiedziałem. Składam wyznanie nie tylko słowami wypowiadanymi językiem, lecz głosem duszy, wołającą do Ciebie myślą. Dobrze słyszysz takie wołanie. Kiedy jestem zły, już samo to, że się sobie nie podobam, jest wyznaniem złożonym wobec Ciebie. Kiedy jestem dobry, wyznaniem wobec Ciebie jest to, że nie przypisuję sobie zasługi. Ty, Panie, błogosławisz sprawiedliwemu; ale przecież to Ty przedtem z grzesznika uczyniłeś sprawiedliwego. Dzieje się tak, Boże mój, że moja spowiedź wobec Ciebie dokonuje się w wielkiej ciszy, a zarazem rozgłośnie: choćby język milknął, serce woła. Cokolwiek słusznego mówię ludziom, Ty to wszystko już przedtem w sercu mym usłyszałeś; jak też niczego takiego nie usłyszysz ode mnie, czego byś mi wcześniej nie powiedział.

    3. Czemu więc zależy mi na tym, by ludzie usłyszeli moje wyznania? Czyż to oni zdołają mnie podźwignąć ze wszystkich moich słabości? Jakże skwapliwie ludzie badają cudze życie, a jak się opieszale zabierają do naprawienia swojego. Czemu chcą się ode mnie dowiedzieć, jakim jestem człowiekiem, skoro nie pragną usłyszeć od Ciebie, jacy oni sami są? Kiedy się o mnie dowiadują ode mnie samego, skąd wiedzą, że mówię prawdę? Przecież nikt z ludzi nie wie, co się dzieje w człowieku, prócz ducha człowieczego, który w nim jest. Gdyby zaś od Ciebie usłyszeli coś o sobie samych, nie mogliby powiedzieć: „Zwodzi nas Pan”. Czyż usłyszenie od Ciebie, jakim się jest, nie jest równoznaczne z poznaniem siebie? A skoro ktoś rozpoznaje siebie, czyż bez kłamstwa może powiedzieć: „To nieprawda”? Ale dlatego, że miłość wszystkiemu wierzy – oczywiście pośród tych, których złączyła w jedną wspólnotę – także ja, Panie, spowiadam się Tobie w taki sposób, aby to słyszeli ludzie; chociaż nie mogę im udowodnić, że mówię prawdę. Wierzą mi jednak ci, których uszy otwarła dla mnie miłość. Lekarzu mojej duszy, pomóż mi dokładnie zrozumieć, jak bardzo to jest owocne. Dawne moje winy odpuściłeś mi i okryłeś je zasłoną, aby mnie uszczęśliwić w Tobie, przemieniając duszę moją poprzez Twoją wiarę i sakrament. Kiedy zaś o tych minionych winach czytają albo słyszą inni, ich serca już nie zapadają w sen rozpaczy z tym ciężkim westchnieniem: „Nie zdołam!” Budzą się, pokrzepione Twoją miłującą dobrocią i słodyczą Twojej łaski, umacniającej każdego słabego, który sobie dzięki niej słabość swoją uświadomił. Dla dobrych jest radością słuchanie o dawnych występkach ludzi, którzy już się od tych występków uwolnili; nie dlatego radością, że są występkami, lecz dlatego, że były, a już ich nie ma. Ale, o Panie, Boże mój, któremu codziennie się spowiada moje sumienie, bezpieczniej ufając Twemu miłosierdziu niżeli własnej niewinności – jaki może być z tego pożytek, jeśli spowiadam się w tej książce już nie z tego; czym byłem, ale z tego, czym jestem? Wiem, dzięki czemu pożyteczne jest wyznawanie, jaka była przeszłość; już o tym powiedziałem. Lecz jaki jestem teraz, w tym momencie, gdy składam te wyznania? Sporo ludzi chciałoby to wiedzieć i takich, którzy mnie znają, i takich, którzy mnie nie znają, lecz coś tam o mnie albo ode mnie słyszeli. Nie mogą ucha przyłożyć do mego serca, a tylko w nim jestem taki; jaki naprawdę jestem. Chcą więc przynajmniej słuchać, jak wyznaję, czym jestem wewnątrz siebie, tu, dokąd ani okiem, ani uchem, ani myślą nie mogą sięgnąć. Chcą słuchać i gotowi są wierzyć. Ale czy zdołają mnie poznać? Miłość, dzięki której są dobrzy, mówi im; że ja o sobie nie kłamię w tych wyznaniach. I ta sama w nich miłość mi wierzy.

    4. A jakiej oni z tego spodziewają się korzyści? Czy chcą się radować razem ze mną, gdy się dowiedzą, jak bardzo się do Ciebie zbliżyłem dzięki Twojej łasce, i modlić się w mojej intencji, gdy im powiem, jak bardzo moje brzemię opóźnia tę wędrówkę? Jeśli o to im chodzi, odkryję im siebie. Nie będzie to mały pożytek; Boże mój, jeśli wielu podziękuje Ci za mnie i wielu się za mnie pomodli. Niechaj bratni duch kocha we mnie to, co według Twojej nauki, zasługuje na miłość, i niech się smuci tym wszystkim we mnie, co według Twojej nauki jest godne pożałowania. Tego oczekuję od ducha bratniego. Bo nie zwracam się tu do obcych, do owych synów obcych, których usta głoszą marność, a prawica ich jest prawicą nieprawości. Mówię o duchu bratnim, który wtedy, gdy może mnie pochwalić, cieszy się mną. Kiedy zaś musi mnie ganić, nade mną boleje. Bo czy pochwala mnie, czy gani, zawsze mnie miłuje. Takim ludziom ukażę siebie. Niech się moimi dobrymi uczynkami uradują, niech westchną nad moimi grzechami. To, co dobre, Ty czynisz we mnie; z Twojej to pochodzi łaski. Co złe, jest moim grzechem i karą przez Ciebie wymierzoną. Niech odetchną tym, co dobre, westchną nad tym, co złe. I pieśń dziękczynna, i płacz niech się ku Tobie wzniosą z bratnich serc, tych kadzielnic gorejących dla Ciebie. Ty zaś, Panie, uradowany tą wonią bijącą ze świętego przybytku Twego, przez wzgląd na Twoje imię, zmiłuj się nade mną według wielkiego miłosierdzia Twego. Co rozpocząłeś, tego nie zaniechaj i dopełnij to, czego mi jeszcze nie dostaje….

    w: Vox Domini, nr 44, str. 8-11.

    __________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn – nawrócony łzami i modlitwą

    Św. Augustyn - nawrócony łzami i modlitwą

    (fot. Renata Sedmakova / Shutterstock.com)

    ***

    Życie i teologia św. Augustyna na trwale wpisała się w żywą tradycję Kościoła. Były w Augustynie wielka pasja i umiłowanie życia, filozoficzny głód prawdy, dobra i piękna, ale jego serce pozostawało niespokojne.

    W rozterkach i duchowym zagubieniu towarzyszyła świętemu jego matka – św. Monika. Przez wiele lat zanosiła wytrwałą modlitwę do Boga o nawrócenie syna. Pewnego dnia św. Ambroży, biskup Mediolanu, pocieszył ją słowami: matka tylu łez nie może być nie wysłuchana przez Boga. Wreszcie niewypowiedziana tęsknota za Bogiem oraz nieustanne poszukiwania intelektualne i religijne Augustyna zaowocowały jego spotkaniem z Jezusem Chrystusem.

    Augustyn urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście, w rodzinie ojca poganina i wiernej Chrystusowi matki, Moniki, która przez heroiczną ufność wyprosiła u Boga łaskę przyjęcia chrztu przez męża, który przez długi czas obojętnie traktował chrześcijańską wiarę. Augustyna pociągał świat i chęć robienia kariery retora. Zdobył wykształcenie w rodzinnym mieście, a następnie w Madurze i Kartaginie. Po dziesięciu latach uczenia retoryki udał się do Rzymu.

    Jego metafizyczny i religijny niepokój zaprowadził go do sekty manichejczyków, która wydawała mu się bardziej racjonalna od nauki proponowanej przez Kościół Katolicki. Wykształcony w literaturze pięknej Augustyn z pewnym zażenowaniem czytał zbyt proste zdania Ewangelii. Nie odkrył jeszcze piękna Słowa Bożego. Nadal szukał sensu i szczęścia w poszukiwaniach filozoficznych i w czysto ludzkiej miłości. Od 371 roku przez 15 lat żył w wolnym związku z kobietą, która urodziła mu syna, Adeodata.

    Niezadowolony ze swojej pracy wykładowcy retoryki w Rzymie postanowił udać się do Mediolanu, bardzo ważnego w tym czasie ośrodka intelektualnego. Jego więzi z manichejczykami uległy osłabieniu. Dość szybko zorientował się, że nie odpowiadają oni na najważniejsze pytania, jakie zadaje sobie człowiek. Nie przypuszczał, że Pan Bóg przygotował dla niego wielką niespodziankę i dar w osobie wielkiego Ojca Kościoła, św. Ambrożego, którego wkrótce miał zostać pilnym uczniem.

    Zachwycił go sposób przemawiania Ambrożego, doskonale wykształconego nie tylko w mowie, ale też i w rzeczach duchowych. Spotkał świętego, który promieniał światłem Chrystusa. Reszty dokonał Duch Święty. W roku 386 przeżył gruntowne nawrócenie, które przemieniło jego dotychczasowe życie – przyjął chrzest razem ze swoim synem, stając się człowiekiem modlitwy, zakochanym w Chrystusie. Przestał mu smakować dotychczasowy tryb życia, odczuł jego pustkę i gorycz.

    Ta wewnętrzna przemiana była też czasem duchowej walki, którą dokładnie opisał w swoim najbardziej znanym dziele “Wyznania”. Napisał je, by oddać chwałę Bogu, oraz by jak najwięcej młodych ludzi pociągnąć do Jezusa i Jego Kościoła. Mimo iż od napisania “Wyznań” upłynęło prawie 1600 lat, nie przestają one fascynować, poruszając do głębi ludzkie umysły i serca. Augustyn ubolewa, że zbyt wiele czasu zmarnował i zbyt wielu goryczy doświadczył, zanim odkrył Chrystusa:

    Późno Cię ukochałem,

    Piękności dawna i zawsze nowa!

    Późno Cię ukochałem!

    We mnie byłaś, ja zaś byłem na zewnątrz

    i na zewnątrz Cię poszukiwałem.

    Sam pełen brzydoty, biegłem za pięknem, które stworzyłeś.

    Byłeś ze mną, ale ja nie byłem z Tobą.

    Z dala od Ciebie trzymały mnie stworzenia,

    które nie istniałyby w ogóle, gdyby nie istniały w Tobie.

    Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją głuchotę.

    Zajaśniałeś, Twoje światło usunęło moją ślepotę.

    Zapachniałeś wokoło, poczułem i chłonę Ciebie.

    Raz zakosztowałem, a oto łaknę i pragnę;

    dotknąłeś, a oto płonę pragnieniem Twojego pokoju.

    Niedługo po nawróceniu syna zmarła jego matka, Monika. Na kilku stronicach Augustyn opisuje ostatnią z nią rozmowę. Są to przejmujące karty pełne chrześcijańskiej nadziei na życie wieczne.

    W 396 roku Augustyn został wybrany biskupem Hippony. Był niestrudzony w trosce o swoją owczarnię, którą karmił komentarzami do Pisma Świętego i katechezami o sakramentach świętych. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę teologiczną, z której najważniejszy jest “Traktat o Trójcy Świętej”, pisany prawie 20 lat, w którym zebrał najcenniejszy dorobek teologów ze Wschodu i Zachodu, dotyczący centralnej chrześcijańskiej tajemnicy. Ważnym dziełem Augustyna,  pisanym już pod koniec życia, jest książka “O państwie  Bożym”, w której opisał walkę duchową, jaka toczy się w każdej ludzkiej społeczności. “Wyznania” są świadectwem indywidualnej walki duchowej, zaś dzieło “O państwie Bożym” zawiera wskazówki, jak budować cywilizację miłości w wymiarze społecznym, odrzucając cywilizację śmierci zdominowaną przez ludzki egoizm. Augustyn zmarł w oblężonej przez Wandalów Hipponie 28 sierpnia 430 roku.  

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nawrócenie – radykalizm czy zawierzenie?

    Naszym Gościem jest o. Jacek Salij, kapłan Zakonu Kaznodziejskiego, wykładowca teologii dogmatycznej, duszpasterz, rekolekcjonista, autor wielu publikacji. Uważnie wczytajmy się w jego wypowiedź…

    Jak Ojciec rozumie pojęcie nawrócenia?

    Czymś bardziej interesującym będzie zwrócić się z tym pytaniem do Pisma Świętego. Otóż nawrócenie przedstawiane jest tam za pomocą dwóch uzupełniających się terminów: epistrofe i metanoia. Wyraz pierwszy można oddać: “zmiana kierunku”. Chodzi tu o sytuację mniej więcej taką: idę z Warszawy do Krakowa, i oto zorientowałem się, że idę w kierunku Gdańska. Kiedy droga prowadzi nie tam, gdzie trzeba, nie wystarczy zwolnić, muszę po prostu zawrócić. Natomiast termin metanoia znaczy: przemiana umysłu, przemiana duszy. Zazwyczaj jest to długi proces. Mimo nagłe nawrócenia czasem się zdarzają. W ten sposób nawrócił się np. Apostoł Paweł. Pan Bóg może mieć swoje szczególne powody, żeby jakiegoś człowieka przemienić głęboko w jednej chwili.

    Dla wielu osób nawrócenie jest procesem trudnym i niechcianym. Dlaczego tak się dzieje?

    Owszem, tak często bywa: ktoś wie, że jego życie jest złe, a mimo to się nie nawraca. Dlaczego człowiek nie chce się nawracać? Przypomina mi się tu obraz Czesława Miłosza z Metafizycznej pauzy. W błocie taplają się kaczki, a 200 m dalej jest piękny staw. “Dlaczego nie pójdą one do stawu?” – pyta Miłosz. “Ba, żeby one wiedziały, że staw jest tak blisko!” – słyszy odpowiedź. Człowiek czasem podobny jest do tych kaczek. Boi się otworzyć na łaskę wiary, bo nawet nie wie, jak to wspaniale być blisko Boga. Do starego życia się przyzwyczaił, a nowego nawet nie umie sobie wyobrazić. Dlatego ono go nie pociąga.

    Jest jeszcze jeden powód, dlaczego nawet ktoś bardzo zagubiony nie myśli o nawróceniu. Często ludzie, którzy wracają do wiary, mówią mi tak: “Wy, księża, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak trudno jest człowiekowi niewierzącemu przyjść do Kościoła. Kiedy byłem niewierzący, bałem się nawet wejść do budynku kościelnego – Kościół wydawał mi się czymś przestarzałym, czułem się w nim obco, ożywały we mnie różne przesądy antykościelne”. Otóż żeby zobaczyć i docenić wspaniałość wiary oraz to, jak wielkim darem Bożym dla nas jest Kościół, trzeba po prostu wejść do środka. Dobrze oddaje to metafora witraża. Z zewnątrz witraż wydaje się bezsensowną plątaniną szkła, ołowiu i kurzu. Dopiero kiedy jesteśmy w kościele i z tej perspektywy patrzymy na witraż, możemy zachwycić się jego pięknem. Podobnie jest z wiarą i tym wszystkim, co wiara daje – żeby to docenić, trzeba zacząć tym żyć, widzieć to od wewnątrz.

    Tym, którzy nie wierzą, trudno jest powrócić czy odnaleźć wiarę. Jednak wielu jest takich, którym się to udaje. Co takiego dzieje się w ich życiu, co przeżywają, że odnajdują sens wiary?

    Często jest tak: Człowiek szuka Boga, trudzi się, pokonuje różne przeszkody w drodze do wiary, a kiedy Boga znalazł, wówczas widzi z całą oczywistością, że nie tyle on szukał Boga, ale raczej Bóg szukał jego. Przypomina mi się tu nawrócenie św. Augustyna. Szukał prawdy. Gdzieś w samym środku czuł, że życie ludzkie nie może być bezsensowne, a sumienie mu podpowiadało, że zarówno jego bałagan seksualny, jak pogoń za karierą to czysty bezsens. Początkowo myślał, że te problemy rozwiąże sobie u manichejczyków, którzy głosili, że nie ponosimy odpowiedzialności za zło, jakie w nas jest. Ludzki grzech wyjaśniali inwazją ciemności, które bez naszej winy ogarniają to, co w nas dobre. “Z tą doktryną było mi wygodnie – z żalem mówi Augustyn o tamtym okresie swojego życia – bo nie musiałem oskarżać się o swoje grzechy”. Zmysł prawdy nie pozwolił jednak Augustynowi się oszukiwać. Porzucił manichejczyków, zaczął prawdy szukać w Kościele katolickim.

    Chciałbym zwrócić uwagę na pewien niezwykły moment w poszukiwaniach Augustyna. Mianowicie w końcu doszedł on do całkowitej pewności, że wiara katolicka jest prawdziwa, a zarazem widział z całą jasnością, że nie jest jeszcze człowiekiem wierzącym. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że wyznawał już katolicki światopogląd, ale jeszcze nie było w nim wiary, nie umiał jeszcze rzucić się Bogu w ramiona. Ówczesną swoją sytuację oddał Augustyn w następującym obrazie: “Byłem jak człowiek śpiący, któremu nad ranem słońce zaświeciło w oczy, on wie, że pora już wstawać, a jemu się nie chce”. W tym właśnie momencie Pan Bóg dobrotliwie wkroczył w życie Augustyna i obdarzył go łaską wiary. Opisane to jest w słynnej scenie z VIII księgi Wyznań: Tolle, lege – “bierz i czytaj”. Wzrok jego padł na słowa Apostoła Pawła: “nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa”. Augustyna ogarnęła wtedy jakaś potężna Boża energia, ponadziemskie światło, słodka pewność, że on należy już do Chrystusa i że na pewno będzie chodził drogami Bożych przykazań.

    Często człowiek doświadcza sytuacji trudnych, sytuacji podważających dotychczasową stabilizację wiary. Dlaczego dzieje się tak, iż jedni wychodzą umocnieni, z wiarą bardziej żywą, inni natomiast wycofują się, może nawet tracą wiarę. Jakie czynniki, według Ojca, decydują o tym, że człowiek może odwrócić się od Boga? A jakie czynniki decydują o powrocie do wiary?

    Sytuacje trudne są jakby sądem Bożym nad człowiekiem. Jeżeli ktoś jest zasadniczo zwrócony ku Bogu (nawet jeśli o tym nie wie i wydaje mu się, że jest człowiekiem niewierzącym), podczas takiej próby dokonuje się w nim przyśpieszenie rozwoju duchowego i nieraz człowiek ten okazuje się kimś nie tylko wierzącym, ale od razu głęboko wierzącym. Ale zdarza się i odwrotnie: ktoś uważał się za wierzącego, ale obiektywnie był daleko od Boga. Wtedy pod wpływem trudnej sytuacji jego wiara rozpada się jak domek z kart.

    Są trzy podstawowe znaki, po których poznać, że z moją wiarą dzieje się coś złego. Po pierwsze, dla kogoś przestało być czymś oczywistym, że Boże przykazania, wszystkie Boże przykazania, są po to, żeby je zachowywać. Po wtóre: tak dziwnie się składa, że człowiek taki zazwyczaj mało dba o życie modlitwy, na niedzielną Mszę świętą zaczyna chodzić tylko raz w miesiącu, modlitwę ogranicza tylko do znaku krzyża przed zaśnięciem, a przez cały dzień o Panu Bogu nawet nie pomyśli. Trzecim znakiem odchodzenia od wiary jest coraz mniejsze zainteresowanie dla pytań religijnych. Do tego stopnia, że rodzice potrafią nie słyszeć religijnych pytań, jakie zadają im ich własne dzieci. “Zapytaj o to katechetę”, albo: “Jeszcze tego nie zrozumiesz” – zbywają takie pytania. Nie rozumieją, że w ten sposób tracą niebywałą szansę ożywienia własnej wiary, a swoim dzieciom przekazują groźny komunikat, że wiara to nic ważnego.

    Pyta Pani, co powoduje, że ludzie niewierzący odnajdują wiarę. To wielki temat. Teraz zwrócę uwagę tylko na jeden szczegół. Dzisiaj jest taka moda, również wśród katolików, żeby krytykować Kościół, szyderczo “wydąć wargi” na samo wspomnienie katolickich zasad etyki seksualnej, powtarzać różne nieżyczliwe Kościołowi slogany. Otóż bywają ludzie niewierzący, którzy mają w sobie wystarczająco dużo wewnętrznej wolności, żeby tym stereotypom nie ulegać. Rzecz znamienna, że stosunkowo często właśnie wśród tych ludzi zdarzają się nawrócenia. Pan Bóg łaską wiary jakby wynagradza im ich autentyczność.

    Czy nawrócenie wiąże się z radykalizmem?

    Jednak nie powinno się mówić o radykalizmie ewangelicznym, jeśli od razu się nie doda, że nie ma on w sobie nic z zaciskania zębów, że w gruncie rzeczy jest on czymś lekkim i słodkim. Pan Jezus mówił o tym wyraźnie: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy […], weźcie moje jarzmo na siebie […] Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a brzemię lekkie” (Mt 11,28-29). Powiem szczerze, że ja staram się unikać słowa “radykalizm”, wolę mówić o zawierzeniu samego siebie – i na ile to tylko możliwe, całego siebie – Panu Jezusowi. Spróbuję to może przełożyć to na “zwykły” język: Nie da się “porządnie” ożenić, nie da się “porządnie” wyjść za mąż, jeżeli chłopak nie zawierzy się cały swojej dziewczynie i jeżeli ona nie zawierzy się cała swojemu chłopcu. Czy to jest radykalizm? Może tak, ale ja tego słowa nie potrzebuję do opisania tej postawy. Kiedy ktoś mówi o radykalizmie ewangelicznym, żeby podkreślić to, że w Pana Jezusa najzwyczajniej w świecie trzeba wierzyć na serio, to ja się całkowicie z nim zgadzam. Ale wolę patrzeć na wiarę w perspektywie małżeństwa, takiego całoosobowego, pełnego radości otwarcia się na Pana Jezusa. Chociaż nieraz ta radość, podobnie jak w dobrym małżeństwie, bywa trudna.

    Idąc za myślą świętego Pawła człowiek nawrócony, to człowiek, który żyje według ducha. Jak Ojciec przybliżyłby tę rzeczywistość?

    Nowy Testament rozróżnia tu dwa poziomy. Jest życie według Ducha Świętego, czyli życie w łasce uświęcającej i w Bożej obecności, życie odnawiane i pogłębiane przy nadprzyrodzonych źródłach. Wiadomo, co to za źródła: jest to wsłuchiwanie się w słowo Boże, przynajmniej coniedzielna Msza Święta, podtrzymywanie jakichś nadprzyrodzonych więzi z innymi, korzystanie z sakramentu pokuty. Po czym poznać, że ja sam siebie nie oszukuję i naprawdę żyję “według Ducha”? Po owocach. Apostoł Paweł wyjaśnia, że owocami tymi są: “miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22).

    Drugi poziom, też ogromnie ważny, to życie według ducha z małej litery. Polega ono na tym, że staramy się przekraczać zarówno utylitarne, jak hedonistyczne podejście do życia, że staramy się realizować w naszym życiu to, co specyficznie ludzkie. Gabriel Marcel mówił o tym za pomocą rozróżnienia wartości typu “być” i typu “mieć”. Rzecz jasna, wartości typu “mieć” też są ogromnie ważne, a jakieś ich minimum jest nawet niezbędne do życia: musimy przecież coś jeść, w co się ubrać, gdzieś mieszkać. Nie wolno nam jednak dopuścić do tego, że wartości typu “mieć” nas sobie podporządkują. Bo wtedy zaczyna się życie “według ciała” i człowiek staje się duchowym trupem. Rozmawiamy na temat nawrócenia. Otóż dopóki człowiek żyje “według ciała”, możliwe są co najwyżej początki nawrócenia. Nie jest jeszcze nawrócony człowiek, choćby się uważał za człowieka wierzącego, kto nie stara się, żeby ostatecznym wymiarem jego życia było prawo miłości.

    A jeśli to pragnienie ze strony człowieka, by żyć pełnią wiary nie znajduje “odpowiedzi” ze strony Boga? Sytuacje, że człowiek chce wierzyć, a jednak po prostu nie może, wcale nie są takie rzadkie…

    Przychodził kiedyś do mnie, wiele razy, pewien człowiek niewierzący. Bardzo chciał uwierzyć w Chrystusa. Chciałoby się powiedzieć, że jak łania wody, tak on był spragniony wiary. A jednak Pan Bóg mu łaski wiary nie udzielał. Czułem, że musi być jakaś tego przyczyna. Bo przecież Pan Jezus zawsze daje się znaleźć temu, kto Go naprawdę szuka. Kiedyś wyznał mi, że nie mogąc patrzeć, jak jego umierający ojciec się męczy, postarał się o to, żeby skrócić mu życie. Z góry zastrzegł się, żebym nie próbował go przekonywać, że nie miał racji, bo on wie, że wtedy postąpił na pewno słusznie. Ja mu na to: “No, to jesteśmy w domu, teraz wiem, dlaczego jest pan ciągle niewierzący. To Bóg w swoim miłosierdziu nie chce udzielać panu wiary, dopóki nie oczyści pan swojego wnętrza. Zabijanie – również to z litości, również w ostatnich godzinach życia – jest wielką niegodziwością”. Ten człowiek się na mnie obraził.

    Wkrótce przeniósł się do innego miasta. Akurat miałem w tym mieście rekolekcje, zobaczyłem go, że przystępuje do Komunii Świętej. Zaprosił mnie do siebie. Okazało się, że był już głęboko wierzący. Przedtem uznał, że jego “miłosierny” postępek był ciężkim grzechem, i w ten sposób wielka przeszkoda do uwierzenia została usunięta. Zrozumiał, że on nie jest Bogiem i nie do niego należy ustalanie prawa moralnego. Kiedy ta przeszkoda została usunięta, Pan Jezus natychmiast zrealizował jego pragnienie wiary.
    Wydaje mi się, że zwłaszcza młodym ludziom trzeba o tym przypominać, że wierzyć w Chrystusa to coś więcej, niż wyznawać chrześcijański światopogląd. Próbowałem na to zwrócić uwagę, kiedy mówiłem o nawróceniu św. Augustyna. Chodzi o tamten moment, kiedy miał on już całkowitą pewność co do prawdy wiary katolickiej, a ciągle pozostawał niewierzący. Wyznawał już chrześcijański światopogląd, a nie było w nim jeszcze wiary. Wiara zaczyna się dopiero wtedy, gdy zaczyna się moja sprawa z Bogiem żywym, kiedy zaczynam Go kochać, tęsknić za Nim, szukać Jego łaski, wsłuchiwać w Jego głos, pragnąć wypełniać Jego wolę.

    Nawrócenie jest procesem indywidualnym. Czy znajduje ono odzwierciedlenie w wymiarze społecznym?

    Mam wielu znajomych, którzy żyli w rodzinach niewierzących albo obojętnych religijnie, a jednak znaleźli Pana Jezusa. Nie zawsze, ale całkiem często pociągnęło to za sobą religijne ożywienie całej rodziny. Takie rodziny pozostałyby poza Kościołem, ale dzięki nawróceniu jednego ze swoich członków ożywiają się religijnie – niezależnie od tego, czy początkiem było nawrócenie męża, żony czy dziecka. “Jak mogliście mnie pozbawić takich skarbów!” – mówi 17-letnia córka, kiedy postanowiła przyjąć chrzest. I wtedy nieraz jej rodzice przypominają sobie, że oni przecież są ochrzczeni, tylko o tym zapomnieli.
    Podobnie bywa w różnych miejscach społecznych. Mam znajomą, która od lat pracuje w tym samym Instytucie razem z ludźmi, o których przedtem nie wiedziała czy są wierzący, czy nie. Tacy uczciwi, sympatyczni znajomi z pracy. Kiedy moja znajoma zaczęła doświadczać nawrócenia, było dla niej rzeczą naturalną, żeby nie ukrywać tego przed koleżankami i kolegami z pracy. Rychło okazało się, że większość tych ludzi to katolicy, nieraz bardzo porządni w swojej wierze, tylko wyhamowani z jej ujawnianiem na zewnątrz. Wystarczyła jedna osoba – i to żadne jej celowe działanie, żadne programowe apostolstwo – wystarczyło, że najzwyczajniej w świecie dzieliła się swoimi fascynacjami, żeby religijność przestała być wśród tych ludzi sprawą tak prywatną, że aż wstydliwą.

    O tych, których widzimy blisko Pana Boga, często myślimy, że nie potrzebują jakiegoś szczególnego nawrócenia. Z czego powinien nawracać się na przykład zakonnik?

    Całe nasze życie ma być nawróceniem, zwłaszcza w sensie metanoia, bo nawet człowiek jednoznacznie ukierunkowany ku Panu Bogu, jednak nie jest całkowicie przemieniony. Każdy z nas, dopóki jest na tej ziemi, musi się modlić: “Panie Boże, racz wyjąć z mojej piersi serce kamienne i włóż we mnie serce czujące, serce z ciała”. Nawracanie się polega na ciągłym badaniu samego siebie, czy ja naprawdę chcę kochać Pana Boga z całej duszy i ze wszystkich sił. To również coraz głębsze uczenie się wrażliwości na drugiego człowieka, w przypadku zakonnika także na tego bliźniego, który mieszka pod tym samym dachem i chodzi w takim samym habicie. Zakonnik bowiem jest nie tylko kimś przeznaczonym do posługi w Kościele, ale także osobą żyjącą we wspólnocie, gdzie wszyscy jesteśmy ułomni, a niektórzy z nas są chorzy, słabi, albo przeżywają może jakiś kryzys.

    Jeśli można poprosić o wątek autobiograficzny – czy w historii życia Ojca miała miejsce jakakolwiek forma nawrócenia?

    We wczesnej młodości miałem bardzo trudne doświadczenie religijne. Ogarnęły mnie wtedy straszliwe ciemności w wierze, do tego stopnia, że nie wiedziałem już nawet tego, czy Pan Bóg istnieje, czy w ogóle życie ma sens. Pamiętam, że było to coś dotkliwie bolesnego, coś nie dającego się opowiedzieć. Miałem szczęście, że natrafiłem na mądrego księdza, który powiedział mi dwie rzeczy. Pierwsza wydawała mi się słuszna, ale z drugą, choć też była to rada bardzo mądra, nie mogłem się zgodzić. Powiedział mi tak: “Nie próbuj na konto swoich ciemności odchodzić od Bożych przykazań, a nawet tym bardziej się ich trzymaj, bo inaczej zginiesz”. A drugą radę dał mi taką: “Pilnuj modlitwy, Mszy Świętej, nie zaniedbuj spowiedzi ani Komunii Świętej”. Przeciwko temu buntowałem się. “Przecież to nieuczciwe modlić się, a zwłaszcza przystępować do sakramentów, jeśli ja nie mam pewności nawet co do tego, czy Pan Bóg istnieje” – powiedziałem temu księdzu. On jednak dobrze wyczuł prawdę mojej sytuacji wobec Pana Boga, że to nie jest moje odejście od Pana Boga, tylko szansa, abym się w mojej wierze oczyścił i pogłębił. I potrafił mnie o tym przekonać.

    Kierując się wezwaniem Jezusa “nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”, każdy człowiek winien wejść na drogę przemiany. Jaki jest cel tej przemiany?

    Celem jest życie wieczne, celem jest, żeby obecnego życia nie zmarnować i dojść do życia wiecznego.

    Czy jest coś, co szczególnie Ojciec chciałby przekazać dziś młodym ludziom?

    Chciałbym coś powiedzieć zwłaszcza tym młodym ludziom, którzy widzą, że wielu ich kolegów i koleżanek odchodzi od Pana Jezusa. Dokładnie taka sytuacja jest opisana pod koniec szóstego rozdziału Ewangelii Jana. Wielu się wtedy do Niego zniechęciło i porzuciło Go. Pan Jezus nie próbował ich przy sobie zatrzymać. Wręcz przeciwnie, do tych, którzy przy Nim zostali, powiedział: “Może wy też chcecie odejść?” Wtedy Piotr Mu odpowiedział: “Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!”
    Otóż warto sobie tę scenę zapamiętać szczególnie. Bo tylko martwe drewno płynie zawsze z prądem rzeki. Ryby, zdrowe ryby, potrafią płynąć zarówno z prądem jak pod prąd. Człowiek prawdziwie wierzący nie odejdzie od Chrystusa ani wtedy, kiedy widzi, że prawie wszyscy w Niego wierzą, ani wtedy, kiedy ludzie całymi masami Go porzucają. I w jednej i drugiej sytuacji mówią Mu: “Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!”

    rozmawiała z o. Jackiem Salijem OP Małgorzata Wszołek

    Po co ci nawrócenie?

    Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 31)

    Mały jesteś w obliczu swoich smutków,
    które wydają się ciebie przerastać.
    Kruchy jesteś w obliczu swoich lęków,
    których nie potrafisz określić.
    Bezradny jesteś w obliczu wielu problemów,
    których nie potrafisz rozwiązać
    Zagubiony jesteś w obliczu niejasności,
    których nie jesteś w stanie rozsądzić i rozeznać.
    Słaby jesteś w obliczu swoich postanowień,
    których nie jesteś w stanie zawsze dotrzymać.
    Nieświadomy jesteś w obliczu różnych krzywd,
    które wyrządzasz i nie umiesz dojrzeć.
    Pewny jesteś w swoim sercu,
    które nie widzi złego i słusznie myśli.
    zdziwiony jesteś w obliczu zarzutów,
    które są ci stawiane, bo nie starasz się im przyjrzeć.
    Ogłupiały jesteś w obliczu tego,
    czego od ciebie wymagają i tego, co nazywają dobrem i złem.
    Niedowiarkiem jesteś w obliczu Wcielonej Miłości,
    której istnienia nie jesteś w stanie pomieścić w swojej głowie.

    Daleko jesteś… od spokoju i harmonii.
    Zniewolony jesteś…, bo podlegasz tym wszystkim zjawiskom.

    Po co Ci nawrócenie?
    Byś wyszedł z potrzasku.
    Byś czuł się wolny.
    Byś się cieszył.
    Byś się nie bał.
    Byś rozeznał, co jest prawdą.
    Byś stawał się silnym.
    Byś był świadomy siebie.
    Byś poznał dobro i zło.
    Byś odzyskał spokój.
    Byś nie czuł się bez sensu i byś wiedział kim jesteś.
    Byś poznał Miłość, która cię przyciąga.
    Byś poznał szczęście, które cię czeka.
    Byś poznał swego Boga, który cię wyzwala.
    Byś uwierzył, że dzięki Bogu pragniesz kochać.

    Justyna Kostecka/katolik.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 kwietnia

    Święty Wojciech, biskup i męczennik
    główny patron Polski

    Święty Wojciech

    Wojciech urodził się ok. 956 roku w możnej rodzinie Sławnikowiców w Lubicach (Czechy). Jego ojciec, Sławnik, był głową możnego rodu, spokrewnionego z dynastią saską, panującą wówczas w Niemczech. Matka Wojciecha, Strzeżysława, również pochodziła ze znakomitej rodziny, być może z Przemyślidów, którzy rządzili wówczas państwem czeskim. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów Sławnika. W najstarszym rękopisie jego imię brzmi Wojetech. Wedle pierwotnych planów ojca Wojciech miał zostać rycerzem. Ostatecznie o jego przeznaczeniu do stanu duchownego według biografów zdecydowała choroba. Rodzice złożyli ślub, że gdy syn wyzdrowieje, będzie oddany Bogu na służbę. Nie można tego wykluczyć. Wydaje się jednak, że przyczyna była inna: taki był po prostu zwyczaj w owych czasach, że gdy można rodzina miała więcej synów czy córek, przeznaczała ich do stanu duchownego na opatów, ksienie czy biskupów.
    W 968 roku papież Jan XIII, dzięki inicjatywie cesarza Ottona I, ustanowił w Magdeburgu metropolię jako biskupstwo misyjne dla nawracania zachodnich Słowian. Pierwszym arcybiskupem tego miasta został św. Adalbert (+ 981), który poprzednio był opatem benedyktyńskim w Weissenburgu (Alzacja). Pod jego opiekę Wojciech został wysłany jako 16-letni młodzieniec w 972 roku. Na dworze metropolity kształcił się w szkole katedralnej, pod czujnym okiem znanego uczonego, Otryka. Tu także przygotowywał się przez prawie 10 lat (972-981) do swoich przyszłych duchownych obowiązków. Z wdzięczności dla metropolity przybrał sobie jego imię i jako Adalbert figuruje we wszystkich późniejszych dokumentach. Pod tym imieniem jest znany i czczony w Europie.

    Święty Wojciech

    Biografie wspominają, że do Wojciecha dołączył się również później jego młodszy, przyrodni brat, Radzim. Mieli do dyspozycji własną służbę. Ojciec hojnie zaradzał wszystkim potrzebom synów.
    Po śmierci metropolity Adalberta 25-letni Wojciech wrócił do Pragi. Zastał tam pierwszego biskupa łacińskiego Pragi i Czech, Dytmara, który od roku 973 rządził diecezją. Był Niemcem i zależał od metropolii w Moguncji. Wojciech był już wtedy subdiakonem. W Pradze przyjął pozostałe święcenia (981).
    W styczniu 982 r. biskup Dytmar zmarł. Wojciech był świadkiem jego śmierci i kajania się, że był pasterzem złym, chociaż kronikarze piszą, że był pobożny i gorliwy. Zjazd w Lewym Hradcu pod przewodnictwem księcia Bolesława wytypował na następcę Dytmara Wojciecha. Nominację jednak musiał zatwierdzić cesarz. Otton II był zajęty właśnie wyprawą wojenną na południe Italii. Dopiero w roku 983 zwołał sejm Rzeszy do Werony i tam zatwierdził Wojciecha. W tym samym roku dnia 29 czerwca odbyła się także konsekracja Wojciecha na biskupa, której dokonał metropolita Moguncji, św. Willigis (+ 1011). Tak więc Wojciech był pierwszym biskupem narodowości czeskiej w Czechach.
    Wojciech wszedł do swojej biskupiej stolicy, Pragi, boso. Miał wtedy zaledwie 27 lat. Jego hagiografowie są zgodni, że jego dobra biskupie nie były zbyt wielkie. Przeznaczał je na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na potrzeby kleru katedralnego i diecezjalnego, na potrzeby własne, które były w tych wydatkach najmniejsze, i na ubogich. Zaopatrywał ich potrzeby i sam ich odwiedzał, słuchał pilnie ich skarg i potrzeb, odwiedzał więzienia, a przede wszystkim targi niewolników. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód. Handlem ludźmi zajmowali się Żydzi, dostarczając krajom mahometańskim niewolników. Biograf pisze, że Wojciech miał mieć pewnej nocy sen, w którym usłyszał skargę Chrystusa: “Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”. Scenę tę przedstawia jeden z obrazów drzwi gnieźnieńskich, które powstały ok. 1127 r.

    Święty Wojciech

    Sytuacja Kościoła w Czechach w owym czasie nie była łatwa. Był on uzależniony od kaprysu możnych i władcy. Nie mniejsze kłopoty miał Wojciech z duchownymi. Wprowadzenie zasad życia wspólnego szło opornie wśród duchowieństwa katedralnego. Św. Bruno z Kwerfurtu stwierdza, że “duchowni żenili się jawnie”. Możnych zraził sobie Wojciech przypomnieniem zakazu wielożeństwa, gromieniem za wiarołomność oraz za związki małżeńskie z krewnymi. Nie liczono się ze świętami, łamano posty. Kiedy Wojciech zobaczył, że jego napomnienia są daremne, a złe obyczaje dalej się szerzą, po pięciu latach rządów (983-988) postanowił opuścić swą stolicę. Najpierw udał się do Moguncji, po poradę do metropolity Willigisa. Następnie skierował swoje kroki, za jego zgodą, do Rzymu, aby u papieża szukać rady i prosić o zwolnienie z obowiązków. Od cesarzowej Konstantynopola Wojciech otrzymał znaczny zasiłek w srebrze, by po zrzeczeniu się biskupstwa mieć środki na swoje utrzymanie. Wojciech rozdał jednak srebro między ubogich, a orszak biskupi odprawił do Czech.
    Papież Jan XV przyjął z miłością udręczonego biskupa Pragi. Nie zwolnił go wprawdzie z obowiązków, ale pozwolił mu na pewien czas oddalić się od nich. Wojciech postanowił więc udać się pieszo z bratem Radzimem do Ziemi Świętej jako pielgrzym. Kiedy po drodze znalazł się na Monte Cassino, tamtejsi mnisi chcieli go zatrzymać u siebie, aby wyświęcał ich kościoły i mnichów na kapłanów. Byli bowiem wtedy w zatargu z miejscowym biskupem. Wojciech jednak nie zgodził się na to. Udał się dalej na południe do Gaety. W pobliżu miasta zatrzymał się i spotkał się ze słynnym mnichem bazyliańskim, św. Nilem. Ten poradził mu, aby wstąpił do benedyktynów w Rzymie. Tak też św. Wojciech uczynił. Przyjął go w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego na Awentynie jego przełożony, Leon. Wraz ze swoim bratem, bł. Radzimem, w Wielką Sobotę w roku 990 Wojciech złożył profesję zakonną. Jego żywoty podają, że z wielką pokorą wypełniał wszystkie obowiązki zakonne, jakby od dawna był jednym z mnichów. W tym czasie w rządach diecezją praską zastępował go biskup Miśni, Falkold. W charakterze mnicha Wojciech przebywał w Rzymie w latach 989-992 (w wieku 33-36 lat).

    Święty Wojciech

    W 992 r. zmarł Falkold. Czesi udali się do metropolity w Moguncji, aby zmusić Wojciecha do powrotu. Ten natychmiast przez posłów wysłał dwa listy: do Wojciecha i do papieża. Papież zwołał synod i po naradzie nakazał Wojciechowi wracać do Pragi. Po trzech i pół roku Wojciech opuścił klasztor, zabrał ze sobą kilkunastu zakonników z opactwa i założył nowy klasztor w Brzewnowie pod Pragą. Potem zabrał się do budowy kościołów tam, gdzie były osady ludzkie. Dotąd bowiem kościoły były w zasadzie jedynie przy grodach możnych panów. W porozumieniu z księciem wprowadzono dziesięciny, aby Kościołowi w Czechach zapewnić stałe dochody. Wojciech wysłał misjonarzy na Węgry. Sam też tam się udał. Stąd powstała opowieść, że udzielił chrztu (według innych źródeł – bierzmowania) św. Stefanowi, przyszłemu władcy Węgier.
    Te obiecujące poczynania zakończyły się jednak niebawem zupełną klęską. Zaważył na tym bezpośrednio następujący wypadek: na dworze książęcym w Pradze pochwycono na cudzołóstwie kobietę z możnego rodu Werszowców. Urażony śmiertelnie mąż zamierzał ją zabić. Ta jednak schroniła się do Wojciecha. Biskup udzielił jej azylu w klasztorze benedyktynek, który stał w pobliżu zamku przy kościele św. Jerzego. Wpadli tam siepacze, wywlekli ofiarę i zamordowali ją na miejscu. Wojciech rzucił na nich klątwę. W akcie zemsty Werszowcowie napadli na rodzinny gród Wojciecha. Gród spalono, ludność zapędzono w niewolę, wymordowano także czterech braci Wojciecha wraz z ich żonami i dziećmi. Działo się to 28 września 995 roku. Ocalał tylko najstarszy brat Wojciecha, Sobiebór, który w tym czasie był poza granicami Czech. Sytuacja była tak gorąca, że Wojciech nie był pewny nawet swojego życia. Złamany tymi wydarzeniami, po zaledwie niecałych trzech latach udał się potajemnie ponownie do Rzymu. Na Awentynie przyjęto go serdecznie. Papież również okazał mu dużo życzliwości.
    Niestety, w 996 r. Jan XV umarł. W maju 996 r. odbył się w Rzymie synod, na którym metropolita Moguncji, św. Willigis, oskarżył Wojciecha, że ten bezprawnie opuścił swoją stolicę. Synod nakazał Wojciechowi pod groźbą klątwy powrót. Wojciech udał się więc do Moguncji, czekając na decyzję cesarza, gdyż tylko on mógł siłą wprowadzić Wojciecha do Pragi, zbuntowanej przeciwko swojemu pasterzowi. Ponieważ cesarz zwlekał jednak z wyprawą orężną, czekając, aż Czesi sami uznają swoją winę, Wojciech skorzystał z okazji i odwiedził Francję, a w niej – jako pielgrzym – nawiedził grób św. Marcina w Tours, św. Benedykta we Fleury i św. Dionizego w Saint-Denis pod Paryżem. Kiedy zaś nadal powrót św. Wojciecha był niemożliwy, biskup udał się do Polski z postanowieniem oddania się pracy misyjnej wśród pogan. Było to późną jesienią 996 roku. Otton III wyraził na to zgodę, gdy Czesi przysłali Wojciechowi ostateczną odpowiedź, że nie godzą się na jego powrót.

    Święty Wojciech

    Bolesław Chrobry bardzo ucieszył się na wiadomość, że do Polski ma przybyć biskup Wojciech. Słyszał o nim wiele od jego rodzonego brata, Sobiebora, któremu wcześniej udzielił schronienia. Król chciał zatrzymać Wojciecha u siebie jako pośrednika w misjach dyplomatycznych. Kiedy jednak Wojciech stanowczo odmówił i wyraził chęć pracy wśród pogan, powstała myśl nawrócenia Wieletów na zachodzie. Z powodu jednak trwającej tam wówczas wojny ostatecznie urządzono wyprawę misyjną do Prus. Bolesław Chrobry dał Wojciechowi do osłony 30 wojów. Biskupowi towarzyszył tylko jego brat, bł. Radzim, i subdiakon Benedykt Bogusza, który znał język pruski i mógł służyć za tłumacza. Działo się to wczesną wiosną 997 roku. Wojciechowi przypisuje się ufundowanie pierwszych klasztorów benedyktyńskich na ziemiach polskich. Za swojego fundatora uważają Wojciecha opactwa w Międzyrzeczu, Trzemesznie i w Łęczycy (Tum).
    Wisłą udał się Wojciech do Gdańska, gdzie przez kilka dni głosił Ewangelię tamtejszym Pomorzanom. Stąd udał się w dalszą drogę. Aby nie nadawać swojej misji charakteru wyprawy wojennej, Wojciech oddalił żołnierzy. Niedługo potem dziki tłum otoczył misjonarzy i zaczął im złorzeczyć. Jeden z pogan uderzył biskupa wiosłem w plecy, aż mu brewiarz wypadł z rąk. Kiedy Wojciech zorientował się, że Prusy nie chcą nawrócenia, postanowił zakończyć misję powrotem do Polski. Prusowie poszli za nim. Miejsca męczeńskiej śmierci nie udało się uczonym dotąd zidentyfikować. Mogło to być w okolicy Elbląga lub Tękit (Tenkitten). 23 kwietnia 997 roku w piątek o świcie zbrojny tłum Prusów otoczył trzech misjonarzy: św. Wojciecha, bł. Radzima i subdiakona Benedykta Boguszę. Ledwie skończyła się odprawiana przez biskupa Wojciecha Msza św., rzucono się na nich i związano ich. Zaczęto bić Wojciecha, ubranego jeszcze w szaty liturgiczne, i zawleczono go na pobliski pagórek. Tam pogański kapłan zadał mu pierwszy śmiertelny cios. Potem 6 włóczni przebiło mu ciało. Odcięto mu głowę i wbito ją na żerdź. Przy martwym ciele pozostawiono straż. W chwili zgonu Wojciech miał 41 lat.

    Wykupienie ciała św. Wojciecha

    Po pewnym czasie wypuszczono na wolność bł. Radzima i kapłana Benedykta ze skierowaną do króla Polski propozycją oddania ciała św. Wojciecha za odpowiednim okupem. Król Polski sprowadził je najpierw do Trzemeszna, a potem uroczyście do Gniezna. Cesarz Otto III na wiadomość o śmierci męczeńskiej przyjaciela natychmiast zawiadomił o niej papieża z prośbą o kanonizację. Była to pierwsza w dziejach Kościoła kanonizacja, ogłoszona przez papieża, gdyż dotąd ogłaszali ją biskupi miejscowi. Na żądanie papieża sporządzono najpierw żywot Wojciecha na podstawie zeznań naocznych świadków: bł. Radzima i Benedykta. W oparciu o ten żywot papież Sylwester II jeszcze przed rokiem 999 dokonał uroczystego ogłoszenia Wojciecha świętym. Dzień święta wyznaczył papież zgodnie ze zwyczajem na dzień jego śmierci, czyli na 23 kwietnia. Wtedy także zapadła decyzja utworzenia w Polsce nowej, niezależnej metropolii w Gnieźnie, której patronem został ogłoszony św. Wojciech.
    W marcu roku 1000 Otto III odbył pielgrzymkę do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. Wtedy – podczas spotkania z Bolesławem Chrobrym – została uroczyście proklamowana metropolia gnieźnieńska z podległymi jej diecezjami w Krakowie, Kołobrzegu i Wrocławiu. Otto III opuścił Polskę obdarowany relikwią ramienia św. Wojciecha. Jej część umieścił w Akwizgranie, a część na wysepce Tybru w Rzymie, w obu miejscach fundując kościoły pod wezwaniem św. Wojciecha.

    Grób św. Wojciecha w katedrze w Gnieźnie

    Św. Wojciech stał się patronem Kościoła w Polsce. Jego kult szybko ogarnął Węgry, Czechy oraz kolejne kraje Europy. Wojciech jest jednym z trzech głównych patronów Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Stanisława ze Szczepanowa, biskupa i męczennika). Jest też patronem archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej, warmińskiej i diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej oraz miast, m.in. Gniezna, Trzemeszna, Serocka. Ku czci św. Wojciecha zostały zrobione słynne drzwi gnieźnieńskie, na których w 18 obrazach-płaskorzeźbach, wykonanych w brązie, są przedstawione sceny z życia św. Wojciecha. Św. Bruno Bonifacy z Kwerfurtu, również benedyktyn, biskup i przyszły męczennik, napisał około 1004 r. zachowany do dzisiaj “Żywot św. Wojciecha”.W ikonografii Święty występuje w stroju biskupim, w paliuszu, z pastorałem. Jego atrybuty to także orzeł, wiosło oraz włócznie, od których zginął.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Męczennik w Prusach, patron Polski – św. Wojciech

    Męczennik w Prusach, patron Polski – św. Wojciech

    św. Wojciech – Zbigniew Kotyłło, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commos

    ***

    Pochodził ze sławnego czeskiego rodu Sławnikowiców, spokrewnionego z panującą wtedy w Niemczech dynastią saską. Miał zostać rycerzem, ale ostatecznie został przeznaczony do stanu duchownego. W młodym wieku został biskupem w Pradze. Chciał zrezygnować z urzędu, ale nie zgodził się na to papież. Wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego. Powrócił na tron biskupi, ale w konsekwencji konfliktu rodowego, wyjechał z kraju. Ostatecznie dotarł do Polski i postanowił poświęcić się pracy misyjnej wśród pogańskich Prusów. Zginął jako męczennik. 23 kwietnia Kościół wspomina św. Wojciecha, jednego z głównych patronów Polski.

    Urodził się około roku 956 w czeskich Libicach nad Cidlinou. Był szóstym z siedmiu synów Sławnika i Strzeżysławy. Najstarszy rękopis nazywa go Wojetech. Został przeznaczony na służbę Bogu.

    Szesnastoletni Wojciech został wysłany do Magdeburga, gdzie było biskupstwo misyjne dla zachodnich Słowian. Pierwszym arcybiskupem metropolii był św. Adalbert. W Magdeburgu działała wtedy słynna szkoła katedralna, w której Wojciech spędził 9 lat, przygotowując się do przyszłych obowiązków. Z wdzięczności dla biskupa, przyjął imię Adalbert, pod którym jest znany i czczony w Kościele powszechnym.
    Wrócił do Pragi jako subdiakon w 981 roku. Wtedy przyjął święcenia kapłańskie. Po śmierci biskupa Dytmara w 982 roku, na biskupa wskazano Wojciecha. W następnym roku został zatwierdzony przez cesarza Ottona II i konsekrowany. Był pierwszym biskupem Pragi narodowości czeskiej.

    Miał 27 lat. Historycy przekazują, że do swojej stolicy biskupiej wszedł boso. Dbał o Kościoły, duchowieństwo i o ubogich. Odwiedzał więzienia i targi niewolników. Hagiografowie opowiadają, że pewnej nocy Wojciech miał sen. Widział Chrystusa skarżącego się: „Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?” Był to poważny problem społeczny, z którym młody biskup musiał się zmierzyć.
    Innym wyzwaniem były problemy miejscowego kleru z celibatem, a także problemy małżeńskie w społeczeństwie czeskim. Wojciech musiał często występować przeciwko wielożeństwu, zdradom i związkom małżeńskim pomiędzy bliskimi krewnymi.

    Św. Wojciech - János Vaszary, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Wojciech – János Vaszary, P.d., via Wikimedia Commons

    ***

    Widząc nieskuteczność swoich zabiegów, Wojciech postanowił zrezygnować z urzędu. Udał się po poradę do biskupa Moguncji, a następnie do Rzymu. Jan XV nie zwolnił go z obowiązków, ale pozwolił mu na czasowy pobyt poza siedzibą biskupią.
    W roku 989, Wojciech wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Rzymie. Przebywał tam ponad trzy lata. W tym czasie zmarł biskup Falkold, który zastępował Wojciecha jako biskupa Pragi. Papież nakazał mu wrócić do diecezji.
    Na skutek waśni rodowych w Czechach wymordowano większość rodziny Wojciecha. On sam też obawiał się o swoje życie. Załamany tym, co zaszło, po niespełna trzech latach, ponownie udał się do Rzymu. Przyjęto go serdecznie, ale papież Jan XV umarł w marcu 996 roku. Majowy synod w Rzymie nakazał Wojciechowi powrót do Pragi, ale sprzeciwiali się temu możni Czech.

    Przez Moguncję, Francję, ostatecznie późną jesienią 996 roku trafił do Polski, na dwór Bolesława Chrobrego. Król chciał go zatrzymać jako pośrednika w misjach dyplomatycznych, ale on odmówił i postanowił pracować wśród pogan.
    23 kwietnia 997 roku, uzbrojeni Prusowie otoczyli misjonarzy. Wojciech odprawił Mszę św. i zaraz potem poganie rzucili się na niego. Zawlekli go na pagórek. Tam kapłan pogański zadał mu pierwszy cios. Potem został przeszyty sześcioma włóczniami. Oprawcy odcięli mu głowę i wbili ją na żerdź.

    Król Polski wykupił ciało męczennika. Świętym ogłosił go papież Sylwester II w roku 999. W ikonografii św. Wojciech ukazywany jest w stroju biskupim. Jego atrybuty to orzeł, wiosło i włócznie.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Święty trzech narodów

    Św. Wojciech

    św. Wojciech/autor zdjęcia nieznany (PD)
    Ilustracja Stanisława Samostrzelnika, „Zywoty arcybiskupów gnieźnieńskich” Jana Długosza

    ***

    Do św. Wojciecha przyznają się trzy kraje i narody: Polska, Czechy i Węgry. W Czechach urodził się i był biskupem Pragi, stolicy państwa; w Polsce poniósł śmierć męczeńską i tu spoczęły jego śmiertelne szczątki; Węgry kilka razy nawiedzał i miał udzielić sakramentu bierzmowania św. Stefanowi.

    Początki narodu polskiego przekazał pamięci bł. Wincenty Kadłubek. Mitologiczne postacie: Wandy, Krakusa, Popielą i Piasta muszą zawierać część prawdy. Nauka jednak nie zdołała dotąd odsłonić ich bliższych realiów.

    O jakimś wpływie chrześcijaństwa przed rokiem 966 zdają się świadczyć: opowieść o tajemniczych postaciach, obecnych przy postrzyżynach syna Piasta, czy list św. Metodego do księcia Wiślan, zawierający nawet groźby, gdyby książę przyjęciu nowej wiary się opierał. Na sto lat przed przyjęciem Chrztu przez naród polski wydaje się rzeczą prawie pewną, że Kraków, który wówczas był w obrębie państwa morawskiego, był już chrześcijański, i nie jest wykluczone, że miał nawet własnego w obrządku słowiańskim biskupa.

    Wypadało wspomnieć o tych pradziejach naszych. Wojciech bowiem biskup jest pierwszym świętym, który wkracza w historyczne dzieje Polski.

    Lata dziecięce, lata chłopięce

    Urodził się ok. 956 roku w Libicach, w Czechach, u ujścia Cydliny do Łaby. Ojciec jego, Sławnik, był głową możnego rodu, spokrewnionego nawet z dynastią saską, panującą wówczas w Niemczech. Matka bowiem Sławnika a babka św. Wojciecha miała być rodzoną siostrą króla Niemiec, Henryka I (f 936). Matka św. Wojciecha, Strzeżysława, pochodziła również ze znakomitej rodziny, być może z Przemyślidów, którzy wówczas rządzili państwem czeskim. Św. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów księcia Sławnika. W najstarszym rękopisie imię jego brzmi: Wojetech.

    Posiadamy aż trzy żywoty św. Wojciecha, sięgające jego czasów. W hagiografii starożytnej jest to rzecz nader rzadka. Są nimi: „Żywot”, napisany ok. 999 roku w związku z kanonizacją prawdopodobnie przez Jana Kanapariusza, mnicha opactwa benedyktyńskiego na Awentynie w Rzymie na podstawie ustnych relacji świadków – Radzima i Benedykta. „Żywot” drugi wyszedł z rąk św. Brunona z Kwerfurtu ok. 1002-1004 roku w dwóch wersjach – dłuższej i krótszej. Wreszcie „Pasio”, czyli opis śmierci, napisany zapewne w Polsce w wieku XI, a znaleziony w bibliotece klasztoru w Tegensee. Nadto posiadamy wzmianki: w „Kronice” Thietmara, w „Rocznikach” kwedlinburskich, hildesheimskich itp. Ok. 1127 roku powstały słynne „drzwi gnieźnieńskie”, żywot naszego świętego wykonany w spiżu w 18 scenach. Wreszcie w latach 1260-1295 zostały spisane „Cuda św. Adalberta”. Jak samo imię świadczy – „pociecha wojów” – w planach pierwotnych ojca miał być Wojciech rycerzem.

    O przeznaczeniu św. Wojciecha do stanu duchownego według biografów zdecydowała choroba dziecka. Rodzice złożyli ślub, że gdy syn wyzdrowieje, będzie oddany Bogu na służbę. Wykluczyć tego nie można. Wszakże wydaje się, że przyczyna była inna. Taki był po prostu zwyczaj w owych czasach, że gdy rodzina można miała więcej synów czy córek, przeznaczała ich do stanu duchownego na opatów, ksienie czy biskupów. Uważano, że stanowiska świeckie i kościelne należą się potomkom możnych rodów. „Kroniki” chwalą matkę za wielką jej pobożność, a ojca za szczodrobliwość. Tymi zaletami będzie wyróżniał się także ich syn.

    W latach 1969-1971 odkryto w Libicach ślady drewnianej budowli zamkowej, połączonej galerią z kościołem. Świadczyłoby to, że dwór miał również swojego kapelana. Zamek był zawsze rojny, gdyż zwyczajem średniowiecznym na dworach zatrzymywały się wszelkiego rodzaju poselstwa. Tu decydowały się losy państwa. Osobnych gmachów na parlamenty czy ministerstwa nie znano wówczas.

    W 968 roku papież Jan XIII, dzięki inicjatywie cesarza Ottona I, ustanowił w Magdeburgu metropolię jako biskupstwo misyjne dla nawracania Słowian zachodnich. Pierwszym arcybiskupem tegoż miasta został św. Adalbert (+ 981), który poprzednio był opatem benedyktyńskim w Weissenburgu (Alzacja). Pod jego to opiekę został wysłany św. Wojciech jako 16-letni młodzieniec w 972 roku. Na dworze metropolity kształcił się w szkole katedralnej, pod czujnym okiem znanego uczonego, Otryka. Tu się też przygotowywał przez długich 10 lat (972-981) do swoich przyszłych duchownych obowiązków. Tam też otrzymał sakrament bierzmowania. Z wdzięczności dla metropolity przybrał sobie jego imię i jako Adalbert figuruje we wszystkich dotąd dokumentach. Pod tym również imieniem znany jest na Zachodzie.

    Św. Adalbert był już przedtem znany rodzinie Sławnika. Kiedy bowiem był jeszcze opatem w Weissenburgu, Otton I wysłał go w poselstwie na Ruś. Wtedy to w drodze zatrzymał się na dworze Sławnika, ojca św. Wojciecha, gościnnie podejmowany (961).

    Biografie wspominają, że do św. Wojciecha dołączył się również później jako młodszy, przyrodni brat, Radzim. Mieli do dyspozycji własną służbę. Ojciec hojnie zaopatrywał wszystkie potrzeby synów. Nauczycielem w szkole katedralnej był Otryk, sławny z uczoności i wymowy. On też szkołę postawił na wysokim poziomie. Jednak najwięcej w pamięci św. Wojciecha wyrył się sam arcybiskup, który prowadząc życie pełne blasku dworskiego, będąc pierwszą osobą po cesarzu, czuł się jednak zawsze mnichem i osobiście wiódł ascetyczny tryb życia.

    Do Pragi wrócił św. Wojciech po 10 latach pobytu w Magdeburgu. (972-981) po śmierci metropolity św. Adalberta. Zastał w Pradze pierwszego biskupa łacińskiego Pragi i Czech, Dytmara, który od roku 973 rządził diecezją. Był Niemcem i zależał od metropolii w Moguncji. Krajem rządził wówczas Bolesław II Pobożny. Siostra jego Mlada była opatką w klasztorze Św. Jerzego, brat zaś księcia Bolesława był zakonnikiem, benedyktynem, w Ratysbonie. Kiedy Wojciech wrócił do Czech, miał już 25 lat. Był subdiakonem. W Pradze przyjął resztę święceń (981).

    Drugi z kolei biskup Pragi

    W styczniu roku 982 umiera biskup Dytmar. Wojciech był świadkiem jego śmierci i kajania się, że był pasterzem złym, chociaż kronikarze piszą, że był biskupem pobożnym i gorliwym. Zjazd w Lewym Hradcu pod przewodnictwem księcia Bolesława wytypował na następcę Dytmara, św. Wojciecha. Jednak nominację musiał zatwierdzić cesarz. Otton II był zajęty właśnie wyprawą wojenną na południe Italii. Dopiero w roku 983 zwołał sejm Rzeszy do Werony i tam zatwierdził Wojciecha. W tym samym roku dnia 29 czerwca odbyła się także konsekracja św. Wojciecha na biskupa, której dokonał metropolita Moguncji, św. Willigis (+ 1011). Tak więc św. Wojciech był pierwszym biskupem narodowości czeskiej w Czechach.

    Św. Wojciech wszedł do swojej biskupiej stolicy, Pragi, boso. Już tym samym wykazywał jasno, jaki będzie jego styl i program pasterski. Miał wtedy zaledwie 26 lat. Hagiografowie świętego są zgodni, że jego dobra biskupie nie były zbyt wielkie. Dzielił je: na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na potrzeby kleru katedralnego i diecezjalnego, na potrzeby własne, które były w tych wydatkach najmniejsze, i na ubogich. Zaopatrywał ich potrzeby i sam ich odwiedzał, słuchał pilnie ich skarg i potrzeb, odwiedzał więzienia a przede wszystkim targi niewolnikami. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód. Handlem ludźmi zajmowali się Żydzi, dostarczając krajom mahometańskim niewolników. Biograf pisze, że św. Wojciech miał mieć sen pewnej nocy, w którym usłyszał skargę Chrystusa: „Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”. Scenę tę przedstawia również jeden z obrazów drzwi gnieźnieńskich.

    Sytuacja Kościoła w Czechach w owym czasie nie była łatwa. Był on uzależniony od kaprysu możnych i władcy. Stosunek ich był jak łaskawego patrona, opiekuna, do dziecka. Nie mniejsze kłopoty miał św. Wojciech z duchownymi. Wprowadzenie zasad życia wspólnego szło opornie wśród katedralnego duchowieństwa. Św. Bruno z Kwerfurtu stwierdza, że „duchowni żenili się jawnie”. Możnych zraził sobie św. Wojciech przypomnieniem zakazu wielożeństwa, gromieniem za wiarołomność oraz za związki małżeńskie z krewnymi. Nie liczono się ze świętami, łamano posty. Coraz bardziej nękało serce biskupa, co powiedział przed śmiercią biskup Dytmar: „Niczego innego nie znają, ani nie czynią, jeno to, co palec szatański napisał w ich sercach”.

    Kiedy spostrzegł się Święty, że jego napomnienia są daremne, że żadnej nie ma poprawy, a złe obyczaje dalej się szerzą, po pięciu latach rządów (983-988) postanowił opuścić niewdzięczną stolicę, by przynajmniej nie mieć odpowiedzialności za winy swojego narodu. Najpierw udał się Święty do Moguncji, do metropolity św. Willigisa po poradę. Arcybiskup pełnił wtedy równocześnie funkcję kanclerza państwa. Następnie skierował swoje kroki, za jego zgodą, do Rzymu, aby u papieża szukać rady i prosić o zwolnienie z obowiązków. Od cesarzowej Konstantynopola, Teofano, otrzymał znaczny zasiłek w srebrze, by po zrzeczeniu się biskupstwa miał na swoje utrzymanie. Święty rozdał srebro między ubogich a orszak biskupi odprawił do Czech. Kiedy w drodze w Rawennie ktoś go zapytał, dlaczego nie niesie ze sobą insygni biskupich, odparł: „Łatwiej jest nieść pastorał, ale trudniej zdać liczbę z włodarzenia”.

    Mnich benedyktyński

    Papież Jan XV, przyjął z miłością udręczonego biskupa Pragi. Nie zwolnił go wprawdzie z obowiązków, ale pozwolił mu na czas pewien od nich się oddalić. Postanawia zatem św. Wojciech udać się pieszo z bratem Radzimem do Ziemi Świętej jako pielgrzym. Kiedy był w drodze na Monte Cassino tamtejsi mnisi chcieli go zatrzymać u siebie, aby wyświęcał ich kościoły i mnichów na kapłanów. Byli bowiem wtedy w zatargu z miejscowym biskupem. Święty na to jednak się nie zgodził. Udał się więc dalej na południe do Gaety. W pobliżu miasta zatrzymał się, gdzie spotkał się ze słynnym mnichem bazyliańskim, św. Nilem. Ten poradził mu, aby wstąpił do benedyktynów w Rzymie. Tak też św. Wojciech uczynił. Przyjął go w opactwie św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie przełożony, Leon. Wraz ze swoim bratem, bł. Radzimem, w Wielką Sobotę w roku 990 złożył św. Wojciech profesję zakonną. Żywoty wszystkie podkreślają, że z wielką pokorą wypełniał wszystkie obowiązki zakonne, jakby od dawna był jednym z mnichów. Działo się to w latach 33-36 jego życia. W rządach diecezją praską zastępował tymczasem św. Wojciecha biskup Miśni, Falkold. W charakterze mnicha przebywał św. Wojciech w Rzymie w latach 989-992.

    Powrót do Pragi

    A jednak św. Wojciechowi nie było danym zażywać błogiego spokoju. Zmarł właśnie jego sufragan i zastępca, Falkold (+ 992). Państwo czeskie uległo pomniejszeniu przez przyłączenie przez Bolesława Chrobrego ziemi krakowskiej. Czesi udali się do metropolity w Moguncji, aby zmusić św. Wojciecha do powrotu. Ten natychmiast przez posłów wysłał dwa listy: do Wojciecha i do papieża. _Był to rok 992. Papież zwołał synod i po naradzie nakazał św. Wojciechowi wracać do Pragi. Św. Wojciech po trzech i pół roku opuścił klasztor, zabrał ze sobą kilkunastu zakonników z opactwa i założył nowy klasztor w Brzewnowie pod Pragą. Biskup zabrał się najpierw do budowy kościołów tam, gdzie były osady ludzkie. Był bowiem zwyczaj, że kościoły były w zasadzie przy grodach możnych panów, którzy nad nimi mieli pieczę. W porozumieniu z księciem wprowadzono dziesięciny, aby Kościołowi w Czechach zapewnić stałe dochody. Dotąd bowiem były one uzależnione od kaprysów możnych. Święty wysłał misjonarzy na Węgry i sam był tam również. Stąd powstała opowieść, że udzielił Chrztu świętego św. Stefanowi, przyszłemu władcy Węgier.

    Te jednak obiecujące poczynania zakończyły się niebawem zupełną klęską. Zaważył na tym bezpośrednio następujący wypadek. Na dworze książęcym w Pradze pochwycono na cudzołóstwie kobietę z możnego rodu Werszowców. Urażony śmiertelnie mąż zamierzał ją zabić. Ta jednak schroniła się do św. Wojciecha. Ten udzielił jej azylu w klasztorze benedyktynek, który stał w pobliżu zamku przy kościele Św. Jerzego. Tam jednak wpadli siepacze, wywlekli ofiarę i zamordowali na miejscu. Św. Wojciech rzucił na nich klątwę. W akcie zemsty Werszowcowie napadli na Libice, rodzinny gród św. Wojciecha. Gród spalono, ludność zapędzono w niewolę, wymordowano czterech braci św. Wojciecha wraz z ich rodzinami – to jest żonami i dziećmi. Działo się to 28 września 995 roku. Ocalał tylko najstarszy brat św. Wojciecha, Sobiebór, który w tym czasie był poza granicami Czech. Sytuacja była tak gorąca, że Święty nie był pewny nawet swojego życia. Złamany tym wszystkim po niecałych zaledwie trzech latach, św. Wojciech udaje się potajemnie ponownie do Rzymu, gdyż jawnie by mu nie pozwolono. Na Awentynie przyjęto go serdecznie. Papież również okazał mu dużo życzliwości. Był rok 995.

    Biskup misyjny w Polsce

    Spokój jednak nie był mu dany. W kwietniu 996 roku umiera na wygnaniu Jan XV. W początkach maja przyjeżdża do Rzymu Otto III. Wprowadza na tron papieski swojego krewnego, który przyjął imię Grzegorza V. Dnia 21 maja tegoż roku tenże papież Grzegorz koronuje Ottona na cesarza rzymskiego. Dnia 25 maja odbył się w Rzymie synod, na którym metropolita Moguncji św. Willigis, oskarżył św. Wojciecha, że bezprawnie opuścił swoją stolicę. Synod odbyty w Rzymie pod przewodnictwem papieża nakazał Świętemu pod grozą klątwy powrót. Tak więc św. Wojciech udaje się do Moguncji, czekając na decyzję cesarza, który tylko siłą mógł wprowadzić św. Wojciecha do Pragi, zbuntowanej przeciwko swojemu pasterzowi. Z tej okazji spotkali się mężowie i powstała między nimi wielka przyjaźń. Ponieważ cesarz zwlekał jednak z wyprawą orężną, czekał, że Czesi sami uznają swoją winę, skorzystał św. Wojciech z okazji i odwiedził Francję a w niej jako pielgrzym nawiedził grób: św. Marcina w Tours, św. Benedykta we Fleury i św. Dionizego w Saint-Denis pod Paryżem. Kiedy zaś nadal powrót św. Wojciecha był niemożliwy, udał się do Polski z silnym postanowieniem oddania się pracy misyjnej wśród pogan. Było to późną jesienią 996 roku. Cesarz Otto III wyraził zgodę, kiedy Czesi przysłali św. Wojciechowi odpowiedź, że nie godzą się na jego powrót.

    Król polski, Bolesław Chrobry, bardzo się ucieszył na wiadomość, że do Polski ma przybyć św. Wojciech. Słyszał o nim wiele od jego rodzonego brata, Sobiebora, któremu udzielił schronienia. Chciał go zatrzymać u siebie jako pośrednika w misjach dyplomatycznych. Kiedy jednak Święty stanowczo odmówił i wyraził chęć pracy wśród pogan, wtedy powstała myśl nawrócenia Wieletów na zachodzie. Trwała jednak w tym czasie wojna. Wobec tego powstała myśl urządzenia wyprawy misyjnej do Prus. Bolesław Chrobry dał św. Wojciechowi do osłony 30 wojów. Towarzyszył biskupowi tylko jego brat, bł. Radzim, i subdiakon Benedykt Bogusza, który znał język pruski i mógł Świętemu służyć za tłumacza. Było to wczesną wiosną 997 roku. Św. Wojciechowi przypisuje się, że założył pierwszy klasztor benedyktyński na ziemiach polskich. Który był to klasztor, jednak nie wiemy. Za fundatora swojego uważają bowiem św. Wojciecha następujące opactwa w: Międzyrzeczu, Trzemesznie i w Łęczycy (Tum).

    Śmierć męczeńska

    Wisłą udał się św. Wojciech do Gdańska, gdzie przez kilka dni głosił Ewangelię tamtejszym Pomorzanom. Stąd udał się św. biskup w dalszą drogę. Ponieważ były wiosenne roztopy, dlatego jadąc morzem, znaleźli się zapewne przy ujściu Pregoły. Aby nie nadawać swojej misji charakteru wojennej wyprawy, Święty oddalił żołnierzy. To okazało się zgubnym. Niedługo bowiem potem tłum dziki otoczył ich i zaczął im złorzeczyć. Ktoś nawet uderzył wiosłem w plecy biskupa, aż mu brewiarz wypadł z rąk. Kiedy św. Wojciech spostrzegł się, że Prusy ani myślą o nawróceniu się, postanowił zakończyć misję powrotem do Polski. Prusowie szli za nim. Miejsca męczeńskiej śmierci nie udało się uczonym dotąd zidentyfikować. Mogło to być w okolicy Elbląga lub Tękit (Tenkitten) jak sądzą inni. Dnia 23 kwietnia 997 roku w piątek o świcie uzbrojony tłum Prusaków otoczył trzech misjonarzy: św. Wojciecha, bł. Radzima i subdiakona Benedykta Boguszę. Rzucono się na trzech misjonarzy i związano ich. Zaczęto bić św. Wojciecha i zawleczono go na pobliski pagórek. Tam kapłan pogański zadał mu pierwszy cios śmiertelny. Potem 6 włóczni przebiło mu ciało. Odcięto głowę Męczennika i wbito ją na żerdź. Przy zwłokach pozostawiono straż. W chwili zgonu miał św. Wojciech 41 lat.

    Kult

    Po pewnym czasie wypuszczono na wolność bł. Radzima i kapłana Benedykta z propozycją dla króla Polski oddania ciała św. Wojciecha za dobrym okupem. Tak się też stało. Król Polski sprowadził je najpierw do Trzemeszna, a potem uroczyście do Gniezna. Cesarz Otto III na wiadomość o śmierci męczeńskiej przyjaciela, podobnie natychmiast zawiadomił o niej papieża z prośbą o kanonizację, jak to uczynił papież Sylwester II odnośnie św. Ulryka, biskupa, w roku 993. Była to pierwsza w dziejach Kościoła kanonizacja, ogłoszona przez papieża, gdyż dotąd ogłaszali ją biskupi miejscowi. Na żądanie papieża sporządzono najpierw spisanie żywota świętego Wojciecha na podstawie zeznań naocznych świadków: bł. Radzima i Benedykta. Na jego podstawie papież jeszcze przed rokiem 999 dokonał uroczystego ogłoszenia Wojciecha świętym. Dzień święta wyznaczył papież zgodnie ze zwyczajem na dzień jego śmierci, czyli na 23 kwietnia. Wtedy także zapadła decyzja utworzenia w Polsce nowej, niezależnej metropolii w Gnieźnie, której patronem został ogłoszony św. Wojciech.

    W marcu roku 1000 Otto III odbył pielgrzymkę do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. Historycy opisują dokładnie jej przebieg. Bolesław podejmował cesarza z niezwykłą wspaniałością. Z tej okazji ogłoszono ustanowienie w Gnieźnie metropolii oraz trzech zależnych od niej biskupstw: w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Otto III opuścił Polskę obdarowany relikwią ramienia Świętego. Część jej umieścił w Akwizgranie, a część na wysepce Tybru w Rzymie, w obu miejscach fundując kościoły pod wezwaniem Św. Wojciecha. Na prośbę prymasa kardynała Augusta Hlonda papież Pius XI podarował miastu Gnieznu relikwię ramienia (1928), która obecnie jest w skarbcu tamtejszej katedry, w bogatym relikwiarzu. W Trzemesznie w skarbcu znajduje się artystyczny relikwiarz ręki św. Wojciecha w formie urny.

    Utworzona w roku 1010 metropolia w Ostrzychomiu na Węgrzech, otrzymała za patronów: Najświętszą Maryję Pannę i św. Wojciecha. W roku 1038 najeżdża Polskę książę czeski Brzetysław, korzystając z chaosu, jaki wówczas panował. Według kronikarza czeskiego, Kośmy, żyjącego przeszło 60 lat po tych wydarzeniach, miał Brzetysław dotrzeć do Gniezna i zabrać ze sobą relikwie: św. Wojciecha, bł. Radzima i św. 5 Braci Kamedułów. W uroczystej procesji złożono je w katedrze św. Wita, gdzie są do dnia dzisiejszego po prawej stronie głównego ołtarza.

    „Roczniki Polskie” w roku 1127 zapisują fakt znalezienia w Gnieźnie relikwii głowy Świętego. Umieszczono ją w bogatym relikwiarzu. W roku 1923 została skradziona i zaginęła. Praga świadczy, że w roku 1143 znalazła także głowę Świętego. Według podania zostały relikwie św. Wojciecha ukryte przed napastnikami. Brzetysław miał zabrać z katedry tylko ich część, która była w ołtarzu. Są czczone we wspaniałym grobowcu w katedrze gnieźnieńskiej. Jak więc jest faktycznie? Sprawy dotąd definitywnie nie wyjaśniono, gdzie są autentyczne relikwie św. Wojciecha: w Gnieźnie, czy w Pradze.

    Św. Wojciech jest głównym patronem Polski. Dlatego w Polsce jego święto obchodzi się jako uroczystość. Jest to więc święto stopnia najwyższego, jakie zna ostatnia reforma świąt i roku liturgicznego. Nadto św. Wojciech jest głównym patronem diecezji: gnieźnieńskiej, gdańskiej, koszalińsko-kołobrzeskiej i warmińskiej.

    • W 1600 roku hetman Jan Zamoyski odniósł nad Włochami świetne zwycięstwo. Było to w dniu „Przeniesienia relikwii św. Wojciecha” (20 X). Na podziękowanie Panu Bogu za to zwycięstwo, jak przypuszczał odniesione za wstawiennictwem św. Wojciecha, a w bazylice gnieźnieńskiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny zawiesił 95 zdobytych chorągwi.
    • W Akwizgranie w kościele Św. Wojciecha, wystawionym przez cesarza Ottona III, jest srebrna herma Męczennika z częścią jego relikwii.
    • W 1113 roku Bolesław Krzywousty urządził pielgrzymkę pokutną do Gniezna, aby wynagrodzić Panu Bogu za okrutne morderstwo, jakiego dopuścił się na własnym bracie, Zbigniewie. Z tej okazji sprawił dla relikwii Biskupa złotą trumienkę, wykładaną drogimi kamieniami i perłami.
    • W 1285 roku arcybiskup Jakub Świnka na synodzie w Łęczycy wydał zarządzenie, aby żywot św. Wojciecha był czytany przynajmniej raz w roku we wszystkich kościołach katedralnych i konwentualnych.
    • Ku czci św. Wojciecha św. Otton z Bambergu wystawił kościoły w: Szczecinie i Woliniew latach 1124-1125.
    • Ku czci św. Wojciecha zostały zrobione słynne drzwi gnieźnieńskie, na których w 18 obrazach-płaskorzeźbach, wykonanych w brązie są przedstawione sceny z życia św. Wojciecha. Drzwi gnieźnieńskie pochodzą z wieku XII.
    • W 1851 roku powstał wśród katolików warmińskich Związek Św. Wojciecha, który miał za cel: troskę o wychowanie i nauczanie katolickie, uciśnione przez protestancki rząd niemiecki.
    • Wizerunek św. Wojciecha widnieje w herbie miat: Trzemeszna i Radzionkowa.

    Sanktuaria św. Wojciecha

    Praga. Są tam relikwie św. Wojciecha, zagrabione przez Brzetysława w 1038 roku. Znajdują się one w relikwiarzu, który jest na ołtarzu w katedrze Św. Wita, tuż przy grobowcu św. Jana Nepomucena. Dzisiaj św. Wojciech nie odbiera w Pradze czci szczególnej. Rzadko można napotkać kogoś, kto by przed relikwiami wielkiego biskupa i męczennika się modlił.

    Gniezno. Jak widzieliśmy Polska otaczała i otacza nadal św. Wojciecha szczególną miłością jako tego, który pierwszy zrosił jej ziemię swoją męczeńską krwią. Co roku w uroczystość św. Wojciecha ściągają liczne rzesze pątników, aby pod przewodnictwem całego Episkopatu Polski modlić się za Ojczyznę.

    Kult rozwija się w dzielnicy Gdańska „Święty Wojciech”. Według podania Święty w drodze do Gdańska tu się zatrzymał kilka dni, tu nauczał Pomorzan i tu chrzcił. Stąd również miano przenieść jego ciało do Trzemeszna a potem do Gniezna.

    Powiedzieli, napisali

    Jan Kanapariusz: „Lecz koń, którego dosiadał, ani nie biegł rączo, jak zwykle parskające konie, ani nie miał uzdy błyszczącej złotem i srebrem, lecz na sposób chłopski okiełznany sznurem konopnym, szedł według woli jeźdźca. Przybyli do świętego miasta Pragi, gdzie niegdyś sławny książę Wacław rządził i służąc Bogu chwalebny żywot pędził, potem jednak od miecza bezbożnego brata chlubnie poniósł śmierć męczeńską… Tam nowy święty biskup zdejmie obuwie i boso wchodzi do miasta, następnie odmówiwszy z pokornym i skruszonym sercem obowiązkowe modlitwy, ku wielkiej radości mieszkańców wziął w posiadanie tron biskupi”.

    Piotr Skarga: „Sława i światłość wielkich narodów, czeskiego, polskiego i węgierskiego, przenajchwalebniejszy mąż, kapłan i męczennik Chrystusów – Wojciech, to jest wojsko cieszący, z narodu onego od sławy nazwanego, słowiańskiego, z Czechów idący – zacnych i z krwią złączonych miał rodziców… Będąc niemowlęciem, gdy zachorował, żałość niemałą rodzicom uczynił, kiedy ci, pragnąc zdrowia jego, pociechy swej doczesnej w nim odstąpili a Panu Bogu go na służbę poślubili, woląc go raczej żywym między sługami kościelnymi widzieć, niż na smutną śmierć jego patrzeć. Gdy zanieśli go na pół umarłego do ołtarza przeczystej Matki Bożej Maryi, prosząc, by Ona na służbę Synowi swemu nowego a maluczkiego sługę zaleciła, wnet dzieciątko ozdrowiało. Znać, iż Anielska i nasza Królowa święta przyczyną swoją i cudem onym, obrała go za sługę wielkiego Panu Bogu” (Żywoty Świętych).

    Stanisław Mielczarski: „Dobiega końca wiek X. Wschód europejski wkracza w nową erę. Słowianie i Węgrzy porzucają tłumnie bałwochwalcze kulty i gusła, oblegają kościelne chrzcielnice. Od Odry aż poza Dniepr ustala się chrystiaństwo. W Polsce Bolesław Chrobry krzewi silną ręką chrześcijanizację plemion, wszczętą w pamiętnym roku chrztu Mieszkowego. W Czechach wygasa ostatni opór pogaństwa i utwierdza się charakter życia. Na Węgrzech św. Stefan buduje katedry i murowane kościoły, obok których osiedla chrzczące się madziarskie koczowiska. Potężny św. Włodzimierz umacnia ośrodek cerkiewny w Kijowie i z naciskiem przeprowadza na wiarę Chrystusową wschodni świat słowiański. Na tle tego przewrotu religijnego występuje św. Wojciech jako jeden z wielkich apostołów objawionej prawdy”

    Stefan Żeromski: Wiatr od morza (fragmenty)
    „Przywdziawszy strój swój biskupi apostoł i dwaj towarzysze – Radzym, Bogusza – podeszli do mieszkań człowieczych. Lecz skoro zakołatali we wrota osiedla, mieszkańcy tłumem wielkim wybiegli i wśród krzyku dzikiego precz ich odpędzili od progu. Jeden z nich, pogański ofiarnik, uderzył biskupa w plecy wiosłem i powalił na ziemie. Odszedłszy tedy z tej niegościnnej osady, przeprawili się na drugi brzeg rzeki i weszli na targowisko, zwane Cholin. Tam jeden z mieszkańców zaprosił ich i do domu swego wprowadził. Na wieść o tym zebrała się wielka liczba ludu pruskiego, natarczywie pytając: – Kim byli? Skąd przybyli? Dlaczego wylądowali w tej stronie? Apostoł przemawiał a Bogusza tłumaczył na mowę temeczną, iż są Słowianami, z ziemi Polan pochodzą, którą Bolesław dla Chrystusa pozyskał. Biskup jest sługą tego, który niebo i ziemię utworzył. Przychodzi zaś, żeby ich wyrwać z rak szatana.

    Na te słowa tłum podniósł wielki krzyk, pełen zniewag i bluźnierstw. Wywijano maczugami nad głową przychodniów, tupano nogami, bito pałkami w ziemię grożąc śmiercią, jeśli natychmiast tam, skąd przyszli, nie wrócą. Kunigas Cholina przez usta Boguszy oświadczył: «My i cały nasz kraj mamy swoje prawo i jednym obyczajem żyjemy. Jeśli z pośpiechem nie opuścicie tej ziemi, zginiecie jutro, bo wy według innego prawa żyjecie.

    Przynagleni rozkazem wodza i groźbami tłuszczy weszli do łodzi i wrócili na brzeg świeżej Mierzei. W ciągu pięciu dni przebywali w pewnej okolicy a na szósty dzień wczesnym rankiem odeszli stamtąd ku Gdańskowi, w stronę południowo-zachodnią. Około południa wybrnęli z gęstego lasu i na polanie stanęli…

    Nie wiedzieli wysłannicy Kościoła, iż miejsce to, na którym Mszę odprawili, było uroczyskiem, poświęconym bogom tego kraju. Na wzgórzu to pod cieniem dębów świętych nie wolno było nikomu a zwłaszcza cudzoziemcowi nogi postawić.

    Po skończonym nabożeństwie znużeni wielce posilali się bulwiastymi korzeniami roślin niektórych, przez wiosnę zbudzonych do życia, i smolnym pąkowiem drzew rozkwitających. Potem w strudzeniu swym do snu się kładli…

    Z upadku krzyk ludzki apostoła ocucił. Zaiste — radosne obudził w piersi echo. Nadbiegł wielki tłum niosąc oszczepy, koły i kamienie. Otoczyli ze snu zbudzonych wielkim koliskiem. Kapłan pogański, którego brata zabili byli na wojnie Polacy, nadbiegł pierwszy i stanął na czele pościgu. Na jego skinienie tłum związał apostola i jego towarzyszów. Poprowadzono ich na przyległe wzgórze…

    Kapłan pogański pierwszy zaciosanym oszczepem uderzył. Za ofiarnikiem inni cisnęli ciężkie włócznie, żerdzie przywleczone z daleka. Siedem ran straszliwych poniósłszy, apostoł śmiertelny sen przyjął pod ciosami. Tłum porąbał na części jego ciało. Części rzucił do wody. Głowę odrąbaną na żerdzi zatknięto…”

    Zważony święty

    ks. Artur Stopka

    Ile waży święty Wojciech? Pytanie wcale nie jest głupie. Dla króla Bolesława Chrobrego miało znaczenie. Kupił ciało świętego męczennika na wagę.

    Właściwie żywot św. Wojciecha to pasmo porażek. Zaczęło się już w dzieciństwie. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem, przeznaczono go do stanu duchownego. Ale gdy rodzice zobaczyli, że rośnie im bardzo przystojny chłopak, nagle zmienili zdanie. Postanowili go ożenić. Zamysł jednak się nie powiódł. Książę Wojciech nagle się rozchorował i… zbrzydł. Wrócili więc do pierwotnej koncepcji. Wojciech wyzdrowiał i znów był przystojny.

    Posłali go do szkoły do Magdeburga. Tam się nauczył, na czym polega prawdziwe chrześcijaństwo. Zafascynował się też życiem zakonnym. Gdy wrócił, okazało się, że czeka na niego biskupstwo w Pradze. A wówczas, pod koniec dziesiątego wieku, bycie biskupem oznaczało również uwikłanie w politykę.

    „Bardzo to rzecz łatwa i przyjemna nosić infułę na głowie i podpierać się pastorałem, ale straszliwa rzecz pomyśleć o tym, że będzie trzeba zdawać rachunek Najwyższemu Sędziemu za każdą owieczkę” – powiedział biskup Wojciech. Nie chciał być taki jak jego poprzednik, Dytmar. Chciał, żeby Praga przestała być pogańska. I chociaż objęcie przez niego urzędu lud przyjął z entuzjazmem, wkrótce okazało się, że chrześcijański radykalizm młodego biskupa nie wszystkim się podoba.

    Uciekł do Rzymu, a gdy skłaniano go do powrotu do Pragi prosił papieża: „Jeśli owce moje słuchać będą wołania głosu mego, chcę żyć i umierać z nimi (…) jeśli nie, abym z twoim przyzwoleniem mógł pójść kazać obcym i dzikim ludom, które nie znają imienia Boga”.

    Łatwo się domyślić, co było dalej, skoro Wojciech znalazł się na misjach. Znów padł ofiarą politycznych układów. Był dobrze przygotowany, aby ewangelizować Lutyków (Słowianie mieszkający wówczas między Łabą a Odrą). Jednak Bolesławowi Chrobremu zależało, aby udał się do Prus. Uważał, że chrystianizacja tych terenów, to dobry sposób umocnienia swej pozycji nad Bałtykiem.

    Prusowie potraktowali go jak zagrożenie swej tożsamości. Nie czekali, aż rozwinie działalność misjonarską. Ledwie wkroczył na ich ziemie, napadli go i zabili. Jeden z Prusów odciął mu głowę i umieścił na palu zwróconą w stronę Polski. Jako ostrzeżenie.

    Młody Bolesław Chrobry się nie przestraszył. Postąpił genialnie. Wykupił ciało męczennika. Zapłacił tyle złota, ile Wojciech ważył. W Gnieźnie, gdzie je z wielką czcią umieścił, powstało centrum pielgrzymkowe, do którego przybył nawet niemiecki cesarz Otton III. A Chrobry ze wszystkich sił popierał starania o kanonizację biskupa i męczennika. Uznał go fundament, na którym można budować mocne europejskie chrześcijańskie państwo i się nie pomylił.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 kwietnia

    Błogosławiony Idzi z Asyżu, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Agapit I, papież
      •  Święty Kajus, papież
    ***
    Błogosławiony Idzi z Asyżu

    Idzi (Egidiusz) urodził się w Asyżu. O jego młodych latach nie wiadomo niczego pewnego. 23 kwietnia 1208 r., poruszony przykładem pierwszych towarzyszy św. Franciszka z Asyżu, poprosił go o przyjęcie do grona jego uczniów. Wkrótce potem wyruszył z Franciszkiem na głoszenie Ewangelii. Razem z nim udał się także do Rzymu, gdzie papież Innocenty III ustnie zatwierdził pierwszą Regułę Franciszka. Prawdopodobnie też wtedy Idzi otrzymał tonsurę. Około 1212 r. udał się z pielgrzymką do Santiago de Compostella. Po powrocie do Asyżu wyruszył do Ziemi Świętej. Odwiedził po drodze sanktuarium św. Michała Archanioła na Monte Gargano i św. Mikołaja w Bari. Zatrzymał się także w Tunezji, by nawracać tamtejszych Saracenów. Podczas pielgrzymek zawsze zarabiał na swoje wyżywienie i nocleg własną pracą, np. pomagając w noszeniu wody i grzebaniu zmarłych, zbieraniu orzechów, rąbaniu drwa.
    Jako uważny obserwator, zdobył wiele cennych doświadczeń i informacji, które umiał potem skutecznie wykorzystać. Nie przegapił żadnej okazji do głoszenia Ewangelii. Jego kazania zawsze były krótkie, ale pełne serdecznej mądrości. Był analfabetą, ale zyskał przydomek “nieuczonego teologa”. Niektóre jego wypowiedzi zostały spisane i zebrane jako tzw. Dicta aura, stanowiąc cenne świadectwo wczesnej mistyki franciszkańskiej. Po kilku latach Idzi został skierowany przez Franciszka do pustelni w Fabriano, gdzie oddał się kontemplacji. Doświadczał też ekstaz.
    Zmarł w Perugii w 1262 r., po 52 latach życia franciszkańskiego. Jego niewątpliwy kult jako świętego potwierdził Pius VI w roku 1777, wyznaczając na dzień liturgicznego obchodu ku jego czci 23 kwietnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 kwietnia

    Święty Anzelm z Canterbury,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Konrad z Parzham, zakonnik
    ***
    Święty Anzelm
    Anzelm urodził się w możnej rodzinie w miasteczku Aosta (Piemont) w 1033 r. Zatroskana o duszę dziecka głęboko religijna matka oddała Anzelma do klasztoru benedyktynów w tym samym mieście. Kiedy chłopiec miał 15 lat, tak dalece zasmakował w życiu mnichów, że postanowił z nimi pozostać do końca życia. Opat jednak chłopca nie przyjął, by nie narazić się ojcu, który miał wobec syna zupełnie inne zamiary. Po śmierci matki Anzelm poszedł śladami ojca. Miał przecież dopiero 20 lat i życie mu się uśmiechało. Opuścił więc dom rodzinny i przez trzy lata wędrował po świecie, żądny przygód.
    Odczuł całą gorycz, jak też zwodniczość przyjemności tego świata. Tęsknota za życiem zakonnym zaczęła brać stopniowo górę nad chęcią użycia. Kiedy więc miał już 27 lat, w roku 1060 wstąpił do benedyktynów w Le Bec, w północnej Francji, gdzie opatem był słynny uczony, bł. Lanfrank. Kiedy w roku 1063 Lanfrank został opatem w Caen, jego następca, Herluin, mianował Anzelma przeorem w Le Bec. Młody przełożony rychło pozyskał sobie serca współbraci troską o ich potrzeby materialne i duchowe, a także przykładem zakonnego życia. Nie wynosił się nad współbraci, chciał być raczej ich sługą. Szczególny entuzjazm wzbudził wykładami wśród młodzieży zakonnej oraz niezwykłą wiedzą, erudycją, nowoczesnym ujmowaniem problemów, traktowaniem uczniów. Toteż po śmierci Herluina (1078) wszyscy na jego następcę wybrali Anzelma. Ten zgodził się, ale sprawy administracyjne oddał komuś innemu, by mieć wolny czas dla współbraci i na studia. Tak więc rządził szczęśliwie klasztorem przez 14 lat jako przeor, a przez lat 15 jako opat. W tym czasie w Le Bec powstały jego dzieła: Monolog, Wprowadzenie, O dziewictwie, O wolnej woli, O gramatyce i O przypadku diabła. Jako opat nawiązał kontakty z najwybitniejszymi osobistościami – świeckimi i duchownymi: składał wizyty, udzielał rad, brał żywy udział w zjazdach i synodach. To zjednywało mu powszechny szacunek.
    Dlatego po śmierci arcybiskupa Canterbury, kiedy Lanfrank w 1070 r. został prymasem Anglii, zaprosił Anzelma na Wyspy. Przedstawił mu sytuację Anglii po niedawnych najazdach pogańskich Normanów. W 1093 r. bł. Lanfrank umarł. Przed śmiercią na swego następcę zaproponował właśnie Anzelma. Król Anglii, Wilhelm II, wyraził na to zgodę. Opór stawiali mnisi opactwa w Le Bec. W końcu jednak musieli ustąpić. Anzelm opuścił gościnną Francję i udał się do Anglii.
    Królowie angielscy, Wilhelm I Zdobywca (+ 1087) i Wilhelm II Rudy (+ 1100), byli przyzwyczajeni do sprawowania wyłącznej opieki nad Kościołem w Anglii. Jakąkolwiek ingerencję z zewnątrz, nawet z Rzymu, traktowali zazdrośnie, uważając, że godzi w ich suwerenność. Lanfrank miał tak ogromny autorytet, że trudno było z nim walczyć, ale po jego śmierci król chciał utracone wpływy nad Kościołem na nowo odzyskać. Dlatego usiłował uzależnić Anzelma od siebie. Prymas musiał wyjechać na kontynent. Prosił Urbana II, aby zwolnił go z urzędu arcybiskupa, ale bezskutecznie. Przez pewien czas wiódł życie tułacze.
    Kiedy po śmierci Wilhelma II na tron wstąpił Henryk I, na jego zaproszenie prymas Anzelm powrócił do Anglii. Realizując wytyczne papieskie dotyczące inwestytury, wszedł w ponowny konflikt z władcą. Został skazany na wygnanie. Porozumienie między Rzymem i królem, który zrzekł się władzy mianowania biskupów i obsadzania urzędów kościelnych, umożliwiło Anzelmowi powrót do Canterbury. Witany radośnie przez kler i lud, powrócił na swoją stolicę. W ostatnich latach rządów musiał zwalczać pretensje metropolity Yorku do tytułu prymasa Anglii. Nawiązał serdeczne stosunki z hierarchią Szkocji i Irlandii. Zajął się także reformą klasztorów i popierał ich rozwój. Powstały wtedy jego dzieła teologiczne i filozoficzne, m.in. List o wcieleniu Słowa, O pochodzeniu Ducha Świętego, Dlaczego Bóg stał się człowiekiem, O dziewiczym poczęciu, O grzechu pierworodnym. Dzieła te utorowały drogę do syntezy scholastycznej – stąd nazywany jest “ojcem scholastyki”. Stworzył podstawę do rozważań wzajemnego stosunku wiary i rozumu, które nie wykluczają się, ale uzupełniają. Według biskupa Anzelma wiara uprzedza rozum, a ten wyjaśnia jej tajemnice. Anzelm daje pierwszeństwo wierze. Głośne stało się jego zdanie: “Nie pragnę wiedzieć, aby móc wierzyć, ale wierzę, aby móc rozumieć”.
    Zmarł w roku 1109 i został pochowany w katedrze w Canterbury. O jego kanonizację zabiegał jeden z kolejnych prymasów Anglii, św. Tomasz Becket (+ 1170), ale dopiero papież Aleksander VI w roku 1492 zezwolił na jego kult, a papież Aleksander VIII w roku 1690 wpisał go uroczyście do katalogu świętych. W roku 1720 Klemens XI ogłosił go doktorem Kościoła. Relikwie św. Anzelma do dziś spoczywają w katedrze w Canterbury, mimo że jest ona obecnie w ręku prymasów anglikańskich.
    W ikonografii św. Anzelma przedstawia się w szatach biskupich z piórem lub z księgą w dłoni. Jego atrybutem jest także zając – znak tułaczego życia podczas dwukrotnego zesłania na wygnanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 kwietnia

    Święta Agnieszka z Montepulciano,
    dziewica i zakonnica

    Święta Agnieszka z Montepulciano
    Agnieszka urodziła się w 1268 r. w toskańskim Gracciano Vecchio, leżącym w pobliżu Montepulciano. Pochodziła ze szlacheckiej rodziny Lorenza i Marii Segni. Legenda głosi, że jej narodziny poprzedziła niezwykła światłość. Miała być bardzo pobożnym dzieckiem; od najwcześniejszych lat pragnęła wstąpić do klasztoru, czemu rodzice byli przeciwni. Dopiero niezwykłe wydarzenie skłoniło ich do oddania 9-letniej córki do szkoły klasztornej. Tym wydarzeniem był atak kruków, które nadleciały do dziewczynki znad domu schadzek w Montepulciano. Agnieszka miała wtedy zapowiedzieć, że w tym miejscu powstanie kiedyś klasztor. Szkołę klasztorną, do której oddano Agnieszkę, prowadziły franciszkanki zwane del Sacco – od workowatych habitów. Jako czternastoletnia dziewczyna Agnieszka postanowiła zostać zakonnicą.
    Za zezwoleniem Stolicy Świętej w wieku lat 15 stanęła na czele grupy zakonnic i założyła z nimi nowy klasztor w Procero (Viterbo). Wybrana wbrew własnej woli na przełożoną tego klasztoru, wsławiła go swoją mądrością, pobożnością i darami nadprzyrodzonymi. Pod kierownictwo duchowe przeoryszy, młodej wiekiem, ale dojrzałej doskonałością chrześcijańską, zaczęły zgłaszać się licznie nowe kandydatki.
    Na wiadomość o tym mieszkańcy Montepulciano zaprosili ją do siebie. Powróciła więc i stała się matką nowej gałęzi dominikańskiej. Magistrat miasta z wdzięczności ofiarował siostrom w 1306 r. nowy lokal i uposażenie. Nowy klasztor Santa Maria Novella stanął w tym samym miejscu, gdzie niegdyś istniał dom schadzek. Matka Agnieszka nadała mu regułę św. Augustyna, a później przyłączyła klasztor do rodziny dominikańskiej. Pan Bóg obdarzył ksienię darem wizji, proroctw i ekstaz. Św. Katarzyna ze Sieny będzie widziała w niej dla siebie wzór do naśladowania. Kiedy w roku 1377 przybyła do jej relikwii z pielgrzymką, zawołała: “Matko nasza, Agnieszko, chwalebna!” Wielkim uczuciem miłości Agnieszka otaczała Dzieciątko Jezus oraz Dziewicę Maryję. Umocniona darami Ducha Świętego, stała się jasną lampą modlitwy i miłości, a dzięki swojemu męstwu oraz autorytetowi podtrzymywała ducha obywateli w dążeniu do jedności i pokoju.
    Zmarła w rodzinnym mieście 20 kwietnia 1317 r., otoczona współsiostrami. Papież Klemens VII wyniósł ją do chwały błogosławionych w roku 1532, a papież Benedykt XIII 10 grudnia 1726 r. zaliczył ją uroczyście w poczet świętych. Jej nienaruszone ciało w 1435 r. zostało sprowadzone do kościoła dominikańskiego w Orvieto, gdzie przechowywane jest do dnia dzisiejszego. Przez ponad 300 lat pozostawało ono nienaruszone. Później umieszczono jej doczesne szczątki w woskowej figurze, pozostawiając na widoku tylko jej ręce i stopy, z których wypływał pachnący olejek.
    Pierwszą i najwcześniejszą biografię św. Agnieszki (Legenda s. Agnetis) napisał po pięćdziesięciu latach od jej śmierci bł. Rajmund z Kapui, generał dominikanów, kierownik duchowy św. Katarzyny ze Sieny, a wcześniej spowiednik sióstr w Montepulciano.
    Ikonografia przedstawia św. Agnieszkę najczęściej z lilią w ręku prawym, a w lewej ręce trzymającą założony przez siebie klasztor. Bywa także przedstawiana w towarzystwie św. Katarzyny ze Sieny i św. Róży z Limy – dwóch innych wielkich dominikanek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 kwietnia

    Święty Ekspedyt, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Leon IX, papież
    ***
    Święty Ekspedyt

    Ekspedyt był legionistą, dowódcą wojska i chrześcijaninem. Jego chrześcijański legion w 274 r. swoimi modłami dokonał cudu. Gdy cesarz Marek Aureliusz prowadził wojnę z Markomanami (dzisiejsze Czechy), wśród najstraszliwszej posuchy utrudniającej walkę Ekspedyt wyprosił u Boga obfity deszcz i grad, a błyskawice tak oślepiły nieprzyjaciela, że poniósł klęskę. Cud ten uwidoczniono na kolumnie Antoryńskiej w Rzymie. Żołnierze Ekspedyta nie złożyli wraz z cesarzem i resztą wojska ofiary bogom pogańskim. Marek Aureliusz wydał wtedy edykt na pochwałę chrześcijan, a bohaterski legion obdarzył tytułem “Legii Piorunującej”. Ekspedyt stał się symbolem zwycięstwa i moralności żołnierskiej, a przykładem swojego życia pociągał innych do Boga.
    Religia chrześcijańska niedługo cieszyła się pozorną wolnością, gdyż w 285 r. na rzymskim tronie zasiadł cesarz Dioklecjan. Zaczęły się nowe prześladowania; cesarz za namową swego zięcia Galeriusza rozkazał, by wszyscy żołnierze składali ofiary pogańskim bogom. Wydał też edykt nakazujący zniszczenie wszystkich chrześcijańskich kościołów i spalenie świętych ksiąg. Wydawało się, że nikt nie będzie miał odwagi sprzeciwić się temu, a jednak Ekspedyt – nieustraszony wyznawca Chrystusa – zerwał rozkaz cesarski z muru i publicznie go zniszczył. Został za to umęczony wraz z pięcioma towarzyszami w 303 r. Święci Ekspedyt, Ermogen, Kajus, Aristonikus, Rufus i Galatus jednego dnia otrzymali koronę męczeńską.Św. Ekspedyt przedstawiany jest jako legionista w zbroi. W lewej ręce trzyma palmę męczeństwa, a w prawej krzyż z łacińskim napisem “hodie” – dziś. Stopą depcze kruka, który w dziobie ma szarfę z napisem: “cras” – jutro. W ten sposób ikonografia przypomina, aby nie odkładać do jutra tego, co może prowadzić do zbawienia. Zgodnie z legendą, w dniu, w którym Ekspedyt postanowił przyjąć chrzest, diabeł przybrawszy postać wrony (lub kruka) namawiał go do wstrzymania się z decyzją do następnego dnia (cras). Ekspedyt zmiażdżył go jednak stopą, mówiąc, że dzisiaj (hodie) chce zostać chrześcijaninem.
    W Polsce Ekspedyt znany jest także pod imieniem Wierzyna. Nie jest pewne, czy Ekspedyt jest jego prawdziwym imieniem. Mogło ono brzmieć Elpidiusz, a błąd kopisty spowodował, że jest czczony pod imieniem Ekspedyta. Istnieją też przypuszczenia, że może tu chodzić o św. Menasa, którego Ormianie nazwali arakahas, co odpowiadałoby właśnie łacińskiemu expeditus. Jego kult rozwinął się w średniowiecznym Turynie, a później we Francji. Wzmianki o nim można znaleźć w pismach z V w. Potem całkowicie przygasł, aż do ponownego ożywienia w XVII w., głównie w Niemczech i na Sycylii. Obecnie jego kult jest bardzo żywy szczególnie w Rzymie, ale także w Brazylii, Argentynie, Chile, na Filipinach, w Reunion i w Polsce.
    Jest patronem żeglarzy, handlowców, studentów i egzaminatorów. Wzywany jest też w ciężkich i trudnych sprawach, np. w procesach, przy poszukiwaniu zgub, w rozlicznych cierpieniach, burzach, zarazach, pożarach, powodziach itp. Znana też jest jego pomoc w nawracaniu grzeszników, jednaniu zwaśnionych i łagodzeniu sporów. Jego wstawiennictwo jest bardzo skuteczne w wypadkach beznadziejnych, tak, że nazwano go “Świętym XI godziny”, tj. w sensie biblijnym – ostatniej godziny, bo wysłuchuje także i tych, którzy w ostatniej chwili do niego w potrzebie się uciekają.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 kwietnia

    Błogosławiona
    Maria od Wcielenia, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Ryszard Pampuri, zakonnik
      •  Święty Galdin, biskup
    ***
    Błogosławiona Maria od Wcielenia

    Barbara Aurillot urodziła się 1 lutego 1566 r. w rodzinie wyższej burżuazji w Paryżu. Oddano ją na wychowanie do klarysek, u których odkryła swoje powołanie do życia zakonnego; powołania tego nie zmieniło całe jej późniejsze życie.
    Z posłuszeństwa wyszła za mąż za Piotra Acarie, zamożnego i wysoko postawionego człowieka, a przy tym płomiennego chrześcijanina. Urodziła mu sześcioro dzieci. Jej trzy córki wstąpiły do klasztoru karmelitanek, a syn został księdzem. Była wzorową żoną i matką. Wykonując zwyczajne prace domowe i znosząc cierpliwie różne przeciwności, osiągnęła szczyty życia mistycznego.
    Piotr Acarie był jednym z najbardziej lojalnych członków Ligi Katolickiej, która po śmierci Henryka III sprzeciwiała się próbom objęcia francuskiego tronu przez hugenockiego księcia Henryka z Nawarry. Razem z piętnastoma innymi osobami Piotr zorganizował akcję oporu w Paryżu. Bezlitosny głód, który towarzyszył oblężeniu miasta, dał madame Acarie okazję do pokazania swojej hojności. Po rozwiązaniu Ligi Piotr musiał opuścić Paryż. Barbara pozostała jednak w mieście, aby móc zatroszczyć się o fortunę ich dzieci, zabezpieczoną wcześniej przez męża. W dodatku była doświadczana fizycznym cierpieniem po upadku z konia; bardzo wymagająca rehabilitacja upośledziła ją do końca życia.
    U progu siedemnastego wieku madame Acarie słynęła ze swej prawości, nadprzyrodzonych darów i ogromnej hojności wobec ubogich i chorych w szpitalach. Do jej posiadłości przybywały największe postaci ówczesnego Paryża, m.in. św. Wincenty a Paulo i św. Franciszek Salezy, który był jej kierownikiem duchowym przez pół roku.
    Pod wpływem pism św. Teresy Wielkiej, a potem jej wizji, madame Acarie odkryła wezwanie do ufundowania karmelitańskich klasztorów we Francji. W 1602 r. powołała do życia – wraz z innymi zamożnymi damami – pierwszy klasztor w Paryżu, na Rue St. Jacques. W lipcu 1602 r. podjęła decyzję o założeniu zreformowanego Karmelu we Francji. Dzięki poparciu biskupa Genewy, w 1603 r. otrzymała na to zgodę papieża Klemensa VIII. Do pierwszego klasztoru sprowadzono karmelitów z Hiszpanii. Dzieło bardzo szybko rozszerzało się; w ciągu kolejnych 15 lat powstało jeszcze 13 innych fundacji.
    Po śmierci męża w 1613 r., wstąpiła do klasztoru w Amiens, stając się w nim zwykłą siostrą i przyjmując imię Marii od Wcielenia. Jedna z jej córek była podprzeoryszą tego klasztoru. W 1615 r. złożyła profesję. Rok później decyzją przełożonych została wysłana do klasztoru w Pontoise, gdzie zmarła w kwietniu 1618 r. Beatyfikowana została 24 kwietnia 1791 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 kwietnia

    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Baptysta Spagnoli, prezbiter
    ***
    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Katarzyna Tekakwitha, zwana także “Genowefą Nowej Francji”, urodziła się na początku kwietnia 1656 r. w osadzie wiejskiej Osserneon (obecnie Auresville w stanie Nowy Jork), należącej do jednego z najbardziej wojowniczych plemion irokeskich. Tekakwitha jest imieniem, które Katarzyna otrzymała od swojego ludu, gdy się urodziła. W języków Mohawków oznacza ono: “ona porządkuje sprawy” albo “ta, która wszystko czyni w należytym ładzie”. Ojciec Katarzyny był naczelnikiem osady, poganinem. Matka pochodziła z plemienia Algonkinów znad Zatoki św. Wawrzyńca i była chrześcijanką. Została porwana przez Irokezów i uratowana od losu branki przez ojca Tekakwithy, któremu później również urodziła syna. Swe praktyki religijne spełniała potajemnie, ale dzieciom opowiadała o Bogu.
    Gdy Katarzyna miała cztery lata, jej rodzice i brat zachorowali na ospę i zmarli. Po mamie został jej różaniec. Ona co prawda przeżyła tę chorobę, ale pozostały jej blizny na twarzy i poważnie uszkodzony wzrok. Sierotę adoptowała ciotka Karitha i jej mąż Jowanero, który został wodzem Żółwi. W 1666 r. pięć plemion irokeskich zawarło pokój z Francuzami. Mohawkowie do układów nie przystąpili, dlatego dowódca wojsk kolonialnych, hrabia de Tracy, zorganizował przeciw nim ekspedycję karną. Plemię ukryło się w puszczy.
    W roku 1667 misjonarze z zakonu jezuitów – Bruyas, Fremin i Pierron – dotarli do plemienia z misją pokojową. To właśnie dzięki nim Katarzyna zetknęła się po raz pierwszy z chrześcijaństwem i przyjęła jego prawdy z wielkim entuzjazmem. Usiłowano ją wydać za mąż. Dzielnie opierała się tym próbom, a w końcu wyznała, że pragnie przyjąć chrzest.
    Kiedy ukończyła 18 lat, poprosiła o to o. Jacquesa de Lamberville, chociaż żyła wśród ludzi wrogo nastawionych do wiary chrześcijańskiej. Mimo protestów opiekunów, przyjęła chrzest w dniu 5 kwietnia 1667 r., biorąc za patronkę Katarzynę ze Sieny. Odtąd nazywano ją Kateri. Indiańska dziewczyna stała się nieustraszoną chrześcijanką, chociaż była obiektem narastającej pogardy i kpin niechrześcijańskiej ludności ze swojej wioski. Szydzono z jej nawrócenia, odmowy pracy w niedziele i niechęci do zawarcia małżeństwa. Ale to nie osłabiło jej wiary. Pewnego dnia młody wojownik postanowił przestraszyć Katarzynę i nakłonić ją do porzucenia nowej wiary. Ozdobiony barwami wojennymi, podniósł maczugę i zamachnął się, tak jakby chciał ją zabić. Dziewczyna myślała, że wkrótce umrze, ale zamknęła oczy i nie poruszyła się z miejsca. Jej odwaga spowodowała, że młody wojownik opuścił maczugę i odszedł.
    Katarzyna mieszkała w zajeździe swojego wuja tak długo, jak było to bezpieczne. W październiku 1677 r. została zmuszona do ucieczki do Kahnawake (dziś La-Prairie-de-la-Madelaine) nad rzeką św. Wawrzyńca na południe od Montrealu. Mieszkała tam z Anastazją Tegonhatsihonga, chrześcijanką pochodzenia indiańskiego. W 1677 w Boże Narodzenie przyjęła pierwszą Komunię Świętą, a w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w 1679 r. złożyła ślub czystości.

    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Lubiła strugać drewniane krzyżyki, których wystrugała tysiące, by w ten sposób Jezus stał się bardziej znany wśród Indian. Rozdawała je potem ludziom, wieszała na drzewach, zostawiała przy jeziorach i na polach. Podczas zimowego sezonu łowieckiego, gdy wraz z mieszkańcami wioski znalazła się z dala od niej, zrobiła na drzewie małą, drewnianą kapliczkę z wyrzeźbionym krzyżem i tam spędzała czas na modlitwie, klęcząc na śniegu. Katarzyna kochała różaniec i zawsze nosiła go na szyi. Nazywana była lilią plemienia Mohawków.
    Indianie, Francuzi i misjonarze podziwiali jej wyjątkową pobożność. Zajmowała się uczeniem dzieci modlitwy i religii, opieką nad chorymi i starcami, aż do momentu, gdy sama śmiertelnie zachorowała.
    Zmarła mając zaledwie 24 lata w Kahnawake, 17 kwietnia 1680 r. Była to Wielka Środa. “Jesos konoronkwa”, czyli “Kocham Cię, Jezu” – to były jej ostatnie słowa. Piętnaście minut po jej śmierci – na oczach dwóch jezuitów i tubylców, zgromadzonych w jej pokoju – blizny z jej twarzy zniknęły bez śladu.
    Zaczęto modlić się za jej wstawiennictwem tuż po jej śmierci. W 1884 r. w Kahnawake wybudowano pomnik dla uczczenia jej pamięci. 3 stycznia 1943 roku papież Pius XII ogłosił, że córkę wodza Mohawków można nazywać sługą Bożą. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 22 czerwca 1980 roku. Papież Benedykt XVI kanonizował Katarzynę na początku Roku Wiary dnia 21 października 2012 r. w Rzymie.
    Do dziś wielu pielgrzymów odwiedza jej grób w kościele pod wezwaniem św. Franciszka Ksawerego w Kahnawake (w pobliżu Montrealu w Kanadzie) i oddaje cześć jej relikwiom. Patronuje ekologom, działaczom ochrony środowiska, wygnańcom, ludziom, którzy utracili rodziców, ludziom mieszkającym na obczyźnie i ludziom wyśmiewanym z powodu pobożności. W 2002 r. patronowała także Światowym Dniom Młodzieży odbywającym się w Toronto w Kanadzie.
    W ikonografii jest przedstawiana z lilią w ręku – symbolem czystości, z krzyżem jako wyrazem jej miłości do Chrystusa, i żółwiem, symbolem jej klanu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 kwietnia

    Święta Maria Bernadetta Soubirous,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Benedykt Józef Labre, wyznawca
    ***

    SAINT BERNADETTE
    Phot Viron/Aleteia.pl

    ***

    Maria Bernadetta urodziła się 7 stycznia 1844 r. w Lourdes jako najstarsza z rodzeństwa. Była córką ubogiego młynarza. W dwa dni po urodzeniu otrzymała chrzest. Kiedy miała 11 lat, przyjęła ją do siebie krewna, u której pasała owce. Po trzech latach wróciła do rodzinnego Lourdes, aby przygotować się do I Komunii Świętej. I wtedy – 11 lutego 1858 r. – po raz pierwszy Bernadecie objawiła się Matka Boża nad rzeką Gave, w pobliżu groty Massabielle. Wezwała ją do modlitwy różańcowej oraz do czynów pokutnych w intencji nawrócenia grzeszników. W ciągu pół roku Matka Boża objawiła się Świętej 18 razy. Wizje te dały początek słynnemu sanktuarium w Lourdes. W roku 1862 biskup diecezji Tarbes, Laurence, do której należało Lourdes, ogłosił dekret o prawdziwości objawień.
    W tym samym roku Bernadetta zapadła na obustronne zapalenie płuc. Wyzdrowiała, ale postanowiła wstąpić do zakonu. Chciała się po prostu ukryć, by ujść oczu ciekawych. Dzięki pośrednictwu biskupa z Nevers, Forcade, wstąpiła tamże do sióstr “od miłości i nauczania chrześcijańskiego”. Pożegnała się więc z rodziną i z ukochaną grotą massabielską. Schorowanej, powierzono funkcję infirmerki i zakrystianki. Dopiero 22 września 1878 roku złożyła śluby wieczyste. Zmarła 16 kwietnia 1879 r., mając 35 lat.
    Kościół nie wyniósł Bernadetty na ołtarze ze względu na głośne objawienia Maryi, ale ze względu na osobistą świętość Bernadetty. Wiele cierpiała z powodu astmy. Doświadczały ją bardzo siostry, gdyż znacznie różniła się od nich wykształceniem i prostymi obyczajami. Sławna w świecie – w klasztorze chciała być ostatnia i cieszyła się z wszelkich upokorzeń. Zwykła powtarzać: “O Jezu, daj mi swój krzyż… Skoro nie mogę przelać swojej krwi za grzeszników, chciałabym cierpieć dla ich zbawienia”. Na najwyższą pochwałę zasługuje to, że podczas gdy Lourdes i jej imię było na ustach całego świata, kiedy tysięczne tłumy codziennie nawiedzały to święte miejsce, sama Bernadetta żyła w ukryciu, nie dawała żadnych wywiadów, uważając po prostu, że jej misja się skończyła, a rozpoczęła swoją misję Matka Boża.
    W czasie procesu kanonizacyjnego (1919) stwierdzono, że ciało Bernadetty mimo upływu czasu pozostało nienaruszone. W 1925 roku (rok święty) papież Pius XI ogłosił Marię Bernadettę błogosławioną w obecności ostatniego z jej braci, a w roku 1933 zaliczył ją uroczyście w poczet świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Święta Bernadetta Soubirous

     Święci stanowią pewien rodzaj wspólnoty, nawet gdy się nie znają (porozumiewają się bezpośrednio poprzez tego samego Jezusa, którego kochają całym sercem), zważywszy, że niekiedy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wyrażają swoje myśli w podobny sposób.Gdy w 1858 roku Bernadetta miała czternaście lat i zaznała łaski wielokrotnego widzenia Świętej Dziewicy w Lourdes, święty proboszcz z Ars (Jan Maria Vianney) dobiegał ostatniego roku życia. Jednak pomiędzy staruszkiem i dziewczynką było pewne osobliwe pokrewieństwo duchowe.Myślę — powiadał — iż Pan zechciał wybrać największego ignoranta spomiędzy wszystkich proboszczów… Gdyby znalazł gorszego ode mnie, wybrałby jego na moje miejsce, ażeby w ten sposób okazać swoje wielkie miłosierdzie.Jeżeli Święta Dziewica wybrała mnie — tłumaczyła Bernadetta — to dlatego, że byłam najbardziej niewykształconą. Gdyby znalazła gorszą ode mnie, wybrałaby ją.Stary proboszcz był zaniepokojony, widząc na dróżkach swojej parafii, która stała się celem nieustających pielgrzymek, w sprzedaży swój portret. Pocieszał się jednak: za niewiele wieków nie będę więcej wart.
    W podobny sposób zareagowała Bernadetta, gdy w klasztorze, do którego wstąpiła, zorientowała się, że w Lourdes sprzedawano za dziesięć centymów jej fotografię; skomentowała to: dziesięć centymów, to wszystko, co jestem warta!To pokorne współbrzmienie przypomina nam głęboką prawdę o wspólnocie świętych i głęboko wzrusza świadomość, że gdy umiera wiekowy już, świątobliwy kapłan, który połowie Francji ukazał drogi prowadzące z ziemi do nieba, jego dziedzictwo przejmuje dziewczynka, która wskaże całemu światu jak Niebo pochyla się miłosiernie nad ziemią.Madonna mnie wybrała — w tak prosty sposób tłumaczyła swoją nadzwyczajną przygodę. Kiedy my używamy tego określenia (“być wybranym!”), nieuchronnie wkładamy w nie spore zadowolenie. Dla widzącej z Lourdes było to natomiast określenie całkowicie czyste, dostosowane do opisania pewnego wydarzenia, które samo z siebie tłumaczy się niepojętym Bożym miłosierdziem, zważywszy, że w niej, Bernadecie, nie było nic co mogłoby motywować to, co jej się przytrafiło.W wieku czternastu lat nie umiała czytać ani pisać. Nie umiała mówić po francusku, nie znała katechizmu. W języku francuskim potrafiła jedynie mówić różaniec, chociaż nie rozumiała go. Brakowało jej pożywienia i nie cieszyła się dobrym zdrowiem. Nękały ją częste ataki astmatyczne. Tak więc w ludzkich oczach nie była warta nic.Święta Dziewica mnie wybrała — odpowiadała — gdy w klasztorze, dokąd schroniła się po objawieniach, niektórzy myśleli, że powinno się jej okazywać szczególne względy. Bernadetta mówiła: Nie mam żadnego prawa do tej łaski. Święta Dziewica wzięła mnie tak, jak bierze się kamień leżący na drodze… A chcąc wytłumaczyć swoje znikome zasługi, mówiła: Jestem jak kamień. Czyżbyście chcieli darzyć względami jakiś kamień?Pewnej siostrze z nowicjatu, która pytała ją o objawienia, tłumaczy: co robi się z miotłą, gdy kończy się sprzątać, gdzie się ją stawia? A gdy ta nic nie rozumiejąc, zakłopotana odpowiada: Stawia się ją w kącie za drzwiami, Bernadetta podsumowuje: A więc ja jestem potrzebna Świętej Dziewicy jak miotła. Gdy mnie już nie potrzebuje, stawia za drzwiami. Tam jestem i pozostanę.Aby podkreślić, że nie ma w tych słowach ani trochę resentymentu, a co więcej, jest w nich pewna zupełna, prawie naturalna, determinacja rozumienia i życia Ewangelią, która drażni wszystkich pyszałków; kiedy uczynicie wszystko, co wam kazano, mówcie: jesteśmy sługami nieużytecznymi.Również biskup z Lourdes, gdy pierwszy raz uznał prawdziwość objawień, użył wyrażenie świętego Pawła: Bóg wybrał to, co dla świata jest słabe… (1Kor 1,27).W jednej z modlitw do Maryi, którą ułożyła Bernadetta, czytamy słowa, będące echem Magnifikat: Tak, czuła Matko, zniżyłaś się aż do ziemi, aby objawić się słabej dziewczynce… Ty, Królowo Nieba i Ziemi, zechciałaś posłużyć się tym, co jest najmniej warte w oczach świata.Jest to tajemnica świętości Bernadetty, a trzeba koniecznie dodać, że nie została ona ogłoszona świętą dlatego, że widziała Madonnę, ale pomimo tego, że miała wizje, pomimo niespodziewanej chwały jaka została na nią zlana. Stało się tak z powodu pełnej pokory i zawierzenia, w jakim pozostała “pamiętając o tym, co się stało” oraz z powodu ofiarowania siebie dla urzeczywistnienia tego posłannictwa, które zostało jej powierzone: Módlcie się i czyńcie pokutę za grzeszników.
    Urodziła się w roku 1844 w miejscu, gdzie stało pięć młynów oddalonych od siebie o kilkadziesiąt metrów. Przedostatni wynajmował Franciszek Soubirous i jego rodzina.Państwo Soubirous zdawali się być nękani przez nieszczęścia, które stopniowo prowadziły do nędzy. Czasy były złe, marne zbiory, złe interesy, narastające długi. Gdy Bernadetta miała dziesięć lat, ojciec nie był w stanie płacić dzierżawy za młyn i z gospodarza stał się robotnikiem najemnym. W rok później rozszalała się cholera, która dotknęła także dziewczynkę, a następnego roku nastał głód. Soubirous skończyli w ciemnym i cuchnącym parterowym budynku, który kiedyś był więzieniem. Była to wilgotna i niezdrowa dziura.W wieku 12 lat Bernadetta została wysłana na służbę jedynie za posiłek. Gospodarze, u których służyła, karmili ją dzień po dniu, pokarmem z kukurydzy, którego mała nie była w stanie nawet strawić.Nie brakowało również złego traktowania, które znosiła bez uskarżania się, gdyż — jak powiadała — gdy pomyśli się, że Dobry Bóg na to pozwala, nie należy się skarżyć. O katechizmie nie było nawet mowy. A tak mówiąc prawdę, gospodyni zezwoliła jej na uczenie się, lecz szybko z tego zrezygnowała: Jesteś zbyt głupia. Nigdy nie będziesz mogła przystąpić do Pierwszej Komunii.Tymczasem w domu, bieda goni biedę. Ojciec często pozostaje bez pracy, a gdy w miejscowości ukradziono dwa worki mąki, na niego skierowano podejrzenia, ponieważ był najbiedniejszy. Franciszek trafił do więzienia. Jednak na krótko, gdyż szybko został uniewinniony, ale mimo to zła sława i smutek w sercu pozostał.Bernadetta wróciła do domu. Myśl o Pierwszej Komunii nie opuszczała jej, a proboszcz przyrzekł nauczyć przynajmniej najbardziej podstawowych pojęć (powie potem ów kapłan z oburzeniem: Nie wie nawet, że istnieje tajemnica Trójcy Świętej!).Oto wizerunek nędzy, fragment dziejów upokorzenia i smutku świata, do którego zwróciła się Dziewica, gdy postanowiła zstąpić na ziemię. I nie ma wiele przesady w smutnym obrazie, jaki wydaje się wyłaniać, gdy dodamy, że tego samego roku ciało Bernadetty zaczęła toczyć gruźlica.W tej sytuacji racjonaliści mają ułatwione zadanie. Wystarczy powiedzieć, że wielka bieda spowodowała wizje nieba otwierającego się nad ziemią, wielka frustracja została skompensowana złudzeniem własnej świętości, którym to zabawia się biedna dziecina, podobnie jak ubogie dzieci bawią się w księżniczki. Skoro tylko rozeszła się ta wiadomość, tak właśnie mówiono, czy to w miejscowej gospodzie, czy w paryskiej kawiarni. Zapomniano jednak o sprawie istotnej, że można na to spojrzeć z drugiej strony, dokładnie tak jak na to patrzyła Święta Dziewica, gdy dokonała wyboru, podobnie jak to uczyniłaby matka, wybierając spośród dzieci to najbardziej cierpiące.W konfrontacji z moralnym monumentem, pełnym godności, zrównoważenia, niewiarogodnej siły i wytrwałości ze strony owej dziewczynki, która nie nigdy przyjmowała ani pochwał ani pieniędzy, wątpliwości “oświeconych” i ich wulgarne aluzje padały zawsze jak na skałę. Za każdym razem, gdy ofiarowywano jej pieniądze, zdecydowanie je odrzucała, a jeśli ktoś niespodziewanie wkładał w ręce kilka złotych monet, rzucała je na ziemię z krzykiem: “palą mnie!” Kiedy jakieś osobistości albo biskupi nalegali żeby się z nią zobaczyć, kazała powiedzieć, że zrobiliby lepiej pozostając w swoich diecezjach, natomiast kiedy ktoś usiłował przynajmniej jej się dotknąć albo odciąć jako relikwie jakiś kawałek ubrania, mówiła z prostą chłopską szczerością: Jakże jesteście głupi!
    Powróćmy jednak do tych pierwszych miesięcy roku 1858, kiedy Bernadetta miała zaledwie czternaście lat.Był poranek 11 lutego, mżyło. A mimo tego, rozumiejąc, że też powinna iść, poprosiła o pozwolenie na towarzyszenie siostrze i pewnej przyjaciółce, które to szły w kierunku skalnego zagłębienia Massabielle, aby nazbierać trochę drzewa na opał oraz kości na sprzedaż dla szmaciarza.Doszły tam, gdzie kanał z młyna łączy się z potokiem Gave. Trzeba było go przekroczyć, stąd Bernadetta, zaniepokojona tym, że woda była lodowata, opóźniała się. W czasie, gdy usiłowała zdjąć buty aby ich nie zamoczyć, usłyszała jakiś szum, jakby uderzenie wiatru. Obróciła się w kierunku drzew na łące, lecz wszystkie były nieruchome, następnie w kierunku groty, gdzie rosła dzika róża. Zdawało się, że jest ona poruszana podmuchem wiatru. Zagłębienie rozświetliło się jakimś światłem “słodkim i ożywczym” — powie później, kiedy zobowiązano ją do dokładnego wytłumaczenia — pośród którego coś przeświecało, jakby ubrana na biało dziewczyna.Bernadetta przerażona i jednocześnie zaciekawiona, wykonuje jedyny gest, jaki podpowiada jej wiara, wyjmuje z kieszeni swój ubogi różaniec i usiłuje go odmawiać. Nie jest jednak w stanie uczynić nawet znaku krzyża do czasu, aż nie uczyniła go owa “pani”, przed którą stała, a był to znak szeroki, uroczysty i bardzo piękny.Dziewczynka odmawia różaniec, pani z wizji przesuwa paciorki swojego, lecz w ciszy.Gdy różaniec skończył się, Bernadetta została zaproszona, aby podejść bliżej, lecz nie miała odwagi. Wizja znikła.Bernadetta była tak daleka od wymyślenia tego, że nie wiedziała nawet jak wytłumaczyć to, co się stało. Myślała, że obie przyjaciółki także spotkało podobne wydarzenie, lecz kiedy im o tym wspomniała, zrozumiała, że nic nie widziały. Chciała to przemilczeć, ale było już za późno i wiadomość rozeszła się z niespotykaną prędkością.Ktoś opowiadał, że to, co się ukazało jest urojeniem. Inni twierdzili, że to wizja postaci dobrej dziewczynki, która niedawno zmarła, jeszcze inni, że jest to Święta Dziewica.Bernadetta nie wypowiadała się w tej sprawie. Co więcej, w swojej dziecięcej prostocie, osoby niewykształconej, używa zdumiewającego wyrażenia: To coś dziwnego, białego, co przypomina panienkę.Uparcie ją tak nazywa do czasu, gdy Dziewica nie objawiła jej swojego imienia.Wbrew wszystkiemu co możemy pomyśleć, wiadomość o wizji nikogo nie uradowała.Nie ucieszyła rodziny, która myślała, że będzie musiała teraz znosić nowe cierpienia obok ubóstwa i pogardy, a przy tym śmiech i upokorzenie z powodu obecności w domu wizjonerki (Bernadetta w końcu dostała nawet lanie).Nie ucieszyło to przełożonej domu, który przyjął Bernadettę do klasy, do której uczęszczały dzieci biedne. Zapytała z docinkiem: Czy skończyłaś ze swoimi błazeństwami? Nie ucieszył się proboszcz — człowiek o złotym sercu, lecz drażliwy i dużego wzrostu — przed którym Bernadetta drżała jak listek.Tym bardziej nie ucieszyło to uczonych i możnych w okolicy, którzy po trochu z tego szydzili, a po trochu byli poirytowani, aż w końcu zaczęli interweniować z całą nietolerancją, do jakiej są zdolni tak zwani wolnomyśliciele.Pierwszy artykuł jaki ukazał się w lokalnym dzienniku mówił o “pewnej dziewczynce, która jest podejrzana o to, że choruje na katalepsję i niepokoi swoimi dziwactwami ludzi w Lourdes”.Wydawano zakazy chodzenia do groty, lecz na szczęście zostały uchylone, gdy udały się w podróż niektóre wpływowe osoby, które pragnęły to zjawisko zobaczyć.
    Pomiędzy 11 lutym a 16 lipcem 1858 roku miało miejsce osiemnaście objawień Świętej Dziewicy, podczas których Bernadetta wpadała w ekstazę i nie reagowała na to, co działo się wokoło, nawet wtedy gdy płomień jednej ze świec palił jej ręce. Wszyscy zorientowali się, że dziewczynka rozmawia ze swoją wizją. Na jej obliczu malowała się radość ze słodkim uśmiechem oraz stan ogromnego smutku, prawie do płaczu, z powodu tego, co słyszała.Wszyscy odnosili wrażenie, że oblicze jej jest jak lustro, w którym odbija się to, co widzi i słyszy. Posłannictwo będące wynikiem tego nadzwyczajnego dialogu było proste i poruszające. Na osiemnaście objawień, jedenaście razy Święta Dziewica nie mówiła nic. Ograniczała się do uśmiechu, przede wszystkim kiedy Bernadetta czyniła to, co dorośli radzili jej zrobić albo mówiła to, o co kazali się zapytać.Uśmiechnęła się, gdy Bernadetta zaczęła pokrapiać grotę wodą święconą, wypowiadając egzorcyzm jakiego ją nauczono: “Jeśli przychodzisz od Boga — pozostań, a jeśli nie — odejdź stąd”.Uśmiechała się, gdy posłuszna sugestiom pewnej wpływowej pani z miasta, Bernadetta przedłożyła Jej kartkę papieru oraz pióro i poprosiła: Czy zechciałaby Pani uczynić mi grzeczność i napisać swoje imię.Ale tym razem wizja przybliżyła się i odpowiedziała jej w dialekcie: N`ey pas necessari, nie jest to konieczne.”Nie było to konieczne”, aby do swojego objawienia wybrać dziewczynkę dobrze wykształconą, która umiałaby przynajmniej czytać i pisać, tym mniej było konieczne posłużenie się nią dla przechowania dokumentów, w interpretacji których inni będą się prześcigać. Mimo tego czyniono to. W tym względzie Bernadetta okazywała zawsze ogromną stałość.Pewnego dnia jeden z posłów z Niziny Pirenejskiej zapytał wyniośle, czy Dziewica mówiła po francusku, czy po łacinie. Mówi w dialekcie — odpowiedziała Bernadetta. — W Niebie nie mówią dialektem — podsumował z niewiarygodną pewnością pan Rességnier.Lecz Bernadetta odpowiedziała: Jeśli Bóg nie zna naszego dialektu, jak my możemy go zrozumieć?Poseł ze zdziwienia zaniemówił.Innym razem pewien teolog uważał się za wystarczająco kompetentnego, aby zagwarantować, iż nie może tu chodzić o Madonnę, ponieważ ta powinna mówić po hebrajsku, a przynajmniej po łacinie (!), lecz Bernadetta zapytała go: Czy Bóg nie jest w stanie nauczyć Świętej Dziewicy mojego dialektu?Zatem “nie jest konieczne” mieszać w to “uczonych tego świata”, którzy usilnie chcą wierzyć doświadczeniu i dokumentom.Przychodzi na myśl jeszcze jeden dialog, jaki rozwinął się pomiędzy małą widzącą, a dziekanem z Vic, kiedy od kilku miesięcy zakończyły się widzenia:
    — Czy to prawda, że widziałaś Świętą Dziewicę?
    — Tak, wielebny.
    — Ale ja nie wierzę, że Ją widziałaś!
    (Milczenie Bernadetty)
    — Nic nie mówisz?
    — Co chcecie, aby wam powiedziała?
    — Powinnaś mnie przekonać, że naprawdę widziałaś Świętą Dziewicę!
    — Ależ Ona nie kazała mi w siebie wierzyć.Jest pewne zdanie, które Bernadetta często wypowiadała do najbardziej agresywnych, przesłuchujących osób, które chciały wciągnąć ją do dyskusji: “Jestem zobowiązana wam to powiedzieć, a nie zmusić do uwierzenia”.Owego trzeciego dnia Dziewica uśmiechnęła się i nie zechciała “podpisać się”, ale potem, gdy Bernadetta zwróciła się bardzo grzecznie: Czy zechciałaby Pani być tak dobra i napisać…, wizja odpowiedziała jej: Czy zachciałabyś uczynić mi łaskę (zawsze w dialekcie: aué la gracia) i przychodzić tu przez piętnaście dni?Uczyniła obietnicę i odtąd rozpocznie się walka pomiędzy nią, która czuje się zobowiązana przyrzeczeniem, pociągnięta w sposób, że nie można się temu oprzeć, a “wielkimi” i “możnymi”, którzy na wszelkie sposoby usiłują w spotkaniach przeszkodzić.Zaczęły się publiczne przesłuchania. Komisarz policji Jcomet, sędzia śledczy Rives, prokurator rządowy Dutour, wszyscy traktowali ją jako małego drania. Straszono uwięzieniem, przesłuchiwano przez wiele godzin, usiłując zmusić do przyznania się do kłamstwa. Przedstawiano fałszywe świadectwa, które Bernadetta prostowała punkt po punkcie, bez gubienia się w zeznaniach. Pewnego dnia została wezwana razem z matką. Prokurator trzymał ją na stojąco przez ponad dwie godziny, a kiedy wreszcie żona urzędnika przechodząc rzekła miłosiernie: Tam jest krzesło, usiądźcie!, Bernadetta zareagowała ostro: Nie — możemy je zabrudzić! i usiadła na ziemi. Byli także możni, którzy wychodzili pokonani.Był tak wściekły, że nie był w stanie odnaleźć kałamarza — opowiadała ze śmiechem Bernadetta o swoim spotkaniu z prokuratorem, który stale pisał i wykreślał kłamstwa, które sam napisał. W końcu usiłowano ją na siłę umieścić w szpitalu dla umysłowo chorych.Jednak najpiękniejszymi były dialogi, które miały miejsce w grocie. W ciągu piętnastu objawień, Dziewica przekazała Bernadecie trzy tajemnice, które dotyczyły jedynie jej, a których nie ujawniła, mimo usilnych pytań, nawet osób duchownych takich jak biskupi i spowiednicy.W pierwszym przesłaniu powiedziała: “Pokuta, pokuta, pokuta. Módlcie się do Boga za grzeszników” i dziewczynka wykonuje nakazane w objawieniu gesty, które niepokoją obecnych (chodziło o prawie 500 osób). Wszyscy widzieli ją jak przemierzała na klęczkach kamienistą drogę prowadzącą do groty, całując na całej długości ziemię.Znajdowało się tam niewielkie zagłębienie, w którym było trochę błota. Widziano ją jak rękoma kopała w tym miejscu, aż pojawiło się trochę zamulonej wody, którą wzięła do ust.Tymczasem źródło, tak niespodziewanie wytryskające, powiększyło się, woda przejaśniła i popłynęła obficie. Rozpoczęły się zjawiska uzdrowień, które uczyniły Lourdes sławnym na cały świat.Innego dnia Dziewica każe jej jeść gorzkie zioła. Bernadetta nawet nie rozumie dlaczego o to wszystko prosi! Powtarza jedynie to, co Ona powiedziała: są to gesty pokutne i pełne pokory, ofiarowywane “za nawrócenie grzeszników”.Tłum chciał gestów wielkich, gdy tymczasem otrzymuje do uważnego przemyślenia proste znaki, poważne, pokorne i wymagające trudu, których sens zostanie ujawniony, gdy na koniec Dziewica objawi swoje Niepokalane imię.Na początku marca Bernadetta otrzymała najtrudniejsze posłannictwo: Idź powiedzieć kapłanom, żeby przyszli tutaj w procesji i zbudowali kaplicę.Chodzi tu o spotkanie z gderliwym księdzem Peyramale. Był tym bardziej wściekły i nieustępliwy im bardziej w sercu czuł się zmuszony do uległości, tym bardziej, że jako proboszcz, weryfikował w konfesjonale nawrócenia jakie zdarzały się w grocie. Bernadetta poszła na spotkanie z nim mała i drżąca. Pozwoliła się wypytywać, lecz miała tak mało do powiedzenia!
    — Powiadasz, że widzisz Dziewicę?
    — Ja nie mówię, że to jest Dziewica.
    Bernadetta ucieka się do swojego określenia: Widziałam coś, co wydaje się być panią!
    — Coś! — Proboszcz usiłuje być zły.
    — Nieszczęściem jest mieć takich ludzi jak wy, którzy wprowadzają nieporządek w parafii.Bernadetta stała się “mała jak ziarno prosa”, jednak trwała w wypełnianiu swojego posłannictwa, prosząc w imieniu Pani o zorganizowanie procesji.Następnie ucieka. Jednak zaledwie złapała oddech, zorientowała się, że zapomniała przekazać drugą część posłannictwa — sprawę zbudowania kaplicy.Powróciła wieczorem i znalazła wszystkich księży na zebraniu. Z pokorą powiedziała, że Pani chce kaplicy i dodała pierwszy raz coś od siebie: kaplicy… nawet bardzo małej!Peyramale postawił swoje warunki: Pani powinna dać jakiś znak, powinien w grocie zakwitnąć znajdujący się tam krzak róż oraz powinna wyjawić swoje imię.Dziewczynka wyszła uradowana, z uczuciem lekkości z powodu wypełnienia swojej misji. W końcu nadszedł ostatni z piętnastu dni, o które prosiła Dziewica. Wszyscy oczekiwali wielkiego objawienia i wielkiego cudu. Nic takiego nie stało się.Na zapytania przekazane przez Bernadettę, otoczoną przez ponad dziesięć tysięcy osób oraz dokładnie obserwowaną przez komisarza Jcomet, Dziewica nie odpowiedziała zupełnie nic.Mistyczny dialog i cisza w grocie trwały trzy czwarte godziny.Powróciła, aby przekazać wszystko proboszczowi.
    — Poprosiłam o wyjawienie swojego imienia a ona uśmiechała się. Poprosiłam, aby spowodowała zakwitnięcie róż, a ona znowu się uśmiechała. Jednak ciągle chce kaplicy.
    Na to Peyramale:
    — Masz pieniądze?
    — Nie.
    — Ani ja ich nie mam. Powiedz Pani, aby dała ich trochę.Replika dobrze oddaje całe to rozczarowanie.Dzienniki jednoczyły się w zjadliwych komentarzach (pisano: “cudem jest nadzwyczajna łatwowierność tego tłumu!” i sugerowano aby tą “piętnastolatkę, która chce być świętą oddać do szpitala”!).Nadszedł dzień 25 marca. Jest to dzień Zwiastowania. Jeszcze nie nastał świt, kiedy Bernadetta wstała z łóżka, czując w sobie nieodparty impuls, aby pójść do groty.Objawienie już ją “oczekiwało” i Bernadetta grzecznie poprosiła: Pani, czy zechcesz mi okazać swoją łaskę i powiedzieć mi swoje imię, bardzo o to proszę…“To coś” uśmiechnęło się. Bernadetta nalega czterokrotnie.Za czwartym razem “zjawa” już się nie uśmiechała. Rozłożyła złożone ręce, kierując je ku ziemi, oczy zwróciła do nieba i powiedziała w dialekcie: Que soy era Immaculada Concepciou — Jestem Niepokalanym Poczęciem.Bernadetta szybko wstała, pobiegła w kierunku plebani i zaledwie zobaczyła proboszcza powtórzyła gesty i słowa Pani.Zupełnie zakłopotany proboszcz odpowiedział:
    — Pani nie może mieć takiego imienia. Wiesz co ono oznacza?
    — Nie — odpowiedziała Bernadetta.
    — A więc jak możesz to mówić, skoro nie rozumiesz.
    — Powtarzałam to sobie przez całą drogę.
    Ja jestem Niepokalanym Poczęciem! Minęły cztery lata od czasu, gdy Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi, lecz jest to pewna prawda, fakt. Nie jest to imię. Gdyby powiedziała: “Ja jestem Dziewicą!” albo: “Ja jestem niepokalaną Dziewicą!” Ale to określenie jest dziwne, tak dziwne, że niewykształcona dziewczynka nie mogła go wymyślić.A jednak, pewne ostre światło wdziera się w nasz umysł i serce. My, ludzie, gdy chcemy powiedzieć o czymś, co wydaje się jedyne na świecie, tak właśnie czynimy: bierzemy jakieś abstrakcyjne określenie i nadajemy go jakiejś osobie.Papieża nazywamy “świątobliwością” a kardynałów “eminencją”.Ty jesteś miłością! Ty jesteś moją radością! Ty jesteś uosobieniem dobroci!Maryja powiedziała o sobie, że jest tak czysta, iż jest samą czystością. Przyszła na świat w sposób tak niepokalany, że cała jest Niepokalanym Poczęciem.Dwa ostatnie objawienia miały wymiar pożegnalny. Siódmego kwietnia, wtorek po Wielkanocy, Dziewica jeszcze raz poprosiła, aby zbudować mały kościół, a 16 lipca, w święto Matki Bożej z Góry Karmel, miało miejsce ostatnie ciche objawienie. Grotę otoczono palisadą i postawiono straże, widząca nawet nie mogła się zbliżyć do groty, lecz wszystko stało się jak zwykle, jak gdyby bariery postawione przez ludzi wcale nie istniały.Od tego czasu rozpoczęła się i zaczęła rozwijać historia Lourdes, które stało się największym światowym centrum pielgrzymkowym oraz miejscem cudów, gdy tymczasem dzieje Bernadetty poszły inną drogą, która już nigdy nie prowadziła do groty.Zanim podążymy za Bernadettą w drugą fazę jej życia, musimy powrócić do tego, co wydarzyło się podczas pierwszych objawień. Już od pierwszego przesłania, Dziewica powiedziała jej coś, co dotyczyło jej osobiście: Nie przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwa na tym świecie, lecz na tamtym.Są to słowa, jakimi tłumaczy Niebieska Matka swojej dziewczynce błogosławieństwa ewangeliczne.Nigdy, ani przez chwilę, Bernadetta nie uważała, że jako “widząca” zasługuje na jakieś przywileje albo zadowolenie lub względy w życiu doczesnym.Przeciwnie — głosząc całej ludzkości konieczność czynienia pokuty dla nawrócenia grzeszników — Bernadetta wiedziała, iż jest przeznaczona do pewnej tajemnicy zadośćuczynienia.Pierwszy okres po objawieniach jest wypełniony chaosem. Lata młodzieńcze i pierwsze lata dorosłego życia upływają pośród pielgrzymów, turystów, księży, biskupów, dziennikarzy, fotografów, naukowców, wszystkich ustawicznie badających ostatnie “szczególne, nieujawnione przesłanie”.Po tym jak objawienia zostały oficjalnie rozpoznane przez Kościół, już w roku 1862, usiłuje się ją chronić, umieszczając przy domu sióstr w macierzystej parafii. Ale ochrona nie mogła być zbyt efektywna i Bernadetta musiała często ukrywać się sama przed wieloma wścibskimi, a często przed tymi, którzy chcieli “zorganizować jej życie”, obiecując sukcesy i pieniądze.Ucieczka od nadmiernego trzymania się na baczności, a którego stała się symbolem, było jej pierwszym obowiązkiem. Normalnym rozwiązaniem wydawał się zakon, ale nie miała ku temu ani wykształcenia, ani zdrowia, ani szczególnych zdolności.Biskupowi, który pytał ją o zamiary, pokornie odpowiada: Nie potrafię nic robić… Nie jestem w niczym dobra.Nie jest to ważne — odpowie jej — postaramy się do czegoś ciebie wykorzystać.Tak oto, w wieku 22 lat, wstąpiła do nowicjatu sióstr z Nevers (były to siostry z tego samego zgromadzenia, które pracowały w jej małej parafii). W końcu łatwiej będzie ukryć się pomiędzy 44 nowicjuszkami, jak to jej obiecano. Dzwonek wielkiego zakonu dzwonił jednak ustawicznie. Często chodziło o osoby, którym nie można było odmówić. Często byli to oficjalni historycy, którzy przychodzili wypytywać ją i kazali w kółko wiele razy wszystko powtarzać.
    W roku 1867 Bernadetta złożyła swoje pierwsze śluby zakonne, na zakończenie, których wydarza się epizod, który jest jednocześnie bolesny z powodu motywów, które do niego doprowadziły jak i dramatyczny z powodu pewnego rodzaju nieświadomego proroctwa i osądu Bożego jaki kładzie się na małych ludzkich sprawach.Chodziło o rzecz następującą: po ślubach młode siostry “muszą być posłuszne” i zostaje im wskazany klasztor oraz obowiązek, do którego są przypisane. Żadna nie pozostaje w domu macierzystym (gdzie znajduje się także nowicjat), który jest klasztorem o największym prestiżu, a gdzie przychodzi się po latach “zasług”.Bernadetta musiała zostać, gdyż w przeciwnym wypadku w małych wspólnotach nie można by było skutecznie jej ochraniać. Powinna pozostać, lecz ani ona ani inne siostry nie powinny pomyśleć, że dla niej zarezerwowano jakieś przywileje.I stało się tak, że siostry wymyśliły pewien skomplikowany scenariusz. Profeski, jedna po drugiej podchodziły do biskupa i odbierały swój przydział.Uczyniono mistyfikację, że zapomniano o Bernadecie, a następnie w ostatniej chwili, kiedy ceremonia prawie się zakończyła, pokazano, że nagle przypomniano sobie o niej, zawołano ją i między przełożoną a biskupem rozwinął się taki oto mądrze przygotowany dialog:
    — Co uczynimy z siostrą Marią Bernadettą?
    — Monsignore, nie jest w niczym dobra. Możemy jednak litościwie zatrzymać ją w domu generalnym i wykorzystać do drobnych prac w izbie chorych. Jest prawie zawsze chora. Będzie to jej obowiązek.Od tego miejsca dialog popłynął sam, jakby Duch Święty wziął w swoje ręce reżyserię tej sceny. Biskup spojrzał na Bernadettę z łagodnością. Czy prawdą jest, że siostra nie umie nic robić? — powiedział. Jest to prawda, jak to już wcześniej mówiłam, lecz ksiądz biskup upewnił mnie, że nie jest to ważne. Wtedy biskup rzekł uroczyście: Przydzielam siostrze obowiązek modlitwy.I tak się stanie. Życie Bernadetty rozwinie się całkowicie w coraz głębszym doświadczeniu modlitwy i cierpienia.Jest to ustawiczny pokorny dialog z Niebem, nawet jeśli od ostatniego objawienia wydaje się ono dla niej zamknięte tak, jak dla każdego innego śmiertelnika w czasie ziemskiej wędrówki.Dla Bernadetty, objawienie staje się coraz bardziej odległe i zaciemnione. Wszystko zmierza ku rozpłynięciu się w niepamięci, a ona nic nie czyni, aby utrzymywać i kultywować pamięć obrazów i słów.Stale obsesyjnie nalegano na uściślenie dat i szczegółów (był to czas, w którym historycy polemizowali już ze sobą), niepokojono ją, gdyż nie była w stanie być precyzyjną.Trafia do izby chorych, najpierw dla leczenia innych, z niewiarogodną łagodnością okazując dokładność, zdolność i w końcu “kulturę” pielęgniarską tym dziwniejszą, że nie miała nigdy możności niczego się nauczyć.Ale sama również znosi coraz liczniejsze choroby, pewną postać gruźlicy, która nie opuściła jej od czternastego roku życia i coraz bardziej rozwija się w ogromny guz kolana, w coraz większym stopniu utrudniający chodzenie.Ze swoimi współsiostrami żyje spokojnie, chociaż czasami zdarzają się okresy dramatyczne i skomplikowane, które znieść mogą jedynie ludzie “wielkiego ducha”, którzy całkowicie pozwolą przeniknąć się łaską Boga.Jedna z przełożonych Bernadetty miała względem niej mieszane uczucia, czci i niechęci. Czci, gdyż Bernadetta “była dziewczyną umiłowaną przez Dziewicę i jej oczy widziały Madonnę”; niechęci, gdyż nie była w stanie do głębi jej uwierzyć.Kiedy mówiło się o Lourdes (zawsze pod nieobecność Bernadetty), przełożona zawsze kończyła, podkreślając, że znak o jaki prosił proboszcz nie spełnił się: Jednak kwiat róży nie zakwitł!A przede wszystkim Matka Vauzou — kobieta surowa, pochodząca ze szlacheckiej rodziny, zakonnica bardzo skrupulatna — nie była w stanie nie zrobić przytyku, jak tak szczególna łaska widzenia Dziewicy mogła dosięgnąć swym przeznaczeniem jakąś biedną i nic nie znaczącą kreaturę jaką jest Bernadetta.Była mizerną chłopką — powie pewnego dnia. Jeśli Święta Dziewica chciała objawić się w jakimś miejscu na ziemi, nie powinna wybrać prostej i niepiśmiennej dziewczyny zamiast cnotliwej i wykształconej zakonnicy!Nie trzeba mówić, że prześladowała Bernadettę i jedynie względem niej stosowała Regułę aż do głębi, nie darując jej niczego.Powinna to czynić w taki sam sposób względem innych — według surowego zwyczaju jaki obowiązywał w zakonach — lecz względem niej robiła to szczególnie, czasem bezwolnie, z odrazą. Bernadetta, bardzo wrażliwa, pragnąca uważać ją za swoją prawdziwą matkę, stale była raniona.Powiadało się, że była jedną ze świętoszkowatych sióstr, ale tak patrząc dokładnie, była czymś więcej.Z jednej strony była to osobowość o wysokim poziomie duchowym, hartowanym przez surową ascezę, która jednak nie została jeszcze porwana przez cud wcielenia (Boga, który stał się małym jak stworzenie), a z drugiej była Bernadetta, żywy świadek i przedłużenie tego cudu.Owa surowa zakonnica — prawie “heroiczna”, lecz jeszcze nie “chrześcijanka” — przeżyła Bernadettę, a kiedy mówiło się o jej możliwej kanonizacji, powiadała: Poczekajcie, aż umrę. Ale kiedy także ona doczekała się śmiertelnego łoża, jej ostatnie słowa były: Nasza Pani z Lourdes, osłaniaj mnie przy śmierci.Tak oto Bernadetta nigdy nie była naprawdę kochana przez osoby, które w największym stopniu powinny względem niej reprezentować na ziemi Świętą Dziewicę, Matkę.Nawet na łożu boleści, gdy jej kości ulegały destrukcji, nie mogła liczyć na traktowanie uprzywilejowane. Często, jedyne co jej pozostawało, to mały srebrny krzyż, który przysłał jej papież “Niepokalanej”, a który stale ściskała w dłoniach.Gdy już nie była w stanie go utrzymać, poprosiła, aby umocowano go do łóżka.Jakaś współsiostra, wspominając przywilej jej dzieciństwa, powiedziała: Poproś naszą Matkę Niepokalaną, aby dała tobie pociechę. Nie — odpowiedziała — żadnej pociechy, jedynie siły i cierpliwość.Cierpiała także z powodu postępującej głuchoty, która izolowała ją jeszcze bardziej.Kiedy zaczęła się agonia krzyknęła: Mój Boże, a wydawało się, że nie ma już więcej sił. Potem jeszcze: Pragnę! Odnosiło się wrażenie, że na ziemi ponownie rozgrywa się scena z Kalwarii.Zawołano siostry, które otoczywszy łóżko, zaczęły odmawiać ostatni różaniec. Gdy nagle głos umierającej się podniósł i akcentując każde słowo rzekła: Mój Boże ja Ciebie kocham… Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za mnie biedną grzesznicę, biedną grzesznicę!I wydała ostatnie tchnienie, złożywszy swoją duszę w rękach owej Dziewicy, która uśmiechała się do niej w młodzieńczych latach.W ostatnich dniach życia — przywołując z głębi świadomości pamięć pewnej sceny tysiące razy widzianej w młynie w okresie dzieciństwa — powiedziała: Jestem zmielona jak ziarno… a moje cierpienie będzie trwało aż do końca.Była na pewien sposób pokorna, by powiedzieć, że staje się jakby chlebem dla sprawowania Eucharystii.Kiedy złożono jej biedne ciało na łożu śmierci, była tak wyniszczona chorobą. Stała się jedną raną i wydawało się, iż szybko ulegnie rozkładowi.Ona natomiast wydawała się odmłodnieć.Ciało nie uległo zepsuciu. Jej doczesne szczątki były trzy razy w obecnym stuleciu ekshumowane i za każdym razem znajdowano je nietknięte. Wydaje się, że Dziewica zechciała pozostawić pewien znak danego przyrzeczenia: Nie obiecuję tobie, że uczynię ciebie szczęśliwą na tym świecie, lecz na tamtym.Spełniła to szybko, bo zaledwie opuściła ten brzeg, Maryja zechciała pozostawić na ciele Bernadetty znak swojej bliskości; jakby było to ciało niepokalane, nietknięte.


    o. Antonio Sicari/tłumaczenie – Jerzy Kąkol

    ______________________________________________________________________________

    Losy Bernadetty

    Losy Bernadetty

    św. Bernadeta Soubirous / fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    “Widziałam Ją… Jakże była piękna!… Spieszno mi, by Ją znowu zobaczyć.” Uczyniła jeszcze raz swój piękny znak krzyża i oddała Bogu ducha. Miała 35 lat.

    Bernadetta Soubirous chętnie opowiadała o objawieniach, ale kiedy ktoś nie chciał jej wierzyć, dodawała: “Nie otrzymałam polecenia sprawić, abyście uwierzyli, ale aby wam to przekazać.” O sobie mówiła: “Maryja wybrała mnie, bo jestem najbiedniejsza.” Jej rodzina żyła istotnie w nędzy z powodu licznych nieszczęść, chorób, utraty majątku. A jednak ofiarującym jej pomoc mała wizjonerka odmawiała stanowczo, mówiąc: “Wolę pozostać biedną”. Była za to bogata bogactwem nadprzyrodzonym. Świadkowie twierdzili, że sam sposób robienia przez Bernadettę znaku krzyża “tak samo jak Pani”, nawracał grzeszników. Często chorowała. “Być może Maryja pragnie, abym cierpiała? Może potrzeba cierpienia?” – oto jej odpowiedź w obliczu licznych dotykających ją chorób. Była cicha i pokorna.

    Często uczestniczyła w uroczystościach przy grocie, wmieszana w tłum, aby nie zwracać na siebie uwagi. Kiedy stanął przed nią problem wyboru drogi życiowej oświadczyła: “Maryja powiedziała, że mam zostać zakonnicą, ale nie powiedziała, w jakim zgromadzeniu”. Broniła się przed naciskami, chcąc ponad wszystko spełnić wolę Bożą. Tymczasem biskup bardzo pragnął wysłać ją do klasztoru w odległym Nevers, aby nie skupiała na sobie ciekawości pielgrzymów. Bernadetta długo rozmyślała nad tą propozycją. Wiedziała, że z Nevers nigdy już nie powróci. Wreszcie ze łzami żegnała się z grotą: “Grota – to było moje niebo. Już jej więcej nie zobaczę”. Po przybyciu do Nevers powiedziała: “Przybyłam tu się ukryć.”

    Losy Bernadetty

    fot. Henryk Przodziono/Gość Niedzielny

    ***

    Klasztor Saint Gildard w Nevers, gdzie Bernadetta spędziła 13 lat. Służyła Bogu i bliźnim jako wspaniała pielęgniarka. Jednak w 1875 roku zaczęła bardzo poważnie chorować. Zmarła 16 kwietnia 1879. Jej ostatnie słowa skierowane były ku Bogu i ku Pięknej Pani, którą na zawsze zapamiętała ze spotkań w Massabielle: “Mój Boże! Mój Boże! Święta Matko, Matko Boga, módl się za mnie, biedną grzesznicę!” Patrzyła na krzyż i na figurę Matki Bożej z Lourdes: “Widziałam Ją… Jakże była piękna!… Spieszno mi, by Ją znowu zobaczyć.” Uczyniła jeszcze raz swój piękny znak krzyża i oddała Bogu ducha. Miała 35 lat. Nietknięta przez czas spoczywa w kościele w Nevers, oczekując na zmartwychwstanie. Wszystkie pamiątki po niej są tam starannie przechowywane. Została kanonizowana w 1933 r. przez papieża Piusa XI.

    wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    „Głupia prostaczka”, której objawiła się Maryja. Poruszająca historia Bernadety Soubirous

    ŚWIĘTA BERNADETTA SOUBIROUS

    Redakcja/Aleteia.pl

    Bernadeta wciąż trwała przy danej jej przez Maryję słodko-gorzkiej obietnicy: „Obiecuję ci szczęście, ale nie na tej ziemi” i to pewnie z niej czerpała siły do przyjmowania z dziękczynieniem cierpienia i upokorzeń.

    Od pierwszego objawienia w Lourdes w lutym 1858 roku ludzie traktowali małą wizjonerkę jak dzikie zwierzątko. Zresztą, po pewnym czasie Bernadeta sama czuła się zaszczuta. Ciągle ktoś chciał z nią rozmawiać, dyskutować albo przynajmniej na nią popatrzeć.

    Bernadeta Soubirous schowała się w… klasztorze

    Nie chciała sobą przesłaniać treści samych objawień – była świadoma, że teraz przyszedł czas działania Maryi. Rozwiązanie wkrótce przyszło samo: niewiele po ostatniej wizji zachorowała na zapalenie płuc. Leczyła się w szpitaliku Sióstr Miłosierdzia z Nevers i musiało to być dobre doświadczenie, bo postanowiła wstąpić do tego zgromadzenia i tak uciec przed ciekawskimi.

    Nie miała wykształcenia i była prosta w obejściu, więc nadawała się tylko do tzw. drugiego chóru, czyli sióstr pracujących fizycznie. Jednak równocześnie była chora na astmę i ogólnie słabego zdrowia, co wykluczało ciężkie prace. Przyjęto ją dzięki protekcji biskupa miejsca. Próg klasztoru przekroczyła 7 lipca 1866 roku wraz z dwiema innymi aspirantkami, mając 22 lata.

    Na drugi dzień przełożone zebrały całą wspólnotę (trzysta sióstr) w głównej sali i Bernadeta po raz pierwszy i ostatni opowiedziała im historię objawień. Od tego momentu miała być jedną z sióstr, a do tematu wizji nie wolno było wracać. Przynajmniej w gronie sióstr, bo do furty wciąż pukali dziennikarze (ci byli odsyłani) i osoby duchowne, w tym historycy, którzy „przesłuchiwali” s. Marię Bernardę. Cierpliwie odpowiadała na wciąż te same pytania i opowiadała wciąż i wciąż swoją historię.

    Dlaczego Maryja nie objawiła się komuś wykształconemu?

    Jednocześnie była w formacji. Jej bezpośrednią przełożoną była siostra ze szlacheckiej rodziny. Nie potrafiła zrozumieć, czemu Maryja objawiła się właśnie takiej „głupiej prostaczce”, a nie komuś z wysokiego rodu lub przynajmniej dobrze wykształconemu. Prawie do końca życia odrzucała prawdziwość tych wizji, a samą wizjonerkę uważała za małą spryciarkę, która chciała zwrócić na siebie uwagę i coś zyskać na twierdzeniu, że widziała Matkę Boga.

    Dlatego wyłapywała jej najmniejsze potknięcia, nie dawała zwolnień od obowiązków i do granic nerwicy natręctw pilnowała, czy Bernadeta wypełnia regułę. Wizjonerka przyjmowała to w pokorze, nawet fakt, że wciąż odkładano jej śluby wieczyste. Złożyła je prawie cudem – ponieważ przy kolejnym ataku choroby obawiano się, że umrze, dano jej zezwolenie na nie. Bernadeta tym razem jeszcze nie zmarła, ale śluby były już ważne.

    Praca św. Bernadety w szpitalu

    Wcześniej jednak było kilkanaście lat pracy w szpitalu, najpierw jako pomoc pielęgniarki, a potem jako siostra odpowiedzialna za szpital. Sama schorowana – do astmy wkrótce dołączył nowotwór kolana i gruźlica – doskonale rozumiała słabość innych. Chorzy byli zachwyceni jej delikatnością i wyczuciem. Miała w sobie wiele naturalnej radości i przyjazny sposób bycia. Siostry do niej lgnęły, szczególnie aspirantki i postulantki.

    Uważała się za ograniczoną i mało zdolną intelektualnie. Nie szukała wielkości. Świadczy o tym choćby następująca historia: ktoś przyniósł do klasztoru w Nevers informację, że w Lourdes można kupić zdjęcia Bernadety. Opłata za ich nabycie była śmiesznie mała. Wizjonerka skwitowała to słowami: „Widocznie tyle jestem warta”.

    Modlitwa – najważniejsze zadanie Bernadety

    Jednocześnie wciąż trwała przy danej jej przez Maryję słodko-gorzkiej obietnicy: „Obiecuję ci szczęście, ale nie na tej ziemi” i to pewnie z niej czerpała siły do przyjmowania w pokoju i z dziękczynieniem cierpienia fizycznego i upokorzeń.

    Jednym z ostatnich była chwila przydzielania nowym profeskom wieczystym ich miejsca w zgromadzeniu. Była wtedy wśród nich i s. Soubirous, jednak przełożone jakby o niej zapomniały. Dopiero biskup zwrócił uwagę, że jej nie dano żadnego miejsca. Zapytał więc, co umie. Odparła, że nic, tylko się modlić. Więc ordynariusz wyznaczył jej jako zadanie w zakonie modlitwę.

    Zmarła 16 kwietnia 1879 roku w wieku zaledwie 33 lat. Został po niej malutki notatnik duchowy, a w nim piękny duchowy „testament” – spisany niewiele przed śmiercią hymn dziękczynienia. Za wszystko.

    Testament Bernadety Soubirous*

    Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałam pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie… dziękuje Ci, Jezu.

    Za dni, w który przychodziłaś, Maryjo, i za te, w które nie przyszłaś – nie będę Ci się umiała odwdzięczyć, jak tylko w raju. Ale i za otrzymany policzek, za drwiny, za obelgi, za tych, co mnie mieli za pomyloną, za tych, co mnie posądzali o oszustwo, za tych, co mnie posądzali o robienie interesu… dziękuje Ci, Matko.

    Za ortografię, której nie umiałam nigdy, za to, że pamięci nigdy nie miałam, za moją ignorancję i za moją głupotę, dziękuję Ci.

    Dziękuję Ci, ponieważ gdyby było na ziemi dziecko o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś je wybrała…

    Za to, że moja mama umarła daleko, za ból, który odczuwałam, kiedy mój ojciec, zamiast uścisnąć swoją małą Bernadetę, nazwał mnie “siostro Mario Bernardo” … dziękuję Ci, Jezu. Dziękuję Ci za to serce, które mi dałeś, tak delikatne i wrażliwe, a które przepełniłeś goryczą…

    Za to, że matka Józefa obwieściła, że się nie nadaję do niczego, dziękuję…, za sarkazmy matki mistrzyni, jej głos twardy, jej niesprawiedliwości, jej ironię i za chleb upokorzenia… dziękuję.

    Dziękuję za to, że byłam tą uprzywilejowaną w wytykaniu mi wad, tak że inne siostry mówiły: “Jak to dobrze, że nie jestem Bernadetą”.

    Dziękuję, za to, że byłam Bernadetą, której grożono więzieniem, ponieważ widziałam Ciebie, Matko… tą Bernadetą tak nędzną i marną, że widząc ją, mówili sobie: “To ta ma być Bernadeta, którą ludzie oglądali jak rzadkie zwierzę?”.

    Za to ciało, które mi dałeś, godne politowania, gnijące…, za tę chorobę, piekącą jak ogień i dym, za moje spróchniałe kości, za pocenie się i gorączkę, za tępe ostre bóle… dziękuję Ci, mój Boże.

    I za tę duszę, którą mi dałeś, za pustynię wewnętrznej oschłości, za Twoje noce i Twoje błyskawice, za Twoje milczenie i Twe pioruny, za wszystko. Za Ciebie – i gdy byłeś obecny, i gdy Cię brakowało… dziękuje Ci, Jezu.

    Elżbieta Wiater/Aleteia.pl/*źródło: “Fonti Vive”, Caravate, wrzesień 1960

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 kwietnia

    Święte Anastazja i Bazylissa, męczennice

    Zobacz także:
      •  Święty Cezary Bus, prezbiter
    ***
    Śmierć świętych Anastazji i Bazylissy
    Anastazja i Bazylissa są wspominane w “Martyrologium rzymskim” jako uczennice apostolskie, matrony rzymskie nawrócone na chrześcijaństwo przez nauczanie świętych Apostołów Piotra i Pawła. Po ich męczeńskiej śmierci, odnalazły ich ciała i pochowały potajemnie pod osłoną nocy. Za to skazano je na tortury (obcięto im języki i kończyny) i ścięcie. Poniosły śmierć za czasów Nerona w roku 67 (lub 68). Są patronkami cenzorów, wzywane w bólach głowy.W ikonografii atrybutem świętych Anastazji i Bazylissy są nożyce, palma. Często są przedstawiane bez głowy, rąk i nóg.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Święte Anastazja i Bazylisa

    Święte męczenniczki (zm. ok. 68r.)

    Dwie szlachetne matrony rzymskie, które nawróciły się dzięki nauczaniu św. Piotra
    i św. Pawła. Gdy Apostołowie zginęli śmiercią męczeńską, odnalazły ich ciała
    i pochowały pod osłoną nocy.

    Niestety władze odkryły, kto pochował św. Piotra i św. Pawła, Anastazja i Bazylisa zostały przyprowadzone przed cesarza Nerona i wtrącone do więzienia, a po tym jak odmówiły wyparcia się wiary katolickiej skazane na śmierć. Przed wykonaniem wyroku zostały brutalnie okaleczone, wyrwano im języki i odcięto kończyny, po czym ścięto głowy.

    Kościół p.w. Matki Bożej Królowej Pokoju w Rzymie

    ***

    Ich relikwie znajdują się w kościele p.w. Matki Bożej Królowej Pokoju w Rzymie
    (Santa Maria della Pace), nieopodal Placu Navona (Piazza Navona).

    Patronki:
    Cenzorów, wzywane w bólach głowy.

    Ikonografia:
    Przedstawiane najczęściej razem, w długich szatach, czasami niosące ciała św. Piotra
    i św. Pawła. Ich atrybutami są: palma, nożyce.

    Święci Pańscy

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 kwietnia

    Święta Ludwina, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Walerian, męczennik
    ***
    Święta Ludwina

    Ludwina (Ludmiła) urodziła się w Holandii w miasteczku Schiedam koło Rotterdamu 18 marca 1380 roku. Jej rodzice, Piotr i Petronela, pochodzili ze zubożałej szlachty. Ludwina była dziewiątym dzieckiem. Należała do najurodziwszych dziewcząt miasta. O jej rękę ubiegało się wielu. Chrystus chciał ją jednak mieć wyłącznie dla siebie. Kiedy dziecko miało zaledwie 7 lat, złożyło ślub dozgonnej czystości. Kiedy miała 15 lat, w czasie zabawy na lodzie, upadła tak nieszczęśliwie, że uszkodziła sobie kość pacierzową. To był początek jej Golgoty, trwającej długich 38 lat. Przez tak długi czas Ludwina nie opuszczała łóżka, a życie jej było jednym, powolnym konaniem. Od leżenia powstały bolesne odleżyny. Ciało pokryło się jedną raną. Gnijąca i cuchnąca flegma, wydobywająca się z ran, odstraszyła od chorej nawet najodważniejszych. Lekarze nie mogli rozeznać się w chorobie. Stosowali eksperymentalne zabiegi, które nie tylko nie pomagały i nie przynosiły żadnej ulgi, ale wręcz przeciwnie – zaostrzały sytuację.
    Początkowo nieszczęśliwa Ludwina usiłowała jeszcze chodzić, czołgając się na rękach i kolanach po ziemi. Potem i na to zabrakło sił. Paraliż tak ją obezwładnił, że poruszała tylko głową i lewą ręką. Zgangrenowane wnętrzności wydawały ustami, uszami i nosem cuchnącą ropę z krwią. W ranach zalęgło się robactwo. Na domiar złego nie było komu koło chorej chodzić, a przecież potrzebowała stałej opieki. Najęto wreszcie do posługi kobietę, która nie tylko nie była pomocą dla Ludwiny, ale często lżyła ją, pluła na jej twarz, a nawet posuwała się do rękoczynów.
    To morze cierpienia fizycznego i duchowego początkowo doprowadzało Ludwinę do rozpaczy. Buntowała się, narzekała na swój los, pragnęła śmierci jako wybawienia. Dopiero gdy pewnego dnia odwiedził ją spowiednik i przypomniał mękę i śmierć Pana Jezusa, otworzył jej oczy na wartość i sens cierpienia. Odtąd cicho i bohatersko zaczęła znosić swój los. W swoim cierpieniu jednoczyła się z męką Pana Jezusa tak, że powoli nawet pokochała swoje cierpienia. Uznała w nich szczególny rodzaj swojego apostolstwa. Już nie błagała ani o zdrowie, ani o śmierć, ale by cierpieniem mogła nawrócić jak najwięcej grzeszników, przynieść ulgę duszom w czyśćcu cierpiącym, być ofiarną żertwą dla umęczonego Oblubieńca.
    W tej długiej agonii Bóg nawiedzał ją duchowymi pociechami, wizjami, a nawet ekstazą. W ostatnich latach żyła podobnie jak św. Mikołaj z Flüe – wyłącznie Komunią świętą. Rychło też sława jej świętości obiegła okolicę. Przychodzono do niej tłumnie, polecano się jej modlitwie, proszono o rady. Dary, jakie jej składano, oddawała ubogim. Tomasz a Kempis pisze w jej żywocie, że na wiadomość o pewnej ubogiej wdowie posłała jej przez znajomą osobę 8 franków. Okazało się jednak, że te franki mimo robionych wydatków zawsze pozostawały nieuszczuplone. Dzięki temu wdowa mogła zaopatrzyć swój dom i spłacić wszystkie długi. Na pamiątkę przechowywano ten woreczek, zwany “sakiewką Bożą”. Ludwina miała także dar przepowiadania. Tuż przed śmiercią zjawił się jej Pan Jezus z piękną koroną, w której jednak brakowało kilka klejnotów. Rzekł do niej: “Córko, potrzeba je jeszcze dopełnić”. W kilka dni potem na Ludwinę napadli bandyci, ograbili ją doszczętnie i pobili.
    14 kwietnia 1433 roku, po 53 latach życia, Ludwina przeniosła się do szczęśliwej wieczności. Gdy ubierano ją do trumny, zauważono na jej ciele zamiast koszuli ostrą włosiennicę. Papież Leon XIII w roku 1890 zatwierdził jej kult.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 kwietnia

    Święty Hermenegild, królewicz i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Marcin I, papież i męczennik
    ***
    Święty Hermenegild

    Po śmierci króla Wizygotów, Atanagilda (+ 567), ich królem został obrany Liuwa, który niebawem podzielił się ogromnym królestwem ze swoim bratem, Leowigildem: sobie zostawił Galię, a jemu oddał rządy nad Hiszpanią. Po śmierci Liuwy panem całego państwa Wizygotów zachodnich został Leowigild (573). Jego pierwszą małżonką była Teodozja, córka Seweriana z Kartaginy, który był ojcem świętego rodzeństwa: Leandra, Izydora z Sewilli, Fulgencjusza i Florentyny. Z tego to małżeństwa Leowigild miał dwóch synów: św. Hermenegilda i Rekareda. Po śmierci Teodozji Leowigild pojął za żonę Goswinatę, która namówiła króla do przyjęcia arianizmu.
    Dla sprawniejszych rządów Leowigild oddał Hermenegildowi w zarząd Hiszpanię, a sam pozostał w Galii. Królewicz w tym czasie ożenił się i miał syna. Zamieszkał w Sewilli. Oboje z żoną nie tylko nie przeszli na arianizm, ale ze wszystkich sił popierali Kościół katolicki. To stało się przyczyną konfliktu z ojcem. Leowigild wydał dekret, nakazujący wszystkim poddanym przejście na arianizm (580). Co więcej, zebrał synod i zmusił biskupów, by potwierdzili jego uchwałę. Zaczęło się formalne prześladowanie opornych: skazywano ich na więzienie i banicję. Jednak katolicka Sewilla i jej okolice stawiły zbrojny opór.
    Doszło do wojny domowej, która dla Hermenegilda skończyła się klęską. Cesarz wschodnio-rzymski, który przez wygnanego z kraju św. Leandra przyrzekł pomoc, skuszony okupem zaofiarowanym przez Leowigilda, zostawił katolików samych swemu losowi. Po dwóch latach wojny Hermenegild usiłował ratować się ucieczką do Kordoby. Ojciec zdobył miasto i skazał syna na wygnanie do Walencji. Hermenegild nie czuł się tam jednak bezpieczny i usiłował uciec. Został wszakże pochwycony i uwięziony w Tarragonie. Tu ojciec usiłował wszelkimi sposobami nakłonić syna do odstępstwa od wiary: obietnicami, groźbami, a nawet męką. W roku 586 posłał król do syna, do więzienia, ariańskiego biskupa z Komunią wielkanocną. Jej przyjęcie Leowigild traktował jako znak pogodzenia się z losem i przyjęcia arianizmu. Kiedy zaś Hermenegild stanowczo odmówił, w sam dzień Wielkanocy został zamordowany.
    Krew bohatera nie poszła jednak na marne. Brat św. Hermenegilda, Rekared, po śmierci Leowigilda, która nastąpiła rychło po męczeństwie Hermenegilda, przywrócił katolicyzm w całym państwie.
    O Hermenegildzie pisali opat z Biclaro i św. Izydor z Sewilli (+ 636). Św. Grzegorz I Wielki (+ 604) poświęcił mu osobny rozdział w swoich Dialogach.
    Kult królewicza nie powstał samorzutnie zaraz po śmierci, jak to się zwykle dzieje – na większą skalę rozpoczął się bowiem dopiero w wieku XII. Król Filip II wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o kanonizację. Dokonał jej papież Sykstus V w 1586 roku – a więc dopiero w 1000 lat po śmierci Świętego. Papież wyznaczył również dzień 13 kwietnia na doroczną pamiątkę i wspomnienie św. Hermenegilda. Papież Urban VIII rozciągnął to wspomnienie na cały Kościół (1636). Także Grecy obchodzą dzień męczeństwa Hermenegilda 30 października, a Ormianie – 29 marca. To piękny i wymowny ślad dawnej jedności Kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 kwietnia

    Święty Zenon z Werony, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Juliusz I, papież
    ***

    Święty Zenon z Werony. Walczył o pozyskanie pogan dla Chrystusa
    ***

    Zenon urodził się ok. 300 r. w Cezarei Mauretańskiej (teren dzisiejszej Algierii). Jako młodzieniec był świadkiem męczeństwa św. Arkadiusza – widział, jak odrąbywano mu ręce i nogi, by go zmusić do wyparcia się wiary. W jednym ze swoich pism Zenon podaje, że krew płynęła z ran Arkadiusza, tryskając jakby cztery fontanny. Wreszcie męczennikowi odcięto głowę.
    Zenon studiował w znanych ówcześnie ośrodkach kultury i nauki Afryki Północnej: w Syrcie i Madaurze. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się w Weronie, gdzie w 350 r. wyświęcono go na kapłana. Dwanaście lat później został biskupem tego miasta. “Trzodę swoją ochraniał przed niebezpieczeństwami arianizmu i panującego wokół pogaństwa” – głosi Martyrologium rzymskie. Pozostawił po sobie 93 tzw. traktaty, będące cennym świadectwem ówczesnej mentalności, metod duszpasterskich i wskazań liturgicznych. W swoich pismach zostawił szczegółowy opis ówczesnej praktyki udzielania chrztu świętego i Eucharystii.
    Jego diecezja miała jeszcze sporo pogan. Zenon zabiegał więc, by pozyskać ich dla Chrystusa. Względem katechumenów zachowywał wielką ostrożność i roztropność w dopuszczaniu do chrztu świętego, by nie byli tylko powierzchownymi katolikami, a w życiu nadal poganami. Nauczanie wiary traktował jako swój pierwszy i zasadniczy pasterski obowiązek. Bardziej jednak uczył swoich wiernych życia chrześcijańskiego własnym przykładem niż słowem.
    Zmarł w roku 375 (w innych źródłach podawany jest rok 371 lub 380). Jest patronem Werony oraz łaziebnych, żebraków i wędkarzy (do dziś w Weronie pokazywany jest kamień, na którym siadał łowiąc ryby). Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Werona wystawiła ku jego czci aż 8 kościołów, a w diecezji – 40 jako swojemu głównemu patronowi. Pochwały o nim głosili: św. Ambroży (IV w.), św. Petroniusz (V w.) i św. Grzegorz I Wielki (VI/VII w.). Do wieku XVI św. Zenon z Werony był czczony jako męczennik. Tak również go wspomina Martyrologium Rzymskie. Nie jest to wykluczone, gdyż wtedy właśnie szalał arianizm, popierany przez cesarzy, którzy nie cofali się nawet przed wydawaniem wyroków śmierci na praworządnych biskupów.
    W ikonografii Święty jest przedstawiany w stroju biskupim z wędką lub rybą w ręce, z dwiema rybami na książce (symbol gorliwego pasterza) lub w saku (sieci na ryby w kształcie worka) – może dla przypomnienia faktu, który opisuje św. Grzegorz, iż w czasie wylewu Adygi – dopływu Padu, dzięki modlitwie św. Zenona rozszalałe wody, które zalały miasto, oszczędziły jego katedrę. Atrybutami świętego są pastorał, ryba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 kwietnia

    Święta Gemma Galgani, dziewica

    Święta Gemma Galgani

    Gemma przyszła na świat 12 marca 1878 roku w Lucce (Włochy) jako piąte z ośmiorga dzieci aptekarza Henryka Galgani i Aurelii z domu Landi. Chrzest otrzymała następnego dnia po urodzeniu wraz z imionami: Gemma Humberta Pia. Jeszcze jako dziecko została oddana do szkoły sióstr Oblatek Ducha Świętego. Przełożoną tej szkoły była bł. Helena Guerra (+ 1914), założycielka tego zgromadzenia. W ósmym roku życia dziewczynka została dopuszczona do I Komunii świętej i do sakramentu Bierzmowania. W wigilię przyjęcia Pana Jezusa napisała w swoim dzienniczku: “Postaram się, aby każdą spowiedź odprawiać i Komunię świętą przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona”.
    Bóg nie oszczędzał jej cierpień. Mając 8 lat straciła matkę. Potem na gruźlicę zachorował jej ukochany brat. Gemma opuściła szkołę i internat sióstr, by oddać się pielęgnacji brata-kleryka, Eugeniusza, czuwając przy nim dzień i noc. Wyczerpana, zupełnie tak osłabła, że odchorowała to przez trzy miesiące. Do pełnego zdrowia nigdy już nie mogła powrócić. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg. W czasie operacji, nader bolesnej, ściskała w rękach krzyż. To był dopiero początek doświadczeń. Wkrótce nadeszła śmierć ojca, zupełny krach majątkowy, gruźlica kręgosłupa, zapalenie nerek. Cały rok Gemma przeleżała w łóżku, unieruchomiona gipsowym gorsetem. Wreszcie musiała opuścić własny dom, gdyż było w nim zbyt ciasno. Na prośbę spowiednika przyjęła ją do siebie pewna pobożna niewiasta z rodziny Gianninich. Był moment, że jej stan był już beznadziejny. Poddała się ponownie operacji. Wpatrzona w wizerunek Chrystusa Pana na krzyżu, zniosła ją bez słowa skargi i jęku.
    8 czerwca 1899 r., w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia ran Pana Jezusa. Sama tak o tym napisała: “Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: «Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?» Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”. Odtąd stygmaty odnawiały się u Gemmy regularnie, co tydzień. Rany krwawiły od wieczoru w czwartek, kiedy przeżywała mękę Zbawiciela, aż do godz. 15 w piątek. Wtedy przestawały krwawić i natychmiast zasklepiały się. Dwa lata później Gemma została naznaczona kolejnymi stygmatami: korony cierniowej i śladów biczowania.
    W roku 1902, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, Gemma zachorowała śmiertelnie. Po chwilowym polepszeniu się zdrowia, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Wezwany spowiednik udzielił jej ostatnich sakramentów. Agonia miała jednak trwać jeszcze przez szereg długich miesięcy, bo aż do 11 kwietnia 1903 roku. W Wielką Środę Gemma przyjęła wiatyk, a w Wielką Sobotę koło południa, mając zaledwie 25 lat, zmarła. Na kilka lat przed śmiercią Gemma zapoznała się z zakonem pasjonistów, któremu założyciel, św. Paweł od Krzyża, wyznaczył jako pierwszy cel słodkie rozważanie męki Pana Jezusa i rozpowszechnianie tego nabożeństwa wśród wiernych Kościoła. Spowiednikami i kierownikami duchowymi św. Gemmy byli pasjoniści. Na ręce jednego z nich złożyła także cztery śluby, właściwe zakonowi.
    Papież Pius XI zaliczył Gemmę do chwały błogosławionych w 1933 roku, a papież Pius XII w roku 1940 dokonał jej kanonizacji. Powodem uznania jej świętości stało się świadome, milczące przyjęcie cierpienia. Atrybutem świętej jest lilia. Jest patronką studentów i aptekarzy. W Lucca, w klasztorze pasjonistów, można oglądać skromne sprzęty, których używała św. Gemma, oraz narzędzia pokuty, lekturę, fotografie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani

    ŚWIĘTA GEMMA GALGANI – CZYLI SZALEŃSTWO KRZYŻA

    DZIECIŃSTWO ŚWIĘTEJ GEMMY

    Urodziła się 12 marca 1878 w okolicach Lukki, w Borgonuovo, jako piąte z ośmiorga dzieci, w rodzinie Henryka i Aurelii Galganich. Nazajutrz została ochrzczona. Imię Gemma oznacza po włosku klejnot. Matka martwiła się, iż imienia tego nie nosiła żadna ze świętych, ale zaprzyjaźniony z nią ksiądz pocieszał ją, iż może to oznaczać, że dziecko stanie się pewnego dnia rajskim klejnotem.

    Zaledwie w miesiąc po jej narodzinach cała rodzina przeniosła się do miasta, na ulicę Borghi. Pod czułą opieką matki i Carlotty Landucci, która uczyła ją pisać i czytać, w wieku pięciu lat odmawiała już oficjum ku czci Najświętszej Maryi Panny, a także za zmarłych, z łatwością dorosłej osoby. Matka przed swą przedwczesną śmiercią zaszczepiła w niej pragnienie nieba i nauczyła wiele o Bogu.

    Pewnego dnia zastano Gemmę w pokoju, klęczącą przed obrazem Najświętszego Serca Maryi. Modliła się w skupieniu, ze złożonymi rękoma. Wujek, który ujrzał tę scenę był nią uderzony i zapytał ją cicho: „Co ty tu robisz?” Dziewczynka odpowiedziała: „Odmawiam Zdrowaś Maryjo. Pozwól mi się modlić.”

    Był jakiś dziwny wdzięk w tej dziewczynce już oddanej oczyszczającemu i oświecającemu działaniu Ducha Świętego. Zachowała ten wdzięk, który przemieniał jej oblicze aż do śmierci, 11 kwietnia 1903 r. Miała zaledwie 25 lat: życie krótkie, lecz wypełnione zjawiskami mistycznymi o wielkiej różnorodności.

    PIERWSZE DOŚWIADCZENIA BOGA

    Pierwsze nadprzyrodzone doznanie miało miejsce najprawdopodobniej około 26 maja 1885 r. Gemma tak to opisała: „Uczestniczyłam najlepiej jak potrafiłam we Mszy św. i modliłam się za mamę, kiedy nagle jakiś głos powiedział mi w sercu: „Czy zechcesz mi dać twoją mamę?” „Tak, odpowiedziałam, pod warunkiem, że mnie też weźmiesz, razem z nią” „Nie – mówił dalej głos – ty na razie musisz zostać z tatą. Ja ją zaprowadzę do Nieba. Oddaj mi chętnie twoją mamę.” Musiałam przytaknąć… Kiedy po mszy św. wróciła do domu rozpłakała się na widok mamy.

    Mama odeszła z tego świata w wieku 39 lat, dotknięta gruźlicą bardzo rozpowszechnioną w tamtej epoce, we wszystkich regionach. Po śmierci matki Gemma została powierzona na jakiś czas cioci, Helenie Landi. Był to okres duchowego osamotnienia młodej sieroty, pomimo uprzejmości tej oddanej osoby, która podziwiała głęboko siostrzenicę.

    Gemma kontynuowała naukę. Od początku 1887 roku rozpoczęła ją w pensjonacie Instytutu Oblatek Ducha Świętego, nazywanym zwyczajowo w Lukka Instytutem św. Zyty.

    Gemma korzystała tu z atmosfery głęboko religijnej i zrównoważonej. Jej dusza znalazła klimat sprzyjający, który pozwolił łasce przynieść owoce.

    PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA

    19 czerwca 1887 r. Gemma przystąpiła po raz pierwszy do Komunii św. W przeddzień wieczorem napisała do swego ojca: „Mój drogi ojcze, jesteśmy w przededniu mojej pierwszej Komunii Świętej, dla mnie dnia nieskończonego szczęścia. Proszę cię o przebaczenie za troski, jakich ci przysporzyłam i proszę cię dziś wieczór, abyś o wszystkim zechciał zapomnieć…”

    Dla Gemmy to spotkanie z Jezusem Eucharystycznym było jednym z najważniejszych wydarzeń jej krótkiego życia. W swoim dzienniku napisała: „Postaram się każdą spowiedź odprawiać i Komunię św. przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona…”

    Po latach zaś napisała: „Nie sposób opisać tego, co w owym momencie zaszło pomiędzy mną a Jezusem. Sprawił, że bardzo silnie odczułam Go w mej duszy. Uświadomiłam sobie wtedy, że rozkosze niebieskie różnią się od ziemskich, i ogarnęło mnie pragnienie utrwalenia tego mojego związku z Bogiem wiecznym”.

    SZKOŁA

    Po tym wielkim wydarzeniu Gemma odnalazła na nowo rytm życia Instytutu świętej Zyty.

    „Wyróżniała się od innych inteligencją – oświadczyła siostra Julia Sestini. Szczególnie łatwo uczyła się francuskiego i miała zdolności matematyczne.” Gemma zaś w tym okresie zanotowała: „Czuję, jak rodzi się w mojej duszy wielkie pragnienie poznania w szczegółach całego życia i Męki Jezusa.”

    To pragnienie poznania Męki Jezusa rozwinęło się najpierw na terenie szkoły. W wieku 13 lat Gemma była już duszą spragnioną Boga. Także rekolekcje, w jakich uczestniczyła w 1891 r., były dla niej okazją do autentycznego wzrostu duchowego.

    „Pojęłam, że Jezus zsyłał mi okazję do dobrego poznania samej siebie i do większego oczyszczenia mnie, abym Mu się bardziej podobała.”

    Gemma poszukiwała samotności, skupienia, gdyż potrafiła w nim znaleźć „samego Jezusa”. Obecność Boga tak ją pochłaniała, że coraz bardziej wspólnotowe życie stawało się dla niej przykre. Siostra Julia troskliwie czuwała, aby młoda uczennica zachowała doskonałą równowagę.

    Gemma była bardzo lubiana, tak przez nauczycieli, jak i przez koleżanki. Mimo iż cicha i pełna rezerwy, zawsze gotowa była obdarzyć każdego przyjaznym uśmiechem. Będąc z natury dzieckiem bystrym i żywym, już jako uczennica, przejawiała ogromną samodyscyplinę, panując nad swymi emocjami. Przełożona sióstr poprosiła kiedyś nauczycielkę Gemmy i całą klasę o modlitwę za konającego, który odmawiał przyjęcia Sakramentów. Kiedy modlitwa dobiegła końca, Gemma wstała, podeszła do nauczycielki i szepnęła jej na ucho: „Zostałyśmy wysłuchane”. Tego samego dnia, wieczorem, dotarła do nich wiadomość, że człowiek rzeczywiście nawrócił się i przed śmiercią odnalazł pociechę w wierze.

    Mimo iż uczyła się dobrze, chroniczna choroba zmusiła ją do przedwczesnego opuszczenia szkoły. Do końca swych dni miała kłopoty ze zdrowiem.

    WRAŻLIWOŚĆ NA NĘDZĘ

    Gemma była wrażliwa na ludzką nędzę. Opowiada: „Za każdym razem, kiedy wychodziłam z domu prosiłam mojego ojca o pieniądze, a gdy odmawiał prosiłam, aby mi pozwolił zabrać chleb, mąkę albo inne rzeczy. Zawsze na swojej drodze spotykałam biedaków. Tym, którzy przychodzili do domu dawałam ubrania i wszystko, co miałam pod ręką, lecz szybko mój spowiednik mi tego zakazał… Kiedy wychodziłam z domu spotykałam samych biedaków i oni wszyscy biegli za mną. Nie miałam im co dać. Płakałam z tego powodu stale ze smutku.”

    UMIŁOWANIE KRZYŻA

    Od najmłodszych lat matka często pokazywała jej krzyż. W ten sposób Gemma żyła w bliskości Męki Jezusa. Z roku na rok pragnienie tej bliskości w niej rosło.

    Całe życie Gemmy pełne było doświadczeń mistycznych i specjalnych dowodów łaski. Częstokroć spotykały się one z niezrozumieniem, a nawet z drwinami. Znosiła to jako jedną z form pokuty, pamiętając, że Pana naszego również nie wszyscy rozumieli, a niejeden z Niego drwił.

    POCZĄTEK TRUDNOŚCI

    Rok 1897 był dla niej i dla całej rodziny „bolesny”. Henryk Galgani – dobrze prosperujący farmaceuta – ciężko zachorował. Wcześniej każdy korzystał z jego wspaniałomyślności: jedni pożyczali od niego pieniądze, nie troszcząc się o zwrot, inni nie płacili za dzierżawę fermy. Powoli rodzina została całkowicie zrujnowana i wpadła w największą nędzę.

    Gemma zaczęła poznawać mękę Jezusa, nie tylko z opowiadań, nad którymi lubiła rozmyślać, lecz przede wszystkim poprzez wydarzenia, jakie wnikały w nią jak płomienie.

    DZIAŁANIE ANIOŁA

    Gemma często widywała swego Anioła Stróża, utrzymywała z nim bardzo bliski kontakt. Czasem Anioł chronił ją i pocieszał, niekiedy udzielał rad, a nawet ganił surowo za jej wady, mówiąc: „Wstyd mi za ciebie”. Czasem słyszano, jak się z Nim spierała, tak że nawet jej duchowy opiekun, o. Germano, przypominał jej, iż rozmawia z błogosławionym duchem, któremu winna jest szacunek.

    Pierwsze widzialne działanie Anioła Stróża zanotowano we wrześniu 1895 r. Gemma otrzymała złoty zegarek i cieszyła się, że wyjdzie przyozdobiona tą „biżuterią”. Po jej powrocie do domu ukazał się jej Anioł, mówiąc: „Pamiętaj, że kosztownymi przedmiotami, które służą do przyozdobienia się oblubienicy dla ukrzyżowanego Króla, mogą być wyłącznie ciernie i krzyż.”

    Ogarnięte bojaźnią serce Gemmy przeczuło teraz, czym się miała stać: oblubienicą ukrzyżowanego Króla. Napisała: „Chcę iść za Tobą, Jezu, za cenę wszelkiego bólu, chcę iść za Tobą z gorliwością.”

    Wzmianki o Aniele Stróżu znajdują się na niemal każdej stronie dziennika Gemmy. Opisała kiedyś, że diabeł bił ją w ramię przez prawie pół godziny. „Potem przyszedł mój Anioł Stróż i zapytał, co się dzieje; błagałam go, by spędził ze mną tę noc, on jednak odpowiedział: Muszę iść spać. „Nie – powiedziałam. – Aniołowie Jezusa nie sypiają!” „A jednak – stwierdził uśmiechając się – powinienem odpocząć. Gdzie mnie położysz?” Prosiłam, by pozostał blisko mnie. Poszłam do łóżka; potem miałam wrażenie, że rozpostarł skrzydła i uniósł się nad moją głową. Rano jeszcze był”.

    Jedną z najbardziej zadziwiających rzeczy jest fakt, iż Gemma często wysyłała swego Anioła Stróża, zazwyczaj do Rzymu. Prosiła go, by doręczył ojcu Germano list lub jakieś ustne przesłanie. Odpowiedzi nierzadko doręczał Anioł Stróż owego kapłana. Uświadamiając sobie, jakie to niezwykłe, ojciec Germano prosił Niebo o znak, iż jest to zgodne z wolą Bożą.

    Po śmierci Gemmy napisał: „Iluż próbom nie poddawałem tego fenomenu, by się upewnić, że mam do czynienia z nadnaturalną interwencją! A jednak żadna z moich prób nie dała wyniku negatywnego; coraz bardziej nabierałem przekonania, że to, jak i wiele innych nadzwyczajnych zjawisk związanych z jej życiem, dowodziło, iż niebu sprawia radość zabawa z tą niewinną i wspaniałą panną”.

    ŚMIERĆ PANA GALGANI

    Dla Gemmy i jej rodziny sytuacja stała się niepokojąca nazajutrz po śmierci pana Galgani. Napisała ona wtedy: „Po śmierci mojego ojca zostaliśmy bez niczego. Nie mieliśmy już za co żyć.”

    Od początku r. 1898 rodzina Galgani zamieszkała pod numerem 13 na ulicy Viscione w dzielnicy ludowej. A dziewiętnastoletnia Gemma zastąpiła siedmiu siostrom i braciom matkę. Kiedy starsi dorośli na tyle, by dzielić z nią obowiązki, ona przez krótki czas mieszkała z ciotką. Chociaż płaciła dobrem za każdy przejaw miłości ze strony ciotki i wujka, nie najlepiej znosiła ich bogate życie towarzyskie. Często bywali w mieście, zachęcając Gemmę, by wraz z nimi korzystała z życia, na które mogli sobie pozwolić.

    Oświadczyło się jej też dwóch młodzieńców. Ale Gemma pragnęła ciszy i spokoju, ponad wszystko przedkładając modlitwę i rozmowę z Bogiem. Po powrocie do domu Gemma niemal od razu zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Traciła stopniowo słuch i włosy. Ręce i nogi miała całkowicie sparaliżowane. Żaden z dostępnych wówczas leków nie był w stanie jej pomóc, pozostawała więc przykuta do łóżka przez prawie rok. Ale martwiło ją jedynie to, że sprawia kłopot opiekującym się nią krewnym.

    Wieści o heroicznej cierpliwości dziewczyny rozniosły się po mieście i wielu ludzi przychodziło ją pocieszyć. Dla każdego potrafiła znaleźć uśmiech i serdeczne słowo, jednak choroba postępowała…

    „Pewnego wieczoru – opowiada – bardziej zaniepokojona niż zwykle skarżyłam się Jezusowi, że skończę nie mogąc się wcale modlić, jeśli mnie nie uzdrowi. Pytałam, dlaczego pozostawiał mnie tak chorą. Wtedy Anioł mi odpowiedział: ‘Jeśli Jezus umartwia twoje ciało, to czyni tak, aby lepiej oczyścić twoją duszę.’

    Rano 3 marca 1899 r. Gemmę odwiedził jej spowiednik, prałat Volpi. Napisała: „Wyspowiadałam się i rano, wciąż przykuta do łóżka przyjęłam Komunię świętą. O, słodkie chwile, jakie spędziłam z Jezusem… odnowiłam moje przyrzeczenia Jezusowi, który mnie zapytał: ‘Gemmo, czy chcesz wyzdrowieć?’ Łaska została mi udzielona. Wyzdrowiałam.”

    PO UZDROWIENIU GEMMY

    Teraz życie powróciło do normalnego biegu. Gemma zbyt osłabiona z powodu choroby musiała na siebie uważać, lecz jej nadprzyrodzona gorliwość niosła ją pod tabernakulum. Każdego ranka śpieszyła przyjąć Jezusa, który napełniał ją tyloma łaskami.

    Pisała: „W drugi piątek marca 1899 r. wyszłam po raz pierwszy przyjąć Komunię św. I od tej chwili nigdy jej nie opuściłam…”

    Jezus obecny w Eucharystii stawał się dla Gemmy biegunem całego życia duchowego.

    Znajdując się przed wizerunkiem Serca Jezusa Gemma powiedziała Mu kiedyś: „O, mój Jezu, chciałabym tak bardzo Cię kochać, nie wiem jednak, jak to uczynić!” Usłyszałam głos – zapisała – który mi mówił: „Czy chcesz zawsze kochać Jezusa? Zatem nie przestawaj ani na chwilę cierpieć dla Niego. Krzyż jest tronem prawdziwie kochających Jezusa. Krzyż jest dziedzictwem wybranych w tym życiu.”

    GODZINA STYGMATÓW

    Życie wypełnione modlitwą i poszukiwaniem swego powołania, oczyszczeniem przez chorobę i codziennymi umartwieniami zostało ukoronowane największą łaską, która zaważyła na całym jej dalszym życiu.

    W oktawie Bożego Ciała, wieczorem 8 czerwca 1899, po powrocie do biednego domu przy ulicy Biscione, Gemma przyjęła łaskę najsłodszą i najstraszliwszą: ujrzała jak na jej ciele odciskają się święte znaki Męki, żywe odbicia ran Chrystusa. Była to również wigilia Uroczystości Najświętszego Serca Jezusa.

    „Poczułam wewnętrzny ból z powodu moich grzechów. Nigdy nie odczuwałam tego tak silnie jak wtedy. Ten ból niemal mnie przygniatał, jakbym miała umrzeć. Czułam jakby w tym uczestniczyły wszystkie władze duszy: rozum nie wiedział, że moje grzechy obrażały Boga; pamięć wszystkie je przede mną stawiała i sprawiała, że widziałam wszystkie udręki, jakie Jezus przeszedł, aby mnie zbawić; wola nakłaniała mnie, aby je wszystkie znienawidzić i obiecać, że wycierpię wszystko, żeby je wynagrodzić. Mnóstwo myśli przelatywało mi przez głowę. To były myśli bolesne, kochające, bojaźliwe, pełne nadziei i ufności. Kiedy się uspokoiłam, weszłam w stan ekstazy i ujrzałam Niebieską Mamę, która miała po swej prawicy mojego Anioła Stróża, który nakazał mi odmówienie aktu żalu. Kiedy to uczyniłam, Mama Niebieska skierowała do mnie te słowa: „Córko, w imię Jezusa, są ci odpuszczone wszystkie grzechy.” Potem dodała: „Jezus, mój Syn tak bardzo cię kocha, że chce cię obdarzyć łaską. Czy potrafisz być jej godna?”

    W mojej nędzy nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ona zaś dodała: „Ja będę ci Matką, a czy ty będziesz umiała być mi prawdziwą córką?” Ujęła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej samej chwili ukazał się Jezus, który miał otwarte wszystkie rany. Z jego ran jednak nie płynęła już krew, lecz strumienie ognia, które dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Odczułam, że umieram. Upadłam na ziemię, lecz Mama mnie podniosła i znowu okryła mnie swoim płaszczem. Na kilka godzin pozostałam w takiej pozycji. Potem Mama pocałowała mi czoło i wszystko znikło. Odczuwałam jednak nadal silny ból w stopach, dłoniach i sercu. Wstałam, aby się położyć i zauważyłam, że z miejsc, które mnie tak bolały płynie krew. Owinęłam te miejsca i potem, wspomagana przez Anioła Stróża położyłam się. Ból i udręki, jakie mi wcześniej dokuczały, zastąpił doskonały pokój. Rankiem ledwo trzymałam się na nogach, aby iść przyjąć Komunię św. Włożyłam rękawiczki, aby zakryć dłonie. Ledwie powłóczyłam nogami. Sądziłam, że lada chwila umrę. Jakiż ból towarzyszył mi w ten piątek, w Uroczystość Najśw. Serca Jezusa.”

    Potem pokazała stygmaty jednej z ciotek, mówiąc: „Popatrz tylko, co zrobił mi Jezus!”

    W każdy czwartkowy wieczór Gemma wchodziła w stan ekstazy i wtedy znów pojawiały się te ślady. Stygmaty utrzymywały się do piątkowego wieczoru lub sobotniego ranka. Potem krwawienie ustawało, rany zasklepiały się, a miejsce głębokich ran zajmowały białe blizny. W późniejszym okresie jeden z opiekunów duchowych Gemmy zwrócił się do przedstawicieli nauki, prosząc o zbadanie jej stygmatów. Zgodnie z przewidywaniami Gemmy, lekarz uznał je za swoisty objaw choroby: urojenie zbyt pobożnej duszy.

    Stygmaty Gemmy przestały się pojawiać po roku. Opiekun duchowy zabronił jej przyjmowania tej łaski, wymodliła więc to, że znamiona Męki Jezusa ustąpiły, chociaż białe ślady widoczne były aż do dnia jej zgonu.

    Dzięki pomocy spowiednika Gemma zamieszkała z rodziną o nazwisku Giannini w Lukka, gdzie mogła więcej czasu poświęcać życiu duchowemu.

    Prałat Volpi polecił Cecylii Giannini, aby jak najbliżej siebie trzymała Gemmę – gdyż było dla niej konieczne, żeby była otoczona troską, a równocześnie ukryta przed światem. Rodzina, która liczyła wtedy jedenaścioro dzieci, przyjęła Gemmę jako dwunaste dziecko.

    W ich domu w Lukka do dziś czuje się niewidzialną obecność Gemmy. Ona sama odczuwała wielką wdzięczność wobec tej przybranej rodziny i niejeden raz słyszano, jak trwając w ekstazie, modliła się za jej członków. Radośnie wypełniała obowiązki domowe i pomagała w nauce dzieciom swych gospodarzy. To, co Gemma mówiła w ekstazie, jest dość dobrze udokumentowane. W tym stanie uniesienia dusza tak bardzo zespala się z Bogiem, że normalna aktywność zmysłów ulega zawieszeniu. Spowiednik oraz krewna przybranej rodziny, Cecylia, często słuchali słów Gemmy i zapisywali jej rozmowy z Niebem.

    Ojciec Germano słyszał kiedyś, jak się spierała z Najwyższym Sędzią o kwestię zbawienia pewnej duszy. Mówiła: „Szukam nie Twej sprawiedliwości, ale Twej łaski. Wiem, że przez niego roniłeś łzy, ale….nie możesz myśleć o jego grzechach. Musisz myśleć o Krwi, którą przelałeś. Odpowiedz mi teraz, Jezu; powiedz, że zbawiłeś mojego grzesznika”.

    Gemma podała nazwisko człowieka, o którego się modliła. Tuż potem zawołała radośnie: „Został zbawiony! Zwyciężyłeś; Jezu zawsze tak triumfuj”.

    Potem stan uniesienia ustąpił. Ledwie o. Germano opuścił pokój, usłyszał pukanie. Jakiś obcy chciał z nim rozmawiać. Kiedy człowiek znalazł się przed kapłanem, upadł na kolana zalewając się łzami: „Ojcze, chcę się wyspowiadać”. Kapłan ze zdumieniem stwierdził, że ma do czynienia z „grzesznikiem Gemmy”.

    Podczas badania jej apostolstwa wszyscy świadkowie zeznawali, iż w sposobie jej bycia nie było sztuczności. Kiedy kończył się stan ekstazy, powracała do normalnego życia, cicho i radośnie, zajmując się sprawami domu. Większość tych, którzy ją znali, nie miała pojęcia o wielu surowych pokutach, jakie sobie zadawała, i ofiarach, jakie podejmowała. Nieliczni mieli ten przywilej, iż uświadamiali sobie, jak bardzo została wyróżniona. Pomimo wszystkiego, co się jej przytrafiło, Gemma umiała znaleźć w tej trudnej drodze życia prawdziwą radość. Powiedziała kiedyś: „Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku”.

    «Nikt nie umierał tak jak Gemma…»

    W styczniu 1903 r. wykryto u niej gruźlicę. Ażeby uchronić jej przybraną rodzinę, Gemmę odizolowano w niewielkim mieszkaniu niedaleko domu Gianninich. Przez cztery miesiące bez słowa skargi znosiła chorobę. Zmarła cicho, w obecności księdza z miejscowej parafii, 11 kwietnia. Ksiądz ten powiedział podczas przesłuchania: „Wielokrotnie stawałem przy łożu śmierci, nigdy jednak nie widziałem nikogo, kto by umierał tak jak Gemma; nie zapowiadając tego żadnym gestem, żadną łzą ani nawet urywanym oddechem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej wargach; nie mogłem uwierzyć, że naprawdę nie żyje”.

    Za życia łączyły ją ścisłe powiązania z zakonem Męki Pańskiej, nie tylko z racji jej duchowości pasyjnej, ale i dlatego, że za życia pozostawała pod duchowym kierownictwem świątobliwego pasjonisty o. Germana Ruoppoli. Po śmierci jej ciało spoczęło w kościele Sióstr Pasjonistek w Lukka i to pasjoniści prowadzili jej proces kanonizacyjny, gdy władze Kościoła zaczęły badać życie Gemmy od r. 1917. Beatyfikował ją Pius XI w 1933 r. Dekret zatwierdzający wymagane do kanonizacji cuda został odczytany 26 marca 1939 r.– w Niedzielę Wielkanocną. Gemmę Galgani kanonizował Pius XII 2 maja 1940 roku, w trzydzieści siedem lat po jej śmierci.

    W marcu 1901 r. Gemma napisała do prałata Volpi o tym, co Jezus powiedział jej tego samego dnia: „Bądź pewna, że to ja, Jezus, mówię do ciebie, a za kilka lat, przez moje działanie, będziesz świętą, dokonasz cudów i dostąpisz chwały ołtarzy.” Wspomnienie tej młodej świętej Kościół obchodzi 16 maja.

    Na podst. artykułu „La folie de la Croix” André Castella. Stella Maris, nr 390, str. 9-10 oraz informacji internetowych oficjalnych stron włoskich poświęconych św. Gemmie.

    Vox Domini/Katolickie Wydawnictwo Ewangelizacyjne

    ____________________________________________________________________________________


    Żywa ikona Ukrzyżowanego. Św. Gemma Galgani

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Włoska mistyczka z toskańskiej Lukki, uznawana za najbardziej urodziwą spośród świętych, przemknęła przez ten świat jak meteor. Odeszła do Pana, mając zaledwie 25 lat. Otrzymała od Boga dar stygmatów oraz prorokowania, miewała mistyczne ekstazy, co tydzień – doświadczając ogromnych cierpień – przeżywała Mękę Pańską, rozmawiała z Aniołem Stróżem i ze świętymi, bardzo często była dręczona przez szatana. Nazywano ją najpiękniejszą reprodukcją Ecce Homo, córką Bożej boleści, kwiatem Męki Pańskiej i żywą ikoną Ukrzyżowanego.

    Gemma, czyli klejnot, była piątym z ośmiorga dzieci Henryka Galganiego, aptekarza z Borgonuovo, oraz jego żony Aurelii. Matka i pierwsze nauczycielki – oblatki Ducha Świętego – wszczepiły w serce dziewczynki żarliwą pobożność, głęboką miłość do Jezusa i Maryi, umiłowanie krzyża, pragnienie dogłębnego poznania Męki Pańskiej oraz nieba.

    Kiedy Gemma miała siedem lat, podczas mszy świętej przemówił do niej Pan Jezus prosząc,  by oddała Mu swoją chorą mamę. Wkrótce po tej wizji 39-letnia, chora na gruźlicę Aurelia, zmarła. Potem nastąpiła cała seria dramatów: choroba i śmierć ojca, utrata przez rodzinę całego majątku, śmierć ukochanego brata, a także tułaczka po domach – na szczęście bardzo życzliwie  do niej usposobionych – krewnych i obcych ludzi.

    Od dzieciństwa Gemma często chorowała. Przeszła m.in. zapalenie opon mózgowych, paraliż rąk i nóg, gruźlicę, miała skrzywienie kręgosłupa, doznała całkowitej głuchoty. Z czasem stała się prawdziwą mistrzynią cierpienia. Ofiarowywała je Bogu jako zadośćuczynienie za wyrządzane mu przykrości, za grzeszników (wielu dzięki niej się nawróciło) i dusze czyśćcowe.

    Od młodości czuła powołanie zakonne. Odrzucając dwie propozycje matrymonialne, próbowała wstąpić do różnych zakonów, ale nigdzie jej nie przyjęto z uwagi na słabe zdrowie. Postanowiła wtedy żyć jak zakonnica w świecie, składając prywatne śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa. Bóg obdarował ją licznymi mistycznymi darami: doznawała licznych ekstaz, podczas których widziała i rozmawiała z Panem Jezusem i Matką Bożą, miała dar przepowiadania, objawiali się jej święci oraz Anioł Stróż, który stał się jej najlepszym przyjacielem, listonoszem i posłańcem. Często dręczył ją szatan.

    Na przełomie lat 1898 i 1899 zapadła na zapalenie kręgów odcinka lędźwiowego kręgosłupa oraz ropień w pachwinach (dzisiaj rozpoznano by pewnie gruźlicę kostno-stawową, czyli chorobę Potta). W wymodleniu powrotu do zdrowia dopomógł jej wówczas objawiający się jej święty – a wtedy jeszcze Sługa Boży, pasjonista Gabriel od Matki Bożej Bolesnej (Francesco Possenti) (więcej o tym uzdrowieniu w tekście poświęconym Świętemu Gabrielowi).

    8 czerwca 1899 roku, w wieku 21 lat, doznała ekstazy, a na jej ciele pojawiły się stygmaty.  Od tej pory – przez rok – stygmaty (także korony cierniowej, rany po biczowaniu) powracały w każdy czwartkowy wieczór, kiedy wchodziła w stan ekstazy, by przeżywać Mękę Pańską. Po wielkich cierpieniach Gemma odeszła do Pana w Wielką Sobotę 1903 roku.

    Chore nogi

    Za przyczyną zmarłej w opinii świętości Gemmy wyproszono u Boga bardzo wiele mniejszych lub większych łask.

    Maria Menicucci z Vitorchiano (prowincja Viterbo) od wielu lat cierpiała z powodu silnego bólu prawego kolana. Robiła sobie okłady, smarowała kolano różnymi maściami,  jeździła do włoskich uzdrowisk, by moczyć je w leczniczych wodach. Na próżno. Lekarze stwierdzili, że przyczyną bólu jest reumatyczne lub artretyczne zapalenie błony maziowej. Długotrwałe zapalenie może pociągać  za sobą zwyrodnienie całego stawu. I tak było najprawdopodobniej w tym przypadku. Maria borykała się bowiem z tym problemem przez 19 lat, aż lekarze orzekli, że zapalnie nie jest reumatyczne, ale pourazowe (a może powodem był – jak pisał postulator ojciec Germano Ruoppolo – wysięk gruźliczy). Tak czy inaczej orzekli, że schorzenie było w zasadzie nieuleczalne, a jeśli już udałoby się je uleczyć, to po bardzo długiej kuracji. Lekarz z Pistoi  – gdzie w 1907 roku Maria przebywała u krewnych – radził poddać się operacji.

    Chora zwróciła się wtedy o pomoc do Służebnicy Bożej Gemmy Galgani. „Czy ta nowa służebnica Boża nie mogłaby wyjednać mi cudu?” – pytała samą siebie. Prośbę o zdrowie zawarła w odmawianej do niej nowennie. Wystarała się też o relikwię, którą przykładała do chorego miejsca. Dziewiątego dnia kobieta poczuła, że z kolanem jest już dobrze, a ona bez problemu może wchodzić po schodach i z nich schodzić. Wymodlone, niezwykłe i natychmiastowe wyleczenie, które wydarzyło się w 1909 roku, potwierdziło dwóch lekarzy osobiście zajmujących się leczeniem chorej, jak również trzech innych, którzy badali ten przypadek z ramienia Świętej Kongregacji.

    Problemy z nogami – ale innej natury – miał także 75-letni ksiądz Ufyxes (Ulises) Fabrizi. Kapłan miał problemy z żylakami. Doszło do tego, że w chorych miejscach schodziła mu skóra, powstały owrzodzenia, które były oporne na podejmowane leczenie. Z czasem było coraz gorzej, rana zaczęła się zaogniać, bardzo boleć i zaczęto mieć obawy, że schorzenie – spore owrzodzenie żylaków o wymiarach dwanaście na siedem centymetrów, umiejscowione na prawej piszczeli – może zagrozić życiu kapłana. Skierowano go do Rzymu, gdzie miały zostać  podjąć bardziej radykalne środki. Ksiądz był tym zaniepokojony. Po południu 26 listopada  1919 roku rana nadal wyglądała bardzo źle, coraz gorsze były także rokowania co do możliwości jej wyleczenia. „Moja Gemmo, ulecz tę ranę; przed śmiercią chciałbym zobaczyć cię na ołtarzach, a potem umrę szczęśliwy” – wyszeptał zatrwożony kapłan. Noc minęła mu spokojnie, jak nigdy dotąd, a rano następnego dnia zauważono, że rana zniknęła. Miejsce, w którym się wcześniej znajdowała, pokryte było nieuszkodzoną cienką skórą, a jedynym po niej śladem było lekkie zaczerwienienie. Ksiądz Fabrizi był pewien, że stało się tak za sprawą Gemmy, odmówił dziękczynne Te Deum i poszedł odprawić mszę świętą, Medyczni eksperci jednogłośnie  orzekli później, że to był cud.

    Dzięki uznaniu tych dwóch uzdrowień za cuda, jeszcze w tym samym roku Gemma Galgani została uznana za błogosławioną. Na wpisanie w poczet świętych nie czekała zbyt długo.

    Uzdrowiona z wilka

    Dwa konieczne do kanonizacji cuda zatwierdzone zostały w 1939 roku. Wydarzyły się one w tej samej miejscowości – w kalabryjskim Lappano (diecezja Cosenza), a dostąpiły ich  dwie osoby o tym samym nazwisku. Co ciekawe, ludzie ci nie byli ze sobą spokrewnieni.

    Wilk – tak właśnie tłumaczy się łaciński  termin lupus vulgaris – chorobę, na którą  we wrześniu 1932 roku zapadła Elisa Scarpelli. Schorzenie to – znane już od średniowiecza – wiązano z gruźlicą i określano również mianem gruźlicy skóry lub gruźlicy toczniowej skóry  (dziś lupusem, a konkretnie systemic lupus erythematosus, SLE, określa się najczęściej nie mający podłoża gruźliczego i atakujący nie tylko skórę toczeń rumieniowaty układowy). Cierpiący na wilka chorzy mieli ciężkie, niegojące się, wrzodziejące zmiany skórne. Takie zmiany – guzy, owrzodzenia i przetoki – dziesięcioletnia Elisa miała na twarzy i szyi. Od lewego policzka rozciągały się one aż do szyi, obejmując jej górną część. Liczni lekarze dwoili się i troili, żeby pomóc zeszpeconej przez chorobę dziewczynce, ale nic nie wskórali. Na nic się zdało stosowanie łagodząco-ściągających okładów, maści;  nie powiodła się także chirurgiczna próba zlikwidowania wrzodów.

    Wszystko to – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – zmieniło się  14 maja 1933 roku – w dniu, kiedy Gemma została błogosławioną. Rano zmiany wciąż były obecne, ale około godziny 11.00 Elisa zdjęła bandaże i przyłożyła do twarzy wizerunek Gemmy. „Gemmo, spójrz na mnie i ulituj się nade mną. Wylecz mnie, proszę” – powiedziała zdesperowana, ale równocześnie pełna wiary i nadziei. Mówią, że wiara góry przenosi. W tym przypadku stało się coś równie spektakularnego – w jednej chwili rany się zagoiły, guzy i owrzodzenia zniknęły. Elisa dotknęła twarzy, spojrzała do lustra i aż krzyknęła z wrażenia. Zaniepokojona jej krzykiem, przybiegła matka. Oniemiała! To było coś niewiarygodnego! A jednak to była prawda. Cudowne, natychmiastowe uzdrowienie z choroby, z którą nie poradzili sobie lekarze, przypisano samemu Bogu, który dokonał tego za wstawiennictwem nowej błogosławionej.

    Wyleczy także ciebie!

    Uzdrowienie, jakiego doznała Eliza, wywarło wielkie wrażenie na mieszkańcach Lappano i okolic. „Ojcze, poprośmy o pomoc bł. Gemmę. Wyleczyła naszą sąsiadkę Elisę, dlaczego miałaby nie wyleczyć także ciebie?” – tymi właśnie słowami – dwa lata później – do swojego ojca Natale Scarpellego zwróciła się jego pobożna jedyna córka Maria. Obydwie rodziny Scarpellich, choć nosiły to samo nazwisko, nie były ze sobą spokrewnione.

    Natale Scarpelli był rolnikiem i już od 1918 roku miał problemy zdrowotne. Podobnie jak cudownie uzdrowionemu księdzu Fabriziemu, doskwierały mu żylaki w nogach. W końcu zoperowano je z sukcesem i rolnikowi nie sprawiały już większych problemów. Sytuacja uległa zmianie 3 kwietnia 1935 roku, kiedy w wypadku zranił się w lewą nogę. Noga pokryła się sinymi, bolesnymi, ropiejącymi ranami i wrzodami. Nie mogąc wytrzymać z powodu bólu, który z dnia na dzień narastał, 18 maja  1935 roku rolnik udał się do lekarza. Lekarz zaordynował przyjmowanie lekarstw,  które – niestety – nie pomogły. Mało tego,  rana i owrzodzenie zaczęły się rozprzestrzeniać (w efekcie zajęły powierzchnię około  9 centymetrów kwadratowych).

    Rodzina znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, bo Natale – jedyny ich żywiciel – nie mogąc chodzić i pracować, zaległ w łóżku. To właśnie wtedy Maria Scarpelli uznała, że najwyższy czas poprosić o pomoc bł. Gemmę. Scarpelli postarali się o jej relikwię i zaczęli modlić się za jej wstawiennictwem o uzdrowienie chorego. W trakcie tych modłów Maria 30 maja wzięła relikwię do ręki i uczyniła nią znak krzyża nad zabandażowanymi owrzodzeniami. Jej ojciec poczuł wtedy zmęczenie i zapadł w sen. Następnego dnia rano okazało się, że noga mężczyzny jest już zdrowa. Ból ustał, a po zdjęciu suchych – niepokrytych ropą ani krwią – bandaży, na miejscu rozległych owrzodzeń była nowa, różowawa skóra. Co ciekawe – nogi mężczyzny nadal pokrywała sieć żylaków, ale nie przysparzały mu już one dotkliwszych cierpień. Jak się można było spodziewać, rozradowany rolnik natychmiast wstał z łóżka. Od tej pory mógł już normalnie chodzić i wrócić do pracy.

    Kanonizacji Gemmy dokonał Pius XII 2 maja 1940 roku.

    Nawrócił się  i oddał Bogu duszę

    Wśród cudów i łask, jakie doznawane są za przyczyną Świętej Gemmy, znajdujemy także przemiany duchowe. Święta jest bowiem niezwykle skuteczną specjalistką w doprowadzaniu do Boga zatwardziałych grzeszników. Choć często są to cuda większe niż uzdrowienia, jako naukowo niemierzalne nie są brane pod uwagę podczas procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych.

    Oto jeden ze szczególnych przypadków nawrócenia, który wywarł wielkie wrażenie na samym papieżu – Świętym Piusie X. Opisała go w wydanej jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w książce Św. Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej siostra Gesualda. Oto jej opis: „W roku 1907, w szpitalu w Lucca, znajdował się chory, który nie tylko był wielkim grzesznikiem, lecz człowiekiem zupełnie pozbawionym wiary i usposobionym wrogo do religii.

    Siostry szpitalne i ojcowie kapucyni próbowali wszelkich sposobów, aby poruszyć jego serce,  ale na próżno; wreszcie, aby uniknąć zgorszenia, zaprzestali dalszych usiłowań. Nie mogli jednak pogodzić się z myślą, że ta dusza miałaby być zgubioną. Jednemu z nich przyszło na myśl wezwać proboszcza do chorego. Był to bardzo zacny kapłan, ksiądz Benassini. Świadkowie  brutalnego zachowania się chorego wobec sióstr i kapucynów radzili kapłanowi,  by się nie narażał; on jednak nie cofnął się  i śmiało przemówił. To jeszcze bardziej rozjątrzyło chorego.

    – Ja tam nigdy nie wierzyłem w te bajdy i pogróżki – rzekł ze złością – a o tym waszym Chrystusie nie wiem, kto to taki! Co za gadanie o jakiejś tam duszy, o niebie, o piekle! Proszę mi dać spokój i niech mnie tu nikt więcej nie nudzi tymi śmiesznymi gadaniami!

    To mówiąc, chciał plunąć w twarz kapłanowi, który usunął się zasmucony. Gdy powrócił do domu, wzrok jego padł na Żywot Gemmy, którego czytanie niedawno rozpoczął. Ten widok ożywił na nowo jego nadzieję; ukląkł i ze łzami w oczach wzywał pomocy Służebnicy Bożej.

    Potem wezwał swego kapelana i polecił mu udać się do szpitala z pewną kobietą, znajomą chorego. Działo się to około godziny 23.00 wieczorem; (o tej porze dostanie się do szpitala jest bardzo utrudnione; uzyskali jednak pozwolenie).Kobieta weszła, ksiądz zaś został przed szpitalem. Ksiądz Benassini zaś w swoim domu modlił się gorąco przez cały czas.

    To, co teraz nastąpiło, było dziełem jednej chwili. Gdy tylko grzesznik ujrzał swoją znajomą, począł prosić, aby mu przyprowadziła księdza. Wyspowiadał się z najgłębszą skruchą; z oczu kapłana płynęły łzy wzruszenia, gdy podniósł rękę, by skruszonego rozgrzeszyć i oddać Jezusowi. Następnie pospieszył po wiatyk i oleje święte. Gdy chory przyjął te dwa sakramenty, rozpoczęła się agonia i około 4.00 nad ranem nawrócony grzesznik oddał Bogu swą duszę”. (s. Gesualda, Święta Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej, Wyd. Zgromadzenie Świętego Pawła; Rzym – Częstochowa – Paryż 1938, s. 181–182).

    Warto nadmienić, że wielu chorych nawróciło się po tym, jak pod ich poduszką umieszczono wizerunek Święty Gemmy.

    PCh24.pl/tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    _______________________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani. 5 rzeczy, których nauczył się od niej ojciec Pio

    GEMMA GALGANI, OJCIEC PIO

    Domena publiczna

    ***

    Ojciec Pio codziennie modlił się o wstawiennictwo niezwykłej świętej Gemmy Galgani. Jej życie głęboko go poruszało, a na wielu etapach swojej drogi duchowej odkrywał w jej biografii bezcenną naukę.

    Włoska święta Gemma Galgani jest jedną z najbardziej niezwykłych postaci Kościoła. Obrazki z jej wizerunkiem miało na biurkach wielu herosów duchowych, jak ojciec Pio czy Dolindo Ruotolo. O jej wstawiennictwo modlił się także Maksymilian M. Kolbe. Jednak największą czcią otaczał ją właśnie święty z Pietrelciny. Czego się od niej uczył?

    1. Pokora

    Gemma nigdy nie była zmuszana do życia w pokorze. Wręcz przeciwnie – jej ojciec Enrico był stosunkowo zamożnym człowiekiem i nie w pełni akceptował fascynacje duchowe ukochanej córki. Nie podobało mu się, że Gemma każdego dnia udaje się do kościoła, wiele godzin poświęcając na modlitwę. Uważał, że powinna korzystać z życia. I choć sam był wierzącym człowiekiem, autentycznie martwił się o córkę. Dziewczyna tymczasem sama wybrała drogę absolutnego poświęcenia Bogu. Złożyła śluby czystości i starała się wstąpić na drogę zakonną.

    Ojciec Pio niewątpliwie nauczył się od Gemmy odrzucania licznych pokus materialnych. Gemma marzyła o życiu zakonnym i podporządkowała mu bardzo wiele. Z kolei święty z Pietrelciny został zakonnikiem, jednak przez lata wystawiany był na ciężką próbę. Badany przez Święte Oficjum, wielokrotnie był karany. Musiał wówczas bardzo cierpieć, jednak pokora wobec decyzji Kościoła okazała się ostatecznie nie do przełamania.

    2. Walka o zbawienie człowieka.

    Święta Gemma, mimo kruchego zdrowia i młodego wieku, była prawdziwą wojowniczką. Liczne cierpienia przyjmowała w pokorze, ofiarowując je za zbawienie dusz i nawrócenie trwających w grzechu.

    Słynęła przy tym z niezwykle zawziętego temperamentu. Niejednokrotnie wręcz targowała się z Panem Jezusem! Pewnego razu postanowiła ofiarować wyjątkowo bolesne cierpienie fizyczne w intencji nawrócenia jednej ze znanych jej osób. Żarliwie modliła się, błagając Boga o cud. Doświadczyła wówczas lokucji wewnętrznej, podczas której Jezus wyznał ze smutkiem, iż niemal nie dostrzega nadziei dla tego człowieka. Ten bowiem lekceważył dotąd wiele znaków oraz napomnień.

    Usłyszawszy te słowa od samego Jezusa, Gemma jeszcze mocniej się zawzięła. Zaczęła żarliwiej modlić się o wstawiennictwo Matki Bożej, wiedząc, iż Jezus nie odmówi prośbom swojej Matki. W pewnej chwili do drzwi jej izby zapukał ów grzesznik. Otworzyła mu, zaś on ze łzami w oczach zawołał: „Muszę się wyspowiadać. Pomóż mi”.

    Święty Ojciec Pio toczył równie zawzięte boje o każdego grzesznika. Nie tylko tego zatwardziałego, ale o każdą duszę, która zdawała się być daleko od Boga. Słynne są historie o świętym z Pietrelciny ciskającym gromy na penitentów w konfesjonale, napominającym, by nie zatajali grzechów.

    Uchodził na niezwykle surowego spowiednika, ale nie zmieniało to faktu, że do jego konfesjonału zawsze ustawiały się tłumy ludzi. On zaś spędzał w nim długie godziny. Zapytany kiedyś przez jednego ze współbraci, dlaczego jest taki surowy dla spowiadających się, odparł z rozbrajającą szczerością: „Wiem, że lepiej być zganionym przez człowieka, tu, na ziemi, niż przez Pana Boga po śmierci”.

    3. Modlitwa

    Włoska święta od dziecka uchodziła za bardzo pobożną dziewczynę. Pragnęła zgłębiać teologię, Pismo Święte, niezwykle rezolutnie potrafiła odpowiadać na wiele trudnych pytań dotyczących wiary. Uwielbiała się modlić. Każdego dnia odczuwała głęboki głód Boga. Głód – dodajmy – fizyczny.

    Dlatego przystępowała regularnie do Komunii Świętej. Odmawiała często różaniec. Jej relacja z Panem Jezusem była głęboka do tego stopnia, że wielokrotnie prowadziła dialogi z Panem Jezusem, Matką Bożą czy Aniołem Stróżem.

    Święty ojciec Pio również uchodził za niezwykle rozmodlonego kapłana. Po mszy świętej potrafił przez wiele godzin leżeć krzyżem i modlić się. Jeden z nowych współbraci świętego zakonnika zobaczywszy tę scenę, pobiegł do przełożonego ile sił w nogach, wołając o pomoc dla Pio, który – jego zdaniem – zasłabł, ponieważ leżał nieruchomo przed ołtarzem. Starszy zakonnik wysłuchał młodego ze stoickim spokojem, po czym wyciągnął pęk kluczy i wręczając mu je powiedział: „Bracie, zostaw klucze w zakrystii. Gdy Ojciec Pio skończy się modlić, zamknie kościół”.

    4. Sens cierpienia

    To chyba najtrudniejsze zagadnienie, które dręczy wielu, w tym wierzących. Gemma przez większość swojego niedługiego życia zgłębiała sens cierpienia. Rozważała pasję Chrystusa, przeżywając ją niezwykle intensywnie. Gdy po raz pierwszy, jako dziecko, usłyszała o cierpieniu Jezusa, zobaczyła tamte wydarzenia na własne oczy, po czym zemdlała.

    Modliła się przed Ukrzyżowanym Chrystusem, by Ten dopuścił ją do udziału w Jego cierpieniu jako zadośćuczynienie za grzechy świata. Nosiła stygmaty, głęboko przeżywała – także fizycznie – Triduum Paschalne. Umierając, wyznała, że wszystko, co miała oddała Bogu. Całe życie Gemmy stanowiło usilną próbę zrozumienia istoty cierpienia człowieka.

    Ojciec Pio również cierpiał – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Bolała go zatwardziałość penitentów, którzy zatajali grzechy, doświadczał także bólu związanego z krwawiącymi stygmatami. Obrazek Gemmy przypominał mu o oddaniu się Bogu tej pięknej i młodej dziewczyny, pragnącej mieć swój udział w Chrystusowej pasji.

    5. Gra Miłości

    Jest to jedna z największych tajemnic relacji człowieka z Bogiem. Poczucie opuszczenia przez Boga. Nie chodzi o tzw. ciemną noc, gdy wierzącym targają wątpliwości, obawa przed duchową pustką. To znacznie bardziej zaawansowane duchowo doświadczenie, gdy w bliskiej relacji z Jezusem człowiek odczuwa w pewnym momencie brak Boga.

    W Ewangelii Chrystus doświadczył tego na krzyżu, gdy toczyła się ostateczna rozgrywka między dobrem a złem. Gemma, która przeszła z Chrystusem w fizycznym cierpieniu niemal całą drogę krzyżową, poczucie braku obecności Boga określiła, jako najstraszniejsze cierpienie.

    A trzeba pamiętać, że przez wiele miesięcy była unieruchomiona przez chorobę, operowana bez znieczulenia, przeżyła także śmierć wyjątkowo bliskiej jej matki. Gdy ponownie odczuła obecność Boga – nie posiadała się ze szczęścia.

    Ojciec Pio stan uczucia braku Boga nazywał właśnie „grą Miłości”. Niewątpliwie doświadczenie Gemmy wzmacniało go w takich sytuacjach. Zdawał sobie sprawę, iż jest to rodzaj duchowego treningu, mającego pomóc człowiekowi silniej związać się z Bogiem. „Usuwam się po to jedynie, aby następnie silniej cię objąć” – mówił Jezus do Gemmy w trakcie wewnętrznych lokucji, gdy po długich chwilach pustki poczuła jego obecność.

    *tekst powstał w oparciu o książkę ks. Bernarda Galizzi “Gemma Galgani. Święta, do której modlił się ojciec Pio”, Esprit, Kraków 2017

    Krzysztof Gędłek/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________


    Gemma Galgani.

    Młoda święta stygmatyczka, do której modlił się o. Pio

    Relikwiarz św. Gemmy Galgani w kościele na wrocławskich
Partynicach

    Relikwiarz św. Gemmy Galgani w kościele na wrocławskich Partynicach/fot. Agata Pieszko

    ***

    Pierwszą świętą, która zmarła i została kanonizowana w XX wieku, była Gemma Galgani. Święty Ojciec Pio wyznał kiedyś, że codziennie modlił się za jej wstawiennictwem, ucząc się od niej pokory i umiejętności przyjmowania cierpienia. I nie był to jedyny święty, który zafascynował się ufnym podejściem do życia i cierpienia tej młodziutkiej włoskiej dziewczyny. Święty papież Paweł VI powiedział o niej: „Córka męki i zmartwychwstania, umiłowana córka Kościoła, który sama czule miłowała.

    Jej życie było przykładem i inspiracją również dla polskich świętych. Wspomnę tu tylko Świętego Maksymiliana Kolbego, który obrał ją sobie (obok świętej Teresy z Lisieux) za nauczycielkę życia wewnętrznego, i to zanim jeszcze została wyniesiona na ołtarze. W jego krakowskiej celi znajdowała się figura Niepokalanej oraz obrazki Gemmy Galgani i Teresy od Dzieciątka Jezus. Napisał też w liście do matki, iż lektura Głębi duszy (duchowego pamiętnika Gemmy) przyniosła mu więcej pożytku niż seria ćwiczeń duchowych.

    Z kolei Święty Jan Paweł II wskazał ją zakonnicom jako przykład do naśladowania, mówiąc: „Święta Gemma Galgani przeżyła ze szczególną intensywnością, w małości i ukryciu, to dzieło pojednania człowieka z Bogiem poprzez uczestnictwo w męce Chrystusa: nie przyczyniła się do tego, poświęcając się wyjątkowym działaniom zewnętrznym, lecz poprzez całkowitą ofiarę z samej siebie. I Wam wszystkim, drogie siostry tutaj obecne, nie tylko zakonnicom pasjonistkom, ja dzisiaj chcę ponownie zaproponować jej przykład. Niech ona w Was wzbudzi z nieba coraz bardziej intensywną potrzebę ofiary z Was samych dla zbawienia ludzkości”.

    Czym zatem zasłużyła sobie ta młoda Włoszka na taką uwagę? Przyjrzyjmy się jej krótkiemu, ale jakże owocnemu życiu, naznaczonemu zarówno cierpieniem, jak i radością.

    Gemma urodziła się 12 marca 1878 roku w Borgonuovo di Camigliano, mieście leżącym we włoskiej Toskanii. Miała siedmioro rodzeństwa. Jej matka pochodziła ze znanego florenckiego rodu i zajmowała się domem, a ojciec był aptekarzem.

    Po śmierci chorej na gruźlicę matki została oddana do szkoły Sióstr Oblatek Ducha Świętego, gdzie przyjęła Pierwszą Komunię Świętą. Opuściła internat i szkołę, by pielęgnować swego brata Eugeniusza, który poważnie zachorował. Osłabiona ciągłym czuwaniem przy chorym sama osłabła i zachorowała. Nie powróciła już nigdy do pełnego zdrowia. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg, co wymagało interwencji chirurga.

    Przedwcześnie (w 1897 roku) zmarł jej ojciec, pozostawiając Gemmę i resztę dzieci bez środków do życia. Gemma miała wówczas 19 lat i zajęła się wychowaniem rodzeństwa. W tym czasie miała dwie propozycje małżeństwa, jednak je odrzuciła, stawiając na rozwój swego życia duchowego.

    Kiedyś po przyjęciu Komunii Świętej usłyszała, jak Jezus mówi do niej: „Odwagi, Gemmo, czekam na ciebie na Kalwarii”. Tą jej ziemską kalwarią były niespodziewane choroby, na które zaczęła zapadać. Zachorowała m.in. na nieuleczalne, bolesne gruźlicze zapalenie kręgosłupa i przez rok była przykuta do łóżka. Mimo to potrafiła zachować silną wiarę i pogodę ducha. Mówiła: „Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku”. Miała też wtedy wizję swojego anioła stróża, który jej powiedział: „Jeżeli Jezus umartwia twoje ciało, to zawsze po to, żeby oczyścić duszę. Bądź posłuszna”. I była. Do choroby kręgosłupa doszedł jeszcze guz mózgu. Kiedy jednak Gemma zakończyła odmawianie nowenny do błogosławionej Małgorzaty Marii Alacoque, doznała niespodziewanego uzdrowienia – guz zniknął.

    Kiedyś podczas modlitwy, gdy Gemma prosiła Boga, by nauczył ją kochać, ukazał się jej Jezus, pokazując jej pięć otwartych ran. Powiedział wówczas: „Widzisz ten krzyż, te ciernie, te gwoździe, te sińce, te zadrapania, te rany, tę krew? Wszystkie są dziełem miłości, i to miłości nieskończonej. Widzisz, do jakiego stopnia Cię umiłowałem? Chcesz mnie kochać naprawdę? Naucz się najpierw cierpieć. Cierpienie bowiem uczy miłości”.

    8 czerwca 1899 roku, w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała stygmaty. Pisała o tym: „Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności jego Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: »Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?« Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”.

    Gemma uczestniczyła odtąd we wszystkich cierpieniach Chrystusa. Obserwowano u niej krwawy pot, który pojawiał się zawsze, gdy rozważała mękę Pańską. Miała na ciele liczne, głębokie rany szarpane będące śladami biczowania, ranę z boku, długą na sześć centymetrów i ranę lewego ramienia (powstała u Jezusa w wyniku dźwigania ciężkiego krzyża). Na jej czole widoczne były także krwawe ślady po koronie cierniowej.

    Co czwartek wieczorem dziewczyna popadała w ekstazę, podczas której pojawiały się owe stygmaty i utrzymywały się do piątkowego wieczoru. Cierpienia nasilały się w piątek. Czuła wtedy wbijające się w głowę ciernie. Pisała o tym: „Ciernie wbijają się w mózg, a kropelki krwi spływają na czoło”. Potem krwawienie ustawało i wszystkie jej rany się zasklepiały, a na ich miejscu pojawiały się jasne blizny. Po pierwszej stygmatyzacji Gemma ukryła swe rany w rękawiczkach i jak co dzień poszła na Mszę Świętą. Pokazała później stygmaty jednej ze swoich ciotek, a ta spojrzała na nie z niedowierzaniem…

    Po pewnym czasie jeden z opiekunów Gemmy poprosił lekarza o zbadanie tych stygmatów. Ten zaś uznał je tylko za objaw choroby i urojenia tej nadmiernie pobożnej dziewczyny. Stygmaty jednak wciąż się pojawiały. Z nakazu spowiednika Gemma prosiła więc Boga, żeby stygmaty ustąpiły i tak się stało. Zniknęły trzy lata przed jej śmiercią, choć jasne ślady po nich widoczne były aż do końca jej życia.

    Nie tylko wspomniany lekarz, lecz także rodzina oraz niektórzy znajomi Gemmy uważali, że ona symuluje. Doświadczała odrzucenia ze strony najbliższych i dlatego musiała wyprowadzić się z domu. Jej rodzeństwo uważało, że to, czego doświadcza, nie jest normalne. Spowiednik pomógł jej znaleźć nowe mieszkanie i Gemma przeprowadziła się do zaprzyjaźnionej rodziny Gianninich, gdzie spędziła ostatnie lata swego życia. Chętnie pomagała dzieciom gospodarzy w nauce i żyła bardzo ascetycznie. Swoje cierpienia ofiarowała za dusze cierpiące w czyśćcu.

    Gemma doświadczała duchowych wizji Jezusa, Maryi i anioła stróża. Z tym ostatnim miała nawet bliskie osobiste relacje. To zaś, co mówiła w ekstazie, zostało w miarę dobrze udokumentowane, bo były osoby, które to słyszały i wszystko skrzętnie spisywały. Wśród świadków była rodzina Gianninich oraz dwaj ojcowie pasjoniści – prałat Volpi i ojciec Germano.

    Gemma (podobnie jak Ojciec Pio) doznawała też fizycznych ataków ze strony złego ducha. Ojciec Germano Ruoppolo, jej przewodnik duchowy i zarazem egzorcysta, pisał w swej książce: „Jak tylko Gemma brała pióro, aby pisać do mnie, wyrywał je z jej rąk i darł papier na drobne kawałki. Czasem, chwytając ją za włosy, odrywał ją od biurka z taką wściekłością, że całe pasma włosów zostawały w jego szponach”.

    Widocznym dowodem tych demonicznych napaści były wyrwane włosy, liczne siniaki czy odczuwalne przez nią silne bóle. Czasem świadkowie tych ataków słyszeli dochodzące z jej pokoju uderzenia. Widzieli nawet, jak jej łóżko poruszało się, podnosząc się w górę i gwałtownie spadając. Te demoniczne napaści trwały kilka godzin, a bywało, że i całą noc. Sama Gemma pisała o tych atakach w swoich listach, które zachowały się do dnia dzisiejszego.

    Mimo doznawanych cierpień i agresji demona Gemma nie była sparaliżowana strachem. Uważała się raczej za osobę szczęśliwą. Znający ją ojciec Ruoppolo przekonuje, że była szczęśliwa, bo w ten sposób stawała się coraz bardziej podobna do cierpiącego Chrystusa. Mogła wznosić się coraz wyżej w czyste sfery Bożej miłości i pokutować za grzechy świata. Z pewnością nie to było celem ataków diabła.

    O pomoc przed atakującym ją demonem modliła się do zmarłego rówieśnika, ojca Gabriela Possentiego z zakonu pasjonistów. Ów młody pasjonista pojawiał się w jej snach, obiecując opiekę. Nazywał ją siostrą i dzięki jego wstawiennictwu Gemma została uzdrowiona. Później Gemma starała się o przyjęcie do zakonu sióstr pasjonistek, jednak ze względu na słabe zdrowie prośba jej została odrzucona.

    Jako że spowiednikami i kierownikami duchowymi Gemmy byli ojcowie pasjoniści, na ręce jednego z nich złożyła prywatnie cztery śluby właściwe zakonowi. To rozwiązanie miał jej polecić w jednym z duchowych widzeń Gabriel Possenti. (…)

    fragment książki „Tajemnice stygmatyków”, Grzegorz Fels/Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________________________________

    Święta Gemma Galgani

    Święta Gemma Galgani

    ***

    Dzisiaj w rodzinie zakonnej pasjonistów obchodzimy wspomnienie obowiązkowe Świętej Gemmy.

    Kim była Św. Gemma Galgani?

    Mówiąc krótko , to święta dziewica i mistyczka (1878-1903). Znana również jako: Dziewica Lukkańska, Córka Męki Jezusowej, męczeński kwiat z Lukki.

    ***

    Maria Gemma Umberta Pia przyszła na świat 12 marca 1878 w toskańskim miasteczku Cappanori. Była piątym z ośmiorga dzieci zamożnego aptekarza Henryka Galgani (pochodził z rodziny św. Jana Leonardiego) i jego pobożnej żony Aurelii. Henryk był głęboko oddany papieżowi Piusowi IX i królowi Humbertowi I (Umbertowi), dlatego też nadał ich imiona nowo narodzonej córeczce, której Chrzest św. odbył się następnego dnia po narodzinach. Wkrótce potem rodzina przeniosła się do Lukki. Powoli kończył się okres szczęścia i spokoju dla Galganich, ponieważ Aurelia zachorowała na suchoty i jej stan zdrowia gwałtownie się pogorszył. Choroba przykuła ją do łóżka, a w końcu 1885 roku zmarła. Ojciec, człowiek dobry i łatwowierny, chętnie pomagający innym i udzielający szczodrze kredytów, załamany chorobą i śmiercią ukochanej żony, popadł w kłopoty finansowe.

    Dopóki lekarze nie zabronili kontaktowania się dzieci z chorą matką, Gemma nie odstępowała jej na krok. To przy jej łóżku przygotowywała się do sakramentu Bierzmowania, który przyjęła 26 maja 1885 roku w kościele pw. św. Michała (San Michele in Foro). Wkrótce potem dzieci musiały opuścić dom rodzinny i zamieszkać u wujostwa nieopodal Lukki. Tam też zastała je wiadomość o śmierci matki. Do ojca powróciły na Boże Narodzenie tego samego roku.

    W ramach przygotowań do I Komunii ojciec oddał Gemmę na naukę katechizmu do Instytutu Sióstr Oblatek Ducha Świętego w Lukce. Początki temu zgromadzeniu dała szkoła dla dziewcząt założona w 1882 roku przez bł. Helenę Guerra, nazwana przez nią Instytutem św. Zyty. Piętnaście lat później papież zatwierdził je jako nowe zgromadzenie zakonne. W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, 17 czerwca 1887 roku, Gemma przyjęła I Komunię w kaplicy sióstr oblatek. Przez kolejne siedem lat, z niewielkimi przerwami, dziewczynka pobierała nauki u sióstr, a matka Helena wprowadziła ją w podstawy doktryny katolickiej i wpoiła nabożeństwo do Męki Pańskiej, któremu Gemma pozostała wierna aż do śmierci.

    Nieszczęścia nie opuszczały rodziny Galganich – w 1894 roku w lukkańskim seminarium zmarł na gruźlicę ukochany brat Gemmy, Gino. Sama, dwa lata później, przeszła bolesną operację nóg. Jej najgorętszym pragnieniem było wstąpienie do klasztoru, ale niestety ze względu na zły stan zdrowia nie było to możliwe. Dlatego jeszcze w tym samym, 1896 roku, w dzień Bożego Narodzenia dziewczyna złożyła, za zgodą swego kierownika duchowego pasjonisty o. Germana Ruoppolo, śluby czystości. W listopadzie 1897 umiera jej ojciec, Henryk Galgani, pozostawiając rodzinę w ogromnych tarapatach finansowych. Gemma, z pomocą ciotki, musiała zająć się młodszym rodzeństwem. Dlatego też najęła się do pracy w domu rodziny Giannich, którzy w krótkim czasie pokochali pobożną i cichą dziewczynę.

    W 1898 roku Gemma zachorowała na ciężkie zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych z licznymi powikłaniami (niektóre źródła podają, że była to gruźlica kręgosłupa) i lekarze nie dawali jej żadnych szans na przeżycie. Jednak dzięki modlitwom za wstawiennictwem św. Marii Małgorzaty Alacoque i św. Gabriela Possentiego (nazywanego również św. Gabrielem od Matki Bożej Bolesnej) została w cudowny sposób uzdrowiona.

    ***

    W wigilię święta Najświętszego Serca Pana Jezusa, 8 czerwca 1899 roku, Gemma otrzymała święte stygmaty, odpowiedniki pięciu ran Chrystusa: „nagle poczułam głęboki, wewnętrzny żal za swoje grzechy – tak intensywny, jakiego nigdy przedtem nie odczuwałam. (…) Z całej siły zaczęłam brzydzić się nimi wszystkimi i solennie zapewniać o woli odpokutowania za nie”. Od tej chwili stygmaty pojawiały się w każdy czwartek około godziny 2000 i znikały w piątek o 1500, zasklepiając się. Jej spowiednik i kierownik duchowy o. German tak opisywał ten moment: „nagle na jej rękach pojawiały się czerwone plamy, a pośrodku tych plam, pod skórą, stopniowo kształtowały się postrzępione rany. Rany po zewnętrznej stronie miały podłużny kształt, mierzyły trzy czwarte cala długości i jedną ósmą szerokości, natomiast na dłoni były okrągłe, choć nieregularne, i miały prawie pół cala średnicy. Natomiast rany na stopach były dłuższe i szersze; na brzegach zsiniałe. Odwrotnie niż na rękach, rany na nogach były większe od spodu, a mniejsze po zewnętrznej stronie. Po upływie pięciu minut, kształtujące się stygmaty zaczynały krwawić, najpierw pod skórą, a później przez otwartą ranę.” Zdarzały się jednak dni, gdy przebiegało to znacznie gwałtowniej, a jej ciało wstrząsał ból rozrywanego gwałtownie ciała. Najbardziej zdumiewający był fakt, że już w sobotę wieczorem po stygmatach nie było żadnego, nawet najmniejszego śladu.

    Trzy lata później, w 1902 roku, stan zdrowia Gemmy znacznie się pogorszył, a lekarze stwierdzili u niej gruźlicę. Wielki Piątek 1903 roku przyniósł jej olbrzymie cierpienie, a przeczuwając zbliżającą się śmierć poprosiła o ostatnie sakramenty. Zmarła dzień później ok. 13.30, w Wielką Sobotę, 11 kwietnia 1903 roku, w wieku 25 lat. Pochowano ją na publicznym cmentarzu w Lukce, a kilka lat później, gdy w mieście powstał klasztor pasjonistek, przeniesiono do tamtejszej kaplicy jej doczesne szczątki. Tak spełniły się słowa Gemmy, że choć pasjonistki nie mogły jej przyjąć za życia, zrobią to po jej śmierci.

    W 1917 roku rozpoczyna się proces kanoniczny o uznanie świętości Gemmy Galgani. Papież Pius XI 29 września 1931 roku promulgował dekret o heroiczności cnót Gemmy. Beatyfikacja miała miejsce 14 maja 1933.

    ***

    Pół roku później relikwie nowej błogosławionej przeniesiono do katedry św. Marcina w Lukce. Jesienią 1935 roku wmurowano kamień węgielny pod nowy klasztor, który docelowo miał stać się sanktuarium św. Gemmy.

    ***

    Kanonizacja odbyła się 2 maja 1940 roku, z zachowaniem obligatoryjnych pięciu lat przerwy przed procesem kanonizacyjnym. Jej wspomnienie przypada 11 kwietnia, a w zakonie pasjonistów – 16 maja.

    ***

    Uznawana jest jako Patronka:  Pasjonistek, sierot, chorych na gruźlicę, studentów, uczniów, aptekarzy. Wzywana w obronie przed pokusami (wiele lat spędziła na walce z szatańskim nękaniem).

    ***

    Parafia i Kościół Św. Pawła od Krzyża/43-460 Wisła Nowa Osada,ul. Zielona 4

    __________________________________________________________________________________________

    Niezwykła przyjaźń i rozmowy świętej kobiety z jej aniołem stróżem

    SAINT GEMMA GALGANI

    Public Domain

    ***

    Św. Gemma Galgani. Była piękną Włoszką, mistyczką i stygmatyczką, doskonale znała smak cierpienia. Miała tak bliską relację z Jezusem, że nie bała się nawet z Nim kłócić. O co? O… ratunek dla grzeszników. Zmarła na gruźlicę w wieku 25 lat.

    „Do zobaczenia, drogi aniele. Przekaż Jezusowi moje pozdrowienie”. Św. Gemma Galgani miała dar widzenia swojego anioła stróża i rozmawiała z nim tak, jak rozmawia się z najbliższymi przyjaciółmi.

    Każdy z nas ma swego anioła stróża. Nie wszyscy jednak mają łaskę osobistej z nim przyjaźni. Św. Gemma Galgani należała do tych niewielu uprzywilejowanych dusz, które nie tylko mogły widzieć swego anioła stróża, ale i regularnie z nim rozmawiać.

    Gemma Galgani: rozmowy z aniołem stróżem

    W biografii świętej autorstwa jej przewodnika duchowego, czcigodnego sługi Bożego o. Germano Ruoppolo, możemy przeczytać o niezwykłej więzi świętej Gemmy z jej aniołem stróżem. Jak wyjaśnia ojciec Ruoppolo: „Widoczna obecność anioła stróża, wyjątkowa łaska udzielona Gemmie przez Boga, była dla świętej czymś zupełnie naturalnym. Rozmawiała z nim tak, jak rozmawia się z najbliższymi przyjaciółmi”.

    Autor biografii świętej (wydanej po polsku pod tytułem „Głębie Duszy, czyli św. Gemma Galgani”) opisuje nie tylko „zwykłe” spotkania Gemmy z aniołem stróżem w ciągu dnia, ale i szczególną relację na początku i końcu dnia:

    W nocy, kiedy Gemma udała się na spoczynek, błagała usilnie anioła stróża, aby pobłogosławił jej czoło i czuwał przy jej wezgłowiu. Dopiero otrzymawszy takie zapewnienie, odwracała się na drugi bok, by zasnąć. To prawdziwie błogosławiony odpoczynek dziewicy, przy której obecni są widoczni aniołowie!
    Rankiem, obudziwszy się i ujrzawszy swojego wiernego stróża na posterunku, Gemma nie zwracała na niego szczególnej uwagi. Zależało jej tylko na tym, aby jak najszybciej znaleźć się w kościele i przyjąć Komunię Świętą, o czym myślała przez całą noc, gdyż mało spała. Jak mawiała: „Coś o wiele wspanialszego wypełnia mi myśli. Idę do Jezusa”, po czym natychmiast wychodziła. Kiedy anioł od niej odchodził, żegnała się z nim ciepło: „Do zobaczenia, drogi aniele. Przekaż Jezusowi moje pozdrowienie”.

    Anioł stróż: przewodnik i opiekun

    Pewnego razu anioł stróż powiedział Gemmie: „Będę twoim przewodnikiem i nieodłącznym towarzyszem. Wiesz, kto powierzył mi pieczę nad tobą? Miłosierny Jezus”.

    Ta niezwykła przyjaźń św. Gemmy z własnym aniołem stróżem przypomina nam, jak powinniśmy postrzegać własnych aniołów stróżów. Bóg powołuje anioła, który nam towarzyszy, chroni nas i prowadzi do nieba. Katechizm Kościoła katolickiego opisuje anioła stróża jako „pasterza”, podkreślając jego rolę osobistego przewodnika, mającego za zadanie opiekę nad nami i prowadzenie nas do życia w niebie.

    Św. Gemma miała świadomość, że jej anioł stróż podtrzymuje ją w ćwiczeniu się w cnocie i karci za zejście z drogi prawości. Jak sama mówiła: „Mój anioł jest dla mnie surowy, a ja cieszę się z tego. Ostatnio sprowadzał mnie na właściwą drogę co najmniej trzy-cztery razy dziennie”.

    W odróżnieniu od św. Gemmy Galgani, my sami nie możemy naocznie stwierdzić działania naszych aniołów stróżów. I choć pozostają oni niewidzialni, są w naszym życiu żywo obecni. Dopiero w niebie przekonamy się, jak mocne wsparcie otrzymywaliśmy od naszego anioła stróża i jak bardzo chronił on nas przez całe nasze życie.

    Philip Kosloski /Aleteia.pl

    _________________________________________________________________________________________

    Pamiętniki św. Gemmy Galgani. Mistyczka opisuje spotkania z Jezusem, Maryją i „nieprzyjacielem”

    ŚWIĘTA GEMMA GALGANI

    EAST NEWS

    ***

    Zapiski włoskiej stygmatyczki zawarte w „Autobiografii” i „Dzienniku” to pasjonująca lektura duchowa. Święta opisuje tam na przykład, jak przeżywała tzw. „mistyczne porwanie serca”.

    „Autobiografia” i „Dziennik” św. Gemmy Galgani to opisy jej życia i zachęta do przeżywania codzienności w komunii z Bogiem. Działanie zgodne z nauką Jezusa jest trudne i wymaga wyrzeczeń. Nie jest jednak niemożliwe. Jak czytamy w przedmowie do jej dzieła: „Tylko przez krzyż można dojść do światła”.

    Spisane świadectwo św. Gemmy Galgani

    Św. Gemma Galgani budzi współcześnie coraz większe zainteresowanie. Wiele napisano już o jej życiu. Świętą poznajemy z szerszej perspektywy jej zapisków. Pokazują one, jak silna więź łączyła ją z Jezusem i w jak piękny sposób ją wyrażała.

    Książkę rozpoczyna „Autobiografia”. Spisana jest w formie listu, spowiedzi generalnej. Zainspirowała ją do tego rozmowa z jej kierownikiem duchowym – ojcem Germano Ruopollo z Rzymu. „Autobiografia” powstała później niż „Dziennik” (inicjatywa bp. Volpiego, biskupa pomocniczego Lukki, u którego Gemma odbyła pierwszą spowiedź).

    Dzięki tym tekstom możemy ją bliżej poznać i zobaczyć jej postawę wobec Jezusa, Maryi, ale i drugiego człowieka. Widać w nich niezwykłą pokorę i ufność. Gemma wspomina m.in. swoją mamę, przyjęcie Pierwszej Komunii Świętej, sakramentu bierzmowania, poszukiwanie swojego powołania i rozpoczęcie nowego życia, które powierzyła Jezusowi i Jego świętej woli.

    W oryginale pewne części zapisków miały być podobno okopcone i nadpalone przez demona.

    Łaska stygmatów

    Z woli Jezusa Ukrzyżowanego Gemma Galgani 8 czerwca 1899 roku otrzymała stygmaty. Każde cierpienie przyjmowała z wdzięcznością i dziękowała za nie: ból nogi, operacje itp. Trzymała wówczas w ręku krzyż.

    Gdy w czerwcu 1899 roku uczestniczyła w misjach odbywających się w katedrze lukkijskiej, ukazywał się jej sługa Boży Gabriel od Matki Bożej Bolesnej. Był odziany w strój zakonny: czarny habit, skórzany pas, na którym wisiał różaniec oraz symbol pasjonistów – serce, z którego wychodzi krzyż, a w sercu napis: Jesu Christi Passio (Męka Jezusa Chrystusa).

    Spotkania z Jezusem i cierpienie Gemmy

    Święta miała dar widzenia Jezusa Ukrzyżowanego, mogła ujrzeć Jego oblicze pokryte krwią. Wówczas pragnęła więcej cierpieć, by zadośćuczynić męce Zbawiciela.

    Jezus był dla niej powiernikiem, mistrzem. Utwierdzał ją w jej postawie: „Naucz się najpierw cierpieć. Cierpienie uczy kochać” – uspokajał ją.

    Cierpienia jej nie opuszczały: śmierć mamy, śmierć ojca, choroby, utrata dóbr materialnych. W 1901 roku otrzymała kolejne stygmaty: korony cierniowej i biczowania. Na jej ciele widać było pręgi identyczne jak u Jezusa. Świadkowie potwierdzali, że nie były to złudzenia.

    Cierpienia nasilały się w piątek, wówczas czuła w głowie ciernie. Pisze: „Ciernie wbijają się w mózg, a kropelki krwi spływają na czoło”. Na każdy czwartek, gdy rozpoczynały się stygmaty męki, Gemma starannie się przygotowywała. Były to spotkania z Oblubieńcem. W „Dzienniku”liczącym 104 stronyczęsto pojawia się graficzny znak krzyża, zazwyczaj na początku zapisków lub na ich końcu.

    Ataki szatana

    Podczas modlitwy wielokrotnie nawiedzał ją „nieprzyjaciel”. W taki sposób określany jest diabeł. Przyjmował postaci karła, potwora, czarnego psa, a nawet anioła stróża. Św. Gemma opisuje, że zadawał jej dotkliwe ciosy w plecy i bił.

    Wtedy też Gemma wzywała pomocy swojego anioła stróża. Diabeł powalał ją na ziemię: „Bardzo mnie poturbował. Tak mocno wykręcił mi ramię, że runęłam na ziemię z wielkiego bólu, wyrwał mi wtedy kość ze stawu, ale zaraz wróciła na swoje miejsce, bo Jezus dotknął jej i wszystko naprawił” („Dziennik”, 22.07.1900 r.).

    Szatan próbował ją wpędzić w stan rozpaczy i opuszczenia przez Boga.

    Spotkania z Maryją i duszami czyścowymi

    Soboty to był czas na spotkania z Matką Bożą Bolesną. Gemma nazywa ją ciepło i serdecznie „mamą”. Święta znosiła także cierpienia za dusze w czyśćcu. Namawiał ją do tego także jej anioł stróż: „Każde, nawet najmniejsze cierpienie jest dla nich pociechą”.

    Opisuje, że przeżywała także tzw. „mistyczne porwanie serca”. Jezus je wyjmował z piersi, po czym po spowiedzi powracało na swoje miejsce.

    Papież Benedykt XIV określił tę wymianę serca największą próbą miłości. I taką, pełną miłości młodą kobietą była św. Gemma Galgani. Rozważając Mękę Jezusa, robiła to z radością w sercu. Czułość i Boża obecność w jej życiu są namacalne, szczególnie zaś widać to po lekturze „Autobiografii” i „Dziennika”.

    Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.pl

    św. Gemma Galgani, „Autobiografia. Dziennik”. Warszawa 2017.

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani

    Św. Gemma Galgani (1878-1903) dziewica, stygmatyczka

    Gemma Galgani

    Gemma Galgani urodziła się 12 marca 1878 roku w Lucca (Włochy). Była piątym dzieckiem z ośmiorga Aurelii i Henryka. Matka pochodziła ze znanego rodu florenckiego, a ojciec był aptekarzem. Na drugi dzień po narodzeniu otrzymała chrzest święty na którym nadano jej imiona Gemma Humberta Pia. Do tamtego czasu, żadna święta nie nosiła tego imienia, co bardzo martwiło jej matkę, ale zaprzyjaźniony ksiądz pocieszał rodzinę, że może to oznaczać, iż dziewczynka wyrośnie na „rajski klejnot”,. Imię Gemma znaczy właśnie „klejnot”.

    W dzieciństwie zamiast bawić się lalkami, wolała słuchać jak matka opowiada jej o Jezusie. Po śmierci matki, która była chora na gruźlicę, została oddana do szkoły sióstr Oblatek Ducha Świętego. Przełożoną w tej szkole była późniejsza błogosławiona Helena Guerra, założycielka tego zgromadzenia. Tam została dopuszczona do I Komunii Świętej. W przeddzień pierwszego pełnego uczestnictwa w Mszy Świętej zapisała w swoim dzienniczku: Postaram się, aby każdą spowiedź odprawiać i Komunię świętą przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym. Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona.

    Po przyjęciu I Komunii Świętej zwierzyła się swojemu kierownikowi duchownemu: Wczoraj przeżyłam dzień w raju, byłam ciągle przy Jezusie, mówiłam tylko o Jezusie, byłam szczęśliwa z Jezusem i nawet płakałam przed Jezusem, a w dzienniczku zanotowała: Nie sposób opisać tego, co w owym momencie zaszło pomiędzy mną, a Jezusem. Sprawił, że tak silnie odczułam Go w mej duszy. Uświadomiłam sobie wtedy, że rozkosze niebieskie różnią się od ziemskich, i ogarnęło mnie pragnienie utrwalenia tego mojego związku z Bogiem wiecznotrwałym.

    Gemma była bardzo lubiana w szkole zarówno przez nauczycieli, jak i przez koleżanki. Pomimo swej cichości i rezerwy zawsze chętnie obdarowywała każdego przyjaznym uśmiechem. Z natury była dzieckiem bardzo żywym, jednak jako uczennica, przejawiała ogromną samodyscyplinę i panowanie nad swoimi emocjami.

    Przełożona sióstr poprosiła pewnego dnia nauczycielkę Gemmy i całą jej klasę o modlitwę w intencji konającego, który uporczywie odmawiał przyjęcia sakramentów świętych. Po zakończonej modlitwie Gemma wstała, podeszła do nauczycielki i szepnęła jej do ucha: Zostałyśmy wysłuchane. W tym samym dniu wieczorem dotarła do nich wiadomość, iż ów człowiek rzeczywiście się nawrócił i przed swą śmiercią odnalazł ukojenie w wierze.

    W jej życiu potwierdzała się przedziwna prawda, iż Bóg doświadcza tego, kto Go kocha bezgranicznie – Gdy zachorował poważnie jej brat, Eugeniusz Gemma opuściła internat i szkołę, by go pielęgnować. Czuwała przy nim dzień i noc, aż w końcu sama osłabła i zachorowała na trzy miesiące. Do pełnego zdrowia już nigdy nie powróciła. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg. W czasie operacji cały czas ściskała w rękach krzyż.

    Nie był to koniec przykrych doświadczeń. Zmarł przedwcześnie jej ojciec, na dodatek do ruiny doprowadził cały rodzinny majątek. Było to wynikiem jego hojności i częstego kredytowania ludziom, znajdującym się w ciężkiej sytuacji materialnej (jego apteka dosyć nieźle prosperowała). Pozostawił Gemmę i resztę dzieci kompletnie bez grosza. Po jego śmierci to Gemma w wieku dziewiętnastu lat zajęła się wychowaniem rodzeństwa. W miarę ich dorastania – na krótko zamieszkała ze swoją ciotką i wujkiem. I chociaż w ich wspólnym mieszkaniu było dużo miłości i przejawów dobroci, to jednak trudno znosiła ich barwne życie towarzyskie. Ich częste wizyty w mieście i zachęcanie do tego również Gemmy, sprawiało jej wiele trudności i smutku zarazem. W tym czasie miała dwie propozycje małżeństwa. Gemma jednak ceniła ciszę i spokój, a nade wszystko pragnęła modlitwy i obecności Boga – małżeństwo według niej uniemożliwiało to – więc odrzuciła obie propozycje.

    Gemma ogromnie kochała ubogich – wielu prosiło ją o pomoc. Dopóki mogła, dawała im swój dobytek. Później, kiedy już sama stała się biedna, obdarowywała ich swoja przyjaźnią. Płakała nad ich nieszczęściem, całkowicie ignorując swoje problemy.

    Pewnego dnia po przyjęciu Komunii św. Gemma usłyszała głos Pana Jezusa: Odwagi, Gemmo, czekam na ciebie na Kalwarii. Następnie ukazał się jej Anioł Stróż, który trzymał w ręku dwie korony – jedną z cierni, drugą z białych lilii. Spytał się Gemma, którą wybiera. Ta wybrała koronę cierniową Jezusa.

    Gemma nie mogła sobie wyobrazić, jak można wierzyć w Jezusa i nie kochać Go całym sercem. W swoich notatkach pisała: Jezus jest kochanym Oblubieńcem, któremu oprzeć się nie można. Miłosierdzie Jezusowe całą mnie porywa w tej chwili. Jak można nie kochać Jezusa z całej duszy, ze wszystkiego serca?

    Przyplątały się do niej również inne choroby (m.in. nieuleczalna gruźlica kręgosłupa), które spowodowały, że Gemma przez rok leżała przykuta do łóżka. Pomimo tego wszystkiego Gemma potrafiła zdobyć się na słowa: Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku.

    8 czerwca 1899 roku Gemma miała przeczucie, iż dostąpi jakiejś niezwykłej łaski. Opowiedziała o tym swemu spowiednikowi. W wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała dar stygmatów, Napisała o tym tak: Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: „Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?” Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu.

    Na następny dzień osłoniła swe dłonie rękawiczkami i jak zwykle poszła do kościoła na Mszę świętą. Później pokazała stygmaty jednej ze swoich ciotek, mówiąc: Popatrz tylko, co zrobił mi Jezus! W każdy czwartek wieczorem Gemma popadała w ekstazę i wówczas znów pojawiały się stygmaty. Utrzymywały się one do piątkowego wieczoru lub sobotniego poranka, a potem krwawienie ustawało, rany się zasklepiały, a miejscu głębokich ran pojawiały się białe blizny.

    W późniejszym czasie jeden z opiekunów Gemmy zwrócił się o opinię do pewnego lekarza. Poprosił go o zbadanie stygmatów. I tak jak przewidziała Gemma – lekarz uznał je tylko za objaw choroby (dziwny, bo dziwny, ale jednak choroby) i urojenie nadmiernie pobożnej osoby.

    Pomimo takiego werdyktu ze świata lekarskiego stygmaty wciąż się pojawiały. Przestały dopiero na trzy lata przed jej śmiercią. W tym czasie opiekun Gemmy zabronił jej akceptować ten fenomen, prosiła więc Boga, żeby stygmaty ustąpiły. I rzeczywiście to wymodliła, choć białe ślady widoczne były aż do dnia jej śmierci.

    Stygmaty były znakiem spotkania Jezusa na Kalwarii. Gemm doświadczała również wizji Maryi.

    Jej spowiednik pomógł Gemmie znaleźć nowe mieszkanie, w którym miała okazję więcej czasu poświęcać swojemu życiu duchowemu. Zamieszkała z rodziną Gianninich, Żywiła wielką wdzięczność wobec tej rodziny i niejednokrotnie słyszano, jak trwając na modlitwie, czy ekstazie, modliła się za poszczególnych jej członków. Z radością wypełniała obowiązki w domu i chętnie pomagała dzieciom swoich gospodarzy w nauce.

    To, co Gemma mówiła w ekstazie, jest w miarę dobrze udokumentowane. I choć w takim stanie – gdzie dusza tak bardzo jednoczy się z Bogiem, iż zmysły mogą ulec zawieszeniu – kilka osób miało możliwość słyszenia wyraźnie jej słów. Spowiednik i ciotka z „przybranej” rodziny – Cecilia, często słuchali Gemmy i spisywali jej rozmowy.

    Słyszano kiedyś, jak spierała z Jezusem o sprawę zbawienia pewnej duszy. Tak mówiła: Szukam nie Twojej sprawiedliwości, ale Twojej łaski. Wiem, że on sprawił, iż roniłeś łzy, ale….nie możesz myśleć o jego grzechach. Musisz myśleć o Krwi, którą przelałeś. Odpowiedz mi teraz, Jezu; powiedz, że zbawiłeś mojego grzesznika. I tu podała nazwisko człowieka, za którego się modliła. Za chwile zawołała radośnie: Został zbawiony! Zwyciężyłeś; Jezu zawsze tak triumfuj! Po czym stan uniesienia ustąpił.

    Gdy ledwo opuścił pokój ojciec, który się temu przysłuchiwał, rozległo się pukanie do drzwi. Okazało się, iż jakiś obcy chce koniecznie z nim rozmawiać. Gdy znalazł się przed kapłanem, padł na kolana i zaczął zalewać się łzami – powiedział: „Ojcze, chcę się wyspowiadać”. Kapłan ze zdziwieniem stwierdził, iż klęczy przed nim grzesznikiem Gemmy.

    Gemma czuła również, że kusi ją diabeł. Że ją dręczy, i to często w postaci widzialnej – o pomoc więc modliła się do Gabriela Possenti (który później został kanonizowany. Ów pasjonista pojawiał się w jej snach i obiecywał opiekę, nazywając ją „siostrą”. Dzięki jego wstawiennictwu Gemma została uzdrowiona. W czasie jednego z tych objawień Gabriel naznaczył ją znakiem pasjonistów (zgromadzenia założonego przez Possentiego). Wyznała wtedy , że pragnie wstąpić do klasztoru, na to ten powiedział jej, aby złożyła ślub religijności, ale nic więcej nie robiła. Wyjaśnił jej, że choć będzie wieść życie zakonnicy, to jednak nigdy nie będzie w żadnym zakonie. Później Gemma starała się o przyjęcie do klasztoru, jednak ze względu na słabe zdrowie prośba jej została odrzucona. Rozczarowanie z tym związane ofiarowała Bogu. Spowiednikami i kierownikami duchowymi Gemmy byli ojcowie pasjoniści. I to na ręce jednego z nich złożyła cztery śluby, właściwe zakonowi.

    Ponieważ została obdarzona również darem proroctwa, przepowiedziała, iż siostry ze zgromadzenia Gabriela Possentiego – pasjonistki utworzą klasztor w Lucca. I rzeczywiście – w dwa lata po jej śmierci utworzono taki klasztor. Gdy ostatecznie zrozumiała, iż nie nadejdzie nigdy chwila, gdy przekroczy próg klasztoru pasjonistek, powiedziała: Pasjonistki nie chciały mnie przyjąć, ale mimo to, jako że pragnę przebywać z nimi, dostąpię tego po śmierci. Dziś jej grób znajduje się w klasztorze pasjonistek w Lucca.

    W roku 1902, w dniu uroczystości Zesłania Ducha Świętego, Gemma zachorowała bardzo poważnie. Po chwilowym polepszeniu się zdrowia, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Wezwany spowiednik udzielił jej ostatnich sakramentów. Agonia trwała jednak jeszcze przez szereg długich miesięcy, bo aż do 11 kwietnia 1903 roku. W Wielką Środę Gemma przyjęła wiatyk, a w Wielką Sobotę odeszła z tego świata.

    Zmarła cicho, w obecności księdza z miejscowej parafii. Tenże ksiądz powiedział: Wielokrotnie stawałem przy łożu śmierci, nigdy jednak nie widziałem nikogo, kto by umierał tak jak Gemma; nie zapowiadając tego żadnym gestem, żadną łzą ani nawet urywanym oddechem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej wargach; nie mogłem uwierzyć, że naprawdę nie żyje. Zmarła w wieku 25 lat.

    Dziś w Lucca, w klasztorze pasjonistek można oglądać skromne sprzęty, których używała św. Gemma, oraz narzędzia pokuty, lekturę i fotografie.

    Ale to nie koniec historii.

    Po swojej śmierci stała się wzorem dla innych ludzi jak żyć. Między innymi dla świętego Maksymiliana Kolbego. Obrał ją sobie obok świętej Teresy z Lisieux jako nauczycielkę życia wewnętrznego. I to na długo zanim została ona oficjalnie przyjęta przez Kościół do chwały ołtarzy (jej beatyfikacja odbyła się w 1933 roku, a papież Pius XII w roku 1940 dokonał jej kanonizacji). Ojciec Kolbe zainteresował się jej osobą jeszcze zanim został kapłanem. Usiłował wykryć tajemnicę serc tych świętych, która związała ich z Matką Bożą – pisał o nim jeden z jego franciszkańskich współbraci. W krakowskiej celi ojca Kolbego – obok figury Niepokalanej – Znajdowały się obrazki Gemmy Galgani i Teresy od Dzieciątka Jezus.

    Ojca Kolbe zachwyciła jej prostolinijność – jej nieskomplikowana droga do świętości. Rozczytywał się w „Głębiach duszy” – duchowym „pamiętniku” Gemmy. Studiował tę książkę wielokrotnie. Czytał ją w czasach seminaryjnych i po powrocie z Rzymu, podczas leczniczego pobytu w Zakopanem w 1921r. Głębie duszy już po raz trzeci ją czytam i bardzo mi się podoba. Więcej mi dobrego zrobiła niż rekolekcje – zwierzał się w liście do matki. Często cytował dewizę Świętej – że Boga należy „kochać bez granic”. Uczył się od niej doskonałego posłuszeństwa woli Bożej, podziwiał jej pełne cierpienia, poddane woli Bożej, życie. Poprzez rozpamiętywanie jej życia zrozumiał co znaczy „kochać cierpienie”, pojął również, że heroiczne i konsekwentne posłuszeństwo woli Bożej jest najkrótszą i najprostszą drogą do Nieba. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie po to jest światło, by pod korcem stało, dzielił się zatem swoją fascynacją z innymi. Kiedy w 1921r. przebywał na kuracji w Nieszawie, podsunął swoją ulubioną książkę miejscowemu pastorowi.

    Ojciec Maksymilian Kolbe uważał Gemmę Galgani i Teresę z Lisieux za doskonałe realizatorki ideałów, które przyświecały Rycerstwu Niepokalanej. Podziwiał obie i stawiał je pierwszym członkom Rycerstwa za wzór wytężonej pracy na chwałę Bożą, połączonej z żarliwą troską o przyprowadzenie jak największej liczby dusz do Boga.

    Sanktuarium M. B. Niepokalanej Przewodniczki w Przasnyszu

    ______________________________________________________________________________________

    Święta Gemma Galgani – dziewczyna, która nie próżnuje

    Św. Gemma Galgani zmarła w 1903 r. w wieku 25 lat.

    św. Gemma Galgani zmarła w 1903 r. w wieku 25 lat/Reddit.com
    ***

    Ta młoda Włoszka zadziwia dziś tak samo jak za ziemskiego życia. A właściwie jeszcze bardziej.

    To było parę lat temu. Ojciec Symplicjusz Sobczyk pracował w ogrodzie obok klasztoru w czeskim Jabłonkowie, na Zaolziu, gdy przed południem ktoś przyszedł z wezwaniem do chorej. „Starka umierajóm, a nie umióm umrzić” – powiedział parafianin w gwarze cieszyńskiej. Ponieważ, jak stwierdził, babcia nie jest w stanie przyjąć Komunii, franciszkanin wziął ze sobą relikwie św. Gemmy Galgani. Miał je od pewnego czasu, bo za sprawą parafian zakochanych w tej włoskiej mistyczce zaczął się do niej coraz bardziej przekonywać.

    – W samochodzie mówię do niej: „Wiesz co, Gemmo, tak chciałaś być na każdym miejscu na świecie, żeby wprowadzać grzeszników do Serca Jezusowego, to teraz pokaż, dziewczyno, co potrafisz” – opowiada zakonnik. W domu było bardzo dużo osób z rodziny umierającej. Ona sama rzucała się na łóżku, z jękiem unosząc się i opadając. „Jo wom tu, starko, przywiózł takom pieknóm dziołszkę, ona bydzie z nami, a pomoże wom przyńś do nieba” – powiedział o. Symplicjusz. „Jak mnie słyszom, to niech mnie ścisnom za rękę” – poprosił. Umierająca uścisnęła dłoń kapłana, ale dalej była niespokojna.

    – Kiedy dałem jej te relikwie, babcia natychmiast się uspokoiła, przytuliła relikwiarzyk do serca i tak leżała, swobodnie oddychając – wspomina duchowny. Pomodlili się, zakonnik krótko przybliżył zebranym postać św. Gemmy, po czym udzielił babci sakramentów. Odchodząc, chciał zabrać relikwie, ale chora nie pozwoliła. Nie pomogły prośby rodziny, „starka” trzymała je kurczowo. „Skoro tak, to znaczy, że Gemma chce tu z wami być” – domyślił się zakonnik. Po południu przyjechała pani z relikwiarzykiem i informacją, że babcia zmarła zaraz po modlitwie „Anioł Pański”. I dopiero wtedy wypuściła relikwie z dłoni.

    Ta historia rozeszła się po okolicy. Kiedy przyszła druga fala pandemii, na prośbę rodzin zakonnicy przekazali relikwie św. Gemmy do szpitali covidowych. Tam, gdzie na sali były relikwie, wszyscy ludzie wrócili zdrowi, nawet gdy byli podłączeni do respiratorów. Parafianie zaczęli przychodzić do klasztoru, prosząc o relikwie tej świętej, „co pómogo umrzić”. – Na dzisiaj wiem od sióstr, że znają już 200 przypadków, w których Gemma towarzyszyła umierającym. Były nawrócenia w ostatniej chwili. To są sploty sytuacji, których by człowiek nie wymyślił – przekonuje franciszkanin. – A ja od tego czasu zacząłem z Gemmą już naprawdę współpracować i modlić się przez jej wstawiennictwo – zapewnia.

    Tęskniłeś za nią

    Ojciec Symplicjusz nie wiedział, że wkrótce jego relacja ze zmarłą w wieku 25 lat świętą jeszcze się zacieśni. Ponad rok temu został przeniesiony do klasztoru w Zabrzu. Wtedy pojawiły się u niego dziwne objawy. Był zmęczony, nieswój, tracił orientację. Zdiagnozowano nowotwór mózgu – guz był ogromny, miał 7 x 6 cm. Zakonnik trafił do szpitala. – Świat mi się wtedy zawalił, od Niedzieli Palmowej miałem ogromny kryzys. Nie pogodziłem się z tym, że umrę, nie byłem na to gotowy. Miałem wiele rzeczy niezałatwionych jako kapłan – wyznaje.

    I wtedy zaczęli się ludzie modlić. W Wielki Czwartek w Goleszowie, rodzinnej parafii franciszkanina, 270 osób rozpoczęło w jego intencji Nowennę Pompejańską. W Jabłonkowie ponad tysiąc osób zaczęło się gromadzić na nowennę do św. Gemmy. Ktoś zadzwonił do pasjonistów w Rawie Mazowieckiej, gdzie jest polskie centrum duchowości św. Gemmy. Tam odprawiono za chorego Mszę.

    – A ja każdego dnia przeżywałem Wielki Czwartek. Ciągle Ogród Oliwny, niepogodzenie się, płacz, niezdolność do rozmowy, niechęć do odwiedzin. Kapelan nie chodził tam z Komunią, więc błagałem współbraci, żeby mi przywieźli Pana Jezusa – opowiada zakonnik. Zaczął mu też doskwierać brak relikwii św. Gemmy. „Do tylu ludzi je woziłem, a ja sam ich teraz nie mam” – skarżył się sam sobie. W swojej torbie znalazł obrazek św. Gemmy i przy nim się modlił, na ile był w stanie.

    W niedzielę wielkanocną przyjechał o. Cyriak, przyjaciel, z którym Symplicjusz był na parafii w Jabłonkowie. Przywiózł relikwie św. Gemmy. „Masz ją, przecież za nią tęskniłeś” – powiedział, stawiając relikwiarzyk na stole. – A ja nikomu o tym nie mówiłem – zapewnia kapłan. – Zaraz się poryczałem. A on mówi: „Ty wiesz, kiedy masz operację?”. Odpowiadam: „We wtorek”. Na to Cyriak: „A wiesz, że to jest wspomnienie św. Gemmy? 120. rocznica jej śmierci”. Mnie wbiło w łóżko. Już wiedziałem, że coś się musi wydarzyć. Wszyscy mówili, że św. Gemma będzie przy operacji, że mnie poprowadzi, więc nabrałem odwagi, choć Wielki Czwartek dla mnie trwał. Gdy przywieźli mnie na salę operacyjną, było tam dużo ludzi, ale zapamiętałem stojącą na wprost stołu operacyjnego pielęgniarkę, bardzo ładną dziewczynę z ciemnymi włosami upiętymi do tyłu. Cały czas na mnie patrzyła i uśmiechała się – wspomina duchowny. Szybko zasnął. Gdy się obudził, dowiedział się, że operacja trwała 11 godzin.

    – I wtedy zaczął się dla mnie czyściec. Trzy dni ogromnych cierpień wewnętrznych. To sprawa między mną a Bogiem, powiem tylko, że to było tak, jakby Pan Bóg wziął ryżową szczotkę i jeździł nią po wszystkich zranieniach z całego życia. Do tego doszły ogromne ataki szatańskie. Czwartego dnia po operacji cierpienia ustały. Zacząłem przychodzić do siebie. W poniedziałek po Niedzieli Miłosierdzia wypisali mnie do domu. Czułem wielki pokój duchowy i bardzo szybko wracałem do zdrowia. Byłem szczęśliwy, bo uświadomiłem sobie, że nastąpiły we mnie konkretne uzdrowienia duchowe, o które modliłem się około 40 lat – wyznaje franciszkanin.

    Porządkując swoje rzeczy, o. Symplicjusz natknął się na obrazki św. Gemmy. – Znalazłem tam nieznane mi zdjęcie świętej. Zamurowało mnie: była podobna do pielęgniarki z sali operacyjnej. Przypomniałem sobie, że przecież ona nie miała maseczki! Czy to były zwidy, czy nie – nie wiem. Nie wiem też, czy to był cud, ale na pewno był to czas ogromnych łask, które zostały mi dane za wstawiennictwem św. Gemmy – zapewnia zakonnik.

    W lutym tego roku o. Symplicjusz usłyszał od pani onkolog w Gliwicach: „Gratuluję, jest pan całkowicie zdrowy”.

    Chcę utrwalić związek

    Popularność Gemmy Galgani wzrasta. Jednym z jej czcicieli był św. Ojciec Pio, który każdego dnia modlił się za jej wstawiennictwem.

    Urodziła się 12 marca 1878 roku w Lucca we Włoszech jako piąte z ośmiorga rodzeństwa. Miała osiem lat, gdy zmarła jej matka. W roku 1887 przyjęła Pierwszą Komunię św. W przeddzień uroczystości postanowiła odprawiać każdą spowiedź i przyjmować Komunię św. tak, jakby to był ostatni dzień w jej życiu. Chciała też często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym. Sakramencie. Następnego dnia po przyjęciu Ciała Pańskiego zapisała w dzienniczku: „Nie sposób opisać tego, co w owym momencie zaszło pomiędzy mną a Jezusem. Sprawił, że tak silnie odczułam Go w mej duszy. Uświadomiłam sobie wtedy, że rozkosze niebieskie różnią się od ziemskich, i ogarnęło mnie pragnienie utrwalenia tego mojego związku z Bogiem wiecznotrwałym”.

    Życie Gemmy obfitowało w trudne doświadczenia: choroba nóg, śmierć ojca i zapaść finansowa, jaka przyszła na pozostałych domowników. Potem Gemma zachorowała na gruźlicę kręgosłupa i zapalenie nerek i przez rok musiała leżeć w gipsowym gorsecie. Niewielka przestrzeń domu zmusiła ją do opuszczenia rodzinnego gniazda. Schorowana dziewczyna znalazła schronienie u rodziny Gianninich.

    W 1899 r., w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała stygmaty. „Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam” – notowała później. Uświadomiła sobie wtedy wszystkie cierpienia Jezusa, jakie poniósł dla jej zbawienia. Krwawiące znaki męki Chrystusa pojawiały się na ciele Gemmy co tydzień, od czwartkowego wieczoru aż do godz. 15 w piątek. W tym czasie Gemma przeżywała mękę Chrystusa.

    Przez kilka ostatnich lat swego krótkiego życia utrzymywała kontakty ze zgromadzeniem pasjonistów, w którego charyzmacie rozważania męki Chrystusa chciała uczestniczyć. Pasjoniści byli kierownikami duchowymi Gemmy, a jeden z nich przyjął jej śluby, takie, jakie składają członkowie ich zgromadzenia.

    W połowie 1902 roku święta śmiertelnie zachorowała. Jej umieranie trwało kilka miesięcy – do 11 kwietnia 1903 roku. Odeszła do nieba w Wielką Sobotę w wieku zaledwie 25 lat.

    Kościół uznał jej heroiczne przyjmowanie cierpienia w łączności z cierpiącym Zbawicielem. Pius XI beatyfikował Gemmę w 1933 roku, a Pius XII kanonizował ją w roku 1940.

    Jedna z cennych myśli, które po sobie pozostawiła, wyjaśnia paradoks Chrystusowego słodkiego jarzma i lekkiego brzemienia: „Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

     

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 kwietnia

    Święty Fulbert z Chartres, biskup






    Fulbert urodził się w 960 r. w ubogiej rodzinie. Przypuszcza się, że pochodził z Poitiers. Uczył się w szkole katedralnej w Reims. Jego mistrzem był Gerbert, późniejszy papież Sylwester II. Około 990 r. Fulbert przybył do Chartres, by podjąć pracę nauczyciela w szkole katedralnej, którą wkrótce uczynił ośrodkiem kulturalnym Francji. Został mianowany kanonikiem i kanclerzem tamtejszej kurii biskupiej. Po śmierci biskupa Raula wybrano Fulberta jego następcą (1006).
    Był aktywny w wielu dziedzinach życia publicznego, kulturalnego i kościelnego. Swoją wiedzą, gorliwością, a przede wszystkim umiejętnością obcowania z ludźmi rychło pozyskał sobie serca wiernych i duchowieństwa. Król francuski, Robert II Pobożny, nieraz zasięgał jego rady. Fulbert dbał o administrację kościelną i wyróżniał się jako doskonały gospodarz diecezji. Był wnikliwym teologiem, łączył mądrość ze świętością. Po pożarze, jaki nawiedził katedrę, odnowił ją tak okazale, że dzisiaj należy do podziwianych arcydzieł budownictwa sakralnego.
    Dbał także o podniesienie poziomu szkolnictwa, z którego na pierwszym miejscu korzystali przyszli kandydaci do stanu duchownego. Odnowił w tym celu szkołę katedralną i postawił ją na tak wysokim poziomie, że przewyższała sławą nawet szkołę w Reims. Zwalczał symonię (handel godnościami kościelnymi i dobrami duchowymi) oraz inne nadużycia, jakie od lat występowały w Kościele. Wyróżniał się szczególnym darem jednania zwaśnionych. Dlatego często w różnych sporach brano go za rozjemcę. Miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, która przywróciła mu zdrowie w ciężkiej chorobie.
    Fulbert zostawił po sobie także szereg cennych pism. Wśród nich wyróżniają się kazania i traktaty teologiczne. Był również uzdolnionym poetą łacińskim, autorem pięknych hymnów. Najcenniejsze jednak są listy, które pozwalają poznać głębiej jego osobowość, ideały i działanie. Równocześnie dają nam wgląd w ówczesną, ciekawą epokę.
    Fulbert zmarł 10 kwietnia 1028 r. w wieku ok. 68 lat.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 kwietnia

    Święta Maria, żona Kleofasa

    Zobacz także:
      •  Święty Gaucheriusz, prezbiter
    ***
    Święta Maria Kleofasowa

    Maria należała do rodziny Maryi. Być może była rodzoną siostrą św. Józefa. Św. Hegezyp (+ ok. 180), który żył w początkach chrześcijaństwa i któremu była dobrze znana tradycja apostolska, nazywa Kleofasa (Klopasa, zwanego także Alfeuszem) – bratem św. Józefa, Oblubieńca Maryi. Synami Marii Kleofasowej byli: św. Jakub Młodszy, Józef i Juda Tadeusz (Mt 27, 55-56; Łk 24, 10; Mk 15, 40-41), których Ewangelie nazywają “braćmi”, czyli krewnymi Jezusa.
    Maria należała do najbliższego grona Pana Jezusa. Towarzyszyła Mu podczas wędrówek apostolskich i razem z innymi pobożnymi niewiastami troszczyła się o doczesne potrzeby Pana Jezusa, takie jak pożywienie, pranie, a nawet dach nad głową. Trwała przy Nim aż do śmierci. “Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra matki Jego, Maria, żona Kleofasa” – potwierdza w swojej Ewangelii bezpośredni świadek, św. Jan Apostoł (J 19, 25). Kiedy udała się razem z Marią Magdaleną i Joanną w poranek wielkanocny do grobu Pana Jezusa, aby namaścić Jego ciało olejkami, pierwsza ujrzała anioła – świadka zmartwychwstania – i rozmawiała z nim (Mt 28, 1-8; Mk 16, 1-8). Jej też pojawił się w powrotnej drodze Pan Jezus Zmartwychwstały (Mt 28, 9-10). O dalszych losach św. Marii Kleofasowej nic nie wiemy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Mario – żono Kleofasa! Czemu jesteś taka tajemnicza?

     “Trzy Marie u grobu” Mikołaj Haberschrack//pl.wikipedia.org

    ***

    Sądzę, że każda kobieta ma w sobie coś, co sprawia, że jest tajemnicza. Być może w moim przypadku owa tajemniczość bardziej rzuca się w oczy. Pewnie jest tak dlatego, że przez długi czas żyłam niejako w cieniu odwiecznej Tajemnicy, czyli Jezusa z Nazaretu.
    Według tradycji kościelnej, sięgającej II wieku, mój mąż Kleofas był bratem św. Józefa. Dlatego też od samego początku byłam bardzo blisko Świętej Rodziny, z którą się przyjaźniłam. Urodziłam trzech synów (Jakuba, Józefa i Judę Tadeusza – por. Mt 27,56; Mk 15,40; 16,1; Jud 1).
    Jestem jedną z licznych uczennic Jezusa. Wraz z innymi kobietami zajmowałam się różnymi sprawami mojego Mistrza (np. przygotowywaniem posiłków czy też praniem). Osobiście nie znoszę bylejakości i tzw. prowizorki. Zawsze potrafiłam się wznieść ponad to, co zwykłe i pospolite. Stąd też lubię, kiedy znaczenie mojego imienia wywodzą z języka hebrajskiego. W przenośni oznacza ono „być pięknym”, „doskonałym”, „umiłowanym przez Boga”. Nie chciałabym się przechwalać, ale cechuje mnie spokój, rozsądek, prostolinijność, subtelność i sprawiedliwość. Zawsze dotrzymuję danego słowa. Bardzo serio traktuję rodzinę i wszystkie sprawy, które są z nią związane.
    Wytrwałam przy Panu aż do Jego zgonu na drzewie krzyża (por. J 19, 25).
    Wiedziałam jednak, że Jego życie nie może się tak zakończyć! Byłam tego wręcz pewna! I nie myliłam się, gdyż za parę dni m.in. właśnie mnie ukazał się Zmartwychwstały – Władca życia i śmierci! Wpatrywałam się w Jego oblicze i wsłuchiwałam w Jego słowa (por. Mt 28,1-10; Mk 16,1-8). Poczułam wtedy radość nie do opisania. Chciałam całemu światu wykrzyczeć, że Jezus żyje!
    Czyż nadal jestem tajemnicza? Jestem raczej świadkiem tajemniczych wydarzeń związanych z życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa. One całkowicie zmieniły moje życie. Głęboko wierzę, że mogą one również zmienić i Twoje życie. Wystarczy tylko – tak jak ja – otworzyć się na dar łaski Pana i z Nim być.

    Z wyrazami szacunku – św. Maria Kleofasowa

    ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 kwietnia

    Święty Dionizy, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Walter z S. Martino di Pontoise, opat
    ***
    Święty Dionizy

    Dionizy był w II w. biskupem w Koryncie. Informacje o nim czerpiemy z pism św. Hieronima i Euzebiusza z Cezarei. Ten ostatni wychwala wielką gorliwość pasterską św. Dionizego. Według niego Dionizy miał zostawić 8 cennych listów do różnych biskupów. W Liście do Rzymian wysławia papieża, św. Sotera: “Rzymianie utrzymują zwyczaje ojców: wasz błogosławiony biskup Soter je nie tylko utrzymał, ale i poszerzył, dzieląc się z braćmi [ze wszystkich stron] dostatkiem, którym sam był obdarzony, i błogosławiąc słowem tych, którzy się do niego zwracają, jak ojciec do dzieci…”. W pozostałych listach zwraca się m.in. do Lacedemończyków, Ateńczyków, Nikomedyjczyków, Rzymian, mieszkańców Krety. Są one źródłem wiedzy o zasadach wiary i moralności wczesnego chrześcijaństwa.
    Na Wschodzie Dionizy odbiera cześć jako męczennik. Krzyżowcy za czasów Innocentego IV (+ 1254) przewieźli ciało św. Dionizego do Rzymu i oddali pod opiekę klasztoru pod wezwaniem Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 kwietnia

    Święty Jan Chrzciciel de la Salle, prezbiter

    Święty Jan de la Salle

    Jan urodził się w Reims 30 kwietnia 1651 r. w podupadłej rodzinie książęcej jako najstarszy z jedenaściorga rodzeństwa. Straciwszy rodziców, przerwał studia na paryskim uniwersytecie i w seminarium, aby zająć się najbliższą rodziną. Po pewnym czasie kontynuował naukę. W wieku 27 lat przyjął święcenia kapłańskie. W trzy lata potem na uniwersytecie w Reims zdobył doktorat z teologii (1680). Zaraz po święceniach otrzymał probostwo. Powierzono mu także kierownictwo duchowe nad szkołą i sierocińcem, prowadzonym przez Siostry od Dzieciątka Jezus (terezjanki). Jan postarał się w Rzymie o zatwierdzenie zgromadzenia zakonnego tych sióstr. Bardzo bolał na widok setek sierot, pozbawionych zupełnie pomocy materialnej i duchowej. Gromadził ich na swej plebanii, której część zamienił na internat. Następnie na użytek biednych dzieci oddał swój rodzinny pałac.
    Ponieważ sam był zajęty duszpasterstwem, dlatego musiał szukać ochotników, by mu w tej pracy dopomogli. Oni to, pod kierunkiem Jana, zajmowali się wychowaniem i kształceniem dziatwy. Pobożne panie zajmowały się ich żywieniem. Kiedy ani plebania, ani dom rodzinny nie mogły pomieścić przygarniętych, ks. Jan za pieniądze parafialne i otrzymane od pewnej zamożnej kobiety zakupił osobny obszerny dom. Napisał też regulamin, by praca mogła iść sprawnie.
    Z tych ofiarnych pomocników wyłoniło się z czasem zgromadzenie zakonne pod nazwą Braci Szkół Chrześcijańskich (braci szkolnych). Za jego początek przyjmuje się dzień 24 czerwca 1684 roku. Jan miał wówczas zaledwie 31 lat. Stworzył wiele typów szkół – podstawowe, wieczorowe, niedzielne, zawodowe, średnie, seminaria nauczycielskie. Nauka w nich była bezpłatna. Na polu pedagogiki Jan zajmuje więc poczesne miejsce. W swoich szkołach wprowadził na pierwszym miejscu język ojczysty, podczas gdy dotychczas powszechnie uczono w języku łacińskim. Zniósł kary fizyczne, tak często stosowane w szkołach w tamtych czasach, a kary moralne ograniczył do minimum. Pierwszeństwo dał wychowaniu religijnemu, które oparł na chrześcijańskiej miłości i poszanowaniu godności człowieka, także dziecka.
    W roku 1681 powstała pierwsza szkoła założona przez Jana w Reims (1681), kolejna powstała w Paryżu (1688), potem także m.in. w Lyonie i w Rouen. W sto lat potem cała Francja była pokryta szkołami lasaleńskimi. Do rewolucji francuskiej (1789) w samej Francji zgromadzenie posiadało 126 szkół i ponad 1000 członków. Dzisiaj Bracia Szkolni mają swe szkoły w prawie 90 krajach.
    Jan de la Salle zostawił po sobie bezcenne pisma. Najwybitniejsze z nich to Zasady dobrego wychowania, które doczekało się ponad 200 wydań; nadto Rozmyślania, Wskazania, jak prowadzić szkoły i Obowiązki chrześcijanina. Bezcenne dla poznania ducha lasaleńskiego są także jego listy.
    Jan zmarł po krótkiej chorobie 7 kwietnia 1719 r. Pozostawił po sobie pisma, które przez długi okres należały do kanonu dydaktyki. Beatyfikował go Leon XIII w 1888 roku. On też wyniósł go uroczyście do chwały świętych w roku 1900. Pius XII ogłosił św. Jana de La Salle patronem nauczycieli katolickich (1950). Ciało św. Jana, zbezczeszczone w czasie rewolucji francuskiej w roku 1793, dla bezpieczeństwa przeniesiono do Belgii, a w roku 1937 złożono przy domu generalnym zakonu w Rzymie. Można tu również zobaczyć katedrę, z której wykładał Święty, jego strój, paramenty liturgiczne, przedmioty pokutnicze i rzeczy codziennego użytku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 kwietnia

    Błogosławiona Pierina Morosini,
    dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Paryża, opat
      •  Święty Prudencjusz, biskup
    ***
    Błogosławiona Pierina Morosini

    Pierina przyszła na świat w dniu 7 stycznia 1931 roku w Fiobbio koło Albino, w Lombardii. Nazajutrz po urodzeniu rodzice zanieśli ją do chrztu. Jej ojciec, Rocco Morosini, był nocnym stróżem w jednej z miejscowych fabryk, a matka, Sara Noris, zajmowała się rodziną liczącą dziewięcioro dzieci. Pierina była pierworodną córką. Rodzina była pełna modlitwy, której dzieci nauczyły się od bardzo religijnych rodziców. Często modliły się o łaskę, by raczej umrzeć niż obrazić Pana Boga.
    Pierina, gdy ukończyła 6 lat, codziennie chodziła do kościoła, choć dopiero po roku przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Wstawała codziennie rano, około godz. 5.00, i ścieżką dla mułów, wijącą się w górach, poprzez las kasztanowy, około pół godziny szła do kościółka parafialnego, by uczestniczyć we Mszy świętej. Wówczas celebrowano ją o 6.00 rano. Wracała do domu na śniadanie, a potem znowu szła do wioski, by od 9.00 brać udział w zajęciach szkolnych.
    W miarę jak dzieci podrosły, mama zabierała wszystkie dzieci rano do kościoła. Trzeba było mieć wiele odwagi, aby to uczynić w tamtym czasie. Pierina, podobnie jak św. Maria Goretti, na której przez większość życia będzie się wzorować, stała się dla sióstr i braci drugą mamą. Brała udział w pracach domowych, pomagała w kuchni, szyła lub robiła na drutach ubranka dla rodzeństwa. Jej mama opowiadała później, że nie pamięta, by Pierina była kiedykolwiek nieposłuszna lub żeby krytykowała otrzymane polecenie. Mawiała o niej: “Mieć taką córkę – to łaska od Pana!”
    Pierina była także najlepszą uczennicą w klasie, nie tylko na lekcjach religii, lecz we wszystkich innych przedmiotach. Miała wyjątkowe uzdolnienia. Bardzo chciała się uczyć, będąc jednak najstarszym dzieckiem w rodzinie wielodzietnej i z powodu ubóstwa zrezygnowała z tego marzenia. To poświęcenie wiele ją kosztowało. Kiedy miała 11 lat, mama wysłała ją na naukę do krawcowej w sąsiedztwie. Bardzo szybko nauczyła się tego fachu.
    W wieku 15 lat Pierina zaczęła zarabiać na życie. Pomagała rodzicom utrzymać rodzinę. Wkrótce ojciec, z powodu słabego zdrowia, musiał zrezygnować z pracy. Pierina podjęła pracę w przędzalni bawełny w Albino, w odległości kilku kilometrów od Fiobbio. Pracowała na dwie zmiany – jeden tydzień od 6.00 do 14.00, a następny od 14.00 do 22.00. Droga do domu zajmowała jej około godziny pieszo. Wstawała około 4.00, żeby uczestniczyć choćby w części Mszy świętej, bo tylko gdy rozpoczynała pracę o 14.00, mogła uczestniczyć w całej Eucharystii. Gdy ktoś jej radził, by zrezygnowała z takiego trybu życia, odpowiadała, że “nie może żyć bez Mszy świętej”.
    Nieliczne wolne chwile poświęcała na czytanie pobożnych lektur i żywotów świętych. Najczęściej czytała o życiu Marii Goretti. Jej dzieje znała na pamięć. W parafii była podporą miejscowej Akcji Katolickiej. Udzielała lekcji katechizmu, zajmowała się dziełem powołań i zbierała ofiary na seminarium duchowne. W niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej, popołudniowych Nieszporach i wykładach z religii. Znajdowała jeszcze czas na odwiedzenie chorych. Z umiłowania pokuty i ubóstwa wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Poświęciła się też całkowicie Panu, składając trzy śluby: dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Śluby te odnawiała dwukrotnie w ciągu roku: w święto Niepokalanego Poczęcia oraz w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
    Jedną z wielkich radości jej życia była pielgrzymka do Rzymu w 1947 roku, na beatyfikację małej męczennicy z Nettuno. Pierina miała wtedy 16 lat. Po usłyszeniu słów papieża Piusa XII powiedziała do swoich przyjaciółek: “Jaka by to była radość dla mnie umrzeć jak Maria Goretti!”
    Potrafiła cierpieć i przyjmowała każde cierpienie jako dar od Boga. Raz zraniła się w nogę przy warsztacie tkackim. Kiedy rana uległa zakażeniu, cierpiała ogromnie, musząc pozostać w szpitalu przez miesiąc. Nie skarżyła się. Innym razem zraniła rękę, przecinając ścięgno kciuka. Z tego powodu cierpiała aż do śmierci, ale i z tej przyczyny nigdy się nie żaliła. Pewnego wieczora wracała do domu w czasie gołoledzi. Jej matka powiedziała, że z powodu uciążliwej pogody musiałaby pójść jeszcze raz na zakupy do wioski. Mimo zmęczenia Pierina zaraz wyszła, by zrobić zakupy.
    Nadszedł dzień 4 kwietnia 1957 roku. Pierina pracowała wtedy od 6.00 do 14.00. Jak co dnia rano przyjęła Komunię świętą i uczestniczyła w części Mszy świętej. Zatrzymała się w wiosce zaledwie na chwilę, by zrobić zakupy, potem wyszła na drogę prowadzącą do domu. Zazwyczaj przychodziła do domu między 15.00 a 15.10. Kiedy minęła godzina 15.30, a jej jeszcze nie było w domu, jej brat Santo zaczął się niepokoić. Poszedł w stronę wioski. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok. Znalazł siostrę leżącą na środku ścieżki.
    Nie było świadków tego zdarzenia. Zbrodnię odtworzono stopniowo. Niektóre szczegóły podał zabójca, zatrzymany 20 dni później. Był nim dwudziestoletni chłopak. Przyznał, że od roku obserwował Pierinę. Ponieważ tego dnia podążał za nią z tak wielką natarczywością, że nie pozostawiała ona wątpliwości co do natury jego zamiarów, dziewczyna podniosła kamień, by się bronić. On odebrał jej kamień i uderzył ją w głowę. Dziewczyna zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym upadła na ziemię. W tym stanie znalazł ją brat. Wydawała się rozumieć, co do niej mówił, lecz aż do śmierci nie potrafiła już wypowiedzieć ani słowa. Wezwany natychmiast proboszcz, przekonawszy się, że Pierina była przytomna, udzielił jej sakramentów. Potem zawieziono ją do szpitala w Benewencie. Rany głowy były tak poważne, że nie udało się jej uratować. Młoda męczennica odeszła na spotkanie ze swą świętą przyjaciółką, Marią Goretti, w dniu 6 kwietnia 1957 roku.
    Trzy dni później pochowano ją w obecności wielu okolicznych mieszkańców. Już wtedy uważano ją za świętą. Jeden z duchownych powiedział wtedy: “Niech śmiały przykład Pieriny Morosini natchnie naszych młodych chłopców i nasze dziewczęta. Niech wybierają roztropnie jako ideał swego życia życie promieniujące pięknem, radością i czystością dla czci naszych rodzin, Kościoła i ojczyzny”. W dniu 9 kwietnia 1983 roku przeniesiono ciało Pieriny z cmentarza do kościoła parafialnego. Przy tej okazji stwierdzono, że jej ciało zachowało się w doskonałym stanie. W dniu 4 października 1987 roku, w 30 lat po dniu narodzin na nieba, papież św. Jan Paweł II ogłosił Pierinę Morosini błogosławioną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 kwietnia

    Święty Wincenty Ferreriusz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Krescencja Höss, dziewica
      •  Święta Katarzyna Thomas, dziewica
      •  Błogosławiona Julianna z Mont Cornillon, pustelnica
    ***
    Święty Wincenty Ferreriusz

    Wincenty urodził się ok. 1350 r. w Walencji (Hiszpania) w rodzinie notariusza. W roku 1367 wstąpił do dominikanów. W rok potem złożył śluby zakonne. Studiował filozofię, teologię i logikę w Walencji, Barcelonie i Leridzie, gdzie zdobył tytuł doktora. Otrzymał święcenia kapłańskie w wieku 25 lat. Podjął surową dyscyplinę życia duchowego, którego piękne świadectwo pozostawił w traktacie De vita spirituali. Oddał się najpierw nauczaniu filozofii i teologii, zajmując się również (w latach 1380-1390) wieloma sprawami państwowymi i kościelnymi na polecenie kardynała legata Piotra de Luna oraz Jana I, króla Aragonii. W tym czasie oddawał się także kaznodziejstwu, najpierw na dworze papieża w Awinionie, a później w południowej Francji i we Włoszech. Posługę tę pełnił aż do roku 1399. Wtedy nastąpił nagły zwrot w życiu Wincentego. W czasie choroby, która wydawała się beznadziejna, miał wizję św. Dominika i św. Franciszka, którzy uzdrowili go i polecili głosić Ewangelię na całym świecie. Napisał natychmiast list do Benedykta XIII z prośbą o upoważnienia konieczne do nowej misji.
    Po ich otrzymaniu oddał się wyłącznie kaznodziejstwu wędrownemu. Podjął w ten sposób wielką misję, przemierzając Europę i wzywając do pokuty. Obdarzony darami Ducha Świętego oraz zaopatrzony w apostolskie pełnomocnictwa, przemawiał na placach, bo żadne kościoły nie mogły pomieścić gromadzących się tłumów. Swoją charyzmą budził zachwyt, ale i sprzeciw. Pracował na rzecz jedności podzielonego przez schizmę Kościoła. Szła za nim sława wielkich cudów. Obok rzesz wielbicieli miał Wincenty także swoich zawziętych wrogów. Zarzucano mu demagogię, ogłupianie ludu, wprost nawet opętanie. Zarzuty przeciwko wielkiemu kaznodziei wysuwano nawet na tzw. “soborze” w Pizie (1409) i na soborze w Konstancji (1415).

    Święty Wincenty Ferreriusz

    Wincenty był również spowiednikiem antypapieża Benedykta XIII, ale opuścił go, kiedy nie udało mu się nakłonić go do rezygnacji. Zmarł w Wielką Środę, 5 kwietnia 1419 r. w Vannes we Francji, wracając z misji podjętej w Anglii, gdzie przebywał na zaproszenie króla. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Przez trzy dni jego ciało było wystawione w katedrze, zanim je złożono między chórem a głównym ołtarzem. Niebawem też odbył się proces kanoniczny sługi Bożego. Komisja papieska przebadała 873 cuda. Papież Kalikst III 29 czerwca 1455 zezwolił na jego kult, a papież Pius II w trzy lata potem dokonał jego formalnej kanonizacji (1458). Jego relikwie zostały w czasie rewolucji francuskiej (1789-1794) sprofanowane, ale nie zniszczone. Znajdują się w katedrze w Vannes, a część również w Walencji.
    Wincenty Ferreriusz zostawił po sobie kilka drobnych pism, m.in. Traktat przeciwko schizmie, Traktat przeciwko Żydom, Traktat dla tych, którzy cierpią pokusy przeciwko wierze. Jest patronem Walencji, Vannes, dobrego małżeństwa, dobrej śmierci, ceglarzy, budowniczych, murarzy, hydraulików, przetwórców ołowiu, producentów dachówek i kafli. Wzywany bywa także w obronie przed epilepsją, bólami głowy i gorączką, w bezpłodności.
    W zakonie dominikańskim w imię św. Wincentego udzielało się specjalnego błogosławieństwa chorym i poświęcało się dla nich wodę. Ku czci Świętego odprawiano przed jego świętem nabożeństwo siedmiu piątków, podczas których należało przyjąć Komunię św.
    W ikonografii św. Wincenty bywa przedstawiany w habicie dominikańskim, jako anioł Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Jego atrybutami są koń, błyskawice, chrzcielnica, infuła, kapelusz kardynalski u stóp, osioł, krzyż, sztandar, skrzydła, turban turecki lub muzułmanin u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Święty Wincenty Ferreriusz, największy kaznodzieja u schyłku Średniowiecza

    Święty Wincenty Ferreriusz, największy kaznodzieja u schyłku Średniowiecza

    św. Wincenty Ferreriusz/PD

    ***

    Obdarzony był wieloma charyzmatami, m.in. darem uzdrawiania chorych i przepowiadania przyszłości. W historii zapisał się jednak jako niezrównany kaznodzieja: największy u schyłku Średniowiecza – pisze ks. Arkadiusz Nocoń. Dziś przypada wspomnienie św. Wincentego Ferreriusza (1350 – 1419).

    Św. Wincenty Ferreriusz urodził się w zamożnej i bogobojnej rodzinie w hiszpańskiej Walencji. W wieku 18 lat wstąpił do zakonu dominikanów. Wyświęcony na kapłana współpracował z kardynałem Piotrem de Luna, który po wyborze na papieża (Benedykt XIII), mianował Wincentego swoim kapelanem i spowiednikiem. Posługę na dworze papieskim w Awinionie, gdzie wówczas przebywał papież, Ferreriusz sprawował z niezwykłą pokorą, przestrzegając wszystkich narzuconych sobie wcześniej umartwień.

    W roku 1398 bardzo poważnie zachorował. Będąc bliskim śmierci miał widzenie Jezusa, który w otoczeniu św. Dominika i św. Franciszka, powołał go do wędrownego apostolstwa. Cudownie uzdrowiony poświęcił się całkowicie temu zadaniu, głosząc Słowo Boże niemal w całej zachodniej Europie, zwłaszcza tam, gdzie najbardziej szerzyły się herezje. Aktywnie uczestniczył również w zażegnaniu tzw. Wielkiej Schizmy Zachodu, wywołanej pojawieniem się dwóch antypapieży. Dla przywrócenia jedności w Kościele namawiał gorąco do abdykacji Benedykta XIII, któremu wcześniej wiernie służył, gdy okazało się, że prawowitym następcą św. Piotra jest papież Marcin V. Mimo choroby i wyczerpania udał się też do Anglii, próbując powstrzymać trwającą tam wojnę stuletnią. Zmarł w drodze powrotnej.

    Z traktatu „O życiu duchowym” św. Wincentego Ferreriusza: „W kazaniach posługuj się językiem prostym i zwykłą mową. Jeżeli to możliwe, posługuj się także przykładami, aby każdy poczuł się wstrząśnięty, jakbyś tylko do niego mówił. Niech będzie widoczne, że twoje słowa nie pochodzą z duszy pysznej czy oburzonej, ale z życzliwego serca i ojcowskiej dobroci, która współczuje grzesznym synom, pogrążonym w swojej niemocy i stara się ich wydobyć jakby z ogromnej przepaści, uwolnić i ustrzec jak matka, ciesząc się każdym ich powodzeniem i spodziewaną w niebie nagrodą. Taki sposób postępowania okazywał się zawsze owocny dla słuchających. Ogólne natomiast mówienie o cnotach i wadach, nie robi na słuchaczach większego wrażenia”. (n. 13)

    Św. Wincenty Ferreriusz obdarzony był wieloma charyzmatami, m. in. darem uzdrawiania chorych i przepowiadania przyszłości. W historii zapisał się jednak jako niezrównany kaznodzieja: największy u schyłku Średniowiecza. Przemawiał tak porywająco, że gromadziły się wokół niego wielotysięczne tłumy, które nie mogąc pomieścić się w kościołach, słuchały go na miejskich placach. Na podstawie zachowanych świadectw wiemy, że cechą misji przeprowadzanych przez Ferreriusza były nie tylko liczne, bo sięgające tysięcy nawrócenia, ale także ich doskonała organizacja. Charyzmatycznemu kaznodziei towarzyszyło bowiem wielu kapłanów sprawujących msze święte i słuchających spowiedzi, organiści i chór, dbający o właściwą oprawę nabożeństw, a także kilku notariuszy, sporządzających akty zgody między zwaśnionymi osobami, które pod wpływem jego kazań podawały sobie ręce.

    Poza apostolatem słowa, Wincenty Ferreriusz był także pisarzem. Jego traktat „O życiu duchowym” był jednym z najbardziej rozpowszechnionych w Średniowieczu, a jego „Mowy”, zawierające wygłoszone kazania, wykorzystywane były przez kapłanów aż do końca XVII wieku. Najpiękniejszym kazaniem było jednak jego życie.

    Każdego roku, w rocznicę swego chrztu, w kaplicy w Walencji, gdzie stała chrzcielnica, przy której stał się dzieckiem Bożym, zamawiał dziękczynną mszę świętą.

    Każdy chrześcijanin przez chrzest wszczepiony został w życie Trójcy Świętej i od tamtej chwili ma udział w potrójnej władzy Chrystusa: kapłańskiej, królewskiej i prorockiej. Stawiając wymagania współczesnym kaznodziejom, winniśmy pamiętać, że my również mamy być głosicielami Słowa Bożego. Odpowiedzialność ogromna, ale zaszczyt jeszcze większy, bo „w cywilizacji takiej jak nasza kapłaństwo i nauczanie, służba Bogu i służba myśli, to ostatnie szlachetne zajęcie człowieka”. (André Malraux).Beatyfikacji Wincentego Ferreriusza dokonał Papież Kalikst III w 1455 r., a kanonizował go Pius II w 1458 r. Jego relikwie znajdują się w katedrze w Vannes we Francji. Jest patronem chorych na epilepsję, budowniczych, murarzy.

    ks. Arkadiusz Nocoń/vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 kwietnia

    Święty Izydor z Sewilli,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Izydor z Sewilli

    Izydor urodził się około 560 r. w Nowej Kartaginie, w prowincji Murcji. Pochodził z rodziny, która dała Kościołowi dzieci wyniesione do chwały ołtarzy – św. Leonarda i św. Fulgencjusza, braci św. Izydora, oraz św. Florentynę – ich siostrę. Legenda głosi, że przy jego narodzinach rój pszczół osiadł mu na ustach i zostawił na nich słodki miód. Miała to być zapowiedź daru niezwykłej wymowy, jaką szczycił się Izydor. Po rychłej śmierci rodziców wychowaniem młodszego rodzeństwa zajął się najstarszy brat, św. Leonard, który był wówczas arcybiskupem w Sewilli. Przy boku brata Izydor miał okazję przypatrzeć się z bliska burzliwym wydarzeniom, jakie przeżywała wtedy Hiszpania. Po jego śmierci Izydor objął biskupstwo i podjął wysiłek odnowy Kościoła.
    Zwołał i kierował synodami w Sewilli (619) i w Toledo (633), które m.in. ułożyły symbol wiary odmawiany w Hiszpanii, oraz ujednolicił liturgię. Fundator kościołów, klasztorów, szkół i bibliotek. Zabiegał o podniesienie poziomu intelektualnego i duchowego kleru. Zapamiętano go jako człowieka wyjątkowego miłosierdzia. Był znakomitym pisarzem. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Św. Braulion, jego uczeń i sekretarz, wymienia ponad 20 zostawionych przez Izydora dzieł. Zwalczał w nich arianizm, zostawił wykład prawd wiary i moralności, pisał o dziejach Gotów i Wandali, którzy opanowali jego kraj. Święty zadziwia rozległością tematyki i podejmowanych problemów. Jego największym dziełem jest dwudziestotomowy Codex etimologiarum – pierwsza próba naukowej encyklopedii, syntezy wiedzy, jaką posiadano za jego czasów.
    Wyjątkowa była jego śmierć. Kazał zanieść się do katedry i w obecności biskupów pomocniczych, kapłanów i ludu zdjął swoje szaty biskupie, a wdział pokutny wór, głowę posypał popiołem i zalany łzami odbył spowiedź publiczną. Błagał, by mu odpuszczono jego przewiny i zaniedbania, i by się za niego modlono. Potem przyjął Komunię świętą pod dwoma postaciami i pożegnał się ze wszystkimi pocałunkiem pokoju. Zaniesiony do swojej ubogiej izby po 4 dniach oddał Bogu ducha 4 kwietnia 636 roku, gdy miał 82 lata. Pochowano go obok św. Leonarda i św. Florentyny. W roku 1063 jego śmiertelne szczątki przeniesiono do Lyonu, gdzie spoczywają dotąd. Formalna kanonizacja Izydora odbyła się dopiero w 1598 roku. Papież Innocenty XIII ogłosił św. Izydora doktorem Kościoła (1722). Jest patronem Hiszpanii i Sewilli.
    W ikonografii św. Izydor przedstawiany jest w stroju biskupim. Ma paliusz. Czasami ukazywany jako jeździec na koniu. Jego atrybutem jest miecz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Patron Dnia: Święty Izydor, autor pierwszej encyklopedii

    fot. domena publiczna

    ***

    Patron Dnia: Święty Izydor, autor pierwszej encyklopedii

    Najwybitniejszy nauczyciel wiary w Hiszpanii, autor pierwszej encyklopedii – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 4 kwietnia wspominamy św. Izydora (ok. 560 – 636), biskupa i doktora Kościoła. Kanonizował go Papież Klemens VIII w 1598 r. Doktorem Kościoła został na mocy decyzji Innocentego XIII. Jego relikwie znajdują się w hiszpańskim Leon. Jest patronem Hiszpanii, internautów, informatyków, programistów.

    Św. Izydor urodził się w bardzo religijnej rodzinie w Kartagenie (Hiszpania). Dwóch jego braci zostało biskupami, a siostra przełożoną klasztoru (wszyscy z czasem zostaną ogłoszeni świętymi). Wcześnie osierocony, Izydor wychował się u swego brata Leandra, biskupa Sewilli. Pod jego okiem, korzystając z bogatej biblioteki kościelnej, zdobył staranne wykształcenie.

    Po śmierci brata, objął po nim biskupstwo i dał się poznać jako gorliwy pasterz: nawracał Wizygotów, organizował synody, zakładał domy zakonne i przytułki dla biednych, zyskując z czasem miano najwybitniejszego nauczyciela wiary w Hiszpanii. Świadom znaczenia wiedzy i wykształcenia, starał się, aby w każdej hiszpańskiej diecezji powstała biblioteka i szkoła katedralna, w której oprócz teologii, uczono by także prawa, medycyny i literatury. Sam był wielkim miłośnikiem książki. Widział w niej narzędzie do poznania Boga i stworzonego przez Niego świata. Nieustannie zachęcał więc swoich wiernych do czytania.

    Z ksiąg „Sentencji” św. Izydora: „Kto chce być zawsze z Bogiem, powinien często modlić się i czytać. Albowiem, kiedy modlimy się, rozmawiamy z samym Bogiem, kiedy natomiast czytamy, Bóg mówi z nami. Wszelki postęp ma swój początek w czytaniu i w rozważaniu. To, czego nie wiemy, poznajemy z lektury, to zaś, czego nauczyliśmy się, utrwalamy w pamięci przez rozważanie. Czytanie świętych ksiąg przynosi podwójną korzyść: wyrabia zdolność umysłu do pojmowania, oraz odwraca człowieka od marności światowych i prowadzi do umiłowania Boga”. (3, 8-10).

    Legenda głosi, że w dzieciństwie Izydor miał kłopoty z nauką. Któregoś dnia, zrozpaczony tym, że nie może opanować zadanego materiału, wybiegł za miasto, usiadł przy studni i gorzko płakał. W pewnej chwili podeszła tam kobieta po wodę i ciągnąc wiadro narzekała na powstałe na walcu bruzdy i dziurawe od spadających kropel kamienie. „Jeśli sznur może wyżłobić twarde drewno, a miękka woda skruszyć kamień, to dlaczego ja, z pomocą Bożą, nie miałbym zdobyć wiedzy” – pomyślał Izydor. Zdobył ją szybko i to jaką! Mówiono, że polotem dorównywał Platonowi, wiedzą – Arystotelesowi, wymową – Cyceronowi, a nauką – św. Augustynowi. Rzeczywiście, był jednym z najbardziej uczonych mężów swego czasu, a jego główne dzieło 20-tomową „Etymologię”, uznaje się za pierwszą w świecie encyklopedię, zawiera bowiem syntezę całej ówczesnej wiedzy. Z tego powodu, jako twórca pierwszej w historii bazy danych wybrany został przez hiszpańskich internautów za patrona Internetu.

    Był też Izydor gorącym patriotą. Z miłości do swojej ojczyzny napisał pierwszą historię Hiszpanii. Ktoś powiedział, że Opatrzność powołała go, aby po okresie najazdów barbarzyńskich przywrócił Hiszpanii utracony blask, i aby po tylu klęskach, jakich doznała, jej dzieci nie zgubiło nieuctwo i zacofanie.

    Trawiony nasilającą się chorobą, Izydor spędził ostatnie miesiące swego życia na modlitwie. Przeczuwając zbliżającą się śmierć, kazał zanieść się do katedry, gdzie w obecności kapłanów i ludu zdjął swoje biskupie szaty, wdział wór pokutny, posypał głowę popiołem i ze łzami odbył publiczną spowiedź. Błagał, aby odpuszczono mu winy i modlono się za niego. Po przyjęciu Wiatyku pożegnał się z wszystkimi pocałunkiem pokoju. Zaniesiony do swojej celi, zmarł trzy dni później, 4 kwietnia 636 roku. Do dnia dzisiejszego uchodzi za najwybitniejszego z biskupów, jakich wydała Hiszpania.

    ks. Arkadiusz Nocoń/vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 kwietnia

    Święty Ryszard de Wyche, biskup

    Święty Ryszard de Wyche

    Ryszard urodził się w 1197 r. w Wych (obecnie Droitwich w pobliżu Worcester w Anglii). Jako młodzieniec musiał zająć się administracją majątku rodzinnego. Odrzucił propozycje małżeńskie i po uporządkowaniu stanu majątkowego rodziny udał się na studia uniwersyteckie do Oxfordu. Po ukończeniu studiów swoją wiedzę pogłębiał na uniwersytetach w Paryżu i Bolonii. Miał 38 lat, kiedy wybrano go rektorem uniwersytetu w Oksfordzie. Wkrótce potem, w 1237 r., został mianowany kanclerzem prymasa Anglii, św. Edmunda.
    Na stanowisku rektora Ryszard zasłużył się pracą nad podniesieniem poziomu uniwersytetu w Oxfordzie tak, że wśród wszystkich uniwersytetów Europy zajmował on odtąd czołowe miejsce. Jako prawa ręka prymasa Anglii przyczynił się natomiast do przeprowadzenia koniecznych reform. Bronił także odważnie praw Kościoła wobec króla, Henryka III. Towarzyszył swemu ukochanemu pasterzowi w podróży do Pontigny, we Francji, gdzie też św. Edmund na jego rękach umarł. Przed śmiercią nakłonił jednak Ryszarda do przyjęcia święceń kapłańskich. Podarował mu także na pamiątkę drogocenny kielich. Po powrocie do Anglii Ryszard porzucił dotychczasowe stanowiska i objął skromne probostwo w Charing, a potem w Deal. Jednakże nowy prymas Anglii, Bonifacy, powołał Ryszarda ponownie na swojego kanclerza.
    W 1244 r. został wybrany biskupem Chichester. Król Henryk III, znając nieustępliwość biskupa w obronie praw Kościoła, na wybór Ryszarda nie zgodził się. Mimo tego prymas potwierdził wybór. Wtedy Henryk III zajął dobra biskupie. Ryszard był zmuszony udać się do Rzymu, by papież rozstrzygnął sprawę. Papież Innocenty IV potwierdził w Lyonie wybór Ryszarda, a nawet osobiście udzielił mu sakry biskupiej. Na wiadomość o tym król z zemsty zagarnął biskupowi wszystkie dobra, nawet jego własne mieszkanie. Biskup zamieszkał więc po powrocie u jednego z proboszczów, w Tarring. By jednak nie być gospodarzowi ciężarem, w wolnej chwili pomagał mu przy uprawie roli. Trwało to dwa pełne lata, aż król, zagrożony klątwą papieską, oddał biskupowi dom i dobra biskupie.
    Zarządzenia, jakie pozostawił Ryszard, świadczą o jego gorliwości pasterskiej. Nakazał udzielać sakramentów bezpłatnie. Kapłanów zobowiązał do zachowania celibatu i do przebywania na miejscu, aby byli zawsze do dyspozycji swoich wiernych. Wymagał także, aby nosili strój kościelny. Wiernych zobowiązywał do uczęszczania na Mszę świętą w niedziele i w święta. Szczególnie troskliwą opieką otaczał św. Ryszard kapłanów steranych wiekiem i chorobą. Starał się zapewnić im możliwie najlepszą pomoc.
    Umarł niespodziewanie podczas wizytacji pasterskiej budującego się kościoła pw. św. Edmunda w Dover 3 kwietnia 1253 r. Kanonizacji dokonał papież Urban IV w 1262 roku. 16 czerwca 1276 roku w obecności króla Anglii, Edwarda I, wielu biskupów i dygnitarzy państwa, odbyło się uroczyste przeniesienie śmiertelnych szczątków Ryszarda do katedry w Chichester. Umieszczono je w bogatym sarkofagu pod głównym ołtarzem. W średniowieczu grób św. Ryszarda należał do najliczniej uczęszczanych miejsc pielgrzymkowych w Anglii. Niestety, Henryk VIII nakazał zniszczyć grobowiec św. Ryszarda jako bojownika o niezależność Kościoła od władzy świeckiej.
    Ikonografia przedstawia Świętego w stroju biskupim. Trzyma w dłoni kielich – przypominający pewne wydarzenie z jego życia. Według starej opowieści, kiedy św. Ryszard odprawiał Mszę świętą, wypadł mu z ręki kielich, ale cudownie Krew Chrystusa nie wylała się z niego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 kwietnia

    Święty Franciszek z Paoli, pustelnik

    Święty Franciszek z Paoli

    Franciszek urodził się 27 marca 1416 r. w Paoli (Kalabria we Włoszech). Pochodził z ubogiej, ale głęboko religijnej rodziny. Rodzice wyprosili sobie syna żarliwą modlitwą do św. Franciszka z Asyżu. W podzięce dali więc synowi imię Franciszek. Spełniając uczyniony ślub, oddali go do klasztoru franciszkanów, kiedy Franciszek miał zaledwie 12 lat.
    Nie wiadomo, dlaczego Franciszek już po roku opuścił klasztor w S. Marco Argentano i wrócił do domu. Gdy miał 13 lat, odbył ze swymi rodzicami pielgrzymkę po najsławniejszych wówczas sanktuariach Włoch: Asyżu, Monte Cassino, Loreto, Monte Luco koło Spoleto i Rzymie. W Wiecznym Mieście pełen smutku patrzył na przepych duchowieństwa. Kiedy pewnego dnia ujrzał przejeżdżającego we wspaniałej karocy w otoczeniu licznej służby kard. Juliana Cezarini, zawołał na głos oburzony, że nie ma w tym ani śladu ewangelicznego ubóstwa. Wtedy kardynał zatrzymał się i odpowiedział chłopcu, że nie czyni tego z pychy, ale że taki jest powszechny zwyczaj, iż dygnitarze świeccy i kościelni jadą w odpowiedniej dla ich godności oprawie.
    Po powrocie do Paoli Franciszek założył w pobliżu miasta pustelnię i oddał się w niej bardzo surowemu życiu. Powoli zaczęli do niego dołączać uczniowie i tak powstała nowa rodzina zakonna braci “najmniejszych” – “minimitów” (Ordo Fratrum Minimorum – OM). Do trzech ślubów zakonnych dołączył Franciszek ślub czwarty: zachowania przez całe życie postu od mięsa i nabiału. Obecnie do rodziny zakonnej eremitów św. Franciszka należą minimici, minimitki oraz tercjarze minimiccy.
    Pan Bóg obdarzył Franciszka darem czynienia cudów. Miał m.in. wskrzesić Mikołaja, syna swojej siostry Brygidy. Podanie głosi, że kiedy statek nie chciał zabrać go na Sycylię, gdzie miał założyć nowy klasztor, przepłynął z Italii na tę wyspę na swoim płaszczu. W ikonografii, związanej z Franciszkiem, legenda ta ma silne odbicie. Dzięki sławie świętości życia i cudów mnożyły się także fundacje nowych klasztorów w Europie. O wielkim mężu dowiedział się także król francuski, Ludwik XI, kiedy był ciężko chory, i zaprosił go do siebie w nadziei, że Franciszek go uzdrowi. Na żądanie papieża Sykstusa IV Franciszek udał się do Paryża. Nie uzdrowił wprawdzie króla, ale przysposobił go do chrześcijańskiej śmierci, tak że na jego ręku spokojnie oddał ducha Bogu (1483). Z tej okazji skorzystał Franciszek i także na ziemi francuskiej założył kilka klasztorów swojego zakonu. Regułę, którą ułożył, w roku 1493 zatwierdził papież Aleksander VI. Franciszek został doradcą Karola VIII. Jako asceta wzorował się na doświadczeniach ojców pustyni.
    Zmarł 2 kwietnia 1507 r. w Plessis-les-Tours we Francji. Tam też został pochowany. Jego beatyfikacji dokonał w roku 1513 papież Leon X. Ten sam papież w sześć lat później wyniósł go również do chwały świętych (1519). Wiele miast ogłosiło św. Franciszka z Paoli za swojego patrona i orędownika, między innymi Tours, Frejus, Turyn, Genua i Neapol. Królestwo Neapolu, Sycylii i Kalabrii ogłosiło go jako swojego głównego patrona. W 1943 roku papież Pius XII proklamował św. Franciszka z Paoli patronem marynarzy włoskich. Uważany jest także za patrona grzeszników powracających do Pana Boga, skazanych na śmierć i umierających. Dzień jego dorocznej pamiątki bywa bardzo uroczyście obchodzony w południowej Italii. Na pamiątkę tego, że na płaszczu miał przedostać się z Włoch na Sycylię, urządza się nad morzem barwną procesję z figurą Świętego.
    W ikonografii św. Franciszek z Paoli przedstawiany jest w mniszych szatach; częstym motywem jest legenda o przebyciu morza na płaszczu. Przedstawiany jest na obrazach wielu słynnych malarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 kwietnia

    Święta Maria Egipcjanka, pustelnica

    Zobacz także:
      •  Święty Noniusz Alwarez Pereira, zakonnik
      •  Święty Hugo, biskup
    ***
    Święta Maria Egipcjanka

    Imię Marii Egipcjanki było niegdyś głośne na Wschodzie. Pisali o niej św. Cyryl Aleksandryjski (+ 444), św. Zozym (w. VI) i św. Sofroniusz (+ 638). Niestety, opisując jej życie pokutne, nie podali bliższych danych biograficznych.
    Kiedy miała zaledwie 12 lat, uciekła z domu rodzinnego i udała się do Aleksandrii, aby tam wieść życie rozpustne. Przez 17 lat uwodziła mężczyzn, nie dla zarobku, ale dla zaspokojenia swojej żądzy. Pewnego dnia udała się wraz z pielgrzymami egipskimi do Jerozolimy. Kiedy statek przywiózł pątników do Ziemi Świętej, Maria i tam kontynuowała swoje grzeszne życie. Przyszła jednak godzina opamiętania. W uroczystość Znalezienia Krzyża Świętego udała się do Jerozolimy, by przypatrzeć się obrzędom kościelnym. Kiedy zamierzała wejść do bazyliki Grobu Pańskiego, została jakąś niewytłumaczalną siłą odepchnięta. Miało się to powtórzyć kilka razy. Przerażona, ujrzała nad wejściem do bazyliki wizerunek Matki Bożej. Wtedy zawołała: “Matko miłosierdzia! Skoro odrzuca mnie Twój Syn, Ty mnie nie odrzucaj! Pozwól mi ujrzeć drzewo, na którym dokonało się także moje zbawienie”.
    Usłyszała wtedy wewnętrzny nakaz, by iść na pustynię, nad rzekę Jordan i tam spędzić na pokucie resztę swojego życia. Przyrzekła to uczynić – i odtąd bez żadnej przeszkody mogła wejść do bazyliki, by uczestniczyć w nabożeństwie.
    Żywoty Świętej nie podają, ile lat Maria Egipcjanka spędziła na pokucie nad Jordanem. Miał ją przypadkowo odnaleźć kapłan, św. Zozym, który przyniósł jej po odbytej spowiedzi Komunię świętą. Zawołała wówczas słowami starca Symeona: “Teraz, o Władco, pozwól odejść służebnicy Twojej w pokoju według słowa Twego, bo oczy moje ujrzały Twoje zbawienie” (por. Łk 2, 29-30). Kiedy Zozym przyszedł do niej na drugi rok, by pokrzepić ją Ciałem Pańskim, Maria już nie żyła. Legenda głosi, że podobnie jak ciało św. Pawła Pustelnika pochowały w ziemi lwy, tak i Marii miały tę przysługę wyświadczyć.
    Ikonografia upodobała sobie naszą Świętą. Jej wizerunki utrwalili na płótnie artyści tej klasy, co: Tintoretto, Ribera, Hans Memling i inni. Św. Maria Egipcjanka jest patronką nawróconych jawnogrzesznic i rozpustnic.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Ogłoszenia – marzec 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

    ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 MARCA

    WIELKA SOBOTA

    LITURGIA PASCHALNA – godzina 21.30

    * DRUGI DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ŚWIĘCENIE POKARMÓW NA STÓŁ WIELKANOCNY O GODZ. 12.00 I 15.00

    ________________________________________________________

    Tej nocy następuje zmiana czasu o jedną godzinę do przodu

    _________________________________________________________

    Wielka cisza spowiła ziemię;

    wielka na niej cisza i pustka.

    Cisza wielka, bo Król zasnął

    Grób Pański w kościele św. Tomasza Apostoła/profil parafii na FB/PCh24.pl

    ______________________________________________________

    Noc Zmartwychwstania WIELKANOC

    Obrzędy Wigilii Paschalnej

    EAST NEWS

    ***

    Ta uroczysta Eucharystia, wieńcząca nocne paschalne czuwanie, jest par excellence rezurekcją, a nie poranna procesja. Wyjaśniamy znaczenie liturgicznych znaków Wigilii Paschalnej.

    Wielki szabat

    Doświadczenie pustki i ciszy. „Kościół trwa przy Grobie Pańskim, rozważając Mękę i Śmierć Chrystusa oraz Jego zstąpienie do otchłani, a także w modlitwie i poście oczekuje na Jego Zmartwychwstanie”.

    W naszej polskiej tradycji to także – niekorespondujący zbytnio z nastrojem Wielkiej Soboty – zwyczaj błogosławienia pokarmów na wielkanocny stół. Oby nie zmącił wielkosobotniej ciszy i skupienia. Gdy wielki i święty szabat, wraz z nastaniem nocy dobiegnie kresu, nadejdzie oczekiwane.

    Noc

    Konieczny warunek. Świętowanie Zmartwychwstania rozpoczyna się „czuwaniem na cześć Pana” w nocy. Wigilia Paschalna domaga się tego znaku. Nie chodzi o to, by rozpoczynając liturgie w popołudniowych godzinach Wielkiej Soboty wyobrazić sobie, że jest noc. Trzeba tej nocy doświadczyć.

    Dlatego przepisy liturgiczne stanowczo zakazują rozpoczęcia Wigilii Paschalnej przed zapadnięciem nocy. Bez niej trudno będzie zrozumieć pełny sens tej celebracji.

    Światło

    Rozprasza ciemności nocy. Przy rozpalonym ognisku, przed kościołem, rozpoczyna się pierwsza część Wigilii Paschalnej – Liturgia Światła. Kapłan poświęca nowy ogień.

    Po chwili, zapalona od nowego ognia i oznaczona symbolami Chrystusa paschalna świeca wnoszona jest do ciemnego kościoła, otwierając procesję. „Jak synowie Izraela szli za przewodem słupa ognia, tak chrześcijanie idą w ślady Zmartwychwstałego Chrystusa”. Światło Chrystusa! Ciemna świątynia powoli rozjaśnia się blaskiem setek płomieni trzymanych w rękach świec.

    Orędzie

    Przed płonącym paschałem wyśpiewywane jest Orędzie Wielkanocne. W przepięknym lirycznym poemacie otwiera się przed uczestnikami liturgii tajemnica paschalnej nocy.

    „Jest to ta sama noc, w której niegdyś ojców naszych, synów Izraela, wywiodłeś z Egiptu; noc, która światłem ognistego słupa rozproszyła ciemności grzechu; a teraz ta sama noc uwalnia wszystkich wierzących w Chrystusa (…) od mroku grzechów; tej właśnie nocy Chrystus skruszywszy więzy śmierci, jako zwycięzca wyszedł z otchłani; o, zaiste błogosławiona noc!”.

    Noc Paschy Izraela, noc Zmartwychwstania Chrystusa, noc naszego czuwania. Ta sama noc.

    Słowo

    Stół słowa tej nocy jest zastawiony obficie. Czytanie słowa Bożego stanowi podstawową część Wigilii Paschalnej. Siedem czytań ze Starego Testamentu, dwa z Nowego; towarzyszą im psalmy i modlitwy.

    „Kościół – poczynając od Mojżesza i wszystkich proroków – wyjaśnia paschalne misterium Chrystusa”. Otwierają się przed nami w tę noc najważniejsze etapy historii zbawienia: stworzenie świata („Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre”); próba Abrahama („Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia takiego, jakie jest udziałem twojego potomstwa”); przejście Izraela przez Morze Czerwone („Ulękli się Pana i uwierzyli Jemu oraz Jego słudze Mojżeszowi”); Boże obietnice dawane za pośrednictwem proroków („Dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza”).

    Słuchając słowa, symbolicznie przechodzimy od Pierwszego do Nowego Przymierza. Wypełnia się Pascha naszego zbawienia: „Przez chrzest zostaliśmy razem z Chrystusem pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych”; rozbrzmiewa radosne: „nie ma Go tu, zmartwychwstał!”. By to usłyszeć, trzeba mieć czas. Jakikolwiek pośpiech byłby zaprzeczeniem czuwania.

    Chrzest

    Liturgia chrzcielna jest trzecią częścią Wigilii Paschalnej. Pascha Chrystusa staje się realnie naszą Paschą. Urzeczywistnia się w sakramencie. Katechumeni, mający przyjąć w tę noc chrzest, wspierani przez wszystkich modlitwą „z radosną nadzieją zbliżają się do źródła odrodzenia”.

    Nawet jeśli gdzieś nie ma katechumenów ani dzieci, które mają być ochrzczone, błogosławi się wodę chrzcielną, używaną do udzielania chrztu przez cały okres wielkanocny: „Prosimy Cię Panie, niech przez Twojego Syna zstąpi na tę wodę moc Ducha Świętego, aby wszyscy przez chrzest pogrzebani razem z Chrystusem w śmierci, z Nim też powstali do nowego życia”.

    Katechumeni wyrzekają się szatana, wyznają wiarę i przyjmują chrzest. Pozostali uczestnicy liturgii, z płonącymi świecami w rękach, odnawiają swoje chrzcielne przyrzeczenia. Do tego momentu przygotowywali się przez czterdzieści dni Wielkiego Postu. Krople chrzcielnej wody obficie zraszają zgromadzonych.

    Eucharystia

    Jest czwartą częścią Wigilii Paschalnej i jej szczytem. „Jest ona bowiem najpełniej sakramentem paschalnym, czyli upamiętnieniem ofiary krzyża i obecnością Chrystusa Zmartwychwstałego”. Nowo ochrzczeni uczestniczą w niej po raz pierwszy, dopełniając chrześcijańskiego wtajemniczenia.

    Ta uroczysta Eucharystia, wieńcząca nocne paschalne czuwanie, jest par excellence rezurekcją! To przecież nie procesja po porannej mszy świętej w wielkanocny poranek nosić powinna to miano. Msza rezurekcyjna, czyli pierwsza msza Zmartwychwstania, sprawowana jest na zakończenie Wigilii Paschalnej w Wielką Noc.

    Wpisana w naszą polską tradycję procesja rezurekcyjna doskonale może zakończyć (tak dzieje się już w wielu kościołach) nocną rezurekcję. Radosne ogłoszenie światu Zmartwychwstania Pana będzie wtedy naturalną konsekwencją przeżytej Paschy i początkiem pięćdziesięciu dni świątecznej radości.

    ks. Grzegorz Michalczyk/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wielka Sobota i „zstąpienie do piekieł”

    Chrystus w krainie umarłych

    Chrystus wyciąga Adama i Ewę z Otchłani, fresk z kościoła w Stambule, 1315

    © José Luiz Bernardes Ribeiro/Wikipedia | CC

    ***

    „Tobie, Adamie, rozkazuję: Zbudź się, który śpisz! Nie po to bowiem cię stworzyłem, abyś pozostawał spętany w Otchłani. Powstań ty, który jesteś moim obrazem uczynionym na moje podobieństwo. Powstań, pójdźmy stąd!”

    O jakie „piekła” chodzi?

    W odmawianych przez nas słowach Składu Apostolskiego, wyrażających wiarę Kościoła, tuż przed wyznaniem wiary w zmartwychwstanie Chrystusa spotykamy dość enigmatyczne stwierdzenie: „zstąpił do piekieł”. Co oznacza ta formuła? Inaczej mówiąc: dokąd i w jakim celu Jezus zstąpił?

    Pierwsze nasuwające się w tym kontekście skojarzenie „piekieł” ze stanem potępienia jest mylące. Staropolskie, wyrażane w liczbie mnogiej „piekła” są bowiem oddaniem znajdującego się w wyznaniu wiary greckiego „katotata” (dosłownie: dół) czy łacińskiego „infernae” (również w liczbie mnogiej), które – choć może oznaczać piekło w dosłownym tego słowa znaczeniu – sugeruje przede wszystkim coś, co znajduje się „niżej”.

    Chodzi więc o „krainę umarłych”, Otchłań, biblijny Szeol (hebr.), przetłumaczony potem przez Biblię grecką jako „Hades”.

    Szeol i kraina umarłych

    Pojęcie „Szeolu” oznaczało pierwotnie w Biblii krainę umarłych, bez rozróżnienia ostatecznych konsekwencji ich życia i ich czynów. Szeol był taki sam dla wszystkich, którzy umarli: smutny i beznadziejny. Przebywający w nim byli cieniami, niespełnieni, oddzieleni od Boga. Szukający nadziei człowiek potrafił jednak modlić się: „Choćbym przechodził przez dolinę cienia śmierci, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23,4), „Jesteś przy mnie, gdy położę się w Szeolu” (Ps 139,8).

    W późniejszych tekstach Starego Testamentu pojawia się coraz wyraźniej koncepcja zmartwychwstania i sądu, podkreślająca konsekwencje dobrych i złych czynów człowieka.

    Znajdujemy ją też w Ewangelii w nauczaniu Jezusa: przypowieść o bogaczu, cierpiącym w wiecznych płomieniach gehenny z powodu braku miłości w swym życiu i Łazarzu, doświadczającym szczęścia „na łonie Abrahama”, jest jej wyraźnym przykładem, choć wciąż nie jest rozwiązaniem „problemu śmierci” i braku zbawienia.

    ks. Grzegorz Michalczyk/Aleteia.pl 

    ______________________________________________________________________________________________________________

    _________________________________

    Jak uzyskać odpust zupełny w czasie Triduum Paschalnego?

    Jak uzyskać odpust zupełny w czasie Triduum Paschalnego?

    CATHOPIC

    ***

    Każdego dnia Triduum Paschalnego można uzyskać odpust zupełny za siebie lub za zmarłego. Kościół określa warunki, jakie w tym celu trzeba wypełnić.

    “Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi, określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych. Każdy wierny może uzyskać odpusty dla siebie lub ofiarować je za zmarłych” – czytamy w 1471 punkcie Katechizmu Kościoła Katolickiego. 

    Odpust może uzyskać osoba ochrzczona, wolna od ekskomuniki, będąca w stanie łaski uświęcającej przynajmniej pod koniec wypełniania przepisanych czynności oraz posiadająca przynajmniej ogólną intencję zyskania odpustu. 

    Warunki przyjęcia odpustu:

    WIELKI CZWARTEK: 

    adoracja Najświętszego Sakramentu trwająca przynajmniej przez pół godziny;
    lub
    odmówienie w sposób uroczysty hymnu ,,Przed tak wielkim Sakramentem”

    WIELKI PIĄTEK:

    pobożne odprawienie Drogi Krzyżowej (przed stacjami prawnie erygowanymi, połączone z rozważaniem Męki i Śmierci Chrystusa i przechodzeniem od stacji do stacji; w publicznym odprawianiu wystarczy przechodzenie prowadzącego)
    lub
    pobożny udział w obrzędzie liturgicznym w Wielki Piątek i ucałowanie krzyża

    WIELKA SOBOTA:

    odnowienie przyrzeczeń chrztu św. w czasie nabożeństwa Wigilii Paschalnej.

    Oprócz tego spełnione muszą być stałe warunki odpustu, którymi są:

    – spowiedź sakramentalna (niekoniecznie w dniu odpustu)
    – Komunia eucharystyczna
    – modlitwa w intencjach Ojca Świętego (np. Ojcze nasz i Zdrowaś)
    – brak przywiązania do jakiegokolwiek grzechu.

    (Po jednej spowiedzi sakramentalnej można uzyskać wiele odpustów zupełnych. Natomiast po jednej Komunii eucharystycznej i po jednej modlitwie w intencjach Ojca Świętego zyskuje się tylko jeden odpust zupełny.)

    AH/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Tu chodzi o miłość

    „Maria Magdalena i święte niewiasty u grobu Jezusa”.  Obraz z cyklu „Życie naszego Pana Jezusa Chrystusa”  James Tissot, 1886–1894.

    „Maria Magdalena i święte niewiasty u grobu Jezusa”. Obraz z cyklu „Życie naszego Pana Jezusa Chrystusa” James Tissot, 1886–1894.
    Brooklyn Museum

    ***

    Co roku powraca temat Trzech Dni, które są centrum Ewangelii. Co zrobić, by przeżyć je głęboko? Trzeba dać się porwać miłości. Bo ona jest kluczem. Tak Bóg umiłował, że Syna swego dał. Dał na krzyżu i dał w poranek wielkanocny. Nieprzypadkowo jako pierwsza ten dar przyjęła kochająca Maria Magdalena.

    Zacznę od końca. Czyli od poranka wielkanocnego, a konkretnie od Marii Magdaleny i jej drogi na cmentarz w ciemnościach, tuż przed wschodem słońca. Szła nieświadoma, jak niezwykła niespodzianka ją czeka. Na wpół umarła. Niesiona tylko jedną siłą – miłością. Św. Jan pisze, że Maria Magdalena udała się do grobu Jezusa „pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno…”. Co czuła wtedy? Dopiero co stała pod krzyżem i widziała wszystko – Jego rany, konanie, samotność, śmierć. Pomagała zdjąć z krzyża martwe ciało Mistrza, owinąć je w płótna i złożyć do grobu. Wiedziała, że to koniec. W co tu jeszcze wierzyć? Jaką mieć nadzieję? Została tylko miłość, która zawsze ma jeszcze coś do zrobienia. Trzeba dopełnić pogrzebu, umyć ciało z krwi, namaścić. Choć w ten sposób mogła Go jeszcze kochać. Maria wstaje w nocy, gdy apostołowie spali lub barykadowali drzwi z obawy przed wrogami. Kiedy widzi pusty grób, jej ból się pogłębia. Zawiadamia uczniów słowem bliskim rozpaczy: „Zabrano Pana z grobu i nie wiem, gdzie Go położono”. Potem już tylko płacze przed pustym miejscem pochówku. Nie ma już nic, nawet ciała Jezusa. Kiedy Zmartwychwstały Pan staje przed nią żywy, nie rozpoznaje Go. Dopiero gdy zwraca się do niej po imieniu: „Mario!”, w jej sercu zapala się światło, rodzi się na nowo. Chce Go zatrzymać, nacieszyć się Nim, ale Jezus prosi, aby zwiastowała uczniom, że On żyje. Czy w ten sposób sam Jezus nie podpowiada i nam, by uczynić Marię Magdalenę przewodniczką po tajemnicy Jego śmierci i zmartwychwstania?

    Dramat w trzech częściach

    Triduum Paschalne to jedna droga pokonana przez Jezusa. Są trzy wyraźne części tego paschalnego dramatu. Pierwszy akt to Jezus ukrzyżowany – ta część Paschy składa się z kilku scen: ostatnia wieczerza, gdy Jezus antycypuje swoją śmierć w znakach połamanego chleba i kielicha z winem; noc trwogi w Ogrójcu zakończona uwięzieniem; sąd i droga na Golgotę; śmierć na krzyżu.

    Druga część to Jezus złożony do grobu – tu pozornie niewiele się dzieje. Zero akcji, cisza grobu. Jezus schodzi w otchłań śmierci, idzie ku tym, którzy umarli, aż do Adama i Ewy, aby ich wybudzić do życia.

    Trzecia część to Jezus zmartwychwstały – zwycięstwo miłości nad nienawiścią, życia nad śmiercią. Spotkanie z wybranymi uczniami, ale pierwsza była ona – nawrócona grzesznica Maria Magdalena.

    Można powiedzieć, że pierwsze dwie części, Wielki Piątek (który zaczyna się ostatnią wieczerzą) i Wielka Sobota, spowijają ciemności. Jezus wprawdzie umierał w środku dnia (od południa do godziny trzeciej), ale – jak relacjonują ewangeliści – mrok ogarnął wtedy całą ziemię. Sobota to dzień grobowej ciszy. Obumarłe Ziarno Miłości padło w ziemię i jeszcze nie wzeszło. Światło pojawia się dopiero w noc zmartwychwstania. Uczestnicząc w liturgicznych obrzędach Triduum Paschalnego – od celebracji Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek, przez Liturgię Męki w Wielki Piątek, post i ciszę grobu w Wielką Sobotę, aż do wschodzącego paschalnego światła w Wielką Noc – naśladujemy Marię Magdalenę. Idziemy dwa dni w mroku, aby na trzeci dzień powitać zwycięską Miłość, Wschodzące Słońce. Cały ten liturgiczno-mistyczny dramat ma jeden cel – doprowadzić nas do osobistego spotkania w wierze z Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym Panem, który wypowiada moje własne imię, ociera moje łzy i prosi: „Idź, powiedz innym, że ja JESTEM”.

    Zapach olejku miłości

    W jakim sensie Maria Magdalena może być dla nas przewodniczką w przeżywaniu Triduum Paschalnego? Nie było jej podczas ostatniej wieczerzy, to prawda. Ale sześć dni przed Paschą namaściła Jezusa w domu Marty i Łazarza w Betanii. Mistyk Jan pisze: „Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku” (J 12,3). Judasz przelicza koszty i powiada, że te pieniądze można było wydać na ubogich. Ale Jezus rozumie Marię. On widzi jej serce i wie, że jej gest był znakiem najczystszej miłości. Podczas całego Triuduum Paschalnego mówią przede wszystkim znaki. Mówią więcej niż słowa. Serce przemawia do serca. Nieskalane ciało Baranka zostanie złożone w ofierze na ołtarzu krzyża. Maria jak nikt inny odczytuje, że wkrótce objawi się światu największa miłość. „Podczas gdy inni są zajęci błahymi rozmowami i skupiają się na nieistotnych sprawach, Jezus spogląda w głąb serca Marii Magdaleny i odnajduje tam uważność, czułe oddanie Jego obecności, miłosne skupienie. Odnajduje uwielbienie, czystą adorację” (Sean Davidson). Oczywiście te dwie miłości (Boga i człowieka) nigdy nie są równe, ale przecież szukają się wzajemnie i oczekują wzajemności. Namaszczenie to symbol godności kapłańskiej, królewskiej i prorockiej. Maria swoim gestem niejako otwiera Jezusowi drogę ku temu, aby jako kapłan złożył Najwyższą Ofiarę, by jako Król wstąpił na tron Krzyża, jako Prorok wypowiedział „Wykonało się”. Woń nardu to zapach miłości. Ten zapach napełnił dom w Betanii. Ciało Jezusa zostanie roztrzaskane jak drogocenny flakon, aby moc Jego Miłości, aromat Ducha Świętego rozlał się na cały świat.

    Aby przeżyć dobrze liturgię Triduum, trzeba naśladować Marię. Nie skupiać się na szczegółach, zamilknąć, nie koncentrować się na zewnętrznej stronie misterium, ale pójść w głąb, wyciszyć rozum, obudzić serce, adorować, trwać. Tu chodzi o miłość. Aby ją odkryć, trzeba samemu kochać. Wiara i nadzieja są ważne, ale sednem jest miłość. Jej aromat przenika paschalny dramat. Ona jest kluczem.

    ks.Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 MARCA

    NIEDZIELA ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO

    UROCZYSTA MSZA ŚWIĘTA – godzina 14.00

     
    autor/źródło: AC,AC, Licencja:2/Opoka.pl

    __________________________________

    Liturgia Wielkiej Nocy przemawia na różne sposoby,

    nawet kamieniem, który znajdował się u wejścia do grobu Pana.

    Niewiasty idąc drogą, tym kamieniem się martwiły – bo kto go odsunie?

    Jeszcze nie wiedziały, że zupełnie niepotrzebnie taki ciężar niosły.

    Każdy z nas też jest na tej drodze

    i też ciężar dźwiga, i to coraz większy, bo już samo przemijanie jest jak kamień:

    twarde, zimne i nieubłagane.

    Zechciej przyjąć na te święta Wielkiej Nocy życzenia,

    żeby głaz już piersi nie przytłaczał,

    żeby wreszcie rozpadł się mur ułożony z kamieni obrazy,

    żeby radość wróciła i już nie było kamiennej twarzy,

    żeby zwątpienie zrodzone z niepotrzebnej trwogi

    zobaczyło moc Zmartwychwstałego Pana, który wszystko uczynił już nowe.

    ks. Marian

    ___________________________________________________

    * TRZECI DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 KWIETNIA

    PONIEDZIAŁEK WIELKANOCNY  

    MSZA ŚWIĘTA – godzina 14.00

    * CZWARTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    _____________________________________________________________

    emaus

    zdjęcie ze strony: grupa modlitwy o. Pio/diecezja kaliska

    ***

    Bogu niech będą dzięki za kolejny rok, w którym znowu jest nam dane przeżywać najważniejsze wydarzenia w dziejach całego wszechświata, bo dzięki tym wydarzeniom dokonuje się nieustannie dzieło Bożego miłosierdzia.

    Wejdźmy na drogę, którą przemierzali uczniowie zmierzający do miejscowości zwanej Emaus. Wydawało im się, że są tylko we dwoje…

    Idą całkowicie zawiedzeni i rozgoryczeni wydarzeniami jakie miały miejsce w świętym mieście Jeruzalem. Ich upragniony i oczekiwany Mesjasz, jakim miał być Jezus z Nazaretu, nie tak wypełnił swoją misję, jak się spodziewali.

    Odchodzą od miejsca umęczenia i ukrzyżowania Pana Jezusa nie wiedząc, że oto na tej swojej drodze ucieczki spotykają Nieznajomego, któremu opowiadają całą swoją gorycz a potem słuchają, jak Boży zamysł w szczegółach opisany w świętych Księgach wypełnił się dokładnie co do joty. I choć “oczy ich były niejako na uwięzi” – to jednak serca “pałały”.

    Jak to dobrze, że przymusili, wciąż jeszcze Nierozpoznanego Towarzysza ich drogi, aby pozostał z nimi w miejscu do którego zdążali. Bo gdyby nie ich gościnność, z taką żarliwością wypowiedziana, pewnie nadal pozostałoby w nich i rozczarowanie i strach.

    Jak to dobrze, że tak usilnie prosili owego Nieznajomego, aby pozostał – bo w końcu zobaczyli kim ON jest naprawdę. Kiedy przełamał chleb, którym został poczęstowany – nagle znikł strach, znikło rozczarowanie, niczym mgła.

    Mimo, że był już wieczór, późny wieczór, natychmiast powrócili do Jerozolimy, bo nie mogli  nie opowiedzieć o spotkaniu z Jezusem, który rzeczywiście zmartwychpowstał.

    Ci sami a jakże przemienieni! Przekroczyli swoje ludzkie oczekiwania.

    Niech Zmartwychwstały Pan sprawi, w Twoim i w moim sercu, też taką wielką przemianę.

    Wystarczy tylko wypowiedzieć całą swoją niemoc a potem słuchać uważnie co mówi do Ciebie i do mnie wciąż jeszcze do końca NIEROZPOZNANY TEN SAM ZAWSZE OBECNY na drogach naszego ziemskiego “padołu”.

    I choć nasze oczy też są tak często “na uwięzi” – wystarczy tylko zaprosić i to zaprosić tak usilnie, jak uczynił to Kleofas ze swoim towarzyszem drogi, do swojego Emaus …..       

    ks. Marian
    Ilustracja

    Wieczerza w Emaus/Rembrandt/Paryż

    [7] Rembrandt 1660, olej 50 x 64 cm Luwr

    Wieczerza w Emaus /Rembrandt/Luwr

    ______________________________________________________________________________________________________________

    DZIEŃ ZMARTWYCHWSTANIA PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA

    zmartwychwstały

    Jezus żyje

    Jadąc wiosenną porą wzdłuż budzących się do życia wrzosowych pól patrzę na maleńkie, dopiero co urodzone baranki porozrzucane na rozległych przestrzeniach uroczej Szkocji. Te maleństwa są takie bezbronne. I pomyśleć, że Pan Jezus jest takim barankiem. Liturgia przypomina tę prawdę, bo mówi o Baranku Wielkanocnym, który zgładził grzechy świata.

    Dokonało się to poprzez Jego Mękę i Śmierć. W okresie Wielkiego Postu, a szczególnie w Wielkim Tygodniu Ewangelie opisywały bardzo dokładnie poszczególne etapy Drogi Krzyżowej. Ta Jezusowa śmierć – straszna, przeraźliwa, okropna – stwierdzona ponad wszelką wątpliwość tak przytłoczyła apostołów i najbliższe otoczenie, że oni nie tyle co zapomnieli o obietnicy zmartwychwstania, ile raczej znajdowali się w stanie zupełnej niemożliwości, aby uwierzyć w to, co mówił Chrystus o swoim powstaniu z martwych. Bo czym jest Zmartwychwstanie? Z czym porównać tę nieprawdopodobną i całkowicie niewyobrażalną nową rzeczywistość?

    Ksiądz Biskup Jan Pietraszko w książce pt. „Po śladach Słowa Bożego” tłumaczy, że „wiara w zmartwychwstanie Chrystusa nie narodziła się z naiwnych pragnień, ani ze świadectwa ludzi, ani też ze świadectwa straży, ani z pogłosek, które roznosiły niewiasty, jak również nie ze świadectwa miłującej Go bardzo Magdaleny, ani z wieści krążących pomiędzy łatwowiernymi ludźmi; wiara w zmartwychwstanie wykształtowała się w pierwotnym Kościele z samego Jezusa Chrystusa, który przez częste ukazywanie się i słowo swoje uporczywie gruntował w świadomości swoich uczniów przekonanie, że naprawdę powstał z grobu i żyje”.

    Dopiero z tych wielokrotnych spotkań narodziło się przekonanie i wiara, że Pan rzeczywiście żyje. Dlatego Piotr z całym przekonaniem mógł powiedzieć w domu centuriona w Cezarei: „Myśmy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu”. Tak więc św. Piotr i inni Apostołowie stali się świadkami Zmartwychwstania wobec całego świata. Na tym świecie głosili Ewangelię, to znaczy Dobrą Nowiną, która jest objawieniem Bożej Miłości. To Ona rządzi światem, a nie zło. To Ona daje każdemu człowiekowi prawdziwie życie, które jest życiem w pełni. Kościół czyta dziś słowa św. Pawła, że „razem z Chrystusem powstaliśmy z martwych”.

    Każda epoka ma swoich świadków Zmartwychwstania. I jak pisze ks. Jerzy Chowańczak: „Nie ma tak ciemnej godziny, w której ukazuje się w całej pełni siła ‘tajemnicy nieprawości’, w której by jednocześnie nie zajaśniało w życiu ludzi światło zwycięstwa dobra nad złem”. Tę moc wiary Kościół poprzez wieki czerpie od Tego, który po trzech dniach swój grób pozostawił pusty. I odtąd Jezus daje swoje życie. Człowiek może w tym Bożym życiu uczestniczyć i uczestniczy. Jak wielu jest dziś świadków Zmartwychwstania, których życie zanurza się coraz bardziej w Życie Jezusa.

    Uczestnicząc w dzisiejszej Liturgii Zmartwychwstania Pańskiego czy nie czuję się jakby przymuszonym, na podobieństwo owych pozbieranych z opłotków z Jezusowej przypowieści, których zaproszono na ucztę. Pan Jezus zechciał wybrać właśnie nas – i to też jest wielka tajemnica Bożego Miłosierdzia. Wybrał nas i zgromadził. Aby lepiej zrozumieć przeżywane Misterium zacytuję słowa, które powiedział kardynał Jean-Marie Lustiger: „Moc Boża, wbrew wszelkim naszym słabościom, niezdolności uwierzenia, wbrew naszym grzechom i ciemnościom, czyni z nas uczniów Jezusa, lud ‘żywych’, żyjący życiem, które nie do nas należy, ale które staje się naszym. W ten sposób jesteśmy jakby niesieni, unoszeni przez moc, która nas przerasta, a o której mamy świadczyć naszym braciom. Jesteśmy jak ci ślepcy porażeni światłem, którzy mają mówić, że światło istnieje”.

    Panie Jezu Chryste spraw swoją mocą, abym całym moim życiem głosił, żeś zmartwychwstał, żeś prawdziwie zmartwychwstał.

    ks. Marian

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Oktawa Wielkiej Nocy

    Cud Zmartwychwstania „nie mieści się” w jednym dniu, dlatego też Kościół obchodzi Oktawę Wielkiej Nocy – przez osiem dni bez przerwy wciąż powtarza się tę samą prawdę, że Chrystus Zmartwychwstał.

     

    fot. Karol Porwich

    ***

    Nazwa “oktawa” pochodzi od łacińskiego słowa oznaczającego liczbę osiem. Ta wielkanocna jest weselem z wydarzeń przeżywanych podczas Triduum Paschalnego. To osiem dni świętowania Kościoła, które później przedłuża się aż do Pięćdziesiątnicy.

    Zwyczaj przedłużania najważniejszych świąt chrześcijańskich na oktawę jest bardzo dawny. Nie znamy dokładnej daty powstania oktawy Paschy. Jednak wspomina o niej w już IV stuleciu Asteriusz Sofista z Kapadocji. Kościół chce w ten sposób podkreślić rangę i ważność uroczystości.

    Oprócz Wielkanocy w Kościele obchodzi się również oktawę Narodzenia Pańskiego.

    Dni oktawy Wielkanocy mają, podobnie jak Niedziela Zmartwychwstania, rangę uroczystości. Okres ośmiu dni traktowany jest jak jeden dzień, jako jedna uroczystość. Dlatego w oktawie Wielkanocy nie obowiązuje piątkowy post.

    W te dni codziennie śpiewamy “Gloria” i wielkanocną sekwencję „Niech w święto radosne”. Na Mszach świętych czytane są także perykopy o spotkaniach Zmartwychwstałego, m.in. z Marią Magdaleną, z uczniami idącymi do Emaus, z uczniami nad jeziorem Genezaret.

    Teksty mszalne wyjaśniają tez znaczenie sakramentu chrztu. W dawnych wiekach był to bowiem czas tzw. katechezy mistagogicznej dla ochrzczonych w Święta Paschalne. Miała ona na celu wprowadzić ich w tajemnicę obecności Chrystusa we wspólnocie wierzących.

    Ostatnim dniem oktawy jest Biała Niedziela. Niegdyś w ten dzień neofici ochrzczeni podczas rzymskiej Wigilii Paschalnej, odziani w białe szaty podarowane im przez gminę chrześcijańską, szli w procesji do kościoła św. Pankracego, by tam uczestniczyć w Mszy.

    Święty Jan Paweł II ustanowił tę niedzielę świętem Miłosierdzia Bożego.

    W czasie jednej z wizji św. siostry Faustyny Kowalskiej Jezus powiedział do niej:

    “Święto Miłosierdzia wyszło z wnętrzności moich, pragnę, aby uroczyście obchodzone było w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Nie zazna ludzkość spokoju, dopokąd nie zwróci się do źródła miłosierdzia mojego”.

    W roku 2000 papież Jan Paweł II ustanowił tę niedzielę świętem Miłosierdzia Bożego dla całego Kościoła powszechnego. Stąd dzisiaj określa się niedzielę w oktawie Wielkanocy jako Niedzielę Miłosierdzia Bożego.

    Liturgiczny okres wielkanocny

    Sam liturgiczny okres wielkanocny trwa 50 dni, aż do uroczystości zesłania Ducha Świętego (tzw. Pięćdziesiątnicy).

    W tym czasie paschał, mający swoje miejsce przy ambonie lub przy ołtarzu, jest zapalony we wszystkich uroczystych celebracjach liturgicznych, a więc w czasie mszy św., podczas jutrzni i w czasie nieszporów, aż do niedzieli zesłania Ducha Świętego.

    Krzyż ołtarzowy w okresie wielkanocnym przyozdobiony jest czerwoną stułą. Na miejscu widocznym, w pobliżu ołtarza, ale nie na nim, ustawia się figurę Chrystusa zmartwychwstałego. Ponadto zamiast modlitwy “Anioł Pański” odmawia się modlitwę “Królowo nieba” (Regina coeli).

    Zgodnie z przykazaniami kościelnymi każdy wierny zobowiązany jest przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię Świętą (III przykazanie kościelne).

    205. Konferencja Episkopatu Polski 21 marca 1985 r. w Warszawie ustaliła, że w naszym kraju “okres, w którym obowiązuje czas wielkanocnej komunii św. obejmować będzie okres od Środy Popielcowej do niedzieli Trójcy Świętej”. W tym roku uroczystość Trójcy Przenajświętszej przypadnie 4 czerwca.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ukryty i prawdziwy

    Adoracja Najświętszego Sakramentu

    fot. Opoka.pl

    ***

    Rzeka ludzi ruszyła w kierunku świątyni, gdzie padli na kolana przed Chrystusem ukrytym w Eucharystycznym Chlebie.

    Kilkanaście lat temu zupełnie przypadkowo trafiłem wraz z jednym z moich współbraci na niezwykłe widowisko. Na Piazza Navona w centrum zatłoczonego Rzymu grupa młodych ludzi przedstawiała misterium śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Największe wrażenie zrobiła na nas scena wniebowstąpienia, gdy Jezus unosił się w górę niczym cyrkowy akrobata. Radość i entuzjazm tych młodych ludzi udzielały się zebranym wokół turystom. Pewnie zapomniałbym szybko o tym wydarzeniu, przecież na ulicach Wiecznego Miasta można spotkać ich wiele, gdyby nie to, co wydarzyło się potem. Coś, co skutecznie przyćmiło obraz Jezusa akrobaty.

    Na scenę weszła niewysoka zakonnica i zaczęła opowiadać historię młodych aktorów. Byli narkomanami, którzy trafili do jej wspólnoty. Tam odnaleźli Boga, samych siebie i wolność. „Ich oczy są pełne nadziei, ponieważ są pełne Boga. Oni są szczęśliwi, ponieważ pozwolili odnaleźć się Jezusowi” – mówiła s. Elvira Petrozzi, założycielka wspólnot Cenacolo. „I wy możecie zrobić to samo!” – zachęcała. Następnie zaprosiła wszystkich na adorację Najświętszego Sakramentu do pobliskiego kościoła św. Agnieszki. Rzeka ludzi ruszyła w kierunku świątyni, gdzie padli na kolana przed Chrystusem ukrytym w Eucharystycznym Chlebie. Postanowili pozwolić odnaleźć się Jezusowi. Nie temu z przedstawienia, ale prawdziwemu, ukrytemu w Najświętszym Sakramencie.

    Siostra Petrozzi doskonale wiedziała, do Kogo prowadzi młodych. W jednej ze swoich książek zapisała: „Dzieła Boże rodzą się w ciszy. Wielkie rzeczy, ważne rzeczy, naprawdę pożyteczne dla życia i dla wieczności nie robią hałasu, trudno o nich usłyszeć. (…) Nie obrażajmy Pana, krążąc wokół Niego. Jeśli Bóg do nas nie przemawia, to znak, że klękacie przed bożkami, a nie przed Bogiem Jezusa Chrystusa! Jeśli nie jest Bogiem, który daje śmiałość, odwagę, wolność oderwania się od siebie samego, od swojego strachu, kompleksów, grzechów, i nie prowadzi nas w świat, abyście kroczyli i dawali świadectwo, to nie jest Bóg Jezusa”.

    o. Wojciech Surówka OP/Gość Niedzielny

    ____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________

    POCZĄTEK WIELKIEGO TYGODNIA

    NIEDZIELA PALMOWA – 24 MARCA

    GODZ. 13.30 – ADORACJA, SPOWIEDŹ ŚW.

    GODZ. 14.00

    UROCZYSTA MSZA ŚWIĘTA

    Z CEREMONIĄ POŚWIĘCENIA PALM I PROCESJĄ

    Plik:Józef Chełmoński - Krzyż w zadymce (1907).jpg
     Józef Chełmoński – Krzyż w zadymce (1907)

    ++++++++++

    Ludzkie krzyże

    W pokoju, w którym mijają moje dni i noce, miesiące i lata
    wisi dużo krzyży – a każdy krzyż jest inny, bo i jego ciężar, który ciąży człowiekowi niczym brzemię, też jest inny, jedyny, niepowtarzalny…
    W swojej scenerii układają się w stacje Drogi Krzyżowej.
    Ciągle dochodzą kolejne wydłużając pogłębiającą się koleinę przeróżnych dramatów.
    Ludzkie krzyże: duże i małe, z drzewa szorstkiego i bardzo ozdobne
    uczestniczą nie tylko w mojej modlitwie,
    ale i w udręce, bo lęku doznaję – jak Jonasz.
    Czemu we mnie jest jeszcze tak mało z Szymona z Cyreny, który niosąc belkę Krzyża pozbył się przymusu?

    Ludzkie krzyże z Jezusowym wizerunkiem przenoszę na drugi brzeg. Z trudem pokonuję wir rzeki. I chociaż widzę coraz wyraźniej jak Twoje, Panie Jezu, Nieskończone Miłosierdzie obmywało moją nędzę po wielokroć razy – a jednak wciąż powtarzam za psalmistą: … “Uznaję bowiem nieprawość moją, a grzech mój jest zawsze przede mną”…

    Niech wreszcie utonie w wodzie, z którą się zmagam, mój ciężar słabości i grzechu, abym mógł nieść tylko Ciebie Panie, któryś ukrył swoje Oblicze w każdym człowieczym sercu.

    ks. Marian

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 MARCA 2024 – WIELKI PONIEDZIAŁEK

    Dlaczego w tym roku UROCZYSTOŚĆ ZWIASTOWANIA PAŃSKIEGO jest przeniesiona?

    fot. Wikimedia

    ***

    Gdyby nie Wielki Poniedziałek, Kościół obchodziłby dzisiaj uroczystość Zwiastowania Pańskiego.

    Kościół obchodzi uroczystość Zwiastowania Pańskiego zazwyczaj 25 marca, więc dokładnie dziewięć miesięcy przed Bożym Narodzeniem. Inaczej jest jednak w tym roku, gdy 25 marca przypada Wielki Poniedziałek, czyli drugi dzień obchodów Wielkiego Tygodnia.

    Triduum Paschalne Męki i Zmartwychwstania Pańskiego to najważniejsze obchody liturgiczne w Kościele. Zaraz po nich znajdują się m.in. uroczystości Narodzenia Pańskiego, Objawienia Pańskiego, ale również dni Wielkiego Tygodnia od poniedziałku do czwartku włącznie oraz dni oktawy Wielkanocy. A dopiero dalej – uroczystości Pańskie oraz Najświętszej Mary Panny.

    W tym roku będziemy obchodzić uroczystość Zwiastowania Pańskiego dopiero za dwa tygodnie, czyli w poniedziałek 8 kwietnia, ponieważ dni Wielkiego Tygodnia, Triduum Paschalne oraz oktawa Wielkanocy mają wyższą rangę w kalendarzu kościelnym.

    kh/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Czy w Wielki Czwartek trzeba iść do kościoła?

    fot. pventura/Cathopic/Stacja7.pl

    ***

    Eucharystia i kapłaństwo to sakramenty, których ustanowienie Kościół wspomina w Wielki Czwartek. To ważny dzień, który rozpoczyna obchody Triduum Paschalnego.

    W Wielki Czwartek Kościół wspomina Ostatnią Wieczerzę, podczas której Chrystus Pan ustanowił dwa sakramenty – kapłaństwa i eucharystii.

    W kościołach katedralnych w Wielki Czwartek rano celebrowane są Msze Krzyżma, podczas której biskupi święcą oleje chorych i krzyżmo, używane później przez cały roku przy udzielaniu sakramentów.

    Msza Krzyżma celebrowana w Wielki Czwartek w katedrach jest okazją do wyrażenia jedności biskupa i kapłanów. W czasie Eucharystii księża odnawiają przyrzeczenia złożone w dniu święceń kapłańskich.

    Msza Krzyżma nie wlicza się jeszcze do obchodów Triduum Paschalnego, mimo że jest celebrowana w Wielki Czwartek.

    Najważniejsze dni

    Msza Wieczerzy Pańskiej celebrowana wieczorem w Wielki Czwartek rozpoczyna obchody Triduum Paschalnego, najważniejszego czasu w Kościele.

    W czasie tej Mszy św. w wielu kościołach praktykowany jest obrzęd obmycia nóg, tak jak uczynił to Pan Jezus wobec swoich uczniów podczas ostatniej wieczerzy w Wieczerniku.

    Po Komunii św. księża przenoszą Najświętszy Sakrament do ciemnicy, która przypomina o pojmaniu Pana Jezusa. Tabernakulum jest puste.

    Czy w Wielki Czwartek trzeba iść do kościoła?

    Mimo że Wielki Czwartek rozpoczyna obchody Triduum Paschalnego, to nie należy do świąt nakazanych. Oznacza to, że katolicy nie muszą uczestniczyć tego dnia we Mszy świętej i nie wiąże się to z popełnieniem grzechu ciężkiego.

    Triduum Paschalne jest najważniejszym świętem w Liturgicznym roku, dlatego Kościół zachęca swoich wiernych, aby uczestniczyli w tych obrzędach.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 MARCA

    WIELKI CZWARTEK

    MSZA ŚW. WIECZERZY PAŃSKIEJ – godzina 20.00

    PO MSZY ŚW. ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM

    PAN JEZUS PO POJMANIU JEST W CIEMNICY

    El Greco, Ostatnia Wieczerza
    El Greco (1541-1614)
    ok. 1568, olej na desce, Pinakoteka, Bolonia

    ***

    „Panie Jezu, daj nam wejść razem z Tobą do Wieczernika, gdzie czeka na nas Największy z Cudów”.

    Pani Jezu, nadchodzi godzina, gdy zostaniesz wydany w ręce ludzi. Przygotowani przez Twoje nauczanie i odnowieni przez czterdziestodniowy post chcemy kontemplować głębię wielkiego misterium, jakie dzisiaj się rozpoczyna…

    Z dziękczynieniem chcemy celebrować tajemnicę Najświętszej Ofiary i jednocześnie uwielbiać Cię jako Najwyższego i Wiecznego Kapłana.

    Przepełnieni wdzięcznością za tak wielki dar składamy na ołtarzu nasze życie, wszystkie problemy i troski, całą naszą słabość i grzeszność. Przemień je, Jezu, i uczyń ofiarą miłą Tobie. W wieczornym mroku patrzymy na nasze zdrady, które wydały Cię na śmierć.

    Nie jesteśmy godni, aby przebywać z Tobą, ale Ty mimo wszystko przygarniasz nas do siebie i przebaczasz wszystkie nasze nieprawości. Patrzymy na Ciebie w ciemnicy i współodczuwamy Twoje osamotnienie i smutek. Chcemy być razem z Tobą w oczekiwaniu na wydarzenie, które przyniesie nam usprawiedliwienie i pokój.

    ks. Mateusz Szerszeń CSMA/Aleteia.pl 

    ______________________________________________________________

    Modlitwa w intencji kapłanów:

    Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, ab głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. 

    Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni.

    Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie.

    Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.

    _____________________________________________________

    W ten wyjątkowy wieczór Wielkiego Czwartku przypomnijmy sobie słowa św. o. Pio o Najświętszej Ofierze Mszy świętej:

    “W tych tak smutnych czasach śmierci wiary, triumfującej bezbożności, najbezpieczniejszym środkiem uchronienia się przed chorobą zakaźną, która nas otacza, jest wzmacnianie się pokarmem eucharystycznym. Rzeczą oczywistą jest, że nie może się nim wzmocnić ten, kto miesiącami nie karmi się ciałem nieskalanego Baranka Bożego”.

    ***

    “Każda Msza święta, w której dobrze i pobożnie się uczestniczy, jest przyczyną cudownych działań w naszej duszy, obfitych łask duchowych i materialnych, których my sami nawet nie znamy. Dla osiągnięcia takiego celu nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj. Wyjdź z domu i uczestnicz we Mszy Świętej. Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy świętej”.

    ***

    “Póki nie jesteśmy pewni, że nasze sumienie jest obciążone ciężką winą nie należy zaprzestawać przyjmowania Komunii świętej”

    ***

    “Przed Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie wzbudzaj święte uczucia, rozmawiaj z Nim, módl się i trwaj w Objęciach Umiłowanego”. 

    ***

    “Jak mogę nosić w mym małym sercu Nieskończonego? Jak mogę zamykać Boga w małej celi mej duszy? Moja dusza napełnia się w bólu i miłości. Napełnia mnie trwoga, że nie zdołam zatrzymać Go w wąskiej przestrzeni mego serca”. 

    ____________________________________________________________________________________________________________

    Stara i piękna modlitwa na Wielki Czwartek

    Za co można uzyskać odpust zupełny w Wielki Czwartek? To naprawdę proste

    fot. Depositphotos.com / sidneydealmeida.com

    ***

    Trzy dni przed Wielkanocą to wyjątkowy czas dla ludzi wierzących. Wielki Czwartek ma swoją wyjątkową atmosferę, za którą podążają nasze myśli i emocje. Ta piękna, stara modlitwa pomoże ci dziś skupić się na tym, co jest najważniejsze.

    Opublikowana w modlitewniku z 1887 roku, ta wielkoczwartkowa modlitwa podpowie ci, o co dziś prosić i za co dziękować Bogu. Odmówiona rano, wprowadzi cię w atmosferę Ostatniej Wieczerzy i pomoże lepiej przeżywać wieczorną liturgię i cud Eucharystii.

    Stara modlitwa osobista na Wielki Czwartek

    Mój Boże! Jakże wielka jest miłość Twoja dla ludzi, jaką nas ukochałeś do śmierci! Tak wiele wycierpiałeś przez nas i dla nas na ziemi, a jednak, kiedy nadeszła godzina odejścia do chwały Ojca Twojego, chciałeś między nami pozostać i pod tajemniczą chleba postacią dałeś nam Ciało i Krew Swą Przenajświętszą, aby nam była na ukojenie tęsknoty i ugaszenie pragnienia.

    O Jezu mój najdroższy! Upadam z wdzięcznością na kolana przed Tobą i dobroć Twą uwielbiając, błagam Cię, racz sprawić, aby serce moje godnym się stało przyjęcia tego anielskiego chleba! Bądź mi pomocą w zasłużeniu na szczęście uczestniczenia w tej świętej wieczerzy do jakiej zawezwałeś Twych uczniów i naucz mnie naśladować tę miłość i pokorę, jakiej tak wielki przykład nam dałeś.

    O Jezu pochylony u stóp Apostołów, strzeż duszę moją od wszelkiej wyniosłości pychy; stłum we mnie chęć każdą do szukania dla siebie pomiędzy ludźmi pierwszeństwa. Niechaj pamięć upokorzenia Twojego zatrze w mym sercu fałszywe pojęcie o mojej nad innymi wyższości i niech mnie zachęci do niesienia posług nie tylko rodzicom, którym miłość i uszanowanie należy się ode mnie, ale każdemu, kto zażąda mojej usługi. Nie dopuść tego, mój Jezu, żebym się kiedy miał(a) od biednych usuwać i lekceważyć tych, którym Ty w osobach Swych uczniów nogi dziś umywałeś; ale owszem, niech staję przed ludźmi z tak cichym i pokornym sercem, aby się nikt do niego nie wahał zapukać i każdy biegł do nie z ufnością, a ja sam (a), abym się żadnego uniżenia nie lękał(a), gdy w Imię Twoje zażąda go kto ode mnie.

    O Panie! Pamiętaj o mnie, jak o Swych uczniach myślałeś, gdyś im przy tej wieczerzy dawał nauki, jak żyć mają pomiędzy ludźmi na świecie po Twoim od nich odejściu. Wlej także i w moje serce odwagę w trudnych okolicznościach życia i w zwyciężaniu wszystkich złych popędów i wad, jakie odzywają się we mnie, daj mi cierpliwość do zniesienia z pogodą i pokojem wszystkiego, co na mnie lub na ukochanych moich dopuścisz; wzmacniaj we mnie ufność bez granic w Twoją ojcowską opiekę; daj mi pożądać i pragnąć w całym życiu Ciała i Krwi Twojej Przenajświętszej i nie odmawiaj mi tego chleba żywota w ostatniej mojej godzinie, ażebym nim posilony(a) cieszył(a) się spełnieniem obietnic Twoich, mój Jezu.

    Amen.

    ____________________________________

    Jak można uzyskać odpust zupełny

    w Wielki Czwartek?

    Czym jest odpust zupełny? To darowanie kar za odpuszczone już w sakramencie pokuty grzechy. Oznacza to, że usunięte zostają konsekwencje popełnionego przez nas zła. Kościół daje wiele okazji, by uzyskać taki odpust. Jeden z nich jest związany z Wielkim Czwartkiem.

    Odpust zupełny na Wielki Czwartek jest związany z pobożnym zaśpiewaniem lub odmówieniem pieśni “Sław języku tajemnice”, bardziej znanym pod tytułem pochodzącym od kolejnej zwrotki: “Przed tak Wielkim Sakramentem”. Napisał ją św. Tomasz z Akwinu, a w polskich kościołach najczęściej jest śpiewana podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu. W Wielki Czwartek jej odmówienie lub odśpiewanie jest jednym  z warunków uzyskania odpustu zupełnego.

    Za kogo można ofiarować odpust zupełny w Wielki Czwartek?

    Odpust – zupełny i cząstkowy – zawsze można ofiarować za siebie lub za osobę zmarłą. Nie możemy go za to ofiarować za osobę żyjącą inną niż my sami. Gdy ofiarujemy go za osobę zmarłą i spełnimy warunki do uzyskania odpustu zupełnego, ta osoba, jeśli wciąż przebywa w czyśćcu, zostaje przeniesiona do nieba. 

    Warunki uzyskania odpustu zupełnego w Wielki Czwartek

    Aby uzyskać odpust zupełny, poza wymienioną pieśnią należy w Wielki Czwartek być przede wszystkim w stanie łaski uświęcającej (lub, jeśli w niej nie jesteśmy, skorzystać z sakramentu spowiedzi) i przystąpić do Komunii św., a także wyrzec się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu i pomodlić się w intencjach ważnych dla papieża (może to być np. modlitwa “Ojcze nasz…” lub “Pod Twoją obronę…”. ). Jeśli nie jesteśmy w obecnym stanie zrezygnować z przywiązania do grzechu, odpust nie “przepada” – uzyskujemy wtedy tzw. odpust cząstkowy.

    Deon.pl

    _____________________________________________________________________________________________________________

    29 MARCA

    WIELKI PIĄTEK

    LITURGIA MĘKI PAŃSKIEJ – godzina 20.00

    * DZIEŃ ŚCISŁEGO POSTU CO DO JAKOŚCI I ILOŚCI

    * PIERWSZY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    * O GODZ. 15.00 W KAPLICY IZBIE – DROGA KRZYŻOWA

    Jezus staje przed Piłatem. Ten fakt budzi nasze wątpliwości jak również medialną, sensację. Czy Oskarżony jest wiarygodny i prawdziwy, skoro Jego Królestwo nie jest z tego Świata?
    Chrystus pogrąża się w mroku, zamyka oczy przed ziemskim prawem, gdyż wie, że nie jest podsądnym, lecz Sędzią Niebieskim, który ponownie przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Będzie Boskim Sędzią, dobrym i naturalnym jak słońce, w przeciwieństwie do Piłata, któremu przyświeca sztuczny blask reflektorów, aby wszyscy widzieli, jak obmywa ręce z krwi Baranka.
    Chrystus Król z Pierwszej Stacji Drogi Krzyżowej Jerzego Dudy Gracza

    _____________________________________________________________________

    _______________________________________________

    Dziś przed krzyżem klękamy jak przed Najświętszym Sakramentem

    i całujemy go z wielką czcią, wielbimy adorując …

    PAPIEŻ JAN PAWEŁ II Z KRZYŻEM
    East News

    __________________________________________________________________________________________

    Dzisiejszego wieczoru medytując Mękę Pana naszego Jezusa Chrystusa

    wchodzę w nieprawdopodobną ciszę.

    Nie ma muzyki ani śpiewu.

    Są jedynie lamentacje.

    Kapłan w milczeniu zbliża się do obnażonego ołtarza przed którym pada na twarz. Ten gest wyraża „ukorzenie się człowieka oraz smutek i ból Kościoła”.

    Na ołtarzu nie ma zapalonych świec.

    Nie ma krzyża.

    I nie ma Mszy św.

    W takiej scenerii pragnę pokutować za grzechy swoje i grzechy świata całego.

    Słucham opisu Męki Pańskiej według Ewangelii św. Jana.

    I widzę coraz wyraźniej jak często i jak lekkomyślnie swoimi wyborami skazywałem

    Ciebie, Panie Jezu na śmierć.

    Jak uczynić zadość za każdy Twój upadek, Jezu?

    Jak wynagrodzić za każde wyszydzanie Ciebie, Jezu?

    Bo w Twojej męce wpisany jest mój konkretny grzech.

    Wiem, że łaską jest pragnienie, aby doznać nawrócenia. Dlatego proszę o tę łaskę.

    Już w Ogrodzie oliwnym Twój pot stał się krwią.

    W tym duchowym cierpieniu widziałeś, Jezu,

    jak bardzo wielu tak bezgranicznie ukochanych przez Ciebie nie tylko nie uszanuje,

    ale pogardzi Twoją Miłością.

    Dziś w Wielki Piątek cierpisz także fizycznie.

    Dlatego medytuję opis Twojej Męki i proszę Cię, Panie,

    abym nie zwątpił patrząc na Twoje niewyobrażalne cierpienia i śmierć,

    ale oddał Tobie całego siebie bez żadnych zastrzeżeń.

    Bo tylko Ty, Panie, możesz przeprowadzić mnie z moim krzyżem przez ten padół wszystkiego czego się wciąż lękam.

    Dróg jest wiele, ale Tyś Panie jest tą jedyną Drogą, prawdziwą Drogą,

    bo tylko Ty jeden masz moc doprowadzić do Zmartwychpowstania.

    ks. Maran

    __________________________________________________________________________

    Erem Camaldoli, 18 kwietnia 1511 [r.], Wielki Piątek

    Wielki Piątek, dzień święty, jaki wszystkie istoty ludzkie albo przynajmniej wszyscy chrześcijanie powinni zawsze uznawać za dzień goryczy, nie tyle z powodu udręki naszego Pana i Zbawiciela, ile raczej ze względu na naszą niewdzięczność wobec tak wielkiego umiłowania i miłości, i który powinni czcić w najwyższy sposób, uznając, że tego dnia dokonało się nasze prawdziwe zbawienie.

    Ja, nieszczęsny, dzisiaj, a właściwie tej nocy, kiedy szedłem na matutinum, wstąpiłem do zakrystii, gdzie w grobie spoczywało błogosławione Ciało mojego Pana, i odmówiłem tam krótką modlitwę. Po matutinum wróciłem tam i pozostałem, jak sądzę, niemal przez godzinę, zmuszając swą pierś do pozostawania z moim najłagodniejszym i łaskawym Odkupicielem. Chciałbym móc ci przekazać wszystkie myśli, jakie objawiałem Panu i znałem je w tamtej godzinie, ale nie potrafiłbym ich powtórzyć w taki sposób, w jaki je formułowałem; a zresztą zabrakłoby mi arkusza na tak wiele treści. W największym skrócie przekażę ci drobną tego część, na podstawie której będziesz mógł się domyślić reszty. Przypominałem sobie, że poprzedniego dnia otrzymałem Najświętszy Sakrament Ciała Chrystusa i, zwracając się właśnie do Pana, mówiłem w najdłuższych wywodach mojego ducha: „O Panie i Odkupicielu mój, dlaczego szukam Cię gdzie indziej? Czy to nie Ty dzisiaj przybyłeś do domu tego nieszczęsnego grzesznika i celnika? Och, jakże to prawdziwe, że Jezus chciał i chce, bardziej niż kiedykolwiek, zadawać się z grzesznikami! Któż jest większym grzesznikiem ode mnie? A Ty, Panie, w bezmiarze swego miłosierdzia zechciałeś wejść do mego domu! O słodki Panie mój, nie bądź tutaj jako gość, ale jako prawdziwy i pełnoprawny gospodarz. Oto mój rozum i moja wola, wszystkie siły mojej duszy, które dotychczas sprawowały tyrańskie rządy w tym domu, kłaniając się przed Tobą, oddają Ci władzę. Umysł nie chce już myśleć o niczym poza tym, do czego Ty go zwrócisz. Wola nie chce już chcieć niczego poza tym, do czego Ty ją pobudzisz. Pamięć nie chce już pamiętać niczego poza tym, co Ty przed nią postawisz.


    fragment publikacji “Pisma, tom 5” – Wydawnictwo Ojców Benedyktynów w Tyńcu

    Bł. Paweł Giustiniani (1476–1528). Humanista, wykształcony na Uniwersytecie w Padwie, głęboko przepojony doktryną stoików, wyrzekł się przyjemności cielesnych, aby zwracać się coraz bardziej ku Bogu. W roku 1510 wstąpił do eremu Camaldoli. Świeżo po złożeniu ślubów, przyszło mu reformować cały zakon kamedulski. W 1520 r. opuścił Camaldoli, podjąć życie jeszcze bardziej samotnicze. Wnet dołączyli do niego uczniowie, z którymi założył Towarzystwo Eremitów św. Romualda, które do dziś istnieje pod nazwą Kongregacji Eremitów Kamedułów Góry Koronnej.

    Tajemniczy wizerunek Chrystusa.

    Stworzony nieprzerwaną linią. Jak to możliwe?

    Ta szesnastowieczna rycina przedstawiająca Chrystusa w koronie cierniowej była jednym z najpopularniejszych wizerunków Zbawiciela w XVII-wiecznej Europie. Jednak technika wykonania wizerunku pozostaje tajemnicą, której nikt nie zdołał powtórzyć.

    Sudarium św. Weroniki, znane także pod tytułami Święte ObliczeOblicze Chrystusa, przedstawiające twarz umęczonego Jezusa wpisaną w koło to jeden z najbardziej tajemniczych wizerunków Zbawiciela.  Stworzył je w 1649 r. francuski grawer i malarz Claude Mellan (1598 –1688).

    Twarz Chrystusa

    Miedzioryt na pierwszy rzut oka nie różni się od innych dzieł z epoki. Ale gdy spojrzymy na niego z bliska zobaczymy, że twarz Chrystusa tworzy ciągła, nieprzerwana spiralna linia. Zaczyna się na czubku nosa, rozwija się (zgodnie z ruchem wskazówek zegara), rozszerza i ponownie zwęża, nie stykając się z sąsiednią linią, i tworzy kompletny obraz.

    Twarz Chrystusa. Miedzioryt autorstwa Claude’a Mellana
    Rene den Engelsman/ Wikimedia Commons

    ***

    Spoglądają na nas smutne oczy Jezusa. Widzimy detale, takie jak krople krwi i potu, poszczególne włosy na brodzie i pukle loków na głowie, a także misternie wykończoną koronę cierniową. Wszystkie te elementy, cienie i efekt plastyczny powstały poprzez wygięcie i poszerzenie lub osłabienie pojedynczej, wygrawerowanej linii.

    „Święte Oblicze”

    U dołu znajdują się dwie łacińskie inskrypcje. Pierwsza z nich informuje, że autorem pracy jest Claude Mellan i powstała ona w Luwrze w 1649 r. Druga, Formatur Unicus Una Non Alter (łac. jedyny uczyniony z jedynego [być może „jednorodzony”?], żadnego innego), od wielu lat stanowi zagadkę i budzi domysły historyków sztuki.

    Jedna z interpretacji sugeruje, że chodzi o osobę jednorodzonego Syna Bożego, zrodzonego z Dziewicy, a napis NON ALTER oznacza, że ​​nie ma nikogo, kto przypominałby, kto byłby drugim Chrystusem. Jednocześnie napis nawiązuje też do mistrzowskiej techniki grawera, jego pewnej ręki, której pracy nikt nie jest w stanie skopiować.

    Tym bardziej, że napis miał podobno umieścić przyjaciel Mellana, Michel de Marolles, opat z Villeloin-Coulangé w środkowej Francji. Niektórzy badacze skłaniają się też do teorii, że napis odnosi się do odbicia Chrystusowego oblicza, które w momencie podania przez św. Weronikę chusty zostało stworzone „ręką Boga”.

    Krzysztof Stępkowski/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________

    Dzisiejszy dzień jest dniem postu ścisłego co do ilości i jakości.

    Wstrzemięźliwością od pokarmów mięsnych i post ścisły (trzy posiłki w ciągu dnia, w tym tylko jeden – do syta) zobowiązani są wszyscy wierzący powyżej 14-tego roku życia, a post dotyczy osób pełnoletnich do 60-tego roku życia. (Kodeks Prawa Kanonicznego: 1251-1252)

    Poprzez post mam doświadczyć głodu, który mnie osłabi, bo w tej słabości łatwiej uświadomić sobie, jak bardzo jestem słaby, kruchy i bezbronny. Ta niemoc nakarmienia samego siebie powinna mnie tak mocno ogarnąć, że zaczynam wołać do Boga: Nakarm mnie! Tak bardzo potrzebuję Ciebie, Panie!

    Mój dobrowolnie przyjęty post, który powinienem odczuć, pomoże mi zbliżyć się i zjednoczyć z Panem naszym Jezusem Chrystusem przyjmującym całkowicie dobrowolnie krzyż naszych grzechów po to, aby poprzez swoją mękę i śmierć i chwalebne Zmartwychwstanie nakarmić swoim Ciałem głód całego świata.

    ________________________________________________________________________

    Nowenna przed Świętem Miłosierdzia Bożego

    Nowennę tę kazał Pan Jezus siostrze Faustynie zapisać w sierpniu 1937 roku, polecając odprawianie jej przed Świętem Miłosierdzia, począwszy od Wielkiego Piątku:

    “Pragnę, abyś przez te dziewięć dni sprowadzała dusze do zdroju mojego miłosierdzia, by zaczerpnęły siły i ochłody, i wszelkiej łaski, jakiej potrzebują na trudy życia, a szczególnie w śmierci godzinie. W każdym dniu przyprowadzisz do serca mego odmienną grupę dusz i zanurzysz je w tym morzu miłosierdzia mojego. A ja te wszystkie dusze wprowadzę w dom Ojca mojego. Czynić to będziesz w tym życiu i w przyszłym. I nie odmówię żadnej duszy niczego, którą wprowadzisz do źródła miłosierdzia mojego. W każdym dniu prosić będziesz Ojca mojego przez gorzką mękę moją o łaski dla tych dusz.

    Odpowiedziałam: Jezu, nie wiem, jak tę nowennę odprawiać i jakie dusze wpierw wprowadzić w najlitościwsze Serce Twoje. – I odpowiedział mi Jezus, że powie mi na każdy dzień, jakie mam dusze wprowadzić w Serce Jego”. (1209)

    _________________________________________

    PIERWSZY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Modlitwa Jezusa w Ogrójcu

    Domena publiczna/Aletaia.pl

    ***

    Obraz „Jezus w Ogrójcu” namalowany przez El Greco.

    Z prawej strony widać zbliżających się już żołnierzy. Z lewej strony – apostołowie zmorzeni snem.

    Pan Jezus jest w centrum i wpatruje się w anioła. 

    Patrząc na skupionego Pana Jezusa – pytam samego siebie:

    Do kogo jest mi bliżej? Do śpiących apostołów?

    A może do śpieszących się żołnierzy z Judaszem na czele?

    Panie Jezu, pragnę patrzeć tylko na Ciebie. Proszę, daj mi tę łaskę.

    ______________________________________________________

    Droga krzyżowa twarzą w twarz z Chrystusem

    ***

    W tej Drodze krzyżowej przeżywajmy Mękę Pańską naszego Zbawiciela zmierzającego na Golgotę.

    Bądźmy tak blisko Pana Jezusa, jak blisko byli z Nim najbardziej oddani Mu ludzie. Stańmy przy Boleściwej Matce Najświętszej Maryi, przy św. Janie, przy św. Marii Magdalenie. Odnajdźmy się w postaciach Szymona z Cyreny i św. Weroniki. Zobaczmy ogromny ból i cierpienie, ale też wzruszenie, wdzięczność i nadzieję, które rysowały się podczas Męki na twarzy umęczonego Zbawiciela. Dostrzeżmy w oczach Syna Bożego determinację do złożenia ofiary z siebie, płynącą z niewyczerpanej miłości do człowieka.

    W tej modlitwie pomogą nam malarskie przedstawienia Męki Chrystusa. To bardzo intymna droga krzyżowa. Jezus odsłania przed nami swoje wnętrze, a my możemy odpowiedzieć Mu naszą empatią i wdzięcznością tak jak najlepszemu Przyjacielowi.

    Droga krzyżowa

    Modlitwa wstępna

    Panie, przychodzę do Ciebie ze skruszonym sercem. Ze świadomością, że wyruszasz w tę drogę krzyżową, na krzyż, zamiast mnie. Chcę Ci w niej towarzyszyć i stanąć tuż przy Tobie. Spojrzeć w Twe oczy przepełnione miłością i poddać się jej – przyjąć ją całym sercem. Z wdzięcznością i wzajemnością, na mój mały, ludzki sposób.

    Każdą stację rozpoczynamy słowami:

    Kłaniamy się Tobie Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie, żeś przez Krzyż swój Święty, świat odkupić raczył.

    Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

    Stacja I: Pan Jezus skazany na śmierć

    • Stacja I: Pan Jezus skazany na śmierć

    Piłat patrzy w Twoją twarz. Co w niej dostrzega? Nie widzi w Tobie niesprawiedliwości. Nie jesteś wszak kryminalistą. „Czy Ty jesteś królem?” – pyta. Czy dostrzega w Tobie tę królewską godność? Czy wie, że gdybyś chciał, on nie miałby nad Tobą żadnej władzy? Że stoisz przed nim z własnej woli? Co ja widzę gdy na Ciebie patrzę? Widzę mojego Pana, który staje pomiędzy mną a Piłatem. Patrzę w Twoje oczy z niedowierzaniem. Aż tak bardzo mnie kochasz, Panie?  

    ***

    Stacja II: Pan Jezus bierze krzyż na ramiona

    • Stacja II: Pan Jezus bierze krzyż na ramiona

    Belka już czeka. Przygotowana dla Twoich ramion. Ciąży, tym bardziej, że chwilę wcześniej zostałeś ubiczowany. Rany muszą potwornie boleć, a to przecież nie koniec… To dopiero początek. W każdej chwili mogłeś powiedzieć „dosyć”, ale Ty wybrałeś miłość do swoich dzieci. Co mogły mówić Twoje oczy wtedy? Czy kipiały nienawiścią? Czy Twoją twarz wykrzywił grymas zawodu, potępienia? „Król spotkał się z Jego spojrzeniem. Takich oczu jeszcze nie widział. (…) w oczach Jezusa nie było nienawiści. (…) I z kolei odkrył rzecz, która go przyprawiła o zdumienie: Jezus mu współczuje. Coś niepojętego: ten Człowiek skazany na śmierć, tak strasznie poraniony, zachowuje się tak, jakby nieważne było Jego własne cierpienie, ale jakby jedynie ważnym był on – stary król” (ks. M. Maliński „Bajki nie tylko dla dzieci. Czwarty Król”, Wrocław 1988).

    ***

    Stacja III: Pan Jezus upada pod krzyżem po raz pierwszy

    • Stacja III: Pan Jezus upada pod krzyżem po raz pierwszy

    Upadek. Ciężar belki dociska Cię do ziemi. Pył, drobne kamienie dostają się do Twoich ran. Cierpienie i ból, jakież straszne cierpienie… Chcę odwrócić od tego twarz, nie patrzeć, zasłonić oczy i uszy… Chcę uciec. Ale serce mi nie pozwala – chcę być teraz przy Tobie. Być na wyciągnięcie ręki, choć nic w tej sytuacji nie mogę zrobić. Łzy same cisną się do oczu. Jestem przy Tobie, choć w tej chwili czuję się tak bardzo mały/mała. Ale w Twoich oczach nie widzę rozczarowania… jest pokój i miłość. I jasny cel. Wiesz, dlaczego, dla kogo to robisz… Nikt z nas na to nie zasłużył.

    ***

    Stacja IV: Pan Jezus spotyka swoją Matkę

    • Stacja IV: Pan Jezus spotyka swoją Matkę

    Ta para oczu, która się spotyka, rozumie się najlepiej na świecie. Niewinny Jezus i bezgrzeszna Maryja. Ich dwoje – czystych i szlachetnych. Jaśniejących niewidzialnym blaskiem. A wokół Nich ciemność. Nasza ciemność grzesznych wyborów, nienawiści, nieczystości, zdrad, nałogów, agresji… I ich cierpienie, poświęcenie – znów z miłości do nas. Takich słabych, ciągle upadających. Ale pomiędzy Nimi jest jakiś pokój, który tylko Oni rozumieją, pomimo bólu. Ufają Bogu Ojcu do końca. Jezus nie musi niczego tłumaczyć Maryi. Ona stoi przy Nim całym sercem, całą sobą jest po Jego stronie. Ona wie… A ja patrzę na Matkę i na Syna i płacze moje serce ze współczucia. A przecież to mój grzech… to ja…

    ***

    Stacja V: Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi

    • Stacja V: Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi

    Przymuszają Szymona, aby pomógł Ci nieść krzyż. Czy był do tego chętny? Czy zrobił to bez pretensji? Czy ja, zajęty/zajęta swoimi sprawami dałbym/dałabym się tak łatwo od nich odciągnąć, aby pomóc nieść krzyż? Czy znów nie powiedziałbym/-abym ze zniecierpliwieniem “za chwilę!”, “nie widzisz, że jestem zajęty/-a?”… Daj mi Panie wrażliwe i chętne do pomocy serce. Abym się nie spóźnił/-a kochać.

    ***

    Stacja VI: Święta Weronika ociera twarz Pana Jezusa

    • Stacja VI: Święta Weronika ociera twarz Pana Jezusa

    Jej wrażliwość i piękne serce. Odwaga, która popchnęła ją przed tłum. Wybiegła, aby choć trochę ulżyć Ci w tym potwornym cierpieniu. Może się to wydawać bezsensowne, że przecież to nic nie zmieni, bo ileż tego cierpienia ona odejmie… A jednak, dla Ciebie było to ważne. Widzę to w pozostawionym na chuście wizerunku. Twoja miara jest inna niż nasza. Ty Panie patrzysz Sercem w serce. Naucz mnie tak widzieć innych Panie. Tak, jak Ty ich widzisz.

    ***

    Stacja VII: Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi

    • Stacja VII: Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi

    Upadek. To brzmi tak ludzko. Tyle ich mamy w swoich życiorysach. Tyle ich jeszcze przed nami. Teraz upadasz pod krzyżem, pod ciężarem naszych grzechów. Tak, jakby to, co się wydarzyło do tej pory, to było za mało… Panie, proszę Cię o wytrwanie w dobru, o czyste, pragnące dobra serce. Wyryj w moim sercu pamięć o Twoim upadku z powodu naszych, moich grzechów. Niech ten obraz pomaga mi za każdym razem wygrywać z pokusami, aby Ciebie więcej nie ranić.

    ***

    Stacja VIII: Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty

    • Stacja VIII: Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty

    Jezu, tak bardzo cierpisz. A pomimo to potrafisz w tym cierpieniu dostrzec inne osoby. Zobaczyć je, usłyszeć i ukochać. Kiedy nas małe trudności potrafią zamknąć w sobie i odwrócić od ludzi. Nie mówiąc o świadczeniu im wtedy dobra. Panie, proszę, daj nam łaskę, byśmy nie skupiali się na naszych trudnościach, ale pomimo nich dostrzegali potrzeby innych osób z miłością i serdecznością.

    ***

    Stacja IX: Pan Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci

    • Stacja IX: Pan Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci

    Trzeci upadek. Na nowo rozdziera rany. Boli, tak bardzo boli… A my? Może już przyzwyczailiśmy się do patrzenia na cierpienie? Może stępiała nasza wrażliwość na nie? Przechodzimy obojętnie obok potrzebujących. Odrzucamy telefon od przyjaciela, nie interesujemy się sytuacją krewnych. Przesuwamy kolejne posty w internecie z coraz większą obojętnością… Panie, ożyw nasze serca, oczyść nasze oczy, abyśmy nigdy nie zobojętnieli na cierpienie drugiego człowieka. Byśmy nigdy nie byli obojętni na Twój krzyż.

    ***

    Stacja X: Pan Jezus z szat obnażony

    • Stacja X: Pan Jezus z szat obnażony

    Oddałeś im nawet swoje ubranie. Totalne ubóstwo. Totalna wolność. A mnie jest trudno przejść obojętnie obok świecących witryn sklepowych. Ciągle mało i mało. Przydałoby się więcej i więcej… A serce pustoszeje coraz bardziej, staje się chytre, nieufne, zazdrosne. Przy tej stacji proszę Cię Panie o wolność serca, ubóstwo i jego czystość. O obojętność na to, co jest mrzonką i iluzją, na to co mami, ale nie syci.

    ***

    Stacja XI: Pan Jezus przybity do krzyża

    • Stacja XI: Pan Jezus przybity do krzyża

    Twój święty Krzyż. Twoje święte rany. Twoje święte poświęcenie. Ofiara. Pasja. Twoja miłość. W wolności, z miłości. Patrzę na krzyż i wszystko we mnie krzyczy: Jezus jest niewinny, jak dziecko, jak baranek… Twoja miłość, Panie, jest dla mnie niepojęta. Ale dziękuję Ci za nią. Patrzę na Twój krzyż i wraca mi życie. Patrzę na Twój krzyż i on mnie uzdrawia. Nie chcę nigdy odwracać od niego wzroku.

    ***

    Stacja XII: Pan Jezus umiera na krzyżu

    • Stacja XII: Pan Jezus umiera na krzyżu

    Dokonało się. Oddałeś swoje życie. Złożyłeś wszystko w ręce swego Ojca, abyśmy mogli żyć. Abym ja mógł/mogła żyć. Błagam Cię Panie, pomóż mi dzisiaj z wdzięcznością przyjąć Twoją ofiarę, jej owoce, dary i łaski. Proszę, abym jak najwięcej pojął/pojęła, co Ty dla mnie uczyniłeś. I otwórz me serce, duszę, umysł, abym przyjął/przyjęła całkowicie prawdę o Twojej ofierze dla mnie. Pomóż mi być Ci za nią wdzięcznym/wdzięczną… Nigdy nie stracić jej z oczu.

    ***

    Stacja XIII: Pan Jezus zdjęty z krzyża

    • Stacja XIII: Pan Jezus zdjęty z krzyża

    Twoje ciało zdjęte z krzyża przez tych, którzy Cię kochali, składane jest z czułością na kolanach Twej Matki. Jej ramiona tyle razy Cię tuliły, dłonie głaskały, usta składały pocałunki. Ostatni raz pogładzi Cię po włosach, Jej łza kapnie na Twoją świętą twarz. Już nie cierpisz – cierpią Ci, którzy zostali bez Ciebie. Widzę tę scenę oczami wyobraźni… I myślę o tych, których kocham. Proszę Cię Panie o miłość, której nigdy nie jest za dużo. O dostrzeganie mych bliskich i okazji do okazywania im miłości. Tak, jak oni tego potrzebują. Tak, aby oni byli ze mną szczęśliwi.

    ***

    Stacja XIV: Pan Jezus złożony do grobu

    • Stacja XIV: Pan Jezus złożony do grobu

    Twój grób nie jest końcem drogi. To tylko zakręt, za którym widać już świt poranka. To nie kropka na końcu zdania, ale przecinek, a potem kolejne tomy pełne niezwykłych dowodów na to, że żyjesz. Twoi bliscy chowają Twoje Ciało do grobu z niezwykłym szacunkiem i delikatnością. Jak ziarno, z którego wykiełkuje nie roślina, nawet nie ogród, ale nowy wszechświat, nowa rzeczywistość. Dziękuję Ci za tę perspektywę, dziękuję za nadzieję. Dziękuję za Twoją miłość.

    ***

    tekst: Michał Ziółkowski – Maria Ziółkowska/Aleteia.pl

    obrazy: © Wikimedia Commons | domena publiczna/© Renata Sedmakova | Shutterstock

    © Almonroth – praca własna | Wikimedia Commons | CC BY-SA 3.0/Aleteia.pl

    +++

    „Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”.

    Jezus Opuszczony może stać się towarzyszem każdej samotności

    Doświadczenie opuszczenia  jest przejściem, bramą: jeśli rozpoznamy  w nim obecność Jezusa, On wypełni je swoją szaloną miłością i światłem.

    Doświadczenie opuszczenia jest przejściem, bramą: jeśli rozpoznamy w nim obecność Jezusa, On wypełni je swoją szaloną miłością i światłem.
    CSC AUDIOVISIVI

    ***

    Słowa: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”, które rozbrzmiewają w Wielki Piątek, w tym dniu pozostają bez odpowiedzi. Wydaje się, że Bóg milczy. Odpowiedź przyjdzie nieco później, a jest nią zmartwychwstanie.

    Dziesięć lat temu towarzyszyłam jako tłumacz niezwykłej czwórce Włochów, którzy zostali zaproszeni do Polski, aby przedstawić świadectwo życia beatyfikowanej w 2010 roku Chiary Luce Badano. Byli to jej rodzice, Maria Teresa i Ruggero, oraz przyjaciółka Chicca ze swoim bratem Franzem. Nie zapomnę rozmów z nimi, w których nie tyle wspominali Chiarę, ile przeżywali z nią swoją codzienność. Frapujący był dialog z Franzem, który na historię młodej błogosławionej i życie jej najbliższych patrzył z perspektywy agnostyka, jak siebie określał. Jeśli każda pojedyncza relacja człowieka do Boga pozostaje dla nas w swej istocie tajemnicą, to w przypadku niektórych osób i ich historii ta tajemnica staje się szczególnie wyraźna. Tak było z nim.

    Kim On jest?

    Całe wydarzenie Jezusa Chrystusa – Jego Wcielenie, życie ziemskie, pascha – jest historią uniżenia się Boga wobec człowieka, o czym pisał św. Paweł (Flp 2,6-11), a za nim wielka tradycja teologiczna. Krzyż stanowi kulminację, zawiera w sobie ogromny ból fizyczny, rozproszenie się uczniów, ostateczne odrzucenie przez naród, przekleństwo ze strony Boga, gdyż Żydzi wiedzieli, że „wiszący [na drzewie] jest przeklęty przez Boga” (Pwt 21,23). Koniec wydaje się naprawdę okrutny i pozbawiony nadziei. To prawda, że w ciągu całego swojego życia Jezus wiele razy doświadczył niezrozumienia, a nawet odrzucenia ze strony ludzi, także najbliższych. Ale żył w obecności Ojca, w nieprzerwanej rozmowie z Nim w miejscach ustronnych i wśród tłumu. O tej wyjątkowej bliskości świadczyło całe Jego życie, a także niektóre wypowiedzi, takie jak: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30) czy „Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz” (J 11,41-42). W decydującym momencie zdaje się, że Ten, którego nazywał Abba, opuścił Go.

    Komentując wizytę w Polsce, Franz opowiadał o wrażeniu, jakie wywarło na nim zwiedzanie Auschwitz, i nazwał ten obóz katedrą Jezusa Opuszczonego. Nie ma w całym chrześcijańskim świecie, zauważył, kościoła ani nawet małej kaplicy poświęconej opuszczeniu Jezusa na krzyżu, ale jest wiele miejsc, które je przywołują w sposób wymowny. Są to sale szpitali onkologicznych, więzienia, obozy dla uchodźców… ale także domy ukryte wśród osiedli naszych miast, w których zamiast spodziewanej ludzkiej życzliwości i wzajemnego wsparcia panują złość, obojętność czy rozpacz. Kiedy osoba przedstawiająca się jako agnostyk opowiada o Bogu w taki sposób, kiedy dotyka trudnej kwestii cierpienia i łączy je z tajemnicą krzyża, może poruszyć struny duszy i umysłu, które niełatwo potem uciszyć. To mocne wyzwanie dla chrześcijan! Co mógł mieć na myśli Franz, mówiąc o katedrze Jezusa Opuszczonego? Kim jest Jezus Opuszczony?

    W pobożności chrześcijańskiej ukształtowało się wiele praktyk, które prowadzą nas w rozmyślaniu nad męką Jezusa. Jedną z nich jest przypomnienie „siedmiu słów” Jezusa zapisanych przez ewangelistów w kontekście sceny ukrzyżowania. Żaden z autorów nie przytacza wszystkich siedmiu słów (czy raczej zdań), a każda z czterech narracji wydarzeń Wielkiego Piątku stanowi pewną literacką i teologiczną całość. Jednym z tych ostatnich słów Jezusa, przytoczonych przez Marka oraz Mateusza, jest cytat z Psalmu 22: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”. A więc nie jest to nawet oryginalna wypowiedź Jezusa: posługuje się On wcześniejszym tekstem, jakby dla potwierdzenia, że wypełnia się to, co Bóg w swojej Opatrzności przewidział.

    Rany duchowe i sens życia

    Psalmista przywołuje swoje dramatyczne doświadczenie, ale w drugiej części jego lament przechodzi w pełną ufności pieśń dziękczynną. W Wielki Piątek historia Jezusa zatrzymuje się na tej pierwszej części psalmu, w której rozbrzmiewa dramat opuszczenia, samotności, niewyjaśnionego cierpienia. Na to cierpienie – które z perspektywy zmartwychwstania możemy dziś nazwać zbawczym – składają się poszczególne etapy męki, od modlitwy w Ogrodzie Oliwnym aż po agonię. Poszczególni święci i zapoczątkowane przez nich prądy duchowe podkreślali na przestrzeni wieków ten czy inny aspekt życia Chrystusa, naśladując Go w nim i adorując. Wielu z nich odnosiło się do Jego męki jako kulminacyjnego momentu historii Wcielenia. A może współczesny człowiek, tak jak Franz, odkrywa w jakiś sposób tę ranę duchową, jaką jest doświadczenie opuszczenia?

    Umocniony bliskością Boga, a nawet w imię czysto ludzkiej, głębokiej miłości, człowiek może znieść także najokrutniejsze cierpienie fizyczne, ponieważ niesie go sens nadany życiu. Kiedy takiej obecności zabraknie, kiedy walą się wszystkie dotychczasowe punkty oparcia, te przyrodzone i nadprzyrodzone, nasza osobista walka nie ma już motywacji. Cała rzeczywistość traci sens. Myślę, że takie doświadczenie – czasem prywatne, czasem związane z sytuacją bliskich osób, środowiska, w którym żyjemy i pracujemy, a nawet ze względu na więź z Kościołem w jego aktualnym kryzysie – każdy z nas choć trochę rozumie, bo niesie je w sobie. Czy to możliwe, że również Jezus je przeżył?

    Oblubieńcy Opuszczonego

    Nie lekceważąc bardzo ciekawej refleksji teologicznej na ten temat, warto odwołać się do intuicji płynących z doświadczenia mistrzów życia duchowego. Przywołana przeze mnie na początku bł. Chiara Luce Badano była duchową córką swojej imienniczki, Chiary Lubich, założycielki Ruchu Focolari. Chiara Lubich (1920–2008) znana jest pewnie przede wszystkim ze swojego dążenia do jedności, w odpowiedzi na modlitwę Jezusa: „Aby wszyscy stanowili jedno” (J 17,21). Tymczasem ta apostołka jedności chce być zapamiętana jako „oblubienica Jezusa Opuszczonego”. Rozumie ona, że jedność to dar, udzielanie się ludziom życia Boga – dzięki temu, że wchodzi On w ludzkie doświadczenie rozdarcia, oddalenia, niejedności i wypełnia je swoją miłością. Jeśli z jednej strony jest to ogromna tajemnica, to z drugiej przekłada się bezpośrednio na codzienne życie. Chiara Lubich, a za jej przykładem także bł. Chiara Luce i wielu innych, postanawia w każdym cierpieniu, zwłaszcza tym duchowym, w poranionych relacjach z Bogiem i między ludźmi, w gorszących podziałach, w pytaniach bez odpowiedzi rozbrzmiewających między niebem a ziemią, rozpoznać i przyjąć z miłością oblicze Jezusa Opuszczonego. Mówi o boskiej alchemii przemieniającej cierpienie w miłość, o ile przyjmiemy tę perspektywę opuszczenia, które prowadzi ostatecznie do zmartwychwstania. Doświadczenie opuszczenia jest przejściem, bramą: jeśli rozpoznamy w nim obecność Jezusa, On wypełni je swoją szaloną miłością i światłem. Pisze Chiara Lubich: „Chciałabym zaświadczyć przed całym światem, że Jezus Opuszczony wypełnił każdą pustkę, rozjaśnił każdą ciemność, stał się towarzyszem każdej samotności, przekreślił każde cierpienie i wymazał każdy grzech”.

    Odpowiedź przyjdzie później

    Słowa: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”, które rozbrzmiewają w Wielki Piątek, w tym dniu pozostają bez odpowiedzi. Wydaje się, że Bóg milczy. Odpowiedź przyjdzie nieco później, a jest nią zmartwychwstanie. Choć wyznajemy je aktem wiary i doświadczamy pewnych owoców, nie poznaliśmy jeszcze jego pełni. Poruszamy się w przestrzeni „już i jeszcze nie” albo „już i coraz pełniej”, gdzie cierpienie wciąż przeplata się z radością, poczucie opuszczenia i braku sensu z chwilami duchowych uniesień i bliskości Boga. Ale właśnie w tej przestrzeni On jest obecny ze swoją szaloną miłością; Ten, który oddaje życie, fizycznie i duchowo. Takiego Boga objawia nam Jezus Opuszczony.

    Tak, rozpoznaję Jezusa Opuszczonego, gdyż – czy tego chcę, czy nie – spotykam Go często we mnie i wokół mnie. Zdarzają się takie chwile, kiedy odczuwam sacrum Jego obecności, jakby w katedrze, o której mówił Franz. Innym razem odwracam wzrok, bo spotkanie z Nim może być zaskakujące, bolesne, dramatyczne. A przecież On jest Paschą, czyli przejściem do poranka zmartwychwstania. Bóg współczesnego człowieka, „mój” Bóg: Jezus Opuszczony – Zmartwychwstały.

    Katarzyna Wasiutyńska/Gość Niedzielny

    +++

    Nowenna w intencji Ojczyzny.

    Ksiądz Arcybiskup Stanisław Gądecki prosi o włączenie się w modlitwę dziewięciodniową w intencji naszej Ojczyzny

    Abp Stanisław Gądecki/ fot. Agata Ślusarczyk /FundacjaOpoka

    ***

    NOWENNA W INTENCJI OJCZYZNY

    ZAPROSZENIE DO MODLITWY NOWENNOWEJ W INTENCJI OJCZYZNY

    W związku z rodzącą wiele pytań i niepokojów sytuacją społeczną w naszej Ojczyźnie, proszę wszystkich o wspólną modlitwę w ważnych dla naszego kraju intencjach.

    Zapraszam do włączenia się w modlitwę nowennową „Akcja 21:20” w intencji Ojczyzny, zgody narodowej i poszanowania życia ludzkiego. Nowenna będzie mieć miejsce w dniach od 16 do 24 marca 2024 roku, czyli przed Dniem Świętości Życia, przypadającym dnia 25 marca.

    W łączności z Sanktuarium Matki Bożej na Jasnej Górze wznośmy nasze modlitwy do Boga, odmawiając Apel Jasnogórski,  po nim, o godz. 21:20 modlitwy nowennowe, także po każdej Mszy św. Jeśli nie będzie to możliwe, nowennę można odmówić indywidualnie w dowolnym momencie dnia.

    Układ Nowenny jest bardzo prosty. Wystarczy odczytać intencję na dany dzień i odmówić „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo” oraz modlitwę w intencji Ojczyzny, np. autorstwa ks. Piotra Skargi. Zachęcam gorąco, aby odmawiać modlitwę w kościołach, kaplicach, parafiach i wspólnotach duszpasterskich.

    Pragniemy modlić się za wstawiennictwem św. Andrzeja Boboli i bł. ks. Jerzego Popiełuszki – wielkich orędowników Polski.

    ✠ Stanisław Gądecki
    Arcybiskup Metropolita Poznański
    Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski

    Warszawa, 4 marca 2024 roku

    ___________________________________________________

    DNI NOWENNY

    Dzień 1
    16 marca (sobota)

    Postępujcie nadal mężnie, ale z tą odwagą chrześcijańską, która idzie w parze z roztropnością i z tą mądrością, która umie bystro patrzeć i przewidywać. (Pius XII, Encyklika o Świętym Andrzeju Boboli)

    Intencja:
    O odnowienie wiary każdego z nas, by prowadziła do umocnienia ducha naszego narodu.

    Modlitwę poprowadzi abp Wacław Depo (Kaplica Matki Bożej na Jasnej Górze)

    Dzień 2
    17 marca (niedziela)

    Modlimy się o nadzieję na lepsze jutro, o pojednanie narodu w duchu miłości… Zło dobrem zwyciężaj. (bł. ks. Jerzy Popiełuszko)

    Intencja:
    Módlmy się o pojednanie narodowe, mądrość dla rządzących i solidarność społeczną.

    Modlitwę poprowadzi abp Stanisław Gądecki (Bazylika Archikatedralna św. Apostołów Piotra i Pawła w Poznaniu)

    Dzień 3
    18 marca (poniedziałek)

    Warunkiem pokoju w sumieniu, pokoju w rodzinie, pokoju w Ojczyźnie i świecie jest sprawiedliwość oparta na miłości. (bł. ks. Jerzy Popiełuszko)

    Intencja:
    Módlmy się o zachowanie pokoju i bezpieczną przyszłość dla Polski.

    Modlitwę poprowadzi kard. Kazimierz Nycz (Sanktuarium Narodowe św. Andrzeja Boboli w Warszawie)

    Dzień 4
    19 marca (wtorek)

    Miłość i Prawdę można ukrzyżować, ale nie można zabić. (bł. ks. Jerzy Popiełuszko)

    Intencja:
    Módlmy się o odczytanie prawdziwej roli mężczyzny i kobiety w małżeństwie oraz trwałość rodzin.

    Modlitwę poprowadzi bp Wiesław Śmigiel (Sanktuarium Matki Bożej Patronki Rodzin w Toruniu)

    Dzień 5
    20 marca (środa)

    Wiara niech będzie przepasaniem bioder waszych; niech ona głoszona będzie po całym świecie, niech dla was i dla wszystkich będzie tym zwycięstwem, które zwycięża świat. (Pius XII, Encyklika o Świętym Andrzeju Boboli)

    Intencja:
    Módlmy się o siłę i odwagę dla młodych w odkrywaniu wiary i życiowego powołania.

    Modlitwę poprowadzi kard. Grzegorz Ryś (Łódź)

    Dzień 6
    21 marca (czwartek)

    Dzisiaj potrzeba nam odważnego upominania się dla Narodu o prawo do Boga, do miłości, do wolności sumień, do kultury i dziedzictwa rodzimego. Nie można tworzyć dziejów bez dziejów. (bł. ks. Jerzy Popiełuszko)

    Intencja:
    Módlmy się o światło dla nas jako narodu, byśmy kierowali się zawsze dobrem Ojczyzny.

    Modlitwę poprowadzi abp Wojciech Polak (Bazylika Prymasowska przy relikwiach i pomniku bł. Stefana Wyszyńskiego w Gnieźnie)

    Dzień 7
    22 marca (piątek)

    Postawmy prawdę na pierwszym miejscu, jeśli nie chcemy, by nasze sumienie porosło pleśnią. (bł. ks. Jerzy Popiełuszko)

    Intencja:
    Módlmy się o prawdę i odpowiedzialność za słowo w przestrzeni medialnej, także w mediach społecznościowych.

    Modlitwę poprowadzi bp Rafał Markowski (grób bł. Jerzego Popiełuszki, Parafia św. Stanisława Kostki, Sanktuarium Diecezjalne Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki w Warszawie)

    Dzień 8
    23 marca (sobota)

    Módlmy się, abyśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy. (bł. ks. Jerzy Popiełuszko)

    Intencja:
    Módlmy się o szacunek i język dialogu w przestrzeni publicznej.

    Modlitwę poprowadzi bp Marek Szkudło (Sanktuarium Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w Piekarach Śląskich)

    Dzień 9
    24 marca (niedziela)

    Zadaniem Kościoła jest nie tylko teoretyczne głoszenie świętości życia, prawa do życia nienarodzonych, lecz także praktyczna obrona tego prawa. Istnieje pilna potrzeba podejmowania konkretnych inicjatyw mających na celu udzielanie pomocy samotnym matkom, dziewczętom w ciąży, które wahają się, czy urodzić dziecko (bł. ks. Jerzy Popiełuszko)

    Intencja:
    Módlmy się o pełną ochronę prawną życia dzieci nienarodzonych.

    Modlitwę poprowadzi bp Andrzej Czaja (Sanktuarium św. Anny na Górze Świętej Anny)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Modlitwa o wolność od lęku i nienawiści za wstawiennictwem błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki w roku 40. rocznicy jego męczeńskiej śmierci.

    Samplefot. Wojciech Strozyk/kai.pl

    ***

    Modlitwą o wolność od lęku i nienawiści za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego Popiełuszki, odmówioną 28 lutego wieczorem przy jego grobie na warszawskim Żoliborzu zainaugurowano rok obchodów 40. rocznicy męczeńskiej śmierci kapelana „Solidarności”. Modlitwa ta odmawiana będzie przy grobie codziennie przez 37 tygodni jako program „osobistej i społecznej duchowej przemiany”. Osoby włączające się w modlitwę zaproszone są też do podjęcia postu od agresywnych zachowań i słów a także do wrażliwości na potrzeby innych.

    __________________________________

    Panie Jezu Chryste, Ty powołałeś błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszkę do gorliwego głoszenia Ewangelii miłości, prawdy i prawdziwej wolności, zwyciężania zła dobrem, do obrony bliźnich przed krzywdą i nienawiścią, do leczenia ran złamanych serc. Za Jego wstawiennictwem proszę Cię o przemianę mojego serca, myśli, uczuć i woli, abym w swoim życiu zło dobrem zwyciężał. Pomóż mi uwolnić się od pychy, chciwości, gniewu, kłamstwa i egoizmu. Spraw, bym żył w prawdzie i wolności, a przez swoją wewnętrzną przemianę przyczyniał się do odrodzenia wiary w mojej rodzinie, wspólnocie, Ojczyźnie i na całym świecie. Proszę Cię, Boże o łaskę kanonizacji błogosławionego Jerzego Popiełuszki, aby dla całego świata stawał się wzorem wierności Chrystusowi, Kościołowi i bliźnim.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Modlitwa za Ojczyznę Ks. Piotra Skargi!

    Dziś jest ona szczególnie potrzebna

    ks. Piotr Skarga/PCh24.pl

    ***

    W tych trudnych czasach, gdy naszej Ojczyźnie zagrażają różne niebezpieczeństwa, szczególnie potrzebna jest nasza modlitwa. Sięgajmy  w niej do słów ułożonych przez Kaznodzieję Narodu, Sługę Bożego Ks. Piotra Skargę.

    Modlitwa za Ojczyznę – ks. Piotr Skarga SJ

    Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna chwałę przynosiła Imieniowi Twemu, a syny swe wiodła ku szczęśliwości.

    Wszechmogący wieczny Boże, spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej, byśmy jej i ludowi Twemu, swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć uczciwie.

    Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje, rządy kraju naszego sprawujące, by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować. Przez Chrystusa, Pana naszego.

    Amen.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak budować Polskę? Na Chrystusie!

    O to walczył ks. Piotr Skarga

    oprac. GS/PCh24.pl

    ***

    Nie tylko świat polityki, ale cała nasza codzienność winna być zbudowana na Chrystusie. To najpewniejsza recepta na zachowanie zdrowego państwa, społeczeństwa, na ochronę rodziny i rozwój każdego z osobna. Rozwój, co najważniejsze, prowadzący do Nieba. Wiedział o tym doskonale sługa Boży ksiądz Piotr Skarga, który z zapałem tępił błędy i grzechy, także narodowe, zaś heretyków… miłował. Mawiał: „heretyki złe, ale ludzie dobre” – stąd zabiegał o ich dusze, ale nieprawe czyny potępiał, również te mające wpływ na kształt Ojczyzny. W tym zakresie bowiem nie ma miejsca na dialog. Najsamprzód Chrystus, zawsze i wszędzie!

    W czasach politycznej burzy, ideologicznego zamętu, wykrzywiania pojęć i zakłamywania świata warto sięgać do tych, którzy owe zagrożenia dla duszy człowieka nie tylko celnie rozpoznawali, definiowali, ale potrafili wskazać po mistrzowsku receptury na stawienie im skutecznego oporu.

    Bez wątpienia Mistrzem w tej materii był ks. Piotr Skarga. I choć w swojej działalności ów niezmęczony sługa Boży podejmował wiele działań – był choćby świadkiem Bożego Miłosierdzia (dzieło Arcybractwa Miłosierdzia czy Bractwo Betanii św. Łazarza) – to pozostańmy na chwilę na jednym z odcinków zatroskania ks. Skargi. Co takiego Kaznodzieja Narodu mówił o katolikach, heretykach, państwie, o Kościele? Słowem o tym, co nas – jako społeczeństwo – mocno kształtuje… Wczytajmy się w Jego pisma, bo przemawia z nich to, co dziś ma być zakrzyczane, co ma nie dojść do głosu. Ksiądz Skarga bez wątpienia jest kapłanem z przesłaniem „skrojonym na dzisiejsze czasy”. Ono czasem boli. Ale jest ozdrawiające.

    Ach, gdybyśmy tylko, jako katolicy, byli tak gorliwi; gdybyśmy ograniczali owo irytujące – jak pisał ks. Skarga – „ziewanie flegmatyckie”, gdybyśmy byli wystarczająco gorący w wierze, pomysły rewolucjonistów nie wyszłyby z gabinetów swoich twórców, bo nie znalazłyby posłuchu jako antyludzkie i z założenia fałszywe.

    Ksiądz Skarga jest tu niewygodny „podwójnie”: jako kapłan i jako twórca. Sługa Boży ma bowiem swój niewątpliwy wkład w rozkwit języka polskiego. A jako mistrz słowa, przybliżał ludziom Chrystusa. Jego kazania były więc nie tylko wyrazem osobistych przemyśleń, religijnego doświadczenia, ale nauką dla ludu Bożego. Dziś patrzymy na kryzys powołań, widzimy idący w kierunki niezdefiniowanego braterstwa ruch ekumeniczny…

    A ksiądz Skarga? On w czasie reformacji zapisał na swe konto cały szereg konwersji. Przyciągał do Kościoła. Mówił: „heretyki złe, ale ludzie dobre” i tak czynił – potępiał błędy, ale podchodził z miłością do ludzi. W swym działaniu był postrzegany jako kontrreformator, hamulcowy zmian uważanych powszechnie za coś pożądanego. Mówił: ut unum sint („aby byli jedno”) i budował ową jedność, tak jak nauczał Chrystus. Nauczał i bronił doktryny Kościoła oraz Jego jedności, w której postrzegał siłę nośną scalonego państwa. Dziś to dla wielu niewygodny przykład do naśladowania. Nic dziwnego, bowiem ta wizja ks. Skargi psuje wygodną dla źle sprawujących swoje urzędy ideę divide et impera („dziel i rządź”).

    Groźna herezja

    Ksiądz Piotr Skarga doskonale odczytywał, jakie zagrożenie niosą ze sobą obecne w królestwie polskim herezje. Znał też miernotę i nijakość wielu „flegmatycznych” katolików oraz „ziewanie” tych, „którzy nie patrzą na koniec, do którego wszystkie herezje zmierzają”. Stąd nawoływał – także duchownych – do podejmowania duchowej wojny z trucizną heretycką. Skarga pisał wprost o tym, że herezje wpuszczone w przestrzeń państwa będą dla dusz zgubą, spowodują rozłam religijny, a w efekcie dojdzie do zniszczenia fundamentów katolickiego porządku społecznego. Zatem jego troska rozlewała się nie tylko na Kościół i chęć zachowania zdrowego nauczania Kościoła Katolickiego. Obejmowała też państwo w jego całej okazałości.

    Czyż dziś nie widzimy podobnych zagrożeń? Czyż dziś w życie społeczne i polityczne nie wtargnęły z wielką mocą kłamstwo, manipulacje, przyzwolenie na grzech? Czyż nie niszczy się tego, co można ująć w słowie „Tradycja”? Spójrzmy zatem, jaki przepis na silne państwo miał ksiądz Skarga.

    „Wiara katolicka – szczęściem Rzeczypospolitej”

    W Kazaniu sejmowym piątym czytamy:

    Wielkie też jest szczęście Rzeczypospolitej, gdy ma ludzie cnotliwe i bogobojne i karne i do tego je przyprawować swoim staraniem i zwyczajami i nauką może. Bo gdzie ludzie mają bojaźń Bożą i cnoty pobożności i sprawiedliwości, tam rząd dobry i łacny, tam Pan Bóg błogosławi i ono królestwo zatrzymawa i rozmnaża, jako mówi Pismo św.: „Sprawiedliwość wynosi naród, a mizerne ludzie grzech czyni”. Katolicka nauka i wiara, bogobojność i cnoty z niej idące między ludźmi szczepi: a heretyctwo i nauka ich barzo cnoty suszy i korzeń im podcina (…).

    Przetoż herezje nie mogą czynić „bonos cives”. I w tej mierze pogańscy zakonodawcy, którzy prawo Rzeczypospolitej opatrowali, więtsze na rozmnożenie cnót ludzkich oko mając, daleko byli mędrszy. Bo nad wszytki srogości praw na złe i pokój ludzki psujące ludzie karanie Boskie, którego nikt ujść nie może, i tu na ziemi i po śmierci wieczne ono, opowiedali i tym grozili i lud do cnót wszytkich powolniejszy czynili.

    Z drugiej strony wiara katolicka swoją nauką i prawdą dziwnie ludzie na dobre odmienia i czyni z nich „bonos cives”. Bo wszędzie bojaźni Bożej naucza, srogość Pańską na złe rozszerzając i tu w tym żywocie i po śmierci. A obiecując każdemu za jego dobry uczynek namniejszy zapłatę wieczną, potężnie barzo do wszytkich cnót pobudza. I dla tej w niebie zapłaty i na wojnie mężne ludzie czyni, iż radzi o Rzeczypospolitą i bracia swoje umrzeć chcą, nadzieją się po śmierci zapłaty zapalając i za nie wszytkie śmierci te doczesne mając. (…)

    Wiara katolicka pilnie i często naucza, aby każdy Boga się bał, a króla czcił, jako Piotr św. nauczał, aby każdy urzędom, królowi i sprawcom jego podlegał, aby się ich miecza bal, aby o nieposłustwo ku nim sumnienie miał. I rodzą się katolicy synami posłuszeństwa, bo się go począwszy od wiary, w której rozumu swego odstępują, wszędzie uczą, i dlatego szczęście do Rzeczypospolitej przynoszą.

    Kim są „szkodliwi katolicy”?

    Stawianie Chrystusa jako fundamentu życia osobistego i publicznego było więc dla księdza Skargi oczywistością. Problem był, jak zawsze, w ludziach, a dokładnie w braku ich zapału w miłości do Stwórcy. Ks. Skarga z mocą pisał:

    A naszkodliwszy są katolicy bojaźliwi, i małego serca, którzy gniewem się sprawiedliwym i świętym ku obronie czci Boga swego nie zapalają, a zelum [gorliwości] nie mają, i jako straszydła na wróble stoją.

    Skupią się na obieranie Trybunalistów abo Sejmowych posłów, będzie jako zawżdy do kila set katolików, a dziesięć abo mniej heretyków: śmiałością, fukiem, groźbą sedycyj i wojny domowej ustraszą wszytki katoliki, i heretyka na Trybunał abo na posełstwo wsadzą, a zukani katolicy przyzwalają i śmiech z siebie czynią, i przeklęctwo ono żydowskie na się przywodzą: iż jeden sto ich zastraszy, i mocniejszy fałsz niźli prawda, i słabsze żelazo niżli rózga, i słudzy Boga prawego, bogów się fałszywych boją, a swemu prawdziwemu nie dufają.

    O nierozumie, nie widzisz co za szkodę heretyk wierze świętej i sprawiedliwości katolickiej, i R. P. czynić może.

    Oni nas straszą sedycjami, zuchwalstwem i wojną domową, jako garścią konopi, a my się boim, i mniemamy aby z to serca mieli, na potężność i liczbę katolicką patrząc; oni chytrością na nas idą, i swoje przewodzą; a my z prawdą Bożą, z prawy ojczystemi i starożytnemi, z Statutami na nie iść nie śmiemy i przed nimi pierzchamy?

    My się ich śmiałej nadętości boim, a oni się mocy naszej przy Bogu, przy prawach i prawdzie nie boją? Dlaczegóż? Iż darów Bożych w sobie nie czujem, iż Pana Boga i czci jego i zbawienia swego i ludzkiego nie miłujem: dlatego w ich heretyckich grzechach więźniem, i pomsty ich na sobie i z nimi nie ujdziem, gdy głosu tego nie słuchamy: Uciekajcie od namiotów ludzi niezbożnych, abyście się w ich grzechach nie zawinęli (Wzywanie do pokuty).

    „Prawdziwa miłość bliźniego”

    Kaznodzieja Narodu wiedział, że budowanie wspólnoty musi być oparte na relacjach. Dziś słowo to przeżywa prawdziwy renesans, ale czy ks. Skarga zgodziłby się ze współczesnym jego znaczeniem? Warto sięgnąć po słowa kapłana, który pisał o najważniejszej relacji – relacji miłości, która ostatecznie służyć ma przyciąganiu osób słabej wiary, ale heretyków – nie na pola dialogu, ale na łono Kościoła – do prawdziwej Wiary. Ksiądz Skarga jednak ostrzegał – być ratując innych sam w odmętach nie zaginął. Pisał tak:

    Obacz, jaki jest pożytek wiernej, uprzejmej a towarzyskiej miłości. Przez onę uprzejmość, którą ma kto ku miłemu bratu swemu, pomaga mu Pan Bóg, iż go z wielkich grzechów wyrwać swem wdzięcznem a pogodnem upominaniem może. Wielką moc ma upominanie z miłości gorącej ku bliźniemu i ku jego zbawieniu pochodzące, gdy miły towarzysz nasz baczy, iż nasze o nim staranie o dobro jego z chęci ku niemu pochodzi. A Bóg tam mieszka, gdzie miłość uprzejma, na cnocie i Bogu fundowana, panuje, i szczęści dobre a uprzejme ku towarzyszowi serce.

    Dobrze Augustyn św. po. wiedział: Miłość tę moc ma, iż inne rodzi, buduje niedoskonałych, najmniejszych obrazić się boi, z jednym się schyli, z drugim się podnosi, jednemu się łagodną, drugiemu ostrą, nikomu się nieprzyjazną nie stawi, a wszystkim się być matką pokazuje. Nauczże się wiernym towarzyszem być, a obłudności się strzeż, a zawżdy do dobrego przyjaciela miłego pociągaj, zwłaszcza heretyka. A staraj się, abyś ty tak duży był, żeby nie on ciebie do swego błota wciągnął. Musi mieć dobre barki, kto z tonącym wypłynąć chce, aby z nim zaraz nie utonął. Przeto takiego towarzystwem, w którembyś ty tracić miał, nadziei do pozyskania towarzysza nie miał, radzę, wczas pomijaj (Żywoty Świętych).

    Ksiądz a polityka – można czy nie?

    Kościół a polityka – jakże dziś aktualny i gorący to temat. Podobnież jak i w czasach czcigodnego jezuity. Widać przed wiekami też rządzący nie lubili kiedy im „jakiś klecha” przypominał o Prawie Bożym i Bożym porządku na jakim ma być budowane państwo.

    Czy jest zatem? Kapłan ma milczeć na tematy polityczne? A może winien odważnie zabierać głos? Warto sięgnąć po rady Kaznodziei Narodu, bo i w tym temacie miał sporo racji. Oddajmy mu głos:

    Rzecz kto: Ksiądz się wdawa w politykę. Wdawa i wdawać się winien, nie w rządy jej, ale w zatrzymanie, aby jej grzechy nie gubiły, a wykorzenione z niej były, a dusze ludzkie w niej nie ginęły. Abo nie słyszym, co P. Bóg do Jeremjasza mówi? Otom cię postanowił nad narodami i królestwy, abyś wykorzeniał, psował i gubił (grzechy i złości) a budował i szczepił (bojaźń Bożą i cnoty święte, i dobre uczynki, i pokutę którąby się pomsta Boża od królestw oddalała, i polityka wasza nie ginęła).

    My na złe prawa i niesprawiedliwości wasze narzekamy: a wy politykę swoję naprawujcie, jeśli z nią zginąć nie chcecie. Piszemy wiele praw, ale mało roztropnych, i które wykonania nie mają; a praw niesprawiedliwych nie gasim, które są na wszytkie katy i tyrany naokrutniejszymi.

    Bo tyrańska moc krótka, a prawa wieczności chcą, i okrucieństwo we złych nie ustaje. Jeśli drugie były od przodków postawione, a czasom onym gdy cnota kwitnęła służyły, teraz gdy niecnota i niewstyd groble potargała, odmiany praw złych i szkodliwych, i prędszych i ostrzejszych, i wykonania ich prędkiego potrzebują, aby nas mściwa i ciężka ręka Boża nie pogubiła, abyśmy z Prorokiem nie narzekali mówiąc: Ziemia się zaraziła od obywatelów swoich. Bo przestąpili zakon, odmienili prawa (dobre i święte), rozproszyli przymierze wieczne (z Panem Bogiem i z sprawiedliwością). Dlatego przeklęctwo ziemię pożre, i grzeszyć będą obywatele jej, i pomsty Bożej na się przyczyniać.

    Prawieć połamali święte starowieczne prawa kościelne i Boże, aby im było wolno grzeszyć, a to co Bogu dano, dziedzictwo kościelne wydzierać, a za to na karanie się żadne nie oglądać. Lecz sprawiedliwy Bóg nie zaśpi. Przeklęctwo puści na to królestwo, w którym pożarte od nieprzyjaciół będzie (czego uchowaj Pan Bóg) jeśli prawa pokuta nie nastąpi (Wzywanie do pokuty).

    „Kościół serdeczny” według księdza Skargi vs. inkluzywność

    Kaznodzieja Narodu celnie pisał też o Kościele Katolickim. O tym, jak ma być on budowany i dokąd ma nas prowadzić. Współcześnie wiele mówi się o tym, że należy prowadzić dialog ekumeniczny, że trzeba traktować ze zrozumieniem innowierców, a naszym priorytetem ma być inkluzywność, każdy ma czuć się dobrze (wraz z brudem swoich grzechów, o których się nie mówi). Ksiądz Skarga pisząc o Kościele serdecznym mocno wskazywał na osobiste wzrastanie i budowanie świątyni – nie od razu tej z murami, ale najpierw tej duchowej. Tylko tak bowiem – z wiarą – można sprawić, że kamienna świątynia wypełni się ludem Bożym, pragnącym prawdziwie wielbić Pana – z czcią Mu należną i na kolanach! Ksiądz Skarga pisał:

    (…) Ci, którzy Panu Bogu kościoły widome budują, pierwej kościół serdeczny w sobie zbudowali. Bo pierwej serca swe bojaźnią i miłością Boską, i miłością bliźnich, których też zbawienie fundowaniem kapłanów i chwały Bożej obmyślają, napełnili, i stali się świętym kościołem jego: toż dopiero to, co się w sercu zbudowało, na wierzch do pieniędzy i nakładów wyniknęło.

    Tak też wszyscy czynić mamy; chcemy-li Pana Boga z sobą mieć, aby z nami na wszelką pomoc naszą mieszkał: stajmy się kościołem i domem jego, i budujmy jemu pałac drogi: abyśmy go do siebie przywabili, chędogiem i pańskiem a przystojnem budowaniem. Nie wiecie, iżeście wy są, mówi apostol – kościołem Bożym, i Duch Boży mieszka w was?

    Zakładajmy kościoła tego serdecznego fundament: wiarę w Boga w Trójcy jedynego. Ściany niech będą: nadzieja w obietnicach Bożych, i czekanie wszelakiej z nieba pomocy, i one cztery główne cnoty: mądrość duchowna, sprawiedliwość, czystość i męstwo, z innemi pobożnościami świętemi, które z nich pochodzą. Te ściany pozłacajmy miłością gorącą ku Bogu i bliźniemu.

    Niech w tym kościele gore ustawiczny ogień żądz niebieskich: do którego drew słowa Bożego i rozmyślania nabożnego, i oleju miłosiernych uczynków przykładajmy. Postawmy w nim ołtarz pokory i pokłonu, któryśmy Bogu prawemu powinni. Na którym ofiarujmy wszytko serce nasze, i majętność, i ciało nasze, na upodobanie i wolą jego, mówiąc: twoje to, czyń z tem, co chcesz. Niech w tym kościele brzmi ustawiczna muzyka wesela duchownego, chwały Bożej, i wzdychania do Chrystusa. Postawmy obraz piękny Chrystusowego żywota, i świętych jego naśladowania. Niech będą chorągwie podniesione krzyża i męki Odkupiciela naszego, na zwycięstwo wszystkich pokus cielesnych i świeckich, i na pokonanie czarta, który nas zwodzi i zdradza. Dzwony niech będą czujność, którą się do śmierci i sądu Bożego budzim (Kazania na niedziele).

    27 września przypada rocznica śmierci ks. Piotra Skargi (+1612).

    Oprac. Marcin Austyn

    źródła: PCh24.pl, piotrskarga.pl

    W tekście wykorzystano fragmenty pism ks. Piotra Skargi, wydanych w roku 1936 na kartach książki pt.

    „Skarga pośród nas”

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ksiądz Arcybiskup Tadeusz Wojda SAC

    nowym przewodniczącym Episkopatu

    [PILNE] Znamy nowego przewodniczącego KEP. Episkopat właśnie go ogłosił

    fot. EpiskopatNews / Flickr / CC BY-NC-SA 2.0 DEED

    ***

    Ksiądz Arcybiskup Tadeusz Wojda, 67-letni metropolita gdański, pallotyn, został nowym przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. Zastąpi na tym stanowisku abp Stanisława Gądeckiego, który pełnił tę funkcję przed dwie pięcioletnie kadencje. Wyboru dokonali biskupi podczas trwającego w Warszawie 397 Zebrania Plenarnego KEP we czwartek 14 marca br.

    Tadeusz Wojda urodził się 29 stycznia 1957 r. w Kowali na Kielecczyźnie w rodzinie wielodzietnej, jako czwarte dziecko Władysława i Anieli z domu Pietrzyk. Jego młodszy brat również jest księdzem w Stowarzyszeniu Apostolstwa Katolickiego (pallotyni), zaś starsza siostra jest w Zgromadzeniu Sióstr Elżbietanek Cieszyńskich.

    W 1976 r. wstąpił do Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego (SAC). W latach 1977-1983 odbył studia z filozofii i teologii w Wyższym Seminarium Duchownym Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego w Ołtarzewie k. Warszawy, a jednocześnie w latach 1980-1983 – studia z teologii fundamentalnej na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, ukończone tytułem magistra. W 1982 r. przyjął święcenia diakonatu w Stowarzyszeniu Apostolstwa Katolickiego, a 8 maja 1983 r. – święcenia prezbiteratu. Po święceniach przez kilka miesięcy pracował jako wikariusz w parafii Chrystusa Króla w Warszawie, a następnie był współpracownikiem pallotyńskiego Sekretariatu Misyjnego w Ząbkach.

    W maju 1984 r., decyzją Rady Prowincjalnej, został skierowany na studia z misjologii do Rzymu, na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, które ukończył doktoratem w 1989 roku. Obronił pracę doktorską nt. „Nurty teologii misji z Münster i Louvain”. Nostryfikowano ją na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie w 2001 roku.

    2 stycznia 1990 r. ks. Wojda rozpoczął pracę w Papieskim Dziele Rozkrzewiania Wiary i w Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów. Od 12 grudnia 2007 r. pełnił funkcję kierownika biura w Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów. 24 lipca 2012 r. został mianowany przez papieża podsekretarzem w Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów. Ponadto od 1991 r. ks. Wojda jest kapelanem wspólnoty sióstr boromeuszek w Rzymie, a od 1996 r. – kapelanem Centrum Edukacji Fizycznej dla niepełnosprawnych Czerwonego Krzyża Włoskiego. Jest też autorem licznych artykułów i rozpraw naukowych z zakresu misjologii.

    12 kwietnia 2017 r. Ojciec Święty Franciszek mianował go arcybiskupem metropolitą białostockim. Święcenia biskupie ks. Wojda przyjął 10 czerwca 2017 roku. Udzielił mu ich prefekt Kongregacji Ewangelizacji Narodów i Krzewienia Wiary kard. Fernando Filoni. Wspókonsekratorami byli abp Edward Ozorowski oraz abp Henryk Hoser. Podczas tej uroczystości odbył się ingres nowego arcybiskupa metropolity do archikatedry białostockiej.

    Arcybiskup Wojda jest członkiem Kościelnej Komisji Konkordatowej oraz komisji misyjnej Konferencji Episkopatu Polski.

    2 marca 2021 roku abp Wojda został mianowany przez papieża Franciszka metropolitą gdańskim.

    Mottem posługi biskupiej abp. Tadeusza Wojdy są słowa z Ewangelii według św. Marka (13,10): „Oportet praedicari Evangelium” (Aby była głoszona Ewangelia).

    Arcybiskup Tadeusz Wojda - Osoby - Archidiecezja Gdańska

    ___________________________________________________________________________

    Pasterz, lider, przewodnik, brat.

    To nie są synonimy Zbawiciela świata

    Narzucamy rolę zbawcy – narodu, Kościoła, świata – ludziom, którzy sami nawet nie próbują stawiać się w takiej roli. Rozdmuchane oczekiwania wobec kolejnych papieży, biskupów, przewodniczących Konferencji Episkopatu Polski, proboszczów, wikarych, liderów zawsze będą kończyć się jakimś rozczarowaniem. Zamiast tego wystarczy uznać w nich równocześnie przewodników i braci w wierze. To pomaga połączyć szacunek i wsparcie z godzeniem się na ich niedoskonałość. I z prawem do mądrej krytyki.

    Z faktu, że nasz Zbawiciel jest równocześnie dla nas i Bratem, i Pasterzem, nie można wyciągać wniosku, że to działa również w drugą stronę: że każdy pasterz i przewodnik w wierze ma pełnić funkcję zbawcy naszej rzeczywistości.

    „Oczekiwania, jakie formułują ludzie, są nieludzkie. Przekraczają możliwości zwykłego śmiertelnika. Biskup wedle tych żądań ma być pasterzem, ojcem, sędzią, ekonomistą, administratorem, publicystą, orantem, oczywiście człowiekiem i kim tylko jeszcze. No i w tym wszystkim ma być świetny i święty, doskonały i nienaganny. A jakie oczekiwania media, w tym niestety także katolickie formułowały wobec nowego przewodniczącego KEP? To dopiero była karuzela. Bóg może by sprostał, choć nie wiem. Albo to wynikało z ignorancji, albo z manipulacji. Kiedyś Wisława Szymborska powiedziała, że jak się zostaje noblistką, to trzeba się znać na wszystkim, na konserwacji rur hydraulicznych i na podróżach w kosmos. Z biskupem jest chyba podobnie. Biskupie trudności wiążą się także z samotnością, która potrafi odebrać zapał”.

    To fragment rozmowy Agnieszki Huf i Piotra Sachy z abp. Adrianem Galbasem, metropolitą katowickim, która ukaże się wkrótce na portalu „Gościa Niedzielnego”. Moi redakcyjni koledzy przeprowadzili ją przed wyborami nowego przewodniczącego KEP, ale przytoczone wyżej słowa dobrze oddają klimat, jaki panował w mediach wokół tego wydarzenia. Owszem, wydarzenia ważnego, ale nie rozstrzygającego przecież o tym, kim będziemy jako Kościół w najbliższych latach. Bo o tym decyduje suma tak wielu czynników (z których osobiste nawrócenie każdego wiernego i pasterza jest warunkiem wstępnym), że opieranie nadziei na jednej zmianie personalnej wydaje się po prostu nieracjonalne.

    To prawda, że do pewnego stopnia takie myślenie jest zrozumiałe: mamy prawo oczekiwać, że na czele Kościoła powszechnego, diecezji, parafii, instytucji kościelnych będą stać ludzie, którym po prostu można zaufać, na których doświadczeniu wiary i osobistej uczciwości można się oprzeć. Nie każdy przecież musi być liderem, pasterzem, przewodnikiem, a skoro już godzi się na swój wybór – musi liczyć się z oczekiwaniem, że widzi dalej i głębiej niż pozostali, że potrafi podejmować decyzje, a nie tylko „piastować urząd”. Ale przecież zgoda na bycie „tym pierwszym” nigdy nie jest zgodą na przyjmowanie roli zbawcy narodu, Kościoła, świata. I z tym powinni pogodzić się również ci wszyscy, którzy – świadomie lub nie – taką rolę próbują narzucić i z takiej roli swojego „idola” rozliczać.

    Myślałem o tym już dwa lata temu, gdy kolejne wypowiedzi papieża Franciszka o wojnie na Ukrainie budziły nasze zdumienie, niezrozumienie, pewnie czasem nawet irytację. Sam napisałem zresztą trudny dla mnie osobiście tekst „Franciszku, nie rozumiem” (https://www.gosc.pl/doc/7411798.Franciszku-nie-rozumiem). Ale po czasie doszedłem do tyleż banalnej, co lekceważonej często refleksji: Kochajmy tego papieża. Ale takiego, jakim naprawdę jest i jakim chyba chce być – przewodnika w sprawach wiary, ale też brata na wspólnej drodze. A jeśli brata, to popełniającego również błędy, jak my, w ocenie rzeczywistości. Podobnie z biskupami, kolejnymi przewodniczącymi KEP, proboszczami….

    Nie, to nie żadne „luzowanie wymagań” wobec pasterzy w sytuacji, gdy potrzeba naprawdę wielu stanowczych działań i decyzji, które pozwolą Kościołowi z „oczyszczoną nadzieją” wejść w radykalnie zmieniającą się rzeczywistość społeczną. To tylko zachęta, by nie wiązać nadmiernych oczekiwań z osobami, które nie mają być zbawcami, wykonującymi robotę za innych. Albo odwrotnie: by nie skreślać z góry kogoś, kto w naszym mniemaniu „nie rokuje”. To także zachęta do tego, by godzić się na czytelne komunikowanie o realnych problemach, niedociągnięciach, by zrezygnować z języka, który nie opisuje rzeczywistości kościelnej, ale ją maluje i ubiera w gorset niestrawnych oświadczeń. Już kiedyś pisałem, że na szczęście w czasach apostolskich nie istniało Biuro Prasowe Dwunastu. Bo wtedy zamiast szczerych do bólu Ewangelii, Dziejów Apostolskich i Listów, mielibyśmy oficjalne oświadczenia o przebiegu wydarzeń i wypowiedziach Apostołów, na przykład: „Nie jest prawdą, że uczniowie Jezusa spierali się miedzy sobą o to, który z nich jest ważniejszy i który ma mieć najlepsze miejsce w królestwie niebieskim. W rzeczywistości była to tylko rzeczowa dyskusja o tym, kto dłużej zna Jezusa i kto dzięki temu lepiej zapamiętał Jego pierwsze przypowieści” albo i takie: „Nie jest prawdą, że między Pawłem i Piotrem doszło do jakichś nieporozumień i że pierwszy upomniał publicznie drugiego. W rzeczywistości doszło do pogłębionej rozmowy między Apostołami, w wyniku której obaj wyrazili sobie wdzięczność za godne prowadzenie dzieła Bożego”.

    Jeśli z takiego lukrowania kościelnej rzeczywistości zrezygnujemy, będzie nam łatwiej – zarówno cieszyć się z dobrych działań, słów, gestów, decyzji pasterzy Kościoła, jak i nazywać po imieniu sytuacje, w których zawiodą. Rozdmuchane oczekiwania wobec kolejnych papieży, biskupów, przewodniczących Konferencji Episkopatu Polski, proboszczów, wikarych, liderów zawsze będą kończyć się jakimś rozczarowaniem. Zamiast tego wystarczy uznać w nich równocześnie przewodników i braci w wierze. To pomaga mądrze połączyć należny szacunek i wsparcie z godzeniem się na ich niedoskonałość. I z prawem do mądrej krytyki.

    Jacek Dziedzina/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nadajemy ton Europie

    Nadajemy ton Europie

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    O słabościach Kościoła w Europie, kwitnącym chrześcijaństwie w Azji i Afryce, nawracaniu się muzułmanów oraz silnej wierze Podlasia opowiada abp Tadeusz Wojda.

    Marcin Jakimowicz: Europa jest jeszcze pępkiem świata? Kościoła?

    Abp Tadeusz Wojda: Problemem Europejczyków jest to, że są zbyt skoncentrowani na sobie. Reszta świata interesuje ich o tyle, o ile przyczynia się to do ich rozwoju, przede wszystkim materialnego. Rzym jest centrum Kościoła, to nie uległo zmianie. A jednak, ponieważ w dzisiejszej Europie stale zmniejsza się liczba wierzących katolików, światła reflektorów powinniśmy skierować na Amerykę Łacińską, a jeszcze bardziej na Azję. Nawet z przyczyn demograficznych. Jeśli przyjmiemy, że na świecie żyje 7 mld ludzi, to w samych Indiach i Chinach mieszkają 3 miliardy. Kościół z nadzieją spogląda na Wschód. Tam chrześcijaństwo rozwija się w szybkim tempie, choć wielkie religie czy systemy społeczne, jak hinduizm, buddyzm czy islam, skutecznie chcą zahamować ten wzrost.

    Czytam dane Episkopatu Korei Południowej, z których wynika, że 18 proc. koreańskich katolików stanowią dwudziestoletni mężczyźni, a ponad połowa księży nie przekroczyła 50. roku życia. Katolicy stanowią już 10,1 proc. ludności kraju i wciąż ich przybywa…

    To prawdziwy fenomen. To wyjątkowy młody Kościół. W II połowie XVIII wieku dotarły do Korei pierwsze teksty nestoriańskie w języku chińskim. W 1784 r. wydarzyła się ciekawa rzecz: grupa świeckich studiujących te teksty tak się nimi zachwyciła, że postanowiła wysłać do Pekinu kogoś, kto przyjąłby chrzest i przeszczepił na ich ziemię chrześcijaństwo.

    Oddolna inicjatywa…

    I to jest w tym najpiękniejsze! W 1784 r. świeccy posłali swego człowieka do Chin, by został ochrzczony. Bóg zaczął od małej grupki wiernych. To fenomen wspólnoty Kościoła, która często zaczyna się od drobinki, maleńkiego zaczynu, niewielkiej grupki ludzi. Dopiero po 10 latach przybyli tu pierwsi misjonarze. Wspólnoty powstawały jak grzyby po deszczu, do tego stopnia, że dziś to jeden z najbardziej chrześcijańskich krajów Azji (po Timorze Wschodnim, gdzie mieszka ponad 90 proc. katolików, i Filipinach ­– 65 proc.).

    Jeszcze 50 lat temu katolicy stanowili zaledwie 1 proc. społeczeństwa, a dziś już 10,4 proc. (5,5 mln). Ich liczba stale wzrasta…

    To prawda. Niektórzy mówią nawet o 12 proc. katolików. Fenomen wzrostu w Korei polegał na tym, że Kościół odpowiedział na problemy społeczne ludności. Występował przeciwko rządom junty wojskowej, domagał się praw obywatelskich. Dzięki temu zdobył serca Koreańczyków. Przełomowym momentem był 1989 r., gdy przyleciał tu po raz drugi papież Polak. Na spotkanie przyszło niemal 7 mln wiernych. W tamtym roku nawróciło się 350 tys. ludzi. Każdego roku czyni to ponad 100 tys. osób. Byłem w tym kraju dwukrotnie i widziałem, że dla Koreańczyków przystąpienie do Kościoła jest rodzajem nobilitacji, prestiżu.

    A w sąsiednich Chinach? Niektórzy żartują, że nawet Pan Bóg nie wie, ilu modli się tu katolików…

    Tu wszystko jest pod kontrolą Stowarzyszenia Patriotycznego i Komunistycznej Partii Chin. Wedle ich danych jest około 6 mln katolików, ale uwzględniają one tylko Kościół patriotyczny. Ze względu na prześladowania nie można prowadzić statystyk, ale w watykańskiej kongregacji przyjmowaliśmy, że w Chinach modli się ok. 30 mln katolików.

    Młodzi Chińczycy na ŚDM-ie nie chcieli pokazywać twarzy. Dlaczego?

    Bo lęk towarzyszy im na co dzień. Nie ma już może formy przemocy fizycznej, jaka przez lata towarzyszyła Kościołowi podziemnemu, ale jest nieustanny nadzór, kontrola, inwigilacja, zastraszanie. Stolica Apostolska zawsze podkreślała jedność Kościołów patriotycznego i podziemnego.

    Siedząc przez lata w statystykach, nie martwi się Ksiądz Arcybiskup o przyszłość Kościoła?

    Nie. Absolutnie się nie boję.

    My zazwyczaj spoglądamy przez pryzmat belgijskich kościołów zamienianych na puby. To dobra perspektywa?

    Nie za bardzo. Zachód, zżerany przez libertynizm, materializm, neopogaństwo i wszechobecną poprawność polityczną, kompletnie się pogubił, zatracił punkt odniesienia. W niektórych miastach Europy zakazuje się nawet stawiania szopek czy choinek. W Anglii kartki „Merry Christmas” zastępowane są przez dziwaczne życzenia z okazji przesilenia zimowego, enigmatycznego Święta Światła… Absurd. Co ciekawe, powołując się na poprawność polityczną, zamyka się usta jedynie chrześcijanom. Przemoc muzułmanów jest tuszowana.

    Gdy Jan Kowalski czyta doniesienia o pustoszejących kościołach we Francji czy konfesjonałach wystawionych na aukcji w Niemczech, drapie się po głowie: czy to naprawdę ta zapowiadana „nowa wiosna Kościoła”?

    To zrozumiałe, że z niepokojem patrzymy na przeżywający kryzys Zachód. Koszula bliższa ciału. W Szwajcarii słyszałem, że niektóre Kościoły protestanckie przestały już nawet udzielać chrztu. Ton narracji nadają elity wywodzące się z rewolucji obyczajowej roku 1968, które zatraciły nie tylko poczucie sacrum, ale i elementarnych, szlachetnych wartości. Nie bardzo wierzę w ich przemianę. Starych drzew się nie przesadza. Pocieszające jest to, że również w tych krajach modlą się dynamiczne ruchy i wspólnoty młodzieżowe. Są jak ogniska…

    Na ŚDM do Katowic przyjechała ponad setka młodych ze Wspólnoty św. Jana (kilka tysięcy). Zawstydzili naszą oazową młodzież, opowiadając, że ich Eucharystie poprzedza godzinna adoracja w ciszy.

    Moja siostra przyjęła w czasie ŚDM-u kilkoro francuskich nastolatków. Opowiadali podobne rzeczy. O Eucharystii, adoracji… Byli zmęczeni marazmem Zachodu, negacją chrześcijańskich wartości. Znam podobne ośrodki w Holandii. Tworzą je również młodzi. Nie mam wątpliwości, że ostoją chrześcijaństwa w Europie jest Polska.

    Nie boi się Ksiądz Arcybiskup, że trafi do szufladki „mesjanizm”?

    Jaki mesjanizm? Nie wyciągam haseł z poezji Norwida czy Mickiewicza. Patrzę na fakty. Jeśli znajomi księża ze Szkocji opowiadają mi, że dzięki temu, że Polacy się spowiadają, Szkoci również zaczynają przystępować do tego sakramentu; jeśli irlandzcy biskupi mówią mi, że pod wpływem polskich katolików budzą się Irlandczycy; jeśli widzę, że Różaniec do Granic, który tak znakomicie „wypalił” nad Wisłą, zorganizowano i we Włoszech, i na Zielonej Wyspie, to dlaczego miałbym twierdzić, że nie mamy nic do powiedzenia? To my nadajemy Europie duchowy ton. I dziękujmy za to Bogu.

    Czytam, że na świecie rośnie liczba chrześcijan: o 80 tys. dziennie. To nie jest jakaś kościelna propaganda?

    Nie. Trzeba jedynie popatrzeć dalej, szerzej, poza granice Starego Kontynentu. Paradoksem, którego nie jest w stanie zrozumieć ten świat, jest to, że Kościół tam, gdzie jest najbardziej prześladowany, najszybciej się rozwija. Przez pierwsze trzy wieki w Kościele krew lała się strumieniami. W roku 313, w chwili wydania edyktu mediolańskiego, zrównującego chrześcijaństwo z innymi religiami cesarstwa, w Imperium Rzymskim żyło ok. 40 mln ludzi, w tym, uwaga, aż 6 mln chrześcijan! 15 proc. ludności. Skąd oni się wzięli? Z tej garstki 12 apostołów? Popatrzmy na wieki XVIII i XIX i ogromne prześladowania w Azji, Ameryce Łacińskiej, zerknijmy na Afrykę Zachodnią. Znów fenomen: Kościoły dynamicznie się rozwijały. Tak to działa. Tak działa świadectwo: „Skoro Jezus był w stanie oddać za mnie życie, jestem gotowy poświęcić życie za Niego”. Tertulian miał rację: krew męczenników jest zasiewem Kościoła.

    W krajach, w których wzrasta stopa życiowa, ubywa ludzi w kościołach. Czy nie jest to przyczyną kryzysu zachodniego chrześcijaństwa? Jest rozleniwione, wygodne, zblazowane; trudno przelewać krew za nowego iPhone’a…

    Wystarczy włączyć telewizję, by usłyszeć, w czym ten świat pokłada nadzieję: „kupuj, kupuj, kupuj”. To ślepy zaułek. Dlatego papież Franciszek nieustannie burzy bożki rozleniwionej zachodniej Europy, „punktuje” tych ludzi: „wstańcie z kanapy”, „wyjdźcie z letargu”.

    Czy to, co dzieje się na Czarnym Lądzie, jest naprawdę największą ekspansją chrześcijaństwa w historii? Liczba katolików w Afryce ma przekroczyć liczbę katolików w Europie już za 20 lat. Seminaria duchowne w Ugandzie nie są w stanie pomieścić rzesz kleryków…

    To prawda. Afryka ma mnóstwo powołań. Pamiętajmy jednak, że część z nich ma podłoże socjalne; jest dla tych ubogich ludzi sposobem na stabilne życie. Dlatego największą troską seminariów jest rozeznanie motywów kandydatów na kapłanów. Potrzebna jest solidna weryfikacja i selekcja. Nie chodzi o to, by było mnóstwo kiepskich księży, ale by zostali ci, którzy dadzą czytelne świadectwo. Ale zostawiając tę kwestię na boku: rzeczywiście w Afryce obserwujemy boom powołaniowy. Nie tylko w Ugandzie, również w Nigerii, Ruandzie, Tanzanii, Burundi. To dynamiczny, tętniący życiem Kościół. Powiem szczerze: za każdym razem, gdy przylatywałem do Afryki, zachwycałem się pięknem tego Kościoła. Widziałem ludzi, którzy na Msze św. szli nawet kilkadziesiąt kilometrów, pełne świątynie, porywającą liturgię. Afryka mnie urzekła.

    W 2006 r. w wywiadzie dla telewizji al-Dżazira libijski uczony islamski i dyrektor ośrodka kształcenia imamów szejk Ahmad al-Kataani ubolewał: „Co roku 6 mln muzułmanów przyjmuje chrzest, a średnio co godzinę w samej tylko Afryce 667 muzułmanów przyjmuje wiarę chrześcijańską”. Nie słyszymy o tym zbyt często.

    Problem konwersji z islamu jest niezwykle skomplikowany. Wedle Koranu za konwersję grozi kara śmierci. Nawet w rodzinach mieszanych (znamy przykład Meriam z Sudanu, gdzie część rodziny była chrześcijanami). Presja i straszenie karą śmierci są na porządku dziennym. W Rzymie czytałem o sytuacjach, gdy rodzice zabijali własne dziecko, które zbliżyło się do Kościoła i przyjmowało zachodni styl życia. To nie były jednostkowe przypadki. Jestem pewny (obserwuję to zjawisko od lat), że gdyby nie lęk o życie, wielu muzułmanów dawno przeszłoby na chrześcijaństwo. Poznałem seminarzystę, który po tym, jak wstąpił do seminarium w Afryce, musiał wyjechać do innego kraju, bo grożono mu śmiercią. Inny znajomy, wywodzący się z rodziny muzułmańskiej, po spotkaniu młodych włoskich katolików zachwycił się chrześcijaństwem i wstąpił do seminarium. Jego rodzina wielokrotnie przyjeżdżała do seminarium, by wybić mu to z głowy. Nie załamał się, był twardy. Do dziś pracuje w jednej z włoskich parafii. Wielokrotnie z nim rozmawiałem. „Jak wygląda sytuacja w domu?” – pytałem. „Po latach zimnej wojny i kłótni dziś, gdy przyjeżdżam do rodziny, nie rozmawiamy na temat religii”. Wiem doskonale, że jest wiele nawróceń, konwersji na chrześcijaństwo. Nie wierzę jednak w to, że jest ich tak dużo jak w przytoczonej wypowiedzi imama…

    Socjolog religii prof. Massimo Introvigne w rozmowie z Radiem Watykańskim powiedział: „Islamiści uważają, że zmaganie o to, czy świat będzie muzułmański czy chrześcijański, rozegra się w Afryce. Islam już przegrał tę bitwę, dlatego odpowiada na to bombami”.

    Ludzie żyją w rzeczywistości „islam albo śmierć”, więc nie mają możliwości wyboru. Gdyby nie było karanego śmiercią zakazu konwersji, mnóstwo wyznawców islamu przyjęłoby chrześcijaństwo. Jak długo można żyć w panicznym strachu? To trudny temat. Tu nic nie jest czarno-białe. Media zbyt łatwo chcą nas przekonać, że wojny w Afryce czy na Bliskim Wschodzie mają podłoże religijne. To zbyt prosta i nietrafiona diagnoza. To przede wszystkim walka o władzę, strefę wpływów, pieniądze.

    Chrześcijaństwo i islam skazane są na cywilizacyjny konflikt?

    Nie. I nie są to jedynie pobożne życzenia. Jest mnóstwo miejsc na świecie, gdzie te religie istniały przez wieki obok siebie. Żyły w zgodzie. W pasie środkowej Afryki wyznawcy tych religii żyli w symbiozie. Podobnie w Indonezji, gdzie chrześcijanie i muzułmanie wzajemnie uczestniczą w swych świętach. Problem pojawia się zawsze, gdy zjawią się jednostki fundamentalistyczne i zaczynają swą propagandą zatruwać umysły prostych, ubogich ludzi. To one są ogniskami zapalnymi zmieniającymi spokojne ziemie w tereny spływające krwią. Arcybiskup Dieudonné Nzapalainga ze stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej ukrył u siebie imama, bo bronił go przed agresją. Stanowczo zbyt mało mówimy w mediach o takich gestach.

    Wróćmy z podróży dookoła świata na Podlasie. Odetchnął Ksiądz Arcybiskup, zamieniając globus na plany Krynek, Grzybowszczyzny czy Sokółki?

    Nie da się ukryć, że tak. (śmiech) Zachwyciła mnie otwartość tych ludzi, ich zakorzenienie w Kościele, pobożność, serdeczność. Cała niedoceniana w Polsce „ściana wschodnia” to ziemia, na której ludzie żyją wiarą, masowo przystępują do sakramentów. Liczba wspólnot, chociażby samych Przyjaciół Oblubieńca, zakładanych przez jednego z pallotynów, świadczy o tym, że ci ludzie szukają pogłębienia tradycyjnej, przekazywanej z ojca na syna wiary. Niemal każdego tygodnia dowiaduję się o wspólnocie, o której wcześniej nie miałem pojęcia. (śmiech) Właśnie wracam z wypełnionej po brzegi katedry, w której występowało kilkadziesiąt dziecięcych i młodzieżowych chórów śpiewających kolędy. To robi wrażenie. Z naszej katedry przeszły do katedry prawosławnej. Tu naprawdę oddycha się chrześcijaństwem.•

    rozmawiał: Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny – 3/2018

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ***

    PIĄTEK – 15 MARCA

    GODZ. 17.00 – SPRZĄTANIE KOŚCIOŁA

    ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM – GODZ. 18.00

    NABOŻEŃSTWO DROGI KRZYŻOWEJ – GODZ. 18.30

    MSZA ŚWIĘTA – GODZ. 19.00

    To było jedno z jego ukochanych nabożeństw. Przeżyj Drogę Krzyżową z Janem Pawłem II
    fot. screenshot – YouTube (Radio Maryja)

    ***

    Rozważania według błogosławionego ks. Michała Sopoćki
    (tekst z publikacji „MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO”)

    ***

    STACJA I 
    PAN JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY  

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Wstydzę się, Panie, stanąć przed świętym obliczem Twoim, bo tak mało jestem do Ciebie podobny. Ty za mnie tyle wycierpiałeś przy biczowaniu, że sama ta męka zadałaby Ci śmierć, gdyby nie wola i wyrok Ojca Niebieskiego, że miałeś umrzeć na krzyżu. A dla mnie rzeczą trudną jest znosić małe uchybienia i ułomności domowników. Ty z miłosierdzia przelałeś tyle krwi dla mnie, a mnie każda ofiara i poświęcenie dla bliźnich wydaje się ciężkie. Ty z niewypowiedzianą cierpliwością i w milczeniu znosiłeś bóle biczowania, a ja narzekam i jęczę, gdy wypadnie znieść dla ciebie jakąś dolegliwość lub wzgardę ze strony bliźniego”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA II 
    PAN JEZUS BIERZE KRZYŻ NA SWE RAMIONA 

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Z głębokim współczuciem pójdę za Jezusem! Zniosę cierpliwie tę przykrość, która mnie dziś spotka, jakże małą dla uczczenia Jego drogi na Golgotę. Wszak za mnie idzie na śmierć! Za moje grzechy cierpi! Jakże mogę być obojętny na to? Nie żądasz ode mnie, Panie, bym niósł z Tobą Twój ciężki krzyż, lecz bym swoje małe krzyże codzienne cierpliwie znosił. Tymczasem dotąd tego nie czyniłem. Wstyd mi i żal tej małoduszności i niewdzięczności mojej. Postanawiam, wszystko co z miłosierdzia swego na mnie włożysz, z ufnością przyjąć i z miłością znosić”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA III 
    PAN JEZUS UPADA POD KRZYŻEM 

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Wziąłeś, Panie, straszliwe brzemię – grzechy całego świata wszystkich czasów na siebie. A wśród tej przerażającej masy grzechów wszystkich ludzi, moje niezliczone grzechy zaciążyły na Tobie brzemieniem przygniatającym i powaliły na ziemię. Dlatego ustają Twe siły. Dalej tego ciężaru unieść nie możesz i upadasz pod nim na ziemię. Baranku Boży, który z miłosierdzia swego gładzisz grzechy świata przez brzemię krzyża Twego, zdejmij ze mnie ciężkie brzemię grzechów moich i zapal ogień miłości Twojej, aby jej płomień nigdy nie ustał”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA IV 
    PAN JEZUS SPOTYKA SWOJĄ MATKĘ  

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

     „ Matko Najświętsza, Matko Dziewico, niech żałość Twej duszy i mnie się udzieli! 
    Kocham Cię, Matko Boleściwa, która idziesz tą drogą, jaką kroczył Syn Twój najmilszy – drogą hańby i poniżenia, drogą wzgardy i przekleństwa. Wyryj mnie na swym Niepokalanym Sercu i jako Matka Miłosierdzia, wyjednaj mi łaskę, bym idąc za Jezusem i Tobą, nie załamał się na tej ciernistej drodze kalwaryjskiej, jaką i mnie miłosierdzie Boże wyznaczyło”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA V 
    SZYMON CYRENEJCZYK 
    POMAGA PANU JEZUSOWI DŹWIGAĆ KRZYŻ    

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie,  żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Jak dla Szymona, tak i dla mnie krzyż jest rzeczą przykrą. Z natury wzdrygam się przed nim, wszelako okoliczności zmuszają mnie do oswojenia się z nim. Będę się starał odtąd nieść krzyż swój z usposobieniem Chrystusa Pana. Będę dźwigał krzyż za swe grzechy, za grzechy innych ludzi, za dusze w czyśćcu cierpiące, naśladując najmiłosierniejszego Zbawiciela. Wówczas odbywać będę drogę królewską Chrystusa, a pójdę nią nawet wtedy, kiedy otoczy mnie tłum ludzi wrogich i szydzących”. 

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA VI 
    WERONIKA OCIERA TWARZ PANU JEZUSOWI  

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Pan Jezus nie cierpi już więcej, dlatego nie mogę podać mu chusty do otarcia potu i krwi. Ale cierpiący Zbawiciel żyje ciągle w swoim ciele mistycznym, w swoich współbraciach, obciążonych krzyżem, a więc w chorych, konających, ubogich i potrzebujących, którzy potrzebują chustki do otarcia potu. Wszak on powiedział: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście (Mt 25,40). Stanę więc u boku chorego i umierającego z prawdziwą miłością i cierpliwością, aby mu otrzeć pot, aby go wzmocnić i pocieszyć”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA VII 
    PAN JEZUS PO RAZ DRUGI UPADA POD KRZYŻEM 

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Panie, (…) jak możesz tolerować jeszcze mnie grzesznego, który obrażam Cię grzechami codziennymi po niezliczone razy? Mogę to wytłumaczyć tylko wielkością miłosierdzia Twojego, tym że czekasz jeszcze mej poprawy. Oświeć mnie Panie, światłością łaski swojej, bym mógł poznać wszelkie zdrożności i złe skłonności moje, które spowodowały Twój powtórny upadek pod krzyżem i bym odtąd systematycznie je tępił. Bez łaski Twojej nie potrafię ich się wyzbyć. Przeto proszę i ufam, że miłosierdzie Twoje mnie wspomoże”. 

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA VIII 
    PAN JEZUS POCIESZA PŁACZĄCE NIEWIASTY  

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „I dla mnie jest czas miłosierdzia Bożego, ale ograniczony. Po upływie tego czasu nastąpi wymiar sprawiedliwości, o której Pan Jezus groźnie wspomina. (…) Na mnie ciążą liczne winy, toteż więdnę i usycham z bojaźni, ale pomimo tego pójdę śladami Chrystusa, przejmę się skruchą i będę czynić zadość sprawiedliwości przez szczerą pokutę. Do tej pokuty pobudza mnie potęga Boga i powinność służenia Mu. Do tej pokuty pobudza mnie nieskończone miłosierdzie Jezusa, który koronę chwały zamienił na cierniową i wyszedł mnie poszukiwać, a odnalazłszy przytulił do swego Serca”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA IX 
    PAN JEZUS UPADA POD KRZYŻEM PO RAZ TRZECI  

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Za mnie cierpi Jezus i za mnie upada pod krzyżem! Gdzie byłbym dziś bez tych cierpień Zbawiciela? Z otchłani piekielnej wyrywa nas tylko Zbawiciel. (…) Dlatego wszystko, co dziś mamy i czym jesteśmy w znaczeniu nadprzyrodzonym, zawdzięczamy tylko męce Pana Jezusa. Nawet niesienie naszego krzyża nic nie znaczy bez łaski. Dopiero męka Zbawiciela czyni skruchę naszą zasługującą, a pokutę skuteczną. Dopiero miłosierdzie Jego, ujawnione w potrójnym upadku, jest rękojmią mojego zbawienia”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA X 
    PAN JEZUS Z SZAT OBNAŻONY  

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Przy tej strasznej tajemnicy obecna była Matka Najświętsza, która wszystko widziała, słyszała i wszystkiemu się przypatrywała. Można sobie wyobrazić, jakie przeżywała boleści wewnętrzne, widząc Syna swego głęboko zawstydzonego, w pokrwawionej nagości, kosztującego gorzki napój, do którego i ja dolewałem gorycze przez grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Pragnę odtąd i postanawiam, przy pomocy łaski Bożej, praktykować rozumne umartwienie w tej materii, by nagość mej duszy nie obrażała oka Pana Jezusa ani jego Niepokalanej Matki”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA XI 
    PAN JEZUS PRZYBITY DO KRZYŻA 

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Stańmy w myślach naszych na Golgocie pod krzyżem Pana Jezusa i rozważajmy straszną scenę. Pomiędzy niebem i ziemią wisi Zbawiciel za miastem, odtrącony od swego ludu, wisi jak zbrodniarz między dwoma zbrodniarzami, jako obraz najstraszliwszej nędzy, opuszczenia i boleści. Ale jest On podobny do wodza, który podbija narody – nie mieczem i orężem, ale krzyżem – nie w celu ich zniszczenia, ale w celu ocalenia. Bo też krzyż Zbawiciela stanie się odtąd narzędziem chwały Bożej, sprawiedliwości i nieskończonego miłosierdzia”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA XII 
    PAN JEZUS UMIERA NA KRZYŻU 

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Nikt nie towarzyszył tej czynności ofiarnej z tak cudownymi i odpowiednimi uczuciami i myślami jak Matka Miłosierdzia, jak przy poczęciu i narodzeniu zastępowała całą ludzkość, adorując i miłując gorąco Pana Zastępów, tak i przy śmierci swego Syna adoruje martwe ciało wiszące na krzyżu, boleje nad nim, ale zarazem pamięta i o swych dzieciach przybranych. Przedstawicielem ich jest Jan Apostoł i nowonawrócony umierający łotr, za którym wstawiła się do Syna. Wstaw się i za mną, Matko Miłosierdzia, pomnij i na mnie, gdy w mej agonii będę polecać Ojcu swego ducha”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA XIII 
    ZDJĘCIE Z KRZYŻA CIAŁA PANA JEZUSA 

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Najmiłosierniejszy Zbawicielu, czyje serce zdoła się oprzeć porywającej i kruszącej wymowie, z jaką przemawiasz do nas przez niezliczone rany Twego martwego ciała, spoczywającego na łonie Twojej Bolesnej Matki? (…) każdy czyn Twój wystarczyłby dla przebłagania sprawiedliwości i zadość uczynienia za zniewagi. Ale obrałeś ten rodzaj Odkupienia, aby pokazać wielką cenę duszy naszej i swoje bezgraniczne Miłosierdzie, by nawet największy grzesznik mógł z ufnością i skruchą przystąpić do Ciebie i otrzymać odpuszczenie, jak otrzymał je konający łotr”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    ***

    STACJA XIV 
    ZŁOŻENIE DO GROBU CIAŁA PANA JEZUSA 

    Kłaniamy się Tobie, Jezu Chryste, i błogosławimy Ciebie, 
    żeś przez Krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

    „Matko Miłosierdzia, wybrałaś mnie za dziecko swoje, abym stał się bratem Jezusa, którego opłakujesz po złożeniu do grobu! (…) Nie zważaj na moją słabość, niestałość i niedbalstwo, które opłakuję bez przerwy, i wyrzekam się ich ustawicznie. Ale wspomnij na wolę Pana Jezusa, który mnie oddał pod Twoją opiekę. Spełnij tedy względem mnie niegodnego swe posłannictwo, dostosuj łaski Zbawiciela do mojej słabości i bądź dla mnie zawsze Matką Miłosierdzia!”.

    MIŁOSIERNY PANIE, 
    DOPOMÓŻ MI Z UFNOŚCIĄ IŚĆ ZA TOBĄ 

    Któryś za nas cierpiał rany, 
    Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. 

    (www.faustyna.eu)

    ___________________________________________________________________________________________

    Patrz na Ukrzyżowanego!

    Św. Franciszek i męka Chrystusa

    Patrz na Ukrzyżowanego! I pamiętaj, że to On  pierwszy na ciebie spojrzał i nigdy nie przestanie na ciebie patrzeć.

    Patrz na Ukrzyżowanego! I pamiętaj, że to On pierwszy na ciebie spojrzał i nigdy nie przestanie na ciebie patrzeć.
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    W jego pismach próżno szukać określenia „Ukrzyżowany”. Nie znajdziemy w nich również opisów męki Chrystusa. A jednak dwa lata przed śmiercią Pan naznaczył św. Franciszka cielesnymi śladami swojego cierpienia.

    San Damiano i La Verna. Dwa krzyże i dwa spotkania. Początek młodego Jana Bernardone i kulminacja jego doświadczenia duchowego. „Wszystkie dążenia męża Bożego, tak publiczne, jak prywatne, obracały się wokół krzyża Pańskiego i od samego początku jego rycerskiej służby Ukrzyżowanemu rozbłyskały wokół niego różne tajemnice krzyża” – pisał biograf Biedaczyny Tomasz z Celano. – To jedno zdanie pomaga zrozumieć, jakie miejsce zajmuje w życiu św. Franciszka doświadczenie stygmatów – uważa o. Andrzej Zając OFM Conv. Jak dodaje, są one kluczem do interpretacji wszystkiego, co wydarzyło się w historii asyżanina i jego duchowych synów. W ich świetle rozumiemy też, na czym polega istota franciszkańskiej duchowości pasyjnej.

    Spojrzenie anioła

    Przypomnijmy okoliczności pierwszej w historii Kościoła stygmatyzacji. Jest rok 1224. Minęło kilka miesięcy od urządzenia w Greccio inscenizacji narodzenia Pana Jezusa. Franciszek udaje się na górę La Verna, gdzie trwa na modlitwie i czterdziestodniowym poście ku czci Michała Archanioła. Najprawdopodobniej 14 września rano, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, ukazuje mu się anioł o sześciu skrzydłach, przybity do krzyża. „Gdy święty sługa Najwyższego ujrzał to widzenie, jak najbardziej zadziwił się, ale nie wiedział, co ono miało dlań znaczyć. Bardzo się ucieszył i mocno uradował miłym i łaskawym względem, z jakim Serafin patrzył na niego. Jego piękno było niezwykle urzekające, ale całkowicie przejmowało trwogą jego przybicie do krzyża i udręczenie męką” – relacjonuje Tomasz z Celano. Franciszek był świadomy spojrzenia ukrzyżowanego anioła. Biograf Biedaczyny drobiazgowo opisał też rany, które podczas tego widzenia pojawiły się na jego ciele: przebite ręce i stopy, wielkość i kształt gwoździ kaleczących skórę, krwawiącą bliznę prawego boku, „tak, że po wiele razy jego tunika i spodnie były spryskane świętą krwią”. Bolesne pamiątki męki Zbawiciela święty ukrywał nie tylko przed obcymi, nawet najbliżsi bracia przez długi czas o nich nie wiedzieli.

    Na górze La Verna Franciszek po raz pierwszy fizycznie doświadczył śladów tortur krzyża, ale wewnętrzne stygmaty wycisnęły się na jego sercu o wiele wcześniej, na samym początku duchowej drogi, pod krzyżem w San Damiano. Tomasz relacjonuje, że od chwili, gdy Ukrzyżowany spojrzał na niego z miłością i poprosił: „Idź, napraw mój dom, który cały idzie w ruinę”, duszę Franciszka „przebiło współcierpienie z Ukrzyżowanym” i „wycisnęły się wówczas na jego sercu, choć jeszcze nie na ciele, stygmaty czcigodnej Męki”.

    Jezusowe cierpienie na krzyżu sprawiało pokornemu bratu mniejszemu ból nie do opisania. Jak opowiadano, wciąż o tym rozmyślał, nie mógł powstrzymać się od łez, „głośno płakał nad męką Chrystusa” i „wzdychaniami napełniał drogi”. Nie dawał się pocieszyć, gdy tylko wspomniał rany Zbawiciela.

    Tomasz opisywał różne wydarzenia i cuda związane ze stygmatami Franciszka. – Utkwił mi bardzo w pamięci opis walk, podczas których jeden z wojowników padł, a jego szyja została przebita mieczem. Krwawił, a ludzie nie wiedzieli, co robić. W pewnym momencie zobaczyli, że ten miecz wyskoczył sam z przebitej szyi mężczyzny. Okazało się, że ten człowiek – czciciel św. Franciszka – miał w tym czasie widzenie, podczas którego asyżanin podszedł i wyciągnął z niego miecz – opowiada o. Zając. Jednak od nadzwyczajnych cudów i znaków ważniejsze są szacunek i cześć, jaką naśladowcy Franciszka oddawali wizerunkowi krzyża. Znamienne jest – zwraca uwagę o. Zając – że kojarzący się z franciszkanami i umiłowany przez ich duchowego ojca znak Tau nie zawiera szczegółów męki, jak np. krzyż saletyński, który na poziomej belce ma z jednej strony obcęgi, z drugiej młotek. – Tau nie pokazuje ukrzyżowania w wymiarze fizycznym, tylko zwraca uwagę na owoce męki Chrystusa – podkreśla franciszkanin.

    – Ukrzyżowanego w pismach św. Franciszka nie ma. Franciszek ani razu nie używa miana „Ukrzyżowany”. Jest mowa o krzyżu, o ukrzyżowaniu. Oczywiście Franciszek mówił o Jezusie Ukrzyżowanym, bo wokół tajemnicy krzyża koncentrowało się jego życie duchowe, ale próżno tu szukać obrazowych opisów męki – zauważa autor biografii asyskiego brata pt. „Bóg jest piękny”. Dla Franciszka Pismo Święte jest słowem krzyża. Czytał je, by poznawać w nim Pana. Wyznał niegdyś jednemu z braci, że tyle już zajmował się Pismem, iż wystarczy mu go do rozmyślania i rozważania. „Więcej nie potrzebuję, bo wystarczy mi, że wiem, iż Chrystus był ubogi i ukrzyżowany” – miał powiedzieć święty. – To zaś powinno skłonić chrześcijan do zadania sobie takiego samego pytania: do czego prowadzi moje czytanie słowa Bożego? Czy dochodzę dzięki tej lekturze do przekonania, że Chrystus był ubogi i ukrzyżowany? Bo kiedy to zrozumiem, będę mógł powiedzieć, że pojąłem, o co chodzi w Biblii – wskazuje o. Zając.

    Trzy modlitwy

    O cierpieniu Zbawiciela Franciszek myśli inaczej niż ludzie jego epoki, lubujący się w naturalistycznych szczegółach. W jaki sposób? Tu, jak zachęca franciszkański zakonnik, można wskazać trzy momenty, trzy modlitwy Franciszka związane wprost z krzyżem. Na ich podstawie da się prześledzić jego duchowy rozwój i dojrzewanie wrażliwości pasyjnej.

    Pierwsza z nich, zwana modlitwą przed krucyfiksem lub modlitwą w godzinie nawrócenia, została odmówiona przez Franciszka w San Damiano: „Najwyższy, chwalebny Boże, rozjaśnij ciemności mego serca i daj mi, Panie, prawdziwą wiarę, niezachwianą nadzieję i doskonałą miłość, zrozumienie i poznanie, abym wypełniał Twoje święte i prawdziwe posłannictwo”. Druga, zapisana w „Testamencie” umbryjskiego świętego, jest dobrze dziś znana z nabożeństwa Drogi Krzyżowej: „Wielbimy Cię, Panie Jezu Chryste, tu i we wszystkich kościołach Twoich, które są na całym świecie, i błogosławimy Tobie, że przez święty krzyż Twój odkupiłeś świat”. Ostatnia powstała na górze La Verna. To modlitwa uwielbienia w odpowiedzi na dar stygmatów. Franciszek, co charakterystyczne, nie zwraca się w niej do Ukrzyżowanego, ale do Boga Ojca. Jemu oddaje cześć, wyznaje miłość i zachwyt nad dziełem zbawienia.

    – W pierwszej modlitwie uwydatnia się „ja” Franciszka, który prosi o duchowe dary dla siebie. W drugiej modlitwie jego świadomość się rozszerza, już nie myśli tylko o sobie, myśli o wspólnocie Kościoła i o braciach. W trzeciej modlitwie znika „ja” Franciszka i „my” wspólnoty. Jest już tylko „Ty” Boga Ojca – wyjaśnia duchową drogę Biedaczyny o. Zając. – Franciszek odkrywa, że najbardziej jest, gdy jest wobec Boga, który nadaje sens jego życiu. Nie zajmuje się sobą ani nikim innym, tylko Bogiem Ojcem – dodaje.

    Dowód miłości

    W duchowości krzyża św. Franciszka z Asyżu ważny jest jeszcze jeden aspekt. – Kiedy mówi on o męce, śmierci i krzyżu Chrystusa, to zawsze widzimy w tym relację Syna do Ojca – podkreśla o. Andrzej Zając. Przykład? Modlitwa Jezusa w Ogrójcu, w której święty dostrzegał przede wszystkim wolę Ojca oddającego ukochanego Syna, aby Ten „ofiarował się na ołtarzu krzyża nie za siebie, zostawiając nam przykład, abyśmy szli Jego śladami”. – Warto zwrócić uwagę na dwie relacje: Jezusa do Ojca, a potem Jezusa do nas. Zbawiciel przecież cierpiał na krzyżu ze względu na nas, więcej – to nam zostawił przykład, jak mamy Go naśladować. Męka Chrystusa jest też ostatecznym argumentem dla postępowania braci – komentuje zakonnik.

    Święty Franciszek w swoich „Napomnieniach” pokazuje nie tylko wzniosłość i godność człowieczeństwa, ale też jego aspekt negatywny, upadek natury ludzkiej. „Nawet złe duchy nie ukrzyżowały Go, lecz to ty wraz z nimi ukrzyżowałeś Go i krzyżujesz Go nadal przez upodobanie w wadach i grzechach” – wskazuje braciom. Natomiast osobiste krzyże, dźwigane na ziemi przez każdego człowieka, wiąże z krzyżem Chrystusa – Dobrego Pasterza, który poniósł mękę krzyżową dla zbawienia swoich owiec.

    – Jaki jest powód, byśmy miłowali nieprzyjaciół? – pyta dalej za św. Franciszkiem jego duchowy syn. – Bo Pan nasz, Jezus Chrystus, którego śladami mamy postępować, swojego zdrajcę nazwał przyjacielem – odpowiada. Dla Franciszka Ukrzyżowany jest jednak przede wszystkim punktem odniesienia, wzorem postawy godnej dzieci Bożych. To dlatego nie skupia się on na poszczególnych elementach męki i ukrzyżowania, ale koncentruje uwagę na miłości, która objawia się w krzyżu. Patrzy na wydarzenie zbawcze, nie na okropieństwa męki i udręk znoszonych przez Syna Bożego. – Duchowość franciszkańska wielu ludziom kojarzy się z duchowością pasyjną. I słusznie, ale nie jest to duchowość cierpiętnicza, zawsze przebija z niej miłość Boga, która nas zbawia.

    Śmierć, która jest życiem

    Papież Franciszek, najbardziej franciszkański spośród jezuitów, zastanawiał się kiedyś w Asyżu, skąd zaczęła się droga jego patrona ku Chrystusowi. „Wychodzi ona od spojrzenia Jezusa na krzyżu: pozwolić, aby On na nas patrzył w chwili, kiedy oddaje za nas swoje życie i pociąga nas do siebie” – mówił. Takiego spojrzenia doświadczył Franciszek zarówno w San Damiano, jak i na górze La Verna. Ukrzyżowany, który patrzy z miłością na pokornego brata mniejszego z Asyżu, nie jest martwy, lecz żywy. „Ukrzyżowany nie mówi nam o porażce, o niepowodzeniu. Paradoksalnie mówi nam o śmierci, która jest życiem, która rodzi życie, ponieważ mówi nam o miłości, ponieważ jest miłością Boga Wcielonego, a miłość nie umiera, wręcz przeciwnie – zwycięża zło i śmierć” – podkreślał papież, dodając, że człowiek, który pozwala, by spojrzał na niego ukrzyżowany Jezus, zostanie stworzony na nowo. „Stąd wynika wszystko – jest to doświadczenie łaski, która przemienia, doświadczenie bycia kochanym bez zasługi, choć jesteśmy grzesznikami” – stwierdził.

    „Patrz na Ukrzyżowanego” – to wezwanie wypełniło się w historii Franciszka, pierwszego stygmatyka w Kościele katolickim, ale jest skierowane do chrześcijan wszystkich czasów. – Warto pamiętać, o czym mówi życie Biedaczyny, że to On pierwszy na nas spojrzał i nigdy nie przestanie na nas patrzeć – podsumowuje o. Andrzej Zając.

    Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    SOBOTA – 16 MARCA

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO – 4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD

    GODZ. 10.00 – GODZINKI KU CZCI NIEPOKALANEJ NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT KOBIET W PIŚMIE ŚWIĘTYM

    ***

    W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚW.

    O GODZ. 18.00 – MSZA ŚW. WIGILIJNA Z V NIEDZIELI WIELKIEGO POSTU

    PO MSZY ŚWIĘTEJ – MODLITWA RÓŻAŃCOWA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM W INTENCJI PRAWDZIWEGO POKOJU, KTÓRY DAJE TYLKO CHRYSTUS PAN

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Modlitwa do św. Michała Archanioła.

    Dlaczego św. Jan Paweł II zachęcał do jej odmawiania?

    Michał Archanioł

    Martinidry – shutterstock

    ***

    100 lat po tym, jak Leon XIII napisał swoją słynną modlitwę, św. Jan Paweł II prosił katolików do odnowienia zwyczaju jej odmawiania.

    Jak Leon XXIII ułożył modlitwę do Michała Archanioła


    Modlitwa do Michała Archanioła została ułożona w 1884 r. przez papieża Leona XIII. Po odprawieniu Mszy świętej papież pozostał w kościele, aby odmówić modlitwę dziękczynienia przy ołtarzu. Pod koniec usłyszał dialog – rozmowę dwóch głosów, z których jeden był łagodny, a drugi ostry. Przypominało to trochę „targowanie” się Szatana z Bogiem zapisane w Księdze Hioba.

    Szatan przechwalał się w ten mniej więcej sposób: choć Jezus powiedział, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, to on mógłby go zniszczyć, „gdyby tylko miał trochę czasu i mocy – w 75 do 100 lat”.

    Według ojca Domenico Pechenino, który zeznawał jako świadek tego wydarzenia, twarz papieża Leona, słyszącego ten dialog, wyrażała przerażenie i trwogę. W końcu jednak – wróciwszy do swoich zmysłów – lekko, ale zdecydowanie uderzył dłonią w blat i wstał. Udał się do swojego prywatnego gabinetu.

    Jego asysta podążyła za nim z niepokojem i troską, szepcąc: „Ojcze Święty, czy dobrze się czujesz? Potrzebujesz czegoś?”. Odpowiedział: „Nie, nie”. Około pół godziny później wezwał sekretarza jednej z kongregacji i wręczając mu kartkę papieru, poprosił o rozesłanie jej treści do wszystkich biskupów ordynariuszy na całym świecie.

    Modlitwa do Michała Archanioła odmawiana na koniec Mszy św.

    Modlitwa ta została rozpowszechniona jako modlitwa do św. Michała Archanioła. Dwa lata później papież Leon XIII zadekretował, że będzie ona odmawiana na koniec Mszy św. w całym Kościele. Po Soborze Watykańskim II odstąpiono od tego obowiązku, ale zalecano, aby wierni kontynuowali odmawianie jej prywatnie.

    Sto lat po tym, jak Leon XIII ułożył swoją modlitwę, św. Jan Paweł II – nie przywracając oficjalnie praktyki modlitwy po Mszy św. – prosił wszystkich katolików, aby powrócili do tego błagania adresowanego do Księcia Aniołów.

    W 1984 r. – podczas międzynarodowego Roku Rodziny – przestrzegał, że los ludzkości jest w poważnym niebezpieczeństwie i wzywał ludzi Kościoła do odmawiania tej modlitwy codziennie, aby pokonać siły ciemności i zła na świecie.

    W swoim rozważaniu po „Regina Coeli” w niedzielę, 24 kwietnia 1994 r. św. Jan Paweł II także przywołał modlitwę papieża Leona XII, mówiąc: „Niech ta modlitwa umacnia nas do walki duchowej, o której mowa w Liście do Efezjan: W końcu bądźcie mocni w Panu – siłą Jego potęgi (Ef 6, 10). A jest to ta sama walka, do której odnosi się Apokalipsa, przywołując przed nasze oczy obraz św. Michała Archanioła. Przed oczami papieża Leona XIII była zapewne właśnie ta scena, kiedy pod koniec XIX stulecia zapoczątkował specjalną modlitwę do św. Michała”.

    Modlitwa do św. Michała Archanioła

    Święty Michale Archaniele!
    Wspomagaj nas w walce,
    a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha
    bądź naszą obroną.
    Oby go Bóg pogromić raczył,
    pokornie o to prosimy,
    a Ty, Wodzu niebieskich zastępów,
    Szatana i inne duchy złe,
    które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą,
    mocą Bożą strąć do piekła. Amen.

    Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Liturgia wróciła do korzeni

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie.

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie/fot.Józef Wolny/Gość Niedzielny
    ***

    Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr,bardziej przypominała tę naszą, współczesną,niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał„święty teatr” przez architekturę,złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.

    Agnieszka Huf: Niedawno minęło 60 lat od uchwalenia pierwszego dokumentu soborowego – Sacrosanctum concilium, Konstytucji o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się przypadkowa…

    Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 500. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.

    Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…

    Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869–1870, nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: „wszystko jesteśmy w stanie zmienić”. Mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja 1968 roku, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.

    Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?

    Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji w XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich; sprawił, że do doceniono piękno liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał Kurii Rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku Apologii wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernego jej słuchania. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował Mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko działo się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała.

    Jednak sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież: „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę.

    Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego, ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązujące. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały na długo przed soborem. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to diecezje mogły je zachować. 

    Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi? 

    W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć Mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat, mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz z uwagi na uchwały synodów (np. piotrkowskiego z 1577 r.) przyjęły księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe.

    Czyli pojęcie „Mszy wszech czasów” nie jest poprawne?

    To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „Msza wszech czasów”. Inaczej sprawowali ją apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus, zakładając Kościół, od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „Mszy wszech czasów” jest ahistorycznością.

    Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawianie Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej, można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta konstytucja?

    Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie jej twarzą czy plecami do ludu jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód, w stronę „Wschodzącego Słońca”, czyli Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. twarzą do ludu. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także twarzą do ludu. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy tyłem do ludu, ani ten powatykański nie nakazuje robienia tego twarzą do ludu. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernymi świadkami. 

    Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje.

    Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, nie mogli także usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus-pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Pochodzi on od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni, będąc najbliżej ołtarza, mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii, i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który istniał na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej Apologii Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał „święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu.

    Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…

    Tekst Sacrosanctum concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jaki być powinien, i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha soboru, a nie do samego tekstu.

    Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument, nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś sobór jako moment zniszczenia liturgii?

    Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrali wspomniany „duch liturgii” i… dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda Benedykt XVI. Życie, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć, i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, wtedy jeszcze bardzo katolicką. Rozdmuchiwały ogniska potrzebne im do tego, żeby urabiać czy forsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.

    Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…

    Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kardynał Wyszyński nie był strażakiem gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca były wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucono się pędem, przechodząc od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest jego rozumienie w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale konstytucji jest ciągle jedno słowo – recognitio!  

    I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na papierowym talerzyku zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?

    Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…”. Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza według mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być Msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.

    A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy ani nie słyszeli, co się dzieje ołtarzu.

    Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka, w przeciwieństwie do „dzisiejszej”, była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie sprawowania Eucharystii.

    Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.

    Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu Rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II Modlitwa Eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono, uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem się w Austrii z całymi skoroszytami z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał ani nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością.

    Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po Vaticanum II?

    Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomego uczestnictwa w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były napisane po łacinie, a ponadto przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki to się mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna sprawa to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu, i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie.

    rozmawiała Agnieszka Huf(Historia Kościoła)Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nocna Droga Krzyżowa

    piątek 15 marca 2024

    Rozpoczęcie w kościele św. Józefa (2 Eaglesham Rd, Clarkston, Glasgow, G76 7BT)

    Msza Święta o godz. 20.00,  wyjście o godz. 21.00

    image.png


    długość Drogi Krzyżowej: 25 km (15.5miles)

    liczba miejsc ograniczona do 60

    kontakt:Jakub Dulski 07895479677, Kamil Olas 07872502885,  e-mail  msj.glasgow@gmail.com

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W DRUGĄ SOBOTĘ KAŻDEGO MIESIĄCA MODLIMY SIĘ KORONKĄ DO MATKI BOLESNEJ, KTÓREJ NAJŚWIĘTSZE SERCE ZOSTAŁO PRZEBITE SIEDMIOKROTNIE

    This image has an empty alt attribute; its file name is 024624_XJDA_35278_98.jpg.webp

    Pietro Lorenzetti/Wikimedia Commons

    ***

    Koronkę do Siedmiu Boleści Maryi zatwierdził papież Benedykt XIII w 1724 r. Rozpowszechniona jest ona w całym Kościele. Matka Boża sama przypomniała o tym nabożeństwie (1981-83) podczas objawień trzem dziewczynkom w Kibeho w Rwandzie (w 2001 r. biskup diecezji Gikongoro, Augustina Misago objawienia te uznał za autentyczne; są to pierwsze Maryjne objawienia uznane przez Kościół w XXI wieku).

    Według biskupa Jana Chrzciciela Gahamanyi, z diecezji Butare w Rwandzie, Najświętsza Panna zwróciła się do jednej z widzących z Kibeho: To o co was proszę, to pokuta. Chcę jedynie skruchy – powiedziała 31 maja 1982 roku. Jeżeli będziecie odmawiać Koronkę do Siedmiu Boleści, rozważając ją, otrzymacie moc, by naprawdę żałować. Dziś wielu ludzi w ogóle nie umie prosić o przebaczenie. Nadal krzyżują mego Syna. Dlatego chciałam was przestrzec. Proszę cię powiedz o tym całemu światu dodała kiedy indziej (13.08.1982). Dziewica kocha tę Koronkę. Pragnie, aby została na nowo rozszerzona w Kościele. Prosi, by odmawiać tę Koronkę często, zwłaszcza we wtorki i piątki, rozważając każdą tajemnicę. Prośmy Ducha Świętego, by pobudził nasze serca do pobożnego i owocnego rozważania tajemnic siedmiu boleści Maryi.

    Sposób odmawiania Koronki do Siedmiu Boleści

    Znak Krzyża Świętego
    P. Matko Bolesna, porusz serce moje.
    W. Abym w boleści umiał wniknąć Twoje.

    Boleść pierwsza: Proroctwo Symeona
    Starzec Symeona przepowiada Maryi, że duszę Jej przeszyje miecz.
    A stanie się to dlatego, że jej Synowi, będą się niektórzy sprzeciwiać.
    Owocem tajemnicy jest poddanie się woli Bożej, jak Maryja.
    Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    Boleść druga: Ucieczka do Egiptu
    Na polecenie Anioła Józef wziął dziecię i Matkę jego i uszedł do
    Egiptu przed złością Heroda. Maryja w czasie tej tułaczki przeżyła
    wiele zmartwień. Owocem tajemnicy jest słuchanie głosu Bożego, jak Maryja.
    Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    Boleść trzecia: Szukanie Pana Jezusa, który pozostał w świątyni
    Jezus zaginął w Jerozolimie, trzy dni Maryja wraz z Józefem
    bolejąc szukali Jezusa. Czy może być większa boleść dla Matki?
    Owocem tajemnicy jest tęsknota za Jezusem.
    Jezusa i Jej współcierpienia.
    Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    Boleść czwarta: Spotkanie Pana Jezusa dźwigającego krzyż
    Skazany na śmierć Jezus dźwiga krzyż na Golgotę.
    A oto w drodze spotyka się z Matką swoją. Rzewne musiało być to spotkanie.
    Owocem tajemnicy jest cierpliwe znoszenie krzyżów.
    Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    Boleść piąta: Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
    Obok krzyża Jezusowego stała Matka Jego.
    Mężnie współcierpiała z Synem dla zbawienia świata.
    Owocem tajemnicy jest panowanie nad złymi skłonnościami.
    Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    Boleść szósta: Złożenie martwego ciała Syna na kolana Matki
    Zdjęte z krzyża: Ciało Jezusowe złożono w ramiona Maryi.
    Jezus przestał już cierpieć, a Ona jakby uzupełnia to,
    czego nie dostaje cierpieniom Jezusowym.
    Z największą czcią i wdzięcznością całuje Jego święte Rany i obmywa je swymi łzami.
    Owocem tajemnicy jest szczery żal za grzechy.
    Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    Boleść siódma: Złożenie Pana Jezusa do grobu
    Umęczone Ciało Jezusowe złożono do grobu w obecności Matki Najświętszej.
    Żegnała je Maryja z bólem i z wielką wiarą, że Syn zmartwychwstanie.
    Owocem tajemnicy jest prośba o szczęśliwą śmierć.
    Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu

    Dla uczczenia łez wylanych przez Matkę Boża Bolesną:
    3 x Zdrowaś Maryjo
    Za dobrodziejów żywych i umarłych:

    Witaj Królowo, Matko miłosierdzia
    P. Niech pomoc Bożą zawsze nam wyprasza.
    W. Matka Chrystusa i Matka nasza.

    adonai.pl

    __________________________________________________________________________________

    Bóg przygotowuje uderzenie, jakiego jeszcze nie było. Orędzie Matki Bożej z La Salette

    screenshot Youtube / fot. Qfamily via Flickr, CC BY 2.0

    ***

    Bóg przygotowuje uderzenie, jakiego jeszcze nie było.

    Orędzie Matki Bożej z La Salette

    Kościół potwierdził prawdziwość Orędzia z La Salette

    Było to dnia 19 września 1846 roku, w sobotę, w dzień poprzedzający Święto Siedmiu Boleści Maryi. Słoneczny ranek zagościł w kotlinie La Salette. Dwoje pastuszków, Maksymin i Melania, wypędzają swoje stado zygzakowatą drogą po zboczu Planeau pod górę, na pastwisko w granicach gminy La Salette. Nie domyślają się, że prowadzi ich tajemnicza dłoń. Piotr Selme, gospodarz, u którego w tym tygodniu Maksymin jest na służbie, przez całe przedpołudnie kosi trawę w pobliżu dzieci pasących stada.

    Około południa słychać z wioski La Salette głos dzwonu na Anioł Pański.  Dzieci spędzają zwierzęta razem i prowadzą je w inne miejsce płaskowyżu. Najpierw poją krowy w potoku Sezia, w tzw. zbiorniku dla bydła i pędzą je na łagodne zbocze góry Gargas. Same zaś siadają w dole, na lewym zboczu Sezii, obok źródła dla zwierząt i spożywają przyniesiony ze sobą  czarny chleb z serem. Piją do tego świeżą źródlaną wodę, a wierny towarzysz Maksymina – pies Lulu, również dostaje swoją porcję jedzenia.

    Inni pasterze, pasący niedaleko Maksymina i Melanii, też przyprowadzili swoje bydło do źródła, aby je napoić i aby również się posilić. Maksymin i Melania zostają w końcu sami. Siadają wygodnie po prawej stronie strumienia, obok małej studni, która w lecie zawsze wysychała. Ponieważ bawiły się przez całe przedpołudnie i już od samego świtu były na nogach, są zmęczone. Słońce praży na odsłoniętych stokach – i dzieci, wbrew swoim zwyczajom, zasypiają.

    Po półtorej godzinie Melania nagle się budzi. Pierwsza jej myśl dotyczy krów. Zrywa się na równe nogi i rozgląda się wokoło, wypatrując zwierząt. Nie może ich jednak zobaczyć z niecki, w której się znajduje. Wówczas przestraszona woła: Maksyminie, chodź, nie ma naszych krów! Na wpół śpiący jeszcze chłopiec mówi do swej towarzyszki: Co się stało? Co tak krzyczysz? Melania znów powtarza: Krowy zniknęły! Dzieci zrywają się szybko z miejsca i pędzone strachem biegną pod górę, na małe wzniesienie. Spostrzegają, że krowy pasą się na przeciwległym zboczu góry Gargas.

    Z westchnieniem ulgi Melania chce zawrócić z powrotem do niecki, ale w połowie drogi staje jak wryta, ogarnięta ponownie strachem. Najpierw nie może wydobyć z siebie żadnego słowa. Później woła słabym głosem: Memin, spójrz na tę wielką jasność tam w dole! Gdzie, gdzie? – odpowiada chłopiec i doskakuje do dziewczynki. Nad kamieniem, na którym spali niedawno, unosi się tajemnicza, wielka ognista kula To wyglądało jak słońce, które spadło na ziemię – powiedzą dzieci później – ale o wiele piękniejsze i jaśniejsze niż słońce. Światło staje się coraz większe i im bardziej się powiększa, tym intensywniej świeci. Co to może być? – jak błyskawica przez głowę dziewczynki przelatuje myśl: to może być Zły, którym grozili jej niekiedy ludzie majstra, gdy była niegrzeczna. Ach, Boże kochany – wzdycha i wypuszcza z ręki pasterski kij. Maksymin jest również wystraszony. Podobnie jak Melania wypuszcza kij, ale natychmiast go podnosi i mówi: Trzymaj swój kij, ja trzymam swój, a jeżeli to coś nam zrobi, już ja je zdzielę. W tym momencie jasność zaczyna robić się nagle przeźroczysta. W roziskrzonym świetle ukazują się dwie ręce, w rękach zaś ukryta twarz. Coraz wyraźniej zarysowuje się kształt postaci. Zdaje się siedzieć, pochylona z głową do przodu, jak kobieta, którą przygniata ciężkie brzemię lub wielkie cierpienie. Następnie świetlista kula zaczyna się rozjaśniać ku górze, a dziwna osoba wstaje, odejmuje ręce od twarzy, chowa je w szerokich rękawach sukni, zbliża się do pastuszków i uspokaja ich słowami pełnymi dobroci. Zwraca się do dzieci, które wciąż jeszcze stoją nieruchomo, nie spuszczając z Niej oczu. I teraz słyszą głos:“Zbliżcie się moje dzieci, nie bójcie się! Jestem tutaj, aby przekazać wam ważne Orędzie”.

    Głos nieznajomej Pani brzmi serdecznie i łagodnie jak muzyka. Wszelki strach gdzieś pierzchnął, a dzieci zbiegają zboczem w dół, do tajemniczej postaci. Pani pełna majestatu podchodzi bliżej, a potem stają tak blisko siebie, że nikt nie mógłby przejść między nimi. Przed nimi stoi Pani pełna dostojeństwa, ale i matczynej troski. Jest tak piękna, iż od tej pory dzieci mają dla Niej tylko jedno imię – “la belle Dame” – Piękna Pani. Ma na sobie złocistą szatę, na której promienieją niezliczone gwiazdy. Korona z róż otacza Jej głowę. W każdej róży lśni świetlisty diament, a całość wygląda jak lśniący diadem królowej. Na długą, białą szatę ma zaś założony złocistożółty fartuch. Na Jej nogach – skromne białe buty, obsypane jednak perłami, a Jej stopy przyozdabia mała girlanda z róż we wszystkich kolorach. Trzeci wieniec z róż okala Jej niebieską chustę na ramionach, na których dźwiga ciężki, złoty łańcuch. Na małym łańcuszku wokół szyi wisi krzyż z młotkiem i obcęgami po bokach. A Chrystusa na krzyżu widzą dzieci, jak gdyby był żywy. Promienieje z Niego całe światło, w którym zanurzona jest Zjawiona. Szlachetna, owalna twarz Pięknej Pani jest pełna wdzięku, którego żaden artysta nie jest w stanie oddać. Promieniuje najjaśniejszym blaskiem. Oczy zaś pełne są nieskończonego bólu, Pani płacze bez przerwy gorzkimi łzami. Jednakże łzy te płyną jedynie do wysokości krzyża na piersi i zamieniają się tam w promienisty wieniec świetlistych pereł. Całe zjawisko jest przeźroczyste i unosi się odrobinę nad ziemią. Wszystko błyszczy i migocze, iskrzy się i promienieje.  Dzieci stoją zdumione i zapominają o wszystkim wokół siebie.

    Zjawiona obejmuje dzieci spojrzeniem pełnym matczynej miłości. Potem zaczyna mówić: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię Mojego Syna. Jest ono tak ciężkie i tak przygniatające, że już dłużej nie będę mogła go podtrzymywać.

    Od jak dawna już cierpię z waszego powodu! Chcąc, aby Mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona nieustannie wstawiać się za wami. Ale wy sobie nic z tego nie robicie.

    Choćbyście wiele się modlili i czynili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić mi trudu, którego się dla was podjęłam.
    Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie, i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ramię Mego Syna tak ciężkim. Woźnice przeklinają, wymawiając Imię Mojego Syna. Te dwie rzeczy czynią ramię Mego Syna tak ciężkim.
    Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to zeszłego roku na ziemniakach, ale nic sobie z tego nie robiliście; przeciwnie, znajdując zepsute ziemniaki, przeklinaliście, wymawiając Imię Mojego Syna. Będą się one psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale.”


    Tu Zjawiona przerywa nagle. Podczas gdy mówi o ziemniakach, Melania odwraca się do Maksymina, jak gdyby chciała go zapytać, co Piękna Pani chce przez to powiedzieć. Melania rozumie tylko niektóre słowa francuskie, m.in. również pomme jako jabłko. “Ach, nie rozumiecie, dzieci! Powiem wam to inaczej.” Powtarza im w miejscowej gwarze to, co już powiedziała o zbiorach i kontynuuje w dialekcie: “Jeżeli macie zboże nie trzeba go zasiewać, bo wszystko, co posiejecie, zjedzą zwierzęta. A jeżeli coś wyrośnie, obróci się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód, lecz zanim to nastąpi, dzieci poniżej lat siedmiu będą dostawały dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą cierpieć z powodu głodu. Orzechy się zepsują, a winogrona zgniją.”

    Zjawiona znowu przerwała. Każdemu z dwojga dzieci powierzona zostaje tajemnica w taki sposób, że żadne nie słyszy, co Pani mówi drugiemu. Później Pani kontynuuje: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. A teraz Zjawiona stawia im pytanie: Czy dobrze się modlicie, moje dzieci? Obydwoje odpowiadają zupełnie szczerze: Niespecjalnie, proszę Pani. Na to następuje matczyne napomnienie: Ach dzieci, trzeba się dobrze modlić, rano i wieczorem. Jeżeli nie macie czasu, odmawiajcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo, a jeżeli będziecie mogły, módlcie się więcej. Latem na Mszę Świętą chodzi zaledwie kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedziele przez całe lato, a w zimie, gdy nie wiedzą, czym się zająć, idą na Mszę świętą jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu chodzą do rzeźni jak psy! Piękna Pani stawia dzieciom jeszcze jedno pytanie: Moje dzieci, czy nie widziałyście nigdy zepsutego zboża?”

    Maksymin, nie zastanawiając się długo odpowiada w imieniu ich obojga: “Nie, proszę Pani, nigdy nie widzieliśmy”.
    Wtedy Pani zwraca się do chłopca: “Lecz ty Maksyminie, musiałeś je widzieć. Nie przypominasz sobie, jak kiedyś szedłeś z ojcem z Coin do Corps? Tam wstąpiliście do zagrody. Gospodarz powiedział: „Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje”. Poszliście razem.

    Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. W drodze powrotnej do domu ojciec dał ci kawałek chleba ze słowami: „Weź to, kto wie, czy na Boże Narodzenie będziemy mieli jeszcze cokolwiek, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło”. – “Tak, zgadza się, proszę Pani!” – woła ożywiony Maksymin – “teraz sobie przypominam. Nie pomyślałem o tym”.

    Wtedy Piękna Pani daje im taki nakaz: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi!” 
    Potem oddala się od pastuszków, przechodzi strumień Sezia i unosi się w górę drogą w kształcie litery S. Przy tym powtarza swoją prośbę, tym razem już nie w dialekcie, spoglądając w stronę Rzymu: “A więc, moje dzieci, przekażcie to dobrze całemu mojemu ludowi!” 

    Przybywszy na szczyt wzniesienia Pani unosi się na około półtora metra nad ziemię. Jeszcze raz ogarnia swoim matczynym spojrzeniem dzieci i całą ziemię. Przestaje płakać i wydaje się jeszcze piękniejsza niż przedtem. Jednak głęboki smutek pozostaje na Jej obliczu. Pastuszkowie patrzą teraz ze zdziwieniem, jak postać zaczyna rozpływać się w blasku, który Ją opromienia. Najpierw znika głowa, później ramiona, a w końcu całe ciało. Tylko kilka róż, którymi były przyozdobione Jej stopy, unosi się jeszcze przez chwilę w powietrzu. Maksymin podskakuje do góry i chce je chwycić, jednak wtedy znikają również i one, i wszystko się kończy.

    Dzieci stoją pogrążone w zadumie. Melania pierwsza odzyskuje mowę: Musiała to być jakaś wielka Święta! A Maksymin dodaje: O gdybyśmy wiedzieli, że to była wielka Święta, poprosilibyśmy Ją, aby nas zabrała ze sobą do nieba! A Melania z żalem wzdycha: Ach, gdyby tak jeszcze tu była! Potem dodaje: Chyba nie chciała, abyśmy zobaczyli, dokąd pójdzie.

    Dzieciom zostaje wspomnienie – wspomnienie, które jest obecne w ich sercach i nigdy nie wygaśnie – a także polecenie Pięknej Pani, by przekazały dalej Jej Orędzie.

    Wiadomość o Objawieniu i cudownym źródle rozchodziła się niezwykle szybko. W pierwszą rocznicę Objawienia, dnia 19 września 1847 roku, frekwencja przypominała wędrówkę ludów. Już dzień wcześniej wszystkie ulice i drogi pełne były ludzi. Kościoły w okolicznych wioskach były oblegane przez tych, którzy chcieli przystąpić do sakramentów świętych – znak, że to nie tylko ciekawość wiodła te tłumy ludzi do La Salette.

    Do badania i oceny objawienia Maryjnego uprawniony jest biskup diecezji, w której się ono zdarzyło. Biskup wypowiada się w tym wypadku jako oficjalny reprezentant całego Kościoła przy czym zobowiązuje się do wnikliwego przeanalizowania faktów i potwierdza naturalną pewność idącą w parze 

    z tymi udowodnionymi faktami.
    La Salette należy do diecezji Grenoble. Dlatego też Objawienie z La Salette zostało poddane badaniu przez ówczesnego biskupa Grenoble Philiberta de Bruillard. Gdy usłyszał o cudownym wydarzeniu w La Salette – po raz pierwszy dnia 5 października 1846 roku, a więc 14 dni po Objawieniu, od proboszcza Melin z Corps – powołał dwie komisje, składające się z kanoników katedralnych i profesorów seminarium duchownego. Miały one zbadać i sprawdzić szczegółowo Objawienie. On sam tym badaniom przewodniczył. Wysłał wszystkie dokumenty i wyniki badań do Rzymu i otrzymał za swoje surowe i mądre badanie wyraźną pochwałę.

    W wyniku tego dnia 19 września 1851 roku mógł obwieścić światu:

    “Objawienie się Najświętszej Maryi Panny dwojgu pastuszkom na jednej z gór należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, dnia 19 września 1846 roku, posiada w sobie wszystkie cechy prawdziwości i  wierni mają uzasadnione podstawy uznać je za niewątpliwe i pewne”.


    Za decydujące uznał następujące problemy:
    1. Wydarzenia z La Salette, ani jego okoliczności, ani jego celu ściśle religijnego nie da się wytłumaczyć innymi przyczynami, jak tylko przez Bożą interwencję.
    2. Cudowne następstwa wydarzenia są świadectwem samego Boga sprawiającego cuda, a takie świadectwo przewyższa świadectwa ludzi czy też ich zastrzeżenia.
    3. Tym dwom motywom, rozważanym osobno i razem, należy podporządkować całe zagadnienie. Obalają one wszystkie, doskonale nam zresztą znane, zarzuty i wątpliwości związane z La Salette.
    4. Zważywszy wreszcie, że poddanie się przestrogom z nieba może nas uchronić przed nowymi karami, które nam zagrażają, stwierdzamy, że dalsze wahanie się i upór może nas tylko narazić na zło, którego nie można by naprawić.

    Rok później, w maju 1852 roku, biskup Philibert de Bruillard osobiście położył kamień węgielny pod sanktuarium, którego budowa w trudnych do przebycia górach do dzisiaj jest świadectwem wielkiej ofiarności ludzi owego czasu. W celu rozpowszechniania ważnego Orędzia z La Salette powołał do istnienia Zgromadzenie Księży – Misjonarzy Matki Bożej z La Salette. Założenie nowego zgromadzenia biskup de Bruillard uważał za ukoronowanie dzieła swojego życia. Jego ostatnią wolą było, aby jego serce zostało złożone na Świętej Górze w sanktuarium Pięknej Pani.

    saletyni.pl/la-salette/objawienie

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Liturgia wróciła do korzeni

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie.

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie/fot.Józef Wolny/Gość Niedzielny
    ***

    Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr,bardziej przypominała tę naszą, współczesną,niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał„święty teatr” przez architekturę,złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.

    Agnieszka Huf: Niedawno minęło 60 lat od uchwalenia pierwszego dokumentu soborowego – Sacrosanctum concilium, Konstytucji o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się przypadkowa…

    Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 500. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.

    Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…

    Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869–1870, nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: „wszystko jesteśmy w stanie zmienić”. Mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja 1968 roku, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.

    Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?

    Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji w XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich; sprawił, że do doceniono piękno liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał Kurii Rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku Apologii wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernego jej słuchania. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował Mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko działo się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała.

    Jednak sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież: „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę.

    Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego, ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązujące. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały na długo przed soborem. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to diecezje mogły je zachować. 

    Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi? 

    W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć Mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat, mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz z uwagi na uchwały synodów (np. piotrkowskiego z 1577 r.) przyjęły księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe.

    Czyli pojęcie „Mszy wszech czasów” nie jest poprawne?

    To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „Msza wszech czasów”. Inaczej sprawowali ją apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus, zakładając Kościół, od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „Mszy wszech czasów” jest ahistorycznością.

    Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawianie Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej, można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta konstytucja?

    Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie jej twarzą czy plecami do ludu jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód, w stronę „Wschodzącego Słońca”, czyli Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. twarzą do ludu. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także twarzą do ludu. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy tyłem do ludu, ani ten powatykański nie nakazuje robienia tego twarzą do ludu. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernymi świadkami. 

    Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje.

    Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, nie mogli także usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus-pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Pochodzi on od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni, będąc najbliżej ołtarza, mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii, i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który istniał na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej Apologii Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał „święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu.

    Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…

    Tekst Sacrosanctum concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jaki być powinien, i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha soboru, a nie do samego tekstu.

    Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument, nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś sobór jako moment zniszczenia liturgii?

    Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrali wspomniany „duch liturgii” i… dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda Benedykt XVI. Życie, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć, i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, wtedy jeszcze bardzo katolicką. Rozdmuchiwały ogniska potrzebne im do tego, żeby urabiać czy forsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.

    Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…

    Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kardynał Wyszyński nie był strażakiem gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca były wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucono się pędem, przechodząc od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest jego rozumienie w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale konstytucji jest ciągle jedno słowo – recognitio!  

    I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na papierowym talerzyku zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?

    Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…”. Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza według mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być Msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.

    A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy ani nie słyszeli, co się dzieje ołtarzu.

    Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka, w przeciwieństwie do „dzisiejszej”, była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie sprawowania Eucharystii.

    Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.

    Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu Rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II Modlitwa Eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono, uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem się w Austrii z całymi skoroszytami z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał ani nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością.

    Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po Vaticanum II?

    Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomego uczestnictwa w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były napisane po łacinie, a ponadto przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki to się mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna sprawa to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu, i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie.

    rozmawiała Agnieszka Huf(Historia Kościoła)Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    A tu naraz… spowiednik!

    A tu naraz… spowiednik!

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    To nie tak, że ludzie nie chcą się spowiadać. Gdy spotkają świadka Chrystusa, padną na kolana.

    To było w połowie lat 70. w Poznaniu. Ksiądz Aleksander Woźny leżał chory w łóżku. Około pierwszej w nocy obudził go głos: „Wstań, załóż sutannę i wyjdź na ulicę”. Kapłan nie był pewien, czy nie ulega złudzeniu. „Czy mi się zdaje, czy to Ty do mnie mówisz?” – zwrócił się do Boga. „Wstań zaraz, załóż sutannę i idź na ulicę!” – usłyszał ponownie. Ksiądz ubrał się i wyszedł. Idąc ulicą Grunwaldzką, ujrzał wychodzącego zza rogu mężczyznę w średnim wieku. Na widok duchownego tamten stanął jak wryty. „Ksiądz? Muszę się zaraz wyspowiadać!” – zawołał. Głęboko poruszony, wyjaśnił, co się stało. Otóż przyjechał do Poznania przed godziną. Poszedł z dworca pieszo, ale pobłądził. Klucząc ulicami miasta, przypomniał sobie, że przed laty pokłócił się ze swoim proboszczem. Był tak zraniony, że postanowił, iż już nigdy w życiu nie pójdzie do spowiedzi. Teraz, rozmyślając nad tym, próbował usprawiedliwić się przed sobą. Powiedział sobie, że ma rację i nie będzie się spowiadał. „No chyba, że bym w tej chwili spotkał księdza” – dodał, będąc pewnym, że w środku nocy na pustej ulicy żadnego księdza nie spotka. „A tu naraz ksiądz… Proszę o spowiedź” – powiedział wzruszony.

    Mam się nawrócić

    Podobnych zdarzeń w życiu ks. Aleksandra Woźnego było wiele i najczęściej dotyczyły one sakramentu pokuty i pojednania. On sam poczuł się szczególnie wezwany do posługi w konfesjonale w 1945 roku, gdy po wyzwoleniu z obozu koncentracyjnego w Dachau wracał do Polski. Usłyszał wtedy wypowiedziane przez kogoś słowa, które zapadły mu głęboko w serce: „Ksiądz będzie przede wszystkim spowiednikiem, to jest księdza zadanie”. Zapytał, co ma robić, żeby sprostać temu zadaniu. „Trzeba pilnować konfesjonału, czekać na penitentów i być dla nich cierpliwym. Reszty dokona łaska Boża i Boże Miłosierdzie” – padła odpowiedź.

    Ks. Woźny przejął się tymi wskazaniami. Każdego dnia zasiadał w konfesjonale od wczesnego rana, spowiadał też wieczorami, nieraz do późna. Czasami jakby wyczuwał, że ktoś potrzebuje spowiedzi, i dotyczyło to nawet ludzi przechodzących obok kościoła. Zdarzało się, że kapłan, czekając na przystanku, nagle wracał do kościoła, żeby kogoś wyspowiadać. W konfesjonale był cierpliwy, nie przerywał, często po dłuższym milczeniu wypowiadał słowa celnie trafiające w sedno problemu.

    W latach 50. jedna z penitentek ks. Woźnego usłyszała od niego dziwne polecenie: „Dziś nie ja będę cię spowiadał. Pójdziesz na dworzec. Poproś o spowiedź pierwszego księdza, którego napotkasz na peronie. Nalegaj tak długo, aż cię wyspowiada”. Na Dworu Głównym w Poznaniu kobieta spotkała księdza, który wysiadł z pociągu. Ten zareagował nerwowo. „Na dworcu mam panią spowiadać? Niech pani idzie do kościoła i da mi spokój” – rzucił obcesowo. Kobieta nie dała za wygraną. Wsiadła z nim do tramwaju i dalej go prosiła. Ksiądz wyjaśnił, że jedzie na spotkanie z biskupem i nie może się spóźnić. „Ale ja muszę właśnie u księdza się wyspowiadać!” – rozpłakała się. Duchowny skapitulował. „Widzę, że się pani nie odczepi. Zaraz będzie kościół na ul. Fredry. Wyspowiadam panią”. W kościele kapłan zapytał: „Czemu pani taka nachalna?”. Usłyszał: „Ja księdza nie znam, ale tak mi polecił mój spowiednik”. Ksiądz zdumiał się. „Co to za spowiednik?” – zapytał. „Ks. Aleksander Woźny, mój proboszcz” – padła odpowiedź. Teraz duchowny wybuchł płaczem. Łkając, wyznał: „Kochana siostro, jechałem do kurii, żeby oznajmić biskupowi, że rezygnuję z kapłaństwa. Teraz wiem, że mam się nawrócić i zacząć nowe życie. Proszę podziękować księdzu Woźnemu”.

    Od 2013 roku trwa proces beatyfikacyjny ks. Aleksandra Woźnego.

    Charyzmatyk konfesjonału

    W kościele bernardynów w Krakowie jest konfesjonał, w którym ludzie od lat składają świeże kwiaty, a obok znajduje się portret zakonnika, który tu spowiadał. To o. Wiktoryn Swajda, bernardyn obdarzony zdolnością czytania w ludzkich duszach. „Był spowiednikiem nie takim, że siadał w wyznaczonych godzinach, ale od rana, czasem do dziesiątej i jedenastej w nocy” – mówił kaznodzieja podczas Mszy w Kalwarii Zebrzydowskiej, odprawionej w kwietniu 1994 roku, tydzień po śmierci o. Wiktoryna. „Tak było dzień za dniem, przez wszystkie lata jego kapłańskiego życia” – zaświadczał duchowny, podkreślając, że zmarły „nigdy nie narzucał innym czegokolwiek”, a przy tym słuchał z niezwykłą dobrocią i życzliwością, i mimo natłoku zajęć umiał dla każdego znaleźć czas. „Wiemy o tym, że po spowiedzi u niego człowiek czuł się spokojny, a często szczęśliwy” – zaznaczał. W jego przekonaniu o. Wiktoryn to „dar Boga dla nas, współczesnych ludzi”.

    „To charyzmatyk konfesjonału. Kiedy patrzyliśmy na takich ojców, też się i nasz duch kształtował. To żywe świadectwo i okazja do zapytania siebie: »Chłopie, a ile ty możesz przez swą posługę zdziałać?«” – wspominał współbrata o. Lucjusz Wilk OFM w rozmowie dla GN.

    Zachowała się obfita korespondencja, z której wynika, jak ważnym przewodnikiem dla wielu był o. Wiktoryn. Ludzie piszą mu o łaskach, jakich doświadczyli za pośrednictwem jego posługi, proszą go o modlitwę, zapewniają o owocności dawanych im nauk.

    O. Wiktoryn zmarł nagle na chórze kościoła bernardynów, gdzie posługiwał jako organista. Odszedł w powszechnej opinii świętości. Dziś, po 30 latach, do jego konfesjonału ludzie wciąż przynoszą kwiaty.

    Nie musisz mówić

    Szczególnym wzorem spowiedników jest św. Jan Vianney. To bodaj jego pierwszego nazwano męczennikiem konfesjonału. Proboszcz z francuskiej wsi Ars spowiadał po kilkanaście godzin, nieomal bez przerwy, przyjmując w ciągu roku ok. 30 tys. penitentów. Łącznie przez 41 lat posługi wyspowiadał około miliona ludzi. Penitenci przyjeżdżali do niego z całej Francji, zarówno ludzie prości, jak i paryska elita, a także najwyżsi dostojnicy kościelni. „Pan pozwolił mu pojednać wielkich pokutujących grzeszników, a także prowadzić ich ku duchowej doskonałości, której szczerze zapragnęli” – mówił o nim z podziwem św. Jan Paweł II.

    Liczba penitentów proboszcza z Ars stale wzrastała, żeby w ostatnim roku posługi osiągnąć 80 tysięcy. Znaczące, że działo się to w porewolucyjnej Francji, w której szalał laicyzm, odciągając od Kościoła znaczną część społeczeństwa. Prosty wiejski duchowny pokazał, że laicyzacja to nie sprawa „nieuniknionych procesów dziejowych”, lecz efekt braku świadków Chrystusa, którzy żyjąc jak On, objawiliby światu moc Bożą.

    Ludzie korzystający z posługi św. Jana Vianneya byli zdumieni jego znajomością sekretów ich dusz. Podobny dar miał św. ojciec Pio. Dzięki niemu nieraz pękały skorupy, którymi opancerzyli swoje serca zatwardziali grzesznicy. Nawracali się nawet tacy, którzy nie mieli w planie się spowiadać, tak jak się to przydarzyło rzeźbiarzowi Francesco Messinie, który wybrał się do znanego kapucyna z czystej ciekawości, zaintrygowany opowieściami o towarzyszących mu nadprzyrodzonych zjawiskach. Przyjechał do San Giovanni Rotondo późno, ale wpuszczono go z uwagi na znanego w klasztorze przyjaciela, który z nim był. Podszedł ojciec Pio. Kazał rzeźbiarzowi zejść na dół, do konfesjonału. Ten chciał zaprotestować, nie spowiadał się od ślubu i nie czuł się do tego przygotowany. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo kapłana już nie było. Zszedł więc do kościoła. Gdy zjawił się duchowny, Messina chciał wyjaśnić, że to nie ten moment, ale kapucyn powiedział stanowczym głosem: „Nie musisz nic mówić. Odpowiesz tylko na moje pytania”. Poprowadził mężczyznę do konfesjonału, kazał uklęknąć i zaczął mówić. Artysta był zszokowany, słysząc szczegóły z całego swego życia. Zakonnik przypomniał mu o wielu zdarzeniach, o jego myślach i działaniach, o których on nigdy nikomu nie mówił. „Przemawiał poważnym, zasmuconym głosem, lecz zarazem pełnym serdecznej łagodności. W tonie jego słów nie wyczuwało się nagany. Byłem wstrząśnięty faktem, że wiedział o mnie wszystko, ale jednocześnie odczuwałem ogromną radość” – wspominał penitent. Wstał od kratek konfesjonału całkiem odmieniony. „Od owego momentu zmieniło się całe moje życie” – stwierdził po latach. Przyznał też, że w życiu spotkał wiele wybitnych osobistości, w tym ludzi o wielkich cnotach. „Nikt jednak nie zafascynował mnie tak, jak ojciec Pio” – przyznał.

    Trzeba posłusznych

    Niesłabnąca popularność spowiedników w rodzaju św. Jana Vianneya czy św. ojca Pio pokazuje, że ludzie wcale nie mają skłonności do porzucania praktyk sakramentalnych, jeśli tylko doświadczają ich skuteczności. Za spowiednikami na wzór Chrystusa potrafią przemierzać tysiące kilometrów, nie narzekając, że Kościół każe się im „biczować i ujawniać intymne szczegóły życiorysu”. Tam, gdzie są pokorni słudzy Chrystusa, tam działa On sam i tam zbiegają się tłumy, spragnione autentyzmu wiary.

    Wniosek: świat potrzebuje ludzi posłusznych Chrystusowi, tak, aby On mógł się nimi posłużyć. Czyli świętych.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Krótka historia spowiedzi

    Krótka historia spowiedzi

    Spowiedź uszna rozpowszechniła się w Kościele za sprawą mnichów w VI i VII wieku/EAST NEWS

    ***

    Ukrzyżowany i zmartwychwstały Jezus przekazał Kościołowi misję udzielania ludziom łaski przebaczenia. W ciągu dziejów zmieniały się formy sakramentu pokuty i pojednania. 


    Historia każdego sakramentu zaczyna się od Jezusa Chrystusa. Nie inaczej jest w przypadku sakramentu pokuty i pojednania. Jezus nie tylko wzywał do nawrócenia, ale – co widać doskonale w scenie z paralitykiem – sam udzielał ludziom odpuszczenia grzechów. Czynił to na mocy swojej Bożej władzy (jako Syn Boży), ale zarazem czynił to jako człowiek (co tak bulwersowało faryzeuszy). Już w tej historii można dopatrzeć się zapowiedzi przekazania Boskiej władzy przebaczenia wspólnocie Kościoła. Otwarcie mówi o tym Jezus dopiero po śmierci i zmartwychwstaniu.

    Sakrament spowiedzi jest bowiem owocem Paschy. To przez krzyż i zmartwychwstanie dokonało się pojednanie ludzi z Bogiem. Owoce tego Jezusowego dzieła pojednania mają być przekazywane ludziom poprzez Kościół. „Wieczorem owego pierwszego dnia… przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł (do apostołów): »Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane«” (J  20,19.22-23). Pan Jezus nie określił precyzyjnie, jak ma wyglądać sprawowanie sakramentu pokuty. Dał Kościołowi Ducha Świętego, który jest gwarancją Bożej obecności, a apostołom udzielił władzy „odpuszczania” i „zatrzymywania”. Historia sakramentu pokuty pokazuje, jak ta niezmienna władza była konkretnie sprawowana w zmieniających się warunkach historycznych. Ów skarb, jakim jest moc jednania ludzi z Bogiem, jest przechowywany w glinianym naczyniu Kościoła. Moc idzie od Boga, ale przez posługę kapłanów, którzy sami jako grzesznicy miłosierdzia potrzebują. 


    Jednorazowa i publiczna pokuta 


    Już w Listach i Dziejach Apostolskich pojawia się problem grzechu występującego po chrzcie świętym. Budziło to zgorszenie i pewne zażenowanie młodej wspólnoty. W początkach Kościoła to chrzest był traktowany jako sakrament pojednania z Bogiem. Przyjmowali go dorośli, którzy wyznawali wiarę i nawracali się. Zanurzając się w wodzie chrztu, „topili” starego, grzesznego człowieka i zaczynali nowe życie. Panowało mocne przekonanie, że życie po chrzcie może i powinno być życiem wolnym od grzechu. Doświadczenie pokazało, że było to zbyt optymistyczne. Dzieło „Pasterz” Hermasa (ok. 150 po Chr.) jest najstarszym świadectwem mówiącym o odpuszczeniu grzechów po chrzcie. Przez kilka wieków dominowało w Kościele przekonanie, że po chrzcie pokuta jest możliwa tylko raz. Przyjmowano, że jest jakby drugim chrztem. Przy czym chodziło o ciężkie grzechy, za jakie uważano cudzołóstwo, morderstwo i apostazję.

    Problem pokuty nasilił się w związku z prześladowaniami chrześcijan przez Rzym. Nie wszyscy jednak byli gotowi na męczeństwo, niektórzy wypierali się Chrystusa (tzw. lapsi – upadli). Potem, gdy ustały prześladowania, chcieli wrócić do Kościoła, ale rygoryści odmawiali im tego prawa. W Kościele zwyciężyło jednak przekonanie, że nie należy im odmawiać Bożego miłosierdzia. Grzesznik musiał wyrazić przed wspólnotą swój żal i postanowienie poprawy. Następnie odbywał publiczną pokutę, którą nakładał na niego biskup (tzw. pokuta kanoniczna). Dopiero po okresie ekspiacji biskup udzielał przebaczenia, nakładając ręce i wypowiadając słowa rozgrzeszenia. Do VI wieku pokuta miała charakter jednorazowy i publiczny. 


    Wynalazek mnichów


    Spowiedź indywidualną zawdzięczamy mnichom pochodzącym z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Tak zwani mnisi iroszkoccy stali się wielkimi ewangelizatorami północnej i zachodniej Europy w VI i VII wieku. Oni rozpowszechnili w całym Kościele spowiedź uszną przed kapłanem i praktykę osobistej pokuty. Od VI wieku spowiadano się już częściej niż raz. Zwykle wtedy, gdy ktoś popełnił grzech ciężki. Nadal jednak było tak, że najpierw trzeba było odpokutować grzech, a potem u tego samego kapłana, który nałożył pokutę, prosić o rozgrzeszenie. Mnisi tworzyli tzw. księgi penitencjarne, zawierające katalogi wszelkich możliwych grzechów oraz odpowiadających im pokut zwanych taryfowymi. Określano precyzyjnie formę i czas pokutowania.

    Ciekawostka: duchowni mieli znacznie surowsze pokuty niż świeccy. Księgi z taryfowymi pokutami okazały się jednak ślepym zaułkiem. Pojawiały się wynaturzenia, bogaci zaczynali zastępować pokutne czyny określoną sumą pieniędzy. Około X wieku ustaliła się reguła, że penitent zaraz po wyznaniu grzechów uzyskuje rozgrzeszenie, a pokutę odprawia po spowiedzi. Porzucono księgi pokutne. Pokuta po spowiedzi stawała się coraz bardziej symboliczna.

    
Na Soborze Laterańskim IV (1215 r.) zadecydowano, że wszyscy wierni mają obowiązek osobiście przynajmniej raz w roku wiernie wyznać wszystkie swoje grzechy kapłanowi. Później, już na Soborze Trydenckim (1545–1563), doprecyzowano, że obowiązek ten dotyczy jedynie grzechów ciężkich. Oczywiście chodzi o grzechy, których człowiek po dokładnym zbadaniu siebie jest świadomy. W roku 1304 papież Benedykt XI usankcjonował tzw. spowiedź generalną. Chodzi o spowiedź z całości życia, albo jakiegoś jego etapu, w której wyznajemy grzechy już wcześniej wyznane i odpuszczone. Spowiedź generalna jest nadal praktykowana i bywa pożyteczna w pewnych przełomowych życiowych momentach (np. przed ślubem czy święceniami).
Średniowieczny Kościół rozwinął teologię sakramentu pokuty. Spierano się o rozłożenie akcentów. Święty Tomasz z Akwinu, jak zwykle, szukał mądrej równowagi. Akcentował, że na skuteczność sakramentu składają się zarówno elementy subiektywne, czyli akty samego penitenta: żal połączony z postanowieniem poprawy, wyznanie grzechów i zadośćuczynienie, jak i element obiektywny, którym jest sakramentalne rozgrzeszenie. W porównaniu z pierwszymi wiekami Kościoła najważniejsza zmiana polegała na odejściu od przesadnego akcentowania uczynków pokutnych, jakby „wypracowywania” przebaczenia. Pozostałością po starożytnej surowej praktyce pokutnej pozostała teologia odpustów. 


    Negowanie i obrona spowiedzi 


    Marcin Luter, twórca reformacji, sam do końca życia spowiadał się. Ale w swoich pismach raz uznaje spowiedź za sakrament, raz ją odrzuca. Nie podobało mu się kościelne przykazanie nakazujące przynajmniej raz w roku spowiadać się. Tak mocno akcentował konieczność zaufania Bożemu miłosierdziu, że negował znaczenie samej absolucji i ludzkich wysiłków pokutnych. Jak w wielu innych sprawach, tak i w tej wylał dziecko z kąpielą. Kościoły wyrosłe z reformacji ostatecznie odrzuciły spowiedź.
Wspomniany już Sobór Trydencki w odpowiedzi na reformację uporządkował nauczanie o spowiedzi. Potwierdził nauczanie św. Tomasza z Akwinu. Akcentował, że spowiedź jest sakramentem powtarzalnym, że rozgrzeszenia może udzielać tylko kapłan. Potwierdził znane już wcześniej rozróżnienie na żal doskonały (z miłości) i niedoskonały (z lęku). Do otrzymania rozgrzeszenia wystarczy żal niedoskonały. 
To nauczanie pozostaje nadal aktualne.

    Na Soborze Watykańskim II zwrócono uwagę na wspólnotowy wymiar sakramentu pokuty. Podkreślono, że spowiedź to nie tylko pojednanie z Bogiem, ale także z Kościołem. Utrzymano jednak jako podstawową formę sakramentu indywidualną spowiedź. Drugą formą jest pojednanie większej liczby penitentów wraz z indywidualną spowiedzią. Trzecia forma, czyli tzw. absolucja generalna, jest możliwa tylko w sytuacjach nadzwyczajnych.

    Jan Paweł II w adhortacji „Reconciliatio et paenitentia” (1984 r.) zwrócił uwagę, że spowiedź nie jest tylko rodzajem procedury sądowej przed trybunałem miłosierdzia, ale ma również charakter „leczniczy”. „Pragnę leczyć, a nie oskarżać”, mówi św. Augustyn. „To dzięki lekarstwu spowiedzi doświadczenie grzechu nie przeradza się w rozpacz” – komentuje papież. „Każdy konfesjonał to uprzywilejowane i błogosławione miejsce, w którym (…) rodzi się nowy, nieskażony i pojednany człowiek – pojednany świat!”


    Spowiedź w wielu krajach przeżywa kryzys. Konfesjonały służą tam za schowki na szczotki i szmaty. Księża przestali spowiadać, więc ludzie przestali chodzić do spowiedzi. Zachodnia cywilizacja głównie przy pomocy armii psychologów i medialnych inżynierów społecznych dokonuje zastępczego świeckiego „rozgrzeszenia”. Wmówiono społeczeństwom i niestety także wierzącym, że są bez winy. Mówimy już tylko o słabości, o rozpadzie małżeństwa, wypaleniu, niedostosowaniu czy traumie z dzieciństwa. Tam, gdzie nie ma przyznania się do winy, nie ma też nawrócenia i spowiedzi. Wtedy zło staje się nieuleczalne.

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    DO SAKRAMENTU SPOWIEDZI ŚW. MOŻNA PRZYSTĄPIĆ W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA – KAŻDEGO WIECZORU PO LITURGII TRIDUUM I W WIELKI PIĄTEK W KAPLICY-IZBIE OD GODZ. 12.00 -15.00

    Niechciany sakrament

    Niechciany sakrament
    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Jezus powiedział św. Faustynie: „Nie odkładaj sakramentu spowiedzi, bo to Mi się nie podoba”. Każdemu to mówi.

    Dziesięciu księży spowiada od wieczora do późnej nocy. Ludzie, czasem po raz pierwszy od wielu lat, wylewają przed Bogiem swoje dusze. Siedząc twarzą w twarz ze spowiednikiem, mówią rzeczy, których nikomu, nawet sobie, powiedzieć nie chcieli. Płaczą. Wreszcie słyszą: „Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. I odchodzą przemienieni. I mówią: „Nie wiedziałem, że Kościół taki jest. Nie wiedziałam, że taka może być spowiedź”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Rachunek sumienia – podstawa duchowego wzrostu

    Jeśli ktoś go odprawia, w jego życiu mogą dziać się cuda. O znaczeniu i roli rachunku sumienia mówi ks. Łukasz Sośniak, jezuita.

    Franciszek Kucharczak: Robi Ksiądz rachunek sumienia?

    Ks. Łukasz Sośniak SJ:
     Oczywiście, że robię.

    Codziennie?

    Tak! Rachunek sumienia był najważniejszą modlitwą św. Ignacego. On zwalniał swoich podwładnych, na przykład ze względu na chorobę, z różnych praktyk religijnych, nawet z Mszy św., ale nigdy z rachunku sumienia. To jest serce duchowości ignacjańskiej i jako jezuici staramy się bardzo tego pilnować. Naszą zasadą jest „szukać i znajdować Boga we wszystkim”, a ta modlitwa jest idealnym narzędziem do tego.

    Jak to w praktyce wygląda?

    W domach zakonnych najczęściej robi się to przed obiadem. Tu, gdzie jestem, zbieramy się w kaplicy i mamy pięciominutowy rachunek sumienia, ale każdy jezuita robi go też indywidualnie, najczęściej na zakończenie dnia. Ma schemat zaczerpnięty z książeczki „Ćwiczeń duchowych” św. Ignacego. Zaczyna się czymś nietypowym, bo dziękczynieniem za dobro, które dzisiaj otrzymałem od Pana Boga. Nie jakieś abstrakcyjne, tylko konkretne: że dziś spotkałem tę i tę osobę, doświadczyłem tego i tego. Starsi, chorzy ojcowie mówili mi na przykład, że dziękują za to, że ich dzisiaj mniej bolało. Moim zdaniem to dziękczynienie jest kluczem do rachunku sumienia. Widzę, że to też bardzo pomaga rekolektantom. Jak ktoś ma problem z modlitwą, zawsze mówię, żeby robić rachunek sumienia albo przynajmniej ten pierwszy punkt. To ważne, bo często ktoś mówi: „Ja nie mam za co dziękować, spotykają mnie same cierpienia”, a po tygodniu czy dwóch robienia rachunku sumienia stwierdza, że Bóg jednak jest obecny w jego życiu i że jest tam wiele dobra. I to mu daje dużo pocieszenia.

    A co po dziękczynieniu?

    Ignacy pisze: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”. Ja modlę się do Ducha Świętego, żeby przypomniał mi te momenty, w których Pan Bóg działał w ciągu dnia, a tego nie zauważałem. To drugi punkt. Trzeci to retrospekcja – można analizować godzinę po godzinie, spoglądając na to, co się wydarzyło w ciągu dnia. Ja często trwam w ciszy i kontemplacji i czekam, co się samo narzuci, co mi Pan Bóg powie. Często przypominają się wtedy momenty w ciągu dnia, związane z jakimiś wydarzeniami, i wtedy widzę: o, tu działał Pan Bóg, tu mogłem Go spotkać. Potem jest czwarty punkt – prośba o przebaczenie. Powiedziałbym, że to taka modlitwa oddania, nie jakieś oskarżanie się, wypominanie sobie grzechów, tylko ufne zawierzenie z prośbą, żeby Pan Bóg przychodził nam z pomocą w naszych słabościach. I ostatnia rzecz – postanowienie. Ono musi być konkretne i realistyczne. Ignacy nie chce, żeby to było coś w stylu: „zmienię się, będę lepszy, będę pracował nad sobą”. To ma być decyzja, co konkretnie zrobię, żeby osiągnąć konkretny cel. Gdy się robi rachunek sumienia codziennie, to nieraz też robi się go z tego postanowienia.

    Wielu ludziom jednak rachunek sumienia kojarzy się z bezduszną buchalterią albo bolesnym rozdrapywaniem ran.

    Myślę, że nazwa „rachunek sumienia” jest trochę mylna. Rzeczywiście kojarzy się z rachowaniem, a Pan Bóg z jakimś księgowym, który czyha na nasze potknięcia, albo z sędzią, który wyda wyrok skazujący po wyciągnięciu średniej. Natomiast my mówimy o rachunku sumienia jako „kwadransie uważności”. Chodzi o uważność na Boże działanie. O. Józef Augustyn SJ nazwał rachunek sumienia „kwadransem szczerości”. Jeszcze inny autor używał określenia „kwadrans miłującej uwagi”. Tu akcent jest położony nie na grzechy, tylko na dobro. Gdy wchodzę w światło, gdy kontempluję działanie Boga w swoim życiu, wtedy widzę swoje słabości i dostrzegam, że korzenie zła są we mnie.

    Podjęcie takiej praktyki może być trudne.

    Rozumiem to, ale można spróbować co kilka dni albo na początek co tydzień. Kiedy ktoś zauważy, jakie to przynosi owoce, to myślę, że podejmie się tego codziennie. Zwłaszcza że to nie jest długa modlitwa, zajmuje maksymalnie 15 minut. A że zawiera dziękczynienie, to jest bardzo eucharystyczna i może być moją codzienną modlitwą. Nie muszę podejmować innych, mogę nawet uczynić z tego przez jakiś czas jedyną praktykę modlitewną.

    Czasem refleksja nad sobą może się zrodzić z poziomu świńskiego żłobu, jak się to przydarzyło synowi marnotrawnemu z Jezusowej przypowieści. Czytamy, że „zastanowił się”. Czyli chyba zrobił przegląd swojego postępowania. To zastanowienie to rachunek sumienia?

    Oczywiście. To jest bardzo dobra metafora „kwadransa szczerości”. Od tego zaczyna się rachunek sumienia – przerywam swoje pogrążanie się w złu i przychodzi refleksja. Widzę, że coś jest nie tak, i zaczynam się zastanawiać nad tym, co robię. Można powiedzieć, że to jest łaska Boża. Jeśli świadomie podejmę tę refleksję, ona może mnie doprowadzić z powrotem do Ojca, czyli do nawrócenia. Bo celem rachunku sumienia jest codzienne nawracanie się. Chodzi o to, żeby zawsze powracać do Ojca, który nieustannie wychodzi naprzeciw i powracającego nigdy nie potępia.

    Syn marnotrawny na początku po prostu widzi, że fatalnie się porobiło. To chyba pocieszające, że wstępna motywacja nie musi być zaraz taka czysta?

    Rzeczywiście, syn marnotrawny wraca, bo mu się skończyła kasa i zobaczył, jak nisko upadł. Jeszcze nie dostrzega dobroci ojca, ale kiedy spotyka się z jego bezinteresowną miłością, zaczyna ją odwzajemniać. Czasem trzeba się zadowolić początkową motywacją typu „jak trwoga, to do Boga”. Pan Bóg musi mieć o co się zahaczyć. Papież w książce „Miłosierdzie to imię Boga” mówi, że On szuka każdej szczeliny, żeby Jego miłosierdzie przedostało się do człowieka. Nawet taka kiepska motywacja ze względu na polepszenie swojego bytowania już wystarcza Bogu, żeby zaczął działać. Człowiek musi dać Panu Bogu jakąkolwiek zgodę. Od tego się zaczyna. W moim przypadku też tak było. Wiedziałem, że muszę coś zmienić w swoim życiu. Czułem, że ono nie ma treści, że ucieka mi między palcami. I postanowiłem jechać na rekolekcje ignacjańskie – i tam zacząłem od rachunku sumienia. To była pierwsza modlitwa, którą zacząłem praktykować, i to mi zaczęło otwierać oczy. Nie sądziłem, że to mnie zaprowadzi do zakonu. Pan Bóg dał mi tę łaskę, że mogłem zrobić ten pierwszy krok, szukać dla siebie jakiegoś wyjścia, a dalej On już wszystko załatwił. Więc nie ma się co bać otworzyć się i użyć jakiegoś konkretnego narzędzia.

    Co zrobić, żeby się „otworzyć”?

    Można codziennie wieczorem chociaż podziękować za to, co się wydarzyło, i zwrócić uwagę na to, co się konkretnie wydarzyło. Na to, jak mi Pan Bóg dzisiaj pomógł, jak był obecny. A potem wejść w kolejne punkty rachunku sumienia. Jeśli ktoś to będzie robił, wtedy cuda mogą się dziać w jego życiu.

    Jednak przeciętny katolik rachunek sumienia robi tylko przed spowiedzią i raczej słabo kojarzy się to z modlitwą. Jak się to ma do praktyki codziennej „miłującej uważności”?

    Ten rachunek sumienia, gdy przeglądam po kolei: pierwsze, drugie, trzecie przykazanie – to jest takie leczenie objawowe. Stwierdzam: „gniewałem się na żonę/męża, na dzieci, to i tamto mnie wkurzało”. No dobrze, ale nie idę dalej i nie wiem dlaczego. Co się dzieje, że ja się tak irytuję? Po jednorazowym rachunku sumienia ciężko w to wejść. To jest taka aspiryna – przestaje mnie boleć głowa i tyle. Uważałbym bardzo na schemat „grzech – spowiedź – Komunia”, bo to oznacza, że ja chcę tylko formalnie zaliczać punkty i kręcę się w kółko. Ignacjański rachunek sumienia to jest zupełnie inna praktyka – to jest codzienne trwanie przy Panu Bogu. Kiedy Mu dziękuję, poprawia się mój obraz Boga, staje się on coraz bardziej Chrystusowy, biblijny, nieoparty tylko na doświadczeniu mojego biologicznego ojca. Widzę, że nie muszę zasługiwać na Jego miłość.

    Właśnie – zasługiwać. Niełatwo przyjąć darmowość zbawienia.

    Papież Franciszek w encyklice Gaudete et exsultate mówi, że największą herezją współczesności jest pelagianizm – przekonanie, że ja sam muszę osiągnąć zbawienie, że to ode mnie wszystko zależy. Kiedy rozmawiam z ludźmi na rekolekcjach, widzę, że to jest jeden z najpowszechniejszych problemów. Bo jesteśmy Zosiami samosiami, społeczeństwo nas uczy, że trzeba na wszystko zapracować, wszystko wywalczyć, nie ma nic za darmo i wszystko, co mam, jest moją zasługą. I do duchowości przenosimy to jeden do jednego. Tymczasem praktyka kwadransa uważności pozwala nam oderwać się od takiego myślenia, a skupia nas na śladach Boga, w życiu, rozwija wrażliwość na Niego, pozwala odkryć, że Bóg jest z nami w każdej chwili i nie przestaje nam błogosławić. To dla wielu ludzi staje się źródłem ogromnej siły i nadziei, odrywa ich od siebie i pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile.

    ks. Łukasz Sośniak jest jezuitą, absolwentem filologii polskiej i dziennikarstwa. Do niedawna pracował w Radiu Watykańskim, obecnie mieszka w Warszawie./Gość Niedzielny

    ____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________

    10 MARCA

    IV NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

    fot. Archidiecezja Krakowska, flickr.com/stacja7.pl

    ****

    Laetare, czyli najbardziej radosna niedziela w Wielkim Poście

    W IV niedzielę Wielkiego Postu księża używają podczas Mszy świętej najrzadszego koloru liturgicznego. Co oznacza różowy kolor szat?

    Niedziela Laetare to szczególny dzień w liturgii. Obchodzona jest ona w IV Niedzielę Wielkiego Postu, a jej nazwa pochodzi z języka łacińskiego i oznacza „Raduj się”. Słowa te nawiązują do pierwszych słów antyfony śpiewanej w tym dniu na wejście: „Laetare, Jerusalem…” („Raduj się, Jeruzalem…”).

    Niedziela radości nie przez przypadek nosi taką nazwę, gdyż ma przypominać nam, że zbliżające się święta Wielkanocne to święta pełne nadziei i radości ze zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią. Pokazuje przewagę światła nad ciemnością.

    Różowy kolor szat liturgicznych. Dlaczego?

    Dzień ten często nazywany jest także „Niedzielą różową”, ponieważ kolor liturgiczny zmienia się z fioletowego na różowy. To jeden z dwóch dni w roku, kiedy kapłan może sprawować liturgię w szatach tego koloru. Używa się ich również w Niedzielę „Gaudete”, czyli w III niedzielę Adwentu, która zapowiada przyjście Chrystusa i odkupienie, jakie przyniesie.

    W liturgii Wielkiego Postu obowiązuje fioletowy kolor szat liturgicznych. Kolor ten ma przywoływać na myśl pokutę i oczekiwanie. Dlatego też Niedziela Laetare wprowadza pewną przerwę w atmosferze pokuty i refleksji, charakterystycznej dla Wielkiego Postu.

    Niedziela Laetare ma przypomnieć wierzącym, że nawet w czasie postu, przygotowującego do Triduum Paschalnego, warto odkryć radość płynącą z nadziei zbawienia. Choć Wielki Post to czas zadumy, Niedziela Radości przypomina o nadchodzącym Zmartwychwstaniu Chrystusa.

    13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU

    GORZKIE ŻALE

    SPOWIEDŹ ŚW.

    14.00 – MSZA ŚW.

    PO MSZY ŚW. KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Papież baranek

    Koronację Napoleona i Józefiny uwiecznił Jacques-Louis David. W rzeczywistości przygnębiony Pius VII siedział bez ruchu – gest błogosławieństwa kazał namalować cesarz.

    Koronację Napoleona i Józefiny uwiecznił Jacques-Louis David. W rzeczywistości przygnębiony Pius VII siedział bez ruchu – gest błogosławieństwa kazał namalować cesarz/WIKIMEDIA

    ***

    W filmie „Napoleon” Ridleya Scotta widzimy papieża, który po koronacji Napoleona wznosi gromki okrzyk ku jego czci. W rzeczywistości Piusowi VII daleko było do entuzjazmu. Był wstrząśnięty arogancją cesarza. A potem było tylko gorzej.

    Ależ to była gala! Paryska katedra Notre Dame widziała już wiele koronacji, ta jednak miała przewyższyć wszystkie. Bo też nie królewska głowa miała być uwieńczona złotym znakiem władzy, lecz cesarska.

    O królach porewolucyjna Francja nie chciała już słyszeć. Korona Ludwika XVI spadła na paryski bruk razem z jego głową. Napoleon Bonaparte miał zresztą większe ambicje. Dzięki swojemu wojennemu geniuszowi i dyplomatycznej zręczności zawładnął krajem i rzucił na kolana pół Europy. Chciał być następcą i kontynuatorem Karola Wielkiego, którego skronie 1004 lata wcześniej przyozdobiła korona cesarza Zachodu, nałożona w Rzymie przez samego papieża. Francuski władca nie zamierzał się jednak fatygować do Rzymu – sprowadził następcę św. Piotra do Paryża.

    Pius VII nie mógł odmówić. W razie oporu Napoleon użyłby siły, a papież wiedział, że ten człowiek nie cofnie się przed niczym. Arogancji francuskiej władzy rewolucyjnej, której Bonaparte był elementem, doświadczył jego poprzednik Pius VI, który w konsekwencji zmarł w niewoli z dala od Rzymu. Poza tym papież nie chciał zadrażniać relacji z człowiekiem, który, bądź co bądź, zakończył we Francji rewolucję i przywrócił Kościół do istnienia po okresie jego formalnej likwidacji.

    Ojciec Święty zatem, choć z ciężkim sercem, przybył, aby osobiście koronować cesarza. To znaczy… tak sądził.

    Arogancja i upokorzenie

    Rankiem 2 grudnia 1804 roku cały Paryż rozbrzmiał dźwiękiem dzwonów – tych, których rewolucjoniści nie zdążyli przetopić na armaty. Wspaniały orszak wyruszył z pałacu Tuileries do katedry Notre Dame. W świątyni, przyklęknąwszy na klęczniku, oczekiwał papież. Okazało się, że musiał tak czekać… półtorej godziny. Po nałożeniu cesarskich strojów Napoleon i jego żona Józefina, wśród wiwatów tłumu, wkroczyli wreszcie do kościoła wypełnionego ośmioma tysiącami znakomitych gości. Ogromny czerwony płaszcz Napoleona, podbity gronostajami, trzymali dwaj jego bracia, a jego dwie siostry podtrzymywały płaszcz Józefiny.

    Rolę papieża w najdrobniejszych szczegółach ustalono w przygotowanym wcześniej ceremoniale. Zgodnie z planem Pius VII odebrał od Napoleona przyrzeczenie, że będzie chronił Kościół, po czym nowy władca przyjął namaszczenie. Na życzenie Bonapartego miało to miejsce w ustronnej części katedry, aby nie sugerować, że cesarz jest poddanym Kościoła. Potem papież poświęcił insygnia cesarskie. Gdy jednak miało nastąpić nałożenie korony na głowę nowego imperatora, ten podszedł do ołtarza, odwrócił się tyłem do papieża i stojąc naprzeciw zebranych… ukoronował się sam. Następnie, również osobiście, nałożył koronę na głowę klęczącej Józefiny.

    Tę właśnie scenę uwiecznił na potężnym obrazie malarz Jacques-Louis David. To wybitne malowidło z fotograficzną dokładnością dokumentuje rzeczywistą scenę koronacji, pewne szczegóły jednak fałszuje. Na obrazie widać papieża błogosławiącego parę cesarską. W rzeczywistości Pius VII po samokoronacji cesarza siedział bez ruchu, przygnębiony arogancją władcy. To Napoleon, oglądając powstające dzieło, kazał artyście przedstawić Piusa VII z ręką uniesioną w geście błogosławieństwa. „Nie po to sprowadzałem papieża z Rzymu, żeby nic nie robił” – miał powiedzieć. 

    Napoleon sam nakłada sobie koronę w obecności papieża – rysunek Davida.

    Napoleon sam nakłada sobie koronę w obecności papieża – rysunek Davida/WIKIMEDIA

    ***

    Dam się porąbać

    Pius VII zaznał od Napoleona wielu upokorzeń. Bonaparte nie raczył go nawet w godny sposób przyjąć, gdy papież zbliżał się do Paryża. Przywitał gościa w stroju myśliwskim, bo „przypadkiem” akurat polował. I tak, w otoczeniu sfory psów, towarzyszył Ojcu Świętemu do miejsca jego pobytu.

    Pomysł cesarza Francuzów na papieża był prosty – chciał z niego uczynić swojego wasala. Głowa Kościoła miała służyć potędze Francji, a przede wszystkim jego własnej sławie. Zaraz po koronacji złamał wiele obietnic, do których się zobowiązał. Chciał mieć wpływ na wszystkie ważne decyzje Kościoła, nie oddał też zagarniętych przez Francję terenów Państwa Kościelnego. Irytowały go oznaki czci, jakie okazywali Piusowi ludzie, gdziekolwiek ten się zjawił. Kazał go pilnować i ograniczać kontakty ze światem zewnętrznym. Nie pozwalał nawet na publiczne odprawianie przez niego Mszy i nabożeństw. Nie zgadzał się też na powrót papieża do Rzymu. Miał plan: chciał, jak w średniowieczu, osadzić papieża w stolicy bądź w Awinionie i w ten sposób kontrolować Kościół.

    Tu się jednak przeliczył. Pius VII był na to przygotowany. „W Paryżu zatrzymacie jedynie biednego mnicha Barnabę Chiaramontiego, bo na wypadek zatrzymania mnie tu złożyłem rezygnację” – powiedział.

    W tej sytuacji papież odzyskał wolność i powrócił do Rzymu. Ale i tam sięgała długa ręka Napoleona, który po zwycięstwie pod Austerlitz traktował Italię jak część swojego władztwa. Wojska francuskie obsadziły wszystkie strategiczne miejsca, a sam Bonaparte zażądał, żeby papież uznał przeciwników cesarstwa za własnych wrogów. Oczekiwał też, że co najmniej jedną trzecią kolegium kardynalskiego będą stanowić Francuzi. Z podpisanym konkordatem, który i tak zawierał sporo ustępstw na rzecz Francji, praktycznie przestał się liczyć. Papież w jego koncepcji stawał się jednym z książąt cesarstwa, a Państwo Kościelne miałoby stać się częścią państwa federacyjnego.

    Pius VII, rodowe nazwisko Luigi Barnaba Chiaramonti,urodził się w 1742 roku w Cesenie, w rodzinie szlacheckiej. W 1758 roku wstąpił do benedyktynów. Zakonnikami zostali także czterej jego bracia, a i matka po śmierci męża wstąpiła do Karmelu. W 1782 roku papież mianował go biskupem Tivoli. Trzy lata później został kardynałem i objął diecezję Imola. Na papieża został wybrany w 1800 roku. Dał się poznać jako człowiek delikatny i obdarzony zdolnością łagodzenia konfliktów. Ta cecha przydała mu się w obliczu a…

    Pius VII, rodowe nazwisko Luigi Barnaba Chiaramonti,urodził się w 1742 roku w Cesenie, w rodzinie szlacheckiej. W 1758 roku wstąpił do benedyktynów. Zakonnikami zostali także czterej jego bracia, a i matka po śmierci męża wstąpiła do Karmelu. W 1782 roku papież mianował go biskupem Tivoli. Trzy lata później został kardynałem i objął diecezję Imola. Na papieża został wybrany w 1800 roku. Dał się poznać jako człowiek delikatny i obdarzony zdolnością łagodzenia konfliktów. Ta cecha przydała mu się w obliczu a…
    WIKIMEDIA

    ***

    Rzym jest mój!

    Po każdym papieskim ustępstwie Napoleon stawiał nowe żądania. Papież miał więc zamknąć porty przed Anglikami i wziąć udział w blokadzie kontynentalnej. Ponieważ namiestnik Piotrowy nie kwapił się z realizacją tych żądań, 2 lutego 1808 roku wojsko francuskie wkroczyło do Rzymu. Na Kwirynale stanęły działa wycelowane w rezydencję papieską. Wreszcie Pius VII, człowiek z natury łagodny i skłonny do dialogu, powiedział posłowi francuskiemu: „Powiedz pan w Paryżu, że dam się porąbać na kawałki, ale do systemu federalnego nie przystąpię”. W odwecie Francuzi aresztowali wszystkich współpracowników papieża, a w końcu jego samego. Przewożono go z miejsca na miejsce, a funkcjonariusze cesarza maltretowali go psychicznie. Z początku pozwolono mu wystawiać dokumenty, ale gdy Pius VII nazwał uzurpacją próby samowolnego mianowania przez cesarza biskupów, odebrano mu książki, przybory do pisania i pierścień Rybaka.

    Najbardziej zależało Napoleonowi na skłonieniu papieża do zrzeczenia się władzy świeckiej nad Państwem Kościelnym.

    „Będzie Pan miał dość zajęcia, jeśli się Pan ograniczy do kierowania duszami” – pisał złośliwie Bonaparte do Piusa VII. „Już od dawna papieże mieszali się do tego, co ich nie powinno obchodzić, a co za tym idzie, zaniedbywali prawdziwe interesy Kościoła. Uznaję Pana za głowę w sprawach dotyczących religii, ale ja jestem cesarzem. Rzym jest nieodwołalnie częścią mego cesarstwa” – deklarował.

    Paradoksalnie – mimo arogancji autora i jego złych intencji – było to swoiste proroctwo, ale to jeszcze nie był ten czas. To miało się spełnić za 60 lat, ale na razie Państwo Kościelne wciąż jeszcze dawało Kościołowi względną niezależność wobec wielkich tego świata. Pius VII więc, a także kilku jego następców nie wyobrażali sobie innej możliwości.

    Wobec nieprzejednanej postawy papieża w lutym 1810 roku francuski senat uchwalił oficjalne przyłączenie Państwa Kościelnego. Francuzi znieśli wszystkie klasztory i 17 biskupstw, a mianowany przez cesarza książę miał rządzić jako król Rzymu. Papież, według planów Napoleona, miał złożyć mu przysięgę wierności i rezydować na przemian w Rzymie i w Paryżu – przy czym kuria papieska miała urzędować w stolicy Francji. W tym celu już od roku ściągano do Paryża wszystkich kardynałów, likwidowano rzymskie biura kurialne i przewożono archiwa watykańskie – a przy okazji i dzieła sztuki. Wierność cesarzowi mieli też przysiąc wszyscy duchowni. Większość to uczyniła. Opornym groziło więzienie.

    W tym samym czasie cesarz, pragnąc mieć legalnego potomka, rozwiódł się z Józefiną i poślubił Marię Ludwikę, Habsburżankę. Francuskie władze kościelne na rozkaz Napoleona orzekły nieważność jego poprzedniego związku. 13 spośród 29 obecnych w Paryżu kardynałów nie zjawiło się na ślubie, za co zostali ukarani utratą dochodów i zakazem używania stroju kardynalskiego. 

    Francuski generał Étienne Radet aresztuje i wywozi Piusa VII z Rzymu w 1809 roku.

    Francuski generał Étienne Radet aresztuje i wywozi Piusa VII z Rzymu w 1809 roku.
    WIKIMEDIA

    ***

    Czas na refleksję

    Wobec dalszego oporu uwięzionego papieża cesarz kazał zwołać w Paryżu sobór narodowy. Posłuszni duchowni zorganizowali obrady tego dziwnego gremium, które ruszyły w kwietniu 1811 roku. Ku zaskoczeniu władcy znaczna część obecnych tam kardynałów i biskupów stanowczo opowiedziała się po stronie następcy Piotra. W końcu poirytowany cesarz anulował wszystkie konkordaty, których zresztą i tak się rzadko trzymał. W 1812 roku kazał przewieźć papieża w pobliże stolicy. W obawie przed rozpoznaniem tak niezwykłego podróżnego i zdemaskowaniem miejsca jego pobytu namiestnik Chrystusowy został ubrany dla niepoznaki w czarną sutannę i pofarbowane czarnym atramentem buty. Tak trafił do Fontaineblau. Napoleon chciał mieć papieża bliżej siebie, żeby móc na niego wpływać.

    Czas cesarza dobiegał jednak końca. Jego gwiazda mocno przybladła po porażce Wielkiej Armii w Rosji, a po klęsce pod Lipskiem całkiem przygasła. W styczniu 1814 roku Napoleon kazał papieża przewieźć do Sawony, a dwa miesiące później zupełnie go uwolnił. Pius VII wrócił do Rzymu. Nie przypuszczał, że czeka go jeszcze jedno wygnanie – choć krótkie. W czasie „stu dni” Napoleona musiał uciekać do Genui. Bonaparte jeszcze raz próbował zmusić papieża do zrzeczenia się władzy świeckiej. Oczywiście bezskutecznie. Po 78 dniach Ojciec Święty znów był w Rzymie.

    Zdetronizowany i pokonany imperator miał na Wyspie św. Heleny czas na rozmyślania. Docenił wtedy wyjątkowość Piusa VII, który zatroszczył się o niego, przysyłając mu księdza, żeby go wspierał duchowo. Co więcej, papież przygarnął w Rzymie matkę Bonapartego, Letycję, i Fescha, jego wuja, który wyrządził następcy Piotra wiele krzywd. Zaopiekował się też siostrzeńcem Napoleona Lucjanem, dając mu nawet tytuł senatora rzymskiego. Wszyscy oni znaleźli u papieża schronienie przed zemstą ze strony Burbonów. Zdumiony taką ewangeliczną postawą Bonaparte nazwał go barankiem.

    Pius VII mimo olbrzymich przeciwności zachował równowagę ducha do śmierci. Ta nastąpiła nad ranem 20 sierpnia 1823 roku. Dzień wcześniej poprosił o Wiatyk, otrzymał też ostatnie namaszczenie. W agonii powtarzał słowa: „Fontaineblau, Sawona”. Były to miejsca jego niewoli. W chwili śmierci Pius VII miał 81 lat. Przeżył Napoleona o dwa lata.

    Benedykt XVI zatwierdził otwarcie jego procesu beatyfikacyjnego.

    Papież Franciszek, z okazji 200. rocznicy śmierci Piusa VII, tak mówił o tym niezwykłym człowieku: „Pomimo politycznego i społecznego zamieszania, które naznaczyło wiek XIX, z ufnością oddał się woli Bożej, przyjął upokorzenie wygnania z przykładną uległością, ofiarując wszystko Panu dla dobra Kościoła”.

    na podstawie m.in. z książki ks. Z. Zielińskiego „Papiestwo i papieże dwóch ostatnich wieków”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ŻYWY RÓŻANIEC

    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA

    NA MIESIĄC MARZEC 2024

    Intencja papieska:

    *Módlmy się za tych, którzy w różnych częściach świata narażają swoje życie z powodu Ewangelii, aby rozpalali Kościół swoją odwagą i misyjnym entuzjazmem.

    więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja

    _______________________________________________________

    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    *Święty Józefie, Patronie nasz, w Twoim miesiącu, w którym przeżywamy Wielki Post, chroń od zarazy błędów i zepsucia, którymi nieustannie “kusiciel” próbuje osłabić jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Z wielką ufnością błagamy o Twoją opiekę nad naszymi rodzinami zmagającymi się w walce z mocami ciemności. Tak jak ratowałeś Bożego Syna i Twoją Najświętszą Oblubienicę Bogurodzicę od wielorakich zagrożeń, bądź i nam pomocą w niebezpieczeństwach od wrogich zasadzek i od wszelkich przeciwności.

     

    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),

    św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    *****

    W tym miesiącu możemy uzyskać odpust zupełny w następujące dni:

    *31 marca 2024 – w UROCZYSTOŚĆ ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca

    *25 marca: w UROCZYSTOŚĆ ZWIASTOWANIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca

    *2 marca mija 11 lat, odkąd został reaktywowany Żywy Różaniec przy Polskiej Misji Katolickiej w Szkocji i zaczęliśmy się modlić w naszej Wspólnocie Różańcowej. Te osoby, które wtedy rozpoczęły się modlić, mogą 2 marca 2024 roku uzyskać odpust zupełny pod zwykłymi warunkami.

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca. Wciąż brakuje nam kilka osób. Dlatego bardzo serdecznie prosimy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca.

    KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!

    ***

    Od 1 marca modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 29 lutego z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    (strona Żywego Różańca: zr.kosciol.org – intencje, ogłoszenia, patroni róż, tajemnice)

    ___________________________________________________________________________________________

    Aborcja w konstytucji. „Francja sięgnęła dna”

    Aborcja w konstytucji. „Francja sięgnęła dna”

    Paryż.PXHERE

    ***

    Francuski Kongres w 2007 roku zdecydował o wpisaniu do konstytucji zniesienia kary śmierci. 4 marca bieżącego roku wprowadził do ustawy zasadniczej prawo do zabicia dzieci przez ich matki.

    Kongres, czyli połączone izby Zgromadzenia Narodowego i Senatu, zebrał się w poniedziałkowe popołudnie 4 marca w pałacu królewskim w Wersalu w celu zapisania w konstytucji prawa do aborcji. Dla dokonania zmiany w ustawie zasadniczej wymagana jest większość trzech piątych obradujących razem deputowanych i senatorów. Ten próg został w znacznym stopniu przekroczony. Spośród 925 głosujących aż 780 parlamentarzystów poparło zmianę. Przeciw było jedynie 72 głosujących. Ogłoszeniu decyzji towarzyszyły olbrzymi aplauz i entuzjazm zebranych. 

    Do artykułu 34 konstytucji wpisano nowy paragraf o treści: „Ustawa określa warunki korzystania z przysługującej kobiecie swobody dobrowolnego przerwania ciąży”. W ten sposób Francja stała się jedynym krajem na świecie, który prawo do aborcji zapisał w swojej ustawie zasadniczej. 
    Decyzja Kongresu była formalnością, ponieważ Zgromadzenie Narodowe zatwierdziło ustawę w styczniu tego roku 493 głosami przeciw 30. W ostatnią środę lutego taką samą decyzję podjęła izba wyższa francuskiego parlamentu proporcją głosów 267 do 50. 

    Inicjatywa wpisania prawa do aborcji do konstytucji wyszła od Emmanuela Macrona, który prawo to obiecał uczynić „nieodwracalnym”. Francuski prezydent zobowiązał się przeprowadzić swój zamiar w odpowiedzi na decyzję Sądu Najwyższego USA, znoszącej federalne prawo do aborcji. Wspomniał o tym także rząd we wstępie do projektu ustawy. Stwierdzono tam z ubolewaniem, że „w wielu krajach, również w Europie, istnieją nurty opinii próbujące za wszelką cenę utrudniać kobietom swobodę przerywania ciąży”. 

    Parlamentarzyści podczas debaty wielokrotnie wyrażali przekonanie o konieczności trwałego zabezpieczenia Francji przed „przykładem amerykańskim”. W mediach pojawiły się też sugestie, że zapis w konstytucji był konieczny, aby powstrzymać falę „reakcyjnych” zmian społecznych w Europie, mogących płynąć z Węgier czy z Polski. Associated Press ubolewał nad „zaostrzeniem i tak już restrykcyjnego prawa aborcyjnego” przez polski Trybunał Konstytucyjny w 2020 roku. 

    Po decyzji Senatu francuski episkopat wyraził smutek, przypominając, że aborcja jest atakiem na ludzkie życie u jego początku, i zaznaczając, że nie można jej postrzegać tylko przez pryzmat praw kobiet. „W czasach, gdy wychodzi na jaw wiele form przemocy wobec kobiet i dzieci, konstytucja naszego kraju byłaby uhonorowana, gdyby w jej centrum znalazła się ochrona kobiet i dzieci” – napisali biskupi. Podkreślili, że jako katolicy zawsze będą sługami życia wszystkich, od poczęcia do naturalnej śmierci, i „budowniczymi szacunku dla każdej istoty ludzkiej, która zawsze jest darem dla wszystkich innych”. Wezwali do modlitwy o to, „aby nasi współobywatele na nowo odkryli smak życia, jego dawania, przyjmowania, towarzyszenia mu oraz posiadania i wychowywania dzieci”. 

    Z kolei emerytowany arcybiskup Paryża, Michel Aupetit, na wieść o decyzji Senatu napisał: „Aborcja w konstytucji. Klauzula sumienia dla leczących zostaje odrzucona. Prawo bierze górę nad sumieniem, co zmusza ludzi do umierania. Francja sięgnęła dna. Stała się państwem totalitarnym”. 

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Maryja z Guadalupe jest jak żywa osoba. Najważniejsze fakty dotyczące cudownego wizerunku

    fot. Depositphotos/Deon.pl

    ***

    Tajemnicze światło na obrazie Matki Bożej z Guadalupe – Patronki życia

    Podczas Mszy św. w intencji dzieci zabitych przed narodzeniem, z obrazu Matki Bożej z Guadalupe, w Sanktuarium w Meksyku, wydobyło się światło, które – na oczach tysięcy wiernych – utworzyło kształt ludzkiego embrionu, podobny do obrazu widzianego podczas badań echograficznych.

    Matka Boża z Guadalupe

    Zjawisko zostało sfotografowane przez obecnych w świątyni. Zdjęcia wizerunku Matki Bożej ze świetlnym embrionem można zobaczyć na stronie internetowej Francuskiego Stowarzyszenia Katolickich Pielęgniarek i Lekarzy (www.acimps.org). Jego działacze przypuszczają, że Maryja pokazała w swym łonie obraz nienarodzonego Jezusa.

    Matka Boża z Guadalupe

    Komentując zamieszczone fotografie, ks. Luis Matos ze Wspólnoty Błogosławieństw podkreśla, że nie są one odblaskiem światła zewnętrznego, np. fleszy aparatów fotograficznych. Powiększenia fotografii, zrobionych przez wiernych obecnych w sanktuarium, wyraźnie pokazują, że światło pochodzi bezpośrednio z wnętrza obrazu. Białe, intensywne światło ma formę i rozmiary ludzkiego embrionu. Widać również na nich strefy cienia, charakterystyczne dla echograficznych wizerunków płodu w łonie matki.

    Matka Boża z Guadalupe

    Tymczasem ks. José Luis Guerrero Rosado, kanonik bazyliki w Guadalupe i dyrektor Wyższego Instytutu Studiów Guadalupiańskich przestrzega przed pochopnym nazywaniem zaobserwowanego zjawiska cudem. Na stronie internetowej sanktuarium (www.virgendeguadalupe.org.mx) określa krążące w internecie doniesienia na ten temat mianem sensacyjnych. Wskazuje, że jedyne, co na razie wiadomo, to fakt, że przed wizerunkiem Matki Bożej pojawiło się światło, niewytłumaczalne w sposób naturalny. Nie jest to jednak wystarczająca podstawa, by z całą pewnością stwierdzić, że Maryja ukazała nam Jezusa jako nienarodzone dziecko – zaznacza duchowny. Argumentuje, że brak naturalnego wyjaśnienia zjawiska nie oznacza jeszcze, że dokonał się cud. Zauważa zarazem, że w sprawie tej nie wypowiedziały się jeszcze ani władze sanktuarium, ani archidiecezja Miasta Meksyk, na której terenie się ono znajduje.

    Matka Boża z Guadalupe

    12 grudnia 2015-Pustynia Serca/źródło: sanctus.pl

    *********

    Adopcja Poczętego Dziecka

    Duchowa Adopcja to modlitwa zainicjowana przez ojców paulinów ponad 30 lat temu, w warszawskim kościele pod wezwaniem Świętego Ducha, który jest obecnie Sanktuarium Jasnogórskiej Matki Życia. „Istotą Duchowej Adopcji jest codzienna modlitwa za dziecko w łonie matki, trwająca przez dziewięć miesięcy. Polega ona na codziennym odmawianiu jednej tajemnicy (dziesiątki) różańca świętego oraz specjalnej, krótkiej modlitwy za dziecko, którego życie jest zagrożone”.

    „Przeżywany teraz czas realnego zagrożenia własnego życia mobilizuje do szukania sposobów jego chronienia, ale także pobudza do wzajemnej modlitwy. Jest szansą otwarcia oczu i serca – nowego spojrzenia – na najbardziej bezbronne i samotne wobec zagrożenia zagładą – życie dzieci nienarodzonych” – podkreślają paulini.

    Szczegółowe informacje o Dziele Adopcji Dziecka Poczętego można znaleźć na stronach:  centrumzawierzenia.jasnagora.pl,  www.duchowaadopcja.pl oraz  paulini.com.pl/duchowa-adopcja. Aby ułatwić codzienne zobowiązanie modlitewne można też skorzystać z aplikacji na telefon „Adoptuj życie” stworzonej przez Fundację Małych Stópek. Dzięki aplikacji można zobaczyć, jak dziecko codziennie rośnie, są również zdjęcia USG, które towarzyszą w każdym dniu modlitwy.

    Dzień Świętości Życia został ustanowiony w Kościele w Polsce w 1998 r. w odpowiedzi na apel św. Jana Pawła II zawarty w encyklice „Evangelium Vitae” ogłoszonej 25 lat temu, 25 marca 1995 roku. Papież napisał w niej m.in., że „Człowiek i jego życie jawią się nam jako jeden z najwspanialszych cudów stworzenia…” (Evangelium Vitae, 84). Dzień Świętości Życia przypada dziewięć miesięcy przed Bożym Narodzeniem.  Jego celem jest budzenie wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia na każdym jego etapie oraz zwrócenie uwagi na potrzebę szczególnej troski o nie.

    MODLITWA W INTENCJI OBRONY ŻYCIA

    (do odmawiania po Koronce do Bożego Miłosierdzia)

    O Maryjo, jutrzenko nowego świata, Matko żyjących, Tobie zawierzamy sprawę życia: spójrz, o Matko, na niezliczone rzesze dzieci, którym nie pozwala się przyjść na świat, ubogich, którzy zmagają się z trudnościami życia, mężczyzn i kobiet – ofiary nieludzkiej przemocy, starców i chorych zabitych przez obojętność albo fałszywą litość.

    Spraw, aby wszyscy wierzący w Twojego Syna potrafili otwarcie i z miłością głosić ludziom naszej epoki Ewangelię życia. Wyjednaj im łaskę przyjęcia jej jako zawsze nowego daru, radość wysławiania jej z wdzięcznością w całym życiu oraz odwagę czynnego i wytrwałego świadczenia o niej, aby mogli budować, wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli, cywilizację prawdy i miłości na cześć i chwałę Boga Stwórcy, który miłuje życie.

    Jan Paweł II
    Encyklika Evangelium vitae, 105

    *********

    Codzienna modlitwa Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego,
    towarzysząca dziesiątce różańca: 

    Panie Jezu,
    za wstawiennictwem Twojej Matki, Maryi,
    która urodziła Cię z miłością
    oraz za wstawiennictwem św. Józefa, człowieka zawierzenia,
    który opiekował się Tobą po narodzeniu,
    proszę Cię w intencji tego nie narodzonego dziecka, które duchowo adoptowałem,
    a które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady.
    Proszę, daj rodzicom miłość i odwagę,
    aby swoje dziecko pozostawili przy życiu,
    które Ty sam mu przeznaczyłeś.
    Ame
    n.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego
    materdolorosa.pl

    ***

    Istota Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Duchowa adopcja jest przyjęciem w modlitewną opiekę jednego dziecka, któremu grozi śmierć w łonie matki. Imię tego dziecka jest znane jedynie samemu Bogu. Modlitwą oganiamy nie tylko poczęte dziecko, ale również jego rodziców, aby przyjęli je z miłością i dobrze wychowali. Zobowiązanie do takiej modlitwy podejmowane jest przez konkretną osobę na dziewięć miesięcy od chwili poczęcia do urodzenia.

    Duchowa adopcja, wypływająca z idei miłosiernej miłości dla istoty najmniejszej i całkowicie bezbronnej, jest bezpośrednim powierzeniem Panu Bogu tego adoptowanego duchowo dziecka w modlitwie, błaganiu o zmianę myślenia jego rodziców, w prośbach, aby wypełnieni miłością nie zamykali się na nowe życie,nie bali się zubożenia tym życiem. Bo miłość, gdy się nią dzielisz, gdy nią obdarzasz jest jak chleb – takiej miłości i takiego chleba przybywa (Matka Teresa z Kalkuty).

    Duchowa Adopcja

    Może ją podjąć każdy człowiek:

    • obejmuje jedno dziecko i jego rodziców, o których wie tylko Bóg
    • trwa przez dziewięć miesięcy

    Warunki

    • codzienna modlitwa – jeden dziesiątek różańca
    • dobrowolne postanowienia, np.: post, Komunia św., pomoc potrzebującym, walka ze złym przyzwyczajeniem,
    • modlitwa w intencji uratowania życia dziecka

    Modlitwa codzienna

    Panie Jezu – za wstawiennictwem Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością, oraz za wstawiennictwem św. Józefa, człowieka zawierzenia, który opiekował się Tobą po urodzeniu – proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka, które duchowo adoptowałem, a które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady. Proszę, daj rodzicom miłość i odwagę, aby swoje dziecko pozostawili przy życiu, które Ty sam mu przeznaczyłeś. Amen.

    Treść przyrzeczenia

    “Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”. Najświętsza Panno, Bogarodzico Maryjo, wszyscy Aniołowie i Święci. Wiedziony(a) pragnieniem niesienia pomocy w obronie nienarodzonych, ja (N.N.), postanawiam mocno i przyrzekam, ze od dnia (…) biorę w Duchową Adopcję jedno dziecko, którego imię jedynie Bogu jest wiadome, aby przez dziewięć miesięcy, każdego dnia, modlić się o uratowanie jego życia oraz o sprawiedliwe i prawe życie po urodzeniu. Tymi modlitwami będą:

    • jedna tajemnica Różańca;
    • modlitwa, która dziś po raz pierwszy odmówię;
    • ewentualne dobrowolne postanowienie(a): .…………………………..”

    www.duchowaadopcja.com.pl

    ze strony parafii Matki Bożej Bolesnej w Jawiszowicach

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Duchowa adopcja to dziewięciomiesięczna modlitwa w intencji życia zagrożonego w łonie matki. Dla Polaków jest ona także formą osobistego wypełnienia Jasnogórskich Ślubów Narodu. Polega na indywidualnym modlitewnym zobowiązaniu podjętym w intencji dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki. Osoba odmawia jedną dowolnie wybraną tajemnicę “Różańca” i specjalną modlitwę w intencji dziecka i jego rodziców. Do modlitwy wierni mogą dołączyć dodatkowe wyrzeczenie, np. post czy działania charytatywne.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Mocne świadectwo byłej aborcjonistki: „Sprzedawałam kobietom kłamstwa”

    Była dyrektorką w amerykańskiej organizacji zarządzającej klinikami aborcyjnymi Planned Parenthood. Abby Johnson w wywiadzie dla portalu aleteia, podzieliła się swoim świadectwem, w którym opowiedziała o tym, jak stała się zwolenniczką ochrony życia. Abby Johnson jest autorką książki, na podstawie której powstał film „Nieplanowane”.

    – Moja historia to opowieść o miłości Boga i o cudach, jakie zdziałał w moim życiu – mówiła Abby Johnson

    – Nie mogę uwierzyć, że moje życie zostało opowiedziane w filmie, że widzowie oglądają i analizują to, co we mnie było najgorsze, ale też dostrzegają moją wrażliwość. Poniekąd otwieram się po raz kolejny. Ale, kiedy patrzę na to z dystansu, czuję także, że jest w tym coś wyjątkowego. Przecież moja historia to również opowieść o miłości Boga i o cudach, jakie zdziałał w moim życiu — dodawała 

    – Nie ma dnia, w którym nie pomyślałabym o tym dziecku, które straciło wtedy życie i o jego matce. Wierzę też, że tamto życie trwa w wieczności. Modlę się i za to dziecko, i za tę matkę – opowiadała

    – To była chwila, w której zobaczyłam, jak malutkie dziecko rozpaczliwie walczy o swoje życie. Zrozumiałam wtedy, że sprzedawałam innym kobietom kłamstwa. Prawda jest taka, że gdy kobieta zachodzi w ciążę, w jej macicy naprawdę powstaje życie, tam pojawia się człowiek. Biorąc udział w aborcji, widziałam, jak to życie umiera. Widziałam to na własne oczy. – zaznaczała Johnson

    – W zasadzie to był proces. Zaczęło się już wtedy, gdy moja przełożona naciskała na mnie, by w mojej klinice wzrosła liczba aborcji. Z jej punktu widzenia chodziło po prostu o wzrost dochodów Planned Parenthood, bo aborcje to najbardziej korzystna finansowo usługa. Kolejnym etapem, gdy pojawiły się wątpliwości, była zapowiedź jednej z partnerskich klinik, że powstanie ośrodek, w którym aborcje będą wykonywane po 24. tygodniu ciąży. Do późnych aborcji byłam zawsze nastawiona negatywnie i w mojej klinice takich w ogóle nie wykonywano. Natomiast ten moment, w którym wzięłam udział w aborcji, to był już punkt kulminacyjny. Gdy zobaczyłam, co dzieje się z dzieckiem na ekranie ultrasonografu, gdy lekarz wprowadził do macicy kaniulę, wiedziałam już, że nie mogę dłużej pracować w Planned Parenthood — mówiła.

    – Miałam do czynienia z kobietami, które podejmowały decyzje o aborcji. Często z nimi rozmawiałam, byłam ich konsultantką. Opisałam wiele takich rozmów w swojej książce. Jakie są moje wnioski? Kobiety nie chcą aborcji. Nawet jeśli się na nią decydują, to nie jest żaden wybór. Nie ma czegoś takiego jak postawa „pro-choice”. Ich decyzja o aborcji wynika raczej z braku wyboru. W wielu przypadkach chodzi o brak środków na utrzymanie dziecka, brak wsparcia ze strony bliskich, które jest potrzebne każdej kobiecie w ciąży i po urodzeniu dziecka. Towarzyszy temu presja innych osób, które zamiast pomóc takiej kobiecie, namawiają ją do aborcji, czyli odrzucenia dziecka – wyjaśniała

    – W Planned Parenthood powtarzano mi, że obrońcy życia są okropni. Sama zresztą dostawałam pogróżki w związku ze swoją pracą w klinice aborcyjnej, co dopełniało ten negatywny obraz. – dodawała

    – Mogę śmiało powiedzieć, że to miłość wyprowadziła mnie z kliniki aborcyjnej — powiedziała.

    Fronda.pl/wpolityce.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Księża Pallotyni z Regi Bożego Miłosierdzia we Francji, do której należę, mają teraz wizytację Ks. Generała z Radą Generalną z Rzymu. W tym czasie zastępuje mnie ksiądz Proboszcz Tadeusz Dec z Archidiecezji Przemyskiej. 

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA – 4 KWIETNIA

    MSZA ŚWIĘTA W KAPLICY IZBIE JEZUSA MIŁOSIERNEGO O GODZ. 19.00

    PO MSZY ŚW. – GODZINNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM W INTENCJI KAPŁANÓW

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD

    ___________________________________________________

    fot. parafia Matki Bożej Frydeckiej/Jaworzynka

    ***

    Modlitwa za kapłanów

    Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, aby głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni. Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie. Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.

    ***

    Nowenna Pompejańska za Kapłanów: 1 kwietnia – 24 maja 2021 r.

    ***

    Zachęcamy, a jednocześnie prosimy Was o podjęcie wyzwania – walki o świętość życia Kapłanów. Pragniemy zaprosić Was do modlitwy z prośbą o światło, moc i mądrość Ducha Świętego dla Kapłanów, aby sprostali znakom czasu i pułapkom szatana. Dziś potrzebujemy Waszego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek… (www.zakaplanow.pl)

    ***

    DUCHOWE DZIEŁO ADOPCJI KAPŁANÓW – DDAK.PL

    „Gdyby nie było Sakramentu Kapłaństwa nie mielibyśmy PANA wśród nas”. (św. J. M.  Vianney)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Gdybym jako student miał taką wiedzę, nie dałbym się wyświęcić na kapłanao. Pio

    Ojciec Pio: Gdybym jako student miał taką wiedzę, nie dałbym się wyświęcić na kapłana

    fot. Domena publiczna / Wikimedia Commons

    ***

    Nie ma takich słów, które w pełni oddałyby powołanie do kapłaństwa. Owa złożona w sercu ludzkim iskra Boża wymyka się wszelkim definicjom. Świadczy o tym następująca anegdota z życia Ojca Pio. Kiedy pewnego razu został zapytany, czy gdyby urodził się powtórnie, zostałby kapucynem i kapłanem, odpowiedział: “Tak, zostałbym znów kapucynem, ale nie kapłanem, ponieważ jestem niegodny reprezentować Jezusa na ziemi. Każdego rana drżę i cierpię na myśl, że mam Go uśmiercić i ukrzyżować, aby potem złożyć w ofierze Ojcu Niebieskiemu. Gdybym jako student miał taką wiedzę, jaką mam teraz, nie dałbym się wyświęcić na kapłana”.

    Kapłaństwo jest miłością Najświętszego Serca Jezusowego. Kapłan to monstrancja, ma pokazywać Jezusa. Sam musi zniknąć, aby Go ukazać. “Patrzcie na swoją godność, bracia kapłani – apelował św. Franciszek z Asyżu – i bądźcie świętymi, bo On jest święty. I jak Pan Bóg ze względu na tę posługę uczcił was ponad wszystkich ludzi, tak i wy więcej od innych kochajcie Go, szanujcie i czcijcie. Wielkie to nieszczęście i pożałowania godna słabość, że gdy macie Go wśród siebie obecnego, zajmujecie się czymś innym na świecie. Niech zatrwoży się cały człowiek, niech zadrży cały świat i niech rozraduje się niebo, gdy na ołtarzu w rękach kapłana jest Chrystus, Syn Boga Żywego”.

    Dar z własnego życia

    Dzisiaj ofiara krzyża wciąż trwa, choć dokonuje się w sposób bezkrwawy w każdej mszy świętej. Jest stale uobecniana dzięki kapłanom, którym została zlecona posługa uświęcania, sprawowania sakramentów, nauczania i kierowania Ludem Bożym. “Za pośrednictwem kapłana – pisał Jan Paweł II – sam Chrystus w sposób tajemniczy składa siebie w ofierze, oddając Ojcu dar własnego życia, złożony ongiś na krzyżu. W Eucharystii nie zawiera się jedynie wspomnienie ofiary złożonej raz na zawsze na Kalwarii. Ta ofiara powraca jako aktualna, ponawiając się sakramentalnie w każdej wspólnocie, która ją składa przez ręce konsekrowanego szafarza”.

    By zrozumieć istotę daru kapłaństwa, warto sięgnąć do słów patrona proboszczów, św. Jana Marii Vianneya z Ars: “Gdyby nie było sakramentu kapłaństwa, nie mielibyśmy Pana wśród nas. Kto bowiem włożył Go do tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął wasze dusze do społeczności Kościoła, kiedyście się narodzili? Kapłan. Kto karmi je, by miały siłę do ziemskiego pielgrzymowania? Kapłan. Kto przygotowuje je, aby mogły stanąć przed Bogiem, wykąpane w krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan. Zawsze kapłan. A kiedy dusza popadnie w grzech śmiertelny, kto ją wskrzesi do życia? Tylko kapłan.

    Nie znajdziecie żadnego dobra, które pochodzi od Boga, żeby za nim nie stał kapłan. Spróbujcie wyspowiadać się przed Matką Bożą albo przed którymś z aniołów. Rozgrzeszą was? Nie. Czy mogą dać wam Ciało i Krew Pańską? Nie. Najświętsza Maryja Panna nie ma władzy sprowadzenia swego Syna do Hostii. Choćby stanęło przed wami dwustu aniołów, nie mają oni władzy odpuszczania wam grzechów.

    O, kapłan to coś wielkiego! Gdyby samego siebie pojął, skonałby. Kapłan pojmie siebie dobrze dopiero w niebie. Ten sakrament wynosi człowieka do Boga. Spotykając kapłana i anioła, kapłana pozdrowiłbym jako pierwszego. Anioł jest przyjacielem Boga, lecz kapłan Go zastępuje. Jakie to nieszczęsne – kapłan pozbawiony duchowości! Lecz ona wymaga wyciszenia, milczenia, rekolekcji. To, co nam, kapłanom, przeszkadza zostać świętymi, to brak rozważań. Nie zastanawiamy się nad sobą, nie wiemy, co robimy. Trzeba nam rozważań, modlitwy, zjednoczenia z Bogiem!”.

    Wyjątkowa celebracja

    Ojciec Pio dobrze wiedział, z czym wiąże się powołanie, które otrzymał. Z wielkim zaangażowaniem wypełniał więc swoją posługę: celebrowanie mszy, sprawowanie sakramentu pojednania i kierownictwo duchowe. Te trzy działania właściwe są każdemu kapłanowi, lecz w tym przypadku według papieża Jana Pawła II zostały rozwinięte w najwyższym stopniu. Stygmatyk bardzo sobie cenił możliwość odprawiania Eucharystii, zwłaszcza w obecności wiernych. Było to sensem jego życia, spełnieniem powołania. W ten sposób oddziaływał na innych. Największe i najgłośniejsze nawrócenia nastąpiły właśnie podczas składania przez niego ofiary na ołtarzu. Msza święta była sercem jego kapłaństwa: źródłem i szczytem, fundamentem i centrum życia oraz działania.

    15 kwietnia 1949 roku Ettore Bernabei w dzienniku “Il domani d’Italia” napisał artykuł pt.: “Msza Ojca Pio”, w którym zamieścił następującą relację: “Ojciec Pio powoli zbliżył się do ołtarza i z twarzą pochyloną nad kielichem rozpoczął ofiarę Ciała i Krwi Chrystusa. Zdjął swoje do połowy obcięte czarne rękawice, które zakrywają rany dłoni, i rozkładając ramiona w żarliwej prośbie Orate fratres, ukazał czerwień świeżej krwi błyszczącej w migoczącym świetle świec.

    Modliło się z nim, wcale nie czując ciężaru ani ciała, ani świata, ani nawet żadnego z najbardziej dotkliwych zmartwień: modliło się z niewymownym bólem ofiary krzyża. Tego czerwcowego poranka, tak jak przez trzydzieści już lat, Ojciec Pio nie odprawiał rytu, lecz doświadczał w ciele cierpień ludzkości, przeżywał w duszy karę za wszystkie grzechy ludzi. Od konsekracji do komunii po jego woskowej cerze spływały do kielicha duże łzy. Przy spożywaniu Komunii Świętej jego ciało zdawało się być wzburzone nawałnicą szlochania.

    Gdy Ojciec Pio ruszył w stronę zakrystii, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że upłynęły prawie dwie godziny. Wszyscy, którzy przebywali ze mną w małym kościele Matki Bożej Łaskawej, w modlitwie towarzyszyli mu we wchodzeniu na Kalwarię i pozostali u stóp krzyża, na nowo utwierdzając się w wierze i nadziei”.

    Świadectwo to wskazuje, że Ojciec Pio dogłębnie uczestniczył w męce Chrystusa. Był Jego obrazem od pierwszej do ostatniej odprawionej przez siebie Eucharystii. Po śmierci Stygmatyka dziennik “L’Osservatore Romano” pisał: “Do ostatka cierpiący na astmę i zapalenie oskrzeli, wyczerpany pokutą, Ojciec Pio żył, wypełniając swoją posługę: pozwolono mu na odprawianie mszy świętej na siedząco, do konfesjonału udawał się na wózku inwalidzkim, gdyż nie mógł utrzymać się na nogach, lecz nie chciał zrezygnować z misji i obowiązku każdego kapłana, szafarza łaski i Bożego miłosierdzia. Jego konfesjonał był trybunałem miłosierdzia i stanowczości. Nawet ci, którzy zostali odesłani bez rozgrzeszenia, w większości pragnęli powrócić, aby odnaleźć pokój i zrozumienie, podczas gdy już właśnie w tym rozpoczął się dla nich nowy okres życia duchowego”.

    Więcej niż sława

    Papież Paweł VI w 1971 roku powiedział o Ojcu Pio: “Spójrzcie, jak był sławny! Jak wielką światową klientelę zgromadził wokół siebie! Ale dlaczego? Czy może dlatego, że był filozofem, mędrcem albo dysponował wielkimi środkami? Nie! Dlatego, że pokornie odprawiał mszę świętą, spowiadał od rana do wieczora i był, trudno to wyrazić słowami, naznaczonym stygmatami przedstawicielem naszego Pana”. Sam Ojciec Pio mawiał, że pośród ludzi jest bratem, na ołtarzu ofiarą, a w konfesjonale sędzią.

    Kapłaństwo Ojca Pio wydaje się być nadzwyczajne ze względu na dary, które otrzymywał od chwili, gdy przyszedł na świat. Wynika to z jego zwierzeń wyjawionych w szczerej rozmowie na osobiste tematy z duchowymi dziećmi, jak również z listów: “Już od momentu narodzin Jezus ukazał mi szczególne znaki swojego upodobania we mnie i dał mi poznać, że będzie nie tylko moim Zbawicielem, moim największym dobroczyńcą, lecz także najwierniejszym przyjacielem, szczerym i od serca, nieskończoną miłością, pocieszeniem, radością, otuchą, całym moim skarbem”.

    Potwierdzeniem tych słów są notatki pozostawione przez jego kierownika duchowego, o. Agostina z San Marco in Lamis, z których można się dowiedzieć, że Ojciec Pio już od dzieciństwa spotykał się na co dzień z Maryją i Jezusem: “Ekstazy i wizje zaczęły się u niego w piątym roku życia, gdy przyszło mu na myśl po raz pierwszy, żeby ofiarować się Panu i gdy jeszcze wierzył, że jest to całkiem naturalne i zdarza się wszystkim”.

    Przesłanie na dziś

    Kapłan sprawuje Eucharystię in persona Christi: uosabiając Chrystusa. Jego kapłaństwo rodzi się podczas mszy świętej (ponieważ wtedy ten sakrament jest udzielany), wypełniane jest dla niej (bo sprawuje ją każdego dnia) i za nią szczególnie odpowiada (powinien dbać o to, aby sacrum nie przerodziło się w profanum). Dzięki otrzymanemu powołaniu, jak nikt inny, ma jedyną w swoim rodzaju możliwość kłócenia się z Panem Bogiem o grzesznika. Warto przypomnieć sobie, jak wielką odwagę mieli prorocy walczący o tych, którzy już nawet sami o sobie nie pamiętali. Przykładem niech będzie Abraham mówiący Bogu, że jeśli odrzuci jego pobratymców, musi i jego wymazać z księgi życia, gdyż on jest jednym z nich.

    W dobie wielkiego zamieszania we współczesnym świecie trzeba się modlić o nowe, święte powołania do służby Bożej, za wszystkich kapłanów, opiekunów duchowych Grup Modlitwy, proboszczów… Nie należy jednak patrzeć tylko na ich osobiste przymioty, lecz na powołanie, posługę i zadania. Wsparcie kapłanów dobrym słowem, modlitwą i zaangażowaniem przełoży się na wspólne dobro.

    o. Robert Krawiec OFMCap/z dwumiesięcznika “Głos Ojca Pio”/DEON.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA – 5 KWIETNIA

    Adoracja Najświętszego Sakramentu

    fot. opoka.pl

    ***

    18.00 ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/ SPOWIEDŹ ŚW.

    18.30 NABOŻEŃSTWO DROGI KRZYŻOWEJ

    MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00 W INTENCJI PRZEBŁAGALNEJ ZA GRZECHY NASZE I GRZECHY CAŁEGO ŚWIATA

     Adobe Stock

    ***

    W piątek 10 czerwca 1675 r., po oktawie Bożego Ciała, miało miejsce ostatnie objawienie Jezusowego Serca św. Małgorzacie Marii. Jezus powiedział do niej: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że nie szczędziło niczego aż do zupełnego wyniszczenia się dla okazania im miłości, a w zamian za to doznaje od większości ludzi tylko gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw, jakie oddają mu w tym Sakramencie Miłości. Dlatego żądam, aby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto ku czci Mojego Serca i na wynagrodzenie Mi przez komunię i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznaję”.

    __________________________________________

    Pierwsze piątki miesiąca.

    Czemu służy ta praktyka i jak najlepiej ją wypełniać?

    Już przystępując do Pierwszej Komunii Świętej dzieci zobowiązują się do uczestnictwa w 9. Pierwszych Piątkach miesiąca. Praktykę, stosowaną już od 1673 roku, gdy Świętej Małgorzacie Marii Alacoque objawił się Pan Jezus, Kościół propaguje w celu pogłębienia życia religijnego wszystkich wiernych. Czemu służy ta praktyka i jak najlepiej ją wypełniać?

    Serce niegdyś rozumiano jako wolę. A zatem Wolna Wola naszego Umiłowanego Nauczyciela poddała się zupełnie Woli Ojca. Przykład Chrystusa jest wzorem postępowania dla wszystkich chrześcijan. Nasze cierpienia winniśmy składać na Niepokalane Ręce Matki Zbawiciela. Prosić Matkę naszego Pana, aby te serca, przepełnione współczuciem wobec Mąk Jej Syna Jezusa zaniosła przed Tron Przenajświętszej Trójcy.

    Aby okazanej ludziom Bożej Miłości zadośćuczynić za grzechy ,,gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw” (Chrystus do Świętej Małgorzaty) należy w tym dniu.

    1. Być w stanie łaski uświęcającej albo wyspowiadać się (w intencji wynagradzającej Niepokalanemu Sercu Maryi, aby połączyć praktykę pierwszego piątku i pierwszej soboty miesiąca).

    2. Uczestniczyć w piątek we Mszy Świętej celebrowanej w intencji wynagradzającej Najświętszemu Sercu Pana Jezusa.

    3. Przyjąć Komunię Świętą.

    4. Odmówić Litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa.

    5. W miarę możliwości odprawić godzinną adorację Najświętszego Sakramentu.

    Wszystkim czczącym Najświętsze Serce Pana Jezusa i rozpowszechniającym Jego kult, Król Nieba i Ziemi przez Świętą Małgorzatę Marię Pan Jezus składa 12 obietnic:

    1. Dam im łaski, potrzebne w ich stanie.

    2. Ustalę pokój w ich rodzinach.

    3. Będę ich pocieszał w utrapieniach.

    4. Będę ich pewną ucieczką w życiu, a szczególnie w godzinę śmierci.

    5. Będę im błogosławił w ich przedsięwzięciach.

    6. Grzesznicy znajdą w mym Sercu źródło i ocean miłosierdzia.

    7. Dusze oziębłe staną się gorliwymi.

    8. Dusze gorliwe prędko dojdą do doskonałości.

    9. Będę błogosławił domom, w których wizerunek Serca mojego będzie czczony.

    10. Osoby, które będą to nabożeństwo rozszerzały, będą miały imię swoje wypisane w Sercu moim.

    11. Dam kapłanom dar wzruszania serc nawet najzatwardzialszych.

    12. W nadmiarze miłosierdzia Serca mojego przyrzekam tym wszystkim, którzy będą komunikować w pierwsze piątki miesiąca przez dziewięć miesięcy z rzędu w intencji wynagrodzenia, że miłość moja udzieli łaskę pokuty, iż nie umrą w mojej niełasce, ani bez Sakramentów świętych, a Serce moje będzie im pewną ucieczką w ostatniej godzinie życia.

    NP/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________

    PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA – 6 KWIETNIA

    17.00 SPOWIEDŹ ŚW.

    18.00 – MSZA ŚW. WIGILIJNA Z III NIEDZIELI WIELKIEGO POSTU

    PO MSZY ŚWIĘTEJ

    NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO

    NIEPOKALANEMU SERCU MARYI

    This image has an empty alt attribute; its file name is NSM.jpg

    *****

    Wielka obietnica

    Siedem lat po zakończeniu fatimskich objawień Matka Boża zezwoliła siostrze Łucji na ujawnienie treści drugiej tajemnicy fatimskiej. Jej przedmiotem było nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi.
    10 grudnia 1925r. objawiła się siostrze Łucji Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem i pokazała jej cierniami otoczone serce.

    Słowa Dzieciątka Jezus:
    Miej współczucie z Sercem Twej Najświętszej Matki, otoczonym cierniami, którymi niewdzięczni ludzie je wciąż na nowo ranią, a nie ma nikogo, kto by przez akt wynagrodzenia te ciernie powyciągał.

    Słowa Najświętszej Maryi:
    Córko moja, spójrz, Serce moje otoczone cierniami, którymi niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewierności stale ranią. Przynajmniej ty staraj się nieść mi radość i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w godzinie śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia do tych wszystkich, którzy przez pięć miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię świętą, odmówią jeden Różaniec i przez piętnaście minut rozmyślania nad piętnastu tajemnicami różańcowymi towarzyszyć mi będą w intencji zadośćuczynienia.

    Dlaczego pięć sobót wynagradzających?

    Córko moja – powiedział Pan Jezus – chodzi o pięć rodzajów zniewag, którymi obraża się Niepokalane Serce Maryi:

    1. Obelgi przeciw Niepokalanemu Poczęciu,
    2. Przeciw Jej Dziewictwu,
    3. Przeciw Jej Bożemu Macierzyństwu,
    4. Obelgi, przez które usiłuje się wpoić w serca dzieci obojętność, wzgardę, a nawet nienawiść wobec nieskalanej Matki,
    5. Bluźnierstwa, które znieważają Maryję w Jej świętych wizerunkach.

    WARUNKI ODPRAWIENIA NABOŻEŃSTWA

    PIĘCIU PIERWSZYCH SOBÓT MIESIĄCA

    Warunek 1
    Spowiedź w pierwszą sobotę miesiąca

    Siostra Łucja przedstawiła Panu Jezusowi trudności, jakie niektóre dusze miały co do spowiedzi w sobotę i prosiła, aby spowiedź święta mogła być osiem dni ważna. Jezus odpowiedział: Może nawet wiele dłużej być ważna pod warunkiem, ze ludzie są w stanie łaski, gdy Mnie przyjmują i ze mają zamiar zadośćuczynienia Niepokalanemu Sercu Maryi.

    Do spowiedzi należy przystąpić z intencją zadośćuczynienia za zniewagi wobec Niepokalanego Serca Maryi. W kolejne pierwsze soboty można przystąpić do spowiedzi w intencji wynagrodzenia za jedną z pięciu zniewag, o których mówił Jezus. Można wzbudzić intencję podczas przygotowania się do spowiedzi lub w trakcie otrzymywania rozgrzeszenia.

    Przed spowiedzią można odmówić taką lub podobną modlitwę:

    Boże, pragnę teraz przystąpić do świętego sakramentu pojednania, aby otrzymać przebaczenie za popełnione grzechy, szczególnie za te, którymi świadomie lub nieświadomie zadałem ból Niepokalanemu Sercu Maryi. Niech ta spowiedź wyjedna Twoje miłosierdzie dla mnie oraz dla biednych grzeszników, by Niepokalane Serce Maryi zatriumfowało wśród nas.

    Można także podczas otrzymywania rozgrzeszenia odmówić akt żalu:

    Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu, szczególnie za moje grzechy przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.

    Warunek 2

    Komunia św. w pierwszą sobotę miesiąca

    Po przyjęciu Komunii św. należy wzbudzić intencję wynagradzającą. Można odmówić taką lub inna modlitwę:

    Najchwalebniejsza Dziewico, Matko Boga i Matko moja! Jednocząc się z Twoim Synem pragnę wynagradzać Ci za grzechy tak wielu ludzi przeciw Twojemu Niepokalanemu Sercu. Mimo własnej nędzy i nieudolności chcę uczynić wszystko, by zadośćuczynić za te obelgi i bluźnierstwa. Pragnę Najświętsza Matko, Ciebie czcić i całym sercem kochać. Tego bowiem ode mnie Bóg oczekuje. I właśnie dlatego, że Cię kocham, uczynię wszystko, co tylko w mojej mocy, abyś przez wszystkich była czczona i kochana. Ty zaś, najmilsza Matko, Ucieczko grzesznych, racz przyjąć ten akt wynagrodzenia, który Ci składam. Przyjmij Go również jako akt zadośćuczynienia za tych, którzy nie wiedzą, co mówią, w bezbożny sposób złorzeczą Tobie. Wyproś im u Boga nawrócenie, aby przez udzieloną im łaskę jeszcze bardziej uwydatniła się Twoja macierzyńska dobroć, potęga i miłosierdzie. Niech i oni przyłączą się do tego hołdu i rozsławiają Twoją świętość i dobroć, głosząc, że jesteś błogosławioną miedzy niewiastami, Matką Boga, której Niepokalane Serce nie ustaje w czułej miłości do każdego człowieka. Amen.

    Warunek 3

    Różaniec wynagradzający w pierwszą sobotę miesiąca

    Po każdym dziesiątku należy odmówić Modlitwę Anioła z Fatimy. Akt wynagrodzenia:

    O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba i pomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia.

    Zaleca się odmówienie Różańca wynagradzającego za zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi. Odmawia się go tak jak zwykle Różaniec, z tym, że w „Zdrowaś Maryjo…” po słowach „…i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus” włącza się poniższe wezwanie, w każdej tajemnicy inne:

    Zachowaj i pomnażaj w nas wiarę w Twoje Niepokalane Poczęcie!
    Zachowaj i pomnażaj w nas wiarę w Twoje nieprzerwane Dziewictwo!
    Zachowaj i pomnażaj w nas wiarę w Twoją rzeczywistą godność Matki Bożej!
    Zachowaj i pomnażaj w nas cześć i miłość do Twoich wizerunków!
    Rozpłomień we wszystkich sercach żar miłości i doskonałego nabożeństwa do Ciebie!

    Warunek 4

    Piętnastominutowe rozmyślanie nad jedną z dwudziestu tajemnic różańcowych w pierwszą sobotę miesiąca

    (Jeden z przykładów rozmyślania nad pierwszą tajemnicą radosną)

    1. Najpierw odmawia się modlitwę wstępną:
    Zjednoczony ze wszystkimi aniołami i świętymi w niebie, zapraszam Ciebie, Maryjo, do rozważania ze mną tajemnic świętego różańca, co czynić chcę na cześć i chwałę Boga oraz dla zbawienia dusz.

    2. Należy przypomnieć sobie relację ewangeliczną (Łk 1,26 – 38). Odczytaj tekst powoli, w duchu głębokiej modlitwy.

    3. Z pokora pochyl się nad misterium swojego zbawienia objawionym w tej tajemnicy różańcowej. Rozmyślanie można poprowadzić według następujących punktów:
    a. rozważ anielskie przesłanie skierowane do Maryi,
    b. rozważ odpowiedź Najświętszej Maryi Panny,
    c. rozważ wcielenie Syna Bożego.

    4. Z kolei zjednocz się z Maryją w ufnej modlitwie. Odmów w skupieniu Litanię Loretańską. Na zakończenie dodaj:
    Niebieski Ojcze, zgodnie z Twoją wolą wyrażoną w przesłaniu anioła, Twój Syn Jednorodzony stał się człowiekiem w łonie Najświętszej Dziewicy Maryi. Wysłuchaj moich próśb i dozwól mi znaleźć u Ciebie wsparcie za Jej orędownictwem, ponieważ z wiarą uznaję Ją za prawdziwą Matkę Boga. Amen.

    5. Na zakończenie wzbudź w sobie postanowienia duchowe.

    Będę gorącym sercem miłował Matkę Najświętszą i każdego dnia oddawał Jej cześć.
    Będę uczył się od Maryi posłusznego wypełniania woli Bożej, jaką Pan mi ukazuje co dnia.
    Obudzę w sobie nabożeństwo do mojego Anioła Stróża.


    Osoby, które z różnych ważnych powodów (np. choroba) nie mogą osobiście uczestniczyć w nabożeństwie i przyjąć Komunii św. w kościele św. Piotra lub swoim lokalnym kościele, mogą łączyć się online, np. z Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem:

    https://smbf.pl/parafia/sanktuarium-na-zywo/  – w pierwszą sobotę miesiąca o godz. 18.30 pokutny różaniec fatimski (w Szkocji 17:30), następnie medytacja pierwszosobotnia, Msza św. z kazaniem i Apel Maryjny.

    *****

    WIęcej informacji na temat Nabożeństw Pięciu Pierwszych Sobót Miesiąca można znaleźć na stronie www.pierwszesoboty.pl lub na stronie www.sekretariatfatimski.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 MARCA

    TRZECIA NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

    13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU

    GORZKIE ŻALE

    SPOWIEDŹ ŚW.

    14.00 – MSZA ŚW.

    PO MSZY ŚW. KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

     Adobe Stock

    ***

    …”Jezus wyrzucił ze świątyni tych, którzy do niej nie należeli. Usunął z niej wszystko to, co było jej obce. Jezus uczynił to w świątyni materialnej, ale świątynią jest także każdy człowiek. Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście (1 Kor 3, 16-17) – pisze św. Paweł. Każdy człowiek … jest świątynią, którą sam Bóg tworzy, jeśli tylko mu na to człowiek pozwoli. Ponieważ człowiek jest świątynią Boga, jego wnętrze musi być czyste. Usunąć winien ze swego serca i myśli, ze swojego słownika i z obrazów, którym się przygląda, ale też ze swoich pragnień i spośród znajomych wszystko to i tych, co zaśmieca, co zanieczyszcza jego wnętrze, co sprawia, że inni nie widzą w nim już Boga” …

    (fragment rozważania z III Niedzieli Wielkiego Postu o. prof. Zdzisława Kijasa OFM/Tygodnik Niedziela)

    ________________________________________________________________________

    REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE

    W DNIACH OD 21 – 24 MARCA

    W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA

    NAUKI GŁOSI KS. ROMAN SZCZYPA, SALEZJANIN

    roman szczypa - misje salezjanie
    Ks. Rekolekcjonista święcenia kapłańskie przyjął w roku 2003 w Łodzi. Kilka lat temu był duszpasterzem w szkockiej parafii w Glasgow a obecnie pracuje w Młodzieżowym Ośrodku Rekolekcyjnym (Savio House) w Bollington, w Anglii.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    CZWARTEK – 21 MARCA

    GODZ. 20.00 – MSZA ŚW. – I NAUKA REKOLEKCYJNA

    Ponieważ dzisiejszego wieczoru kościół jest zajęty przez parafian św. Piotra – Msza św. i nauka rekolekcyjna będzie w sali parafialnej (wejście od strony zakrystii).

    ______________________________________________________________________________________________________________

    PIĄTEK – 22 MARCA

    GODZ. 18.00 – ADORACJA, SPOWIEDŹ ŚW.

    GODZ. 18.30 – NABOŻEŃSTWO DROGI KRZYŻOWEJ

    GODZ. 19.00 – MSZA ŚW. – II NAUKA REKOLEKCYJNA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    SOBOTA – 23 MARCA

    GODZ.17.00 – ADORACJA, SPOWIEDŹ ŚW.

    GODZ. 18.00 – MSZA ŚW. WIGILIJNA Z NIEDZIELI PALMOWEJ

    III NAUKA REKOLEKCYJNA

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Odpusty, które można uzyskać tylko w Wielkim Poście.

    Usuwają bolesne skutki grzechów

    Te odpusty uzyskasz tylko w Wielkim Poście. Usuwają bolesne skutki grzechów

    fot. Depositphotos.com

    ***

    Najważniejsze zadanie na Wielki Post to nawrócenie: czas łaski, dni, w których Bóg jest blisko i czeka na nas ze swoją miłością i miłosierdziem. Wśród wszystkich pomocy, z których możemy skorzystać w czasie Wielkiego Postu, są też możliwe do uzyskania za wielkopostne czynności odpusty zupełne.

     Czym jest odpust zupełny? To darowanie kar za odpuszczone już w sakramencie pokuty grzechy – a prościej mówiąc, boże usuwanie konsekwencji naszych grzechów, które dotykają nas samych, naszych bliskich i świat. 

    Jaki jest skutek odpustu zupełnego?

    Odpust można ofiarować za siebie lub za osobę zmarłą. Jeśli ofiarujemy go za siebie, uwalniamy się od konsekwencji grzechów, które popełniliśmy, a które mogą sprawiać, że nasze życie jest pełne trudności i cierpienia. Gdy ofiarujemy go za osobę zmarłą i spełnimy warunki do uzyskania odpustu zupełnego, wymieniony przez nas zmarły, który po śmierci nie trafił jeszcze do nieba, ale oczyszcza się przed wejściem do niego w czyśćcu,  zostaje, obrazowo mówiąc, natychmiast przeniesiony do nieba.

    Odpusty, które można uzyskać w Wielkim Poście:

    By uzyskać odpust zupełny, trzeba spełnić kilka warunków: należy być w stanie łaski uświęcającej (lub się wyspowiadać) i przyjąć Komunię świętą, pomodlić się w papieskich intencjach (nie trzeba ich znać) oraz zrezygnować z przywiązania do grzechów. Jakie aktywności pozwolą nam oczyścić swoje życie ze skutków grzechów w Wielkim Poście?

    1. Adoracja i ucałowanie Krzyża w trakcie liturgii Męki Pańskiej w Wielki Piątek.

    2. Odmówienie modlitwy: Oto ja, o dobry i najsłodszy Jezu – po Komunii św. przed obrazem Jezusa Chrystusa w każdy piątek Wielkiego Postu i w Wielki Piątek.

    “Oto ja, dobry i najsłodszy Jezu, upadam na kolana przed Twoim obliczem i z największą gorliwością ducha proszę Cię i błagam, abyś wszczepił w moje serce najżywsze uczucia wiary, nadziei i miłości oraz prawdziwą skruchę za moje grzechy i silną wolę poprawy. Oto z sercem przepełnionym wielkim uczuciem i z boleścią oglądam w duchu Twoje pięć ran i myślą się w nich zatapiam, pamiętając o tym, dobry Jezu, co już prorok Dawid włożył w Twoje usta: Przebodli ręce moje i nogi, policzyli wszystkie kości moje. (Ps 22, 17)”

    3. Odmówienie (lub zaśpiewanie): Przed tak wielkim Sakramentem… podczas liturgii Wieczerzy Pańskiej po Mszy św. (w Wielki Czwartek). 

    4. Odprawienie Drogi Krzyżowej. Należy spełnić następujące warunki: odprawić nabożeństwo przed stacjami Drogi Krzyżowej, która ma 14 stacji, rozważając mękę i śmierć Jezusa i przechodząc od jednej stacji do drugiej (przy publicznym odprawianiu wystarczy, aby prowadzący przechodził, jeśli wszyscy wierni nie mogą tego zrobić). Jeśli ktoś ze względu na np. chorobę nie jest w stanie przejść drogi krzyżowej, może przez pół godziny pobożnie czytać i rozważać mękę i śmierć Chrystusa. 

    5. Uczestnictwo w nabożeństwie Gorzkich Żalów: jeden raz w tygodniu w okresie Wielkiego Postu, w jakimkolwiek kościele na terenie Polski.

    DEON.pl / mł

    ________________________________________________________________________________________

    Gorzkie żale, przybywajcie!

     fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    W polskiej pobożności występuje szereg nabożeństw i pieśni, które stanowią o jej bogactwie i oryginalności. Obok kolęd i silnego wątku maryjnego szczególne miejsce w naszej duchowości zajmuje nabożeństwo do Męki Pańskiej, a zwłaszcza Gorzkie żale, które są rdzennie polskim nabożeństwem wielkopostnym, występującym tylko u nas.

    Po raz pierwszy nabożeństwo pasyjne będące pierwowzorem dzisiejszych Gorzkich żali odprawiono w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu 16 lutego 1697 r. w Warszawie. Wprowadził je proboszcz parafii Świętego Krzyża, a jego wprowadzenie nastąpiło – jak zapisano w „Księdze Protokołów Bractwa św. Rocha” – „na gorącą intencję Ich Mościów Panów Braci, którzy chcąc wedle możności Chrystusa cierpiącego i przebłogosławionego Patrona naszego św. Rocha w umartwieniu ciała naśladować, a to Jego Mościa Ks. Proboszcza pokornie upraszali, który tak święte i pobożne zamysły ordynował i wiecznymi czasy postanowił, aby takowe nabożeństwo co rok w każde niedziele Postu po nieszporze tutejszym św. Krzyża odprawiane było”.

    Obecną formę Gorzkich żali opracował promotor Bractwa św. Rocha ks. Wawrzyniec Benik w lutym 1707 r., a więc 311 lat temu. Zaś w 2. poł. XIX wieku biskupi polscy wprowadzili Gorzkie żale jako obowiązkowe nabożeństwo pasyjne w parafiach.

    Czemu ma służyć to uświęcone tradycją nabożeństwo odprawiane od początku swego istnienia przed wystawionym Najświętszym Sakramentem? Odpowiedź jest bardzo prosta i można ją streścić słowami bł. Marii od Męki Pańskiej, która mówiła, że „kto szuka Chrystusa Ukrzyżowanego, ten nie musi się niczego obawiać”.

    Św. Franciszek Salezy rozważanie Męki Pańskiej nazywa „prawdziwą szkołą miłości, najsłodszą pobudką do gorliwości”. Według niego, kiedy rozważamy słowa Pana Jezusa z krzyża: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”, sami uczymy się przebaczenia. Rozważając postawę św. Weroniki, uczymy się współczucia i pomocy cierpiącym. Nawracający się łotr na krzyżu ukazuje ogrom Bożej łaski i miłosierdzia, również w ostatniej chwili życia. Rozważanie cierpień Pana uczy nas sensu cierpienia, daje moc do niesienia krzyży i przypomina o Jego nieskończonej miłości.

    Pan Jezus wielu świętym zalecał rozważanie swej Męki i ukazywał jej zbawienne owoce.

    Św. Bernardowi z Clairvaux Pan objawił tajemnicę nieznanej bolesnej Rany swego Ramienia w takich słowach: „Miałem ranę na ramieniu, spowodowaną dźwiganiem krzyża, na trzy palce głęboką, w której widniały trzy odkryte kości. Sprawiła Mi ona większe cierpienie i ból, aniżeli wszystkie inne. Ludzie mało o niej myślą, dlatego jest nieznana, lecz ty staraj się objawić ją wszystkim chrześcijanom całego świata. Wiedz, że o jakąkolwiek łaskę prosić Mnie będą przez tę właśnie Ranę, udzielę jej. I wszystkim, którzy z miłości do tej Rany uczczą Mnie odmówieniem codziennie trzech «Ojcze nasz» i trzech «Zdrowaś Maryjo», daruję grzechy powszednie, ich grzechów ciężkich już więcej pamiętać nie będę i nie umrą nagłą śmiercią, a w chwili konania nawiedzi ich Najświętsza Dziewica i uzyskają łaskę i zmiłowanie Moje”.

    Św. Brygidzie Szwedzkiej Pan Jezus objawił, ile otrzymał ran i jak należy uczcić każdą z nich. Pewnego dnia Zbawiciel objawił się jej i rzekł: „Moje Ciało otrzymało 5480 ciosów. Jeżeli chcesz je uczcić pobożną praktyką, zmów codziennie 15 «Ojcze nasz» i 15 «Zdrowaś Maryjo» z modlitwami, których cię nauczyłem, podczas całego roku. W ten sposób w ciągu roku uczcisz każdą moją Ranę”. Dalej św. Brygida, patronka Europy, usłyszała słowa: „Trzeba wiedzieć, że choćby kto żył przez 30 lat w grzechu, lecz potem skruszonym sercem odmawiałby pobożnie te modlitwy albo przynajmniej powziął postanowienie ich odmawiania, Pan mu odpuści jego grzechy”.

    Wśród współczesnych świętych szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej odznaczała się św. Faustyna, która w swoim „Dzienniczku” odnotowuje takie słowa Pana Jezusa: „Córko Moja, rozważaj często cierpienia Moje, które dla ciebie poniosłem; a nic ci się wielkim nie wyda, co ty cierpisz dla Mnie. Najwięcej Mi się podobasz, kiedy rozważasz Moją bolesną mękę; łącz swoje małe cierpienia z Moją bolesną męką, aby miały wartość nieskończoną przed Moim Majestatem” (Dz. 1512). W innym miejscu „Dzienniczka” czytamy: „Usłyszałam głos w duszy: «Jedna godzina rozważania Mojej bolesnej męki większą zasługę ma, aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi; rozważanie Moich bolesnych ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem, a Mnie sprawia wielką radość»” (Dz. 369).

    Zmysł wiary naszych przodków, pobudzany przez Ducha Świętego, w rozważaniu Męki Pańskiej upatrywał siły do niesienia naszych codziennych krzyży i był wyrazem wdzięczności, jaką jesteśmy winni Temu, który za nas cierpiał rany. Pismo Święte uczy nas tego nabożeństwa: „Będą patrzeć na tego, którego przebili, i boleć będą nad Nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać będą nad nim, jak się płacze nad pierworodnym” (Za 12,10n). Ponieważ „Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni” (1 P 2,21-24), „a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,5).

    Śpiewajmy zatem wszyscy razem: Gorzkie żale, przybywajcie….

    ks. Zbigniew Chromy/Tygodnik Niedziela

    _______________________________________________________________

    fot. stevenneira/Cathopic/Stacja7.pl

    ***

    Uczestnicząc w nabożeństwie „Gorzkie żale” można uzyskać odpust zupełny raz w tygodniu, dowolnego dnia, w okresie Wielkiego Postu. Należy wziąć udział w nabożeństwie w kościele – nie wystarczy prywatne odmówienie „Gorzkich żali”. Aby uzyskać odpust zupełny trzeba spełnić wymagane warunki, o których przypominam poniżej.

    ________________________________________________________________________________________

    DROGA KRZYŻOWA

    fot. James Coleman/Unsplash/Stacja7.pl

    ***

    Jak uzyskać odpust zupełny za udział w Drodze Krzyżowej?

    W Wielkim Poście Kościół zachęca nas do nabożeństw pasyjnych, w szczególności Drogi Krzyżowej. Za udział w niej można uzyskać odpust zupełny, który Stolica Apostolska wyjaśnia w następujący sposób:

    • Pobożne ćwiczenie należy odprawić przed stacjami Drogi Krzyżowej prawnie erygowanymi
    • Do erygowania zaś Drogi Krzyżowej wymaga się 14 krzyży, przy których zwykło się zamieszczać z pożytkiem duchowym tyleż obrazów, przedstawiających stacje jerozolimskie
    • Zgodnie z powszechniejszym zwyczajem pobożna praktyka składa się z czternastu właściwych czytań, do których dodaje się pewne wezwania modlitewne. Do odprawienia jednak Drogi Krzyżowej wymaga się tylko pobożnego rozważania Męki i Śmierci Chrystusa. Nie jest zatem konieczne rozmyślanie poszczególnych tajemnic każdej stacji
    • Wymaga się przechodzenia od jednej stacji do drugiej. Jeżeli jednak to nabożeństwo odprawia się publicznie i wszyscy biorący udział nie mogą bez zamieszania przechodzić od stacji do stacji, wystarczy, jeżeli do poszczególnych stacji przechodzi prowadzący Drogę Krzyżową, podczas gdy inni pozostają na swoim miejscu
    • Wierni, którzy mają prawnie uzasadnioną przeszkodę, mogą uzyskać taki sam odpust, jeżeli przynajmniej przez pewien czas, na przykład przez kwadrans będą pobożnie czytać i rozważać mękę i śmierć Pana naszego, Jezusa Chrystusa.

    ***

    Warunki uzyskania odpustu zupełnego:

    • być w stanie łaski uświęcającej;
    • przyjąć w tym dniu Komunię Świętą;
    • pomodlić się w intencjach polecanych przez Ojca Świętego – ”Wierzę Boga”, ”Zdrowaś Maryjo”;
    • nie mieć w sobie przywiązania do żadnego grzechu, nawet lekkiego;

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Odpust w Kościele katolickim.

    Ile razy można go uzyskać?

    Odpust w Kościele katolickim. Ile razy można go uzyskać?

    Sąd Ostateczny – witraż z kościoła św. Barbary w Kutnej Horze w Czechach (fot. wrangel / depositphotos)

    ***

    Na czym polega odpust Kościele katolickim, jakie są warunki jego uzyskania, co oznacza odpust zupełny i cząstkowy, za kogo można ofiarować odpust, jak do odpustów pochodzono w przeszłości – wyjaśnia o. dr. hab. Marek Blaza SJ, profesor teologii w Akademii Katolickiej w Warszawie – Collegium Bobolanum.

    Jakub Kołacz SJ: W ostatnim czasie znów więcej mówimy na temat odpustów – specjalne wydarzenia, jak Rok św. Józefa są okazją do ich uzyskania. Odpusty jednak uzyskać można w listopadzie, przy okazji różnych uroczystości czy choćby co roku podczas odpustu parafialnego. Może warto przypomnieć, czym są odpusty?

    Prof. AKW, dr hab. Marek Blaza SJ: – Obecnie obowiązująca oficjalna definicja odpustu w Kościele katolickim została po raz pierwszy ogłoszona w Konstytucji apostolskiej papieża św. Pawła VI Indulgentiarum doctrina w 1967 r. i w całości zamieszczona w Katechizmie Kościoła Katolickiego z 1992 r.: „Odpust jest to darowanie wobec Boga kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi, określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych” (nr 1471)

    W przeszłości sprawa odpustów wywoływała wielkie kontrowersje. To m.in. od tej „iskry” zapalił się wielki ogień Reformacji. Skąd brały się te kontrowersje?

    – Aby zrozumieć, dlaczego odpusty wywołały tak wielkie kontrowersje, należy pamiętać, że w dużej mierze ich początki związane są z wieloletnimi praktykami pokutnymi nakładanymi za bardzo ciężkie grzechy w pierwszym tysiącleciu chrześcijaństwa. Co prawda od VI wieku można było już wielokrotnie przystępować do pokuty (wcześniej można było do niej przystąpić tylko raz w życiu!), ale była ona nadal długotrwała i uciążliwa. Jednak w tym kontekście zaczęło dochodzić do różnorakich wynaturzeń związanych z praktykami pokutnymi: bogatsi pokutnicy otrzymali możliwość wykupienia nałożonej pokuty za określoną sumę pieniędzy, np. rok postu można było zamienić na określoną opłatę. Te zamiany nie ograniczały się jedynie do pieniędzy. Można było bowiem 3 dni postu zamienić na recytację 50 psalmów. Tego rodzaju wynaturzenia osłabiały prawdziwego ducha pokuty i nawrócenia.

    – Wreszcie problematyczną stawała się sytuacja, kiedy pokutnik zmarł, nie odprawiwszy do końca swojej pokuty. W takiej sytuacji uważano, że musi on ją dokończyć już po śmierci. Stąd od początku II tysiąclecia chrześcijaństwa starano się, aby jednak owa kara będąca konsekwencją grzechów mogła zostać odpokutowana już za życia. Od XI w. takie darowanie kary było związane z udziałem w wyprawach krzyżowych, a nieco później z nawiedzaniem miejsc świętych, np. grobu św. Jakuba Apostoła w Santiago de Compostela lub kaplicy Porcjunkuli w Asyżu. Natomiast od XIV w. pojawia się praktyka zamieniania aktów pokuty na opłaty pieniężne. I tak, poprzez zakupienie listu odpustowego za siebie lub za zmarłego, można było skrócić męki czyśćcowe.

    – Z kolei tą wspomnianą „iskrą”, która zapaliła ogień Reformacji, był odpust ogłoszony w 1515 r. przez papieża Leona X w celu zebrania pieniędzy na budowę bazyliki św. Piotra w Rzymie. Przy tej okazji doszło jednak do wielu rażących nadużyć, związanych również z kupowaniem urzędów kościelnych za pieniądze uzyskane z odpustów. Dlatego począwszy od 1517 r. reformatorzy na czele z Marcinem Lutrem potępiali tę praktykę, odnosząc się do niej ironicznie: „Gdy tylko złoto w misce zadzwoni, do nieba jakaś duszyczka goni”. Reformatorzy jednak nie poprzestali na potępieniu nadużyć, ale wręcz zakwestionowali samą teologię i praktykę odpustów. Z drugiej strony ta krytyka przyczyniła się do zrewidowania nauki o odpustach w Kościele katolickim.

    Kiedyś – widzimy to jeszcze w starych książeczkach do nabożeństwa – za odmówienie niektórych modlitw można było uzyskać 300 dni odpustu. Dziś inaczej rozumiemy te kwestie, ale może warto wyjaśnić, skąd brało się takie podejście – czy dawniej wyobrażano sobie, że na sądzie Bożym, po śmierci, człowiek otrzymywał wyrok np. 500 dni w czyśćcu?

    – Aby wyjaśnić tę kwestię, warto sięgnąć chociażby do Katechizmu św. Piusa X z początku XX w. Na pytanie „co znaczy odpust na przykład czterdziestu dni, stu dni albo siedmiu lat?” pada odpowiedź: „Odpust na przykład czterdziestu dni, stu dni albo siedmiu lat oznacza odpuszczenie takiego okresu kary doczesnej, jaki byłby do odpokutowania przez czterdzieści dni, sto dni albo siedem lat praktyk pokutnych, jakie w dawnych czasach były nakładane przez Kościół” („O sakramencie pokuty”, pytanie 132.). Należy także mieć na uwadze, że w teologii katolickiej przynajmniej od czasów średniowiecza przyjmowano, że w czyśćcu istnieje jakiś rodzaj czasu, choć nie jest on tożsamy z czasem ziemskim. O ile w opisie natury tego czasu w czyśćcu teologowie wykazywali się powściągliwością, o tyle wizjonerzy średniowieczni potrafili bardzo szczegółowo opowiadać o tym, jak długo takie cierpienia trwają. Wreszcie papież Aleksander VII (1655-1667) w celu położenia kresu tego rodzaju dywagacjom potępił twierdzenie, że dusza nie może przebywać dłużej w czyśćcu niż 20 lat. Dlatego dziś w Kościele katolickim wyróżniamy jedynie dwa rodzaje odpustu: „cząstkowy lub zupełny, zależnie od tego, czy uwalnia od kary doczesnej należnej za grzechy w całości lub w części” (KKK 1471)

    Odpusty możemy uzyskać dla siebie czy dla innych?

    – Odpust można uzyskać tylko i wyłącznie dla siebie lub ofiarować go za zmarłych na sposób wstawiennictwa. Odpustu nie można ofiarować za inną żyjącą osobę.

    A skoro już raz uzyskamy odpust, to po co starać się o niego po raz drugi? Wydawać by się mogło, że skoro już uzyskaliśmy odpust zupełny, to jesteśmy bezpieczni.

    – Nie trzeba by było starać się uzyskać odpustu drugi czy kolejny raz, gdybyśmy po uzyskaniu odpustu zupełnego zaprzestali popełniania grzechów. To faktycznie może się udać na łożu śmierci, ale pod warunkiem, że po uzyskaniu odpustu niezwłocznie umrzemy. W tym kontekście warto też dodać, że jednym ze skutków przyjęcia sakramentu chrztu jest uzyskanie odpustu zupełnego. Jednak nawet po przyjęciu chrztu pozostaje w chrześcijaninie zarzewie grzechu (fomes peccati), czyli pewna skłonność do popełniania grzechów. Dlatego uzyskiwać odpust można nawet codziennie. Odpust zupełny można uzyskać tylko jeden raz w ciągu dnia, chociaż w chwili śmierci można uzyskać odpust zupełny nawet wtedy, gdy się go uzyskało wcześniej w tym samym dniu. Z kolei odpust cząstkowy można uzyskać kilka razy dziennie.

    Czy odpust może uzyskać każdy, kto tego chce?

    – Do uzyskania odpustu zdolna jest osoba ochrzczona, nieekskomunikowana i znajdująca się w stanie łaski uświęcającej, czyli wolna od grzechu ciężkiego. W celu zaś uzyskania odpustu zupełnego winna być ona wolna od jakiegokolwiek grzechu, nawet powszedniego przynajmniej pod koniec wypełniania przepisanych czynności.

    Często, gdy przypominamy o możliwości uzyskania odpustu, mówimy, że można go uzyskać „pod zwykłymi warunkami”. Jakie są te „zwykłe warunki”?

    – Z zasady z uzyskaniem odpustu zupełnego wiąże się przystąpienie do sakramentalnej spowiedzi, przyjęcie Komunii św. oraz odmówienie przepisanych modlitw: Ojcze nasz, Wierzę w Boga i modlitwy w intencji Ojca Świętego. Tą modlitwą w intencji papieża może być Ojcze nasz lub Zdrowaś, lub jakakolwiek inna modlitwa, którą wierny uważa za stosowną do odmówienia. Po jednej spowiedzi sakramentalnej można uzyskać kilka odpustów zupełnych, ale po jednej Komunii św. i odmówieniu wyżej wspomnianych modlitw można uzyskać tylko jeden odpust zupełny. Spowiedź, Komunia i przepisane modlitwy jako warunki odpustu zupełnego można wypełnić na wiele dni przed lub po wykonaniu danego dzieła związanego z odpustem (np. nawiedzenie kościoła w danym dniu). Jednak usilnie zaleca się, aby Komunię przyjąć i przepisane modlitwy odmówić w dniu, z którym związany jest dany odpust.

    Podsumowując, co zostaje nam darowane, gdy uzyskamy odpust?

    – Kara doczesna za grzechy, wcześniej zgładzona już co do winy. Odpusty nie podważają bowiem skuteczności rozgrzeszenia otrzymanego w sakramencie pokuty. Aby lepiej zrozumieć tę różnicę między winą i karą, można posłużyć się przykładem skazanego prawomocnym wyrokiem sądowym za przestępstwo. Czy taki skazaniec może otrzymać rozgrzeszenie w sakramencie pojednania, jeżeli żałuje za to, co zrobił? Może. Ale czy to rozgrzeszenie poskutkuje zwolnieniem z odbycia kary, na którą sąd skazał złoczyńcę? Nie.

    Zatem uzyskiwanie i ofiarowanie odpustów za zmarłych to forma naszej solidarności z nimi i modlitwy w ich intencji. Mają one zatem wartość również dla nas, bo starając się o nie, sami stajemy się lepsi.

    – Praktyka uzyskiwania i ofiarowania odpustów przypomina nam o tym, że Kościół to wspólnota wierzących, do których należą także przebywający w czyśćcu. Tę wspólnotę nazywamy Kościołem pokutującym.  Z kolei cały Kościół, również ten tryumfujący (święci) i pielgrzymujący (my tutaj na ziemi), jest jednocześnie pośrednikiem i szafarzem owoców odkupienia. To Kościół bowiem rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych. Św. Jan Paweł II w ramach swojej katechezy na audiencji generalnej 29 września 1999 r. podkreślił, że „tego rozdzielania [ze skarbca] nie należy pojmować jako swego rodzaju mechanicznej dystrybucji, tak jakby chodziło o «rzeczy». Jest ono raczej wyrazem pełnej ufności Kościoła, że jest wysłuchiwany przez Ojca, gdy ze względu na zasługi Chrystusa, a także — za Jego przyzwoleniem — na zasługi Matki Boskiej i świętych, prosi Go o zmniejszenie lub przekreślenie bolesnego aspektu kary, pogłębiając jej wymiar leczniczy poprzez inne rodzaje działania łaski. W niezgłębionej tajemnicy Bożej mądrości ten dar wstawiennictwa może być użyteczny również dla wiernych zmarłych, którzy korzystają z jego owoców stosownie do swej sytuacji”.

    – Natomiast w odniesieniu do uzyskującego odpust, św. Jan Paweł II wskazuje w tej katechezie, że „odpusty nie są nigdy swoistą «zniżką» zwalniającą z obowiązku nawrócenia, ale raczej stanowią pomoc w bardziej zdecydowanym, ofiarnym i radykalnym realizowaniu tej powinności. (…) Jest zatem w błędzie ten kto sądzi, że można otrzymać ten dar po wykonaniu kilku zwykłych czynności zewnętrznych. Przeciwnie, są one wymagane jako wyraz nawrócenia i wsparcie na tej drodze”. Praktyka odpustów każe nam zatem dbać o nasze zbawienie, a jednocześnie poczuć się współodpowiedzialnym za zbawienie zmarłych znajdujących się w czyśćcu. W ten sposób dobitnie widać, że Kościół jako Ciało Chrystusa jest rzeczywiście skutecznym środkiem zbawienia.

    o. Jakub Kołacz SJ / o. Marek Blaza SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Czym jest odpust zupełny? 

    Czym jest odpust zupełny? Nie ma nic wspólnego z kupowaniem sobie rozgrzeszenia, jak wciąż głoszą niektóre miejsko-kościelne legendy. To teologicznie uzasadniona duchowa praktyka, pokazująca ogrom Bożego miłosierdzia. Odpust zupełny to darowanie człowiekowi przez Boga wszystkich kar doczesnych, które powinien ponieść za swoje grzechy, odpuszczone już podczas spowiedzi. Potocznie mówiąc – odpust to łaska, która pozwala “wyzerować” swój czyśćcowy rachunek, czyli kary, którymi będziemy oczyszczani przed wejściem do nieba. Odpust może być zupełny – czyli wymazujący wszystkie kary, lub cząstkowy, czyli uwalniający nas z ich części.

    Odpust można uzyskać dla siebie i w ten sposób uniknąć kar czyśćcowych – lub ofiarować go za zmarłą osobę i w ten sposób sprawić, że z czyśćca trafi prosto do nieba.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    MOŻLIWOŚCI UZYSKANIA ODPUSTU ZUPEŁNEGO W WIELKIM POŚCIE

    Oprócz odprawienia nabożeństw wielkopostnych takich jak Droga Krzyżowa i Gorzkie Żale – również pobożne odmówienie w piątki Wielkiego Postu przed wizerunkiem Ukrzyżowanego modlitwy: Oto ja, dobry i najsłodszy Jezu*, przypisana jest możliwość uzyskania odpustu zupełnego. Możemy go ofiarować za siebie lub za zmarłych.

    ***

    *MODLITWA

    Oto ja, dobry i najsłodszy Jezu, upadam na kolana przed Twoim obliczem i z największą gorliwością ducha proszę Cię i błagam, abyś wszczepił w moje serce najżywsze uczucia wiary, nadziei i miłości oraz prawdziwą skruchę za moje grzechy i silną wolę poprawy. Oto z sercem przepełnionym wielkim uczuciem i z boleścią oglądam w duchu Twoje pięć ran i myślą się w nich zatapiam, pamiętając o tym, dobry Jezu, co już prorok Dawid włożył w Twoje usta: „Przebodli ręce moje i nogi, policzyli wszystkie kości moje” (Ps 22,17).

    ***

    INFORMACJE DOTYCZĄCE ODPUSTÓW:

    1. Odpust jest darowaniem wobec Boga kary doczesnej za grzechy odpuszczone już co do winy w czasie spowiedzi. Może go uzyskać wierny, odpowiednio przygotowany – po wypełnieniu pewnych określonych warunków. Odpustami są czynności wiernych, w wielu wypadkach łączące się z jakimś miejscem (np. kościołem) lub z rzeczą (np. różańcem).
    2. Odpust jest cząstkowy albo zupełny, zależnie od tego, czy uwalnia od kary doczesnej w części lub w całości. Tym więcej będzie darowania, im więcej gorliwości okaże osoba zyskująca odpust.
    3. Nikt nie może przekazywać innym osobom żyjącym odpustów, jakie sam zyskuje. Odpusty zarówno cząstkowe jak i zupełne mogą być zawsze ofiarowane za zmarłych na sposób wstawiennictwa.
    4. Odpust zupełny można uzyskać tylko jeden w ciągu dnia. Jednakże w momencie śmierci wierny może uzyskać odpust zupełny, chociażby tego dnia zyskał już inny odpust zupełny. Odpust cząstkowy można uzyskać kilka razy dziennie, chyba że co innego jest wyraźnie zaznaczone.
    5. Do uzyskania odpustu zupełnego wymaga się wykonania dzieła obdarzonego odpustem, oraz wypełnienia trzech następujących warunków: 1) spowiedź sakramentalna, 2) Komunia eucharystyczna, 3) modlitwa w intencjach w jakich modli się Ojciec Święty.
    6. Ponadto wymaga się wykluczenia wszelkiego przywiązania do grzechu nawet powszedniego. Jeśli brakuje pełnej tego rodzaju dyspozycji, albo nie zostaną spełnione wyliczone warunki, wtedy odpust będzie tylko cząstkowy.
    7. Wypada, by Komunia święta i modlitwa w intencjach Ojca Świętego miały miejsce w tym dniu, w którym wykonuje się dzieło obdarzone odpustem.
    8. Po jednej spowiedzi sakramentalnej można uzyskać kilka odpustów zupełnych. Natomiast po jednej Komunii eucharystycznej i po jednej modlitwie w intencjach Ojca Świętego zyskuje się tylko jeden odpust zupełny.
    9. Warunek dotyczący modlitwy w intencjach Ojca Świętego wypełnia się całkowicie przez odmówienie jeden raz “Ojcze nasz” i “Zdrowaś”. Pozostawia się wiernym swobodę wyboru jakiejkolwiek modlitwy zgodnie z ich pobożnością.
    10. Jeżeli do uzyskania odpustu związanego z jakimś dniem wymagane jest nawiedzenie kościoła lub kaplicy, to można go dokonać od południa dnia poprzedzającego, aż do północy kończącej dzień oznaczony.

    Wierni mogą uzyskać odpust zupełny wypełniając warunki określone w punkcie 5 i następujące dzieła obdarzone odpustem:

    1. adoracja Najświętszego Sakramentu trwająca przynajmniej przez pół godziny,
    2. pobożne przyjęcie – choćby tylko przez radio – Błogosławieństwa Papieskiego udzielanego Miastu i Światu,
    3. nawiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 listopada połączone z modlitwą – choćby tylko w myśli – za zmarłych (odpust ten może być ofiarowany tylko za dusze w czyśćcu cierpiące),
    4. pobożny udział w obrzędzie liturgicznym w Wielki Piątek i ucałowanie krzyża,
    5. udział w ćwiczeniach duchowych (rekolekcjach) trwających przynajmniej przez trzy dni,
    6. publiczne odmówienie Aktu Wynagrodzenia w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego,
    7. publiczne odmówienie Aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Chrystusowi Królowi w uroczystość Chrystusa Króla,
    8. w uroczystość śś. Apostołów Piotra i Pawła, każdy kto pobożnie używa przedmiotu religijnego (krzyża, różańca, szkaplerza, medalika) poświęconego przez Papieża lub Biskupa i w tym dniu odmówi Wyznanie Wiary,
    9. wysłuchanie w czasie misji kilku kazań i udział w uroczystym ich zakończeniu,
    10. przystąpienie po raz pierwszy do Komunii św. lub udział w takiej pobożnej ceremonii,
    11. odprawienie pierwszej Mszy św. lub pobożne uczestnictwo w niej,
    12. odmówienie różańca w kościele, w rodzinie, we wspólnocie zakonnej (należy odmówić przynajmniej jedną część, jednakże pięć dziesiątek w sposób ciągły, z modlitwą ustną należy połączyć pobożne rozważanie tajemnic, w publicznym odmawianiu tajemnice winne być zapowiadane zgodnie z zatwierdzoną miejscową praktyką, w odmawianiu prywatnym wystarczy, że wierny łączy z modlitwą ustną rozważanie tajemnic),
    13. czytanie Pisma św. z szacunkiem należnym słowu Bożemu, przynajmniej przez pół godziny,
    14. odmówienie w sposób uroczysty hymnu “Przed tak wielkim Sakramentem” w Wielki Czwartek,
    15. odmówienie tego samego hymnu w uroczystość Bożego Ciała,
    16. publiczne odmówienie hymnu “Ciebie Boże wielbimy” w ostatnim dniu roku,
    17. publiczne odmówienie hymnu “Przybądź Duchu” w Nowy Rok i w Zesłanie Ducha Świętego,
    18. pobożne odprawienie Drogi Krzyżowej (przed stacjami prawnie erygowanymi, połączone z rozważaniem Męki i Śmierci Chrystusa i przechodzeniem od stacji do stacji; w publicznym odprawianiu wystarczy przechodzenie prowadzącego),
    19. pobożne nawiedzenie kościoła w święto tytułu i dnia 2 sierpnia (odpust Porcjunkuli) i odmówienie “Ojcze nasz” i “Wierzę”,
    20. pobożne nawiedzenie kościoła lub ołtarza w dniu jego konsekracji i odmówienie “Ojcze nasz” i “Wierzę”,
    21. pobożne nawiedzenie kościoła w Dniu Zadusznym i odmówienie “Ojcze nasz” i “Wierzę” (odpust ten może być ofiarowany tylko za dusze w czyśćcu cierpiące),
    22. pobożne nawiedzenie kościoła lub kaplicy zakonnej w święta Założyciela i odmówienie “Ojcze nasz” i “Wierzę”,
    23. odnowienie przyrzeczeń chrztu św. w czasie nabożeństwa Wigilii Paschalnej lub w rocznicę swego chrztu,
    24. pobożne nawiedzenie jednej z czterech patriarchalnych bazylik rzymskich i odmówienie tam “Ojcze nasz” i “Wierzę” w: święto tytułu, jakiekolwiek święto nakazane, raz w roku w innym dniu wybranym przez wiernego,
    25. w momencie śmierci, o ile wierny miał za życia zwyczaj odmawiania jakichkolwiek modlitw (w tym wypadku wymieniony warunek zastępuje trzy zwyczajne warunki uzyskania odpustu zupełnego), dla uzyskania tego odpustu chwalebną rzeczą jest posługiwać się krucyfiksem lub krzyżem.
    26. Pobożne odmówienie Koronki do Miłosierdzia Bożego.

    (por. Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 992-997; Indulgentiarum Doctrina, Posoborowe Prawodawstwo Kościelne, t. I, z. 2; Enchiridion indulgentiarum (wyd. 4, lipiec1999), Posoborowe Prawodawstwo Kościelne, t. IX, z. 3)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Długo wymykał się “łowcom księży”.

    Jego iluzjonistyczne skrytki uratowały życie setkom ludzi

    Długo wymykał się "łowcom księży". Jego iluzjonistyczne skrytki uratowały życie setkom ludzi

    fot. Tim Marshall / Unsplash

    ***

    Gdy był młody, uczył się na stolarza i murarza: to pomogło mu później budować przemyślne schowki i kaplice. Wzrastał w atmosferze coraz większych prześladowań katolików w Anglii. Nie przeszkodziło mu to jednak we wstąpieniu do zakonu jezuitów. 

    Kościół katolicki w Wielkiej Brytanii obchodził 22 marca indywidulane wspomnienie męczennika św. Mikołaja Owena, jezuity, który zasłynął z ukrywania i ratowania księży katolickich, prześladowanych w Anglii w 2. połowie XVII w. Stworzone przezeń przemyślne skrytki, kaplice czy korytarze są pokazywane do dziś na Wyspach Brytyjskich. Kanonizował go 25 października 1970 Paweł VI w grupie 40 męczenników angielskich.

    “Łowcy księży” aresztowali go dwukrotnie

    Przyszły święty urodził się ok.1562 r. w Oxfordzie, w pobożnej rodzinie katolickiej. Uczył się na stolarza i murarza, co pomogło mu później budować przemyślne schowki i kaplice dla prześladowanych księży. Wzrastał w atmosferze coraz większych prześladowań katolików, dla których podstawą były tzw. penal laws (prawa karne, mające na celu ustanowienie monopolu Kościoła anglikańskiego w życiu religijnym w Anglii). Nie przeszkodziło mu to jednak we wstąpieniu do zakonu jezuitów. Również jego dwaj bracia zostali księżmi katolickimi.

    Dwukrotnie aresztowali go agenci królewscy, tzw. priest hunters, czyli „łowcy księży”. Po raz pierwszy trafił za kratki w 1581, gdy działał przy innym przyszłym świętym męczenniku – Edmundzie Campionie (1540-81). Pewnej bogatej rodzinie katolickiej udało się go jednak wówczas wykupić z więzienia. Przez dalszych 18 lat działał m.in. u boku jeszcze innego słynnego jezuity – Henry’ego Garneta (1555-1606) i wówczas zajął się budowaniem owych przemyślnych miejsc schronienia dla prześladowanych kapłanów.

    “Nie do wiary, jak wielką radość sprawiło nam aresztowanie Owena”

    Do drugiego zatrzymania, które tym razem zakończało się męczeńską śmiercią Mikołaja, doszło na początku 1606 r. Radość z powodu aresztowania tak ważnego przeciwnika wyraził wówczas sekretarz stanu Robert Cecil: „Nie do wiary, jak wielką radość sprawiło nam aresztowanie Owena, twórcy niezliczonych kryjówek dla ukrywających się w całej Anglii księży”. Owena osadzono ostatecznie w słynnej londyńskiej Wieży (Tower), gdzie mimo okrutnych tortur nic nie ujawnił swoim prześladowcom. Zmarł w nocy z 1 na 2 marca 1606 r. Według jezuickiego historyka Johna Gararda brat Mikołaj „dzięki swoim umiejętnościom i niepoddaniu się torturom uratował życie setek katolików – duchownych i świeckich”.

    Jest patronem iluzjonistów, bo potrafił doskonale stworzyć złudzenie trójwymiarowości

    Mikołaja (Nicholasa) Owena ogłosił świętym 25 listopada 1970 św. Paweł VI jako jednego z „40 męczennikowi Anglii i Walii”. Jest on patronem iluzjonistów i sztukmistrzów ze względu na umiejętność malowania iluzjonistycznego (franc. „trompe l’oeil” – sposób malowania wywołujący złudzenie trójwymiarowości). W Anglii jest on patronem dwóch kościołów: w Little Thornton (hrabstwo Lancashire) i w Burton Latimer (hr. Northamptonshire). Jego imię nosi także katolicka organizacja oświatowa w hrabstwie Worcestershire w Środkowej Anglii.

    Deon.pl/KAI / mł

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W galeriach, na ulicach i placach.

    Zobacz niezwykłe, współczesne ikony!

    Ukrzyżowanie | fot. Materiały “Fraterni”

    ***

    Fraternia to inicjatywa braci kapucynów, którzy poszukując nowych form ewangelizacji odkryli, że sztuka, a zwłaszcza ikona, jest uprzywilejowaną przestrzenią spotkania człowieka z Bogiem. Właśnie tak nawrócił się m.in. św. Franciszek z Asyżu! Będąc pogrążony w ciemności i kryzysie, w ruinach kościoła św. Damiana, stając przed ikoną ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Jezusa usłyszał głos Boga.

    Bazując na ponad dwudziestoletnim doświadczeniu twórczych poszukiwań brata Marcina Świądra OFMCap, bracia oraz grupa świeckich tworząc współczesną ikonę, pragną przekazywać dobrą nowinę o miłości Boga do każdego człowieka.

    Dla tych, którzy nie mają już siły iść do kościoła

    W ostatnich latach wspólnota skupiła się na dorobku artystycznym Jerzego Nowosielskiego. Odkrywamy w jego twórczości charyzmatyczny geniusz. Dzieła, które tworzył, a zwłaszcza ikonografia są zaskakującą, prostą syntezą tradycji chrześcijańskiej i sztuki współczesnej. Fascynujący proces przełamywania egzystencjalnej prawdy o słabości ludzkiej, dokonuje się w dramatycznym poszukiwaniu harmonii, światła, sensu i formy istnienia… czyż nie jest to doświadczenie każdego człowieka? Ostateczny sens życia ludzkiego w konwulsjach poszukiwań Nowosielski odnajduje w Chrystusie. To dlatego wydaje nam się, że ten wciąż nieodkryty i niedoceniony malarz jest swego rodzaju prorokiem – wyjaśniają.

    WJAZD DO JEROZOLIMY | fot. Materiały „FRATERNI”

    ***

    Głównym celem Fraterni jest tworzenie kerygmatycznej ikonografii, w której zapisany jest cały depozyt wiary. Powstające prace promowane są na różne sposoby poprzez wystawy w galeriach, na ulicach i placach – aby ci którzy nie mają już siły iść do kościoła, czy cerkwi mogli otrzymać dobrą nowinę.

    Kiedyś miałam sprawę do załatwienia w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie. Już idąc na spotkanie zobaczyłam przed wejściem rzędy fotogramów z ikonami, ale spieszyłam się na spotkanie, które jak się okazało przesunęło się w czasie o godzinę. Trochę dla zabicia czasu poszłam popatrzeć na ikony – opowiada Celina Byś.

    ZWIASTOWANIE | fot. Materiały „FRATERNI”

    ***

    Chociaż nie jestem osobą pobożną, a nawet w pierwszym odruchu zdenerwowałam się, że pobożne obrazki są nawet przed urzędami, to jednak po obejrzeniu wystawy i przeczytaniu zamieszczonych tam komentarzy pomyślałam, że dobrze, że taka wystawa się tam pojawiła. Przecież z oglądaniem dzieł sztuki jest tak, jak z jedzeniem fast foodów. Jeżeli ja nie uznaję ich za jedzenie, to nie znaczy, że trzeba rozwalić wszystkie McDonald`sy. Nawet poleciłam tę wystawę do obejrzenia paru znajomym – dodaje.

    Komunikacja bez słów

    Aktualne prace Fraterni skupione są na powstającej w Szczepkowie Borowym wschodniej kaplicy ekumenicznej, gdzie bogata ikonografia i symbolika przestrzeni będzie służyła nie tylko liturgii, lecz również katechezie wprowadzającej w doświadczenie chrześcijańskie.

    PUSTY GRÓB | fot. Mmateriały „FRATERNI”

    ***

    Bliski jest mi świat ikon i tradycja oraz liturgia bizantyjska, którą chętnie sprawuję. Przez lata posługując w obrządku wschodnim, zauważyłem, że jest pewna liczba osób o wielkiej wrażliwości, do których niejednokrotnie ikona przemawia bardziej, niż mówione słowa lub teksty liturgii. Jest pewne misterium pojmowania tego niewerbalnego przekazu właściwe duszom subtelnym – mówi br. Justyn Rusin OFMCap.

    Dlatego wielką radością było dla mnie, kiedy po wielu latach posługi na Ukrainie musiałem wrócić do Polski z powodów zdrowotnych, że bracia zaproponowali mi przyłączenie się do Fraterni. Wszelkie działania związane z ikonografią i jej promocją, wystawami, produktami medialnymi i itp. przyczyniają się do tego, by brzmiał ten język bez słów pojmowany przez wielu – wyjaśnia.

    ZAŚNIĘCIE BOGURODZICY | fot. Materiały „FRATERNI”

    ***

    W planach jest także powołanie do życia otwartą pracownię malarską przy klasztorze kapucynów w Krośnie oraz stałą galerię w zabytkowym kompleksie cerkiewnym w Czerteżu koło Sanoka.

    Bieżące wydarzenia z Fraterni można śledzić na stronie internetowej oraz InstagramieFacebooku, a także na Fraternia OFMCap – YouTube (tutaj można oglądnąć etiudy filmowe „Święto – Ikona współczesna”).

    OBJAWIENIA PAŃSKIE | fot. Materiały „FRATERNI”

    NARODZENIE PAŃSKIE | fot. MATERIAŁY „FRATERNI”

    PRZEMIENIENIE PAŃSKIE | fot. MATERIAŁY „FRATERNI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    WIECZERZA MISTYCZNA | fot. MATERIAŁY „FRATERNI”

    mat. prasowe Fraternia.pl, zś/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kontemplacja ikony Trójcy Świętej?

    Ta modlitwa cię zaskoczy!

    Poznaj wskazówki o. Badeniego

    fot. Archiwum dominikanów w Krakowie

    ***

    Ojciec Joachim Badeni najczęściej kontemplował ikonę Trójcy Świętej Rublowa i pozostawił ważne wskazówki prowadzące przez etapy tej niezwykłej modlitwy.

    Ojciec Joachim Badeni po okresie fascynacji religiami Dalekiego Wschodu, pod wpływem słów Jana Pawła II – w których Papież podkreślał, że chrześcijaństwo oddycha dwoma płucami – zaczął studiować Filokalia i kontemplować ikonę. Najczęściej kontemplował ikonę Trójcy Świętej Rublowa. W książce „Siła nadziei” w rozmowie z Judytą Syrek opisał sposób na umiejętną kontemplację ikony:

    Po co kontemplować ikonę?

    Bardzo doradzam kontemplację ikony, z której promieniuje obiektywne, niewidzialne światło. Światło energii boskiej – to jest ujęcie teologii wschodniej. Teologia zachodnia to samo zjawisko interpretuje inaczej. Nawet są problemy, jak to ekumenicznie pogodzić, ale Wschód trzyma się mocno stwierdzenia, że to są energie niestworzone. Jakie są, takie są, ale na pewno robią silne wrażenie. Przypuśćmy, że według praktyk zachodnich mamy jakieś przeżycia mistyczne, autentyczne, sprawdzone przez
    spowiednika. Chodzę z nimi jak radziecki marszałek z medalami – kilka medali ma i nosi je dla urody. Chwalę się, że mam przeżycia. Natomiast w przypadku ikony jest obiektywne promieniowanie energii boskiej. To jest coś ciągłego, czego nie mogę ze sobą zabrać do celi jako własnego przeżycia.

    Krok pierwszy: oczyść się

    Przed ikoną muszę się oczyścić, ale najpierw muszę chcieć być pokornym, bez pokory nie będzie czystości. Gdyby Matka Boska nie była pokorna, nie byłaby niepokalana. Trzeba oczyścić się głównie przez prostotę pokory. Jak to zrobić? Pójść do kaplicy, paść na kolana, zrobić głęboki pokłon przed Trójcą Świętą i powiedzieć: „Panie, jestem niczym. Jestem niczym zupełnie. Mam mnóstwo grzechów. Panie, przebacz! Jestem grzeszny i głupi człowiek. Daj mi swoją mądrość”.

    Może się mylę, ale myślę, że energia mądrości zacznie wtedy emanować z tej ikony. Zacznę rozumieć, że coś mnie oczyszcza z moich grzechów, głupoty, słabości, wahań. Kiedy modlę się przed ikoną takimi słowami, to zaczynam się prostować pokorą, która jest owocem doświadczenia, obecności mądrości Bożej. A ta mądrość promienieje z ikony Trójcy Świętej, przed którą klęczę. Można to praktykować codziennie.

    Jesteś na pierwszym roku filozofii, nie bardzo sobie radzisz, nie wiesz, o co właściwie chodzi, co jest grane. U mamy wszystko było jasne. Myślisz: „Miałem swoją dziewczynę, randki były. Tutaj coś mówią o żywiole, a tam to był żywioł z Marysią”. I to jaki, aż kipiało, proszę państwa! W zakonie tego nie ma. Wieczorem przyjdę do celi, jestem sam, nikt mnie nie pocieszy. Idę do przeora i mówię, że źle się czuję. A przeor na to:
    – No, to do lekarza, proszę bardzo.

    Sposób na wyjście z samotności

    W chwilach samotności idę przed ikonę, klękam i mówię: „Mądrości, pociesz mnie, bo jestem bardzo sam”. Po chwili czuję radość. Dziwne to jest. Mówię dalej: „Boże, niech będzie u mnie jaśniej”. Nagle coś się rozjaśnia. Światło promienieje z ikony. Nie na długo, bo potem może wrócić ciemność. Ale ja już wiem, że to światło jest. „Ja jestem światłością świata” (J 8, 12) – mówi Pan. Mam te słowa w pamięci, choć wiem, że teraz jest okres ciemności, niepowodzeń i udręczenia. Ale jest to światło: było i znowu wyjdzie. Chrystus jest wschodzącym słońcem. Dla mnie to jasne, to nie jest tylko zjawisko astronomiczne, to jest symbol światła Bożego w moim życiu.

    Poczuć obecność Trójcy Świętej

    Powoli zaczyna się wszystko układać w takim wielkim ciągu przebóstwienia. Ufamy, że wreszcie te przebłyski, światło Boże, zjednoczą nas z samym Bogiem. Mogą to być tylko przebłyski, mogą być rzadkie, ale potem światło przebóstwienia zostaje już na stałe. Obecność Trójcy Świętej rozjaśnia mnie jak gdyby i przebóstwia. Czuję się bardzo tożsamy z energiami przebóstwiającymi, promieniującymi z ikony Trójcy Świętej Rublowa. To jest mistyka Wschodu. Ale myślę, że zważywszy na wypowiedź Jana Pawła II, warto w tym kierunku podążać. Oczywiście pod nadzorem spowiednika, żebyśmy nie mieli jakichś widzeń nadzwyczajnych. Ikona jest rzeczą niewidzialną. To, co jest widzialne, jest namalowane na desce. A niewidzialne emanuje z ikony.

    (fragment pochodzi z książki „Siła nadziei” Judyty Syrek i p. Joachima Badeniego)


    Judyta Syrek, Joachim Badeni OP
    Siła nadziei. Uwierzcie w koniec świata

    Książka wyrywa z apatii i poczucia beznadziei. I zaskakuje. Mimo, że jej główny wątek stanowi pogłębiona teologiczna refleksja, poświęcona poważnym tematom ostatecznym, ta lektura odświeża ducha, zachęca do działania i w efekcie – zadziwiająco pokrzepia. 

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Najsłynniejsza jaka powstała.

    Co przedstawia ikona Rublowa?

    To chyba najsłynniejsze i być może najpiękniejsze takie dzieło, jako kiedykolwiek powstało. O ikonie “Trójca Święta” Andrieja Rublowa opowiada bp Michał Janocha, historyk sztuki.

    Rublow podjął się namalowania ikony Trójcy Świętej na początku XV wieku, około roku 1410, do Ławry Troicko-Siergiejewskiej, klasztoru założonego przez wybitnego mistyka św. Sergiusza z Radoneża, który miał wielki wpływ na duchowość mnicha malarza.

    Ikona odwołuje się do opisu z Księgi Rodzaju, gdzie trzej mężowie przychodzą w gościnę do Abrahama, który jest już stary i przeżywa kryzys. Bóg obiecał mu potomstwo “liczne, jak gwiazdy na niebie”, a tymczasem on się zestarzał, jego żona Sara również, ale nadal nie mają dzieci. I ci trzej młodzieńcy przychodzą – jak pisze Księga Rodzaju – „w najgorętszej porze dnia”, kiedy Abram siedzi pod dębem Mamre, i przynoszą dobrą nowinę, czyli Ewangelię. „Rzekł mu [jeden z nich]: «O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona Sara będzie miała wtedy syna»” – czytamy w Księdze Rodzaju.

    Przez wieki nie dało się zilustrować tej sceny. Umożliwiło to chrześcijaństwo

    Przez osiemnaście wieków, bo tyle mniej więcej czasu przed Chrystusem miała miejsce historia Abrahama, nie dało się zilustrować tej sceny. Przedstawienie Boga w widzialnej postaci umożliwiło dopiero pojawienie się chrześcijaństwa, ponieważ Bóg przyszedł w Chrystusie. Sztuka zaczęła pokazywać to wydarzenie jako zapowiedź Trójcy Świętej w Starym Testamencie: młodzieńcy otrzymali skrzydła i stali się aniołami, wszystko dzieje się pod dębem Mamre, na tych scenach pojawia się również Abraham, który bardzo często zabija cielca, aby ugościć przybyszów, a towarzyszy mu żona Sara.

    Rublow zrezygnował (nie on pierwszy, bo zdarzało się to już wcześniej) z przedstawienia Abrahama i Sary i nadał tej scenie – w oparciu o istniejący kanon – zupełnie nową, plastyczną kompozycję i – w pewnym sensie – nowy aspekt treściowy. Scenę z Abrahamem i Sarą nazywano po grecku “filoksenią Abrahama”, czyli gościnnością Abrahama. Poprzez rezygnację z tych postaci i pozostawienie tylko owych trzech młodzieńców, Rublow uczynił ze sceny biblijnej i historycznej – scenę teologiczną i dogmatyczną.

    Jutro Niedziela - Trójcy Świętej A
    OBECNIE IKONA ANDRIEJA RUBLOWA ZNAJDUJE SIĘ W GALERII TRETIAKOWSKIEJ

    ***

    Wzorcowa ikona Trójcy Świętej. Kim jest centralna postać?

    Aniołowie siedzą wokół stołu, który jest ołtarzem, prowadzą bezgłośną dysputę nad zbawieniem świata i są wpisani w przepiękny okrąg, powtarzający się na kosmykach włosów, nimbach aureoli. Przepiękna jest kolorystyka ich szat: chitonów i himationów. Trudno o niej opowiadać, ponieważ to ikona do kontemplacji, gdzie strona estetyczna i teologiczna przenikają się nawzajem.

    Osobę w środku uznaje się najczęściej za Boga Ojca. Inna, równie częsta interpretacja, widzi w centralnej postaci Chrystusa, co trochę kłóciłoby się z tradycyjnym wyobrażeniem Syna Bożego, który siedzi po prawicy Ojca. Jednak może ta dyskusja, która pochłonęła przez wieki bardzo wiele atramentu, nie jest tu najważniejsza.

    Dzieło Rublowa na Wielkim Synodzie Moskiewskim w 1551 roku, a więc jakieś 120-130 lat po namalowaniu, zostało uznane za wzorcową ikonę Trójcy Świętej. Nie można w inny sposób ukazać plastycznie Trójcy Świętej, ponieważ wcielił się tylko Chrystus, nie Bóg Ojciec ani Duch Święty. Namalowanie Ojca, Syna i Ducha Świętego jako ludzi czy aniołów jest możliwe, ponieważ oni sami objawili się Abrahamowi.

    To ikona eucharystyczna. Co symbolizują poszczególne elementy?

    Przyjmijmy, że postać pośrodku to Chrystus, który czyni znak krzyża nad kielichem, jednoznacznie kojarzący się z Eucharystią. To ikona na wskroś eucharystyczna, zapowiedź Tajemnicy Wcielenia i ofiary Jezusa Chrystusa. Ponad postacią po naszej lewej, czyli heraldycznie prawej, stronie jest dom, który stanowi aluzję do domu Abrahama i Sary, ale to jest domus ecclesiae – dom Kościoła, a jednocześnie nowa Jerozolima.

    Za plecami aniołów widać również drzewo, które jest dębem Mamre, ale przywołuje drzewo rajskie, drzewo poznania dobra i zła, o którym mówi, nieznana Rublowowi, prefacja Kościoła rzymskiego, zbieżna z teologią wschodnią. Czytamy w niej, że „na drzewie rajskim śmierć wzięła początek, na drzewie Krzyża powstało nowe życie, a szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie również został pokonany, przez Chrystusa Pana naszego”. Dlatego drzewo rajskie jest figurą drzewa Krzyża, ale również oznaką, symbolem i zapowiedzią raju otwartego przez Krzyż.

    I wreszcie góra, heraldycznie z lewej, czyli z naszej prawej strony przywołuje górę Moria. To na niej Abram złoży syna, którego narodziny zwiastują trzej przybysze. Jednak przywołuje również górę Synaj, na której Mojżesz trzyma Dekalog, górę Przemienienia Pańskiego, górę Kalwarię, górę Wniebowstąpienia i wszystkie góry biblijne, gdzie niebo styka się z ziemią.

    Rzeczywistość Trójcy Świętej skupia się w naszym sercu

    Dom, drzewo i góra, czyli wielkie odwołania do kultury i do natury oznaczają wszystkie początki i końce, które spotykają się w tym błogosławieństwie, czyli geście czynionym nad kielichem, stanowiącym centrum ikony. W prestole, czyli na tkaninie, która okrywa stół, widać też wklęsły prostokąt interpretowany jako kosmos, universum – w ten sposób ta Eucharystia nabiera wymiaru kosmicznego.

    Ostatni akcent to podnóżek, którego układ perspektywiczny jest niejako odwrócony w stosunku do tego, co malował w tym czasie Fra Angelico w renesansowych Włoszech. Włosi odkryli prawo perspektywy linearnej, gdzie linie stykają się umownie w tle obrazu, pokazując ten trzeci wymiar niejako w głębi.

    Natomiast Rublow zastosował perspektywę odwróconą, gdzie linie podnóżka skupiają się nie w głębi, ale w sercu osoby, która patrzy na tę ikonę. Czy Rublow był świadom tego zabiegu? Myślę, że nie, ale wyrażał swoim genialnym językiem plastycznym pewną intuicję obecną w całej bizantyjskiej tradycji, że rzeczywistość przedstawiona na ikonie, a więc tajemnica Przenajświętszej Trójcy skupia się w naszym sercu.

    Ks. bp Michał Janocha, historyk sztuki./Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    fot. Chrześcijańskie Stowarzyszenie Twórców Sztuki Sakralnej ECCLESIA/ ecclesia.jezuici.pl

    ***

    Ikona

    Formuje charakter i uczy życia w Bożym świetle

    Praca nad ikoną otwiera na Bożą obecność, „temperuje” choleryka, uczy pokory. O sztuce tworzenia ikon rozmawiamy z Krzysztofem Pado z Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Twórców Sztuki Sakralnej w Krakowie.

    Stacja7: Od dwunastu lat zajmuje się Pan ikonopisaniem. Czy można odkrywać Maryję poprzez ten rodzaj sztuki?

    Krzysztof Pado: Ikonopisanie to forma modlitwy i dobry sposób na rozwinięcie relacji z Maryją. Przygotowując ikonę – szkic, nakładając kolejne warstwy kolorów, wpatrując się we wzór, według którego malujemy, nawiązujemy coraz ściślejszy kontakt z Pierwowzorem, w tym przypadku z Maryją. Widzimy jak stopniowo, coraz wyraźniej, pojawiają się święte oblicza na naszej desce i w wyobraźni. Zaczynamy żyć w obecności malowanej postaci. Przy malowaniu można odmawiać różaniec, słuchać Akatystu do Matki Bożej czy innych pieśni maryjnych. Na pewno to wszystko pogłębia relację z Matką Bożą, ale wydaje mi się, że najważniejsza jest nasza częsta modlitwa, po prostu rozmowa z Maryją. I tu pomaga gotowa ikona, przed którą można usiąść czy uklęknąć i wypowiedzieć wszystkie bolączki i troski serca. Moją ulubioną ikoną „modlitewną” jest ikona Matki Bożej Włodzimierskiej, jej powierzam swoje sprawy, ufając, że przedstawi je Swojemu Synowi. 

    Tej lekcji zaufania potrzeba nam dziś bardziej, niż kiedykolwiek…

    Modlitwa z wiarą, choć trudna – jest możliwa i może być lekarstwem na wszystko. Modlitwa taka łagodzi i usuwa strach, którym od wielu już tygodni karmią nas media. Zamykamy się w domach i boimy powrotu do normalności. Powinniśmy przestrzegać zalecanych zasad bezpieczeństwa, ale jednocześnie mieć na uwadze, że nasz los jest zapisany w Księdze Życia. Nie musimy się lękać niczego, czy to pandemii, czy końca świata. Pamiętajmy o zapewnieniu Jezusa Chrystusa, Pana Panów i Króla Królów – „To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat» (J 16,33).

    IKONA MATKI BOŻEJ RYCHWAŁDZKIEJ W WYKONANIU KRZYSZTOFA PADO

    Skąd u Pana zamiłowanie do sztuki sakralnej?

    Nigdy nie sądziłem, że będę zajmował się sztuką, a tym bardziej sztuką sakralną. Z wykształcenia jestem biologiem, w dzieciństwie lubiłem rysować. Zainteresowanie sztuką ikony przyszło nagle, „z Góry”, kilkanaście lat temu. Pewnego dnia, tak po prostu (tak mi się wtedy wydawało) zapragnąłem namalować ikonę. Początkowo były to nieudolne samodzielne próby z wykorzystaniem temper w tubkach. Narastało jednak we mnie pragnienie, by namalować/napisać „prawdziwą” ikonę, zgodną z kanonem sztuki. Znalazłem wtedy w Internecie ogłoszenie o warsztatach ikonopisania odbywających się w Chrześcijańskim Stowarzyszeniu Twórców Sztuki Sakralnej Ecclesia w Krakowie, prowadzonych przez jezuitę, ojca Zygfryda Kota. I tak zaczęła się fascynacja ikoną i trwa nadal, a nawet poszerzyła się o zainteresowania sakralnym malarstwem gotyckim i mozaiką. Sztuka sakralna wciągnęła mnie już tak bardzo, że o innych rodzajach sztuki nawet nie myślę, na inne nie miałbym już sił i czasu. Wydaje mi się, że dzisiejszy zlaicyzowany człowiek coraz bardziej potrzebuje sztuki sakralnej, choć się do tego nie przyznaje.

    Kto może tworzyć ikony?

    Ikonopisanie to nie tylko czas spędzony przy sztaludze. To także zgłębianie tajników starej techniki tempery jajecznej, formowanie charakteru przez naukę cierpliwości i wytrwałości. To przede wszystkim przebywanie z pojawiającym się na desce Pierwowzorem świętej postaci, którą malujemy[/shortcode]

    Tę formę pogłębienia wiary mogę polecić każdemu i zachęcić do malowania nawet te osoby, które uważają, że nie posiadają talentu artystycznego. Ikonopisanie to nie tylko czas spędzony przy sztaludze. To także zgłębianie tajników starej techniki tempery jajecznej, formowanie charakteru przez naukę cierpliwości i wytrwałości. To przede wszystkim przebywanie z pojawiającym się na desce Pierwowzorem świętej postaci, którą malujemy – trwanie w obecności Jezusa Chrystusa, Matki Bożej, aniołów czy świętych. Malując ikonę lubię znać imię osoby, dla której ta ikona jest przeznaczona, pracując otaczam tę osobę modlitwą. W moim przypadku pisanie ikon, a przy tym uczestnictwo w warsztatach prowadzonych przez Stowarzyszenie Ecclesia oraz członkostwo w Grupie Lumen, zaprowadziło mnie do zainteresowania się duchowością ignacjańską i przyczyniło się do odprawienia rekolekcji ignacjańskich.

    Czy sztuka pisania ikon zarezerwowana jest więc tylko dla osób wierzących?

    Ikony może pisać każdy, kto ma szczere pragnienie by to robić. Myślę jednak, że osobie niewierzącej może być trudno namalować ikonę. Jest ryzyko, że będzie ona raczej kolejnym świeckim portretem osoby, z którą artysta nie czuje emocjonalnej więzi, a tym bardziej nie darzy jej czcią. Ikona taka może będzie poprawna technicznie i nawet namalowana zgodnie z kanonem, ale nie będzie dla tej osoby oknem na rzeczywistość duchową, otwarciem się na Boga. Ale.. może być też inny scenariusz – niewykluczone, że niewierzący artysta właśnie poprzez pracę nad ikoną odkryje Boga. Każdy ma swoją niepowtarzalną drogę prowadzącą do Boga.

    Co radzi Pan osobom, które chciałyby rozpocząć przygodę z ikonopisaniem?

    Na początkowym etapie, łatwiej jest pisać ikony osobom cierpliwym i spokojnym. Ikona nie lubi zamieszania i niepokoju, ona nauczy pokory, dokładności i niejednego choleryka „utemperuje”.[/shortcode]

    Jest wiele kursów, na których można nauczyć się zasad tej trudnej i wymagającej techniki, a doświadczenie i efekty, jak we wszystkich dziedzinach, przychodzą z czasem. Wydaje mi się, że przynajmniej na początkowym etapie, łatwiej jest pisać ikony osobom cierpliwym i spokojnym. Ikona nie lubi zamieszania i niepokoju, ona nauczy pokory, dokładności i niejednego choleryka „utemperuje”.

    Do pracowni na kursy ikonopisania przychodzą osoby z różnymi intencjami i motywacjami. Myślę, że przy pisaniu ikony chyba najważniejsza jest chęć, wynikająca z potrzeby serca. Nie jest potrzebny specjalny talent i wybitne umiejętności. Tej sztuki można się nauczyć przy samozaparciu i licznych ćwiczeniach – da się! Dla jednych osób będzie to dość łatwe, dla innych trudniejsze, ale naprawdę warto podjąć ten wysiłek. Efektem są nie tylko gotowe ikony, ale ubogacające życie w Bożym świetle. Ikona zachęca do modlitwy i modlitwę ułatwia. Ta forma sztuki uczy nas dostrzegania dobra i piękna w codzienności. Ikonopisanie jest bowiem sztuką użytkową – ikony przede wszystkim mają służyć modlitwie i otwieraniu nas na Bożą obecność. Ikona, a szerzej sztuka sakralna, pokazuje, że oprócz otaczającej nas rzeczywistości materialnej, istnieje rzeczywistość ważniejsza, duchowa, o której tak wiele osób zapomina. W dzisiejszym świecie trwa walka o „rząd dusz”, a powołaniem każdego ochrzczonego jest opowiedzenie się po stronie Światłości. Ikona, w której nie ma miejsca na ciemność – do malowania nie używa się czarnego koloru – może nas prowadzić do Światłości, do Boga.

    Czym zajmuje się Chrześcijańskie Stowarzyszenie Twórców Sztuki Sakralnej Ecclesia?

    W ramach Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Twórców Sztuki Sakralnej Ecclesia w Krakowie działa Grupa Lumen, z którą jestem związany. Należy do niej około 40 osób – w różnym wieku i różnej profesji, w zdecydowanej większości bez wykształcenia artystycznego. Wszystkich nas łączy zamiłowanie do ikon i sztuki sakralnej. Dlatego uczestniczymy w warsztatach ikonopisania, organizujemy wystawy, plenery, prelekcje, rekolekcje, wyjazdy do muzeów krajowych i zagranicznych. Od kilku lat włączmy się też w Cracovia Sacra. Co miesiąc bierzemy udział w spotkaniu formacyjnym rozpoczynających się od Mszy św. i modlitwy brewiarzowej.

    Wasze prace zdobią karty książki Anety Liberackiej „30 scen z życia Maryi”… 

    Pierwotnie były one przygotowane na wystawę obrazów Madonn Papieskich „Mater Ecclesiae” – otwartą  z okazji 40. rocznicy wyboru św. Jana Pawła II na papieża. Na jednym ze spotkań Grupy zastanawialiśmy się, jak uczcić ten jubileusz. Pojawił się pomysł, aby zorganizować wystawę Madonn, w szczególny sposób związanych z Janem Pawłem II. W większości są to wizerunki Madonn, które koronował Jan Paweł II, jak również ukoronowane przez arcybiskupa Karola Wojtyłę, kiedy jeszcze nie był papieżem. Jest także obraz Matki Bożej z Niegowici, pierwszego probostwa Karola Wojtyły. Przy wyborze konkretnej ikony maryjnej twórcy kierowali się m.in. osobistym nabożeństwem do danego wizerunku lub względami emocjonalnymi, często decydowali się na te pochodzące z rodzinnych stron. Czasami jakiś wizerunek Matki Bożej po prostu szczególnie przykuł uwagę twórcy i dlatego został przez niego namalowany. Tak było w moim przypadku.

    Ikony, które piszemy zazwyczaj powstają z potrzeby serca, są doskonałym prezentem dla bliskich i przyjaciół. Czasem malujemy na konkretne zamówienie. Jako Grupa realizujemy również projekt „Lumen dla Misji”. Swoim talentem wspieramy ubogie kościoły za granicą. I tak m.in. podarowaliśmy obraz św. Cecylii dla katolickiej szkoły muzycznej w Republice Środkowej Afryki (autorka: p. Maria Pilch), obraz św. Antoniego dla kościoła w Prohebyczu na Ukrainie  (autorka: p. Agata Białas), ikonę Trójcy Świętej dla kościoła w Niemirowie na Ukrainie (autorka: p. Ewa Kolarz) oraz obraz Jezusa Miłosiernego dla kościoła w Boryspolu na Ukrainie (autorka: p. Barbara Grabowska). Wśród najbliższych planów Grupy Lumen jest wykonanie ikony św. Jana Pawła II dla kościoła w Syrii.

    Kim dla Pana osobiście jest Maryja?

    Maryja, Matka Boga, to dla mnie przede wszystkim Pośredniczka łask, Przewodniczka (jak w typie ikonograficznym Hodegetrii – wskazującej drogę) i niezawodna droga do Jezusa Chrystusa – Jej Syna. Po ludzku bliska jak mama. Trudno wybrać kilka najważniejszych cech z tak wielu wspaniałych przymiotów Matki Bożej. Chyba na pierwszym miejscu postawiłbym pokorę. Jej Fiat ukazuje jak zgadzać się z wolą Bożą i jak ją pełnić. Maryja to też wzór ufności w moc Jej Syna, co widzimy m.in. podczas ewangelicznej sceny wesela w Kanie Galilejskiej. Dziś bardzo potrzebujemy zaufania Jezusowi, którego uczy nas Maryja. Rozczula mnie Jej opiekuńczość – Maryja zawsze jest gotowa okryć nas Swoim płaszczem. Do Niej możemy uciekać i chronić się w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji.

    rozmowa z Krzysztofem Pado/Stacja7.pl

    (szczegółowe informacje o działalności ChSTSS Ecclesia i Grupy Lumen można znaleźć na stronie: ecclesia.jezuici.pl)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ikona. Szczególny sposób modlitwy

    fot. Materiały promocyjne Centrum Animacji Misyjnej

    ***

    Ikona zmieniła moje postrzeganie świata. Dzięki niej uświadomiłam sobie, że przez codzienne „zapędzenie”, mamy nieczytelny obraz rzeczywistości, nie umiemy zdecydować co w życiu jest ważne, a czym nie warto zaprzątać swojej uwagi.

    Wiara rodzi się ze słuchania

    Już od kilkunastu lat obserwujemy ożywione zainteresowania ikoną. Do niedawna ikona była kojarzona jedynie z Prawosławiem, skąd więc ikona w Kościele Katolickim? Jeśli zajrzymy do historii, okaże się, że Ikona jest wspólnym dziedzictwem Kościoła, że jej korzenie są dużo starsze niż data rozłamu na Kościół Wschodni i Zachodni. Od wieków Kościół Katolicki głosi, że „Święty obraz, ikona liturgiczna, przedstawia przede wszystkim Chrystusa. Nie może ona przedstawiać niewidzialnego i niepojętego Boga; dopiero Wcielenie Syna Bożego zapoczątkowało ową «ekonomię» obrazów: Niegdyś Bóg, który nie ma ani ciała, ani twarzy, nie mógł absolutnie być przedstawiany na obrazie. Ale teraz, gdy ukazał się nam w ciele i żył wśród ludzi, mogę przedstawić na obrazie to, co zobaczyłem z Boga… Z odsłoniętym obliczem kontemplujemy chwałę Pana (Św. Jan Damasceński, De sacris imaginibus orationes, 1, 16: PG 96, 1245 A). Ikonografia chrześcijańska za pośrednictwem obrazu wyraża orędzie ewangeliczne, które Pismo święte opisuje za pośrednictwem słów. Obraz i słowo wyjaśniają się wzajemnie. Mówiąc krótko, pragniemy strzec zazdrośnie wszystkich nienaruszonych tradycji Kościoła, tak pisanych jak ustnych. Jedną z nich jest przedstawianie wzoru za pośrednictwem obrazu, jeśli zgadza się z literą orędzia ewangelicznego i służy potwierdzeniu prawdziwego, a nie nierzeczywistego Wcielenia Słowa Bożego, oraz przynosi nam korzyść, ponieważ przedmioty przekazują jeden drugiemu to, co wyobrażają, przez to, co bez dwuznaczności oznaczają (Sobór Nicejski II (787): COD 111)” KKK 1159-1160. W powyższym tekście znajdziemy też funkcję i zadanie ikony. To porównanie i jej bliskość z Pismem Świętym pokazuje nam, że ikona ma głosić Dobrą Nowinę jak robi to Pismo Święte. Wiara rodzi się ze słuchania (por. Rz 10,17).

    Ale wróćmy do naszego pytania: dlaczego dziś ikona wraca do Kościoła Katolickiego? Dlaczego jest dziś tak pożądanym prezentem na chrzest, ślub czy bierzmowanie? Co takiego dzieje się w dzisiejszym świecie, że ikona nas pociąga, że warsztaty ikonograficzne znajdują tak wielu chętnych? Czy to tylko przedmiot, który ładnie wygląda? Który w dzisiejszym świecie pełnym reklamy, migających bilbordów, kusi swoim ascetyzmem? Czy to tylko forma sztuki? A może tylko moda? Czy jednak coś więcej? Wielu teologów poszukuje odpowiedzi na te pytania.

    Dla mnie ikona jest niezwykłym pomostem łączącym Wschód z Zachodem, drogą do jedności Kościoła. Ikona przenika całe moje życie, moją modlitwę, moją codzienność. Ikona zmieniła moje postrzeganie świata. Jest dla mnie oknem na świat nadprzyrodzony, który wcześniej był dla mnie zakryty, jakby za mgłą, ale kiedy to okno otworzyłam, zobaczyłam inny, piękny obraz, spokojny i bez pośpiechu. Przemieniony Boskim światłem. Wtedy uświadomiłam sobie, że przez to „zapędzenie”, mamy nieczytelny obraz rzeczywistości, nie umiemy zdecydować co w życiu jest ważne, a czym nie warto zaprzątać swojej uwagi.

    Ikona. Sztuka dla każdego?

    Czy każdy może malować ikony? A może ikony się pisze, a nie maluje? Z języka greckiego czasownik γράφω (grapho) oznacza zarówno czynność pisania, jak i malowania, podobnie w języku rosyjskim czasownik писать (pisat’). W języku polskim posługiwanie się pędzlem nazywamy malowaniem, a nie pisaniem, tak więc nazywając czynność powstawania ikony malowaniem, a jej twórcę malarzem ikon, nie popełnimy błędu. Ale czy chodzi tu tylko o nazwanie czynności? W świetle teologii i zgodnie z orzeczeniami Soboru Nicejskiego II, który w swych dokumentach użył słowa περιγράφω (perigrapho), mówiąc, że Jezus Chrystus jest możliwy „do opisania” w formie plastycznej (np. w ikonie, mozaice itp.) powinno się jednak używać określeń pisać ikonę i ikonopisarz lub ikonograf. Mamy tu przecież do czynienia ze Słowem Bożym wyrażonym kolorami (por. KKK 1160).

    Osobiście uważam, że ikonę może pisać każdy, kto odczuwa takie pragnienie, nie stawiam tu żadnych wymagań, ani dotyczących zdolności artystycznych, bądź ich kompletnego braku, ani gorliwości religijnej. Cudownie jest, jeśli osoba, która siada do pisania ikony ma przygotowanie teologiczne, na pewno jest łatwiej. Jednak takiej granicy też nie stawiam. Przyjmuję na warsztaty osoby, które mają pragnienie napisania ikony, i choć czasem nie potrafią określić dlaczego, to na końcu zawsze objawia się cudowność ikony. Bóg objawia Swoją wolę, Swój zamysł. Ja do tej pory mam ogromny respekt, gdy widzę już przygotowaną, jeszcze czystą deskę, czuję dreszcz emocji – jakby to był mój pierwszy raz. Pragnę jednak tak malować ikony, żeby zachować tę pierwotną czystość, a z drugiej strony – jakby to miała być moja ostatnia ikona tzn. namalowana z taką precyzją, dokładnością, namaszczeniem, jakbym już nigdy nic nie miała namalować.

    Modlitwa i post

    Cudownym doświadczeniem są warsztaty pisania ikon podczas dziesięciodniowych rekolekcji z postem Daniela. Modlitwa i post są tym środowiskiem, w którym rodzą się najpiękniejsze ikony. Czas, kiedy toczy się walka z ciałem, Bóg daje wzmocnienie na modlitwie. Pisanie ikon jest szczególnym sposobem modlitwy. Przed osobą, która posiądzie umiejętności techniczne (zapanuje nad materią: pędzlem i farbą) otwiera się niezwykły świat modlitwy kontemplacyjnej. Rozmowy twarzą w twarz z Chrystusem i Świętymi.

    „Piękno i kolor obrazów pobudzają moją modlitwę. Jest to święto dla moich oczu, podobnie jak widok natury pobudza me serce do oddawania chwały Bogu” (Św. Jan Damasceński, De sacris imaginibus orationes, 1, 27: PG 94, 1268 B) KKK 1162.

    Urszula Żakowska – STYL ŻYCIA/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ulubiona liczba Boga i liczba bestii.

    Co oznaczają liczby w Biblii?

    Ulubiona liczba Boga i liczba bestii. Co oznaczają liczby w Biblii?

    fot. jorisvo/depositphotos.com

    ***

    Pisarze chrześcijańscy często traktowali liczby w Biblii nie tylko jako oznaczenie ilości i miary, ale także jako rodzaj symbolicznego języka, którym posługuje się Bóg. Dość powszechne było przeświadczenie, że Stwórca chciał nam coś powiedzieć również przez liczby.

    Należę do tej części ludzkości, która przedstawia się jako humaniści, aby usprawiedliwić swoją matematyczną ignorancję. Mógłbym też zacytować publicystę i dziennikarza Rafała Ziemkiewicza, któremu zdarza się czasem wyjaśniać, że jest „magistrem od literek, a nie od cyferek”. W przypadku Biblii to rozróżnienie poniekąd traci jednak rację bytu, ponieważ w języku hebrajskim cyfry zapisywano poszczególnymi literami alfabetu. Dziewięć pierwszych spółgłosek ma wartość od 1 do 9, dziesięć dalszych oznacza dziesiątki, a cztery końcowe – setki. Inne wartości liczbowe można zapisać za pomocą kombinacji liter.

    „Cyfrowa” Biblia

    Istnieje piosenka (kolęda?), która ma ułatwić zapamiętanie pewnych liczb obecnych w wierze chrześcijańskiej. Ostatnia zwrotka brzmi: „Dwunastu, dwunastu, dwunastu Apostołów, / Jedenastu Filistynów, / Dziesięć przykazań Bożych, / Dziewięć chórów anielskich, / Osiem błogosławieństw, / Siedem sakramentów, / Sześć stągwi kamiennych, / Pięć przykazań kościelnych, / Czterech ewangelistów, / Trzech królów magów, / Wołek i osiołek, / Dzieciątko w żłóbeczku, a w stajence chłód. / Kto stworzył świat cały? Tylko jeden Bóg”. Nie wszystkie z tych liczb mają wprost pochodzenie biblijne. Na przykład Ewangelia Mateusza nie podaje wcale, że było trzech Mędrców ze Wschodu, którzy pokłonili się Jezusowi. Liczbę tę wydedukowano jednak z faktu, że Dzieciątko otrzymało od nich trzy dary.

    Egzegeci patrystyczni, zwłaszcza ze szkoły aleksandryjskiej, stosowali między innymi techniki numerologiczne uznające liczby za znaki głębszej rzeczywistości. Poszukiwali oni sensu ukrytego w liczbach i próbowali ustalić ich symbolikę. „Czy sądzisz, że Mojżesz chciał nas […] pouczyć jedynie o historycznym znaczeniu liczb i że wbrew przyjętemu przez siebie zwyczajowi nie zawarł w tych różnych liczbach żadnej tajemnicy?” – pytał retorycznie Orygenes (Homilie o Księdze Liczb 4, 1). Wtórował mu Dydym Ślepy, twierdząc, że liczby występujące w Piśmie nigdy nie są przypadkowe, ale pojawiają się według rozumnego planu (Komentarz do Księgi Rodzaju 154, 8–10). Uważano, że skoro w Biblii nie ma nic przypadkowego, także liczby mają wymiar teologiczny i duchowy. Jeszcze w czasach karolińskich Raban Maur pisał, że wszyscy, którzy chcą posiąść głębsze rozumienie Pisma, powinni pilnie studiować matematykę (!), bo w biblijnych liczbach Bóg ukrył wiele tajemnic.

    Pisarze chrześcijańscy często traktowali liczby w Biblii nie tylko jako oznaczenie ilości i miary, ale także jako rodzaj symbolicznego języka, którym posługuje się Bóg. Dość powszechne było przeświadczenie, że Stwórca chciał nam coś powiedzieć również przez liczby. W konsekwencji praktycznie każdą liczbę, która pojawiła się w Piśmie Świętym, uważano za wyjątkowe i wieloznaczne misterium, przez które przemawia Chrystus. Ich rozważanie było formą medytacji. Z lubością wyszukiwano różne konteksty użycia tej samej liczby i wyciągano z tego przeróżne wnioski. Oczywiście traktowanie liczb jako nośników ukrytych, duchowych treści prowadziło czasem interpretatorów o nadmiernie wybujałej wyobraźni do nieskrępowanej dowolności skojarzeń i nadinterpretacji.

    „Ulubione” liczby Pana Boga

    Pewne liczby wydają się w sposób szczególny uprzywilejowane i powiązane ze sferą sacrum. Podkreślano ich wymiar teologiczny i duchowy, doskonałość i związek z Bogiem. Na przykład jedynka, ponieważ jedność i jedyność jest atrybutem Boga, o czym wyraźnie mówi przykazanie miłości Boga w Księdze Powtórzonego Prawa: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Pan jedynie” (Pwt 6,4). Tylko On jest w pełni JEDEN (hebr. Ehad), w przeciwieństwie do stworzeń posiadających w ramach danego gatunku licznych przedstawicieli. Poza tym tylko On istnieje naprawdę, a wszyscy inni, tak zwani, bogowie, to postacie fikcyjne, wymyślone (por. Za 14,9).

    Możemy przypuszczać, że trójka również należy do „ulubionych” liczb Boga, bo jest On przecież Trójcą. Trzej mężczyźni, którzy gościli u Abrahama (por. Rdz 18,1–16), uważani są za prefigurację tej tajemnicy, podobnie jak trzykrotne „Święty!” (tzw. Trishagion) wyśpiewywane przez serafy (por. Iz 6,3). W sferze moralnej mamy trzy cnoty: wiarę, nadzieję i miłość, a to wszystko, co stanowi fundament naszej wiary, dokonało się podczas triduum paschalnego. Zbawiciel nauczał przez trzy lata i według tradycji miał trzydzieści trzy lata, kiedy umarł.

    Jako liczba święta, wyjątkowa, mistyczna i doskonała postrzegana jest oczywiście siódemka. Świat był tworzony przez sześć dni, a siódmy był dniem odpoczynku, ponieważ Bóg pobłogosławił go i uczynił świętym (por. Rdz 2,3). Każdy siódmy rok był rokiem szabatu dla ziemi (por. Kpł 25,4), a gdy upłynęło siedem razy po siedem lat następował rok jubileuszowy (por. Kpł 25,8). Z liczbą 7 związane są liczne przepisy kultyczne Narodu Wybranego, a siedmioramienny świecznik stał się symbolem wierności Bogu. Można też zadać pytanie, czy to przypadek, że modlitwa Ojcze nasz zawiera akurat siedem próśb.

    W Księdze Tobiasza Rafał mówi o siedmiu aniołach, którzy mają dostęp do Tronu Bożego, „stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12,15). Także prorok Zachariasz pisze o siedmiu oczach Pana, „które przypatrują się całej ziemi” (Za 4,10). W Apokalipsie czytamy o „siedmiu Duchach” przed tronem Bożym (por. Ap 1,4; 5,6). Wiemy również, że siedmiu aniołom zostanie dane siedem trąb, aby oznajmiały kolejne plagi (por. Ap 8,2).

    Można zadać pytanie, czy to przypadek, że modlitwa Ojcze nasz zawiera akurat siedem próśb.

    Użycie w Biblii liczby 7 niekoniecznie oddaje ścisłą ilość, najczęściej oznacza nieokreśloną „całość” lub „pełnię”. Tym bardziej taki sens ma wielokrotność siódemki. Na przykład siedemdziesiąt tygodni jest symbolem wypełnienia się czasu mesjańskiego (por. Dn 9,24), a Jezus, mówiąc o konieczności przebaczania siedemdziesiąt siedem razy (por. Mt 18,22), nie chciał zasugerować, że po przekroczeniu tego limitu nie ma już przebaczenia, ale wprost przeciwnie – że w przebaczaniu nie ma absolutnie żadnych limitów.

    Tu warto przypomnieć, że niedziela nie jest siódmym dniem tygodnia, ale pierwszym dniem nowego tygodnia. A skoro zwieńczeniem stwarzania świata był siódmy dzień, czyli szabat, ósmy dzień, jako dzień zmartwychwstania, jest zarazem symbolicznie pierwszym dniem nowego stworzenia, bo w Jezusie Bóg „wszystko czyni nowe” (por. Ap 21,5). Święty Justyn typologicznie tłumaczył liczbę ośmiu osób uratowanych w arce z wód potopu, łącząc ich liczbę z dniem zmartwychwstawania i inauguracją nowego świata. Fakt, że król Dawid był ósmym synem Jessego uważano z kolei za zapowiedź Mesjasza. Warto też dodać, że Jezus został obrzezany ósmego dnia i wygłosił osiem błogosławieństw. Co ciekawe, liczbowa wartość imienia Jezus, zapisanego po grecku, to 888 (jota = 10; eta = 8; sigma = 200; omikron = 70; ypsilon, = 400, sigma = 200, czyli suma 10 + 8 + 200 + 70 + 400 + 200 = 888).

    O ile ósemka ma związek z Jezusem, dziewiątka łączy się z Duchem Świętym, ze względu na liczbę Jego darów (por. 1 Kor 12,4–6) i owoców (por. Ga 5,22).

    Do liczb „doskonałych” zaliczana jest też dziesiątka, która kojarzy nam się głównie z Dekalogiem, a więc prawem nadanym przez Boga.

    Dwunastka jest z kolei symbolem świętego ludu Bożego, zarówno Starego, jak i Nowego Przymierza. Nie przypadkiem Jezus wybrał akurat dwunastu Apostołów. Chciał w ten sposób nawiązać do dwunastu plemion Izraela. Dwunastka pojawia się w Biblii wielokrotnie (dwanaście chlebów pokładanych, dwanaście kamieni na pektorale arcykapłana, dwanaście bram w Niebiańskim Jeruzalem, którego fundamenty ścian wykonane są z dwunastu kamieni szlachetnych, itp.). Wielokrotność 12, czyli 144 tysiące (12x12x1000) to symboliczna liczba zbawionych w czasach eschatologicznych (por. Ap 7,4–8; 12,1–3).

    Nieświęte liczby?

    Skoro niektóre liczby Biblia w szczególny sposób kojarzy ze świętością, sferą sacrum i Bogiem, analogicznie powinny istnieć też liczby mieszczące się na drugim biegunie, czyli będące synonimem niedoskonałości, powiązane z człowiekiem i światem, złem i Szatanem. Na przykład dwójka wyraża ideę dualizmu, podziału i rozłamu. Ale z drugiej strony mamy też dwie tablice Przymierza, dwóch cherubów zdobiących arkę, dwie oliwki w wizji Zachariasza, a prawdziwość świadectwa gwarantuje dwóch świadków. Liczba podwójna istniejąca w języku hebrajskim czasem wskazywała równocześnie na rzeczywistość ziemską i towarzyszącą jej rzeczywistość nadprzyrodzoną.

    Czwórka to symbol doczesności i poznawalnego zmysłami świata ziemskiego (cztery strony świata, cztery pory roku, cztery kierunki wiatru). Liczba 40, jako jej wielokrotność, zazwyczaj łączy się z jakimś trudnym doświadczeniem lub okresem próby, czego przykładem są różne wydarzenia biblijne (potop, pobyt Mojżesza na górze Synaj, „błądzenie” Narodu Wybranego po pustyni, pustynna wędrówka Eliasza do góry Horeb, czas dany Niniwitom na nawrócenie, post Jezusa na pustyni).

    Czwórka miała jednak również charakter ambiwalentny. Wiemy przecież o czterech odnogach, na które dzielił się strumień wypływający z ogrodu Eden (por. Rdz 2,10) i o czterech świętych zwierzętach przy tronie Boga (por. Ap 4,6–9), a najświętsze imię Boga składa się z czterech liter, określanych mianem tetragramu (JHWH).

    Oczywiście największą karierę zrobiła liczba 666, która zawierać ma rzekomo zakodowaną informację o tożsamości Antychrysta. W Apokalipsie św. Jana liczba ta określana jest mianem „liczby Bestii”: „Tu jest [potrzebna] mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć” (Ap 13,18). Istnieją ludzie, którzy odczuwają irracjonalny lęk przed tą liczbą, co określa się mianem heksakosjoiheksekontaheksafobii.

    Na przestrzeni wieków wysnuwano najbardziej fantastyczne teorie, jak „odkodować” tę liczbę, aby wiedzieć, skąd pojawi się zagrożenie. Omówienie ich zajęłoby wiele stron. Najstarsza interpretacja tego wersetu zakłada, że chodziło o zaszyfrowanie imienia Nerona, który – jak wiadomo – prześladował chrześcijan. Jeśli grecką formę imienia Neron (z końcowym „n”) i słowo kesar (cesarz) zapiszemy hebrajskimi spółgłoskami, po zsumowaniu liczb odpowiadających poszczególnym literom otrzymamy właśnie 666. Z kolei w pewnych radykalnych kręgach protestanckich, w których istnieje tradycja utożsamiania Antychrysta z papiestwem, szukano usilnie sposobu na powiązanie z liczbą 666 biskupa Rzymu. Publicyści antykatoliccy wykazywali się tu wielką kreatywnością.

    Na przestrzeni wieków wysnuwano najbardziej fantastyczne teorie, jak „odkodować” tę liczbę, aby wiedzieć, skąd pojawi się zagrożenie.

    Osobiście uważam, że jest to nawiązanie do szóstego dnia stworzenia, kiedy powstał człowiek. Biblia używa czasem szóstki do wskazania niedoskonałości. Sześć jest niepełną siódemką, której czegoś brakuje, aby nastało boskie siedem. Trzy szóstki to zwielokrotniona niedoskonałość, symbolizująca cywilizację budowaną bez Boga (czyli de facto cywilizację śmierci), w której ludzie ciągle ulegają pradawnej pokusie, aby „być jak bogowie” i decydować o tym, co jest dobrem, a co złem.

    Szóstka pojawia się jednak w Biblii także w pozytywnym kontekście. Wiązano ją z wymiarami świątyni w Niebiańskiej Jerozolimie (por. Ez 40,5; 41,8), a Izajasz ujrzał serafy, oddające chwałę Bogu, które miały po sześć skrzydeł. Niektórzy ojcowie Kościoła uważali wręcz, że szóstka to liczba chrystologiczna, bo greckie słowo Iesous (Jezus) składa się z sześciu liter.

    Dla tych, którzy lubią liczyć

    Ponieważ każda litera alfabetu hebrajskiego oznacza równocześnie jakąś liczbę, poszczególne wyrazy można potraktować jako zbiór pewnych liczb i obliczyć wartość liczbową każdego wyrazu (lub zdania) poprzez zsumowanie wartości przypisanych poszczególnym literom. Zastąpienie liter cyframi dawało możliwość poszukiwania słów o tej samej wartości liczbowej. W średniowieczu żydowscy kabaliści skupiali się na takim właśnie badaniu numerycznych wartości słów użytych w Biblii i poszukiwali słów wyrażających tę samą liczbę, a potem wyciągali z tego wnioski teologiczne. W ten sposób kabaliści odkrywali związki między bardzo odległymi od siebie słowami. Porównując różne wyrazy, których litery dawały tę samą wartość liczbową, próbowali odcyfrować tajemne znaczenia biblijnych zawiłości, między innymi utożsamiali ze sobą różne pojęcia, osoby czy zjawiska. Praktykę tę nazywano gematrią.

    Rabini, używający tej metody, zauważyli na przykład, że opowiadanie o stworzeniu świata składa się w języku hebrajskim z 434 słów. Tę samą wartość liczbową ma słowo delet (hebr. drzwi), w związku z czym twierdzono, że stworzenie świata przez Boga to drzwi do zrozumienia Biblii, czyli stanowi podstawową wskazówkę niezbędną przy jej czytaniu.

    Ponieważ w języku hebrajskim słowa „drabina” (sullam) i „Synaj” (Sinaj) posiadają tę samą wartość liczbową (130), w egzegezie judaistycznej uznano drabinę z wizji Jakubowej (por. Rdz 28,12) za symbol Prawa danego przez Jahwe Mojżeszowi na górze Synaj.

    Uwadze żydowskich egzegetów nie uszedł także fakt, że 318 sług Abrahama (por. Rdz 14,14) odpowiada liczbie imienia Eliezera, spadkobiercy Abrahama.

    Pierwsze zdanie Księgi Rodzaju: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1) brzmi po hebrajsku: Bereszit bara Elohim et haszszamajim weet haarec. Pierwsze litery poszczególnych wyrazów tworzących ten pierwszy werset Biblii po przeliczeniu na wartość liczbową i zsumowaniu dają łącznie liczbę 22, akurat tyle, ile liter posiada hebrajski alfabet. To utwierdzało rabinów w przekonaniu, że skoro Bóg stworzył świat, wypowiadając słowa w języku hebrajskim, to każdą literę hebrajskiego alfabetu należy uznać za coś na podobieństwo idei u Platona.

    Niektórzy badacze (np. Ireneusz Kania czy prof. Andrzej Wierciński) uważają, że egzegeza gematryczna była popularna wśród Żydów już w I wieku naszej ery i autorzy ksiąg Nowego Testamentu mogli celowo użyć gematrii, aby ukryć pewne informacje w swoich Pismach. Pogląd ten budzi sporo wątpliwości, aczkolwiek można podać kilka przykładów dość prawdopodobnego zastosowania gematrii.

    Rodowód przodków Jezusa podany w Ewangelii Mateusza podzielony jest na trzy grupy po czternaście pokoleń w każdej. Autor wydaje się sugerować, że Bóg w ten sposób prowadził dzieje świata, aby akurat od Abrahama do Dawida było czternaście pokoleń, potem od Dawida do momentu wygnania – czternaście pokoleń i w końcu, aby tyle samo pokoleń było od powrotu z wygnania do narodzenia Jezusa (por. Mt 1,17). Imię Dawid w języku hebrajskim zapisuje się trzema spółgłoskami (DWD), których wartość numeryczna wynosi właśnie czternaście (dalet = 4, waw = 6, dalet = 4). Genealogia zbudowana byłaby więc według schematu 3 razy 14, ponieważ suma wartości numerycznej trzech spółgłosek w imieniu Dawid to czternaście. Mateusz mógł chcieć w ten sposób podkreślić, że Jezus jest prawdziwym Synem Dawida, czyli Mesjaszem.

    Inny przykład. W Ewangelii Jana znajduje się wzmianka, że Apostołowie złowili w Jeziorze Tyberiadzkim dokładnie 153 ryby, które wyciągnął na brzeg Szymon Piotr (por. J 21,11). To nieoczekiwane podanie liczby wyłowionych ryb jest zaskakujące, bo nigdzie indziej w Ewangeliach nie ma podobnych statystyk połowów. W końcu nie są to przecież sprawozdania z działalności jakiegoś klubu wędkarskiego. Czyżby uczniowie Jezusa zdziwili się, że ryb jest tak dużo i dlatego je policzyli, a informacja o tym przypadkowo znalazła się w tekście? A może ta liczba coś symbolizuje? Święty Hieronim uważał, że tyle znano wówczas gatunków ryb, co symbolicznie miało wskazywać na wszystkie narody, które będą przedmiotem działalności ewangelizacyjnej Kościoła (przypomnijmy, że Apostołowie mieli być „rybakami ludzi”). W interpretacji gematrycznej zwrócono z kolei uwagę na fakt, że taką właśnie wartość liczbową ma hebrajski zwrot Bnej ha- Elohim, czyli „Synowie Boży” (bet = 2, nun = 50, jod = 10, he = 5, alef = 1, lamed = 30, he = 5, jod = 10, mem = 40; czyli: 2 + 50 + 10 + 5 + 1 + 30 + 5 + 10 + 40 = 153). W ten sposób określano na przykład aniołów, ale we wspomnianym fragmencie może chodzić o tych, którzy stanowić będą święte zgromadzenie Boże, czyli Kościół. Interpretacja ta wydaje się trochę naciągana, ale różni egzegeci są skłonni się do niej przychylić.

    Czyżby uczniowie Jezusa zdziwili się, że ryb jest tak dużo i dlatego je policzyli, a informacja o tym przypadkowo znalazła się w tekście? A może ta liczba coś symbolizuje?

    Gematrycznych interpretacji Nowego Testamentu jest bardzo wiele. Wspomnę jeszcze o jednej. Jan Chrzciciel był przez niektórych uważany za proroka Eliasza, który ponownie przyszedł na świat (por. Mt 11,13–14; 16,14; 17,10; Mk 9,11; 15,35; Łk 9,7–8; J 1,21). Co prawda, gdy zapytano go wprost, czy jest Eliaszem, zaprzeczył (por. J 1, 21), ale w analizie gematrycznej zwrócono uwagę na fakt, że hebrajskie imię Jochanan ma wartość liczbową 124 (jod = 10, waw = 6, chet = 8, nun = 50), identycznie jak hebrajski zwrot gilgul Elijahu, czyli „wcielenie Eliasza” (gimel = 3, lamed = 30, gimel = 3, waw = 6, lamed = 30, alef = 1, lamed = 30, jod = 10, he = 5, waw = 6).

    Rozmawiałem kiedyś z pewnym zwolennikiem wiary w reinkarnację, który przytoczył te gematryczne wyliczenia jako dowód na to, że Jan Chrzciciel musiał być reinkarnacją Eliasza, choć sam pewnie o tym nie wiedział. Powołał się również na słowa Jezusa, który wprost stwierdził, że Jan był Eliaszem (por. Mt 17,10–13). Oczywiście pogląd o reinkarnacji dusz jest całkowicie nie do pogodzenia z nauką biblijną, Jan Chrzciciel nie był jedynym Jochananem, żyjącym w tamtych czasach, a Eliasz w ogóle nie umarł, tylko został wniebowzięty (por. 2 Krl 2,11) i właśnie dlatego wierzono, że kiedyś powróci, aby zapowiedzieć przyjście Mesjasza (por. Ml 3,23–24). Kiedy Jezus powiedział, że Jan był Eliaszem, chodziło Mu o to, że wypełniał misję analogiczną do misji tego proroka, a więc był niejako jego duchowym spadkobiercą.

    Biblia jako matematyczny kod?

    Również współcześnie podejmowane są próby deszyfrowania Biblii, czyli poszukiwania (między innymi poprzez użycie obliczeń matematycznych) jej zakodowanego przesłania. Pojawiły się analizy wskazujące, że pewne liczby w Biblii układają się w logiczne ciągi wplecione grupami w strukturę tekstu słownego. Rosyjski matematyk Ivan Panin całe swe życie poświęcił na studiowanie biblijnych cyfr i dokonywanie skomplikowanych obliczeń, ponieważ wierzył, że tekst Biblii jest tak naprawdę bardzo zręcznie ułożonym przez Boga matematycznym kodem. Obliczał on sumę wszystkich wartości cyfrowych liter w różnych słowach, zdaniach, paragrafach i całych księgach i odkrył te same prawidłowości w każdym z tych podziałów!

    Okazało się na przykład, że liczba słów w każdym z nich dzieli się przez siedem. Podobnie liczba nazw własnych, zarówno męskich, jak i żeńskich, słowa pojawiające się jeden raz, liczba rzeczowników, a nawet liczba słów zaczynających się od każdej litery alfabetu – wszystkie te liczby były podzielne przez siedem. Analizując pierwsze zdanie Biblii: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”, Panin zauważył, że w języku hebrajskim jest to dokładnie siedem słów, składających się z dwudziestu ośmiu liter (4 razy 7) oraz trzy rzeczowniki (Bóg, niebo, ziemia). Zastępując ich litery odpowiadającymi im cyframi i sumując je, uzyskał łączny wynik 777 (7 razy 111)! W zdaniu tym jest tylko jeden czasownik – „stworzył” (bara). Jego łączna wartość cyfrowa wynosi 203 (29 razy 7). Pierwsze trzy słowa zawierają dokładnie czternaście liter (2 razy 7), podobnie jak pozostałe cztery. Hebrajskie słowa będące dopełnieniami (niebo i ziemia) mają po siedem liter każde. Wartość pierwszej, środkowej i ostatniej litery w tym zdaniu jest równa 133 (19 razy 7). Wartość cyfrowa pierwszych i ostatnich liter wszystkich wyrazów wynosi 1393 (199 razy 7). Wartość pierwszych i ostatnich liter pierwszego i ostatniego wyrazu tego wersetu wynosi 497 (71 razy 7), pierwszych i ostatnich liter każdego słowa między pierwszym i ostatnim – 896 (128 razy 7) itd.

    To oczywiście tylko drobny wycinek z tych matematycznych dociekań. Dla niektórych ludzi wyszukiwanie podobnych prawidłowości stanowi jakąś formę matematyczno-mistycznej kontemplacji przybliżającej ich do Boga. Nie rozumiem tego, ale może po prostu nie dorastam do takiego poziomu mistycznej percepcji.

    Roman Zając (ur. 1973), biblista, demonolog, publicysta. Opublikował między innymi: Trzej Królowie. Tajemnica Mędrców ze Wschodu; Biblia. Początek, czyli jak powstał najlepszy know how na świecie; Przewodnik po niebie, piekle i ich mieszkańcach

    (tekst pochodzi z “Życia Duchowego”)

    Roman Zając/DEON.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – marzec 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    _____________________________________________________________________________________________________________


    31 marca

    Święta Balbina, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Beniamin, diakon i męczennik
    ***
    Święta Balbina

    Posiadamy dwa dokumenty, które opisują życie i męczeństwo Balbiny. Niestety, pochodzą one z wieku VI i zawierają wiele legend, w których tak bardzo rozmiłowało się średniowiecze. Jeden z tych dokumentów to opis męczeńskiej śmierci papieża, św. Aleksandra, a drugi to opis męczeńskiej śmierci św. Balbiny i św. Hermeta.
    Balbina miała być córką św. Kwiryna, który na dworze cesarza Hadriana (117-138) piastował wysoki urząd trybuna wojskowego. Sam cesarz nie był początkowo nastawiony wrogo do chrześcijan, jak przed nim Neron i Domicjan. Pod wpływem apologii, jaką skierowali do niego w obronie chrześcijaństwa św. Arystydes i św. Kwadratus, zakazał on samosądów na chrześcijanach. Niestety, wydał dekret zezwalający na skazywanie na śmierć tych chrześcijan, którzy zostaną oskarżeni o wyznawanie wiary w Chrystusa i w sądzie nie wyrzekną się jej. Tak więc właśnie za panowania cesarza Hadriana ponieśli śmierć męczeńską papieże: św. Sykstus I (+ 125) i św. Telesfor (+ 136). Być może w tym czasie zginęli także św. Kwiryn, ojciec Balbiny, wraz z córką i wielu innych. Nie jest jednak pewne, czy św. Kwiryn i jego córka ponieśli śmierć męczeńską za cesarza Hadriana, czy też później, za panowania cesarza Marka Aureliusza (161-180), jak przypuszczają niektórzy hagiografowie. Jeżeli tak, dane o ich męczeństwie trzeba by przenieść na czas nieco późniejszy.
    Balbina miała przyjąć chrzest wraz ze swoim ojcem i z całą rodziną z rąk św. Aleksandra I, papieża (+ ok. 115). Przyczyną nawrócenia się całej rodziny miało być nagłe, cudowne uzdrowienie Balbiny, którą umierającą zaniesiono przed św. Aleksandra. Według podanych źródeł wielu młodzieńców z najszlachetniejszych rodzin rzymskich ubiegało się o rękę Balbiny. Jej ojciec zajmował wszak wysokie stanowisko i posiadał spory majątek. Balbina odrzuciła kategorycznie wszystkie oferty. To właśnie miało stać się przyczyną jej śmierci, gdyż zawiedzeni pogańscy konkurenci o jej rękę oskarżyli ją przed cesarzem, że jest chrześcijanką. Wraz z ojcem wtrącono ją do więzienia. Kiedy zaś nie załamała się na widok tortur, zadawanych jej ojcu, została ścięta mieczem.
    O kulcie św. Balbiny świadczy wystawiony w Rzymie w wieku VI kościół ku jej czci. W ołtarzu głównym znajduje się duży sarkofag, widoczny pod mensą, zawierający jej relikwie. Istniał także w Wiecznym Mieście cmentarz św. Balbiny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 marca

    Święty Leonard Murialdo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Amadeusz IX Sabaudzki, książę
    ***
    Święty Leonard Murialdo

    Leonard urodził się w Turynie i tam też dokonał swojego żywota. Pochodził z rodziny szlacheckiej, która kiedyś założyła osadę pod Turynem, Murialdo. Do dziś zachowały się ruiny zamku w Murialdo, siedziba pierwotnych właścicieli okolicy. Leonard przyszedł na świat 26 października 1828 roku. W następnym dniu został ochrzczony w kościele parafialnym S. Dalmazzo i otrzymał imiona Leonard Jan Chrzciciel Donat i Maria. Miał jednego brata i siedem sióstr.
    Kiedy miał 8 lat, rodzice oddali go do prywatnej szkoły, prowadzonej przez pijarów w Savonie. Po powrocie do Turynu studiował filozofię w kolegium św. Franciszka z Pauli, akredytowanym do tamtejszego uniwersytetu. Rozpoczął studia teologiczne, wieńcząc je doktoratem (1850). W rok potem otrzymał święcenia kapłańskie. Za zezwoleniem biskupa oddał się pracy duszpasterskiej na peryferiach Turynu, bardzo wówczas religijnie i materialnie zaniedbanych. Głosił słowo Boże, spowiadał, nawiedzał domy ubogich, szpitale, domy poprawcze i więzienia. W pracy tej zetknął się bezpośrednio ze św. Józefem Cafasso i ze św. Janem Bosko. Zakładał komitety do budowy nowych kościołów, których brak dawał się dotkliwie wtedy odczuwać w mieście. Popierał także konferencje św. Wincentego a Paulo, których celem było niesienie pomocy ubogim i opuszczonym. W latach 1857-1865 objął kierownictwo oratorium św. Alojzego, które założył św. Jan Bosko. Prowadził tam równocześnie szkołę świąteczną i codzienną wieczorową dla młodzieży pracującej; zorganizował także chór i orkiestrę. W roku 1858 miał szczęście towarzyszyć św. Janowi Bosko i bł. Michałowi Rua w pielgrzymce do Rzymu i brać udział w ich prywatnej audiencji u papieża Piusa IX. Należał bowiem do ich najbliższych współpracowników.
    W roku 1861 dołączył do szeroko wówczas zakrojonej wśród katolików akcji “uświęconej niedzieli”. W tym samym roku zorganizował akcję “świętopietrza”, by przyjść papieżowi z pomocą materialną, gdyż ten był w trudnej sytuacji. Wojska Garibaldiego zajmowały coraz to nowe obszary Państwa Kościelnego dla nowo rodzącego się państwa włoskiego. W tym czasie powstał w Europie wielki ruch, usiłujący skupić w swoich szeregach robotników katolickich i wywalczyć dla nich należne prawa. Na czele tego ruchu stanęli najwybitniejsi społecznicy katoliccy Niemiec, Francji i Anglii. Leonard udał się do tych krajów, by zetknąć się u samych źródeł z tym ruchem i przeszczepić go na ziemię włoską. Po dwóch latach (1865-1866) wrócił do Turynu i objął prowadzenie “Kolegium Rzemiosł”, które ufundował ks. Jan Cocchi. Przy tym kolegium pozostał już do śmierci, rozwijając stąd wszechstronną działalność społeczną i charytatywną przez 34 lata.

    Święty Leonard Murialdo

    Dla utrwalenia rozpoczętych dzieł założył nową rodzinę zakonną pod wezwaniem św. Józefa (józefitów). Był to rok 1867. Swoich synów duchowych zobowiązywał osobnym ślubem do obrony nieomylności papieża aż do gotowości przelania za tę prawdę krwi. Prawda o papieskiej nieomylności została zdefiniowana jako dogmat na Soborze Watykańskim I w 1869 roku. W roku 1870 założył “Stowarzyszenie Młodzieży św. Józefa” o nastawieniu wybitnie apostolskim, a w roku następnym (1871) “Stowarzyszenie Promotorów Katolickich w Turynie”. Za nimi poszły inne inicjatywy: “Związek Promotorów Katolickiego Laikatu”, “Dzieło Bibliotek Czytanek Katolickich”, “Unia Robotników Katolickich” itp. Jak bardzo na czasie było jego zgromadzenie, dowodzi tego fakt, że po zaledwie 3 latach liczyło ono już w Italii ok. 30 placówek.
    W roku 1872 Leonard wybrał się ponownie w podróż do Francji, gdzie uczestniczył w Kongresie Robotników Katolickich. Dnia 19 marca 1873 r. doszło do ostatecznego powstania józefitów. Stolica Apostolska zatwierdziła zgromadzenie w latach 1890 i 1897. Tak wielkim autorytetem cieszył się Leonard wśród rzeszy robotniczej, że został zaproszony do Rady Związków Robotników Katolickich w Turynie oraz jako członek Komisji od Spraw Kongresów i Zjazdów Katolickich.
    Umęczony tak różnorodną apostolską pracą, zmarł w wieku 72 lat na rękach współbraci i wychowanków w dniu 30 marca 1900 roku. Jego beatyfikacji w 1963 r. dokonał Paweł VI; on też ogłosił go świętym w 1970 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 marca

    Święty Stefan IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm Temperiusz, biskup
      •  Święty Bertold, prezbiter
    ***
    Święty Stefan IX
    Stefan był synem Gozelona, diuka Lotaryngii, wnukiem ostatniego króla Italii. Wykształcenie uzyskał w Liège, w kościele św. Lamberta. W latach 1041-1048 był biskupem Liège. Papież Leon IX (jego kuzyn) zabrał go ze sobą do Rzymu, kiedy wracał z pielgrzymki do Niemiec i Francji. Piastował stanowisko kanclerza i bibliotekarza Kościoła rzymskiego. W tej roli towarzyszył papieżowi w jego wędrówkach po Europie. Pod koniec życia Leon IX wysłał go z poselstwem do Konstantynopola, ale misja nie przyniosła owoców; odwrotnie, przypieczętowała podział Kościoła.
    Po śmierci papieża Stefan udał się na Monte Cassino. Tam został 36. opatem. Wkrótce następca Leona IX, papież Wiktor II, mianował go kardynałem, prezbiterem kościoła św. Chryzogonusa. W roku 1057 wybrano go na stolicę Piotrową. Znany jest jako Stefan IX albo Stefan X – ze względu na błąd w numeracji, który sprostowano dopiero na Soborze Watykańskim II. Jako papież kontynuował reformy i zmiany zainicjowane przez św. Leona IX. Podjął wewnętrzną reformę Kościoła. Zwołał kilka synodów, na których potępiono symonię i małżeństwa kleru. Kapłani, którzy żyli w konkubinacie, mieli być usuwani z urzędu.
    Nie zdążył zrealizować planowanego wznowienia rozmów z Kościołem bizantyjskim, by zakończyć schizmę. Uniemożliwiła mu to choroba, z którą zmagał się niemal od wyboru na Stolicę Piotrową. Jego pontyfikat trwał niecały rok. Zmarł w 1058 r. we Florencji. Pochowany został w kościele św. Reparaty (na którego miejscu wznosi się dziś katedra Santa Maria del Fiore).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 marca

    Błogosławiona Joanna Maria de Maille, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święty Guntram, król
    ***
    Błogosławiona Joanna Maria de Maille

    Joanna urodziła się w 1331 r. w szlacheckiej rodzinie na zamku La Roche, niedaleko Tours, we Francji. W młodym wieku wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka z Asyżu. W 1347 r. poślubiła młodego barona Roberta de Silly. Wkrótce po zawarciu małżeństwa oboje złożyli dozgonny ślub czystości. Małżonkowie pełnili dzieła miłosierdzia – wspierali ubogich, opiekowali się chorymi w czasie epidemii dżumy. W czasie wojny francusko-angielskiej baron de Silly dostał się do niewoli. Po wykupieniu wrócił do żony, ale wkrótce zmarł z trudów i wyczerpania.
    Joanna została zmuszona do opuszczenia posiadłości rodziny zmarłego małżonka i osiadła w Tours, w skromnym mieszkaniu przylegającym do klasztoru franciszkanów. Przed biskupem ponowiła ślub czystości. Wiodła życie pełne umartwienia, modlitwy i poświęcenia. Przez pewien czas przebywała w pustelni w Planche de Vaux, oddając się kontemplacji. Umartwiając się, włożyła na głowę koronę cierniową. Wróciła później do Tours i pracowała jako posługaczka w miejscowym szpitalu. Przypisuje się jej dar czynienia cudów.
    Umarła mając 82 lata w dniu 28 marca 1414 r. Została pochowana w habicie klarysek. Papież Pius IX (franciszkański tercjarz) beatyfikował ją w 1871 r. Jest patronką wdów, wygnańców, emigrantów, ludzi, którzy stracili rodziców, ofiar przemocy, ludzi wyśmiewanych dla ich pobożności i osób mających problemy rodzinne.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 marca

    Święty Rupert, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Ernest, opat i męczennik
    ***
    Święty Rupert

    Rupert był pierwszym biskupem Salzburga. Należał do możnej rodziny franko-niemieckiej Robertynów, spokrewnionej z Karolingami. O pierwszych latach jego życia wiemy niewiele. Kształcił się w Niemczech, w klasztorze irlandzkim. Od roku 700 jako biskup misyjny przechodził obszary Bawarii, po Regensburg (Ratysbonę) i Lorch. Cieszył się sympatią księcia Bawarii, który udzielał mu pomocy koniecznej do jego pracy apostolskiej. Na ruinach rzymskiego miasta Juvanum (Salzburg) założył opactwo benedyktyńskie i wystawił pierwszy w Austrii kościół pod wezwaniem św. Piotra. Jako opat i biskup rządził nowo powstałą diecezją salzburską. Dla swojej krewnej, Erentrudy, Rupert wystawił benedyktyńskie opactwo żeńskie w Nonenberg, gdzie wkrótce Erentruda została opatką. Te dwa opactwa stały się prawdziwym błogosławieństwem dla Austrii.
    Rupert głosił niezmordowanie słowo Boże, gromadził koło siebie kapłanów i obsadzał nimi ważniejsze miejsca dla głoszenia Ewangelii i dla potrzeb duszpasterstwa. Słusznie też zasłużył sobie na tytuł apostoła Bawarii i Austrii.
    Data jego śmierci nie jest pewna. Przyjmuje się 27 marca ok. 720 roku. Został pochowany w założonym przez siebie opactwie w Salzburgu, w kościele św. Piotra. Św. Wigiliusz, jeden z uczniów Ruperta, przeniósł ciało Świętego do katedry (774). Równało się to z pozwoleniem na oddawanie czci publicznej. Zanim bowiem papieże nie zarezerwowali dla siebie prawa kanonizacji, czynił to miejscowy metropolita z biskupami, duchowieństwem i ludem. Św. Wigiliusz został także biskupem Salzburga, podniesionego niebawem do godności metropolii. O popularności Ruperta w Europie środkowej świadczy to, że ku jego czci wystawiono aż 125 kościołów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 marca

    Święty Dobry Łotr

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Tomasz z Costacciaro
      •  Święty Ludger, biskup
      •  Święty Braulion, biskup
    ***
    Święty Dobry Łotr

    Święty Dyzmas (w prawosławiu Rach) to jeden z dwóch łotrów, powieszonych na krzyżu obok Jezusa. Informację o nim przekazuje św. Łukasz w swojej Ewangelii. Kiedy drugi z ukrzyżowanych z Jezusem łotrów urągał Mu, Dyzmas skarcił go mówiąc, że oni umierają słusznie, za swe zbrodnie, ale Jezus nic złego nie uczynił. Zwrócił się do Jezusa, prosząc, żeby wspomniał na niego, kiedy już przyjdzie do swego królestwa. A Jezus obiecał Dobremu Łotrowi – bo tak go od tego czasu nazywamy – że jeszcze dziś będzie z Nim w raju. Był to pierwszy swoisty akt kanonizacji, którego jeszcze na Krzyżu dokonał Chrystus.O Dobrym Łotrze pisało wielu Ojców Kościoła i świętych. Jego imię – Dyzmas – pochodzi z pism apokryficznych. Kościół wschodni czci go nawet jako męczennika. W Bolonii, w kościele św. Witalisa i w bazylice św. Stefana, oddawano cześć częściom krzyża, na którym Dobry Łotr miał ponieść śmierć. Pielgrzymi, udający się do Ziemi Świętej, chętnie nawiedzali miejscowość Latrum w pobliżu Emaus, która im przypominała postać Dobrego Łotra.Dobry Łotr jest symbolem Bożego Miłosierdzia; pokazuje, że nawet w ostatniej chwili życia można jeszcze powrócić do Boga. Św. Dyzmas jest patronem Gallipoli (Apulii), skruszonych złodziejów, więźniów, umierających, skazanych na śmierć i dobrej śmierci oraz kapelanów więziennych, pokutujących i nawróconych grzeszników. Stanowi wzór doskonałego żalu za grzechy.
    W ikonografii przedstawiany jest jako młodzieniec, również w wieku dojrzałym, a nieraz też jako starzec. Jego strojem jest opaska na biodrach lub krótka tunika. Atrybutami św. Dyzmy są krzyż, łańcuch, maczuga, miecz lub nóż.Warto wiedzieć, że dolna (trzecia) ukośna belka prawosławnego krzyża symbolizuje skazańców ukrzyżowanych z Chrystusem. Jej prawy kraniec, uniesiony do góry, wskazuje niebo, do którego poszedł Dobry Łotr. Lewy kraniec wskazuje piekło, do którego trafił ten, który nie wyraził skruchy.Episkopat Polski zdecydował w 2009 r, że dzień wspomnienia św. Dobrego Łotra obchodzony jest w Polsce jako Dzień Modlitw za Więźniów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Zawsze w rękach Boga

    (Ioannisa Moschosa, Domena publiczna, via Wikimedia Commons)

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 15.02.2012

    Drodzy bracia i siostry!

    W naszej szkole modlitwy w zeszłą środę mówiłem o modlitwie Jezusa na krzyżu, zaczerpniętej z Psalmu 22: «Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?» Teraz pragnę kontynuować medytację o modlitwie Jezusa na krzyżu chwilę przed śmiercią i omówić dziś relację o tym, którą znajdujemy w Ewangelii św. Łukasza. Ewangelista przekazał nam słowa, które Jezus wypowiedział na krzyżu. Były to trzy wypowiedzenia, z których dwa — pierwsze i trzecie — są modlitwami wyraźnie skierowanymi do Ojca. Drugie natomiast to obietnica złożona tzw. dobremu łotrowi, który był z Nim ukrzyżowany; odpowiadając bowiem na prośbę złoczyńcy, Jezus zapewnia go: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju» (Łk 23, 43). W opowiadaniu Łukasza splatają się więc sugestywnie dwie modlitwy, które umierający Jezus kieruje do Ojca, i odpowiedź na błagalną prośbę, z jaką zwraca się do Niego skruszony grzesznik. Jezus wzywa Ojca, a jednocześnie wysłuchuje prośby tego człowieka, który często nazywany jest latro poenitens, «skruszonym łotrem».

    Przyjrzyjmy się tym trzem modlitwom Jezusa. Pierwszą wypowiada zaraz po przybiciu Go do krzyża, podczas gdy żołnierze dzielą między siebie Jego szaty jako gorzką zapłatę za służbę. W pewnym sensie gest ten kończy procedurę ukrzyżowania. Pisze św. Łukasz: «Gdy przyszli na miejsce zwane ‘Czaszką’, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Jezus zaś mówił: ‘Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią’. A oni rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy» (23, 33-34). Pierwsza modlitwa, którą Jezus kieruje do Ojca, jest modlitwą wstawienniczą: prosi o przebaczenie dla swoich oprawców. Czyniąc to, Jezus jako pierwszy postępuje zgodnie z tym, czego nauczał w Kazaniu na Górze, gdzie powiedział: «Lecz powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą» (Łk 6, 27), a także obiecał tym, którzy potrafią przebaczać: «A wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego» (w. 35). Teraz z krzyża nie tylko przebacza On swoim oprawcom, ale zwraca się bezpośrednio do Ojca, wstawiając się za nimi.

    Naśladowanie tej postawy Jezusa odnajdujemy we wzruszającym opowiadaniu o ukamienowaniu św. Szczepana, pierwszego męczennika. Gdy Szczepan, bliski już śmierci, «osunął się na kolana, zawołał głośno: ‘Panie, nie licz im tego grzechu!’ Po tych słowach skonał»: takie były jego ostatnie słowa. Zestawienie modlitw o przebaczenie Jezusa i pierwszego męczennika jest znaczące. Św. Szczepan zwraca się do zmartwychwstałego Pana i prosi o to, by za jego zabicie — czyn jasno zdefiniowany przez wyrażenie «ten grzech» — jego oprawcy nie zostali obciążeni winą. Jezus na krzyżu zwraca się do Ojca i nie tylko prosi Go, by przebaczył tym, którzy Go ukrzyżowali, ale pomaga zinterpretować to, co się dzieje. Bowiem zgodnie z Jego słowami ludzie, którzy Go krzyżują, «nie wiedzą, co czynią» (Łk 23, 34). Znaczy to, że ignorancja, niewiedza są powodem, dla którego prosi Ojca o przebaczenie im, ponieważ ta ignorancja pozostawia otwartą drogę do nawrócenia, co zresztą następuje w słowach setnika po śmierci Jezusa: «Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy» (w. 47), był Synem Boga. «Dla wszystkich czasów i wszystkich ludzi pociechę stanowi fakt, że Pan — zarówno w przypadku rzeczywiście niewiedzących, jakimi byli oprawcy, jak też wobec tych, którzy wiedzieli, a mimo to skazali Go — niewiedzę ich uznaje za podstawę prośby o przebaczenie. Uważa ją za bramę, która może nas otworzyć na nawrócenie się» (Jezus z Nazaretu, II, s. 223).

    Drugie wypowiedzenie Jezusa na krzyżu, przytoczone przez św. Łukasza, jest słowem nadziei, jest odpowiedzią na prośbę jednego z dwóch mężczyzn ukrzyżowanych razem z Nim. Kiedy dobry łotr znalazł się w obliczu Jezusa, oprzytomniał i poczuł skruchę, zdał sobie sprawę, że ma przed sobą Syna Bożego, który uwidacznia Oblicze samego Boga, i prosi Go: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa» (w. 42). W odpowiedzi na tę prośbę Pan posuwa się o wiele dalej, bo mówi: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju» (w. 43). Jezus jest świadomy, że wchodzi bezpośrednio w komunię z Ojcem i otwiera człowiekowi drogę do raju Boga. Poprzez tę odpowiedź daje niezłomną nadzieję, że dobroć Boga może nas dosięgnąć również w ostatnim momencie życia i szczera modlitwa, nawet po życiu pełnym błędów, znajduje otwarte ramiona dobrego Ojca, który czeka na powrót syna.

    Zatrzymajmy się jednak na ostatnich słowach konającego Jezusa. Ewangelista opowiada: «Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: ‘Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego’. Po tych słowach wyzionął ducha» (ww. 44-46). Pewne aspekty tego opowiadania różnią się od tego, co przekazali Marek i Mateusz. Trzy godziny ciemności u św. Marka pozbawione są opisu, podczas gdy u św. Mateusza łączy się z nimi seria apokaliptycznych wydarzeń, takich jak trzęsienie ziemi, otwieranie się grobów, powstające ciała umarłych (por. Mt 27, 51-53). U św. Łukasza przyczyną kilkugodzinnych ciemności jest zaćmienie słońca, ale w tym samym momencie rozdziera się również zasłona przybytku. Niebo traci swoje światło, ziemia zapada się, podczas gdy w świątyni, miejscu obecności Boga, rozdziera się zasłona chroniąca sanktuarium. Śmierć Jezusa opisana jest wyraźnie jako wydarzenie kosmiczne i liturgiczne; w szczególności stanowi ona początek nowego kultu, w świątyni, której nie zbudowali ludzie, bo jest nią Ciało Jezusa umarłego i zmartwychwstałego, który gromadzi ludzi i ich jednoczy w sakramencie swojego Ciała i swojej Krwi.

    Modlitwa Jezusa w tym momencie cierpienia — «Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego» — to donośne, ostateczne i całkowite zawierzenie się Bogu. Modlitwa ta wyraża pełną świadomość, że nie jest opuszczony. Początkowe wezwanie — «Ojcze» — przypomina Jego pierwszą wypowiedź, kiedy był dwunastoletnim chłopcem. Został wtedy trzy dni w świątyni jerozolimskiej, której zasłona teraz się rozdarła. A kiedy rodzice powiedzieli Mu, że się martwili, odparł: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» (Łk 2, 49). Od początku do końca tym, co całkowicie determinuje odczucia Jezusa, Jego słowa, Jego czyny, jest wyjątkowa więź z Ojcem. Na krzyżu przeżywa On w pełni, w miłości, tę swoją synowską więź z Ojcem, która ożywia Jego modlitwę.

    Słowa wypowiedziane przez Jezusa po wezwaniu «Ojcze» to wyrażenie z Psalmu 31: «W ręce Twoje powierzam ducha mojego» (31, 6). Słowa te nie są jednak zwykłym cytatem, ale raczej wyrażają nieodwołalną decyzję: Jezus «wydaje się» w ręce Ojca, całkowicie zdając się na Niego. Słowa te stanowią modlitwę «zawierzenia», pełną ufności w miłość Boga. Modlitwa Jezusa w obliczu śmierci jest dramatyczna, jak dla każdego człowieka, ale jednocześnie wypełnia ją głęboki spokój, który rodzi się z zaufania do Ojca i z chęci całkowitego zdania się na Niego. W Getsemani, kiedy rozpoczęła się ostatnia walka i najżarliwsza modlitwa i miał być «wydany w ręce ludzi» (por. Łk 9, 44), Jego pot był «jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię» (Łk 22, 44). Jego serce było jednak w pełni posłuszne woli Ojca i dlatego «anioł z nieba» przybył Go pokrzepić (por. Łk 22, 42-43). Teraz, w ostatnich chwilach, Jezus zwraca się do Ojca, mówiąc, w czyje ręce naprawdę wydaje swoją egzystencję. Przed wyruszeniem w drogę do Jerozolimy Jezus rzekł z naciskiem do uczniów: «Weźcie wy sobie dobrze do serca te słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi» (Łk 9, 44). Teraz, kiedy życie Go opuszcza, potwierdza On w modlitwie swoją ostateczną decyzję: pozwolił, by Go «wydano w ręce ludzi», ale swego ducha powierza w ręce Ojca; i tak — jak mówi Jan Ewangelista — wszystko się wypełniło, najwyższy akt miłości osiągnął swój szczyt, sięgnął granicy i ją przekroczył.

    Drodzy bracia i siostry, słowa Jezusa na krzyżu w ostatnich chwilach Jego ziemskiego życia zawierają istotne wskazówki odnośnie do naszej modlitwy, ale tchną w nią również pogodną ufność i niezawodną nadzieję. Jezus, który prosi Ojca, by przebaczył ludziom, którzy Go krzyżują, zachęca nas do podejmowania trudu modlitwy również za tych, którzy wyrządzili nam zło, skrzywdzili nas, do tego, byśmy zawsze umieli przebaczać, ażeby światło Boże mogło oświecić ich serce; zachęca nas, byśmy modlili się zawsze w duchu takiego miłosierdzia i miłości, jakimi otacza nas Bóg: «Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom», mówimy codziennie w Ojcze nasz. Jezus, który w momencie ostatecznym, jakim jest śmierć, zawierza się całkowicie w ręce Boga Ojca, jednocześnie przekazuje nam pewność, że niezależnie od tego, jak ciężkie będą próby, jak trudne problemy, dręczące cierpienie, nigdy nie wypadniemy z rąk Boga, rąk, które nas stworzyły, podtrzymują nas i nam towarzyszą na drodze życia, bo powoduje nimi nieskończona i wierna miłość. Dziękuję.

    po polsku:

    Witam polskich pielgrzymów. Słowa konającego Jezusa są dla nas lekcją modlitwy inspirowanej duchem przebaczenia. Powtarzając codziennie: «Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom», pamiętajmy, że darowanie krzywd jest aktem miłości, która jednoczy nas z miłosiernym i przebaczającym Bogiem, wyzwala z nienawiści i goi wszelkie rany. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 4/2012/Opoka.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Jezus przyjmuje z “tronu” krzyża każdego człowieka

    Rozważanie Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 21.10.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Przed chwilą zakończyła się w Bazylice Watykańskiej liturgia uroczystości Pana Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, koncelebrowana również przez 24 nowych kardynałów, ustanowionych na wczorajszym konsystorzu. Uroczystość Chrystusa Króla wprowadził papież Pius XI w 1925 r., a później, po Soborze Watykańskim ii, umiejscowiono ją na końcu roku liturgicznego. Ewangelia św.Łukasza ukazuje, jak na wielkim obrazie, królewskość Jezusa w chwili ukrzyżowania. Przywódcy ludu i żołnierze wyśmiewają «Pierworodnego wobec każdego stworzenia» (por. Kol 1, 15) i wystawiają Go na próbę, chcąc zobaczyć, czy ma On moc wybawienia siebie od śmierci (por. Łk 23, 35-37). A jednak właśnie «na Krzyżu Jezus jest na ‘wysokości’ Boga, który jest miłością. Tam można Go ‘rozpoznać’ (…) Jezus daje nam ‘życie’, dlatego że daje nam Boga. Może Go dawać, ponieważ sam stanowi jedno z Bogiem» (Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu, Kraków 2007, ss. 288. 291). W istocie, podczas gdy Pan wydaje się nie odróżniać od dwóch złoczyńców, jeden z nich, świadomy własnych grzechów, otwiera się na prawdę, dochodzi do wiary i prosi Króla żydowskiego: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa» (Łk 23, 42). Od Tego, który «jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie» (Kol 1, 17), tak zwany «dobry łotr» otrzymuje natychmiast przebaczenie i radość wejścia do królestwa niebieskiego. «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju» (Łk 23, 43). Tymi słowami Jezus przyjmuje z «tronu» krzyża każdego człowieka z nieskończonym miłosierdziem. Św. Ambroży komentuje, że «jest to piękny przykład nawrócenia, do którego trzeba dążyć: bardzo szybko łotrowi zostaje udzielone przebaczenie, a łaska jest obfitsza od oczekiwania, Pan bowiem — mówi Ambroży — udziela zawsze więcej, niż o to się prosi (…). Życie to bycie z Chrystusem, gdyż tam, gdzie jest Chrystus, tam jest królestwo» (Expositio Ev. sec. Lucam X, 121; CCL 14, 379).

    Drodzy przyjaciele, drogę miłości, którą Pan nam objawia, zachęcając, byśmy nią postępowali, możemy podziwiać także w chrześcijańskiej sztuce. Już w starożytności bowiem «wznosząc budowle sakralne (…) stało się zwyczajem, że na wschodniej stronie przedstawiano Pana, który powraca jako król — wyobrażenie nadziei — zaś na zachodniej Sąd Ostateczny — jako wyobrażenie odpowiedzialności za nasze życie» (Spe salvi, 41): chodzi o nadzieję na nieskończoną miłość Boga i dążenie do kształtowania naszego życia według miłości Bożej. Gdy oglądamy przedstawienia Jezusa inspirowane Nowym Testamentem — jak mówi jeden ze starożytnych soborów — jesteśmy prowadzeni do «zrozumienia (…) subtelności pokory Słowa Bożego i (…) do wspominania Jego życia w ciele, Jego zbawczej męki i śmierci oraz odkupienia, które one przyniosły światu» (Sobór w Trullo [r. 691 lub 692], kan. 82). «Tak, potrzebujemy tego, właśnie (…) po to, by móc uznać w przebitym sercu Ukrzyżowanego tajemnicę Boga» (J. Ratzinger, Teologia della liturgia. La fondazione sacramentale dell’esistenza cristiana, LEV 2010, 69). …

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 12/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W tym roku Uroczystość Zwiastowania Pańskiego przeniesiona jest na dzień 8 kwietnia


    25 marca

    Zwiastowanie Pańskie

    Zobacz także:
      •  Święty Prokop, prezbiter
      •  Błogosławiona Jozafata Michalina Hordaszewska, dziewica
    ***
    Zwiastowanie - Albani

    Dzisiejsza uroczystość przypomina nam o tym wielkim zdarzeniu, od którego rozpoczęła się nowa era w dziejach ludzkości. Archanioł Gabriel przyszedł do Maryi, niewiasty z Nazaretu, by zwiastować Jej, że to na Niej spełnią się obietnice proroków, a Jej Syn, którego pocznie w cudowny i dziewiczy sposób za sprawą Ducha Świętego, będzie Synem samego Boga. Fakt, że uroczystość ta przypada często w trakcie Wielkiego Postu uzmysławia nam, że tajemnica Wcielenia jest nierozerwalnie związana z tajemnicą śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.Początki tej uroczystości są nadal przedmiotem dociekań. Najprawdopodobniej nie została ona wprowadzona jakimś formalnym dekretem władzy kościelnej, ale wyrosła z refleksji nad wydarzeniem tak szczegółowo przedstawionym na kartach Ewangelii.
    Uroczystość Zwiastowania zaczął najpierw wprowadzać Kościół Wschodni już od wieku V. Na Zachodzie przyjęło się to święto od czasów papieża św. Grzegorza Wielkiego (+ 604). Najstarszym świadectwem tego święta na Wschodzie jest homilia Abrahama z Efezu, wygłoszona najprawdopodobniej w Konstantynopolu między 530 a 550 r. Święto w Konstantynopolu potwierdzone jest w VI w., w Antiochii pod koniec VI w., w Jerozolimie w I połowie VII w. Na Zachodzie natomiast potwierdzenie znajdujemy w VII w. (Rzym i Hiszpania). W swoich początkach uroczystość ta miała wysoką rangę, gdyż była uważana za święto Pańskie. Akcentowano nie tyle moment zwiastowania, co wcielenia się Chrystusa Pana, czyli pierwszy akt Jego przyjścia na ziemię i rozpoczęcia dzieła naszego zbawienia. Tak jest i dotąd. Z czasem lud nadał temu świętu charakter maryjny, pierwszą osobą czyniąc Maryję jako “błogosławioną między niewiastami”, wybraną w planach Boga na Matkę Zbawiciela rodzaju ludzkiego. Liber Pontificalis papieża św. Sergiusza I (687-701) poleca, aby w święto Zwiastowania, podobnie jak w święto Ofiarowania Pana Jezusa, Narodzenia i Zaśnięcia Maryi wychodziła procesja z litanią z kościoła św. Hadriana do bazyliki Matki Bożej Większej. O święcie Zwiastowania wspominają synody w Toledo (656) i w Trullo (692). We Francji na ten dzień była przeznaczona osobna, bardzo piękna procesja.
    Wiadomo także, że już w IV wieku w Nazarecie powstała bazylika Zwiastowania. Wystawił ją bogacz żydowski, Józef z Tyberiady, który przeszedł na chrześcijaństwo. Wybudował on kościół na miejscu, gdzie według podania miał stać domek Świętej Rodziny. W roku 570 nawiedza tę bazylikę i opisuje pielgrzym, Antoni z Piacenzy. Przetrwała ona do wieku XI. Krzyżowcy na jej miejscu wystawili o wiele większą i bardziej okazałą. Ta z kolei przetrwała aż do roku 1955, kiedy to franciszkanie wystawili nową, obecnie istniejącą świątynię. W odległości ok. 200 metrów od niej znajduje się kościół św. Józefa. W wieku VI stał na tym miejscu kościół Matki Bożej Karmiącej. W pobliżu niego znajduje się także synagoga, zbudowana na miejscu tej, w której Chrystus często przebywał i nauczał. Pamiątką najpewniejszą z czasów Maryi jest jej studnia, jedyna zresztą w Nazarecie. Na tym miejscu stał kiedyś kościół poświęcony świętemu archaniołowi Gabrielowi.

    Zwiastowanie - Fra Angelico

    Nie mamy także pewności, dlaczego na obchód tajemnicy Zwiastowania wybrano właśnie dzisiejszy dzień. Najczęściej podaje się wyjaśnienie wiążące 25 marca z dniem, w którym celebrujemy Narodzenie Pańskie – 25 grudnia, a zatem datami, które dzieli dokładnie 9 miesięcy. Współcześni badacze genezy święta Zwiastowania wykluczają jednak ten element. Chrześcijanie pierwszych wieków przywiązywali wielką wagę do ostatnich dni marca i początku kwietnia. Związane to było z datą 14 Nizan w Starym Testamencie – ze świętem Paschy. Prawdopodobnie dlatego właśnie w ostatnich dniach marca wspominano moment Zwiastowania – początku Życia, które przez mękę, śmierć i z martwych powstanie odnowiło wszechświat.
    Powszechnie posługujemy się dwiema modlitwami, które upamiętniają moment Zwiastowania. Są to “Zdrowaś Maryjo” i “Anioł Pański”.Pozdrowienie Anielskie. Modlitwa ta składa się z pozdrowienia archanioła, z radosnego okrzyku św. Elżbiety i z modlitwy Kościoła. Na słowach pozdrowienia Gabriela – “łaski pełna” – Kościół oparł wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi. Skoro bowiem Maryja była pełna łaski, to nie mogła jej nigdy być pozbawiona. Słowa św. Elżbiety: “Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego” zawierają część pozdrowienia anioła (Błogosławionaś Ty między niewiastami). W ten sposób św. Elżbieta jakby chciała podkreślić, że znana jest jej tajemnica Zwiastowania, że w imieniu wszystkich niewiast świata winszuje Maryi tak wielkiej godności.
    Do wieku XVI odmawiano w Kościele tylko słowa anioła i Elżbiety. Papież św. Pius V oficjalnie wprowadził resztę słów, które do dnia dzisiejszego odmawiamy. Modlitwę Pozdrowienia Anielskiego odmawiały miliony wiernych i wielu świętych wielekroć na dzień. Do jej rozpowszechnienia przyczyniło się również “nabożeństwo trzech Zdrowaś”. Propagowało je wielu świętych, jak np. św. Leonard z Porto Maurizio (+ 1751), św. Alfons Liguori (+ 1787) i św. Jan Bosko (+ 1888). Jedni rozpowszechniali to nabożeństwo dla uproszenia sobie trzech cnót: wiary, nadziei i miłości; inni dla zachowania potrójnej czystości – niewinności, czystości, celibatu; inni wreszcie dla uproszenia sobie łaski dobrej śmierci i zbawienia duszy.
    Do liturgii Pozdrowienie Anielskie zostało wprowadzone w formie antyfony do Mszy świętej w IV Niedzielę Adwentu w wieku XII. Najwięcej jednak do rozpowszechnienia Zdrowaś Maryjo przyczyniła się praktyka odmawiania różańca świętego, gdzie tę modlitwę powtarza się obecnie aż 200 razy.Anioł Pański. Historia tej modlitwy sięga wieków średnich, kiedy to biciem dzwonów wyznaczano trzy pory dnia: rano, południe i wieczór. Z powodu braku zegarów był to zwyczaj bardzo praktyczny. Przez pobożne odmawianie tej modlitwy przypominamy sobie scenę Zwiastowania i to, co się w niej dokonało.
    Paweł VI w Adhortacji apostolskiej Marialis cultus tak zachęca do odmawiania tej modlitwy: “Gdy chodzi o modlitwę Anioł Pański, to chcemy jedynie powtórzyć naszą zachętę, prostą, lecz gorącą, aby zwyczajowe odmawianie tej modlitwy zostało zachowane. Mimo bowiem upływu wieków zachowuje ono swoją siłę i blask. Jest to modlitwa prosta, zaczerpnięta z Pisma świętego”. Papież sam tę modlitwę codziennie odmawia, często spotykając się przy tej okazji z wiernymi gromadzącymi się na placu św. Piotra, którym po modlitwie udziela błogosławieństwa.Scena Zwiastowania to jeden z ulubionych tematów malarstwa religijnego. Najdawniejszy wizerunek Maryi – z II w. – zachował się w katakumbach świętej Pryscylli. Maryja siedzi na krześle, przed Nią zaś stoi anioł w postaci młodzieńca, bez skrzydeł, za to w tunice i w paliuszu, który gestem ręki wyraża rozmowę. Podobne malowidło spotykamy z wieku III w katakumbach św. Piotra i Marcelina. Od wieku IV spotykamy Gabriela ze skrzydłami. Ma on w ręku laskę podróżną albo lilię. Na łuku tęczowym w bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie wśród dziewięciu obrazów – barwnych mozaik – jest również scena Zwiastowania (z wieku IV). Maryja jest ubrana w bogate szaty i siedzi na tronie w świątyni jerozolimskiej w chwili, kiedy haftuje purpurową zasłonę dla świątyni. Na głowie ma królewski diadem. Nad Maryją unosi się Duch Święty w postaci gołębicy. W pobliżu jest archanioł Gabriel. Podobne ujęcie Zwiastowania w mozaice spotykamy w Parenze (w. IV).
    W jednym z kościołów Rawenny spotykamy mozaikę z wieku VI, na której Maryja jest przedstawiona, jak siedzi przed swoim domem i w ręku trzyma wrzeciono. Anioł stoi przed Nią z berłem. Podobną mozaikę spotkamy w bazylice świętych Nereusza i Achillesa w Rzymie (w. IX). Na Ewangeliarzu cesarza Ottona I (w. X) i w Sakramentarzu św. Grzegorza (w. X) spotykamy pięknie namalowane barwne sceny Zwiastowania. Podobnie piękne sceny Zwiastowania spotykamy w wieku XII w Ewangeliarzu z Gegenbach, z Hardhausen, św. Hildegardy i w rzeźbie w katedrze w Chartres. Tam również widzimy tę scenę na witrażu. Z wieku XIII pochodzi wspaniała mozaika w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu w Rzymie. Scenę Zwiastowania unieśmiertelnili ponadto m.in.: Giotto, Szymon Marcin ze Sieny, Fra Angelico, Simone Martini, Taddeo Bartoli, Masaccio.
    Pierwsze wizerunki przedstawiają Maryję na tronie (do w. XII). Sztuka romańska (od w. XII) wprowadza ruch i usiłuje nawet oddać uczucia Maryi. Od wieku XIV Maryja otrzymuje często gałązkę oliwną. Anioł zaś trzyma prawie zawsze laskę podróżną, lilię, berło lub gałązkę oliwną. Maryja bywa przedstawiana w czasie modlitwy (klęcznik), z przędziwem, w domu lub koło domu, rzadko przy studni czy świątyni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 marca


    Święta Katarzyna Szwedzka, zakonnica

    Zobacz także:
    • Święty Oskar Romero, biskup i męczennik

    Święta Katarzyna Szwedzka
    Katarzyna urodziła się w 1330 r. jako druga córka św. Brygidy i księcia Ulfa Gudmarssona. W dzieciństwie oddano ją do internatu cysterek w Riseberg, gdzie otrzymała pełne wykształcenie i religijne wychowanie. Po powrocie z klasztoru została wydana za szlachetnego rycerza, Edgarda z Kyren. Oboje złożyli ślub dozgonnej czystości.
    W roku 1350 św. Katarzyna udała się wraz z matką, św. Brygidą Szwedzką (współpatronką Europy), do Rzymu z okazji roku jubileuszowego dla zyskania odpustu zupełnego. Podczas pielgrzymowania otrzymała wiadomość o śmierci męża. Pozostała więc z matką w Rzymie, oddana dziełom pobożnym i miłosiernym. Przez 25 lat pomagała także św. Brygidzie w założeniu i utrwaleniu nowej rodziny zakonnej, brygidek. Z matką odbywała równocześnie pielgrzymki do różnych miejsc świętych. W roku 1373 na rękach Katarzyny Brygida pożegnała życie doczesne, wyczerpana bardzo nużącą pielgrzymką do Ziemi Świętej. Kiedy Katarzyna wiozła relikwie matki do Szwecji, przejeżdżała także przez polskie Pomorze.
    W 1375 roku Katarzyna wstąpiła do klasztoru brygidek w Vadstena, gdzie złożyła relikwie św. Brygidy. Dla niewiadomych przyczyn niebawem opuściła jednak ten klasztor i powróciła do Rzymu. Zamieszkała w tym samym domu, w którym przedtem mieszkała z matką. Równocześnie podjęła starania o jej kanonizację. Nie dożyła jej wprawdzie, ale nastąpiła ona niedługo po jej śmierci, bo w roku 1391. Niemniej żarliwie zabiegała Katarzyna o zatwierdzenie zakonu brygidek. Doczekała się tego, gdy papież Urban VI wydał w tej sprawie dekret w 1378 roku.
    Tymczasem klasztor w Vadstena, pozbawiony energicznego kierownictwa, zaczął się chylić ku upadkowi. Katarzyna powróciła więc do Szwecji, by ponownie stanąć na jego czele. Niestety, wkrótce po jej przybyciu, 24 marca 1380 r. zabrała ją z ziemi nagła śmierć.
    Według podania Katarzyna miała ocalić swoimi modłami Rzym w czasie gwałtownego wylewu rzeki Tybr. Legenda ta jest przedstawiona plastycznie na ścianie kaplicy-domu, który Katarzyna przez szereg lat zamieszkiwała z matką, a później sama. Podobnie jak jej matka, Katarzyna doznawała objawień.
    Liczne łaski, jakie wierni otrzymali przy grobie św. Katarzyny w Vadstena, skłoniły naród szwedzki do starania się o jej kanonizację. Przejście Szwecji na protestantyzm przerwało te starania. Kult ostatecznie zatwierdził papież Innocenty VIII, kiedy zezwolił na uroczyste przeniesienie relikwii Katarzyny 1 sierpnia 1489 roku. Kiedy pojawił się protestantyzm, zaczęto niszczyć ślady katolicyzmu i wówczas zaginęły bezpowrotnie relikwie św. Katarzyny. Obecnie (od roku 1895) dom św. Brygidy i św. Katarzyny w Rzymie jest w posiadaniu karmelitanek. Katarzyna jest patronką Szwecji, a także ludzi dotkniętych niepowodzeniami.

    W ikonografii Święta ukazywana jest z kielichem w dłoni.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________________________________

    23 marca

    Święta Rafka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Turybiusz z Mongrovejo, biskup
      •  Święty Józef Oriol, prezbiter
      •  Błogosławiony Metody Dominik Trćka, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Rafka

    Pietra Choboq Ar-Rayes przyszła na świat w dniu 29 czerwca 1832 roku w Himlaya, w libańskim regionie Metn. Wychowała się w rodzinie katolickiej. Na chrzcie otrzymała imię Boutroussyeh (Pietra). Jej rodzina po śmierci matki w 1839 roku znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Dlatego w 1843 roku jej ojciec wysłał córkę do pracy, jako służącą w domu zamożnego Libańczyka w Damaszku. Kiedy po czterech latach wróciła do domu, okazało się, że ojciec ożenił się po raz drugi. Zarówno macocha, jak jedna z ciotek chciały wydać ją za mąż, ale Boutroussyeh postanowiła swe życie poświęcić Bogu.
    Wstąpiła do Zgromadzenia Córek Maryi w Bikfaya. Rodzice próbowali przekonać ją do zmiany zdania, ale ona pozostała niewzruszona w swym postanowieniu. Po zakończeniu nowicjatu, w dniu 10 lutego 1856 roku, złożyła śluby zakonne. Dwa lata później skierowano ją do pracy w seminarium w Ghazir, które prowadzili jezuici. Pracowała w kuchni, uczyła się ortografii i arytmetyki, a w wolnym czasie pogłębiała znajomość języka arabskiego.
    Od 1860 roku była nauczycielką katechizmu i wychowawczynią w szkołach swojego zgromadzenia. Cztery lata później przeniesiono ją do Maad, gdzie razem z inną zakonnicą założyła szkołę dla dziewcząt. W tym okresie jej macierzyste zgromadzenie przechodziło poważny wewnętrzny kryzys. Siostra Boutroussyeh modliła się żarliwie, prosząc Boga o pomoc w podjęciu decyzji zgodnej z Jego wolą. Pewnego dnia w śnie ukazali się jej św. Jerzy, św. Szymon Słupnik i św. Antoni Pustelnik, który powiedział do niej: “Wstąp do Zakonu Libańskich Mniszek Maronickich”. Tak też uczyniła.
    Jeden z dobroczyńców Zgromadzenia Córek Maryi pomógł jej dostać się do klasztoru św. Szymona al-Qarn w Ad’tou. Rozpoczęła w nim nowicjat w dniu 12 lipca 1871 roku, a już w dniu 25 sierpnia następnego roku złożyła uroczyste śluby zakonne i przyjęła imię Rafka, na pamiątkę swojej matki. Przeżyła w tym klasztorze 26 lat, dając przykład posłuszeństwa, gorliwości w modlitwie, ascezy, poświęcenia i pracowitości.
    W październiku 1885 roku podczas modlitwy prosiła Boga, by dał jej udział w zbawczej męce Chrystusa. Kierowana łaską Bożą, cierpiała z powodu wielu dolegliwości, znosząc je z cierpliwością i pokorą. Jej modlitwy zostały wysłuchane. Z każdym rokiem Chrystus otaczał ją swym cierpieniem. W 1899 roku Rafka całkowicie straciła wzrok, a wkrótce także została sparaliżowana. Nieustannie dziękowała Bogu za wszystko, szczególnie za dar cierpienia. Zmarła w dniu 23 marca 1914 roku.
    Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w dniu 17 listopada 1985 roku, a w dniu 10 czerwca 2001 roku włączył ją do grona świętych. Był to dzień uroczystości Trójcy Przenajświętszej. Do Watykanu przybyło kilkadziesiąt tysięcy rzymian i pielgrzymów z Włoch oraz z innych krajów i kontynentów, wśród nich m.in. 12 tysięcy Libańczyków. Papież powiedział wówczas: “Na Bliskim Wschodzie, tak ciężko doświadczonym przez liczne krwawe konflikty i tyle niezawinionych cierpień, świadectwo tej libańskiej zakonnicy pozostaje źródłem ufności dla wszystkich skrzywdzonych. Żyła ona zawsze w ścisłej więzi z Chrystusem i tak jak On nigdy nie zwątpiła w człowieka. Dlatego właśnie jej przykład jest wiarygodnym znakiem, ukazującym, że tajemnica paschalna Chrystusa wciąż przemienia świat, aby zakiełkowała w nim nadzieja nowego życia, ofiarowana wszystkim ludziom dobrej woli”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Pomoc duchowa

    Cuda świętych maronitów

    Jestem o. Charbel, przyszedłem, aby cię zoperować. W pewnym momencie Nouhad Al-Chami  poczuła na swej szyi ręce zakonnika i wielki ból,  ale nie mogła ani krzyczeć, ani się opierać.  Święci Charbel i Maron nie mieli narzędzi chirurgicznych. Kiedy zakończyli tę niezwykłą operację, Charbel powiedział: – Jesteś już zdrowa, możesz jeść i pić, chodzić i pracować. Potem obaj zakonnicy zniknęli w jasnym świetle…

    Pan Bóg często wybiera pewnych ludzi, by stali się szczególnymi świadkami miłości oraz nieskończonego miłosierdzia płynącego od Jezusa Chrystusa. Taką postacią jest św. Charbel Makhlouf, jeden z najbardziej znanych świętych na Bliskim Wschodzie. Budzi on zachwyt przede wszystkim z powodu nadzwyczajnych cudów i znaków, jakie czyni.

    Urodził się 8 maja 1828 r., jako piąte dziecko ubogich rolników, w miejscowości Bqaakafra, 140 km od Bejrutu. Nadano mu imię Józef. Mały Józef był ministrantem; prosił często księdza o odrobinę kadzidła, które zanosił do groty mieszczącej się blisko jego domu. Tam, przed małym obrazkiem Matki Bożej, modlił się i zapalał kadzidło. Inne dzieci szły się bawić, a Józef biegał do groty, więc przezywały go świętym, a o „jego” grocie mówiły: „grota świętego”.

    Tak jak polski święty Stanisław Kostka, który poczuł powołanie do życia zakonnego, mając 14 lat, tak i Józef Makhlouf w tym wieku poczuł wezwanie do kapłaństwa i życia zakonnego. Wstąpił do zakonu maronitów i pierwsze śluby złożył 1 listopada 1853 r.,
    przyjmując imię zakonne Charbel. W roku 1859 otrzymał święcenia kapłańskie. Niespełna rok po nich był świadkiem wielkiej masakry, dokonanej na chrześcijanach. Z rąk muzułmanów i druzów poniosło wówczas śmierć męczeńską 20 tys. ludzi. Mordowano całe rodziny, plądrowano kościoły. Ojciec Charbel, który przebywał w klasztorze w Annaya, pomagał uciekinierom, całym sercem modlił się, pościł w ich intencji.

    Na pustelni

    W pewnym momencie odkrył w sobie powołanie do życia pustelniczego, ale przez wiele lat nie otrzymał od swych przełożonych zgody na taką formę życia. Uzyskał ją dopiero po 17 latach. Stało się to po niezwykłym wydarzeniu, jakie miało miejsce w klasztorze. Dwaj współbracia dla żartu zamiast oliwy wlali mu do lampy wodę i poprosili go, by zapalił lampę. Ku ich ogromnemu zdziwieniu, woda w lampie… zapłonęła. Zakonnicy poinformowali o sprawie przełożonego. Po tym zdarzeniu Charbel uzyskał zgodę na zamieszkanie w eremie położonym 1350 m n.p.m.

    Ojciec Charbel wiedział, że najskuteczniejszym sposobem zmiany świata na lepsze jest najpierw zmiana samego siebie, czyli własne uświęcenie przez zjednoczenie z Bogiem.
    W eremie przebywał przez 23 lata; mieszkał w pomieszczeniu mającym 6 m kwadratowych. Pod habitem nosił zawsze włosiennicę, spał tylko 5 godzin, nieustannie pościł, nie jadł mięsa ani owoców, żywił się resztkami, pił tylko wodę. Długo modlił się przed rozpoczęciem Eucharystii, a także długo trwał w dziękczynieniu po jej zakończeniu. Najbardziej ulubioną jego modlitwą była adoracja Najświętszego Sakramentu. Do o. Charbela przychodziło wielu ludzi z prośbami i wielu łaski otrzymywało. Pewnego razu przyprowadzono do niego osobę opętaną. Ojciec Charbel położył tylko rękę na jej głowie i natychmiast została uwolniona.

    Światło i olej

    Umarł, mając 70 lat, po ośmiu dniach agonii, w Wigilię Bożego Narodzenia 1898. Zakonnicy znaleźli jego ciało na posadzce w kaplicy. Kiedy tam weszli, zobaczyli przedziwne jasne światło, wydobywające się z Tabernakulum i otaczające ciało zmarłego mnicha. Gdy go pochowano przy klasztorze, od pierwszego dnia grób oświetlało jasne światło niewiadomego pochodzenia. Wiele osób, widząc to, zaczęło przychodzić do grobu. Światło nie gasło przez 45 kolejnych nocy. Ze względu na bezpieczeństwo, patriarcha kazał przenieść ciało o. Charbela do klasztoru. Kiedy w obecności lekarza i urzędowych świadków otwarto trumnę zakonnika, stwierdzono, że jego ciało nie nosi cech rozkładu, jest elastyczne, jakby zmarły spał. W trumnie znajdowała się też siedmiocentymetrowa warstwa oleju, który wydobył się z ciała. Ojcowie zaczęli go rozdawać, a wierni przykładać w chore miejsca. Tak rozpoczęła się fala uzdrowień. Do kanonizacji, której dokonał Ojciec Święty Paweł VI
    w roku 1977, otwierano trumnę kilkakrotnie i za każdym razem zbierano wydobywający się olej. Święty Charbel umarł, ważąc zaledwie 52 kg, a oleju z jego ciała wydobyło się ponad 100 litrów.

    Uzdrowienie Nouhad

    Do dzisiaj udokumentowanych jest ponad 23 tys. cudów, które dokonały się za wstawiennictwem Świętego. Do jego grobu przybywa każdego roku ponad 4 mln pielgrzymów, by prosić o łaski i za nie dziękować. Jednym z najbardziej znanych cudów jest uzdrowienie Nouhad Al-Chami, 59-letniej Libanki, matki 12 dzieci. Po wylewie dostała lewostronnego paraliżu ciała. Dodatkową komplikacją była niedrożność arterii szyjnej – nie mogła mówić ani jeść. Dzieci i mąż jedyną nadzieję pokładali w Bogu. Najstarszy syn Saad wybrał się do grobu św. Charbela, aby tam modlić się o uzdrowienie matki. Było to 22 stycznia 1993 roku. Po powrocie do domu namaścił olejem z grobu o. Charbela szyję chorej. Późnym wieczorem w trakcie modlitwy kobieta zasnęła. Śniła, że przy jej łóżku zjawił się św. Charbel wraz z innym zakonnikiem. Powiedział: Jestem o. Charbel, przyszedłem, aby cię zoperować. Osobiście miałem możność rozmawiać z tą kobietą; mówiła, że bardzo się bała – zakonnicy nie mieli ani narzędzi chirurgicznych, ani środków znieczulających, nic też nie wiedziała o potrzebie operacji. W pewnym momencie poczuła na swej szyi ręce zakonnika i wielki ból, ale nie mogła ani krzyczeć, ani się opierać. Kiedy zakończyli tę niezwykłą operację, posadzili ją na łóżku. Święty Charbel powiedział: Jesteś już  zdrowa, możesz jeść i pić, chodzić i pracować. Potem obaj zniknęli w jasnym świetle.

    Kiedy Nouhad się obudziła, zobaczyła, że jest w takiej pozycji, jak we śnie. Mogła wstać z łóżka i chodzić po pokoju. Mąż patrzył na to i pytał: – Co ty robisz? – Zostałam uzdrowiona dzięki św. o. Charbelowi… W lustrze zobaczyła, że po obu stronach szyi, która była cała we krwi, ma zszyte rany długości 14 centymetrów. Kiedy później zbadano tę krew, okazało się, że nie ma ona żadnej grupy. Kolejnej nocy ukazał się Libance św. Charbel, mówiąc: Zoperowałem cię, aby ludzie się  nawracali widząc, ˝e zostaaÊ cudownie uzdrowiona. Prosz´ ci´, abyÊ uczestniczya w Mszy Êw. w Annaya 22 ka˝dego miesiàca. Twoje rany b´dà krwawiç.

    Wiele jest udokumentowanych uzdrowień. W 2004 r. 54-letnia Francuzka Bernadette Marie Hélène Vernarrat, mieszkająca w Orange, wybrała się z pielgrzymką do grobu św. Charbela. Chorowała na raka piersi i żołądka. Po spowiedzi i Komunii św. w Annaya modliła się przy grobie świętego zakonnika, odmawiając różaniec. Gdy tylko wróciła do Francji, zrobiła badania, które wykazały jej całkowite uzdrowienie. Niedawno podczas mojej modlitwy w Padwie nad opętaną kobietą, kiedy wzywałem wstawiennictwa św. o. Charbela, Szatan przez tę kobietę zaczął krzyczeć: – Charbel, opiekun rodzin – nieee!!!

    W Roku Wiary pielgrzymuję po Europie i Polsce, w wielu parafiach przedstawiam sylwetkę św. o. Charbela, modląc się o uzdrowienia i uwolnienia za jego wstawiennictwem. Już dzisiaj mogę powiedzieć, że wiele tysięcy osób rozpoczęło modlitwę za jego wstawiennictwem, obrało go za patrona swojego życia. Jest też wiele nawróceń.

    Zakonnica dźwigająca krzyż

    Rafka urodziła się 29 czerwca 1832. Od młodości miała zamiar zostać zakonnicą. Wstąpiła do Zgromadzenia Córek Maryi w Bikfaya. Od lata 1858 r. pracowała w prowadzonym przez jezuitów seminarium w Ghazir, m.in. pomagając w kuchni i ucząc się. Po dwóch latach została nauczycielką katechizmu. W 1864 r. w Maad była współzałożycielką szkoły dla dziewcząt. Gdy jej zgromadzenie przeżywało kryzys, kiedyś we śnie ukazali się jej święci: Jerzy, Szymon Słupnik i Antoni Pustelnik, mówiąc: Wstàp do Zakonu Libaƒskich Mniszek Maronickich. Dzięki wsparciu życzliwych osób, w 1871 r.przyjęto ją do klasztoru św. Szymona al-
    -Qarn w Aďtou, gdzie pozostawała do 1897 roku.

    Rafka była piękną, zdrową dziewczyną. Bardzo chciała nieść krzyż wspólnie z Jezusem i uczestniczyć w Jego męce. Pewnej niedzieli w 1885 r., w święto Różańca Świętego, zapytała Jezusa: Dlaczego mnie nie odwiedzasz przez choroby? Została szybko wysłuchana i jeszcze tego wieczoru cierpienie przyszło. Poczuła ogromny ból nad oczami, rozsadzający czaszkę. W jednym momencie straciła wzrok. Zdrowie traciła stopniowo.

    W 1897 r. została z kilkoma siostrami przeniesiona do nowo wybudowanego klasztoru św. Józefa w Jrabta. 

    Gdy była już całkiem niesprawna i nie mogła chodzić, czołgała się ze swej celi do klasztornego kościoła, by uczestniczyć we Mszy świętej. Od roku 1906 miała sprawne jedynie ręce i słuch, zachowała też melodyjny głos. W takim stanie pozostawała przez 5 lat. Cierpienie i ból znosiła, poddając się woli Bożej. Prosiła Jezusa, aby przed śmiercią mogła choć raz zobaczyć współtowarzyszki i klasztor, w którym spędziła wiele lat. Jezus wysłuchał jej prośby – na godzinę odzyskała wzrok.

    Częstym nabożeństwem Rafki była modlitwa do sześciu Ran Jezusa. Powtarzała siostrom, aby nie zapominać o tej szóstej ranie, jaka powstała od dźwigania krzyża. O tej modlitwie siostry z klasztoru św. Józefa nie zapomniały do dziś.

    Boisz si´ Êmierci? – zapytała przełożona. Nie boj´ si´ Êmierci, bardzo dugo na nià czekaam. Kiedy umr´, Bóg da mi prawdziwe ˝ycie… – odpowiedziała Rafka.

    Zmarła nad ranem 23 marca 1914. Po trzech dniach na jej grób nocą zaczęło promieniować dziwne światło. Rozpoczęły się cuda.

    Gdy przełożona klasztoru zachorowała, Rafka przyszła do niej we śnie i poleciła, by wzięła trochę ziemi z jej grobu, wsypała do szklanki z wodą i wypiła. Część tej ziemi miała przyłożyć do chorych miejsc. Zakonnica uczyniła, jak została pouczona. Uzdrowienie nastąpiło. Odtąd ziemia z grobu św. Rafki stała się źródłem łask, zwłaszcza uzdrowienia z chorób. Chorzy postępowali podobnie: zabierali ziemię z jej grobu, pili ją rozpuszczoną w wodzie lub dotykali chorych miejsc na ciele. Modlili się za jej wstawiennictwem i spożywali odrobinę tej ziemi. Udokumentowano już wiele uzdrowień.

    Rafka została kanonizowana przez Jana Pawła II w roku 2001. Jej wstawiennictwo obejmuje szczególnie ludzi cierpiących.

    Do dziś siostry z klasztoru św. Józefa w Jrabta rozdają w małych torebeczkach ziemię z miejsca, gdzie znajduje się jej grób. Przed klasztorem stoi piękna, biała figura – postać św. Rafki, zakonnicy dźwigającej na prawym ramieniu krzyż. ν ν

    Podczas spotkań z wiernymi prezentuję  również film dokumentalny przedstawiający życie libańskich świętych, przede wszystkim św. o. Charbela, trwający ponad godzinę. Zrealizowałem go w minione wakacje,  w pięciu wersjach językowych.  Powstał on na prośbę zakonu maronitów  w Libanie i stał się darem dla Ojca Świętego Benedykta XVI z okazji Jego pielgrzymki  do tego kraju we wrześniu 2012 roku. Dwa dni  przed odwiedzeniem Libanu Papież mógł zobaczyć ten film w Castel Gandolfo. Otrzymali go też  wszyscy uczestnicy pielgrzymki i dziennikarze przebywający w tym czasie w Libanie.

    ks. Jarosław Cielecki/dyrektor agencji informacyjnej/Vatican Service 

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 marca

    Święty Zachariasz, papież

    Święty Zachariasz

    Zachariasz był synem Polychroniusza z Kalabrii. Był Grekiem, ale urodzonym we Włoszech. Nie znamy szczegółów z jego lat młodzieńczych. Możliwe, że współpracował ze św. Grzegorzem III i był diakonem, którego podpis figuruje na synodzie rzymskim w roku 732.
    3 grudnia 741 roku został wybrany na stolicę Piotrową. Wybór Zachariasza na papieża nie wymagał już cesarskiego zatwierdzenia, niemniej jednak Zachariasz natychmiast po wyborze wysłał legatów do cesarza Konstantyna V Kopronyma (719-775), zawiadamiając go o wstąpieniu na tron św. Piotra i prosząc o przywrócenie kultu obrazów. Zachariasz był ostatnim z papieży tzw. wschodnich, który zwrócił się do cesarza o zatwierdzenie swojego wyboru.
    Łagodnością i życzliwością zjednał sobie lud Italii, cesarza i sąsiadów. Utrzymywał dobre stosunki z Konstantynopolem. Zawarł pokój z Longobardami, odzyskując część ziem i jeńców. Kiedy zaprzyjaźniony król Ratchis utracił tron, przyjął go do siebie. Zawarł sojusz z Frankami oraz udzielił poparcia Pepinowi Małemu. Zachariasz odrestaurował i upiększył wiele kościołów. Przeniósł swoją siedzibę z Palatynu do Lateranu i powiększył tamtejszy pałac.
    Zmarł w Rzymie po 11 latach pontyfikatu 15 marca 752 roku. Został pochowany w bazylice św. Piotra. Wszedł do literatury chrześcijańskiej jako tłumacz na język grecki łacińskich Dialogów św. Grzegorza Wielkiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 marca


    Święty Mikołaj z Flüe, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święta Benedykta od Bożej Opatrzności Cambiagio Frassinello
    ***
    Święty Mikołaj z Flüe

    Mikołaj (znany również jako brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche) urodził się w 1417 r. w Flüe, w pobliżu Sachseln (w kantonie Unterwalden w Szwajcarii), nad Jeziorem Czterech Kantonów. Jego ojciec, Henryk, był skromnym i prostym góralem, ale miał taki autorytet, że piastował różne stanowiska, tak w sądownictwie, jak i w zarządzie i sejmiku lokalnym.
    Mikołaj początkowo zamierzał poświęcić się wyłącznie służbie Bogu. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg. Ostatecznie jednak wrócił do świata, a nawet za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Z Dorotą Wyss miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Najmłodszy syn po zdobyciu stopnia akademickiego został proboszczem w Sachseln. Mieszkańcy kantonu mieli tak wielkie zaufanie do Mikołaja, że wybrali go na radcę i kantonalnego sędziego oraz deputowanego do federacji kantonów szwajcarskich. W latach 1433-1460 Mikołaj pełnił służbę wojskową w randze oficera. Wyróżniał się łagodnością w traktowaniu jeńców, opieką nad kościołami i nad ubogimi. To wszystko zyskiwało mu powszechny szacunek i miłość.
    Po kampanii wojennej, za zezwoleniem małżonki i zabezpieczywszy odpowiednio rodzinę, ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów nazywających się “Przyjaciółmi Boga” (1467); miał już wtedy 50 lat. We śnie otrzymał jednak napomnienie, że wolą Bożą jest, aby w rodzinnych stronach jako pustelnik budował i zachęcał do bogobojnego życia swoich współziomków. Dlatego założył w Ranft w pobliżu Flüe mały domek i kapliczkę, gdzie modlitwę łączył z uczynkami pokutnymi. Sława pustelnika zaczęła ściągać do niego ciekawych i pobożnych. Korzystał z każdej okazji, by mówić o Panu Bogu i o konieczności zbawienia swojej duszy. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka, gdzie księdzem był jego syn.
    Kiedy w roku 1473 nieomal ponownie nie doszło do wojny z Austrią, Mikołaj podjął się trudu, by załagodzić zaogniony spór. W roku 1481 wybuchła wojna domowa między kantonami Szwajcarii. Wówczas Mikołaj uratował jedność Szwajcarii. Przez proboszcza Stans, Heimo am Grund, który przybył do niego po radę, przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw. Dzięki temu podpisano tzw. “umowy ze Stans” i utworzono Związek Szwajcarski. Wdzięczni mieszkańcy tego kraju nadali mu tytuł “Ojca Ojczyzny”. Popularnie zaś zwano go z niemiecka “Bratem Klausem” (Bruder Klaus).

    Święty Mikołaj z Flüe

    Był jednym z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków u schyłku średniowiecza. Obdarowany został niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia. Fakt ten został potwierdzony kanonicznym procesem. Uciekano się do niego we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę. Nawrócił wiele zbłąkanych dusz.
    Zmarł 21 marca 1487 roku po krótkiej, ale bolesnej chorobie (spotyka się też datę 18 marca tego roku). Pan Bóg wsławił jego grób licznymi cudami, które zostały spisane w osobnej księdze. W roku 1501 powstał jego pierwszy żywot.
    Proces kanoniczny mógł się jednak rozpocząć dopiero w roku 1587, ze względu na okres wojen religijno-politycznych w Szwajcarii. 8 marca 1669 r. papież Klemens IX beatyfikował Mikołaja i zezwolił na jego kult, a papież Klemens X rozszerzył ten kult na całą Szwajcarię, a przede wszystkim na diecezję w Konstancji, na której terenie znajduje się Flüe i Sachseln. 15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jego ciało doznaje czci w kościele parafialnym w Sachseln, najbliższym miejsca urodzenia. Jest ponadto patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w długiej pokutnej szacie, boso. Jego atrybutami są: kij wędrowca, wieniec z róż, krzak cierniowy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________


    Św. Mikołaj z Flüe

    Święty pustelnik i mistyk (1417-1487).

    Znany również pod imieniem: brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche.

    Kaplica grobowa w Sachseln

    ***

    Urodził się 21 marca 1417 roku w rodzinie zamożnego chłopstwa – Henryka z Flüe
    i Emmy Ruobert, w kantonie Unterwalden. Jego rodzice byli bardzo pobożnymi ludźmi, którzy starali się dać swemu synowi jak najlepsze wykształcenie, jednocześnie pilnie dbając o naukę wiary. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg, ale nie zdecydował się zostać mnichem i powrócił do rodzinnej miejscowości. W wieku trzydziestu lat Mikołaj ożenił się z Dorotą Wyss, spełniając wolę rodziców, mimo swoich skłonności do życia kontemplacyjnego i pełnego umartwień. Mieli dziesięcioro dzieci: pięciu synów i pięć córek. Był sędzią grodzkim i radcą. Miał zwyczaj budzić się każdej nocy i czytać Psałterz Najświętszej Maryi Panny.

    Dom we Flueli-Ranft w którym mieszkał św. Mikołaj

    ***

    Gdy miał pięćdziesiąt lat, św. Mikołaj miał wizję konia pożerającego lilię i zrozumiał, że była to alegoria zakłócania jego modlitw przez ziemskie troski. Długo rozważał to co usłyszał, aż w końcu za zgodą żony, zabezpieczywszy rodzinę, opuścił swój dom w habicie uszytym przez żonę, zabierając ze sobą jedynie różaniec i kij. Udał się do doliny Ranft, tam wybudował małą chatę i kapliczkę, gdzie żył modlitwą, postami i umartwieniami, sypiał na podłodze, nie miał nawet stołu.

    Kaplica i cela św. Mikołaja w Ranft

    ***

    Pewnej nocy niezwykłe światło przeniknęło celę św. Mikołaja, od tego momentu nie czuł głodu ani zimna, a przez następne dziewiętnaście lat przyjmował Komunię Świętą, która była jego jedynym pokarmem. Lokalne władze chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście św. Mikołaj nie je ani nie pije, przez miesiąc blokowali możliwość kontaktowania się z pustelnikiem. Swego lekarza wysłał arcyksiążę Zygmunt, w pustelni zjawili się również wysłannicy cesarza Fryderyka III. Wszyscy stwierdzili, że Święty rzeczywiście przestrzega postu i odeszli pod wielkim wrażeniem jego pobożności i skromności. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka.

    Ludzie pielgrzymowali do niego z odległych stron, aby prosić go o modlitwę i radę.  Św. Mikołaj korzystał z każdej okazji, aby mówić o Panu Bogu i konieczności zbawienia swojej duszy. Wielu nawróciło się dzięki niemu.

    Proboszcz Heimo prosi św. Mikołaja o radę

    “Kroniki luzerneńskie”, Diebold Schilling, 1513r.

    Uznawany za ojca duchowego Szwajcarii i starej konstytucji (obowiązującej aż do rewolucji francuskiej). Gdy w 1481 roku Szwajcarii zagroziła wojna domowa między kantonami, proboszcz Stans, Heimo am Grund, udał się do św. Mikołaja i poprosił o radę. Ten przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw, pozwoliło to na podpisanie umowy ze Stans i utworzenie Związku Szwajcarskiego.

    Zmarł 21 marca 1487 roku, po bolesnej chorobie, która go zaatakowała krótko przed śmiercią. Został pochowany w Sachseln, niedaleko miejscowości gdzie się urodził.

    Do lat siedemdziesiątych XX wieku bogato zdobiony relikwiarz znajdował się w ołtarzu głównym, został zastąpiony prostym sarkofagiem umieszczonym pod stołem ołtarzowym.

    Płyta nagrobna św. Mikołaja w Sachseln

    Dnia 1 lutego 1648 roku papież Innocenty X zatwierdził kult św. Mikołaja,
    8 marca 1669 roku został beatyfikowany przez papieża Klemensa IX, a 15 maja 1947 roku został kanonizowany przez papieża Piusa XII i ogłoszony głównym patronem Szwajcarii.

    Patron:
    Szwajcarii, papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.

    Ikonografia:
    Przedstawiany jako bosy pustelnik z Jezusem Chrystusem, lub aniołem podającym mu Komunię, czasami z diabłem. Jego atrybutami są: krzak cierniowy, laska, kij, różaniec.


    Najmłodszy syn Doroty i św. Mikołaja został księdzem i doktorem teologii, wśród ich potomków było ponad trzydziestu kapłanów, a wnuk Świętego – Konrad Scheuber – został pustelnikiem, tak jak on.

    Święci Pańscy

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 marca

    Święta Aleksandra, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Maurycy Csak, zakonnik
      •  Święty Herbert, pustelnik
      •  Święty Wolfram, biskup
    ***
    Święta Aleksandra

    Aleksandra pochodziła z Ancyry w Galacji (dzisiejsza Ankara). Miała odmówić udziału w procesji z posążkami Artemidy i Ateny. Podczas wyznania wiary w Chrystusa została skazana na śmierć. Utopiono ją w bagnach, w pobliżu rodzinnego miasta, ok. 300 lub 310 r. wraz z sześcioma innymi kobietami, które wcześniej ślubowały dziewictwo i żyły poszcząc i pełniąc dobre uczynki. Były to: Klaudia, Eufrazja, Matrona, Julianna, Eutymia oraz najstarsza z nich, Teodozja. Przed utopieniem miały być wydane młodym mężczyznom na pohańbienie. Jednak ci uciekli, kiedy Teodozja pokazała im swoje siwe włosy. Wtedy wszystkie zostały w okrutny sposób torturowane: obnażono je, bito pałkami, obcinano piersi, ich ciała strugano ostrymi narzędziami aż do kości. Żadna z nich nie wyparła się Chrystusa.
    Ciała męczennic miał wydobyć z grzęzawisk, by je po chrześcijańsku pochować, Teodat (Teodot), siostrzeniec Teodozji (Tekusy), który od dawna pomagał chrześcijanom: odwiedzał ich w więzieniach, podnosił na duchu, ofiarował swój hotel na miejsce sprawowania liturgii. Po pochowaniu ciotki z Towarzyszkami został zdradzony przez sąsiadów i poniósł karę śmierci przez ścięcie. Jego ciało wraz z wydobytymi z grobu ciałami 7 męczennic spalono.
    Według innych hagiografów Aleksandra z Towarzyszkami po mękach została spalona żywcem w rozpalonym piecu.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest zawsze w towarzystwie innych męczennic, z którymi poniosła śmierć. Między sobą różnią się praktycznie tylko kolorem szat. Aleksandra ma czerwony płaszcz i białą chustę na głowie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Dziś również wspomnienie

    Bł. arcybiskupa Józefa Bilczewskiego

    JÓZEF BILCZEWSKI

    Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Bł. Józef Bilczewski – urodził się 26 kwietnia 1860 roku w Wilamowicach koło Kęt, na terenie obecnej diecezji Bielsko-Żywieckiej, dawnej Krakowskiej. Po ukończeniu szkoły powszechnej w Wilamowicach i w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie uzyskał dyplom maturalny wroku 1880. Dnia 6 lipca 1884 roku został wyświęcony na kapłana w Krakowie przez kardynała Albina Dunajewskiego. W 1886 roku uzyskał doktorat z teologii na uniwersytecie wiedeńskim.

    Po ukończonych studiach w Rzymie i w Paryżu habilitował się w roku 1890 na Uniwersytecie Jagellońskim w Krakowie. Rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, piastując przez pewien okres funkcję dziekana Wydziału teologicznego a także Rektora Uniwersytetu. Jako profesor był bardzo ceniony przez studentów oraz cieszył się szacunkiem i przyjaźnią swoich kolegów — pracowników naukowych uniwersytetu. Dużo pracował naukowo zyskując sobie, pomimo stosunkowo młodego wieku, sławę cenionego naukowca.

    Jego niepospolite zalety umysłu i serca nie uszły uwagi ówczesnego cesarza Austrii Franciszka Józefa, który przedstawił go Ojcu Świętemu, na wakującą stolicę metropolitarną we Lwowie. Papież Leon XIII ustosunkował się pozytywnie do propozycji cesarskiej mianując dnia 17 grudnia 1900 roku 40-letniego księdza prałata Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego.

    Złożona sytuacja społeczna, gospodarcza, narodowościowa i religijna sprawiała, że kierowanie tak dużą archidiecezją nie było łatwe i wymagało od jej pasterza niezwykłego hartu ducha i mocnej wiary zakorzenionej w osobistym kontakcie z Bogiem. Księdza arcybiskupa Józefa Bilczewskiego wyróżniała ogromna dobroć serca, wyrozumiałość, pokora, pobożność, pracowitość i gorliwość duszpasterska, które płynęły z wielkiej miłości Boga i bliźniego.

    Obejmując archidiecezję lwowską przedstawił bardzo jasny program duszpasterski, który zamknął w słowach: «Oddanie się całopalne za sprawę Kościoła świętego ». Wskazywał, między innymi, na potrzebę rozwijania nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i częstego przystępowania do Komunii świętej.

    Szczególną formą posługi księdza arcybiskupa Józefa Bilczewskiego były listy pasterskie i odezwy kierowane do kapłanów i wiernych archidiecezji lwowskiej. Podejmował w nich aktualne problemy wiary i moralności oraz bieżące sprawy społeczne. Wyjaśniał sprawy kultu Najświętszego Sakramentu i Serca Jezusowego, praktyki spowiedzi świętej, wychowania religijno-moralnego dzieci i młodzieży w rodzinie oraz w szkole. Uczył miłości do Kościoła katolickiego i Ojca Świętego.

    Zależało mu przede wszystkim na licznych i świętych powołaniach kapłańskich. Według niego kapłan powinien być przede wszystkim nauczycielem wiary i narzędziem Chrystusa, stając się ojcem, zarówno dla bogatych jak też i dla biednych. Zastępując Chrystusa na ziemi ma być szafarzem sakramentów, dlatego całe swoje serce powinien poświęcić sprawowaniu Eucharystii, by karmić Lud Boży Ciałem Chrystusa. Zachęcał kapłanów do adoracji Najświętszego Sakramentu.

    W liście pasterskim poświęconym kultowi Eucharystii zapraszał kapłanów do udziału w stowarzyszeniach kapłańskich, których celem było ożywienie gorliwości: Stowarzyszenie Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu i Stowarzyszenie Pomocy Biednym Kościołom Katolickim.

    Równocześnie wiele troski poświęcił przygotowaniu dzieci do pełnego uczestnictwa we Mszy św. i chciał, by każda katecheza prowadziła dzieci i młodzież do Eucharystii.

    Arcybiskup Bilczewski fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo bądź materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w Archidiecezji Lwowskiej. Jego świątobliwe życie wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem wśród wszystkich wyznań, obrządków i narodowości. W czasie jego pasterzowania nie doszło do poważniejszych konfliktów narodowościowych czy religijnych. Był orędownikiem jedności, zgody i pokoju.

    W sprawach społecznych opowiadał się zawsze po stronie ludu i ubogich. Nauczał, że fundamentem życia społecznego powinna być sprawiedliwość dopełniona przez miłość chrześcijańską. W czasach I wojny światowej, kiedy ludzkimi duszami zawładnęła nienawiść i pogarda, ukazywał ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Przypomniał o konieczności zachowania Bożych przykazań i wzajemnej miłości. Wrażliwy na sprawy społeczne, rodziny i młodzieży odważnie proponował rozwiązywanie trudności w oparciu o przykazania miłości Boga i bliźniego.

    W ciągu 23 lat duszpasterzowania przemienił oblicze archidiecezji lwowskiej. Jego rozległa działalność apostolska została przerwana przez śmierć, która nastąpiła dnia 20 marca 1923 roku. Był na nią przygotowany i przyjął ją spokojnie, jako wolę Bożą, którą uważał dla siebie zawsze za świętą. Odszedł z tego świata w powszechnej opinii świętości. Stosownie do swego życzenia został pochowany na cmentarzu Janowskim we Lwowie, na którym grzebano biednych, pragnąc spoczywać wśród ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem.

    Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny księdza arcybiskupa Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona dnia 18 grudnia 1997 roku ogłoszeniem przez Ojca Św. Jana Pawła II heroiczności cnót. W czerwcu 2001 roku został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jako cudowny fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu, uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Arcybiskupa Bilczewskiego — co otwarło drogę do jego beatyfikacji. Dokonał jej Ojciec Święty Jan Paweł II dnia 26 czerwca 2001 roku we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę.

    Aleteia.pl/Biogram zaczerpnięty – za zgodą właściciela – z serwisu Ewangelia na co dzień

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 marca

    Święty Józef
    Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Marceli Callo, męczennik
    ***
    Święty Józef zaślubia Maryję

    W sprawie szczegółów życia św. Józefa musimy polegać na tym, co przekazały o nim Ewangelie. Poświęcają mu one łącznie 26 wierszy, a jego imię wymieniają 14 razy. Osobą św. Józefa zajmują się wprawdzie bardzo żywo także apokryfy: Protoewangelia Jakuba (z w. II), Ewangelia Pseudo-Mateusza (w. VI), Ewangelia Narodzenia Maryi (w. IX), Ewangelia Tomasza (w. II) i Historia Józefa Cieśli (w. IV), opowiadając o rodzinie Józefa, jego małżeństwie, pracy i śmierci; zbyt wiele w nich jednak legend, by można je było traktować poważnie. Niewiele mówią one także o latach dzieciństwa i wczesnej młodości Józefa.
    Józef pochodził z rodu króla Dawida. Wykazuje to św. Mateusz w genealogii przodków św. Józefa. Genealogię przytacza również św. Łukasz. Ta jednak różni się zasadniczo od tej, którą nam przekazuje św. Mateusz. Już Julian Afrykański (w. III) wyraża zdanie, że jest to genealogia Najświętszej Maryi Panny. Św. Łukasz, który podał nam tak wiele szczegółów z Jej życia, mógł nam przekazać i Jej rodowód. Na mocy prawa lewiratu św. Józef mógł być synem Jakuba, a równocześnie adoptowanym synem Helego, noszącego także w tradycji chrześcijańskiej imię Joachima, który był ojcem Najświętszej Panny. Tak więc genealogia przytoczona przez św. Łukasza wyliczałaby przodków Maryi rzeczywistych, a odnośnie do Józefa – jego przodków zalegalizowanych. Taka jest dzisiaj opinia przyjęta przez wielu biblistów.
    Mimo wysokiego pochodzenia Józef nie posiadał żadnego majątku. Na życie zarabiał stolarstwem i pracą jako cieśla. Zdaniem św. Justyna (ok. 100 – ok. 166), który żył bardzo blisko czasów Apostołów, Józef wykonywał sochy drewniane i jarzma na woły. Przygotowywał więc narzędzia gospodarcze i rolnicze. Autor Pseudoewangelii Filipa (w. III) nazywa Józefa stolarzem.
    Zaręczony z Maryją, Józef stanął przed tajemnicą cudownego poczęcia. Nie był według ciała ojcem Chrystusa. Był nim jednak według prawa żydowskiego jako prawomocny małżonek Maryi. Chociaż więc Maryja porodziła Pana Jezusa dziewiczo, to jednak wobec prawa żydowskiego i otoczenia Józef był uważany za ojca Pana Jezusa. Tak go też nazywają Ewangelie. W takiej sytuacji trzeba było wykazać, że Józef pochodził w prostej linii od króla Dawida, jak to zapowiadali prorocy.

    Święty Józef, oblubieniec Maryi

    Kiedy Józef dowiedział się, że Maryja oczekuje dziecka, wiedząc, że nie jest to jego potomek, postanowił dyskretnie usunąć się z życia Maryi, by nie narazić Jej na zhańbienie i obmowy. Wprowadzony jednak przez anioła w tajemnicę, wziął Maryję do siebie, do domu (Mt 1-2; 13, 55; Łk 1-2). Podporządkowując się dekretowi o spisie ludności, udał się z Nią do Betlejem, gdzie urodził się Jezus. Po nadaniu Dziecku imienia i przedstawieniu Go w świątyni, w obliczu prześladowania, ucieka z Matką i Dzieckiem do Egiptu. Po śmierci Heroda udaje się do Nazaretu. Po raz ostatni Józef pojawia się na kartach Pisma Świętego podczas pielgrzymki z dwunastoletnim Jezusem do Jerozolimy. Przy wystąpieniu Jezusa w roli Nauczyciela nie ma już żadnej wzmianki o Józefie. Prawdopodobnie wtedy już nie żył. Miał najpiękniejszą śmierć i pogrzeb, jaki sobie można na ziemi wyobrazić, gdyż byli przy św. Józefie w ostatnich chwilach jego życia: Jezus i Maryja. Oni też urządzili mu pogrzeb. Może dlatego tradycja nazwała go patronem dobrej śmierci.
    Ikonografia zwykła przedstawiać Józefa jako starca. W rzeczywistości był on młodzieńcem w pełni męskiej urody i sił. Sztuka chrześcijańska zostawiła wiele tysięcy wizerunków Józefa w rzeźbie i w malarstwie.Ojcowie i pisarze Kościoła podkreślają, że do tak bliskiego życia z Jezusem i Maryją Opatrzność wybrała męża o niezwykłej cnocie. Dlatego Kościół słusznie stawia św. Józefa na czele wszystkich świętych i daje mu tak wyróżnione miejsce w hagiografii. O św. Józefie pierwszy pisał Orygenes, chwaląc go jako “męża sprawiedliwego”. Św. Jan Złotousty wspomina jego łzy i radości; św. Augustyn pisze o legalności jego małżeństwa z Maryją i o jego prawach ojcowskich; św. Grzegorz z Nazjanzu wynosi godność Józefa ponad wszystkich świętych; św. Hieronim wychwala jego dziewictwo. Z pisarzy późniejszych, piszących o Józefie, wypada wymienić: św. Damiana, św. Alberta Wielkiego, św. Tomasza z Akwinu, św. Bonawenturę, bł. Jana Dunsa Szkota i innych. Pierwszy specjalny Traktat o 12 wyróżnieniach św. Józefa zostawił słynny kanclerz Sorbony paryskiej, Jan Gerson (1416). Izydor z Isolani napisał o św. Józefie pierwszą Summę (ok. 1528). Godność św. Józefa wysławiali w kazaniach św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), bł. Bernardyn z Faltre (+ 1494), bł. Bernardyn z Busto (+ 1500). Św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) wprost wyrażał przekonanie, że Józef osobnym przywilejem Bożym, jak Matka Najświętsza, został wskrzeszony i z ciałem wzięty do nieba oraz że w łonie matki został oczyszczony z grzechu pierworodnego. Podobną opinię wyraża św. Franciszek Salezy. O dozgonnej dziewiczości św. Józefa piszą: św. Hieronim, Teodoret, św. Augustyn, św. Beda, św. Rupert, św. Piotr Damiani, Piotr Lombard, św. Albert Wielki, św. Tomasz z Akwinu i wielu innych. Największą jednak czcią do św. Józefa wyróżniała się św. Teresa z Avila, wielka reformatorka Karmelu (+ 1582). Twierdziła ona wprost, że o cokolwiek prosiła Pana Boga za jego przyczyną, zawsze otrzymała i nie była nigdy zawiedziona. Wszystkie swoje klasztory fundowała pod jego imieniem. Jego też obrała za głównego patrona swoich dzieł. Doroczną uroczystość św. Józefa obchodziła bardzo bogato, zapraszając najwybitniejszych kaznodziejów, orkiestrę i chóry, dekorując świątynię, wystawiając najbogatsze paramenty liturgiczne. Podobnie św. Wincenty a Paulo ustanowił św. Józefa patronem swojej kongregacji misyjnej, przed nim zaś uczynił to św. Franciszek Salezy.
    Do szczególnych czcicieli św. Józefa zaliczał się również św. Jan Bosko. Stawiał on Józefa za wzór swojej młodzieży rzemieślniczej. W roku 1859 do modlitewnika, który ułożył dla swoich synów duchowych i chłopców, dodał nabożeństwo do 7 boleści i do 7 radości św. Józefa; dodał również modlitwę do św. Józefa o łaskę cnoty czystości i dobrej śmierci; wreszcie dołączył pieśń do św. Józefa. Propagował nabożeństwo 7 niedzieli do uroczystości św. Józefa. W tym samym roku Jan Bosko założył wśród swojej młodzieży Stowarzyszenie pod wezwaniem św. Józefa. W roku 1868 wydał drukiem czytanki o św. Józefie. Miesiąc marzec co roku obchodził jako miesiąc św. Józefa, czcząc Go osobnym, codziennym nabożeństwem i specjalnymi czytankami. Św. Leonard Murialdo, przyjaciel św. Jana Bosko, założył zgromadzenie zakonne pod wezwaniem św. Józefa (józefici).
    Jan XXIII (Józef Roncalli) wpisał imię św. Józefa do Kanonu Rzymskiego (Pierwsza Modlitwa Eucharystyczna). Wydał także osobny list apostolski o odnowieniu nabożeństwa do niebiańskiego Patrona (1961). Św. Józefa uczynił patronem II Soboru Watykańskiego (1962-1965). Decyzją Benedykta XVI, ogłoszoną już za pontyfikatu papieża Franciszka, w 2013 r. imię św. Józefa włączono także do pozostałych modlitw eucharystycznych.Na Wschodzie po raz pierwszy spotykamy się ze wspomnieniem liturgicznym św. Józefa już w IV wieku w klasztorze św. Saby pod Jerozolimą. Na Zachodzie spotykamy się ze świętem znacznie później, bo dopiero w wieku VIII. W pewnym manuskrypcie z VIII wieku, znalezionym w Centralnej Bibliotece Zurichu, znajduje się wzmianka o pamiątce św. Józefa obchodzonej 20 marca. W martyrologiach z wieku X: z Fuldy, Ratisbony, Stavelot, Werden nad Ruhrą, w Raichenau i w Weronie jest wzmianka o święcie św. Józefa dnia 19 marca. Pierwsze pełne oficjum kanoniczne spotykamy w wieku XIII w klasztorze benedyktyńskim: w Liege i w Austrii w klasztorze św. Floriana (w. XIII). Z tego samego wieku również pochodzi pełny tekst Mszy świętej. Serwici na kapitule generalnej ustanowili w 1324 roku, że co roku będą obchodzić pamiątkę św. Józefa. Podobnie uchwalili franciszkanie (1399) i karmelici (koniec w. XIV). O święcie tym wspomina Jan Gerson w 1416 roku na soborze w Konstancji. Do brewiarza i mszału rzymskiego wprowadził to święto papież Sykstus IV w 1479 roku. Papież Grzegorz XV w 1621 roku rozszerzył je na cały Kościół. Potwierdził je papież Urban VIII w 1642 roku. W wieku XIX przełożeni generalni 43 zakonów wystosowali prośbę do papieża i ojców soboru o ogłoszenie św. Józefa patronem Kościoła. Papież Pius IX przychylił się do prośby i dekretem Quaemadmodum Deus z dnia 10 września 1847 roku wprowadził odrębne święto liturgiczne Opieki świętego Józefa. Wysłał też list do biskupów świata z wyjaśnieniem i uzasadnieniem, jakie pobudki skłoniły go do ustanowienia tego święta.

    Święty Józef, Opiekun Zbawiciela

    Papież wyznaczył to nowe święto na III Niedzielę Wielkanocy. To święto obchodzili już przedtem karmelici (od roku 1680), augustianie (od 1700), a potem dominikanie z oktawą (1721). Papież Pius X przeniósł to święto na drugą środę po Wielkanocy i podniósł ją do rangi pierwszej klasy. Zmienił jednocześnie nazwę święta na: świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny, Wyznawcy, Patrona Kościoła Powszechnego. Na dzień uroczystości wyznaczył tenże papież środę po drugiej niedzieli Wielkanocy. Papież Pius XII zniósł to święto, ale w jego miejsce w roku 1956 wprowadził nowe święto tej samej klasy: św. Józefa Pracownika (1 maja). Tak pozostało dotąd, z tym jednak, że ranga tego drugiego święta została obniżona do wspomnienia (1969). Tytuł zaś Patrona Kościoła Świętego Pius XII dołączył do święta 19 marca.
    Papież Benedykt XIII w roku 1726 włączył imię św. Józefa do litanii do Wszystkich Świętych. Benedykt XV włączył również wezwanie o św. Józefie do modlitw zaczynających się od słów: “Niech będzie Bóg uwielbiony” oraz włączył do Mszału osobną prefację o św. Józefie (1919). Papież Leon XIII wydał pierwszą w dziejach Kościoła encyklikę o św. Józefie: Quamquam pluries. Papież św. Pius X zatwierdził litanię do św. Józefa do publicznego odmawiania i dodał do niej wezwanie: “Święty Józefie, Opiekunie Kościoła Świętego”. Papież Leon XIII wprowadził do modlitw po Mszy świętej osobną modlitwę do św. Józefa (1884). Do dziś lokalnie bywa także obchodzone (w niektórych zakonach i miejscach) święto Zaślubin Maryi ze św. Józefem (23 stycznia).
    Apokryfy i pisma Ojców Kościoła wysławiają jego cnoty i niewysłowione powołanie – oblubieńca Maryi, żywiciela i wychowawcy Jezusa. Jest patronem Kościoła powszechnego, licznych zakonów, krajów, m.in. Austrii, Czech, Filipin, Hiszpanii, Kanady, Portugalii, Peru, wielu diecezji i miast oraz patronem małżonków i rodzin chrześcijańskich, ojców, sierot, a także cieśli, drwali, rękodzielników, robotników, rzemieślników, wszystkich pracujących i uciekinierów. Wzywany jest także jako patron dobrej śmierci.
    W ikonografii św. Józef przedstawiany jest z Dziecięciem Jezus na ręku, z lilią w dłoni. Jego atrybutami są m. in. narzędzia ciesielskie: piła, siekiera, warsztat stolarski; bukłak na wodę, kij wędrowca, kwitnąca różdżka (Jessego), miska z kaszą, lampa, winorośl.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 marca

    Święty Cyryl Jerozolimski,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Edward, męczennik
    ***
    Święty Cyryl Jerozolimski

    Cyryl urodził się około 315 roku w Jerozolimie. Pochodził z rodziny chrześcijańskiej, bardzo przywiązanej do wiary. Zwyczajem pobożnych rodzin od młodości zaprawiał się w ascezie chrześcijańskiej w jednym z klasztorów Palestyny. Z rąk biskupa Jerozolimy, św. Makarego, przyjął święcenia diakonatu (334), a z rąk jego następcy, św. Maksyma, otrzymał święcenia kapłańskie (344).
    Po śmierci Maksyma na stolicę jerozolimską został wybrany właśnie Cyryl. Ze względu na rangę pierwszej w świecie stolicy biskupiej wybór musiał zatwierdzić synod w Konstantynopolu, cesarz i papież. Cyryl z takim zapałem zabrał się do pasterzowania, że współczesny mu św. Bazyli Wielki (+ 379) nie szczędził mu najwyższych pochwał.
    Trzykrotnie był zsyłany na wygnanie z powodu zdecydowanej postawy wobec arian. Najpierw wystąpił przeciwko niemu ariański metropolita Cezarei Palestyńskiej, Akacjusz. Skłonił on ariańskiego cesarza Konstancjusza, żeby ten skazał Cyryla jako “heretyka” na wygnanie (351). Święty został zesłany do Tarsu, rodzinnego miasta św. Pawła Apostoła. Tamtejszy biskup przyjął go z wielką czcią. Synod w Seleucji potępił arianizm, Akacjusza skazał na wygnanie, a Cyryla odwołał z banicji. Po 9 latach Cyryl mógł wreszcie powrócić do swojej owczarni.
    Akacjusz jednak nie myślał bynajmniej ustąpić. Korzystając z ponownej życzliwości cesarza wymógł na nim, by na synodzie w Konstantynopolu Cyryl został ponownie potępiony i skazany na wygnanie. Tym razem tułaczka biskupa nie trwała długo, bo w kilka miesięcy potem kolejny cesarz, Julian Apostata, pozwolił mu powrócić.
    Żył spokojnie przez 19 lat. W tym czasie rozwinął pełną działalność, aby przywrócić jedność Kościołowi w Jerozolimie. Wtedy powstała większość jego katechez, czyli mów, w których wyjaśnił całokształt prawd wiary Chrystusowej.
    Po rychłej śmierci Juliana Apostaty panowanie objął znowu cesarz ariański, Walens (364-378). Cyryl musiał po raz trzeci opuścić swoją owczarnię. Pozostał na banicji przez 8 lat, aż do swojej śmierci, bowiem następca cesarza Walensa, Walentynian, także arianin, nie pozwolił mu wrócić.
    Cyryl pożegnał ziemię dla nieba daleko od diecezji 18 marca 386 roku, gdy miał ok. 71 lat życia, w tym 38 lat pasterzowania za sobą.
    Brał udział w Soborze Konstantynopolitańskim I w roku 381, który biskupom Konstantynopola przyznał pierwsze miejsce po Rzymie. W swojej spuściźnie literackiej zostawił dwie serie katechez: dla katechumenów i dla ochrzczonych. Jest to bodajże pierwszy systematyczny wykład nauki katolickiej i jeden z pierwszych traktatów o Najświętszym Sakramencie. Dzieje Chrystusa Pana św. Cyryl przedstawia jako dzieje zbawienia rodzaju ludzkiego. Tak też pojmuje historię biblijną. Od nawróconych żąda odmiany życia. Do najcenniejszych katechez zalicza się pięć katechez mistagogicznych, w których wykłada naukę Kościoła o chrzcie świętym, bierzmowaniu i Eucharystii. W katechezie o Najświętszym Sakramencie Cyryl wyraża głęboką wiarę w realną obecność Pana Jezusa, a Komunię świętą nazywa “wcieleniem z Chrystusem”.
    Leon XIII ogłosił w 1882 r. św. Cyryla Jerozolimskiego doktorem Kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Św. Cyryl Jerozolimski

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 27.06.2007

    WIKIMEDIA COMMONS, , LICENCJA: 0

    ***

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Poświęcimy dziś naszą uwagę św. Cyrylowi Jerozolimskiemu. Jego życie charakteryzują dwa splatające się nurty działania: z jednej strony praca duszpasterska, a z drugiej udział — wbrew woli — w ostrych sporach, które toczyły się wówczas w Kościele na Wschodzie. Urodzony ok. 315 r. w Jerozolimie lub w jej pobliżu, Cyryl otrzymał bardzo dobre przygotowanie literackie. Było ono podstawą jego znajomości nauk kościelnych, opartej na studium Pisma Świętego. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk biskupa Maksyma, a po jego śmierci lub złożeniu z urzędu w 348 r., został wyświęcony na biskupa przez Akacjusza, wpływowego metropolitę Cezarei Palestyńskiej, zwolennika arian, przekonanego, że jest on jego sprzymierzeńcem. Z tego powodu podejrzewano, że otrzymał nominację na biskupa za cenę ustępstw wobec arianizmu.

    W rzeczywistości bardzo szybko Cyryl wszedł w konflikt z Akacjuszem nie tylko w kwestiach doktrynalnych, ale również na płaszczyźnie jurysdykcji, ponieważ domagał się on niezależności dla swojej diecezji od stolicy metropolitalnej w Cezarei. Na przestrzeni dwudziestu lat Cyryl trzy razy przeżył wygnanie: po raz pierwszy w 357 r., po zdjęciu z urzędu przez Synod Jerozolimski. W 360 r. został wygnany przez Akacjusza. I wreszcie do trzeciego najdłuższego — wygnania trwającego jedenaście lat — doszło w 367 r. za sprawą sprzyjającego arianom cesarza Walensa. Dopiero w 378 r., po śmierci cesarza, Cyryl mógł ostatecznie objąć urząd w swojej diecezji, przywracając jedność i pokój wśród wiernych.

    Za jego prawowiernością, podważaną przez niektóre współczesne mu źródła, przemawiają inne, z tej samej epoki. Pośród nich najbardziej wiarygodny jest list synodalny z 382 r., napisany po Powszechnym Soborze Konstantynopolitańskim II (381 r.), w którym Cyryl uczestniczył i odegrał istotną rolę. W liście tym, przesłanym do biskupa Rzymu, biskupi wschodni uznają oficjalnie absolutną prawowierność Cyryla, ważność jego święceń biskupich oraz zasługi w posłudze duszpasterskiej, której kres położyła śmierć w 387 r.

    Zachowały się jego dwadzieścia cztery sławne Katechezy, które wygłosił jako biskup ok. 350 r. Poprzedza je Protokatecheza, czyli nauka wstępną. Pierwszych osiemnaście skierowanych jest do katechumenów lub «oświecanych» (photizomenoi). Zostały one wygłoszone w bazylice Grobu Świętego. Pierwsze (1-5) dotyczą kolejno stanu duchowego przed przyjęciem chrztu, nawrócenia z obyczajów pogańskich, sakramentu chrztu i dziesięciu prawd dogmatycznych zawartych w Credo lub w Symbolu wiary. Następne (6-18) stanowią «cykl katechez» na temat Symbolu Jerozolimskiego w ujęciu antyariańskim. Z pięciu ostatnich (19-23), zwanych «mistagogicznymi», pierwsze dwie stanowią komentarz do obrzędów chrztu, natomiast ostatnie trzy poświęcone są bierzmowaniu, Ciału i Krwi Chrystusa oraz Liturgii eucharystycznej. Zawarte jest w nich również objaśnienie «Ojcze nasz» (Oratio dominica): na nim opiera się wprowadzenie do modlitwy, paralelne do procesu przygotowania trzech sakramentów: chrztu, bierzmowania i Eucharystii.

    W swej istocie nauki o wierze chrześcijańskiej były również polemiką z poganami, judeochrześcijanami i manichejczykami. Podstawą argumentacji, wyrażonej językiem bogatym w obrazy, było spełnienie się obietnic Starego Testamentu. Katecheza, włączona w szeroki kontekst całego życia, zwłaszcza liturgicznego, była ważnym momentem dla wspólnoty chrześcijańskiej, w której macierzyńskim łonie dojrzewał przyszły wierny, wspierany przez modlitwę i świadectwo braci. Homilie Cyryla jako całość stanowią systematyczną katechezę na temat powtórnych narodzin chrześcijanina przez chrzest. Mówi on do katechumena: «Wpadłeś w sieci Kościoła (por. Mt 13, 47). Pozwól więc, by cię wziął żywcem; nie uciekaj, bo to Jezus chwyta cię na haczyk, by nie śmierć, lecz zmartwychwstanie dać ci po śmierci. Musisz bowiem umrzeć i zmartwychwstać (por. Rz 6, 11. 14). (…) Umrzyj dla grzechu i już od dziś żyj dla sprawiedliwości» (Protokatecheza, 5).

    Jeśli chodzi o nauczanie doktrynalne Cyryla, to komentuje on Symbol Jerozolimski posługując się typologią Pisma Świętego, w której dwa Testamenty łączy relacja «symfoniczna», i dochodzi do Chrystusa, centrum wszechświata. Typologię tę opisze zwięźle Augustyn z Hippony: «W Starym Testamencie kryje się Nowy, a w Nowym Testamencie objawia się Stary» (De catechizandis rudibus, 4, 8). Jeżeli chodzi o katechezę moralną, jest ona głęboko osadzona w katechezie doktrynalnej i tworzy z nią jedną całość: dogmat stopniowo przenika do dusz, pobudzając je do przemiany pogańskich zachowań, mocą nowego życia w Chrystusie, otrzymanego w chrzcie. W końcu katecheza «mistagogiczna» stanowi szczyt nauczania, które Cyryl przekazywał już nie katechumenom, lecz nowo ochrzczonym lub neofitom w tygodniu wielkanocnym. Pomagała im ona odkryć w obrzędach chrzcielnych Wigilii Paschalnej zawarte w nich, lecz jeszcze nie odsłonięte tajemnice. Dzięki temu, że uczestniczyli w obrzędach i zostali oświeceni przez chrzest światłem głębszej wiary, neofici mogli wreszcie lepiej owe tajemnice pojąć.

    W szczególności, gdy zwracał się do neofitów pochodzenia greckiego, Cyryl odwoływał się do znamionującej ich bogatej wyobraźni. Przejście od obrzędu do tajemnicy pozwalało wykorzystać psychologiczny efekt zaskoczenia oraz przeżycia nocy paschalnej. Oto objaśnienie tajemnicy chrztu: «Trzy razy zostaliście zanurzeni w wodzie i trzy razy się wynurzyliście, co symbolizowało trzy dni, w czasie których Chrystus spoczywał w grobie. W tym obrzędzie naśladowaliście zatem naszego Zbawiciela, który spędził trzy dni i trzy noce w łonie ziemi (por. Mt 12, 40). Pierwsze wynurzenie z wody było na pamiątkę pierwszego dnia spędzonego przez Chrystusa w grobie, a pierwsze zanurzenie odnosiło się do pierwszej nocy spędzonej w grobie; w nocy człowiek nie widzi, w dzień cieszy się światłem, podobnie jak wy. Wcześniej byliście zanurzeni w nocy i nic nie widzieliście, wynurzając się, znaleźliście dzień. Jako tajemnica śmierci i narodzin, ta zbawcza woda była dla was grobem i matką. (…) Dla was (…) czas umierania zbiegł się z czasem narodzin: w tym samym czasie wydarzyło się jedno i drugie» (Druga Katecheza Mistagogiczna, 4).

    Tajemnicą do uchwycenia jest zamysł Boży, urzeczywistniający się dzięki zbawczym działaniom Chrystusa w Kościele. Z wymiarem mistagogicznym łączy się wymiar symboli wyrażających przeżycia duchowe, które dzięki nim dochodzą wyraźnie do głosu. I tak katecheza Cyryla, oparta na omówionych trzech elementach — doktrynalnym, moralnym i mistagogicznym — jest całościową katechezą w Duchu. Wymiar mistagogiczny syntetyzuje dwa pierwsze, wiążąc je z celebracją sakramentów, w której urzeczywistnia się zbawienie całego człowieka.

    Jest to zatem katecheza integralna, która — obejmując ciało, duszę i ducha — stanowi wzór również dla formacji katechetycznej dzisiejszych chrześcijan.

    Słowo Benedykta XVI do Polaków:

    Pozdrawiam pielgrzymów z Polski. Zbliża się uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła. W sposób szczególny wspominamy ich w Rzymie, gdzie nauczali, dawali świadectwo i ponieśli męczeństwo w imię Chrystusa. Nawiedzenie ich grobów niech będzie dla wszystkich okazją do umocnienia w wierze, nadziei i miłości. Niech Bóg wam błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 7-8/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 marca

    Święty Patryk, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Gertruda, ksieni
    ***



     Katedra pod wezwaniem Światłość Chrystusa w Oakland, Kalifornia
    ***

    Patryk urodził się w Brytanii w 385 roku, w rodzinie chrześcijańskiej. Nosił celtyckie imię Sucat. Kiedy miał 16 lat, korsarze porwali go do Irlandii. Przez 6 lat był tam pasterzem owiec. W tym czasie nauczył się języka irlandzkiego. Na przypadkowym statku udało mu się zbiec do północnej Francji. Tam kształcił się w dwóch najgłośniejszych wówczas szkołach misyjnych: w Erinsi i w Auxerre. Podjął studium przygotowujące go do pracy na misjach. Był uczniem św. Germana z Auxerre. Przez jakiś czas przebywał w Italii i w koloniach mniszych na wyspach Morza Tyrreńskiego.
    W tym czasie zmarł w Irlandii, wysłany tam na misje przez papieża św. Celestyna I, biskup św. Palladiusz. Postanowiono na jego miejsce wysłać Patryka. Na biskupa wyświęcił go papież w roku 432 i wysłał go do Irlandii. Patryk zastał tam małe grupy chrześcijan, ale stanowiły one wyspy w morzu pogaństwa. Krajem rządzili naczelnicy szczepów i znakomitych rodzin. Kapłani pogańscy zażywali wielkiej powagi. Patryk swoim umiarem i podarkami zdołał większość z nich pozyskać dla wiary. Obchodził poszczególne rejony Zielonej Wyspy, wstępując najpierw do ich władców i prosząc o zezwolenie na głoszenie Ewangelii. W Armagh założył swoją stolicę, skąd czynił wypady na cały kraj.
    Nie jeden raz przeszkadzano mu w jego misji; zdarzały się zamachy na jego życie. Na ogół jednak praca jego miała ton spokojny. Spotykał się z życzliwością tak poszczególnych władców, jak i miejscowej ludności. Aby sobie nie zrażać władców niektórych grup etnicznych, dla poszczególnych szczepów ustanawiał biskupów. Kapłanów, których zadaniem było niesienie im pomocy, podobnie jak to uczynił św. Augustyn i św. German, zobowiązał do życia wspólnego na wzór klasztorów. Do liturgii wprowadził obrządek, jaki wówczas był powszechnie przyjęty w Galii (we Francji).
    Do nawrócenia całej wyspy św. Patryk potrzebował wielu ludzi. Misjonarze na jego apele zgłaszali się tłumnie. Największą wszakże pomocą byli dla niego mnisi. Z nich to tworzył ośrodki duszpasterskie. Tak więc w Irlandii powstał jedyny w swoim rodzaju zwyczaj, że opaci byli biskupami, a mnisi w klasztorach – ich wikariuszami. W tej pracy okazał się dla Patryka mężem opatrznościowym św. Kieran. Według podania Patryk miał wręczyć Kieranowi dzwon, którym tenże zwoływał mnichów i wiernych na wspólne pacierze liturgiczne. To było także osobliwością Irlandii. Zwyczaj dzwonienia rozpowszechnili mnisi irlandzcy po całej Europie. Patryk upowszechnił także zwyczaj usznej spowiedzi.
    Ostatnie dni swojego życia spędził Patryk w zaciszu klasztornym, oddany modlitwie i ascezie. Utrudzony pracą apostolską, oddał duszę Panu 17 marca 461 w Armagh (dziś Ulster, Północna Irlandia), które to miasto stało się odtąd stolicą prymasów irlandzkich. Patryk przeżył ok. 76 lat, w tym ok. 40 lat w Irlandii, która czci go jako swojego apostoła, ojca i patrona. Jest on również patronem Nigerii (nawróconej przez irlandzkich misjonarzy) oraz Montserrat, archidiecezji nowojorskiej, bostońskiej, Ottawy, Armagh, Cape Town, Adelajdy i Melbourne, a także inżynierów, fryzjerów, kowali, górników, upadłych na duchu oraz dusz w czyśćcu cierpiących. Czczony także jako opiekun wiosennych siewów i zwierząt domowych. Zwracają się do niego lękający się węży i ukąszeni przez nie.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w biskupim stroju. Jego atrybutem jest liść koniczyny – dla podkreślenia, że Patryk rozpoczynał ewangelizowanie od wykładania prawdy o Trójcy Przenajświętszej, a także wąż. Inne atrybuty to mitra, pastorał, krzyż, księga, chrzcielnica, węże, harfa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Stróż Zielonej Wyspy, Patryk

    Fragment książki “Współtwórcy Europy”o. Mirewicz Jerzy SJ

    Copyright © Wydawnictwo WAM 2003

    AUTOR/ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA COMMONS, SICARR, LICENCJA: 0

    ***

    ur. ok. 389, zm. 461

    Święty Patryk nie urodził się w Irlandii. Przywieźli go tam i sprzedali jako niewolnika Irowie po jednym z pirackich napadów na Brytanię. Miał wówczas lat szesnaście. Było to jego jedyne bogactwo. Chociaż bowiem pochodził z chrześcijańskiej, rzymsko-brytyjskiej rodziny, klerykalnej nawet, ponieważ jego ojciec był diakonem a dziadek kapłanem, to jednak jego uświadomienie religijne obejmowało zaledwie niejasne pojęcie Boga prawdziwego, a wykształcenie ogólne ograniczało się do początków języka łacińskiego. Zdobywał — zwłaszcza to pierwsze — własnym trudem myśli i serca przez sześć długich i samotnych lat, gdy na zielonych pastwiskach przymusowej ojczyzny pasł bydło swego pana. Pasterska służba, samotność i absolutna zależność od drugiego człowieka wiele go nauczyły. Wprawdzie sam będzie się później oskarżał o „wiejskość” swojej teologii oraz metody katechetycznej, a inni zarzucą mu wprost niedouczenie w tych dziedzinach, ale to właśnie on potrafił schrystianizować Irlandię, dla której mieszkańców był najpierw tylko niewolnikiem.

    W tym niewolniku jednak rosło pragnienie apostolstwa i wizja królestwa Bożego o tak szerokich horyzontach, że widział się w nim dalej sługą, ale już dobra duchowego swych panów. By zrealizować tę wizję, ucieka z Irlandii do Galii. Jak był ciekawy wszelkich informacji z zakresu życia duchowego w obcym kraju i jak je umiał zbierać, świadczy fakt, że trafia do świeżo założonej wspólnoty zakonnej w Lérins (Południowa Francja), a później do Auxerre, gdzie przyjął kapłaństwo i przez prawie dziesięć lat odbywał studia. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, w jak odmiennym świecie dotąd się wychowywał i dojrzewał psychicznie — w świecie odciętym od krystalizującej się cywilizacji europejskiej. Irlandia, podobnie jak Szkocja, nie zaznała okupacji rzymskiej z jej ujemnymi i dodatnimi skutkami. Zamknięta w swojej kulturze celtyckiej, oddzielona wodami oceanu od innych ośrodków myśli i działania, broniąca się przed obcymi wpływami oryginalnym kultem religijnym, w którym druidzi odgrywali ważną rolę, pozostawała na uboczu, podczas gdy przez dawne posiadłości Rzymu przeciągało nowe życie z całym bogactwem spraw i problemów. Żeby w Irlandii zaszczepić chrześcijaństwo, należało uwzględnić podstawowe cechy jej kultury oraz zapoznać się z duchem religii jej mieszkańców, nazywanych wówczas także Szkotami. Do nich to wysyła papież Celestyn I biskupa Palladiusza w 431 roku, by zorganizował tam rozproszonych chrześcijan w prawną jednostkę kościelną. Podając ten fakt, Prosper z Akwitanii używa określenia: ad Scottos in Christum credentes. Musiał więc ktoś przed 431 rokiem głosić w Hibernii naukę chrześcijańską, przyjmowaną jednak z wielkimi oporami, co może nam wytłumaczyć i niepowodzenie misji Palladiusza. Irlandia czekała jeszcze na prawdziwego apostoła.

    Honor ten i trud przypadły Patrykowi, który — jak sam wyznaje — we śnie usłyszał wzywający go głos Irów. Władze kościelne bez entuzjazmu potraktowały ofiarowanie się Patryka na pójście za tym głosem. Główną przeszkodą były braki w jego wykształceniu. Dobrze to świadczy o ludziach, od których zależał Patryk, że tak dbali, by misjonarze prawdziwej wiary byli wszechstronnie przygotowani do spełnienia swego obowiązku. W wypadku byłego niewolnika odgrywało rolę jeszcze i to, że posiadał bardzo nikłą znajomość języka łacińskiego — oficjalnego wówczas języka Kościoła. Do końca życia władał nim nieporadnie. Bano się więc, że nawet jego ceniona już wtedy gorliwość nie wystarczy, by przeważyć wpływ druidów na zwartą społeczność celtycką. Pisał o niej ówczesny kronikarz, że jest loricata — opancerzona przeciwko prawdzie i nie kruchym słowem, lecz taranem rozbijać ją trzeba.

    W bardzo kruche słowo uzbrojony, wybrał się jednak z otrzymanym od władz pozwoleniem i błogosławieństwem Patryk jako biskup do ziemi swojej niewoli. Może nie zdawali sobie sprawy jego zwierzchnicy z tego, z jaką mocą miał na tej ziemi stanąć i podbić ją Chrystusowi. A było nią zbierane doświadczeniem osobistym rozpoznanie charakteru ludu irlandzkiego połączone z wielką ku niemu miłością. Prawda zawsze jest najlepiej przekazywana w otoczce miłości. Tę tajemnicę odkrył „niedouczony” biskup i posłużył się nią jak kluczem. Nie był mu potrzebny taran.

    Był to prawdopodobnie rok 432, gdy Patryk rozpoczął pracę apostolską w Irlandii, przede wszystkim na jej zachodnich i północnych krańcach. Zdobył sobie uznanie i przyjaźń króla Loegaira, który wraz z innymi potentatami otoczył opieką jego duszpasterskie wysiłki. Najtrudniejsze — jak można się było spodziewać — miał przeprawy z druidami, nosicielami tradycji religijnej i kulturalnej Celtów. Korzystali ze swojego wpływu na jednolite pod względem kultu i wiary masy, by nawet władcom podsuwać rozwiązania w dziedzinie polityki. „Człowiek ze złotym sierpem” był symbolem siły ponadziemskiej, hierarchicznie zorganizowanej i nieubłaganie łamiącej wszelkie przeszkody. Przeciwstawił jej Patryk krzyż i słowo prawdy.

    Nie posiadamy szczegółowej i pewnej kroniki jego działalności. Pozostawił nam wprawdzie coś w rodzaju autobiografii Confessio (Wyznanie), ale ona nie daje pełnego obrazu przekształcania Irlandii z wyspy pogańskiej w wyspę świętych i uczonych. Tak bowiem (Insula sanctorumInsula doctorum) mówiono o niej w średniowieczu. Dla Patryka była ona najpierw wyspą trudu i niebezpieczeństw. A może trochę i rozczarowań, gdy jego styl apostołowania spotkał się z krytyką.

    Wprowadził bowiem w Irlandii odmienną od kontynentalnej, a nawet brytyjskiej, strukturę administracji kościelnej. Nie mógł jej oprzeć, jak w reszcie Europy, na ośrodkach miejskich, w których rezydowałby biskup, Pater et defensor civitatis. Miast w znaczeniu grecko-rzymskim tam nie było. Korzystając więc z tego, że wielu neofitów z najprzedniejszych również rodów pragnęło całkowicie poświęcić się doskonałości chrześcijańskiej, zakładał klasztory, naokoło których powstawały osiedla, zalążki przyszłych miast. Przełożony klasztoru, obdarzony zwykle sakrą i władzą biskupią, był odpowiedzialny nie tylko za swoją społeczność zakonną, ale i za wszystkich mieszkających w zasięgu jego misjonarskiej działalności. Mnisi irlandzcy odznaczali się od początku wielkim dynamizmem apostolskim i jednocześnie doskonałą taktyką zdobywania zwolenników dla nowej wiary. Przedstawiali bowiem chrystianizm jako naukę i system życia przyjęty przez wszystkie ówczesne cywilizowane narody, do których grona warto należeć, nie tracąc jednak nic z własnej kultury. Chrześcijanie Zielonej Wyspy, przyjmując w administracji kościelnej, studiach i liturgii język łaciński, wiedzieli, że łączą się nim z całością Kościoła jak mostem, a nie jak w krajach podległych kiedyś władzy rzymskiej — kajdanami. Ta ich postawa pewnej niezależności sprawiała, że potrafili walczyć o niektóre formy zewnętrzne rodzimego pochodzenia w praktykach religijnych (specjalny kształt tonsury kleryckiej, odmienny system obliczania daty Świąt Wielkanocnych itp.). Chrześcijaństwo zostało tutaj wszczepione w dobre drzewo celtyckiej kultury.

    Irlandczycy uważają to za dzieło Patryka. Dzieło tym cenniejsze, że dokonane przez „obcego człowieka”, człowieka z kręgu kultury Brytów, przybysza ze Wschodu, który mógł słusznie kierować się osobistymi pretensjami do narodu swoich krzywdzicieli. A tymczasem właśnie on występuje w ich obronie i to przeciwko swym pobratymcom z Brytanii, którzy pod wodzą plemiennych władców najeżdżali Irlandię, grabiąc, mordując i uprowadzając ludność w niewolę. Takim władcą był Korotyk, chrześcijanin, „niegodny tego imienia”, źródło cierpień wielu niewinnych Irów. Zaklinał go Patryk i błagał o pozostawienie w spokoju ludzi, którzy niedawno przyjęli wiarę w Chrystusa, a oto teraz prześladowani są przez Jego wyznawców. Gdy to nie pomogło, pisze list otwarty do żołnierzy Korotyka (Epistula ad Milites Corotici), przeważnie chrześcijan, ostro ich napominając, by nie brali udziału w grzesznych czynach tyrana. Chyba nie łatwo mu było zwracać się do nich w ten sposób: „Ułożyłem i własnoręcznie napisałem te słowa do przekazania i rozszerzenia wśród żołnierzy Korotyka, już nie moich współobywateli ani współobywateli świętych Rzymu, lecz obywateli miejsca zatracenia”. Ponad związki krwi, kultury i języka cenił on sobie bardziej wspólnotę wiary — jak przystało na prawdziwego apostoła — ale to nie pozbawiało go świadomości, że Irlandia nie jest jego domem rodzinnym, a jej mieszkańcy powołują się na inne drzewo genealogiczne. Przypomina nawet w tym liście krzywdy wyrządzone jemu oraz jego rodzinie przez Irów, którym on teraz, ze względu na Chrystusa, służy i służyć pragnie do końca swego życia. W takim bolesnym konkrecie stosunków międzynarodowych krystalizowało się pojęcie „rzeczpospolitej chrześcijaństwa”. Imponowało to prawdopodobnie podopiecznym Patryka. A pociągnięci przezeń i wychowani mnisi naśladowali jego szlachetny gest nakładania na wszelkie granice prawdy Chrystusowej.

    Stał się ten gest cechą charakterystyczną mnichów celtyckich. Peregrinari pro Christo, peregrinari pro amore Dei (pielgrzymować dla sprawy Chrystusowej i Bożej) było motywem wielkiej wędrówki irlandzkich zakonników, którzy uważali za jedną z zasad ascetycznych oderwanie się od najbliższych, od własnego kraju, by w środowisku obcym, często nieprzyjaznym głosić Ewangelię. Powoływali się na przykład Abrahama, o którym czytali w Księdze Rodzaju: „Jahwe rzekł do Abrahama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę… Abraham udał się w drogę, jak mu Jahwe rozkazał”. Ta mistyka dalekich dróg i odległych krajów wychowywała ludzi o szerokim spojrzeniu na sprawy całego świata, ludzi ofiarnych, ludzi rozkochanych w wielkich przygodach duchowych własnych i cudzych. Szukając tej przygody po mało wówczas znanych ziemiach Europy, scalali je przez wierność Kościołowi w jeden organizm. Tutaj więc również działał duch świętego Patryka. Ożywiony nim Kolumban (540—615) opuszcza Irlandię, udaje się do Francji, gdzie w Wogezach zakłada klasztor Luxeuil, stamtąd wyrusza do Nadrenii, by wreszcie po bardzo urozmaiconym życiu misjonarskim osiąść w Bobbio (północne Włochy), ostatnim etapie swojej wędrówki. Europa — jak każde ważne dzieło w historii — rosła ofiarami jednostek, które formującemu się jej organizmowi nadają duchową treść.

    Jednym z elementów tej treści jest świadomość własnych win i konieczności ich odpokutowania. Patryk wspominając swoją młodość, nazywa się peccator rusticissimus (grzeszny nieuk lub nieokrzesany grzesznik), by tym usprawiedliwić podejmowane przez siebie praktyki pokutne. Podpatrzyli dobrze tę postawę mnisi irlandzcy. Można powiedzieć, że w znacznej mierze oni nauczyli Europejczyków spowiadać się i zdobywać się na jasno określony gest zadośćuczynienia. Służyły do tego „katalogi grzechów z odpowiednimi za nie pokutami”, układane przez surowych, ale sprawiedliwych zakonników, odgrywających wówczas rolę sumienia społeczności wiernych. Kultura jednostkowa i zbiorowa otwarta na pojęcia winy, odpowiedzialności, kary i wyrównania rachunków jest kulturą zdrową. Wychowuje bowiem człowieka, który mówiąc o sobie: jestem grzesznikiem i szukam zmiłowania Pańskiego — zdaje sobie równocześnie sprawę z tego, że do źródła miłosierdzia prowadzi trudna droga naznaczona zawsze jakąś ofiarą i przypomnieniem o cenie ładu. Bohaterem średniowiecza był człowiek „o sercu skruszonym”. Istnieli oczywiście wówczas publiczni grzesznicy, wielcy zbrodniarze, którzy jednak, tknięci łaską i przyjmujący ją, przekształcali się w publicznych również pokutników. Biegła więc poprzez wszystkie klasy społeczne wyraźna linia podziału postaw i czynów ludzkich na złe i dobre. Przy tej granicy czuwali mnisi, którzy — jak ich wzór: Patryk — swoje sądy etyczne formowali przy najważniejszej i świętej relacji: stworzenie i Stwórca. Stosunek do Boga na pierwszym miejscu decydował o wartości moralnej czynów jednostki, wszystkie inne stosunki musiały mu być podporządkowane. Zakonnik miał obowiązek całą duszą przylgnąć do prawd Bożych przede wszystkim i światłem z nich czerpanym posługiwać się w rozwiązywaniu własnych i cudzych problemów. Z tych właśnie czasów pochodzi powiedzenie: Monachus canem agit in fide custodiens bona Domini (mnich w sprawach wiary czuwa jak pies przy dobrach Pana). Potrzebni byli tacy ludzie dbający o to, by w różnych miejscach i odmiennych kulturach chrześcijaństwo wrastało prawidłowo w każdą rzeczywistość, przekształcaną w dobrą naturalną pożywkę dla nadprzyrodzonych cnót. Nic dziwnego, że w tych czasach serca przepełnione radością i nadzieją przypadały do słów Psalmu 23: „Pan jest moim pasterzem; nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, orzeźwia mą duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”.

    Dla świętego Patryka „zielonym pastwiskiem” stała się cała Irlandia. Sam Bóg oprowadzał go po niej, każąc mu głosić prawdę jej mieszkańcom, by z nich znowu wielu wyruszyło na rozległe pastwiska Europy w poszukiwaniu zagubionych w pogaństwie lub herezji dusz. Obraz ten używany bardzo często w ówczesnym słownictwie ascetycznym i duszpasterskim doskonale charakteryzuje epokę nabrzmiałą dynamizmem apostolskim. Pięknie odwdzięczyła się Zielona Wyspa swemu Pasterzowi, rozgłaszając jego chwałę, a jeszcze bardziej sprawdzając trafność jego metody polegającej na indywidualnym działaniu wędrownych mnichów iroszkockich. Ilu ich było, trudno dociec. Pamięć o nich, nie związana z żadnym stałym miejscem pobytu, szybko wygasła. Zapisani w kronice macierzystego klasztoru jako pielgrzymi sprawy Chrystusowej, więcej już na jej karty nie wracali, chyba tylko jakąś legendą lub wyolbrzymioną przekazywaniem z ust do ust pogłoską o ich sukcesach apostolskich w krajach bez nazw, bez historii i bez określonego rzekami czy górami miejsca. Niektórzy badacze początków chrześcijaństwa w Polsce chcą ją widzieć w rzędzie tych krajów objętych działalnością pionierską misjonarzy irlandzkich na długo przed chrztem Mieszka. Hipotezy te odrzuca Aleksander Brückner w Dziejach kultury polskiej dwoma zdaniami: „Mnichom iryjskim przypisywano walny udział w tej mniemanej misji. Że jeden i drugi mnich iryjski między r. 966 a 1066 i do Polski trafił, nie myślimy przeczyć; są po nekrologach najdawniejszych klasztorów dwa, trzy najwyżej nazwiska iryjskie, ależ nic nas nie upoważnia odnachodzić tych misjonarzy i przed r. 966”. Nie tutaj miejsce na rozstrzyganie sporu między historykami. Wolno nam jednak przypuszczać, że gorliwa praca tych bezimiennych misjonarzy docierała przynajmniej pośrednio falami rozszerzającego się chrześcijaństwa do brzegów naszej prehistorii. Działało tutaj również prawo osmozy. Zasięg wpływów chociażby anonimowego apostoła prawdy Chrystusowej jest zawsze szerszy i trwalszy od tych, które się łączy z wielkimi imionami wodzów, filozofów, uczonych i artystów. Dlatego też i Polskę można w pewnej mierze uważać za dłużniczkę świętego Patryka. Przypominają to nam nawet dzwony, które zwołują z wież polskich kościołów na służbę Bożą wierzących, a niewierzącym i walczącym z Bogiem głoszą Jego miłosierną i sprawiedliwą obecność. Patryk bowiem rozpowszechnił zwyczaj posługiwania się dzwonami wzywającymi do uczczenia tajemnic zbawienia, miłosierdzia i sprawiedliwości.

    Takim również dzwonem — oczywiście w przenośni — była jego autobiografia zatytułowana Confessio (Wyznanie). Przerasta ona nawet intencje autora, który prawdopodobnie zamierzał objawić wobec Boga i ludzi swoją postawę wewnętrzną — źródło i wytłumaczenie misjonarskiego gestu. Ale dla uważnego czytelnika będzie zawsze głosem prawdy o człowieku wszystkich czasów, ponieważ mówi o zasadniczych relacjach stworzenia do Stwórcy — jest w niej bowiem wyznanie winy, wyznanie wiary i wyznanie chwały. Cały człowiek w sakralnej perspektywie. Pisał ją Patryk pod koniec życia, spiesząc się, by zdążyć opowiedzieć siebie Bogu i ludziom przed śmiercią. Et haec est confessio mea anteguam moriar — oto moje wyznanie zanim umrę.

    Nie ma w tym wyznaniu głębokiej filozofii ani subtelnych dociekań teologicznych. Treść jego nie została skojarzona z elegancją stylu. Autor używał łaciny ubogiej, od której Cycero, Hieronim i Augustyn odwróciliby się z zażenowaniem i z żalem, że z wykwintnych cesarskich pałaców klasyczny język przeprowadzono do stajenki. Widzieliby w tym upokorzenie pięknej mowy powstałej z natchnienia poetów, trudu prawników i sztuki retorów. Patryk nie zamierzał niczego i nikogo upokarzać poza sobą. Miał świadomość swojej nieporadności w posługiwaniu się łaciną, ale nie to było jego głównym zmartwieniem. Dopiero gdy zestawił grzechy swojej młodości z dobrocią i miłosierdziem Bożym, poczuł lęk a jednocześnie wdzięczność, że oto on, „prostak”, wciągnięty w wielkie sprawy królestwa Chrystusowego, ma swój udział w dziele zbawienia świata. Mógł więc śmiało nazwać się „kamieniem, który tkwił głęboko w błotnistej drodze, aż przyszedł potężny Pan i w miłosierdziu swoim podniósł go i umieścił na szczycie ściany domu swego”. W tym zdaniu jest cały Patryk, pokorny, ale zarazem rozradowany, że ma swoje miejsce w szeregu sług Bożych, tak jak on myślących o uczciwym spełnianiu obowiązku wobec Stwórcy i ludzkości.

    Przewidywał, jak bardzo będzie potrzebna cnota pokory nadchodzącej epoce. Oto bowiem chrześcijaństwu zaczęli się kłaniać królowie. Według świętego Augustyna tkwi w tym niebezpieczeństwo dla jego wyznawców. Zbyt łatwo przywyknąć by mogli do przypisywania sobie owoców łaski i mocy Bożej oraz cierpień i pracy tych męczenników i wyznawców, których dziedzictwo przejęli. Triumfalizm jest zwykle dzieckiem łatwizny. Patryk przyjmował wszystko na kolanach, z wdzięcznością i zdumiewaniem się, że aż tak wiele od Chrystusa, Kościoła i ludzi otrzymał. Zwraca się więc do swoich czytelników ze słowami: „Bądźcie przekonani i wierzcie niezachwianie, że to wszystko było darem Bożym”.

    Średniowiecze dało się przekonać Patrykowi i tym, którzy podobnie określali stosunek Stwórcy do stworzeń. Rozpoczynało swoje dzieje na kolanach, upatrując we wszystkim dar Boży. Była to mądra epoka. Sprawiedliwie oceniała człowieka z jego cnotami i wadami, ponieważ stawiała go zawsze przed trybunałem jedynego Sędziego i powoływała się stale na prawo najwyższe. Była to też epoka uczulona na obecność Boga jako Pana wszechrzeczy, od którego wszystko pochodzi i do którego wszystko wrócić musi. Tylko takiemu Panu służyć całą myślą i każdym czynem warto i trzeba, żeby w sobie ukształtować prawdziwą godność stworzenia rozumnego i wolnego.

    A gdy zbliżał się już zmierzch średniowiecza, człowiek, który łączył w sobie wszystkie jego dobre cechy — Joanna d’Arc — żegnał je, żegnając równocześnie swoje życie, wyznaniem: „Pan Bóg musi być pierwszy obsłużony”. Bóg pierwszy obsłużony to obsłużony też pięknie człowiek i kosmos. Z takiego bowiem gestu służby wyrosła sztuka, filozofia, literatura religijna i świecka średniowiecza. Wszystkie objawy życia zawierały w sobie dostojność i powagę liturgiczną, a liturgia znowu wypełniona była po brzegi żywą oraz głośno wyznawaną prawdą o wierzącym człowieku — o człowieku zachowującym jedność wewnętrzną dzięki zapatrzeniu się w blask królestwa Chrystusowego. Użyte wyżej określenia miały wówczas pełną wartość. Nie zamykano ich tylko w dziełkach ascetycznych i komentarzach Ewangelii. Zrośnięte nawet z szarą codziennością, potrafiły ją tak rozjaśniać, jak złoto-błękitne i purpurowe iluminacje ozdabiające karty ówczesnych manuskryptów opromieniały monotonne szeregi słów i zdań tekstu.

    Używając porównania dziejów chrześcijaństwa w Irlandii do sporządzonego pracowicie manuskryptu, możemy śmiało nazywać Patryka wspaniałym inicjałem, który te dzieje rozpoczyna. Inicjałem bogatym w treść wewnętrzną, w świętość, przy równoczesnej prostocie i nawet ubóstwie opowieści o zewnętrznych losach apostoła Irlandii. Wszystko, co o nim wiemy, znajduje się w jego autobiografii, bardzo oszczędnej, jeśli chodzi o zapis przygód życiowych. Może dlatego zbiegły się do jego postaci legendy, by dodać jej koloru i tak ją wprowadzić w wyobraźnię rodzącej się Europy chrześcijańskiej na równi z innymi bohaterami wiary, myśli i czynu. Widzimy więc w tych legendach Patryka wyrzucającego węże z Zielonej Wyspy albo trzymającego delikatnie w palcach trójlistną koniczynkę jako symbol tajemnicy Trójcy Świętej, albo jeszcze chroniącego przed burzą miejsce wspólnych modlitw. Legendy dorzucane do życia świętych są zwykle znakiem wdzięczności za ich ofiarowanie się na przewodników po trudnych drogach doskonałości chrześcijańskiej. Prawda jednak o nich będzie zawsze piękniejsza od najpiękniejszej legendy.

    Prawda o świętości Patryka da się streścić jego własnymi słowami, że „wszystko jest darem Bożym”. A więc i on jest darem, który czyni historię ludzkości milszą w oczach naszych, bardziej zrozumiałą i bliższą Chrystusa.

    Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 marca

    Święty Gabriel Lalemant,
    zakonnik i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Renat Goupil, prezbiter i męczennik
    ***
    Gabriel Lalemant był jednym z francuskich misjonarzy jezuickich, pracujących w latach 1642-1649 wśród Indian Huronów i Irokezów w Ameryce Północnej, przede wszystkim w Kanadzie. Pracował i zginął razem z Janem de Brebeuf, który razem z Towarzyszami jest wspominany 19 października.

    Święty Gabriel Lalemant

    Gabriel urodził się w 1610 roku w Paryżu. Był synem adwokata. Mając 20 lat wstąpił do jezuitów. Studiował teologię w Bourges. Przyjąwszy świecenia kapłańskie w 1638 r., uczył w La Feche, Moulins i Bourges. W 1646 roku przybył do Quebecu, gdzie prowadził działalność ewangelizacyjną. W 1648 roku razem z Janem de Brebeuf podjął pracę misyjną wśród Indian w Kanadzie.
    Wielkie zasługi jako misjonarze w Kanadzie położyli jezuici, sulpicjanie i urszulanki (tzw. czarne). Największą przeszkodę dla ich pracy stanowiły odległości – olbrzymie, puste przestrzenie oraz dzikie szczepy Indian. Traktowali oni misjonarzy jako białych kolonizatorów, którzy przybyli tu jedynie w tym celu, by wydrzeć im ojczystą ziemię. Okrucieństwa, jakich dopuszczali się Europejczycy na Indianach, jeszcze bardziej zwiększały ich wrogość.
    Jednak praca misyjna powoli przynosiła owoce. W 1649 r. było już 7 tys. ochrzczonych Indian. Niestety, dzieło misjonarzy zostało zniszczone przez dzikich Irokezów. 16 marca 1649 r. napadli oni na wioski Huronów i wymordowali większość mieszkańców. Ze szczególną zawziętością dręczyli misjonarzy. Zachował się opis okrutnego męczeństwa o. Jana de Brebeuf. Prawdopodobnie w taki sam sposób zginął także o. Gabriel Lalemant. Razem z innymi jezuickimi męczennikami został beatyfikowany przez Piusa XI w 1925 roku, a kanonizowany w 1930 r.
    Następcy męczenników kontynuowali dzieło ewangelizacyjne. W 1674 r. udało się założyć pierwszą diecezję kanadyjską w Quebecu. Biskup Laval założył w tym mieście pierwsze seminarium duchowne, które dało początek francuskojęzycznemu uniwersytetowi, istniejącemu do dzisiaj pod nazwą Uniwersytet Laval.
    Od 1926 r. w Midland (w prowincji Ontario), w miejscu, gdzie odkryto grób Jana de Brebeuf i Gabriela Lalementa, istnieje sanktuarium Jezuickich Męczenników Kanadyjskich. Modlą się tam miejscowi Indianie oraz liczni przedstawiciele kanadyjskich imigrantów. Do tego miejsca od ponad 50 lat na uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej pielgrzymuje kanadyjska Polonia (od ok. 30 lat również w pieszej pielgrzymce, której towarzyszą co roku polscy biskupi).
    Sanktuarium to nawiedził w 1984 r. papież św. Jan Paweł II, który powiedział wówczas: “Przywołajmy na chwilę tych heroicznych świętych, których w tym miejscu czcimy, a którzy zostawili nam tak wspaniałe dziedzictwo”, a później dodał: “To sanktuarium męczenników jest miejscem pielgrzymek i modlitw, monumentem Bożego błogosławieństwa dla przeszłości, inspiracją dla nas, spoglądających w przyszłość”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 marca

    Święty Klemens Maria Hofbauer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Ludwika de Marillac, zakonnica
      •  Błogosławiony Artemides Zatti, zakonnik
    ***
    Święty Klemens Maria Hofbauer

    Klemens urodził się 26 grudnia 1751 roku na Morawach w Tasovicach w licznej czeskiej, choć zniemczonej rodzinie rzeźnika. Na chrzcie otrzymał imię św. Jana Apostoła. Gdy miał 7 lat, zmarł jego ojciec. Matka potrafiła nie tylko zapewnić dwunastce dzieci utrzymanie, ale przede wszystkim głębokie wychowanie religijne. Jego ojciec nazywał się Dvorak, ale gdy z Budziejowic Czeskich przeniósł się do miejscowości, gdzie istniała silna kolonia niemiecka, zaczął używać niemieckiego odpowiednika Hofbauer. Ponieważ ubóstwo matki nie pozwoliło Janowi się kształcić, podjął pracę jako piekarz. Nie miał wszakże spokoju: nurtowało go bowiem pragnienie poświęcenia się na służbę Bożą. Dlatego za oszczędzony grosz wraz ze swoim przyjacielem, Piotrem Kunzmannem, udał się do Rzymu, a potem do Tivoli, gdzie wstąpił do eremitów. Nie czuł się tam jednak dobrze. Gnał go żar pracy apostolskiej. Dlatego wystąpił z eremu i wrócił do kraju. W klasztorze norbertanów w Klosterbruck chodził do gimnazjum, a równocześnie służył w klasztorze, by w ten sposób opłacić swoją naukę i utrzymanie. Na nowo podjął też pracę piekarza. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i pobożnie do niej służył. To zwróciło uwagę na niego pewnych pań, które pomogły mu poświęcić się studiom wyższym na uniwersytecie wiedeńskim.
    W Rzymie zetknął się z niedawno założonym przez św. Alfonsa Marię Liguoriego zakonem redemptorystów, do którego wstąpił. Przyjął wówczas imiona Klemens Maria. Ponieważ miał już ukończone studia teologiczne, zaraz po złożeniu ślubów zakonnych otrzymał święcenia kapłańskie (1785). Miał już wtedy 34 lata. Jako neoprezbiter został wysłany do Wiednia, a następnie na Pomorze. Zatrzymał się na jakiś czas w Warszawie. Chwilowy postój przemienił się w pobyt trwający 21 lat (1787-1808).
    Klemens przybył do Warszawy z dwoma przyjaciółmi: z o. Hublem i bratem Kunzmannem. Ze względu na złe drogi i panującą jeszcze zimę nuncjusz papieski polecił gościom pozostanie w stolicy przez pewien czas. Biskup poznański, do którego należała wówczas Warszawa, powierzył im opiekę nad kościołem św. Benona w Warszawie. Był on przeznaczony dla katolików niemieckich. Polecono również Klemensowi czasową opiekę nad kościołem pojezuickim przy katedrze, gdyż po kasacie tego zakonu (1773) kościół niszczał. Redemptorystom oddano równocześnie pod opiekę dom sierot i szkołę rodzin rzemieślniczych. Na audiencji u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego Klemens otrzymał zapewnienie pomocy materialnej. Podobną pomoc zadeklarowała Komisja Edukacji Narodowej, a także sejm w Grodnie. Skoro zaś dzieło zostało rozpoczęte, trzeba je było dalej prowadzić. W taki to sposób Klemens pozostał już w Warszawie.Utrzymanie kościołów, sierocińca, internatu i szkoły wymagało znacznych środków. Czasami Klemens musiał żebrać, aby zdobyć niezbędne środki. Zachowała się historia o tym, jak pewnego dnia zaszedł po prośbie do karczmy. Kiedy zwrócił się o datek do grających w karty, jeden z graczy uderzył go w twarz, na co Święty odpowiedział: «To dla mnie, a co dla moich sierot?» Skruszeni kompani oddali całą wygraną. Prowadził działalność charytatywną, opiekował się służącymi – których było wtedy w stolicy około 11 tysięcy. Uruchomił drukarnię i wydawnictwo książek religijnych oraz stowarzyszenie dla pogłębiania wiedzy religijnej. W ten sposób powstała pierwsza placówka jego zakonu w Polsce. Był wybitnym kaznodzieją.
    Dla zapewnienia trwałości rozpoczętego dzieła Klemens rekrutował z chłopców przyszłych redemptorystów. Oddawał ich do szkół gimnazjalnych, a potem sam uczył ich filozofii i teologii aż do święceń kapłańskich. Po 8 latach miał 7 kapłanów. Założył także nowicjat. W roku 1803 miał już 18 kapłanów, a w roku 1808 łączna liczba redemptorystów wyniosła 36. Władze zakonu, widząc błogosławione owoce jego pracy, mianowały Klemensa wikariuszem generalnym na tereny na północ od Alp, zezwalając mu na dużą swobodę w działaniu.
    Gdy po III rozbiorze Polski Warszawa znalazła się pod okupacją Prus, zaczęły się prześladowania. Daremnie Klemens słał memoriały do króla Fryderyka II, wykazując, że do szkoły elementarnej chodzi 256 chłopców i 187 dziewcząt; że jest to jedyna w Warszawie szkoła dla dziewcząt; że dzieci są ubogie i korzystają z nauki bezpłatnie; że wiele wśród nich jest bezdomnych sierot, które także z internatu korzystają bezpłatnie. Nic nie pomogło. Nadszedł dekret likwidacji szkoły.
    Napoleon na wniosek marszałka Davouta podpisał wyrok, skazujący redemptorystów, zwanych także benonitami (od kościoła św. Benona), na wywiezienie ich do twierdzy w Kostrzyniu nad Odrą. Działo się to 20 czerwca 1808 roku. Tam po miesiącu uwolniono redemptorystów, ale nie pozwolono im wracać do Polski. W tej sytuacji Klemens udał się do Wiednia. Osiadł przy kościele sióstr urszulanek. Był niezmordowany w konfesjonale i na ambonie. Otoczył opieką młodzież, zwłaszcza uczęszczającą na uniwersytet, chętnie ją wspomagał duchowo i materialnie. Zdołał skupić koło siebie grupę inteligencji wiedeńskiej i przez nią rozwinąć zbawczy wpływ na innych. Oni to przyczynili się do odrodzenia religijnego w Austrii.
    Zmarł w opinii świętości 15 marca 1820 roku. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją w Wiedniu. W roku 1848 rewolucja skasowała redemptorystów w Austrii. Uległo wówczas zniszczeniu archiwum prowincji zakonu z bezcennymi dokumentami, dotyczącymi działalności Klemensa. W roku 1862 odbyła się ekshumacja i przeniesienie jego śmiertelnych szczątków z cmentarza komunalnego do kościoła redemptorystów. W roku 1888 papież Leon XIII wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a w roku 1904 papież św. Pius X wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Ze względu na to, że św. Klemens spędził 21 najpiękniejszych swoich lat w Warszawie, Episkopat Polski włączył go do katalogu świętych polskich. Jest jednym z patronów Warszawy, a także kelnerów i piekarzy.
    W ikonografii św. Klemens przedstawiany jest w habicie. Jego atrybutem jest krzyż.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________-

    Apostoł Warszawy – św. Klemens Maria Hofbauer

    Apostoł Warszawy - św. Klemens Maria Hofbauer

    św. Klemens Maria Hofbauer/P.Rinn (PD)

    ***

    Do Warszawy trafił przejazdem. Pozostał w niej 21 lat. Tu przeżywał chwile dla Polski wielkie, ale także czasy wypełnione hańbą. Z wielkim poświęceniem organizował w naszej stolicy szkoły i prowadził dzieła charytatywne. Nazywał się Klemens Maria Hofbauer (Dworzak). Czczony jest jako apostoł Warszawy.

    Urodził się na Morawach w roku 1751. Pochodził z ubogiej rodziny. Dzięki swej pracowitości i ludzkiej życzliwości ukończył studia w Wiedniu i wstąpił do Redemptorystów w Rzymie. Święcenia kapłańskie przyjął w wieku 34 lat.

    Przełożeni polecili mu w roku 1787, by udał się nawracać protestantow na Pomorzu. Po szczegółowe instrukcje przyjechał do Warszawy. Była zima, drogi w fatalnym stanie, więc nuncjusz papieski kazał św. Klemensowi Marii i jego dwom towarzyszom poczekać w naszej stolicy do wiosny. Powierzono ich opiece kościół pod wezwaniem św. Benona, przeznaczony dla duszpasterstwa Niemców przebywających w Warszawie, a także sierociniec i szkołę rodzin rzemieślniczych. Podjąwszy prowadzenie tych dzieł Klemens Maria pozostał w polskiej stolicy. Stworzył tu pierwszą w Polsce placówkę Redemptorystów.

    Doznawał licznych prześladowań. Na jego działalność bardzo niechętnie patrzyli zaborcy. Szczególnie wiele uwagi poświęcał dzieciom i młodzieży. Dbał o to, aby dać im jak najlepsze wykształcenie. Organizowaną przez siebie pomocą charytatywną obejmował coraz większe grono dzieci osieroconych, opuszczonych. Równocześnie nie zaniedbywał pracy duszpasterskiej z dorosłymi. Był wybitnym kaznodzieją. Uruchomił drukarnię, utworzył wydawnictwo, publikował książki religijne i podręczniki.

    W roku 1808 Napoleon polecił Redemptorystom opuścić Warszawę. Święty Klemens Maria Hofbauer pojechał do Wiednia. Tu podjął działalność podobną do tej, którą prowadził w Warszawie, a także zajął się młodą inteligencją.

    Zmarł w Wiedniu w roku 1820.

    Znana jest opowieść o tym, jak to w trosce o utrzymanie sierocińca prowadzonego w stolicy Polski musiał żebrać. Ktoś poproszony przez św. Klemensa Marię o datek, tak się zirytował, że uderzył go w twarz. Apostoł Warszawy przyjął policzek z godnością i powiedział: “To dla mnie, a co dla moich sierot?”.

    Dziś taka postawa wielu ludziom wydaje się niezrozumiała. Jeśli nawet podejmują jakieś działania dobroczynne, dbają o to, aby zostały jak najlepiej rozreklamowane. Tymczasem świadczenie dobra często nie tylko nie przynosi pochwał, ale związane jest z upokorzeniami. Nie brak i dzisiaj ludzi, którzy – na przykład prowadząc ochronki przy parafiach – czasami muszą znieść wiele drwin i cierpkich słów od tych, do których zwracają się o wsparcie. Przyjmują je pokornie, zatroskani o los potrzebujących.

     wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 marca

    Święta Matylda



    Święta Matylda, patronka fałszywie oskarżonych
    fot. G. Freihalter via Wikipedia, CC BY-SA 3.0
    ***

    Matylda von Ringelheim (Matylda Westfalska) urodziła się w 895 r. w Westfalii. Była córką księcia saskiego Teodoryka (Dietricha) i Reinhildy – pochodzącej z duńskiego rodu królewskiego. Matylda kształciła się i młode lata spędziła w klasztorze benedyktynek w Herford pod okiem babki ze strony ojca, także Matyldy – ksieni klasztoru. Lata tu spędzone będzie zawsze zaliczać do najpiękniejszych w życiu. Tu także zasmakowała w modlitwie i w służbie Bożej.
    Mając 14 lat, w 909 r., poślubiła Henryka Ptasznika, który w trzy lata potem został księciem Saksonii, a w roku 919 królem Niemiec. Znany jest w historii pod imieniem Henryka I (919-936). Życie królowej upływało w spokoju. Mąż dał jej zupełnie wolną rękę w czynieniu dobra. Dla Bożej chwały i dla dobra ubogich nie żałowała pieniędzy. Św. Matylda dała Henrykowi I pięcioro dzieci: Jadwigę, przyszłą żonę księcia Paryża Hugona Wielkiego, matkę Hugona Kapeta; następcę tronu Ottona, późniejszego cesarza Niemiec (Otton I Wielki, 962-973); Gerbergę, która wyszła za księcia Lotaryngii, a potem za króla Francji, Ludwika IV; Henryka I, późniejszego księcia Bawarii oraz św. Brunona I, od roku 953 arcybiskupa Kolonii.
    Z mężem swoim Matylda przeżyła jako wzorowa małżonka 25 lat. Po śmierci męża (2 lipca 936 r.) musiała patrzeć na wojnę domową, jaka wybuchła o tron królewski pomiędzy jej synami: Ottonem i Henrykiem. Zwycięzcą został Otton, a Henryk jako rekompensatę otrzymał księstwo bawarskie. Nowy władca wiele przykrości wyrządził matce, oskarżając ją o to, że jest zbyt rozrzutna na cele religijne. Sam jednak szafował państwowym majątkiem bez miary, gdyż prowadził stale wojny: najpierw ze swoim bratem, Henrykiem, potem z papieżem, z królem Czech i ze Słowianami na Wschodzie.
    Matylda cierpiała nad tym wszystkim. Popierała jednak syna w założeniu metropolii w Magdeburgu w roku 960 i zależnych od niej biskupstw: w Braniborze (Brandenburg), w Hobolinie (Hawelbergu) i w Oldenburgu, które były położone między Łabą a Odrą na terenach słowiańskich. Cesarzowi przyświecała myśl polityczna, by po prostu biskupstwa te były ośrodkami germanizacji. Królowej natomiast przyświecała myśl pozyskania Słowian dla wiary.
    W 955 r. królowa Matylda przeżyła śmierć swojego najstarszego syna, Henryka, a dziesięć lat później – najmłodszego, św. Brunona, arcybiskupa. Pod koniec życia dotknęło ją jeszcze jedno bolesne przeżycie – śmierć wnuka, biskupa Wilhelma z Moguncji, którą sama przewidziała.
    W ostatnich latach życia Matylda oddała się wyłącznie modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Codziennie przy swoim stole gościła ubogich, widząc w nich samego Pana Jezusa. Hojnie wspomagała kościoły i klasztory ze swoich osobistych majętności. Wystawiła dwa duże opactwa: benedyktynów w Northausen i benedyktynek w Kwedlinburgu. Dlatego ikonografia często przedstawia Świętą z kościołem i klasztorem w ręce. W opactwie w Kwedlinburgu spędziła końcowe lata życia. Tam też przeszła do wieczności 14 marca 968 roku w wieku 73 lat. Pochowano ją obok męża w Kwedlinburgu w kaplicy zamkowej. Od roku 1539 kościół ten jest w ręku protestantów. W roku 1858 katolicy wystawili ku czci św. Matyldy nowy kościół. Pierwszy życiorys królowej ukazał się już w wieku X – a więc tuż po śmierci Świętej. Drugi życiorys polecił napisać św. Henryk II, cesarz niemiecki. Jest patronką fałszywie oskarżonych, wdów, dużych rodzin, rodziców, którym zmarły dzieci.
    W ikonografii przedstawiana w stroju królowej. Jej atrybutami są: korona, budynek klasztoru, jałmużniczka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    fot. SANTO DEL DIA/YouTube

    ***

    Św. Matylda

    Matka ludzi strapionych i zasmuconych

    Nie szczędziła królewskich skarbów i zapasów na pomoc biednym, a za jej rozrzutność zaczęli ją prześladować… synowie. Św. Matylda patronuje rodzinom wielodzietnym oraz osobom niesłusznie oskarżonym. Wstawiennictwa mogą u niej szukać również rodzice, którym zmarły dzieci. Wspominamy ją 14 marca.

    Posiadłość królewska jak… klasztor

    Matylda urodziła się w 895 r. w Westfalii, jej matka, Reinhilda, pochodziła z rodu królewskiego. W młodości Matylda pobierała nauki u samej ksieni benedyktyńskiej, a zarazem swojej babki. W klasztorze zdobywała nie tylko wiedzę, ale również uczyła się prac domowych. Wspominając później ten czas jako „najlepsze lata życia” sama fundowała powstawanie klasztorów.

    Mając czternaście lat wyszła za mąż za Henryka Ptasznika – późniejszego króla Niemiec. W sposób zaskakujący Matylda przeobraziła królewską posiadłość niemal w klasztor, zachęcając wszystkich do regularnych praktyk religijnych i będąc przykładem żywej wiary – przez większość nocy modliła się, a każdy dzień zaczynała od Mszy Świętej. Jej spokój ducha i łagodność miały dobry wpływ na króla Henryka. Kiedykolwiek się na nią pogniewał, Matylda cierpliwie czekała, aż się uspokoi i dopiero potem wracała do rozmowy – nie chciała kłótniami narzucać mężowi swoich decyzji. Często razem odprawiali nabożeństwa, a gdy Matylda chciała modlić się sama – mąż jej w tym nie przeszkadzał.

    Królowa potrzebujących

    Jako Królowa nie szczędziła pomocy potrzebującym – wierzyła, że w każdym z nich jest Chrystus i dzięki nim jest bliżej Niego. Uważała się za matkę ludzi strapionych i zasmuconych. Odwiedzała więźniów, niektórym wypraszając ułaskawienie. Podania mówią, że co sobotę kąpała bezdomnych i pielgrzymów i nawet dwa razy dziennie rozdawała biednym zapasy z królewskiego spichlerza. Co więcej – dopóki cała przeznaczona na pomoc żywność nie została rozdana, królowa również sama nic nie jadła.

    Mąż, Henryk, dał żonie zupełną swobodę w czynieniu dobra. Matylda nie żałowała więc pieniędzy dla tych, którzy potrzebowali wsparcia. Wykorzystywała to również jako okazję do dawania świadectwa – wielu biedaków, uzyskawszy pomoc od królowej, nawracało się i zaczynało nowe, pobożne życie. Matylda nie zapominała również o pomocy zwierzętom. W swojej pobożności bardzo upodobała sobie… koguty, które „swoim pianiem budzą wierzących do służby Chrystusowi”. Dokarmiała również ptaki, aby „chwaliły imię Stwórcy”.

    Żona dobra i kochająca

    Matylda urodziła Henrykowi pięcioro dzieci – Jadwigę, przyszłą żonę księcia Paryża Hugona Wielkiego i matkę Hugona Kapeta; Ottona, przyszłego cesarza Niemiec; Gerbergę, późniejszą żonę francuskiego króla Ludwika IV; Henryka I, księcia Bawarii oraz św. Brunona I arcybiskupa Kolonii. Małżeństwo przeżyło wspólnie 25 szczęśliwych lat, niestety król Henryk Ptasznik śmiertelnie zachorował.

    Umierając powiedział o swojej żonie piękne słowa, pełne wdzięczności za jej dobroć i miłość: „Nigdy nikt nie miał żony, której wierność byłaby bardziej niewzruszona, gorliwość do czynienia wszelkiego dobra nie byłaby bardziej sprawdzona. Przyjmij podziękowanie za to, że łagodziłaś mój gniew, że we wszystkich sprawach dawałaś mi zbawienne rady i prowadziłaś mnie często do sprawiedliwości i łagodności, napominając abym się litował nad ciemiężonymi. Polecam Ciebie i nasze dzieci wszechmogącemu Bogu i wstawiennictwu jego wybrańców. Jemu także polecam moją duszę”.

    Oskarżona przez synów

    Po śmierci męża Matylda była świadkiem wojny domowej, jaka wybuchła między Ottonem i Henrykiem, pretendentami do objęcia tronu. Otto został wyznaczony na następcę przez swojego ojca, wygrał również wojnę z bratem. Konflikt ten miał wpływ również na królową. Synowie oskarżali ją, że zbyt rozrzutnie pomaga biednym i kazali matce zamieszkać w klasztorze. Tam Matylda znosiła ubóstwo, traktując je pokornie jako plan Boży. Wstawiła się za nią jej synowa, żona Ottona i synowie cofnęli karę.

    Mając 60 lat straciła syna, Henryka. Jego śmierć odebrała Matyldzie zupełnie przywiązanie do rzeczy ziemskich. Całkowicie oddała się modlitwie, czytaniu pobożnych książek i żywotów świętych. Wciąż nie przestawała jednak pomagać ubogim, posyłając im owoce i najlepsze potrawy – zdarzało się, że wysyłane posiłki przynosiły chorym uzdrowienie.

    Im większe zaszczyty, tym większe wezwanie do pomocy słabszym

    Pan Bóg objawił Matyldzie dokładny czas jej śmierci, dzięki czemu królowa mogła przygotować się na własne odejście. Zmarła mając 73 lata, opatrzona sakramentami i o tej samej porze dnia, w której zwykła rozdawać potrzebującym pieniądze i żywność.

    Święta Matylda uczy nas, że niezależnie od tego kim jesteśmy, powinniśmy dawać świadectwo swojej wiary. Jej historia pokazuje też, że im większe zaszczyty nas spotykają, tym bardziej jesteśmy wezwani do pomocy tym, którzy są o wiele bardziej potrzebujący. Wśród świętych są ludzie o przeróżnych zawodach i statusach społecznych, ludzie różnych ras i żyjących w każdym czasie. To znak, że świętość jest możliwa dla każdego.


    Modlitwa za wstawiennictwem św. Matyldy

    Boże, któryś serce świętej Matyldy cesarzowej, od zamiłowania marności tego świata odwracając, udarować raczył miłością Twoją i wielką nad biednymi litością; spraw miłościwie za jej pośrednictwem, prosimy, abyśmy serca nasze od znikomych dóbr ziemskich odwracając, a wedle możności naszej wspierając cierpiących bliźnich, dostąpili przyobiecanych przez Ciebie owoców najobfitszego miłosierdzia Twego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    Litania do św. Matyldy

    Kyrie elejson, Chryste elejson, Kyrie elejson.
    Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu, Odkupicielu świata, Boże,
    Duchu Święty, Boże,
    Święta Trójco, Jedyny Boże,
    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święta królowo Matyldo,
    Święta Matyldo, Wierna służebnico Boga, 
    Święta Matyldo, Z Bogiem na modlitwie złączona, 
    Święta Matyldo, Wzorze modlitwy, skupienia i kontemplacji, 
    Święta Matyldo, Ciesząca się łaską świętej wiary, 
    Święta Matyldo, Z wiarą łącząca dobre czyny, 
    Święta Matyldo, Pełna mocnej nadziei, 
    Święta Matyldo, Miłująca Chrystusa i Jego Ewangelię, 
    Święta Matyldo, Wzorze miłości Boga i bliźniego, 
    Święta Matyldo, Przeniknięta duchem miłosierdzia, 
    Święta Matyldo, Pocieszycielko strapionych, 
    Święta Matyldo, Opiekunko ubogich, 
    Święta Matyldo, Wzorze gościnności, 
    Święta Matyldo, Goszcząca Chrystusa w ubogich, 
    Święta Matyldo, Przykładdzie życia chrześcijańskiego, 
    Święta Matyldo, Wzorowa małżonko królewska, 
    Święta Matyldo, Wzorze życia cnotliwego, 
    Święta Matyldo, Mężnie znosząca przykrości, 
    Święta Matyldo, Fundatorko kościołów i klasztorów, 
    Święta Matyldo, Ozdobo chrześcijańskich kobiet, 
    Święta Matyldo, Ciesząca się chwałą nieba, 
    Święta Matyldo, Nasza orędowniczko u Boga.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie!
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie!
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami!

    K.: Do Ciebie Panie lgnie moja dusza,
    W.: Prawica Twoja mnie wspiera.

    Módlmy się:  Ześlij nam, Boże, ducha mądrości i miłości, którym napełniłeś swoją służebnicę, świętą Matyldę, abyśmy wiernie Ci służąc, za jej wzorem podobali się Tobie przez wiarę i uczynki.  Amen.

    Otylia Sałek/Stacja7.pl


    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 marca

    Święta Krystyna, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Patrycja z Nikomedii, męczennica
      •  Święty Nicefor, biskup
    ***
    Święta Krystyna

    Krystyna urodziła się w Persji. Kiedy pogański król perski, Chozroes I, rozpoczął krwawe prześladowanie, św. Krystyna miała należeć do pierwszych osób, które padły jego ofiarą. Jej męczeńska śmierć miała nastąpić 13 marca 559 roku. Z dekretem prześladowczym Chozroesa łączył się pogrom, jaki poganie urządzili ludności chrześcijańskiej w Persji. Św. Krystyna musiała należeć do znakomitszych wśród nich, skoro tak prędko padła ofiarą prześladowania. Perskie imię Świętej miało brzmieć Jazdin. Święta ma nadto jeszcze imiona: Sira i Sirin.W ikonografii św. Krystyna przedstawiana jest w szacie matrony z palmą męczeńską w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 marca

    Święty Alojzy Orione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Maksymilian, męczennik
    ***
    Święty Alojzy Orione

    Alojzy urodził się 23 czerwca 1872 r. jako syn kamieniarza w Pontecurone, w pobliżu Tortony (Włochy). Był najmłodszym z czterech braci. Imię Alojzy otrzymał na chrzcie dla upamiętnienia przedwcześnie zmarłego brata. Matka chciała chłopcu dać w św. Alojzym najpiękniejszy wzór do naśladowania. Orione otrzymał jeszcze jedno imię, Jan, gdyż właśnie 24 czerwca odbył się jego chrzest. W wieku 6 lat Alojzy rozpoczął naukę w szkole prywatnej w stopniu podstawowym. W wolnych godzinach pomagał w domu. W trzynastym roku życia zgłosił się do franciszkanów. Pozostał tam jednak niecały rok – musiał wracać do domu, gdyż rozchorował się na zapalenie płuc. Po powrocie do zdrowia pomagał ojcu w brukowaniu ulic i dróg.
    Miejscowy proboszcz poznał się na niezwykłych zaletach chłopca – zarówno moralnych, jak i duchowych. Dlatego umieścił go w internacie, który założył i prowadził św. Jan Bosko w Turynie (wrzesień 1886 r.). Orione miał wówczas 14 lat. Ponieważ należał do najlepszych uczniów, przełożeni mieli nadzieję, że młodzieniec zgłosi się do nowicjatu, by w szeregach salezjanów pracować dalej. Orione jednak po wewnętrznej walce uznał, że jego droga jest gdzie indziej. Wstąpił do diecezjalnego seminarium duchownego w Tortonie (październik 1889 roku). Miał wówczas 17 lat. Ponieważ rodziców nie było stać na opłacanie kosztów nauki w seminarium, mieszkał wraz z klerykami-kolegami w małej przybudówce, należącej do katedry, i usługiwał do Mszy świętej kanonikom. Równocześnie był stróżem katedry. 13 kwietnia 1895 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 23 lata.
    Jako kleryk seminarium biskupiego Alojzy zbierał w swojej izdebce ubogich chłopców i uczył ich prawd wiary. Wspierał ich także materialnie, o ile tylko pozwalały na to jego skromne możliwości. Biskup, widząc wcześniej u Alojzego jako kleryka tę pracę apostolską, przeznaczył go już jako neoprezbitera do konwentu św. Klary, powierzając mu duchowe kierownictwo wobec tamtejszej młodzieży. Równocześnie młody kapłan udzielał się chętnie z kazaniami i rekolekcjami w okolicznych parafiach. Nawiedzał szpitale, więzienia, domy ubogich, by nieść pomoc duchową.
    Alojzy zdawał sobie wszakże sprawę z tego, że zadanie jest ponad siły i że należy zapewnić trwałość rozwiniętemu dziełu. Dlatego, podobnie jak św. Jan Bosko, zaczął sobie dobierać wśród wychowanków przyszłych kapłanów i wychowawców. Tak powstała w roku 1903 nowa rodzina zakonna pod nazwą Synów Bożej Opatrzności, zwana popularnie orionistami. Z czasem powstała także gałąź żeńska. Następnie Alojzy założył zakon kontemplacyjny, który miał stanowić duchowe i modlitewne zaplecze dla podejmowanej działalności.
    Alojzy zakładał szkoły, uczył w nich rzemiosła, przygotowywał do pracy na roli, tworzył internaty. Pełen troskliwości o zbawienie dusz nie zapomniał Don Orione także o misjach zagranicznych, zakładając placówki m.in. w Argentynie, Brazylii, Chile i Urugwaju, by nieść pomoc włoskim emigrantom.Don Orione łączył aktywność z kontemplacją. Przeprowadził akcje ratunkowe po trzęsieniu ziemi w okolicach Mesyny oraz Reggio di Calabria w 1908 r. Na własnych rękach wynosił rannych, dostarczał żywność głodnym, starał się o dach nad głową dla bezdomnych, przygarniał do swoich domów sieroty. W rejonie klęski pozostał trzy lata, mobilizując wszelkie dostępne sobie środki do niesienia pomocy. Podobną pomoc niósł w mieście Marsica (Marsi) w Abruzzach, nawiedzonych trzęsieniem ziemi w roku 1915.
    Szczególnie ciepły stosunek żywił Alojzy do Polski. Mimo że nigdy w niej nie był, ukochał ją za jej szczególną wierność Bogu, za jej umiłowanie wolności i za szczególne nabożeństwo polskiego narodu do Najświętszej Maryi Panny. Zwykł był mawiać, że gdyby nie był Włochem, chciałby być Polakiem. Gdy 1 września 1939 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, kazał odprawić w intencji naszej Ojczyzny nabożeństwo błagalne o ratunek dla niej. Przy ołtarzu kazał umieścić biało-czerwoną flagę. Orioniści rozpoczęli pracę w Polsce jeszcze za życia Założyciela, w 1923 r.
    Alojzy Orione zmarł na zawał serca 12 marca 1940 r. w San Remo, powtarzając szeptem: “Jezu! Jezu! Idę!”. Jego ciało spoczywa w Tortonie, w założonym przez niego w 1931 r. sanktuarium Madonna della Guardia (Matki Bożej Czuwającej), najważniejszym kościele orionistów. Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 1980 r. Jego kanonizacji dokonał 16 maja 2004 r. w Rzymie.
    Dziś Małe Dzieło Opatrzności Bożej to duża rodzina zakonna, do której należą księża i bracia – Synowie Bożej Opatrzności, Pustelnicy Bożej Opatrzności (zajmujący się ewangelizacją wsi), czynne Małe Siostry Misjonarki Miłosierdzia, siostry Sakramentki Niewidome, Siostry Kontemplatywne od Jezusa Ukrzyżowanego, Orioński Instytut Świecki oraz Ruch Świecki. Ich szczególnym charyzmatem jest praca wychowawcza wśród dzieci, młodzieży i dorosłych, ubogich i odtrąconych przez społeczeństwo. Pracę tę prowadzą orioniści na 4 kontynentach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 marca

    Święty Konstantyn, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Sofroniusz, biskup
    ***
    Święty Konstantyn

    Konstantyn był królem Szkocji (inne źródła podają, że Kornwalii). Urodzony około 520 r., wstąpił na tron w 537 r., prawdopodobnie po śmierci swojego ojca. Prowadził życie występne. Jednak opamiętał się i rozpoczął żarliwą pokutę. W roku 587 abdykował. Wstąpił do klasztoru irlandzkiego w Offaly. Po otrzymaniu święceń kapłańskich udał się do rodzinnego kraju, aby nieść Ewangelię. Poniósł śmierć męczeńską w 598 r.
    Święty Konstantyn jest czczony w dniu 9 marca w Walii i Kornwalii, 11 marca w Szkocji i 18 marca w Irlandii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 marca

    Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty

    Zobacz także:
      •  Święty Symplicjusz I, papież
      •  Święty Makary, biskup
    ***
    Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty

    Do najsilniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego w dawnej Armenii należała Sebasta. Dlatego też po wybuchu prześladowania Dioklecjana (+ 313) miasto to musiało złożyć szczególnie krwawe ofiary. Sam Dioklecjan był synem niewolnika w Dalmacji. Jednak dzięki wybitnym zdolnościom uzyskał wolność, w karierze wojskowej pokonywał kolejne stopnie aż został komendantem gwardii cesarskiej, a wreszcie cesarzem rzymskim. W roku 286 przybrał sobie do pomocy i do współrządów jako współcesarza Maksymiliana Herkulesa, a potem jeszcze dwóch innych – Galeriusza (305-311) i Konstancjusza Chlora. Maksymian i Galeriusz wykazywali szczególne okrucieństwo w stosunku do wyznawców Chrystusa. Ten sam kurs kontynuował na Wschodzie następca, cesarz Licyniusz (306-323).
    Właśnie za jego czasów poniosło śmierć męczeńską 40 Męczenników z Sebasty. Legion rzymski, do którego należeli, nosił zaszczytny przydomek Fulminatus, czyli Błyskawica. Namiestnik cesarza nakazał legionistom tego garnizonu złożyć ofiarę kadzidła na ołtarzu rzymskiego bożka. Żołnierze chrześcijańscy w liczbie 40 stanowczo odmówili. Jeden z nich, Cyrion, tak się odezwał do namiestnika, Agrykolanusa, gdy wychwalał męstwo tego legionu i jego zasługi: “Jeśli tak mężnie, jak mówisz, walczyliśmy za cesarza ziemskiego, jakże możesz przypuszczać, że postąpimy inaczej wobec naszego najwyższego Pana, jakim jest Bóg?” Aresztowano wszystkich, zaprowadzono do Sebasty, tam w więzieniu bito ich tak, aż powybijano im zęby, a w końcu skazano ich na zamrożenie.
    Bohaterscy żołnierze uczynili wówczas wspólny testament, w którym pożegnali się ze swoimi rodzinami i prosili, aby byli pochowani wszyscy razem. Tradycja chrześcijańska zachowała imiona owych 40 żołnierzy. Dnia 4 maja 320 roku zaprowadzono ich do Sebasty (dzisiaj Siwas), kazano im się rozebrać i tak nagich wystawiono na całą noc na trzaskający mróz. Zima wtedy była długa i mroźna. Męczennicy błagali Pana Boga tylko o jedno: aby wszyscy, tak jak czterdziestu ich rozpoczęło mękę, tak zdołali ją razem szczęśliwie zakończyć. Oprawcy mieli dla siebie przygotowane ciepłe miejsce. Równocześnie zachęcali skazanych, by ratowali swoje życie przez poddanie się woli cesarza. Podanie głosi, że jeden z legionistów faktycznie się załamał i złożył nakazaną ofiarę. Ale w jego miejsce poniósł męczeństwo jeden ze strażników, zachęcony koronami chwały, jakie ujrzał nad głowami męczenników. Tak więc wszyscy 40 ponieśli śmierć dla Chrystusa.
    Późniejsza wersja głosi, że męczennicy ponieśli śmierć przez zanurzenie każdego w przerębli jeziora. Kiedy wynoszono martwe już ciała, matka jednego z nich, Melitona, zauważyła, że on jeszcze żyje. Wówczas żołnierze odsunęli go na bok. Jednak bohaterska matka w obawie, by nie załamał się, sama wzięła syna na ręce i rzuciła na wóz, gdzie były ciała męczenników.
    Życzenie bohaterskich żołnierzy spełniono tylko częściowo. Pochowano bowiem ich ciała razem, ale niebawem rozdzielono ich relikwie i rozdano po wielu kościołach tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Męczeństwo legionistów wychwalali: św. Bazyli (+ 379), św. Grzegorz z Nyssy (+ 394), św. Efrem (+ 373), św. Gaudencjusz z Brescii (+ 410), św. Grzegorz z Tours (+ 594) i wielu innych. Miejsce ich wspólnego grobu nosi dzisiaj jeszcze turecką nazwę Kyrklar, co oznacza “Czterdzieści”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 marca

    Święta Franciszka Rzymianka

    Zobacz także:
      •  Święty Dominik Savio, zakonnik
    ***
    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż

    Franciszka urodziła się w patrycjuszowskiej rodzinie w Perrione koło Rzymu w 1384 r. W bardzo młodym wieku wydano ją za Wawrzyńca di Ponziani. Z domu rodzicielskiego przeniosła się więc Franciszka do domu męża, na Zatybrze, w pobliże bazyliki św. Cecylii. Pan Bóg dał małżonkom troje dzieci, których wychowaniem zajęła się Franciszka osobiście, nie wyręczając się kobietami obcymi, jak to było wówczas zwyczajem w rodzinach magnackich. Dbała o dom i o służbę, zabiegając nie tylko o ich potrzeby doczesne, ale także wieczne. Troskliwa i zapobiegliwa żona i matka miała jeszcze czas, aby pomyśleć o ubogich w mieście. Zasłynęła z dobroczynności. Zaopatrywała także sąsiednie kościoły w szaty i naczynia liturgiczne. Zadziwiała również dobrocią, życzliwością i pomocą sąsiedzką. Zagoniona w ciągu całego dnia, umiała niejedną godzinę nocy poświęcić na słodką rozmowę z Bogiem.
    Z trojga dzieci Franciszki syn, Ewangelista, odszedł z tej ziemi w siódmym roku życia; jej jedyna córka, Agnieszka, zmarła w szóstym roku życia. Podczas wojny króla Neapolu z papieżem pałac Franciszki zrabowano, ponieważ wspomagała papieża, przez co straciła środki do życia i pozostała sama – męża i syna skazano na wygnanie. W czasie epidemii, jaka nawiedziła Rzym w latach 1413-1414, z narażeniem własnego życia usługiwała zarażonym. Po powrocie męża i syna z wygnania zachęciła Wawrzyńca do złożenia ślubu czystości. Odtąd Franciszka oddała się jeszcze gorliwiej modlitwie i posłudze ubogim. Rychło znalazły się szlachetne panie, które zapragnęły wieść podobny tryb życia. W taki sposób powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej, które wzięło sobie za cel uświęcenie członkiń przez modlitwę, uczynki pokutne i miłosierdzie. Franciszka osiadła z nimi przy kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum i Colosseum.

    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż

    Po śmierci ostatniego syna, a następnie męża, Franciszka przyjęła habit i zamieszkała przy tym kościele. W nim ją pochowano; zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie Pan Bóg nawiedził Franciszkę wizjami i darem ekstaz, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Największym jednak przywilejem, jakim miała się cieszyć Franciszka, w hagiografii nader rzadkim, to częste oglądanie przy sobie Anioła Stróża. Do katalogu świętych wpisał ją uroczyście Paweł V w 1609 roku.
    W ikonografii św. Franciszka przedstawiana jest w czarnej sukni i białym welonie, towarzyszy jej anioł. Na niektórych obrazach jej atrybutem jest osioł – symbol pracowitości, wytrwałości, cierpliwości, zdrowego rozsądku – oraz otwarta księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Odnówmy naszą paschalną radość

    Homilia św. Jana Pawła II podczas Mszy św. w Bazylice Matki Bożej na Zatybrzu, 27.04.1980

    Wizja dusz czyśćcowych/Nicolas Poussin, 1645-50, Luwr /święci Pańscy

    ***

    W niedzielę 27 kwietnia Ojciec św. odwiedził kolejną rzymską parafię; położoną w samym sercu starożytnej części Wiecznego Miasta bazylikę Matki Bożej na Zatybrzu. Jest to najstarsza rzymska świątynia poświęcona Matce Bożej, szczególnie droga Polakom. W niej bowiem znajduje się grobowiec wielkiego biskupa warmińskiego kara. Hozjusza, ona także od wielu lat stanowi kościół tytularny Prymasa Polski.

    Wizyta Biskupa Rzymu rozpoczęła się o godzinie 16, a zakończyła wieczorem, już o zmierzchu. Uczestniczyły w niej tysiące mieszkańców Zatybrza, którzy wypełnili bazylikę, znajdujący się przed nią plac i pobliskie uliczki. Przed wejściem do bazyliki Ojca św. powitali: wikariusz Rzymu kard. Ugo Poletti oraz ks. prałat Teokles Bianchi, od ponad 30 lat proboszcz tej parafii. Następnie – zgodnie z dotychczasową tradycją niedzielnych wizytacji – Jan Paweł II spotkał się z dziećmi, które witając Go podziękowały i za to, że jest “takim prawdziwym rzymianinem”… Po powitaniu przez najmłodszych parafian Ojciec św. przewodniczył Mszy św., wygłaszając homilię, której tekst zamieszczamy poniżej. Później odbyło się spotkanie z organizacjami parafialnymi, z księżmi i zakonnicami. Jeszcze później Papież przemówił do zebranej na placu młodzieży z ruchu Communione e Liberazione, która przy tej świątyni prowadzi ożywioną działalność. Na zakończenie spotkał się z młodymi ze wspólnoty św. Egidiusza, których troską są najbiedniejsi.

    Podczas papieskich odwiedzin na Zatybrzu szczególną uwagę zwracał bardzo liczny udział w nich młodzieży.

    1. “Wykrzykujcie na cześć Pana wszystkie ziemie / służcie Panu z weselem! / Stawajcie przed obliczem Pana / z okrzykami radości” (Ps 100 [99] 2).

    Te słowa dzisiejszej liturgii – czwartej niedzieli okresu wielkanocnego – cisną się na moje usta, gdy znalazłem się w czcigodnych murach tej Bazyliki, która stanowi centrum waszej parafii i nadaje jej tytuł. Bazylika Matki Bożej na Zatybrzu – to kościół dobrze mi znany. Kościół, w którym dane mi było przebywać i modlić się wielokrotnie. Jest to bowiem świątynia mocno związana z dziejami Kościoła w Polsce, mojej Ojczyźnie. Tutaj w r. 1579 spoczęły wielkiego kardynała Stanisława Hozjusza, biskupa warmińskiego, który był jednym z legatów papieskich na Soborze Trydenckim, wnosząc swój niepośledni wkład w umocnienie wiary i Kościoła. Na pomniku nagrobnym możemy odczytać te podniosłe słowa: Catholicus non est qui a Romana Ecclesia in fidei doctrina discordat (nie jest katolikiem ten, kto w doktrynie wiary pozostaje w niezgodzie z Kościołem Rzymskim). Pośród starożytnych malowideł atrium można podziwiać Madonnę z Dzieciątkiem i św. Wacławem Czeskim. Od przeszło ćwierćwiecza Bazylika Matki Bożej na Zatybrzu pozostaje kościołem tytularnym kardynała Stefana Wyszyńskiego, arcybiskupa Gniezna i Warszawy, wielkiego Prymasa Kościoła w Polsce naszych czasów. Z tych powodów dane mi było już szereg razy odwiedzać tę czcigodną świątynię, modlić się w niej, sprawować Najświętszą Ofiarę lub w niej uczestniczyć, zwłaszcza w okresie Soboru II Watykańskiego, a z kolei w okresie posoborowym. Było mi dane również zapoznać się z otoczeniem Bazyliki – a więc i ze środowiskiem waszej parafii. Często przechodziłem tymi ulicami, spiesząc na różne posiedzenia do pobliskiego Palazzo S. Calisto, zwłaszcza kiedy uczestniczyłem w pracach Consilium de Laicis.

    2. I dlatego też dzisiaj tym serdeczniej witam waszą wspólnotę: parafię, która szczyci się imieniem Pani Zatybrza – i która tutaj, wokół Jej świątyni, tętni i pulsuje wielorakim życiem ludzi, mieszkańców, przybyszów, obywateli tego miasta i jego gości. Wiadomo, jaki udział miało Zatybrze w życiu starożytnego już Rzymu, a potem średniowiecznego. O wieku tej dzielnicy świadczą także budowle oraz charakterystyczne wąskie ulice. Idąc tymi ulicami, natrafimy na dom, w którym po zawarciu małżeństwa mieszkała św. Franciszka Rzymianka, zanim założyła Zgromadzenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej. Urodzona w 1384, zmarła w 1440 roku. Dom swój na Zatybrzu zamieniła na hospicjum dla potrzebujących i szpital dla chorych. Ulicami Zatybrza wędrowała od domu do domu, żebrząc o wsparcie dla ubogich, chociaż sama należała do szlachetnej rodziny Ponziani. Parafia Matki Bożej na Zatybrzu szczyci się tym, że może ją zaliczyć do swej historycznej wspólnoty. Cieszy się, że może nazywać tę święte “swoją parafianką”.

    Ta wizyta pasterska wyznaczona była na 9 marca, liturgiczny dzień tej świętej. Niestety, jak wiecie, nie mogłem tu przybyć, za co raz jeszcze was przepraszam. Ale w końcu teraz jestem z wami.

    Pragnę skierować moje gorące, braterskie pozdrowienie do wszystkich zatybrzan, do wszystkich rzemieślników obrabiających miedź, skórę, szkło, drzewo, do malarzy, do ludzi wszelkich zawodów, do tych wszystkich, którzy tworzą różnorodną i sympatyczną rodzinę Zatybrza; do sześciu tysięcy parafian, do ich tysiąca siedmiuset rodzin! Pozdrowienie braterskie kieruję do gorliwego proboszcza tej parafii, księdza prałata Teocle Bianchi, który od trzydziestu lat daje z siebie wszystko, by służyć dobru waszych dusz, pozdrowienie dla wikariusza, księdza Carlo Monacchi, dla członków kapituły Bazyliki, kapłanów, którzy w duchu prawdziwej służby dają swój wkład w rozmaite inicjatywy parafialne. Pozdrowienie przekazuję męskim wspólnotom zakonnym, żyjącym na terenie tej parafii: braciom mniejszym św. Franciszka, ojcom barnabitom, sługom Maryi, ojcom maronitom i klaretynom. Podobnie wszystkim licznym wspólnotom żeńskim parafii przekazuję pozdrowienie, siostrom od Niepokalanego Poczęcia, tercjarkom-franciszkankom, siostrom Matki Bożej z Syjonu, angielskim siostrom od Dzieciątka Jezus, siostrom adoracji Najświętszego Serca, siostrom Opatrzności Bożej. Pozdrawiam liczne i zasłużone bractwa i arcybractwa. Serdeczne pozdrowienie kieruję do ojców i matek rodzin, którzy starają się po chrześcijańsku przeżywać każdy dzień z jego troskami. Pozdrawiam osoby starsze, chorych, ubogich, tych wszystkich, którzy potrzebują naszego braterskiego współczucia i czynnej miłości. Specjalne pozdrowienie kieruję do młodych i do dzieci, nadziei parafii. Pragnę was zachęcić, byście umiały patrzeć w przyszłość i radośnie przygotowywać się do tego, by stać się wzorowymi chrześcijanami i obywatelami.

    Mówiąc na tych miejscach, które od początków chrześcijaństwa przyjmowały pierwszych apostołów a potem tylu odwiedzających je pielgrzymów, chcę wspomnieć jeden aspekt, który szczególnie porusza serce Biskupa Rzymu, Pasterza Kościoła Powszechnego. Chodzi o funkcję międzynarodową Kościoła, tu właśnie, w Rzymie, wykonywaną przez wiele osób, członków różnych instytucji Kurii, przez odpowiedzialnych za liczne katolickie organizacje międzynarodowe, które tu mają swą siedzibę lub siedzibę swych sekretariatów: księży, świeckich, zakonników i zakonnice. Tym wszystkim osobom, obecnym w samym sercu apostolskiej posługi Kościoła w jego wymiarze uniwersalnym, przekazuję pełne wdzięczności pozdrowienie.

    3. Liturgia dzisiejszej niedzieli jest pełna radości paschalnej, której źródłem jest Zmartwychwstanie Chrystusa. Radujemy się my wszyscy, “którzy jesteśmy ludem Pana i Jego owczarnią”. Radujemy się i rozgłaszamy “wielkie dzieła Boże” (Dz 2, 11): “Wiedzcie, że Pan jest Bogiem, / On sam nas stworzył. / Jesteśmy Jego własnością, / Jego ludem, owcami Jego pastwiska” (Ps 100 [99] 3).

    Kościół cały raduje się dzisiaj z tego, że Chrystus Zmartwychwstały jest jego Pasterzem: Dobrym Pasterzem. W radości tej uczestniczy każda część wielkiej owczarni Zmartwychwstałego, każdy zastęp ludu Bożego na całej ziemi. Również wasza rzymska parafia na Zatybrzu, którą dzisiaj mam szczęście nawiedzać jako jej Biskup, może powtarzać te słowa psalmu, jakim rozbrzmiewa liturgia czwartej niedzieli okresu wielkanocnego: “W Jego bramy wstępujcie z dziękczynieniem, / z hymnami w Jego przedsionki. / Albowiem Pan jest dobry, / Jego łaska trwa na wieki” (Ps 100 [99] 4 – 5).

    4. Jesteśmy Jego własnością. Kościół wywołuje przed oczyma naszej duszy prawdę o Dobrym Pasterzu wielokrotnie. W dniu dzisiejszym słyszymy również te słowa, jakie Chrystus powiedział o sobie: “Ja jestem dobrym Pasterzem… znam owce moje i one mnie znają”. W szczególny sposób Chrystus Ukrzyżowany i Zmartwychwstały poznał każdego z nas – i każdego zna. Nie jest to tylko owa wiedza “zewnętrzna”, choćby nawet bardzo dokładna, która pozwala opisać i zidentyfikować dany przedmiot. Chrystus Dobry Pasterz zna każdego z nas inaczej. Mówi w dzisiejszej ewangelii słowa niezwykłe na ten temat (krótki jest ten tekst, możemy go powtórzyć w całości): “Moje owce słuchają mego głosu, a Ja je znam. Idą one za Mną i Ja im daję życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z ręki mojej. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 27 – 30).

    Patrzymy w stronę Kalwarii, na której stanął krzyż. Na tym krzyżu umarł Chrystus – i został złożony w grobie. Patrzymy w stronę krzyża, na którym dopełniła się tajemnica Boskiego “zapisu” i Boskiego “dziedzictwa”. Bóg, który stworzył człowieka, po jego grzechu oddał tego człowieka: każdego i wszystkich w sposób szczególny swemu Synowi. Kiedy ten Syn wstąpił na krzyż, gdy na tym krzyżu składał swą ofiarę – przyjmował zarazem człowieka, którego zawierzył Mu Bóg: Stwórca i Ojciec. Przyjmował i ogarniał swą ofiarą i swoją miłością człowieka: każdego i wszystkich. W jedności Bóstwa – w jedności ze swym Ojcem – ten Syn, stawszy się sam człowiekiem, a teraz oto na krzyżu, stawszy się “naszą Paschą” (1 Kor 6, 7), przywracał Ojcu każdego i wszystkich nas jako Temu, który nas stworzył na swój obraz i podobieństwo, i który na obraz i podobieństwo tego właśnie Przedwiecznego Syna przeznaczył nas, abyśmy byli synami Bożego przybrania przez łaskę (Ef 1, 5).

    O to przybranie przez łaskę, o to dziedzictwo życia Bożego, o ten zadatek życia wiecznego, Chrystus, “nasza Pascha”, zmagał się w tajemnicy swej Męki, Ofiary i Śmierci aż do końca. Zmartwychwstanie stało się potwierdzeniem Jego zwycięstwa: zwycięstwa miłości Dobrego Pasterza, który mówi: “Idą one za Mną; i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt ich nie wyrwie z mojej i ręki”.

    5. Jesteśmy Jego własnością.

    Kościół chce, abyśmy przez cały ten czas wielkanocny patrzyli w stronę Krzyża i Zmartwychwstania – i mierzyli nasze ludzkie życie miarą tej tajemnicy, jaka w tym Krzyżu i Zmartwychwstaniu się dokonała.Chrystus jest Dobrym Pasterzem, ponieważ zna człowieka: każdego i wszystkich. Tym jedynym, paschalnym poznaniem Odkupienia. Zna nas, ponieważ nas odkupił. Zna nas, ponieważ “zapłacił za nas”: jesteśmy kupieni zapłatą wielka. Zna nas poznaniem i wiedzą najbardziej “wewnętrzną” – tym poznaniem, jakim On-Syn zna Ojca i ogarnia Ojca: ogarnij w Ojcu nieskończoną Prawdę i Miłość. A przez uczestnictwo tej Prawdy i Miłości czyni nas na nowo w sobie synami Przedwiecznego swego Ojca, wyjednywa raz na zawsze zbawienie człowieka: każdego i wszystkich – tych, których nikt nie wyrwie z Jego ręki… bo któż może wyrwać? Kto może zniweczyć dzieło Boga samego, którego dokonał Syn w zjednoczeniu z Ojcem? Kto może zmienić fakt, że jesteśmy odkupieni? Fakt tak potężny i tak podstawowy jak samo stworzenie?

    Przy całej chwiejności losu ludzkiego przy słabości ludzkiej woli i ludzkiego serca – Kościół każe nam dzisiaj patrzeć na potęgę, na nieodwracalną moc Odkupienia, żyjącą w sercu i w rękach i w stopach Dobrego Pasterza.

    Tego, który nas zna…

    Staliśmy się na nowo własnością Ojca za sprawą tej Miłości, która nie cofnę się przed hańbą krzyża, aby móc pewnie wszystkich ludzi: “nikt was wyrwie z mojej ręki” (J 10, 28).

    Kościół głosi nam dzisiaj paschalną pewność Odkupienia. Pewność zbawienia. I każdy chrześcijanin wezwany jest do uczestnictwa w tej pewności: jestem prawdziwie kupiony zapłatą wielką! Jestem prawdziwie ogarniony Miłością, która jest potężniejsza niż śmierć – i potężniejsza niż grzech. Znam mego Odkupiciela. Znam Dobrego Pasterza mego losu i mego pielgrzymowania.

    6. Z taką to pewnością wiary, pewnością Odkupienia objawionego w Zmartwychwstaniu Chrystusa, wyruszali Apostołowie – jak o tym świadczy choćby dzisiejsze pierwsze czytanie z Dziejów Apostolskich: Paweł i Barnaba na szlaku swej pierwszej wędrówki po Małej Azji. Zwracają się do wyznawców Starego Przymierza, a gdy nie zostają przyjęci skierowują się do pogan, zwracają się do nowych ludzi i nowych ludów.

    Wśród takich doświadczeń i trudności zaczyna owocować Ewangelia. Zaczyna rosnąć Lud Boży Nowego Przymierza. Przez ileż to krajów, lądów i kontynentów przeszły te apostolskie szlaki aż po dzień dzisiejszy? Iluż ludzi odpowiedziało z radością na paschalne orędzie. Iluż ludzi przyjęło paschalną pewność odkupienia! Do iluż ludzi i ludów dotarł i wciąż dociera Dobry Pasterz?

    U kresu tej olbrzymiej Misji zarysowuję się to, co widzi Apostoł Jan w swej Apokalipsie: “Ja, Jan… ujrzałem wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy… A jeden ze Starców odezwał się do mnie tymi słowami: … To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty i w krwi Baranka je wybielili” (Ap 7, 9 – 14).

    Tak więc i my tu dzisiaj zgromadzeni wraz z Biskupem Rzymu, następcą Pietra w tej rzymskiej parafii na Zatybrzu, wyznajmy Chrystusowe Zmartwychwstanie, odnówmy paschalną pewność Odkupienia, odnówmy paschalną radość, która płynie stąd, że jesteśmy “Ludem Pana i owcami Jego pastwiska” (Ps 100 [99] 3). Że zawsze mamy Dobrego Pasterza! Trwajmy przy Nim! A Matce Jego, która jest Panią Zatybrza, śpiewajmy: Regina coeli, lćtare!

    opoka.pl/źródło: L`Osservatore Romano – n. 4 (3)/ 1980

    _______________________________________________________________________________

    Papieski hołd dla św. Franciszki Rzymianki

    papież Benedykt XVI odwiedził historyczny klasztor św. Franciszki Rzymianki.

    Bazylika p.w. św. Franciszki w Rzymie/święci Pańscy

    ***

    Ta pochodząca z patrycjuszowskiej rodziny „najbardziej rzymska” ze świętych, kanonizowana 400 lat temu, zasłynęła z dobroczynności. Założyła stowarzyszenie rzymskich matron, które afiliowały się, jako oblatki, do benedyktyńskiej kongregacji oliwetanów. Ze względu na pierwszą siedzibę nazywa się je oblatkami z Tor de’ Specchi.

    Odwiedzony przez Papieża klasztor położony jest w sercu miasta. Nawiązując do tego, Benedykt XVI wskazał, że wspólnoty życia kontemplacyjnego stanowią niejako „duchowe płuco” społeczeństwa, dostarczające duchowego oddechu, czyli odniesienia do Boga i Jego planu zbawienia. Są to miejsca, gdzie dokłada się starań, aby ziemia zawsze była otwarta na niebo – zauważył Papież. Podziękował też za modlitwę w intencji swej posługi. Od początków zgromadzenia – jak zapewniła obecna przełożona klasztoru s. Kamilla Rea – ilekroć Papież opuszcza Watykan, siostry wystawiają w kaplicy relikwię św. Franciszki Rzymianki i modlą się za Następcę Piotra aż do jego powrotu.

    radio watykańskie/wiara.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Święta Franciszka Rzymianka

    Krótka biografia świętej

    św. Franciszka i diabeł/Fresk z klasztoru przy Tor de Specchi w Rzymie/święci Pańscy

    ***

    Przyszła na świat na początku roku 1384 w Parione k. Rzymu w patrycjuszowskiej rodzinie Bussa de Leoni. W dzieciństwie pragnęła wstąpić do zakonu, lecz w 15 roku życia wydano ją za mąż za Lorenza Ponziani. Po ślubie Franciszka zamieszkała w Rzymie, w pałacu swego męża przy bazylice św. Cecylii na Zatybrzu. Urodziła troje dzieci, dwóch synów i córkę. Inaczej niż to było w innych rodzinach magnackich, Franciszka sama poświęciła się wychowaniu dzieci, dbała o dom i służbę, troszcząc się nie tylko o ich potrzeby doczesne, ale też i religijne. Od początku swego życia odznaczała się wrażliwością wobec bliźnich, szczególnie tych najbiedniejszych. Dlatego też spieszyła z pomocą materialną i duchową najbiedniejszym miasta Rzymu. Wspomagała także rzymskie kościoły, zaopatrując je w szaty i naczynia liturgiczne.

    Franciszka doświadczyła w swoim życiu, co znaczą słowa Chrystusa: „Jeśli kto chce pójść za mną (…) niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje” (Mk 8,34). Otóż w siódmym roku życia umarł jej syn Ewangelista, a w szóstym – córka Agnieszka. W roku 1409 król Neapolu Władysław napadł na Rzym, jego żołnierze zajęli miedzy innymi pałac Franciszki i jej męża, który też zrabowali. Ponieważ mąż Franciszki stanął w obronie papieża, musiał w roku 1413 wraz z synem uciekać z Rzymu. Przez pewien czas Franciszka pozostawała bez środków do życia, jednakże nie zaprzestała swoich dzieł dobroczynnych. W czasie epidemii dżumy (1413-1414) zamieniła swój pałac na szpital, w którym usługiwała chorym. Wspomagała też pobliskie szpitale św. Cecylii i Santo Spirito in Saxia, na ulicach Rzymu rozdawał potrzebującym odzież i żywność. Współczesna jej siostra zakonna Maria Magdalena Anguillaria tak opisała posługę chorym i biednym spełnianą przez Franciszkę: „(…) Franciszka nie poprzestawała na pielęgnowaniu tych, których mogła przyjąć w swoim domu, ale także udawała się do poszczególnych domów i przytułków. Tam dawała spragnionym pić, prześcielała posłanie, opatrywała rany. Im bardziej były dla niej nieznośne i przykre, tym pilniej je opatrywała. Udając się do przytułku na Campo Santo zabierała ze sobą żywność, a nawet wykwintne potrawy, aby je rozdzielić między potrzebujących. Powracając do domu zabierała zużyte łachmany i zabrudzoną odzież biedaków. Po oczyszczeniu i dokładnym naprawieniu, składała starannie skrapiając wonnościami, jak gdyby miały służyć samemu Panu. Przez prawie trzydzieści lat Franciszka posługiwała w ten sposób chorym i przebywającym w przytułkach (…)” (Liturgia Godzin, t. II s. 1283). Za przykładem Franciszki poszły inne rzymskie kobiety oddając się działalności charytatywnej. Wraz z Franciszką założyły one w roku 1425 stowarzyszenie i przystąpiły jako oblatki (tzw. II zakon) do benedyktyńskiej kongregacji z Góry Oliwnej. Stowarzyszenie zostało zatwierdzone przez papieża Marcina V w roku 1433. Członkinie stowarzyszenia nie żyły za klauzurą, jednakże zgodnie ze swoim charyzmatem rozwijały działalność charytatywną, łącząc ją z głębokim życiem modlitwy i pokuty. Po śmierci drugiego syna, a także po odejściu do wieczności męża (1436) Franciszka mogła teraz całkowicie poświęcić się w służbie Bogu i dziełom miłosierdzia. Starała się także wpływać uspokajająco na konflikty rozdzierające ówczesny Kościół. Dane jej było przeżywać stany mistyczne, ekstazy, wizje, uzdrawiać chorych. Często przy sobie widziała swojego Anioła Stróża. Odeszła do Pana pełna zasług, w opinii świętości 9 III 1440 w Rzymie. Relikwie św. Franciszki złożono w Kościele S. Maria Nuova przy Forum Romanum i Colosseum (obecnie ta świątynia nosi imię naszej Patronki).

    Franciszka została kanonizowana przez papieża Pawła V w roku 1609. Św. Franciszka Rzymianka jest patronką Rzymu, kobiet, a od roku 1925 także i kierowców (obok św. Krzysztofa). W ikonografii przedstawia się św. Franciszkę jako zakonnicę w czarnym benedyktyńskim habicie, z paskiem i w białym welonie (strój oblatek) z towarzyszącym jej Aniołem Stróżem. Atrybutem Świętej jest także księga otwarta na tekście Psalmu (73,23): „Lecz ja zawsze będę z Tobą, Tyś ujął moją prawicę”. Pokazuje się też św. Franciszkę z koszem chleba lub wiązką drewna dla ubogich. Ze względu na wielką cześć św. Franciszki wobec Najświętszego Sakramentu można zobaczyć na obrazach Świętą klęczącą przed monstrancją, a promienie z Hostii dotykają jej serca (H. Fros, W. Zalewski, H. Wegner).

    Liturgiczny obchód ku czci św. Franciszki Rzymianki przypada na dzień 9 marca i ma rangę wspomnienia dowolnego, ze względu na okres Wielkiego Postu jest to tylko wspomnienie dodatkowe, tzw. odprawia się Mszę Świętą z formularza wielkopostnego, natomiast kolektę bierze się o Świętej, także wspomina się ją w Liturgii Godzin.

    Wydaje się, że możemy brać przykład od św. Franciszki, mianowicie naśladować jej wielką wrażliwość i niesienie pomocy ludziom chorym i ubogim.

    Stanisław Hołodok /Czas Miłosierdzia 03/2004/Opoka.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Święta Franciszka Rzymianka:

    Kawa z Aniołem Stróżem

    Święta Franciszka Rzymianka: Kawa z Aniołem Stróżem

    św. Franciszka Rzymianka/Orazio Gentileschi (PD)/święci Pańscy

    ***

    Ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych.

    U ludzi to niemożliwe, u Boga na wszystko jest czas, zaświaty przyszły na świat i kręcą się wokół nas. I piją z nami herbatę, i sadzą cynie po wsiach – z głośników sączy się piosenka Budzyńskiego. Hmm.

    Jak uwierzyć, że zaświaty są na wyciągnięcie ręki? Jak zaprzyjaźnić się ze swoim aniołem? Wyjść poza dziecinną rymowankę: „Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój” i rozmawiać z nim jak z konkretną, pełną ognia istotą? Franciszka Rzymianka miała ten niezwykły dar. Często rozmawiała ze swoim Aniołem Stróżem. W jej życiu było wiele cudowności, ale ona, jak to zazwyczaj bywa, wcale ich nie szukała. Modliła się, a znaki i cuda były tylko potwierdzeniem trafności wyboru jej drogi.

    Urodziła się w 1384 roku w arystokratycznej rodzinie. Młodo wydano ją za mąż za Wawrzyńca di Ponziani. Miała z nim troje dzieci. I choć sąsiedzkie patrycjuszowskie rodziny zatrudniały do wychowania obce kobiety, Franciszka sama wychowywała swe pociechy. Mimo że od rana do wieczora miała ręce pełne roboty, jej dom na rzymskim Zatybrzu słynął z dobroczynności. Zaopatrywała kościoły w szaty i naczynia liturgiczne, karmiła i ubierała biedaków. Modliła się nocami, gdy jej dzieci już słodko spały. Dwoje z nich, siedmioletni synek Ewangelista i sześcioletnia córka Agnieszka, wcześnie zmarło.

    Gdy wybuchła wojna króla Neapolu z papieżem, pałac Franciszki obrabowano, a jej męża i syna skazano na wygnanie. Została sama, bez środków do życia. Większość na jej miejscu rozpaczałaby, ona była jednak pełna ufności. Gdy w Wiecznym Mieście wybuchła epidemia, na rzymskich placach często widziano ją, jak z narażeniem życia usługiwała zarażonym. Zamieniła swój pałac w szpital. „Zabierała zużyte łachmany i zabrudzoną odzież biedaków. Po oczyszczeniu i dokładnym naprawieniu, składała starannie, skrapiając wonnościami, jak gdyby miały służyć samemu Panu” – pisali świadkowie.

    Gdy mąż wrócił z wygnania, zachęciła go do złożenia ślubu czystości. Pełna życia Franciszka zarażała ufnością wszystkich dookoła. Nic dziwnego, że niebawem znalazły się kobiety, które zapragnęły żyć jak ona. Powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej. Siostry osiadły przy kościele tuż przy Koloseum. Po śmierci syna i męża Franciszka ubrała habit. Zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat.

    Jeszcze za jej życia ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych. Największym jednak przywilejem było częste widzenie Anioła Stróża. Jego obecność była dla niej tak naturalna jak rozmowa z najbliższymi. Teraz, gdy piszę te słowa, stoi przy mnie anioł. Panie, wierzę, ale proszę, zaradź memu niedowiarstwu. Franciszko z Rzymu, módl się za nami.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ***

    Żona, matka, zakonnica

    Rzeźba na dziedzińcu klasztoru przy Tor de Specchi w Rzymie/ Fortunato Galli,1850 r./święci Pańscy

    ***

    Żona, matka i zakonnica. Połączenie tych powołań wydaje się niemożliwe. A jednak św. Franciszce Rzymskiej to się udało. Przez czterdzieści lat łączyła życie małżeńskie z życiem ascezy, modlitwy i służby ubogim. Najoryginalniejszym z licznych mistycznych darów, było widzenie z własnym Aniołem Stróżem.

    Franciszka urodziła się w 1384 r. Jako 11-letnia dziewczynka postanowiła wstąpić do zakonu. Jednak posłuszna swoim zamożnym rodzicom wyszła z mąż za rzymskiego patrycjusza Wawrzyńca di Ponziani.

    Żyła w zgodnym związku, ponoć nigdy nie pokłóciła się z mężem. Wydała na świat trójkę dzieci, z których dwoje zmarło w dzieciństwie. Zajęta prowadzeniem domu znajdowała czas na modlitwę i pomaganie nędzarzom i chorym. Kiedy tylko ktoś z domowników potrzebował jej pomocy, przerywała modlitwę. Mówiła: „Mężatka musi, jeśli wzywają ją rodzinne obowiązki, zostawić Boga przed ołtarzem i znaleźć Go w domowej krzątaninie”. Legenda mówi, że kiedyś cztery razy przerywano jej modlitwę przy tym samym wersie psalmu, który odmawiała. Kiedy za piątym razem powróciła do modlitwy, znalazła ten wers zapisany złotymi literami. Mieszkała w pałacu na Zatybrzu.

    Gdy wybuchła wojna króla Neapolu z papieżem, pałac obrabowano, a jej męża i syna skazano na wygnanie. Franciszka została bez środków do życia, ale nie straciła ufności i doczekała się ich powrotu. Kiedy miasto ogarnęła epidemia dżumy, na ulicach rozdawała żywność i ubrania. Wokół niej gromadziły się kobiety, które tak jak ona chciały podjąć życie ascetyczne i działalność charytatywną. W 1425 roku Franciszka utworzyła kongregację oblatek benedyktyńskich. Sama przyjęła habit i zamieszkała w klasztorze dopiero po śmierci syna i męża. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi: wizjami, ekstazami, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Pochowano ją w kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum. Świętą ogłosił ją Paweł V w 1609 roku.

    Św. Franciszka chciała być zakonnicą, a prawie całe życie była żoną i matką, zakonnicą jedynie „półetatową”. Jej życie pokazuje, że nie każde pobożne pragnienie musi być koniecznie wolą Boga. Cała rzecz w tym, aby umieć to mądrze rozróżniać. Pomocą może być dobra rozmowa, a aniołem stróżem może okazać się mąż, żona, brat, siostra, przyjaciel czy spowiednik.

    Myśl: Nie każde pobożne pragnienie musi być koniecznie wolą Boga.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 marca

    Święty Jan Boży, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan z Obazine, opat
      •  Święta Beata, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Jan Boży

    Jan Cidade urodził się w Portugalii w roku 1495. Ojciec Jana, Andrzej Ciudad, miał swój dom i mały warsztat rzemieślniczy. W pracy pomagała mu małżonka, Teresa Duarte. Gdy Jan miał 8 lat, zjawił się w jego domu jakiś pielgrzym wędrujący do Hiszpanii, prosząc o nocleg. Przy wieczerzy gość opowiadał o krajach, które zwiedził. Kiedy następnego dnia opuścił dom, zauważył przy sobie chłopca, który postanowił towarzyszyć kapłanowi w drodze. Uczynił to potajemnie przed rodzicami. Ci, pełni smutku, daremnie poszukiwali go po całej okolicy. Matka niebawem zmarła ze smutku, a ojciec wstąpił do franciszkanów. Nie wiemy, dlaczego kapłan nie odesłał chłopca do domu. Może myślał, że jest mu w domu bardzo źle, a może chłopiec nie chciał wrócić. Po 20 dniach forsownej drogi chłopiec nie mógł już iść dalej. Kapłan więc zostawił chłopca w mieście Oropesa u niejakiego Franciszka Mayorala, zarządcy owczarni pewnego hrabiego. Ten przyjął Jana jak syna i nazwał małego chłopca “Janem otrzymanym od Boga – a Deo“.
    Chłopiec przeżył w domu opiekuna kilkanaście lat. Przybrani rodzice tak pokochali młodzieńca, że chcieli go uczynić spadkobiercą swojego majątku i zamierzali mu oddać za żonę swoją jedyną córkę. Mając dwadzieścia kilka lat Jan opuścił dom opiekunów. Zaciągnął się do wojska. Zaczęło się typowe życie najemnego żołnierza: włóczęga, zawadiactwo, kieliszek, dziewczęta. Jan był zbyt uczciwy i religijny, by pozwalać sobie na wszystkie wybryki. Niemniej życie jego było w tym okresie bardzo dalekie od doskonałości chrześcijańskiej.
    Pewnego dnia Jan został posłany przez oficera z misją zaopatrzenia oddziału w konieczne wiktuały. Pobliski dwór zajmowali jednak Francuzi. Jan postanowił zaskoczyć ich brawurową szarżą. Koń zrzucił go jednak z siodła, tak iż cudem tylko uszedł niechybnej śmierci. Był to pierwszy głos napomnienia z nieba. Innym razem dowódca powierzył Janowi kasę oddziału. Niestety, w nocy Jana ktoś okradł. Podejrzenie padło na Jana. Został skazany na rozstrzelanie. Już zabierano się do egzekucji, kiedy nadjechał dowódca pułku i po zapoznaniu się z całą sprawą nakazał Jana uwolnić, ale wydalił go z wojska. Do końca życia Jan nie mógł sobie wytłumaczyć, jak się to stało, że tak cudownie został uwolniony, dosłownie w ostatnim momencie. W planach Opatrzności miał jeszcze żyć.

    Święty Jan Boży

    Jan powrócił do Oropesy. Opiekun przyjął go serdecznie, ale i teraz Jan nie zagrzał tu długo miejsca. Wybuchła wojna na wschodzie Europy. Jan ponownie zgłosił się do wojska. Po zawarciu pokoju przez obie strony Jan powrócił, jednak już nie do swojego opiekuna, ale w rodzinne strony. Tu dowiedział się o losie swoich rodziców. Uczyniło to na nim ogromne wrażenie. Z wielką skruchą odbył spowiedź z całego życia i udał się z pielgrzymką do Compostelli, do grobu św. Jakuba Apostoła. Pchany żarliwością o zbawienie duszy i chęcią poniesienia męczeńskiej śmierci udał się do Afryki, gdzie naprzeciw Gibraltaru była portugalska twierdza Ceuta. Przez kilka lat pracował tu ciężko przy fortyfikacji Ceuty, wspierając równocześnie pewnego szlachcica, skazanego przez króla na banicję w te strony wraz z rodziną (1533-1535). Okazji jednak do męczeństwa nie było. Arabowie nie byli też skłonni do przyjęcia wiary Chrystusa. Jan wrócił więc do Hiszpanii i przez krótki czas pracował w Gibraltarze. Za zaoszczędzone pieniądze kupił pobożne książki i założył małą księgarnię, by w ten sposób propagować dobrą prasę (1535-1536). Stąd udał się do Grenady. Założył tu księgarnię książek i obrazów religijnych (1538).
    20 stycznia 1538 r. odbywał się w Grenadzie odpust ku czci św. Sebastiana. Przybyło mnóstwo ludzi. Kazanie głosił słynny kaznodzieja, św. Jan z Avili. Kazanie wywarło na Janie wrażenie piorunujące. Ogarnął go ból za stracone dla wieczności lata. Wydał głośny jęk, rzucił się na ziemię, zaczął targać włosy i ubranie na sobie. Drapał sobie twarz, wołając: “Boże! Miłosierdzia!”. W takim też stanie wybiegł na ulicę. Otoczenie myślało, że postradał zmysły. Kilkunastu ludzi pobiegło za nim i rzuciło się na niego jako na szaleńca; związano go, wychłostano dotkliwie i zamknięto w domu dla obłąkanych. Dla Jana zaczęły się dni straszliwej katorgi fizycznej i duchowej. Metoda ówczesnego leczenia tego rodzaju zaburzeń psychicznych polegała bowiem na zamknięciu pacjenta w wilgotnym i zimnym lochu. Przykutego do ściany łańcuchem, bito do utraty przytomności i sił. Tak obchodzono się z Janem przez 40 dni. Jednak ku zdumieniu oprawców Jan nie tylko się nie bronił, ale zachęcał ich jeszcze: “Bijcie, bijcie to przeniewiercze ciało! Niech ponosi karę za swoje winy!” Stawał jednocześnie bardzo stanowczo w obronie swoich towarzyszy. Kiedy więc wypuszczono go na wolność, zaczął usługiwać nieszczęśliwym, by chociaż w części złagodzić ich dolę.Szybko Jan przekonał się, że sam niewiele zdziała. Za użebrane pieniądze zakupił własny dom, w którym mógł postawić 47 łóżek. W miarę napływu ofiar powiększał szpital i lepiej go zaopatrywał, by chorzy mieli jak największe wygody. Szczególną troską otaczał psychicznie chorych, których traktował z wielką łagodnością i dla których przeznaczył wydzieloną część szpitala. Sam każdego dnia odwiedzał swoich podopiecznych, chorych i ubogich, przewiązywał ich rany, pocieszał, leczył. Nie mniejszą troskliwość okazywał o potrzeby duchowe swoich podopiecznych, zapraszając kapłanów w każdą niedzielę ze Mszą świętą i kazaniem, a nawet z codzienną Komunią świętą. W ciągu dnia przewidział czas na wspólne modlitwy – poranne i wieczorne. Dla uniknięcia zarazy podzielił swój szpital na sektory. Za poradą św. Jana z Avili w szpitalu leczyli się wyłącznie mężczyźni. Na parterze były miejsca przeznaczone dla bezdomnych i ubogich wędrowców.
    Troska o leki, bieliznę, bandaże, łóżka, opłata służby i wyżywienie całej załogi wymagało od Świętego heroicznego poświęcenia. Codziennie udawał się na miasto i na umówionym placu zbierał żywność i ofiary pieniężne. Najczęściej one nie wystarczały. Wtedy udawał się do domów możnych, błagając o pomoc tymi znamiennymi słowy: “Pomóżcie sobie, wspomagając ubogich i chorych, bowiem błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Kiedy wyczerpał już wszystkie środki i zadłużył się, udał się do miasta Valladolid, gdzie był wtedy dwór królewski. Nie zawiódł się, dostał szczodry zasiłek od najprzedniejszych pań i panów dworu.
    W swojej żarliwości apostolskiej nie zapomniał o kobietach. Zajął się losem kobiet upadłych. Nawiedzał je osobiście i błagał o zmianę życia. Starał się o uczciwe zabezpieczenie ich losu, by nie musiały utrzymywać się z nierządu. Staruszki i samotne wdowy polecał poszczególnym rodzinom pod opiekę. Niemniej czuły był na los sierot, których wówczas nie brakowało, powierzając je rodzinom, które zapewniały im bezpieczny los. Wszyscy, którzy pomagali Janowi, zarówno kapłani, jak i świeccy (także lekarze), za swoją posługę nie żądali zapłaty.
    Jan wiedział jednak, że ciężaru, który na siebie nałożył, sam nie udźwignie. Nadto trapiła go troska o przyszłość dzieła. Zebrał więc koło siebie gromadkę podobnych szaleńców Bożych i tak założył nową rodzinę zakonną dla obsługi chorych i opuszczonych. Tak powstał zakon Braci Miłosierdzia, zwany u nas bonifratrami. Założycielowi zaś nadał miejscowy arcybiskup przydomek “Jana Bożego” i takim go znamy.

    Święty Jan Boży

    Zmarł na klęczkach 8 marca 1550 r. w wieku 55 lat. W poczet błogosławionych zaliczył Jana papież Urban VIII w 1630 roku, a papież Aleksander VIII wpisał jego imię do katalogu świętych (1690). Papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego wraz ze św. Kamilem de Lellis patronem szpitali i chorych (1886). Papież Pius XI wyznaczył go na patrona pielęgniarzy i służby zdrowia. Relikwie Świętego znajdują się w kościele zakonu w Grenadzie. Jest ponadto patronem Grenady i księgarzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w prostym habicie bonifratra. W ręku trzyma przekrojony owoc granatu, z którego wyrasta krzyż. Jego atrybutami są: cierniowa korona, żebrak na plecach, żebrak u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Jan Boży… Boży szaleniec

    Św. Jan Boży... Boży szaleniec

    św. Jan Boży PD

    ***

    „Bóg przed i ponad wszystkimi rzeczami na świecie” – mawiał ten, który wśród wielu charyzmatów rozpoznał jeden szczególny: szpitalnictwa.

    Hasło: Jan Boży. Odzew? Szpitale!

    „Jan Boży był w swoich czasach najświatlejszym umysłem Europy” – mawiał Jan XXIII.

    Ta historia przypomina filmowy scenariusz. Jan Cidade urodził się w Portugalii w roku 1495 w rodzinie rzemieślnika. Żądny przygód ośmiolatek tak zachłysnął się opowieściami goszczącego u nich, zmierzającego do Hiszpanii pielgrzyma, że wymknął się z domu i… ruszył za nim. Zrozpaczona matka zmarła ze zgryzoty, a ojciec miał po czasie wstąpić do franciszkanów. Po dwudziestu dniach wędrówki zmęczony drogą chłopak osiadł w mieście Oropesa u Franciszka Mayorala, zarządcy owczarni. Ten przyjął Jana jak syna i nazwał go „otrzymanym od Boga” (a Deo). Przydomek przylgnął do chłopaka na całe życie. Choć przybrani rodzice chcieli uczynić Jana spadkobiercą majątku, ten po kilkunastu latach opuścił ich dom i zaciągnął się do wojska. Gdy ruszył z brawurową szarżą na francuskich żołnierzy, spadł z konia. Cudem uszedł z życiem. Gdy zaginęła kasa oddziałowa, a ktoś oskarżył Jana o kradzież, skazany na rozstrzelanie, w ostatniej chwili przed egzekucją został uniewinniony. Zbyt wiele było tych znaków…

    Po spowiedzi generalnej młodzieniec ruszył do Composteli, do grobu św. Jakuba Apostoła, a później pracował przy fortyfikacji twierdzy Ceuta położonej na cyplu na kontynencie afrykańskim. Ostatecznie osiadł w Grenadzie. Tu 20 stycznia 1538 r. usłyszał kazanie św. Jana z Ávili, zwanego apostołem Andaluzji, które dla 43-latka było prawdziwym duchowym trzęsieniem ziemi. Padł na ziemię, krzycząc: „Boże! Miłosierdzia!”. Postradał zmysły – krzyknęli świadkowie i związanego zamknęli w zimnym lochu domu dla psychicznie chorych. To był trwający 40 dni czas ogromnego upokorzenia i oczyszczenia. Kiedy odzyskał wolność, zaczął usługiwać tym, którzy zostali wyrzuceni na margines. Za użebrane pieniądze zakupił dom, w którym postawił 47 szpitalnych łóżek. Szczególną troską otaczał osoby chore psychicznie. Na parterze przyjmował bezdomnych i ubogich. Środki zbierał u możnych miasta. Opiekował się sierotami, ludźmi starymi, bezdomnymi, ubogimi i wędrowcami. Dołączyli do niego „dobrzy bracia” (bonifratrzy).

    „Kolejne porażki, jakich doświadczył, wprowadziły jego duszę w stan wewnętrznej pustki, która otworzyła go na pełnię Boga. Jan zrozumiał coś, co całkowicie przemieniło jego życie. Zdał sobie sprawę, że Bóg kocha go bezwarunkową miłością. Stał się współczującym i miłującym obliczem Boga dla Jego dzieci, szczególnie dla tych najbardziej zaniedbanych i marginalizowanych. Nie tylko przyjmował wszystkich, ale wychodził także do tych, którzy nie mogli sami przyjść do niego. Był całkowicie pochłonięty misją niesienia ulgi w cierpieniu chorym, ubogim, samotnym i potrzebującym” – opowiadał o założycielu bonifratrów brat Donatus Forkan OH, generał Zakonu Szpitalnego św. Jana Bożego.

    Jan zmarł podczas modlitwy 8 marca 1550 r. W ręce trzymał krzyż.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 marca

    Święte męczennice Perpetua i Felicyta

    Święte Perpetua i Felicyta

    Perpetua i Felicyta żyły w II w. w starożytnym Thuburbo Minus, mieście położonym około 30 km od Kartaginy (dziś Teburbo w Tunisie). Perpetua w tajemnicy przed ojcem poganinem przyjęła wiarę chrześcijańską i zaczęła do niej przekonywać swych bliskich: brata Saturusa oraz niewolników – Felicytę, Rewokatusa, Sekundulusa i Saturninusa. Obie z Felicytą były młodymi mężatkami. Mąż Felicyty prawdopodobnie zginął razem z nią. Natomiast o mężu Perpetuy informacje są sprzeczne: raz czytamy, że był chrześcijaninem, w innych źródłach, że tak jak jej ojciec – poganinem.
    Oskarżone o bycie chrześcijankami, zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Perpetua miała malutkiego synka, w wieku niemowlęcym, którego przynoszono jej do karmienia. W tym samym czasie, będąca w ósmym miesiącu ciąży Felicyta, po ciężkim porodzie, przy wtórze grubiańskich uwag więziennego strażnika, powiła dziewczynkę, którą zaadoptował jeden z chrześcijan. Zgodnie bowiem z prawem rzymskim, matka, mająca w swoim łonie dziecię, nie mogła być stracona przed jego urodzeniem. Zachowały się autentyczne dokumenty, opisujące powyższe wydarzenia – pamiętnik pisany w więzieniu przez św. Perpetuę oraz relacja naocznego świadka. Mimo próśb ojca, który odwiedzał Perpetuę w więzieniu, kobieta nie wyrzekła się swojej wiary.

    Święte Perpetua i Felicyta

    Po krótkim procesie wszystkich więźniów skazano na rozszarpanie przez zwierzęta. Chwili triumfalnego wejścia na arenę nie dożył jedynie Sekundulus, który zmarł w więzieniu. Tuż przed męczeństwem Perpetua i Felicyta otrzymały chrzest, bowiem w czasie aresztowania były jeszcze katechumenkami. Męczennicy wymienili między sobą pocałunek pokoju. Na arenie wypuszczono na nie dzikie zwierzęta, które nie okazały się zbyt drapieżne. Jedynie dotkliwie poraniły kobiety. Gladiatorzy dobili je więc mieczami.
    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Do dzisiaj liturgia przypomina imiona świętych “bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w Kanonie Rzymskim (pierwszej Modlitwie Eucharystycznej), który jako jedyny był stosowany w każdej Mszy św. aż do 1969 r. (obecnie jest kilka modlitw eucharystycznych do wyboru). Imiona obu męczennic wymieniane są także w Litanii do Wszystkich Świętych. Późniejsza legenda uczyniła ze św. Felicyty matkę siedmiu synów, z którymi miała ponieść męczeństwo. Legenda ta wyraźnie nawiązuje do śmierci siedmiu braci machabejskich i ich bohaterskiej matki. Męczeńska śmierć miała miejsce 7 marca 202 lub 203 r.
    Perpetua i Felicyta są patronkami bezpłodnych kobiet.
    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Perpetua i Felicyta. Dwie matki, dwie męczennice za wiarę

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Perpetua i Felicyta.

    Dwie matki, dwie męczennice za wiarę

    Perpetua i Felicyta żyły w II w. w starożytnym Thuburbo Minus, mieście położonym około 30 km od Kartaginy (dziś Teburbo w Tunisie). Perpetua w tajemnicy przed ojcem poganinem przyjęła wiarę chrześcijańską i zaczęła do niej przekonywać swych bliskich: brata Saturusa oraz niewolników – Felicytę, Rewokatusa, Sekundulusa i Saturninusa. Obie z Felicytą były młodymi mężatkami. Mąż Felicyty prawdopodobnie zginął razem z nią. Natomiast o mężu Perpetuy informacje są sprzeczne: raz czytamy, że był chrześcijaninem, w innych źródłach, że tak jak jej ojciec – poganinem.

    Oskarżone o bycie chrześcijankami, zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Perpetua miała malutkiego synka, w wieku niemowlęcym, którego przynoszono jej do karmienia. W tym samym czasie, będąca w ósmym miesiącu ciąży Felicyta, po ciężkim porodzie, przy wtórze grubiańskich uwag więziennego strażnika, powiła dziewczynkę, którą zaadoptował jeden z chrześcijan. Zgodnie bowiem z prawem rzymskim, matka, mająca w swoim łonie dziecię, nie mogła być stracona przed jego urodzeniem. Zachowały się autentyczne dokumenty, opisujące powyższe wydarzenia – pamiętnik pisany w więzieniu przez św. Perpetuę oraz relacja naocznego świadka. Mimo próśb ojca, który odwiedzał Perpetuę w więzieniu, kobieta nie wyrzekła się swojej wiary.

    Po krótkim procesie wszystkich więźniów skazano na rozszarpanie przez zwierzęta. Chwili triumfalnego wejścia na arenę nie dożył jedynie Sekundulus, który zmarł w więzieniu. Tuż przed męczeństwem Perpetua i Felicyta otrzymały chrzest, bowiem w czasie aresztowania były jeszcze katechumenkami. Męczennicy wymienili między sobą pocałunek pokoju. Na arenie wypuszczono na nie dzikie zwierzęta, które nie okazały się zbyt drapieżne. Jedynie dotkliwie poraniły kobiety. Gladiatorzy dobili je więc mieczami.
    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Do dzisiaj liturgia przypomina imiona świętych “bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w Kanonie Rzymskim (pierwszej Modlitwie Eucharystycznej), który jako jedyny był stosowany w każdej Mszy św. aż do 1969 r. (obecnie jest kilka modlitw eucharystycznych do wyboru). Imiona obu męczennic wymieniane są także w Litanii do Wszystkich Świętych. Późniejsza legenda uczyniła ze św. Felicyty matkę siedmiu synów, z którymi miała ponieść męczeństwo. Legenda ta wyraźnie nawiązuje do śmierci siedmiu braci machabejskich i ich bohaterskiej matki. Męczeńska śmierć miała miejsce 7 marca 202 lub 203 r.

    Perpetua i Felicyta są patronkami bezpłodnych kobiet.

    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 marca

    Święta Róża z Viterbo,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Olegariusz, biskup
    ***
    Święta Róża z Viterbo

    Róża urodziła się w 1233 r. Jej rodzice zajmowali się rolnictwem. Legenda głosi, że dlatego nadano dziecku takie imię, gdyż było tak piękne, iż miało twarz podobną do róży. Mając 12 lat Róża wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Już wtedy musiała być bardzo dojrzała w wierze.
    Datą przełomową w jej życiu był rok 1250. Zachorowała wtedy śmiertelnie. Spokojna o swoje losy, modliła się żarliwie o powodzenie wyprawy krzyżowej w obronie Ziemi Świętej, na której czele stał św. Ludwik IX, król francuski (również tercjarz franciszkański). Kiedy cudownie wyzdrowiała, postanowiła całkowicie poświęcić się nawracaniu dusz do Boga. Przywdziała habit zakonny, zaczęła oddawać się surowym praktykom pokutnym w intencji nawrócenia grzeszników, a potem z krzyżem w ręku przebiegała ulice miasta, nawołując do pokuty. Swymi wystąpieniami wzbudziła gniew mieszkających w Viterbo patarynów i katarów (ruchy religijne, których idee w znacznej części zostały uznane za heretyckie), którzy zmusili ją i jej rodzinę do opuszczenia miasta. Już po opuszczeniu Viterbo, przebywając w Soriano, Róża otrzymała dar wizji, z której dowiedziała się o rychłym zakończeniu prześladowań Kościoła, wraz ze śmiercią cesarza Fryderyka II. Po jego śmierci, kiedy miasto zajęły wojska papieskie, Róża rzeczywiście mogła powrócić do rodzinnego domu, który przetrwał do dziś.
    Pod koniec życia Święta prosiła, by przyjęto ją do klasztoru klarysek w Viterbo. Odmówiono jej ze względu na stan zdrowia. Za radą spowiednika zamieniła swoje mieszkanie na osobisty “klasztor”, gdzie wraz z kilkorgiem przyjaciół poświęcała się modlitwie o uświęcenie ludzkich dusz. Wyczerpana pokutą i apostolstwem, zmarła w wieku niespełna 20 lat, 6 marca 1252 roku. Jej śmierć napełniła bólem mieszkańców całego miasta.
    Pan Bóg wsławił Różę za życia i po śmierci tak licznymi cudami, że jej grób stał się miejscem masowych pielgrzymek. Już w roku 1257 w obecności papieża Aleksandra IV odbyło się uroczyste przeniesienie relikwii Świętej do kościoła klarysek, gdzie do dzisiaj przechowywane są w szklanej trumnie. Mimo upływu czasu pozostały one w nienaruszonym stanie. Na wiadomość o cudownym uzdrowieniu jednego z kardynałów papież Kalikst III (+ 1458) przysłał na grób Świętej złotą różę. Równocześnie wyznaczył kanoniczną komisję dla zbadania jej życia i cudów. On też wpisał św. Różę do katalogu świętych (1458). Do dziś zachował się zwyczaj, że co roku w nocy z 3 na 4 września, w rocznicę przeniesienia jej szczątków (zachowanych w stanie nienaruszonym) z cmentarza do kościoła, przychodzi do jej grobu całe miasto i turyści, by wziąć udział w procesji z relikwiami, niesionymi w wysokiej wieży-relikwiarzu (tzw. macchina di Santa Rosa, niesiona przez 100 mężczyzn nazywanych facchini di Santa Rosa). Kiedyś starano się, by “wieża św. Róży” była jak najwyższa i jak najpiękniejsza. Dziś można oglądać wystawę tych wież-relikwiarzy. Benedykt XV ogłosił św. Różę patronką młodzieży żeńskiej Akcji Katolickiej. Patronuje ona także Viterbo, andaluzyjskiej Alcolei, kolumbijskiemu Santa Rosa de Viterbo, tercjarkom i emigrantom.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w sukni tercjarskiej, opasanej sznurem, najczęściej z krzyżem w dłoni lub z Matką Bożą z Dzieciątkiem. Jej atrybutem są róże, korona z róż, dyscyplina.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Przemijają epoki, ale nie zmienia się powołanie do życia Ewangelią w solidarności z rodziną ludzką

    Piękna jak róża

    “Maryja z Dzieciątkiem i święta Róża z Viterbo”
    Bartolomé Esteban Murillo, Public domain, via Wiki. Comm.

    ***

    Homilia podczas Mszy św. papież Benedykta XVI w dolinie Faul w Viterbo 6.09.2009 – w Viterbo i Bagnoregio


    W niedzielę 6 września Benedykt XVI udał się z wizytą do Viterbo, miasta położonego 100 km na północ od Rzymu, nazywanego Miastem Papieży, ponieważ w drugiej połowie XIII w. było siedzibą biskupów Wiecznego Miasta. Jednodniowe odwiedziny rozpoczął od zwiedzenia sali w Pałacu Papieży, w której wybrano pięciu następców św. Piotra. Następnie Ojciec Święty odprawił Mszę św. koncelebrowaną w dolinie Faul. W homilii wskazał na pilną potrzebę wychowania do wiary i dawania jej świadectwa współczesnym ludziom. Przypomniał, że w XIX w. Mario Fani założył w Viterbo «Circolo Santa Rosa» — Koło św. Róży, które stało się zalążkiem obecnej Akcji Katolickiej. Po Mszy św. w rozważaniu przed modlitwą «Anioł Pański» Benedykt XVI przypomniał pokrótce historię miasta. Po modlitwie maryjnej Ojciec Święty skierował przesłanie do uczestników Międzynarodowego Kongresu dla Pokoju («Ludzie i religie»), zorganizowanego w tym roku w Krakowie. Następnie Papież udał się do sanktuarium św. Róży, patronki Viterbo, gdzie nawiedził jej grób, a potem obejrzał tzw. «Macchina di Santa Rosa» — statuę św. Róży ustawioną na postumencie wysokości 30 m. Odbył również wizytę w znajdującym się nie opodal sanktuarium «Madonny della Quercia», czyli «Matki Bożej z Dębu». Ojciec Święty spotkał się tam z zakonnicami okolicznych klasztorów klauzurowych. W przemówieniu poprosił je o szczególną modlitwę za kapłanów, kleryków i osoby powołane do życia konsekrowanego. Na zakończenie odmówił wraz z siostrami specjalnie przygotowaną na tę okazję modlitwę do «Madonny della Quercia». Z sanktuarium Papież udał się do Bagnoregio, gdzie w tamtejszej konkatedrze najpierw oddał cześć relikwiom św. Bonawentury, spotkał się z mieszkańcami miasta na placu św. Augustyna, po czym powrócił do Castel Gandolfo. Poniżej zamieszczamy papieską homilię, rozważanie przed modlitwą «Anioł Pański», przesłanie do uczestników kongresu w Krakowie, modlitwę w sanktuarium «Madonny della Quercia» oraz przemówienie do mieszkańców Bagnoregio.

    Drodzy bracia i siostry!

    Sceneria, w której odprawiamy Mszę św., jest doprawdy niezwykła i wymowna: znajdujemy się w dolinie, z której widać starożytną bramę faul, której czteroliterowa nazwa nawiązuje do czterech wzgórz starożytnego Viterbium, a mianowicie Fanum-Arbanum-Vetulonia-Longula. Po jednej stronie wznosi się okazały pałac, niegdyś rezydencja papieży, w którym — jak przypomniał wasz biskup — w xiii w. odbyło się aż 5 konklawe; otaczają nas budowle i miejsca, będące w przeszłości świadkami rozmaitych wydarzeń historycznych, a obecnie toczy się w nich życie waszego miasta i prowincji. W tym otoczeniu, które przywołuje na pamięć setki lat historii świeckiej i kościelnej, zebrała się symbolicznie, wraz z Następcą Piotra, cała wasza diecezjalna wspólnota, aby on ją umocnił w wierności Chrystusowi i Jego Ewangelii.

    Wam wszystkim, drodzy bracia i siostry, serdecznie dziękuję za ciepłe przyjęcie. Pozdrawiam w pierwszej kolejności waszego umiłowanego pasterza, bpa Lorenza Chiarinellego, któremu dziękuję za słowa powitania. Pozdrawiam pozostałych biskupów, zwłaszcza z regionu Lacjum, wraz z kardynałem wikariuszem Rzymu, drogich kapłanów diecezjalnych, diakonów, seminarzystów, zakonników i zakonnice, młodzież i dzieci, obejmuję myślą także wszystkie części składowe diecezji, w której w niedawnej przeszłości połączyły się z Viterbo — wraz z opactwem San Martino z Monte Cimino — diecezje Acquapendente, Bagnoregio, Montefiascone i Tuscania. Ta nowa struktura została ręką artysty wyrzeźbiona na «spiżowych wrotach» kościoła katedralnego, które poświęciłem i mogłem podziwiać, rozpoczynając tę wizytę od placu św. Wawrzyńca. Z szacunkiem witam władze cywilne i wojskowe, przedstawicieli parlamentu, rządu, regionu i prowincji, a w sposób szczególny burmistrza, który wyraził życzliwe uczucia społeczności Viterbo. Dziękuję siłom porządkowym i pozdrawiam stacjonujących w mieście licznych wojskowych oraz żołnierzy uczestniczących w misjach pokojowych na świecie.

    Pozdrawiam wolontariuszy oraz tych wszystkich, którzy wnieśli wkład w organizację mojej wizyty, i im dziękuję. Szczególne pozdrowienia kieruję do osób starszych i samotnych, do chorych, więźniów oraz tych, którzy nie mogli uczestniczyć w naszym przyjacielskim spotkaniu modlitewnym.

    Drodzy bracia i siostry, w każdym zgromadzeniu liturgicznym jest obecny Bóg. Zgromadzeni na Świętej Eucharystii, uczniowie Pana głoszą, że On zmartwychwstał, żyje i jest dawcą życia, oraz dają świadectwo, że Jego obecność jest łaską, jest zadaniem, jest radością. Otwórzmy serca na Jego Słowo i przyjmijmy dar Jego obecności! W pierwszym czytaniu z dzisiejszej niedzieli prorok Izajasz (35, 4-7) dodaje otuchy ludziom o «zagubionych sercach» i głosi wspaniałą nowinę, którą życie potwierdza: gdy Pan jest obecny, przeglądają oczy niewidomych, uszy głuchych się otwierają, chromy «skacze» jak jeleń. Wszystko się odradza i wszystko odżywa, bo zbawienne wody spływają na pustynię. W jego symbolicznym języku «pustynia» może oznaczać dramatyczne wydarzenia, trudne sytuacje i samotność, której wiele jest w życiu; najgłębszą pustynią jest ludzkie serce, kiedy traci zdolność słuchania, rozmawiania, porozumiewania się z Bogiem i z innymi ludźmi. Stajemy się wtedy niewidomi, bo niezdolni do widzenia rzeczywistości; zamykają się uszy, by nie słyszeć krzyku wołających o pomoc; w obojętności i egoizmie twardnieje serce. Teraz jednak — głosi Prorok — wszystko się zmieni; tę «spieczoną ziemię» zamkniętego serca nawodnią nowe Boże soki. A kiedy Pan przychodzi, do wszystkich «zagubionych serc» w każdej epoce mówi z mocą: «Odwagi, nie lękajcie się»! (w. 4).

    Łączy się z tym doskonale ewangeliczny epizod opowiedziany przez św. Marka (w. 7, 31-37): na pogańskiej ziemi Jezus uzdrawia głuchoniemego. Najpierw pozwala mu podejść i czyni gesty, które mówią więcej niż słowa. Następnie wypowiada po aramejsku słowo: «Effatha», czyli «otwórz się», przywracając temu człowiekowi słuch i mowę. Zdumiony tłum mówi: «Dobrze wszystko uczynił!» (w. 37). Możemy widzieć w tym «znaku» gorące pragnienie Jezusa pokonania w człowieku samotności oraz jego niemożności porozumienia z innymi, spowodowanych przez egoizm; początku «nowej ludzkości», ludzkości, której fundamentem jest słuchanie i słowo, dialog, porozumienie, komunia z Bogiem. Ludzkości «dobrej», jak dobre jest wszelkie Boże stworzenie; ludzkości, w której nie ma dyskryminacji i nikt nie zostaje odrzucony — jak przestrzega apostoł Jakub w swoim liście (2, 1-5) — aby świat był autentycznie i dla wszystkich «miejscem prawdziwego braterstwa» (Gaudium et spes, 37), otwartym na miłość do wspólnego Ojca, który nas stworzył i uczynił swoimi synami i córkami.

    Drogi Kościele w Viterbo, niech Chrystus, który w Ewangelii otwiera uszy i rozwiązuje język głuchoniememu, otworzy twoje serce i sprawi, byś zawsze z radością słuchał Jego Słowa, z odwagą głosił Jego Ewangelię, potrafił rozmawiać z Bogiem, a tym samym rozmawiał także z braćmi i siostrami, a na koniec z odwagą odkrywał Oblicze Boga i Jego piękno! Żeby to jednak mogło nastąpić — przypomina św. Bonawentura z Bagnoregio, dokąd udam się dziś po południu — rozum musi «wznieść się ponad wszystko poprzez kontemplację, i to wznieść się nie tylko ponad świat zmysłowy, lecz także ponad samego siebie» (Itinerarium mentis in Deum VII, 1). Taka jest droga zbawienia, łącząca wszystkich chrześcijan, na której światłem jest Słowo Boże, a pokarmem sakramenty.

    Chciałbym omówić pewne aspekty duchowe i duszpasterskie tej drogi, do której przejścia także i ty jesteś powołany, umiłowany Kościele żyjący na tej ziemi. Bardzo ważnym dla waszego Biskupa priorytetem jest wychowanie do wiary, jako poszukiwanie, jako chrześcijańska inicjacja, jako życie w Chrystusie. «Stawanie się chrześcijaninem» polega na «uczeniu się Chrystusa», co św. Paweł wyraża w sformułowaniu: «Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus» (Ga 2, 20). W tym doświadczeniu uczestniczą parafie, rodziny i różnego typu stowarzyszenia. Zaangażować się w nie powinni katecheci i wszyscy wychowawcy; własny wkład powinna wnieść szkoła, od podstawowej po Uniwersytet Etrurii, coraz większy i coraz bardziej prestiżowy, a w sposób szczególny szkoła katolicka i Instytut Filozoficzno-Teologiczny św. Piotra. Istnieją wciąż aktualne wzorce, prawdziwi pionierzy wychowania do wiary, których można naśladować. Pragnę wymienić, między innymi, św. Różę Venerini (1656-1728) — którą z radością kanonizowałem trzy lata temu — prawdziwą prekursorkę szkół żeńskich we Włoszech w epoce Oświecenia; św. Łucję Filippini (1672-1732), która z pomocą czcigodnego kard. Marca Antonia Barbariga (1640-1706) założyła zasłużony instytut Maestrie Pie. Z tych duchowych źródeł można nadal obficie czerpać, by stawić czoło świadomie i konsekwentnie kryzysowi wychowawczemu, który jest problemem aktualnym, priorytetowym, wymaga rozwiązania i stanowi wielkie wyzwanie dla każdej wspólnoty chrześcijańskiej i dla całego społeczeństwa, jako właśnie proces «Effatha», rozwiązywania języków, otwierania uszu, a także i oczu.

    Wraz z wychowaniem — świadectwo wiary. «Wiara — pisze św. Paweł — działa przez miłość» (Ga 5, 6). Właśnie w takim ujęciu staje się widoczny sens charytatywnej działalności Kościoła: jego przedsięwzięcia, jego dzieła są znakiem wiary i miłości Boga, który jest Miłością — jak wielokrotnie przypominałem w Encyklikach Deus caritas est i Caritas in veritate. Stąd bierze się i tu powinien się rozwijać wolontariat, zarówno indywidualny, jak i w formie stowarzyszeń, który jest inspirowany przez Caritas, dbający również o aspekt wychowawczy. Młodziutka św. Róża (1233-1251), współpatronka diecezji, której święto przypada właśnie w tych dniach, jest olśniewającym przykładem wiary i wielkoduszności wobec ubogich. Jak nie przypomnieć też, że św. Hiacynta Marescotti (1585-1640) żyjąc w swym klasztorze zapoczątkowała w mieście adorację eucharystyczną, założyła dzieła i podjęła inicjatywy, by pomóc więźniom i ludziom wyrzuconym na margines? Nie możemy pominąć franciszkańskiego świadectwa św. Kryspina, kapucyna (1668-1759), który do dziś inspiruje działalność zasłużonych organizacji pomocy. Wymowną rzeczą jest, że w tym klimacie ewangelicznego zapału powstało wiele domów, w których prowadzono życie konsekrowane, męskich i żeńskich, a zwłaszcza klasztorów kontemplacyjnych, które wyraźnie uwydatniają prymat Boga w naszym życiu i przypominają nam, że pierwszą formą miłości jest właśnie modlitwa. Znaczący jest w tej kwestii przykład bł. Gabrieli Sagheddu (1914-1939), trapistki: w klasztorze w Vitorchiano, gdzie jest pochowana, wciąż żyje duchowy ekumenizm, ożywiany nieustanną modlitwą, do którego gorąco zachęcał Sobór Watykański ii (por. Unitatis redintegratio, 8). Wspomnę również o urodzonym w Viterbo bł. Dominiku Bàrberim (1792-1849), pasjoniście, który w 1845 r. otworzył drzwi Kościoła katolickiego Johnowi Henry’emu Newmanowi, późniejszemu kardynałowi, wybitnemu intelektualiście o bogatej duchowości.

    Na koniec chcę wspomnieć o trzecim aspekcie waszego programu duszpasterskiego: uwrażliwiania na Boże znaki. Tak jak Jezus głuchoniememu, i nam Bóg objawia swój plan poprzez «zdarzenia i słowa». Słuchanie Jego Słowa i rozeznawanie Jego znaków powinno więc być zadaniem każdego chrześcijanina i każdej wspólnoty. Najbardziej widocznym znakiem Boga jest oczywiście uwrażliwianie na stosunek do bliźniego, zgodnie ze słowami Jezusa: «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» (Mt 25, 40). Ponadto, jak głosi Sobór Watykański ii, chrześcijanin powinien być «wobec świata świadkiem zmartwychwstania i życia Pana Jezusa i znakiem Boga żywego» (Lumen gentium, 38). Przede wszystkim odnosi się to do kapłana, którego Bóg wybrał tylko dla siebie. W Roku Kapłańskim módlcie się szczególnie żarliwie w intencji kapłanów, seminarzystów, by dochowali wierności swojemu powołaniu i w intencji powołań! Znakiem Boga żywego ma być również każda osoba konsekrowana i każdy ochrzczony.

    Wierni świeccy, młodzieży i rodziny, nie lękajcie się żyć wiarą i dawać jej świadectwa w różnych środowiskach, w rozlicznych sytuacjach ludzkiego życia! Viterbo wydało wybitne postaci również na tym polu. Przy okazji radosnym obowiązkiem jest upamiętnienie młodego Maria Faniego z Viterbo, założyciela «Koła św. Róży», który wraz z Giovannim Acquadernim z Bolonii zapalił pierwszy płomyk, który później przerodził się w historyczne doświadczenie laikatu we Włoszech, jakim jest Akcja Katolicka.

    Przemijają epoki historyczne, zmienia się kontekst społeczny, ale nie zmienia się ani nie mija moda na chrześcijańskie powołanie do życia Ewangelią w solidarności z rodziną ludzką, zgodnie z duchem czasów. Takie jest właśnie zadanie społeczne, specyficzna misja polityki, pełny rozwój człowieka.

    Drodzy bracia i siostry! Kiedy serce błądzi na pustyni życia, nie lękajcie się, zawierzcie się Chrystusowi, pierworodnemu nowej ludzkości, jaką jest rodzina braci, budowana w wolności i sprawiedliwości, w prawdzie i miłości dzieci Bożych. Do tej ogromnej rodziny należą drodzy wam święci: Wawrzyniec, Walenty, Hilary, Róża, Łucja, Bonawentura i wielu innych. Naszą wspólną Matką jest Maryja, którą czcicie jako Madonnę della Quercia («Matka Boża z Dębu»), patronka całej diecezji w jej nowej strukturze. Niech oni czuwają nad wami, abyście zawsze stanowili jedno, i niech w każdym umacniają pragnienie, by głosić — słowami i uczynkami — obecność i miłość Chrystusa! Amen.

    L’Osservatore Romano 11-12/2009/Opoka.pl

    __________________________________________________________________________________

    Uważacie mnie za wariatkę, ale zapragniecie mnie umarłą – św. Róża z Viterbo

    Uważacie mnie za wariatkę, ale zapragniecie mnie umarłą – św. Róża z Viterbo

    św. Róża z Viterbo dokonuje cudu wskrzeszenia – Sailko, CC BY 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Modliła się i pokutowała. Żyła w samotności i ubóstwie. Dane jej było doświadczyć cierpień, jakie znosił Chrystus. Z zapałem misjonarza wzywała współmieszkańców do nawrócenia. Nic sobie nie robiła z tego, że niektórzy uważali ją za obłąkaną. Umarła młodo, nie dożywszy lat 20. Szóstego marca wspominamy św. Różę z Viterbo.

    Urodziła się około 1233-1234 roku w Viterbo, 100 kilometrów na północ od Rzymu. Rodzice, Jan i Katarzyna, byli ubogimi rolnikami. Podanie głosi, że dano jej na imię Róża, ponieważ jako niemowlę miała piękne oblicze, podobne do róży właśnie. Mając 12 lat wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Rodzice byli ponoć bardzo pobożni, a i Róża musiała być już wtedy dojrzała w wierze.

    Mając 16-17 lat bardzo poważnie zachorowała. Lekarze nie dawali jej już szans na wyzdrowienie. Ona spokojnie ofiarowała swoje cierpienia w intencji wyprawy krzyżowej do Ziemi Świętej, pod wodzą Ludwika IX. Był on także tercjarzem franciszkańskim.
    Kiedy cudownie wyzdrowiała, poświęciła się całkowicie nawracaniu dusz. Przywdziała strój pokutny i z krzyżem w ręku przemierzała ulice miasta, nawołując do nawrócenia. Wypominała mieszkańcom, że wystąpili przeciwko papieżowi, a sprzyjali cesarzowi Fryderykowi II. Pewnego razu, przemawiała do ludzi stojąc na kamiennym podeście. W trakcie przemowy zaczęła się unosić wraz z kamiennym cokołem. Te wystąpienia wzburzyły zwolenników cesarza i zamieszkujących Viterbo katarów (heretyków). Zmusili oni Różę i całą jej rodzinę do opuszczenia miasta. Udali się do Soriano.

    Tam Róża miała także widzenia i przepowiedziała na początku grudnia 1250 roku, że rychło ustaną prześladowania i umrze cesarz. Stało się to w połowie miesiąca. Po śmierci cesarza, kiedy Viterbo zostało zajęte przez wojsko papieskie, Róża wraz z rodziną mogli wrócić do swego miasta.

    Róża chciała wtedy wstąpić do klasztoru klarysek w Viterbo. Siostry odmówiły jej jednak, tłumacząc to złym stanem jej zdrowia i ubóstwem rodziny. Gdy siostry jej oświadczyły, że nie mają dla niej miejsca, ona podobno im odpowiedziała: “Nie powiedziałyście właściwej przyczyny. Oto gardzicie mną, ponieważ w oczach świata uchodzę za wariatkę. Nie chcecie mnie żywej, tym więcej zapragniecie mieć mnie umarłą!” Róża zapowiedziała to, co rzeczywiście się stało.
    Róża umarła 6 marca 1252 roku i została pochowana w ziemi, bez trumny. Jej grób stał się miejscem pielgrzymek i zasłynął cudami. Po kilku latach jej ciało (cudownie zachowane od zepsucia) zostało przeniesione do kościoła klarysek. Siostry prosiły papieża Aleksandra IV, aby relikwie świętej znalazły się w ich kościele. Spełniły zatem przepowiednię Róży.

    Aż po dzień dzisiejszy, każdego roku w nocy z 3 na 4 września, na pamiątkę przeniesienia ciała świętej z cmentarza do kościoła, odbywa się tradycyjna procesja z relikwiami, które są niesione w wielkiej wieży-relikwiarzu, tzw. macchina di Santa Rosa.

    La Macchina di Santa Rosa - Riccardo Spinella at Italian Wikipedia, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    La Macchina di Santa Rosa – Riccardo Spinella at Italian Wikipedia, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wiki. Comm.

    ***

    W 1357 roku kaplica, w której znajdowało się ciało Róży cudownie zachowane od zepsucia doszczętnie spłonęła. Spłonął też sarkofag, ale ciało jedynie zmieniło kolor i nadal pozostało nienaruszone.

    Różę wpisał do katalogu świętych papież Kalikst III w 1457 roku. Benedykt XV ogłosił ją patronką żeńskiej Akcji Katolickiej.
    W ikonografii święta przedstawiana jest w stroju tercjarki franciszkańskiej, najczęściej z krzyżem w dłoni albo z Matką Bożą z Dzieciątkiem. Jej atrybutami są róże albo korona z róż, dyscyplina.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deom.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Procesja z 28 metrową wieżą Świętej Róży

    Procesja z 28 metrową wieżą Świętej Róży

    ***

    O 500 metrów wydłużono 1200-metrową, dotychczas, trasę, jaką pokonuje co roku wieża zawierająca relikwie Świętej Róży z Viterbo. Stało się tak, by uczcić fakt wpisania jej na listę światowych zabytków UNESCO. Ta tradycyjna procesja odbywa się każdego roku 4 września od ponad 750 lat.

    Konstrukcja, zwana Macchina di Santa Rosa, ma 28 metrów wysokości i waży 5 ton. Niesie ją na ramionach 113 mężczyzn z tzw. Sodalicji Tragarzy, do której należą również kobiety pełniące rolę służb medycznych.

    Tegoroczna uroczystość była ostatnią okazją do zobaczenia “Kwiatu Nieba” – tak mieszkańcy Viterbo nazywają mający 350 lat obelisk. Władze regionu Lazio ogłosiły międzynarodowy konkurs na projekt nowej wieży, która ma być zaprezentowana już w przyszłym roku.

    Św. Róża z Viterbo OFS (1233-53) była tercjarką franciszkańską. Całe swe, krótkie życie spędziła w Viterbo w regionie Lacjum, na północ od Rzymu. Pochodziła z ubogiej, bardzo pobożnej rodziny rolniczej. Bardzo wcześnie sama stała się osobą bardzo wierzącą i mając 12 lat została tercjarką franciszkańską. Dużo się modliła i pokutowała w intencji nawrócenia grzeszników, a chodząc po rodzinnym mieście wzywała również jego mieszkańców do pokuty.

    W owym czasie Viterbo było dużym ośrodkiem sekty katarów, którzy poczuli się urażeni jej apelami i wypędzili ją wraz z rodziną z miasta. Mogła tam powrócić dopiero po zajęciu Viterbo przez wojska papieskie po śmierci cesarza Fryderyka II. Pod koniec życia chciała wstąpić do miejscowego klasztoru klarysek, ale ze względu na jej słabe zdrowie nie przyjęto jej.

    Jest patronką Viterbo, a Benedykt XV ogłosił ją patronką młodzieży żeńskiej Akcji Katolickiej. Kościół katolicki wspomina ją 6 marca, ale procesja ulicami miasta z jej relikwiami odbywa się co roku 4 września. W ikonografii przedstawiana jest z krzyżem.

    Na wieść o uzdrowieniu za jej przyczyną jednego z kardynałów papież Kalikst III (1455-58) przysłał na grób Róży złotą różę i wyznaczył komisję do zbadania jej życia, a w 1457 zaliczył młodą tercjarkę do grona świętych.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 marca

    Święty Wirgiliusz z Arles, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Józef od Krzyża, zakonnik
    ***
    Święty Wirgiliusz

    Wirgiliusz urodził się około roku 550. Jego rodzina należała do arystokracji Akwitanii (południowa Francja). Nie myślał jednak o karierze kościelnej czy świeckiej, ale zamknął się w słynnym klasztorze w Lerins, na wyspie w pobliżu Nicei. Ze szczególną pilnością oddawał się studiom patrystycznym pierwszych wieków chrześcijaństwa. Duchem ofiary i łagodnością charakteru pozyskał sobie tak dalece współbraci, że wybrali go na swojego opata.
    Nie wiemy, dlaczego opuścił jednak opactwo w Lerins i udał się do Francji. Wstąpił do klasztoru w Autun. Mnisi również i tutaj wybrali go na swojego opata. Tu właśnie odwiedził go św. Augustyn, kiedy udawał się ze swymi towarzyszami do Anglii, by podjąć misję pozyskania tego kraju dla Chrystusa.
    Niebawem zawakowało biskupstwo w Arles. Zebrani okoliczni biskupi, kapłani i wierni wybrali arcybiskupem tego miasta Wirgiliusza. Wybór ten okazał się opatrznościowy. Wirgiliusz wystawił szereg kościołów i klasztorów. Był w przyjaźni z papieżem św. Grzegorzem I Wielkim, który powołał go na swego wikariusza na całą Galię. Zachowały się listy Grzegorza do Wirgiliusza, w których papież zaleca biskupowi w stosunku do innowierców kierować się raczej duchem miłości niż surowości. W innym liście papież daje instrukcje, dotyczące kształcenia i wychowania kleru. Wreszcie w jeszcze innym liście poleca św. Grzegorz, by powracającemu z Anglii do Rzymu św. Augustynowi udzielił sakry biskupiej. To świadczy niezbicie, jak wielkiej powagi zażywał Wirgiliusz u papieża.
    Nie mniejszą powagą cieszył się Wirgiliusz w episkopacie galijskim. Kiedy zaistniał spór między biskupem Narbony a jego sąsiadami, na rozjemcę zaproszono Wirgiliusza.
    Biskup miał szczególne nabożeństwo do św. Trofima, swojego poprzednika na stolicy w Arles (wiek III). Szerzył też gorliwie jego kult. Prowadząc życie niezmiernie czynne, nie zapomniał także o własnej duszy. Wolny czas poświęcał na modlitwę i uczynki miłosierdzia. Przy pogrzebie znaleziono na jego ciele włosiennicę. Wszystkie życiorysy podkreślają, że Pan Bóg obdarzył go darem cudów. Za jego przyczyną – tak za życia, jak i po śmierci – wielu chorych miało odzyskać zdrowie.
    Wirgiliusz pożegnał ziemię dla nieba w 618 roku po 30 latach szczęśliwych rządów (588-618).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 marca

    Święty Kazimierz, królewicz

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Antoni Farina, biskup
    ***
    Święty Kazimierz

    Kazimierz urodził się 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu. Był drugim z kolei spośród sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Pod jej opieką Kazimierz pozostawał do dziewiątego roku życia. W 1467 r. król powołał na pierwszego wychowawcę i nauczyciela swoich synów księdza Jana Długosza, kanonika krakowskiego, który aż do XIX w. był najwybitniejszym historykiem Polski. “Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu” – zapisał Długosz o Kazimierzu. W 1475 r. do grona nauczycieli synów królewskich dołączył znany humanista, Kallimach (Filip Buonacorsi). Król bowiem chciał, by jego synowie otrzymali wszechstronne wykształcenie. Ochmistrz królewski zaprawiał ich również w sztuce wojennej.
    W 1471 r. brat Kazimierza, Władysław, został koronowany na króla czeskiego. W tym samym czasie na Węgrzech wybuchł bunt przeciwko tamtejszemu królowi Marcinowi Korwinowi. Na tron zaproszono Kazimierza. Jego ojciec chętnie przystał na tę propozycję. Kazimierz wyruszył razem z 12 tysiącami wojska, by poprzeć zbuntowanych magnatów. Ci jednak ostatecznie wycofali swe poparcie i Kazimierz wrócił do Polski bez korony węgierskiej. Ten zawód dał mu wiele do myślenia.
    Po powrocie do kraju królewicz nie przestał interesować się sprawami publicznymi, wręcz przeciwnie, został prawą ręką ojca, który upatrywał w nim swego następcę i wciągał go powoli do współrządzenia. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Obowiązki państwowe umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Wezwany przez ojca w 1483 r. do Wilna, umarł w drodze z powodu trapiącej go gruźlicy. Na wieść o pogorszeniu się zdrowia Kazimierza, król przybył do Grodna. Właśnie tam, “opowiedziawszy dzień śmierci swej tym, którzy mu w niemocy służyli […], ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26” – napisał ks. Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, która od tej pory stała się miejscem pielgrzymek. W 1518 król Zygmunt I Stary, rodzony brat Kazimierza, wysłał przez prymasa do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza. Leon X na początku 1520 r. wysłał w tej sprawie do Polski swojego legata. Ten, ujęty kultem, jaki tu zastał, sam ułożył ku czci Kazimierza łaciński hymn i napisał jego żywot. Na podstawie zeznań legata Leon X w 1521 r. wydał bullę kanonizacyjną i wręczył ją przebywającemu wówczas w Rzymie biskupowi płockiemu, Erazmowi Ciołkowi. Ten jednak zmarł jeszcze we Włoszech i wszystkie jego dokumenty w 1522 r. zaginęły. Król Zygmunt III wznowił więc starania, uwieńczone nową bullą wydaną przez Klemensa VIII 7 listopada 1602 r. w oparciu o poprzedni dokument Leona X, którego kopia zachowała się w watykańskim archiwum.
    Kiedy w 1602 r. z okazji kanonizacji otwarto grób Kazimierza, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariæ (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (+ 1153). Wydaje się prawdopodobne, że Kazimierz złożył ślub dozgonnej czystości. Miał też odrzucić proponowane mu zaszczytne małżeństwo z córką cesarza niemieckiego, Fryderyka III.
    Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej. W 1636 r. przeniesiono uroczyście relikwie Kazimierza do nowej kaplicy, ufundowanej przez Zygmunta III i Władysława IV. W 1953 r. przeniesiono je z katedry wileńskiej do kościoła świętych Piotra i Pawła. Obecnie czczony jest ponownie w katedrze.
    Św. Kazimierz jest jednym z najbardziej popularnych polskich świętych. Jest także głównym patronem Litwy. W diecezji wileńskiej do dziś zachował się zwyczaj, że w dniu św. Kazimierza sprzedaje się obwarzanki, pierniki i palmy; niegdyś sprzedawano także lecznicze zioła (odpustowy jarmark zwany Kaziukami). W 1948 r. w Rzymie powstało Kolegium Litewskie pod wezwaniem św. Kazimierza. W tym samym roku Pius XII ogłosił św. Kazimierza głównym patronem młodzieży litewskiej. W 1960 r. Kawalerowie Maltańscy obrali św. Kazimierza za swojego głównego patrona; otrzymali wówczas część relikwii Świętego.
    W ikonografii atrybutem Świętego jest mitra książęca. Przedstawiany także ze zwojem w dłoni, na którym są słowa łacińskiego hymnu Omni die dic Mariæ – ku czci Matki Bożej, do której św. Kazimierz miał wielkie nabożeństwo. Często przedstawia się go w stroju książęcym z lilią w ręku lub klęczącego nocą przed drzwiami katedry – dla podkreślenia jego gorącego nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Kazimierz

    4 marca obchodzimy święto naszego rodaka św. Kazimierza, królewicza, drugiego z kolei syna króla Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety. Żył w latach 1458-84, a kanonizowany został w roku 1521. Jak wyjaśnia ks. Piotr Skarga w swych „Żywotach Świętych Starego y Nowego Zakonu”: „Imię to zmieniło się w vżywaniu iedną literą i. postaremu z Słowieńska mianowało się Każemir: to jest roskazuie pokoy: Nie Kaźimir iakoby psował pokoy. Mir, to iest, co pokoy y przymierze zowiem”.

    ***

    Atmosfera rodzinnego domu

    „Wychowany z inną braćią w pilnym y ostrożnym ćwiczeniu do pobożnośći y Boiaźni Bożey, y świętych a Pańskich obyczaiow, y do nauk rozum ostrzących, w ktorych też niemały miał postępek, pod sławnym mistrzem y nauczyćielem Długoszem onym, Kanonikiem Krakowskim, pisarzem dźieiow Polskich, Nominatem na Arcybiskupstwo Lwowskie. Z którego iako źrzodła czystego y hoynego napoiony, we wszytkie cnoty rosł, y iako dobra a buyna źiemia rodzay dawał, nie tylo trzydźiesty, ale y setny. Bo w młodych leciech czytaiąc y słuchaiąc Syna Bożego mowiącego: (Co pomocno człowiekowi by wszytek świat miał, a duszęby swoię zgubił:) zamiłował dusze swoiey zbawienie, a wzgardę świata odmiennego y krotkiego do serca brał.”
    Już sama atmosfera domu rodzinnego bardzo była pomocna do wykształcenia w sobie umiłowania cnót chrześcijańskich. Rodzice Kazimierza byli ludźmi bardzo pobożnymi, czemu dawali wyraz w licznych fundacjach kościołów i klasztorów, a także w pielgrzymkach do miejsc świętych. Od dziewiątego roku życia miał też Królewicz za wychowawcę samego Jana Długosza, jak zaznacza powyższy fragment z Żywotów… ks. Piotra Skargi, co z pewnością nie pozostało bez wpływu na jego duchowość.

    Duch modlitwy

    Od najmłodszych lat Kazimierz wyróżniał się spośród rodzeństwa nie tylko zdolnościami i pracowitością, ale i umiłowaniem spraw Bożych i modlitwy.
    Ks. Piotr Skarga pisze: „Co iż z daru Bożego płynie, a prośić y kołatać y szukać kazano: w modlitwę się gęstą y pilną dźienną y nocną wprawił, więcey na niey czasu trawił, niżli na innych zabawach, a wydźierać iey sobie dworskiemu nachodzeniami, ile mogł, nie dopuśćił. Częśćiey go w kośćiele naydowano niżli na pałacu, y widano go w modlitwie myślą zachwyconego, iakoby o sobie niewiedźiał. W nocy się do kośćiołow porywał i wychodźił. A gdy zamknione nalazł, v drzwi się Panu Bogu korzył. y często go straż leżącego na twarz w nocy v kośćioła naydowała”.
    Tak też jest nasz święty częstokroć przedstawiany w ikonografii, klęczący w nocy przed drzwiami katedry. Prócz tego na obrazach i w figurach spotkamy go w stroju książęcym z lilią lub lilią i krzyżem w ręku.
    Do jego umiłowania modlitwy, zwłaszcza przed Najświętszym Sakramentem, dodać należy gorące nabożeństwo do Matki Bożej, ćwiczenie się w umartwieniu, ślub czystości, który złożył, wielką pokorę i wielość uczynków miłosierdzia.

    Patron Litwy

    Ojciec przygotowywał Kazimierza do objęcia Korony i już w latach 1481-83, gdy król przebywał na Litwie, młody Królewicz objął administrację i namiestnictwo w Królestwie Polskim. Niestety, męczyła go gruźlica. W 1483 r. Kazimierz na wezwanie ojca przybył do Wilna, m.in. by podleczyć swoje zdrowie, jednak w niedługim czasie stan jego uległ nagłemu pogorszeniu. Lekarze proponowali choremu, by zrezygnował ze ślubu czystości na rzecz małżeństwa, co miało w ich mniemaniu przyczynić się do jego wyzdrowienia. „On nie tylo panieńskie ono y dziewicze serce, ale y męczeńskie pokazał, gromiąc lekarze a mowiąc: Tego nigdy nie vczynię: abych dla docześnego zdrowia, P. Boga gniewać, y iego roskazanie przestępować, y łaskę iego traćić miał”.
    Zmarł w Grodnie, a jego doczesne szczątki zostały pochowane w katedrze wileńskiej. W ten oto sposób św. Kazimierz został głównym patronem Litwy. Ks. Piotr Skarga pisze: „Rychło Pan Bog vwielbić cudami ś. Kazimierza, y iego obiawić wysługi y chwałę ktorey w niebie zażywa, raczył. Bo v grobu iego panienka iedna vmarła, za przeważną modlitwą iego, ktorey się rodźicy iey z wielką wiarą poruczyli, ożyła. y roku P. 1518 swoim Polakom y Litwie sławne zwyćięstwo pod Połockiem nad Moskwą ziednał: małą liczbą barzo pogromieni są. y był widźiany ś. Kazimierz, gdy przeprawę przez Dźwinę rzekę y brod woysku vkazował”. Te i inne cuda sprawiły, że kult jego bardzo się rozpowszechnił. Jak za dawnych lat po dzisiaj na Litwie obchodzone są na jego cześć Kaziuki.

    Św. Kazimierz w Chełmsku

    Na terenie naszej diecezji św. Kazimierz jest czczony w Chełmsku, w parafii Rokitno, gdzie znajduje się kościół pod jego wezwaniem. Co ciekawe, nadanie kościołowi w Chełmsku za patrona św. Kazimierza jest ściśle związane z Rokitnem i Matką Bożą Rokitniańską. Kościółek ten został zbudowany w 1669 r. Kiedy 4 marca 1670 r. biskup poznański M. Kurski przybył, aby go konsekrować, nadał mu tytuł nawiązujący do daty uroczystego ogłoszenia obrazu Matki Bożej Rokitniańskiej za cudowny przez Komisję Teologiczną powołaną w diecezji poznańskiej, do której ten teren w XVII w. należał. Ogłoszenie to nastąpiło 4 marca, a patronem tego dnia jest nie kto inny, jak właśnie św. Kazimierz. W prezbiterium kościoła w Chełmsku znajdują się relikwie św. Kazimierza i figura przedstawiająca świętego w stroju książęcym z lilią i krzyżem w rękach.

    ks. Dariusz Gronowski/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________________________________________


    Kazimierz – sprawiedliwy i święty królewicz

    ***

    – Władca roztropny nie podejmuje pochopnych decyzji, nie działa ze szkodą dla poddanych, a stara się wyważać racje i znaleźć najlepsze rozwiązanie. Sprawiedliwość królewicza Kazimierza była widoczna, gdy sam rozstrzygał spory, czy gdy w jego obecności sprawowano sądy. To miało ogromne znaczenie w budowaniu tego poczucia, że monarcha jest sprawiedliwy i stara się o to, by każdemu oddać to co jest mu należne. Zarówno co do postępków, jak i co do zasług – mówi w rozmowie z pch24.pl prof. Krzysztof Ożóg, historyk UJ, wybitny mediewista. [WYWIAD OPUBLIKOWANO W 2016 R.]

    Niełatwo być dobrym władcą, a jeszcze trudniej świętym. W czym tkwiła wielkość św. Kazimierza Jagiellończyka?

    Warto zauważyć, że jeśli chodzi o władców wyniesionych do chwały ołtarzy, to przeważają tu monarchowie, którzy przyjęli chrzest w wieku dojrzałym, podejmując decyzje o przyjęciu wiary chrześcijańskiej osobiście i dla swojego państwa. Mamy tu przykład św. Oswalda, króla Northumbrii, św. Olafa II Haraldssona, króla Norwegii, czy św. Stefana, króla węgierskiego, który wraz ze swym ojcem księciem Gejzą przyjął chrzest, a potem budował i wzmacniał Kościół. W Kościele Prawosławnym mamy św. Włodzimierza Wielkiego, władcę Rusi Kijowskiej. To są typowe przykłady ukazujące pewien mechanizm. Niemniej są też święci monarchowie z okresu późniejszego, jak chociażby św. Ludwik, król Francji (1226-1270), który przeniknięty duchem franciszkańskim starał się zarówno swoje panowanie, życie osobiste, duchowość kształtować wedle wzorca św. Franciszka z Asyżu, którym był wyraźnie zafascynowany. Trzeba tu pamiętać, że Ludwik w XIII wieku władał najpotężniejszym królestwem świata chrześcijańskiego, podejmującym tak poważne wyzwania, jak odzyskanie Ziemi Świętej. Wiemy, że król Ludwik zorganizował dwie nieudane wyprawy. Podejmował je nie szczędząc kosztów i zdrowia. Z tego powodu przecież znalazł się w niewoli w czasie pierwszej z tych wypraw (1249), a podczas drugiej zmarł (25 sierpnia 1270). To jest postać, która wzbudziła ogromne uznanie, ale i cieszyła się szerokim kultem najpierw we Francji, a potem także w całym wielkim świecie chrześcijańskim.

    W przypadku świętego królewicza Kazimierza Jagiellończyka mamy do czynienia niewątpliwie z postacią wybitną. Jego rodzice – Kazimierz Jagiellończyk i Elżbieta Rakuszanka – bardzo rzetelnie podchodzili do swoich obowiązków i jako rodzina królewska dokładali starań, by dobrze wychować swoich potomków, następców tronu. Dbali, by dobrze ukształtować ich nie tylko intelektualnie, ale i duchowo. Stąd też na głównego nauczyciela swoich synów wybrali Jana Długosza. Z jednej strony był on człowiekiem o szerokich horyzontach intelektualnych: stworzył przecież największą historię Polski, czyli „Roczniki”, w których opisał całe dzieje Polski, a także w wielu wypadkach dzieje krajów sąsiednich, począwszy od samego początku, aż po rok 1480, czyli rok swojej śmierci. Z drugiej strony był to człowiek o bardzo głębokiej, choć tradycyjnej wierze. Znane nam są świadectwa mówiące o tym w jaki sposób Jan Długosz starał się kształtować charaktery i pobożność synów Kazimierza Jagiellończyka.

    Królewicz, mimo odebrania takiego samego wychowania jak jego rodzeństwo, miał wyróżniać się zachowaniem. Przekazy historyczne to potwierdzają?

    Mimo swojego krótkiego życia królewicz Kazimierz rzeczywiście zdążyć być postacią wyjątkową. Trzeba pamiętać, że los przynosił mu bardzo trudne chwile, zarówno na płaszczyźnie osobistej, jak i politycznej. Mam na myśli to w jaki sposób Kazimierz – ojciec, myślał o przyszłości.

    Wracając do źródeł dotyczących duchowego wzrastania królewicza Kazimierza, to wiemy, że anonimowy autor zadedykował mu traktat pióra Eneasza Sylwiusza Piccolominiego, dotyczący wychowania władców. Autor tego traktatu, późniejszy papież Pius II napisał go w 1443 roku dla Zygmunta, księcia austriackiego. Był to rozbudowany list, w którym Eneasz Sylwiusz Piccolomini pokazywał etapy kształcenia intelektualnego, jak i wprowadzania w życie moralne oraz duchowe. Skrót tego traktatu powstał najpewniej w Krakowie w roku 1467 i został zadedykowany królewiczowi Kazimierzowi.

    Traktat pokazywał monarchę, którego działanie, osobowość oparta jest o cztery cnoty kardynalne. Pierwszą z nich była roztropność – z tym się wiązała mądrość. W zdobywanie tej cnoty wkładano również wykształcenie intelektualne. Następnie mamy sprawiedliwość, męstwo i wreszcie umiarkowanie. W postępowaniu Kazimierza widać zakorzenienie w tych fundamentach.

    Jest wiele świadectw mówiących o tym, że królewicz był człowiekiem o bardzo głębokim poczuciu sprawiedliwości. Kiedy miał możliwość czynienia sprawiedliwości, czy wpływania na to jak ta sprawiedliwość funkcjonuje w państwie, podejmował działania, szczególnie gdy przez dwa lata (1481-83) rządził Koroną w zastępstwie ojca. Król był wtedy na Litwie i borykał się z wieloma trudnymi problemami – buntem, spiskiem na jego życie. W tym okresie widać wyraźnie jak u królewicza ta cnota sprawiedliwości, roztropności oraz umiarkowania znajduje zastosowanie w codziennym działaniu monarszym.

    To dlatego królewicz Kazimierz był szanowany przez lud?

    Decydującymi były jego roztropność i sprawiedliwość. Bo władca roztropny nie podejmuje pochopnych decyzji, nie działa ze szkodą dla poddanych, a stara się wyważać racje i znaleźć najlepsze rozwiązanie. Jego sprawiedliwość była widoczna, gdy sam rozstrzygał spory, czy gdy w jego obecności sprawowano sądy. To miało ogromne znaczenie w budowaniu tego poczucia, że monarcha jest sprawiedliwy i stara się o to, by każdemu oddać to co jest mu należne. Zarówno co do postępków, jak i co do zasług.

    Wśród cnót kardynalnych mamy też męstwo. Tu trzeba podkreślić, że Kazimierz musiał się zmierzyć z trudnymi problemami, w tym klęską polityki swego ojca. Po matce, Elżbiecie Habsburżance (Rakuskiej), jej synowie mieli prawa do tronu czeskiego i węgierskiego. Tron czeski objął w 1471 roku pierwszy z synów króla Kazimierza – Władysław. W tym samym roku rozpoczęła się wojna z Maciejem Korwinem, królem węgierskim, który przez Jagiellonów był uznawany za uzurpatora tronu. Właśnie królewicz Kazimierz, z woli ojca, stanął na czele wyprawy na Węgry, by odsunąć Macieja Korwina i przejąć tron. Z różnych powodów wojna się przedłużała i nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. W efekcie Kazimierz zimą 1472 roku musiał się wycofać. Zatem on, jako ten, który był przeznaczony na tron węgierski zmierzył się z tą poważną klęską jagiellońskiej polityki. To była też jego porażka, bo droga do węgierskiego tronu pozostała zamknięta. To miało wpływ na dalsze losy Kazimierza. Królewicz ten trudny moment przeżył starając się zawierzyć swoją osobę Bogu. Wiemy, że pielgrzymował do Częstochowy. Badacze sądzą, że to w tym czasie książę powierzył się Matce Bożej i złożył ślub dozgonnej czystości. Stąd też, później gdy przyszły propozycje małżeństwa – ojciec chciał go ożenić z córką Fryderyka III Habsburga, wówczas cesarza – Kazimierz omawiał. To dość niezwykłe w tamtym czasie, bo wola ojca była w tym wypadku zazwyczaj niepodważalna. Królewicz Kazimierz miał najwyraźniej w sobie na tyle siły wewnętrznej, że odrzucił ten projekt, a ojciec wraz z matką Elżbietą, która przecież była kobietą wielkiego formatu, zdaje się dobrze rozumieli syna.

    W roku 1483 królewicz został wezwany przez ojca na Litwę, gdzie pomagał mu w rządach i podobnie jak podczas swych rządów w Koronie, zyskiwał sympatię poddanych. Swoją postawą zdobywał zaufanie i stawał się wzorem pobożności. Jego zachowanie było postrzegane jako coś ponad to, czego oczekiwano od monarchy, jako władcy chrześcijańskiego.

    To są główne ślady związane z życiem wewnętrznym św. Kazimierza. On sam nie pozostawił dla nas żadnych osobistych świadectw. Oczywiście są dokumenty, mowy, jakie wygłaszał jako młodzieniec. Jako badacze odczytujemy osobowość Kazimierza z różnego rodzaju źródeł, w tym relacji Jana Długosza, który jako wychowawca znał go dość dobrze i zostawił o nim jak najlepsze świadectwo.

    Bycie dobrym władcą, nawet bardzo pobożnym wystarczało, by zasłużyć na miano świętości?

    Rzeczywiście było wielu monarchów, którzy starali się sprostać stawianemu im ideałowi – chcieli dobrze sprawować swe rządy, byli dobrymi, chrześcijańskimi władcami – ale nie zostali wyniesieni do chwały ołtarzy. Tu występuje jeszcze ten jeden, ważny element. Królewicz Kazimierz zaraz po swojej śmierci (4 marca 1484 roku) w Wilnie, gdzie został pochowany, został otoczony kultem. Mamy zatem do czynienia z sytuacją, gdy młody królewicz umiera w powszechnej opinii świętości, wierni zaczynają modlić się za jego wstawiennictwem i otrzymują łaski. Bardzo szybko, bo już w 1518 roku zaczął się proces kanonizacyjny. Wiemy, że z powodu różnych problemów – zagubienie w 1522 roku bulli kanonizacyjnej wystawionej przez Leona X w 1521 r. – z powodu śmierci wiozącego ją posła Erazma Ciołka, złupienie Rzymu w 1527 roku czy okres reformacji, nie służyło sprawie. Dopiero w 1602 roku Zygmunt III Waza poprosił papieża Klemensa VIII o ponowne wydanie bulli kanonizacyjnej (na podstawie poprzedniej bulli Leona X) i dwa lata później we Wilnie odbyły się uroczystości kanonizacyjne. Przyjmuje się, że kult św. Kazimierza, jako kult patronalny dla Litwy, Wilna został ustabilizowany w roku 1600.

    Fakt, że królewicz Kazimierz zmarł na Litwie, która jako młoda społeczność chrześcijańska oczekiwała na „swojego” świętego mógł mieć tu jakieś znaczenie?

    Nie jest to wykluczone. Trzeba  pamiętać, że Jagiellonowie byli Litwinami. Kazimierz Jagiellończyk (ojciec) bardzo mocno podkreślał swoją litewskość i to, że jest synem Władysława Jagiełły, który był dziedzicznym wielkim księciem litewskim. Był to władca sprawiedliwy, odważny, pobożny. To on doprowadził do chrystianizacji Litwy, pielgrzymował do miejsc świętych, ufundował wiele kościołów i po jego śmierci, w mowach pogrzebowych widać było takie pragnienie, by powstał kult króla Władysława. Jednak mimo tej znakomitej opinii, długiego panowania, wielu fundacji klasztornych, taki kult się nie zawiązał. W przypadku jego wnuka – królewicza Kazimierza – z pomocą Bożej Opatrzności, stało się inaczej. Niewątpliwie elity litewskie oczekiwały świętego dynasty, który pochodziłby z rodu litewskiego, z rodu Gedymina. Dla Wielkiego Księstwa Litewskiego, takie poczucie, że ma swojego świętego miało z pewnością duże znaczenie. Oczywiście kult św. Kazimierza rozwijał się też w Koronie, niemniej z uwagi na miejsce pochowania, pochodzenie dynastii, najmocniej  zakorzenił się on na Litwie. Święty królewicz stał się patronem Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

    Dziękuję za rozmowę.

    Marcin Austyn/PCh24.pl

    ___________________________________________________________________________________


    Przybył na pole bitwy po śmierci.

    Cuda św. Kazimierza

    (źródło: Wikimedia Commons)

    ***

    Weterani bitwy pod Połockiem stoczonej 29 lipca 1518 roku utrzymywali, że szalę zwycięstwa na stronę polsko-litewską przechylił Kazimierz, starszy brat króla Zygmunta I Starego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od 34 lat królewicza Kazimierza nie było wśród żywych.

    Wschodni labirynt

    W roku 1492 zmarł król polski i wielki książę litewski Kazimierz Jagiellończyk. Po koronę polską sięgnął jego syn Jan I Olbracht, podczas gdy młodszy Aleksander zasiadł na tronie wielkoksiążęcym w Wilnie.

    Oznaczało to faktyczne zerwanie polsko-litewskiej unii personalnej, wprawdzie nie na długo, bo do roku 1501, kiedy po zgonie bezdzietnego Jana Olbrachta królem Polski obwołany został Aleksander. Ponowne zacieśnienie związku między obydwoma państwami przypieczętowała unia mielnicka. Związek Polski i Litwy, datujący się od chrztu Jagiełły przetrwał więc próbę czasu. Entuzjaści unii wskazywali na potęgę i perspektywy sojuszu. Ujemnym następstwem tego procesu było wciągnięcie Polski w konflikty, w jakie zaangażowane było Wielkie Księstwo Litewskie.

    Na przełomie XV i XVI wieku rywalizacja Litwy oraz Wielkiego Księstwa Moskiewskiego o panowanie nad ziemiami ruskimi doprowadziła do serii wojen. Stosunek samych Rusinów do tych zmagań był zróżnicowany. Niektórzy kniaziowie poczuwali się do wspólnoty z „hospodarem wszystkiej Rusi” panującym na Kremlu i przy pierwszej okazji przechodzili na jego stronę. Inni, jak hetman wielki litewski Konstanty Iwanowicz Ostrogski – choć wyznawca prawosławia, wysławiający się w języku staroruskim – dochowali wierności Litwie. Po ponownym zbliżeniu Krakowa i Wilna zaistniała obawa, że w imię obrony litewskich interesów również Polska zapadnie się w wojennym grzęzawisku.

    Konflikty na Wschodzie zawsze były istnym labiryntem, w którym przybyszom z zewnątrz trudno było się połapać. Na Litwie dobrym tego przykładem była postać kniazia Michała Glińskiego, marszałka nadwornego. To właśnie on usilnie zabiegał o pomoc wojskową Polski przeciw Moskwie. Wszelako potem Gliński padł ofiarą oszczerstw ze strony zawistnych rodaków, oskarżających go o próbę zagarnięcia wielkoksiążęcego tronu. W końcu, aby ratować głowę, Gliński uszedł do… Moskwy, której odtąd służył wojskowo przeciw własnej ojczyźnie oraz jej polskim sojusznikom.

    Jakby ów galimatias nie był wystarczająco skomplikowany, wypada przypomnieć, że małżonką Aleksandra Jagiellończyka, wielką księżną litewską oraz niekoronowaną (z uwagi na prawosławne wyznanie) królową Polski była Helena Moskiewska, córka samego wielkiego księcia Iwana III Srogiego, a siostra jego następcy Wasyla III. Królowa Helena, postać wyjątkowo szlachetna a przy tym tragiczna, była rozdarta między lojalnością wobec męża a własną ojczyzną. Na Litwie posądzana przez zawistnych intrygantów o konszachty z Moskwicinami, w rzeczywistości darzyła swego małżonka szczerym uczuciem i pełnym oddaniem. Starała się wykorzystać swą pozycję do łagodzenia sporów litewsko-moskiewskich. Pisała listy do swego ojca, a potem brata, błagając ich o wstrzymanie najazdów na Litwę. Po śmierci męża (1506) chciała powrócić do ojczyzny, na co nie wyraził zgody nowy król Polski, Zygmunt I Stary. Wtedy podjęła próbę ucieczki, którą udaremniono. Po kilkuletniej udręce Helena zmarła w styczniu 1513 roku w Wilnie, w wieku niespełna 37 lat. Jako przyczynę zgonu podawano „wielki smutek”, choć wielu szeptało o truciźnie.

    Pierwsze polskie wojny z Moskwą

    Zgon Heleny poprzedziły doniosłe wydarzenia na arenie międzynarodowej. Król Zygmunt Stary zaangażował Koronę Królestwa Polskiego w spór litewsko-moskiewski.

    Podczas wojny w latach 1507-1508 Litwinów wsparły liczne zastępy polskich zaciężnych, dokonując głębokich zagonów w głąb ziem moskiewskich. W październiku 1508 roku Litwa i Moskwa zawarły pokój wieczysty.

    Kilka lat później król Zygmunt postanowił wejść w sojusz z chanem Tatarów krymskich, Menglim I Girejem. Pomysł wydawał się osobliwy, jako że Tatarzy z upodobaniem pustoszyli nasze ziemie. Na wiosnę 1512 roku srogą klęskę bisurmanom zadali pod Wiśniowcem hetmani: koronny Mikołaj Kamieniecki oraz litewski Konstanty Ostrogski. Polski monarcha chciał wykorzystać osłabienie chana i zaoferował mu sojusz skierowany przeciw Moskwie.

    Chan ochoczo przystał na propozycję. Jeszcze w tym samym roku Tatarzy uderzyli na terytoria moskiewskie, docierając aż pod Riazań. Co działo się na trasie przemarszu ordy, łatwo możemy sobie wyobrazić, mając w pamięci własne doświadczenia z wizyt krymskich wyznawców Mahometa. Wracające z wyprawy czambuły lojalnie oddały Polakom trzecią część zagrabionych łupów. Panujący wówczas na Kremlu wielki książę Wasyl III potraktował owe wypadki jako akt agresji ze strony zasiadającego na polskim i litewskim tronie Jagiellona. Przy okazji postanowił wyrównać rachunki za krzywdy siostry, Heleny.

    W listopadzie 1512 roku wojska moskiewskie wdarły się na ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego. Litwinów wsparła Polska, tym razem oficjalnie wysyłając swe oddziały. Walki toczyły się ze zmiennym szczęściem. Polskie przymierze z krymskimi muzułmanami okazało się kiepskim pomysłem, jako że Tatarzy kierowali się wyłącznie własnym interesem, nie zamierzając honorować umów, które stawały się dla nich nieopłacalne. Polacy doświadczyli tego boleśnie, kiedy ordyńcy nieoczekiwanie zmienili front, występując u boku Moskali, m.in. druzgocąc wojska polsko-litewskie w bitwie pod Sokalem (1519).

    Odsiecz Połocka

    Wojna trwała 10 długich lat. Dopiero 14 września 1522 roku podpisano rozejm. Nim do tego doszło polało się wiele krwi. Najsłynniejszą batalią tamtego okresu pozostaje bój pod Orszą, stoczony  8 września 1514 roku, kiedy to wojska litewsko-polskie dowodzone przez hetmana Ostrogskiego odniosły świetne zwycięstwo nad górującymi liczebnie zastępami moskiewskimi. W cieniu tamtej batalii pozostaje dziś inna operacja wojskowa, która przecież wzbudziła wówczas ogromne wrażenie.

    Latem 1518 roku Moskwicini oblegli Połock. Z odsieczą miastu szli Litwini i Polacy pod wodzą Olbrachta Gasztołda, Jerzego „Herkulesa” Radziwiłła i Jana Boratyńskiego. Niewiele brakowało, by pomoc zawróciła, jako że rycerstwo napotkało wezbrane fale Dźwiny. W tym jednak momencie pojawił się nikomu nieznany młodzieniec odziany w „świetną” zbroję i dosiadający białego rumaka. Rzucił się on w wodę, wskazując Litwinom bezpieczne przejście.

    Był 29 lipca 1518 roku. Po sforsowaniu rzeki Polacy i Litwini starli się z oddziałem moskiewskim strzegącymi brodu. Znamy niewiele szczegółów tamtego boju, wiadomo jednak, że wrogie zgrupowanie poniosło klęskę, a wśród poległych znaleźli się jego dowódcy, kniaziowie Rostowski i Oboleński. Na wieść o pogromie główne siły nieprzyjaciela oblegające Połock zwinęły oblężenie i spiesznie wycofały się na wschód.

    Młody rycerz-przewodnik, dzięki któremu odsiecz Połocka zakończyła się sukcesem, nie został odnaleziony. Świadkowie utrzymywali, że rozpoznali w nim królewicza Kazimierza, starszego brata Zygmunta Starego. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od 34 lat Kazimierza nie było wśród żywych.

    Szlachetność i rozum

    Kazimierz, syn Kazimierza IV Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki, późniejszy święty Kościoła katolickiego oraz patron Polski i Litwy, przyszedł na świat 3 października 1458 roku.

    Wychowawcą królewicza był kanonik krakowski Jan Długosz. Wielki kronikarz tak wspominał swego podopiecznego: „Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu”.

    Kazimierz żył w cieniu legendy swego stryja, Władysława Warneńczyka, poległego w boju z pohańcem w 1444 roku. Marzył o wzięciu udziału w krucjacie i walce za Wiarę. Zamiast tego w 13-ym roku życia uczestniczył w niefortunnej wyprawie wojennej, mającej wesprzeć powstańców węgierskich występujących przeciw rządom Macieja Korwina.

    Dorastający królewicz coraz mocniej angażował się w sprawy publiczne, zachwycając otoczenie inteligencją i prawością. Powszechnie mówiono o nim jako o „bardzo mądrym i obyczajnym”. Biskup przemyski Jan z Targowiska wystawił młodzieńcowi następujące świadectwo: „Książę zdumiewającej cnoty i mądrości, tudzież nauki nadzwyczajnej i tymi przymiotami pociągnął ku sobie serca wielu narodów do miłości”.

    Kazimierz wyznaczony na następcę tronu doskonale radził sobie w sztuce rządzenia. Przez prawie dwa lata jako namiestnik samodzielnie władał Koroną Królestwa Polskiego (zastępując ojca przebywającego wówczas na Litwie). W tym czasie poprawił stan bezpieczeństwa wewnętrznego tępiąc rozboje, usprawnił sądownictwo, uregulował relacje ze stanami pruskimi, zaś dzięki ofiarnemu wspieraniu potrzebujących zdobył miano „obrońcy ubogich”. Zasiadłszy na polskim tronie z pewnością mógłby dokonać wielkich dzieł.

    Okrutny los zniweczył świetnie rokującą karierę. Królewicz zaczął podupadać na zdrowiu. Stwierdzono u niego „chorobę piersiową” (gruźlicę). Mężnie znosił dolegliwości. Gdy zdał sobie sprawę, że śmierć jest blisko, oczekiwał na nią w spokoju ducha. Zmarł w Grodnie 4 marca 1484 roku, w obecności ojca. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny. Niemal natychmiast miejsce spoczynku królewicza stało się celem pielgrzymek. Powszechne było przekonanie o świętości zmarłego.

    Święci z mieczami

    Wieść o nadnaturalnym zjawisku pod Połockiem wywołała zrozumiałe poruszenie. Wszelako dla ówczesnych chrześcijan owo zdarzenie nie byłoby aż tak wyjątkowe na tle epoki, szczególnie że dotyczyć miało młodzieńca wychowanego w duchu krucjatowym. Przed wiekami interwencje świętych na polach bitew uznawano za dość częste. Podczas Pierwszej Wyprawy Krzyżowej zastępy niebiańskie miały wesprzeć krzyżowców w bitwie pod Doryleum (1097). Niedługo potem pod Keborgą szalę zwycięstwa przechyliła ponoć szarża przybyłych z Nieba rycerzy na białych rumakach, na czele których stali święci Jerzy i Demetriusz.

    W trakcie iberyjskiej rekonkwisty wojska chrześcijan wielokrotnie miał wspierać Biały Jeździec, identyfikowany ze św. Jakubem Apostołem. Gdy po raz pierwszy uderzył na Maurów pod Clavijo (844), nadano mu przydomek Santiago Matamoros (Święty Jakub Maurobójca). Jak zaświadczają kronikarze, na przestrzeni wieków Biały Jeździec pojawił się w co najmniej 40 bitwach, między innymi pod Simancas (939), Ourique (1139), Navas de Tolosa (1212), Alcácer do Sal (1217)… Bywało, że do walki włączać się mieli inni święci, jak św. Jerzy, św. Izydor, św. Emilian z Cogolli, sami bądź na czele zastępów rycerzy odzianych w biel.

    Dzisiejsi dziejopisowie dopatrują się w tych i podobnych relacjach poetyckich metafor właściwych rycerskiej epoce, czy wręcz elementów wojny propagandowej. Jednak wojownicy chrześcijańscy, nacierający na muzułmanów z okrzykiem „Santiago!” na ustach szczerze wierzyli, że w walce towarzyszą im święci.

    Opiekun

    Zygmunt Stary podjął starania o wyniesienie brata na ołtarze. W 1521 roku papież Leon X wydał bullę kanonizacyjną. Niestety, biskup płocki Erazm Ciołek, któremu powierzono cenny dokument zmarł w wyniku zarazy, a wszelkie papiery jakie posiadał zaginęły. Dopiero w roku 1602 król Zygmunt III Waza uzyskał nową bullę od papieża Klemensa VIII, ogłoszoną na podstawie odnalezionej kopii bulli Leona X. Dwa lata później odbyły się oficjalne uroczystości kanonizacyjne. Kiedy otwarto grób Kazimierza, okazało się, że jego ciało jest nienaruszone. U wezgłowia królewicza spoczywał tekst hymnu Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję), napisanego w XII wieku przez cysterskiego mnicha Bernarda z Morlas.

    Niestety, w kolejnych stuleciach bywało, że postać świętego królewicza propagowano jako wiecznie rozmodlonego, nieco oderwanego od życia „świątobliwego młodzianka”, zapominając o tym, że Kazimierz był człowiekiem czynu, wojownikiem i władcą. Pisał o tym przed wojną profesor Feliks Koneczny:

    „Opromieniają świętych cudowne legendy, lecz temu świętemu legenda wyrządziła krzywdę.  Kto go zna tylko z legendy, mniema o tym, że umiał tylko odmawiać modlitwy, chodząc od kościoła do kościoła, nawet w nocy. […] A tymczasem królewicz ten należy do świętych politycznych, do tych, którzy pragnęli przystępować do polityki religijnie, według wskazań moralności katolickiej. […] Są tacy święci, którzy w największym wirze świata, na najwybitniejszych stanowiskach i wśród nawały różnorodnych spraw świeckich starali się zaprowadzić sprawiedliwość chrześcijańską w praktyce i dbali o moralność w polityce”.

    Ten właśnie wymiar działalności królewicza, stanowiącej wzorzec dla rządzących i rządzonych, przypomniał w 2002 roku Ojciec Święty Jan Paweł II:

    „Kolejne pokolenia rozpoznawały w Kazimierzu sprawiedliwego władcę, odznaczającego się takimi cnotami jak sprawiedliwość, umiłowanie Ojczyzny i poddanego ludu, mądrość, długomyślność i duch służby. Dlatego chętnie stawiały go za wzór dla piastujących rządy w państwie, a ci brali go sobie za patrona. Właśnie przez wzgląd na tę miłość do swego narodu dostrzegały w nim również wielkiego opiekuna, także tych, którzy podlegają władzy. Dziś, na początku dwudziestego pierwszego wieku, mimo iż tak bardzo zmieniły się realia społeczne, ten wzór i ten patronat nie tracą swej aktualności. Dałby Bóg, aby sprawujący władzę byli wpatrzeni na wzór św. Kazimierza, a wierni szukali w nim oparcia!”

    ***

    Współczesnych Kazimierzowi nie zdziwiły relacje, że pod Połockiem miał on wystąpić w rycerskiej zbroi. Przy tym cud, jakiego doświadczyli uczestnicy odsieczy, wcale nie ograniczał się do wskazania im brodów przez tajemniczego rycerza. Fenomenem był sam fakt zorganizowania wyprawy, na czele której stanęli reprezentanci skłóconych litewskich rodów.

    Olbracht Gasztołd, najmajętniejszy magnat na Litwie, uwikłany był w zażarty spór z potężnym rodem Radziwiłłów. Tych szczerze nienawidzących się możnowładców dzieliło niemal wszystko, w tym stosunek do unii z Polską. Ich konflikt przybrał postać wojny domowej, podczas której staczano bitwy, pustoszono włości rywali i palono ich zamki. Mimo to pod Połockiem przedstawiciele obu familii przynajmniej na chwilę odłożyli animozje, by zgodnie współpracować dla dobra zagrożonej ojczyzny.

    Andrzej Solak/PCh24.pl

     _____________________________________________________________________________________________________________________________

    3 marca

    Święta Maria Katarzyna Drexel, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Kunegunda, zakonnica
    ***
    Święta Maria Katarzyna Drexel

    Katarzyna przyszła na świat w Filadelfii (Stany Zjednoczone) w dniu 26 listopada 1858 roku jako druga córka Franciszka Antoniego Drexela i Hannah Langstroth, należącej do protestanckiej wspólnoty kwakrów. Dwa miesiące później zmarła jej matka. Jej tata po upływie dwóch lat ożenił się z Emmą M. Bouvier, katoliczką, która otoczyła pasierbicę macierzyńską miłością.
    Ojciec był bankierem, współwłaścicielem międzynarodowego imperium bankowego, ale i filantropem. Rodzice uczyli córki, na czym polega prawdziwa wartość bogactwa, i wpajali im przekonanie, że należy je dzielić z innymi ludźmi. Nad jej wykształceniem czuwali najlepsi nauczyciele. Każdego dnia cała rodzina uczestniczyła w Mszy świętej. Gdy Katarzyna ukończyła 11 lat, przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Za namową mamy poprowadziła wraz siostrą niedzielną szkółkę dla dzieci osób zatrudnionych na farmie. Wielkim wydarzeniem w jej życiu była choroba i śmierć ukochanej macochy w 1882 roku. Katarzyna uświadomiła sobie wówczas, że nawet cały rodzinny majątek nie mógł ulżyć mamie, ani tym bardziej uchronić jej przed śmiercią. Coraz częściej zaczęła się zastanawiać nad sensem życia. Wahała się jeszcze co do swojej przyszłości. Każdego roku składała ślub czystości i wciąż modliła się o dar odczytania swego powołania.
    Tymczasem minęły dwa lata od śmierci matki, gdy Pan Bóg wezwał do siebie ojca Katarzyny. W testamencie jedną dziesiątą swego majątku przeznaczył on na natychmiastowe rozdanie ubogim, a resztę podzielił między swoje trzy córki. Gdyby one zmarły nie pozostawiwszy potomstwa, reszta majątku miała być przekazana na cele charytatywne.
    Po kilku latach, w 1886 roku, ze względu na chorobę i za radą lekarzy, Katarzyna udała się do Europy. Po odzyskaniu sił z całego serca werbowała, wraz siostrami, europejskich kapłanów i zakonnice do pracy wśród Indian. Udała się także do Rzymu i podczas audiencji poprosiła papieża Leona XIII o przysłanie misjonarzy do jednej z placówek, którą wspierała materialnie. W odpowiedzi papież zasugerował jej, by sama została misjonarką. Po rozważeniu tej rady razem ze swoim kierownikiem duchowym, biskupem Jamesem O’Connorem, postanowiła poświęcić się służbie Bogu i założyć zgromadzenie zakonne. Pod koniec 1887 roku siostra Drexel, na zaproszenie misjonarza ojca Stephena, udała się w podróż na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Zetknęła się wtedy po raz pierwszy z Indianami. Ogromne wrażenie wywarło na niej ich ubóstwo oraz uwłaczające ludzkiej godności warunki, w jakich zmuszeni byli żyć. Zapragnęła wówczas zrobić coś więcej, by zmienić ich sytuację. Od tej chwili poświęcała wszystkie swoje siły i majątek na wspieranie misji i misjonarzy w ojczyźnie.
    W ciągu trzynastu lat wybudowała szkoły misyjne w obu Dakotach, Montanie, Wyoming, Kalifornii, Oregonie i Nowym Meksyku. W 1889 roku ostatecznie postanowiła oddać się na służbę Bogu. Rozpoczęła nowicjat u szarytek w Pittsburgu. Gazety amerykańskie zareagowały w przewidywany sposób, nagłówki donosiły: “Panna Drexel wstępuje do klasztoru katolickiego odrzucając siedem milionów!” Dwa lata później, dnia 12 lutego 1891 roku, złożyła śluby zakonne jako pierwsza siostra Zgromadzeniu Najświętszego Sakramentu od Indian i Ludności Kolorowej, które poświęciło się głoszeniu Ewangelii Indianom i Afroamerykanom. Potem ufundowała pierwszy klasztor w Cornwells Heights koło Filadelfii. Następnie założyła szkołę dla ubogich dzieci. Kolejnym dziełem była szkoła dla Indian pod wezwaniem św. Katarzyny w Santa Fe (Nowy Meksyk). Jej dwie siostry, które wyszły za mąż, pomagały Katarzynie w tych działaniach. Otwierała szkoły i internaty dla dzieci. Gdy spotykała na swej drodze ludzi uprzedzonych rasowo, potrafiła pokornie znosić wszelkie upokorzenia i niesprawiedliwe osądy. Jej dzieło rozwijało się coraz bardziej. W 1907 roku papież św. Pius X wstępnie zatwierdził regułę nowego zgromadzenia.
    Katarzyna była kobietą modlitwy. Z niej i z Eucharystii czerpała inspirację do działania na rzecz ubogich i pokrzywdzonych. Walczyła z uprzedzeniami społecznymi i rozpowszechnioną wówczas w Ameryce dyskryminacją rasową. Troszczyła się także o formację nauczycieli. Jej wielkim osiągnięciem było powstanie w 1925 roku Xavier University w Luizjanie, pierwszej w Stanach Zjednoczonych wyższej uczelni przeznaczonej głównie dla katolików należących do mniejszości rasowych.
    Ciężka choroba tyfusu, jakiego się nabawiła podczas wizytacji misji w Nowym Meksyku, spowodowała, że przez ostatnie 18 lat swego życia pozostała przykuta do łóżka (w 1937 roku z powodu choroby zrezygnowała z urzędu przełożonej generalnej). Lata te poświęciła modlitwie i kontemplacji. Odeszła do Domu Ojca w dniu 3 marca 1955 roku w Cornwells Heights.
    Ukoronowaniem jej ofiarnego życia było włączenie jej do grona błogosławionych przez papieża św. Jana Pawła II, w dniu 20 listopada 1988 roku, a następnie ogłoszenie jej świętą w dniu 1 października 2000 roku na placu św. Piotra.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 marca

    Święta Agnieszka z Pragi, ksieni

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Karol, męczennik
    ***
    Święta Agnieszka z Pragi

    Agnieszka urodziła się w 1205 r. w Pradze jako córka króla Czech, Przemysława Ottokara I. Przez matkę Konstancję spokrewniona była z rodem Arpadów (z którego wywodziło się wielu świętych). Gdy miała trzy lata, postanowiono wydać ją za mąż za jednego z synów Henryka Brodatego, dlatego w 1216 r. wyjechała razem ze starszą siostrą Anną na dwór polski. Przebywała głównie w Trzebnicy, gdzie najprawdopodobniej powierzona była opiece św. Jadwigi, której zawdzięczała solidne podstawy życia religijnego. Kiedy dwóch synów króla umarło bardzo młodo, a trzeci poślubił jej siostrę – Annę, Agnieszka powróciła do ojczyzny. Jednak wkrótce znów została wyprawiona z domu, gdyż obiecano jej rękę synowi cesarza Fryderyka II. To małżeństwo również nie doszło do skutku. Agnieszka stanowczo postanowiła być wierną złożonemu przez siebie ślubowi czystości. Po interwencji u papieża Grzegorza IX uzyskała swobodę decyzji. Wówczas całkowicie poświęciła się działalności charytatywnej i pobożnym praktykom.
    Zatroszczyła się o dokończenie fundacji swego brata Wacława I dla franciszkanów. Kiedy dowiedziała się od przybyłych do Pragi braci mniejszych o duchowych przeżyciach Klary z Asyżu, zapragnęła gorąco iść za jej przykładem, praktykując franciszkańskie ubóstwo.
    Około 1233 roku ufundowała w Pradze szpital oraz klasztor klarysek, zwany czeskim Asyżem, do którego rok później wstąpiła. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 1234 roku złożyła śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Jej decyzja była głośna w ówczesnej Europie. Klasztor przez nią ufundowany stał się ośrodkiem odnowy religijnej, promieniującym na całą Europę Środkową. Utrzymywała stały kontakt listowny ze św. Klarą z Asyżu i z ówczesnym papieżem. Święta Klara nie szczędziła jej słów zachęty do wytrwania na raz wybranej drodze. Tak zrodziła się ich duchowa przyjaźń trwająca przez blisko dwadzieścia lat – chociaż obie święte nigdy nie spotkały się osobiście. Agnieszka Czeska angażowała się w różne akcje mediacyjne. Przypisywano jej także dar proroctwa i umiejętność czytania w ludzkich sercach.
    W swoim dosyć długim życiu, naznaczonym chorobami i cierpieniami, Agnieszka z miłości do Boga i z ogromnym poświęceniem wypełniała posługi miłosierne wobec wszystkich potrzebujących – bez względu na ich przekonania, pochodzenie i sposób myślenia. Jednocześnie służyła duchową pomocą młodym ludziom, którzy pragnęli poświęcić się Bogu poprzez życie zakonne. Prowadziła życie pełne wyrzeczenia i dzieł miłosierdzia.
    Zmarła w opinii świętości jako ksieni klarysek 2 lub 6 marca 1282 r. Św. Jan Paweł II kanonizował ją razem z Albertem Chmielowskim 12 listopada 1989 roku w Rzymie.
    W ikonografii św. Agnieszka z Pragi (zwana też Agnieszką Przemyślidką) przedstawiana jest w habicie franciszkańskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 marca

    Święty Feliks III, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Albin, biskup
    ***
    Święty Feliks III

    Feliks był synem kapłana Feliksa. Wcześnie wszedł w związek małżeński z Petronią, która dała mu syna Gordiana i córkę Paulę. Prawdopodobnie wnukiem Pauli był św. Grzegorz I Wielki, papież. Kiedy św. Feliks był diakonem, umarła mu żona. Musiał wyróżniać się wyjątkową doskonałością, mądrością i darem rządzenia, skoro po śmierci papieża, św. Symplicjusza, w 483 r. właśnie jego powołano na stolicę św. Piotra w Rzymie. Przyjął imię Feliks III.
    Sytuacja polityczna papieża była bardzo skomplikowana i trudna. Włochy opanował wódz Gotów, Odoaker. Jeszcze większe przykrości spotkały papieża ze strony Kościoła wschodniego. Kiedy bowiem wybuchła herezja monofizytów, głosząca, że Pan Jezus miał tylko jedną naturę – Boską, która wchłonęła w siebie naturę ludzką, patriarcha Konstantynopola, Akacjusz, wypracował “formułę zgody”, tzw. Henotikon. Według niego nie należy mówić w ogóle o naturach w Jezusie Chrystusie. Formuła ta nie zadowoliła ani monofizytów, gdyż nie potwierdzała ich nauki, ani katolików, gdyż zakazywała głosić naukę o dwóch naturach w Jezusie Chrystusie – Boskiej i ludzkiej. Papież musiał potępić Akacjusza. Poparł go za to cesarz Zenon. Rozzuchwalony patriarcha Konstantynopola, mając poparcie władcy, zerwał z papieżem i nakazał wykreślić jego imię z Mszy świętej. Tak powstała schizma akacjańska, pierwsze oderwanie się Kościoła wschodniego od zachodniego, trwające przez ponad 30 lat, aż do czasów cesarza Justyna I (517-527), który ponownie nawiązał stosunki ze Stolicą Apostolską (519). Po rychłej śmierci Akacjusza (489) papież polecił biskupom i kapłanom Kościoła wschodniego wykreślić ze Mszy świętej wspomnienie Akacjusza.
    Dotkliwy cios spotkał także Kościół w Afryce Północnej, na terenach dzisiejszego Maroka, Algierii i Tunisu, które zajęli wtedy ariańscy Wandalowie. Ich król, Huneryk, pod groźbą śmierci nakazał wszystkim katolikom przyjąć ponownie chrzest z rąk ariańskich kapłanów. Wielu załamało się i uległo, przechodząc w ten sposób automatycznie na arianizm. Feliks polecił udzielać im rozgrzeszenia dopiero w niebezpieczeństwie śmierci.
    Po 9 latach trudnej posługi pasterskiej Feliks III zmarł 1 marca 492 roku. Pochowano go w bazylice św. Pawła za Murami w grobowcu rodzinnym.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________