Category: 1sza strona

Najnowszy wpis pojawia się NA 1 STRONIE.

  • PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA CZERWCA 2018

    PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA CZERWCA 2018

    Pewnie każdy słyszał o tradycji pierwszych piątków miesiąca, ale mało kto wie, skąd de facto się wzięły. Przytaczamy najważniejsze fakty.

    Pierwszy piątek miesiąca – już sam fakt jego wyodrębnienia zwraca naszą uwagę, że jest to dzień szczególny. Wydaję mi się jednak, że wiedza, jaką posiadamy na temat jego wyjątkowości jest nikła, a czasem niekiedy żadna bądź mijająca się z rzeczywistym celem celebracji tego dnia. A skoro nie jesteśmy w pełni świadomi, dlaczego bierzemy udział w pierwszopiątkowej Eucharystii i co zapoczątkowało ten zwyczaj, nie wypełniamy całkowicie poleceń Jezusa.

    Tradycja pierwszego piątku jest o tyle ważna, że nie została ona ustanowiona po prostu przez władze Kościelne, ale została nam dana przez samego Chrystusa. Miało to miejsce podczas objawień, jakich doświadczyła francuska zakonnica, święta Małgorzata Maria Alacoque, podczas adoracji Świętego Sakramentu w klasztornej kaplicy. W czasie tych kilku spotkań Jezus odsłonił przed młodą kobietą swoje gorejące miłością serce i za jej pośrednictwem przekazał tę miłość wszystkim ludziom, gdyż, jak sam zaznaczył, nie mógł dłużej powstrzymać w sobie jej płomieni. Jak wspominała zakonnica, jego okaleczone serce otoczone było wówczas koroną cierniową zwieńczoną krzyżem, a z rany bił blask. Zlecił świętej, aby szerzyła wśród swych sióstr i braci wiarę w Niego oraz ogrom łask i miłosierdzia płynących dla nich z Jego serca, niezbędnych do Odkupienia, zaznaczając, że to dla ludzi jedyny ratunek.

    Objawienia miały ponadto charakter osobistego wyznania, podczas nich Chrystus powiedział Małgorzacie, że każdego dnia znosi udręki spowodowane niewdzięcznością ludzi, która jest cięższa do zniesienia, niż wszystkie cierpienia jakich doświadczył podczas życia na ziemi. Polecił jej, aby przynajmniej ona zadośćuczyniła mu za grzechy wszystkich ludzi, które tak ciężko mu znieść. Właśnie wtedy nakazał jej przystępować do Komunii Świętej najczęściej, jak będzie mogła, szczególnie w każdy pierwszy piątek miesiąca, a w każdą noc poprzedzającą ten dzień uczestniczyła przez godzinę w szczególnej adoracji. Objawienia te zapoczątkowały również tradycję dziewięciu pierwszych piątków, w których pełne uczestnictwo otwiera nam drogę do łaski pokuty i zbawienia.

    Ostatnim nakazem Chrystusa było ustanowienie nabożeństwa ku czci Jego Serca w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała, ze szczególnym uwzględnieniem przystępowania w tym dniu do Komunii Świętej. Udział w tej Eucharystii jest formą zadośćuczynienia za wszelkie obrazy, jakich Jezus od nas doznaje.

    To krótkie przypomnienie historii Jezusowych Objawień pozwala nam zrozumieć istotę pierwszych piątków miesiąca, ich wyjątkowości oraz niezwykłej wagi. Uczestnictwo w nich jest formą pokuty, dzięki nim możemy odkupić swoje winy, zadośćuczynić Jezusowi oraz dostąpić łaski zbawienia.

    Niestety, znaczenie tego dnia bywa często wypaczone, nie skupiamy się w nim głównie na Eucharystii, ale kładziemy nacisk zwłaszcza na pierwszopiątkową spowiedź. Takie przesunięcie punktu ważności może wynikać bezpośrednio z myślenia o konieczności czystości serca podczas przyjmowania ciała Chrystusa pod postacią chleba. Abyśmy mogli uczynić to godnie, potrzebny jest nam sakrament pojednania. Problem w tym, że zdarza się, iż pierwszy piątek tylko na nim kończymy, a idea, jaka temu dniu przyświeca, oparta jest jednak na przystąpieniu do Komunii Świętej. To właśnie pełny udział w Mszy Świętej pozwala nam na dostąpienie łask, jakich udziela nam Chrystus. Dzięki spowiedzi świętej przybliżamy się do Boga, ale to właśnie Eucharystia tę więź umacnia.

    Musimy umieć spojrzeć na celebrowanie pierwszych piątków miesiąca jak na wyjątkowy dar, jaki otrzymaliśmy od samego Jezusa. Mimo cierpień, jakich od nas doświadcza, dalej darzy nas bezgraniczną miłością. Gest, jaki w naszą stronę wykonuje Chrystus, jest niezwykłym aktem miłosierdzia, dowodem prawdziwej, nieskończonej miłości. Nie rezygnuje z nas, nie wątpi, ale zaprasza do siebie, daje szansę na poprawę. Zauważmy, że to On sam wyciąga do nas rękę, choć to przecież my zawiniliśmy, odsłania przed nami zranione serce i nawołuje do poprawy, pierwszy dąży do pojednania, bo pragnie dla nas naszego zbawienia.

    Oprócz obietnicy łaski zbawienia, gdy spełnimy polecenia Jezusa, złożył jeszcze przyrzeczenia, które rozproszone w zapiskach świętej Małgorzaty Marii, zostały zebrane i do dziś istnieją w formie tzw. 12 obietnic Jezusa:

     

    • Dam im wszystkie łaski potrzebne w ich stanie.
    • Zgoda i pokój będą panowały w ich rodzinach.
    • Będę ich pocieszał we wszystkich ich strapieniach.
    • Będę ich bezpieczną ucieczką za życia, a szczególnie przy śmierci.
    • Wyleję obfite błogosławieństwa na wszystkie ich przedsięwzięcia.
    • Grzesznicy znajdą w mym Sercu źródło nieskończonego miłosierdzia.
    • Dusze oziębłe staną się gorliwymi.
    • Dusze gorliwe dojdą szybko do wysokiej doskonałości.
    • Błogosławić będę domy, w których obraz mego Serca będzie umieszczony i czczony.
    • Kapłanom dam moc kruszenia serc najzatwardzialszych.
    • Imiona tych, co rozszerzać będą to nabożeństwo, będą zapisane w mym Sercu i na zawsze w Nim pozostaną.
    • Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci.

     

    Nie bójmy się zawierzyć Jezusowi tak, jak uczyniła to święta Małgorzata Maria i podążajmy za jej słowami: “We wszystkim co czynisz łącz się z Najświętszym Sercem naszego Pana Jezusa Chrystusa – na początku, by wykazać się chęcią służenia Mu, na końcu dla zadośćuczynienia.”

     Gość Niedzielny
    Magdalena Syrda  studentka filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego

     

     

  • Niedziela Trójcy Świętej

    Niedziela Trójcy Świętej

    W pismach  Kierkegaarda, duńskiego teologa i filozofa,  jest takie opowiadanie o europejczyku, który wyjechał na Daleki Wschód i zakochał się w pięknej Chince. Po powrocie bardzo za nią tęsknił. Każdego dnia wyczekiwał jej listu, który po pewnym czasie dotarł do niego od ukochanej, ale niestety, napisany po chińsku. Znalazł więc tłumacza i od niego dowiedział się, że również dziewczyna jest w nim zakochana. Nie wyobrażał sobie jednak, aby wciąż mógł z nią korespondować przy pomocy jakiegoś pośrednika. Zaczął więc sam studiować język swojej ukochanej. Ta jego miłość tak go zmobilizowała, że po jakimś czasie był już w stanie swobodnie rozczytywać chińskie znaki. W miarę postępu język chiński zaczął go coraz bardziej fascynować – tak, że po kilku latach został nawet wykładowcą chińskiej literatury i zupełnie zapomniał z jakiego powodu zaczął się uczyć tego języka. Teraz był już zakochany w tylko literach. Natomiast zapomniał o sercu. Oddał się zupełnie nauczaniu. Przestał być człowiekiem, który przede wszystkim został stworzony z miłości i do miłości.

    Właśnie dzisiejsza uroczystość Przenajświętszej Trójcy odsłania tajemnicę na czym polega prawdziwa miłość. Bóg stwarzając człowieka wypowiedział słowa: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz,  podobnego Nam…. Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę.” Ale, niestety, człowiek poszedł za swoimi wątpliwościami, które włożył był w jego serce szatan. I ten dramat nieporozumienia wciąż trwa. Człowiek odtąd patrzy na Boga poprzez pryzmat swojej pomyłki – a nie odwrotnie.

    Tymczasem Bóg naprawdę kocha i kocha do końca, ale całkowicie w inny sposób niż zwykł czynić to człowiek. Pan Bóg patrzy na swoje oblicze i w ten sposób powstaje Jego Syn. I tym szczęściem i tą radością dzieli się. Wszystko złożył w miłości. Uzależnił swoje szczęście od kogoś Drugiego, w którym pokłada całe swoje upodobanie. Ks. Ludwik Evely pisze w ten sposób: „Ojciec nie zna Siebie w pełni Sam w sobie. Ojciec nie kocha siebie w pełni Sam w sobie. Kocha siebie w pełni dopiero w Synu swoim, który jest jedynym prawdziwym Jego obrazem, promieniowaniem Jego chwały i odbiciem Jego istoty.”  Taki właśnie jest Bóg na kartach Ewangelii. Nigdy nie sławi Sam siebie, nie mówi o sobie, ale wskazuje na swego Syna: „Ten jest Syn mój umiłowany, w którym mam upodobanie.”

    Kiedy człowiek przeżywa prawdziwą miłość – doświadcza tego samego. Ma wielkie pragnienie, aby podzielić się tym wszystkim co przeżywa. To dlatego matka na pytanie: Jak się pani miewa? – od razu odpowiada, że Piotr zdrów, Ania to…, a Zosia tamto… Bo to co w niej najbardziej żywe – to są jej dzieci. W nich mieści się całe jej życie. Tylko one są dla niej najważniejsze. W nich złożyła swoje upodobanie.

    Bóg mówi: Popatrzcie na mojego Syna – a będziecie szczęśliwi tak jak ja. To jest echo znad Jordanu,  znad góry Tabor: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie.” I to jest cała religia. Kiedy kapłan po konsekracji podnosi Ciało Bożego Syna Bóg Ojciec mówi: To jest mój Syn. Popatrzcie na mojego Syna, a będziecie szczęśliwi. Kiedyż wreszcie odważę się wyjść z ciasnego horyzontu mojego egoizmu? Bo jak wygląda na przykład moja modlitwa? Czy nie obraca się tylko i wyłącznie wokół moich spraw stając się przeciwieństwem prawdziwej modlitwy?

    Pan Bóg zaprasza człowieka w krąg Bożej Rodziny – a człowiek nie wierzy, żeby tak było można bez żadnej zasługi, bez żadnej zapłaty? Pismo święte bardzo wyraźnie mówi, że jeden jest Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także i my jesteśmy.

    Św. Jan od Krzyża  w swoim poemacie o stworzeniu świata napisał takie oto słowa, które są jakby listem pisanym przez Boga Ojca do swojego Syna Jezusa Chrystusa: „Chciałbym Ci dać Synu miłą Oblubienicę, aby mogła nas tu oglądać w bytu tajemnicy i chleba jeść z tego stołu, którego Ja pożywam i oglądać to piękno, które w Tobie odkrywam, by się ze mną cieszyła. Zaznała tchnienie szczęścia  na widok Twej piękności, Twego ze Mną istnienia. Niech się stanie – rzekł Ojciec. Dla Twojej to miłości i przez jedno to Słowo wywiódł świat z nicości.”

    Po to Pan Bóg stworzył człowieka, aby człowiek razem z Nim mógł oglądać Syna. Jeżeli jestem smutny to dlatego, że nie oglądam Syna. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu czy rzeczywiście adoruję Pana Jezusa? A może to ja chcę, aby Pan Jezus mnie adorował, bo bez przerwy mówię swój monolog i tylko o sobie i tylko o swoich sprawach. Nie inaczej jest przy spowiedzi kiedy klękam przed Chrystusem w osobie kapłana. Znowu tylko użalanie się nad sobą poprzez ustawiczne dreptanie w jakimś zaplątaniu się we własnym egoizmie.

    A tymczasem w Ewangelii według św. Jana Pan Jezus wyraźnie podaje główny motyw swojego pójścia na ukrzyżowanie: „Niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca i że tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał. Wstańcie, idźmy stąd!” I rozpoczyna się Ogrójec, męka a potem śmierć. Od tamtej chwili trwa nieustanna Msza, na którą jestem zaproszony, aby być jej świadkiem. Wchodzę więc w progi kościoła i czynię  znak krzyża: w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – to znaczy wchodzę w tę przestrzeń, w której tętni prawdziwe Życie pomiędzy Jedynym Bogiem w Trójcy Jedynym prawdziwym.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • Święto Jezusa Chrystusa, Najwyższego i Wiecznego Kapłana

    Święto Jezusa Chrystusa, Najwyższego i Wiecznego Kapłana obchodzone jest w Polsce od 2013 r. Ma ono przyczynić do świętości życia duchowieństwa oraz być inspiracją do modlitwy o nowe, święte i liczne powołania kapłańskie.
    Decyzję o wprowadzeniu święta podjęli biskupi zgromadzeni na 360. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski w Zakopanem w listopadzie 2012 r. W następstwie tej decyzji, w lutym 2013 r. Watykańska Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów zatwierdziła dla Kościoła w Polsce nowe święto oraz zatwierdziła jego coroczne obchody na czwartek po Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
    Biskupi podkreślają, że święto Jezusa Chrystusa, Najwyższego i Wiecznego Kapłana, wprowadzone w ostatnich dniach pontyfikatu papieża Benedykta XVI jest dla Kościoła w Polsce niejako jego testamentem duchowym.
    Egzegeza tekstu biblijnego ma prowadzić do modlitwy. Najlepszym zwieńczeniem tych rozważań będzie litania o Chrystusie-Kapłanie, odmawiana niegdyś w seminariach duchownych. Ojciec święty Jan Paweł II w swojej książce Dar i tajemnica poleca nam ją gorąco dla odnowienia żarliwości apostolskiej. Pisze tam między innymi: “W Ofierze Krzyża, upamiętnianej i uobecnianej w każdej Eucharystii, Chrystus ofiaruje siebie za zbawienie świata. Wezwania litanijne wyrażają całe bogactwo tej tajemnicy(…)  Jest w tych wezwaniach zawarte wielkie bogactwo teologicznej wizji kapłaństwa. Litania ta jest głęboko osadzona w Piśmie świętym, a zwłaszcza w “Liście do Hebrajczyków” (Dar i tajemnica, s. 77).

    Litania do Chrystusa Kapłana i Żertwy

    • Kyrie eleison Chryste eleison. Kyrie eleison.
    • Chryste usłysz nas Chryste wysłuchaj nas.
    • Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
    • Synu, Odkupicielu świata, Boże,
    • Duchu Święty, Boże,
    • Święta Trójco, jedyny Boże,
    • Jezu, Kapłanie na wieki, zmiłuj się nad nami.
    • Jezu, nazwany przez Boga Kapłanem na wzór Melchizedeka,
    • Jezu, Kapłanie, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą,
    • Jezu, Kapłanie wielki,
    • Jezu, Kapłanie z ludzi wzięty,
    • Jezu, Kapłanie dla ludzi ustanowiony,
    • Jezu, Kapłanie wszystkich wierzących,
    • Jezu, Kapłanie większej od Mojżesza czci godzien,
    • Jezu, Kapłanie prawdziwego przybytku,
    • Jezu, Kapłanie dóbr przyszłych,
    • Jezu, Kapłanie święty, niewinny i nieskalany,
    • Jezu, Kapłanie wierny,
    • Jezu, Kapłanie miłosierny,
    • Jezu, Kapłanie dobroczynny,
    • Jezu, Kapłanie pałający gorliwością o Boga i ludzi,
    • Jezu, Kapłanie na wieczność doskonały,
    • Jezu, Kapłanie, który wszedłeś do nieba,
    • Jezu, Kapłanie, siedzący po prawicy Majestatu na wysokości,
    • Jezu, Kapłanie wstawiający się za nami przed obliczem Boga,
    • Jezu, Kapłanie, któryś nam otwarł drogę nową i żywą,
    • Jezu, Kapłanie, któryś umiłował nas i obmył od grzechów Krwią swoją,
    • Jezu, Kapłanie, któryś siebie samego wydał jako Ofiarę i Hostię dla Boga,
    • Jezu, Ofiaro Boga i ludzi,
    • Jezu, Ofiaro święta,
    • Jezu, Ofiaro niepokalana,
    • Jezu, Ofiaro przyjęta przez Boga,
    • Jezu, Ofiaro przejednania,
    • Jezu, Ofiaro uroczysta,
    • Jezu, Ofiaro chwały,
    • Jezu, Ofiaro pokoju,
    • Jezu, Ofiaro przebłagania,
    • Jezu, Ofiaro zbawienia,
    • Jezu, Ofiaro, w której mamy ufność i śmiały przystęp do Boga,
    • Jezu, Ofiaro, która dwoje jednym uczyniła,
    • Jezu, Ofiaro od założenia świata ofiarowana,
    • Jezu, Ofiaro żywa przez wszystkie wieki.
    • Bądź nam miłościw, przepuść nam, Jezu.
    • Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Jezu.
    • Od zła wszelkiego, wybaw nas, Jezu.
    • Od nierozważnego wejścia na służbę Kościoła,
    • Od grzechu świętokradztwa,
    • Od ducha niepowściągliwości,
    • Od pogoni za pieniądzem,
    • Od wszelkiej chciwości,
    • Od złego używania majątku kościelnego,
    • Od miłości świata i jego pychy,
    • Od niegodnego sprawowania świętych Tajemnic,
    • Przez odwieczne Kapłaństwo Twoje,
    • Przez święte namaszczenie Boskości, mocą którego Bóg Ojciec uczynił Cię Kapłanem,
    • Przez Twego kapłańskiego Ducha,
    • Przez Twoje posługiwanie, którym na ziemi wsławiłeś Ojca Twego,
    • Przez krwawą ofiarę z Siebie raz na Krzyżu złożoną,
    • Przez tę samą ofiarę codziennie na ołtarzu odnawianą,
    • Przez Boską władzę, którą jako jedyny i niewidzialny Kapłan wykonujesz przez swoich kapłanów.
    • Abyś wszystkie sługi Kościoła w świętej pobożności zachować raczył, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie.
    • Aby ich napełnił Duch kapłaństwa Twego,
    • Aby usta kapłanów strzegły wiedzy,
    • Abyś na żniwo swoje robotników nieugiętych posłać raczył,
    • Abyś sługi Twoje w gorejące pochodnie przemienił,
    • Abyś pasterzy według Twego Serca wzbudzić raczył,
    • Aby wszyscy kapłani nienaganni byli i bez skazy,
    • Aby wszyscy, którzy zobaczą sługi ołtarzy, Pana uczcili,
    • Aby składali Ci ofiary w sprawiedliwości,
    • Abyś przez nich cześć Najświętszego Sakramentu rozkrzewić raczył,
    • Kapłanie i Ofiaro.
    • Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Jezu.
    • Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Jezu.
    • Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami, Jezu.
    • Jezu, Kapłanie, usłysz nas.
    • Jezu, Kapłanie, wysłuchaj nas.

    Módlmy się.  Boże, Uświęcicielu i Stróżu Twojego Kościoła, wzbudź w nim przez Ducha Twojego godnych i wiernych szafarzy świętych Tajemnic, aby za ich posługiwaniem i przykładem, przy Twojej pomocy, lud chrześcijański kierował się na drogę zbawienia.  Boże, Ty nakazałeś modlącym się i poszczącym uczniom oddzielić Pawła i Barnabę do dzieła, do którego ich przeznaczyłeś, bądź teraz z Twoim Kościołem trwającym na modlitwie, i wskaż tych, których do służby wybrałeś. Przez Chrystusa Pana naszego.

    Amen.

  • Drugi Dzień Zielonych Świąt – Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła

    Drugi Dzień Zielonych Świąt – Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła

    Święto Maryi, Matki Kościoła – ogłoszone na prośby Polaków

    Święto Maryi, Matki Kościoła, obchodzone w poniedziałek po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, zostało wprowadzone do polskiego kalendarza liturgicznego 4 maja 1971 r. przez Episkopat Polski – za zgodą Pawła VI. Dzień ten został wybrany dlatego, że Zesłanie Ducha Świętego było początkiem działalności Kościoła. Jak podają Dzieje Apostolskie, w momencie Zesłania Ducha Świętego w Wieczerniku obecni byli wszyscy Apostołowie, którzy “trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego” (Dz 1, 14). Matka Najświętsza, Oblubienica Ducha Świętego, mocą którego w dniu Zwiastowania poczęła Jezusa Chrystusa, przeżyła w Wieczerniku wraz z Apostołami zstąpienie Ducha Miłości na Kościół. Od tej chwili Maryja, Wspomożycielka Wiernych i Matka Kościoła, towarzyszy Kościołowi w świecie.

    Maryja jest Matką Kościoła. Tytuł ten dawali Matce Najświętszej teologowie już od początków dziejów Kościoła, a w ostatnim stuleciu papieże: Leon XIII, Jan XXIII i Paweł VI. Biskupi polscy złożyli Pawłowi VI Memoriał z gorącą prośbą o ogłoszenie Maryi Matką Kościoła i oddanie ponowne Jej macierzyńskiemu Sercu całej rodziny ludzkiej. Prymas Polski, kard. Stefan Wyszyński, w imieniu 70 biskupów polskich w dniu 16 września 1964 roku, podczas trzeciej sesji soborowej, wygłosił przemówienie, uzasadniając konieczność ogłoszenia Maryi Matką Kościoła. Powoływał się na doświadczenia naszego Narodu, dla którego Matka Chrystusowa, obecna w naszych dziejach, i zawsze przez nas wzywana, była ratunkiem, pomocą i zwycięstwem. Biskupi polscy zabiegali również bardzo o to, aby nauka o Matce Najświętszej została włączona do Konstytucji o Kościele, gdyż to podkreśla godność Maryi jako Matki Kościoła i Jej czynną obecność w misterium Chrystusa i Kościoła.

    W 1968 r. Paweł VI potwierdził swoje orzeczenie o Matce Kościoła w Wyznaniu Wiary, w tzw. Credo Pawłowym. Episkopat Polski włączył wówczas do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie: “Matko Kościoła, módl się za nami”. Wniósł równocześnie prośbę do Stolicy Świętej, aby wezwanie to znalazło się w Litanii odmawianej w Kościele Powszechnym, i aby papież ustanowił Święto Matki Kościoła również dla całego Kościoła Powszechnego.

  • Uroczystość Zesłania Ducha Świętego – Dotyk Bożego Ducha

    Uroczystość Zesłania Ducha Świętego – Dotyk Bożego Ducha

    Pewien dziennikarz po odwiedzeniu więzienia w Tellers opisał swoje wrażenia. Najpierw zobaczył twarze więźniów, które były zupełnie bez wyrazu. Oprowadzający go strażnik z ogromnym pękiem kluczy objaśniał, że wśród tych, którzy teraz spacerują po podwórzu jest wielu zdolnych ludzi:

    • Na przykład ten mały tam po lewej stronie maluje bardzo udane obrazy.

    Później w swoim służbowym pokoju pokazał dziennikarzowi namalowany przez niego obraz : dwunastu mężczyzn patrzy w zadumie ku górze, ze zmierzwionymi włosami. Ich twarze zanurzone są w świetle, które promieniuje. Oczy mają szeroko otwarte i przesadnie duże – a wszystko to wyrażone jest w odważnych kolorach. Na koniec swojego komentarza strażnik, trochę ironicznie, powiedział, że według więźnia, który go namalował – to są „Zielone Świątki”. Malował ten obraz do naszej więziennej kaplicy, ale niestety, tam nie może wisieć, ponieważ namalował na nim tylko współwięźniów i to tych najgorszych, prawdziwych przestępców!
    Kiedy dziennikarz spotkał się z twórcą tego obrazu rozpoczął rozmowę od pytania:

    • Pana dzieło jest naprawdę dobre, ale dlaczego namalował pan tylko współwięźniów? Mężczyźni podczas tych pierwszych Zielonych Świątek byli wszyscy nawróceni!

    To dotknęło artystę. Więc nieco zdenerwowany odpowiedział:

    • W Zielone Świątki wszystko stało się zupełnie inne. Pobożni nie potrzebują już tego rozumieć. Ale tym, którzy wątpią w siebie, trzeba pokazać, że możliwy jest nowy początek, że dzięki tej mocy grzesznicy mogą się całkowicie przeobrazić!

    Ale dziennikarz nie wydawał się być przekonanym, bo pytał dalej:

    Ale dlaczego wybrał pan właśnie tych najgorszych przestępców?

    • Bo Zielone Świątki to cud. Małych grzeszników może zmienić ich własna żona. Ona ma wpływ nawet na zmiany w więzieniu. Ale tych naprawdę dużych grzeszników może zmienić wyłącznie Bóg.

    Było widać jak on walczył z samym sobą. Potem wskazał na jedną postać umieszczoną na obrazie. Dziennikarz od razu rozpoznał, że to jest artysta, który sam siebie namalował. Wtedy usłyszał raz jeszcze słowa więźnia, tyle że wypowiedziane z większym naciskiem:

    • Tych naprawdę dużych grzeszników – tych zmieni tylko Bóg.

    Poprzez ten przykład w uroczystość Zesłania Ducha Świętego bardzo pragnę wybłagać, aby ogień Bożego Ducha rozgrzał serca twarde i harde. Zabłąkanych zaś – aby ogarnął „Światła Twego strumień”. Tu przypomina mi się piękny tekst, który swego czasu znalazłem w książce pt. Nowe istnienie: „Z pewnością nie doznamy łaski tak długo, jak długo będziemy przekonani tkwiąc po uszy w naszym samozadowoleniu, że nie jest nam potrzebna. Łaska nawiedza nas, gdy przeżywamy wielki ból i niepokój. Przychodzi do nas, gdy wędrujemy ciemną doliną bezsensownego i pustego życia. Gdy odczuwamy naszą izolację głębiej niż zwykle, ponieważ złamaliśmy czyjeś życie, albo zmarnowaliśmy własne. Gdy nasz wstręt do własnego życia, nasza obojętność, słabość, nasz brak kierunku i opanowania staje się dla nas nie do wytrzymania, poraża nas. Gdy rok po roku oczekiwana przez nas poprawa w życiu nie następuje. Gdy stare nawyki tkwią w nas przez dziesiątki lat. Gdy rozpacz niweczy każdą radość i każdy przejaw odwagi. Czasami właśnie w takim momencie promień światła wdziera się w nasze ciemności…Jeśli coś takiego nam się zdarzy – tzn. że doznaliśmy łaski. Po takim doświadczeniu możemy nie być lepsi niż dawniej, nie musimy koniecznie od razu wierzyć mocniej niż przedtem, mogą nas nawiedzać wątpliwości i zwątpienia, ale wszystko teraz jest inne. Uległo jakby przekształceniu. W takiej chwili łaska przezwycięża grzech, a pojednanie zastępuje chłód. Jest mostem łączącym nas z innymi. Dzięki tej łasce uzyskujemy poczucie mocy w kontaktach z innymi i w stosunku do samych siebie”.

    Apostołowie przed Zesłaniem Ducha Świętego wciąż byli zalęknieni, zamknięci w sobie i razem ze sobą zupełnie oddzieleni od świata zaryglowanymi drzwiami. Nawet obecność Zmartwychwstałego Pana jeszcze nie otwarła ich serc. Dopiero w dzień Pięćdziesiątnicy dokonało się potężne dzieło. Kardynał Jean-Marie Lustiger pisze, że „pierwszym darem Ducha jest położenie kresu temu lękowi, przerwanie swą obecnością tego zamkniętego kręgu”.
    Od momentu kiedy „nagle spadł z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru” dzieło zbawienia rozprzestrzenia się ogarniając cały ludzki krąg. I odtąd dotyka każdego człowieka, byleby tylko ten człowiek w swoich przeróżnych sytuacjach życia zechciał poczuć na sobie dotyk Bożego Ducha.

    Św. Tomasz z Akwinu rozważając kwestię nieodpuszczalności grzechów przeciwko Duchowi Świętemu daje taką pocieszającą odpowiedź: mianowicie stwierdza z całą stanowczością, iż myliłby się bardzo ten, kto by twierdził, że grzechy są nieodpuszczalne. Pan Bóg nie zagradza człowiekowi drogi do powrotu i do nawrócenia, ale przeciwnie – jak ojciec syna marnotrawnego nieustannie wygląda i wyczekuje go i robi wszystko, aby człowiek nie pozostał w bezruchu, nie zastygł w martwej pozie. Żeby lepiej wyrazić tę prawdę św. Tomasz posługuje się obrazem drogi. Człowiek idący uczestniczy w ciągłej zmienności. Stale doświadcza nowych krajobrazów i nowych wezwań. Więc póki jest w drodze – nic nie jest niezmienne i nic nie jest definitywnie zamknięte. Choć dla wielu ludzi taka zmienność i niepewność bywa często źródłem lęku i poczuciem zagrożenia, a św. Tomasz widzi w niej źródło radosnej nadziei. Bo dopóki trwa człowieczy trud pielgrzymowania, dopóty wciąż jest szansa na zmianę życia, na radykalną decyzję – na jaką zdobył się syn marnotrawny: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca”…
    Nie dopuść Duchu Święty, który jesteś życiem, zmianą, radością, który nieustannie odnawiasz oblicze tej ziemi, aby ludzkie serca godziły się na śmierć już po tej stronie życia opuszczając w geście rezygnacji swoje ręce i pozostając w całkowitym bezruchu.
    „Obmyj więc co jest nieświęte, oschłym wlej zachętę, ulecz serca ranę”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • Św. Andrzej Bobola (1591- 1657)

    Św. Andrzej Bobola (1591- 1657)

    MODLITWA ZA OJCZYZNĘ

    PRZEZ PRZYCZYNĘ ŚW. ANDRZEJA BOBOLI

    Boże, któryś zapomnianą do niedawna Polskę wskrzesił cudem wszechmocy Twojej, racz za przyczyną sługi Twojego Św. Andrzeja Boboli dopełnić miłosierdzia nad naszą Ojczyzną i odwrócić grożące jej niebezpieczeństwa. Niech za łaską Twoją stanie się narzędziem Twojej czci i chwały. Natchnij mądrością jej rządców i przedstawicieli, karnością i męstwem jej obrońców, zgodą i sumiennością w wypełnianiu obowiązków jej obywateli. Daj jej kapłanów pełnych ducha Bożego i żarliwych o dusz zbawienie.

    Wzmocnij w niej ducha wiary i czystości obyczajów. Wytęp wszelką stanową zazdrość i zawiść, wszelką osobistą czy zbiorową pychę, samolubstwo i chciwość tuczącą się kosztem dobra publicznego. Niech rodzice i nauczyciele w bojaźni Bożej wychowują młodzież, zaprawiając ją do posłuszeństwa i pracy, a chroniąc od zepsucia. Niech ogarnia wszystkich duch poświęcenia się i ofiarności względem Kościoła i Ojczyzny, duch wzajemnej życzliwości i przebaczenia. Jak jeden Bóg, tak jedna wiara, nadzieja i miłość niech krzepi nasze serca!

    Amen.

  • ŚWIĘTO WNIEBOWSTĄPIENIA PAŃSKIEGO

    ŚWIĘTO WNIEBOWSTĄPIENIA PAŃSKIEGO

    Przeżywanie Bożych Tajemnic jest wchodzeniem w rzeczywistość, o której nie wiadomo jak mówić. Ludzkie słowo jest na pewno pojemne, ale ma swoją granicę. Przekroczenie jej jest już wejściem na teren zrozumiały tylko dla mistyków. Dlatego co do dzisiejszej uroczystości Wniebowstąpienia trzeba sobie postawić pytanie jak tę Tajemnicę rozumieć? Dokąd uniósł się Pan Jezus? Mówimy – do nieba. Obłok zakrył apostołom Jego postać. Takie naturalistyczne widzenie wydaje się być nie do przyjęcia. Wtedy nasze logiczne myślenie koncentruje się wokół tych detali  pomijając tym samym istotne Boże przesłanie.

    Kiedy nocą przyszedł do Jezusa uczony w Piśmie Nikodem też nie mógł pojąć – co to znaczy, że musi się powtórnIe narodzić: „Ja starzec mam wejść do łona matki?” Pan Jezus opowiadając o Bożym świecie, z  którego przyszedł, posługuje się obrazami. Poprzez swoje przypowieści objaśnia Bożą rzeczywistość i Boży zamysł.

    Żeby właściwie je odczytać posłużę się legendą, która głosi, że Leonardo da Vinci w pierwszej wersji swej „Ostatniej Wieczerzy” namalował na stole, wokół którego siedział Pan Jezus i apostołowie, piękny koronkowy obrus. Kiedy zakończył pracę pokazał obraz swoim uczniom, którzy byli zachwyceni i wychwalali kunszt mistrza, że tak wspaniale oddał wzór obrusa. Widząc ich reakcję Leonardo zamalował koronkę, bo chciał, aby w centrum zainteresowania oglądających był przede wszystkim Chrystus.

    Pan Jezus przygotowywał swoich wybranych tłumacząc, że czas Jego fizycznego odejścia jest już bliski. I mówił, że to odejście będzie dla nich pożyteczne. Odszedł najpierw poprzez swoją mękę, a potem poprzez swoje wniebowstąpienie. Dzięki temu odejściu obdarzył ludzką rodzinę Pocieszycielem – Najwyższego Boga darem. Według Ojców Kościoła dopóki Chrystus był fizycznie obecny dopóty istniała taka nieprzekraczalna granica, której nawet ludzie najbliżsi Jezusowi nie mogli usunąć. Bowiem jako widzialny człowiek Pan Jezus był kimś z zewnątrz. Ta granica zanikła dopiero z momentem zesłania Ducha Świętego, Trzeciej Osoby Trójcy Świętej, która jest osobową Miłością Ojca i Syna. Mój ulubiony teolog Jacek Salij tak to wyraził: ”Zstępując w nasze serca, Duch Święty czyni nas jedno z Jezusem. Sprawia, że Chrystus jest w nas, a my w Nim. Dzięki Duchowi Świętemu z nami może stać się to samo, co z Apostołem Pawłem, który mógł prawdziwie powiedzieć: „Żyję ja, ale już nie ja żyję, żyje we mnie Chrystus”.

    Wniebowstąpienie Pana kończy Jego posługę i przekazuje ją Duchowi Świętemu, który odtąd działa w sercach wierzących. Czas Kościoła jest więc czasem trwania dawania świadectwa. Kiedy przychodzimy do kościoła, aby oddać Bogu należną cześć słyszymy Jego Słowo, posilamy się Jego najświętszym Ciałem. Ale nie możemy w tym kościele tylko wpatrywać się w niebo, bo po skończonej liturgii jesteśmy posłani, aby dawać świadectwo o Chrystusie. Mamy kontynuować dzieło Pana.

    Św. Teresa z Avila napisała: „Chrystus teraz nie ma ciała na świecie, ale ma twoje, nie ma rąk ani nóg, ale ma twoje,  nie ma oczu, które patrzą z wielką troską, ale ma twoje, które widzą jak wypełnić dobro i twoimi rękami błogosławi nas.”

    Wniebowstąpienie Jezusa do Ojca jest równocześnie posłaniem Kościoła na cały świat. Ale jak świat przyjmuje to Boże przesłanie może budzić u wielu wiele wątpliwości. Otóż pewien człowiek zachęcony do przyjęcia Chrystusa zapytał misjonarza: Czy aby Chrystus nie przecenił swojego wpływu na ludzi skoro powiedział: …„a Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” –  bo jakoś do tej pory jeszcze się to nie ziściło. Ludzie przychodzą do kościoła i słuchają ciebie, czytają nawet Biblię, a później odchodzą i prowadzą światowe życie. Myślę, że najwyżej jeden na stu twoich słuchaczy został przyciągnięty do Jezusa. Misjonarz zapytał go czy wierzy, że istnieje siła ciążenia. Według uczonych jest to taka niewidzialna siła, która przyciąga wszelką materię do środka ziemi. Przyprowadził go do okna i pokazał pozłacane kule wiszące na szyldzie lombardu po przeciwnej stronie ulicy. Zobacz jak to jest z tą siłą ciążenia. Te kule dlatego wiszą już od lat na tym samym miejscu, ponieważ są umocowane na żelaznym pręcie. Otóż podobnie jest z ludźmi, o których mówisz. Jeden jest skrępowany więzami pożądania, inny trzymany na uwięzi przez swoje ambicje; dla jeszcze innego żelaznym prętem, który nie pozwala mu się ruszyć, są jego interesy.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • W XXVII rocznicę zamachu na życie św. JANA PAWŁA II

    W XXVII rocznicę zamachu na życie św. JANA PAWŁA II

    ‘Czyjaś ręka strzelała, inna ręka prowadziła kulę’.

    Kto uratował Jana Pawła II?

    Czy uda się wyjaśnić do końca wszelkie sekrety związane z zamachem na życie Jana Pawła II sprzed 27 lat? Większość wysiłków podejmowanych do tej pory obierało jako kierunek poszukiwań pytanie o mocodawców i o polityczne kulisy spisku przeciwko papieżowi. Zastanawiano się też przy okazji, jaki związek mogło łączyć usiłowanie zabicia Ojca Świętego z tzw. trzecią tajemnicą fatimską i obietnicą duchowego odrodzenia się Rosji. Koncentrowanie się na szczegółach okoliczności towarzyszących cierpieniu i cudownemu uratowaniu wielkiego papieża stanowi element podsumowania jego życia, zwłaszcza zaś uważnego odczytania znaków jego świętości. Właśnie niedawno udało się odsłonić nowy interesujący szczegół.

    Inna ręka

    Któż zdoła odgadnąć, jakim cudem, owego 13 maja 1981 roku, dwudziestotrzyletni „szary wilk”, zawodowy killer, profesjonalny morderca, Mehmet Ali Agca nie zdołał zamordować papieża Jana Pawła II? Wszak od miejsca w drugim rzędzie, które zajmował, do przejeżdżającej odkrytym samochodem ofiary dzieliły go zaledwie trzy metry. Bezbronny i odsłonięty papież nie miał żadnych szans na uniknięcie tego, co zamierzał uczynić wynajęty egzekutor.

    Dlaczego więc zabójca chybił? I to w sytuacji, gdy wyeliminowanie popularnego papieża miało 99,99 procent szans powodzenia. Gdyby wówczas powiodła się próba przerwania owego wielkiego pontyfikatu, inaczej wyglądałby dzisiejszy świat, inne też oblicze miałby współczesny Kościół.

    Wiemy, że Jan Paweł II swe ocalenie zawsze przypisywał nadprzyrodzonej interwencji Najświętszej Dziewicy. W rok po zamachu, podczas odwiedzin sanktuarium w Fatimie, powiedział: Widziałem we wszystkim, co mi się przydarzyło, nadzwyczajną macierzyńską opiekę Maryi. Dwanaście lat później wyznał włoskim biskupom: To pewna matczyna ręka poprowadziła trasę kuli, tak, iż umierający papież zatrzymał się na progu śmierci. Śmiertelna kula się zatrzymała, papież zaś żyje. Żyje, aby służyć. To, co Jan Paweł II lubił podsumowywać w zdaniu: Czyjaś ręka strzelała, inna ręka prowadziła kule, znalazło potwierdzenie w obiektywnej, naukowej analizie lekarskiej: Zauważyłem coś niewiarygodnego – przyznał szef kliniki Gemelli w Rzymie, profesor Crucitti. – Kula zdawała się biec zygzakiem przez żołądek, omijając witalne organy. Ominęła również aortę. Gdyby ją przebiła, Ojciec Święty wykrwawiłby się przed dotarciem do szpitala. Ominęła też kręgosłup. Wyglądało to tak, jakby kula była przez kogoś prowadzona w taki sposób, by nie spowodowała nieodwracalnych zniszczeń.

    Trudno uwierzyć, jakim cudem tak sprawny i zdeterminowany zabójca, jakim był Mehmet Ali Agca, nie osiągnął swego celu. I to po dwóch strzałach z bliska. Trudno uwierzyć, zwłaszcza, że owa „inna ręka”, która prowadziła kulę, w sposób fizyczny – jak się okazuje – w najistotniejszym momencie złapała zawodowego mordercę za ramię, uniemożliwiając oddanie trzeciego, decydującego strzału.

    Nowe ślady

    Należy udać się drogą w okolice Asyżu, minąć bazylikę Matki Bożej od Aniołów ze słynną kaplicą Porcjunkuli, pozostawić z boku Rivotorto, a w nim mały kościółek wybudowany na gruzach stajni, w której św. Franciszek wraz z pierwszymi współbraćmi spędził kilka miesięcy życia. Potem należy minąć Spello, gdzie założył swą pustelnię Carlo Caretto, dojechać do Trevi, po czym odbić w kierunku Montefalco. Tam wśród pól znajduje się sanktuarium Matki Bożej Gwiezdnej, w którym żyje ojciec Franco D’Anastasio, biblista, wieloletni rektor sanktuarium św. Gabriela od Matki Bożej Bolesnej. Ów sędziwy pasjonista przewertował stosy dokumentów i świadectw na temat pewnej, nieznanej nikomu zakonnicy ze zgromadzenia sióstr augustianek, siostry Rity od Ducha Świętego. Cristina Montella – bo tak nazywała się, zanim przekroczyła mury klasztoru – była jedną z najwierniejszych córek duchowych najpopularniejszego świętego XX wieku, ojca Pio z Pietrelciny, słynnego stygmatyka. Wraz z nim współdziałała w trudzie modlitwy oraz tzw. „działalności naprawczej” stanowiącej formę duchowej walki o ocalenie innych. Przede wszystkim zaś dzieliła wraz z o. Pio dar bilokacji, czyli jednoczesnego przebywania w dwóch różnych miejscach. Historia chrześcijaństwa zna wielu świętych obdarzonych przez Boga tym nadzwyczajnym charyzmatem: św. Katarzynę Ricci, św. Alfonsa Marię Liguoriego, św. Antoniego z Padwy, św. Józefa z Copertino, św. Filipa Neri, bł. Marię z Agredy i innych.

     

    Siostrę Ritę sędziwy ojciec D’Anastasio poznał osobiście. Jego szczególne zainteresowanie tą mniszką, rówieśniczką Karola Wojtyły, uzasadnia pewna odbyta z nią rozmowa. Otóż zaraz po zdarzeniach z 1981 roku powierzyła mu ona pewien sekret, prosząc jednocześnie o zachowanie dyskrecji przynajmniej do czasu jej śmierci. Sekret dotyczył jej daru bilokacji oraz faktu, iż dzięki temu darowi mogła być obecna tamtego dnia na placu św. Piotra w Rzymie. Wspólnie z Maryją udaremniłam cios papieskiego zamachowca – zwierzyła się. Również przy innej okazji, podczas rozmowy o zamachu na papieża ze swą przyjaciółką Gabriellą Panzani, „wymsknie się” siostrze Ricie stwierdzenie: Ileż musiałam się natrudzić, by nie stało się coś gorszego. Byłyby to z całą pewnością słowa zasługujące na dobrotliwe zignorowanie, gdyby nie świadectwo życia siostry Rity Montella oraz liczne oznaki jej charyzmatu bilokacji, dzięki któremu zdołała przyjść z pomocą wielu osobom, znajdującym się w skrajnej potrzebie. Liczba świadectw dotyczących działalności siostry Rity przekracza granice czysto ludzkich możliwości. Zagadka jej skuteczności potwierdzona została zresztą przez samego ojca Pio. Tkwiła w „tajemnicy cierpienia zastępczego”, dobrowolnie przyjmowanej ofiary życia za innych. Jest to władza nadzwyczajna, o której istnieniu przekonują się święte osoby: siłą modlitwy i akceptowanego bólu można wydrzeć Niebu wiele łask dla ludzi. Ojciec Pio powtarzał, że jedyną rzeczą, której bezdennie zazdroszczą ludziom aniołowie, jest cierpienie i ofiara, ów najmocniejszy sposób, by wyznać Bogu: „kocham Cię, naprawdę”.

    Złapała mnie za prawe ramię

    Na czym polegał udział siostry Rity w uratowaniu Jana Pawła II? Podczas drugiego śledztwa w sprawie zamachu na Placu św. Piotra, przesłuchiwany przez sędziego Ilario Marcellę, Ali Agca powiedział: Było moim zdecydowanym zamiarem zabicie papieża. Zgodnie z zadaniem, jakie mi zlecono. Tyle tylko, że zdołałem wystrzelić jedynie dwa razy, bo obok mnie znalazła się pewna zakonnica, która naraz złapała mnie za prawe ramię i nie mogłem już więcej oddać strzału. Winnym wypadku zabiłbym papieża.

    Epizod ten, czyli obecność zakonnicy, która powstrzymała zamachowca, umknął powszechnej uwadze. Co prawda, od razu rozeszła się pogłoska, że jakaś siostra przeszkodziła Ali Agcy w strzelaniu. Dla przykładu, Adriano Sofri pisał: „Owego popołudnia, w dniu zamachu, mówiło się na placu, że jakaś siostra rzuciła się na Ali Agcę, podbiła mu ramię, by odwrócić strzał”. Niemniej wnet wszyscy zgodnie zinterpretowali wiadomość, że chodziło o ową zakonnicę, która zatrzymała zamachowca, gdy uciekał. Była to zresztą w całej sprawie jedyna siostra rozpoznana przez policję, potem również składająca zeznania na procesie. Tamta zaś, która podbiła ramię zabójcy, znikła z placu, nikt jej nie zarejestrował. Wyparowała.

    Ktoś może kręcić nosem: same tajemnice! Cóż poradzić, mistycy zawsze wywracają nasze pojęcia i pewniki, otwierają przed nami nowe wymiary. Za każdym razem pomagają też nam stwierdzić, jak niedaleko sięga nasz wzrok.

    A co z tą drugą, wspomnianą siostrą? Nazywa się Łucja Giudici, w zakonie siostra Letizia, żyje w klasztorze w Genui i nie godzi się na żadne rozmowy z dziennikarzami. 10 stycznia 2006 roku napisała do lokalnego czasopisma „L’eco di Bergamo” swe świadectwo o przebiegu zamachu: „To prawda, że mnie przypadło zatrzymać Ali Agcę, który starał się zbiec z Placu po wystrzeleniu do Ojca Świętego. Na próżno wówczas czekałam, że ktoś zagrodzi mu drogę. Wszyscy pielgrzymi i turyści w tej chwili byli poruszeni i zajęci przyglądaniem się śmiertelnie rannemu papieżowi, którego odwożono do kliniki Gemelli. Wszystko przebiegało w mgnieniu oka, ja zaś odruchowo szukałam sposobności, by go ująć i przytrzymać, zanim przyjdzie policja”. Siostra Łucja nie twierdzi zatem, że była przy zamachowcu, ani tym bardziej, że złapała go za rękę. Opowiada natomiast o tym, co działo się już po zamachu, gdy sprawca usiłował uciekać.

    Włoski dziennikarz Antonio Socci, który spróbował zbadać związek zamachu na Karola Wojtyłę z postacią ojca Pio, postanowił na potrzeby swej ostatniej książki Tajemnice ojca Pio odnaleźć opisywaną przez prasę zakonnicę. Udało mu się dotrzeć do siostry Łucji podczas jej ubiegłorocznych wakacji w rodzinnym Bergamo. Wówczas kobieta wyjaśniła mu, iż tamtego dnia zamachowiec znajdował się w tłumie około 10 metrów przed nią. Gdy oddał dwa strzały w kierunku papieża, odwrócił się i zaczął uciekać w stronę kolumnady Berniniego, to jest w jej stronę. Nikt go nie zatrzymywał, toteż Łucja rozłożyła ręce, by zagrodzić mu drogę. Agca wycelował w nią pistolet, lecz chcąc cofnąć się do tyłu, stracił równowagę i w tym momencie zakonnica rzuciła się na niego, umożliwiając aresztowanie bandyty. Była zatem daleko od Ali Agcy, gdy tamten oddawał strzały. To nie ona chwyciła go za rękę. A zatem, jeśli to nie była siostra Łucja, kim była owa mniszka u boku mordercy, nigdy nierozpoznana przez policję?

    To nie moja inicjatywa

    Ojciec Franco D’Anastasio po śmierci bohaterskiej zakonnicy, obdarzonej darem bilokacji, nie czuje się już związany obowiązkiem tajemnicy. W 25. rocznicę zamachu wysłał list do kardynała Stanisława Dziwisza do Krakowa zawierający świadectwo siostry Rity wraz z notarialnym potwierdzeniem prawdziwości powierzonych mu słów. Kardynał poprosił o przesłanie całej dokumentacji do biura postulatom procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożego Jana Pawła II. Według ojca Franco wśród innych sekretów powierzonych mu przez siostrę Ritę znalazły się i takie: zamachowiec nic nie powie; kule, które zraniły papieża, były zatrute; płatny morderca był owego popołudnia na Placu św. Piotra wraz z dwoma innymi, którzy jednakże zdołali uciec; to był międzynarodowy spisek wymierzony przeciwko papieżowi i Kościołowi. Wszystko to zresztą potwierdziło się w trakcie śledztwa.

    Całą tę historię, która dziś po tylu latach ogląda światło dzienne, można uznać za niepotrzebną egzaltację i „dorabianie” cudów. Przecież wszystko można równie dobrze uznać za najzwyczajniej fortunny zbieg wydarzeń. Sam zainteresowany tak jednak nie uważał. Trudno odgadnąć, czy Jan Paweł II mógł przypuszczać, że w jego ocalenie owego 13 maja 1981 roku zaangażował się – oprócz samej Dziewicy Maryi – ojciec Pio i jego „duchowa córka”, siostra Rita od Ducha Świętego. W każdym razie co do jednego nie miał wątpliwości: „Ja żyję w przeświadczeniu, że we wszystkim, co mówię i robię w związku z moim powołaniem i posłannictwem, z moją służbą, dzieje się coś, co nie jest wyłącznie moją inicjatywą. Wiem, że to nie tylko ja jestem czynny w tym, co robię jako następca Piotra”… Świadomość „nieużytecznego sługi” jest we mnie coraz silniejsza wśród tego wszystkiego, co się wokół mnie dzieje – i myślę, że mi z tym dobrze”.

    Ks. ROBERT SKRZYPCZAK Tekst ukazał się w 2008 roku w kwartalniku FRONDA nr. 48

  • Bóg kocha mnie zawsze – VI Niedziela Wielkanocna – ROK B

    Chrystus tuż przed swoją Męką podczas Ostatniej Wieczerzy wypowiada znamienne słowa, które dają nie tylko apostołom, ale każdemu człowiekowi, który potrafi uwierzyć, niewyobrażalne zapewnienie: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem.” I wtedy ta Boża miłość rozpala ludzkie serce – byleby tylko ono zechciało pójść Jezusową drogą: „Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości”.

    Również dzisiejsze II Czytanie, które jest wzięte z listu św. Jana, podkreśla, że Bóg jest miłością. Jak sobie przybliżyć tę Bożą prawdę, jak ją wyrazić? Św. Tomasz z Akwinu pisze w ten sposób: „Bóg jest dobrem absolutnym. Otóż dobro emanuje z siebie”. Boża hojność jest jak rozlewający się ocean, jak słońce, które nieustannie promieniuje. Robert Coffy posunął się nawet do takiego stwierdzenia: „Gdyby Bóg przestał dawać, przestałby być; Jego istotą jest bowiem dawać i dawać siebie”.

    Ale niestety, człowiek od samego początku odkąd został stworzony przez Boga był nieufny i takim pozostał. Już w raju bardziej uwierzył diabłu niż Bogu. Grzech pierworodny, który wypaczył ludzką naturę, polegał właśnie na braku zaufania do Boga. Pierwsi rodzice ulegli pokusie szatana i dlatego stali się podejrzliwi: czy rzeczywiście Panu Bogu zależy na człowieku?

    Ks. Ludwik Evely pyta wprost: „Kto z nas myśli o Bogu jako o swoim Ojcu? Albo przynajmniej – bo nie wszyscy mieli ojca, który by był objawieniem Boga – kto się zastanawia, czym byłby on sam jako ojciec, jako matka i wierzy, że Bóg jest jeszcze lepszy? Raczej myślimy przeciwnie: że jesteśmy dobrymi ojcami, matkami, a Bóg jest trochę do nas podobny”. W rozmowach z ludźmi nieraz spotka się takie stwierdzenie, które świadczy jak dalece zniekształcony może być w ludzkim sercu obraz Boga: O, gdybym miał Bożą wszechmoc – na świecie byłoby dużo lepiej! Voltaire wypowiedział takie straszne zdanie: „Bóg uczynił człowieka na obraz i podobieństwo swoje, ale człowiek odwzajemnił Mu się w pełni”. Ta pokusa, aby zafundować sobie swoje własne wyobrażenie Boga wciąż łasi się u wrót człowieczego serca. I tu człowiek wpada w powtarzającą się pułapkę Adama i Ewy: skoro jestem obojętny takiemu Bogu – to i sam nie znajduję w sobie żadnej chęci, aby zbliżyć się do Niego i zapałać miłością.

    Tymczasem Boże Objawienie mówi o Bogu, który jest całkowicie inny niż ludzkie wyobrażenia o Nim. Bóg jest miłością i kocha mnie zawsze – a więc również i wtedy kiedy we mnie raczej bunt znajduję aniżeli miłości ku Niemu.

    O. Jacek Salij pisze, że „na szczęście, Pan Bóg kocha nas niezmiennie. Nie przestał nas kochać kiedyśmy tak głęboko i tak niesłusznie utracili do Niego zaufanie. Właśnie dlatego dał nam przykazania. Przykazania są słowem Bożej miłości do człowieka. Gdybyśmy byli Panu Bogu obojętni, nie dawałby nam żadnych przykazań. Przecież On jest Bogiem i obiektywnie nie jesteśmy Mu potrzebni do szczęścia. Jesteśmy Mu potrzebni tylko dlatego, że nas kocha, zupełnie bezinteresownie. I właśnie z tej bezinteresownej miłości daje nam przykazania – aby pomóc nam w rozpoznaniu prawdziwego dobra i przestrzec przed dobrem pozornym”.

    W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus mówi takie słowa: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego”. Czy nadal te słowa pozostaną we mnie bez żadnego rezonansu? Jeżeli tak, to znaczy, że jeszcze nie zrozumiałem sensu realizowania Chrystusowych przykazań. Nawet nie uświadomiłem sobie, że wszelkie zło, krzywda, przykrość, którą wyrządzam bliźniemu najpierw niszczy mnie. Każde kłamstwo, nawet to „niewinne” – jak mówimy, ono nie tylko zatruwa naszą przestrzeń między ludzką, ale przede wszystkim moje wnętrze. Daje dojście do mojego serca temu, który jest „ojcem kłamstwa”. Bóg jeden wie, jak niebezpiecznie jest dla człowieka oddalać się od Pasterza, od owczarni. Dlatego z takim naciskiem mówi dziś: „Trwajcie w miłości Mojej”. Wtedy stanie się możliwe, jako potrzeba własnego serca – kochać się nawzajem i to taką miłością jaką ukochał nas sam Bóg.

    Opowiadał ktoś jak dowiedział się o pewnej starszej pani, którą znał, że poszła do szpitala na oddział onkologiczny. A za tydzień doszła go kolejna wiadomość, że również mąż owej starszej pani też jest w szpitalu. I tak sobie pomyślał: „Mój Boże! Widać nieszczęścia chodzą parami. Najpierw ona, a teraz on. Może też nowotwór? A tymczasem okazało się, że mąż tej pani nie był chory. On po prostu poprosił ordynatora czy mógłby przynieść z domu łóżko polowe i postawić na szpitalnym korytarzu, ponieważ chce być przy żonie, aby ją pielęgnować i w dzień i w nocy. Podobno cały szpital – lekarze, pielęgniarki i pacjenci z innych oddziałów – przychodzili, żeby dyskretnie popatrzeć na człowieka, który dosłownie zrozumiał przyrzeczenie: …nie opuszczę cię aż do śmierci.

    W miejscu gdzie mieszkam jest kaplica – izba. Nad tabernakulum wisi żyrandol, którym jest prawdziwe koło od wozu drabiniastego. W tym kole widzę całą parafię, którą tworzymy dzięki Jezusowi. On jest w centrum – tą osią. My zaś znajdujemy się na poszczególnych szprychach w różnych odległościach od centrum i promieniście zbliżamy ku Niemu z różnych stron. Im bliżej Jezusa – tym odległość pomiędzy szprychami jest coraz mniejsza.

    Dlatego uczestniczymy w Eucharystii, bo wtedy jesteśmy blisko i Boga i siebie nawzajem.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY, KRÓLOWEJ POLSKI Głównej Patronki Polski – Uroczystość

    „Mówimy:

    Boże Narodzenie.

    Dziecię się narodziło.

    A to Ona rodzi co roku w boleściach,

    wiedząc od chwili poczęcia,

    na jakie męki

    i na jaką śmierć wydaje Syna

    ze swego łona.

     

    Mówimy:

    Wielki Post

    przed Wielkanocą.

    A to Ona przez dni czterdzieści

    i czterdzieści nocy gotuje się

    do Męki Syna.

     

    Mówimy:

    Ukrzyżowanie.

    A to Jej serce krzyżują,

    bez gestu łaski dla skazańca –

    bez znieczulającego napoju

    z żółci, octu i mirry.

     

    Mówimy:

    Złożenie do grobu.

    A to Ona,

    gdy Jego Ciało już nie cierpi więcej

    i w śmierci spoczywa,

    ciałem i duszą cierpieć nie przestaje.

     

    Mówimy:

    Zmartwychwstanie.

    A Ona, u pustego grobu klęcząc,

    zarysy fałd

    w płótnie całunu zostawione gładzi

    i śpiewa kołysankę:

    Lulajże, lulaj!…

     

    Mówimy:

    Wniebowstąpienie.

    A to Ona upada obarczona

    pamięcią o Narodzeniu,

    o Męce, o Ukrzyżowaniu,

    o Złożeniu w grobie.

     

    Mówimy:

    Wniebowzięcie.

    A Ona z nieba zstępuje,

    żeby już ostatecznie

    zostać na ziemi.”

    Ewa Szelburg Zarembina